Gabinet
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biurko, dużo pergaminów, tuszy oraz pióro.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tak bardzo znajome uczucie, które towarzyszyły piciu jego ulubionego alkoholu, było zdecydowanie kojące. Jak niewiele potrzeba, aby i tak świetny już wieczór, zamienić w jeszcze lepszy. Czego mógł chcieć więcej, no czego? Kącik ust zadrżał mu, a na plecy wstąpiła lekka gęsia skórka, kiedy spostrzegł jak Søren bezwstydnie oblizuje swoje wargi. Miał ochotę rzucić w jego stronę sprośną uszczypliwość, lecz powstrzymał się, bo do głowy przecież wpadły mu zupełnie inny, stanowczo lepszy pomysł.
Przemilczał jego uwagę, dotyczącą rzekomej nudy, którą miałaby wywoływać jego osoba czy towarzystwo. Czyżby jego kochanek zaczynał się uwsteczniać, a wcześniejsze obawy związane z zbytnim przyrostem ego były całkowicie bezpodstawne? Zapragnął zrugać go, za tak bezczelnie głupie pomysły. Niby kiedy, w całej ich wieloletniej znajomości, zdarzyło się, aby panowie cierpieli na nudę? Właśnie. Więc czemu teraz miałoby być inaczej? Po raz kolejny powstrzymał się, chociaż na usta cisnęły mu się ładne epitety. Nie, nie chciał zepsuć tego momentu nadmierną drażliwością na nieodpowiednie słówka.
Amodeus mimowolnie uśmiechał się, kiedy wspólnie raczyli się tą jakże delikatną i wręcz paradoksalnie palącą cieczą, którą właśnie postanowił dostarczyć przyjacielowi. Znali się przez tyle lat, ale z takim sposobem zaserwowania drinka jeszcze się nie spotkali. Najwidoczniej nie tylko jemu spodobał się ten pomysł, skoro ukochany przytrzymywał jego podbródek, aby celowo zatrzymać go chociażby sekundę dłużej. Nie miał nic przeciwko temu, dlatego dał mu to, czego tak łapczywie pragnął, samemu czerpiąc z tego niemałą przyjemność. Niechętnie pozwolił, żeby mężczyzna przerwał tę przyjemną czynność, nie zapominając przy tym zasygnalizować swojego niezadowolenia. Wydał z siebie cichy pomruk, kiedy oddalili się od siebie. Nawet tego nie planował, ot, samo mu się jakoś wyrwało spomiędzy spragnionych czułości warg. Przez krótką chwilę miał wrażenie, że źle zinterpretował sygnały, które Søren mu wysyłał. Może jednak mu się nie spodobało, dlatego też zaprzestał tych zdecydowanie miłych pieszczot, zabierając dłoń z jego pleców.
Chętnie zaśmiałby się, gdy usłyszał przedmiot tak usilnych rozmyśleń jego przyjaciela. Więc to go martwiło? Jakie to słodkie, ale zarazem niepotrzebne. W końcu skoro maruda, jaką niewątpliwie potrafił być Amodeus, w ogóle się nie skarżyła, to ten drobny, ale uciążliwy problem nie mógł aż tak mu przeszkadzać. Ale! Nie byłby sobą, gdyby nie skorzystał z takiej okazji, prawda? Uśmiechnął się szelmowsko, kiedy usłyszał propozycję mężczyzny.
- Owszem - odpowiedział z niewinnością w głosie, szybko opracowując następny ruch. - Ale ty za to musisz uklęknąć przed fotelem - rzucił jak gdyby nigdy nic, bardziej skupiając się na wypatrywaniu jego reakcji, niż ukrywaniu swych przebiegłych motywów działań.
Może to i lepiej? W końcu, jak udaje cnotliwego, to od razu wiadome jest, że planuje coś zgoła innego. Skierował jego wolną dłoń, która nie tak dawno smyrała jego plecy, na swoje nagie pośladki. Nie precyzował dlaczego, niech Avery sam sobie wybierze, co ma z nią tam robić. Rzucić na fotel czy coś innego wpadnie my do głowy?
Przemilczał jego uwagę, dotyczącą rzekomej nudy, którą miałaby wywoływać jego osoba czy towarzystwo. Czyżby jego kochanek zaczynał się uwsteczniać, a wcześniejsze obawy związane z zbytnim przyrostem ego były całkowicie bezpodstawne? Zapragnął zrugać go, za tak bezczelnie głupie pomysły. Niby kiedy, w całej ich wieloletniej znajomości, zdarzyło się, aby panowie cierpieli na nudę? Właśnie. Więc czemu teraz miałoby być inaczej? Po raz kolejny powstrzymał się, chociaż na usta cisnęły mu się ładne epitety. Nie, nie chciał zepsuć tego momentu nadmierną drażliwością na nieodpowiednie słówka.
Amodeus mimowolnie uśmiechał się, kiedy wspólnie raczyli się tą jakże delikatną i wręcz paradoksalnie palącą cieczą, którą właśnie postanowił dostarczyć przyjacielowi. Znali się przez tyle lat, ale z takim sposobem zaserwowania drinka jeszcze się nie spotkali. Najwidoczniej nie tylko jemu spodobał się ten pomysł, skoro ukochany przytrzymywał jego podbródek, aby celowo zatrzymać go chociażby sekundę dłużej. Nie miał nic przeciwko temu, dlatego dał mu to, czego tak łapczywie pragnął, samemu czerpiąc z tego niemałą przyjemność. Niechętnie pozwolił, żeby mężczyzna przerwał tę przyjemną czynność, nie zapominając przy tym zasygnalizować swojego niezadowolenia. Wydał z siebie cichy pomruk, kiedy oddalili się od siebie. Nawet tego nie planował, ot, samo mu się jakoś wyrwało spomiędzy spragnionych czułości warg. Przez krótką chwilę miał wrażenie, że źle zinterpretował sygnały, które Søren mu wysyłał. Może jednak mu się nie spodobało, dlatego też zaprzestał tych zdecydowanie miłych pieszczot, zabierając dłoń z jego pleców.
Chętnie zaśmiałby się, gdy usłyszał przedmiot tak usilnych rozmyśleń jego przyjaciela. Więc to go martwiło? Jakie to słodkie, ale zarazem niepotrzebne. W końcu skoro maruda, jaką niewątpliwie potrafił być Amodeus, w ogóle się nie skarżyła, to ten drobny, ale uciążliwy problem nie mógł aż tak mu przeszkadzać. Ale! Nie byłby sobą, gdyby nie skorzystał z takiej okazji, prawda? Uśmiechnął się szelmowsko, kiedy usłyszał propozycję mężczyzny.
- Owszem - odpowiedział z niewinnością w głosie, szybko opracowując następny ruch. - Ale ty za to musisz uklęknąć przed fotelem - rzucił jak gdyby nigdy nic, bardziej skupiając się na wypatrywaniu jego reakcji, niż ukrywaniu swych przebiegłych motywów działań.
Może to i lepiej? W końcu, jak udaje cnotliwego, to od razu wiadome jest, że planuje coś zgoła innego. Skierował jego wolną dłoń, która nie tak dawno smyrała jego plecy, na swoje nagie pośladki. Nie precyzował dlaczego, niech Avery sam sobie wybierze, co ma z nią tam robić. Rzucić na fotel czy coś innego wpadnie my do głowy?
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wyjątkowo wcale nie miał na myśli tego, co powiedział. Bardziej chodziło mu o zaczepkę, szybką odpowiedź, podrażnienie się z nim. W końcu sam był doskonale świadom, że akurat nuda im nie groziła. Przez cały czas trwania ich przyjaźni nie zdarzyło się, żeby na cokolwiek narzekał. Nawet jeśli nic nie robili to lenistwo było zupełnie komfortowe. Jednak bystry umysł Amodeusa zazwyczaj nie pozwalał im pozostawać w bezruchu, zawsze miał pod ręką jakąś książkę, którą chciał się podzielić. Więc jeśli Avery nie chciał zostać przytłoczony nadmiarem wiedzy musiał wykazywać się kreatywnością. Natomiast od początku listopada w ogóle nie miał na co narzekać. Potrzebował go cały czas, zawsze wynajdując pretekst, żeby chociażby się z nim zobaczyć. Mijały dni, a nadal, mimo wzmożonej częstotliwości spotkań, nie kończyły im się tematy do rozmów. Inne rzeczy też się nie nudziły.
Na przykład słuchanie niezadowolonego Prince'a, któremu widocznie picie w nowy sposób także się podobało. Soren uśmiechnął się na ten dźwięk. Chętnie opróżniłby całą butelkę w ten sposób, ale jego uwagę przykuła odpowiedź przyjaciela. Naprawdę się martwił, nie chciał wyjść na zimnego, jakim był wobec innych. Przecież dobro bliskich zawsze leżało mu na sercu, zwłaszcza teraz.
Natomiast ten uśmieszek wyraźnie zwiastował kolejny intrygujący pomysł. Znał go już na tyle, żeby umieć odczytywać mowę jego ciała, ale i tak ta odpowiedź sprawiła, że brwi uniosły mu się ku górze, a wargi wykrzywiły w wyrazie rozmawiania. Naprawdę? Sam myślał, że jego apetyt jest pokaźnych rozmiarów, ale widocznie pozostawał w tyle przy Księciu. No i chciał mu ulżyć, a jego myśli oczywiście poszybowały w tylko jednym kierunku. Cóż, mimo wszystko nie narzekał. Tak jak na to, że jego ręka znów znajdowała się na miękkiej skórze. Naprawdę aż tak brakowało mu tej pieszczoty? Blondyn nie miał nic przeciwko temu. Ostatni raz napił się ognistej, po czym oddał mu butelkę, aby także drugą rękę położyć na nim. Z ciekawością, co miał na myśli spojrzał mu w oczy, jednocześnie delikatnie masując. Nigdy wcześniej tego nie robił, dłonie przystosowane do trzymania miotły i pałki były raczej niezgrabne, ale na pewno nadrabiał gorliwością. Jednak wciąż miał w głowie to, co Amodeus powiedział wcześniej. Nie mógł przecież go zawieźć.
Złapał go pewnie, po czym po raz kolejny tego dnia uniósł, samemu wstając z fotela, na którym dla odmiany zasiadł teraz ciemnowłosy. Avery przez chwilę stał nad nim, jakby zastanawiając się, co zrobić. Uśmiechnął się chytrze pochylając się ku niemu, aby oprzeć dłonie na oparciu i pocałować go. Oderwał się jednak zdecydowanie za szybko, aby potulnie klęknąć pomiędzy jego nogami, przy okazji kładąc dłonie na jego udach.
- Usatysfakcjonowany? - spytał wesoło.
Na przykład słuchanie niezadowolonego Prince'a, któremu widocznie picie w nowy sposób także się podobało. Soren uśmiechnął się na ten dźwięk. Chętnie opróżniłby całą butelkę w ten sposób, ale jego uwagę przykuła odpowiedź przyjaciela. Naprawdę się martwił, nie chciał wyjść na zimnego, jakim był wobec innych. Przecież dobro bliskich zawsze leżało mu na sercu, zwłaszcza teraz.
Natomiast ten uśmieszek wyraźnie zwiastował kolejny intrygujący pomysł. Znał go już na tyle, żeby umieć odczytywać mowę jego ciała, ale i tak ta odpowiedź sprawiła, że brwi uniosły mu się ku górze, a wargi wykrzywiły w wyrazie rozmawiania. Naprawdę? Sam myślał, że jego apetyt jest pokaźnych rozmiarów, ale widocznie pozostawał w tyle przy Księciu. No i chciał mu ulżyć, a jego myśli oczywiście poszybowały w tylko jednym kierunku. Cóż, mimo wszystko nie narzekał. Tak jak na to, że jego ręka znów znajdowała się na miękkiej skórze. Naprawdę aż tak brakowało mu tej pieszczoty? Blondyn nie miał nic przeciwko temu. Ostatni raz napił się ognistej, po czym oddał mu butelkę, aby także drugą rękę położyć na nim. Z ciekawością, co miał na myśli spojrzał mu w oczy, jednocześnie delikatnie masując. Nigdy wcześniej tego nie robił, dłonie przystosowane do trzymania miotły i pałki były raczej niezgrabne, ale na pewno nadrabiał gorliwością. Jednak wciąż miał w głowie to, co Amodeus powiedział wcześniej. Nie mógł przecież go zawieźć.
Złapał go pewnie, po czym po raz kolejny tego dnia uniósł, samemu wstając z fotela, na którym dla odmiany zasiadł teraz ciemnowłosy. Avery przez chwilę stał nad nim, jakby zastanawiając się, co zrobić. Uśmiechnął się chytrze pochylając się ku niemu, aby oprzeć dłonie na oparciu i pocałować go. Oderwał się jednak zdecydowanie za szybko, aby potulnie klęknąć pomiędzy jego nogami, przy okazji kładąc dłonie na jego udach.
- Usatysfakcjonowany? - spytał wesoło.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszystkie trybiki naprędce uformowanego planu zaczynały wskakiwać na wyznaczone im miejsce. Oczywiście, dużą zasługę w tym miała urocza bierność Søren, który ochoczo przystawał na jego sugestie. Przecież wcale nie kazał mu rozpoczynać entuzjastycznego masażu, jedynie położył tam jego dłoń, niczego więcej nie oczekując. Rzeczą jasną było to, że nie miał nic przeciwko temu, ba!, bardzo spodobała mu się ta inicjatywa własną jaką wykazał się przyjaciel. A i butelką nie pogardził, nieco skrapiając swe wysychające z pragnienia usta. Od razu poczuł się lepiej. Pozostawało mu jedynie oczekiwanie na nieznane, ale przewidziane. Kto jak kto, ale jego ukochany nie ma najmniejszego powodu, aby odrzucić jego ofertę. Niby czemu? Zapewne już rozmyślał nad zamiarami Amodeusa, spodziewając się jakiś zbereźnych rzeczy. Czy się pomylił, kto wie, będzie musiał sam o tym się przekonać. O ile się odważy.
