Wydarzenia


Ekipa forum
Biuro Mulcibera
AutorWiadomość
Biuro Mulcibera [odnośnik]01.04.16 11:55
First topic message reminder :

Biuro Mulcibera

Ten niezbyt bogato i elegancko urządzony gabinet należał do Mulcibera od kilku lat. Nie przykładał on jednak większej wagi do jego wystroju, nie musiał reprezentować jego nazwiska w typowo szlachecki sposób — liczyła się funkcjonalność. Dlatego w środku już od pierwszej chwili w oczy rzucał się stos ksiąg, pergaminów, a także szafek z kartotekami, w których miał alfabetycznie uporządkowane sprawy. Był perfekcjonistą, choć nie pedantem — co było widać. Ogromne biurko przeznaczone było do mieszczenia na sobie niezliczonej ilości rzeczy niezbędnych na już — pióra, atramenty, pergamin. Z pewnością znajdą się również kości nieznanego pochodzenia, prawdopodobnie należące do zwierząt, które sprowadzał na tamten świat. Kolekcja? Nie bawił się w takie rzeczy, to raczej przypadek. Z tyłu, za fotelem, mieściła się tablica, na której często w naukowy i charakterystyczny dla siebie sposób rozrysowywał powiązania i koligacje, bądź rozwiązywał dylematy, czy zapisywał istotne kwestie do zrobienia i przeanalizowania.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Biuro Mulcibera - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Biuro Mulcibera [odnośnik]29.12.16 13:36
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością


'k100' : 21
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Biuro Mulcibera - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Biuro Mulcibera [odnośnik]02.01.17 8:59
Każde kolejne słowo i gest było cegiełką do ich sukcesu. Constance zrozumiała, że nawet jak nie uda im się stworzyć tego, co chcieli w przeciągu tego miesiąca, to ich współpracę spokojnie można nazwać sukcesem. Ciężka praca zawsze popłaca. Odeszła w cień, gdy skończyła wypowiadać zaklęcie, ale czuła się słabo. Kręciło się jej w głowie i nie wiedziała, czy jest zmęczona, czy wykończyło ją rzucanie zaklęcia. Niewiele myśląc, powoli udała się w stronę fotelu, na którym usiadła. Ani Victoria ani Constance już więcej nic by nie zobaczyły w lustrze. Wyglądałoby tak samo pięknie i tak samo niewinnie. Ostrożnie położyła dłonie na oparciu fotela, biorąc głęboki wdech i wydech. Nie pomyślałaby, że będzie czuła się tak zmęczona jednym, aczkolwiek potężnym zaklęciem. Zmysł obserwacji wariował, wpatrywała się w jeden punkt w podłodze, a wszelkie dźwięki omijały jej uszy. Bała się spytać, czy się udało. Czy poświęcili wystarczająco ilość czasu na nauce? Nie wiedziała, ile już minęło dni na ich współpracy. Każdy z członków grupy badawczej nauczył się też czegoś nowego, otwierał się na inne dziedziny, zupełnie obce jego sercu. Tak Constance polubiła wpatrywanie się w gwiazdy, chociaż nadal nic z nich nie rozumiała. Zobaczyła w swojej przyjaciółce zupełnie nową osobę, jakże stanowczą i waleczną. Darcy zawsze w jej oczach była kimś wyjątkowym, ale nigdy nie przyglądała się jej pracy. Czasami wydawała się jej niewdzięczna, a potrafiła ujarzmić Ramseya. Nie sądziła też, że przyjaźń może tak szybko się wzmocnić. W jej umyśle minęło zaledwie kilka dni, bo wszystkie zlewały się w jedno. Badania miały największy priorytet, może właśnie dlatego nieco lekkomyślnie zrezygnowała z pracy. Chciała poświęcić się czemuś wielkiemu, co pozwoli bardziej odkrywać tajemnice świata. Nie sądziła, że teraz uda się spełnić marzenie o departamencie tajemnic, ale wierzyła, że właśnie w takiej chwili nauka i ciężka praca wygrywa. Ona widziała w tym cud, którego nie potrafiła wytłumaczyć własnymi słowami. Była zbyt wykończona, żeby się uśmiechać, ale szczęście rozpierało ją od środka. Widziała, że się udało, widziała, że Ramsey patrzy teraz na przedmiot, o którym przyszło mu marzyć przez kilka miesięcy. I nie mogła teraz powiedzieć, że potrzebuje odpoczynku i źle się czuje. Zerknęła na Victorię, która chyba też czekała na to, co najważniejsze.
- Wypróbuj je - szepnęła, ale Ramsey już dawno patrzył w głąb tafli. Ostrożnie wstała, czując ciągle zawroty głowy. Położyła dłoń na jego ramieniu i zatrzymała się na chwilę, żeby złapać oddech. - Nie zgub się w nim - dodała ciszej. Pożegnała się z Victorią skinieniem głowy, a następnie wyszła z pomieszczenia. Musiała, musiała odpocząć. Podłoga uciekała spod nóg, ściany wirowały w kółko. Służka złapała ją pod ramię i prowadziła do kominka. Dziś, może pierwszy raz od wielu miesięcy, Constance bez problemu zaśnie, z uśmiechem na ustach.

zt


lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury

Constance Lestrange
Constance Lestrange
Zawód : badacz zaklęć
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Pięknej duszy obce są mroki życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Biuro Mulcibera - Page 5 E375e1f9469fca983adeb5f768d65da4
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2661-constance-lestrange#42512 https://www.morsmordre.net/t2834-okienko-connie#45604 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t2788-sypialnia-constance https://www.morsmordre.net/t2806-skrytka-bankowa-nr-689#45375 https://www.morsmordre.net/t2790-constance-lestrange
Re: Biuro Mulcibera [odnośnik]02.01.17 19:00
Wszystko było gotowe. Chociaż po lustrze nie można było dostrzec żadnych większych zmian, to ja miałam wrażenie, że bije od niego jakaś większa siła. Czułam, jak targały mną emocje. Byłam jeszcze młoda, nigdy nie brałam w czymś takim udziału i gdy przez większość czasu byłam skupiona tylko na tym, aby nie zawieść, tak dzisiaj, a właściwie teraz, gdy już wszystko dobiegło do końca, zaczęłam czuć ekscytację.
Nie wiedziałam do czego to lustro zostanie wykorzystane i prawdę mówiąc nie byłam pewna, czy działa. Gdzieś w głębi duszy liczyłam na jakiś sygnał, że to co robilismy przyniosło skutek. Zaczęłam krążyć myślami do innych wielkich znanych luster, lustra najpiękniejszej, zwierciadła ain eingarp, zastanawiając się czy podczas tworzenia tych cudowności, ich twórcy również mieli takie wątpliwości co ja… czy to naprawdę działa?
Stałam wpatrzona w pana Mulcibera, który podchodził do lustra. Jak wpatrywał się w nie z nadzieją, że coś ujrzy. Też chciałam, ciekawiło mnie co się stanie, gdy podejdę bliżej. Z drugiej strony piekielnie bałam się swojej przyszłości i nie wiedziałam, czy chcę ją poznać.
Z zamyśleń wyrwała mnie lady Lestrange, która zasiadła w fotelu. Niemal słyszałam, jak zaciska palce na oparciu, chciałam zapytać się jej, czy wszystko w porządku, ale powstrzymałam się, aby nie zaburzać tej ciszy swoim głosem.
A cisza nie mam pojęcia jak długo trwała. Miałam wrażenie, że stałam tak od kilku godzin, wpatrując się wpatrującego się Ramsey’a w zwierciadło i mając nadzieję, że zaraz wszystko się wyjaśni, że zaraz dowiem się, czy wszystko zrobiliśmy dokładnie tak, jak miało zostać zrobione.
Prawie podskoczyłam, słysząc ściszony głos lady Lestrange. Od razu przeniosłam na nią swój wzrok, splatając dłonie za swoimi plecami. Obserwowałam ją dokładnie, jak podchodziła do pana Mulcibera, jak opiera się o jego ramie, jak szepta mu coś do ucha. Zaraz potem wyszła, zostawiając nas samych. Czy przyszła więc i pora na mnie?
Z moich ust wydobyło się ciche westchnięcie. Było grubo po północy, ja również czułam już zmęczenie. Podeszłam do niego kilka kroków, jednak nie na tyle, aby spojrzeć w zwierciadło. Nie miałam chyba tyle odwagi, póki co.
- Proszę nie spędzić przy nim całej nocy. Ponoć ain eingarp potrafiło doprowadzić do szaleństwa, nie wiadomo co przyniesie nam to zwierciadło - ostrzegłam. - Dobrej nocy.
Dygnęłam, by po chwili odwrócić się i ruszyć w stronę wyjścia. Moja przyzwoitka podreptała za mną, a gdy znaleźliśmy się już za drzwiami, a te zamknęły się z cichym skrzypieniem, oparłam się o ścianę obok, na chwilę przymykając powieki. Zakończyłam w swoim życiu krótki, aczkolwiek dość ważny i wartościowy etap. Miałam nadzieję, że już niedługo coś z niego będę miała.

