Kuchnia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
2 grudnia
Rudzielec zjawił się przed blokiem, który został jemu wskazany w liście. W sumie nie wiedział, jak się zachować. Wejść z buta do środka, czy poczekać, aż będę miał otwarte drzwi. Bo tu przyszedłem pieszo, kaptur miałem zdjęty, który zakładam tylko na czas chodzenia po Nokturnie. Pogoda też nie była sprzyjająca, w końcu jest już grudzień. Na ulicach robi się chłodniej, a on w dodatku robi sobie wariacje. Kiedyś chyba zginie przez te swoje konszachty.
Zapukał. Dopiero po chwili zostały jemu otworzone drzwi i ujrzał Marcelyn. -Cześć- powiedział siląc się swobodnie uśmiechnąć, który w ostateczności uśmiech wyszedł słaby. W końcu przyszedłem tu poznać prawdę o swej przyszłej narzeczonie. O Merlinie, jeszcze i to musi jej powiedzieć... I w dodatku jeszcze te cholerne wesele akurat w święta... kiedyś zabije Ramsey'a za to, że zniszczył jemu plany. Chciał jechać do rodziców Marcelyn i tam się jej oświadczyć, lecz będzie musiał co innego wymyślić...
Jak on nie cierpi świąt. A w tym roku to już w ogóle.
- Może udajmy się do kuchni?- zaproponował rudzielec po chwili milczenia. Bo co, będą rozmawiać na korytarzu? On chce dać jej szansę. Uwierzyć jej w pewnym stopniu i ją poznać, skoro większość co było do tej pory była kłamstwem.
Rudzielec zjawił się przed blokiem, który został jemu wskazany w liście. W sumie nie wiedział, jak się zachować. Wejść z buta do środka, czy poczekać, aż będę miał otwarte drzwi. Bo tu przyszedłem pieszo, kaptur miałem zdjęty, który zakładam tylko na czas chodzenia po Nokturnie. Pogoda też nie była sprzyjająca, w końcu jest już grudzień. Na ulicach robi się chłodniej, a on w dodatku robi sobie wariacje. Kiedyś chyba zginie przez te swoje konszachty.
Zapukał. Dopiero po chwili zostały jemu otworzone drzwi i ujrzał Marcelyn. -Cześć- powiedział siląc się swobodnie uśmiechnąć, który w ostateczności uśmiech wyszedł słaby. W końcu przyszedłem tu poznać prawdę o swej przyszłej narzeczonie. O Merlinie, jeszcze i to musi jej powiedzieć... I w dodatku jeszcze te cholerne wesele akurat w święta... kiedyś zabije Ramsey'a za to, że zniszczył jemu plany. Chciał jechać do rodziców Marcelyn i tam się jej oświadczyć, lecz będzie musiał co innego wymyślić...
Jak on nie cierpi świąt. A w tym roku to już w ogóle.
- Może udajmy się do kuchni?- zaproponował rudzielec po chwili milczenia. Bo co, będą rozmawiać na korytarzu? On chce dać jej szansę. Uwierzyć jej w pewnym stopniu i ją poznać, skoro większość co było do tej pory była kłamstwem.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Marcelina obudziła się z dominującym poczuciem stresu, niepokoju i oczekiwania. Miała wrażenie że ktoś usiłuje ułożyć kompozycję idealną z jej wnętrzności, chwytając za nie i co rusz przesuwając. Nie umiała nawet jednoznacznie określić, czy czuła pozytywne poddenerwowanie, jak przed niemal każdym ich spotkaniem, czy raczej wszechogarniający żal i lęk przed tym, co ze spotkania wyniknie tak, jak w przypadku ostatniej ich rozmowy w parku wierzbowym. Wszystko przelewało jej się przez ręce, a najczęściej wypowiadanymi przez nią słowami w lecznicy były dziś "przepraszam, przepraszam najmocniej" "oh... ojej... przepraszam" "oj, to nie tak" "aaah...". Zupełnie utraciła kocią grację i potykała się o wszystko, zbiła nawet trzy fiolki, słowem-dramat. Wiedziała, że Barry też ma pracę, więc spodziewała się go wieczorem z cichą nadzieją, że stres zejdzie z niej a gracja i subtelność powrócą. Wiadomo jak to jest, kobieta w obliczu mężczyzny nagle potrafi zyskać niesamowita pewność siebie i działać jak pod wpływem Felix Felicis. Szczególnie, gdy ów mężczyzna jest jej miłością...
Jednakże niepokój z każdą godziną nasilał się tak, że M. na zmianę siadała i wstawała, chodziła w kółko po mieszkaniu i stawała przy blacie, stukając o niego nerwowo palcami. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że nie dość że śmierdzi jak posłanie dla psa, to jak takie posłanie wygląda. Zaczęła więc w tempie Nimbusa 2000 szykować się do przyjścia Barrego tak, jakby mieli iść co najmniej na wielki bal do Carrowów a nie odbyć rozmowę w kuchni. Jednakże przez jej wyjątkową niezdarność, pukanie do drzwi zastało ją w najmniej oczekiwanym momencie- kiedy stała umalowana w samym jedynie prostym, granatowym golfie i w cienkich, czarnych rajstopach kiedy stała w oknie paląc papierosa. I oczywiście w całym swoim zamyśleniu zapomniała o tym, że spódnica jest ważnym elementem garderoby, słysząc pukanie, machinalnie, niewiele myśląc-otworzyła drzwi tak jak stała. Uśmiechnęła się do chłopaka równie niezdarnie i w przepraszającym geście uniesienia ramion i zakłopotanego półuśmiechu zgasiła papierosa w doniczce. Stała chwilę zupełnie nie wiedząc co ze sobą zrobić, więc na propozycje Barrego przytaknęła może aż nazbyt ochoczo i wskazała mu szerokim gestem kuchnię. Wtem w lustrze na korytarzu ujrzała w całej okazałości swoje-nie ukrywajmy, świetnie prezentujące się, ale jednak zupełnie odsłonięte-nogi. Zakryła twarz w dłoniach, kręcąc głową z niedowierzaniem. -Dobry Merlinie, co za wstyd, rozgość się i daj mi, proszę, trzy minuty.-powiedziała i okręcając się, szybko wpadła do sypialni, by znaleźć pasującą (i jakąkolwiek) spódnicę. Poprawiła się jeszcze w lustrze, wzięła głęboki wdech i wróciła do Barrego. Oh, jak dobrze było go widzieć...
-Kawy, herbaty, czy czegoś mocniejszego? A może chcesz zapalić?-zapytała, jak miała nadzieję, dość swobodnie. Jezu co za stres...
-Cieszę się, że dałeś mi drugą szansę i przyszedłeś. Mam nadzieję, ze dzisiaj pójdzie nam hmm... lepiej niż ostatnim razem.-uśmiechnęła się nieśmiało spod spuszczonej głowy.
Jednakże niepokój z każdą godziną nasilał się tak, że M. na zmianę siadała i wstawała, chodziła w kółko po mieszkaniu i stawała przy blacie, stukając o niego nerwowo palcami. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że nie dość że śmierdzi jak posłanie dla psa, to jak takie posłanie wygląda. Zaczęła więc w tempie Nimbusa 2000 szykować się do przyjścia Barrego tak, jakby mieli iść co najmniej na wielki bal do Carrowów a nie odbyć rozmowę w kuchni. Jednakże przez jej wyjątkową niezdarność, pukanie do drzwi zastało ją w najmniej oczekiwanym momencie- kiedy stała umalowana w samym jedynie prostym, granatowym golfie i w cienkich, czarnych rajstopach kiedy stała w oknie paląc papierosa. I oczywiście w całym swoim zamyśleniu zapomniała o tym, że spódnica jest ważnym elementem garderoby, słysząc pukanie, machinalnie, niewiele myśląc-otworzyła drzwi tak jak stała. Uśmiechnęła się do chłopaka równie niezdarnie i w przepraszającym geście uniesienia ramion i zakłopotanego półuśmiechu zgasiła papierosa w doniczce. Stała chwilę zupełnie nie wiedząc co ze sobą zrobić, więc na propozycje Barrego przytaknęła może aż nazbyt ochoczo i wskazała mu szerokim gestem kuchnię. Wtem w lustrze na korytarzu ujrzała w całej okazałości swoje-nie ukrywajmy, świetnie prezentujące się, ale jednak zupełnie odsłonięte-nogi. Zakryła twarz w dłoniach, kręcąc głową z niedowierzaniem. -Dobry Merlinie, co za wstyd, rozgość się i daj mi, proszę, trzy minuty.-powiedziała i okręcając się, szybko wpadła do sypialni, by znaleźć pasującą (i jakąkolwiek) spódnicę. Poprawiła się jeszcze w lustrze, wzięła głęboki wdech i wróciła do Barrego. Oh, jak dobrze było go widzieć...
-Kawy, herbaty, czy czegoś mocniejszego? A może chcesz zapalić?-zapytała, jak miała nadzieję, dość swobodnie. Jezu co za stres...
-Cieszę się, że dałeś mi drugą szansę i przyszedłeś. Mam nadzieję, ze dzisiaj pójdzie nam hmm... lepiej niż ostatnim razem.-uśmiechnęła się nieśmiało spod spuszczonej głowy.
Gość
Gość
Od grudnia jego praca jest inaczej zdefiniowana, niż przez ostatnie trzy lata. Nie jest tak łatwo, lecz też już nie jest aż tak cholernie zapracowany. On owszem wiedział o je [rzeczywistej?] pracy, dlatego też nie przyszedł aż tak późno, tylko tak no ... popołudniu? Tak czy siak, gdy wszedł, od razu rzuciło mu się w oczy to, że nie ma żadnej sukieneczki, czy spódniczki nawet. Jest na golfie i cieniutkich rajstopkach, od niej leciały zapach papierosów, a sama była umalowana, że szpachlą mógłby zdzierać jej cały makijaż. I po co to wszystko? Żeby jemu zaimponować? On i tak widząc tą wpadkę, uśmiechnął się naturalnie, i zaraz przeniósł wzrok na inne, wyższe partie jej ciała, co by nie czuła się zawstydzona na samym wstępie. Nic też nie powiedział, tylko pozwolił jej uciec do swej garderoby, co by naprawiła swój błąd, a on się rozsiadł wygodnie na krześle. Błądził wzrokiem po tym, co miała w kuchni, co by jakoś zająć się w tym czasie. Zaraz Marcelyn wróciła. - nie, nie potrzebuję.-powiedział spokojnie machając przy tym ręką, aby dała sobie spokój. -Mam podobne myśli. To może... zacznij?- powiedział spokojnie i łagodnie dając jej okazję, do zaczęcia. Zanim poleci stos pytań, niech może powie. Przynajmniej połowę, bo wiadomo, że wszystkiego nie da się ująć w pierwszej wypowiedzi. Poza tym był ciekaw, co ona ukrywa.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W czasach, w których Barry i Marcelyn widywali się niezwykle często, niejednokrotnie parę razy w tygodniu, właściwie nie zdarzyło im się spotkać w przed popołudniowych godzinach. W końcu jedno i drugie pracowało. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że ich spotkania przy dziennym świetle policzyć można by było na palcach jednej ręki, a ta i tak nie byłaby zapełniona. Szczególnie teraz, kiedy słońce zachodzi tak wcześnie.
Makijażu Marceli nie można było co prawda określić jako możliwego do zdarcia szpachelką, bowiem miała jedynie umalowane rzęsy i podkreślone brwi, co robiła właściwie codziennie-nie podobał jej się ich blady, rudy pigment. Jednakże jak wiedziała, mężczyźni w tej kwestii byli dość przesadni, tak samo jak w sprawie obcasów, które nawet niskie nazywane były przez nich "szczudłami". Taki już ich urok.
Nieco zakłopotana wcześniejszą wpadką, Marcelka usiadła na przeciwko niego i odetchnęła w myśli, ze tym razem niczego nie potrąciła. Oby tak dalej, M. wychodzisz na prostą! Podniosła na niego nieśmiało wzrok tak, zupełnie tak, jakby wciąż mieli po siedemnaście lat i spotkali się po raz pierwszy na randce.
-Jak zwykle mam problem z początkiem, musisz mi to wybaczyć.-uśmiechnęła się nieśmiało i machinalnie zakręciła rudy kosmyk na palcu.-Dużo myślałam o całym tym nieporozumieniu, wiesz? I nie ukrywam, dalej nie mam zupełnej pewności co o tym wszystkim sądzić. Jednakże zrozumiałam zarówno swój błąd, jak i powód Twojej hmm... niezbyt pozytywnej reakcji.-Zrobiła krótką przerwę, by pozbierać myśli. Dziś nie może pozwolić sobie na typowe dla siebie monologi pozbawione ładu i składu, okraszone milionem gestów jej bladych dłoni, przepełnionych modulacją głosową i mimiką godną niejednego aktora światowej sławy. Dziś musiała być opanowana i spokojna. Rozważna (i romantyczna?)-Mam świadomość tego, ze poczułeś się przeze mnie oszukany i pragnę z całego serca Cię za to przeprosić. Nawet przez moment nie przeszła mi przez głowę myśl o tym, bym mogła Cię zwieść i okłamać. To, o co Cię proszę, to wyrozumiałość. Bo o przebaczenie prosić nie mam odwagi. Jednakże chcę, byś zrozumiał, że miałam swoje powody, by nie zdradzać Ci od początku prawdziwej tożsamości, a później... na pewno sam wiesz, jak ciężko jest odkręcić kłamstwo, które zaszło tak daleko.-zatrzymała się i uniosła głowę patrząc mu w oczy. Da mu dojść do słowa, potem będzie kontynuować.
Makijażu Marceli nie można było co prawda określić jako możliwego do zdarcia szpachelką, bowiem miała jedynie umalowane rzęsy i podkreślone brwi, co robiła właściwie codziennie-nie podobał jej się ich blady, rudy pigment. Jednakże jak wiedziała, mężczyźni w tej kwestii byli dość przesadni, tak samo jak w sprawie obcasów, które nawet niskie nazywane były przez nich "szczudłami". Taki już ich urok.
Nieco zakłopotana wcześniejszą wpadką, Marcelka usiadła na przeciwko niego i odetchnęła w myśli, ze tym razem niczego nie potrąciła. Oby tak dalej, M. wychodzisz na prostą! Podniosła na niego nieśmiało wzrok tak, zupełnie tak, jakby wciąż mieli po siedemnaście lat i spotkali się po raz pierwszy na randce.
-Jak zwykle mam problem z początkiem, musisz mi to wybaczyć.-uśmiechnęła się nieśmiało i machinalnie zakręciła rudy kosmyk na palcu.-Dużo myślałam o całym tym nieporozumieniu, wiesz? I nie ukrywam, dalej nie mam zupełnej pewności co o tym wszystkim sądzić. Jednakże zrozumiałam zarówno swój błąd, jak i powód Twojej hmm... niezbyt pozytywnej reakcji.-Zrobiła krótką przerwę, by pozbierać myśli. Dziś nie może pozwolić sobie na typowe dla siebie monologi pozbawione ładu i składu, okraszone milionem gestów jej bladych dłoni, przepełnionych modulacją głosową i mimiką godną niejednego aktora światowej sławy. Dziś musiała być opanowana i spokojna. Rozważna (i romantyczna?)-Mam świadomość tego, ze poczułeś się przeze mnie oszukany i pragnę z całego serca Cię za to przeprosić. Nawet przez moment nie przeszła mi przez głowę myśl o tym, bym mogła Cię zwieść i okłamać. To, o co Cię proszę, to wyrozumiałość. Bo o przebaczenie prosić nie mam odwagi. Jednakże chcę, byś zrozumiał, że miałam swoje powody, by nie zdradzać Ci od początku prawdziwej tożsamości, a później... na pewno sam wiesz, jak ciężko jest odkręcić kłamstwo, które zaszło tak daleko.-zatrzymała się i uniosła głowę patrząc mu w oczy. Da mu dojść do słowa, potem będzie kontynuować.
Gość
Gość
//przepraszam, jakiś do bani wyszedł, ale poprawię się//
Rudzielec nie zamierzał jej przerywać, nawet jeśli jej początki będą błahe, niespójne, lub odbiegały od tematu. Może ona tego potrzebowała? Rudzielec tego nie wiedział, dlatego wstęp jej zostawił, bo móc ewentualnie dalej pomagać jej w tłumaczeniu. Co by mógł ją na nowo zrozumieć, bo tak czy siak, musiałby wkrótce ten krok wykonać.
- To może zacznij wszystko od początku. Tak będzie najlepiej, a tobie najłatwiej.- powiedział spokojnie bez żadnych krzyków, awantur, podnoszenia głosu. Nie ważne, że gdzieś wciąż czuje, że nie może jej nawet teraz ufać, ale ten strach i te myśli musi przełamać, czy tego chce czy nie.
Rudzielec nie zamierzał jej przerywać, nawet jeśli jej początki będą błahe, niespójne, lub odbiegały od tematu. Może ona tego potrzebowała? Rudzielec tego nie wiedział, dlatego wstęp jej zostawił, bo móc ewentualnie dalej pomagać jej w tłumaczeniu. Co by mógł ją na nowo zrozumieć, bo tak czy siak, musiałby wkrótce ten krok wykonać.
- To może zacznij wszystko od początku. Tak będzie najlepiej, a tobie najłatwiej.- powiedział spokojnie bez żadnych krzyków, awantur, podnoszenia głosu. Nie ważne, że gdzieś wciąż czuje, że nie może jej nawet teraz ufać, ale ten strach i te myśli musi przełamać, czy tego chce czy nie.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jednakże po jego słowach wcale nie chciała mówić więcej. Poczuła nagle narastającą gulę zupełnie tak, jakby za moment miała zdawać egzamin uzdrowicielski. Choć miała wrażenie, że nawet wtedy było jej łatwiej wydusić z siebie cokolwiek. Jednak wychowanie w rodzinie szlacheckiej uczyło, by zawsze trzymać głowę wysoko i by zawsze wychodzić na swoje pokazując, jak wiele się potrafi. Wychowanie nawet milczeć uczyło z godnością. Ale nie uczyło, jak wytłumaczyć się komuś, czyje zaufanie zawiodło się udając "po prostu Norę" i pomykając po Nokturnie jakby się było zwykłą szmuglerką. Nie uczyło co zrobić, jeśli twoja jedyna miłość w jednej chwili straci do ciebie całe pokłady zaufania dowiadując się, jak długo żyła w kłamstwie. Nie uczyło też co robić, jeśli owa osoba jest twoim przyszłym narzeczonym (nawet, jeśli o tym, na całe szczęście, Marcelyn jeszcze nie wiedziała) i macie w atmosferze wzajemnej podejrzliwości spędzić razem resztę życia.
Jedyne, co była w stanie zrobić, to spojrzeć mu w oczy z nadzieją, że słowa przyjdą same. Więc spojrzała. I patrzyła tak wystarczająco długo, by nie naruszyć granicy, która tak niedawno została, jakby nie patrzeć, przesunięta. Odetchnęła smutno, wydając z siebie pierwsze po długiej ciszy słowa (brzmiące, nie ukrywajmy, dość chrapliwie tak, jakby przed chwilą się obudziła).
-Czyjego początku? Mojej historii? Naszej znajomości? Czy od początku tego, co zaczęło się między nami tworzyć?- sama poczuła płynący z własnego tonu jad. Nie tego chciała. Nie chciała przecież na niego naskakiwać. Usiłując załagodzić sytuację dodała -Bo wybacz, ale sama nie potrafię powiedzieć c o było początkiem, kiedy zaczęło być źle.
I czego tak n a p r a w d ę chcesz się dowiedzieć.-dodała w myślach.
Jedyne, co była w stanie zrobić, to spojrzeć mu w oczy z nadzieją, że słowa przyjdą same. Więc spojrzała. I patrzyła tak wystarczająco długo, by nie naruszyć granicy, która tak niedawno została, jakby nie patrzeć, przesunięta. Odetchnęła smutno, wydając z siebie pierwsze po długiej ciszy słowa (brzmiące, nie ukrywajmy, dość chrapliwie tak, jakby przed chwilą się obudziła).
-Czyjego początku? Mojej historii? Naszej znajomości? Czy od początku tego, co zaczęło się między nami tworzyć?- sama poczuła płynący z własnego tonu jad. Nie tego chciała. Nie chciała przecież na niego naskakiwać. Usiłując załagodzić sytuację dodała -Bo wybacz, ale sama nie potrafię powiedzieć c o było początkiem, kiedy zaczęło być źle.
I czego tak n a p r a w d ę chcesz się dowiedzieć.-dodała w myślach.
Gość
Gość
Bary chciał być cierpliwy i wysłuchać ją bez używania złośliwości, ale czy Marcelyn chce jego zdenerwować? Co ona takiego ukrywa, że aż nie potrafi się wysłowić i mówi z takim jadem? Nie, nie było jemu wesoło, a nawet dobrze. Miał ochotę powiedzieć jej parę nieprzyjemnych słów i wyjść. Bo czemu ma tu stać, gdy ona pluje jadem i tajemnicami, które to dziś miała jemu ujawnić? Skrzyżował ręce ukazując Marcelyn, by nie posuwała się dalej.
- Może w takim razie powiedz, co cię tu naprawdę sprowadza. Czemu opuściłaś rodzinę? Próbujesz przed nią uciekać? Dlatego skrywasz się na Nokturnie z narkotykami? Czy może chcesz być wydziedziczona i dążysz wręcz do tego?- rzucił parę pytań, lecz nie wszystkich oczywiście. Bo chciał wiedzieć więcej, co naprawdę robi, co chce osiągnąć w życiu, czy te uczucie między nimi było prawdziwe czy tylko częścią jej planu. Liczył na to, że sama rozwinie swe wypowiedzi, że i na te i na jeszcze inne odpowie, które są w następnych punktach. Miał chyba prawo poznać prawdę. Najgorzej to chyba będzie, gdy będzie musiał jej powiedzieć o narzeczeństwie, lecz nie wie, kiedy to zrobi. To wszystko zależy od niej. I jej słów, bo muszą być chociaż na neutralnym gruncie, by to co planuje, się powiodło. Spoglądał na rudowłosą z wyczekiwaniem.
- Może w takim razie powiedz, co cię tu naprawdę sprowadza. Czemu opuściłaś rodzinę? Próbujesz przed nią uciekać? Dlatego skrywasz się na Nokturnie z narkotykami? Czy może chcesz być wydziedziczona i dążysz wręcz do tego?- rzucił parę pytań, lecz nie wszystkich oczywiście. Bo chciał wiedzieć więcej, co naprawdę robi, co chce osiągnąć w życiu, czy te uczucie między nimi było prawdziwe czy tylko częścią jej planu. Liczył na to, że sama rozwinie swe wypowiedzi, że i na te i na jeszcze inne odpowie, które są w następnych punktach. Miał chyba prawo poznać prawdę. Najgorzej to chyba będzie, gdy będzie musiał jej powiedzieć o narzeczeństwie, lecz nie wie, kiedy to zrobi. To wszystko zależy od niej. I jej słów, bo muszą być chociaż na neutralnym gruncie, by to co planuje, się powiodło. Spoglądał na rudowłosą z wyczekiwaniem.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Słysząc słowa Barrego zdała sobie sprawę, że i on usłyszał wyraźnie syczącą nutę w jej głosie. I pożałowała jej wtedy po raz drugi, bo naprawdę nie to miała na celu. Nie pierwszy z resztą raz jej skłonność do ekspresywnego mówienia wprowadziła ją na ścieżkę fałszywego tonu czy nieodpowiedniego gestu. Wielokrotnie zdarzało się, ze myśl uciekła jej zupełnie gdzie indziej, a otwierając usta nie zdążyła jej "zatrzymać", więc słowa przybierały zupełnie inny niż zamierzony ton. Teraz też nie powstrzymała gestu, jakbym było zsunięcie się bezradnie na wsparta na łokciu rękę, dosłowne więc "załamanie rąk". Musiała uspokoić nie tylko Barrego, a samą siebie. Zaczęła wiec mówić delikatnie, spokojnie.
-Teraz na pewno będzie mi łatwiej mówić kiedy wiem, o czym chciałbyś się dowiedzieć.-spróbowała nawet unieść kąciki warg w subtelnym, uspokajającym uśmiechu. Wzięła głęboki oddech, spojrzała rudowłosemu w oczy i zdecydowała się mówić od początku, pierwszy raz w życiu opowiedzieć komuś, dlaczego zdecydowała się na to wszystko.
-Parę lat temu, kiedy Rycerze Walpurgii zaczęli rosnąć w siłę, a dla arystokrackiego światka dbającego o czystość więzi krwi w rodzinie stało się jasne, iż głoszona przez nich idea może uratować niezliczone bogactwa i tradycje, w całą tę sprawę zamieszał się również mój ojciec. Swego czasu z wielką pasją zajmował się alchemią i to niekoniecznie pod dobrym kątem, lubił zagłębiać się w tajniki czarnej magii, czemu się z resztą wcale nie dziwię.-wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się, tym razem zupełnie szczerze. Wiedziała, ze sam Barry pracuje u Borgina i Burke'sa, musi więc mieć świadomość, jak pociągająca może być "ciemna strona"-nie wiem dokładnie, czy on dotarł do nich czy oni do niego. Na pewno nawiązali współpracę, ojciec dołączył do Rycerzy, oni pozwolili mu na spłatę długów w które wówczas wpadł, a w zamian dostarczał im odpowiednich eliksirów, głównie trucizn. Ale któregoś razu coś im się nie spodobało. A duma nestora rodu nie pozwoliła mu na spokojne wyjaśnienie problemu, doszło do wzajemnego podstawiania sobie świń i ogólnego niszczenia życia, wiesz jak to jest z wysoko urodzonymi, takie głupie zabawy jako sposób na monotonię życia. Jednak pewnego dnia przesadził. Doprowadził jednego z Rycerzy (oczywiście nigdy nie zdradził nam kim ów jest) do białej wściekłości, a w efekcie...-przerwała na chwilę i zacisnęła wargi spuszczając wzrok. Gdy go z powrotem podniosła, mogła mieć absolutną pewność że nie ma w nich śladu smutku, jedynie czysta nienawiść-... w efekcie zginęła moja matka. Rozumiesz? Przez własną głupotę dopuścił, by jego dawny towarzysz jako "karę za niesubordynację" zamordował moją matkę. A on okazał się na tyle naiwnym, by sądzić iż to koniec. Jednak później zaczęły się pytania o mnie, zaczęłam więc uciekać dosłownie i w przenośni. Świat odurzenia był o wiele piękniejszy, ale żeby móc zdobyć narkotyki, musiałam nawiązać kontakt z Nokturnem. Wtedy odnalazłam tam masę składników i medykamentów, o których nawet nie miałam pojęcia, a mogły pomóc mi znaleźć sposób na uratowanie wielu beznadziejnych przypadków mojej lecznicy. A sam wiesz jaką moc ma plotka. Jeśli Marcelyn Carrow kupowałaby wszystko to, co kupić chciała na Śmiertelnym Nokturnie, czy otwarcie trzymała przyjazne stosunki z kojarzonymi z tą sferą postaciami... dojście do mojego ojca i braci Rycerze mieliby jak na talerzu.