Ktoś spodziewał się, że będzie inaczej? Tak jawnego wyzwania, ukrytego niezgrabnie pod jakże zwyczajną prośbą, nie mógł zignorować. Znali się na wylot, a Prince bez problemu potrafił wykorzystać to dla swej korzyści. Nic wielkiego, ot, drobna manipulacja wykonana dość subtelnie. Nikogo przy tym nie krzywdził, a Avery jedynie na tym zyskiwał. Tak jak teraz, kiedy po raz kolejny zmienił pozycje Księcia, który miał wrażenie, że jeszcze kilka takich wygodnych przestawień, a całkowicie się do nich przyzwyczai. Dobrze wiedział, że kochankowi spodoba się ten pomysł, o czym świadczył ten jego uśmieszek. Odwzajemnił pocałunek, delikatnie muskając jego policzek palcem. Po raz kolejny mruknął niezadowolony, kiedy ta drobna pieszczota przestała przerwana.
Nadeszła pora na zwieńczenie przebiegłego planu. Aby to zrobić, Amodeus musiał nieznacznie osunąć się na fotelu. Tak, by ciężar jego ciała nie spoczywał na metaforycznym miejscu, w którym plecy tracą swą szlachetną nazwę, a bardziej skupił się na rzeczywistym dole pleców, tuż nad pośladkami. W takie pozycji, niemal leżącej, właśnie się znajdował. Jego nogi nabrały nieco zasięgu, dlatego też jedną z nich zarzucił na bark przyjaciela, który tak gorliwie wypełnił jego polecenie, znajdując się teraz w idealnej pozycji ku temu. Drugą oparł na podłokietniku miękkiego mebla, żeby dyndała sobie nieszkodliwe. Nie, jakoś nie czuł się zawstydzony tym, że klęczący mężczyzna miał świetne widoki na szeroki asortyment jego roznegliżowanych atutów, które w zwyczajnej, i jakże nudnej pozycji siedzącej nie byłyby widoczne. Rzekł bym nawet, że podobał mu się ten fakt. Powoli uchylił trochę alkoholu z butelki, po czym wystawił ją przed siebie, aby przyjaciel mógł go skosztować. Czymś musiał przełknąć tę niespodziewaną ślinkę.
- Działo się ostatnio coś ciekawego? - zagadał jak gdyby nigdy nic, przecież nie miał czego się wstydzić, to już ustaliliśmy.
Ktoś spodziewał się, że będzie inaczej? Tak jawnego wyzwania, ukrytego niezgrabnie pod jakże zwyczajną prośbą, nie mógł zignorować. Znali się na wylot, a Prince bez problemu potrafił wykorzystać to dla swej korzyści. Nic wielkiego, ot, drobna manipulacja wykonana dość subtelnie. Nikogo przy tym nie krzywdził, a Avery jedynie na tym zyskiwał. Tak jak teraz, kiedy po raz kolejny zmienił pozycje Księcia, który miał wrażenie, że jeszcze kilka takich wygodnych przestawień, a całkowicie się do nich przyzwyczai. Dobrze wiedział, że kochankowi spodoba się ten pomysł, o czym świadczył ten jego uśmieszek. Odwzajemnił pocałunek, delikatnie muskając jego policzek palcem. Po raz kolejny mruknął niezadowolony, kiedy ta drobna pieszczota przestała przerwana.
Nadeszła pora na zwieńczenie przebiegłego planu. Aby to zrobić, Amodeus musiał nieznacznie osunąć się na fotelu. Tak, by ciężar jego ciała nie spoczywał na metaforycznym miejscu, w którym plecy tracą swą szlachetną nazwę, a bardziej skupił się na rzeczywistym dole pleców, tuż nad pośladkami. W takie pozycji, niemal leżącej, właśnie się znajdował. Jego nogi nabrały nieco zasięgu, dlatego też jedną z nich zarzucił na bark przyjaciela, który tak gorliwie wypełnił jego polecenie, znajdując się teraz w idealnej pozycji ku temu. Drugą oparł na podłokietniku miękkiego mebla, żeby dyndała sobie nieszkodliwe. Nie, jakoś nie czuł się zawstydzony tym, że klęczący mężczyzna miał świetne widoki na szeroki asortyment jego roznegliżowanych atutów, które w zwyczajnej, i jakże nudnej pozycji siedzącej nie byłyby widoczne. Rzekł bym nawet, że podobał mu się ten fakt. Powoli uchylił trochę alkoholu z butelki, po czym wystawił ją przed siebie, aby przyjaciel mógł go skosztować. Czymś musiał przełknąć tę niespodziewaną ślinkę.
- Działo się ostatnio coś ciekawego? - zagadał jak gdyby nigdy nic, przecież nie miał czego się wstydzić, to już ustaliliśmy.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To wcale nie tak, że był bierną marionetką w planie doskonałym, którego padł ofiarą. Nie ulegało wątpliwości, że sidła były zastawione bez możliwości ucieczki, ale Avery z całą świadomość się w nie pakował. Zauważył przecież, nauczony niemałym okresem doświadczenia, że większość słów przyjaciela posiada jakieś ukryte dno, zapadkę, którą może uruchomić często nawet nieświadom. Dlatego tym razem pozwolił sobie na tę drobną przewagę, własną świadomość wygranej, chociaż nie sądził, żeby została uznana przez niego.
Podobały mu się reakcje Amodeusa, jakie stopniowo zyskiwały na intensywności. Pokazywały mu, że nie tylko on jest coraz bardziej złaknionych tych drobnych pokazów czułości. Aż dziwne, jak gładko przeszli z stopy czysto przyjacielskiej do wręcz zaborczej bliskości. Kiedyś przez myśl by mu nie przeszło, że może go pocałować. Przecież znali się na wylot, byli jak bracia bez więzów krwi, robienie czegokolwiek byłoby po prostu obrzydliwie. Jednak jak nie wiele wystarczyło, żeby cały ten system wartości przewrócił się do góry nogami, a oni nie mogli teraz obyć się bez siebie nawzajem. Niezwykłe jak zwykła tęsknota mogła przyczynić się do znacznej intensyfikacji uczuć i rozwiązania spraw, które normalnie szłyby dosyć ślamazarnym, wręcz uciążliwym tonem.
Spodziewał się wielu rzeczy, ale nie tego, że kochanek nagle zacznie wiercić się na fotelu, jak gdyby było mu tam niewygodnie. Co to miało być? Wpuścił go na miękki fotel, a ten jeszcze mości się jak kura na grzędzie. Już miał otwierać usta, aby wyrazić swoje niezadowolenie, gdy ten ostatecznie zwieńczył swój plan, co skutecznie zamknęło mu usta. Ciepła skóra otarła się o jego bark, przesyłając przyjemne odczucia, a potem zadziałał wzrok. W milczeniu przyjrzał się prezentowanemu widokowi, który znał już całkiem nieźle, nie miał jednak na co narzekać. Interesowało go mimo wszystko coś innego. Jaka była motywacja Księcia? Czyżby chciał, aby Søren po raz kolejny przejął inicjatywę? Aby uległ kuszącemu widokowi, niczym głodny postawiony przed zastawionym stołem? Coś było w tym porównaniu, prawie pchnęło go do działania, ale wtedy Amodeus się odezwał. A więc o to chodziło? Chciał trenować jego siłę woli? W porządku, podejmie rękawice. Obrócił głowę, aby musnąć wargami łydkę, po czym sięgnął po butelkę, ale już ani razu nie oderwał wzroku od jego twarzy. Pociągający widok znajdował się naprawdę o zaledwie mgnienie oka, jednak nie miał zamiaru się poddać. Upił drobnymi łyczkami trochę przyjemnie piekącego płynu odchylając głowę lekko do tyłu. Kiedy odsuwał butelkę od ust kilka kropel uciekło kącikiem ust. Oblizał wargi, a resztę otarł dłonią, ani razu nie odwracając od niego wzroku. Przysiadł na piętach, sadowiąc się wygodniej, skoro szykowała się rozmowa.
- Chyba nie, dopiero będzie, Samael bierze ślub, po raz drugi - mruknął, ciekaw, czy ten zainteresuje się tematem.
Podobały mu się reakcje Amodeusa, jakie stopniowo zyskiwały na intensywności. Pokazywały mu, że nie tylko on jest coraz bardziej złaknionych tych drobnych pokazów czułości. Aż dziwne, jak gładko przeszli z stopy czysto przyjacielskiej do wręcz zaborczej bliskości. Kiedyś przez myśl by mu nie przeszło, że może go pocałować. Przecież znali się na wylot, byli jak bracia bez więzów krwi, robienie czegokolwiek byłoby po prostu obrzydliwie. Jednak jak nie wiele wystarczyło, żeby cały ten system wartości przewrócił się do góry nogami, a oni nie mogli teraz obyć się bez siebie nawzajem. Niezwykłe jak zwykła tęsknota mogła przyczynić się do znacznej intensyfikacji uczuć i rozwiązania spraw, które normalnie szłyby dosyć ślamazarnym, wręcz uciążliwym tonem.
Spodziewał się wielu rzeczy, ale nie tego, że kochanek nagle zacznie wiercić się na fotelu, jak gdyby było mu tam niewygodnie. Co to miało być? Wpuścił go na miękki fotel, a ten jeszcze mości się jak kura na grzędzie. Już miał otwierać usta, aby wyrazić swoje niezadowolenie, gdy ten ostatecznie zwieńczył swój plan, co skutecznie zamknęło mu usta. Ciepła skóra otarła się o jego bark, przesyłając przyjemne odczucia, a potem zadziałał wzrok. W milczeniu przyjrzał się prezentowanemu widokowi, który znał już całkiem nieźle, nie miał jednak na co narzekać. Interesowało go mimo wszystko coś innego. Jaka była motywacja Księcia? Czyżby chciał, aby Søren po raz kolejny przejął inicjatywę? Aby uległ kuszącemu widokowi, niczym głodny postawiony przed zastawionym stołem? Coś było w tym porównaniu, prawie pchnęło go do działania, ale wtedy Amodeus się odezwał. A więc o to chodziło? Chciał trenować jego siłę woli? W porządku, podejmie rękawice. Obrócił głowę, aby musnąć wargami łydkę, po czym sięgnął po butelkę, ale już ani razu nie oderwał wzroku od jego twarzy. Pociągający widok znajdował się naprawdę o zaledwie mgnienie oka, jednak nie miał zamiaru się poddać. Upił drobnymi łyczkami trochę przyjemnie piekącego płynu odchylając głowę lekko do tyłu. Kiedy odsuwał butelkę od ust kilka kropel uciekło kącikiem ust. Oblizał wargi, a resztę otarł dłonią, ani razu nie odwracając od niego wzroku. Przysiadł na piętach, sadowiąc się wygodniej, skoro szykowała się rozmowa.
- Chyba nie, dopiero będzie, Samael bierze ślub, po raz drugi - mruknął, ciekaw, czy ten zainteresuje się tematem.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W ogóle nie ukrywał tego, że wygłodniały wzrok, jakim obdarzył go Søren, bardzo mu się spodobał. Najpewniej nie miałby nic przeciwko temu, aby jego instynkty jednak wzięły górę, całkowicie ignorując wszelkie zahamowania. Jednak tak się nie stało. W końcu sam poruszył, jakże ważny temat, który został tak precyzyjnie zaprezentowany. Oczywistym było, że to również sprawiło mu przyjemność. Obserwowanie tych tlących się iskierek w jego oczach, które krótką chwilę temu przypominały rozszalałe ogniska. Teraz jedynie migotały, wciąż przypominając o rozważaniu pokusy. Przecież nie winą Amodeusa było, iż czasami potrafił zachowywać się jak wyrafinowany sadysta. A kogo miał drażnić, jak nie swojego najlepszego przyjaciela, przy którym każda, nawet tak nieprzyzwoita przyjemność stawała się o wiele lepsza. Tak, było to swoiste wyróżnienie, bowiem z byle kim tak się nie zabawiał. Inni, wyblakłe zabawki, których twarzy nie potrafiłby teraz chociażby rozpoznać, a co dopiero przywołać w pamięci. Wywalane zaraz po tym, jak spełniły swą powinność. Z Sørenem, z nim było zupełnie inaczej. Braterskie rozmowy o niczym potrafiły zajmować uwagę Księcia na długie godziny. Drobne, stanowczo żartobliwie nacechowane złośliwości były niczym innym, jak ich odświętną tradycją, z której nie miał zamiaru zrezygnować. Ta niespodziewana przemiana ich relacji nigdy nie zatrze ich wspólnej przeszłości. Po prostu jedynie dodała im nieco więcej sposobów, aby mogli się drażnić. Że robili to nago, w miłosnym uścisku, tuż po spędzonych razem upojnych chwilach, niczego nie zmieniało.
Uśmiechnął się, kiedy spostrzegł tę stalową wolę, jaką chciał pochwalić się jego przyjaciel. Świdrujące spojrzenie, jakim wciąż go obdarzał, sprawiło, że zaczął się zastanawiać, czy jego broń nie zostanie wykorzystana przeciwko niemu. Co jak co, ale Amodeus nie należał do ludzi, którzy potrafią opierać się swoim pokusom. Brał, co chciał i nie miał w zwyczaju pytać o zgodę. Teraz? Starał się odwzajemnić intensywne spojrzenie. Walcząc całym sobą, aby nie rzucić się na ukochanego albo co byłoby zdecydowanie łatwiejsze, nie przyciągnąć do siebie. Zdawało się, że w ogóle nie zwrócił uwagi na tę jakże jawną prowokację! Jak na byłego Ślizgona przystało, Søren był bardzo sprytny. Te lubieżne oblizywanie się sprawiło, że Książę aż sapnął z wrażenia. Żeby odwdzięczyć się za ten podstępny atak, napiął nieco mięśnie, jednocześnie unosząc ręce nad głowę. Niby się tylko przeciągał, a to że ten ruch ukazywał nieco zasłoniętego ciała, to już nie jego wina. Zresztą, niewiele zostało mu do pokazania.