zt



Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze

Victoria Parkinson
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3354-victoria-parkinson https://www.morsmordre.net/t3379-harkan#57453 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f110-gloucestershire-cotswolds-hills-posiadlosc-parkinsonow https://www.morsmordre.net/t3442-skrytka-bankowa-nr-842 https://www.morsmordre.net/t3380-victoria-parkinson#57455
Re: Biuro Mulcibera [odnośnik]03.01.17 10:01
Constance i Victoria — lady Lestrange i lady Parkinson, patrzyły na niego w skupienieniu przez chwilę, a następnie wyszły z gabinetu, mając w planach zostawić go zupełnie samego, lecz nim tak się stało wyszedł za nimi. Nie odzywał się, milczał, patrząc jak Victoria zatrzymuje się za drzwiami i nabiera powietrza w płuca, podpierając się ścianą, a Constance kurczowo trzyma przy sobie służkę i odchodzi korytarzem. Zmierzały do kominków, by siecią Fiuu opuścić ministerstwo? Czy ekseryment się udał? Czy lustro działało? Nie mógł sobie przypomnieć. To wrażenie trwało jednak chwilę, bo gdy Constance się odwróciła w jego stronę wszystko zaczęło się rozmywać. Obdarzyła go uśmiechem. Chciała coś powiedzieć, lecz nim usłyszał o co chodzi, woda zmętniała, a jego oświeciła świadomość, że nie przeżył tego, to jeszcze się nie wydarzyło. Poczuł czyjąś delikatną dłoń na ramieniu i w pofalowanym odbiciu dostrzegł krzywiznę blondwłosej kobiety. Wrócił myślami do swojego biura, lecz nie odwrócił się do żadnej z kobiet, chociaż doskonale słyszał ich słowa.
Nie zgub się w nim. Było już za późno. Patrzył w nie w sposób, w który nie powinno się patrzeć na rzeczy materialne. Widział w nim coś najważniejszego, niosącego przekonanie, że inni nie zrozumieją jego istotności, ani potęgi. Tylko on mógł. Tylko jasnowidz był w stanie pojąć wartość stworzonego przez nich przedmiotu. Miał je przed sobą — piękne, doskonałe, nieskazitelne. I nikt nie mógł go zabrać.
Widział w odbiciu jak Constance wychodzi. Była blada i słaba, wręcz wykończona. Wiele ją to kosztowało. Powinna odpocząć, zająć się tym, co robiły szlachcianki na co dzień.
In eingarp potrafiło doprowadzić do szaleństwa... To zwierciadło też będzie mogło. Gdy się już w nim zatraci, opanuje go fascynacja, pragnienie znania każdego elementu nadchodzącej przeszłości. To niemożliwe — nie, skąd. Możliwe, krzyczał jego wewnętrzny głos. Zwariował, ale nie szkodzi. Wszystko dopiero przed nim.
Został ze zwierciadłem sam, mogąc w spokoju podziwiać jego piękno i potęgę. Zaglądanie w nie kosztowało nieco energii — w przyrodzie musiała istnieć równowaga. Czy to zależało od czasu wizji, czy odległości w czasie? Nie wiedział tego jeszcze, ale spróbuje znów za pewną chwilę. Wrócił za biurko, skąd mógł na nie patrzeć bez przerwy, udając, że zajmuje się swoją pracą, a nie swoim dziełem, które wciąż wprawiało go w zdumienie. Świadomość, że nadchodzący dzień jest istotny dla Tristana i on sam musi być w odpowiedniej formie, by wspomóc go w każdej możliwej formie wcale nie zmusiła go, by poszedł do domu i odpoczął. I tak by nie zasnął, nie teraz. Potrzebował czasu, by oswoić się z pewnym końcem.

|zt



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Biuro Mulcibera - Page 5 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Biuro Mulcibera [odnośnik]04.01.17 9:50
28/31.03.1956


To miała być wycieczka, krótka egzekucja i szybki powrót do domu, tymczasem szykowała się eskapada, na której miał być nie tylko on, ale jeszcze dwóch innych czarodziejów z Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami. Odwołanie się od ustanowionej decyzji było rzadkością, lecz on sam miał związane ręce, gdy na jego biurku lądował list od szefa.
Siedział długo w swoim gabinecie, wpatrując się w wymyślnie wykreślone litery i zamaszysty podpis czarodzieja, który zamiast pozwolić wykonać wyrok, nakazał zbadać po raz kolejny poziom zagrożenia panoszącego się na obrzeżach Yorku garboroga. To samo w sobie brzmiało śmiesznie. Czytając list czwarty raz, Ramsey przypomniał sobie dlaczego praca w Ministerstwie Magii jest problematyczna. Krępowały go zasady, a o jego roli decydowały odgórne polecenia. Nie lubił się podporządkowywać. Nie znosił dopasowywania się do czyiś decyzji — preferował własne, najlepiej wiedząc, co należy wykonać. Tom był wyjątkiem i nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Jemu nie można było się przeciwstawić. Podciągnął rękaw ciemnej koszuli i spojrzał na znak na swoim przedramieniu. Mroczna czaszka, z której szczęki wydostaje się wąż. Wyglądał jak żywy. Nie dotykał go. Drzwi zaskrzypiały. Wyprostował się, ukrywając mroczny znak pod ubraniem. Tylko mu się zdawało, nikogo poza nim nie było w gabinecie.
Powrócił wzrokiem do listu, który go rozczarował. Miął go w dłoniach przez krótką chwilę, stwierdzając ostatecznie, że musi być przygotowany na wszystko. Mieli się tym zająć,
trzydziestego pierwszego marca i z góry zakładał, że decyzja pozostanie taka sama: stworzenie będzie trzeba unicestwić, właśnie dlatego musiał tam być. Wykonają to od razu, gdy tylko wszyscy zgodnie stwierdzą, że trzeba tego dokonać, pomimo dość sugestywnego listu, który oczekiwał czegoś innego.

