Salon zimowy
AutorWiadomość
Salon zimowy
~ coś tu będzie ~
There is no end to my power.
| przed połową grudnia
Do tej wizyty Lyra przygotowała się wyjątkowo starannie. Nie chciała przecież wywrzeć nieodpowiedniego wrażenia na lady Rowle, która wybrała właśnie ją do wykonania zlecenia na portrety. Po wernisażu Lyra otrzymywała znacznie więcej zleceń niż wcześniej, gdy była uliczną malarką na Pokątnej, ale nie łudziła się, że to wyłącznie zasługa jej talentu i zaangażowania, a tego, że jej prace zostały wystawione przez lady Avery, mającej już określoną pozycję w świecie sztuki. Gdyby nie ona, nadal byłaby jedynie zwykłą uliczną malarką, zauważaną w powiewie litości bądź przelotnego zainteresowania, a to przecież mogło uchodzić za ujmę dla ambitnej młodej artystki, tak bardzo pragnącej się wybić i odciąć od bycia „tylko biedną, nijaką Weasleyówną”.
Zabrała wszystkie niezbędne materiały malarskie oraz sztalugę, po czym pojawiła się w pobliżu posiadłości, której lokalizację opisano jej w liście z zaproszeniem i propozycją namalowania obrazów. Chociaż już przywykła do przebywania w takich miejscach, ponieważ w ciągu ostatnich miesięcy odwiedziła kilkanaście posiadłości szlachetnych bądź czystokrwistych rodzin, i tak była pod wrażeniem miejsca, które ukazało się jej oczom. Ciekawe, czy nadejdzie kiedyś taki moment, kiedy przestanie zachwycać się przestronnymi, pełnymi zdobień pomieszczeniami, w jakich mogłoby zmieścić się całe mieszkanko jej brata, z trudem zdobyte przez niego za aurorskie zarobki? Na ten moment nic na to nie wskazywało, na drobnej, nakrapianej buzi Lyry można było z łatwością dostrzec zaciekawienie, podziw, ale i cień obawy. Co, jeśli nie będzie wystarczająco dobra? Nawet nie znała lady Rowle ani jej wymagań, właściwie niewiele wiedziała o tym rodzie, poza tym, że należał do tych najbardziej restrykcyjnych. Pocieszała się jednak myślą, że chyba gorzej niż u Avery’ego nie będzie. Malowanie obrazu w jego posiadłości i w jego obecności było dla Lyry tak stresującym przeżyciem, że w połowie wykonywania go zasłabła. Nie wiedziała przecież, że przyczyny tamtego pogorszenia jej stanu były zupełnie inne...
Idąc przez korytarze tego dworku, nie czuła tego ścisku w gardle i dreszczy rozchodzących się wzdłuż kręgosłupa, ani dziwnego wrażenia, że już tutaj kiedyś była. Tym razem miała całkowitą pewność, że widziała to miejsce po raz pierwszy w życiu. Nie czuła żadnych negatywnych odczuć poza zwykłym stresem, jak wypadnie spotkanie z lady Rowle, która, jak się okazało, czekała na nią w przestronnym salonie. Lyra powitała ją grzecznie, stawiając swoją sztalugę na ziemi, wolną dłonią przygładzając materiał sukienki.
- Proszę przedstawić swoje oczekiwania. Kogo mam sportretować? – zapytała uprzejmie już po wszystkich formułkach powitalnych, wpatrując się w kobietę z wyraźnym zaciekawieniem, już teraz mogła wyczuć, że emanowała niezwykłą aurą, jakiej Lyra zapewne nigdy nie potrafiłaby przejawić.
Do tej wizyty Lyra przygotowała się wyjątkowo starannie. Nie chciała przecież wywrzeć nieodpowiedniego wrażenia na lady Rowle, która wybrała właśnie ją do wykonania zlecenia na portrety. Po wernisażu Lyra otrzymywała znacznie więcej zleceń niż wcześniej, gdy była uliczną malarką na Pokątnej, ale nie łudziła się, że to wyłącznie zasługa jej talentu i zaangażowania, a tego, że jej prace zostały wystawione przez lady Avery, mającej już określoną pozycję w świecie sztuki. Gdyby nie ona, nadal byłaby jedynie zwykłą uliczną malarką, zauważaną w powiewie litości bądź przelotnego zainteresowania, a to przecież mogło uchodzić za ujmę dla ambitnej młodej artystki, tak bardzo pragnącej się wybić i odciąć od bycia „tylko biedną, nijaką Weasleyówną”.
Zabrała wszystkie niezbędne materiały malarskie oraz sztalugę, po czym pojawiła się w pobliżu posiadłości, której lokalizację opisano jej w liście z zaproszeniem i propozycją namalowania obrazów. Chociaż już przywykła do przebywania w takich miejscach, ponieważ w ciągu ostatnich miesięcy odwiedziła kilkanaście posiadłości szlachetnych bądź czystokrwistych rodzin, i tak była pod wrażeniem miejsca, które ukazało się jej oczom. Ciekawe, czy nadejdzie kiedyś taki moment, kiedy przestanie zachwycać się przestronnymi, pełnymi zdobień pomieszczeniami, w jakich mogłoby zmieścić się całe mieszkanko jej brata, z trudem zdobyte przez niego za aurorskie zarobki? Na ten moment nic na to nie wskazywało, na drobnej, nakrapianej buzi Lyry można było z łatwością dostrzec zaciekawienie, podziw, ale i cień obawy. Co, jeśli nie będzie wystarczająco dobra? Nawet nie znała lady Rowle ani jej wymagań, właściwie niewiele wiedziała o tym rodzie, poza tym, że należał do tych najbardziej restrykcyjnych. Pocieszała się jednak myślą, że chyba gorzej niż u Avery’ego nie będzie. Malowanie obrazu w jego posiadłości i w jego obecności było dla Lyry tak stresującym przeżyciem, że w połowie wykonywania go zasłabła. Nie wiedziała przecież, że przyczyny tamtego pogorszenia jej stanu były zupełnie inne...
Idąc przez korytarze tego dworku, nie czuła tego ścisku w gardle i dreszczy rozchodzących się wzdłuż kręgosłupa, ani dziwnego wrażenia, że już tutaj kiedyś była. Tym razem miała całkowitą pewność, że widziała to miejsce po raz pierwszy w życiu. Nie czuła żadnych negatywnych odczuć poza zwykłym stresem, jak wypadnie spotkanie z lady Rowle, która, jak się okazało, czekała na nią w przestronnym salonie. Lyra powitała ją grzecznie, stawiając swoją sztalugę na ziemi, wolną dłonią przygładzając materiał sukienki.
- Proszę przedstawić swoje oczekiwania. Kogo mam sportretować? – zapytała uprzejmie już po wszystkich formułkach powitalnych, wpatrując się w kobietę z wyraźnym zaciekawieniem, już teraz mogła wyczuć, że emanowała niezwykłą aurą, jakiej Lyra zapewne nigdy nie potrafiłaby przejawić.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Ostatnio zmieniony przez Lyra Travers dnia 10.06.16 17:59, w całości zmieniany 1 raz
| jak najbardziej
Jakaś część jej osoby mimowolnie wzdrygała się przed podjęciem w progach domu członka rodu Weasley'ów. Od maleńkości wpajano jej przecież, że oni jedni wśród szlachetnie urodzonych nigdy nie będą zasługiwać na jej szacunek. Mogła spoglądać krzywo na Longbottomów, kpić z Prewettów i Abbotów, a wobec Yaxley'ów odczuwać uzasadniony niepokój - ale należało ich wszystkich uznawać za godnych uwagi choćby dlatego, że posiadali liczne wpływy, z których mogli korzystać. Zubożałe stado rudzielców o niegodnych poglądach nijak miało się w jej oczach do prawdziwej arystokracji. Jakże mogłaby obdarzać - choćby i niechętnym! - szacunkiem kogoś kto nie ma żadnej władzy? Była przecież Malfoy'em i tylko ten język potrafiła zrozumieć...
Oglądając obrazy Lyry w galerii ciotki Laidan nie zdawała sobie początkowo sprawy z tego kto je namalował. Przemawiała do niej estetyka zgrabnie wykonanych pejzaży i kazała się zastanawiać; czy nie chciałaby może jednego z nich powiesić, w którymś ze swoich nowych salonów? Wywarły na niej na tyle duże wrażenie, że nawet kiedy już ciotka zdradziła jej miano artystki, myśl o obrazach nie dawała jej spokoju. Nie jesteś już Malfoy'em, Medeo.- powtarzała w myślach za każdym razem, gdy przypominała sobie o tym temacie. Naprawdę chciała mieć portrety całej rodziny, które mogłyby dać początek pięknej rodowej galerii. Tak by w przyszłości, gdy Ramsdell Hall będzie już własnością Christiana, jej potomkowie mogli podziwiać wizerunki swoich przodków.
Nim napisała list do młodej malarki, zasięgnęła oczywiście języka na jej temat. Ciotka udzieliła jej wielu interesujących informacji, a kilku rzeczy dowiedziała się również od Astorii i swojej szwagierki. Dziewczyna miała dobrą opinię, choć biedna była zapewne jak mysz kościelna. Tym bardziej dziwił fakt, że jej rodzicom udało się zaaranżować dla niej tak dobre małżeństwo. Będzie musiała skończyć obrazy zanim zacznie się podpisywać jako Travers - myślała z przekąsem Medea, wyobrażając sobie jak bardzo nazwisko tego rodu na ścianach rezydencji rozdrażniłoby jej małżonka.
Wreszcie nadszedł umówiony dzień. Medea długo zastanawiała się nad tym w jaki sposób chciałaby zostać uwieczniona. Co ubrać, jak się uczesać? Cały poranek spędziła w garderobie rozważając różne opcje. Wreszcie zdecydowała się na szatę w chłodnym liliowym kolorze. Jasne włosy upięte miała w misterny kok, dzięki czemu mogła wyeksponować łabędzią szyję... i niezwykle bogaty naszyjnik. Ametysty i szmaragdy - połączone barwy rodów Rowle i Malfoy - to była jej ulubiona błyskotka, ślubny podarunek od rodziców. Jeśli miała kolejne lata spędzić na płótnie, powinna mieć go na sobie, by nikt nie zapomniał skąd pochodziła.
