Thorstan Burke
Nazwisko matki: Greengrass
Miejsce zamieszkania: Posesja tuż obok zamku Burke w Durham
Czystość krwi: Szlachetna
Zawód: Zaklinacz i przemytnik artefaktów, współwłaściciel czarnomagicznego sklepu Borgin & Burkes.
Wzrost: 188cm
Waga: 78kg
Kolor włosów: Brunet
Kolor oczu: Czarne niczym dwa węgielki
Znaki szczególne: Czarny kolor oczu, kilkudniowy zarost, brytyjski akcent. Blizna wzdłuż kręgosłupa będąca pamiątką po bliskim spotkaniu z Inferiusem oraz druga w okolicy prawej brwi powstała podczas pojedynku. Tatuaż na karku w kształcie przeciętego pionowo koła zamkniętego w trójkącie. Ów przecięcie nie jest jednak zrobione z tuszu, a blizny powstałej we wspomnianej walce. Znamię z lewej strony klatki piersiowej na wysokości drugiego żebra. Na palcu serdecznym lewej dłoni błyszczący, rodowy sygnet.
14 cali, sztywna, czarny bez, pazur garboroga
Dumstrang
Nie potrafię wyczarować
Bazyliszka patrzącego mi prosto w oczy
Unoszący się dym Stibbonsa uzupełniany Ognistą Whisky od Blishena w otoczeniu woni krwi szlam.
Zaklęty przeze mnie pierścień (chroniący przed każdego rodzaju magią) znajdujący się na moim placu.
Szeroko rozumiana czarna magia- jej teoria, a przede wszystkim praktyka. Zaklęte przedmioty i artefakty. Torturowanie i mordowanie mugoli.
Tłuczkom lądującym na twarzach szlam.
Głównie szermierka uprawiana na domowych salonach oraz nielegalne pojedynki. Zaklinanie artefaktów, uprzykrzanie życia innym. Palenie Stibbonsów i podróże.
Belli, choć nie dla uszu, a oczu. Podczas wypraw wyrazisty jazz.
Michael Malarkey
Cinderella nie wierć się. Doskonale wiesz, że jestem zwolennikiem savoir vivre i żywię awersję wobec braku manier przy stole. Kwestia mojego pochodzenia nie skreśla we mnie poczucia osobliwego dżentelmena, który swym podejściem pragnie karmić oczy płci pięknej. Czyż nie odnajdujesz we mnie, choć jednego aspektu wartego grzechu? Kokietujący wzrok, słodki, nienaganny uśmiech i paskudnie seksowny akcent. Doskonale wiem, że cały jestem wart przekroczenia granicy piekielnych bram, lecz nim tam dotrzemy, pozwól zacząć wszystko od początku. Wedle legend pośpiech nie goni sukcesu, ale paradoksalnie go oddala toteż dziś nie będziemy starać się ów teorii obalać. Jest święto, moje cholerne urodziny, zatem noże w dłoń i bon appétit, ma słodka madame.
Mise en place
Ojciec był perfekcjonistą i każdy szczegół na tyle rzetelnie doglądał, jakoby to właśnie on mógł zepsuć całą weselną aurę. W końcu szanujący się szlachcić stawał na ślubnym kobiercu tylko raz, a każda kolejna próba stworzenia wielkiej i okalanej sławą rodziny świadczyła o jego nieudolności. Cechowała go duma i egoistyczne zadufanie we własnej osobie, więc dobór małżonki nie opierał się o uczucia, a korzyści. Przeglądy nazwisk wrogów i sprzymierzeńców pozostawił dziadowi, który miał wywiązać się ze swojego zadania znajdując najlepszą kandydatkę dla starszego syna. Tak też zrobił, a przynajmniej tak mu się wydawało.
Albion nie była jakoś szczególnie urodziwa, a na dodatek każdy swój atut chowała pod warstwą grubych szat, które nijak miały się do szykownej, kobiecej mody. Okulary oparte o lekko zadarty, piegowaty nos podkreślały dominację cech wewnętrznych nad zewnętrznymi i choć dla wielu innych mężczyzn ów aspekt stanowił priorytet, to Orion był na niego zbyt próżny, ale właściwie to nawet mu się nie dziwię. Patrzył na nią tylko wtedy, kiedy musiał, a ostatni komplement padający z ust obył się za sprawą czystej manipulacji. Caractacus był jednak zadowolony ze swoich poszukiwań albowiem uważał, że ślub z aktywistką, redaktorką i córką, ciągle pnących się ku górze Greengrassów, był szansą na olbrzymią sławę oraz sukces mojego ojca. Albion łudziła się, że owe małżeństwo miało jakiś sens, ale w gruncie rzeczy było to jedynie przekonanie samej siebie do czegoś, co i tak nie mogło się udać. Była przedmiotem w rękach nestora, który nie miał żadnych przeciwskazań do wydania jej za młodego arystokratę, więc oboje musem wsunęli na własne palce sygnety udając, że pragną żyć długo i szczęśliwie do końca swoich dni.
Cóż za legalne pieprzenie bzdur, prawda Cinderella? Mity o wierności, miłości i czuwaniu do śmierci powinny być zakazane, bo lansują czarodziejom mózgi, jak Tęgoskór Żelaznozęby. Rozumiem, że szlamy pokładają w to wiarę i nadzieję, jednak my? Ludzie lepszego pokroju, z niemałą inteligencją i szerokim polem postrzegania świata? To chore, wręcz prowadzące do autodestrukcji oraz wewnętrznego ogłupienia i co gorsza nawet Klinika Świętego Munga nic tutaj nie wskóra. Oddać dementorom i byłoby po sprawie.
Właściwie szkoda strzępić język na takie dywagacje, bo miód pitny już czeka aż zaostrzymy nim swój apetyt. Do dna piękna, twoje zdrowie.
Aperitif
Chcąc nie chcąc przyszedłem na świat, jako małe, kapryśne niemowlę, którego ulubionym zajęciem było darcie gęby na cały zamek. Nie należymy do rozrywkowych rodów toteż istne koncerty rozwścieczały domowników do czerwoności, a u ojca powodowały odruch wymiotny. Matka jednak dumnie trwała przy łóżeczku, jakoby jej obecność miała cokolwiek wskórać, lecz prawdopodobnie zapomniała drogi do lustra, bo w końcu powodem ciągłego płaczu mógł być strach przed spotkaniem oko w oko z bazyliszkiem. Później przywykłem, a bajka o złym trollu kradnącym dzieciom zabawkowe różdżki nabrała nowego znaczenia i już przestałem obawiać się kolejnej wizyty Albion.
Rozwijałem się całkiem szybko, zachowywałem nienagannie, a magiczne zdolności zaczęły się u mnie ujawniać dość późno, lecz z zadowalającym skutkiem. Strach, iż jestem charłakiem z wizytówką bękarta szybko minął, a wraz z nim złość ojca obawiającego się o mus spłodzenia kolejnego dziecka, które miałoby prawo zająć jego miejsce w odpowiednim czasie. W końcu tylko to miało dla niego jakiekolwiek znaczenie. Czystość krwi i jej szlachetność była priorytetem zajmującym najwyższe miejsce w hierarchii wartości każdego szanującego się rodu. Nie było miejsca na żadne pomyłki.
Problem w tym, że mój staruszek był tą cholerną pomyłką skarbie, ale jako gnojek tego nie widziałem. Uczono mnie lojalności, honoru i rodzinnych tradycji, a w zasadzie takowe były jedynie niczego niewartymi frazesami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie. Dla mnie jest to istotna kwestia i nie zamierzam jej ignorować, ale nauczyłem się prawdziwego znaczenia dopiero wtem, gdy poznałem prawdę. Teraz jednak czas na rozbudzenie kubeczków smakowych dobrze doprawioną trzustką.
Amuse-bouche
Szermierka, szlifowanie języka norweskiego, pojedynki, służenie ojcu- codzienny rytuał jedenastoletniego dziecka, który nie rozumiał, iż coś w tej układance było nie tak. Nie miał czasu na zabawę, poznawanie rówieśników tudzież własne zainteresowania i pasje, albowiem całe dnie spędzał na wykonywaniu poleceń Oriona. Potrafił czytać i to było jego achillesową piętą dzieciństwa, bo nie dawano mu zwykłych bajek odpowiednich dla chłopca w jego wieku, a księgi, których nazwy z pewnością znajdowały się na liście zakazanych. Niewiele z nich rozumiał, jednak będąc odpytywanym z każdego rozdziału musiał cokolwiek spamiętać, by uniknąć kolejnej kary cielesnej. Dokładnie tak, ojczulek pas miał równie mocny, co różdżkę, którą się posługiwał. Właściwie mówiąc o tym przypomniała mi się sytuacja, która miała miejsce podczas jednego ze sprawdzianów wiedzy. Byłem zupełnie nie w nastroju, a moje samopoczucie błądziło gdzieś w nizinnych sferach otchłani toteż nauka była ostatnią rzeczą na jaką miałem ochotę. W domostwie nie było dyskusji i kiedy coś mi nakazywano to musiałem to zrobić, więc niechętnie wziąłem zadanie wciskając je pod pachę po czym ruszyłem do niewielkiego, gościnnego pokoju. Tam odłożyłem ją na bok, samemu opadając na wielki fotel i wyciągnąwszy nogi przed siebie chciałem uciąć krótką drzemkę. Czas mijał, a ja zanurzony w świecie fantazji byłem z dala od realizmu i paskudnej rzeczywistości, która pod postacią mojego ojca podążała wzdłuż wąskiego korytarza, aby sprać mi tyłek. Śniłem o chłopcu, którego często widywałem na sąsiednich ogrodach i zazdrościłem mu tego, że z taką radością mógł wykorzystywać czas swojego dzieciństwa. Pragnąłem być w jego skórze, choć nawet przez sen wiedziałem, iż było to niemożliwe. Obudził mnie dopiero warkot Oriona, który jednym machnięciem różdżki obrócił fotel w swoją stronę i nim zdążyłem coś powiedzieć zlustrował mnie zdziwionym, ale jednocześnie rozwścieczonym wzrokiem. Nie miałem pojęcia, co właśnie się wydarzyło, a już paliły mnie plecy od Flammare, który rzekomo miał mnie wychowywać. Nie spytał o lekturę, nie szukał pytań, na które nie znalazłbym odpowiedzi tylko ostrzegł mnie bym nigdy więcej tak nie robił i opuścił pokój. Kompletnie nie mogłem zrozumieć tego, co właśnie się stało, jednak w obawie, że ten wróci zebrałem swoje rzeczy chcąc jak najszybciej wrócić do swojego pokoju. Biegnąc wzdłuż ciemnego korytarza dostrzegałem w wielkich, strzelistych lustrach swoje odbicie, które w pierwszej chwili wydawało mi się po prostu zniekształcone. Kiedy jednak zwolniłem i ułożyłem palce w okolicy uszu dostrzegłem znaczne różnice- były większe oraz bardziej odstające dokładnie takie, jakie posiadał chłopiec, o którym śniłem. Nie rozumiałem, co to oznaczało, ale cholernie się tego wstydziłem. Zaraz po tym jak pragnąłem wrócić do własnej skóry moja twarz przybrała wcześniejsze, młodzieńcze rysy, a ja obiecałem sobie już nigdy do tego nie dopuścić. Pierwszy raz przyznałem ojcu rację- kara była jak najbardziej słuszna.
Przysługiwała mi jakaś guwernantka, której imienia do tej pory nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Nie była żadnym katem i nie ganiała mnie ze świeżo wyprasowaną szatą, jednak bardzo często wspominała o domowej hierarchii, zatem kiedy tylko narzekałem od razu mi się obrywało. Gęby na kłódkę trzymać nie potrafiła, a i jej wiek zdecydowanie przekraczał średni, więc nigdy nasze relacje się nie zacieśniły. Odrobiła jednak poprawnie swoje zadanie domowe i gdy tylko ruszyłem na swój pierwszy sabat Orion był ze mnie dumny. To jednak było szmat czasu później, bo nim młode damy poznały swojego nowego idola przyszło mi się zmierzyć z czarnymi barwami norweskiego instytutu magii Dumstrang.
Każdy z kim wymieniłem, choć słowo był podekscytowany pierwszym dniem szkoły, a tym bardziej statkiem, którym staraliśmy się do niej dostać. Nutka niepewności, adrenaliny i strachu zalewała ciała wszystkich dzieciaków, zaś ja jedyne co potrafiłem zdefiniować to ulgę. Czując zew wolności miałem wrażenie, że wszystkie problemy odłożyłem na bok i teraz przyszło mi zająć się jedynie własnymi potrzebami oraz wykształceniem. Byłem wtedy w błędzie, ale mój wiek nie pozwalał mi tego zrozumieć, choć obecnie myśląc może i lepiej się stało? Gdybym od samego początku podchodził pesymistycznie na ten moment raczej nie stałbym na piedestale własnych pragnień.
Sport, sport, sport i jeszcze raz pieprzony sport. Podaj, zagraj, leć, zadzwoń, zagwiżdż, uderz głową w ścianę, aż tynk poleci. Quidditc, terenówki, Aingingein, wyścigi. Dostawałem szału na wiadomość o kolejnych zajęciach kształtujących fizyczne umiejętności, albowiem odnosiłem wrażenie, iż ów szkoła wypuszcza tylko tępych osiłków, którzy niczym pasożyty potrzebują swojego żywiciela, w postaci mózgu, do przeżycia. Nigdy nie byłem przeciwnikiem atletycznej sylwetki i sam starałem się takową utrzymać, wszak wszystko miało swoje granice, a ilość aktywności w tym miejscu zdecydowanie ją przekraczała. Byłem głodny wiedzy przez zaszczepiony we mnie nurt czarnomagiczny i choć faktycznie przekazywano nam mało powszechne informacje, to w ogóle nie zaspokajali mojego apetytu. Byli uczniowie, którzy narzekali na ilość zajęć, lecz dla mnie mogły one trwać całymi dniami, byle tylko ich meritum opierało się o zaklęcia, uroki i wszystko to, co związane z magią.
Nadal czytałem, choć cholernie przypominało mi to czasy spędzone w rodzinnym domu. W przeciwieństwie do Hogwartu nie posiadaliśmy w swoich zbiorach ksiąg zakazanych, a nawet jeśli faktycznie takowe były to nie w bibliotece, więc pozostało nam zaczytywać się w powszechnie dostępnych tytułach, choć nie dało się ukryć, iż szukałem coraz to mroczniejszych na własną rękę. Każdą, której grzbiet okalałem własnymi palcami, przestudiowałem dogłębnie, jakoby nawet najmniejszy szczegół robił cholerną różnicę. Przypomina Ci to coś? No błagam chyba nie mojego ojca?
Cechowała mnie niesforność i brak posłuszeństwa, choć w domu chodziłem niczym szwajcarski zegarek. Ten powiew świeżości i braku zewnętrznej kontroli spowodował zupełne rozstrojenie hierarchii obowiązków oraz manier, co zafundowało mi wiele szlabanów poprzedzanych cielesnymi karami. Tutaj nikt nie patyczkował się szukając rozsądnego wyjścia z sytuacji, bo odgórna zasada głosiła, iż to właśnie sport kształcił duszę każdego młodzieńca. Czyżbym był cholernym odstępem od reguły? Otóż nie, nie tylko ja potrafiłem opuszczać nocami własne łóżko by szwendać się nowo znalezionymi, tajemniczymi przejściami oraz wypróbowywać wyczytane zaklęcia na uczniach siedzących tuż obok. Do tej pory pamiętam, jak spędziłem tydzień w kozie za użycie Bucco na jednym z lokalnych frajerów, który naśmiewał się z koloru, jakie przybrały moje włosy pod wpływem pozytywnych emocji. Starałem się to kontrolować, bo powszechnie uchodziło za coś gorszego- pewien odchył od normy, jednak często przekleństwo było silniejsze. Wracając jednak do sytuacji z tym kretynem to właściwie od samego początku miałem sporą ilość wrogów, lecz czy to nie ich ilość świadczyła o popularności? Nie mniej jednak tą jedną czuprynę, z którą tak wiele razy nurkowałem w zatoce w poszukiwaniu czekoladowych żab, by odbębnić karę, wspominam całkiem dobrze, choć nasze drogi rozeszły się przeszło piętnaście lat temu. To właśnie on uświadomił mnie, że nigdy nie uwolnię się od własnego rodu, tradycji, a tym bardziej rodziców, bo jestem cholernym arystokratą, którego głównym zadaniem jest stosowne podtrzymanie genealogicznej linii. Wtem zrozumiałem, że rodzina była jak ta śledziona, bez której obecności można przeżyć, lecz nie żyć, gdyż wytwarzany przez nią hormon jest niezbędny do zachowania prawidłowej gospodarki organizmu. Podobnie wyglądało to w przypadku rodu gdzie polityka, wychowanie i obrzędy były podstawą do zachowania sławy oraz wartości danego nazwiska, a ich brak powodował społeczne wykluczenie. Byłem zbyt dumny, aby zrobić z siebie doświadczalnego królika, zatem skończyłem jako kolejny młody, lecz uzależniony szlachcić tuż po swoim pierwszym sabacie.
Pewnie chciałaś się mnie teraz spytać, czy wspomniane spotkanie przyniosło mi miłość od pierwszego wejrzenia i szybkie narzeczeństwo? Muszę cię zatem zasmucić, bo nawet nie przyszło mi do głowy, aby szukać sobie kuli u nogi. Byłem lekkoduchem, facetem szukającym wrażeń i dostatku przy tym wspinając się po szczeblach kariery niczym wygłodniały lew. Nestor nagabywał, poznawał z kilkoma paniami i w ostateczności decydował jakobym nie miał własnego rozumu, jednak zawsze znalazł się powód, który uwalniał mnie od tego durnego obowiązku. Spadająca sława rodu młodej damy, czarna owca w rodzinie pozostawiająca po sobie jedynie hańbę, ochłodzenie stosunków, czy też mała wisienka na torcie w postaci niewiasty, której ‘opiekun’ dostał po prostu lepszą propozycję. Cóż Burkowie nigdy nie uchodzili za szczególnie dobry towar ze względu na swoje upodobanie, mało towarzyskie życie, a przede wszystkim igranie z prawem. Z uwagi na to wszystko nadal jestem sam, ale zdaję sobie sprawę, że w końcu będzie musiało się to zmienić. Może poderwę tą od Greengrassów? Niechaj tradycji stanie się zadość.
Mimo ukończenia szkoły nadal się kształciłem i choć ów wiedza była z zupełnie innej półki to odpowiadała mi o wiele bardziej niżeli ta przyjęta w Dumstrangu. Wuj Aureliusz zrobił swoje i zaszczepił we mnie jeszcze bardziej złowrogi pierwiastek, który nie był już tylko głodny teorii, a przede wszystkim praktyki. Wiele razy powtarzał, że im większa złość wypełnia duszę tym potężniejsze staje się ciało, które z czasem przejmuje kontrolę nawet nad emocjami. Stwierdziłem, iż nie jest to nic trudnego, bo w końcu mieszkałem z tyranem, który każdego poranka doprowadzał mnie do białej gorączki, lecz nie sądziłem, że była to dopiero pierwsza kropla w morzu mojej nienawiści. Właściwie powinienem nazwać to oceanem rozpiętym między najdalej odsuniętymi od siebie wyspami, obecnie wypełnionym po brzegi najgorszą z możliwych- obojętnością.
Nie mówiłem nic wcześniej o Aureliuszu? Poważnie zapomniałem? Cholera, mój błąd słonko. Toż to najrówniejszy gość z całej mojej rodzinki, którego niestety już na ten moment nie można zaliczyć do grona posiadaczy zdrowych zmysłów. Zawsze pełen klasy, humoru i z podejściem do ludzi, traktujący mnie jak młodszego brata z uwagi na fakt, że byłem nieszczęsnym jedynakiem. On wkręcił mnie we wszystkie interesy, którymi teraz się zajmuję i nie ukrywam, że gdybym tylko mógł to z chęcią bym się odwdzięczył. Mam przecież honor i serce, kotku- nie udawaj takiej zdziwionej.
Właściwie, dlaczego nic się nie odzywasz? Ciągle tylko ja wspominam pradawne czasy, które żwawo zamiotłem pod dywan. Nie sądziłem, że miotła służy do czegoś więcej jak latania i w tym miejscu powinienem chwalić mugoli, ale to jak być wdzięcznym kotu za łapanie szczurów. Skoro nie chcesz mówić będę ciągnął tą historię dalej, bo widzę po twoich oczach, że ci się podoba. Nie mniej jednak ponownie należy wziąć noże w dłoń, gdyż uczta dopiero się zaczęła.
Hors-d'œuvre
Łapałem oddech. Starałem się. Naprawdę cholernie mocno chciałem wziąć haust świeżego powietrza w płuca, bo od środka czułem, jakoby te odmawiały mi posłuszeństwa. Wrażeniem przypominało Drętwotę z tą różnicą, że wszystkiego, co miałem w środku, a nie na zewnątrz. Byłem młody, a co za tym szło niedoświadczony i po prostu głupi, bo jakim bagażem była nauka w bezpiecznych murach szkoły? Uczyli nas głównie teorii stawiając na hart ducha i siłę mięśni, a kiedy już mieliśmy okazję zmierzyć się w pojedynku to pod ścisłą kontrolą pełną przekłamanych zasad. Wróg kiedykolwiek uraczyłby nas słowem, w jakie czary będziemy się bawić? Zrozumiałem, że nie, albowiem nawet najbardziej sławni oraz odważni czarodzieje nie kwapili się do układania zasad poszczególnych potyczek zgodnie z tym czego ich uczono. W końcu nie była to zabawa, a najczęściej starcie na śmierć i życie bądź honor, który w szlacheckiej krwi stanowił szczyt piramidy wartości. Okryty hańbą arystokrata nie czekał na ułaskawienie, ale ruszał w świat z plamą wyrzutka i wygnańca, któremu droga do domu została na zawsze zakryta szkarłatnego koloru atramentem.
On też uciekł, ale bez tych wszystkich metek i z planem powrotu, który miał oczyścić go z zarzutów. Byli świadkowie, zatem znalezienie potencjalnego winowajcy okazało się niezbędne, a na domiar złego ten gnój był świetnym aktorem i bez trudu mógł całe zajście ukartować. Wyszło to genialnie także chapeau bas.
Czasem sens leży w początku, a nie końcu toteż warto przytoczyć pierwszy akapit tej ponurej opowiastki, która budowana na filarach kłamstwa nie wytrzymała nader wiele. Właściwie to nie wytrzymała praktycznie nic.
Bułgaria okazała się trafnym celem poszukiwań nowych artefaktów, albowiem tamtejsi czarodzieje nie należeli do bogatych sfer, będąc dopiero kilkanaście lat po odzyskaniu niepodległości na niekorzyść Osmanów. Mimo możliwości teleportacji ich podróże były mocno ograniczone z bardzo prostych względów- przeszłość nauczyła ich życia w granicach własnego kraju, co wyzwoliło skrajnie patriotyczne nastroje. Działali w swoich regionach i nie otwierali się na zewnętrznych handlarzy, a więc spotkanie czegoś nietuzinkowego nie zaliczało się do czarnej listy rzeczy niewykonalnych. Oczywiście jako rodowity Człowiek Północy miałem problem z dotarciem do odpowiednich źródeł, jednakże tutaj opłaciła się znajomość z Lukiem, wspominanym kumplem z Dumstrangu, który wykorzystując swoje kontakty poznał mnie z właściwymi ludźmi. Nie wiedział zbyt wiele o moich machlojach i praktycznie w ogóle w takowe nie wnikał, co ceniłem w nim najbardziej.
Zostało jeszcze kilka dni do świąt toteż szwendałem się brudnymi ulicami Warny będąc w stanie totalnego upojenia. Handel wiązał się z piciem, a picie wiązało się z kacem, więc reasumując sobie wszystkie za i przeciw zdecydowałem w ogóle nie doprowadzać do trzeźwości umysłu. Trzeba było jednak urwać ten ciąg i wrócić do domu zaraz przed gwiazdką, bo ród miał swoje tradycje, które należało respektować. Sam nie pałałem szczególnie świątecznym nastrojem, a na domiar złego mój żołądek nie trawił całej tej otoczki związanej ze śniegiem i choinką, także zamierzałem zrobić swoje i migiem wracać na bułgarskie ulice w nadziei, że już nigdy więcej ów pseudo rodzinnej przerwy nie będzie. W ten właśnie sposób moje pierwsze i ostatnie życzenie zostało łaskawie spełnione.
Pamiętam tylko ten paskudny chłód zniewalający zmysły i niewytłumaczalny strach jeżący włosy na karku. Wstrząs ziemi pod nogami, która rozpadała się kawałek po kawałku porywając mnie w coraz większą otchłań. Nie potrafiłem tego opisać, nawet teraz nie jestem w stanie zdefiniować emocji, które zawładnęły moim ciałem, a tym samym cholernym oddechem jakiego nie potrafiłem złapać. Świstoklik, ciemność, szczęk drzwi, odurzająca woń. Zapach śmierci. Miałem tylko dwadzieścia jeden lat. Cholerne dwadzieścia jeden wiosen.
Kucnąłem, aby ująć jej twarz w dłonie, ale pustka bijąca z oczu była znakiem oczywistym. Nie było w nich życia, wcześniejszej radości i bazyliszkowego spojrzenia, którym lustrowała mnie podczas każdej kary. Matka po prostu nie żyła i musiałem powiedzieć to sobie otwarcie.
Domostwo było zupełnie puste, a zimne ściany otulał cichy wiatr, który razem ze mną żegnał jedyną kobietę, do której żywiłem coś więcej. Nie krzyczałem w niebogłosy, nie rozglądałem się za deszczem i nie dzwoniłem po pomoc nie mogącą nic w tej sytuacji zrobić. Nie kochałem jej, bo nie znałem tego uczucia, jednakże byłem w jakiś sposób przywiązany i nie wyobrażałem sobie obudzić się kolejnego dnia ze świadomością straty. Ona była synonimem bezsilności, a tego nienawidziłem najbardziej. Przegrałem ów walkę zwieńczając ją zamknięciem palcami zimnych powiek, a następnie uciekłem. Teleportowałem się jak zwykły tchórz, choć wedle zasady takowi boją się nawet tego.
Hej! Nie płaczemy, Cinderella. To raczej ja powinienem uronić łzę, która upewni cię w tym, że moja historia jest autentyczna. Spójrz na ten talerz, czyż nie widzisz na nim pewnej analogii? Póki płuca są całe można swobodnie oddychać, kiedy jednak odkroimy połowę zaczyna robić się problem. Co zatem w sytuacji, kiedy i druga część odejdzie w niepamięć? Podpowiem Ci, bo widzę, że masz problem z mową. Koniec maleńka, brak oddechu wieńczony jest końcem, a ja byłem jego beznadziejnie blisko. Właściwie możemy śmiało być ze sobą per Ty, ale to już nieważne- czas na kolejne pyszności dzisiejszej uczty. Smakowałaś kiedyś wątróbkę?
Premier plat
Siedziałem na zimnych cegłach rzekomo uchodzących za nędzną pryczę, a w uszach grali mi melodię torturowani ludzie. Nie byłem w stanie zliczyć ile zwłok dziennie wynoszono na metalowym wózku, ale z pewnością podczas okresu jaki tam gniłem można by z nich zaludnić małą osadę. Byłem młody i przestraszony, co wykorzystywano w najbardziej brutalny sposób, bo mimo zakazu spotkań z dementorami fundowano mi je całkiem często. Oczywiście przegrywałem ów walkę, a kiedy już w myślach żegnałem swoje zmysły to przychodzili strażnicy, żeby wstrzymać magię zjawy. Sam już nie wiedziałem czy gorsza była świadomość toczącego się procesu, czy kolejnej wizyty osobistego ‘terapeuty’. Działania, których się podejmowano zmuszały do utraty poczucia własnej tożsamości oraz złagodzenia negatywnych cech poprzez ogłupienie i wewnętrzną pustkę. Powstająca przestań w głowie mieściła coraz więcej informacji, dzięki czemu z czasem mogli mi wmówić wszystko, nawet fakt, iż jestem zwykłym mugolem. Muglem, przez którego zginęła moja matka.
Departament był świadom mojego przewinienia i za nic nie chciał dać wiary słowom, które były szczere, a przede wszystkim prawdziwe. Byłem pewien, że moje dni są już policzone, ale właściwie wtedy było mi to już obojętne. Strzępek emocji, który kiedyś w sobie dzierżyłem, upadł gdzieś po wyboistej drodze jaką przyszło mi iść i pozostawił nicość, cholerną pustkę nie pragnącej niczego, a tym bardziej nikogo. Stałem się cieniem samego siebie, cieniem faceta, który miał marzenia oraz cele, bo był tylko młodym i pijanym gnojkiem, jaki trafił w złe miejsce o kiepskim czasie. Tak zmarnowałem prawie rok swojego życia.
Veritaserum, Aureliusz, Orion. Słyszałem tylko wybiórcze słowa, a reszta odbijała się ode mnie niczym od wielkiego muru. Wujek dostarczył żywy dowód w postaci ojca, albowiem od samego początku nie wierzył w moją winę i podstępem wyciągnął prawdziwe informacje podając mu veritaserum. Zwolniono mnie z kary i oddano mi wolność, a ja chciałem ruszyć do przodu, ale wtem zorientowałem się, że ktoś trzymał mnie za ramię i wzbudzał poczucie uzależnienia. Nienawidziłem rozkazów, wskazywania rzeczy palcem oraz mówienia, co jest dobre, a co złe, zatem wyrwałem się niczym poparzony zamieniając chód w bieg. Matka nie żyła, a ojciec miał zgnić w Azkabanie to z pewnością nie była dobra recepta na przyszłość.
Uciekłem. Uciekłem ponownie i wtedy świadomie zmieniłem się w kogoś innego. Pragnąłem wydostać się z własnej skóry, zmyć bród pozostawiony przez dementorów i spotkanych tam ludzi. Moje pozostały już tylko oczy.
Wróciłem silniejszy. Wróciłem zregenerowany i wolny.
Cindy tracisz kolorki. Przecież nie wspominam o niczym obrzydliwym, żeby brało cię na wymioty. Możesz być mi wdzięczna, że oszczędziłem ci szczegółów wyglądu trupa mojej matki albo tej panienki, którą mój ojczulek posuwał. Wspominałem Ci, że gość jest mistrzem w kategorii hipokryta roku? Wyobraź sobie sytuacje, że zabijasz własnego męża, bo on lubi Japońców, a ty nie, zaś po czasie lecisz do skośnookiego, żeby rżnąć się z nim całą noc. Mniej więcej podobnie było w tej sytuacji, ale z przełożeniem na czystość krwi czarodziejów. Wiesz o czym mówię? Ouch kotku, na pewno. Moja matka była zwolenniczką praw tych pomyleńców, natomiast ojciec radykalnie zabraniał głośnego zabierania głosu w tej sprawie. Potrafiła zaszczekać, kiedy tego sobie nie życzył i obrywała po twarzy, ale widocznie wtedy na skomleniu się nie skończyło. Dobrze zatem, że ty milczysz jak grób, bo czas na danie główne- serce, ma miła.
Plat de résistance
Byłem dłużnikiem jakich mało, bo nie dało się ukryć, że wuj uratował moją duszę i rozum przed wyżerką dementorów. Azkaban był ostatnim miejscem, do którego zamierzałem wracać toteż każde kolejne działania dokładnie planowałem starając się dbać o najmniejsze szczegóły. Współpracowaliśmy z Aureliuszem żwawo, praktycznie od razu po tym jak wróciłem na stare śmieci zdolny do pracy oraz samodzielnego myślenia. Poznałem sekrety rodzinnego interesu na Nokturnie przejmując tam stery z uwagi na brak ojca oraz zainwestowałem sporą ilość majątku w zwiadowców, którzy mieli poszukiwać miejsc zbytu towarów. Borgin był negatywnie nastawiony wobec moich poczynań, ale od samego początku nie pałaliśmy do siebie zbyt wielką sympatią zatem traktowałem to nieco bardziej osobiście. Sam ponownie zająłem się tropieniem czarnomagicznych przedmiotów i ksiąg, z których mógłbym czerpać wiedzę na ich temat. Zagłębiałem się wtem w ów magii coraz mocniej z czasem próbując własnych sił przy zaklinaniu najzwyklejszych przedmiotów tudzież biżuterii. Kończyło się to różnie, rzadko bezskutecznie i niegroźnie dla mnie, jednak nie poddawałem się i robiłem swoje, albowiem miałem świadomość, że trzyma mnie to twardo na nogach pozwalając wypalić resztkę wspomnień. Nie chciałem pamiętać.
Indywidualizm mną władał, ale wiedziałem, że jeśli chcemy coś osiągnąć to musze nauczyć się dobrze współpracować. Wuj miał głowę do czarnych biznesów, zaś młoda i niedoświadczona kuzynka była jego kulą u nogi, którą z chęcią bym potraktował jednym z niewybaczalnych zaklęć. Nalegał jednak, bym przestał narzekać i zaczął robić swoje na miejscu, a jej dał czas na naukę w podróży u jego boku, więc zgodziłem się nie mając właściwie innego wyjścia. Czytałem, praktykowałem, nękałem mugoli pod płaszczem nocy i piłem- równe pięć lat- o pięć za dużo i jednocześnie za mało. Zdążyłem jednak opanować sztukę Metamorfomagii do perfekcji, gdyż okazała mi się niezbędna i jakże pomocna podczas krótkich wypadów za używkami i artefaktami. Dbałem o rodzinny interes najlepiej jak potrafiłem i tym samym spłacałem zaciągnięty dług.
Mijały kolejne tygodnie, a ślad po tej dwójce zaginął, choć ustalaliśmy meldunki na przekazywanie najświeższych, zaszyfrowanych informacji. Na terenach Bułgarii szykowała się większa akcja, więc czekałem zirytowany ze Stibbonsem w ustach i Ognistą w dłoni, ale nie usłyszałem upragnionego dźwięku rozchodzącego się po ścianach całego pomieszczenia. Czułem, że coś się stało i podobnie podpowiadał mi instynkt, ale nie ruszyłem w podróż od razu, będąc jeszcze kilka dni wiernym rozkazom Aureliusza. Później nie zastanawiałem się nad konsekwencjami, ale stratą, której ponownie mogłem stać się ofiarą.
Pewność, co do miejsca pobytu zaginionych członków rodziny pozwoliła mi przywołać poddanych ludzi, aby u mojego boku, ramię w ramię walczyli z wrogiem. Miałem okazję się pojedynkować, lecz nigdy nie było to na tyle poważne, aby różdżkę trzymać w gotowości przez cały czas. Byłem nadal dwudziestosiedmioletnim gnojkiem, ale wiedziałem jednak, że tylko ja jestem w stanie cokolwiek zrobić, gdyż reszta rodu sprawiała wrażenie uśpionych, zupełnie wyłączonych z codzienności. Rządy budziły sprzeczności, rozbijały najważniejsze, szlacheckie wartości i prowadziły do istnego paraliżu. Świadomość tego pozwalała mi stać z boku i działać na własną rękę, lecz wśród innych budziło to niepewność oraz zaniechanie, co w rezultacie nie wróżyło niczego dobrego.
Wpadliśmy do ich kryjówki bez żadnej zapowiedzi, lecz zaklęcia namierzające osłabiły nasze siły. Wiedzieliśmy, że otwarta walka może nas pogrążyć, ale z drugiej strony nie było innego wyjścia, albowiem nie było możliwości sprawdzenia ich ustawienia w środku budynku. Byliśmy pewni, że mają pod skrzydłami silnego czarnoksiężnika i to właśnie spod jego różdżki wyszły wszystkie czary ochronne. Dodatkowo ich przewaga liczebna utrudniła nam całe zadanie, jednak to element zaskoczenia przechylił szalę zwycięstwa na naszą stronę. Nie była to walka obezwładniająca przeciwnika, a powodująca poważne obrażenia, gdyż z ust padały głównie czarnomagiczne zaklęcia. Świsty oraz błyski czarów szalały przeszło kilka godzin nim garstka wrogów teleportowała się z pola bitwy pozostawiając po sobie jedynie krew, stracone części ciała oraz… cholerne inferiusy. Jeden z nich zaatakował mnie nim zdążyłem zorientować się o ich obecności i pewnie gdyby nie ludzie mi towarzyszący już dawno bym nie żył. Walczyli skutecznie Lacarnum Inflammare, a ja będąc niezdolny do dalszej potyczki wycofałem się w nadziei, że wyjęta z cel rodzina jest cała i zdrowa. To życzenie nie zostało jednak łaskawie spełnione.
Zastanawiałem się, co jest bardziej bolesne- bezsilność, czy nieszczęsna rana na mych plecach stająca się oficjalną pamiątką na całe życie. Podłużna, cienka linia wzdłuż całej długości kręgosłupa wiele tygodni pozostawała otwarta i krytyczna wobec jakiejkolwiek magii. Pomagały tylko eliksiry, ale szybkość ich działania pozostawiała wiele do życzenia, choć i tak nie mogłem narzekać. Sam nie miałem zbyt wielkiego pojęcia o mieszaniu składników, więc pozostawała jedynie wdzięczność wobec uzdrowicielki, która się tego podjęła.
Niewiele rozmawiałem z tą kruchą brunetką leżącą w sali obok. Straciliśmy praktycznie wszystkich ludzi oraz wuja, który dzielnie kierował całą brygadą ciekawych świata nastolatków i pewnie obydwoje żywiliśmy do siebie jakiś żal. Adaline mogła mi zarzucać brak odpowiedniego przygotowania i planu, zaś ja jej niesubordynację oraz nieodpowiedzialność wobec własnych umiejętności, ale jaki to miało sens? To była przeszłość, której nie mogliśmy cofnąć, a tym bardziej zmienić. Wiedziałem, że ostatnim życzeniem wuja wobec mnie byłaby prośba opieki nad nią, bo była jego oczkiem w głowie. Miałem tego cholerną świadomość, dlatego też gdzieś daleko w umyśle zakodowałem sobie ów fakt i za wszelką cenę starałem się tego trzymać. Od tamtej pory mogła na mnie liczyć. Zawsze.
Nie było już Aureliusza, więc cały interes został na moich oraz kuzynki barkach. Ród Burke specjalizował się w wielu dziedzinach, najczęściej nielegalnych, toteż musieliśmy zachować szczególną ostrożność. Rozsądnym był zatem krok w stronę gazet, dzięki którym zyskaliśmy możliwość komunikacji bez użycia magii. To wiele ułatwiało, gdyż zaszyfrowane informacje mogły trafiać do każdego wtajemniczonego bez musu rozmowy z ryzykiem podsłuchu. Byłem dumny z Adaline, że tak dobrze to rozegrała i właściwie wtedy zrozumiałem, iż czas traktować ją jak równą z resztą. Nie była gorsza, a tym bardziej słabsza i mogła o wiele więcej z siebie dać, niżeli zabrać. Kreowaliśmy dobry duet wspierany jej słowem, a moją transmutacją. Byliśmy nieuchwytni.
Pamiętam jakby to było wczoraj, kiedy progi sklepu przekroczył dość wysoki arystokrata o mocnych, egoistycznych rysach twarzy. Uśmiech wykrzywiał jego policzki i budził swego rodzaju niepewność, bo przez moment miałem wrażenie, iż przyszedł tutaj szukać guza. Moje negatywne wrażenie momentalnie zmył potok słów, który wypuściły jego usta, albowiem władał szarmanckim językiem w żaden sposób nie przypominającym aroganckiego gbura. Pracował tutaj kilka lat wcześniej, a kiedy odszedł nie przestał odwiedzać starych murów. Może i miał jakiś powód, ale nie ingerowałem, albowiem wiele słyszałem o jego nazwisku oraz sławie, którą się otulił.
Był liderem, mówcą i małolatem, lecz prawiącym na tyle mądrze, iż chciało się go słuchać. Robiłem to często, czasem nawet ukradkiem, kiedy wypowiadał niezrozumiałe słowa samemu do siebie krążąc po sklepie. Dopiero czas sprawił, że zaczął coraz częściej kierować wypowiedzi w moją stronę, albowiem dostrzegł tatuaż, który nosiłem na swym karku. Zaintrygował go, dostrzegłem to wyraźnie, choć nie do końca miałem świadomość dlaczego. W końcu insygnia śmierci to była tylko część bajki dla dzieci.
Najciemniejsze zakątki Nokturnu plotkowały o planach i działaniach organizacji Toma, której wiernym członkiem pragnąłem zostać. Obiecywał cuda. Obiecywał złote góry na nizinnych terenach i wodę zmieniającą się w ognistą whisky, jednak dopiero wiadomość o wytruciu mugoli przekonała mnie w stu procentach. Jeśli miałbym wymienić jedną rzecz, której brzydzę się najbardziej to właśnie wskazałbym szlamę i on o tym doskonale wiedział, więc to wykorzystał. Nie chodziło tutaj o stratę jakiej doznałem, ale przekonania, które gdzieś głęboko we mnie były zakorzenione. Ojciec mimo swej butności zaszczepił we mnie pierwiastek lojalności i tradycji, która niepodtrzymywana dążyć będzie do upadku. Zdawałem sobie sprawę, że czym więcej prawdziwych czarodziejów wkroczy na mugolskie salony, tym więcej szlachetnej krwi rozleje się na nich rozleje. Byłem gotów walczyć o świat, który ulatywał między palcami i zasady, jakie stworzyli nasi pradziadowie. Wtem również istniała druga, gorsza połowa, dlatego musiał być konkretny powód, dla którego się od niego odcięto i rozpoczęto życie pod peleryną niewidką.
Wkroczyłem na drogę, gdzie nie było miejsca na płacz, ból czy smutek. Wkroczyłem na ścieżkę, gdzie nie było miejsca na stratę oraz bezsilność i to uskrzydlało mnie najbardziej.
Dalej nic nie powiesz? Cindy ileż można. Nie każ mi się bić po twarzy, wspominałem ci przecież, że jestem dżentelmenem. Z chęcią bym wyczytał, co ci w głowie siedzi, jednak dopiero studiuję tajniki legilimencjii i jeszcze nie jestem gotów by je wykorzystać. Szkoda, że nie masz więcej czasu, bo pokazałbym ci jak mimo wieku potrafię być pilnym uczniem. Tom wspominał, że wyśmienicie mi idzie toteż liczę, że w niedalekiej przyszłości będę znał wszystkie mugolskie lęki oraz żale.
Cindy, skarbie. No przestań się wygłupiać. To koniec historii, słyszysz? Już nie ma nic do opowiadania, bo jesteś na czasie z najświeższymi informacjami i… chyba tylko ów wiadomości są w tobie jeszcze przed terminem ważności. Lumis, możesz wejść!
Warknął gniewnie pod nosem, a następnie westchnął głęboko, bo nie sądził, że czas tak szybko mu minie. Było dopiero wczesne popołudnie, a on już był zmuszony zakończyć swoją ucztę, gdyż posiłek w samotności nie stanowił dla niego żadnej rozrywki i na dodatek nie zaspokajał kubków smakowych. Wycierając ręce w śnieżnobiały ręcznik minął skrzata domowego w progu i udał się do domostwa, który znajdował się nieopodal owych lochów. Lumis doskonale wiedział, co robić, choć nie zdążył jeszcze przyzwyczaić się do niektórych widoków i jego praca wymagała nieco więcej czasu.
Podszedł do okrągłego stołu, skąd zebrał po kolei ustawione naczynia z charakterystyczną, urodzinową świeczką- kielich z krwią, talerze z nienaruszoną ludzką trzustką, płucami i wątrobą po czym wrzucił wszystko do niewielkiego zsypu w ścianie. Wróciwszy do ławy ułożył palce na jedwabnym materiale, który zakrywał usta rozciętej wzdłuż klatki piersiowej dziewczyny i delikatnie zdjął go wsuwając za pazuchę starej szmaty spiętej na postać kamizelki. Zrozumiał, że Pan dał mu kawałek ubrania, a co za tym szło- wolność. Lecz, czy to przypadkiem nie było czyste nieporozumienie? Lumis jednak znikł nim wystający z serca kobiety nóż zdążył opaść, a świeczka dotknąć plastikowego końca.
Sto lat Thorstanie,
Bon Appétit!
9 | |
2 | |
3 | |
0 | |
0 | |
13 | |
4 |
12 punktów statystyk, umiejętność teleportacji, różdżka
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Thorstan Burke dnia 11.04.16 17:26, w całości zmieniany 5 razy