Miała szczerą nadzieję, ze zrozumiał, jak wiele poświęcić musiała dla dobra najbliższej rodziny.-A później... chyba bałam się to wszystko odkręcić, z resztą to nie byłoby takie łatwe.-By chronić rodzinę, musiała paradoksalnie oddalić się od niej jak najbardziej.
-Teraz na pewno będzie mi łatwiej mówić kiedy wiem, o czym chciałbyś się dowiedzieć.-spróbowała nawet unieść kąciki warg w subtelnym, uspokajającym uśmiechu. Wzięła głęboki oddech, spojrzała rudowłosemu w oczy i zdecydowała się mówić od początku, pierwszy raz w życiu opowiedzieć komuś, dlaczego zdecydowała się na to wszystko.
-Parę lat temu, kiedy Rycerze Walpurgii zaczęli rosnąć w siłę, a dla arystokrackiego światka dbającego o czystość więzi krwi w rodzinie stało się jasne, iż głoszona przez nich idea może uratować niezliczone bogactwa i tradycje, w całą tę sprawę zamieszał się również mój ojciec. Swego czasu z wielką pasją zajmował się alchemią i to niekoniecznie pod dobrym kątem, lubił zagłębiać się w tajniki czarnej magii, czemu się z resztą wcale nie dziwię.-wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się, tym razem zupełnie szczerze. Wiedziała, ze sam Barry pracuje u Borgina i Burke'sa, musi więc mieć świadomość, jak pociągająca może być "ciemna strona"-nie wiem dokładnie, czy on dotarł do nich czy oni do niego. Na pewno nawiązali współpracę, ojciec dołączył do Rycerzy, oni pozwolili mu na spłatę długów w które wówczas wpadł, a w zamian dostarczał im odpowiednich eliksirów, głównie trucizn. Ale któregoś razu coś im się nie spodobało. A duma nestora rodu nie pozwoliła mu na spokojne wyjaśnienie problemu, doszło do wzajemnego podstawiania sobie świń i ogólnego niszczenia życia, wiesz jak to jest z wysoko urodzonymi, takie głupie zabawy jako sposób na monotonię życia. Jednak pewnego dnia przesadził. Doprowadził jednego z Rycerzy (oczywiście nigdy nie zdradził nam kim ów jest) do białej wściekłości, a w efekcie...-przerwała na chwilę i zacisnęła wargi spuszczając wzrok. Gdy go z powrotem podniosła, mogła mieć absolutną pewność że nie ma w nich śladu smutku, jedynie czysta nienawiść-... w efekcie zginęła moja matka. Rozumiesz? Przez własną głupotę dopuścił, by jego dawny towarzysz jako "karę za niesubordynację" zamordował moją matkę. A on okazał się na tyle naiwnym, by sądzić iż to koniec. Jednak później zaczęły się pytania o mnie, zaczęłam więc uciekać dosłownie i w przenośni. Świat odurzenia był o wiele piękniejszy, ale żeby móc zdobyć narkotyki, musiałam nawiązać kontakt z Nokturnem. Wtedy odnalazłam tam masę składników i medykamentów, o których nawet nie miałam pojęcia, a mogły pomóc mi znaleźć sposób na uratowanie wielu beznadziejnych przypadków mojej lecznicy. A sam wiesz jaką moc ma plotka. Jeśli Marcelyn Carrow kupowałaby wszystko to, co kupić chciała na Śmiertelnym Nokturnie, czy otwarcie trzymała przyjazne stosunki z kojarzonymi z tą sferą postaciami... dojście do mojego ojca i braci Rycerze mieliby jak na talerzu.
Miała szczerą nadzieję, ze zrozumiał, jak wiele poświęcić musiała dla dobra najbliższej rodziny.-A później... chyba bałam się to wszystko odkręcić, z resztą to nie byłoby takie łatwe.-By chronić rodzinę, musiała paradoksalnie oddalić się od niej jak najbardziej.
Gość
Gość
Wysłuchał tej intrygującej opowieści, lecz gdy powiedziała Rycerze Walpurgi... nie miał pojęcia, o czym mówi. Nawet jej kolejne słowa, które w jakiś sposób próbowały to wyjaśnić, i tak do końca tego nie pojął. Bo z tego wynika, że jest grupa czarodziejów, który pasjonują się czarną magią i sobie od tak zabijają. Czy to jest możliwe? Przecież jest just grupa Grindelwadla... po co kolejna? Kto nią przewodzi? Bo rozumiałem, że do tego grona należą arystokratyczne rody o bogatym statusie i nieskazitelnej krwi.
Gdy skończyła mówić, widział że jest cała w nerwach, więc przytaknął głową rozumiejąc poświęcenie. Czy sam tak nie robił do tej pory? No właśnie.
- Rozumiem. Ale nie pojmuję jednej rzeczy... Kim są Rycerze Walpurgi? Czego oni chcą i co robią? Kto nimi przewodzi? Przecież nic o nich nie słychać, choć nie powiem, że ostatnio zrobiło się coraz bardziej niebezpieczniej, ale większość osób myśli, że to jest sprawka ludzi Grindelwalda. No i wiesz... skoro tacy ludzie istnieją, to podejrzewam, że w większości spotkaliśmy ich na Nokturnie, bo to jest przecież teren czarnomagiczny... Jesteś pewna, że nie zostałaś rozpoznana? I co zamierzasz teraz zrobić, szczególnie że znaleziono ci kandydata?- mówił spokojnie rozmyślając nad swoimi słowami. Popyta się albo Samanthy albo Ramsey'a o tych Rycerzy. W końcu oni mają lepsze kontakty na nokturnie niż rudzielec. Może coś oni będą wiedzieć. Bo on wie, że przecież nikt jemu nie zaufa. Brat Garretta, aurora... i czarna magia? Nawet jeśli mieszka na nokturnie i pracował u Borgina, to przecież nic nie znaczy. Sam nawet nie zna czarnej magii, a jakiekolwiek użycie jej daje drogę do Azkabanu. Ech, co za los. Jakiś kapryśny.
Gdy skończyła mówić, widział że jest cała w nerwach, więc przytaknął głową rozumiejąc poświęcenie. Czy sam tak nie robił do tej pory? No właśnie.