Niedługo po wybiciu południa, poinformowano ją, że oczekiwana panna Weasley przybyła do rezydencji. Medea zeszła więc do zimowego salonu i tam oczekiwała swego gościa. Dziewczynę przywitała bardzo uprzejmie, choć bez szczególnej wylewności, która nie leżała przecież w jej naturze. Zwłaszcza, gdy gościła kogoś kogo podświadomie klasyfikowała jako gorszego od siebie. Obdarzyła ją jednak lekkim uśmiechem, gdy przeszły do rzeczy.
- Mnie. - odparła bez chwili zwłoki. - A także mojego syna oraz męża. - dodała zaraz, jednocześnie mimowolnie dotykając ślubnej obrączki, którą miała na palcu. Tęskniła za mężem. - Ramsdell Hall będzie domem dla kolejnych pokoleń mojej rodziny. Chciałabym zostawić po sobie ślad w postaci obrazów. - wyjaśniła z zaskakująco pogodnym uśmiechem. Może dlatego, że uśmiechała się bardziej do swoich myśli i planów, niż do rudowłosej malarki...
Jakaś część jej osoby mimowolnie wzdrygała się przed podjęciem w progach domu członka rodu Weasley'ów. Od maleńkości wpajano jej przecież, że oni jedni wśród szlachetnie urodzonych nigdy nie będą zasługiwać na jej szacunek. Mogła spoglądać krzywo na Longbottomów, kpić z Prewettów i Abbotów, a wobec Yaxley'ów odczuwać uzasadniony niepokój - ale należało ich wszystkich uznawać za godnych uwagi choćby dlatego, że posiadali liczne wpływy, z których mogli korzystać. Zubożałe stado rudzielców o niegodnych poglądach nijak miało się w jej oczach do prawdziwej arystokracji. Jakże mogłaby obdarzać - choćby i niechętnym! - szacunkiem kogoś kto nie ma żadnej władzy? Była przecież Malfoy'em i tylko ten język potrafiła zrozumieć...
Oglądając obrazy Lyry w galerii ciotki Laidan nie zdawała sobie początkowo sprawy z tego kto je namalował. Przemawiała do niej estetyka zgrabnie wykonanych pejzaży i kazała się zastanawiać; czy nie chciałaby może jednego z nich powiesić, w którymś ze swoich nowych salonów? Wywarły na niej na tyle duże wrażenie, że nawet kiedy już ciotka zdradziła jej miano artystki, myśl o obrazach nie dawała jej spokoju. Nie jesteś już Malfoy'em, Medeo.- powtarzała w myślach za każdym razem, gdy przypominała sobie o tym temacie. Naprawdę chciała mieć portrety całej rodziny, które mogłyby dać początek pięknej rodowej galerii. Tak by w przyszłości, gdy Ramsdell Hall będzie już własnością Christiana, jej potomkowie mogli podziwiać wizerunki swoich przodków.
Nim napisała list do młodej malarki, zasięgnęła oczywiście języka na jej temat. Ciotka udzieliła jej wielu interesujących informacji, a kilku rzeczy dowiedziała się również od Astorii i swojej szwagierki. Dziewczyna miała dobrą opinię, choć biedna była zapewne jak mysz kościelna. Tym bardziej dziwił fakt, że jej rodzicom udało się zaaranżować dla niej tak dobre małżeństwo. Będzie musiała skończyć obrazy zanim zacznie się podpisywać jako Travers - myślała z przekąsem Medea, wyobrażając sobie jak bardzo nazwisko tego rodu na ścianach rezydencji rozdrażniłoby jej małżonka.
Wreszcie nadszedł umówiony dzień. Medea długo zastanawiała się nad tym w jaki sposób chciałaby zostać uwieczniona. Co ubrać, jak się uczesać? Cały poranek spędziła w garderobie rozważając różne opcje. Wreszcie zdecydowała się na szatę w chłodnym liliowym kolorze. Jasne włosy upięte miała w misterny kok, dzięki czemu mogła wyeksponować łabędzią szyję... i niezwykle bogaty naszyjnik. Ametysty i szmaragdy - połączone barwy rodów Rowle i Malfoy - to była jej ulubiona błyskotka, ślubny podarunek od rodziców. Jeśli miała kolejne lata spędzić na płótnie, powinna mieć go na sobie, by nikt nie zapomniał skąd pochodziła.
Niedługo po wybiciu południa, poinformowano ją, że oczekiwana panna Weasley przybyła do rezydencji. Medea zeszła więc do zimowego salonu i tam oczekiwała swego gościa. Dziewczynę przywitała bardzo uprzejmie, choć bez szczególnej wylewności, która nie leżała przecież w jej naturze. Zwłaszcza, gdy gościła kogoś kogo podświadomie klasyfikowała jako gorszego od siebie. Obdarzyła ją jednak lekkim uśmiechem, gdy przeszły do rzeczy.
- Mnie. - odparła bez chwili zwłoki. - A także mojego syna oraz męża. - dodała zaraz, jednocześnie mimowolnie dotykając ślubnej obrączki, którą miała na palcu. Tęskniła za mężem. - Ramsdell Hall będzie domem dla kolejnych pokoleń mojej rodziny. Chciałabym zostawić po sobie ślad w postaci obrazów. - wyjaśniła z zaskakująco pogodnym uśmiechem. Może dlatego, że uśmiechała się bardziej do swoich myśli i planów, niż do rudowłosej malarki...
There is no end to my power.
Lyra wiedziała, jak jej ród jest postrzegany przez innych. Wiedziała to zanim jeszcze poszła do Hogwartu i pierwszy raz naprawdę zetknęła się z uprzedzeniami. Jej ojciec Weasley mógł zaginąć na lata, ale matka i bracia wiedzieli wystarczająco, żeby ją uprzedzić a także opowiedzieć wiele różnych rzeczy. Szczególnie dużo negatywnych opinii słyszała na temat Blacków i Malfoyów, zawsze pouczana, żeby na nich uważać, gdyż wyznawali oni poglądy i wartości zupełnie różne od tych Weasleyowskich. Jednocześnie zapewne lekką ironią losu było, że nadano jej gwiezdne imiona, co było tradycją Blacków, ale Lyra sama nie wiedziała, co kierowało jej rodzicami. Może tak naprawdę pragnęli dla swojej córki innego życia niż to, które musiała wieść?
Kojarzyła przelotnie, że lady Rowle pochodzi z rodu Malfoyów, co budziło w niej lekkie obawy co do tego, jak zostanie przyjęta, ale nie aż takie, żeby odrzucić to zlecenie. Nie co dzień o portret prosił ją przedstawiciel rodu gardzącego Weasleyami, a ona mogła pokazać, że niesłusznie nie doceniano jej rodu.
Nawet mimo tego, że zaledwie przedwczoraj dowiedziała się o przyspieszeniu jej ślubu z Glaucusem, który miał odbyć się za niecałe dwa tygodnie, po świętach. Jeszcze niedawno była pewna, że ślub odbędzie się w styczniu, ale jak się okazało, jej ostatnie chwile wolności miały zostać skrócone. Nic dziwnego, że teraz była taka blada i zestresowana; minione noce spędziła prawie bezsennie, płacząc w poduszkę i drżąc przed małżeństwem, które mimo ciepłych i przyjacielskich relacji z Traversem budziło w niej obawy jako coś nowego i nieznanego. Możliwe też, że zlecenie lady Rowle było ostatnim, które wykona jako Lyra Weasley, zresztą w natłoku ślubnych przygotowań nie będzie miała czasu na kolejne zamówienia, które zostaną przesunięte na styczeń, kiedy już ochłonie po ślubie i po sabacie.
Wygląd i postawa lady Rowle wywarły na niej spore wrażenie, a kolory jej szat i biżuterii wyraźnie sugerowały chęć podkreślenia jej pochodzenia i przywiązania do rodu.
- Oczywiście – przytaknęła. – Będę zaszczycona, mogąc uwiecznić na płótnie waszą rodzinę dla przyszłych pokoleń.
Często proszono ją właśnie o portrety na ściany rodowych posiadłości i wiedziała, jak bardzo odpowiedzialne to zadanie. Nie chciałaby w końcu nawet po latach być pamiętana jako ta nieudolna malarka, która stworzyła odrażający bohomaz zamiast wartościowego dzieła sztuki, a przecież miała dopiero osiemnaście lat i była kompletnym samoukiem.
- W którym miejscu chce pani zostać sportretowana? – zapytała po chwili, domyślając się, że jako pierwszą przyjdzie jej namalować właśnie lady Rowle, jako że nie widziała w pobliżu jej męża ani syna. – Mogę w każdej chwili rozstawić wszystkie potrzebne przybory, ale z racji tego, że malowanie może potrwać wiele godzin, doradziłabym pani wygodnie usiąść i zająć się lekturą. Możliwe też, że nie uda mi się skończyć dzisiaj i będę musiała wrócić tutaj jutro, by dopracować szczegóły.
Doskonale wiedziała, że pozowanie nie należy do najprzyjemniejszych zadań.
Kojarzyła przelotnie, że lady Rowle pochodzi z rodu Malfoyów, co budziło w niej lekkie obawy co do tego, jak zostanie przyjęta, ale nie aż takie, żeby odrzucić to zlecenie. Nie co dzień o portret prosił ją przedstawiciel rodu gardzącego Weasleyami, a ona mogła pokazać, że niesłusznie nie doceniano jej rodu.
Nawet mimo tego, że zaledwie przedwczoraj dowiedziała się o przyspieszeniu jej ślubu z Glaucusem, który miał odbyć się za niecałe dwa tygodnie, po świętach. Jeszcze niedawno była pewna, że ślub odbędzie się w styczniu, ale jak się okazało, jej ostatnie chwile wolności miały zostać skrócone. Nic dziwnego, że teraz była taka blada i zestresowana; minione noce spędziła prawie bezsennie, płacząc w poduszkę i drżąc przed małżeństwem, które mimo ciepłych i przyjacielskich relacji z Traversem budziło w niej obawy jako coś nowego i nieznanego. Możliwe też, że zlecenie lady Rowle było ostatnim, które wykona jako Lyra Weasley, zresztą w natłoku ślubnych przygotowań nie będzie miała czasu na kolejne zamówienia, które zostaną przesunięte na styczeń, kiedy już ochłonie po ślubie i po sabacie.
