Kuchnia
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Kuchnia
Zwykła, najnormalniejsza w świecie kuchnia, w której znajduje się wszystko to, co w kuchni znajdować się powinno. Dużo bardziej przestronna, niż mogłoby się to wydawać na pierwszy rzut oka. Nie jest to mała kuchenka, w której dwie osoby to już tłok. Mieści się tu nawet niewielki stolik i kilka krzeseł, przy którym można w spokoju zjeść posiłek. Być może brakuje tu kilku rzeczy, jednak należy pamiętać o tym, że właścicielem mieszkania jest mężczyzna. Mężczyzna, który niezbyt często z niej korzysta w celach innych, niż zagotowanie wody na herbatę.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Schody skrzypiały, zimny wiatr świszczał między starymi futrynami, suknia delikatnie szeleściła, wtapiając się w dźwiękowy eter. Oddech oddawany był w postaci białych mgiełek. Drzewa strząsały ze swych gałęzi rdzawo zabarwione liście, koty uciekały przed ludźmi, pies zaszczekał w oddali, jakieś dziecko krzyknęło przenikliwie. Płuca odetchnęły powietrzem przesyconym zapachem starego, nieco zmurszałego drewna. Głowa odwróciła się w kierunku dolnego piętra, na którym niedawno stanęły nogi. O ściany delikatnie odbił się odgłos przełykanej śliny. Po schodach wchodzi się dość sprawnie, przebieg procesu oczywiście uzależniając od tego, jak dużo czasu ma się na ich pokonanie lub ile sił posiada się jeszcze w mięśniach. Osoby starsze wchodziły nieco wolniej, młodzi tę prostą przeszkodę pokonują w mig.
Drobna sylwetka Eileen znajdowała się pośrodku tego przedziału, chociaż nieco bliżej tej dolnej granicy. A jednak każdy swój krok w przestrzeni stawiała bardzo ostrożnie, powoli wdrapując się na górę, jakby chciała oszczędzić ciału nagłego spadku energii, drobnymi ruchami stabilizując jej upływ. Powietrze po raz kolejny zagryzło w nos, oczy po raz kolejny spojrzały w dół. Wspinanie się po stopniach stało się jeszcze trudniejsze, kiedy spod góry podświadomości wypełzło jedno pytanie.
Chcesz tego, Eileen?
Najpierw chciała, potem nie wiedziała, czy chciała, na końcu gubiąc się i mówiąc, tak zapobiegawczo, że nie chce. Cykl powtarzał się niemal do znudzenia. Rozum napędzany przez myśli był tak rozgrzany, że nawet przedzimowa atmosfera nie zdołała go ochłodzić. Jedna wątpliwość goniona była przez następną, a potem następną i następną...
Jasna knykcie pani profesor uderzyły lekko o drewno, w środku mieszkania rozbrzmiał cichy odgłosu pukania. Podjęła decyzję poukładać sobie na nowo swoje życie. Już nie było odwrotu.
Drobna sylwetka Eileen znajdowała się pośrodku tego przedziału, chociaż nieco bliżej tej dolnej granicy. A jednak każdy swój krok w przestrzeni stawiała bardzo ostrożnie, powoli wdrapując się na górę, jakby chciała oszczędzić ciału nagłego spadku energii, drobnymi ruchami stabilizując jej upływ. Powietrze po raz kolejny zagryzło w nos, oczy po raz kolejny spojrzały w dół. Wspinanie się po stopniach stało się jeszcze trudniejsze, kiedy spod góry podświadomości wypełzło jedno pytanie.
Chcesz tego, Eileen?
Najpierw chciała, potem nie wiedziała, czy chciała, na końcu gubiąc się i mówiąc, tak zapobiegawczo, że nie chce. Cykl powtarzał się niemal do znudzenia. Rozum napędzany przez myśli był tak rozgrzany, że nawet przedzimowa atmosfera nie zdołała go ochłodzić. Jedna wątpliwość goniona była przez następną, a potem następną i następną...
Jasna knykcie pani profesor uderzyły lekko o drewno, w środku mieszkania rozbrzmiał cichy odgłosu pukania. Podjęła decyzję poukładać sobie na nowo swoje życie. Już nie było odwrotu.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Dni mijały mu jeden za drugim. Czas kojarzył mu się teraz z ziarenkami piasku, które przesypywały mu się między palcami, kiedy myślał, że ma je w garści. Nic nie było na swoim miejscu, nic nie było tak jak potrzeba. Elsie dała mu siły, tak. Pomogła mu podnieść się z dołka, w który wpadł i spojrzeć na wszystko jaśniej, dostrzec szanse i usiłować ją złapać. Wydawało mu się, że nie tylko czas ma w garści. Szukał, szukał jak nigdy dotąd, wysyłając listy do zagranicznych medyków z zapytaniem o przypadek podobny do tego, na który chorowała jego matka. Odpowiedzi przychodziły powoli, a czasem nie przychodziły wcale. Najważniejszy był jednak fakt, że nie były zadowalające. Najczęściej ktoś informował go o tym, że nie spotkał się z podobnym przypadkiem, inni opisywali podobne objawy, jednak było kilka niezgodności. Bądź nie wiedzieli jak to leczyć... On jednak nie przestawał, walczył dalej. Aż spotkanie Mathildy zniszczyło tę siłę, którą zaszczepiła w nim siostra. Ta rozwaliła się na małe, ostre kawałeczki niczym szkło. Nie wiedział, czy powinien je zbierać, czy odpuścić... Czy losu nie dało się odmienić?
Ostatnimi czasy był w rozsypce. Jeździł na przemian do Londynu i do swojego rodzinnego domu, odwiedzając matkę, która i tak większość czasu była nieprzytomna. Tracił nadzieję, czuł się źle. Jednak tym razem nie topił smutków w alkoholu, przestając przychodzić do pracy. Chyba miał jeszcze te resztki nadziei, które pozwalały mu na chodzenie do Munga, pozyskiwanie nowych kontaktów i słanie nowych listów, gdy miał chwilę wolnego. Walczył, starał się. I to wszystko pozwoliło mu zapomnieć o niej. Czasami jej twarz pojawiała się w jego myślach i zajmowała je niemalże całkowicie. Czasami czuł te nieprzyjemne ukłucie, którego nie potrafił się pozbyć. Było mu źle, nadal nie pogodził się z odrzuceniem oraz ze wszystkim, co działo się dookoła niego. Ale walka o życie matki zajęła mu czas. Tyle, że tracił już i czas i nadzieję.
Po kilku dniach pracy, jak zwykle wziął dwa dni wolnego. To był pierwszy dzień, który przespał niemalże w całości, odsypiając godziny spędzone w Mungu (jak zwykle - na własne życzenie). Kiedy usłyszał stukanie do drzwi, przekręcił się tylko z niezadowoleniem, uznając, że mu się przesłyszało. Gdy jednak odgłos stukania rozległ się ponownie - wstał. Westchnął, ziewając i zarzucając na siebie jakąś koszulę. Dłonią niezgrabnie poprawił włosy, które i tak dalej tkwiły w nieładzie. Podszedł do drzwi i zaczął je niezręcznie otwierać, drugą dłonią dopinając guziki koszuli. Uchylił drzwi i wtedy zamarł, momentalnie rozbudzając się.
- Eileen... Co Ty tu robisz? - Stał jak wyryty, nie wpuszczając jej do środka, nie przytulając jej, jak to zwykle miał w zwyczaju. Był zbyt zaskoczony jej wizytą. Kiedy ostatnio się widzieli? Miesiąc temu? Sądził, że zrozumie, że da mu spokój, że pozwoli mu na ukojenie zbolałego serca. Te zaczęło boleć, jakby rana na nowo została rozdrapana. W tej chwili nie mógł zapomnieć, nie mógł zająć myśli czymś innym. Nie, bo przed nim stała ona.
Ostatnimi czasy był w rozsypce. Jeździł na przemian do Londynu i do swojego rodzinnego domu, odwiedzając matkę, która i tak większość czasu była nieprzytomna. Tracił nadzieję, czuł się źle. Jednak tym razem nie topił smutków w alkoholu, przestając przychodzić do pracy. Chyba miał jeszcze te resztki nadziei, które pozwalały mu na chodzenie do Munga, pozyskiwanie nowych kontaktów i słanie nowych listów, gdy miał chwilę wolnego. Walczył, starał się. I to wszystko pozwoliło mu zapomnieć o niej. Czasami jej twarz pojawiała się w jego myślach i zajmowała je niemalże całkowicie. Czasami czuł te nieprzyjemne ukłucie, którego nie potrafił się pozbyć. Było mu źle, nadal nie pogodził się z odrzuceniem oraz ze wszystkim, co działo się dookoła niego. Ale walka o życie matki zajęła mu czas. Tyle, że tracił już i czas i nadzieję.