- Rozumiem. Ale nie pojmuję jednej rzeczy... Kim są Rycerze Walpurgi? Czego oni chcą i co robią? Kto nimi przewodzi? Przecież nic o nich nie słychać, choć nie powiem, że ostatnio zrobiło się coraz bardziej niebezpieczniej, ale większość osób myśli, że to jest sprawka ludzi Grindelwalda. No i wiesz... skoro tacy ludzie istnieją, to podejrzewam, że w większości spotkaliśmy ich na Nokturnie, bo to jest przecież teren czarnomagiczny... Jesteś pewna, że nie zostałaś rozpoznana? I co zamierzasz teraz zrobić, szczególnie że znaleziono ci kandydata?- mówił spokojnie rozmyślając nad swoimi słowami. Popyta się albo Samanthy albo Ramsey'a o tych Rycerzy. W końcu oni mają lepsze kontakty na nokturnie niż rudzielec. Może coś oni będą wiedzieć. Bo on wie, że przecież nikt jemu nie zaufa. Brat Garretta, aurora... i czarna magia? Nawet jeśli mieszka na nokturnie i pracował u Borgina, to przecież nic nie znaczy. Sam nawet nie zna czarnej magii, a jakiekolwiek użycie jej daje drogę do Azkabanu. Ech, co za los. Jakiś kapryśny.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Szczerze zdziwił ją brak wiedzy Barrego. Spojrzała na niego z dziecinnym wręcz zaskoczeniem, jak sowa przechylając głowę na bok i marszcząc brwi. Chociaż, jakby nie patrzeć, jednym z założeń Rycerzy Walpurgii było zbytnie nie rzucanie się w oczy. Werbowali też po cichu. I po cichu obserwowali. Dlatego Marcelyn nie miała pojęcia, jak wielu z nich mogła napotkać zupełnym przypadkiem na Śmiertelnym Nokturnie. Na pewno żadnego z tych, których znała osobiście nie udało jej się spotkać. Bowiem niejednokrotnie widziała ojca w tym towarzystwie.
W głębi ducha ucieszyła się jednak, ze chłopak zrozumiał, jakie miała pobudki do rozpoczęcia "nowego" życia.
-Wolę o tym nie mówić, żeby nie wprowadzić Cię w błąd, najlepiej porozmawiaj o tym z kimś, kto ma lepszy obraz na sytuację. Powiem jednak, że próżno u nich szukać współczucia czy skrupułów przed dokonaniem nawet najgorszych czynów, byle by osiągnąć swój cel. Jak sam widzisz. Oh, to bardzo możliwe, że wpadliśmy na siebie nie raz. Jednakże mam jeden punkt przewagi.-uśmiechnęła się do niego dość tajemniczo i nakręciła na palec rudy kosmyk, po czym wyprostowała go i przytrzymała[/b]-Moją aparycję. Sam nie uznałbyś mnie za pannę Carrow, jeśli by Cię nie poinformowano. Mam urodę po norweskich przodkach, ot, taki psikus genetyczny. Ale to sprawia, że o ile żaden ze "znajomych" ojca mnie mnie zapamiętał, mogą nie rozpoznać we mnie Marcelyn Carrow, a taki przecież był zamysł.
I dlatego też wiedziała, ze może taki krok podjąć. Gdyby ze swoim wyglądam chciała w taki oto sposób chronić rodzinę nosząc nazwisko Weasley, nie byłaby wiarygodna.
-Ah, właśnie... mój narzeczony. Dalej nie wiem kim jest i chyba dalej nie chcę wiedzieć. Ale obawiam się, że będę dla tej sprawy musiała przerwać, a na pewno ograniczyć, moje wypady i kontakty z Nokturnem.-w tym momencie zdała sobie sprawę z tego, co będzie główną temu konsekwencją, błyskawicznie i wyraźnie posmutniała. Uniosła wzrok na oczy Barrego i dodała-A co za tym idzie... ograniczyć mój kontakt z Tobą, chociaż uwierz, że nawet w obliczu obecnej sytuacji i Twojego stosunku do mnie, bardzo bym tego nie chciała.
Nie potrafiła sobie wyobrazić tak odmiennej dla siebie sytuacji. Mimo tego, ze poważnie naderwała zaufanie Barrego do siebie, chciała poprawić ich kontakt tak, jak tylko było to możliwe. W końcu dalej czuła do niego... no właśnie, jak wiele?
W głębi ducha ucieszyła się jednak, ze chłopak zrozumiał, jakie miała pobudki do rozpoczęcia "nowego" życia.
-Wolę o tym nie mówić, żeby nie wprowadzić Cię w błąd, najlepiej porozmawiaj o tym z kimś, kto ma lepszy obraz na sytuację. Powiem jednak, że próżno u nich szukać współczucia czy skrupułów przed dokonaniem nawet najgorszych czynów, byle by osiągnąć swój cel. Jak sam widzisz. Oh, to bardzo możliwe, że wpadliśmy na siebie nie raz. Jednakże mam jeden punkt przewagi.-uśmiechnęła się do niego dość tajemniczo i nakręciła na palec rudy kosmyk, po czym wyprostowała go i przytrzymała[/b]-Moją aparycję. Sam nie uznałbyś mnie za pannę Carrow, jeśli by Cię nie poinformowano. Mam urodę po norweskich przodkach, ot, taki psikus genetyczny. Ale to sprawia, że o ile żaden ze "znajomych" ojca mnie mnie zapamiętał, mogą nie rozpoznać we mnie Marcelyn Carrow, a taki przecież był zamysł.
I dlatego też wiedziała, ze może taki krok podjąć. Gdyby ze swoim wyglądam chciała w taki oto sposób chronić rodzinę nosząc nazwisko Weasley, nie byłaby wiarygodna.
-Ah, właśnie... mój narzeczony. Dalej nie wiem kim jest i chyba dalej nie chcę wiedzieć. Ale obawiam się, że będę dla tej sprawy musiała przerwać, a na pewno ograniczyć, moje wypady i kontakty z Nokturnem.-w tym momencie zdała sobie sprawę z tego, co będzie główną temu konsekwencją, błyskawicznie i wyraźnie posmutniała. Uniosła wzrok na oczy Barrego i dodała-A co za tym idzie... ograniczyć mój kontakt z Tobą, chociaż uwierz, że nawet w obliczu obecnej sytuacji i Twojego stosunku do mnie, bardzo bym tego nie chciała.
Nie potrafiła sobie wyobrazić tak odmiennej dla siebie sytuacji. Mimo tego, ze poważnie naderwała zaufanie Barrego do siebie, chciała poprawić ich kontakt tak, jak tylko było to możliwe. W końcu dalej czuła do niego... no właśnie, jak wiele?
Gość
Gość
Czego się spodziewała, że będzie wszechwiedzący? Był zdziwiony tym faktem, ba. Nawet tego nie ukrywał i chciał dowiedzieć się czegoś więcej o tej organizacji. I sobie odnotował w głowie, by napisać o tym bratu... albo chociaż Skamanderowi. Któremuś z nich, co by mogli coś więcej zdziałać. W końcu oboje są aurorami i pewnie rozmawiają często ze sobą. Tylko czy któryś z nich uwierzy w to? Musi uzbierać dowody, by potem móc powiedzieć coś takiego któremuś z aurorów.
