Biuro Fabiana Malfoya
AutorWiadomość
Biuro Fabiana Malfoya
Gabinet pracownika urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów, który od ostatniego awansu przypadł w udziale Fabianowi Leandrowi Malfoyowi, znajduje się na drugim poziomie Ministerstwa Magii. Można się do niego dostać jedynie wschodnią windą, a osoby zatrudnione w urzędzie Łączności z Mugolami w ogóle nie mają prawa wstępu (teoretycznie). Na meble w gabinecie lorda Malfoya poświęcono cztery enty i siedem nieśmiałków, które służą między innymi za stojak na pióra. Półki uginają się pod ciężarem serii grubych tomów kodeksu magicznego prawa czarodziejów, historii Hogwartu i Beaxbatons oraz słowników obcojęzycznych, nie wspominając już o kilogramach makulatury będącej arcyważnymi ministerialnymi dokumentami. Lord Malfoy ma w sobie silnie zakorzenione pokłady tradycji, która wiąże jego korzenie właśnie z Francją. Być może właśnie dlatego za zakładki do książek robią mu pięknie zdobione pocztówki z tancerkami z Moulin Rouge z limitowanej serii z 1952 roku, których resztę znaleźć można w szufladzie jego biurka pomiędzy bardzo ważnymi dokumentami. Przenosząc wzrok wyżej natrafimy na fotografię znajdującą się na wcześniej wspomnianym biurku, przedstawia ona młodziutką lady Malfoy i bez wątpienia przeznaczona jest wyłącznie dla oczu właściciela gabinetu, który zasiada w wysokim skórzanym fotelu. Interesanci urzędnika zasiąść mogą po drugiej stronie masywnego mebla, lecz im w udziale przypadają dwa zdecydowanie mniej (a właściwie w ogóle) wygodne krzesła, których głównym celem jest szybsze pozbycie się natrętów.
30 listopada
Rzadko zdarzało się, aby lord Malfoy osobiście oczekiwał na swojego gościa w pobliżu wejścia do Ministerstwa. Zazwyczaj wysyłał w tym celu swoją sekretarkę lub zupełnie nie przejmował się faktem, iż nieobeznany z ogromnym gmachem interesant po prostu zabłądzi w labiryncie korytarzy przegapiając tym samym termin spotkania i przedłużając czas oczekiwania na rozwiązanie swojej sprawy o kolejne dni, tygodnie, a nawet miesiące. Tego popołudnia opuścił jednak swój gabinet, kierując się do gmachu głównego i fontanny będącej jego centralnym punktem, to właśnie przy niej miał nadzieję wypatrzeć srebrnowłosą kobietę, której niecierpliwie – co rusz zerkając na zbyt wolno przesuwające się wskazówki zegara – wyczekiwał od samego rana. Ostatnie dni były dla niego ciężkie, wręcz przerażająco przytłaczające, problemy i osobiste tragedie takie jak śmierć ukochanej kuzynki odcisnęły na nim ślad. Był widocznie bledszy, co przy jego naturalnie jasnej karnacji i czarnych eleganckich szatach sprawiało dość upiorne wrażenie, a ciemne sińce pod zmatowiałymi oczami wypatrującymi pani Naifeh tylko potęgowały niezdrowy wygląd młodego lorda. Na ustach mężczyzny można było jednak dostrzec cień uśmiechu, który nie gościł na nich już od dłuższego czasu – perspektywa spotkania z przyjaciółką widocznie wprawiała go w lepszy nastrój. Szybko dostrzegł znajomą sylwetkę wśród tłumu czarodziejów śpieszących gmachem głównym. Wyróżniała się na ich tle, przykuwała zachwycone spojrzenia. Towarzyszenie jej było jednak nie tylko ucztą dla oczu, ale przyjemnością samą w sobie. Nie pozwolił jej długo czekać na siebie; po wylewnym powitaniu przejął od niej dokumenty, które sprawnie przewertował, upewniając się, że nie zapomniała o niczym. Samo załatwienie formalności nie trwało długo, zgodnie z przewidywaniami (i doświadczeniem) urzędnik odpowiedzialny za sprawę Harriett po kontakcie z lordem Malfoyem okazał się bardzo pomocny, zapewniając iż będzie ona jego priorytetem. Fabian był przekonany, że nawet bez jego osoby przy boku czarującej wili mężczyzna stanąłby na głowie, aby tylko się jej przypodobać. Uśmiechnął się lekko na tę myśl, kręcąc przy tym jasnowłosą głową.
- Dawno nie widziałem takiego zaangażowania, moja rola faktycznie sprowadziła się do bycia przewodnikiem – zaśmiał się, przystając pod drzwiami swojego biura i otwierając je przed Harriettą. Przepuścił ją, po czym ruchem dłoni zaprosił żeby usiadła za jego biurkiem. Niechętnym spojrzeniem obdarzył dwa krzesła stojące naprzeciwko wygodnego skórzanego fotela, w którym to on zazwyczaj zasiadał, patrząc spokojnie jak odwiedzający go czarodzieje męczą się na twardych niewygodnych siedzeniach. – Chociaż zapewne szybko byś znalazła zastępstwo – dodał, przysiadając na skraju biurka.Fabian Malfoy
Zawód : Pracownik Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
czasem
chciałbym zostawić to wszystko
i
ta głupia nadzieja
że
mam coś jeszcze
do zostawienia
chciałbym zostawić to wszystko
i
ta głupia nadzieja
że
mam coś jeszcze
do zostawienia
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zdaje się, że Harriett nawet nie była świadoma tego, jak uciążliwa może być ścieżka, którą podąża każdy ministerialny petent, pragnący przebić się przez serię biurokratycznych procedur, by osiągnąć swój cel - a co za tym idzie, nie pojmowała w pełni tego, z jak wyjątkowym traktowaniem się spotkała. Chociaż, oczywiście, nie sprawiało to, że odczuwała mniejszą wdzięczność względem lorda Malfoya, którego smukłą sylwetkę bez problemu wypatrzyła pośród ludzi szybkim krokiem przemierzających atrium. Kąciki ust półwili automatycznie powędrowały ku górze, gdy ruszyła w kierunku mężczyzny w linii prostej, nawet nie dostrzegając tego, że poszczególne z mijanych przez nią osób przystają w miejscu, by ją przepuścić. A może już po prostu przywykła? Gdy pani już-niedługo-znowu-Lovegood zbliżyła się do Fabiana, by ucałować oba jego policzki w ramach ciepłego przywitania, bez trudu zauważyła jakie piętno odcisnęły na nim ostatnie wydarzenia. W troskliwym geście przesunęła dłonią po jego pobladłym licu, a w głowie zaświtała jej smutna myśl, że w tych smutnych okolicznościach, w których oboje stracili niezwykle ważne osoby, mają ze sobą jeszcze więcej wspólnego. I było to jedyne w historii podobieństwo, które nie napawało jej radością. Chociaż Harriett wciąż uważała realizowany przez nią pomysł zmiany nazwiska za cokolwiek nieodpowiedni, nie czuła ani odrobiny skrępowania, gdy wręczała szlachcicowi dokumenty. Jakżeby mogła mieć jakiekolwiek wątpliwości, jeśli ten nigdy nie dał jej odczuć niczego poza bezbrzeżną akceptacją i zrozumieniem? Starając się sprowadzić rozmowę na neutralne, codzienne tory i tym samym odciągnąć myśli Malfoya w rejony nieco pogodniejsze, półwila w krótkim czasie (i nie bez pomocy) znalazła się w gabinecie odpowiedniego urzędnika, który był więcej niż chętny, by pozytywnie rozpatrzeć jej wniosek w tempie ekspresowym. Śmiało można rzec, że blondynka jeszcze nigdy nie dostała powodów to przytakiwania ogólnym utyskiwaniom na Ministerstwo. W najbliższym czasie z pewnością nie miało się to zmienić.
- Nie bądź taki skromny, mon chéri, jestem pewna, że twoje wstawiennictwo zdziałało cuda. Kto o zdrowych zmysłach chciałby się narazić Malfoyom? - zawtórowała perlistym śmiechem, lekkim skinieniem głowy dziękując za zaproszenie do służbowego królestwa Fabiana. Jej brwi nieświadomie się uniosły, lecz bez protestów obeszła biurko, by zatopić się w miękkim fotelu, wygodnym na tyle, by móc w nim przesiedzieć w komfortowych warunkach kilka(naście) godzin pod rząd. - Bzdury. Myślałam, że już wiesz, że to była tylko podstępna wymówka, by skraść ci trochę czasu - odpowiedziała, siląc się na pełny powagi ton, co było ciężkie również ze względu na dylemat mężczyzny co do wyboru dogodniejszego miejsca i ostatecznemu uznaniu wyższości krawędzi biurka.
- Twoja sekretarka - asystentka? Tak łatwo było jej umniejszyć czyjąś rolę. - wydaje się być wielce przejęta moją wizytą. Jesteś pewien, że nie będzie próbowała wydrapać mi oczu po wyjściu z gabinetu? - zapytała rozbawiona, wskazując palcem drewniane drzwi, za którymi została ministerialna mróweczka, obdarzająca Harriett jeszcze przed paroma chwilami spojrzeniem podobnym do tego, jakim szlachcic mierzył podstawione do biurka krzesła.
- Nie bądź taki skromny, mon chéri, jestem pewna, że twoje wstawiennictwo zdziałało cuda. Kto o zdrowych zmysłach chciałby się narazić Malfoyom? - zawtórowała perlistym śmiechem, lekkim skinieniem głowy dziękując za zaproszenie do służbowego królestwa Fabiana. Jej brwi nieświadomie się uniosły, lecz bez protestów obeszła biurko, by zatopić się w miękkim fotelu, wygodnym na tyle, by móc w nim przesiedzieć w komfortowych warunkach kilka(naście) godzin pod rząd. - Bzdury. Myślałam, że już wiesz, że to była tylko podstępna wymówka, by skraść ci trochę czasu - odpowiedziała, siląc się na pełny powagi ton, co było ciężkie również ze względu na dylemat mężczyzny co do wyboru dogodniejszego miejsca i ostatecznemu uznaniu wyższości krawędzi biurka.