Po kilku dniach pracy, jak zwykle wziął dwa dni wolnego. To był pierwszy dzień, który przespał niemalże w całości, odsypiając godziny spędzone w Mungu (jak zwykle - na własne życzenie). Kiedy usłyszał stukanie do drzwi, przekręcił się tylko z niezadowoleniem, uznając, że mu się przesłyszało. Gdy jednak odgłos stukania rozległ się ponownie - wstał. Westchnął, ziewając i zarzucając na siebie jakąś koszulę. Dłonią niezgrabnie poprawił włosy, które i tak dalej tkwiły w nieładzie. Podszedł do drzwi i zaczął je niezręcznie otwierać, drugą dłonią dopinając guziki koszuli. Uchylił drzwi i wtedy zamarł, momentalnie rozbudzając się.
- Eileen... Co Ty tu robisz? - Stał jak wyryty, nie wpuszczając jej do środka, nie przytulając jej, jak to zwykle miał w zwyczaju. Był zbyt zaskoczony jej wizytą. Kiedy ostatnio się widzieli? Miesiąc temu? Sądził, że zrozumie, że da mu spokój, że pozwoli mu na ukojenie zbolałego serca. Te zaczęło boleć, jakby rana na nowo została rozdrapana. W tej chwili nie mógł zapomnieć, nie mógł zająć myśli czymś innym. Nie, bo przed nim stała ona.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kolejne zmuszenie pięści do rytmicznego zapukania przyszło z większym trudem. Brak odzewu potraktowała jako zachętę do odejścia, do wywieszenia białej flagi i udania się w dalszą drogę, której rozdroża nie prowadziły już w kierunku Bennetta. Ah, tak, tak. Nigdy nie powiedziała do niego po nazwisku. To wydawało jej się takie obce, puste zawołanie pozbawione wszelkich emocji i chęci nawiązania kontaktu. A jednak ta metoda wydała jej się najlepsza, kiedy wtedy, w szklarni, oboje potknęli się o własne zamiary. W momencie, gdy poszedł, nie wiedziała, co ze sobą zrobić, żeby uspokoić skołatane myśli. Chciała zapomnieć. Zapomnieć nie tylko o tym, co powiedział, ale także o pozostałych dwóch mężczyznach, którzy przez chwilę, dwie lub trzy zajmowali jej serce. W tym wypadku różdżka na nic by się zdała, więc rytuał, który niegdyś był dla niej nie do przyjęcia, teraz powinien spełnić swoją rolę. Chciała go znienawidzić, chociaż serce niemal na kolanach odciągało ją od tego bzdurnego pomysłu.
No i... figa z makiem. Znienawidzenie Alana było absolutnie, niezaprzeczalnie niemożliwe.
To też był powód, dla którego stała na wycieraczce przed drzwiami do jego mieszkania.
Kiedy pojawił się w wejściu, w zupełnie innym stanie, niż widziała go zazwyczaj, musiała poświęcić dłuższą chwilę na przypatrzenie mu się dokładnie. Na dłuższą chwilę zawiesiła wzrok na jego niedbale zaczesanych do tyłu włosach koloru łupiny od orzecha. Potem ten wzrok spłynął na jego oczy, które teraz wydały jej się nienaturalnie ciemne. Coś ją tknęło. Ale co? Sam Merlin wie.
Poprawiła uścisk na rączce torebki, strząsając z ramiona ciepłą pelerynę sięgającą połowy ud.
- Przyszłam... porozmawiać. Wybacz, że nie powiadomiłam cię wcześniej. Właściwie decyzję podjęłam w ostatniej chwili - odparła, nadając beznamiętnym rysom swojej twarzy nieco łagodności. - Jeśli ci przeszkodziłam, powiedz śmiało. Mogłabym przyjść kiedy indziej.
Albo nigdy. Albo jutro. Za rok, miesiąc, może w następne lato albo zimę.
No i... figa z makiem. Znienawidzenie Alana było absolutnie, niezaprzeczalnie niemożliwe.
To też był powód, dla którego stała na wycieraczce przed drzwiami do jego mieszkania.
Kiedy pojawił się w wejściu, w zupełnie innym stanie, niż widziała go zazwyczaj, musiała poświęcić dłuższą chwilę na przypatrzenie mu się dokładnie. Na dłuższą chwilę zawiesiła wzrok na jego niedbale zaczesanych do tyłu włosach koloru łupiny od orzecha. Potem ten wzrok spłynął na jego oczy, które teraz wydały jej się nienaturalnie ciemne. Coś ją tknęło. Ale co? Sam Merlin wie.
Poprawiła uścisk na rączce torebki, strząsając z ramiona ciepłą pelerynę sięgającą połowy ud.
- Przyszłam... porozmawiać. Wybacz, że nie powiadomiłam cię wcześniej. Właściwie decyzję podjęłam w ostatniej chwili - odparła, nadając beznamiętnym rysom swojej twarzy nieco łagodności. - Jeśli ci przeszkodziłam, powiedz śmiało. Mogłabym przyjść kiedy indziej.
Albo nigdy. Albo jutro. Za rok, miesiąc, może w następne lato albo zimę.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
On także próbował ją znienawidzić. Albo inaczej - myśl ta przemknęła mu przez głowę, ale on natychmiast ją odrzucił. Próbował o niej zapomnieć. Kochał ją, więc nie potrafił żywić do niej uczucia tak skrajnie różnego, tak kontrastującego z miłością. Zwłaszcza, że nie zrobiła nic złego. Nie sądził, że spotkają się tak prędko. Miesiąc był stosunkowo krótkim czasem, który zapewne dłużyłby mu się niemiłosiernie, gdyby nie mała walka, którą toczył z czasem i przeciwnościami, które toczył mu los. Teraz jednak, kiedy stanęła w jego drzwiach, kiedy spojrzała na niego tak niepewne, odczuł wszystko ze zdwojoną siłą.
Tęskniłem za tobą, chciał powiedzieć. Po szoku i niezrozumieniu, które pojawiły się na początku, ręce wręcz zaczęły go świerzbić. Chciał ją przytulić, zagarnąć do siebie ramieniem, jak robił to zwykle i przycisnąć do siebie, jednocześnie całując ją w czubek głowy. Właśnie teraz wszystkie uczucia buchnęły w niego, niczym gwałtownie rozpalany ogień. Kochał ją, tęsknił za nią. Jednocześnie te same uczucia powodowały, ze zaczynał czuć się niczym skrzywdzony, mały chłopiec. Coś wewnątrz niego płakało i prosiło o litość, o zrobienie czegoś z tym okropnym stanem rzeczy. Ale co miał zrobić? Nie mógł zrobić nic.
Jej słowa obudziły go z pewnego dziwnego stanu, w jakim się znalazł na chwilę. Otrząsnął się, spojrzał na nią trzeźwiej i od razu odsunął się, by przepuścić ją w drzwiach.
- Oczywiście, przepraszam. Jestem jeszcze trochę zaspany. - Usprawiedliwił się, choć zaspanie nie było jedyną przyczyną, dla którego nie wpuścił jej od razu do mieszkania. Było zupełnie tak, jakby wpuszczając ją do środka, wpuszczał ją także do swojego serca. Zamknął za nią drzwi i wolnym krokiem udał się w kierunku kuchni. - Coś do picia, albo jedzenia? Kawy, herbaty? - Spytał, będąc jeszcze w korytarzu. Udał się do kuchni, machnął różdżką i woda zaczęła się gotować. Eileen zapewne podążyła za nim, więc odwrócił się w jej kierunku i spojrzał na nią.
- A więc o czym chciałaś porozmawiać? - Spytał. Choć w głowie pojawiały mu się różne opcje i chociaż najprawdopodobniej wiedział o co chodziło, nie chciał do siebie dopuścić tej myśli. Bał się, nie będąc nawet w stanie ukryć zmartwienia i strachu, jakie pojawiły się w jego oczach. Nikt nie chciał być raniony, a tym bardziej nikt nie chciał być raniony kilka razy. On także.