Wygląd i postawa lady Rowle wywarły na niej spore wrażenie, a kolory jej szat i biżuterii wyraźnie sugerowały chęć podkreślenia jej pochodzenia i przywiązania do rodu.
- Oczywiście – przytaknęła. – Będę zaszczycona, mogąc uwiecznić na płótnie waszą rodzinę dla przyszłych pokoleń.
Często proszono ją właśnie o portrety na ściany rodowych posiadłości i wiedziała, jak bardzo odpowiedzialne to zadanie. Nie chciałaby w końcu nawet po latach być pamiętana jako ta nieudolna malarka, która stworzyła odrażający bohomaz zamiast wartościowego dzieła sztuki, a przecież miała dopiero osiemnaście lat i była kompletnym samoukiem.
- W którym miejscu chce pani zostać sportretowana? – zapytała po chwili, domyślając się, że jako pierwszą przyjdzie jej namalować właśnie lady Rowle, jako że nie widziała w pobliżu jej męża ani syna. – Mogę w każdej chwili rozstawić wszystkie potrzebne przybory, ale z racji tego, że malowanie może potrwać wiele godzin, doradziłabym pani wygodnie usiąść i zająć się lekturą. Możliwe też, że nie uda mi się skończyć dzisiaj i będę musiała wrócić tutaj jutro, by dopracować szczegóły.
Doskonale wiedziała, że pozowanie nie należy do najprzyjemniejszych zadań.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
W Wiltshire mieli ogromną kolekcję portretów. Zajmowała galerię we wschodnim skrzydle dworu, a także kilka głównych korytarzy. Niezliczone pokolenia Malfoy'ów - uwiecznione na płótnie przez mniej i bardziej zdolnych artystów - wpatrywały się srogo w swoich żyjących potomków nigdy nie szczędząc im uwag na temat tego co powinni sobą reprezentować. Medea wyrastała w ich towarzystwie od maleńkości. Uznawała je za oczywistą część domowego wystroju. Były czymś tak bliskim i niezbędnym, że milczące ściany Ramsdell Hall napawały ją pewnym smutkiem. Przysłano jej już wprawdzie kilka magicznych obrazów z jej osobistej kolekcji z ambasady, ale to nie było tylko to. Wiedziała, że jeśli ten dom ma kiedyś stać się rezydencją godną jej rodziny, jego ściany muszą ozdobić wizerunki poprzednich pokoleń. Uważała, że to absolutnie niezbędne, by po jej śmierci jej portret zyskał pozór życia i mógł obdarzać dobrymi radami kolejne pokolenia. Bo przecież tym było w jej oczach nieustanne gderanie starych obrazów - kolejną formą przekazywania właściwych wartości.
- Mój syn, Christian będzie do panny dyspozycji w ciągu najbliższych dni. Przebywa aktualnie w odwiedzinach u mojego kuzyna, ale niebawem wróci. Mąż z kolei przybędzie do kraju dopiero przed świętami. Mogłybyśmy spotkać się ponownie wtedy, o ile taki termin będzie pannie odpowiadał. - wolała wszystkie szczegóły ustalić na samym początku, by później nie doszło do nieporozumień. - Domyślam się jednak, że może to być dla panny napięty okres. - dodała i współczujący uśmiech wykrzywiło jej piękne usta. Grymas oczywiście nie sięgnął lodowatych oczu, bo Medea byłaby bardziej niż zirytowana, gdyby Weasley'ówna nie zdołała wykonać całości zamówienia przed swoim ślubem, który jak mówiono odbędzie się w czasie świąt. Po cóż jednak miałaby to okazywać? Nie chciała dawać dziewczynie powodów do oszpecenia jej na obrazie lub - nie daj Merlinie! - rezygnacji z całego zlecenia. Naprawdę zależało jej na tych portretach.
Szeleszcząc materiałem sukni przeszła przez salon, by zatrzymać się na drugim jego końcu. Meble stojące dotąd w tym miejscu zostały wcześniej rozsunięte zgodnie z poleceniem Medei. Pozostawiono jedynie obite zielonym aksamitem krzesło z wysokim oparciem i malutki stolik, na którym w wazonie stał bukiet złożony z siedmiu róż. Kolor kwiatów, który perfekcyjnie pokrywał się z kolorem jej szaty nie pozostawiał złudzeń - Medea wszystko już zaplanowała. Przemyślała, w którym pokoju światło będzie najlepsze, a kolor ścian odpowiednio skomponuje się z jej kreacją. Nie lubiła pozostawiać rzeczy przepadkowi. Wprawdzie mierna z niej była malarka, ale odebrała podstawowe wykształcenie z zagadnień obejmujących rysunek i kompozycję. Swoje zrobiło również wiele godzin spędzonych u boku Laidan w jej galerii. Ciotka zaznajomiła ją ze sztuką i nauczyła wrażliwości na piękno.
- Myślałam żeby zrobić to tutaj. - powiedziała, wskazując na zaaranżowane miejsce, jakby nie było oczywiste i faktycznie wymagało jakiegoś większego przedstawienia. I tutaj stało się coś co zapewne sprawiłoby, że farba na portretach jej przodków zaczęłaby pękać! Medea zerknęła na pannę Weasley w oczekiwaniu na jej aprobatę. I dopiero kiedy rudowłosa panienka wyraziła zadowolenie, uszczęśliwiona lady Rowle zasiadła na miękkim krześle. Skwapliwie wygładziła materiał sukni, upewniając się, że wygląda jak należy. Potem iście po królewsku uniosła podbródek i obdarzyła dziewczynę jednym ze swoich najbardziej olśniewających uśmiechów.
- Proszę się mną nie martwić i w pełni skupić na pracy. - zbyła ją, machając lekko dłonią. Wiedziała, że siedzenie w bezruchu przez wiele godzin nie będzie żadną przyjemnością, ale by zaspokoić swoją próżność była gotowa na wiele poświęceń.
- Mój syn, Christian będzie do panny dyspozycji w ciągu najbliższych dni. Przebywa aktualnie w odwiedzinach u mojego kuzyna, ale niebawem wróci. Mąż z kolei przybędzie do kraju dopiero przed świętami. Mogłybyśmy spotkać się ponownie wtedy, o ile taki termin będzie pannie odpowiadał. - wolała wszystkie szczegóły ustalić na samym początku, by później nie doszło do nieporozumień. - Domyślam się jednak, że może to być dla panny napięty okres. - dodała i współczujący uśmiech wykrzywiło jej piękne usta. Grymas oczywiście nie sięgnął lodowatych oczu, bo Medea byłaby bardziej niż zirytowana, gdyby Weasley'ówna nie zdołała wykonać całości zamówienia przed swoim ślubem, który jak mówiono odbędzie się w czasie świąt. Po cóż jednak miałaby to okazywać? Nie chciała dawać dziewczynie powodów do oszpecenia jej na obrazie lub - nie daj Merlinie! - rezygnacji z całego zlecenia. Naprawdę zależało jej na tych portretach.
Szeleszcząc materiałem sukni przeszła przez salon, by zatrzymać się na drugim jego końcu. Meble stojące dotąd w tym miejscu zostały wcześniej rozsunięte zgodnie z poleceniem Medei. Pozostawiono jedynie obite zielonym aksamitem krzesło z wysokim oparciem i malutki stolik, na którym w wazonie stał bukiet złożony z siedmiu róż. Kolor kwiatów, który perfekcyjnie pokrywał się z kolorem jej szaty nie pozostawiał złudzeń - Medea wszystko już zaplanowała. Przemyślała, w którym pokoju światło będzie najlepsze, a kolor ścian odpowiednio skomponuje się z jej kreacją. Nie lubiła pozostawiać rzeczy przepadkowi. Wprawdzie mierna z niej była malarka, ale odebrała podstawowe wykształcenie z zagadnień obejmujących rysunek i kompozycję. Swoje zrobiło również wiele godzin spędzonych u boku Laidan w jej galerii. Ciotka zaznajomiła ją ze sztuką i nauczyła wrażliwości na piękno.
- Myślałam żeby zrobić to tutaj. - powiedziała, wskazując na zaaranżowane miejsce, jakby nie było oczywiste i faktycznie wymagało jakiegoś większego przedstawienia. I tutaj stało się coś co zapewne sprawiłoby, że farba na portretach jej przodków zaczęłaby pękać! Medea zerknęła na pannę Weasley w oczekiwaniu na jej aprobatę. I dopiero kiedy rudowłosa panienka wyraziła zadowolenie, uszczęśliwiona lady Rowle zasiadła na miękkim krześle. Skwapliwie wygładziła materiał sukni, upewniając się, że wygląda jak należy. Potem iście po królewsku uniosła podbródek i obdarzyła dziewczynę jednym ze swoich najbardziej olśniewających uśmiechów.
- Proszę się mną nie martwić i w pełni skupić na pracy. - zbyła ją, machając lekko dłonią. Wiedziała, że siedzenie w bezruchu przez wiele godzin nie będzie żadną przyjemnością, ale by zaspokoić swoją próżność była gotowa na wiele poświęceń.
There is no end to my power.