Zack jak zwykle był pierwszy i jak zwykle czekał na niego zniecierpliwiony. Był brudny na twarzy. Z całą pewnością przed wyjściem zajadał się jakimiś smakołykami, bo jego twarz wyglądała na bardziej spuchniętą niż zwykle. Jego płaszcz się nie dopinał, ale na szczęście dwurzędowa marynarka pod spodem prezentowała się na tyle dobrze, że mało kto mógł zauważyć, że ilość materiału jest zbyt mała, by ściągnąć ze sobą poły odzienia wierzchniego. Tuż po aportacji w umówionym miejscu, Ramsey ruszył w jego kierunku, uważnie stawiając kroki. Nie chciał wdepnąć w jakąś króliczą norę lub co gorsza, w coś okrutnie śmierdzącego, co nie tylko ubrudziłoby jego obuwie, ale i zmusiło do pozbycia się go na dobre.
— Na skraju lasu widziałem tego osobnika. Jest dość spory — powiedział Wilkes, rozglądając się dookoła. Nieopodal pojawił się starszy mężczyzna z melonikiem na czubku głowy. Wysłannik szefostwa, który miał upewnić się, że pozbawienie życia garboroga jest ostatecznością. Nikt z ministerstwa nie praktykował nadmiernego korzystania z kary śmierci. Wiele z niebezpiecznych stworzeń miało być chronionych — tylko te, których nie udało się trzymać z dala od ludzi i stanowiły zagrożenie zarówno dla czarodziejskiego świata, jak i mugoli — należało unicestwić.
Ruszyli w kierunku wskazanym przez Zacka. Był tu wcześniej — to on sporządził dokładny raport na temat przyzwyczajeń tego konkretnego garboroga i on potwierdził wątpliwości Komisji Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń na temat niebezpieczeństwa, a raczej jego braku. Ten raport tkwił również u Mulcibera na biurku, ale zajęty badaniami nad zwierciadłem zupełnie o tym zapomniał. Szli powoli, wzdłuż pasma drzew, które ciągnęły się aż po horyzont. Zachary ich prowadził. Szukał śladów w trawie, na drzewach, licząc, że połamane gałęzie doprowadzą ich do stworzenia. Uchodził za dziwaka o dobrodusznym sercu i cichej obsesji na punkcie magicznych stworzeń. Miał jednak olbrzymią wiedzę na ich temat i za to Mulciber go szanował. Może od czasu do czasu wykazywał się dziecinną bezmyślnością, lecz nigdy nie pomylił się, co do tropionych przez nich istot. Nigdy. Aż do dziś.
Zatrzymał ich, wyciągając obie ręce szeroko. Stanęli dość gwałtownie, niemalże w jednej linii, wypatrując tego, co powstrzymało ich przed dalszym marszem. Przez chwilę nie potrafili tego dostrzec, nim im się udało — ich uszu dobiegły charakterystyczne dla garborogów dźwięki. Ramsey odniósł wrażenie, że jest ich więcej, lecz jego oczy ujrzały tylko jednego osobnika. Sporego, ale niezbyt ubitego.
— Oto i ona — powiedział Zack z cichym podziwem i zwrócił się do czarodzieja w meloniku. — Jest rzeczywiście niegroźna. Studiowałem jej zachowanie przez dłuższy czas. Wybierają się co trzy dni na polowanie na brzeg hrabstwa, a później wracają z powrotem do lasu, który uważają za bezpieczne schronienie.
— Oni? — spytał Ramsey, zerkając niepewnie na Wilkesa. Po chwili jednak obrócił twarz w kierunku garboroga i skrzywił się lekko. — To samica z młodymi. — Nie widział jeszcze młodych istot, ale wszystko zaczęło układać się w jedną całość. To z tego powodu odwlekano egzekucję. Miała pod opieką swoje potomstwo, a komisja nie chciała ich osierocać. Jeszcze. Jakież to szlachetne.
— Chodźmy. Pokażę wam.
Zack ruszył powoli za nią, uważnie i cicho stąpając po ziemi. Był wyraźnie zafascynowany widokiem, ale Ramsey nie podzielał jego entuzjazmu. Czuł niepokój, jakby coś miało się wydarzyć. Zważywszy na klasyfikację garboroga na liście ministerstwa uznawał je za bestię, w której nie było nic ze słodyczy brzmiącej w słowach swojego towarzysza. Zapobiegawczo wsunął dłoń pod pazuchę i zacisnął palce na różdżce. Wykonali kilka niewłaściwych ruchów. Nie powinni byli kroczyć za samicą, nawet jeśli pragnęli jej się wyłącznie przyjrzeć i zbadać jej zwyczaje, potwierdzić, iż nie stanowi żadnego zagrożenia. To był błąd. Banalny, wręcz idiotyczny. Śledzili ją przez pewien czas, dopóki wiatr się nie zmienił.
W pewnej chwili zatrzymała się, a czarodzieje jednocześnie z nią. Zarówno Mulciber jak i mężczyzna w meloniku wyciągnęli przed siebie różdżki, ale to wzbudziło jedynie w Zacku panikę.
— Nie, nie, nie, przestraszycie ją!— szeptał, patrząc na nich ze złością. —Głupcy!
— Nie powinniśmy jej przeszkadzać w ogóle — odezwał się trzeci z mężczyzn i wycofał ostrożnie do tyłu. Śledzenie samicy z młodymi jedynie wzmagało poczucie zagrożenia, że postanowią skrzywdzić jej młode. Cała trójka wiedziała o tym doskonale, a jednak ruszyli za Wilkesem, który chciał udowodnić swoją teorię, która obejmowała opiekuńczą matkę garboroga i jej potomstwo, które broniła przed niebezpieczeństwem. W rozumieniu Ramseya to niczego nie zmieniało — pomimo jak najbardziej uzasadnionych intencji, wciąż stanowiła zagrożenie i jego zadaniem było to zatrzymać.
Samica garboroga odwróciła się do nich, a spostrzegłszy celujących w nią, jej dzieci, ludzi zafuczała ostrzegawczo. Wszyscy trzej wiedzieli, że nadeszła odpowiednia pora, by stąd zniknęli. Teleportacja nie wchodziła już w grę. Nawet odznaczającego się dziwnym spokojem Mulcibera mogło dopaść rozszczepienie, a inne — częściej praktykowane przez niego metody podróży nie wchodziły przy urzędnikach z ministerstwa w grę. Dlatego cała trójka ostrożnie wycofała się do tyłu, nie opuszczając różdżek ani trochę. Niestety, nie dane im było spokojnie odejść. Garboróg zaatakował ich, wybierając sobie za cel czarodzieja w meloniku, prawdopodobnie dlatego, że był najbliżej. Rzuciła się w jego kierunku biegiem, ale w tej samej chwili Ramsey i Zack wypowiedzieli inkantacje, a wiązki światła pomknęły w jej kierunku. Ugodziły ją, zachwiała się i cofnęła w tył, lecz nie zrezygnowała z ochrony swoich pociech i ataku na intruzach. Kroczyli po ich terenie, nie znali go najlepiej. Jedynym ratunkiem było dotarcie do lasu. Gęste zarośla utrudnią stworzeniu przedarcie się, a im zapewnią bezpieczeństwo, póki nie deportują się do Londynu.
Coś poszło nie tak. Zawsze coś musi iść nie tak. Wilkes potknął się i upadł, a różdżka zaginęła w trawie. Podniósł się na kolana i dłońmi próbował jej odszukać, lecz nie mógł na nią trafić.
— Orbis!— Ramsey wycelował prosto w garboroga, lecz ten zdążył się uchylić. Zawisł nad Zackiem. Nim czarodziej zdążył zareagować stworzenie uderzyło go pyskiem, przewracając na bok. Przygniotło go szponami, a później złapało w szczękę. Po polanie, oprócz dźwięku łamanych kości i burczenia garborogów, rozniówł się krzyk. Zaklęcia poleciały w stronę zwierzęcia, ugodziły je, odepchnęły. Gargoróg zawył i cofnął się, lecz wciąż był rozjuszony. Ramsey w asyście drugiego czarodzieja nie zamierzali jednak zrezygnować. Trzeba to było zakończyć.
— Lamino Scutio — wypowiedział miękko, otaczając się magiczną tarczą, która mogła utrudnić stworzeniu atak, uszkodzić je, gdyby jednak się zdecydowało. Nie zamierzał jednak dopuścić do sytuacji, w której tak się stanie. Przywołał w umyśle jedno z zaklęć, które służyło do unieszkodliwiania magicznych istot, wycelował różdżką...