Tęskniłem za tobą, chciał powiedzieć. Po szoku i niezrozumieniu, które pojawiły się na początku, ręce wręcz zaczęły go świerzbić. Chciał ją przytulić, zagarnąć do siebie ramieniem, jak robił to zwykle i przycisnąć do siebie, jednocześnie całując ją w czubek głowy. Właśnie teraz wszystkie uczucia buchnęły w niego, niczym gwałtownie rozpalany ogień. Kochał ją, tęsknił za nią. Jednocześnie te same uczucia powodowały, ze zaczynał czuć się niczym skrzywdzony, mały chłopiec. Coś wewnątrz niego płakało i prosiło o litość, o zrobienie czegoś z tym okropnym stanem rzeczy. Ale co miał zrobić? Nie mógł zrobić nic.
Jej słowa obudziły go z pewnego dziwnego stanu, w jakim się znalazł na chwilę. Otrząsnął się, spojrzał na nią trzeźwiej i od razu odsunął się, by przepuścić ją w drzwiach.
- Oczywiście, przepraszam. Jestem jeszcze trochę zaspany. - Usprawiedliwił się, choć zaspanie nie było jedyną przyczyną, dla którego nie wpuścił jej od razu do mieszkania. Było zupełnie tak, jakby wpuszczając ją do środka, wpuszczał ją także do swojego serca. Zamknął za nią drzwi i wolnym krokiem udał się w kierunku kuchni. - Coś do picia, albo jedzenia? Kawy, herbaty? - Spytał, będąc jeszcze w korytarzu. Udał się do kuchni, machnął różdżką i woda zaczęła się gotować. Eileen zapewne podążyła za nim, więc odwrócił się w jej kierunku i spojrzał na nią.
- A więc o czym chciałaś porozmawiać? - Spytał. Choć w głowie pojawiały mu się różne opcje i chociaż najprawdopodobniej wiedział o co chodziło, nie chciał do siebie dopuścić tej myśli. Bał się, nie będąc nawet w stanie ukryć zmartwienia i strachu, jakie pojawiły się w jego oczach. Nikt nie chciał być raniony, a tym bardziej nikt nie chciał być raniony kilka razy. On także.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czaiła się jak kot o zmroku. Niepewna tego, gdzie chce iść ani tego, co chce robić, mówić albo o czym myśleć. Wiódł ją tylko instynkt i chęć naprawienia swoich błędów, odzyskania tego, co stracone. Jaki jest sens w zacieraniu wspomnień o tych wszystkich latach, które upłynęły jej w towarzystwie Alana? Znali się jak łyse konie, stali przy sobie w tych złych i dobrych chwilach, w czasie egzaminów w Hogwarcie, w czasie żałoby po Rossie. Nie byłoby momentu, który zapamiętałaby jako ten absolutnie samotny.
Ah, nie, był. Ten moment trwał nawet cały miesiąc.
Wzięła głęboki wdech i weszła do środka, stukaniem obcasów brązowych botków zaznaczając łagodnie swoją obecność. Zdjęła pelerynę, szalik i rękawiczki, które następnie odwiesiła na wieszaku w holu. Zapach akacji i dyptamu delikatnie osiadł w powietrzu.
- Nadal zostajesz nocami w Mungu? - podjęła próbę upłynnienia ich relacji, nadania jej nieco luźniejszego kształtu. - Wody, tak, napiję się wody - odparła i usiadła przy kuchennym stole, obserwując jego ruchy. - Właściwie... chciałam poruszyć dość rozległy temat. Usiądziesz?
Nie czuła się zbytnio gotowa, żeby rozgrzać do czerwoności mechanizmy myślowe w swojej głowie, kiedy on zajmował inną pozycję niż ona. Chciała patrzeć mu w oczach podczas mówienia, żeby wiedział, że jej intencje są szczere i nie zamierza ich przed nim ukrywać. To, że Alan był wyższy, nic nie zmieniało. Ich poziomy niemal się wyrównywały, kiedy oboje mogli usiąść.
- Tylko proszę cię o jedno - odparła nieco ciężej, poprzedzając słowa krótkim spięciem brwi w jedną linię. - Wiem, że wtedy mówiłeś szczerze i bardzo to doceniam, ale... mógłbyś również teraz być tak samo szczery? Znaczy, ja wiem, chaotycznie to brzmi, ale to mi bardzo pomoże.
Jeśli dostanie takie zapewnienie od niego, sama również będzie mogła wylać z siebie wszystko to, co jest trudne i bolesne dla ich obojga.
Ah, nie, był. Ten moment trwał nawet cały miesiąc.
Wzięła głęboki wdech i weszła do środka, stukaniem obcasów brązowych botków zaznaczając łagodnie swoją obecność. Zdjęła pelerynę, szalik i rękawiczki, które następnie odwiesiła na wieszaku w holu. Zapach akacji i dyptamu delikatnie osiadł w powietrzu.
- Nadal zostajesz nocami w Mungu? - podjęła próbę upłynnienia ich relacji, nadania jej nieco luźniejszego kształtu. - Wody, tak, napiję się wody - odparła i usiadła przy kuchennym stole, obserwując jego ruchy. - Właściwie... chciałam poruszyć dość rozległy temat. Usiądziesz?
Nie czuła się zbytnio gotowa, żeby rozgrzać do czerwoności mechanizmy myślowe w swojej głowie, kiedy on zajmował inną pozycję niż ona. Chciała patrzeć mu w oczach podczas mówienia, żeby wiedział, że jej intencje są szczere i nie zamierza ich przed nim ukrywać. To, że Alan był wyższy, nic nie zmieniało. Ich poziomy niemal się wyrównywały, kiedy oboje mogli usiąść.
- Tylko proszę cię o jedno - odparła nieco ciężej, poprzedzając słowa krótkim spięciem brwi w jedną linię. - Wiem, że wtedy mówiłeś szczerze i bardzo to doceniam, ale... mógłbyś również teraz być tak samo szczery? Znaczy, ja wiem, chaotycznie to brzmi, ale to mi bardzo pomoże.
Jeśli dostanie takie zapewnienie od niego, sama również będzie mogła wylać z siebie wszystko to, co jest trudne i bolesne dla ich obojga.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Była niczym jeżyk. Mały, słodki, śliczny jeżyk, który był całkowicie ufny w stosunku do niego. Patrzył się na niego swoimi dużymi, ślicznymi oczami i aż się prosił o to, aby go przytulić, pogłaskać. Kusiło go, kusiło niemiłosiernie, ale potrafił się oprzeć. Miał w sobie na tyle zdrowego rozsądku by pamiętać, że ten jeżyk już raz mu sprawił ból. Ukuł go mocno swoimi kolcami, choć prawdopodobnie wcale tego nie chciał. Alan natomiast nie miał chęci znów czuć się podobnie. Choć fakt, że ów jeżyk był dla niego bardzo cenny, że był tak śliczny, a jego oczy wręcz go przyciągały - musiał się oprzeć. Dla własnego dobra. Choć dla jeżyka również tak chyba było lepiej.
- W tej kwestii nic się nie zmieniło. Nie wiem dlaczego miałoby się zmienić - odparł. Brzmiał dziwnie sucho... Nie oschle, sucho. Czy nie potrafił już z nią rozmawiać? Był wręcz przerażony tym odkryciem. Między nimi pojawił się dystans, jakiego nigdy nie było, przez te całe kilkanaście lat przyjaźni. Przepaść, której nie potrafił przeskoczyć. A może nawet bał się, w obawie, że spadnie. Dodatkowo, obawiał się także tego, że to ona go do niej wepchnie. Jakże więc miał jej zaufać, skoro już raz omalże nie spadł? Nie potrafił zachowywać się całkowicie swobodnie w jej towarzystwie.
- Wody. Dobrze. - Powtórzył. Już po chwili podawał jej kubek z przezroczystą cieczą, sam siadając na krześle, wedle jej polecenia. Spojrzał na nią, na chwilę patrząc prosto w jej oczy. Chciał coś w nich wyczytać? Sam nie wiedział. Czuł tylko jak jego serce przyspiesza tempo bicia, jakby chciało uciec z jego piersi, w obawie przed kolejnymi przykrościami. Słuchał jej, czując, że robi się coraz gorzej. Serce waliło coraz mocniej, wręcz desperacko próbując się uchronić. On sam nie miał już odwagi patrzeć jej w oczy. Patrzył w losowe punkty, wreszcie koncentrując wzrok na solniczce, która stała na stole. Sięgnął do niej ręką, bawiąc się nią i milczał. Kiwnął tylko głową na znak, że będzie szczery, choć bał się tego, co ów obietnica mogła na niego sprowadzić. Zapanowała chwila ciszy. Ścisnął solniczkę mocno, aż zbielały mu knykcie.