- Mówisz tak, jakbyś była pewna. A skąd wiesz, czy przypadkiem tutejsi Carrowowie nie posiadają twojego zdjęcia od twego ojca? Co prawda, może Ciebie łatwo pomylić, ale co jak któryś czarodziej ma sokoli wzrok? Nawet ci Rycerze... nie możesz być pewna, że nikt Ciebie nie rozpozna, szczególnie twój ród. Ja bym na Twoim miejscu uważał i nie chodził zbyt pewny siebie na Nokturnie. A o Rycerzy ... zapytam się pewnej osoby. Chyba że wiesz coś jeszcze o nich.- zaraz na nią spojrzał mając nadzieję, że jeszcze coś powie.
Westchnął. Bo co innego mógł zrobić nie ujawniając jej jeszcze prawdy. Podszedł do niej i położył dłoń na jej barkach chcąc ją nieco uspokoić.
- Spokojnie, coś się wymyśli. Na razie nim się nie przejmuj. Później sobie z nim poradzimy, to teraz priorytetem jest twoje bezpieczeństwo. Pytanie... co zamierzasz zrobić z Rycerzami?- uspokoił ją na początku tak, by potem zadać jedno z najważniejszych pytań. Co planowała teraz zrobić. Nic? Zemścić się? A może traci siły walki i dołączy do nich? Musiał to wiedzieć.
- Mówisz tak, jakbyś była pewna. A skąd wiesz, czy przypadkiem tutejsi Carrowowie nie posiadają twojego zdjęcia od twego ojca? Co prawda, może Ciebie łatwo pomylić, ale co jak któryś czarodziej ma sokoli wzrok? Nawet ci Rycerze... nie możesz być pewna, że nikt Ciebie nie rozpozna, szczególnie twój ród. Ja bym na Twoim miejscu uważał i nie chodził zbyt pewny siebie na Nokturnie. A o Rycerzy ... zapytam się pewnej osoby. Chyba że wiesz coś jeszcze o nich.- zaraz na nią spojrzał mając nadzieję, że jeszcze coś powie.
Westchnął. Bo co innego mógł zrobić nie ujawniając jej jeszcze prawdy. Podszedł do niej i położył dłoń na jej barkach chcąc ją nieco uspokoić.
- Spokojnie, coś się wymyśli. Na razie nim się nie przejmuj. Później sobie z nim poradzimy, to teraz priorytetem jest twoje bezpieczeństwo. Pytanie... co zamierzasz zrobić z Rycerzami?- uspokoił ją na początku tak, by potem zadać jedno z najważniejszych pytań. Co planowała teraz zrobić. Nic? Zemścić się? A może traci siły walki i dołączy do nich? Musiał to wiedzieć.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Oczywiście, nie mogła mieć pewności. To były jedynie przypuszczenia. Nawet nie! Mogła to być cicha nadzieja na to, że pozostanie nierozpoznana dzięki nietypowemu Carrowom wyglądowi i trzymanej zawsze przy sobie czarnej pelerynie z kapturem zasłaniającym nie tylko twarz ale i całe, niestety, pole widzenia. Ale Marcelyn nie była naiwna. W każdym razie nie aż tak. Miała świadomość tego, że szpiedzy czychają wszędzie, a w miejscach takich jak ulica Śmiertelnego Nokturnu są niemalże tak oczywiści jak meble w pokoju. Mimo tego, wolała sama sobie mydlić oczy. Wolała przekonywać się, iż nigdy nie została zaczepiona (ani, dzięki Ci Roweno!, nie dostała znaczącej wiadomości od ojca czy braci) jedynie dlatego, iż nie została jeszcze rozpoznana. Choć jakiś cichy głos podpowiadał jej, że może to być jedynie odwlekanie tego momentu w czasie, by w końcu zostać osaczoną z każdej strony.
-Nigdy nie mogę mieć pewności. Z resztą, czy to nie przez takie właśnie zdjęcie odkryłeś kim jestem?-zapytała z nieco zadziornym uśmiechem, po czym zapytała o to, co tkwiło w jej głowie od dnia rozmowy w parku-Swoją drogą... od kogo się dowiedziałeś i jak bliska musiała być mi to osoba?-bowiem nie mógł to być nikt całkowicie Marcelinie obcy.
-Nie... poza przyświecającą im ideą i tym, jak wiele potrafią, nie wiem nic.-odpowiedziała właściwie zgodnie z prawdą. Choć od pewnego czasu... poważnie zastanawiała się, jak wybadać teren Rycerzy na tyle dyskretnie, by nie stracić przy tym głowy własnej i ojca. Chciała wiedzieć jak najwięcej, jednak nie wiedziała jak do nich dotrzeć.
Gest Barrego zaskoczył ją, niemalże przeszedł nią wyczuwalny dreszcz tak, jak działo się za każdym razem gdy przed całą tą sprawą on pojawiał się blisko. Gdy stanął za nią, zamknęła oczy i cicho wypuściła powietrze tak, by mieć pewność że Barry tego nie widzi. Serce zabiło jej szybciej, choć przecież chciała uniknąć takich właśnie odruchów.
-Ah, Barry... sama chciałabym wiedzieć, co powinnam zrobić. Nie umiem nawet powiedzieć, czy nie zabrnęłam już za daleko, jestem zagubiona i straciłam granicę między tym co słuszne, a co złe. Czego efekt odczułeś na własnej skórze...-tak bardzo chciałaby gdzieś uciec. Gdzieś? Akurat tego, gdzie mogłaby uciec, była pewna. Tylko do babci, do pięknej Norwegii. Tam, gdzie nikt jej nie zna, nie ocenia, nie szuka, nie podrzuca świń. Tam, gdzie może być sobą bez konsekwencji.
-Nigdy nie mogę mieć pewności. Z resztą, czy to nie przez takie właśnie zdjęcie odkryłeś kim jestem?-zapytała z nieco zadziornym uśmiechem, po czym zapytała o to, co tkwiło w jej głowie od dnia rozmowy w parku-Swoją drogą... od kogo się dowiedziałeś i jak bliska musiała być mi to osoba?-bowiem nie mógł to być nikt całkowicie Marcelinie obcy.
-Nie... poza przyświecającą im ideą i tym, jak wiele potrafią, nie wiem nic.-odpowiedziała właściwie zgodnie z prawdą. Choć od pewnego czasu... poważnie zastanawiała się, jak wybadać teren Rycerzy na tyle dyskretnie, by nie stracić przy tym głowy własnej i ojca. Chciała wiedzieć jak najwięcej, jednak nie wiedziała jak do nich dotrzeć.
Gest Barrego zaskoczył ją, niemalże przeszedł nią wyczuwalny dreszcz tak, jak działo się za każdym razem gdy przed całą tą sprawą on pojawiał się blisko. Gdy stanął za nią, zamknęła oczy i cicho wypuściła powietrze tak, by mieć pewność że Barry tego nie widzi. Serce zabiło jej szybciej, choć przecież chciała uniknąć takich właśnie odruchów.
