Kuchnia
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kuchnia
Mała i ciasna, zwykle bez ładu i składu. Niby wszystko do siebie pasowało, lecz nie miało własnego miejsca. To też brak porządku, kobiecej ręki i widoczna praktyczność wyrażana w pozostawianiu rzeczy tam, gdzie były najbardziej przydatne. To tam był też średniej wielkości stół i cztery krzesła, lecz jak w przypadku całego mieszkania i tam były jakiejś pergaminy i księgi. Może dla odmiany kucharskie? Może z zaklęciami. Może z bajkami na dobranoc?
Zaklęcie ochronne: Muffliatopan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 09.09.17 12:54, w całości zmieniany 2 razy
30 czerwca 1958 r.
Callumder Borgin. Mąciciel, gaduła, przekupny handlarzyna. Nie nadawał się nawet do tego, by nakarmić nim niedźwiedzie. Otrułyby się jego nędznym dowcipem, omdlałyby odurzone smrodem, który aż ociekał od wilgotnych kaftanów. Przynosił wstyd czarodziejom. Był prymitywny, gorszy od rosyjskiego wujaszka, który zmieszał sześć gorzał i postanowił zostać królem biesiady. Nie to było jednak najbardziej rozczarowujące w jego działaniach. Wstrętnie się wysługiwał.
Trzasnęły drzwi do mieszkania na Pokątnej. Dzień był obrzydliwie ciepły, choć w duchu liczyłam na to, że po wczorajszej burzy wyprawa pomiędzy ludzi okaże się przyjemniejsza. Skwar był gorszy od najpodlejszego zaklęcia. Anglia wystawiała mnie jednak na próbę – z pogodą i swoimi Brytyjczykami. Mimo tego, gdy wędrowałam zaczarowanymi ulicami, przechodnie widzieli wiedźmę okryta od stóp do głów, osłoniętą łowieckim kapeluszem, stąpającym zbyt mocnym krokiem i za mało dziewczęco, jak mogliby tego oczekiwać od gładkiej buzi. Gdy chciałam, mogłam poruszać się bezszelestnie, gdy tropiłam, nie istniał żaden po mnie dźwięczny ślad. Tutaj nie czułam potrzeby ukrywania się. Wszak Ramsey jasno podkreślał, że nasze nazwisko bramy otwierało. Londyn nie był miejscem, w którego powinnam się obawiać. Jednak los potrafił podsunąć koszmar nawet tym, którzy koszmarów się nie lękali. Tutejsze mary przybierały postury tak odmienne od tego, do czego przywykłam. Każdy kolejny dzień stawał się jednak łatwiejszy. Starcie z Anglią i Anglikami nie było najtrudniejszym, z czym przyjdzie mi się mierzyć.
Tobołek opadł głośno na podłogi dotąd spokojnego mieszkania. Gdy przemierzałam korytarz, zaskrzypiała jedna z podłogowych desek. Na mojej twarzy nie było nic. Zastygłe usta, mętne spojrzenie, blade policzki i torturowana mocno w sobie irytacja. Krok był pozbawiony złości, postawa prosta. Wiedziałam, że przodkowie zawtórowaliby wiązance przekleństw, która teraz przejęła kontrolę nad każdą moją myślą. Żadnego z nich jednak nie wypowiedziałam. Wystarczająco paskudną (choć krótką) mowę wygłosiłam przed Borginem, dzisiejszym strażnikiem eleganckiej alejki nokturnowej.
Popatrzyłam na wuja, który po ciężkich miesiącach udręki powracał do sił. Jego obecność z pewnością mnie i Ramseyowi dodawała… nie potrafiłam sprecyzować ani w myśli ani w głośnych słowach, czego dokładnie, ale każdy kolejny Mulciber w otoczeniu czynił nas silniejszymi. Ja chyba odczuwałam większy spokój. Przywykłam do obecności starszych, do ich czujnych oczu i ostrych reprymend, do ciosów, szczerości i rozkazów, do nieustającego treningu szacunku i posłuszeństwa. Do zakamuflowanej szorstkością opieki.
- Chcę się dostać na Nokturn, wuju – obwieściłam konkretnie. Jak dobrze, że chociaż on dokładnie pojmował naszą mowę. Że jej nie utracił mimo nieznośnych gier od losu. Wciąż tak sztywno przeszłam przez cały pokój, wybijając niemal dziurę w podłodze. Potem odszukałam jego umęczonych oczu. – Mężczyzna, który wysługuje się bandą tępych osłów, nie jest wart złamanego rubla – stwierdziłam gorzko i ścisnęłam pięści. – Stary Borgin bardzo źle wybrał. Nie potrafi zapolować na mnie, to ja zapoluję na niego – postanowiłam, w głowie obmyślając plan. Już kolejny raz on i jego ludzie wypędzili mnie stamtąd. Nie zamierzałam pozwolić, by ktoś taki jak on dyktował mi warunki. Kuriozalne uczucie bezsilności w zaskakujący sposób rozwiązywało mi język. Na co dzień mówiłam raczej oszczędnie i z pewnością bez uwalniania emocji. – Najwyraźniej widok kobiety budzi w nim ohydne instynkty – podsumowałam z obrzydzeniem, ale bez zaskoczenia. Znałam to, dokładnie to samo odbierało rozum naszym, tam w rodzimej krainie. Niemniej tam mogłam trzymać ich krótko. Tutaj zaś pozostawałam wciąż jeszcze obca. – Zagradzają mi drogę za każdym razem – przyznałam się niechętnie do tego, że z czymkolwiek sobie nie radzę. Wynik dzisiejszej próby nie sprawiał jednak, że zamierzałam całkowicie porzucić moje starania. Chciałam uparcie wypracować właściwy sposób. – Ale są dla mnie zbyt wolni – zawyrokowałam beznamiętnie, dumę zdecydowanie trzymając na wodzy. Powodów do zadowolenia nie miałam żadnych. Za mało znałam język i za mało miałam chęci, by się z nimi wykłócać. – Następnym razem wpakuję temu całemu Callumderowi strzałę w sam środek kłapiącego dzioba.
Groźby swe zwykle spełniałam. Ilość słów została wyczerpana.
Callumder Borgin. Mąciciel, gaduła, przekupny handlarzyna. Nie nadawał się nawet do tego, by nakarmić nim niedźwiedzie. Otrułyby się jego nędznym dowcipem, omdlałyby odurzone smrodem, który aż ociekał od wilgotnych kaftanów. Przynosił wstyd czarodziejom. Był prymitywny, gorszy od rosyjskiego wujaszka, który zmieszał sześć gorzał i postanowił zostać królem biesiady. Nie to było jednak najbardziej rozczarowujące w jego działaniach. Wstrętnie się wysługiwał.
Trzasnęły drzwi do mieszkania na Pokątnej. Dzień był obrzydliwie ciepły, choć w duchu liczyłam na to, że po wczorajszej burzy wyprawa pomiędzy ludzi okaże się przyjemniejsza. Skwar był gorszy od najpodlejszego zaklęcia. Anglia wystawiała mnie jednak na próbę – z pogodą i swoimi Brytyjczykami. Mimo tego, gdy wędrowałam zaczarowanymi ulicami, przechodnie widzieli wiedźmę okryta od stóp do głów, osłoniętą łowieckim kapeluszem, stąpającym zbyt mocnym krokiem i za mało dziewczęco, jak mogliby tego oczekiwać od gładkiej buzi. Gdy chciałam, mogłam poruszać się bezszelestnie, gdy tropiłam, nie istniał żaden po mnie dźwięczny ślad. Tutaj nie czułam potrzeby ukrywania się. Wszak Ramsey jasno podkreślał, że nasze nazwisko bramy otwierało. Londyn nie był miejscem, w którego powinnam się obawiać. Jednak los potrafił podsunąć koszmar nawet tym, którzy koszmarów się nie lękali. Tutejsze mary przybierały postury tak odmienne od tego, do czego przywykłam. Każdy kolejny dzień stawał się jednak łatwiejszy. Starcie z Anglią i Anglikami nie było najtrudniejszym, z czym przyjdzie mi się mierzyć.
Tobołek opadł głośno na podłogi dotąd spokojnego mieszkania. Gdy przemierzałam korytarz, zaskrzypiała jedna z podłogowych desek. Na mojej twarzy nie było nic. Zastygłe usta, mętne spojrzenie, blade policzki i torturowana mocno w sobie irytacja. Krok był pozbawiony złości, postawa prosta. Wiedziałam, że przodkowie zawtórowaliby wiązance przekleństw, która teraz przejęła kontrolę nad każdą moją myślą. Żadnego z nich jednak nie wypowiedziałam. Wystarczająco paskudną (choć krótką) mowę wygłosiłam przed Borginem, dzisiejszym strażnikiem eleganckiej alejki nokturnowej.
Popatrzyłam na wuja, który po ciężkich miesiącach udręki powracał do sił. Jego obecność z pewnością mnie i Ramseyowi dodawała… nie potrafiłam sprecyzować ani w myśli ani w głośnych słowach, czego dokładnie, ale każdy kolejny Mulciber w otoczeniu czynił nas silniejszymi. Ja chyba odczuwałam większy spokój. Przywykłam do obecności starszych, do ich czujnych oczu i ostrych reprymend, do ciosów, szczerości i rozkazów, do nieustającego treningu szacunku i posłuszeństwa. Do zakamuflowanej szorstkością opieki.
- Chcę się dostać na Nokturn, wuju – obwieściłam konkretnie. Jak dobrze, że chociaż on dokładnie pojmował naszą mowę. Że jej nie utracił mimo nieznośnych gier od losu. Wciąż tak sztywno przeszłam przez cały pokój, wybijając niemal dziurę w podłodze. Potem odszukałam jego umęczonych oczu. – Mężczyzna, który wysługuje się bandą tępych osłów, nie jest wart złamanego rubla – stwierdziłam gorzko i ścisnęłam pięści. – Stary Borgin bardzo źle wybrał. Nie potrafi zapolować na mnie, to ja zapoluję na niego – postanowiłam, w głowie obmyślając plan. Już kolejny raz on i jego ludzie wypędzili mnie stamtąd. Nie zamierzałam pozwolić, by ktoś taki jak on dyktował mi warunki. Kuriozalne uczucie bezsilności w zaskakujący sposób rozwiązywało mi język. Na co dzień mówiłam raczej oszczędnie i z pewnością bez uwalniania emocji. – Najwyraźniej widok kobiety budzi w nim ohydne instynkty – podsumowałam z obrzydzeniem, ale bez zaskoczenia. Znałam to, dokładnie to samo odbierało rozum naszym, tam w rodzimej krainie. Niemniej tam mogłam trzymać ich krótko. Tutaj zaś pozostawałam wciąż jeszcze obca. – Zagradzają mi drogę za każdym razem – przyznałam się niechętnie do tego, że z czymkolwiek sobie nie radzę. Wynik dzisiejszej próby nie sprawiał jednak, że zamierzałam całkowicie porzucić moje starania. Chciałam uparcie wypracować właściwy sposób. – Ale są dla mnie zbyt wolni – zawyrokowałam beznamiętnie, dumę zdecydowanie trzymając na wodzy. Powodów do zadowolenia nie miałam żadnych. Za mało znałam język i za mało miałam chęci, by się z nimi wykłócać. – Następnym razem wpakuję temu całemu Callumderowi strzałę w sam środek kłapiącego dzioba.
Groźby swe zwykle spełniałam. Ilość słów została wyczerpana.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Mieszkanie Ramseya, co stanowiło przyjemną odmianę w stosunku do strychu, który wcześniej zamieszkiwał Ignotus, było ciepłe, a przesiadywanie w nim sprawiało, że Mulciber mimowolnie się odprężał. Odkąd zamieszkał u syna, nabył nowego nawyku, którego wiedział już, że szybko się nie pozbędzie, mianowicie przesiadywania z kubkiem ciepłej, miętowej herbaty w nieco zagraconej kuchni. Ustawiał krzesło pod ścianą, której twarda powierzchnia pod plecami dawała mu poczucie, że żaden potencjalny gość go nie zaskoczy, i ze swojego kąta mógł wpatrywać się nieobecnym wzrokiem w przestrzeń. Jedną z zalet jego nowego, ulubionego miejsca było oddalenie od wejścia. Nieważne kto wchodził do mieszkania, Ignotus słyszał kroki, skrzypienie podłogi i stuknięcie drzwi zanim przybysz zdążył go zobaczyć. A to pozwalało mu wyrwać się w porę z zamyślenia, w którym w ostatnich dniach spędzał coraz więcej czasu. Nie chciał tłumaczyć się nikomu z podróży, w które zabierały go wspomnienia, wciąż nie do końca ułożone po tym jak przepadł w ich krainie na niemal dwa lata. Właśnie w tym stanie powracania do rzeczywistości zastała go Varya, której roziskrzone złością oczy padły na niego tuż przed tym zanim się odezwała. Zawsze mówiła do niego po rosyjsku, co stanowiło miłą odmianę po przesadnie owalnych dźwiękach języka angielskiego. Jej pierwsze słowa skwitował jedynie uniesieniem brwi. Był zdecydowanie daleki od mówienia Varyi, że Nokturn nie jest miejscem dla młodych kobiet. Po pierwsze nie sądził, że i tak by go posłuchała, po drugie i nawet ważniejsze, sam w to nie wierzył. Znał zasady panujące w najmroczniejszej części Londynu i choć nie był specjalnie przywiązany do ich pilnowania, cenił sobie, że ograniczały napływ ciekawskich i zagubionych, młodych i naiwnych, którzy z wycieczki w ciemne uliczki próbowali organizować konkursy odwagi. Atmosfera Nokturnu i jego zagrożenia były jednocześnie gwarancją bezpieczeństwa, którym sam Ignotus cieszył się przez pierwsze lata po opuszczeniu Tower.
- Chcesz wejść na Nokturn, żeby udowodnić Borginowi, że możesz czy się na nim odegrać? - Zapytał tylko beznamiętnie, bez cienia emocji w głosie, czy próby oceniania, odpowiadając w tym samym języku, zapijając słowa miętową, ciepłą herbatą. Ignotus wychodził z prostego w gruncie rzeczy założenia, że jeśli ktoś był dostatecznie silny by nie zginąć na Nokturnie, to powinien móc na niego swobodnie wejść. Na tym opierała się chwiejna i niepewna równowaga tego miejsca, na niewypowiedzianej gwarancji, że każdy tamtejszy bywalec potrafi samodzielnie zatroszczyć się o siebie w stopniu, który zniechęci innych, by spróbowali zatroszczyć się o niego.
- Uważnie dobieraj sobie wrogów. I dzień, w którym chcesz ich poinformować, że nimi są - przestrzegł ją wciąż siedząc na swoim drewnianym krześle pod ścianą, obserwując kółka, które wychodziła w ciasnej kuchni. - Borgin znaczy - urwał nagle, zamyślając się na chwilę. - A przynajmniej niegdyś znaczył na Nokturnie dużo.
Ignotus nie był człowiekiem, który lubił udzielać rad, a tym bardziej przekonywać innych, by ich posłuchali. Odstawił więc kubek z niedopitą herbatą na stół i spojrzał wyczekująco na Varyę. Jeżeli chciała wpakować Callumderowi strzałę w sam środek kłapiącego dzioba, był gotowy do drogi. Nokturn leżał niedaleko, a spacer powinien mu dobrze zrobić. Wciąż odczuwał nieprzyjemne skutki śpiączki i sinicy, które zawładnęły jego ciałem na wiele miesięcy. Od czasu opuszczenia lecznicy, rzadziej przebywał na ciemnych uliczkach Nokturnu, który okazał się dla niego zaskakująco dobrym domem na długi czas. Może przyszła wreszcie pora na odnowienie starych znajomości i zakurzonych kontaktów, zorientowanie się w nowej, wojennej rzeczywistości. Wciąż nie był silny, ale nie był też już na tyle słaby, by wiązało się to z nadmiernym ryzykiem.
- Teraz, czy jak dokończę herbatę? - Zapytał zanim podniósł się z krzesła. Miał szczerą nadzieję, że to wciąż zmęczenie po śpiączce, a nie wiek sprawiał, że nie lubił takich wysiłków podejmować na próżno.
- Chcesz wejść na Nokturn, żeby udowodnić Borginowi, że możesz czy się na nim odegrać? - Zapytał tylko beznamiętnie, bez cienia emocji w głosie, czy próby oceniania, odpowiadając w tym samym języku, zapijając słowa miętową, ciepłą herbatą. Ignotus wychodził z prostego w gruncie rzeczy założenia, że jeśli ktoś był dostatecznie silny by nie zginąć na Nokturnie, to powinien móc na niego swobodnie wejść. Na tym opierała się chwiejna i niepewna równowaga tego miejsca, na niewypowiedzianej gwarancji, że każdy tamtejszy bywalec potrafi samodzielnie zatroszczyć się o siebie w stopniu, który zniechęci innych, by spróbowali zatroszczyć się o niego.
- Uważnie dobieraj sobie wrogów. I dzień, w którym chcesz ich poinformować, że nimi są - przestrzegł ją wciąż siedząc na swoim drewnianym krześle pod ścianą, obserwując kółka, które wychodziła w ciasnej kuchni. - Borgin znaczy - urwał nagle, zamyślając się na chwilę. - A przynajmniej niegdyś znaczył na Nokturnie dużo.
Ignotus nie był człowiekiem, który lubił udzielać rad, a tym bardziej przekonywać innych, by ich posłuchali. Odstawił więc kubek z niedopitą herbatą na stół i spojrzał wyczekująco na Varyę. Jeżeli chciała wpakować Callumderowi strzałę w sam środek kłapiącego dzioba, był gotowy do drogi. Nokturn leżał niedaleko, a spacer powinien mu dobrze zrobić. Wciąż odczuwał nieprzyjemne skutki śpiączki i sinicy, które zawładnęły jego ciałem na wiele miesięcy. Od czasu opuszczenia lecznicy, rzadziej przebywał na ciemnych uliczkach Nokturnu, który okazał się dla niego zaskakująco dobrym domem na długi czas. Może przyszła wreszcie pora na odnowienie starych znajomości i zakurzonych kontaktów, zorientowanie się w nowej, wojennej rzeczywistości. Wciąż nie był silny, ale nie był też już na tyle słaby, by wiązało się to z nadmiernym ryzykiem.
- Teraz, czy jak dokończę herbatę? - Zapytał zanim podniósł się z krzesła. Miał szczerą nadzieję, że to wciąż zmęczenie po śpiączce, a nie wiek sprawiał, że nie lubił takich wysiłków podejmować na próżno.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie uważałam się za przypadkową. Przypadkową dziewczynę chcącą na przekór starszyźnie przedrzeć się na gryzące ulice podłego Nokturnu. Nie. Z tych zagubionych i nieświadomych kpiłam, ciesząc się, że owa śmiertelna aleja wypiera słabych, którzy nie mieli żadnego sensownego powodu, by ta społeczność otwarcie ich przyjęła.
Miałam przeczucie, chociaż, o zgrozo, od przeczuć wolałam namacalne fakty. Przeczucie, że to miejsce, jeżeli wierzyć opowieściom, stanie się jednym z tych, do których będę chciała zaglądać często. Że stanie się mi przydatne, a ja jemu. Krótko tu byłam, ale te tygodnie pozwoliły mi zebrać garść niezbędnych informacji i kilka kontaktów, do których musiałam dotrzeć. Wszystko, co budziło moje zainteresowanie, znajdowało się właśnie tam. Niczego niezwykłego nie widziałam pośród zlewających się ze sobą centralnych i pobocznych ulic stolicy. Potrzebowałam rozwinąć interes, zdobyć klientów, kolejne zlecenia, które uczynią mnie bardziej użyteczną w angielskiej rodzinie niedźwiedzi. Wolałam zaś, by upolowana przeze mnie zwierzyna trafiała gdzieś indziej, niż tylko na talerze głodnych czarodziejskich rodzin. Zajęcie moje było parszywe i krwawe, a właśnie takich poszukiwał Nokturn. Szkoda tylko, że wciąż pozostawał dla mnie niedostępny.
- Gdy wejdę, odegram się wystarczająco – odpowiedziałam ostrożnie, choć potem nieco się namyśliłam. To nie było przypadkowe pytanie. Moje intencje musiały być uporządkowane. Mimo to bardziej od spuszczenia mu łomotu, pragnęłam… - Chcę wejść, a moje wyjście nie będzie skutkiem jego woli – oświadczyłam poważnie i pewnie. Takie też spojrzenie ofiarowałam wujowi. Ono niemal rozcinało oddzielającą nasze oczy od siebie herbacianą parę. Wciąż nie mogłam pojąć fenomenu tego angielskiego napoju.
Nokturn mnie nie przerazi. Tego byłam całkowicie pewna, choć było to stwierdzenie dość śmiałe, biorąc pod uwagę fakt, że nie poznałam prawdziwej głębi tego ponurego zakątku. Spodziewałam się jednak, że nie będzie bardziej straszliwy od syberyjskiej grozy. – Co znaczy? Znasz go? Mulciber też znaczy – odparłam dumnie. Szacunek dla naszego nazwiska nie był jednak wypracowany przeze mnie w tych stronach. Nie byłam głupia, wiedziałam, że na to samodzielnie musiałam zasłużyć. Jeżeli jednak będę się płoszyć jak szczur przed kugucharem, to niczego nikomu nie udowodnię. Umiałam się o siebie zatroszczyć. Miałam jednak wrażenie, że moja rosyjskość, moja obcość wzmacniała ich lekceważącą postawę.
Słuchałam jednak Ignotusa. Był niczym przewodnik. Wiedział, o czym mówił. Znał miejsca i ludzi, znał brytyjskie nastroje i cenił smak tej cholernej herbaty. Mógł mi pokazać, mógł mnie nauczyć. Jego szanowali, a ja pozostawałam wciąż kobietą, podlotkiem, obcą, którą tak łatwo można było przegonić. Być może powinnam przemienić się w straszydło. Być jak obrzydliwie wspaniała szyszymora. Rozrywać.
- Dopij – zgodziłam się, tłumiąc zakradający się na twarz pogodny cień. – Chcę poznać twój Nokturn, wuju – odrzekłam podniośle, jakbym właśnie miała dokonać czegoś wielkiego. Wolałam, by był wypoczęty i napojony. Mogło nas tam spotkać wszystko. Powiadali, że ludzie tacy jak my odnajdywali tam swoje miejsce. Wreszcie Londyn mógł okazać się bardziej mój, a jeśli miałam przy okazji powstrzymać groźby Borgina, tym bardziej nie mogłam się doczekać. Podniosłam ustawioną w kącie kuszę i zawiesiłam sobie na plecach. Nie rozstawałyśmy się prawie wcale. Miałam ją, miałam różdżkę. Miałam wuja. Byłam gotowa.
Miałam przeczucie, chociaż, o zgrozo, od przeczuć wolałam namacalne fakty. Przeczucie, że to miejsce, jeżeli wierzyć opowieściom, stanie się jednym z tych, do których będę chciała zaglądać często. Że stanie się mi przydatne, a ja jemu. Krótko tu byłam, ale te tygodnie pozwoliły mi zebrać garść niezbędnych informacji i kilka kontaktów, do których musiałam dotrzeć. Wszystko, co budziło moje zainteresowanie, znajdowało się właśnie tam. Niczego niezwykłego nie widziałam pośród zlewających się ze sobą centralnych i pobocznych ulic stolicy. Potrzebowałam rozwinąć interes, zdobyć klientów, kolejne zlecenia, które uczynią mnie bardziej użyteczną w angielskiej rodzinie niedźwiedzi. Wolałam zaś, by upolowana przeze mnie zwierzyna trafiała gdzieś indziej, niż tylko na talerze głodnych czarodziejskich rodzin. Zajęcie moje było parszywe i krwawe, a właśnie takich poszukiwał Nokturn. Szkoda tylko, że wciąż pozostawał dla mnie niedostępny.
- Gdy wejdę, odegram się wystarczająco – odpowiedziałam ostrożnie, choć potem nieco się namyśliłam. To nie było przypadkowe pytanie. Moje intencje musiały być uporządkowane. Mimo to bardziej od spuszczenia mu łomotu, pragnęłam… - Chcę wejść, a moje wyjście nie będzie skutkiem jego woli – oświadczyłam poważnie i pewnie. Takie też spojrzenie ofiarowałam wujowi. Ono niemal rozcinało oddzielającą nasze oczy od siebie herbacianą parę. Wciąż nie mogłam pojąć fenomenu tego angielskiego napoju.
Nokturn mnie nie przerazi. Tego byłam całkowicie pewna, choć było to stwierdzenie dość śmiałe, biorąc pod uwagę fakt, że nie poznałam prawdziwej głębi tego ponurego zakątku. Spodziewałam się jednak, że nie będzie bardziej straszliwy od syberyjskiej grozy. – Co znaczy? Znasz go? Mulciber też znaczy – odparłam dumnie. Szacunek dla naszego nazwiska nie był jednak wypracowany przeze mnie w tych stronach. Nie byłam głupia, wiedziałam, że na to samodzielnie musiałam zasłużyć. Jeżeli jednak będę się płoszyć jak szczur przed kugucharem, to niczego nikomu nie udowodnię. Umiałam się o siebie zatroszczyć. Miałam jednak wrażenie, że moja rosyjskość, moja obcość wzmacniała ich lekceważącą postawę.
Słuchałam jednak Ignotusa. Był niczym przewodnik. Wiedział, o czym mówił. Znał miejsca i ludzi, znał brytyjskie nastroje i cenił smak tej cholernej herbaty. Mógł mi pokazać, mógł mnie nauczyć. Jego szanowali, a ja pozostawałam wciąż kobietą, podlotkiem, obcą, którą tak łatwo można było przegonić. Być może powinnam przemienić się w straszydło. Być jak obrzydliwie wspaniała szyszymora. Rozrywać.
- Dopij – zgodziłam się, tłumiąc zakradający się na twarz pogodny cień. – Chcę poznać twój Nokturn, wuju – odrzekłam podniośle, jakbym właśnie miała dokonać czegoś wielkiego. Wolałam, by był wypoczęty i napojony. Mogło nas tam spotkać wszystko. Powiadali, że ludzie tacy jak my odnajdywali tam swoje miejsce. Wreszcie Londyn mógł okazać się bardziej mój, a jeśli miałam przy okazji powstrzymać groźby Borgina, tym bardziej nie mogłam się doczekać. Podniosłam ustawioną w kącie kuszę i zawiesiłam sobie na plecach. Nie rozstawałyśmy się prawie wcale. Miałam ją, miałam różdżkę. Miałam wuja. Byłam gotowa.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Ignotus nigdy nie pomyślałby o kimkolwiek noszącym nazwisko Mulciber jako przypadkowym. Zdarzało mu się okraszać niektóre imiona ludzi z nim spokrewnionych nieprzyjemnymi epitetami, ale ten nigdy nie był jednym z nich, a Varya nie miała zostać wyjątkiem. Przypadkowi ludzie mieli tendencję do przepadania na Nokturnie, i śmierć była tylko jedną ze ścieżek, którą mogli obrać. To miejsce było jego domem przez długi czas, bezpiecznym azylem, który potrafił zatroszczyć się o swoich. Ale Ignotus nie darzył go specjalnym sentymentem, Nokturn był przede wszystkim użyteczny i groźny. Krył w sobie liczne skarby i wiedzę, ale był też jak trucizna, klątwa która potrafiła zacisnąć swoje szpony na zbyt słabych i pociągnąć ich ze sobą na samo dno. Uzależniał i wielu tych, którzy odkryli w nim schronienie, nie umieli odnaleźć go już nigdzie indziej. Ale najwięcej było tam tych, którzy zaciągnęli niemożliwe do spłacenia długi na kwoty znacznie przewyższające majątek Gringotta. Na Nokturnie można było zastawić swoją duszę i spędzić resztę życia na próbie jej odzyskania, jeśli nie było się wystarczająco ostrożnym.
Przyjrzał się Vari, skupiając się na chwilę na jej oczach.
- W porządku - odpowiedział po prostu. Nie podejrzewał żeby miała potrzebować jego ratunku ani rad. On sam nie był też najlepszą osobą do prawienia komukolwiek morałów. Dlatego skupił się na swojej miętowej herbacie, której brak jakichkolwiek oczekiwań działał kojąco na jego kubki smakowe.
- Borginowie są współwłaścicielami jednego z najważniejszych lokali na Nokturnie i wspólnikami Burke'ów, którzy z kolei są, a przynajmniej byli jak ostatnio byłem świadomy, najbardziej wpływowym rodem w angielskim świecie czarnej magii - nie licząc Gauntów i Czarnego Pana, ale on wymykał się wszelkim próbom sklasyfikowania go w normach przyjętych dla zwykłych śmiertelników. To jednak nie był temat, który Ignotus był gotów jeszcze z kimkolwiek poruszać. Samo myślenie o nim sprawiało, że ukryty pod rękawem Mroczny Znak zaczynał go mrowić.
- Mulciber znaczy dość - odparł z półuśmiechem na ustach, chętnie kierując swoje myśli na nowy tor. - Możesz podziękować za to głównie Ramseyowi - dodał lekko zmienionym głosem, w którym ktoś znający go na wylot, dosłyszałby cień dumy. - Ale to wciąż tylko nazwiska - innymi słowy: to, co stanie się dalej, zależy tylko od ciebie.
Dodawanie tego wydało mu się jednak niepotrzebne, Varya nie przychodziła do niego, żeby przemknąć na Nokturn uczepiona jego nogi i ukryta pod parasolem bezpieczeństwa, który mógł nad nią w jakimś stopniu roztoczyć. Potrzebowała narzędzi, nie prowadzenia za rączkę. Dlatego zamierzał jej pomóc, dlatego szanował jej upór i zapalczywość, nad którą potrafiła zapanować. To dobrze, tym razem wyszła mu naprawdę dobra ta herbata, szkoda byłoby jej dać całkiem wystygnąć.