- Och, doprawdy? - rzecz jasna, nie prosił go wcale o powtórzenie czy potwierdzenie. - Zgaduję, że i tym razem zamierzasz się wybrać - rzucił jakby od niechcenia, ot, słaba próba podtrzymania rozmowy.
Nie, wcale nie planował niczego. Że niby kładł fundamenty dla kolejne, przebiegłego pomysłu? Skądże! Że na śluby nie wybiera się samemu, tylko z jakąś rozchichotaną panienką? Pff, jakby go to chociaż obchodziło, kogo ośmieli się zabrać ze sobą. Przecież nie byłby zazdrosny o coś takiego, prawda? Trochę powagi.
Uśmiechnął się, kiedy spostrzegł tę stalową wolę, jaką chciał pochwalić się jego przyjaciel. Świdrujące spojrzenie, jakim wciąż go obdarzał, sprawiło, że zaczął się zastanawiać, czy jego broń nie zostanie wykorzystana przeciwko niemu. Co jak co, ale Amodeus nie należał do ludzi, którzy potrafią opierać się swoim pokusom. Brał, co chciał i nie miał w zwyczaju pytać o zgodę. Teraz? Starał się odwzajemnić intensywne spojrzenie. Walcząc całym sobą, aby nie rzucić się na ukochanego albo co byłoby zdecydowanie łatwiejsze, nie przyciągnąć do siebie. Zdawało się, że w ogóle nie zwrócił uwagi na tę jakże jawną prowokację! Jak na byłego Ślizgona przystało, Søren był bardzo sprytny. Te lubieżne oblizywanie się sprawiło, że Książę aż sapnął z wrażenia. Żeby odwdzięczyć się za ten podstępny atak, napiął nieco mięśnie, jednocześnie unosząc ręce nad głowę. Niby się tylko przeciągał, a to że ten ruch ukazywał nieco zasłoniętego ciała, to już nie jego wina. Zresztą, niewiele zostało mu do pokazania.
- Och, doprawdy? - rzecz jasna, nie prosił go wcale o powtórzenie czy potwierdzenie. - Zgaduję, że i tym razem zamierzasz się wybrać - rzucił jakby od niechcenia, ot, słaba próba podtrzymania rozmowy.
Nie, wcale nie planował niczego. Że niby kładł fundamenty dla kolejne, przebiegłego pomysłu? Skądże! Że na śluby nie wybiera się samemu, tylko z jakąś rozchichotaną panienką? Pff, jakby go to chociaż obchodziło, kogo ośmieli się zabrać ze sobą. Przecież nie byłby zazdrosny o coś takiego, prawda? Trochę powagi.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oczywiście, że zrobił to specjalnie. Przecież wbrew pozorom pod blond czupryną nie kryła się tylko pusta przestrzeń wypełniona gdzieniegdzie programem do odbijania tłuczków i utrzymywania się na miotle. Wyjątkowo rozwiniętą małomówność rekompensował sobie wyczulonym zmysłem obserwacji. Czujnie wyłowił reakcję przyjaciela, kiedy to pierwszy raz przyszło mu oblizać spierzchnięte wargi. Z pozoru drobny szczegół okazał się być w jego rękach doprawdy niemałej wartości broń, którą udało mu się wykorzystać w idealnym wręcz momencie. Działanie z zaskoczenia zawsze przynosiło pożądany skutek. Avery nie powstrzymał lubieżnego uśmieszku, jaki to satysfakcja wepchnęła mu na usta, kiedy usłyszał sapnięcie ukochanego. Czyż ten widok przypominał mu coś? Czy wiązały się z nim jakieś wrażenia czuciowe, fantomowe uczucia? Chciał go nawet o to spytać, ale zajęło go co innego.
Ugiął się, jego stoicki spokój zafalował ostro niczym gwałtowna fala na morzu. Nie potrafił zignorować tego nagłego uniesienia się umiejscowionego tuż przed nim nagiego ciała, które przecież tak kochał. Zwłaszcza, że posłużył, jako niejakie oparcie dla tej czynności. Nie potrafił więc zapanować nad bezwiedną ucieczką wzroku z jego twarzy. Przetoczył spojrzeniem, które można było zdecydowanie zakwalifikować do głodnych, po jego tułowiu, zatrzymując się w strategicznych miejscach i dopiero wtedy zauważył swoją porażkę. Dłonie zadrżały mu na butelce ognistej, ale nie ugiął się. Cienka granica dzieliła go od oddania pałeczki czysto zwierzęcym, pierwotnym wręcz instynktom. Jednak utrzymująca się gdzieś na granicy świadomości potrzeba wygrania tej małej bitwy, nie pozwolenia wytrącenia sobie ostatniej przewagi, jaką miał nad Amodeusem nie pozwoliła mu się poddać. Dodatkowo wspomogła go odpowiedź przyjaciela, która skutecznie sprowadziła jego myśli na o wiele bardziej przyziemne tory prawie tak samo dobrze jak zrobiłby to kubeł zimnej wody.
To prawda, że się tam wybierał. Niestety nie było to jego luźne zamierzenie, zresztą tak jak za pierwszym razem. Nie szedł tam, aby cieszyć się radością pary młodej, szczęściem brata, któremu pierwszą żonę los wyrwał z rąk tak okrutnie i po której to nosił długo ciężki całun żałoby. Szedł tam zmuszony rodowym, rodzinnym obowiązkiem, który został mu wtłoczony w żyły razem z krwią oznaczoną nazwiskiem Avery. Myśl o pojawieniu się tam, obok brata i nieszczęsnej kobiety, która nie miała pojęcia, w co się pakuje, a także matki, wywoływała w nim prawdziwy odruch wymiotny. Zresztą tak jak cała zgraja szlachty, która miała się tam pojawić, jako świadkowie mającej odegrać się tam szopki.
- Nie chcę, ale muszę - wzdycha ciężko nad swoim niesprawiedliwym losem. Aby umilić go sobie, chociaż trochę wbija wzrok w jego łydkę, na której zaczyna kreślić palcem skomplikowane, niewidzialne wzory. Tak samo jak w przypadku pleców ma to silne właściwości uspokajające.
Ugiął się, jego stoicki spokój zafalował ostro niczym gwałtowna fala na morzu. Nie potrafił zignorować tego nagłego uniesienia się umiejscowionego tuż przed nim nagiego ciała, które przecież tak kochał. Zwłaszcza, że posłużył, jako niejakie oparcie dla tej czynności. Nie potrafił więc zapanować nad bezwiedną ucieczką wzroku z jego twarzy. Przetoczył spojrzeniem, które można było zdecydowanie zakwalifikować do głodnych, po jego tułowiu, zatrzymując się w strategicznych miejscach i dopiero wtedy zauważył swoją porażkę. Dłonie zadrżały mu na butelce ognistej, ale nie ugiął się. Cienka granica dzieliła go od oddania pałeczki czysto zwierzęcym, pierwotnym wręcz instynktom. Jednak utrzymująca się gdzieś na granicy świadomości potrzeba wygrania tej małej bitwy, nie pozwolenia wytrącenia sobie ostatniej przewagi, jaką miał nad Amodeusem nie pozwoliła mu się poddać. Dodatkowo wspomogła go odpowiedź przyjaciela, która skutecznie sprowadziła jego myśli na o wiele bardziej przyziemne tory prawie tak samo dobrze jak zrobiłby to kubeł zimnej wody.
To prawda, że się tam wybierał. Niestety nie było to jego luźne zamierzenie, zresztą tak jak za pierwszym razem. Nie szedł tam, aby cieszyć się radością pary młodej, szczęściem brata, któremu pierwszą żonę los wyrwał z rąk tak okrutnie i po której to nosił długo ciężki całun żałoby. Szedł tam zmuszony rodowym, rodzinnym obowiązkiem, który został mu wtłoczony w żyły razem z krwią oznaczoną nazwiskiem Avery. Myśl o pojawieniu się tam, obok brata i nieszczęsnej kobiety, która nie miała pojęcia, w co się pakuje, a także matki, wywoływała w nim prawdziwy odruch wymiotny. Zresztą tak jak cała zgraja szlachty, która miała się tam pojawić, jako świadkowie mającej odegrać się tam szopki.
- Nie chcę, ale muszę - wzdycha ciężko nad swoim niesprawiedliwym losem. Aby umilić go sobie, chociaż trochę wbija wzrok w jego łydkę, na której zaczyna kreślić palcem skomplikowane, niewidzialne wzory. Tak samo jak w przypadku pleców ma to silne właściwości uspokajające.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnął się tryumfalnie, kiedy ukochany przegrał walkę ich spojrzeń. Cóż, nie żeby przewidział taki obrót spraw. Nie jego winą było, że Avery zabrał się do kuszenia od złej strony. Chociaż ruch związany z ustami oraz jego sprawnym językiem był bardzo podniecający, to jednak znajdował się w okolicach twarzy. Gdyby poruszył co innego, zapewne Książę nie powstrzymałby swych ciekawskich oczu, które pognałyby w niższe partie jego ciała. Zmarszczył jedynie brwi, kiedy zauważył jak jego metaforyczny urok przestał działać. Nic straconego, zdąży to nadrobić, a tak przynajmniej ma więcej zabawy. Niby wygrał jedną bitwę, ale cóż to by była za frajda, gdyby za pierwszym podejściem zwyciężył wojnę, hm?
Dobrze zdawał sobie sprawę, że przyjaciel nie wychwyci drobnej aluzji. Tego ukrytego pytania, które pojawiło się w jego wypowiedzi. W końcu w wyłapywaniu takich rzeczy był tak dobry, jak Amodeus w grze w quidditcha. Niby wiedział, jak latać na miotle, ale co z tego? Chyba wystarczająco udowodnił swą niemoc do tego sportu, kiedy popisał się swoimi umiejętnościami parę miesięcy temu. Zresztą, co to za zawodnik, który zdecydowanie woli stąpać po twardym gruncie, niż unosić się w nieokiełznanych przestworzach. Z Sørenem miał tak z walką na słowa, książęcą domeną. Pomimo tego, że znał zasady, miał predyspozycje, to w starciu z mistrzem nie miał szans. To tak, jakby oczekiwano od Mosa, żeby pokonał swego przyjaciela w zawodach polegających na odbijaniu tłuczka. Po prostu niemożliwe. Powiadają, że nadzieja matką głupich, a Morgana kelpiuszy, tacy koniusze tylko że od kelpii. Niby Książę sam siebie nie zaliczałby do ludzi nierozgarniętych, ani tych drugich, co hodują potwory na swoich pupili, ale kiedy wplecie się trochę miłości. Och, ta potrafi zdziałać cuda, nawet ogłupić kogoś takiego jak on.
- To nie było pytanie, znałem odpowiedź - odpowiedział mu złośliwym tonem, tym typem, który zwykł używać przy przyjacielskich przekomarzaniach.
Przyszła pora, na kolejny krok. Bez zbędnych ceregieli poderwał się z wygodnej pozycji. Aby ułatwić sobie zadanie, nogą, która tak mocno zainteresowała natchnionego artystę, przyciągnął Sørena. Nie chciał się z nim zderzyć, więc uniemożliwił taki obrót spraw, opierając swoją dłoń na jego klatce piersiowej. Zepsucie takiego momentu nagłym spotkaniem się czół byłoby dość niefortunne i tylko odrobinę zabawne. Uśmiechnął się przebiegle, kiedy znaleźli się blisko siebie. Wysunął się, jakby miał zamiar go pocałować, ale zatrzymał się tuż przed jego ustami. Wolną dłonią pozbawił go butelki, po czym nieznacznie zwiększył dystans między nimi, aby mieć możliwość swobodnego napicia się. Tak też zrobił, wlewając w siebie kolejną porcję alkoholu.
- Kogo zabierzesz? - chociaż starał się, by wypowiedź ta zabrzmiała całkowicie neutralnie, wręcz obojętnie, to nie udało mu się.
Nawet nie zdawał sobie sprawy, że potrafi ukryć w słowach taki jad. Przecież nie miał o co być zazdrosnym. Nie zależało mu na uczestniczeniu w tej kiepskiej komedii. Nie chciał stać się następnym aktorem mdłej farsy. Więc dlaczego nie potrafił znieść chociażby myśli o tym, że jakaś dziwka będzie paradować z jego mężczyzną? Czemu? Nie miał zielonego pojęcia. Nie spodobało mu się to uczucie, nienawidził nieświadomości, a co dopiero nieuzasadnionego działania. Nie zauważył, że zaczął mocniej ściskać trzymaną butelkę, mimowolnie przy tym przygryzając dolna wargę.
Dobrze zdawał sobie sprawę, że przyjaciel nie wychwyci drobnej aluzji. Tego ukrytego pytania, które pojawiło się w jego wypowiedzi. W końcu w wyłapywaniu takich rzeczy był tak dobry, jak Amodeus w grze w quidditcha. Niby wiedział, jak latać na miotle, ale co z tego? Chyba wystarczająco udowodnił swą niemoc do tego sportu, kiedy popisał się swoimi umiejętnościami parę miesięcy temu. Zresztą, co to za zawodnik, który zdecydowanie woli stąpać po twardym gruncie, niż unosić się w nieokiełznanych przestworzach. Z Sørenem miał tak z walką na słowa, książęcą domeną. Pomimo tego, że znał zasady, miał predyspozycje, to w starciu z mistrzem nie miał szans. To tak, jakby oczekiwano od Mosa, żeby pokonał swego przyjaciela w zawodach polegających na odbijaniu tłuczka. Po prostu niemożliwe. Powiadają, że nadzieja matką głupich, a Morgana kelpiuszy, tacy koniusze tylko że od kelpii. Niby Książę sam siebie nie zaliczałby do ludzi nierozgarniętych, ani tych drugich, co hodują potwory na swoich pupili, ale kiedy wplecie się trochę miłości. Och, ta potrafi zdziałać cuda, nawet ogłupić kogoś takiego jak on.