-Ah, Barry... sama chciałabym wiedzieć, co powinnam zrobić. Nie umiem nawet powiedzieć, czy nie zabrnęłam już za daleko, jestem zagubiona i straciłam granicę między tym co słuszne, a co złe. Czego efekt odczułeś na własnej skórze...-tak bardzo chciałaby gdzieś uciec. Gdzieś? Akurat tego, gdzie mogłaby uciec, była pewna. Tylko do babci, do pięknej Norwegii. Tam, gdzie nikt jej nie zna, nie ocenia, nie szuka, nie podrzuca świń. Tam, gdzie może być sobą bez konsekwencji.
Gość
Gość
Owszem, jej prawdziwą tożsamość odkrył dzięki zdjęciu i także Deimosowi, któremu no ... szczerze pewnie dał powody by ten wywołał alarm. Tak więc powinna uważać, bo nie wie, kiedy lada dzień dostanie wiadomość od swego ojca. Ale co do tej rozmowy, nie miał zamiaru się przyznawać, że puściły go wtedy nerwy.- Nie powiem, wtedy byłem zaskoczony, gdy zobaczyłem ciebie na zdjęciu... lecz nie musisz wiedzieć, kto mi to powiedział. To nie jest istotne.- powiedział spokojnie chcąc zakończyć ten temat. Nie chce w to wciągać Deimosa, bo nie chce aby się dowiedziała od niego o rudzielcu. Chciał jej zrobić niespodziankę, więc musiał trzymać ją w bezpiecznej pozycji.
-Okej.- odparł przyjmując to do świadomości. Oczywiście zamierza to sprawdzić. Bo jej słowa to za mało, mimo iż miał wrażenie, że może jej tym razem zaufać. Wiadomo, jak ktoś już raz nadwyrężył zaufanie, to może to zrobić po raz kolejny.
Rudzielec zaraz poczuł, jak jej serce nabiera rytmu, więc puścił ją i odsunął się o krok do tyłu. Aby zachować pewną granicę. Jakże to zabawne, że akurat teraz musi się zachowywać, gdy wie, że osoba przed nim ma być jego narzeczoną. Z przymusu. Jakże to zabawne.
- Może zrób rachunek sumienia... Zanim zostaniesz postawiona po raz drugi przed faktem dokonanym. Może wyjedź do Francji? Bo nie sądzę, aby powrót do Norwegii byłby dobrym pomysłem jeśli chcesz nadal unikać ojca.- odparł zupełnie spokojnie. Chciała porady, to jej własnie dawał. Dawał też jej wybór, oby tylko nie wybrała niczego złego.
-Okej.- odparł przyjmując to do świadomości. Oczywiście zamierza to sprawdzić. Bo jej słowa to za mało, mimo iż miał wrażenie, że może jej tym razem zaufać. Wiadomo, jak ktoś już raz nadwyrężył zaufanie, to może to zrobić po raz kolejny.
Rudzielec zaraz poczuł, jak jej serce nabiera rytmu, więc puścił ją i odsunął się o krok do tyłu. Aby zachować pewną granicę. Jakże to zabawne, że akurat teraz musi się zachowywać, gdy wie, że osoba przed nim ma być jego narzeczoną. Z przymusu. Jakże to zabawne.
- Może zrób rachunek sumienia... Zanim zostaniesz postawiona po raz drugi przed faktem dokonanym. Może wyjedź do Francji? Bo nie sądzę, aby powrót do Norwegii byłby dobrym pomysłem jeśli chcesz nadal unikać ojca.- odparł zupełnie spokojnie. Chciała porady, to jej własnie dawał. Dawał też jej wybór, oby tylko nie wybrała niczego złego.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Właściwie nawet nie liczyła, że odpowie jej na to pytanie. Przecież owa osoba sama dałaby jej znak iż jest rozpoznana, gdyby tylko chciała się zdradzić. Jednakże musiał być to ktoś na tyle Marcelinie bliski, by takie zdjęcie posiadać. Wszak fotografie nie były na tyle popularne, by zdobywać je mógł każdy kto zechciał. Posiadacz fotografii był więc także zapewne zamożny. I niekoniecznie przyjaźnie do niej nastawiony.
W porządku, sama się dowiem. Nie odpuszczę tej szumowinie, przez którą muszę tu teraz siedzieć zestresowana jak uczennica na randce i tłumaczyć się ze swoich win i tuszowania prawdy. Nie popuszczę. Nawet, jeśli tym jakże rycerskim zdrajcą okazałby się mój ojciec.
Kiwnęła mu głową na znak, że przyjęła do wiadomości jego niechęć do zdradzenia jej imienia owej osoby.
Gdy puścił jej ramiona, zaczęła płytko i urywanie oddychać zupełnie tak, jakby usiłowała uspokoić własne, bijące oszalałym rytmem serce. Obróciła ku niemu głowę uśmiechając się smutno. W oczach Marcelyn odbijały się wszystkie uczucia jakie wyzwalał w niej Barry. Patrzyła na niego tak, jakby tym jednym, smutnym spojrzeniem chciała przekazać mu, jak bardzo żałuje i jak głęboko tkwi w niej uczucie do Rudzielca.
-Oh, Barry, rachunek sumienia robię bez ustanku, odkąd spotkaliśmy się w Wierzbowym Parku. A chociaż chciałabym wyjechać wiem, że przed obowiązkiem nie ucieknę. Skoro nawet zmiana imienia mi nie pomogła, nie wiem co mogłoby to uczynić.- małżeństwo dopadnie ją w końcu, prędzej czy później. Musiała zostać i z dumą ów obowiązek wypełnić.
W porządku, sama się dowiem. Nie odpuszczę tej szumowinie, przez którą muszę tu teraz siedzieć zestresowana jak uczennica na randce i tłumaczyć się ze swoich win i tuszowania prawdy. Nie popuszczę. Nawet, jeśli tym jakże rycerskim zdrajcą okazałby się mój ojciec.
Kiwnęła mu głową na znak, że przyjęła do wiadomości jego niechęć do zdradzenia jej imienia owej osoby.
Gdy puścił jej ramiona, zaczęła płytko i urywanie oddychać zupełnie tak, jakby usiłowała uspokoić własne, bijące oszalałym rytmem serce. Obróciła ku niemu głowę uśmiechając się smutno. W oczach Marcelyn odbijały się wszystkie uczucia jakie wyzwalał w niej Barry. Patrzyła na niego tak, jakby tym jednym, smutnym spojrzeniem chciała przekazać mu, jak bardzo żałuje i jak głęboko tkwi w niej uczucie do Rudzielca.
-Oh, Barry, rachunek sumienia robię bez ustanku, odkąd spotkaliśmy się w Wierzbowym Parku. A chociaż chciałabym wyjechać wiem, że przed obowiązkiem nie ucieknę. Skoro nawet zmiana imienia mi nie pomogła, nie wiem co mogłoby to uczynić.- małżeństwo dopadnie ją w końcu, prędzej czy później. Musiała zostać i z dumą ów obowiązek wypełnić.
Gość
Gość
Strona 1 z 2 • 1, 2
Kuchnia
Szybka odpowiedź