- W takim razie zapraszam - zaoferował jej ramię, odstawiając do zlewu kubek, w którym wciąż zieleniły się liście świeżej mięty.
Na Nokturn najłatwiej było dostać się z ulicy Pokątnej pieszo. Nie chodziło o pojawienie się w jednym z zamkniętych budynków, Varya chciała udowodnić, że mogła tam wejść, a potem wyjść na własnych zasadach, a więc Ignotus dokładnie to zamierzał jej zaoferować. Przy okazji, spacery pomagały mu też odzyskać siły, których potrzebował na to, co miało nadejść. Nie wiedział jeszcze, czego mógł się spodziewać, ale musiał być przygotowany.
- Dawno tam nie byłem - dodał kiedy byli już przy drzwiach wyjściowych. - Nie wiem na ile to, co pamiętam jest aktualne - był tylko jeden sposób żeby się przekonać. Prędzej czy później i tak musiał odezwać się do starych znajomych i sprawdzić co u nich słychać. Ten dzień był równie dobry jak każdy inny.
z/t?
Przyjrzał się Vari, skupiając się na chwilę na jej oczach.
- W porządku - odpowiedział po prostu. Nie podejrzewał żeby miała potrzebować jego ratunku ani rad. On sam nie był też najlepszą osobą do prawienia komukolwiek morałów. Dlatego skupił się na swojej miętowej herbacie, której brak jakichkolwiek oczekiwań działał kojąco na jego kubki smakowe.
- Borginowie są współwłaścicielami jednego z najważniejszych lokali na Nokturnie i wspólnikami Burke'ów, którzy z kolei są, a przynajmniej byli jak ostatnio byłem świadomy, najbardziej wpływowym rodem w angielskim świecie czarnej magii - nie licząc Gauntów i Czarnego Pana, ale on wymykał się wszelkim próbom sklasyfikowania go w normach przyjętych dla zwykłych śmiertelników. To jednak nie był temat, który Ignotus był gotów jeszcze z kimkolwiek poruszać. Samo myślenie o nim sprawiało, że ukryty pod rękawem Mroczny Znak zaczynał go mrowić.
- Mulciber znaczy dość - odparł z półuśmiechem na ustach, chętnie kierując swoje myśli na nowy tor. - Możesz podziękować za to głównie Ramseyowi - dodał lekko zmienionym głosem, w którym ktoś znający go na wylot, dosłyszałby cień dumy. - Ale to wciąż tylko nazwiska - innymi słowy: to, co stanie się dalej, zależy tylko od ciebie.
Dodawanie tego wydało mu się jednak niepotrzebne, Varya nie przychodziła do niego, żeby przemknąć na Nokturn uczepiona jego nogi i ukryta pod parasolem bezpieczeństwa, który mógł nad nią w jakimś stopniu roztoczyć. Potrzebowała narzędzi, nie prowadzenia za rączkę. Dlatego zamierzał jej pomóc, dlatego szanował jej upór i zapalczywość, nad którą potrafiła zapanować. To dobrze, tym razem wyszła mu naprawdę dobra ta herbata, szkoda byłoby jej dać całkiem wystygnąć.
- W takim razie zapraszam - zaoferował jej ramię, odstawiając do zlewu kubek, w którym wciąż zieleniły się liście świeżej mięty.
Na Nokturn najłatwiej było dostać się z ulicy Pokątnej pieszo. Nie chodziło o pojawienie się w jednym z zamkniętych budynków, Varya chciała udowodnić, że mogła tam wejść, a potem wyjść na własnych zasadach, a więc Ignotus dokładnie to zamierzał jej zaoferować. Przy okazji, spacery pomagały mu też odzyskać siły, których potrzebował na to, co miało nadejść. Nie wiedział jeszcze, czego mógł się spodziewać, ale musiał być przygotowany.
- Dawno tam nie byłem - dodał kiedy byli już przy drzwiach wyjściowych. - Nie wiem na ile to, co pamiętam jest aktualne - był tylko jeden sposób żeby się przekonać. Prędzej czy później i tak musiał odezwać się do starych znajomych i sprawdzić co u nich słychać. Ten dzień był równie dobry jak każdy inny.
z/t?
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Kuchnia
Szybka odpowiedź