- To nie było pytanie, znałem odpowiedź - odpowiedział mu złośliwym tonem, tym typem, który zwykł używać przy przyjacielskich przekomarzaniach.
Przyszła pora, na kolejny krok. Bez zbędnych ceregieli poderwał się z wygodnej pozycji. Aby ułatwić sobie zadanie, nogą, która tak mocno zainteresowała natchnionego artystę, przyciągnął Sørena. Nie chciał się z nim zderzyć, więc uniemożliwił taki obrót spraw, opierając swoją dłoń na jego klatce piersiowej. Zepsucie takiego momentu nagłym spotkaniem się czół byłoby dość niefortunne i tylko odrobinę zabawne. Uśmiechnął się przebiegle, kiedy znaleźli się blisko siebie. Wysunął się, jakby miał zamiar go pocałować, ale zatrzymał się tuż przed jego ustami. Wolną dłonią pozbawił go butelki, po czym nieznacznie zwiększył dystans między nimi, aby mieć możliwość swobodnego napicia się. Tak też zrobił, wlewając w siebie kolejną porcję alkoholu.
- Kogo zabierzesz? - chociaż starał się, by wypowiedź ta zabrzmiała całkowicie neutralnie, wręcz obojętnie, to nie udało mu się.
Nawet nie zdawał sobie sprawy, że potrafi ukryć w słowach taki jad. Przecież nie miał o co być zazdrosnym. Nie zależało mu na uczestniczeniu w tej kiepskiej komedii. Nie chciał stać się następnym aktorem mdłej farsy. Więc dlaczego nie potrafił znieść chociażby myśli o tym, że jakaś dziwka będzie paradować z jego mężczyzną? Czemu? Nie miał zielonego pojęcia. Nie spodobało mu się to uczucie, nienawidził nieświadomości, a co dopiero nieuzasadnionego działania. Nie zauważył, że zaczął mocniej ściskać trzymaną butelkę, mimowolnie przy tym przygryzając dolna wargę.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie zareagował w żaden sposób na złośliwość, w którą wręcz ociekała odpowiedź przyjaciela. Zdążył już się przyzwyczaić do pomniejszych uszczypnięć, wyławiał te niewarte jego uwagi lub nerwów i po prostu ignorował. Jaki był sens w ironicznej odpowiedzi, chęci odpowiedzi na takową zaczepkę, jeśli wiedział, że istnieją naprawdę małe szanse, że wygra taką utarczkę. To spokój pozwalał mu zazwyczaj wygrywać, chociaż sam przecież przed chwilą dowiódł, że nawet jego można wyrwać zza stoickiej maski. Być może spowodowane było to noszeniem jej w towarzystwie Amodeusa naprawdę rzadko i zazwyczaj tylko po to, żeby się z nim podrażnić. Poza tym nie lubił tłumić emocji przed jedną z niewielu osób, przed którymi nie musiał tego robić. Widocznie ta niechęć siedziała gdzieś głęboko i psuła mu wszystkie plany. Dlatego skusił, obrzucając go niejednoznacznym spojrzeniem, ale liczył, że nie da mu póki co więcej satysfakcji.
Jednak ten plan został po raz kolejny wystawiony na poważną próbę, gdy Książę raptownie skrócił dzielącą ich przestrzeń. Gwałtownie wciągnął powietrze, gdy niespodziewanie został pchnięty do przodu, a miękka dłoń spotkała się z jego klatką piersiową. Przez chwilę przyglądali się sobie z naprawdę bliska i Søren próbował wyczytać z jego oczu, twarzy, jakie też może mieć zamiary. Początkowo sądził, że spasował, zaraz zaczną się całować, a cały ten teatrzyk kulturalnej rozmowy się skończy. Ten jednak zabrał tylko ognistą i się napił. Wywołało to rozbawiony uśmiech na twarzy blondyna. Czyżby Prince odkrył w sobie iście pówili talent do kuszenia? Może jego księgi, które tak namiętnie czytywał wcale nie tyczyły się zawsze tajników magii, ale odkrywały przed nim nieskończone podwoje świata flirtu i teorii podrywu? Ta myśl wydawała mu się śmiesznie niedorzeczna, ale z drugiej mogło być w niej nawet trochę prawdy.
Pozycja, w której się teraz znaleźli była idealną do poruszenia tej kwestii. Avery mógł odczytać wszelkie niuanse, jakie ukazały się na twarzy ukochanego. Zęby naciskające na pełną, dolną wargę czy też nagle mocniej zaciśnięte na szkle palce. Jednak najwięcej ukazało to, co powiedział. Nawet nie słowa, ale sposób, w jaki one padły. Nasączone głęboką niechęcią, jak gdyby sama myśl o odpowiedzi, jaka miała zaraz paść była dla niego iście obrzydliwa. Søren rozumiał, albo przynajmniej przypuszczał, że rozumie, co ten czuje i nie mógł nic poradzić na fakt, że mu się to podobało. Te uczucia były kolejnym, wyrazistym dowodem jak ważny dla niego był, że czuł tę samą niechęć do dzielenia się nim, a nawet tą maską, którą serwował szaremu społeczeństwu. Dlatego tym razem jego uśmiech był inny, pełen miłości.
- Amodeus - mruknął, łapiąc delikatnie za jego brodę, aby uwolnić uciemiężoną wargę. Sam miał ochotę ją przygryźć, ale nie była na to pora. - Pewnie pójdę z Mavis, to nieuniknione, bo muszę z kimś iść. - Nie chciał tam iść, ale towarzystwo Lady Travers mogło minimalnie pomóc przetrwać mu tę katorgę i szybciej wrócić do niego. - I to tylko znajoma, obowiązek, rozumiesz? Przecież jestem twój. - Pieprzyć plan bycia spokojnym, przyciągnął go, aby gwałtownie wpić się w jego usta, jak gdyby nagle stał się okropnie głodny, a on był najlepszym jedzeniem świata.
Jednak ten plan został po raz kolejny wystawiony na poważną próbę, gdy Książę raptownie skrócił dzielącą ich przestrzeń. Gwałtownie wciągnął powietrze, gdy niespodziewanie został pchnięty do przodu, a miękka dłoń spotkała się z jego klatką piersiową. Przez chwilę przyglądali się sobie z naprawdę bliska i Søren próbował wyczytać z jego oczu, twarzy, jakie też może mieć zamiary. Początkowo sądził, że spasował, zaraz zaczną się całować, a cały ten teatrzyk kulturalnej rozmowy się skończy. Ten jednak zabrał tylko ognistą i się napił. Wywołało to rozbawiony uśmiech na twarzy blondyna. Czyżby Prince odkrył w sobie iście pówili talent do kuszenia? Może jego księgi, które tak namiętnie czytywał wcale nie tyczyły się zawsze tajników magii, ale odkrywały przed nim nieskończone podwoje świata flirtu i teorii podrywu? Ta myśl wydawała mu się śmiesznie niedorzeczna, ale z drugiej mogło być w niej nawet trochę prawdy.
Pozycja, w której się teraz znaleźli była idealną do poruszenia tej kwestii. Avery mógł odczytać wszelkie niuanse, jakie ukazały się na twarzy ukochanego. Zęby naciskające na pełną, dolną wargę czy też nagle mocniej zaciśnięte na szkle palce. Jednak najwięcej ukazało to, co powiedział. Nawet nie słowa, ale sposób, w jaki one padły. Nasączone głęboką niechęcią, jak gdyby sama myśl o odpowiedzi, jaka miała zaraz paść była dla niego iście obrzydliwa. Søren rozumiał, albo przynajmniej przypuszczał, że rozumie, co ten czuje i nie mógł nic poradzić na fakt, że mu się to podobało. Te uczucia były kolejnym, wyrazistym dowodem jak ważny dla niego był, że czuł tę samą niechęć do dzielenia się nim, a nawet tą maską, którą serwował szaremu społeczeństwu. Dlatego tym razem jego uśmiech był inny, pełen miłości.
- Amodeus - mruknął, łapiąc delikatnie za jego brodę, aby uwolnić uciemiężoną wargę. Sam miał ochotę ją przygryźć, ale nie była na to pora. - Pewnie pójdę z Mavis, to nieuniknione, bo muszę z kimś iść. - Nie chciał tam iść, ale towarzystwo Lady Travers mogło minimalnie pomóc przetrwać mu tę katorgę i szybciej wrócić do niego. - I to tylko znajoma, obowiązek, rozumiesz? Przecież jestem twój. - Pieprzyć plan bycia spokojnym, przyciągnął go, aby gwałtownie wpić się w jego usta, jak gdyby nagle stał się okropnie głodny, a on był najlepszym jedzeniem świata.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyglądał się jego reakcji z niemałą satysfakcją. Dobrze było wiedzieć, że nie tylko on sam balansował na cienkiej linie upartości, która znajdowała się nad potężną otchłanią pożądania. Jeden fałszywy krok, zbyt mocne zmącenie równowagi, a spadnie wprost w tę niekończącą się przepaść. Najwidoczniej Søren też się męczył, co podbudowywało nieco Amodeusa, dodając mu siły do dalszego balansowania. Zwyczajne sapnięcie, które wyrwało się z ust kochanka wraz z jego wymuszonym ruchem, było niczym muzyka dla lekko przyrumienionych uszu. Obserwował go ukradkiem, kiedy raczył się bursztynowym trunkiem, doszukując się innych oznak zniecierpliwienia. Zobaczył jedynie wesoły uśmieszek, który zapragnął zetrzeć z jego twarzy. Ot, nie z czystej złośliwości, po prostu chciał, aby przyjaciel kierował w jego stronę inne, mniej łagodne gesty. Fakt, że rozbierał go swym upartym wzrokiem nie wystarczał.
Ale, teraz nie było czasu na takie błahostki. W końcu Książę musiał zmierzyć się z czymś niespodziewanie nieprzyjemny, niezaplanowanym i zupełnie innym od frywolnych myśli, które rozbijały się po jego głowie krótką chwilę temu. Skąd w nim było tyle toksycznego jadu, tej niechęci skierowanej ku bliżej nieokreślonej kobiecie, której twarzy nie potrafił nawet przywołać. Nie chodziło nawet o jakąś konkretną osobę. Dziewczęce imię, które padło z ust kochanka nic nie znaczyło, tak samo jak i jego właścicielka w życiu Amodeusa. Więc czemu? Wiedział, że może mu ufać, że to tylko marne wystąpienie dla ogłupiałej widowni, ale... Nie, nie potrafił pogodzić się z tym stanem rzeczy. On był jego. Kropka, solidnie nakreślona, niemal dziurawiąca na wylot kartkę. Nikt nie miał prawda, chociażby chwytać jego silnego ramienia, ba, najlepiej to niech nawet o tym nie myślą! Słowa Sørena nic dla niego nie znaczyły, nie niosły sobą czegoś, na co mógłby zwrócić uwagę. Przecież już to wiedział, nie potrzebował kolejnej powtórki z tego, co sam ułożył w swoich myślach. Znał każdy powód, nie tylko te, które wymienił przyjaciel, bowiem zdążył wymyśli o wiele, wiele więcej. Tylko jedno przykuło jego uwagę, wyrwało z tej niekończącej gonitwy myśli. Dwa słowa, które zadziałały, jak kojący balsam.
Nie potrafił powstrzymać się, powoli ześlizgiwał się z tej skromnej liny. Nie patrząc co robi, postarał się postawić butelkę z Ognistą na podłokietniku fotela. Brak dźwięku oznajmiającego stłuczenie się jej uznał za sukces. Może zalazł mebel, miał to gdzieś i tak naczynie było prawie puste. Całkowicie skupiał się na tym dzikim pocałunku, do którego doprowadził ukochany. Nie, nie chciał na tym poprzestać. Dlatego skorzystał z sytuacji i mocniej naparł na niego. Sprawił tym samym, że Avery poleciał do tyłu, lądując plecami na podłodze. Amodeus łapczywie odwzajemniał czułość, błądząc przy tym swoimi dłoniami po nagim, męskim ciele, jakby chciał się upewnić, że w niczego nie ubyło, iż w całości należy do niego. Dopiero po długiej chwili oderwał się od jego słodkich ust, dając mu tym samym możliwość zaczerpnięcia powietrza.
- Przegrałeś - rzucił zdyszanym głosem, kiedy jego usta powoli zjeżdżały ku szyi.
Nie byłby sobą, gdyby mu tego nie wypomniał. Wyznaczał ledwie widoczną ścieżkę swoimi wargami, pozostawiając za sobą lekko zaróżowione, nieco mokre od śliny ślady. Kiedy dotarł do okolic płaskiego, umięśnionego brzucha zawrócił, pokonując ten długi, do tej pory powolnie pokonywany dystans, w ułamku sekundy. Znów go pocałował, kończąc namiętną ścieżkę tam, gdzie się zaczęła.
Ale, teraz nie było czasu na takie błahostki. W końcu Książę musiał zmierzyć się z czymś niespodziewanie nieprzyjemny, niezaplanowanym i zupełnie innym od frywolnych myśli, które rozbijały się po jego głowie krótką chwilę temu. Skąd w nim było tyle toksycznego jadu, tej niechęci skierowanej ku bliżej nieokreślonej kobiecie, której twarzy nie potrafił nawet przywołać. Nie chodziło nawet o jakąś konkretną osobę. Dziewczęce imię, które padło z ust kochanka nic nie znaczyło, tak samo jak i jego właścicielka w życiu Amodeusa. Więc czemu? Wiedział, że może mu ufać, że to tylko marne wystąpienie dla ogłupiałej widowni, ale... Nie, nie potrafił pogodzić się z tym stanem rzeczy. On był jego. Kropka, solidnie nakreślona, niemal dziurawiąca na wylot kartkę. Nikt nie miał prawda, chociażby chwytać jego silnego ramienia, ba, najlepiej to niech nawet o tym nie myślą! Słowa Sørena nic dla niego nie znaczyły, nie niosły sobą czegoś, na co mógłby zwrócić uwagę. Przecież już to wiedział, nie potrzebował kolejnej powtórki z tego, co sam ułożył w swoich myślach. Znał każdy powód, nie tylko te, które wymienił przyjaciel, bowiem zdążył wymyśli o wiele, wiele więcej. Tylko jedno przykuło jego uwagę, wyrwało z tej niekończącej gonitwy myśli. Dwa słowa, które zadziałały, jak kojący balsam.