Lyra czasem zastanawiała się, czy w dawnych czasach, gdy jej ród miał własną posiadłość, jej ściany również zdobiły liczne portrety rudowłosych przodków. Niestety, nigdy nie miała sposobności ich zobaczyć, gdyż budynek został zniszczony jeszcze przed jej narodzinami, a wraz z nim zapewne przepadły również znajdujące się tam przedmioty i dzieła sztuki, o ile nie zostały wyprzedane już wcześniej z rzekomo górnolotnych pobudek lub dla utrzymania upadającego rodu. Może i była odszczepieńcem na tle większości Weasleyów, ale kompletnie nie rozumiała, jak można było zaprzepaścić stulecia wspaniałej historii i doprowadzić ich wszystkich do stanu obecnego, kiedy byli biedni i pozbawieni szacunku reszty rodów. Im starsza była, tym bardziej pojmowała, co straciła, choć jeszcze parę lat temu, w tych beztroskich czasach przed wypadkiem i zmianą celów życiowych wydawała się nie myśleć o tego typu sprawach, skupiona na błogim „tu i teraz”. Później przyszły marzenia o karierze malarki i postanowienie udowodnienia wszystkim swojej wartości zarówno w kwestii sztuki, jak i bycia godną szlachcianką. Czas naglił, matka bardzo szybko zaaranżowała jej zaręczyny, a rodzina narzeczonego, sporo starszego od niej, naciskała na jak najszybszy ślub.
Wracając do dzieł sztuki, Lyra nigdy nie miała okazji zobaczyć rodowych portretów Weasleyów, ale widziała portrety w posiadłościach innych rodów oraz, rzecz jasna, w Hogwarcie; wydawały się niemal nieodłączną ich częścią, świdrując wzrokiem przybyszów, wymieniając szeptem uwagi i czasem przeskakując z obrazu na obraz, by zobaczyć inne miejsce na terenie budynku, w którym się znajdowały. Lyra podejrzewała, że życie takiego magicznego obrazu musi być dosyć monotonne, ale niewątpliwie były bardzo przydatne dla żywych mieszkańców, którzy mogli z nimi rozmawiać i korzystać z ich rad. Ona straciła tę możliwość, gdy przepadły portrety jej rodziny, ale może kiedyś sama z magicznego portretu będzie przemawiać do własnych potomków?
Wiedziała, że w kwestii wykonania obrazów dla lady Rowle czas bardzo ją nagli i nie była w stanie obiecać, że da radę wykonać wszystkie portrety jeszcze przed ślubem. W końcu każdego dnia musiała uczestniczyć w przygotowaniach, a jej matka i tak nie była zachwycona, że Lyra wykroiła sobie ten dzisiejszy dzień na wizytę w Ramsdell Hall, podczas gdy powinna mierzyć suknię ślubną i uczestniczyć w innych ostatnich detalach, które trzeba było dopracować przed ślubem. Chociaż i tak Traversowie większość przygotowań, łącznie z urządzeniem dworku, w którym Glaucus i Lyra mieli się pobrać i zamieszkać, dokonali wcześniej, w tajemnicy przed synem i jego narzeczoną. Mimo argumentów wysuwanych przez matkę Lyra się uparła, musząc przecież dbać o dobry malarski wizerunek, i tym sposobem zamiast w dworku Traversów była tutaj, machinalnie gładząc dłonią pędzle, i obserwując piękną i dumną czarownicę znajdującą się przed nią.
W całym tym napiętym okresie potrzebowała jakiegokolwiek zlecenia, potrzebowała pochłonięcia przez twórczy szał i oderwania od rzeczywistości, które potrafiło jej dać malowanie.
- W związku ze ślubnymi przygotowaniami, w których będę musiała uczestniczyć, nie jestem w stanie niczego teraz obiecać, chociaż bardzo bym chciała – powiedziała, nieznacznie opuszczając wzrok. Nie lubiła zbyt długo odwlekać zleceń, nie chciała również utracić tak cennej klientki, w dodatku krewnej lady Avery, od której otrzymała wielką szansę, jaką był wernisaż. – Ale nawet, jeśli wykonam ostatnie prace przy obrazach już po nowym roku, mogę podpisać je jako Lyra Weasley. Nie stanowi to dla mnie większego problemu, a nie chcę podsycać żadnych rodowych napięć.
Nikt przecież nie sprawdzi, czy wykonała je przed ślubem, czy po, za jakiś czas to przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie, a jeśli państwo Rowle tak bardzo nie przepadali za rodem Travers, nie chciała drażnić ich oczu swoim nowym nazwiskiem, które wkrótce przyjmie, choć sama jeszcze nie do końca oswoiła się z tą myślą. Tak na dobrą sprawę nawet nie wiedziała zbyt wiele o Traversach poza tym, co opowiedział jej Glaucus, więc stanie się jedną z nich tym bardziej brzmiało niczym abstrakcja.
Obserwując, jak lady Rowle z gracją przeszła przez salon, powoli ruszyła za nią wraz ze swoimi przyborami. Podejrzewała, że nie dorówna tej kobiecie nawet jeśli będzie mieć za sobą równie długi małżeński staż.
- Myślę, że to miejsce będzie idealne. Mogę od razu zacząć malować – przyznała, widząc, że kącik do pozowania był już przygotowany, a nawet ustawiony w odpowiednim miejscu, by padało na niego dobre światło. Nawet róże stojące w wazoniku pasowały kolorem do sukni czarownicy. Lyra podejrzewała jednak, że ta kobieta, w przeciwieństwie do niej, odebrała w przeszłości odpowiednie lekcje sztuki i wiedziała, że dobór najbliższego otoczenia oraz oświetlenie są bardzo istotne w procesie twórczym. Lyra więc nie musiała prawie nic poprawiać; wybrała tylko dobre miejsce do postawienia sztalugi i rozłożyła na niej przygotowane już wcześniej i starannie zagruntowane płótno. Gdy malowała w czyichś posiadłościach, zawsze przygotowywała wcześniej tego typu rzeczy, by zaoszczędzić czas i móc od razu wziąć się do konkretnej pracy, jaką był sam portret.
Rozwinęła pokrowiec ze starannie ułożonymi pędzlami różnych wielkości i kształtów, otworzyła także kasetkę z farbami, które zawsze układała w odpowiedniej kolejności. Przygryzając lekko wargę, zaczęła mieszać pierwsze kolory na palecie i zabrała się do pracy, dziękując w duchu dawnym czarodziejom-malarzom, którzy stworzyli magiczne farby, schnące znacznie szybciej niż ich mugolskie odpowiedniki. Teraz, dzięki wcześniejszym zleceniom, których zresztą przybyło po wernisażu, Lyrę było już stać na lepsze materiały, z czego skwapliwie korzystała, by osiągnąć lepsze rezultaty, a tym samym zadowolić swoich często wymagających i wybrednych klientów, którzy pragnęli dzieł z najwyższej półki. Prawdę mówiąc, ją samą również korciło poczynić jakieś ulepszenia w magicznych farbach i technikach malarskich, jednak póki co poprzestawała na czytaniu na ten temat, co z oczywistych względów na razie musiała zawiesić i zamierzała powrócić do tego, gdy nie będzie mieć już na głowie ślubu ani późniejszego sabatu. Była młoda i wciąż jeszcze niedoświadczona, ale miała wrażenie, że malarstwo wciąż pozostaje gruntem, na którym można jeszcze poczynić wiele korzystnych zmian jednocześnie zachowując jego klasyczny charakter. Po mugolskie prądy w sztuce raczej nie miała jeszcze odwagi sięgać, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, dla kogo zazwyczaj malowała, i nie miała nawet okazji, by dowiedzieć się o nich więcej.
Lady Rowle wydawała się wdzięcznym obiektem malarskim. Siedziała z gracją w miękkim fotelu, wprawiając Lyrę w niejakie zdumienie; sama już kilka razy zmieniłaby pozycję, nie potrafiąc tak długo wytrzymać w nienagannej postawie. Nie przeszkadzała jej zbędnymi uwagami ani nie utrudniała pracy, więc Lyra mogła w całości skupić się na wykonaniu obrazu, zaczynając od ogółu i stopniowo przechodząc do szczegółów. Mieszanie farb i systematyczne nanoszenie ich na płótno potrafiło skutecznie pochłonąć jej uwagę, na tyle, że w ogóle nie myślała teraz o ślubie, przygotowaniach i tej całej nerwowej atmosferze. Jej nos wypełniała woń farb olejnych i rozpuszczalnika, w którym czyściła pędzle, by nie zabrudzić farb używanym wcześniej innym kolorem. Dawno już przywykła do tego typu zapachów, podobnie jak do dotyku gładkich trzonków pędzli, które niegdyś dostała od swojego narzeczonego i od tamtego czasu nadal ich używała. Od czasu do czasu unosiła wzrok, by spojrzeć na lady Rowle i wracała do jak najdokładniejszego utrwalania jej sylwetki na płótnie. Napływające z okna światło wydobywało ulotne błyski z kamieni, z których był wykonany naszyjnik kobiety, a Lyra musiała się sporo natrudzić, żeby oddać ten efekt za pomocą farb, podobnie jak subtelne zagięcia materiału sukni czy płatków stojących na stoliku róż.
To wszystko trwało sporo czasu, więc oczywiście w międzyczasie zaproponowała kobiecie przerwę, sama też potrzebowała na chwilę oderwać się od sztalugi i przejść po saloniku, a nawet na moment usiąść, bo nogi bolały ją od kilku godzin stania, a dłonie od utrzymywania w górze pędzla i palety. Nie mogła pozwolić im na żadne drżenie podczas malowania, bo to mogłoby zepsuć jakiś ważny szczegół. Choć czuła się względnie dobrze, ostatnio nie sypiała najlepiej, a i kolejne dni raczej nie pozwolą na odpowiedni wypoczynek. Na moment przymknęła oczy, ale po niedługim czasie znowu wstała i wróciła do sztalugi, wokół której widniało kilka plamek farby olejnej. Po zakończeniu pracy usunie je zaklęciem.
- Chce pani zobaczyć dotychczasowy rezultat? – zapytała podczas jednej z takich krótkich przerw, póki obraz nadal był na takim etapie, że mogła jeszcze coś poprawić czy zmienić, gdyby się okazało, że klientka nie jest w pełni usatysfakcjonowana. – Mam nadzieję, że tak jest dobrze, ale jeśli będzie trzeba, naniosę drobne korekty. Na tym etapie pracy mogę to zrobić bez szkody dla obrazu, a chcę, żeby był wykonany z należytą starannością.