- Twoja sekretarka - asystentka? Tak łatwo było jej umniejszyć czyjąś rolę. - wydaje się być wielce przejęta moją wizytą. Jesteś pewien, że nie będzie próbowała wydrapać mi oczu po wyjściu z gabinetu? - zapytała rozbawiona, wskazując palcem drewniane drzwi, za którymi została ministerialna mróweczka, obdarzająca Harriett jeszcze przed paroma chwilami spojrzeniem podobnym do tego, jakim szlachcic mierzył podstawione do biurka krzesła.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Porzucenie stosów dokumentów, goniących terminów i roszczeniowych petentów było rzeczą równie błogą, co nietypową dla Malfoya. Znany w Ministerstwie z tego, iż pierwsze promienie słońca witał zasiadając za entowym biurkiem, rzadko kiedy pozwalał sobie na przerwy w pracy, nie wspominając już o tak zwanych pogaduszkach przy kawie. Wśród współpracowników uchodził raczej za osobę oschłą i rzeczową, zainteresowaną wyłącznie tym, aby przypadające mu obowiązki zostały dobrze i skrupulatnie wykonane. Jak sam twierdził niezobowiązujące rozmowy na temat pogody czy też ostatnich sukcesów Os z Wimbourne mógł prowadzić w czasie obiadu u teściów. Był urzędnikiem, nie politykiem - nie odczuwał potrzeby strzępienia językiem po próżnicy. Wszystkie te zasady, niepisany pracowniczy kodeks przestawały obowiązywać, gdy tylko na horyzoncie pojawiała się Harriett. Wieloletnia przyjaźń między nim, a piękną wilą rządziła się swoimi własnymi prawami, którym to on ochoczo się podporządkowywał.
- Doprawdy? Nie domyśliłbym się. Taka z ciebie podstępna lisiczka - uniósł brwi, spoglądając na Hattie z uśmiechem, którego cień drżał w kącikach ust. - Następnym razem proponuję żebyś może spróbowała sposobu z dwoma biletami do teatru. Ewentualnie rezerwacją w restauracji, w której można napić się dobrego wina. Chociaż musiałbym być głupi żeby uwierzyć, że ktoś zostawiłby cię na lodzie - pokręcił głową, bezwiednie wręcz zgarniając w schludny stosik bezładnie rozrzucone po biurku dokumenty. - Zapomnij co mówiłem, sam skorzystam z tej metody. Podświadomie czuję, że zostanę wystawiony w przyszłym tygodniu, Hattie. A mam dwa bilety na "Jezioro łabędzie", szkoda by było żeby się zmarnowały - rozłożył ręce na boki w geście bezradności. Prawdą było, iż dawno nigdzie razem nie wychodzili. To co kiedyś było dla nich rzeczą powszechną teraz ku niezadowoleniu Fabiana stało się zdarzeniem wręcz odświętnym. Nie było w tym jednak winy nikogo, ostatnie miesiące obfitowały w wydarzenia, przy których wspólne zjedzenie obiadu wydawało się rzeczą nieprzyzwoicie trywialną. Nawet teraz gdy zapraszał panią Lovegood do teatru odczuwał niewyraźne echo wyrzutów sumienia; czy na jej miejscu nie powinna znaleźć się jego żona, której wcale nie rozpieszczał nadmierną uwagą? Odgonił od siebie tę myśl niczym natrętną muchę, parskając cichym śmiechem na słowa przyjaciółki.
- Chociaż czasami myli sama siebie z bazyliszkiem to jest zupełnie nie groźna dla zdrowia - jego słów zupełnie nie potwierdzało niepewne spojrzenie rzucone w stronę drzwi, za którymi znajdowało się biurko jego asystentki. - Jeżeli już o tym mowa, to napijesz się czegoś? - wstał z biurka, gotowy wydać polecenie przyniesienia napojów dla siebie i swojego gościa. - Może bojąc się, że pomylę filiżanki panna Walters postanowi nie napluć do twojej - mruknął, żegnając się przy tym z resztkami pozorów mogących świadczyć, iż jest to rozmowa formalna.
- Doprawdy? Nie domyśliłbym się. Taka z ciebie podstępna lisiczka - uniósł brwi, spoglądając na Hattie z uśmiechem, którego cień drżał w kącikach ust. - Następnym razem proponuję żebyś może spróbowała sposobu z dwoma biletami do teatru. Ewentualnie rezerwacją w restauracji, w której można napić się dobrego wina. Chociaż musiałbym być głupi żeby uwierzyć, że ktoś zostawiłby cię na lodzie - pokręcił głową, bezwiednie wręcz zgarniając w schludny stosik bezładnie rozrzucone po biurku dokumenty. - Zapomnij co mówiłem, sam skorzystam z tej metody. Podświadomie czuję, że zostanę wystawiony w przyszłym tygodniu, Hattie. A mam dwa bilety na "Jezioro łabędzie", szkoda by było żeby się zmarnowały - rozłożył ręce na boki w geście bezradności. Prawdą było, iż dawno nigdzie razem nie wychodzili. To co kiedyś było dla nich rzeczą powszechną teraz ku niezadowoleniu Fabiana stało się zdarzeniem wręcz odświętnym. Nie było w tym jednak winy nikogo, ostatnie miesiące obfitowały w wydarzenia, przy których wspólne zjedzenie obiadu wydawało się rzeczą nieprzyzwoicie trywialną. Nawet teraz gdy zapraszał panią Lovegood do teatru odczuwał niewyraźne echo wyrzutów sumienia; czy na jej miejscu nie powinna znaleźć się jego żona, której wcale nie rozpieszczał nadmierną uwagą? Odgonił od siebie tę myśl niczym natrętną muchę, parskając cichym śmiechem na słowa przyjaciółki.
- Chociaż czasami myli sama siebie z bazyliszkiem to jest zupełnie nie groźna dla zdrowia - jego słów zupełnie nie potwierdzało niepewne spojrzenie rzucone w stronę drzwi, za którymi znajdowało się biurko jego asystentki. - Jeżeli już o tym mowa, to napijesz się czegoś? - wstał z biurka, gotowy wydać polecenie przyniesienia napojów dla siebie i swojego gościa. - Może bojąc się, że pomylę filiżanki panna Walters postanowi nie napluć do twojej - mruknął, żegnając się przy tym z resztkami pozorów mogących świadczyć, iż jest to rozmowa formalna.
Fabian Malfoy
Zawód : Pracownik Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
czasem
chciałbym zostawić to wszystko
i
ta głupia nadzieja
że
mam coś jeszcze
do zostawienia
chciałbym zostawić to wszystko
i
ta głupia nadzieja
że
mam coś jeszcze
do zostawienia
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jakimi więc prawami rządziła się ta przyjaźń? Zasady ani granice nigdy nie zostały jasno nakreślone - nigdy też nie mieli powodów ku temu, by to uczynić. Pozwalali sprawom toczyć się naturalnym rytmem, bez szemrania akceptując wszystko, co przypływało z nurtem. Czy teraz, skoro w ciągu paru miesięcy zmieniło się tak wiele rzeczy, powinni wywrócić wszystko do góry nogami? Harriett miała to do siebie, że o ile przystosowywała się do nowych warunków sprawnie i niemalże natychmiastowo, tak ciężko było jej przełknąć rewolucje w kwestii kontaktów międzyludzkich; wszystko naokoło mogło się zmieniać, ale to właśnie stałość relacji zapewniała jej niezbędne uczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Sama nie miała zamiaru dobrowolnie burzyć tego ostatniego filaru trzymającego jej mały światek w posadach.
- Podstępna to moje drugie imię. Gdybym tylko była wychowanką Hogwartu, to z pewnością Slytherin wziąłby mnie pod swoje skrzydła - zaśmiała się, pozwalając nutce kpiny rozbrzmieć w swoim głosie. Nigdy nie rozumiała brytyjskiego kategoryzowania młodych czarodziejów na podstawie najsilniejszych cech charakteru, a nie umiejętności, na rozwijaniu których pragnęli się skupić, to jednak ani trochę nie przeszkadzało jej w żartowaniu na ten temat - ze swoim sercem na dłoni i idealizmem dom Salazara byłby dla niej ostatnim odpowiednim miejscem. I Fabian na pewno był tego doskonale świadomy. - Hmm faktycznie, nie był to mój najprzyjemniejszy podstęp, ale solennie obiecuję poprawę, następnym razem postaram się bardziej - kontynuowała rozbawionym tonem, przykładając dłoń do serca, jakby to miało potwierdzić gorliwość jej obietnicy, po czym skwitowała całość wdzięcznym uśmiechem, gdy jej uszu dobiegł zawoalowany komplement szlachcica. W innych okolicznościach zapewne w tym właśnie momencie automatycznie podążyłaby ścieżką wspomnień, by upewnić się, że zostawianie jej na lodzie faktycznie nie wchodzi w rachubę, lecz tym razem jej uwagę skutecznie odciągnęły kolejne słowa Fabiana, które sprawiły, że uśmiech na jej twarzy tylko się poszerzył.
- Jeśli tak podpowiada ci podświadomość, to tak pewnie będzie. Ale nie załamuj rąk, mój miły, chętnie wybawię cię z opresji i uratuję twoją lożę przed smutnym losem świecenia pustkami - oświadczyła wzniośle, jakby naprawdę rozchodziło się o wielkie poświęcenie i bohaterskie czyny. - Obawiam się, że wpadasz w pracoholizm, dlatego tym bardziej powinieneś oderwać swoje myśli od przyziemnych spraw - dodała po chwili, posyłając znaczące spojrzenie pedantycznie ułożonemu stosowi dokumentów, które przed paroma sekundami wpadły w smukłe dłonie mężczyzny. Przez głowę półwili ani przez chwilę nie przeszła myśl, że może młodemu lordowi powinna towarzyszyć inna kobieta, której dłoń jakiś czas temu przyozdobił pierścień Malfoyów. Sama wszak po ślubie często spędzała czas z dawnymi znajomymi, nie ograniczając towarzystwa, w jakim spędzała czas wolny do tylko i wyłącznie jednej osoby i nie zmuszając męża do uczestniczenia w wydarzeniach, w których nie miał życzenia uczestniczyć. Dlaczego w przypadku Fabiana miałoby być inaczej?