Nie potrafił powstrzymać się, powoli ześlizgiwał się z tej skromnej liny. Nie patrząc co robi, postarał się postawić butelkę z Ognistą na podłokietniku fotela. Brak dźwięku oznajmiającego stłuczenie się jej uznał za sukces. Może zalazł mebel, miał to gdzieś i tak naczynie było prawie puste. Całkowicie skupiał się na tym dzikim pocałunku, do którego doprowadził ukochany. Nie, nie chciał na tym poprzestać. Dlatego skorzystał z sytuacji i mocniej naparł na niego. Sprawił tym samym, że Avery poleciał do tyłu, lądując plecami na podłodze. Amodeus łapczywie odwzajemniał czułość, błądząc przy tym swoimi dłoniami po nagim, męskim ciele, jakby chciał się upewnić, że w niczego nie ubyło, iż w całości należy do niego. Dopiero po długiej chwili oderwał się od jego słodkich ust, dając mu tym samym możliwość zaczerpnięcia powietrza.
- Przegrałeś - rzucił zdyszanym głosem, kiedy jego usta powoli zjeżdżały ku szyi.
Nie byłby sobą, gdyby mu tego nie wypomniał. Wyznaczał ledwie widoczną ścieżkę swoimi wargami, pozostawiając za sobą lekko zaróżowione, nieco mokre od śliny ślady. Kiedy dotarł do okolic płaskiego, umięśnionego brzucha zawrócił, pokonując ten długi, do tej pory powolnie pokonywany dystans, w ułamku sekundy. Znów go pocałował, kończąc namiętną ścieżkę tam, gdzie się zaczęła.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zapewne sam miałby podobne uczucia, gdyby Amodeus miał udać się gdzieś w towarzystwie jakiejś kobiety. Myśl, że ta mogłaby obłapiać jego ramię, chlubić się tytułem towarzyszki, wyróżnionej w tłumie, budziła w Averym zimną furię. Nie lubił się dzielić od małego. Owszem, bliźniaczce oddałby wszystko, co miał, ale jako mały chłopiec nie potrafił być sprawiedliwy w stosunku do kogokolwiek innego. Skrzywdzony niesłusznym podziałem miłości od matki skrzętnie zaskarbiał dla siebie wszystko inne, bojąc się w innym razie utraty cennej rzeczy. Z biegiem czasu i rosnącą niesprawiedliwością przebrzydłej karmy stawał się wręcz zaborczy wobec tego nielicznego zasobu, jaki miał. Jednak, jeśli chodziło o ukochanego działo się coś dziwnego. Budził się w nim jakby uśpiony dotychczas zmysł terytorializmu, który charakteryzował przecież zwierzęta, a nie ludzi. Nic nie mógł na to poradzić, co więcej, podobało mu się to. Fakt, że jego podświadomość na równi ze świadomością pragnie go tak mocno, że myśl o dzieleniu staje się wręcz nie do zniesienia. Teraz nie potrafiłby oddać jego cząstki nikomu, zbytnio był przywiązany, za bardzo go potrzebował, za bardzo kochał. Aż dziwne, że jeszcze niedawno uważał miłość za kompletnie obce mu uczucie. Przecież wypełniało go, przelewało się, a wszystko za sprawą jednej osoby, którą znał praktycznie całe życie.
Dlatego ucieszył go brak odmowy, a żywiołowa odpowiedź z jego strony. Nie chciał więcej poruszać tego tematu. Obaj wiedzieli, że to się stanie i żaden z nich nie ma nad tym władzy, więc bezsensownym byłoby katowanie się tym dalej. Lepiej było skupić się na rzeczach przyjemnych, na zmniejszaniu między nimi niepotrzebnego dystansu. I to dosłownie, bo Søren opadł gładko na plecy, kiedy ten niespodziewanie mocniej na niego naparł. Automatycznie wyprostował nogi, ale brakowało mu miejsca, spory wzrost wcale nie jest zawsze taki przydatny. Z braku alternatyw uniósł je i położył na siedzeniu fotela. Stopą natchnął się na szkło, zapewne nieszczęsną butelkę, ale niespecjalnie się tym przejął. Było mu wszystko jedno, bo myślami nie był przy tak przyziemnych i nieistotnych sprawach. Wszystko skupiało się na nacisku miękkich warg na jego usta, tańcu języków, a głównie na wszędobylskich dłoniach, które tak niestrudzenie go badały. Miał wrażenie, że kończy się i zaczyna tylko tam, gdzie on go dotyka.
Tym razem to on jęknął niezadowolony, gdy ich usta w końcu się rozdzieliły. Co prawda zaczerpnięcie kończącego się tlenu było mu naprawdę potrzebne to i tak nie był dostatecznie usatysfakcjonowany. Z gardła wydobył się wciąż lekko zachrypły śmiech, gdy usłyszał to jedno słowo. No tak, to Księcia zawsze musiało być na wierzchu. Jednak zdecydowanie nie żałował swojej porażki, gdy jego ulubione usta zaczęły niespieszną wędrówkę po szyi.
- Dziwne, bo mam wrażenie, że wygrałem - mruknął rozbawiony. Westchnął zaraz potem czując, że ta mokra wędrówka zmierza coraz to niżej. Zdawał sobie sprawę z tego jak będzie wyglądał, ale jakoś nie przeszkadzało mu to oznaczenie, ta potrzeba Amodeusa do oznakowania go. Nie zdążył jednak wyrazić swojej dezaprobaty, gdy ten oderwał się nagle i znów zaczęli się całować. Avery wsunął palce jednej w jego włosy, a drugą nacisnął lekko na plecy, aby przycisnąć do siebie, nie chciał tej dzielącej przestrzeni, a skóry przy skórze. Chociaż było mu w takim położeniu niezwykle wygodnie to szlacheckim zwyczajem postanowił się odwdzięczyć. Zsunął nogi z fotela, po czym przekręcił ich, samemu teraz górując. Oparł się na kolanach obok jego bioder, a dłońmi tuż obok głowy. Przyglądał mu się ciekawsko z premedytacją oblizując usta.
- Tyle możliwości - westchnął, jak gdyby nie mógł się zdecydować, chociaż jasny plan układał się już w jego głowie. Najpierw warga, na którą miał taką ochotę. Zatopił w niej delikatnie zęby jednocześnie, aby zassać lekko, a potem przesunąć po niej językiem. Uniósł wzrok na jego oczy, ale zaraz zajął się czym innym. Uwolnił jego usta muskając na koniec lekko swoimi, żeby w boleśnie wolnym tempie naśladować nakreśloną wcześniej przez kochanka ścieżkę. Jednak z tą różnicą, że zatrzymał się na miejscu, które zapamiętał jako niezwykle wrażliwe. Skupił się dokładnie na obu sutkach tworząc nie delikatne, ale intensywnie czerwone malinki dookoła. Dopiero kiedy skończył z wyrazem dumy ze swojego dzieła spojrzał na niego w uwagą. - Moje - rzucił władczo opierając dłonie na jego klatce piersiowej.
Dlatego ucieszył go brak odmowy, a żywiołowa odpowiedź z jego strony. Nie chciał więcej poruszać tego tematu. Obaj wiedzieli, że to się stanie i żaden z nich nie ma nad tym władzy, więc bezsensownym byłoby katowanie się tym dalej. Lepiej było skupić się na rzeczach przyjemnych, na zmniejszaniu między nimi niepotrzebnego dystansu. I to dosłownie, bo Søren opadł gładko na plecy, kiedy ten niespodziewanie mocniej na niego naparł. Automatycznie wyprostował nogi, ale brakowało mu miejsca, spory wzrost wcale nie jest zawsze taki przydatny. Z braku alternatyw uniósł je i położył na siedzeniu fotela. Stopą natchnął się na szkło, zapewne nieszczęsną butelkę, ale niespecjalnie się tym przejął. Było mu wszystko jedno, bo myślami nie był przy tak przyziemnych i nieistotnych sprawach. Wszystko skupiało się na nacisku miękkich warg na jego usta, tańcu języków, a głównie na wszędobylskich dłoniach, które tak niestrudzenie go badały. Miał wrażenie, że kończy się i zaczyna tylko tam, gdzie on go dotyka.
Tym razem to on jęknął niezadowolony, gdy ich usta w końcu się rozdzieliły. Co prawda zaczerpnięcie kończącego się tlenu było mu naprawdę potrzebne to i tak nie był dostatecznie usatysfakcjonowany. Z gardła wydobył się wciąż lekko zachrypły śmiech, gdy usłyszał to jedno słowo. No tak, to Księcia zawsze musiało być na wierzchu. Jednak zdecydowanie nie żałował swojej porażki, gdy jego ulubione usta zaczęły niespieszną wędrówkę po szyi.
- Dziwne, bo mam wrażenie, że wygrałem - mruknął rozbawiony. Westchnął zaraz potem czując, że ta mokra wędrówka zmierza coraz to niżej. Zdawał sobie sprawę z tego jak będzie wyglądał, ale jakoś nie przeszkadzało mu to oznaczenie, ta potrzeba Amodeusa do oznakowania go. Nie zdążył jednak wyrazić swojej dezaprobaty, gdy ten oderwał się nagle i znów zaczęli się całować. Avery wsunął palce jednej w jego włosy, a drugą nacisnął lekko na plecy, aby przycisnąć do siebie, nie chciał tej dzielącej przestrzeni, a skóry przy skórze. Chociaż było mu w takim położeniu niezwykle wygodnie to szlacheckim zwyczajem postanowił się odwdzięczyć. Zsunął nogi z fotela, po czym przekręcił ich, samemu teraz górując. Oparł się na kolanach obok jego bioder, a dłońmi tuż obok głowy. Przyglądał mu się ciekawsko z premedytacją oblizując usta.
- Tyle możliwości - westchnął, jak gdyby nie mógł się zdecydować, chociaż jasny plan układał się już w jego głowie. Najpierw warga, na którą miał taką ochotę. Zatopił w niej delikatnie zęby jednocześnie, aby zassać lekko, a potem przesunąć po niej językiem. Uniósł wzrok na jego oczy, ale zaraz zajął się czym innym. Uwolnił jego usta muskając na koniec lekko swoimi, żeby w boleśnie wolnym tempie naśladować nakreśloną wcześniej przez kochanka ścieżkę. Jednak z tą różnicą, że zatrzymał się na miejscu, które zapamiętał jako niezwykle wrażliwe. Skupił się dokładnie na obu sutkach tworząc nie delikatne, ale intensywnie czerwone malinki dookoła. Dopiero kiedy skończył z wyrazem dumy ze swojego dzieła spojrzał na niego w uwagą. - Moje - rzucił władczo opierając dłonie na jego klatce piersiowej.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cichy jęk, który wydobył się z tyle co uwolnionych ust ukochanego, był dla Amodeusa niczym najsłodsza muzyka. Wargi mu nieco zadrżały, mimowolnie unosząc się, aby wyrazić poczucie tryumfu. Każda, nawet najmniejsza oznaka rozczarowania biorąca się z ich chociażby chwilowego rozdzielenia, tak na niego działała. Nie miał pojęcia, dlaczego tak się działo. Sam wielokrotnie przyłapał się na tym, że nie potrafi powstrzymać instynktownych protestów, czy to delikatnych pomruków niezadowolenia, wydobywających się z jego spragnionych pocałunku ust czy odruchowo wyciągniętej dłoni, która próbuje pochwycić rękę Sørena, domagając się tym samym dalszych czułości. Bowiem nigdy nie miał ich dość, zawsze pragnął więcej, wciąż było mu mało. Chociażby skończyli długie chwile rozkoszy, którym zwykli oddawać się bez opamiętania przez ostatni miesiąc, to nawet wtedy, a może zwłaszcza, nie chciał go puścić. Wiecznie poszukiwał jakiegoś kontaktu, wystarczało mu muśnięcie, delikatna styczność obu rozgrzanych skór. Z tego powodu tak się cieszył, iż nie tylko on niechętnie się z nim rozstawała, pomimo że ta rozłąka mogła trwać zaledwie parę minut.
Prychnął cicho, kiedy usłyszał jego odpowiedź. Nie miał ochoty wyprowadzać go z błędu, co na Księcia było bardzo, ale to bardzo rzadkim zjawiskiem. Brak odpowiedzi też jest odpowiedzią, ponoć. Nie przerywał swojego planu, kontynuował rozpoczętą ścieżkę, zwieńczając swoje dzieło pocałunkiem. Delektowała się każdym drżeniem skóry, skupiając się na tych licznych muśnięciach, kiedy to jego usta spotykały się z nią. Mruknął cicho, gdy wyczuł dłoń kochanka, która niepostrzeżenie zakradła się w gąszcz jego włosów. Nie miał nic przeciwko temu, że równie niespodziewanie zmniejszył się między nimi dystans, który przecież i tak był niewielki. Najwidoczniej ktoś tu zapragnął odzyskać panowanie nad sytuacją, co wcale nie przeszkadzało Księciu, chętnie poddającemu się wszelkim zabiegom szlachcica. Sapnął jedynie cicho, kiedy zauważył tę specjalną prowokację. Odnotował sobie, aby w przyszłości odpłacić się za przyjemną zniewagę.