W końcu każdy obraz był swojego rodzaju wizytówką jego twórcy, a młodziutka, dopiero pracująca na swoją pozycję Lyra musiała starać się podwójnie. Lekko uniosła podbródek, ale w jej oczach było widać, że bardzo jej zależy na tym zleceniu i jak najlepszym wykonaniu go. Nawet po ślubie nie zamierzała rezygnować z bycia malarką, nadal miała zamiar przyjmować zlecenia na portrety i inne obrazy. Choć oczywiście najpierw będzie musiała skończyć zlecenie dla rodziny Rowle, żeby domknąć ostatecznie tę sprawę i zyskać świadomość dobrze spełnionego obowiązku.
Wracając do dzieł sztuki, Lyra nigdy nie miała okazji zobaczyć rodowych portretów Weasleyów, ale widziała portrety w posiadłościach innych rodów oraz, rzecz jasna, w Hogwarcie; wydawały się niemal nieodłączną ich częścią, świdrując wzrokiem przybyszów, wymieniając szeptem uwagi i czasem przeskakując z obrazu na obraz, by zobaczyć inne miejsce na terenie budynku, w którym się znajdowały. Lyra podejrzewała, że życie takiego magicznego obrazu musi być dosyć monotonne, ale niewątpliwie były bardzo przydatne dla żywych mieszkańców, którzy mogli z nimi rozmawiać i korzystać z ich rad. Ona straciła tę możliwość, gdy przepadły portrety jej rodziny, ale może kiedyś sama z magicznego portretu będzie przemawiać do własnych potomków?
Wiedziała, że w kwestii wykonania obrazów dla lady Rowle czas bardzo ją nagli i nie była w stanie obiecać, że da radę wykonać wszystkie portrety jeszcze przed ślubem. W końcu każdego dnia musiała uczestniczyć w przygotowaniach, a jej matka i tak nie była zachwycona, że Lyra wykroiła sobie ten dzisiejszy dzień na wizytę w Ramsdell Hall, podczas gdy powinna mierzyć suknię ślubną i uczestniczyć w innych ostatnich detalach, które trzeba było dopracować przed ślubem. Chociaż i tak Traversowie większość przygotowań, łącznie z urządzeniem dworku, w którym Glaucus i Lyra mieli się pobrać i zamieszkać, dokonali wcześniej, w tajemnicy przed synem i jego narzeczoną. Mimo argumentów wysuwanych przez matkę Lyra się uparła, musząc przecież dbać o dobry malarski wizerunek, i tym sposobem zamiast w dworku Traversów była tutaj, machinalnie gładząc dłonią pędzle, i obserwując piękną i dumną czarownicę znajdującą się przed nią.
W całym tym napiętym okresie potrzebowała jakiegokolwiek zlecenia, potrzebowała pochłonięcia przez twórczy szał i oderwania od rzeczywistości, które potrafiło jej dać malowanie.
- W związku ze ślubnymi przygotowaniami, w których będę musiała uczestniczyć, nie jestem w stanie niczego teraz obiecać, chociaż bardzo bym chciała – powiedziała, nieznacznie opuszczając wzrok. Nie lubiła zbyt długo odwlekać zleceń, nie chciała również utracić tak cennej klientki, w dodatku krewnej lady Avery, od której otrzymała wielką szansę, jaką był wernisaż. – Ale nawet, jeśli wykonam ostatnie prace przy obrazach już po nowym roku, mogę podpisać je jako Lyra Weasley. Nie stanowi to dla mnie większego problemu, a nie chcę podsycać żadnych rodowych napięć.
Nikt przecież nie sprawdzi, czy wykonała je przed ślubem, czy po, za jakiś czas to przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie, a jeśli państwo Rowle tak bardzo nie przepadali za rodem Travers, nie chciała drażnić ich oczu swoim nowym nazwiskiem, które wkrótce przyjmie, choć sama jeszcze nie do końca oswoiła się z tą myślą. Tak na dobrą sprawę nawet nie wiedziała zbyt wiele o Traversach poza tym, co opowiedział jej Glaucus, więc stanie się jedną z nich tym bardziej brzmiało niczym abstrakcja.
Obserwując, jak lady Rowle z gracją przeszła przez salon, powoli ruszyła za nią wraz ze swoimi przyborami. Podejrzewała, że nie dorówna tej kobiecie nawet jeśli będzie mieć za sobą równie długi małżeński staż.
- Myślę, że to miejsce będzie idealne. Mogę od razu zacząć malować – przyznała, widząc, że kącik do pozowania był już przygotowany, a nawet ustawiony w odpowiednim miejscu, by padało na niego dobre światło. Nawet róże stojące w wazoniku pasowały kolorem do sukni czarownicy. Lyra podejrzewała jednak, że ta kobieta, w przeciwieństwie do niej, odebrała w przeszłości odpowiednie lekcje sztuki i wiedziała, że dobór najbliższego otoczenia oraz oświetlenie są bardzo istotne w procesie twórczym. Lyra więc nie musiała prawie nic poprawiać; wybrała tylko dobre miejsce do postawienia sztalugi i rozłożyła na niej przygotowane już wcześniej i starannie zagruntowane płótno. Gdy malowała w czyichś posiadłościach, zawsze przygotowywała wcześniej tego typu rzeczy, by zaoszczędzić czas i móc od razu wziąć się do konkretnej pracy, jaką był sam portret.
Rozwinęła pokrowiec ze starannie ułożonymi pędzlami różnych wielkości i kształtów, otworzyła także kasetkę z farbami, które zawsze układała w odpowiedniej kolejności. Przygryzając lekko wargę, zaczęła mieszać pierwsze kolory na palecie i zabrała się do pracy, dziękując w duchu dawnym czarodziejom-malarzom, którzy stworzyli magiczne farby, schnące znacznie szybciej niż ich mugolskie odpowiedniki. Teraz, dzięki wcześniejszym zleceniom, których zresztą przybyło po wernisażu, Lyrę było już stać na lepsze materiały, z czego skwapliwie korzystała, by osiągnąć lepsze rezultaty, a tym samym zadowolić swoich często wymagających i wybrednych klientów, którzy pragnęli dzieł z najwyższej półki. Prawdę mówiąc, ją samą również korciło poczynić jakieś ulepszenia w magicznych farbach i technikach malarskich, jednak póki co poprzestawała na czytaniu na ten temat, co z oczywistych względów na razie musiała zawiesić i zamierzała powrócić do tego, gdy nie będzie mieć już na głowie ślubu ani późniejszego sabatu. Była młoda i wciąż jeszcze niedoświadczona, ale miała wrażenie, że malarstwo wciąż pozostaje gruntem, na którym można jeszcze poczynić wiele korzystnych zmian jednocześnie zachowując jego klasyczny charakter. Po mugolskie prądy w sztuce raczej nie miała jeszcze odwagi sięgać, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, dla kogo zazwyczaj malowała, i nie miała nawet okazji, by dowiedzieć się o nich więcej.
Lady Rowle wydawała się wdzięcznym obiektem malarskim. Siedziała z gracją w miękkim fotelu, wprawiając Lyrę w niejakie zdumienie; sama już kilka razy zmieniłaby pozycję, nie potrafiąc tak długo wytrzymać w nienagannej postawie. Nie przeszkadzała jej zbędnymi uwagami ani nie utrudniała pracy, więc Lyra mogła w całości skupić się na wykonaniu obrazu, zaczynając od ogółu i stopniowo przechodząc do szczegółów. Mieszanie farb i systematyczne nanoszenie ich na płótno potrafiło skutecznie pochłonąć jej uwagę, na tyle, że w ogóle nie myślała teraz o ślubie, przygotowaniach i tej całej nerwowej atmosferze. Jej nos wypełniała woń farb olejnych i rozpuszczalnika, w którym czyściła pędzle, by nie zabrudzić farb używanym wcześniej innym kolorem. Dawno już przywykła do tego typu zapachów, podobnie jak do dotyku gładkich trzonków pędzli, które niegdyś dostała od swojego narzeczonego i od tamtego czasu nadal ich używała. Od czasu do czasu unosiła wzrok, by spojrzeć na lady Rowle i wracała do jak najdokładniejszego utrwalania jej sylwetki na płótnie. Napływające z okna światło wydobywało ulotne błyski z kamieni, z których był wykonany naszyjnik kobiety, a Lyra musiała się sporo natrudzić, żeby oddać ten efekt za pomocą farb, podobnie jak subtelne zagięcia materiału sukni czy płatków stojących na stoliku róż.
To wszystko trwało sporo czasu, więc oczywiście w międzyczasie zaproponowała kobiecie przerwę, sama też potrzebowała na chwilę oderwać się od sztalugi i przejść po saloniku, a nawet na moment usiąść, bo nogi bolały ją od kilku godzin stania, a dłonie od utrzymywania w górze pędzla i palety. Nie mogła pozwolić im na żadne drżenie podczas malowania, bo to mogłoby zepsuć jakiś ważny szczegół. Choć czuła się względnie dobrze, ostatnio nie sypiała najlepiej, a i kolejne dni raczej nie pozwolą na odpowiedni wypoczynek. Na moment przymknęła oczy, ale po niedługim czasie znowu wstała i wróciła do sztalugi, wokół której widniało kilka plamek farby olejnej. Po zakończeniu pracy usunie je zaklęciem.
- Chce pani zobaczyć dotychczasowy rezultat? – zapytała podczas jednej z takich krótkich przerw, póki obraz nadal był na takim etapie, że mogła jeszcze coś poprawić czy zmienić, gdyby się okazało, że klientka nie jest w pełni usatysfakcjonowana. – Mam nadzieję, że tak jest dobrze, ale jeśli będzie trzeba, naniosę drobne korekty. Na tym etapie pracy mogę to zrobić bez szkody dla obrazu, a chcę, żeby był wykonany z należytą starannością.