- Dla jej zdrowia mam nadzieję, że tak właśnie jest. Mogłaby się niemiło zdziwić, gdyby się przekonała o tym, w jak dużym stopniu dziedziczę temperament po matce - pokiwała głową z powagą, w gruncie rzeczy ciekawa tego, do czego byłaby zdolna uciec się ta kobieta, o ile oczywiście Lovegood poprawnie zinterpretowała posyłane jej spojrzenia. - Chętnie. Zaskocz mnie - poruszyła brwiami w śmieszny sposób, unikając bezpośredniej odpowiedzi. Damie nie wypadało przecież oznajmić, że pomimo wczesnej godziny chętnie skosztowałaby napoju wyskokowego, a jako że Harriett do tego właśnie miana aspirowała, wygodniej było odwołać się do tego, jak dobrze ją i jej gusta znał Fabian. - W takim razie szczerze liczę na to, że to mimo wszystko ty mnie zaskoczysz, a nie panna Walters - zaśmiała się z komentarza mężczyzny, odchylając się nieco wygodniej na oparciu fotela. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz czuła się tak swobodnie w czyimś towarzystwie, a jej wesołość była tak prawdziwa. A podobno wizyty w Ministerstwie to wątpliwa przyjemność.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Podstępna to moje drugie imię. Gdybym tylko była wychowanką Hogwartu, to z pewnością Slytherin wziąłby mnie pod swoje skrzydła - zaśmiała się, pozwalając nutce kpiny rozbrzmieć w swoim głosie. Nigdy nie rozumiała brytyjskiego kategoryzowania młodych czarodziejów na podstawie najsilniejszych cech charakteru, a nie umiejętności, na rozwijaniu których pragnęli się skupić, to jednak ani trochę nie przeszkadzało jej w żartowaniu na ten temat - ze swoim sercem na dłoni i idealizmem dom Salazara byłby dla niej ostatnim odpowiednim miejscem. I Fabian na pewno był tego doskonale świadomy. - Hmm faktycznie, nie był to mój najprzyjemniejszy podstęp, ale solennie obiecuję poprawę, następnym razem postaram się bardziej - kontynuowała rozbawionym tonem, przykładając dłoń do serca, jakby to miało potwierdzić gorliwość jej obietnicy, po czym skwitowała całość wdzięcznym uśmiechem, gdy jej uszu dobiegł zawoalowany komplement szlachcica. W innych okolicznościach zapewne w tym właśnie momencie automatycznie podążyłaby ścieżką wspomnień, by upewnić się, że zostawianie jej na lodzie faktycznie nie wchodzi w rachubę, lecz tym razem jej uwagę skutecznie odciągnęły kolejne słowa Fabiana, które sprawiły, że uśmiech na jej twarzy tylko się poszerzył.
- Jeśli tak podpowiada ci podświadomość, to tak pewnie będzie. Ale nie załamuj rąk, mój miły, chętnie wybawię cię z opresji i uratuję twoją lożę przed smutnym losem świecenia pustkami - oświadczyła wzniośle, jakby naprawdę rozchodziło się o wielkie poświęcenie i bohaterskie czyny. - Obawiam się, że wpadasz w pracoholizm, dlatego tym bardziej powinieneś oderwać swoje myśli od przyziemnych spraw - dodała po chwili, posyłając znaczące spojrzenie pedantycznie ułożonemu stosowi dokumentów, które przed paroma sekundami wpadły w smukłe dłonie mężczyzny. Przez głowę półwili ani przez chwilę nie przeszła myśl, że może młodemu lordowi powinna towarzyszyć inna kobieta, której dłoń jakiś czas temu przyozdobił pierścień Malfoyów. Sama wszak po ślubie często spędzała czas z dawnymi znajomymi, nie ograniczając towarzystwa, w jakim spędzała czas wolny do tylko i wyłącznie jednej osoby i nie zmuszając męża do uczestniczenia w wydarzeniach, w których nie miał życzenia uczestniczyć. Dlaczego w przypadku Fabiana miałoby być inaczej?
- Dla jej zdrowia mam nadzieję, że tak właśnie jest. Mogłaby się niemiło zdziwić, gdyby się przekonała o tym, w jak dużym stopniu dziedziczę temperament po matce - pokiwała głową z powagą, w gruncie rzeczy ciekawa tego, do czego byłaby zdolna uciec się ta kobieta, o ile oczywiście Lovegood poprawnie zinterpretowała posyłane jej spojrzenia. - Chętnie. Zaskocz mnie - poruszyła brwiami w śmieszny sposób, unikając bezpośredniej odpowiedzi. Damie nie wypadało przecież oznajmić, że pomimo wczesnej godziny chętnie skosztowałaby napoju wyskokowego, a jako że Harriett do tego właśnie miana aspirowała, wygodniej było odwołać się do tego, jak dobrze ją i jej gusta znał Fabian. - W takim razie szczerze liczę na to, że to mimo wszystko ty mnie zaskoczysz, a nie panna Walters - zaśmiała się z komentarza mężczyzny, odchylając się nieco wygodniej na oparciu fotela. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz czuła się tak swobodnie w czyimś towarzystwie, a jej wesołość była tak prawdziwa. A podobno wizyty w Ministerstwie to wątpliwa przyjemność.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Ostatnio zmieniony przez Harriett Lovegood dnia 20.05.16 18:47, w całości zmieniany 2 razy
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
W obecności podstępnej Harriett tak łatwo było zapomnieć o troskach; odganiała czarne myśli przywołując za to uśmiech, który jeszcze przed kilkoma chwilami zdawał się wyłącznie cieniem przeszłości. Właściwie było tak odkąd spotkali się po raz pierwszy - sto lat temu?, w innym życiu? - na jednym z bankietów organizowanych przez brata mężczyzny. Już tego jednego wieczoru bezapelacyjnie podbiła serce jasnowłosego panicza, co zaowocowało między nimi długoletnią przyjaźnią będącą zaskoczeniem nawet dla samego zainteresowanego. Nie minęło wiele czasu, gdy zaczął uznawać ją za jedną ze swoich najcenniejszych znajomości. Słysząc jej śmiech sam bezwiednie rozciągał wargi w uśmiechu, a wzmianka na tematu domniemanej przynależności do Slytherinu nie była tu wyjątkiem.
- W zielonym byłoby ci do twarzy - jak w każdym innym kolorze, pokręcił jasnowłosą głową. Na kolejne słowa półwili zareagował udawanym zamyśleniem, przesuwając palcami po szczupłym podbródku, aby po zaledwie krótkiej chwili uraczyć ją szerokim, może nawet nieco przekornym uśmiechem. - Mam nadzieję... Chociaż szczerze mówiąc właściwie całkiem mi to odpowiada, powinnaś częściej odwiedzać mnie w biurze. Dostawiłbym drugi fotel - dodał, wcale nie ukrywając faktu, iż skraj biurka nie należy do najwygodniejszych siedzeń, na których dane było mu spoczywać. Chociaż wciąż pozostawało milszym niż krzesła przygotowane dla petentów. Może właśnie nadszedł odpowiedni czas, aby przemyśleć sposób w jaki podejmowani byli zwykli goście lordowskiego gabinetu? Nonsens. Właściwie myślał wyłącznie o swoich własnych czterech literach, a w tym momencie wręcz całkiem dosłownie, choć jak na prawdziwego dżentelmena przystało starał się nie skarżyć szczególnie głośno.
- Jesteś zbyt dobra dla mnie, moja droga. Pozwól, że wynagrodzę ci to kolacją po spektaklu - odetchnął (prawdopodobnie!) z ulgą, dając tym samym dowód, że byłby wcale niezłym politykiem, bowiem wiarygodność była pierwszą rzeczą, która przychodziła na myśl, gdy tylko się na niego patrzyło. Oczywiście okiem niewprawionym, co w przypadku pani Lovegood nie mogło mieć miejsca, zważywszy iż znała go zapewne lepiej niż rodzona matka.
Trzymając dłoń na klamce drzwi zawahał się, przekrzywiając głowę na prawe ramię. Było wczesne południe, pozostało mu jeszcze najmniej sześć godzin urzędowania za biurkiem, wertowania dokumentów i przyjmowania niezadowolonych - co w urzędzie nie było niczym niezwykłym - czarodziejów pragnących wyrazić swoją dezaprobatę najnowszymi dekretami pani minister.
- Zawsze chciałem zobaczyć prawdziwą harpię, to musiałoby być ciekawe przeżycie przy niedzielnym rodzinnym obiedzie - wzruszył ramionami, odchodząc od drzwi i kierując się stronę szafy stojącej niedaleko biurka. Widocznie podjął decyzję, która niekoniecznie przybliżała go do upragnionego awansu. Nie było to specjalnie trudne, gdy miało się na przeciwko siebie Harriett, która nawet tak poważne spotkanie potrafiła przemienić w towarzyską wizytę. Na widok jej poruszających się w górę i dół brwi z trudem powstrzymał parsknięcie i uklęknął przed drzwiczkami jednej z szafek, z której to wyciągnął dwa kieliszki i karafkę o zawartości mieniącej się zachęcającą rubinową czerwienią. - Zaskoczę cię albo i nie, ale nie mów o tym poza drzwiami tego gabinetu, bo inaczej jak nic będziesz musiała odstąpić mi jedną ze swoich dziesięciu gościnnych sypialni - wymruczał, podnosząc się i prostując plecy. Sprężystym krokiem pokonał odległość dzielącą go od przyjaciółki i ponownie zasiadł na biurku, stawiając obok siebie szkło, które sprawnie napełnił winem, choć jedna niesforna kropla spłynęła poza brzeg kieliszka szczęśliwie jednak nie znacząc entowego drewna, lecz rozmywając się na najnowszym numerze Maga Walczącego. Na ten widok wargi Malfoya wygięły się w krzywym uśmiechu, a wzrok przeniósł się znad gazety na jasne lico Hattie. - Prenumerujesz ten szmatławiec? - zapytał, wskazując spojrzeniem Maga i upijając głęboki łyk wina ze swojego kieliszka. - Na Merlina, postanowili wyciągnąć brudy sprzed ilu to lat? Dwóch, trzech? - pamiętał datę dokładnie. - Jeszcze trochę i przegonię cię w prasie, uważaj. Może następnym razem nie będą tak enigmatyczni i podadzą pełne personalia - sarknął widocznie rozdrażniony. Jedna kropla, mówią że to ona potrafi przelać czarę goryczy. W tym przypadku było to, aż za dosłowne.
- W zielonym byłoby ci do twarzy - jak w każdym innym kolorze, pokręcił jasnowłosą głową. Na kolejne słowa półwili zareagował udawanym zamyśleniem, przesuwając palcami po szczupłym podbródku, aby po zaledwie krótkiej chwili uraczyć ją szerokim, może nawet nieco przekornym uśmiechem. - Mam nadzieję... Chociaż szczerze mówiąc właściwie całkiem mi to odpowiada, powinnaś częściej odwiedzać mnie w biurze. Dostawiłbym drugi fotel - dodał, wcale nie ukrywając faktu, iż skraj biurka nie należy do najwygodniejszych siedzeń, na których dane było mu spoczywać. Chociaż wciąż pozostawało milszym niż krzesła przygotowane dla petentów. Może właśnie nadszedł odpowiedni czas, aby przemyśleć sposób w jaki podejmowani byli zwykli goście lordowskiego gabinetu? Nonsens. Właściwie myślał wyłącznie o swoich własnych czterech literach, a w tym momencie wręcz całkiem dosłownie, choć jak na prawdziwego dżentelmena przystało starał się nie skarżyć szczególnie głośno.
- Jesteś zbyt dobra dla mnie, moja droga. Pozwól, że wynagrodzę ci to kolacją po spektaklu - odetchnął (prawdopodobnie!) z ulgą, dając tym samym dowód, że byłby wcale niezłym politykiem, bowiem wiarygodność była pierwszą rzeczą, która przychodziła na myśl, gdy tylko się na niego patrzyło. Oczywiście okiem niewprawionym, co w przypadku pani Lovegood nie mogło mieć miejsca, zważywszy iż znała go zapewne lepiej niż rodzona matka.
Trzymając dłoń na klamce drzwi zawahał się, przekrzywiając głowę na prawe ramię. Było wczesne południe, pozostało mu jeszcze najmniej sześć godzin urzędowania za biurkiem, wertowania dokumentów i przyjmowania niezadowolonych - co w urzędzie nie było niczym niezwykłym - czarodziejów pragnących wyrazić swoją dezaprobatę najnowszymi dekretami pani minister.
- Zawsze chciałem zobaczyć prawdziwą harpię, to musiałoby być ciekawe przeżycie przy niedzielnym rodzinnym obiedzie - wzruszył ramionami, odchodząc od drzwi i kierując się stronę szafy stojącej niedaleko biurka. Widocznie podjął decyzję, która niekoniecznie przybliżała go do upragnionego awansu. Nie było to specjalnie trudne, gdy miało się na przeciwko siebie Harriett, która nawet tak poważne spotkanie potrafiła przemienić w towarzyską wizytę. Na widok jej poruszających się w górę i dół brwi z trudem powstrzymał parsknięcie i uklęknął przed drzwiczkami jednej z szafek, z której to wyciągnął dwa kieliszki i karafkę o zawartości mieniącej się zachęcającą rubinową czerwienią. - Zaskoczę cię albo i nie, ale nie mów o tym poza drzwiami tego gabinetu, bo inaczej jak nic będziesz musiała odstąpić mi jedną ze swoich dziesięciu gościnnych sypialni - wymruczał, podnosząc się i prostując plecy. Sprężystym krokiem pokonał odległość dzielącą go od przyjaciółki i ponownie zasiadł na biurku, stawiając obok siebie szkło, które sprawnie napełnił winem, choć jedna niesforna kropla spłynęła poza brzeg kieliszka szczęśliwie jednak nie znacząc entowego drewna, lecz rozmywając się na najnowszym numerze Maga Walczącego. Na ten widok wargi Malfoya wygięły się w krzywym uśmiechu, a wzrok przeniósł się znad gazety na jasne lico Hattie. - Prenumerujesz ten szmatławiec? - zapytał, wskazując spojrzeniem Maga i upijając głęboki łyk wina ze swojego kieliszka. - Na Merlina, postanowili wyciągnąć brudy sprzed ilu to lat? Dwóch, trzech? - pamiętał datę dokładnie. - Jeszcze trochę i przegonię cię w prasie, uważaj. Może następnym razem nie będą tak enigmatyczni i podadzą pełne personalia - sarknął widocznie rozdrażniony. Jedna kropla, mówią że to ona potrafi przelać czarę goryczy. W tym przypadku było to, aż za dosłowne.
Fabian Malfoy
Zawód : Pracownik Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
czasem
chciałbym zostawić to wszystko
i
ta głupia nadzieja
że
mam coś jeszcze
do zostawienia
chciałbym zostawić to wszystko
i
ta głupia nadzieja
że
mam coś jeszcze
do zostawienia
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jak na absolutnie niereformowalną marzycielkę przystało, Harriett zdarzało się odpływać myślami w niezbadane rejony wyobrażeń równie pięknych, co nierealnych - w przypadku znajomości z lordem Malfoyem ta zasada obowiązywała szczególnie często przed okresem, w którym nadane zostało jej prawo do nazywania się panią Naifeh... a może odebrane do zwania się panną Lovegood? Ostatnimi czasy granice zacierały się niezwykle łatwo i nic już nie było oczywiste, nawet motywy, którymi kierowała się w momencie wypowiadania sakramentalnego "tak". Byłaby kompletną hipokrytką, jeśli tylko powiedziałaby, że nie myślała nigdy o tym jak odmiennie mogłyby wyglądać ich relacje, gdyby nie osoba jedna czy druga, zdarzenie tamto i owamto, zbieg okoliczności taki czy siaki. Czy byliby innymi ludźmi, niż są teraz? Czy byliby szczęśliwsi? Czy dalej rozmawialiby na wszystkie tematy z niesamowitą lekkością w sercu? Czy zielony faktycznie byłby jej kolorem?
- Błękit - błękit Beauxbatons - kojarzy się z niebem. A to odpowiednie miejsce dla słońca, którym przecież jestem - oświadczyła zupełnie niepoważnie, tonem bezkrytycznej gwiazdki o ego tak napompowanym, że powinna się unosić trzy stopy nad ziemią. To było o wiele prostsze niż reagowanie w odpowiedni sposób na kolejne miłe słowa; przyjmowanie tych od jakiegoś czasu stało się dla niej dziwnie trudne, niezależnie od tego z czyich ust padały. - Jak dostawisz drugi fotel, będę czuła się zobowiązana do tego, by odwiedzać cię z zatrważającą regularnością. Pytanie tylko, co będzie mniej komfortowe dla twoich petentów, przygotowane dla nich krzesła czy świdrująca ich spojrzeniem pani prezes u boku lorda Malfoya? - zaśmiała się z tej wizji, z lekkim powątpiewaniem zerkając na biurko z litego drewna, na którym Fabian przycupnął jak kura na grzędzie - skojarzenie to zachowała dla siebie, uśmiechając się tylko niczym Mona Lisa, która jednak nieporównywalnie przebijała Lovegood w enigmatyczności.
- Musiałabym być potworem, żeby się nie zgodzić - odparła z emfazą, nie mogąc odmówić przyjacielowi daru przekonywania. Nie, żeby było ją tak ciężko namówić do spędzenia kolejnych paru godzin w bańce odciętej od trosk życia powszedniego. Przesunęła dłońmi po podłokietnikach fotela, badając miękką fakturę skóry w kolorze gorzkiej czekolady i w milczeniu zachwycając się kunsztownością tych małych szczegółów, które zazwyczaj w oczach ludzi przemykały niezauważone. Powiodła palcem wskazującym po symetrycznych przeszyciach, przycisnęła sprężyste wybrzuszenie pomiędzy nimi - tak, ten fotel zdecydowanie wart był więcej niż jej półroczny przychód.
- Zaprosiłabym cię na obiad do moich rodziców, lecz obawiam się, że w twoim towarzystwie Charlotte byłaby cała w skowronkach - stwierdziła rozbawionym głosem, nie kryjąc wcale nieustających, niezdrowych ambicji jej matki, by ochoczo powitać w rodzinie szlachetnie urodzonego (oby) przyszłego zięcia, na którego według kapryśnej wili Fabian ze swoim umiłowaniem dla sztuki i wyrafinowaniem nadawałby się wprost idealnie. - Chciałam powiedzieć, że twój sekret będzie u mnie bezpieczny, lecz teraz zmuszasz mnie do kwestionowania moich priorytetów - zareagowała z lekkim opóźnieniem, skutecznie zduszając na języku słowa, które w pierwszym odruchu chciała wypowiedzieć. Całość skwitowała rozpromienionym uśmiechem; zestaw kieliszkowo-karafkowy w połączeniu z niepodzielną uwagą Fabiana skutecznie przemawiał do jej dobrego humoru, może odrobinę brykającego w niebezpiecznym kierunku i ponownie wypełniającym jej blond głowę niepoprawnymi wizjami, w których to Fabian po dniu spędzonym w Ministerstwie nie wracał do Wiltshire. Nieświadomie ściągnęła brwi ku sobie, dopiero co rejestrując, że szlachcic ponownie znajdował się tuż obok niej. Wróciła stopami na ziemię; nawet jeśli jej buty na wysokim obcasie ledwie jej dotykały. - Zdarza mi się go czytywać - przez domysł dlatego, że część jej klientek uważała Walczącego Maga za świętość i jedyne rozmowy, jakie można było z nimi odbyć w trakcie przymiarek, tyczyły się właśnie publikowanych w nim artykułów. Mniej oczywistym powodem było przyzwyczajenie; pamiętała doskonale, jak napędzany ideą równości Zaim bulwersował się coraz bardziej z każdą przeczytaną linijką i chociaż jego wąs drgał nerwowo, oświadczał butnie, że musi znać brednie wypełniające głowy tak wielu ludzi, z którymi codziennie obtyka się w pracy i kontynuował lekturę. Harriett odgoniła od siebie to wspomnienie, skupiając się ponownie na Malfoyu i kształtnych literach wypełniających strony w dużym formacie, służące zaledwie jako podkładka pod karafkę. - Arianna Burke zapewne musi sobie ulżyć w sezonie zaręczyn i ślubów, musisz ją zrozumieć, niełatwo jest być starą panną w tak gorącym okresie towarzyskim - odpowiedziała, zupełnie lekceważąc powagę obrazoburczej kolumny i starania panny Burke, by wbić szpilkę innemu rodowi. Upiła łyk rubinowego trunku. - Czy jest naprawdę aż tak poważnie, jak piszą? Aresztują szlachtę - twoją żonę - i planują zamknięcie Hogsmeade? - zapytała, wciąż marszcząc jasne brwi. Nie chciała wierzyć w wyczytane rewelacje, lecz te mimo wszystko budziły w niej niepokój, który lord Malfoy, jako pracownik Ministerstwa, znajdujący się bliżej źródła, mógł rozwiać - lub uzasadnić. Oderwała się jednak od tych, jak na jej ignorancki gust, wydumanych obaw, by spojrzeć czujnie na blondyna, coraz bardziej uzewnętrzniającego swoją irytację. - Żal twoich nerwów, te bzdury nie mogą cię dotknąć - rzekła w uspakajającej manierze zaskakująco gładkim głosem i - chociaż zawahała się dosłownie na parę sekund - zbliżyła swoją dłoń do entowego biurka, by położyć ją na dłoni Fabiana, dłoni pianisty, którym niedane mu było zostać i ścisnąć ją lekko w pokrzepiającym geście. Jeśli ktoś mógł mu mówić o dystansowaniu się od złej prasy, zdecydowanie była to Harriett.
- Błękit - błękit Beauxbatons - kojarzy się z niebem. A to odpowiednie miejsce dla słońca, którym przecież jestem - oświadczyła zupełnie niepoważnie, tonem bezkrytycznej gwiazdki o ego tak napompowanym, że powinna się unosić trzy stopy nad ziemią. To było o wiele prostsze niż reagowanie w odpowiedni sposób na kolejne miłe słowa; przyjmowanie tych od jakiegoś czasu stało się dla niej dziwnie trudne, niezależnie od tego z czyich ust padały. - Jak dostawisz drugi fotel, będę czuła się zobowiązana do tego, by odwiedzać cię z zatrważającą regularnością. Pytanie tylko, co będzie mniej komfortowe dla twoich petentów, przygotowane dla nich krzesła czy świdrująca ich spojrzeniem pani prezes u boku lorda Malfoya? - zaśmiała się z tej wizji, z lekkim powątpiewaniem zerkając na biurko z litego drewna, na którym Fabian przycupnął jak kura na grzędzie - skojarzenie to zachowała dla siebie, uśmiechając się tylko niczym Mona Lisa, która jednak nieporównywalnie przebijała Lovegood w enigmatyczności.
- Musiałabym być potworem, żeby się nie zgodzić - odparła z emfazą, nie mogąc odmówić przyjacielowi daru przekonywania. Nie, żeby było ją tak ciężko namówić do spędzenia kolejnych paru godzin w bańce odciętej od trosk życia powszedniego. Przesunęła dłońmi po podłokietnikach fotela, badając miękką fakturę skóry w kolorze gorzkiej czekolady i w milczeniu zachwycając się kunsztownością tych małych szczegółów, które zazwyczaj w oczach ludzi przemykały niezauważone. Powiodła palcem wskazującym po symetrycznych przeszyciach, przycisnęła sprężyste wybrzuszenie pomiędzy nimi - tak, ten fotel zdecydowanie wart był więcej niż jej półroczny przychód.
- Zaprosiłabym cię na obiad do moich rodziców, lecz obawiam się, że w twoim towarzystwie Charlotte byłaby cała w skowronkach - stwierdziła rozbawionym głosem, nie kryjąc wcale nieustających, niezdrowych ambicji jej matki, by ochoczo powitać w rodzinie szlachetnie urodzonego (oby) przyszłego zięcia, na którego według kapryśnej wili Fabian ze swoim umiłowaniem dla sztuki i wyrafinowaniem nadawałby się wprost idealnie. - Chciałam powiedzieć, że twój sekret będzie u mnie bezpieczny, lecz teraz zmuszasz mnie do kwestionowania moich priorytetów - zareagowała z lekkim opóźnieniem, skutecznie zduszając na języku słowa, które w pierwszym odruchu chciała wypowiedzieć. Całość skwitowała rozpromienionym uśmiechem; zestaw kieliszkowo-karafkowy w połączeniu z niepodzielną uwagą Fabiana skutecznie przemawiał do jej dobrego humoru, może odrobinę brykającego w niebezpiecznym kierunku i ponownie wypełniającym jej blond głowę niepoprawnymi wizjami, w których to Fabian po dniu spędzonym w Ministerstwie nie wracał do Wiltshire. Nieświadomie ściągnęła brwi ku sobie, dopiero co rejestrując, że szlachcic ponownie znajdował się tuż obok niej. Wróciła stopami na ziemię; nawet jeśli jej buty na wysokim obcasie ledwie jej dotykały. - Zdarza mi się go czytywać - przez domysł dlatego, że część jej klientek uważała Walczącego Maga za świętość i jedyne rozmowy, jakie można było z nimi odbyć w trakcie przymiarek, tyczyły się właśnie publikowanych w nim artykułów. Mniej oczywistym powodem było przyzwyczajenie; pamiętała doskonale, jak napędzany ideą równości Zaim bulwersował się coraz bardziej z każdą przeczytaną linijką i chociaż jego wąs drgał nerwowo, oświadczał butnie, że musi znać brednie wypełniające głowy tak wielu ludzi, z którymi codziennie obtyka się w pracy i kontynuował lekturę. Harriett odgoniła od siebie to wspomnienie, skupiając się ponownie na Malfoyu i kształtnych literach wypełniających strony w dużym formacie, służące zaledwie jako podkładka pod karafkę. - Arianna Burke zapewne musi sobie ulżyć w sezonie zaręczyn i ślubów, musisz ją zrozumieć, niełatwo jest być starą panną w tak gorącym okresie towarzyskim - odpowiedziała, zupełnie lekceważąc powagę obrazoburczej kolumny i starania panny Burke, by wbić szpilkę innemu rodowi. Upiła łyk rubinowego trunku. - Czy jest naprawdę aż tak poważnie, jak piszą? Aresztują szlachtę - twoją żonę - i planują zamknięcie Hogsmeade? - zapytała, wciąż marszcząc jasne brwi. Nie chciała wierzyć w wyczytane rewelacje, lecz te mimo wszystko budziły w niej niepokój, który lord Malfoy, jako pracownik Ministerstwa, znajdujący się bliżej źródła, mógł rozwiać - lub uzasadnić. Oderwała się jednak od tych, jak na jej ignorancki gust, wydumanych obaw, by spojrzeć czujnie na blondyna, coraz bardziej uzewnętrzniającego swoją irytację. - Żal twoich nerwów, te bzdury nie mogą cię dotknąć - rzekła w uspakajającej manierze zaskakująco gładkim głosem i - chociaż zawahała się dosłownie na parę sekund - zbliżyła swoją dłoń do entowego biurka, by położyć ją na dłoni Fabiana, dłoni pianisty, którym niedane mu było zostać i ścisnąć ją lekko w pokrzepiającym geście. Jeśli ktoś mógł mu mówić o dystansowaniu się od złej prasy, zdecydowanie była to Harriett.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Odpowiednie miejsce dla słońca, którym przecież jestem.
Żart nie będący żartem, pani Lovegood faktycznie pełniła tę rolę w życiu Malfoya, choć nie był pewien czy zdawała sobie z tego sprawę. Eteryczna, zawsze gotowa do wyciągnięcia pomocnej dłoni czy też wysłuchania najbardziej absurdalnych i niedorzecznych myśli kołaczących pod jasną lordowską czupryną. Czy zdawała sobie sprawę z uczuć, które do niej żywił już od dłuższego czasu? Nie miał pojęcia, najmniejszego. Nigdy nie radził sobie najlepiej z wyrażeniem tych ciepłych czy też czułych emocji, nie mając za to najmniejszego problemu z okazywaniem niezadowolenia czy też niesmaku. Chociaż... może dawniej przed tym wszystkim było inaczej?
- Zieleń to nie tylko kolor Slytherinu, ale też Malfoyów - dopowiedział, zanim dotarło do niego, iż jego słowa można dwojako zinterpretować. Zapewne gdyby posiadał zdolność rumienienia się, spąsowiałby właśnie w tej chwili. No chyba że zupełnie nie przejąłby się faktem, iż właśnie zasugerował wili, że wyglądałaby wręcz idealnie w barwach jego rodziny, co bliższe było rzeczywistości. - W pewnym sensie - machnął dłonią, opuszczając kurtynę milczenia na drugi kolor będący według niektórych odzwierciedleniem charakterów większości szlachetnie urodzonych, co było niedorzeczne (sic!) i zapewne wywołałoby u Fabiana spojrzenie pełne politowania, bowiem nie o złocie była tu mowa. Oczywiście po raz kolejny okazałby się hipokrytą, lecz raz w tą czy w tamtą nie robił przecież żadnej różnicy, prawda?
- Komfortowe? Waliliby tu drzwi i oknami. Rozmyśliłem się, żadnego dodatkowego fotela nie będzie - wzdrygnął się z widocznym obrzydzeniem na myśl, iż mogłoby przybyć mu nie tyle co pracy, co bliższego kontaktu z petentami, których ograniczone mózgi nie mogły pojąć delikatnego i precyzyjnego systemu działania Ministerstwa. Nie lubił pracy z ludźmi, zdecydowanie lepiej odnajdywał się wśród cichych czterech ścian gabinetu, przerzucając kolejne strony dokumentów, podpisując pomniejsze wyroki skazujące lub uniewinniające, tworząc propozycje dekretów namiętnie odrzucanych przez minister za nic mającą opinię mądrzejszych od siebie. Grymas zniesmaczenie szybko jednak ustąpił miejsca uśmiechowi, gdy tylko Harriett wspomniała o swojej matce, która według jej słów zapałałaby do niego sympatią, co niejednokrotnie było żartów pomiędzy nimi - zięć idealny (pozornie?, nie). - Zaproś, wiesz przecież jak lubię sprawiać przyjemność pięknym kobietom - zaśmiał się, przebiegając palcami po szkle trzymanym w dłoni, jakby badając jego gładką fakturę. - Szczególnie, gdy alternatywą jest ich przemiana w harpię - dodał, mrużąc jasne oczy w niemym rozbawieniu, które rosło wraz z kolejnymi słowami kobiety. Merlinie, Lovegood doskonale wiedziała co robić, by skupić na sobie całą uwagę rozmówcy; te dwuznaczności, uśmiechy wobec których nawet gdyby chciał (a nie chciał) nie potrafiłby pozostać obojętnym, oczy błyszczące tak, iż chciałby powiedzieć "knucik za twoje myśli". Schował wargi za brzegiem szkła, jakby obawiając się tego co Harriett mogłaby wyczytać z ich skrzywienia, załamania kącików ust. Chwilę trwało nim na powrót odstawił naczynie na blat entowego biurka, pewną zdobioną w rodowy sygnet dłonią dopełniając jego zawartość. Skrzywił się nieznacznie, unosząc spojrzenie na twarz swojej rozmówczyni, która tak starannie dobierała swoje kolejne słowa.
- Aresztują - przytaknął krótko, przewracając oczami i prychając krótko, co było jedynym działaniem, na które mógł sobie pozwolić w tej sytuacji. - Za nic mają arystokrację, wbijając tym samym kij w mrowisko. Tuft jest durna, długo nie utrzyma stołka jeśli dalej będzie podburzała przeciwko sobie stare rody - czy zdawał sobie sprawę z tego, iż brzmi jak typowy przedstawiciel wyższych sfer? Na pewno. - Hogsmeade? Ciężko powiedzieć, Hattie - westchnął, pocierając jasne czoło palcami i z ulgą przyjmując zmianę tematu, choć ten mógłby postronnej osobie wydawać się bardziej niezręczny, niepewny. Nie przy Lovegood.
- Pewnie masz rację, poza tym Burke nigdy nie słynęli z ogłady, nie wiem dlaczego te potwarze - czy rzeczywiście nimi były? - tak mnie dotykają. Chyba tylko ze względu na Leandrę. Jej jako mojej żonie na pewno nie jest łatwo czytać podobne rzeczy, choćby działy się zanim uzyskała prawo do używania zaklęć poza szkolnymi murami - jakże niedorzecznie to brzmiało! Zakołysał kieliszkiem, wpatrując się tępo w rubinową czerwień buzującą wśród cienkich szklanych ścianek. Wino było mocne, a z każdym kolejnym jego łykiem tylko upewniał się w przekonaniu, iż chwycił nie tę karafkę, którą zamierzał poczęstować przyjaciółkę. Dopiero czując delikatną dłoń na swojej uniósł zachmurzone spojrzenie na wilę i uśmiechnął się z wysiłkiem. - Przepraszam, nie przyszłaś tu przecież wysłuchiwać moich smętów, jestem fatalnym gospodarzem - przesunął palcami po aksamitnej skórze kobiety, ciesząc się jej bliskością, którą przecież zawsze wysoko... cenił?
Żart nie będący żartem, pani Lovegood faktycznie pełniła tę rolę w życiu Malfoya, choć nie był pewien czy zdawała sobie z tego sprawę. Eteryczna, zawsze gotowa do wyciągnięcia pomocnej dłoni czy też wysłuchania najbardziej absurdalnych i niedorzecznych myśli kołaczących pod jasną lordowską czupryną. Czy zdawała sobie sprawę z uczuć, które do niej żywił już od dłuższego czasu? Nie miał pojęcia, najmniejszego. Nigdy nie radził sobie najlepiej z wyrażeniem tych ciepłych czy też czułych emocji, nie mając za to najmniejszego problemu z okazywaniem niezadowolenia czy też niesmaku. Chociaż... może dawniej przed tym wszystkim było inaczej?
- Zieleń to nie tylko kolor Slytherinu, ale też Malfoyów - dopowiedział, zanim dotarło do niego, iż jego słowa można dwojako zinterpretować. Zapewne gdyby posiadał zdolność rumienienia się, spąsowiałby właśnie w tej chwili. No chyba że zupełnie nie przejąłby się faktem, iż właśnie zasugerował wili, że wyglądałaby wręcz idealnie w barwach jego rodziny, co bliższe było rzeczywistości. - W pewnym sensie - machnął dłonią, opuszczając kurtynę milczenia na drugi kolor będący według niektórych odzwierciedleniem charakterów większości szlachetnie urodzonych, co było niedorzeczne (sic!) i zapewne wywołałoby u Fabiana spojrzenie pełne politowania, bowiem nie o złocie była tu mowa. Oczywiście po raz kolejny okazałby się hipokrytą, lecz raz w tą czy w tamtą nie robił przecież żadnej różnicy, prawda?
- Komfortowe? Waliliby tu drzwi i oknami. Rozmyśliłem się, żadnego dodatkowego fotela nie będzie - wzdrygnął się z widocznym obrzydzeniem na myśl, iż mogłoby przybyć mu nie tyle co pracy, co bliższego kontaktu z petentami, których ograniczone mózgi nie mogły pojąć delikatnego i precyzyjnego systemu działania Ministerstwa. Nie lubił pracy z ludźmi, zdecydowanie lepiej odnajdywał się wśród cichych czterech ścian gabinetu, przerzucając kolejne strony dokumentów, podpisując pomniejsze wyroki skazujące lub uniewinniające, tworząc propozycje dekretów namiętnie odrzucanych przez minister za nic mającą opinię mądrzejszych od siebie. Grymas zniesmaczenie szybko jednak ustąpił miejsca uśmiechowi, gdy tylko Harriett wspomniała o swojej matce, która według jej słów zapałałaby do niego sympatią, co niejednokrotnie było żartów pomiędzy nimi - zięć idealny (pozornie?, nie). - Zaproś, wiesz przecież jak lubię sprawiać przyjemność pięknym kobietom - zaśmiał się, przebiegając palcami po szkle trzymanym w dłoni, jakby badając jego gładką fakturę. - Szczególnie, gdy alternatywą jest ich przemiana w harpię - dodał, mrużąc jasne oczy w niemym rozbawieniu, które rosło wraz z kolejnymi słowami kobiety. Merlinie, Lovegood doskonale wiedziała co robić, by skupić na sobie całą uwagę rozmówcy; te dwuznaczności, uśmiechy wobec których nawet gdyby chciał (a nie chciał) nie potrafiłby pozostać obojętnym, oczy błyszczące tak, iż chciałby powiedzieć "knucik za twoje myśli". Schował wargi za brzegiem szkła, jakby obawiając się tego co Harriett mogłaby wyczytać z ich skrzywienia, załamania kącików ust. Chwilę trwało nim na powrót odstawił naczynie na blat entowego biurka, pewną zdobioną w rodowy sygnet dłonią dopełniając jego zawartość. Skrzywił się nieznacznie, unosząc spojrzenie na twarz swojej rozmówczyni, która tak starannie dobierała swoje kolejne słowa.
- Aresztują - przytaknął krótko, przewracając oczami i prychając krótko, co było jedynym działaniem, na które mógł sobie pozwolić w tej sytuacji. - Za nic mają arystokrację, wbijając tym samym kij w mrowisko. Tuft jest durna, długo nie utrzyma stołka jeśli dalej będzie podburzała przeciwko sobie stare rody - czy zdawał sobie sprawę z tego, iż brzmi jak typowy przedstawiciel wyższych sfer? Na pewno. - Hogsmeade? Ciężko powiedzieć, Hattie - westchnął, pocierając jasne czoło palcami i z ulgą przyjmując zmianę tematu, choć ten mógłby postronnej osobie wydawać się bardziej niezręczny, niepewny. Nie przy Lovegood.
- Pewnie masz rację, poza tym Burke nigdy nie słynęli z ogłady, nie wiem dlaczego te potwarze - czy rzeczywiście nimi były? - tak mnie dotykają. Chyba tylko ze względu na Leandrę. Jej jako mojej żonie na pewno nie jest łatwo czytać podobne rzeczy, choćby działy się zanim uzyskała prawo do używania zaklęć poza szkolnymi murami - jakże niedorzecznie to brzmiało! Zakołysał kieliszkiem, wpatrując się tępo w rubinową czerwień buzującą wśród cienkich szklanych ścianek. Wino było mocne, a z każdym kolejnym jego łykiem tylko upewniał się w przekonaniu, iż chwycił nie tę karafkę, którą zamierzał poczęstować przyjaciółkę. Dopiero czując delikatną dłoń na swojej uniósł zachmurzone spojrzenie na wilę i uśmiechnął się z wysiłkiem. - Przepraszam, nie przyszłaś tu przecież wysłuchiwać moich smętów, jestem fatalnym gospodarzem - przesunął palcami po aksamitnej skórze kobiety, ciesząc się jej bliskością, którą przecież zawsze wysoko... cenił?
Fabian Malfoy
Zawód : Pracownik Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
czasem
chciałbym zostawić to wszystko
i
ta głupia nadzieja
że
mam coś jeszcze
do zostawienia
chciałbym zostawić to wszystko
i
ta głupia nadzieja
że
mam coś jeszcze
do zostawienia
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie chciała konfabulować. Nawet jeśli kiedykolwiek któryś z gestów czy słów Fabiana mógł zawierać drugie dno, Harriett wolała obstawać przy opcji krótkowzrocznej i nie rujnować swoimi paranojami (życzeniami?) przyjaźni z osobą, której nie wyobrażała sobie nie mieć w swoim życiu. Pół kroku w tył, poprawna postawa, perlisty śmiech i cała gama żartów sypanych jak z rękawa. Łatwiej, lżej i bezpieczniej. Czy to nie zabawne, jak bardzo na przestrzeni czasu pozmieniały się wyznawane przez półwilę wartości? Nie wiedziała już sama, kiedy minęła ten kamień milowy, od którego zdawało się już nie być powrotu do wspominanej tęsknie beztroski minionych lat. Czy kiedyś byli innymi ludźmi?
- Zawsze lubiłam zieleń - rzuciła więc lekkim tonem, zgodnie ze swoją najnowszą strategią, która nie zmuszała Malfoya do oblewania się rumieńcem, a w taktowny sposób pozostawiała im możliwość żeglowania po otwartych wodach tematów średnio poważnych. Wygięła usta we wdzięcznym uśmiechu, kwitując tym samym niemalże artystyczne rozważania kolorystyczne, a uczucie wiążącego się w supeł żołądka uznając za skutek zbyt okrojonego jak na porę zimową śniadania. Jednowymiarowy świat był tak cudownie przejrzysty - nawet jeśli przeraźliwie płaski.
- Masz rację, nic, tylko zakłócaliby nasze urocze popołudnia, w związku z czym gabinet ten zbrzydłby mi szybciej niż ustawa przewiduje - przyznała szlachcicowi rację, nie bez przekory obracając wszystko tak, by w gruncie rzeczy nawet neutralna wypowiedź skupiała się na niej samej, a nie na upierdliwych petentach czy monochromatycznych realiach ministerialnych. Upiła łyk wina, by zaledwie przez parę sekund bezgłośnie deliberować nad tym czy to stosunkowo wczesna godzina jest powodem tego, że smak rubinowego trunku wydaje się być aż tak intensywny. - Obawiam się, że w podobnych okolicznościach mógłby mnie dopaść atak chorobliwej zazdrości, a tego, mon chéri, nie chciałbyś być świadkiem - zapewniła z pełną mocą przekonywania, okrężnym ruchem nadgarstka wprawiając wino w kieliszku w lekkie wirowanie i wpatrując się w to, jak miękko tańczy tuż przy kryształowych ściankach, zupełnie niczym tancerki w sukniach o soczystej barwie. - Cóż to za nieprzepisowe wyłamywanie się konwenansom, czy to nie Traversowie winni być zafascynowani żywiołami? - zażartowała bezpardonowo z szalonych jej zdaniem norm wyznaczających krąg zainteresowań poszczególnych rodów. Jak można było tak absurdalnie ograniczać innych ludzi i odgórnie im narzucać to, co może ich pochłaniać bez reszty, a co powinni zostawić przedstawicielom innej familii? Upiła kolejny łyk wina, próbując zinterpretować skwaszoną minę Malfoya jeszcze zanim ponownie podjął temat.