Teraz leżał, chłonąc widoki oraz przyjmując wszelkie, zaplanowane dla siebie przyjemności. W ogóle nie starał się sprzeciwiać, pozwalając tym samym przyjacielowi na niezmąconą, pełną realizację swych zachcianek. Niby czemu miałby to zrobić? Przecież podobał mu się taki obrót sprawy i to jeszcze jak! Wyjątkowy pocałunek, paradoksalnie delikatny w swej brutalności, zamroczył mu nieco myśli. Miał ochotę chwycić mężczyznę, skierować go z powrotem swoich spragnionych warg, aby wznowił przerwaną czynność. Nie zrobił tego, jedynie wbił paznokcie w drewniany parkiet, powstrzymując się przed przejęciem kontroli, niemo przystając na te specyficzne tortury, jakim zostawał właśnie poddawany. Powolne, wręcz ślimacze pocałunki, mogło się dobrze składać, ale zupełnie inaczej wyglądało to, gdy to on je otrzymywał. Chciał więcej, chciał mocniej, chciał szybciej... Zagryzł jedynie wargi, godząc się z takim obrotem spraw. Zachłysną się powietrzem, kiedy z jego ust wyrwał się jęk zadowolenia. Nie sądził, że czeka go tak przyjemna niespodzianka. Dłonie, które boleśnie wczepiły się w drewno, teraz skierowały się na szerokie plecy kochanka mocno wbijając się w jego skórę. Zapewne pozostaną mu po tym kolejne ślady. W całości oddał się rozkoszy, która płynęła z pieszczot ukochanego. Jęczał cicho za każdym razem, gdy gorące wargi zastępowały muśnięcia zębami. Z lekką zadyszką przyjrzał się tryumfującemu mężczyźnie, którego zielono-niebieskie oczy pochłaniały każdy zakamarek jego nagiego ciała.
Otoczył jego talię swoimi nogami, podciągając się pomimo jego rąk, które spoczywały mu na klatce piersiowej. Szybkim ruchem znalazł się na górze, zrównując ich spojrzenia.
- Więcej - wyszeptał mu prosto w twarz, zatrzymując swe usta tuż przed jego, drażniąc je ciepłym powietrzem, lecz ich nie dotykając.
Zaledwie minimetry ich dzieliły, ale nie skrócił tego dystansu. Skierował je gdzie indziej, muskając niepewnie płatek jego ucha, po czym brutalnie go przygryzając, nie czyniąc mu przy tym krzywdy. Chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz nie zrobił tego. Søren sam powinien domyślić się, czego Amodeus pragnął, a jakby miał z tym jakimś problem, to wszelkie wątpliwości powinny się rozwiać, gdy zaczął poruszać swoimi biodrami.
Prychnął cicho, kiedy usłyszał jego odpowiedź. Nie miał ochoty wyprowadzać go z błędu, co na Księcia było bardzo, ale to bardzo rzadkim zjawiskiem. Brak odpowiedzi też jest odpowiedzią, ponoć. Nie przerywał swojego planu, kontynuował rozpoczętą ścieżkę, zwieńczając swoje dzieło pocałunkiem. Delektowała się każdym drżeniem skóry, skupiając się na tych licznych muśnięciach, kiedy to jego usta spotykały się z nią. Mruknął cicho, gdy wyczuł dłoń kochanka, która niepostrzeżenie zakradła się w gąszcz jego włosów. Nie miał nic przeciwko temu, że równie niespodziewanie zmniejszył się między nimi dystans, który przecież i tak był niewielki. Najwidoczniej ktoś tu zapragnął odzyskać panowanie nad sytuacją, co wcale nie przeszkadzało Księciu, chętnie poddającemu się wszelkim zabiegom szlachcica. Sapnął jedynie cicho, kiedy zauważył tę specjalną prowokację. Odnotował sobie, aby w przyszłości odpłacić się za przyjemną zniewagę.
Teraz leżał, chłonąc widoki oraz przyjmując wszelkie, zaplanowane dla siebie przyjemności. W ogóle nie starał się sprzeciwiać, pozwalając tym samym przyjacielowi na niezmąconą, pełną realizację swych zachcianek. Niby czemu miałby to zrobić? Przecież podobał mu się taki obrót sprawy i to jeszcze jak! Wyjątkowy pocałunek, paradoksalnie delikatny w swej brutalności, zamroczył mu nieco myśli. Miał ochotę chwycić mężczyznę, skierować go z powrotem swoich spragnionych warg, aby wznowił przerwaną czynność. Nie zrobił tego, jedynie wbił paznokcie w drewniany parkiet, powstrzymując się przed przejęciem kontroli, niemo przystając na te specyficzne tortury, jakim zostawał właśnie poddawany. Powolne, wręcz ślimacze pocałunki, mogło się dobrze składać, ale zupełnie inaczej wyglądało to, gdy to on je otrzymywał. Chciał więcej, chciał mocniej, chciał szybciej... Zagryzł jedynie wargi, godząc się z takim obrotem spraw. Zachłysną się powietrzem, kiedy z jego ust wyrwał się jęk zadowolenia. Nie sądził, że czeka go tak przyjemna niespodzianka. Dłonie, które boleśnie wczepiły się w drewno, teraz skierowały się na szerokie plecy kochanka mocno wbijając się w jego skórę. Zapewne pozostaną mu po tym kolejne ślady. W całości oddał się rozkoszy, która płynęła z pieszczot ukochanego. Jęczał cicho za każdym razem, gdy gorące wargi zastępowały muśnięcia zębami. Z lekką zadyszką przyjrzał się tryumfującemu mężczyźnie, którego zielono-niebieskie oczy pochłaniały każdy zakamarek jego nagiego ciała.
Otoczył jego talię swoimi nogami, podciągając się pomimo jego rąk, które spoczywały mu na klatce piersiowej. Szybkim ruchem znalazł się na górze, zrównując ich spojrzenia.
- Więcej - wyszeptał mu prosto w twarz, zatrzymując swe usta tuż przed jego, drażniąc je ciepłym powietrzem, lecz ich nie dotykając.
Zaledwie minimetry ich dzieliły, ale nie skrócił tego dystansu. Skierował je gdzie indziej, muskając niepewnie płatek jego ucha, po czym brutalnie go przygryzając, nie czyniąc mu przy tym krzywdy. Chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz nie zrobił tego. Søren sam powinien domyślić się, czego Amodeus pragnął, a jakby miał z tym jakimś problem, to wszelkie wątpliwości powinny się rozwiać, gdy zaczął poruszać swoimi biodrami.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zrozumiał, że po raz kolejny, przynajmniej dla Amodeusa, ułożył słowa, gdy ten prychnął wyrażając swoje niezadowolenie. Niecodziennym było pozostawienie tej sprawy w takim stanie, bez dorzucenia trzech groszy. To nie było w jego stylu, pozwalać Avery'emu na nawet taki malutki triumf. Czyżby coś się zmieniło? Czyżby przez te wszystkie zmiany, po tylu latach znajomości, także to ulegało drobnym ulepszeniom? Nie miał zamiaru święcić przedwczesnych tryumfów, ale zapamiętał to, licząc w przyszłości na powtórkę. Chyba, że karą za tę zbytnią pewność siebie był ten szlak małych, kąsających pocałunków, jakie na nim złożył. Cóż, w takim wypadku nie miałby zupełnie nic przeciwko takiemu rodzajowi wymierzania sprawiedliwości.
Nie zauważył, kiedy umiejętność przydatna głównie na salonach okazała się przydatna także w tym domowym zaciszu. Talent do wykrywania drobnych reakcji na swoje działania pozwalał mu lepiej działać. Ta początkowo, niezwykle gryząca i zawstydzająca, niepewność kurczyła się stopniowo, ale konsekwentnie wraz z tymi drobnymi wyrazami uznania dla tego, co robił. Jego pewność siebie, onieśmielona wcześniej świadomością doświadczenia kochanka, w końcu wracała na odpowiedni poziom. To śmieszne, że w ogóle dała się zepchnąć w dół, ale wszystko co wiązało się z Księciem nagle wprawiało go w niepewność. Ten grunt był niezwykle dla niego nowy, świeży, zupełnie dotychczas nieznany. Świadomość posiadania kogoś zupełnie dla siebie była zachwycająca, ale niosła ze sobą wielką odpowiedzialność, a co za tym idzie strach. Strach przed utratą. Dopiero teraz uświadamiał sobie jak bardzo był on irracjonalny.
Zresztą podzielność uwagi okazała się też całkiem przydatna. Inaczej nie zauważyłby, że palce przed chwilą przesuwające się po śliskim od potu parkiecie zaczęły wbijać się w jego plecy. Nie tyle ich opuszki, co paznokcie znaczące je bruzdami, ale nie sprawiając mu bólu, był zdecydowanie zbyt zaoferowany swoim zajęciem. Poczynania przyjaciela daleko różniły się od tego, co zwykł robić jemu, ale nie dziwiło go to. W wielu kwestiach działali na zasadzie przeciwieństw. Søren postępował często aż irytująco delikatnie (no może nie w tej w chwili), jak gdyby bał się, że nie zapanuje nad swoją siłą i zrobi mu krzywdę albo po prostu nie sprawi przyjemności. Natomiast Prince nie miał w ogóle takich oporów, zachowując się zawsze zgodnie z instynktem, nie tłumiąc swoich naturalnych odruchów za wyjątkiem początkowo chcianych przemilczeć dźwięków, co szybko mu jednak wyperswadował. Dlatego także teraz sytuacja potoczyła się zupełnie spontanicznie. Avery nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, że Amodeus nagle przylgnie do niego, odrywając się od widocznie niewygodnej podłogi. Nie miał nic przeciwko zmniejszeniu dzielącego ich dystansu, oprócz faktu, że dla utrzymania lepszej równowagi musiał oprzeć dłonie nie na jego torsie, ale podłodze. Oddech zwolnił mu raptownie, gdy ich twarze dzieliły ułamki centymetrów. Wydawało mu się, że tonie w jego szaroniebieskich oczach, rzeczywistość skurczyła się tylko do tego skrawka przestrzeni, który razem dzielili. Nie chciał i nie potrzebował już nic więcej. Nim zdołał zagarnąć dla siebie te pyszne usta wydobyło się z nich jedno dobrze mu znane słowo, które wydarło z głębi jego gardła iście zwierzęcy pomruk. Drżenie grdyki rezonowało dalej, po całym ciele, gdy płatek jego ucha zostały poddany słodkiej torturze. Nic nie musiało być mu tłumaczone, znał tę mowę ciała na pamięć już prawie od miesiąca.
Przygarnął do siebie, wziął go jak gdyby znów dzieliła ich trzymiesięczna rozłąka, a nie kilkunastominutowa pauza. Zatracenie się w sobie nawzajem nie było leniwe, jak można byłoby przypuści po wcześniejszym aktywnym popisie. Znów w ich ruchy wkradł się pośpiech, ogromna potrzeba, istne łaknienie siebie nawzajem. Nic dziwnego, obaj czuli się prawie cały czas głodni siebie, a apetyt tylko wzrastał w miarę jedzenia.
Głodny zapewne był też Quentin, który w końcu doczekał się powrotu do swojej psiej formy. Oczyszczony z przypadkowo upuszczonego tuszu, ten zdradliwy pogromca poduszek, zaczął okazywać większą sympatię do swojego zaklinacza w buty niż do Sørena, z którym dzielił dach już od paru miesięcy. Widocznie nawet psy wiedzą, co dobre.
|zt x2 dlaczego zazwyczaj ja kończę
Nie zauważył, kiedy umiejętność przydatna głównie na salonach okazała się przydatna także w tym domowym zaciszu. Talent do wykrywania drobnych reakcji na swoje działania pozwalał mu lepiej działać. Ta początkowo, niezwykle gryząca i zawstydzająca, niepewność kurczyła się stopniowo, ale konsekwentnie wraz z tymi drobnymi wyrazami uznania dla tego, co robił. Jego pewność siebie, onieśmielona wcześniej świadomością doświadczenia kochanka, w końcu wracała na odpowiedni poziom. To śmieszne, że w ogóle dała się zepchnąć w dół, ale wszystko co wiązało się z Księciem nagle wprawiało go w niepewność. Ten grunt był niezwykle dla niego nowy, świeży, zupełnie dotychczas nieznany. Świadomość posiadania kogoś zupełnie dla siebie była zachwycająca, ale niosła ze sobą wielką odpowiedzialność, a co za tym idzie strach. Strach przed utratą. Dopiero teraz uświadamiał sobie jak bardzo był on irracjonalny.
Zresztą podzielność uwagi okazała się też całkiem przydatna. Inaczej nie zauważyłby, że palce przed chwilą przesuwające się po śliskim od potu parkiecie zaczęły wbijać się w jego plecy. Nie tyle ich opuszki, co paznokcie znaczące je bruzdami, ale nie sprawiając mu bólu, był zdecydowanie zbyt zaoferowany swoim zajęciem. Poczynania przyjaciela daleko różniły się od tego, co zwykł robić jemu, ale nie dziwiło go to. W wielu kwestiach działali na zasadzie przeciwieństw. Søren postępował często aż irytująco delikatnie (no może nie w tej w chwili), jak gdyby bał się, że nie zapanuje nad swoją siłą i zrobi mu krzywdę albo po prostu nie sprawi przyjemności. Natomiast Prince nie miał w ogóle takich oporów, zachowując się zawsze zgodnie z instynktem, nie tłumiąc swoich naturalnych odruchów za wyjątkiem początkowo chcianych przemilczeć dźwięków, co szybko mu jednak wyperswadował. Dlatego także teraz sytuacja potoczyła się zupełnie spontanicznie. Avery nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, że Amodeus nagle przylgnie do niego, odrywając się od widocznie niewygodnej podłogi. Nie miał nic przeciwko zmniejszeniu dzielącego ich dystansu, oprócz faktu, że dla utrzymania lepszej równowagi musiał oprzeć dłonie nie na jego torsie, ale podłodze. Oddech zwolnił mu raptownie, gdy ich twarze dzieliły ułamki centymetrów. Wydawało mu się, że tonie w jego szaroniebieskich oczach, rzeczywistość skurczyła się tylko do tego skrawka przestrzeni, który razem dzielili. Nie chciał i nie potrzebował już nic więcej. Nim zdołał zagarnąć dla siebie te pyszne usta wydobyło się z nich jedno dobrze mu znane słowo, które wydarło z głębi jego gardła iście zwierzęcy pomruk. Drżenie grdyki rezonowało dalej, po całym ciele, gdy płatek jego ucha zostały poddany słodkiej torturze. Nic nie musiało być mu tłumaczone, znał tę mowę ciała na pamięć już prawie od miesiąca.