W końcu każdy obraz był swojego rodzaju wizytówką jego twórcy, a młodziutka, dopiero pracująca na swoją pozycję Lyra musiała starać się podwójnie. Lekko uniosła podbródek, ale w jej oczach było widać, że bardzo jej zależy na tym zleceniu i jak najlepszym wykonaniu go. Nawet po ślubie nie zamierzała rezygnować z bycia malarką, nadal miała zamiar przyjmować zlecenia na portrety i inne obrazy. Choć oczywiście najpierw będzie musiała skończyć zlecenie dla rodziny Rowle, żeby domknąć ostatecznie tę sprawę i zyskać świadomość dobrze spełnionego obowiązku.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Siedziała już wygodnie i była gotowa, by pozować. Poświęciła jednak jeszcze moment, by uważnie przyjrzeć się piegowatej twarzyczce Lyry. Dziewczyna wydawała się ledwie dzieckiem. Była pewnie jeszcze młodsza od Megary! A jednak stała tutaj - mała wiewiórka w obliczu wilczycy - i ku szczeremu zaskoczeniu Medei, radziła sobie całkiem dobrze. Jak na dziecko wychowane w tej rodzinie bez wartości, naprawdę prezentowała się przyzwoicie. Lady Rowle mimowolnie sięgnęła pamięcią do czasów, gdy sama była w jej wieku. Była już wtedy mężatką z kilkumiesięcznym stażem, wschodzącą gwiazdą salonów i przygotowywała się do podróży do ich pierwszej ambasady. Jakże wielkie znaczenie ma to gdzie i kiedy przychodzimy na świat!
Kolejny uśmiech wykrzywił piękne wargi jasnowłosej kobiety.
- Nie ukrywam, że to mogłoby być bardzo korzystne dla nas obu. - odparła cicho, ewidentnie dając do zrozumienia, że jest gotowa zapłacić lepiej za obrazy z jej panieńskim nazwiskiem. - Rodowe niesnaski nigdy tak naprawdę nie znikają. - westchnęła z pięknie udawanym żalem i uniosła dłoń w górę, by poprawić kosmyk włosów nad czołem. - A jeśli czegoś się nauczyłam przez ostatnie dwanaście lat mojego małżeństwa to, że męża nie należy niepotrzebnie denerwować. To złota zasada, warto ją zapamiętać. - posłała jej spojrzenie, w którym autentycznie błysnęła odrobina rozbawienia. Gdyby były rówieśniczkami, bez wątpienia Medea byłaby pierwsza w kolejce do obrzucania Lyry wyzwiskami. Jednak tak ogromna różnica wieku sprawiała, że dziewczyna zdawała jej się równie mało znacząca co pchła. Najwyraźniej miała też świadomość swojej niższej pozycji (choć trudno orzec na ile była to kwestia jej pochodzenia; Medei wszak należał się większy szacunek już choćby z powodu wieku) i nie była jednym z pyskatych rudzielców, których lady Rowle miała w przeszłości nieprzyjemność zapoznać. Nie czuła wobec niej niechęci ani wrogości. Dziewczyna była jej w gruncie rzeczy obojętna tak długo jak nie wchodziła w drogę żadnym interesom. Mogła nawet łaskawym okiem spoglądać na jej pierwsze kroki na salonach! Tak długo jak będzie oczywiście świadoma, że nigdy nie dorówna im urodzonym w prawdziwych szlacheckich rodach.
Kiedy Lyra zaczęła malować, Medea pozwoliła swoim myślom odpłynąć. Potrafiła siedzieć w bezruchu przez długi czas - w dzieciństwie wymagano od niej, by zachowywała się grzecznie i jak mała dama spędzała całe popołudnia w nienagannej pozycji z książką w dłoni. Buntowała się przez jakiś czas, gdy roznosiła ją energia, ale szybko wybito jej z głowy nieposłuszeństwo. Po latach nie widziała w takim bezruchu niczego nienaturalnego. Taka była cena doskonałości. Może Lyra powinna się cieszyć, że nie wychowywano jej w taki sposób..?
Powietrze wypełniał specyficzny zapach farb i terpentyny, który Medea znała z pracowni ciotki. Nie przeszkadzał jej, raczej budził przyjemne skojarzenia z lat młodzieńczych. Zawsze wolała spędzać czas z Lai, niż z własną matką, ale któż mógłby ją za to winić? Lamia Malfoy naprawdę nie należała do najprzyjemniejszych kobiet. Myśli Medei krążyły wokół bliższych i dalszych krewnych, gdy wspominała dawne czasy i zastanawiała się nad przyszłością. Miała wiele do przemyślenia i zaplanowania. Cisza panująca w saloniku, przerywana tylko cichymi odgłosami pracy była bardzo relaksująca.
Z zamyślenia wyrwała się dopiero, gdy młoda malarka zaproponowała kolejną krótką przerwę. Przytaknęła jej ruchem głowy i ostrożnie podniosła się z krzesła. Nogi miała nieco ścierpnięte, a plecy zesztywniałe. Skrzywiła się minimalnie na ten dyskomfort, ale nie okazała go w żaden inny sposób. Wskazała za to Lyrze fotel, gdyby chciała dać odpocząć swoim stopom i wezwała skrzata, by przyniósł im herbaty i ciasteczek. Trzeba się przecież odrobinę wzmocnić.
- Och, z wielką chęcią. - odparła, zaraz zbliżając się do sztalugi. Szybko przebiegła wzrokiem po tym co już znajdowało się na obrazie i uśmiechnęła się z aprobatą. Gdzieś za ich plecami skrzat rozlewał herbatę i nakładał na talerzyki malutkie kanapeczki i wymyślne ciasteczka. - Bardzo mi się podoba. - pochwaliła krótko, po czym wróciła do stołu, by zwilżyć gardło herbatą. Zjadła też kilka migdałowych ciasteczek, jednocześnie zabawiając młodą pannę bardzo niezobowiązującą rozmową o pogodzie, która tak doskonale pasowała do podwieczorku. Kiedy obie skończyły jeść, wróciła na swoje miejsce, by Lyra mogła kontynuować pracę.
Kolejny uśmiech wykrzywił piękne wargi jasnowłosej kobiety.
- Nie ukrywam, że to mogłoby być bardzo korzystne dla nas obu. - odparła cicho, ewidentnie dając do zrozumienia, że jest gotowa zapłacić lepiej za obrazy z jej panieńskim nazwiskiem. - Rodowe niesnaski nigdy tak naprawdę nie znikają. - westchnęła z pięknie udawanym żalem i uniosła dłoń w górę, by poprawić kosmyk włosów nad czołem. - A jeśli czegoś się nauczyłam przez ostatnie dwanaście lat mojego małżeństwa to, że męża nie należy niepotrzebnie denerwować. To złota zasada, warto ją zapamiętać. - posłała jej spojrzenie, w którym autentycznie błysnęła odrobina rozbawienia. Gdyby były rówieśniczkami, bez wątpienia Medea byłaby pierwsza w kolejce do obrzucania Lyry wyzwiskami. Jednak tak ogromna różnica wieku sprawiała, że dziewczyna zdawała jej się równie mało znacząca co pchła. Najwyraźniej miała też świadomość swojej niższej pozycji (choć trudno orzec na ile była to kwestia jej pochodzenia; Medei wszak należał się większy szacunek już choćby z powodu wieku) i nie była jednym z pyskatych rudzielców, których lady Rowle miała w przeszłości nieprzyjemność zapoznać. Nie czuła wobec niej niechęci ani wrogości. Dziewczyna była jej w gruncie rzeczy obojętna tak długo jak nie wchodziła w drogę żadnym interesom. Mogła nawet łaskawym okiem spoglądać na jej pierwsze kroki na salonach! Tak długo jak będzie oczywiście świadoma, że nigdy nie dorówna im urodzonym w prawdziwych szlacheckich rodach.
Kiedy Lyra zaczęła malować, Medea pozwoliła swoim myślom odpłynąć. Potrafiła siedzieć w bezruchu przez długi czas - w dzieciństwie wymagano od niej, by zachowywała się grzecznie i jak mała dama spędzała całe popołudnia w nienagannej pozycji z książką w dłoni. Buntowała się przez jakiś czas, gdy roznosiła ją energia, ale szybko wybito jej z głowy nieposłuszeństwo. Po latach nie widziała w takim bezruchu niczego nienaturalnego. Taka była cena doskonałości. Może Lyra powinna się cieszyć, że nie wychowywano jej w taki sposób..?
Powietrze wypełniał specyficzny zapach farb i terpentyny, który Medea znała z pracowni ciotki. Nie przeszkadzał jej, raczej budził przyjemne skojarzenia z lat młodzieńczych. Zawsze wolała spędzać czas z Lai, niż z własną matką, ale któż mógłby ją za to winić? Lamia Malfoy naprawdę nie należała do najprzyjemniejszych kobiet. Myśli Medei krążyły wokół bliższych i dalszych krewnych, gdy wspominała dawne czasy i zastanawiała się nad przyszłością. Miała wiele do przemyślenia i zaplanowania. Cisza panująca w saloniku, przerywana tylko cichymi odgłosami pracy była bardzo relaksująca.
Z zamyślenia wyrwała się dopiero, gdy młoda malarka zaproponowała kolejną krótką przerwę. Przytaknęła jej ruchem głowy i ostrożnie podniosła się z krzesła. Nogi miała nieco ścierpnięte, a plecy zesztywniałe. Skrzywiła się minimalnie na ten dyskomfort, ale nie okazała go w żaden inny sposób. Wskazała za to Lyrze fotel, gdyby chciała dać odpocząć swoim stopom i wezwała skrzata, by przyniósł im herbaty i ciasteczek. Trzeba się przecież odrobinę wzmocnić.
- Och, z wielką chęcią. - odparła, zaraz zbliżając się do sztalugi. Szybko przebiegła wzrokiem po tym co już znajdowało się na obrazie i uśmiechnęła się z aprobatą. Gdzieś za ich plecami skrzat rozlewał herbatę i nakładał na talerzyki malutkie kanapeczki i wymyślne ciasteczka. - Bardzo mi się podoba. - pochwaliła krótko, po czym wróciła do stołu, by zwilżyć gardło herbatą. Zjadła też kilka migdałowych ciasteczek, jednocześnie zabawiając młodą pannę bardzo niezobowiązującą rozmową o pogodzie, która tak doskonale pasowała do podwieczorku. Kiedy obie skończyły jeść, wróciła na swoje miejsce, by Lyra mogła kontynuować pracę.
There is no end to my power.
Lyra jak na swój wiek wyglądała bardzo młodziutko, a wrażenie to potęgował dodatkowo niski wzrost. Dziewczę było tak drobne i filigranowe, że rozmawiając z kimkolwiek, prawie zawsze musiała patrzeć w górę. Gdyby nie rude włosy, łatwo byłoby ją przegapić. To one w całym jej wyglądzie przyciągały największą uwagę, ale były także potwierdzeniem jej pochodzenia, które w oczach niektórych zapewne nie stawiało jej w najkorzystniejszym świetle.
Podczas gdy inne dziewczęta wychodziły za mąż lub spełniały się w inny sposób, ona zarabiała na swoje utrzymanie, malując obrazy. I mimowolnie także się spełniając, bo było to coś, co kochała. Także ślub czekał ją w najbliższym czasie, więc może, wbrew pozorom i pomimo stanu materialnego, nie była od nich aż tak bardzo różna?
- Zgadzam się na takie rozwiązanie – przytaknęła, jednocześnie zdziwiona, że ktoś mimo wszystko wolał powiesić na ścianie obraz podpisany „Weasley” niż „Travers”. Najwyraźniej konflikt tych rodów był poważniejszy niż myślała, postanowiła jednak w to nie wnikać. – Wobec tego pojawię się tutaj ponownie już w styczniu, po ślubie i noworocznym sabacie, na który zapewne wybiorę się wraz z moim... mężem – zawahała się; dziwnie było jej mówić o Glaucusie jako o mężu. – Później już nic nie powinno przeszkadzać mi w wykonaniu reszty portretów.
Kiwnęła lekko głową, słysząc radę na temat podejścia do męża. Lady Rowle była już doświadczoną mężatką, różnica wieku i doświadczeń pomiędzy nią a Lyrą mimowolnie budziła szacunek i zdystansowanie Weasleyówny. Być może z Glaucusem byłoby podobnie, gdyby nie to, że znali się od dłuższego czasu i jeszcze przed zaręczynami zdążyli przenieść swój stosunek na mniej oficjalny i chłodny poziom. Rozmawiali ze sobą jak dwójka znajomych, którymi mimo wszystko się stali, odkąd mężczyzna zainteresował się jej obrazami i zaczął do niej przychodzić, rozmawiając, kupując od niej pejzaże lub niekiedy przynosząc jej drobne podarunki w postaci nowych przyborów.
Może ten poufały stosunek był jednym z powodów, dla których Traversowie wybrali właśnie ją, by uczynić ich spotkania na Pokątnej mniej niestosownymi? Tego nie wiedziała.
Przez najbliższych kilka godzin wytrwale malowała obraz, mimowolnie podziwiając lady Rowle za to, w jaki sposób cierpliwie jej pozowała. Niektórzy klienci po takim czasie zaczynali się wiercić lub robili się kapryśni, tym samym dekoncentrując Lyrę. Teraz jednak malowało jej się dobrze, mogła w pełni skupić się na swoim zadaniu, choć trochę obawiała się reakcji kobiety na sam obraz. Okazało się jednak że ta wyraziła aprobatę.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że efekt końcowy również będzie zadowalający – rzekła z ulgą, po czym z wdzięcznością powitała odpoczynek i drobny poczęstunek. Usiadła w fotelu, z ulgą pozwalając zmęczonym nogom wypoczywać, podczas gdy sama uraczyła się herbatą i przekąskami, jednocześnie tocząc z kobietą niezobowiązującą rozmowę o pogodzie i innych drobnostkach, o jakich zapewne często rozmawiało się podczas tego typu spotkań. Przez cały czas starała się utrzymywać dobrą postawę i wysławiać w odpowiedni sposób, by pokazać, że mimo pochodzenia potrafi zachowywać się z ogładą.
- Czy jest pani gotowa, by dokończyć malowanie? – zapytała grzecznie po upływie czasu, kiedy obie już trochę wypoczęły. Gdy kobieta potwierdziła gotowość, Lyra ponownie udała się za sztalugę i chwyciła w dłoń pędzel, przed przerwą starannie oczyszczony z farby.
Znowu minęło kolejne parę godzin, a niebo za oknami wskazywało, że nadchodził wieczór. Wkrótce Lyra musiała malować przy sztucznym oświetleniu świec, ponieważ grudniowe dni były krótkie, ale na szczęście już prawie kończyła.
Podczas gdy inne dziewczęta wychodziły za mąż lub spełniały się w inny sposób, ona zarabiała na swoje utrzymanie, malując obrazy. I mimowolnie także się spełniając, bo było to coś, co kochała. Także ślub czekał ją w najbliższym czasie, więc może, wbrew pozorom i pomimo stanu materialnego, nie była od nich aż tak bardzo różna?
- Zgadzam się na takie rozwiązanie – przytaknęła, jednocześnie zdziwiona, że ktoś mimo wszystko wolał powiesić na ścianie obraz podpisany „Weasley” niż „Travers”. Najwyraźniej konflikt tych rodów był poważniejszy niż myślała, postanowiła jednak w to nie wnikać. – Wobec tego pojawię się tutaj ponownie już w styczniu, po ślubie i noworocznym sabacie, na który zapewne wybiorę się wraz z moim... mężem – zawahała się; dziwnie było jej mówić o Glaucusie jako o mężu. – Później już nic nie powinno przeszkadzać mi w wykonaniu reszty portretów.
Kiwnęła lekko głową, słysząc radę na temat podejścia do męża. Lady Rowle była już doświadczoną mężatką, różnica wieku i doświadczeń pomiędzy nią a Lyrą mimowolnie budziła szacunek i zdystansowanie Weasleyówny. Być może z Glaucusem byłoby podobnie, gdyby nie to, że znali się od dłuższego czasu i jeszcze przed zaręczynami zdążyli przenieść swój stosunek na mniej oficjalny i chłodny poziom. Rozmawiali ze sobą jak dwójka znajomych, którymi mimo wszystko się stali, odkąd mężczyzna zainteresował się jej obrazami i zaczął do niej przychodzić, rozmawiając, kupując od niej pejzaże lub niekiedy przynosząc jej drobne podarunki w postaci nowych przyborów.
Może ten poufały stosunek był jednym z powodów, dla których Traversowie wybrali właśnie ją, by uczynić ich spotkania na Pokątnej mniej niestosownymi? Tego nie wiedziała.
Przez najbliższych kilka godzin wytrwale malowała obraz, mimowolnie podziwiając lady Rowle za to, w jaki sposób cierpliwie jej pozowała. Niektórzy klienci po takim czasie zaczynali się wiercić lub robili się kapryśni, tym samym dekoncentrując Lyrę. Teraz jednak malowało jej się dobrze, mogła w pełni skupić się na swoim zadaniu, choć trochę obawiała się reakcji kobiety na sam obraz. Okazało się jednak że ta wyraziła aprobatę.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że efekt końcowy również będzie zadowalający – rzekła z ulgą, po czym z wdzięcznością powitała odpoczynek i drobny poczęstunek. Usiadła w fotelu, z ulgą pozwalając zmęczonym nogom wypoczywać, podczas gdy sama uraczyła się herbatą i przekąskami, jednocześnie tocząc z kobietą niezobowiązującą rozmowę o pogodzie i innych drobnostkach, o jakich zapewne często rozmawiało się podczas tego typu spotkań. Przez cały czas starała się utrzymywać dobrą postawę i wysławiać w odpowiedni sposób, by pokazać, że mimo pochodzenia potrafi zachowywać się z ogładą.
- Czy jest pani gotowa, by dokończyć malowanie? – zapytała grzecznie po upływie czasu, kiedy obie już trochę wypoczęły. Gdy kobieta potwierdziła gotowość, Lyra ponownie udała się za sztalugę i chwyciła w dłoń pędzel, przed przerwą starannie oczyszczony z farby.
Znowu minęło kolejne parę godzin, a niebo za oknami wskazywało, że nadchodził wieczór. Wkrótce Lyra musiała malować przy sztucznym oświetleniu świec, ponieważ grudniowe dni były krótkie, ale na szczęście już prawie kończyła.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Niestety nie wszystkie dziewczęta miały takie rozsądne podejście do życia. Medea wciąż nie mogła pogodzić się z dziwnymi zapędami swojej najmłodszej siostry i kilku kuzynek. Zamiast zajmować się szukaniem mężów i salonowym życiem, roiły im się jakieś durne pomysły o pracy. A przecież rolą kobiety było dbać o rodzinę, lśnić na salonach i ewentualnie udzielać się charytatywnie bądź artystycznie. To nawet zabawne, że malutka Weasley'ówna lepiej spełniała pewne wymagania niż rodzona siostra Medei. Chociaż z drugiej strony jej wygnany brat, Lycus, zachowywał się teraz tak jakby urodził się wśród tych przeklętych rudzielców. Może więc to pewna sprawiedliwość ślepego losu, że jedna z nich tak ochoczo rwała się do szlacheckiego świata? Byłoby to nawet dość zabawne, gdyby Medea postanowiła skraść młodziutką malarkę i na złość wszystkim uczynić ją prawdziwą perłą salonów! Szkoda, że ze wszystkich możliwych kawalerów wychodziła właśnie za Traversa. Gdyby to był ktokolwiek inny... Mogłoby by to okazać się doskonałym planem. Zwłaszcza, że z doświadczenia wiedziała, że dziewczęta takie jak Lyra - młode, wrażliwe i niepewne swojej wartości - najłatwiej do siebie przywiązać. Powstałe w ten sposób relacje potrafiły być niezwykle przydatne, szczególnie dla osób takich jak lady Rowle. Lubiła niczym królowa otaczać się stadem dwórek. Kiedyś stanowiły je młode żony i córki zagranicznych polityków. Po powrocie do Wielkiej Brytanii nie miała jeszcze czasu zebrać swojego orszaku. Zbyt zajęta była szukaniem nowego domu i spotkaniami z rodziną. Może był to błąd z jej strony? Kto wie...