- Szczerze nie rozumiem dlaczego ktokolwiek o zdrowych zmysłach miałby prowokować najbardziej wpływową grupę społeczną na Wyspach i oczekiwać dobrego obrotu spraw - stwierdziła sceptycznie, wciąż nie widząc ładu i składu w ostatnich działaniach władz, jednak świadomość, że nie była jedyną niezorientowaną w wyższych celach, w jakiś sposób okazała się być pocieszająca. - Dbasz o swoje dobre imię, to zupełnie normalne, że podobne publikacje wzbudzają w tobie irytację - pamiętała o wszystkim, oczywiście, że pamiętała, to jej jednak nie przeszkadzało w wypowiadaniu podobnych słów i wybielaniu Fabiana w ten sam sposób, w jaki czyniła to ze wszystkimi bliskimi jej sercu osobami, odcinając od nich wszystkie grzechy niczym kupony na loterii. Błędy przeszłości, nawet jeśli wewnętrznie wciąż burzyli się przed stosowaniem tego właśnie nazewnictwa, nie mogły plamić ich codzienności. Lovegood poratowała się zawartością kieliszka w celu zamaskowania wpełzającego na jej twarz zmieszania okraszonego niezadowoleniem, gdy z ust szlachcica padło imię jego żony - tak łatwo było o niej zapomnieć i wymazać ze świadomości fakt, że w hierarchii najważniejszych kobiet w życiu Malfoya Harriett musiała spaść o jedno miejsce. - Zdystansuj się od tego nie dla niej, nie dla kogokolwiek innego, ale dla siebie - ściszyła głos, wbijając spojrzenie w swój pierścionek z kamieniem księżycowym. O wiele łatwiej było jej korespondencyjnie wypytywać z czystej uprzejmości o samopoczucie młodej lady, przebywając sam na sam z przyjacielem, imię arystokratki odmawiało przejścia przez gardło półwili. Próżność? Zazdrość? Niezręczność? Wszystko po trochu? Nic z wymienionych? Wino (czyżby?) szumiało jej w głowie, gdy chłonęła ciepło płynące z dłoni Fabiana, uśmiechając się w coraz bardziej rozluźniony sposób i odnajdując ponownie jego spojrzenie. Potrząsnęła głową przecząco. - Mów mi o wszystkim, o czym tylko chcesz. Zawsze cię wysłucham, przecież wiesz - rzekła, wciąż nie cofając swojej dłoni, chociaż może właśnie to należało uczynić. Właśnie w tym gabinecie, w towarzystwie tego mężczyzny, czuła się dobrze po raz pierwszy od naprawdę dawna. Trwaj więc, chwilo, trwaj. - Nie chcę wracać do domu - powiedziała ledwie słyszalnie, jakby samo wypowiadanie tych słów było zbrodnią.
- Zawsze lubiłam zieleń - rzuciła więc lekkim tonem, zgodnie ze swoją najnowszą strategią, która nie zmuszała Malfoya do oblewania się rumieńcem, a w taktowny sposób pozostawiała im możliwość żeglowania po otwartych wodach tematów średnio poważnych. Wygięła usta we wdzięcznym uśmiechu, kwitując tym samym niemalże artystyczne rozważania kolorystyczne, a uczucie wiążącego się w supeł żołądka uznając za skutek zbyt okrojonego jak na porę zimową śniadania. Jednowymiarowy świat był tak cudownie przejrzysty - nawet jeśli przeraźliwie płaski.
- Masz rację, nic, tylko zakłócaliby nasze urocze popołudnia, w związku z czym gabinet ten zbrzydłby mi szybciej niż ustawa przewiduje - przyznała szlachcicowi rację, nie bez przekory obracając wszystko tak, by w gruncie rzeczy nawet neutralna wypowiedź skupiała się na niej samej, a nie na upierdliwych petentach czy monochromatycznych realiach ministerialnych. Upiła łyk wina, by zaledwie przez parę sekund bezgłośnie deliberować nad tym czy to stosunkowo wczesna godzina jest powodem tego, że smak rubinowego trunku wydaje się być aż tak intensywny. - Obawiam się, że w podobnych okolicznościach mógłby mnie dopaść atak chorobliwej zazdrości, a tego, mon chéri, nie chciałbyś być świadkiem - zapewniła z pełną mocą przekonywania, okrężnym ruchem nadgarstka wprawiając wino w kieliszku w lekkie wirowanie i wpatrując się w to, jak miękko tańczy tuż przy kryształowych ściankach, zupełnie niczym tancerki w sukniach o soczystej barwie. - Cóż to za nieprzepisowe wyłamywanie się konwenansom, czy to nie Traversowie winni być zafascynowani żywiołami? - zażartowała bezpardonowo z szalonych jej zdaniem norm wyznaczających krąg zainteresowań poszczególnych rodów. Jak można było tak absurdalnie ograniczać innych ludzi i odgórnie im narzucać to, co może ich pochłaniać bez reszty, a co powinni zostawić przedstawicielom innej familii? Upiła kolejny łyk wina, próbując zinterpretować skwaszoną minę Malfoya jeszcze zanim ponownie podjął temat.
- Szczerze nie rozumiem dlaczego ktokolwiek o zdrowych zmysłach miałby prowokować najbardziej wpływową grupę społeczną na Wyspach i oczekiwać dobrego obrotu spraw - stwierdziła sceptycznie, wciąż nie widząc ładu i składu w ostatnich działaniach władz, jednak świadomość, że nie była jedyną niezorientowaną w wyższych celach, w jakiś sposób okazała się być pocieszająca. - Dbasz o swoje dobre imię, to zupełnie normalne, że podobne publikacje wzbudzają w tobie irytację - pamiętała o wszystkim, oczywiście, że pamiętała, to jej jednak nie przeszkadzało w wypowiadaniu podobnych słów i wybielaniu Fabiana w ten sam sposób, w jaki czyniła to ze wszystkimi bliskimi jej sercu osobami, odcinając od nich wszystkie grzechy niczym kupony na loterii. Błędy przeszłości, nawet jeśli wewnętrznie wciąż burzyli się przed stosowaniem tego właśnie nazewnictwa, nie mogły plamić ich codzienności. Lovegood poratowała się zawartością kieliszka w celu zamaskowania wpełzającego na jej twarz zmieszania okraszonego niezadowoleniem, gdy z ust szlachcica padło imię jego żony - tak łatwo było o niej zapomnieć i wymazać ze świadomości fakt, że w hierarchii najważniejszych kobiet w życiu Malfoya Harriett musiała spaść o jedno miejsce. - Zdystansuj się od tego nie dla niej, nie dla kogokolwiek innego, ale dla siebie - ściszyła głos, wbijając spojrzenie w swój pierścionek z kamieniem księżycowym. O wiele łatwiej było jej korespondencyjnie wypytywać z czystej uprzejmości o samopoczucie młodej lady, przebywając sam na sam z przyjacielem, imię arystokratki odmawiało przejścia przez gardło półwili. Próżność? Zazdrość? Niezręczność? Wszystko po trochu? Nic z wymienionych? Wino (czyżby?) szumiało jej w głowie, gdy chłonęła ciepło płynące z dłoni Fabiana, uśmiechając się w coraz bardziej rozluźniony sposób i odnajdując ponownie jego spojrzenie. Potrząsnęła głową przecząco. - Mów mi o wszystkim, o czym tylko chcesz. Zawsze cię wysłucham, przecież wiesz - rzekła, wciąż nie cofając swojej dłoni, chociaż może właśnie to należało uczynić. Właśnie w tym gabinecie, w towarzystwie tego mężczyzny, czuła się dobrze po raz pierwszy od naprawdę dawna. Trwaj więc, chwilo, trwaj. - Nie chcę wracać do domu - powiedziała ledwie słyszalnie, jakby samo wypowiadanie tych słów było zbrodnią.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Odstawił kieliszek z niedopitym winem na blat biurka. Uwolniwszy dłoń od zbędnego balastu rozluźnił kołnierz białej koszuli wyłaniającej się spod ciężkiej służbowej szaty. Przez chwilę ponownie sprawiał wrażenie zmęczonego, wręcz zmiętego. Nie było sensu udawać przed Harriett, że było inaczej, znała go zbyt dobrze, by bawić się z nią w grę pozorów. Odkryłaby to szybciej niż zdążyłby wypowiedzieć, choćby krótkie nieprawda. Czy między innymi nie na tym polegała magia ich relacji?
- Nie mówmy o polityce, to temat rzeka - pokręcił głową, powstrzymując się przed skrzywieniem warg w grymasie zniesmaczenia, które odczuwał na samą myśl o niedawnych poczynaniach Ministerstwa. - Łatwo się utopić - wyrwało mu się, choć wcale nie zamierzał tego dodawać. Uniósł kieliszek do ust w próbie spłukania winem gorzkości zalewającej podniebienie i język, daremnie. Zamilkł na dłuższą chwilę, nie zaprzestając przy tym powolnego gładzenia drobnej kobiecej dłoni, oplatając ją smukłymi palcami. Nie zastanawiał się nad tym, wydawało mu się to najbardziej naturalną rzeczą jaką robił od dawna. Ciepło płynące od srebrnowłosej półwili było krzepiące, uspokajające demony niedawnych tragedii. Słuchając jej, patrząc w bladą i zmęczoną, choć wciąż niezwykle piękną twarz nie potrafił powstrzymać się przed cichym westchnięciem mającym źródło w uczuciu... wstydu? Ostatnie miesiące były dla niej piekłem, przez które przechodziła z uniesioną głową, wciąż znajdując siłę i czas, aby wysłuchiwać jego zwierzeń i trosk, które nawet w połowie nie równały się tymi, z którymi sama musiała się mierzyć.
- Dla siebie? - potrząsnął głową, aż platynowe kosmyki zbyt długo nie przycinanych, kto by o tym pamiętał?, włosów opadły mu na czoło i oczy. Niecierpliwym gestem odgarnął je na bok. - Nie pamiętam kiedy ostatnio zrobiłem coś dla siebie - obowiązki względem rodu, Ministerstwa i żony - to było ważne, a przynajmniej to starano mu się wmówić odkąd właściwie sięgał pamięcią. Jednostka nie była istotna, czy nie tak brzmiał morał lekcji wymierzonej mu przez własnego ojca? Nie warto było się nad tym rozwodzić, niejednokrotnie na przestrzeni lat zdarzało mu się rozbijać o to, lecąc w ogień wspomnień niczym ćma. Harriett była jedyną osobą potrafiącą skutecznie zdmuchnąć tę świeczkę nim zdążył się w niej na dobre spopielić. W reakcji na jej kolejne słowa, jakim cudem zawsze wiedziała co powiedzieć?, uśmiechnął się, choć jeszcze przed kilkoma sekundami zarzekałby się, iż nie będzie ponownie w stanie zmusić się do choćby minimalnego uniesienia kącika ust. Rozluźnił się, czując jak napięte mięśnie karku i pleców powoli odpuszczają, niosąc za sobą odprężenie, mimo nie najwygodniejszej pozycji w jakiej zasiadał. Przez chwilę spoglądał gdzieś ponad ramieniem przyjaciółki, powoli przetrawiając jej słowa, aż nie padło z jej strony kolejne zdanie, będące dla niego niczym policzek przywracający świadomość.
- Hattie, ma chérie - powietrze wydostało się z jego płuc z cichym świstem, kiedy pochylał się do przodu, sięgając ku kobiecie, aby wstając móc otoczyć ją ramionami. - Nie musisz wracać do domu - wyszeptał gdzieś w okolice jej ucha, przesuwając dłońmi po szczupłych plecach wili. Wydawała się taka krucha. Chciał, a właściwie w tej chwili nie pragnął niczego innego bardziej, być dla niej wsparciem - podporą, której potrzebowała.
- Nie mówmy o polityce, to temat rzeka - pokręcił głową, powstrzymując się przed skrzywieniem warg w grymasie zniesmaczenia, które odczuwał na samą myśl o niedawnych poczynaniach Ministerstwa. - Łatwo się utopić - wyrwało mu się, choć wcale nie zamierzał tego dodawać. Uniósł kieliszek do ust w próbie spłukania winem gorzkości zalewającej podniebienie i język, daremnie. Zamilkł na dłuższą chwilę, nie zaprzestając przy tym powolnego gładzenia drobnej kobiecej dłoni, oplatając ją smukłymi palcami. Nie zastanawiał się nad tym, wydawało mu się to najbardziej naturalną rzeczą jaką robił od dawna. Ciepło płynące od srebrnowłosej półwili było krzepiące, uspokajające demony niedawnych tragedii. Słuchając jej, patrząc w bladą i zmęczoną, choć wciąż niezwykle piękną twarz nie potrafił powstrzymać się przed cichym westchnięciem mającym źródło w uczuciu... wstydu? Ostatnie miesiące były dla niej piekłem, przez które przechodziła z uniesioną głową, wciąż znajdując siłę i czas, aby wysłuchiwać jego zwierzeń i trosk, które nawet w połowie nie równały się tymi, z którymi sama musiała się mierzyć.
- Dla siebie? - potrząsnął głową, aż platynowe kosmyki zbyt długo nie przycinanych, kto by o tym pamiętał?, włosów opadły mu na czoło i oczy. Niecierpliwym gestem odgarnął je na bok. - Nie pamiętam kiedy ostatnio zrobiłem coś dla siebie - obowiązki względem rodu, Ministerstwa i żony - to było ważne, a przynajmniej to starano mu się wmówić odkąd właściwie sięgał pamięcią. Jednostka nie była istotna, czy nie tak brzmiał morał lekcji wymierzonej mu przez własnego ojca? Nie warto było się nad tym rozwodzić, niejednokrotnie na przestrzeni lat zdarzało mu się rozbijać o to, lecąc w ogień wspomnień niczym ćma. Harriett była jedyną osobą potrafiącą skutecznie zdmuchnąć tę świeczkę nim zdążył się w niej na dobre spopielić. W reakcji na jej kolejne słowa, jakim cudem zawsze wiedziała co powiedzieć?, uśmiechnął się, choć jeszcze przed kilkoma sekundami zarzekałby się, iż nie będzie ponownie w stanie zmusić się do choćby minimalnego uniesienia kącika ust. Rozluźnił się, czując jak napięte mięśnie karku i pleców powoli odpuszczają, niosąc za sobą odprężenie, mimo nie najwygodniejszej pozycji w jakiej zasiadał. Przez chwilę spoglądał gdzieś ponad ramieniem przyjaciółki, powoli przetrawiając jej słowa, aż nie padło z jej strony kolejne zdanie, będące dla niego niczym policzek przywracający świadomość.
- Hattie, ma chérie - powietrze wydostało się z jego płuc z cichym świstem, kiedy pochylał się do przodu, sięgając ku kobiecie, aby wstając móc otoczyć ją ramionami. - Nie musisz wracać do domu - wyszeptał gdzieś w okolice jej ucha, przesuwając dłońmi po szczupłych plecach wili. Wydawała się taka krucha. Chciał, a właściwie w tej chwili nie pragnął niczego innego bardziej, być dla niej wsparciem - podporą, której potrzebowała.
Fabian Malfoy
Zawód : Pracownik Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
czasem
chciałbym zostawić to wszystko
i
ta głupia nadzieja
że
mam coś jeszcze
do zostawienia
chciałbym zostawić to wszystko
i
ta głupia nadzieja
że
mam coś jeszcze
do zostawienia
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zapomniała już o winie. Właściwie zapomniała już o wielu rzeczach, a wino zapewne było ku temu jednym z powodów. Zatroskanym spojrzeniem obserwowała zmagania Fabiana z szarpanym kołnierzem, a gdy te okazały się być bezowocne, płynnym ruchem wstała z fotela, by z pobłażliwym uśmiechem na ustach rozpiąć smukłymi palcami ten najciaśniejszy guzik, który w jej oczach zawsze przypominał bardziej wisielczą pętlę na szyi. Nie potrafiła dziwić się temu, że po całym dniu pracy mężczyźni tak chętnie rozluźniali kołnierze.
- Obyśmy więc nigdy nie musieli sprawdzać jak wprawnymi pływakami jesteśmy - oznajmiła wymijająco, dążąc do zamknięcia kolejnego z mimowolnie poruszanych tematów, po czym uniosła kieliszek w geście toastu, jakby pociągnięcie sporego łyka rubinowego trunku miało w jakiś sposób zapewnić temu gorliwemu zaklinaniu rzeczywistości większą moc sprawczą. Nie powróciła już na swoje miejsce, nie chcąc dłużej zapadać się w ogromnym fotelu; zamiast tego przysiadła na skraju biurka, nie czując konieczności rujnowania ciszy, która w przypadku Malfoya była w pełni komfortowa. Mało było osób, przy których Lovegood nigdy nie czuła naglącej potrzeby przerywania niezręcznego milczenia. Jej myśli uciekały w sobie tylko znanych kierunkach, a ona tylko chłonęła zachłannie wszystkie bodźce, których było tak mało, a jednocześnie tak dużo. Słodki paradoks, którego nie chciała się wypierać.
- Może najwyższa pora to zmienić? - spytała retorycznie miękkim tonem, w którym rozbrzmiewała charakterystyczna, lekko wibrująca nuta podnosząca siłę przekazu skrytego w jej słowach. Jak długo można było żyć dla innych, nim do głosu dochodziło nieuchronne wypalenie, pozostawiające po sobie uczucie ziejącej czernią pustki? A jednak, czy drugie dno - ukryte skrzętnie, choć wciąż będące w zasięgu ręki - faktycznie odnosiło się tylko i wyłącznie do korzyści Fabiana, czy pośrednio również jej własnych? Zalecała mu egoizm, odmawiając przejrzenia na oczy i dostrzeżenia, że nią samą nie kierują szlachetne pobudki, a zapędzona w kozi róg marazmu i odrętwienia była w stanie zrobić naprawdę wiele, by zarządzić nowe rozdanie kart, by cudzym kosztem upewnić się, że jeszcze żyje. Zbyt wiele. Przez dłuższą chwilę syciła się ciepłem jego ramion, dotykiem delikatnych, acz zdecydowanych dłoni prześlizgujących się po jej plecach, kuszącym szeptem, który z każdym kolejnym słowem owiewał łaskoczącym oddechem zagłębienie jej szyi. Jak niewiele jeszcze potrzebowali, by przekroczyć granicę?
- Malheureusement, wprost przeciwnie - westchnęła cicho, tym samym odmawiając im obojgu ulegnięcia tentacji, która zawisła gdzieś w powietrzu pomiędzy nimi. Wygięła karminowe wargi w krótkim uśmiechu, nie bez żalu, by wspiąć się na palce i musnąć ustami jego usta - nieerotycznie, niewyczekująco, przelotnie i na pożegnanie, wyrażające więcej niż była w stanie zwerbalizować. Co jeszcze powinna powiedzieć? Dziękuję? Przepraszam? Naprawdę dziękuję? Wyślizgnęła się z uścisku, ostatecznie decydując się na dyplomatyczne milczenie, gdy kierowała się do drzwi. Znał ją, wiedział doskonale, co siedziało w jej głowie. Tylko po raz pierwszy w życiu Harriett nie była pewna, czy prawdziwie ją to cieszy.
| zt x 2
- Obyśmy więc nigdy nie musieli sprawdzać jak wprawnymi pływakami jesteśmy - oznajmiła wymijająco, dążąc do zamknięcia kolejnego z mimowolnie poruszanych tematów, po czym uniosła kieliszek w geście toastu, jakby pociągnięcie sporego łyka rubinowego trunku miało w jakiś sposób zapewnić temu gorliwemu zaklinaniu rzeczywistości większą moc sprawczą. Nie powróciła już na swoje miejsce, nie chcąc dłużej zapadać się w ogromnym fotelu; zamiast tego przysiadła na skraju biurka, nie czując konieczności rujnowania ciszy, która w przypadku Malfoya była w pełni komfortowa. Mało było osób, przy których Lovegood nigdy nie czuła naglącej potrzeby przerywania niezręcznego milczenia. Jej myśli uciekały w sobie tylko znanych kierunkach, a ona tylko chłonęła zachłannie wszystkie bodźce, których było tak mało, a jednocześnie tak dużo. Słodki paradoks, którego nie chciała się wypierać.
- Może najwyższa pora to zmienić? - spytała retorycznie miękkim tonem, w którym rozbrzmiewała charakterystyczna, lekko wibrująca nuta podnosząca siłę przekazu skrytego w jej słowach. Jak długo można było żyć dla innych, nim do głosu dochodziło nieuchronne wypalenie, pozostawiające po sobie uczucie ziejącej czernią pustki? A jednak, czy drugie dno - ukryte skrzętnie, choć wciąż będące w zasięgu ręki - faktycznie odnosiło się tylko i wyłącznie do korzyści Fabiana, czy pośrednio również jej własnych? Zalecała mu egoizm, odmawiając przejrzenia na oczy i dostrzeżenia, że nią samą nie kierują szlachetne pobudki, a zapędzona w kozi róg marazmu i odrętwienia była w stanie zrobić naprawdę wiele, by zarządzić nowe rozdanie kart, by cudzym kosztem upewnić się, że jeszcze żyje. Zbyt wiele. Przez dłuższą chwilę syciła się ciepłem jego ramion, dotykiem delikatnych, acz zdecydowanych dłoni prześlizgujących się po jej plecach, kuszącym szeptem, który z każdym kolejnym słowem owiewał łaskoczącym oddechem zagłębienie jej szyi. Jak niewiele jeszcze potrzebowali, by przekroczyć granicę?
- Malheureusement, wprost przeciwnie - westchnęła cicho, tym samym odmawiając im obojgu ulegnięcia tentacji, która zawisła gdzieś w powietrzu pomiędzy nimi. Wygięła karminowe wargi w krótkim uśmiechu, nie bez żalu, by wspiąć się na palce i musnąć ustami jego usta - nieerotycznie, niewyczekująco, przelotnie i na pożegnanie, wyrażające więcej niż była w stanie zwerbalizować. Co jeszcze powinna powiedzieć? Dziękuję? Przepraszam? Naprawdę dziękuję? Wyślizgnęła się z uścisku, ostatecznie decydując się na dyplomatyczne milczenie, gdy kierowała się do drzwi. Znał ją, wiedział doskonale, co siedziało w jej głowie. Tylko po raz pierwszy w życiu Harriett nie była pewna, czy prawdziwie ją to cieszy.
| zt x 2
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Biuro Fabiana Malfoya
Szybka odpowiedź