Nino Carrington
Nazwisko matki:Baheire
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Zawód: Kuglarz, w każdym tego słowa znaczeniu
Wzrost: 186 cm
Waga: 90 kg
Kolor włosów: Brąz
Kolor oczu: Błękitne
Znaki szczególne: Na pierwszy rzut oka brak
14, Tabebuja, sierść kelpii
Slytherin
Łasica
Ożywione trupy
Gotowane jabłka w karmelu, trawa cytrynowa, ziemia po deszczu
Jak byłoby cudownie, gdyby cały świat choć na jeden dzień stał się wielkim spektaklem?
Historia sztuki koi moje nerwy, po nocach śnię o dziełach strzeżonych pilnie w największych muzeach świata, które bez wahania ukradłbym, aby potem móc je sprzedać, pozwalając sobie na parę chwil sam na sam.
Jedyna drużyna, której kibicuję, to moja rodzina
Sprzedaję kradzione dzieła sztuki, zaklinam galanterię, ściągam kabaretki z kobiecych nóg, kiedy akurat nie przygrywam im na skrzypcach.
Klasyczna, bohema, soul przy dobrym trunku. Szeroki wachlarz tolerancji muzycznej.
Yannick Abrath
Najczulsze dźwięki jakie jesteście sobie w stanie wyobrazić, miękkie, płynne, kojące pomimo swoich nagłych zwrotów, które tylko sprawiają, że oddychamy pełną piersią, przymykając powieki, skupiając się na tych skrzypcach w pewnym momencie, zapominając o reszcie orkiestry, nie patrząc na to, co dzieje się akurat na scenie. Na spektakl Carringtonów nie można przyjść raz. To za mało, za krótko, za dużo naraz, przecież tam wszystko jest warte uwagi, każdy ruch, każda zmiana światła i nastroju, każdy najmniejszy nawet element stroju. To nie jest widowisko, o którym się łatwo zapomina. Carringtonowie? 50 procent zapytanych odpowie, że to pajace. Drugie 50, określi ich samych w sobie mianem arcydzieł.
I dla tej widowni, która ceni ich i uwielbia są w stanie narobić sobie odcisków i zmęczyć się do utraty przytomności, bo wychodzą z założenia, że sztuka jest tego warta. Arena Carringtonów nie jest cyrkiem, ani szemranym kabaretem, pożera całkiem sporo czasu. Cała rodzina tworzy zgrany zespół, uwodząc widzów swoimi musicalowymi interpretacjami wydarzeń, które w historii magicznego świata pozostawiły swoje piętno. Nierzadko smutne, ciągnące się czernią smolistą po delikatnych tiulach, spektakle wyciągają z każdej ze stron emocje, do których zdolności często nikt nie był świadom. Carringtonowie wykorzystują wiele zasobów, trzymając się ram muzycznych i aktorskich tylko do pewnego stopnia, pozwalając sobie przekraczać granice inscenizacji, prezentując spektakularne interpretacje. Ich społeczność, poniekąd uwięziona w świecie, który tworzy, jest jego nierozerwalną częścią i nikt, kto nie jest członkiem rodziny nigdy nie dostał się na Arenę. Od dziecka szkoleni w kilku dziedzinach, od gry na instrumentach, przez akrobacje i efekty specjalnie, w momencie osiągnięcia wieku młodzieńczego znają już doskonale swoją ścieżkę, przy której trwają wiernie, pozwalając sobie czasem na niewielkie roszady. Wszystko jest ruchome, ma swoją niepowtarzalną barwę i zapach, przenosząc widzów w zupełnie inny świat, gdzie magia przestaje być elementem rzeczywistości, a zaczyna być pięknem nieuchwytnym. Ich widowiska zdają się być zamknięte w ogromnej, szklanej kuli, którą nakręca się, aby obracała się wokół własnej osi, oraz potrząsa, aby zobaczyć wirujący wokół delikatny brokat.
Nino, syn najstarszy i najwyższy wśród swoich niewątpliwie, idzie krokiem szybkim, przemierzając ulicę wyłożoną kostką brukową, obecnie mokrą, po deszczu. Nawet dla kogoś takiego jak on, z całkiem nieźle rozwiniętymi cechami ekwilibrystycznymi, próba nie skręcenia kostki na takim podłożu jest nie lada wyzwaniem. Największa zaletą Nino, jest zdolność ukrycia jego wad, a tych Carringtonowie mają tyle, co uroku. Każde więc potknięcie jest w stanie zasłonić, przerodzić w szarmancki ukłon z zawadiackim uśmiechem, bo choć na scenie jego cierpliwość nie ma granic, to w życiu wybucha przecież czasem, jak te petardy kolorowe, zawsze jednak w sytuacjach intymnych, bo złej twarzy, Carringtonowie publicznie pokazywać nie mogą. A Nino już i tak podpada, będąc w tym wieku kawalerem, przecież część jego kuzynostwa, dla której Arena nie jest stylem życia, dawno założyła rodziny i szkoli swoje potomstwo na następne pokolenie śpiewaków, akrobatów, muzyków, oświetleniowców i kostiumografów.
Jemu zawsze było nie po drodze, inne rzeczy zaprzątały mu głowę, inne kwiaty kupował niż tego wymagała od niego matka. Kuglarz, szuler, paser, o dłoniach bladych i palcach smukłych, za wysoki już jest od dawna, aby dostać od rodzicielki ścierką po głowie. Od dawna już zresztą nie mogłaby tego zrobić, bo u Carringtonów hierarchia rodzinna jest bardzo jasna, ojca nie ma, zapytaj brata.
Wiatr wieje w bladą twarz mężczyzny, który mruży swoje przenikliwe, zimne oczy błękitne, którym zaufanie doprowadzić może do zguby. Tuż za rogiem, już za chwilę, wpadnie tam, gdzie zawsze, omawiając wartość zaklętego amuletu, który zdobył wczoraj, po długich pertraktacjach. Płaszcz i kapelusz ściągnie w ten sam, teatralny sposób, wyuczony tak dawno, że jemu samemu zdaje się, że tego typu gesty ma wrodzone. Uśmiechnie się i zażartuje, wszystko w guście rozmówcy, przecież wie doskonale co mógłby, a co nie, przecież obserwuje, choć czasem stosuje ryzykowne zagrania, to i tak uchodzi mu to płazem. Wyuczone podejście, jakby sam był elementem scenografii przedstawień, podaje kobietom dłoń w czarnej rękawiczce, odprowadza je, w pół ukłonie, gdy się na miejscu usadowią, rozłoży ręce na boki, okrąży stół, stawiając wolne, obszerne kroki tyłem. Uśmiechnie się tak szeroko, że w ciemności błysną nawet jego siódemki, to wszystko są standardowe typy zachowań, których Nino, ani wiele jemu podobnych, nie pozbędą się ot tak, bo nie są w stanie, w pewnych kręgach, zachowywać się całkowicie swobodnie. Gdyby mogli zapewne już dawno pozabijaliby swoich rozmówców.
Nino ma swoją twarz publiczną, której każde drgnięcie bardzo dobrze zna, bo pracował nad nią i całą aparycją jak nad spektaklem i wszyscy, którzy go znają, przez rodzinne więzi lub interesy, rzadko dostrzegają coś, poza dominującym charakterem blagiera okrytego szalem bohemy, a przecież każdy z nas ma dwa oblicza, Nino nie jest wyjątkiem. Zawsze dusi w sobie gniew, rzadko kiedy pozwalając mu znaleźć ujście, kumuluje dynamikę, koi nerwy słuchając oper, spacerując czy rzucając się w wir pracy, bo chociaż zaklinaczem przedmiotów jest gorszym, niż paserem, czy skrzypkiem, to jest ambitny, zawsze był i zdaje sobie sprawę, że rozwijanie umiejętności zależy tylko i wyłącznie od niego. Był prymusem, musiał być, jeśli nie chciał utknąć tylko między fałdami sceny carringtonowej, łącząc pasje własne z tymi mniej jawnymi predyspozycjami rodzinnymi, wkładając w pole sztuki odrobinę czarnej magii. Nino nie jest odważny na płaszczyznach, które dotyczą jego samego, a których nie zna dobrze. Nigdy nie skomponował więc niczego sam, nigdy nie podjął się innowacyjnej próby odrestaurowania jakiegoś dzieła, trzymając się utartych już szlaków, obawiając się, że jeśli tylko uwierzy w swoje praktyczne możliwości za bardzo, to wszystko zepsuje. Wyobraźnię ograniczoną miał przez spektakle Carringtownów, chociaż te sięgają daleko poza granice pomysłowości, jego własne myślenie kreatywne upada i jeśli nie zorientuje się w odpowiednim momencie, pogrąży się w tym świecie barwnych spektakli na zawsze. Tak, jak ojciec, silny autorytet, krwi czystej, rodu znanego w pewnych kręgach, za żonę bierze sobie kobietę zupełnie racjonalną, niemającą ze sztuką nic wspólnego, drobną i rumianą, której rola w rodzinie, po pewnym czasie, poza rodzeniem dzieci i wspieraniem męża, ograniczyła się do robienia posiłków podczas spotkań twórczych. Nie jest nieszczęśliwa, ale zapewne takie życie u boku mnemonisty, inspicjenta wydawało się być o wiele bardziej romantycznym, niż jest w rzeczywistości.
Zero braci, cztery siostry, ogrom kuzynostwa w wieku różnym i z każdym z nich Nino w mniejszym lub większym stopniu dzielił się niejednokrotnie zmyślonymi marzeniami, bo w jego naturze nigdy nie leżało uzewnętrznianie się.
Carringtonowie nigdy nie byli neutralni, jednocześnie nie stając po żadnej ze stron, tworząc w swoim świecie swój własny system moralny, choć zdarzały się wyjątki, siłą rzeczy i u nich, Nino nigdy do nich nie zależał. Przyjmował wartości rodzinne, bo były wygodne i racjonalne, ich rodzinny teatr, zarówno dla czarodziei, jak i ludzi pozbawionych zdolności czarodziejskich, był ponad magią i wyobraźnią i tego trzymali się przez cały czas, czystkość krwi swojego rodu traktując bardziej jako silne korzenie, będąc dumnymi po prostu z tego, co od lat pielęgnują, a nie z tego, jaką barwę ma ich krew. Obok konfliktów prześlizgiwali się obojętnie - i tak niejednokrotnie byli pomijani, jak inny gatunek, stworzony do handlu i rozrywki. Czarna magia, w ich rodzinie, nie ciesząca się wielką popularnością, ale znajdująca swoich miłośników, nie była przez Carringtonów do końca stosowana jako narzędzie, ale ciekawostkę. Nie są okrutni, ale zaintrygowani. Od lat któreś z nich wpada jak śliwka w kompot do szemranej branży, dzięki ojcu, wujkowi, dziadkowi, starszemu bratu czy kuzynce, która zauważyła, jak przy pomocy swoich zdolności akrobatycznych wielką fortunę można zbić na nielegalnym wykradaniu jaj zwierząt, których powszechna hodowla nie jest dozwolona. Choć nigdy nie o pieniądze głównie im chodziło, a o przygodę. Nino nie był inny. Nie czuje się odpowiedzialny za to, co dzieje się z narzędziami czarnomagicznymi, przy których pracował, bądź w sprzedaży pośredniczył. Próba wzbudzenia w nim wyrzutów sumienia związanych z czyimś nieszczęściem nie ma wielkiego sensu, zapytany, czy chce zobaczyć co stało się z ofiarą po założeniu zaklętego medalionu zapewne przytaknąłby. Nie z chęci karmienia swojego ego widokiem cudzego bólu, ale z ciekawości, chęci zbadania zjawiska i zaczerpnięcia inspiracji.
Kiedy w całej Europie rozpoczęły się działania zbrojne Nino miał 14 lat. Pamiętał ożywione dyskusje prowadzone w pokoju wspólnym Ślizgonów, podczas których rzadko podejmował głos, ale zawsze wszystkiego słuchał, obserwował i analizował. Wybaczano mu to, bo był lubiany i koledzy ze szkolnej ławy wiedzieli doskonale, że Carringtownowie żyją własnym tempem, w swoim świecie. Sam Nino nigdy nie stawał po niczyjej stronie, z jakichś powodów nie obawiając się o życie rodziny, po raz kolejny, przepływał obok wydarzeń swobodnie, będąc tylko nieznaczącym elementem tła, zapisując w głowie sytuacje, których później, po wielu latach, miał powstać sceniczny pastisz. A takich było wiele, bo Nino, choć kolegował się z wieloma chłopcami o skrajnie proczystokrwistych poglądach, nigdy do końca nie był częścią ich grupy, pozostając poniekąd neutralną Szwajcarią. Nie można jednak powiedzieć, aby do domu, do którego go przydzielono nie pasował. Fascynował się czarną magią odkąd odkrył, że obrazy też mogą być zaklęte, jego ciekawość miała jednak zupełnie inne zabarwienie niż ta, która dotyczyła jego szkolnych kolegów. Była to ciekawość typowo carringtonowa, dotycząca istoty rzeczy, a nie następującego po jej uruchomieniu ciągu przyczynowo skutkowego. Będąc dzieckiem swoich rodziców nietrudno było mu zaczerpnąć w tym kierunku nauk, cały jego ród bowiem dobrze znany jest chociażby na Nokturnie, gdzie sam Nino zaczął pojawiać się właśnie w wieku nastoletnim, stawiając spore kroki za bratem ojca, słuchając uważnie co gdzie i z kim, a z kim za żadną cholerę nie. Po skończeniu szkoły poszło już prosto, a pracownicy Borgina i Burkesa rozpoznawali kroki Nino już z daleka.
Nino już od lat dziecięcych przemykał obok aktualnych wydarzeń, obserwując je, zapamiętując i wyciągając tylko sobie znane wnioski, nie mieszał się, w miejsca, w których nie powinno go być tylko zerkał, stojąc za framugą, przy drzwiach. Był cichym dzieckiem o ogromnej wrażliwości estetycznej, która została przy nim przez całe życie, niezmiennie głęboka i skrywana w jego głowie i klatce piersiowej, wypływająca czasem na scenie. Prawdopodobnie, gdyby nie sposób, w jaki został wychowany, obowiązkowe, rodzinne lekcje gry na instrumentach, emisji głosu, nauk o kompozycji czy prawidłowej postawy, Nino nie byłby w stanie sam wyrobić sobie tych teatralnych cech, które pomagają mu oczarować rozmówców, choć tak wiele rzeczy, jeśli nie większość, zachowuje dla siebie, doskonale wiedząc, jak grać pod publikę. Wychowywał się jednak z czterema siostrami i mimo wielu prób i pewnych schematów zachowań w danych sytuacjach, nigdy nie znalazł przepisu na prowadzenie bezpiecznych rozmów z kobietami.
“Jesteśmy Carringtonami.”
Dlaczego łasica? Patronus Nino dość długo nie mógł zdecydować się na rozpoznawalną formę, a kiedy już się to stało okazał się zaskoczeniem również dla samego Nino, który był wtedy w wieku młodzieńczym, pragnąc zapewne, jak większość chłopców nastoletnich, mieć za patronusa zwierzę drapieżne o bardziej masywnej posturze. Z czasem zrozumiał jednak, że łasiczki nienajgorzej dają sobie radę, będąc sprytnymi zwierzątkami, o ciele smukłym i zwinnym, aktywnymi o każdej porze dnia i nocy, nie dającym się złapać przeciwnikom przez swoją agresywność, wszystkie te cechy były mu do tego stopnia bliskie, że swojego opiekuna przy każdej nadarzającej się okazji prezentował z dumą. Mały obrońca dużego człowieka, a jakże mu podobny.
10 | |
0 | |
8 | |
0 | |
0 | |
6 | |
10 |
Różdżka,
Witamy wśród Morsów
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych