Gabinet Caesara
AutorWiadomość
Gabinet Caesara
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Drugą godzinę tkwił na uwierającym już krześle wpatrując się tępo w zdjęcia, wymieniając po kolei imiona i nazwiska, i szukając odpowiedzi, a właściwie...? Gubiąc się, uciekając myślami do przedawnionych spraw. Do listu ukrytego w szufladzie biurka, do tajemniczego – ale nie niespodziewanego – zaginięcia Diany Coruch, o którą martwiła się najbliższa rodzina wychwalając z żalem jej skromność, wdzięk i pracowitość. Stawiając ją niemal na piedestale. Tę zakałę rodu sprzedaną zubożałemu Weasleyowi. Ile więc dla nich znaczyła? I czy znaczyła cokolwiek? Być może znali jej obrzydliwy sekret? Dlatego siłą starali się wypchnąć ją z domu? Skazać na wygnanie?, na pomieszkiwanie w małej, londyńskiej mugolskiej kamienicy? By zrównała się z tymi, którym nigdy nie sięgnęłaby nawet do pięt.
Nie potrafił odnaleźć dla niej zrozumienia, choć w starym i sprawdzonym przyzwyczajeniu doszukiwał się w tym własnej winy. Zabijał – czy zawsze? - w słusznej sprawie, nigdy nie pozwoliłby sobie choćby na odrobinę żalu dla krwiożerczych istot, które ścierał w proch, lecz czy ojciec jego nie miał racji? Tamtego dnia, gdy najukochańszy syn odtrącił jego opiekę i obrał własną ścieżkę, tamtego właśnie dnia, gdy starał się przemówić mu do rozsądku w strachu – i bólu zdrady? - przed stratą. Zarzekał, że tego pożałuje. Być może obrał to w słowa mniej subtelne, wypowiedziane w złości i zaskoczeniu, ponieważ oto skarb pielęgnowany przez te wszystkie lata, tworzony na jego podobieństwo, pogardzał nauką, pomocą i wszystkim, czym go obdarowywał. W imię czego...?
Głupi był, pchnięty przez młodzieńcze idealistyczne ambicje. Być może oczarowany przez złotoustego Toma Riddle'a.
Tego dnia nie doszedł jednak donikąd – daleki był od zaprowadzenia porządku w zrujnowanym świecie, jaki dane im było ratować. Rozkojarzony, wpatrzony w poruszające się zdjęcia, które niewiele mu mówiły i ilustracje, które rejestrował, aby za moment o nich zapomnieć. Co jakiś czas dosłuchiwał utworów szlifowanych aktualnie przez Rabastana, lecz po chwili znów zapadała śmiertelna cisza. Kolejną z nich, co przyjął z najszczerszą ulgą, przerwały znajomo-nieznajome – na obecną chwilę wszystko wydawało mu się wyjątkowo obce – kroki, na które nie zdążył zareagować dostatecznie szybko. W drzwiach stanęła Evandra – oczywiście!, przecież czuła się tutaj jak u siebie w domu, a skrzatka dawno już nie informuje go o jej przybyciu – z polikami zdobionymi przez mróz delikatnymi rumieńcami i włosami połyskującymi skroplonym śniegiem, ta Evandra przywołująca na jego twarz niekontrolowany, szczery uśmiech. Gdy na smutki i troski nie chciał tracić czasu, zwłaszcza że w ciągu ostatnich dni nie mieli go dla siebie zbyt wiele. Odnosił wręcz wrażenie, że przesypuje mu się między palcami niczym piasek i choćby zaciskał dłonie w bolesne pięści, kończył się nieuchronnie. Odliczał już dni? Wypatrywał jej tęsknie w oknie? Obejmował, gdy tylko miał ku temu okazję, by ucałować w czoło, wypowiedzieć w twarz jej imię w ramach przywitania i nie wypuszczać z objęć, póki sama się z nich nie wyplącze. Tym razem jednak rozluźnił uścisk dość prędko, aby w roztargnieniu założyć zabłąkany kosmyk złotych loków za ucho – jakież to było naturalne – i podejść do biurka, na którym panował niemały bałagan.
-Wybacz ten nieporządek – mruknął zbierając w dłonie zdjęcia, których z pewnością nie powinna oglądać, niechlujnie i prędko układając wszystko w równy rządek – Czego chcesz się napić? - nadal krzątał się przy dokumentacji nie kłopocząc się jej porządkowaniem. Wszystko zaraz znalazło się w jednej szuflad i nie był jeszcze świadom tego, jak bardzo zły będzie później na siebie, że nie poświęcił kilku minut dłużej, by doprowadzić porozrzucane papiery do względnego, chronologicznego porządku – Wybacz – powtórzył chaotycznie – jestem ostatnio s t r a s z l i w i e zajęty – zmęczony?, zirytowany?, roztrzęsiony? Aż dziw, że nie spotkała go takiego, któremu pokonanie odległości od biurka do drzwi sprawiłoby niemałej trudności – ale mam dla Ciebie wspaniałą nowinę – rzucił z niemałym entuzjazmem, prowokacją, coby spytała jaka to wspaniała nowina. Choć wiedział, że będzie ucieszona. I spokojniejsza.
Nie potrafił odnaleźć dla niej zrozumienia, choć w starym i sprawdzonym przyzwyczajeniu doszukiwał się w tym własnej winy. Zabijał – czy zawsze? - w słusznej sprawie, nigdy nie pozwoliłby sobie choćby na odrobinę żalu dla krwiożerczych istot, które ścierał w proch, lecz czy ojciec jego nie miał racji? Tamtego dnia, gdy najukochańszy syn odtrącił jego opiekę i obrał własną ścieżkę, tamtego właśnie dnia, gdy starał się przemówić mu do rozsądku w strachu – i bólu zdrady? - przed stratą. Zarzekał, że tego pożałuje. Być może obrał to w słowa mniej subtelne, wypowiedziane w złości i zaskoczeniu, ponieważ oto skarb pielęgnowany przez te wszystkie lata, tworzony na jego podobieństwo, pogardzał nauką, pomocą i wszystkim, czym go obdarowywał. W imię czego...?
Głupi był, pchnięty przez młodzieńcze idealistyczne ambicje. Być może oczarowany przez złotoustego Toma Riddle'a.
Tego dnia nie doszedł jednak donikąd – daleki był od zaprowadzenia porządku w zrujnowanym świecie, jaki dane im było ratować. Rozkojarzony, wpatrzony w poruszające się zdjęcia, które niewiele mu mówiły i ilustracje, które rejestrował, aby za moment o nich zapomnieć. Co jakiś czas dosłuchiwał utworów szlifowanych aktualnie przez Rabastana, lecz po chwili znów zapadała śmiertelna cisza. Kolejną z nich, co przyjął z najszczerszą ulgą, przerwały znajomo-nieznajome – na obecną chwilę wszystko wydawało mu się wyjątkowo obce – kroki, na które nie zdążył zareagować dostatecznie szybko. W drzwiach stanęła Evandra – oczywiście!, przecież czuła się tutaj jak u siebie w domu, a skrzatka dawno już nie informuje go o jej przybyciu – z polikami zdobionymi przez mróz delikatnymi rumieńcami i włosami połyskującymi skroplonym śniegiem, ta Evandra przywołująca na jego twarz niekontrolowany, szczery uśmiech. Gdy na smutki i troski nie chciał tracić czasu, zwłaszcza że w ciągu ostatnich dni nie mieli go dla siebie zbyt wiele. Odnosił wręcz wrażenie, że przesypuje mu się między palcami niczym piasek i choćby zaciskał dłonie w bolesne pięści, kończył się nieuchronnie. Odliczał już dni? Wypatrywał jej tęsknie w oknie? Obejmował, gdy tylko miał ku temu okazję, by ucałować w czoło, wypowiedzieć w twarz jej imię w ramach przywitania i nie wypuszczać z objęć, póki sama się z nich nie wyplącze. Tym razem jednak rozluźnił uścisk dość prędko, aby w roztargnieniu założyć zabłąkany kosmyk złotych loków za ucho – jakież to było naturalne – i podejść do biurka, na którym panował niemały bałagan.
-Wybacz ten nieporządek – mruknął zbierając w dłonie zdjęcia, których z pewnością nie powinna oglądać, niechlujnie i prędko układając wszystko w równy rządek – Czego chcesz się napić? - nadal krzątał się przy dokumentacji nie kłopocząc się jej porządkowaniem. Wszystko zaraz znalazło się w jednej szuflad i nie był jeszcze świadom tego, jak bardzo zły będzie później na siebie, że nie poświęcił kilku minut dłużej, by doprowadzić porozrzucane papiery do względnego, chronologicznego porządku – Wybacz – powtórzył chaotycznie – jestem ostatnio s t r a s z l i w i e zajęty – zmęczony?, zirytowany?, roztrzęsiony? Aż dziw, że nie spotkała go takiego, któremu pokonanie odległości od biurka do drzwi sprawiłoby niemałej trudności – ale mam dla Ciebie wspaniałą nowinę – rzucił z niemałym entuzjazmem, prowokacją, coby spytała jaka to wspaniała nowina. Choć wiedział, że będzie ucieszona. I spokojniejsza.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie potrzebowała asysty skrzatki, by odnaleźć drogę do gabinetu brata, wszak rozkład całego domu znała na pamięć. Bywała tu tak często, od tylu długich lat...! Czasem w jej głowie pojawiała się uciążliwa myśl, ile czasu minie, nim poczuje się na tyle swobodnie w rezydencji Tristana, w ich przyszłej rezydencji, oraz czy w ogóle kiedykolwiek przestanie postrzegać ją jako więzienie - jednak szybko dusiła je w zarodku, próbując oszczędzić sobie nerwów, frustracji i bólu.
Tym razem było podobnie. Powoli odzyskiwała spokój ducha, kiedy oddawała swój płaszcz służce, kiedy poprawiała mokre od śniegu włosy, a w końcu miarowym krokiem przemierzała kolejne korytarze gustownie urządzonego dworku. Do jej uszu docierały dźwięki ukochanego przez Caesara instrumentu - to chłopcy musieli szlifować swą grę, by popisać się nią podczas kolejnego rodzinnego obiadu. Przelotny, zamyślony uśmiech naznaczył jej zaczerwienione od zimna wargi, jednak szybko zbladł i zniknął; była zmęczona.
Cieszyła się, że wszystko powoli wracało do normy, że brat opuścił Munga i mógł zajmować się swymi pociechami tak, jak powinien, że będą mieli chwilę, by porozmawiać w spokoju, lecz radość ta była przytłumiona przez narastające zmęczenie. Kiedy będzie mogła naprawdę odpocząć? Kiedy poczuje się lepiej?
Zapukała krótko i bez zbędnego w tym wypadku ociągania otworzyła drzwi do gabinetu; wiedziała, że mogła, że z pewnością już jej oczekiwał. Kiedy tylko go ujrzała, coś w niej drgnęło, coś, co sprawiło, że wygięła usta w kolejnym uśmiechu, tym razem trwalszym, solidniejszym, promienniejszym. Jak dobrze było go widzieć całego i zdrowego! Jak dobrze było odwiedzić go w jego posiadłości, nie zaś tej klaustrofobicznie małej, przygnębiającej sali Munga.
Przylgnęła do niego z siostrzaną ufnością i ścisnęła na tyle mocno, na ile umiała, za nic mając obowiązujące ich przy reszcie świata konwenanse; przymknęła na chwilę powieki, wdychając przy tym jego uspokajający zapach. Potrzebowała go, potrzebowała jego wsparcia i najzwyczajniej w świecie tęskniła. A przy tym bała się, że znów go straci, kiedy Caesar po raz drugi stanie na ślubnym kobiercu, kiedy podejmie karkołomną próbę stworzenia chłopcom pełnej rodziny - lecz jak ona miała zastąpić im matkę...?
- Caesarze - powiedziała miękko, czule, gdy zakładał jej za ucho kosmyk włosów. Nie wyobrażała sobie, by mógł ją zostawić, nie teraz, kiedy tak bardzo go potrzebowała; po tym przerażającym porwaniu, z pierścionkiem zaręczynowym Tristana na dłoni. - Nie kłopocz się - dodała cicho, gdy zauważyła jak robi kilka kroków w kierunku biurka, zbiera jakieś zdjęcia i prędko próbuje schować je przed jej czujnym wzrokiem. Choć była ciekawa tego, co przedstawiały, to szanowała wolę brata. Podejrzewała przy tym, że były to fotografie pochodzące od brygady, przedstawiające jakieś ohydztwa, na które nie miała teraz siły, więc tym bardziej nie chciała na niego naciskać.
Wyprostowała się, wciąż zarumieniona, i powiodła dookoła nieco nieobecnym wzrokiem, nieśpiesznie pochłaniając nim wystrój wnętrza. A później znów sięgnęła ku swej dłoni i zaczęła nerwowo bawić się otrzymanym od narzeczonego pierścieniem.
Nim zdążyła odpowiedzieć na zadane przez niego pytanie, Caesar ruszył już dalej, tak wyraźnie prowokując, epatując przy tym czymś, czego dawno nie uświadczyła. Wspaniałą nowinę? Uniosła do góry brew, próbując wyczytać coś z jego lica.
- Nie trzymaj mnie dłużej w niepewności- zaczęła z udawanym wyrzutem, podchodząc doń bliżej, nie spuszczając go ani na chwilę z oka. - Cóż to za wspaniała nowina? - W jej głowie pojawiały się dziesiątki obrazów, lecz obrazów, na które nawet nie miała co liczyć. Nie podejrzewała, by jego zaręczyny z Isoldą zostały zerwane, nie podejrzewała też, by znalazł sposób, by uratować ją od ślubu...
- I, och, czy powinnam usiąść nim ją usłyszę? - rzuciła z przekąsem, lecz w jej oczach nie czaiło się nic ponad ciekawość i radość.
Tym razem było podobnie. Powoli odzyskiwała spokój ducha, kiedy oddawała swój płaszcz służce, kiedy poprawiała mokre od śniegu włosy, a w końcu miarowym krokiem przemierzała kolejne korytarze gustownie urządzonego dworku. Do jej uszu docierały dźwięki ukochanego przez Caesara instrumentu - to chłopcy musieli szlifować swą grę, by popisać się nią podczas kolejnego rodzinnego obiadu. Przelotny, zamyślony uśmiech naznaczył jej zaczerwienione od zimna wargi, jednak szybko zbladł i zniknął; była zmęczona.
Cieszyła się, że wszystko powoli wracało do normy, że brat opuścił Munga i mógł zajmować się swymi pociechami tak, jak powinien, że będą mieli chwilę, by porozmawiać w spokoju, lecz radość ta była przytłumiona przez narastające zmęczenie. Kiedy będzie mogła naprawdę odpocząć? Kiedy poczuje się lepiej?
Zapukała krótko i bez zbędnego w tym wypadku ociągania otworzyła drzwi do gabinetu; wiedziała, że mogła, że z pewnością już jej oczekiwał. Kiedy tylko go ujrzała, coś w niej drgnęło, coś, co sprawiło, że wygięła usta w kolejnym uśmiechu, tym razem trwalszym, solidniejszym, promienniejszym. Jak dobrze było go widzieć całego i zdrowego! Jak dobrze było odwiedzić go w jego posiadłości, nie zaś tej klaustrofobicznie małej, przygnębiającej sali Munga.
Przylgnęła do niego z siostrzaną ufnością i ścisnęła na tyle mocno, na ile umiała, za nic mając obowiązujące ich przy reszcie świata konwenanse; przymknęła na chwilę powieki, wdychając przy tym jego uspokajający zapach. Potrzebowała go, potrzebowała jego wsparcia i najzwyczajniej w świecie tęskniła. A przy tym bała się, że znów go straci, kiedy Caesar po raz drugi stanie na ślubnym kobiercu, kiedy podejmie karkołomną próbę stworzenia chłopcom pełnej rodziny - lecz jak ona miała zastąpić im matkę...?
- Caesarze - powiedziała miękko, czule, gdy zakładał jej za ucho kosmyk włosów. Nie wyobrażała sobie, by mógł ją zostawić, nie teraz, kiedy tak bardzo go potrzebowała; po tym przerażającym porwaniu, z pierścionkiem zaręczynowym Tristana na dłoni. - Nie kłopocz się - dodała cicho, gdy zauważyła jak robi kilka kroków w kierunku biurka, zbiera jakieś zdjęcia i prędko próbuje schować je przed jej czujnym wzrokiem. Choć była ciekawa tego, co przedstawiały, to szanowała wolę brata. Podejrzewała przy tym, że były to fotografie pochodzące od brygady, przedstawiające jakieś ohydztwa, na które nie miała teraz siły, więc tym bardziej nie chciała na niego naciskać.
Wyprostowała się, wciąż zarumieniona, i powiodła dookoła nieco nieobecnym wzrokiem, nieśpiesznie pochłaniając nim wystrój wnętrza. A później znów sięgnęła ku swej dłoni i zaczęła nerwowo bawić się otrzymanym od narzeczonego pierścieniem.
Nim zdążyła odpowiedzieć na zadane przez niego pytanie, Caesar ruszył już dalej, tak wyraźnie prowokując, epatując przy tym czymś, czego dawno nie uświadczyła. Wspaniałą nowinę? Uniosła do góry brew, próbując wyczytać coś z jego lica.
- Nie trzymaj mnie dłużej w niepewności- zaczęła z udawanym wyrzutem, podchodząc doń bliżej, nie spuszczając go ani na chwilę z oka. - Cóż to za wspaniała nowina? - W jej głowie pojawiały się dziesiątki obrazów, lecz obrazów, na które nawet nie miała co liczyć. Nie podejrzewała, by jego zaręczyny z Isoldą zostały zerwane, nie podejrzewała też, by znalazł sposób, by uratować ją od ślubu...
- I, och, czy powinnam usiąść nim ją usłyszę? - rzuciła z przekąsem, lecz w jej oczach nie czaiło się nic ponad ciekawość i radość.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Radował się na jej widok, coraz częściej, coraz to czulej. I tęsknił, choć jeszcze mu jej nie odebrano. Naiwnie chciał wierzyć jednak, że po jej ślubie niewiele się zmieni, że nadal będzie pojawiać się równie często, a on będzie witał w jej domu... będzie witany w nim jako wróg, jako zdrajca, jako morderca. Po idyllicznym światku zamkniętym w kręgu ich malutkiej wysepki pozostaną jedynie wspomnienia. Straci to wszystko. Śpiew syren dobiegający z oddali i odziane w czystą biel dziewczynki. Trzymające się za dłonie. Tańczące. Śmiejące się. I oślepiające promienie słońca, gdy siedział na plaży wpatrzony w bajkowy krajobraz na tle ich dwojga. Dom odwiedzał zawsze podczas przerwy letniej, więc znał roziskrzone morze, palące słońce i wiatr, który przynosił ulgę w parne dni. Pamiętał jak chowali się przed słońcem w cieniu dworku, wylegiwali na plaży gniotąc piasek w dłoniach, lepiąc domki czy drocząc się z hipokampami. Biel i błękit zastąpi czerwień, do jej domu nie będzie prowadzić już plaża a różane ogrody Rosierów przypominające mu o Marie. Słodkie dzieciństwo przepadnie wraz z okrucieństwem dorosłości. Nim się obejrzy, zrujnowana przez Rosiera intymność nie będzie już czymś niezwykłym. Czymś bolesnym. Przyzwyczai się, pogodzi, przełknie gorzki smak porażki.
Sam sobie wyplótł bat, którym zostanie ubiczowany, wykopał grób, w którym zostanie pochowany. Zawsze przeganiał spod jej łóżka mistyczne potwory, opowiadał słodkie bajki na dobranoc i chronił przed złem, aby przez brak ostrożności i własną nieuwagę pozwolił, by te potwory ją porwały. I skrzywdziły. Co gorsza nie odnalazł jej, miotał się żałośnie po Londynie, poszukiwał jej w najdalszych zakamarkach Anglii i pozwolił, by nagrodę za jej odnalezienie odebrał Rosier, który tym szlachetnym gestem wygrał wyścig o rękę Evandry. Był mu wdzięczny, był cholernie wdzięczny, lecz nie potrafił pogodzić się z samym sobą, że znów zawiódł, że znów nie potrafił ochronić najdroższej jego sercu kobiety.
Rozumiał doskonale. Rozumiał jej lęk i niechęć wobec Isoldy – do której ze wstydu i żalu od dnia wernisażu nie odezwał się ani jednym choć listownym słowem niemal zapominając o jej dokuczliwym istnieniu. Nic się nie zmieni. Obiecywał sobie. I rzekłby, aby ją uspokoić, że żadna kobieta nie stanie między nimi n i g d y.
-Skądże znowu – rzucił beznamiętnie krzyżując ręce na piersi z rozbawieniem malującym się na jego licu – tonę w papierach po uszy i przez niedługi lub dłuższy czas to się n i e zmieni, nie wiem kiedy wrócę do czynnej służby – miesiąc?, dwa miesiące? Tylko tyle, ale będziesz spać spokojnie, prawda? - zresztą jestem już zmęczony – rzucił swobodnie z lekkim westchnieniem i cieniem, który przemknął przez jego twarz – ale któż dziś nie jest – choć z rumieńcami na policzkach wyglądała o wiele zdrowiej, nie dał się zwieść – poproszę dla nas herbaty z miodem, rozleniwimy się, rozgrzejemy. Ty opowiesz mi o w s z y s t k i m, całym swoim dniu, tygodniu. Możemy zejść na dół, w salonie Rabastan dla nas zagra, okryjemy się kocem. I może już nie będziemy tacy zmęczeni - a potem odejdziesz, strach wróci na nowo - tylko dlaczego ty jesteś taka zmęczona? - spytał łagodnie, bez nacisku. Niechże mówi. Nawet o eliksirach, do których ani ręki, ani cierpliwości Lestrange nigdy nie miał. Jeśli to sprawi, że zostanie odrobinę dłużej, bo - tak przeraża go wizja zbliżającego się ślubu - mógłby na nią tylko patrzeć i tęsknić za latami, gdy nie musieli podejmować trudnych decyzji.
Sam sobie wyplótł bat, którym zostanie ubiczowany, wykopał grób, w którym zostanie pochowany. Zawsze przeganiał spod jej łóżka mistyczne potwory, opowiadał słodkie bajki na dobranoc i chronił przed złem, aby przez brak ostrożności i własną nieuwagę pozwolił, by te potwory ją porwały. I skrzywdziły. Co gorsza nie odnalazł jej, miotał się żałośnie po Londynie, poszukiwał jej w najdalszych zakamarkach Anglii i pozwolił, by nagrodę za jej odnalezienie odebrał Rosier, który tym szlachetnym gestem wygrał wyścig o rękę Evandry. Był mu wdzięczny, był cholernie wdzięczny, lecz nie potrafił pogodzić się z samym sobą, że znów zawiódł, że znów nie potrafił ochronić najdroższej jego sercu kobiety.
Rozumiał doskonale. Rozumiał jej lęk i niechęć wobec Isoldy – do której ze wstydu i żalu od dnia wernisażu nie odezwał się ani jednym choć listownym słowem niemal zapominając o jej dokuczliwym istnieniu. Nic się nie zmieni. Obiecywał sobie. I rzekłby, aby ją uspokoić, że żadna kobieta nie stanie między nimi n i g d y.
-Skądże znowu – rzucił beznamiętnie krzyżując ręce na piersi z rozbawieniem malującym się na jego licu – tonę w papierach po uszy i przez niedługi lub dłuższy czas to się n i e zmieni, nie wiem kiedy wrócę do czynnej służby – miesiąc?, dwa miesiące? Tylko tyle, ale będziesz spać spokojnie, prawda? - zresztą jestem już zmęczony – rzucił swobodnie z lekkim westchnieniem i cieniem, który przemknął przez jego twarz – ale któż dziś nie jest – choć z rumieńcami na policzkach wyglądała o wiele zdrowiej, nie dał się zwieść – poproszę dla nas herbaty z miodem, rozleniwimy się, rozgrzejemy. Ty opowiesz mi o w s z y s t k i m, całym swoim dniu, tygodniu. Możemy zejść na dół, w salonie Rabastan dla nas zagra, okryjemy się kocem. I może już nie będziemy tacy zmęczeni - a potem odejdziesz, strach wróci na nowo - tylko dlaczego ty jesteś taka zmęczona? - spytał łagodnie, bez nacisku. Niechże mówi. Nawet o eliksirach, do których ani ręki, ani cierpliwości Lestrange nigdy nie miał. Jeśli to sprawi, że zostanie odrobinę dłużej, bo - tak przeraża go wizja zbliżającego się ślubu - mógłby na nią tylko patrzeć i tęsknić za latami, gdy nie musieli podejmować trudnych decyzji.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Słuchała go z uwagą, analizując każde kolejne słowo pod zarzutem podwójnego znaczenia. Oczywiście, przejęła część jego rozbawienia, robiła wszystko, by podtrzymać atmosferę przekomarzania się i droczenia, lecz byli zbyt smutni i rozbici, by móc pozwolić sobie na prawdziwą beztroskę. Cieszyła się jednak, że widzi go w tym stanie - stanie dużo lepszym, niż ten z czasu pobytu w Mungu - i cieszyła się, że znalazł dla niej czas, że mieli szansę, by spędzić to popołudnie razem.
Nie wie, kiedy wróci do czynnej służby? Zresztą, jest już zmęczony...? Czyżby naprawdę doczekała się dnia, w którym jej brat w końcu przestanie ryzykować życiem dla tej przeklętej sprawy? W którym postanowi, że czas się uspokoić, skupić na rodzinie i prowadzeniu restauracji? Dostrzegła ten cień, zwróciła uwagę na westchnienie i nie wiedziała już, czy próbować wlać do jego ucha słodką litanię próśb, by odpoczął, by nie wracał do brygady, czy raczej skupić się na innych powodach zmęczenia, na stanie zdrowia czy nadchodzącym ślubie z Isoldą.
- Caesarze - podjęła cicho, miękko, wyraźnie rozczulona tym, co powiedział. Kochała go, kochała jego sentymentalizm, kochała braterskie ciepło, które rozgrzewało jej serce nawet w takie dni i dlatego tak bardzo bała się kolejnego z jego ślubów. Bała się, że ta mała, urządzająca sceny Bulstrode będzie próbowała zagrać jej na nosie - zresztą, nie po raz pierwszy - i odciągnąć odeń jej wyrafinowane, chwilami ekscentryczne wsparcie, o pięknej duszy i wrażliwym sercu... Sercu, które mogła skrzywdzić.
Lecz niech tylko spróbuje, a ona wyrwie jej serce i sprawi, że już nigdy nie zaburzy spokoju ich rodziny.
- Mon chéri, możemy zejść na dół, chętnie posłucham, jakie Rabastan poczynił postępy od mej ostatniej wizyty. Lecz czy tam będziemy mogli w spokoju porozmawiać o... wszystkim? Nie chciałabym, by jego delikatne uszy zostały narażone na jakiekolwiek informacje, które mogłyby wstrząsnąć jego małym światem. - Uśmiechnęła się doń lekko, stojąc blisko, ufnie łapiąc go za rękę; jak gdyby nadal byli dużo młodsi, a ich świat nadal tak niewinny i beztroski. - Chętnie napiję się herbaty z miodem, bo przyznaję, że zrobiło się już dosyć zimno, niezwykle czarownie i pięknie, lecz zimno. Dlatego sam powiedz, gdzie wolisz ze mną porozmawiać, bo nie wiem jakiej natury jest ta... wspaniała wiadomość. Zawsze możemy wyczarować tutaj jakieś wygodne siedziska, o kocu nie zapominając. A ja obiecuję, że wszystko ci opowiem. O mojej pracy, i o wizycie w rezerwacie, i o przygotowaniach do świąt...
Chciała być blisko, chciała wtulić się w jego ramię, przykryć kocem i posłuchać, co tak naprawdę miał na myśli, co chodziło mu po głowie - i ukoić wszelkie troski. Przecież była przy nim, tak jak zawsze, tak jak w każdej straszliwej chwili, była przy nim i nijak nie mogło się to zmienić.
Patrzyła wprost w jego lico, wyginając przy tym usta w promiennym i ciepłym uśmiechu. Chciała, by ten dzień nigdy się nie kończył.
Nie wie, kiedy wróci do czynnej służby? Zresztą, jest już zmęczony...? Czyżby naprawdę doczekała się dnia, w którym jej brat w końcu przestanie ryzykować życiem dla tej przeklętej sprawy? W którym postanowi, że czas się uspokoić, skupić na rodzinie i prowadzeniu restauracji? Dostrzegła ten cień, zwróciła uwagę na westchnienie i nie wiedziała już, czy próbować wlać do jego ucha słodką litanię próśb, by odpoczął, by nie wracał do brygady, czy raczej skupić się na innych powodach zmęczenia, na stanie zdrowia czy nadchodzącym ślubie z Isoldą.
- Caesarze - podjęła cicho, miękko, wyraźnie rozczulona tym, co powiedział. Kochała go, kochała jego sentymentalizm, kochała braterskie ciepło, które rozgrzewało jej serce nawet w takie dni i dlatego tak bardzo bała się kolejnego z jego ślubów. Bała się, że ta mała, urządzająca sceny Bulstrode będzie próbowała zagrać jej na nosie - zresztą, nie po raz pierwszy - i odciągnąć odeń jej wyrafinowane, chwilami ekscentryczne wsparcie, o pięknej duszy i wrażliwym sercu... Sercu, które mogła skrzywdzić.
Lecz niech tylko spróbuje, a ona wyrwie jej serce i sprawi, że już nigdy nie zaburzy spokoju ich rodziny.
- Mon chéri, możemy zejść na dół, chętnie posłucham, jakie Rabastan poczynił postępy od mej ostatniej wizyty. Lecz czy tam będziemy mogli w spokoju porozmawiać o... wszystkim? Nie chciałabym, by jego delikatne uszy zostały narażone na jakiekolwiek informacje, które mogłyby wstrząsnąć jego małym światem. - Uśmiechnęła się doń lekko, stojąc blisko, ufnie łapiąc go za rękę; jak gdyby nadal byli dużo młodsi, a ich świat nadal tak niewinny i beztroski. - Chętnie napiję się herbaty z miodem, bo przyznaję, że zrobiło się już dosyć zimno, niezwykle czarownie i pięknie, lecz zimno. Dlatego sam powiedz, gdzie wolisz ze mną porozmawiać, bo nie wiem jakiej natury jest ta... wspaniała wiadomość. Zawsze możemy wyczarować tutaj jakieś wygodne siedziska, o kocu nie zapominając. A ja obiecuję, że wszystko ci opowiem. O mojej pracy, i o wizycie w rezerwacie, i o przygotowaniach do świąt...
Chciała być blisko, chciała wtulić się w jego ramię, przykryć kocem i posłuchać, co tak naprawdę miał na myśli, co chodziło mu po głowie - i ukoić wszelkie troski. Przecież była przy nim, tak jak zawsze, tak jak w każdej straszliwej chwili, była przy nim i nijak nie mogło się to zmienić.
Patrzyła wprost w jego lico, wyginając przy tym usta w promiennym i ciepłym uśmiechu. Chciała, by ten dzień nigdy się nie kończył.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Mamy siebie – i nieistotne jest cokolwiek innego. To takie proste, przejrzyste. Naturalne. Nic się nie zmieni, gdy odejdziesz, droga ta sama – magia potrafiła znacząco ułatwić komunikację – choć próg, próg drzwi już nie ten sam. Obcy i odległy, pachnący ściskającymi serce różami rozkwitającymi na wiosnę, wśród których będziesz jaśnieć w rubinie, w jaki cię przyozdobią. Naznaczona. Nieznajoma. Obdarta z błękitu, bieli i złota przypisanych twojej rodzinie, z którą tak silnie jesteś związana.
Choć przyjaźń z Rosierem przepadła lata temu, nadal go znał, znał go lepiej niż wielu innych mężczyzn, znał jego obawy, tę nienawiść – znał ją na wskroś. Ślepy, oddany rodzinie, spoglądający nienawistnie na ich bajeczną wyspę, na której rozlała się droga im wszystkim krew Marianny.