Przygarnął do siebie, wziął go jak gdyby znów dzieliła ich trzymiesięczna rozłąka, a nie kilkunastominutowa pauza. Zatracenie się w sobie nawzajem nie było leniwe, jak można byłoby przypuści po wcześniejszym aktywnym popisie. Znów w ich ruchy wkradł się pośpiech, ogromna potrzeba, istne łaknienie siebie nawzajem. Nic dziwnego, obaj czuli się prawie cały czas głodni siebie, a apetyt tylko wzrastał w miarę jedzenia.
Głodny zapewne był też Quentin, który w końcu doczekał się powrotu do swojej psiej formy. Oczyszczony z przypadkowo upuszczonego tuszu, ten zdradliwy pogromca poduszek, zaczął okazywać większą sympatię do swojego zaklinacza w buty niż do Sørena, z którym dzielił dach już od paru miesięcy. Widocznie nawet psy wiedzą, co dobre.
|zt x2 dlaczego zazwyczaj ja kończę
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ślub. Każda jedna litera tego słowa mnie drażniła. Każda jedna doprowadzała do drgań napiętych strun w moim ciele. Ś było jak święto. Dla wszystkich – a może dla tych którzy pobierali się z czystej nieprzymuszonej woli – czas radości, dzień w którym działy się rzeczy ważne i warte hołdowania. L jak luby. Czyli mężczyzna który od tego dnia po kres moich dni będzie – w teorii – towarzyszył mi w życiowej drodze. U jak uległość – wobec siebie nawzajem, odnajdywanie kompromisów, wspólne kroczenie przez świat. I B jak bliskość, bowiem to ona łączy ludzi w pary i daje im siłę by pokonać przeciwności losu.
Tak. Wyświechtane frazesy jakiegoś romantycznego głupca.
Wolałam swoją wersje tego słowa Ś jak śmierć, która już niedługa spotka życie znane mi dotąd, L jak loch, którym niedługo stanie się nowe miejsce mojego zamieszkania. U jak udręka, gdy pomyślę o tym, że nie ogrzeje mnie już więcej ogień z kominka i B jak ból, gdy uświadamiam sobie że poród wcale nie jest piękny łatwy i przyjemny, a co więcej czeka mnie na pewno.
Tak, trochę dramatyzowałam. Ale jak zawsze – tylko w myślach. Nie pozwalając by jakakolwiek z moich emocji wydostała się na zewnątrz. Ostatnie spotkanie z Deirdre tylko pogłębiły moje dość negatywne uczucia co do zamążpójścia. Tylko jej zdradziłam swoje wątpliwości, choć nie powinnam. Nikt nie powinien wiedzieć, że targają mną jakieś niepewności. A co gorsza, że posiadam jakiekolwiek uczucia. Jeszcze by tego brakowało, żeby świat zobaczył jak wiję się, walcząc sama ze sobą nie potrafiąc zrozumieć tego, co mi dolega. Nazywałam się Burke, my nie okazywaliśmy słabości. Z podniesionym podbródkiem przyjmowaliśmy to, co przynosił los. I nie okłamujmy się, wyjście za mąż nie było gorsze od utraty ręki. Choć ciążący na palcu pierścionek zdawał zadawać mi nieme pytanie czy aby na pewno?
Spotkani z przyjaciółmi pozwoliło mi na chwilę odprężyć się, ale jednocześnie przywiało nad moją głowę widmo burzowych, ciemnych chmur złożone z lęku przed poczęciem potomstwa, złożeniem przysięgi małżeńskiej, a co najważniejsze możliwością przyniesienia zawodu ojcu. Choć, nie ma co kłamać, z wyżej wymienionych najmocniej przerażała mnie wizja bliskości na którą będę musiała się zdobyć, a później, mówiąc kolokwialnie, wypchnięcia na świat nowego człowieka. I to w imię czego? Doskonale wiedziałam czego. Wiedziałam też, że owy obowiązek spełnię z powinności. Współczułam jedynie dziecku będąc pewną, że jestem ostatnią osobą, która powinna zostawać matką. Dzieci do lat trzech bałam się okropnie. Starsze w większości mnie po prostu drażniły.
Nie mogłam jednak w nieskończoność przeciągać daty ślubu. Wiedziałam o tym doskonale. Lepiej było podejść do sprawy rozważnie. Zająć się nią szybko. Dopełnić formalności i na nowo spróbować ułożyć sobie życie. I nawet chyba nie na nowo a całkowicie od początku. Przemieszczając się ulicami Londynu w stronę mieszkania Sørena uświadomiłam sobie, że mimo lat znajomości nie znaliśmy się tak naprawdę. Co jadł na śniadania? I czy w ogóle je jadał? Czy może był jedną z tych osób które śniadań nie jadały, ale zaczynały dzień kawą i papierosem. Właśnie, palił? Nie byłam pewna. Moją głową zalały dziesiątki podobnych pytań, a ja przestałam próbować na nie odpowiadać. W końcu dotarłam. Whitcomb 43/7. Wzięłam wdech unosząc dłoń zwinięta w pięść. I chwilę później, razem z wydechem zastukałam kilka razy w drzwi. Przymknęłam na chwilę powieki odganiając wszystkie niepotrzebne myśli. Przyszłam tu w sprawie biznesowej. W sprawie umowy pętającej mnie do końca życia.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Para unosiła się znad filiżanki herbaty. Ciepło porcelany koiło zgrabiałe palce ciasno zaplątane wokół naczynia. Zdecydowanym minusem posiadania psa był przymus wychodzenia z nim o nieprzyzwoicie późnych porach. Zwłaszcza, jeśli ma się za sobą nie do końca przespaną noc. Chociaż udało mu się zasnąć trochę szybciej niż miało to w zwyczaju to i tak czuł się podle. Zrywanie się z łóżka nigdy nie było jego ulubioną czynnością, nawet jeśli cieszył się, że idzie na trening. Dziś jednak miał wolne, co oznaczało kolejny samotnie spędzony dzień. Kolejna kreska w kalendarzu do momentu, kiedy samotność stanie się luksusem.
Nie odliczał dni do ślubu, ale ta liczba nie potrzebowała zaproszenia, aby kręcić się po jego umyśle. Świadomość nadchodzącej w jego życiu zmiany stawała się coraz to wyraźniejsza. O ile samo to wydarzenie nie wydawało się ani trochę straszne to wizja tego, co ma nastąpić później zdawała się po prostu niemożliwa. On i szczęśliwe rodzinne życie? Dzieci przedłużające wspaniałą linię rodu Averych, domowe ognisko, stała praca? Nie. Nie mógł przestać latać. Quidditch był ostatnią rzeczą, jaka mu pozostała. Ostatnim podrygiem wolności, resztką szczęścia, kiedy cała reszta już wyparowała. Zrzekł się już wiele, ale nie miał zamiaru dać wyrwać sobie z rąk tego ostatniego strzępu. Zresztą wciąż pamiętał słowa nestora, teraz już świętej pamięci, nakreślone w liście, który dawno temu spłonął w jego kominku. Będzie mógł grać, jeśli będzie normalny.
Nie zauważył, kiedy temperatura herbaty znacznie opadła. Przytknął filiżankę do ust, jednym haustem pochłaniając połowę jej zawartości. Umysł wciąż miał zamroczony. Zapewne gdyby skierował się do łóżka od razu minęłyby resztki sennej aury, ale zamiast tego wiedziony impulsem skierował się do gabinetu. Fotel był miękki, a gdy zapadł się w niego głębiej prawie czuł się jak gdyby leżał. Zza zamkniętych powiek mógł nawet udawać, że znowu zapada noc. Naprawdę brakowało mu snu. Od zawsze miał problemy z zasypianiem, ale ostatni czas był wyjątkowo trudny. Niby upojenie alkoholowe wspomagało zapadnięcie w sen, niestety nie dawało ostatecznie upragnionego efektu wyspania. A teraz pił mało. Z ognistą wiązało się wiele wspomnień, które chciał pielęgnować oraz rosnąca świadomość, że ona i tak nic nie pomaga. Dlatego teraz mógł pozwolić sobie na krótką drzemkę. Co prawda chłodne powietrze owiewało mu pozbawione spodni nogi, ale niewygodnie byłoby mu w wyjściowych, szytych na miarę pantalonach, które podniósł z ziemi szybko szykując się do spaceru. Przez zamglone powieki spojrzał na leżącego obok Quetnin i bezwiedny uśmiech wkradł się zdradziecko na jego wargi. Pamiętał ten dzień, który pies spędził pod postacią kapcia.
Pukanie było subtelne, ale dotarło do niego jakoś dziwnie gwałtownie. Wyrwał się ze snu, ale wrócił do rzeczywistości tylko połowicznie. Zerwał się z fotela prawie tracąc przy tym równowagę po czym pobiegł do wyjścia, aż rozpięta koszula za nim łopotała. Czy to możliwe? Czy to znowu ten dzień? Czy to mu się tylko śni? Ale może on rzeczywiście stoi za tymi drzwiami? Tylko on nigdy nie pukał, wchodził tutaj jak do siebie.
Avery zwolnił raptownie, zatrzymał się dwa kroki od drzwi. Serce mu kołatało, ale czuł jak nadzieja uchodzi z niego jak powietrze z balonika. Niemożliwe. Życie w świecie magii nie gwarantowało cudów. Otworzył drzwi, a dzięki wcześniejszemu ostudzeniu swoich zapędów na jego twarz nie wdarł się wyraz rozczarowania. Wynonna. Może to było z jego strony niegrzeczne, nawet jeśli nie miała o tym pojęcia, ale była ostatnią osobą, którą chciał w tym momencie zobaczyć. Resztki snu ostatecznie go opuszczały, jedynie pies radośnie podskakiwał przy jego nodze. Rzadko miewali gości.
- Cześć - przywitał ją odgarniając przydługie włosy z czoła. Mógł zapytać co ją do cholery o tej porze sprowadza, ale powstrzymał się, wiedząc, że praktyczna lady Burke nie poskąpi mu tej informacji.
Nie odliczał dni do ślubu, ale ta liczba nie potrzebowała zaproszenia, aby kręcić się po jego umyśle. Świadomość nadchodzącej w jego życiu zmiany stawała się coraz to wyraźniejsza. O ile samo to wydarzenie nie wydawało się ani trochę straszne to wizja tego, co ma nastąpić później zdawała się po prostu niemożliwa. On i szczęśliwe rodzinne życie? Dzieci przedłużające wspaniałą linię rodu Averych, domowe ognisko, stała praca? Nie. Nie mógł przestać latać. Quidditch był ostatnią rzeczą, jaka mu pozostała. Ostatnim podrygiem wolności, resztką szczęścia, kiedy cała reszta już wyparowała. Zrzekł się już wiele, ale nie miał zamiaru dać wyrwać sobie z rąk tego ostatniego strzępu. Zresztą wciąż pamiętał słowa nestora, teraz już świętej pamięci, nakreślone w liście, który dawno temu spłonął w jego kominku. Będzie mógł grać, jeśli będzie normalny.
Nie zauważył, kiedy temperatura herbaty znacznie opadła. Przytknął filiżankę do ust, jednym haustem pochłaniając połowę jej zawartości. Umysł wciąż miał zamroczony. Zapewne gdyby skierował się do łóżka od razu minęłyby resztki sennej aury, ale zamiast tego wiedziony impulsem skierował się do gabinetu. Fotel był miękki, a gdy zapadł się w niego głębiej prawie czuł się jak gdyby leżał. Zza zamkniętych powiek mógł nawet udawać, że znowu zapada noc. Naprawdę brakowało mu snu. Od zawsze miał problemy z zasypianiem, ale ostatni czas był wyjątkowo trudny. Niby upojenie alkoholowe wspomagało zapadnięcie w sen, niestety nie dawało ostatecznie upragnionego efektu wyspania. A teraz pił mało. Z ognistą wiązało się wiele wspomnień, które chciał pielęgnować oraz rosnąca świadomość, że ona i tak nic nie pomaga. Dlatego teraz mógł pozwolić sobie na krótką drzemkę. Co prawda chłodne powietrze owiewało mu pozbawione spodni nogi, ale niewygodnie byłoby mu w wyjściowych, szytych na miarę pantalonach, które podniósł z ziemi szybko szykując się do spaceru. Przez zamglone powieki spojrzał na leżącego obok Quetnin i bezwiedny uśmiech wkradł się zdradziecko na jego wargi. Pamiętał ten dzień, który pies spędził pod postacią kapcia.
Pukanie było subtelne, ale dotarło do niego jakoś dziwnie gwałtownie. Wyrwał się ze snu, ale wrócił do rzeczywistości tylko połowicznie. Zerwał się z fotela prawie tracąc przy tym równowagę po czym pobiegł do wyjścia, aż rozpięta koszula za nim łopotała. Czy to możliwe? Czy to znowu ten dzień? Czy to mu się tylko śni? Ale może on rzeczywiście stoi za tymi drzwiami? Tylko on nigdy nie pukał, wchodził tutaj jak do siebie.