W milczeniu rozważała tą i wiele innych spraw. Jednak nawet najbardziej ponure rozmyślania nie odbijały się na jej twarzy, która wciąż trwała w wyrazie uprzejmego zainteresowania. Tylko jej oczy czasem dziwnie ciemniały, gdy wspominała coś wyjątkowo denerwującego. Czasem mocniej zaciskała palce na oparciu krzesła. Poza tym wciąż trwała w nienaturalnym bezruchu, niby lodowa rzeźba. Jednak nawet ona miała swoje granice. Po kolejnej godzinie z jej ust wyrwało się ciche westchnienie. Poruszyła się niespokojnie na krześle, bardziej niż wcześniej odczuwając ciężar ukochanej kolii od rodziców. Materiał sukni też zaczynał ją drażnić, a skóra głowy bolała od ciasnego upięcia włosów. Gestem poprosiła Lyrę o chwilę przerwy i podniosła się z fotela, by rozprostować obolałe ciało. Przez okno wpadało coraz mniej światła, więc przywołała skrzaty, które szybko wypełniły pomieszczenie licznymi świecami. W ich drżącym świetle wszystko nabierało nieco innego wyrazu. Medea znów przyjrzała się Lyrze, zastanawiając się nad tym jak to dziewczątko poradzi sobie w starciu z arystokratkami na sabacie. Jeśli nie będzie ostrożna pożrą ją tam żywcem... Nie żeby Medea się tym jakoś szczególnie przejmowała. Jej zainteresowanie było chłodne i pozbawione sentymentów. Przyglądała się przyszłej lady Travers jak jednemu ze swoich pięknych motyli. Były piękne w naturze, ale nie przeszkadzało jej to bezwzględnie ich uśmiercać i nabijać na szpilki. Podobnie traktowała resztę świata.
- Obawiam się, że mój małżonek i syn nie będą w stanie tak długo pozować. - westchnęła ni stąd ni zowąd, powoli wracając na swoje krzesło. - Mężczyźni z natury są tacy niecierpliwi... - pokręciła głową z żalem, mimo bólu ponownie prostując ramiona. Kobiety potrafiły znieść znacznie więcej niż mężczyźni, zawsze była tego pewna. Były silniejsze, sprytniejsze, bardziej bezwzględne. Przynajmniej te prawdziwe. Takie jak ona, jej matka i ciotka. Medea uśmiechnęła się cieplej, jakby chciała, by ten właśnie grymas ozdobił jej oblicze na zawsze. A przecież tak niewiele miała wspólnego z ciepłem...
Miała nadzieję, że zbliżają się już do końca. Była zmęczona.
W milczeniu rozważała tą i wiele innych spraw. Jednak nawet najbardziej ponure rozmyślania nie odbijały się na jej twarzy, która wciąż trwała w wyrazie uprzejmego zainteresowania. Tylko jej oczy czasem dziwnie ciemniały, gdy wspominała coś wyjątkowo denerwującego. Czasem mocniej zaciskała palce na oparciu krzesła. Poza tym wciąż trwała w nienaturalnym bezruchu, niby lodowa rzeźba. Jednak nawet ona miała swoje granice. Po kolejnej godzinie z jej ust wyrwało się ciche westchnienie. Poruszyła się niespokojnie na krześle, bardziej niż wcześniej odczuwając ciężar ukochanej kolii od rodziców. Materiał sukni też zaczynał ją drażnić, a skóra głowy bolała od ciasnego upięcia włosów. Gestem poprosiła Lyrę o chwilę przerwy i podniosła się z fotela, by rozprostować obolałe ciało. Przez okno wpadało coraz mniej światła, więc przywołała skrzaty, które szybko wypełniły pomieszczenie licznymi świecami. W ich drżącym świetle wszystko nabierało nieco innego wyrazu. Medea znów przyjrzała się Lyrze, zastanawiając się nad tym jak to dziewczątko poradzi sobie w starciu z arystokratkami na sabacie. Jeśli nie będzie ostrożna pożrą ją tam żywcem... Nie żeby Medea się tym jakoś szczególnie przejmowała. Jej zainteresowanie było chłodne i pozbawione sentymentów. Przyglądała się przyszłej lady Travers jak jednemu ze swoich pięknych motyli. Były piękne w naturze, ale nie przeszkadzało jej to bezwzględnie ich uśmiercać i nabijać na szpilki. Podobnie traktowała resztę świata.
- Obawiam się, że mój małżonek i syn nie będą w stanie tak długo pozować. - westchnęła ni stąd ni zowąd, powoli wracając na swoje krzesło. - Mężczyźni z natury są tacy niecierpliwi... - pokręciła głową z żalem, mimo bólu ponownie prostując ramiona. Kobiety potrafiły znieść znacznie więcej niż mężczyźni, zawsze była tego pewna. Były silniejsze, sprytniejsze, bardziej bezwzględne. Przynajmniej te prawdziwe. Takie jak ona, jej matka i ciotka. Medea uśmiechnęła się cieplej, jakby chciała, by ten właśnie grymas ozdobił jej oblicze na zawsze. A przecież tak niewiele miała wspólnego z ciepłem...
Miała nadzieję, że zbliżają się już do końca. Była zmęczona.
There is no end to my power.
Gdyby nie pewne wydarzenie, które zmieniły plany Lyry i całe jej życie oraz zmusiły do przewartościowania priorytetów, kiedyś być może i ona byłaby jedną z tych kobiet, które realizowały się zawodowo. Ale jej nieszczęśliwy wypadek wiele zmienił, gdyby nie on pewnie nie zaczęłaby malować zarobkowo. Więc pod pewnymi względami może dobrze się stało, że los uniemożliwił jej pójście w ślady brata. Okupiła to miesiącami pełnymi cierpienia i żalu, ale z perspektywy teraźniejszości chyba wyszła na tym korzystnie. Choć miała świadomość swojej niższej pozycji, mogła jednak przebywać na salonach, a nawet malować portrety dla takich kobiet, jak Medea Rowle.
Nieświadoma myśli pozującej czarownicy, w spokoju kończyła swoją pracę, niemal nie dostrzegając lekkich drgnięć jej dłoni na oparciu. Skupiła się na odzwierciedlaniu na płótnie jej nienagannie wyprostowanej sylwetki, po czym zabrała się za malowanie detali. Twarde i dumne spojrzenie, wyraźna linia ust, połysk kamieni tworzących jej naszyjnik. Na jej delikatnej, piegowatej buzi pojawił się wyraz skupienia, widoczny także w lekko przymrużonych zielonych oczach i dłoni uważnie przesuwającej pędzel po płótnie. Była już naprawdę blisko końca, w międzyczasie zrobiły jeszcze jedną przerwę, podczas której obie mogły chwilę odpocząć, a skrzaty przygotowały dodatkowe oświetlenie.
- Już prawie skończyłam – zapewniła. – Przepraszam, że tyle to trwa, przesadny pośpiech nie sprzyja sztuce – wyjaśniła; i tak starała się przyspieszyć pracę, dzięki magicznym, szybkoschnącym farbom było to łatwiejsze, ale zależało jej na jakości wykonania obrazu. – W razie potrzeby malowanie portretów pani męża i syna mogę rozłożyć na dwa dni, aby nie było konieczne wielogodzinne siedzenie w miejscu.
Sama Lyra pewnie również szybko miałaby dość takiego pozowania. Zdecydowanie wolała malować.
- To już koniec. Proszę zobaczyć. Jeśli jest dobry, wykonam odpowiednie zaklęcia – powiedziała po upływie kilkunastu minut. Pokazała jeszcze lady Rowle efekt swojej pracy, a gdy ten ją zadowolił, rzuciła końcowe zaklęcia ożywiające oraz utrwalające obraz, tak, by uczynić go magicznym portretem, który nie tylko będzie ładnie wyglądał na ścianie, ale również poruszał się i mówił.
Zaoferowała, że kolejny termin spotkania w celu wykonania następnych portretów mogą omówić listownie, po czym zaczęła pakować swoje przybory, zmęczona wielogodzinnym malowaniem, ale bardzo zadowolona z efektu.
| zt.
Nieświadoma myśli pozującej czarownicy, w spokoju kończyła swoją pracę, niemal nie dostrzegając lekkich drgnięć jej dłoni na oparciu. Skupiła się na odzwierciedlaniu na płótnie jej nienagannie wyprostowanej sylwetki, po czym zabrała się za malowanie detali. Twarde i dumne spojrzenie, wyraźna linia ust, połysk kamieni tworzących jej naszyjnik. Na jej delikatnej, piegowatej buzi pojawił się wyraz skupienia, widoczny także w lekko przymrużonych zielonych oczach i dłoni uważnie przesuwającej pędzel po płótnie. Była już naprawdę blisko końca, w międzyczasie zrobiły jeszcze jedną przerwę, podczas której obie mogły chwilę odpocząć, a skrzaty przygotowały dodatkowe oświetlenie.
- Już prawie skończyłam – zapewniła. – Przepraszam, że tyle to trwa, przesadny pośpiech nie sprzyja sztuce – wyjaśniła; i tak starała się przyspieszyć pracę, dzięki magicznym, szybkoschnącym farbom było to łatwiejsze, ale zależało jej na jakości wykonania obrazu. – W razie potrzeby malowanie portretów pani męża i syna mogę rozłożyć na dwa dni, aby nie było konieczne wielogodzinne siedzenie w miejscu.
Sama Lyra pewnie również szybko miałaby dość takiego pozowania. Zdecydowanie wolała malować.
- To już koniec. Proszę zobaczyć. Jeśli jest dobry, wykonam odpowiednie zaklęcia – powiedziała po upływie kilkunastu minut. Pokazała jeszcze lady Rowle efekt swojej pracy, a gdy ten ją zadowolił, rzuciła końcowe zaklęcia ożywiające oraz utrwalające obraz, tak, by uczynić go magicznym portretem, który nie tylko będzie ładnie wyglądał na ścianie, ale również poruszał się i mówił.
Zaoferowała, że kolejny termin spotkania w celu wykonania następnych portretów mogą omówić listownie, po czym zaczęła pakować swoje przybory, zmęczona wielogodzinnym malowaniem, ale bardzo zadowolona z efektu.
| zt.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Salon zimowy
Szybka odpowiedź