I byłby gotów błagać, klękać u jego stóp, by tylko nie odbierał mu ukochanej siostry, nie odgradzał od rodziny grubym murem, nie zamykał w wieży, której strzegłyby smoki, a u jej stóp kwitłyby opancerzone w kolce pąki róż. Chciał ją zatrzymać. Przy sobie. Była mu potrzebna i on – miał nadzieję, choć to byłoby wszak absurdalne, gdyby było inaczej – był jej potrzebny.
Skąd to rozczarowanie? Wiedział od dawna, jak to się skończy, że zarówno jak Evandra i Constance będą musiały opuścić wyspę, aby zamieszkać z dala od domu, w obcym dworze, pod pieczą pana domu.
-Nie powinniśmy – masz rację.
Powiedz mi więc, co zrobić. Zawsze widziałaś więcej, choć sięgasz niżej niż ja, zawsze dostrzegałaś niuanse, wobec których byłem ślepcem. Jak uciec, bo innej drogi już nie znam, od przeszłości, gdy ścieżka, która rozpościera się przed nami wygląda tak znajomo?
-Tą wspaniałą wiadomością – nastąpiła ta niezręczna chwila, kiedy niezgrabnie wyprowadzał ją z błędu – są te dwa właśnie miesiące, podczas których będę grzał krzesło i prowadził nudne dochodzenia – to wręcz tragicznie komiczne, gdy nie miał jej nic lepszego do powiedzenia, gdy w ich życiu brakowało tych wspaniałych nowin, na które łzy niedowierzania cisnęły się do oczu, a jedyne co mógłby jeszcze powiedzieć to
wiem, kto zabił moją żonę
moją córkę
Lecz wiadomość ta raniła go mocniej niż uspokajała. Zwłaszcza niesprawiedliwe zniknięcie Diany. Zaginęła. Bez śladu. Bez zapłacenia za winy. Bez odpowiedzialności za zbrodnie.
-Chociaż, naprawdę nie wiem, czy cieszy mnie to, że się starzeję albo gorzej – że zawodzę – wszystkich wokół. Ale Ciebie już nigdy nie zawiodę, obiecuję.
Nigdy więcej.
Dłoń przy dłoni, błękit jej oczu utkwiony w jego błękicie – tacy różni, chodź w oczach odbijały się te same emocje, ten sam lęk związany z utratą. Doskonale wiedział, co czuje, doskonale wiedział, że się boi. Sam bał się równie mocno. A najmocniej przerażał go fakt, że wszystko, czym chciała się z nim dzielić, sprawiało mu niewysłowiony ból. Bo całość wiązała się ze stratą.
-Evandro, muszę ci jeszcze coś powiedzieć – wyznał bez przemyślenia, rwąc się do przodu w przypływie paniki, która jedynie cieniem odmalowała się na jego usilnie rozbawionej twarzy. Lecz za moment uświadomił sobie, że nie chciał, nie chciał wypowiadać tego na głos, nie potrafił o tym rozmawiać. Lecz na ucieczkę było już za późno, choć doprawdy wróciłby do tematu świąt i wysłuchał opowieści o spotkaniu z Rosierem.
Pragnął się z nią tym podzielić, najmocniej na świecie, z utęsknieniem oczekiwał tego dnia, trwał w zniecierpliwieniu, bo potrzebował jej wsparcia, jej zapewnień. Rozgrzeszenia, gdy całymi dniami spoczywał z winą na barkach, pogrążony w rozpaczy, strachu przed samym sobą – postąpił słusznie, jak podpowiadało mu sumienie, lecz spotkała go za to kara. Nie uważał swojego obrzydliwego uczynku za zbrodnię, za morderstwo. Nie. Więc zemsta była nieusprawiedliwiona, nie powinna mieć miejsca. Śmierć Marie i Celeste nie powinny mieć miejsca.
Gdy jednak stał już naprzeciw niej. Zaniepokojonej, ale spokojnej. Prawie szczęśliwej. Nie potrafił. Nie potrafił tego burzyć. Niszczyć.
Wyrwał się z kojącego uścisku jej dłoni zlękniony za drogę ucieczki obierając drzwi, lecz przez kolejną chwilę nie ruszając się nawet z miejsca w tępym odrętwieniu. W końcu niepewnie ujął jej dłoń, nadal nie do końca przekonany, czy postępuje słusznie. Ta część jego życia należała także do niej. Miała prawo wiedzieć. O n miał prawo się z nią tym podzielić.
Obeszli biurko, jego dłoń wylądowała na doskonale zapamiętanej szufladzie, którą otworzył, by wyjąć spod sterty innych listów ten właściwy – chyba jednak do samego końca mając nadzieję, że nie będzie mógł go znaleźć. Ujął ją, przeklętą nowinę pisaną ręką bestii, niby niedbale, z roztargnieniem, jak gdyby nie była palącym jego palce językami ognia.
-Powinnaś wiedzieć – zaczął, jak gdyby chciał dokończyć, chciał coś dodać.
Powinnaś wiedzieć, że to nieprzyjemne? Bolesne?
Lecz miast tego, miast jakichkolwiek słów stępu, wyciągnął w jej stronę kopertę. Nie potrafiąc go otworzyć samemu. Nie potrafiąc wyjaśnić, choć wiedział, że lęka się, zastanawia i tworzy scenariusze tego, co może zawierać list.
I zapewne nie zgadła.
Choć przyjaźń z Rosierem przepadła lata temu, nadal go znał, znał go lepiej niż wielu innych mężczyzn, znał jego obawy, tę nienawiść – znał ją na wskroś. Ślepy, oddany rodzinie, spoglądający nienawistnie na ich bajeczną wyspę, na której rozlała się droga im wszystkim krew Marianny.
I byłby gotów błagać, klękać u jego stóp, by tylko nie odbierał mu ukochanej siostry, nie odgradzał od rodziny grubym murem, nie zamykał w wieży, której strzegłyby smoki, a u jej stóp kwitłyby opancerzone w kolce pąki róż. Chciał ją zatrzymać. Przy sobie. Była mu potrzebna i on – miał nadzieję, choć to byłoby wszak absurdalne, gdyby było inaczej – był jej potrzebny.
Skąd to rozczarowanie? Wiedział od dawna, jak to się skończy, że zarówno jak Evandra i Constance będą musiały opuścić wyspę, aby zamieszkać z dala od domu, w obcym dworze, pod pieczą pana domu.
-Nie powinniśmy – masz rację.
Powiedz mi więc, co zrobić. Zawsze widziałaś więcej, choć sięgasz niżej niż ja, zawsze dostrzegałaś niuanse, wobec których byłem ślepcem. Jak uciec, bo innej drogi już nie znam, od przeszłości, gdy ścieżka, która rozpościera się przed nami wygląda tak znajomo?
-Tą wspaniałą wiadomością – nastąpiła ta niezręczna chwila, kiedy niezgrabnie wyprowadzał ją z błędu – są te dwa właśnie miesiące, podczas których będę grzał krzesło i prowadził nudne dochodzenia – to wręcz tragicznie komiczne, gdy nie miał jej nic lepszego do powiedzenia, gdy w ich życiu brakowało tych wspaniałych nowin, na które łzy niedowierzania cisnęły się do oczu, a jedyne co mógłby jeszcze powiedzieć to
wiem, kto zabił moją żonę
moją córkę
Lecz wiadomość ta raniła go mocniej niż uspokajała. Zwłaszcza niesprawiedliwe zniknięcie Diany. Zaginęła. Bez śladu. Bez zapłacenia za winy. Bez odpowiedzialności za zbrodnie.
-Chociaż, naprawdę nie wiem, czy cieszy mnie to, że się starzeję albo gorzej – że zawodzę – wszystkich wokół. Ale Ciebie już nigdy nie zawiodę, obiecuję.
Nigdy więcej.
Dłoń przy dłoni, błękit jej oczu utkwiony w jego błękicie – tacy różni, chodź w oczach odbijały się te same emocje, ten sam lęk związany z utratą. Doskonale wiedział, co czuje, doskonale wiedział, że się boi. Sam bał się równie mocno. A najmocniej przerażał go fakt, że wszystko, czym chciała się z nim dzielić, sprawiało mu niewysłowiony ból. Bo całość wiązała się ze stratą.
-Evandro, muszę ci jeszcze coś powiedzieć – wyznał bez przemyślenia, rwąc się do przodu w przypływie paniki, która jedynie cieniem odmalowała się na jego usilnie rozbawionej twarzy. Lecz za moment uświadomił sobie, że nie chciał, nie chciał wypowiadać tego na głos, nie potrafił o tym rozmawiać. Lecz na ucieczkę było już za późno, choć doprawdy wróciłby do tematu świąt i wysłuchał opowieści o spotkaniu z Rosierem.
Pragnął się z nią tym podzielić, najmocniej na świecie, z utęsknieniem oczekiwał tego dnia, trwał w zniecierpliwieniu, bo potrzebował jej wsparcia, jej zapewnień. Rozgrzeszenia, gdy całymi dniami spoczywał z winą na barkach, pogrążony w rozpaczy, strachu przed samym sobą – postąpił słusznie, jak podpowiadało mu sumienie, lecz spotkała go za to kara. Nie uważał swojego obrzydliwego uczynku za zbrodnię, za morderstwo. Nie. Więc zemsta była nieusprawiedliwiona, nie powinna mieć miejsca. Śmierć Marie i Celeste nie powinny mieć miejsca.
Gdy jednak stał już naprzeciw niej. Zaniepokojonej, ale spokojnej. Prawie szczęśliwej. Nie potrafił. Nie potrafił tego burzyć. Niszczyć.
Wyrwał się z kojącego uścisku jej dłoni zlękniony za drogę ucieczki obierając drzwi, lecz przez kolejną chwilę nie ruszając się nawet z miejsca w tępym odrętwieniu. W końcu niepewnie ujął jej dłoń, nadal nie do końca przekonany, czy postępuje słusznie. Ta część jego życia należała także do niej. Miała prawo wiedzieć. O n miał prawo się z nią tym podzielić.
Obeszli biurko, jego dłoń wylądowała na doskonale zapamiętanej szufladzie, którą otworzył, by wyjąć spod sterty innych listów ten właściwy – chyba jednak do samego końca mając nadzieję, że nie będzie mógł go znaleźć. Ujął ją, przeklętą nowinę pisaną ręką bestii, niby niedbale, z roztargnieniem, jak gdyby nie była palącym jego palce językami ognia.
-Powinnaś wiedzieć – zaczął, jak gdyby chciał dokończyć, chciał coś dodać.
Powinnaś wiedzieć, że to nieprzyjemne? Bolesne?
Lecz miast tego, miast jakichkolwiek słów stępu, wyciągnął w jej stronę kopertę. Nie potrafiąc go otworzyć samemu. Nie potrafiąc wyjaśnić, choć wiedział, że lęka się, zastanawia i tworzy scenariusze tego, co może zawierać list.
I zapewne nie zgadła.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gabinet Caesara
Szybka odpowiedź