Avery zwolnił raptownie, zatrzymał się dwa kroki od drzwi. Serce mu kołatało, ale czuł jak nadzieja uchodzi z niego jak powietrze z balonika. Niemożliwe. Życie w świecie magii nie gwarantowało cudów. Otworzył drzwi, a dzięki wcześniejszemu ostudzeniu swoich zapędów na jego twarz nie wdarł się wyraz rozczarowania. Wynonna. Może to było z jego strony niegrzeczne, nawet jeśli nie miała o tym pojęcia, ale była ostatnią osobą, którą chciał w tym momencie zobaczyć. Resztki snu ostatecznie go opuszczały, jedynie pies radośnie podskakiwał przy jego nodze. Rzadko miewali gości.
- Cześć - przywitał ją odgarniając przydługie włosy z czoła. Mógł zapytać co ją do cholery o tej porze sprowadza, ale powstrzymał się, wiedząc, że praktyczna lady Burke nie poskąpi mu tej informacji.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Byłam zła. Głównie na to, że ostanie moje myśli bez przerwy odbiegały od standardowych zdań które im zlecałam, zwracając się w stronę rozważań poświęconych, nie tyle co samemu weselu, a temu, jak mocno zmieni się moje życie już po nim. Niestety, nawet jeśli nie chciałam zajmować się samym planowaniem wesela, wiedziałam, że nie mogę zrzucić tego na skrzaty. A co gorsza, wypada bym dopilnowała wszystkiego osobiście. Nawet moja matka osobiście przyszła by w podtekście jednego ze zdań dać mi do zrozumienia, że jeśli postanowię sama nie zająć się swoimi zaręczynami zostanie to odebrane źle przez cały arystokratyczny świat. A zarówno ona, jak i ojciec będą głęboko mną niezadowoleni, bowiem Burkowie zajmują się swoimi sprawami sami, nie oddając ich w ręce nikomu. Miałam wrażenie, że aż słyszę jak zgrzytają mi zęby na jej słowa. Przez lata pozwalała by ojciec karał mnie za błędy, których nie popełniłam, bowiem ponad wszystko dążyłam do tego by raz jeszcze ujrzeć w jego oczach blask dumy, zapalony moimi poczynaniami – na próżno jak się okazało. Ona zaś przychodziła teraz, po tylu latach mówiąc mi co powinnam. Zachowując się, jakbym tej rady potrzebowała. Jakbym sama nie wiedziała co należy. Marzec chylił się ku końcowi zmierzając w stronę kwietnia wielkimi krokami. Od zaręczyn minął miesiąc. Należało podjąć pewne kroki, bowiem wiedziałam iż nie tylko moi rodzice, ale i nestor, oczekują na jakieś konkretniejsze informacje dotyczące mojego zamążpójścia.
Nie miałam ochoty spotykać Sørena. Najchętniej nie patrzyłabym na jego – mimo wszystko przystojną – twarz, aż do czasu ślubu, zdając sobie sprawę z tego, że po nim będę widzieć ją praktycznie codziennie. Musiałam jednak się z nim spotkać. Nie zapowiedziałam się też listownie, właściwie sama do końca nie rozumiejąc dlaczego. Może przez węzeł, który już za chwile miał spleść nasze życia uznałam, że nie jest to koniecznie?
W końcu znalazłam się przed jego drzwiami. Zapukałam w nie i z kolejnym wdechem przycisnęłam do klatki mocniej plik pergaminów zbitych w solidną oprawę. Już po chwili usłyszałam kroki za drzwiami. Moje serce wykonało gest, którego wcześniej nie robiło. Zabiło mocniej? Musiało mi się zdawać. A jednak zdradzieckie ciało zamarło, gdy klamka okręciła się zwalniając zatrzask zamka blokującego drzwi.
Tego się nie spodziewałam. Stonowany, wystudiowanie chłodny, zawsze elegancki, mój narzeczony – Søren – stał przede pozbawiony spodni, w koszuli z nieprzyzwoitą ilością rozpiętych guzików. Obrazka dopełniał radośnie szczekający u jego boku pies – Quentin. Poczułam jak zdradzieckie ciepło powoli rozpoczyna wędrówkę od mojej szyi w stronę brody. Zacisnęłam mocniej palce na skoroszycie trzymanym w dłoni nakazując sobie chłodną obojętność. Wygrała jednak ciekawość, podczas której mój wzrok przetoczył się od rozpiętego guzika koszuli w dół, lustrując uważnie wgniecenia jakie na niej powstały – zapewne podczas snu. Następnie zjechał niżej, ku udom, na wysokości których kończył się materiał górnego odzienia dochodząc do wniosku – dość irracjonalnego zważywszy na fakt czym zajmował się Avery – ze są nad wyraz dobrze umięśnione. Odpowiednie półtorej sekundy poświęciłam łydkom i w nich odnajdując naleciałości z treningów, przez które przeszedł. By zaraz rozpocząć wędrówkę ku górze. Trzy dolne guziki mój wzrok pokonał szybko, w ułamku sekundy – zapiętą koszulę widziałam już wiele razy w życiu – często nawet we własnym lustrze. By już po chwili wspiąć się wyżej, niczym intruz. Odkrywając rejony jego ciała do tej pory niedostępne dla mnie i mojego spojrzenia. Czwarty guzik nie budził jeszcze wielkiej sensacji, jedynie skromnie oddalał się od swojej dziurki. Dopiero kolejne – piąty, szósty i… cała reszta której nie doliczyłam już, a które rozpięte były już po samą górę – ukazywały moim zielonym tęczówką goły tors. Łapczywie wciągnęłam powietrze nosem, walcząc z sobą. Jednocześnie wiedziałam, że nie powinnam, że nie przystoi mi wpatrywać się w męski nagi tors. Z drugiej zaś strony nie potrafiłam zabronić sobie tego odnajdując w tym zajęciu dziwnego rodzaju przyjemność. Z trzeciej byłam wściekła, bowiem boleśnie uświadomiłam sobie, że nawet ja, Wynonna Burke, nie jestem odporna na coś, co zwane było podobno testosteronem. I ten ostatni wniosek pomógł unieść mi spojrzenie kilka cali ku górze, by w końcu spojrzenie zogniskować na twarzy gospodarza, w tej chwili odgarniającego z czoła przydługie włosy. Przez chwilę stałam w progu patrząc na niego i mierząc spojrzeniem. I choć zewnętrznie nie okazałam żadnych oznak tego, jak mocno mnie zaskoczył, rozdrażnił, a nawet podekscytował widok jego nagich łydek, to w środku wszystko dostawało palpitacji przez mnogość i sprzeczność sygnałów, które przeze mnie przechodziły. W końcu zrobiłam krok do przodu i pochyliłam się ku zwierzęciu wystawiając w jego stronę dłoń i już po chwili za przyzwoleniem czworonoga pogłaskałam go po łbie, pozwalając sobie nawet na lekkie podrapanie za uchem. Po tym uniosłam się i przemknęłam koło Sørena bez zbędnego, grzecznościowego, pytania – czy wpuści mnie do środka.
-Musimy porozmawiać o… - zaczęłam nie wypowiadając żadnych słów na przywitanie i tylko na kilka sekund zawiesiłam głos tłumacząc sobie, żeby nie zachowywać się jak bzdurna panna – bowiem fakt, że nie wypowiem zakazanego słowa, wcale nie sprawi, że nie przyjdzie mi założyć białej sukni- …ślubie. – zakończyłam zdanie. Zrzuciłam z ramion wiosenny płaszcz. Z szyi ściągnęłam cienką chustę, a następnie spojrzałam wyczekująco na Sørena. A dokładniej na jego twarz, pilnując się mocno, by nie pozwolić spojrzeniu znów ześlizgnąć się na kusząco odsłonięta klatkę piersiową. Objęłam drugą dłonią trzymany plik pergaminów, nagle odczuwając dziwną niezręczność w ciszy, która pomiędzy nami zapadła. Czy nić niewerbalnego porozumienia, którą udało nam się uzyskać przez lata miała zostać utracona przez związek do którego oboje zostaliśmy zmuszeni? – Twój brat zaprosił mnie do swojej winiarni. – rzuciłam, oczekując aż wskaże nam miejsce w którym będziemy mogli przejść do spraw z którymi dziś do niego przyszłam. Ostatecznie jednak mój wzrok ponownie – tylko na kilka sekund- zawisł na torsie Sørena, a ja zwalczyłam w sobie niezrozumiałą dla mnie chęć przygryzienia dolnej wargi.
Nie miałam ochoty spotykać Sørena. Najchętniej nie patrzyłabym na jego – mimo wszystko przystojną – twarz, aż do czasu ślubu, zdając sobie sprawę z tego, że po nim będę widzieć ją praktycznie codziennie. Musiałam jednak się z nim spotkać. Nie zapowiedziałam się też listownie, właściwie sama do końca nie rozumiejąc dlaczego. Może przez węzeł, który już za chwile miał spleść nasze życia uznałam, że nie jest to koniecznie?
W końcu znalazłam się przed jego drzwiami. Zapukałam w nie i z kolejnym wdechem przycisnęłam do klatki mocniej plik pergaminów zbitych w solidną oprawę. Już po chwili usłyszałam kroki za drzwiami. Moje serce wykonało gest, którego wcześniej nie robiło. Zabiło mocniej? Musiało mi się zdawać. A jednak zdradzieckie ciało zamarło, gdy klamka okręciła się zwalniając zatrzask zamka blokującego drzwi.
Tego się nie spodziewałam. Stonowany, wystudiowanie chłodny, zawsze elegancki, mój narzeczony – Søren – stał przede pozbawiony spodni, w koszuli z nieprzyzwoitą ilością rozpiętych guzików. Obrazka dopełniał radośnie szczekający u jego boku pies – Quentin. Poczułam jak zdradzieckie ciepło powoli rozpoczyna wędrówkę od mojej szyi w stronę brody. Zacisnęłam mocniej palce na skoroszycie trzymanym w dłoni nakazując sobie chłodną obojętność. Wygrała jednak ciekawość, podczas której mój wzrok przetoczył się od rozpiętego guzika koszuli w dół, lustrując uważnie wgniecenia jakie na niej powstały – zapewne podczas snu. Następnie zjechał niżej, ku udom, na wysokości których kończył się materiał górnego odzienia dochodząc do wniosku – dość irracjonalnego zważywszy na fakt czym zajmował się Avery – ze są nad wyraz dobrze umięśnione. Odpowiednie półtorej sekundy poświęciłam łydkom i w nich odnajdując naleciałości z treningów, przez które przeszedł. By zaraz rozpocząć wędrówkę ku górze. Trzy dolne guziki mój wzrok pokonał szybko, w ułamku sekundy – zapiętą koszulę widziałam już wiele razy w życiu – często nawet we własnym lustrze. By już po chwili wspiąć się wyżej, niczym intruz. Odkrywając rejony jego ciała do tej pory niedostępne dla mnie i mojego spojrzenia. Czwarty guzik nie budził jeszcze wielkiej sensacji, jedynie skromnie oddalał się od swojej dziurki. Dopiero kolejne – piąty, szósty i… cała reszta której nie doliczyłam już, a które rozpięte były już po samą górę – ukazywały moim zielonym tęczówką goły tors. Łapczywie wciągnęłam powietrze nosem, walcząc z sobą. Jednocześnie wiedziałam, że nie powinnam, że nie przystoi mi wpatrywać się w męski nagi tors. Z drugiej zaś strony nie potrafiłam zabronić sobie tego odnajdując w tym zajęciu dziwnego rodzaju przyjemność. Z trzeciej byłam wściekła, bowiem boleśnie uświadomiłam sobie, że nawet ja, Wynonna Burke, nie jestem odporna na coś, co zwane było podobno testosteronem. I ten ostatni wniosek pomógł unieść mi spojrzenie kilka cali ku górze, by w końcu spojrzenie zogniskować na twarzy gospodarza, w tej chwili odgarniającego z czoła przydługie włosy. Przez chwilę stałam w progu patrząc na niego i mierząc spojrzeniem. I choć zewnętrznie nie okazałam żadnych oznak tego, jak mocno mnie zaskoczył, rozdrażnił, a nawet podekscytował widok jego nagich łydek, to w środku wszystko dostawało palpitacji przez mnogość i sprzeczność sygnałów, które przeze mnie przechodziły. W końcu zrobiłam krok do przodu i pochyliłam się ku zwierzęciu wystawiając w jego stronę dłoń i już po chwili za przyzwoleniem czworonoga pogłaskałam go po łbie, pozwalając sobie nawet na lekkie podrapanie za uchem. Po tym uniosłam się i przemknęłam koło Sørena bez zbędnego, grzecznościowego, pytania – czy wpuści mnie do środka.
-Musimy porozmawiać o… - zaczęłam nie wypowiadając żadnych słów na przywitanie i tylko na kilka sekund zawiesiłam głos tłumacząc sobie, żeby nie zachowywać się jak bzdurna panna – bowiem fakt, że nie wypowiem zakazanego słowa, wcale nie sprawi, że nie przyjdzie mi założyć białej sukni- …ślubie. – zakończyłam zdanie. Zrzuciłam z ramion wiosenny płaszcz. Z szyi ściągnęłam cienką chustę, a następnie spojrzałam wyczekująco na Sørena. A dokładniej na jego twarz, pilnując się mocno, by nie pozwolić spojrzeniu znów ześlizgnąć się na kusząco odsłonięta klatkę piersiową. Objęłam drugą dłonią trzymany plik pergaminów, nagle odczuwając dziwną niezręczność w ciszy, która pomiędzy nami zapadła. Czy nić niewerbalnego porozumienia, którą udało nam się uzyskać przez lata miała zostać utracona przez związek do którego oboje zostaliśmy zmuszeni? – Twój brat zaprosił mnie do swojej winiarni. – rzuciłam, oczekując aż wskaże nam miejsce w którym będziemy mogli przejść do spraw z którymi dziś do niego przyszłam. Ostatecznie jednak mój wzrok ponownie – tylko na kilka sekund- zawisł na torsie Sørena, a ja zwalczyłam w sobie niezrozumiałą dla mnie chęć przygryzienia dolnej wargi.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Gabinet
Szybka odpowiedź