- Czy to jakiś nowy rodzaj torturowania? Nie pozbierałem się jeszcze. Na Merlina, Eileen, zlituj się. Staram się zalepić plastrami to, co tego wymaga, a do tego potrzebuję czasu. - Westchnął, coraz zacieklej wbijając wzrok w tę nieszczęsną solniczkę. Nie miał siły, miał dość. Czuł się jak jakieś katowane zwierze, które cierpiało z bólu i nadal nie wiedziało, czy kat zada mu go więcej.
- W tej kwestii nic się nie zmieniło. Nie wiem dlaczego miałoby się zmienić - odparł. Brzmiał dziwnie sucho... Nie oschle, sucho. Czy nie potrafił już z nią rozmawiać? Był wręcz przerażony tym odkryciem. Między nimi pojawił się dystans, jakiego nigdy nie było, przez te całe kilkanaście lat przyjaźni. Przepaść, której nie potrafił przeskoczyć. A może nawet bał się, w obawie, że spadnie. Dodatkowo, obawiał się także tego, że to ona go do niej wepchnie. Jakże więc miał jej zaufać, skoro już raz omalże nie spadł? Nie potrafił zachowywać się całkowicie swobodnie w jej towarzystwie.
- Wody. Dobrze. - Powtórzył. Już po chwili podawał jej kubek z przezroczystą cieczą, sam siadając na krześle, wedle jej polecenia. Spojrzał na nią, na chwilę patrząc prosto w jej oczy. Chciał coś w nich wyczytać? Sam nie wiedział. Czuł tylko jak jego serce przyspiesza tempo bicia, jakby chciało uciec z jego piersi, w obawie przed kolejnymi przykrościami. Słuchał jej, czując, że robi się coraz gorzej. Serce waliło coraz mocniej, wręcz desperacko próbując się uchronić. On sam nie miał już odwagi patrzeć jej w oczy. Patrzył w losowe punkty, wreszcie koncentrując wzrok na solniczce, która stała na stole. Sięgnął do niej ręką, bawiąc się nią i milczał. Kiwnął tylko głową na znak, że będzie szczery, choć bał się tego, co ów obietnica mogła na niego sprowadzić. Zapanowała chwila ciszy. Ścisnął solniczkę mocno, aż zbielały mu knykcie.
- Czy to jakiś nowy rodzaj torturowania? Nie pozbierałem się jeszcze. Na Merlina, Eileen, zlituj się. Staram się zalepić plastrami to, co tego wymaga, a do tego potrzebuję czasu. - Westchnął, coraz zacieklej wbijając wzrok w tę nieszczęsną solniczkę. Nie miał siły, miał dość. Czuł się jak jakieś katowane zwierze, które cierpiało z bólu i nadal nie wiedziało, czy kat zada mu go więcej.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W pewnym sensie siebie też traktowała jak takiego jeża. Albo... królika z kolcami. Wszystkiego dookoła się bała, do wszystkiego podchodziła z kilometrowym dystansem. Zwłaszcza do spraw typowo sercowych - jej mięsień został już raz zajęty przez kogoś zbyt idealnego, by można było go kochać i być przez niego kochanym. Dlatego teraz, kiedy usłyszała "kocham cię" od Alana, przestraszyła się zmiany stanowiska i zbliżającego się przymusu zrobienia ze swoim życiem porządku. Nie mogła się rozdwoić, nie mogła kochać ich obu. Musiała się zdecydować. A decyzja, którą podjęła, okazała się bardzo trudna do przetrawienia. I akceptacji. Ale wiedziała, że to najlepsze, co mogła dla siebie zrobić w tej chwili.
Był oschły wobec niej, ale, mimo wszystkich wątpliwości, nie spowodowało to zmiany jej nastawienia czy spadku nastroju. Wiedziała, że tak będzie. Była świadoma bólu, jaki zadała mu mówiąc, że nie będą mogli być razem. Właśnie dlatego chciała być wobec niego pokorna i skruszona. W szczerości swojego serca, oczywiście.
Upiła nieco wody i chwilę tak posiedziała, biegając spojrzeniem po mało ważnych punktach w jego mieszkaniu. Oboje byli tak samo zagubieni zaistniałą sytuacją, a w dodatku Eileen, która miała być przecież główną mówczynią tego wieczoru, zamilkła. Jej zapał obudził się razem z tą dziwną, przygnębiającą nutą słyszalną w głosie Alana. Mimowolnie uchyliła usta, patrząc mu głęboko w oczy. Ta chwila trwała już zdecydowanie krócej, niż poprzednia.
- Ja przepraszam, Alan - powiedziała błagalnym tonem. - Przepraszam, że tak cię zraniłam. To było trudniejsze, niż mi samej się wydawało. Nie do końca potrafiłam to kontrolować i... i dlatego musiałam nad tym długo myśleć. Nad całym moim życiem i tym, co ze sobą zrobiłam. Przepraszam. Chciałabym zbudować z tobą coś, co ma głębszy sens. Nie chcę ranić, już nie chcę. Chcę... naprawić to, co zepsułam. Nigdy nie chciałam cię stracić. Przepraszam, że tak wyszło.
Łagodnie, powoli sięgnęła swoją dłonią do jego. Nie chciała go straszyć, dlatego musnęła jego skórę opuszkami swoich palców, ale dając mu przy tym znak, że to nie jest tylko pusty gest wykonany w jego stronę na poczekaniu.
Był oschły wobec niej, ale, mimo wszystkich wątpliwości, nie spowodowało to zmiany jej nastawienia czy spadku nastroju. Wiedziała, że tak będzie. Była świadoma bólu, jaki zadała mu mówiąc, że nie będą mogli być razem. Właśnie dlatego chciała być wobec niego pokorna i skruszona. W szczerości swojego serca, oczywiście.
Upiła nieco wody i chwilę tak posiedziała, biegając spojrzeniem po mało ważnych punktach w jego mieszkaniu. Oboje byli tak samo zagubieni zaistniałą sytuacją, a w dodatku Eileen, która miała być przecież główną mówczynią tego wieczoru, zamilkła. Jej zapał obudził się razem z tą dziwną, przygnębiającą nutą słyszalną w głosie Alana. Mimowolnie uchyliła usta, patrząc mu głęboko w oczy. Ta chwila trwała już zdecydowanie krócej, niż poprzednia.
- Ja przepraszam, Alan - powiedziała błagalnym tonem. - Przepraszam, że tak cię zraniłam. To było trudniejsze, niż mi samej się wydawało. Nie do końca potrafiłam to kontrolować i... i dlatego musiałam nad tym długo myśleć. Nad całym moim życiem i tym, co ze sobą zrobiłam. Przepraszam. Chciałabym zbudować z tobą coś, co ma głębszy sens. Nie chcę ranić, już nie chcę. Chcę... naprawić to, co zepsułam. Nigdy nie chciałam cię stracić. Przepraszam, że tak wyszło.
Łagodnie, powoli sięgnęła swoją dłonią do jego. Nie chciała go straszyć, dlatego musnęła jego skórę opuszkami swoich palców, ale dając mu przy tym znak, że to nie jest tylko pusty gest wykonany w jego stronę na poczekaniu.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Czy nie umiał już z nią rozmawiać? Nie umiał być obok niej? Czy miało tak zostać już zawsze? Szybko odkrył jak bardzo był przerażony ów wizją. A przecież wydawało mu się, że już się z nią pożegnał, że pogodził się z faktem, że może już jej więcej nie zobaczyć, a na pewno nie być z nią tak blisko jak kiedyś. Wyglądało jednak na to, że okłamywał sam siebie. Zbyt mało czasu upłynęło od ich ostatniego spotkania, które było tym momentem przełomowym. Zbyt mało czasu, by zdążył się z tego wszystkiego pozbierać i jakoś się z tym pogodzić. W tym momencie samo myślenie o niej sprawiało mu ból większy niż kiedykolwiek. Bo choć bycie obok niej zawsze dostarczało mu go odrobinę, nie było to nawet porównywalne do tego, co czuł po wyjściu ze szklarni. Choć zadał go sobie z własnej woli, nie potrafił już po prostu dłużej kroczyć u jej boku z przypiętą do czoła łatką przyjaciela.
Cisza krążyła dookoła nich, choć przerwał ją na chwile, błagając ją o litość. Nie był jeszcze gotowy na spotkanie jej, a ona stanęła w jego drzwiach, burząc mu tę kruchą warstwę spokoju, jaką udało mu się zbudować. Miał do niej o to żal, nie rozumiał czemu to zrobiła. Westchnął, przekręcając w dłoniach solniczkę, która zdawała się zajmować teraz większość jego uwagi. Myślał, że pomoże mu to poradzić sobie z tym wszystkim, odstresować się. Mylił się.
Nie spojrzał na nią, kiedy mówiła. Coraz bardziej zaciekle wbijał wzrok w blat stołu, a zmarszczka na jego czole stawała się coraz głębsza. Drgnął, kiedy dotknęła jego dłoni i w pierwszym odruchu zabrał ją. Nie wiedział czemu to zrobił, ale stwierdził, że nie powinien tak zareagować. Dlatego przeklął się w duchu za taką reakcję.
- Eileen, przecież już wtedy powiedziałem Ci, że nie masz mnie za co przepraszać. Serce nie sługa. Wiem to aż za dobrze, bo wiele razy próbowałem coś zmienić z moimi uczuciami, wiedząc jak to się skończy. Nie wyszło. - Dłonią przejechał po swojej twarzy, powietrze głośno wypuszczając z płuc. Zamilkł na kilka sekund, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Ukradkiem spojrzał na jej dłoń, walcząc ze sobą zaciekle. Przegrał. Sięgnął po nią ostrożnie i niepewnie, aż w końcu ujął ją w swoje dłonie i zbliżył do siebie. Ucałował wierzch jej dłoni, mrużąc przy tym oczy. Czy to normalne, że gdy się kogoś kochało, zapach tej osoby, jej dotyk i ciepło dłoni zdawały się wyjątkowe, niepowtarzalne i kojące? Nie wiedział, nigdy nie kochał nikogo poza nią.
- Eileen... - mruknął cicho, ponownie muskając jej dłoń ustami. - Ja nie potrafię. Wybacz, wiem, że musisz czuć się samotna, ale nie dam rady już dłużej zajmować miejsca przyjaciela u Twojego boku. Nie mam na to siły. - Zwłaszcza teraz - chciał powiedzieć, ale ugryzł się w język. Chciał ująć to jak najdelikatniej, aby zrozumiała. Była egoistką, skoro chciała go przy sobie zatrzymać z własnej samotności i tęsknoty, tak to właśnie odbierał. Jednak nie miał serca, by mieć jej to za złe. Chciał jedynie, by i nad nim się trochę zlitowano, by go zrozumiano.
Cisza krążyła dookoła nich, choć przerwał ją na chwile, błagając ją o litość. Nie był jeszcze gotowy na spotkanie jej, a ona stanęła w jego drzwiach, burząc mu tę kruchą warstwę spokoju, jaką udało mu się zbudować. Miał do niej o to żal, nie rozumiał czemu to zrobiła. Westchnął, przekręcając w dłoniach solniczkę, która zdawała się zajmować teraz większość jego uwagi. Myślał, że pomoże mu to poradzić sobie z tym wszystkim, odstresować się. Mylił się.
Nie spojrzał na nią, kiedy mówiła. Coraz bardziej zaciekle wbijał wzrok w blat stołu, a zmarszczka na jego czole stawała się coraz głębsza. Drgnął, kiedy dotknęła jego dłoni i w pierwszym odruchu zabrał ją. Nie wiedział czemu to zrobił, ale stwierdził, że nie powinien tak zareagować. Dlatego przeklął się w duchu za taką reakcję.
- Eileen, przecież już wtedy powiedziałem Ci, że nie masz mnie za co przepraszać. Serce nie sługa. Wiem to aż za dobrze, bo wiele razy próbowałem coś zmienić z moimi uczuciami, wiedząc jak to się skończy. Nie wyszło. - Dłonią przejechał po swojej twarzy, powietrze głośno wypuszczając z płuc. Zamilkł na kilka sekund, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Ukradkiem spojrzał na jej dłoń, walcząc ze sobą zaciekle. Przegrał. Sięgnął po nią ostrożnie i niepewnie, aż w końcu ujął ją w swoje dłonie i zbliżył do siebie. Ucałował wierzch jej dłoni, mrużąc przy tym oczy. Czy to normalne, że gdy się kogoś kochało, zapach tej osoby, jej dotyk i ciepło dłoni zdawały się wyjątkowe, niepowtarzalne i kojące? Nie wiedział, nigdy nie kochał nikogo poza nią.
- Eileen... - mruknął cicho, ponownie muskając jej dłoń ustami. - Ja nie potrafię. Wybacz, wiem, że musisz czuć się samotna, ale nie dam rady już dłużej zajmować miejsca przyjaciela u Twojego boku. Nie mam na to siły. - Zwłaszcza teraz - chciał powiedzieć, ale ugryzł się w język. Chciał ująć to jak najdelikatniej, aby zrozumiała. Była egoistką, skoro chciała go przy sobie zatrzymać z własnej samotności i tęsknoty, tak to właśnie odbierał. Jednak nie miał serca, by mieć jej to za złe. Chciał jedynie, by i nad nim się trochę zlitowano, by go zrozumiano.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Właśnie. Serce nie sługa. Na nie mogła zrzucić wszystkie wątpliwości, które zalewały ją falami przez cały przeszły miesiąc. Nigdy nie radziła sobie z miłością. Nie potrafiła o niej mówić, chowając cały swój dobytek głęboko w sobie; nie potrafiła poświęcać jej wystarczająco dużo czasu. Nie potrafiła jej szukać, kiedy naprawdę jej potrzebowała, a kiedy już ta pomachała jej czerwoną flagą przed oczami, stchórzyła i uciekła, wcześniej jeszcze prawie dokonując autodestrukcji na swoim życiu. Chciałaby, żeby Rossa żyła. Teleportowałaby się do niej, żeby porozmawiać, zaciągnąć rady, wybłagać o coś, co mogłoby to wszystko naprawić. Zmieniacz czasu by się przydał, tak, na pewno.
Nie buntowała się, kiedy ujął jej dłoń w swoje palce i dotknął ustami jej jasnej skóry. Patrzyła na niego uważnie, badała zmiany na jego twarzy, w jego oczach, czole, w kącikach jego ust, kiedy mówił. Coś zaczynało się w niej przełączać, coś przesuwało się w innym kierunku, w tym prawidłowym. Coś zmieniało się w sposobie jej patrzenia na Alana. Dlaczego wcześniej nie zauważyła, że jest tak ciepłym i troskliwym mężczyzną? Mężczyzną, nie kimś, kto stoi obok i może być nazywany przyjacielem.
Wzięła głęboki wdech przez nos i powoli wypuściła przez nozdrza powietrze. Zamrugała kilka razy. Serce, do tej pory bijące tak szybko, jakby ścigało się z myślami, zwolniło, uspokoiło się.
- Nie przyszłam tu po to, żeby utwardzić naszą przyjacielską relację - powiedziała cicho, gładząc kciukiem skórę jego dłoni. - Przyszłam tu, żeby to wszystko naprawić. Chciałabym... chciałabym nauczyć się ciebie na nowo, ale... - spojrzała na jego twarz, na jego jasne, nieco chłodne tęczówki. - Chcę cię pokochać, Alan. Naprawdę bardzo chcę. Bo jesteś wspaniałym człowiekiem, a ja byłam ślepym królikiem, dla którego twój obraz znajdował się gdzieś za grubą warstwą czarnej mgły.
Nie buntowała się, kiedy ujął jej dłoń w swoje palce i dotknął ustami jej jasnej skóry. Patrzyła na niego uważnie, badała zmiany na jego twarzy, w jego oczach, czole, w kącikach jego ust, kiedy mówił. Coś zaczynało się w niej przełączać, coś przesuwało się w innym kierunku, w tym prawidłowym. Coś zmieniało się w sposobie jej patrzenia na Alana. Dlaczego wcześniej nie zauważyła, że jest tak ciepłym i troskliwym mężczyzną? Mężczyzną, nie kimś, kto stoi obok i może być nazywany przyjacielem.
Wzięła głęboki wdech przez nos i powoli wypuściła przez nozdrza powietrze. Zamrugała kilka razy. Serce, do tej pory bijące tak szybko, jakby ścigało się z myślami, zwolniło, uspokoiło się.
- Nie przyszłam tu po to, żeby utwardzić naszą przyjacielską relację - powiedziała cicho, gładząc kciukiem skórę jego dłoni. - Przyszłam tu, żeby to wszystko naprawić. Chciałabym... chciałabym nauczyć się ciebie na nowo, ale... - spojrzała na jego twarz, na jego jasne, nieco chłodne tęczówki. - Chcę cię pokochać, Alan. Naprawdę bardzo chcę. Bo jesteś wspaniałym człowiekiem, a ja byłam ślepym królikiem, dla którego twój obraz znajdował się gdzieś za grubą warstwą czarnej mgły.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Czy dostrzegała wszystko to, co się z nim działo w tej chwili? Zamglone, puste, smutne oczy, zmartwiona twarz, strach przed patrzeniem na nią. Czuł dyskomfort, czuł smutek, złość i całe masy innych, negatywnych rzeczy. Ostatni czas był dla niego okropny. Wysysał z niego siły i chęci do życia. Był teraz suchy jak rodzynka, choć daleko było jeszcze, by powiedzieć, że był cieniem własnego siebie. Czekały go w życiu gorsze rzeczy, o wiele gorsze niż to, czego doświadczał ostatnio. Choć sam nie był tego świadom, wszak nie posiadał umiejętności czytania z przyszłości, za co oddałby bardzo wiele.
Dotyk jej skóry i zapach, który on zawsze potrafił odnaleźć, koiły i przynosiły spokój. Była niczym najpiękniejszy kwiat, chłodny wiaterek oraz najznamienitszy trunek. Cieszyła oczy, koiła i pozwalała się rozluźnić. Dopiero teraz zdawał sobie sprawę z faktu, jak bardzo tęsknił za tak malutkimi rzeczami, tak, można by pomyśleć, nic nie znaczącymi. Napawał się możliwością muskania ustami jej dłoni, jakby było to coś, na co czekał od lat. Za bardzo się temu oddawał, burząc wszystkie swoje postanowienia i zasady. Ale nie potrafił... Była dla niego jak narkotyk. Przyciągała, kusiła, uzależniała. A on był w takim razie narkomanem. Z kilkunastoletnim stażem...
Uniósł wzrok kiedy odezwała się. Nie przyszła po to, aby odzyskać przyjaciela? A więc po co tu przyszła? Czemu stanęła przed jego drzwiami i zapukała kilkukrotnie w drzwi, wybudzając go ze snu? Niczego nie rozumiał, lecz w miarę im dłużej mówiła, tym wszystko stawało się bardziej jasne. Jego oczy powiększyły się, kiedy wpatrywał się w nią otępiały. Ale ta chwila trwała krótko. Ściągnął brwi, jakby nagle oświecony faktem, który był niezaprzeczalny, ale jednocześnie wcale nie przyjemny. Puścił jej dłoń i na chwilę odwrócił wzrok. Złapał głośno oddech.
- Eili... - odezwał się, nieco spokojniej, wolniej, starannie ważąc słowa. - Ja doceniam, naprawdę. Nawet nie wiesz ile bym dał za twoje słowa rok temu, dwa, dziesięć, a nawet miesiąc temu. Ale to nie działa w ten sposób, Eileen. To nie jest tak, że sobie pstrykniesz palcami i nagle Twoje serce zacznie działać inaczej, tak jak sobie tego życzysz. - Wstał od stołu. Nie mógł usiedzieć w miejscu, więc zaczął krążyć po kuchni niespokojnie. Nie, to nie tak miało być. Nie chciał, by tak to wyglądało. Więc dlaczego jego serce biło tak szybko? Oparł się o szafkę i spojrzał na nią. - Nie chcę byś się do czegokolwiek zmuszała. Wolałbym już, aby było tak jak teraz, niż abyś próbowała udowodnić przed sobą i mną, że jestem mężczyzną, z którym chciałabyś być. Tymczasem tą osobą jest ktoś inny, Eili.
Wątek zakończony zt
Dotyk jej skóry i zapach, który on zawsze potrafił odnaleźć, koiły i przynosiły spokój. Była niczym najpiękniejszy kwiat, chłodny wiaterek oraz najznamienitszy trunek. Cieszyła oczy, koiła i pozwalała się rozluźnić. Dopiero teraz zdawał sobie sprawę z faktu, jak bardzo tęsknił za tak malutkimi rzeczami, tak, można by pomyśleć, nic nie znaczącymi. Napawał się możliwością muskania ustami jej dłoni, jakby było to coś, na co czekał od lat. Za bardzo się temu oddawał, burząc wszystkie swoje postanowienia i zasady. Ale nie potrafił... Była dla niego jak narkotyk. Przyciągała, kusiła, uzależniała. A on był w takim razie narkomanem. Z kilkunastoletnim stażem...
Uniósł wzrok kiedy odezwała się. Nie przyszła po to, aby odzyskać przyjaciela? A więc po co tu przyszła? Czemu stanęła przed jego drzwiami i zapukała kilkukrotnie w drzwi, wybudzając go ze snu? Niczego nie rozumiał, lecz w miarę im dłużej mówiła, tym wszystko stawało się bardziej jasne. Jego oczy powiększyły się, kiedy wpatrywał się w nią otępiały. Ale ta chwila trwała krótko. Ściągnął brwi, jakby nagle oświecony faktem, który był niezaprzeczalny, ale jednocześnie wcale nie przyjemny. Puścił jej dłoń i na chwilę odwrócił wzrok. Złapał głośno oddech.
- Eili... - odezwał się, nieco spokojniej, wolniej, starannie ważąc słowa. - Ja doceniam, naprawdę. Nawet nie wiesz ile bym dał za twoje słowa rok temu, dwa, dziesięć, a nawet miesiąc temu. Ale to nie działa w ten sposób, Eileen. To nie jest tak, że sobie pstrykniesz palcami i nagle Twoje serce zacznie działać inaczej, tak jak sobie tego życzysz. - Wstał od stołu. Nie mógł usiedzieć w miejscu, więc zaczął krążyć po kuchni niespokojnie. Nie, to nie tak miało być. Nie chciał, by tak to wyglądało. Więc dlaczego jego serce biło tak szybko? Oparł się o szafkę i spojrzał na nią. - Nie chcę byś się do czegokolwiek zmuszała. Wolałbym już, aby było tak jak teraz, niż abyś próbowała udowodnić przed sobą i mną, że jestem mężczyzną, z którym chciałabyś być. Tymczasem tą osobą jest ktoś inny, Eili.
Wątek zakończony zt
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
29 marca
Minęło kilka dni. Kilka długich i zapracowanych dni, jeśli miałaby być szczera. Człowiekowi zdawałoby się, że jak pracuje się w lodziarni na Pokątnej, do tego prowadzonej z bratem, to wcale nie będzie aż tak dużo roboty. Tym bardziej, że był marzec. A tu jednak taka figa! Na dworze nadal było zimno ale wielbicieli lodowych przysmaków nie brakowało. Poza tym, trzeba było przygotować się na zbliżające się miesiące.
Ale jednak Florence zawsze znajdywała chwilę, by poza własnym mieszkaniem, lodziarnią i najpotrzebniejszymi sklepami odwiedzać jeszcze jedno miejsce. Zawsze przychodziła tam z obawą w sercu, ale też zdeterminowana i pełna zapału. Nawet jeśli dzień w pracy był długi i męczący. Zawsze coś ze sobą przynosiła. Zwykle jedzenie. Takie porządne, domowe. W końcu skoro Alan nie dbał o siebie w ogóle, nawet na tyle by wyjść do sklepu i kupić coś do zjedzenia, jak niby mogła go podejrzewać o gotowanie? A przecież własnoręcznie zrobione smakołyki zawsze przywracały człowieka do sił najskuteczniej.
W końcu Florka zdecydowała się znaleźć dłuższą wolną chwilę. Najpierw by zaszyć się w kuchni na godzinę czy dwie (Florean co jakiś czas zaglądał zaciekawiony aż go musiała gonić) a potem by wyjść z domu. I udać się w znane już sobie doskonale miejsce.
Obiecała sobie w końcu, że nie zostawi go w takim stanie, tak? Obiecała. W jej wyobraźni Alan już zyskał przezwisko Bezpańskiego Kota. Szlajał się po okolicy? Szlajał. Nikt o niego nie dbał? Ano nie. Czy on sam o siebie dbał? Też nie. Czy w takim razie fakt, że ona chciała go chociaż nieco podnieść na duchu i dokarmić, czynił z niej starszą zwariowaną kobietę, tuczącą kotki z osiedla?
Ojej, ta wizja była dziwna, Florka więc zaraz przegoniła ją z umysłu i zapukała ponownie.
Minęło kilka dni. Kilka długich i zapracowanych dni, jeśli miałaby być szczera. Człowiekowi zdawałoby się, że jak pracuje się w lodziarni na Pokątnej, do tego prowadzonej z bratem, to wcale nie będzie aż tak dużo roboty. Tym bardziej, że był marzec. A tu jednak taka figa! Na dworze nadal było zimno ale wielbicieli lodowych przysmaków nie brakowało. Poza tym, trzeba było przygotować się na zbliżające się miesiące.
Ale jednak Florence zawsze znajdywała chwilę, by poza własnym mieszkaniem, lodziarnią i najpotrzebniejszymi sklepami odwiedzać jeszcze jedno miejsce. Zawsze przychodziła tam z obawą w sercu, ale też zdeterminowana i pełna zapału. Nawet jeśli dzień w pracy był długi i męczący. Zawsze coś ze sobą przynosiła. Zwykle jedzenie. Takie porządne, domowe. W końcu skoro Alan nie dbał o siebie w ogóle, nawet na tyle by wyjść do sklepu i kupić coś do zjedzenia, jak niby mogła go podejrzewać o gotowanie? A przecież własnoręcznie zrobione smakołyki zawsze przywracały człowieka do sił najskuteczniej.
W końcu Florka zdecydowała się znaleźć dłuższą wolną chwilę. Najpierw by zaszyć się w kuchni na godzinę czy dwie (Florean co jakiś czas zaglądał zaciekawiony aż go musiała gonić) a potem by wyjść z domu. I udać się w znane już sobie doskonale miejsce.
Obiecała sobie w końcu, że nie zostawi go w takim stanie, tak? Obiecała. W jej wyobraźni Alan już zyskał przezwisko Bezpańskiego Kota. Szlajał się po okolicy? Szlajał. Nikt o niego nie dbał? Ano nie. Czy on sam o siebie dbał? Też nie. Czy w takim razie fakt, że ona chciała go chociaż nieco podnieść na duchu i dokarmić, czynił z niej starszą zwariowaną kobietę, tuczącą kotki z osiedla?
Ojej, ta wizja była dziwna, Florka więc zaraz przegoniła ją z umysłu i zapukała ponownie.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Ostatnio zmieniony przez Florence Fortescue dnia 15.11.16 22:15, w całości zmieniany 1 raz
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Spał. A właściwie to nie wiedział nawet kiedy zasnął. Powrót do pracy (do którego namówiła go właśnie Florence) okazał się być trudniejszy niż się mógł spodziewać. Po dwóch miesiącach życia bez zobowiązań, tułania się, spania całymi dniami (po alkoholu), nagły powrót do Munga był dość wyczerpujący. Potrzebował czasu by wrócić do dawnej formy - kiedy to potrafił spędzać w szpitalu całe tygodnie, dopiero potem robiąc sobie kilkudniowe wolne. Taki miał system. Nie raz i nie dwa razy wręcz siłą wyganiali go z pracy. Teraz spasował sam już po kilku dniach. Zamierzał nabrać sił i wrócić z powrotem. A tego dnia akurat miał wolne. I by nie zrobić czegoś głupiego (np. znów nie sięgnąć po alkohol), wyjął książkę i zaczął ją czytać. I nie wiedząc kiedy - zasnął.
Obudziło go pukanie. Początkowo nie był pewien czy mu się śniło, czy nie, ale dźwięk ten ponownie rozszedł się po jego mieszkaniu. Wstał, odłożył książkę i udał się do drzwi. Wyglądał lepiej. Nabrał trochę na wadze dzięki obiadkom Florence, która zawzięcie mu je tu znosiła. Ubrania pachniały, nie były wymięte i pogniecione, były czyste. Brodę ogolił, a oczy zaczynały uzyskiwać dawny blask. A wszystko dzięki dziewczynie, która teraz stała przed jego drzwiami.
- Może ja rzeczywiście dam Ci te klucze, co? Jesteś tu zbyt często, aby nazywać Cię gościem. - Mruknął ze złośliwością tuż po otworzeniu drzwi i spojrzeniu na niej. W jego głosie jednak wyraźnie wyczuwalne było również rozbawienie. Odsunął się o krok w tył, wpuszczając ją do środka i zamknął za nią drzwi. Potem nawet nie musiał patrzeć gdzie się udaje. Dobrze to wiedział. Zawsze szła w to samo miejsce - do kuchni. Poszedł więc w tym kierunku i oparł się o framugę drzwi, patrząc jak wyjmuje wszystko, co dziś przyniosła. Na jego ustach pojawił się uśmiech. Ta dziewczyna naprawdę działała cuda.
- Co mi przyniosłaś tym razem? - Zagadał, już dużo łagodniej, bez tej wcześniejszej uszczypliwości. Przyglądał jej się chwilę w milczeniu, aż w końcu westchnął. - Mówiłem Ci, że nie musisz tutaj już przychodzić, prawda? Obiecałem, że się ogarnę i nie będę już pił. Wróciłem nawet do pracy.
Obudziło go pukanie. Początkowo nie był pewien czy mu się śniło, czy nie, ale dźwięk ten ponownie rozszedł się po jego mieszkaniu. Wstał, odłożył książkę i udał się do drzwi. Wyglądał lepiej. Nabrał trochę na wadze dzięki obiadkom Florence, która zawzięcie mu je tu znosiła. Ubrania pachniały, nie były wymięte i pogniecione, były czyste. Brodę ogolił, a oczy zaczynały uzyskiwać dawny blask. A wszystko dzięki dziewczynie, która teraz stała przed jego drzwiami.
- Może ja rzeczywiście dam Ci te klucze, co? Jesteś tu zbyt często, aby nazywać Cię gościem. - Mruknął ze złośliwością tuż po otworzeniu drzwi i spojrzeniu na niej. W jego głosie jednak wyraźnie wyczuwalne było również rozbawienie. Odsunął się o krok w tył, wpuszczając ją do środka i zamknął za nią drzwi. Potem nawet nie musiał patrzeć gdzie się udaje. Dobrze to wiedział. Zawsze szła w to samo miejsce - do kuchni. Poszedł więc w tym kierunku i oparł się o framugę drzwi, patrząc jak wyjmuje wszystko, co dziś przyniosła. Na jego ustach pojawił się uśmiech. Ta dziewczyna naprawdę działała cuda.
- Co mi przyniosłaś tym razem? - Zagadał, już dużo łagodniej, bez tej wcześniejszej uszczypliwości. Przyglądał jej się chwilę w milczeniu, aż w końcu westchnął. - Mówiłem Ci, że nie musisz tutaj już przychodzić, prawda? Obiecałem, że się ogarnę i nie będę już pił. Wróciłem nawet do pracy.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Wtedy już byś mógł mieć pewność, że będę tu zaglądać codziennie - uśmiechnęła się, widząc pogodną twarz mężczyzny. Nie zwróciła nawet uwagi na tę uszczypliwość, ba, sama odpowiedziała podobną!
Za każdym razem gdy tu przychodziła, jednak ciągle nosiła w sercu obawę, w jakim stanie go znajdzie. Oczywiscie na początku było dużo gorzej. Z czasem jednak faktycznie zaczynało się mu poprawiać. Florence dbała o to, by miał w domu zawsze ciepło a na stole coś do jedzenia. Pozabierała mu z szafek wszystkie butelki alkoholu. Oczywiscie, mógł pójść do sklepu i kupić kolejne albo udać się do baru i od razu cos w siebie wlać. Ale jak udać, udało jej się postawić go w miarę na nogi. Polepszało mu się więc w niej rosła radość. Jednocześnie wciąż czuła obawę - równowagę, którą uzyskał, bardzo łatwo było zaburzyć. Nie chciała by to się stało, nie zasługiwał by znów przeżywać takie katusze.
Na szczęście, póki co było tylko lepiej. A Florence z uśmiechem mogła pognać do kuchni i rozłożyć swoje rzeczy na stole.
- Zupa-krem z dyni, trochę pieczonego kurczaka i najlepsze na koniec. - uśmiechnęła się psotnie jak dziewczynka - Lody waniliowe!