Pojawił się w Św. Mungu niedługo po całej akcji, by dowiedzieć się co z jego towarzyszem, bo sam odmówił pomocy uzdrowicieli. Pomimo zbrudzonej krwią szaty nic mu nie dolegało, doskwierało mu wyłącznie zmęczenie. Stał cierpliwie na korytarzu, wpatrując się w odległe drzwi na jego końcu, w oczekiwaniu na kogoś kompetentnego, kto udzieli mu jakiejkolwiek informacji. Miał złe przeczucia, co do prawdy, która zbliżała się w postaci szybko przebierających w jego kierunku nóg. Niski czarodziej zatrzymał się przed nim, a jedyne co zdołał odpowiedzieć to „bardzo mi przykro”. Mulciber skinął głową i odwrócił się w drugą stroną z zamiarem opuszczenia szpitala. Usłyszał już to, co chciał wiedzieć. Nie potrzebował zbędnej paplaniny na temat jego obrażeń. Widział na własne oczy jego poszarpane ciało. Przypuszczał, że był na skraju życia i śmierci jeszcze zanim uzdrowiciele zdołali dotrzeć na obrzeża lasu hrabstwa York. Garboróg został zabity. Wilkes również.

| zt



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Biuro Mulcibera - Page 5 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Biuro Mulcibera [odnośnik]04.01.17 10:53
05.04.1956