Wypakowała wszystko na blat. Od razu w powietrzu zaczął się unosić przyjemny zapach. Mimo że Florka już wcześniej skubała podczas gotowania, teraz znów ślinka naciekła jej do ust.
- Mówiłeś - potwierdziła. Odwróciła się do niego. Na twarz przywołała nieco poważniejszy grymas - A ja bardzo chcę wierzyć w twoje słowa, Alanie. Ale to nadal za wcześnie.
Nie mówiła na głos na co jest za wcześnie, ale wiedziała, że on się domyśla. Nadal potrzebował wsparcia. To, że powrócił do pracy było cudowne, jednak bez bratniej duszy będzie mu ciężko. Skądś musiał czerpać siłę do działania. Poza tym, ona chyba naprawdę lubiła dokarmiać bezpańskie kotki.
Za każdym razem gdy tu przychodziła, jednak ciągle nosiła w sercu obawę, w jakim stanie go znajdzie. Oczywiscie na początku było dużo gorzej. Z czasem jednak faktycznie zaczynało się mu poprawiać. Florence dbała o to, by miał w domu zawsze ciepło a na stole coś do jedzenia. Pozabierała mu z szafek wszystkie butelki alkoholu. Oczywiscie, mógł pójść do sklepu i kupić kolejne albo udać się do baru i od razu cos w siebie wlać. Ale jak udać, udało jej się postawić go w miarę na nogi. Polepszało mu się więc w niej rosła radość. Jednocześnie wciąż czuła obawę - równowagę, którą uzyskał, bardzo łatwo było zaburzyć. Nie chciała by to się stało, nie zasługiwał by znów przeżywać takie katusze.
Na szczęście, póki co było tylko lepiej. A Florence z uśmiechem mogła pognać do kuchni i rozłożyć swoje rzeczy na stole.
- Zupa-krem z dyni, trochę pieczonego kurczaka i najlepsze na koniec. - uśmiechnęła się psotnie jak dziewczynka - Lody waniliowe!
Wypakowała wszystko na blat. Od razu w powietrzu zaczął się unosić przyjemny zapach. Mimo że Florka już wcześniej skubała podczas gotowania, teraz znów ślinka naciekła jej do ust.
- Mówiłeś - potwierdziła. Odwróciła się do niego. Na twarz przywołała nieco poważniejszy grymas - A ja bardzo chcę wierzyć w twoje słowa, Alanie. Ale to nadal za wcześnie.
Nie mówiła na głos na co jest za wcześnie, ale wiedziała, że on się domyśla. Nadal potrzebował wsparcia. To, że powrócił do pracy było cudowne, jednak bez bratniej duszy będzie mu ciężko. Skądś musiał czerpać siłę do działania. Poza tym, ona chyba naprawdę lubiła dokarmiać bezpańskie kotki.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Masz rację. Zmieniam zdanie. - Złapał kluczyki i ścisnął je mocniej we własnej dłoni. Uśmiechnął się przy tym nieco szerzej, nieświadomie przekręcając głowę lekko w bok. Na jego twarzy na chwilę pojawił się łobuzerski uśmieszek. - Zamieniłabyś moje mieszkanie w błyszczącą oazę czystości. Musi być w nim coś męskiego. - Zaśmiał się cicho, wpuszczając ją wreszcie do środka.
Przy niej czuł się dobrze. Zapominał o wszystkim, jakby tych złych rzeczy wcale nie było. Zapracowała sobie na to. Skrupulatnie odwiedzała go po kilka razy w tygodniu, czasem nawet co dzień. Pilnowała, prosiła, mówiła i, przede wszystkim, była przy nim. Początkowo znosiła jego humory i czas buntu. Niczym dobra, ale zmartwiona matka zabierała mu alkohol i tłumaczyła, że to dla jego dobra. Dbała o to, aby się nie głodził, aby miał z kim porozmawiać. Będąc sam w czterech ścianach czuł, że one wszystkie szepczą tylko o tym, co spotkało jego. Albo raczej jego matkę. Gdy ktoś pojawiał się w pobliżu - milkły. I jedyną taką osobą była właśnie Florence. Nie wyobrażała sobie nawet jak bardzo był jej za to wdzięczny. Choć nigdy nie powiedział jej tego na głos.
Udał się za nią do kuchni i kiwał głową, kiedy wymieniała co mu przyniosła. Wszystko już próbował. Ale to nie znaczyło, że nie lubił. Trzeba było jej przyznać - gotowała bardzo dobrze. Alan natomiast był kulinarnym beztalenciem i potrafił spalić nawet najprostszą potrawę.
- Lody waniliowe. Moje ulubione. - Ruszył się z miejsca i przeszedł tę parę kroków wgłąb kuchni. Stanął nad nią i pomógł jej wszystko wypakowywać. To, co było trzeba postawił na ogniu. Sięgnął po miski oraz talerze i rozłożył je na stole. To samo zrobił ze sztućcami. Drgnął z zaskoczenia, kiedy tak nagle obróciła się w jego kierunku.
- No dobrze, masz powody, choć postaram Ci się pokazać, że już nie musisz się martwić. - Odparł, patrząc na nią z góry. Był sporo wyższy. Westchnął i milczał chwilę, aż w końcu położył dłoń na jej głowie i lekko zmierzwił jej włosy. Nie zrobił jej z nich siana. Bardziej to wyglądało jak pieszczotliwe mizianie pieska, kotka czy innego pupila.
- Ja wiem, że się starasz. Wiem również, że masz sporo pracy, a i tak zawsze tu przychodzisz. - Zamilkł, ale zostawił swoją dłoń na jej głowie. - Dziękuję, Flo. - Uśmiechnął się, po czym natychmiast się odwrócił i zajrzał do tego, co podgrzewało się na ogniu. Zaraz mogli zacząć ucztę. Nie myślała chyba, że czmychnie nim zje z nim posiłek, prawda?
Przy niej czuł się dobrze. Zapominał o wszystkim, jakby tych złych rzeczy wcale nie było. Zapracowała sobie na to. Skrupulatnie odwiedzała go po kilka razy w tygodniu, czasem nawet co dzień. Pilnowała, prosiła, mówiła i, przede wszystkim, była przy nim. Początkowo znosiła jego humory i czas buntu. Niczym dobra, ale zmartwiona matka zabierała mu alkohol i tłumaczyła, że to dla jego dobra. Dbała o to, aby się nie głodził, aby miał z kim porozmawiać. Będąc sam w czterech ścianach czuł, że one wszystkie szepczą tylko o tym, co spotkało jego. Albo raczej jego matkę. Gdy ktoś pojawiał się w pobliżu - milkły. I jedyną taką osobą była właśnie Florence. Nie wyobrażała sobie nawet jak bardzo był jej za to wdzięczny. Choć nigdy nie powiedział jej tego na głos.
Udał się za nią do kuchni i kiwał głową, kiedy wymieniała co mu przyniosła. Wszystko już próbował. Ale to nie znaczyło, że nie lubił. Trzeba było jej przyznać - gotowała bardzo dobrze. Alan natomiast był kulinarnym beztalenciem i potrafił spalić nawet najprostszą potrawę.
- Lody waniliowe. Moje ulubione. - Ruszył się z miejsca i przeszedł tę parę kroków wgłąb kuchni. Stanął nad nią i pomógł jej wszystko wypakowywać. To, co było trzeba postawił na ogniu. Sięgnął po miski oraz talerze i rozłożył je na stole. To samo zrobił ze sztućcami. Drgnął z zaskoczenia, kiedy tak nagle obróciła się w jego kierunku.
- No dobrze, masz powody, choć postaram Ci się pokazać, że już nie musisz się martwić. - Odparł, patrząc na nią z góry. Był sporo wyższy. Westchnął i milczał chwilę, aż w końcu położył dłoń na jej głowie i lekko zmierzwił jej włosy. Nie zrobił jej z nich siana. Bardziej to wyglądało jak pieszczotliwe mizianie pieska, kotka czy innego pupila.
- Ja wiem, że się starasz. Wiem również, że masz sporo pracy, a i tak zawsze tu przychodzisz. - Zamilkł, ale zostawił swoją dłoń na jej głowie. - Dziękuję, Flo. - Uśmiechnął się, po czym natychmiast się odwrócił i zajrzał do tego, co podgrzewało się na ogniu. Zaraz mogli zacząć ucztę. Nie myślała chyba, że czmychnie nim zje z nim posiłek, prawda?
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Kuchnia
Szybka odpowiedź