Kiedy w gabinecie echem rozniosło się ciche pukanie, nie odpowiedział. Uniósł jednak wzrok na drzwi, gdy się uchylały i odłożył list na kupkę przeznaczoną do spalenia. Przez chwilę miał wrażenie, że zna tę twarz, lecz dziewczę było jedynie podobne do niedoszłego oprawcy z króliczym zaklęciem. Uśmiechnął się do swoich myśli, zadzierając wyżej głowę z wyczekiwaniem.
— Miał Pan jakąś paczkę Pana Wilkesa— powiedziała cichym, nieśmiałym głosem, chowając ręce z tyłu. Zack Wilkes był osobą — chciałoby się rzec, że kolegą z pracy, ale nigdy nie łączyły ich bliższe relacje — która często towarzyszyła mu w egzekucyjnych wędrówkach. Był dobrym człowiekiem. Trochę bohaterem z innej powieści o usposobieniu uzdrowiciela, który ratuje chore dzieci. Takie porzucone, niechciane. On tak patrzył na zwierzęta, które mógł uchronić przed katem, lub pomóc im humanitarnie umrzeć, gdy nie było innej możliwości. Czarodzieje się nad nim raczej litowali niż okazywali mu sympatię. Może to przez jego twarz. Spuchniętą, okrągłą. Wyglądał tak, jakby jego matka piła za dużo ognistej w ciąży, jakby to wszystko się na nim odbiło. Ale to był dobry facet, niezależnie od humorów Mulcibera stał po jego stronie. To między innymi z nim poszukiwał w Salisbury sasabonsama, i to z nim urządzał polowanie na gigantyczne pająki ostatnimi czasy. A teraz Zack nie żył. Słodka istotka, która teraz tkwiła w mulciberowskim gabinecie była zapewne jego podopieczną.
— Tak— odpowiedział przeciągle i ruchem dłoni wskazał jej krzesło przed sobą. Musiała z tym jeszcze poczekać, bo nie skończył. Chwycił pergamin i przeleciał po nim wzrokiem raz jeszcze, upewniając się, że jego treść odpowiada dokładnie temu, co chciał zraportować, a gdy tak było podpisał się na samym dole. Raport odłożył na bok, a do pudełka włożył kilka innych zwojów. Przyglądał mu się przez chwilę w zamyśleniu, aż w końcu pokiwał głową. — Możesz ją zabrać — zwrócił się do niej, nie patrząc w jej kierunku. Wstał jednocześnie z nią, z tą różnicą, że ona zaklęciem uniosła paczkę i wyszła, natomiast on zabrał się za zdejmowanie książek z półki. Szukał jednej konkretnej, ale wtedy przypomniał sobie, że ją komuś pożyczył. Wilkesowi pewnie. Zamyślił się, przygarbił na moment, spoglądając na swoje biurko i westchnął. Zajął się czymś innym.
Rozległo się ponowne pukanie do drzwi, ktoś znów wszedł. Przyzwyczaił się, że jego odpowiadanie jest zbędne. To był młody mężczyzna, być może w jego wieku. Trzymał w dłoniach czapkę i zaciskał na niej mocno palce. Miał też jakiś list. Mulciber spojrzał na zegarek. Było grubo po godzinie, w której przyjmował petentów. Nie miał zielonego pojęcia, cóż ten czarodziej wyprawia, ale z ciekawości nie wyprosił go przy pierwszej okazji, palcem drapiąc się po brodzie.
— Newt Goyle — przedstawił się, a gdy Mulciber uniósł na niego wzrok zbliżył się i wystawił rękę ze zwojem w jego kierunku. Wziął go bez słowa i odczytał, rozpoznając swoje pismo, nie docierając nawet do końca wiadomości i podpisu.
— Panie Goyle… — zaczął, ale ten mu przerwał, nie chcąc odebrać listu z powrotem.
— Panie Mulciber. Ja rozumiem, że Ministertwo uznaje testrale za niebezpieczne stworzenia. Ale to, co się wydarzyło było wypadkiem. Wina leży po stronie tego chłopca, nie stworzenia— potok słów wylał się z jego ust, na co Ramsey tylko spuścił głowę.
Tacy ludzie przychodzili codziennie. Jedni prosili o zajęcie się sprawą upierdliwego stworzenia nielubianego sąsiada, a jeszcze inni wpadali ze zleceniem na samych sąsiadów, licząc, że nikt się nie zorientuje o czym tak naprawdę mówią. Zawsze odsyłał ich z kwitkiem, nieugięty, nieskory do kompromisów i dogadywania się. Nie chciało mu się w to bawić, angażować w jakikolwiek sposób. Musiałby odnaleźć prawdę, a później przekonać Komisję o swoich racjach. Ale był katem. Jego rolą było wykonywanie ustawionego wyroku, a nie walka o czyjekolwiek prawa. I tak było w tym przypadku. Tak naprawdę nie obchodził go wcale ten testral, ani Goyle, który miał się lada chwila rozpłakać. — Jestem opiekunem testrali od dziesięciu lat. Proszę mi wierzyć…
— Panie Goyle…
— Panie Mulciber. Nie wyjdę stąd, dopóki pan nie zrozumie.
Męczył go okropnie. Sterczał nad jego biurkiem, wbijając w niego to swoje sarnie spojrzenie, tak naprawdę samemu nie wiedząc, czy postawić na proszący ton, czy groźbę i butę. Mulciber palcami potarł skroń i oparł łokcie na blacie. Zetknął ze sobą opuszki rozłożonych szeroko palców obu dłoni i przyłożył je do twarzy w zamyśleniu. Tamten coś mówił, coś tłumaczył, a Ramsey udawał, że słucha, tymczasem wpatrywał się w przeciwległą ścianę.
— Panie Goyle — dokonał kolejnej, ostatniej, jak miał nadzieję próby. — W porządku. Proszę siadać. — Pergamin sam pojawił się tuż obok na blacie, a samopiszące pióro zatopiło w atramencie, gotowe do działania. — Napiszemy odwołanie, sprawa zostanie przekazana do ponownego rozpatrzenia— zakończył, raz po raz zerkając na papier. Wskazał na niego palcem i cicho dyktował treść listu, kierowanego do Szefa Departamentu.
Kiedy było po wszystkim, podsunął mu go do przeczytania i podpisu. Nie patrzył na jego rozpromienioną, pełną nadziei twarz. Myślał o tym jaki był zmęczony, znudzony tkwieniem tu bez większego celu. Lustro było gotowe. Miał to, co chciał.
— Nie wiem jak…
— Niech pan nie dziękuje, bo na chwilę obecną nic się nie zmieniło — uciął mu ostro i przymknął na moment powieki. Czekał aż wyjdzie. Napawał się ciszą. Milczeniem. Szelestem piór własnego ptaka, który gdzieś się panoszył w tym pomieszczeniu. Sowa siedziała na regale. Właściwie sów. Duży samiec. Pewnie skończył jeść, zaczęło mu się nudzić i szukał zajęcia. Mulciber wreszcie znalazł dla niego właściwe imię, choć stale je zmieniał, nie mogąc się do żadnego przyzwyczaić. Ursus brzmiał odpowiednio. Zerknął na niego i postukał palcami w blat. Miał dla niego list. Bardzo ważny list, który należało niezwłocznie dostarczyć do szefa departamentu. Wyciągnął go z książki, którą miał po swojej lewej stronie i podpisał. Zawinął w rulon, obwiązał wstążeczką, a gdy sowa sfrunęła w końcu na biurko przywiązał go do jej nóżki delikatnie. Dziobał go, skurczybyk.
— Spójrz na siebie, masz resztki jedzenia w dziobie — zawrócił mu w końcu kąśliwą uwagę z niesmakiem, gdy skończył i pozwolił, by drugą nóżką podrapał się i oczyścił ze zwisającej szczurzej nitki.
Gabinet był już częściowo opróżniony. Księgi, które tu miał zamierzał zabrać do domu, choć i tam nie było już dla nich miejsca. Niektóre z tych rzeczy mógł zostawić, część wyrzucić. Listy i notatki musiały trafić do kominka, bo nie mógł pozwolić, by część jego korespondencji trafiła w niepowołane ręce. Zostawił wszystko w pudle, które mieściło w sobie o wiele więcej niż można by przypuszczać, a następnie opuścił pokój i ruszył korytarzem IV piętra. Maszerował tędy ostatni raz, traktując Departament Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami jako swoje miejsce pracy. Pewien etap w jego życiu właśnie został zakończony. Zmierzał gdzieś, gdzie powinien być od dawna i czuł satysfakcję z tego powodu, mając wrażenie, że niewidzialna energia przyciąga go do siebie. Departament Tajemnic ciągnął go do siebie, a on bez wahania kroczył ku niemu, całkowicie gotów do tego, by podjąć się nowych obowiązków.
Czekała go przysięga. Jak każdy niewymowny winien złożyć śluby milczenia, które zagwarantują, że najbardziej utajone miejsce w świecie czarodziejów wciąż będzie owiane wielką aurą tajemniczości. Od tej pory wszystko, czego się podejmie, czego będzie świadkiem i co usłyszy będzie musiało pozostać na dziewiątym piętrze. Już wcześniej podejrzewał, a tego dnia miał zyskać pewność, że wielkim przewinieniem jest złamanie zakazu mówienia o tym, co znajduje się w murach Departamentu Tajemnic.
Winda, którą jechał robiła się coraz bardziej opustoszała, aż w końcu jechał zupełnie sam przez pewną chwilę. Nie był tym zaskoczony — niewiele czarodziejów w ogóle zapuszczało się na to piętro, a nikt przypadkowy nie miał prawa się tu znaleźć. Ciemny, długi korytarz, a na jego końcu drzwi. Był tu już kiedyś. Raz. I czuł się wspaniale, napawając się ciszą jaka tu panowała. Każdy jego krok odbijał się echem po posadzce i ścianach. Ruszył przed siebie, powoli, ostrożnie, a gdy dotarł na sam koniec pchnął drzwi, by wejść do środka i zacząć nowy etap.

|zt



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Biuro Mulcibera - Page 5 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

Biuro Mulcibera
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach