Zagnomiony zakątek
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Zagnomiony zakątek
Zagnomiony zakątek to jedna z najbardziej zapuszczonych części alei, wyglądem przypominająca pobliski las Gerrards Cross. Nikt tutaj nie ingeruje w środowisko, wszechobecne są dziko rosnące kwiaty i grzyby... często trujące. Jak świadczy sama nazwa tej części alei, nadana przez lokalnych mieszkańców, można spotkać tu liczne gromady gnomów, których ślina posiada niezwykłe właściwości ujawniające ukryte talenty. Bulwar jest bardzo rzadko odgnamiany - tylko gdy szkodniki rozmnażają się zbyt szybko i uprzykrzają życie osobom zamieszkującym pobliskie tereny. Pomimo ulokowania na przedmieściach Londynu i faktu, że gnomy są uważane powszechnie za szkodniki, to popularne miejsce na popołudniowe spacery. Co odważniejsi próbują zaczepiać gnomy, jednak najczęściej spotyka się tu osoby siedzące na wielkich kamieniach pokrytych mchem, by z bezpiecznego punktu obserwować te niepozorne stworzenia.
Gdy wkraczasz pomiędzy kolejne chaszcze, czujesz bolesne ukłucie w okolicach kostki. Jeden z gnomów ugryzł cię, gdy podszedłeś zbyt blisko, omal nie rozgniatając stworzenia. Następnym razem powinieneś być bardziej uważny!
0-20 - znasz goblińskie przekleństwa.
21-40 - rozpoczynasz taniec, stepując.
41-60 - nic się nie dzieje.
61-80 - deklamujesz poematy w języku wodników.
81-100 - wyśpiewujesz arie operowe.
Efekt utrzymuje się przez fabularną dobę. Przy napotkaniu nowej osoby wymagane jest osiągnięcie co najmniej 60 oczek na kości k100, by oprzeć się pokusie popisywania się nowymi zdolnościami.
Gdy wkraczasz pomiędzy kolejne chaszcze, czujesz bolesne ukłucie w okolicach kostki. Jeden z gnomów ugryzł cię, gdy podszedłeś zbyt blisko, omal nie rozgniatając stworzenia. Następnym razem powinieneś być bardziej uważny!
0-20 - znasz goblińskie przekleństwa.
21-40 - rozpoczynasz taniec, stepując.
41-60 - nic się nie dzieje.
61-80 - deklamujesz poematy w języku wodników.
81-100 - wyśpiewujesz arie operowe.
Efekt utrzymuje się przez fabularną dobę. Przy napotkaniu nowej osoby wymagane jest osiągnięcie co najmniej 60 oczek na kości k100, by oprzeć się pokusie popisywania się nowymi zdolnościami.
Lokacja zawiera kości.
Możliwość gry w gargulki.
Możliwość gry w gargulki.
Opuszczałam właśnie las i kierowałam się na aentonanie z powrotem w stronę stadniny. Koń nie był mój, lecz poproszono mnie bym dała mu sporo ruchu - i to też właśnie robiłam. Przelecieliśmy przestworza, a potem gnaliśmy galopem przez las. Specjalne klamry opasały skrzydła gniadej klaczy, tak by powstrzymywały ją przed rozkładaniem ich wśród drzew coby sobie ich nie zraniła. Tempa zwolniliśmy dopiero będąc na wylocie z budzącej się do życia kniei. Popuściłam wodze, wyciągnęłam nogi ze strzemion i tak sobie leniwie kłusowaliśmy gdy...coś ugryzło mnie w kostkę! Nim pomyślałam - wydałam z siebie krzyk przestrachu. Koń momentalnie staną dęba. Nie spodziewając się tych wszystkich rewelacji czułam tylko jak spadam, a potem jeszcze lepiej czułam moment upadku plecami o ziemie.
Teraz ciągle zmieszana patrzę jak Niezapominajka znika żwawym galopem z powrotem w las. Pociesza mnie w tym wszystkim to, że nie mogła mi przynajmniej odlecieć. Wzdycham więc z ulgą i odkładam swoją głowę na ziemię. Muszę wstać...
Teraz ciągle zmieszana patrzę jak Niezapominajka znika żwawym galopem z powrotem w las. Pociesza mnie w tym wszystkim to, że nie mogła mi przynajmniej odlecieć. Wzdycham więc z ulgą i odkładam swoją głowę na ziemię. Muszę wstać...
The member 'Sally Moore' has done the following action : rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
I wstaję, a potem czuję coś dziwnego w sobie. Marszczę czoło i suwam po swoim ciele rękami, lecz jestem chyba cała. Głowa,ręce, tors...i nogi na miejscu. Wszystko się zgadza. Wzdycham więc z ulgą, macając się po plecach. Może sobie coś wybiłam? No ale przecież robię krok do przodu, drugi, trzeci, prostuję się...żyję! W poprzypominam sobie o tym kąsnięciu. Kucam więc i podwijam luźną spódnice pod którą mam spodnie. Wygląda jak ukąszenie, lecz równie dobrze mogłam się o strzemię lub gałąź zadrzeć. Cmokam więc usteczkami, a potem...wydaję z siebie wysoki tonem dźwięk o który siebie bym nie posądzała w życiu. Moje oczy jak talerze wgapiają się pytająco w przestrzeń w poszukiwaniu odpowiedzi, lecz napotykają jedno wielkie nic kiedy to ja w tym samym momencie, w języku mi wcześniej nie znanym, wyśpiewuję chęć do życia. Blednę bo krew mi cała odpływa z twarzy. Gnom! To wina gnoma! Pewna tego podnoszę się wojowniczo z ziemi, wyśpiewując chęć zemsty. Winnego jednak nie znajduję i chwała BOGU bo przecież miałam konia do odszukania! Snuję się więc teraz po lesie i lamentując wyśpiewuję tęskną serenadę ku kniei za niejaką Niezapominajką.
Gdy człowiek wybiera się do lasu liczy raczej na cisze i spokój, sposobność do przemyślenia kilku spraw. Tak samo było z Johnnym, ale tak się składa, że w jego życiu dość często coś nie idzie tak jak sobie to zaplanuje.
Raczej nie był typem mężczyzny, który aby pomyśleć szedł na przechadzki po lesie, on raczej chodził do łazienki. Ale ponoć to całe świeże powietrze i aura tego miejsca pomagają. Najwyraźniej nie jemu... Szwendał się tak już dobre pół godziny, ale rozczarowany nijakimi tego efektami miał się już odwrócić aby wyjść z tej całej gęstwiny. Jednak coś skutecznie odciągnęło go od swojego postanowienie, a raczej ktoś.
Zobaczył przed sobą kobietę śpiewającą operetkę. Kobietę, w środku lasu, śpiewającą i nie była naga. Coś mu to nie pasowało...
Zatrzymał się i obserwował przez chwile brązowowłosą wschłuchując się w jej śpiew. Po chwili jednak otrząsnął się przekrzywiając głowę w bok.
Nie chciał za bardzo przerywać śpiewu kobiety, która go nie zauważyła i szła dalej, ale ostatecznie uznał, że może jest chora? Albo skądś uciekła?
-Hej!-Krzyknął aby przebić swój głos trochę ponad wychodzącą z jej ust arie.
-Wszystko w porządku?-Zapytał niepewnie podchodząc do kobiety. Może po prostu śpiewa sobie w środku lasu? Niektórzy to na pewno lubią! Albo ktoś rzucił na nią klątwę? Nigdy nic nie wiadomo. Szybko miał się jednak przekonać, że było to coś zupełnie innego.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Raczej nie był typem mężczyzny, który aby pomyśleć szedł na przechadzki po lesie, on raczej chodził do łazienki. Ale ponoć to całe świeże powietrze i aura tego miejsca pomagają. Najwyraźniej nie jemu... Szwendał się tak już dobre pół godziny, ale rozczarowany nijakimi tego efektami miał się już odwrócić aby wyjść z tej całej gęstwiny. Jednak coś skutecznie odciągnęło go od swojego postanowienie, a raczej ktoś.
Zobaczył przed sobą kobietę śpiewającą operetkę. Kobietę, w środku lasu, śpiewającą i nie była naga. Coś mu to nie pasowało...
Zatrzymał się i obserwował przez chwile brązowowłosą wschłuchując się w jej śpiew. Po chwili jednak otrząsnął się przekrzywiając głowę w bok.
Nie chciał za bardzo przerywać śpiewu kobiety, która go nie zauważyła i szła dalej, ale ostatecznie uznał, że może jest chora? Albo skądś uciekła?
-Hej!-Krzyknął aby przebić swój głos trochę ponad wychodzącą z jej ust arie.
-Wszystko w porządku?-Zapytał niepewnie podchodząc do kobiety. Może po prostu śpiewa sobie w środku lasu? Niektórzy to na pewno lubią! Albo ktoś rzucił na nią klątwę? Nigdy nic nie wiadomo. Szybko miał się jednak przekonać, że było to coś zupełnie innego.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez John Carter dnia 27.01.17 14:42, w całości zmieniany 3 razy
Gość
Gość
The member 'John Carter' has done the following action : rzut kością
'k100' : 50
'k100' : 50
Zatrzymał się w połowie drogi czując ukąszenie i to jak coś przebiega mu po bucie.
-Co do...-Cholerne gnomy! Czy te małe szkodniki naprawdę muszą być, aż tak wielkim utrapieniem? Widząc jak małe stworzenie ponownie chowa się w zaroślach przeklął pod nosem. Już przynajmniej wiedział co stało się kobiecie. A teraz czekaj jak skazaniec na swoje uboczne skutki. Postąpił kilka kroków do przodu, wypowiedział kilka słów na próbę, czy może on też nie zacznie wyśpiewywać operetki po niebiosa, przeczekał jeszcze z minute i nic... czyżby miał jednak choć odrobinę szczęścia? Chwile później jednak przypomniał sobie jeszcze o jednej sprawie. Spojrzał na kobietę, która dalej śpiewała całkowicie nie kontrolując swojego głosu. Pieprzone małe... a mogłem jednak pójść do tej łazienki. Postąpił kolejne kilka kroków w stronę kobiety przystając przed nią.
-Nie martw się, po jakimś czasie skutki ich ugryzień mijają.-Skąd to wiedział? Sam nie był pewny. Nie był typem wzorowego ucznia. Broń Merlinie! Ale najwyraźniej z tego przysypiania, bądź też wysyłania liścików do dziewczyn z Huffu na lekcjach coś mu jednak zostało w głowie.
-Co do...-Cholerne gnomy! Czy te małe szkodniki naprawdę muszą być, aż tak wielkim utrapieniem? Widząc jak małe stworzenie ponownie chowa się w zaroślach przeklął pod nosem. Już przynajmniej wiedział co stało się kobiecie. A teraz czekaj jak skazaniec na swoje uboczne skutki. Postąpił kilka kroków do przodu, wypowiedział kilka słów na próbę, czy może on też nie zacznie wyśpiewywać operetki po niebiosa, przeczekał jeszcze z minute i nic... czyżby miał jednak choć odrobinę szczęścia? Chwile później jednak przypomniał sobie jeszcze o jednej sprawie. Spojrzał na kobietę, która dalej śpiewała całkowicie nie kontrolując swojego głosu. Pieprzone małe... a mogłem jednak pójść do tej łazienki. Postąpił kolejne kilka kroków w stronę kobiety przystając przed nią.
-Nie martw się, po jakimś czasie skutki ich ugryzień mijają.-Skąd to wiedział? Sam nie był pewny. Nie był typem wzorowego ucznia. Broń Merlinie! Ale najwyraźniej z tego przysypiania, bądź też wysyłania liścików do dziewczyn z Huffu na lekcjach coś mu jednak zostało w głowie.
Ostatnio zmieniony przez John Carter dnia 27.01.17 14:42, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
- Niezapominajko, towarzyszko, tak droga mi przyjaciółko, gdzie twe stopy cie pognały, gdy skrzydła nie mogły... - śpiewam i ciągnę nogi przed siebie. Nie mam pojęcia w jaki sposób to robię, że tak literacko dobieram słowa. Gardło mnie boli od podnoszenia głosu, lecz bardziej irytuje mnie fakt, że koń może się spłoszyć od takiego wycia i im bardziej się do niej zbliżam tym on bardziej się oddala. Nie musiało tak być, lecz mogło. Denerwowało mnie to, w konsekwencji czego wyciągam mezzosopranowe nuty. Przynajmniej do momentu w którym nie usłyszę kogoś za swoimi plecami. Odwracam się więc w jego kierunku w popłochu, który wychyla się z moich oczu. Wstyd mi było bowiem. Do tej pory śpiewałam tylko w kuchennej sieni swego domu, a nie w lesie, przy obcych ludziach i to jeszcze w taki sposób.
- Kimże jesteś człecze z kniej nagiej wychodzący...? Co twój krok ku mnie powoduje?! Zagładę?! Zbawienie!? - ...własnie. To. Takie. ŻENUJĄCE. Chowam więc purpurowiejącą twarz w dłoniach, lecz to nie powstrzymuje mojego głosu, który jakby chcąc się popisać przed nowym widzem wydobywa się ze mnie po złośliwości - słów moich rozum nie obejmuje i nie kontroluje. Lecą one ze mnie jak słowiki z klatek. Nic w tym jednak radosnego i patetycznego - żałość i wstyd! A końca nie widać...Ząb gnoma tak zgubniczo stopę mą potraktował... - głos mój brzmi bezradnie i tą też emocję okazuję, gdy odsłaniam swą twarz i patrzę na tego człowieka co podchodzi już nie z zaskoczeniem i przestrachem, a własnie ze skargą wymierzoną w świat. Ręce załamane zwisają wzdłuż tułowia - Czego ja - pytam świat, a ten śmieje się i pęka wspak, gdy niezapominajka teraz pobiegła w las! Koń co nie mój, lecz warty tyle co dorobek trzech mych pokoleń wstecz - wśród nagich drzew, jak ja nie martwić mam się!? - no niech mi powie skoro taki mądry! Złoszczę się trochę, lecz to z frustracji. Ja wiem, że człowiek ten nie winny, lecz... - Co ja zrobić mam, ile wyliczyć chwil by świat mój będący do góry nogami znalazł się na cholernym porządku!? - retoryczne pytanie wyśpiewałam, by zaraz w teatralny geście objąć ogrom wszystkiego i kopnąć w złości kamień pod stopą.
- Kimże jesteś człecze z kniej nagiej wychodzący...? Co twój krok ku mnie powoduje?! Zagładę?! Zbawienie!? - ...własnie. To. Takie. ŻENUJĄCE. Chowam więc purpurowiejącą twarz w dłoniach, lecz to nie powstrzymuje mojego głosu, który jakby chcąc się popisać przed nowym widzem wydobywa się ze mnie po złośliwości - słów moich rozum nie obejmuje i nie kontroluje. Lecą one ze mnie jak słowiki z klatek. Nic w tym jednak radosnego i patetycznego - żałość i wstyd! A końca nie widać...Ząb gnoma tak zgubniczo stopę mą potraktował... - głos mój brzmi bezradnie i tą też emocję okazuję, gdy odsłaniam swą twarz i patrzę na tego człowieka co podchodzi już nie z zaskoczeniem i przestrachem, a własnie ze skargą wymierzoną w świat. Ręce załamane zwisają wzdłuż tułowia - Czego ja - pytam świat, a ten śmieje się i pęka wspak, gdy niezapominajka teraz pobiegła w las! Koń co nie mój, lecz warty tyle co dorobek trzech mych pokoleń wstecz - wśród nagich drzew, jak ja nie martwić mam się!? - no niech mi powie skoro taki mądry! Złoszczę się trochę, lecz to z frustracji. Ja wiem, że człowiek ten nie winny, lecz... - Co ja zrobić mam, ile wyliczyć chwil by świat mój będący do góry nogami znalazł się na cholernym porządku!? - retoryczne pytanie wyśpiewałam, by zaraz w teatralny geście objąć ogrom wszystkiego i kopnąć w złości kamień pod stopą.
Człecze? Zdarzało się, że naprawdę wyzywano go od najgorszych, ale takiego epitetu skierowanego do jego osoby nie miał okazji jeszcze usłyszeć. Kolejne melodyjne słowa kobiety miał ochotę się zaśmiać, ale powstrzymał się widząc jak ta jest tą cała sytuacją zażenowana. Więc jedyne co zrobił to dość mocno zacisnął szczękę byleby nie wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku, który by jedynie jej sytuację pogorszył. Rozumiejąc już, że operetka, którą wyśpiewuje młoda kobieta przed nim nie jest zlepkiem przypadkowych słów, a tym co naprawdę chciała przekazać słuchał dokładnie słów kobiety martwiąc się, że coś istotnego mogłoby mu umknąć. Kolejne wersy potwierdziły tylko jego przypuszczenia co do ugryzienia jej przez gnoma. Małe cholerne gady... No może nie gady.
"niezapominajka teraz pobiegła w las! Koń co nie mój, lecz warty tyle co dorobek trzech mych pokoleń". Cały czas analizował kolejne słowa wypływające z ust kobiety. Nie miał już wątpliwości, że ta mówiła, a raczej śpiewała o koniu. No pięknie... Westchnął cierpiętniczo rzucając okiem na ich otoczenie i rozglądając się przez moment aby ponownie skierować swój wzrok na kobietę przed nim. Znalezienie tego zwierzątka trochę potrwa, ale skoro bez trudu udało im się odnaleźć milion razy mniejszego gnoma, to raczej z trochę większym zwierzęciem nie będą mieć problemu, prawda?
-Spokojnie, uciekł ci koń prawda? - Miał nadzieję, że kobieta potwierdzi jego słowa, a on sam dobrze ją zrozumiał.
- Pomogę ci go znaleźć, dobrze? - Zaoferował, bo w zasadzie co miał lepszego do roboty? Prócz tego wypadało mu wręcz pomóc damie w opresji. Może i nie wyglądał, ale raczej dobrze go wychowano.
- W którą stronę pobiegł? - Zapytał ponownie rozglądając się wokoło. Znalezienie go nie mogło być chyba aż tak trudne...
"niezapominajka teraz pobiegła w las! Koń co nie mój, lecz warty tyle co dorobek trzech mych pokoleń". Cały czas analizował kolejne słowa wypływające z ust kobiety. Nie miał już wątpliwości, że ta mówiła, a raczej śpiewała o koniu. No pięknie... Westchnął cierpiętniczo rzucając okiem na ich otoczenie i rozglądając się przez moment aby ponownie skierować swój wzrok na kobietę przed nim. Znalezienie tego zwierzątka trochę potrwa, ale skoro bez trudu udało im się odnaleźć milion razy mniejszego gnoma, to raczej z trochę większym zwierzęciem nie będą mieć problemu, prawda?
-Spokojnie, uciekł ci koń prawda? - Miał nadzieję, że kobieta potwierdzi jego słowa, a on sam dobrze ją zrozumiał.
- Pomogę ci go znaleźć, dobrze? - Zaoferował, bo w zasadzie co miał lepszego do roboty? Prócz tego wypadało mu wręcz pomóc damie w opresji. Może i nie wyglądał, ale raczej dobrze go wychowano.
- W którą stronę pobiegł? - Zapytał ponownie rozglądając się wokoło. Znalezienie go nie mogło być chyba aż tak trudne...
Ostatnio zmieniony przez John Carter dnia 27.01.17 14:42, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
|zmiana stajlu :I
Wywróciłam niemalże w teatralnym geście oczyma, a na ustach zagościł mi bezradny uśmiech. Spokojnie - mówił. Bardzo zabawne. Ciekawe czy też byłby taki spokojny gubiąc konia za setki galeonów od szlachcica by potem popisywać się wbrew sobie wokalem przed nieznajomym. NO DOPRAWDY. Powstrzymałam jednak tą kolejną falę frustracji bo przecież mimo wszystko mnie zrozumiał. Jego słowa były dla mnie kotwicą, która sprawiła, że nie pozwoliłam się pociągnąć dalej nurtowi kłębiących się we mnie emocji.
- Prawda to ponad prawdy o których czasem szczerze błyszczące gwiazdy szepczą. Koń zaś klaczą jest gniadą o skrzydłach wiotkich w pasma rzemieni - zdobią one i odbierają jej wolność lotu - Wyśpiewałam niemalże lamentem, czując jednocześnie ból w gardle. Nie byłam przyzwyczajona do tak długiego męczenia krtani wywoływaniem z siebie donośnych dźwięków. Czułam więc nieprzyjemną suchość i drapanie o którym na moment zapomniałam, gdy człowiek przede mną zadeklarował chęć pomocy. Rozpromieniłam się.
- Dzięki ci wielkie mój bohaterze! Wdzięczna ja ci będę w wielkiej mierze! - nie chciałam myśleć, że tekst ten brzmiał, jak gdyby żywcem wyjęty taniej operetki mydlanej więc po prostu czym prędzej wskazałam palcem kierunek - Tamtędy sakwa ma na rączych nóżkach pogalopowała! - zawtórowałam ze zdecydowaniem wskazując kierunek w którym wraz z mężczyzną wędrowałam nieustannie śpiewając i wychwalając w ten sposób mijaną florę i faunę. Po kilku minutach zaczęło mi to sprawiać niemalże fizyczny ból, już o mojej cierpliwości nie wspominając.
- Mógłby pan głosu mnie pozbawić i od tej męki na chwilę mnie wybawić? Silenco przytknięte do mej krtani - to jedno o czym w tym momencie marzę~!
Wywróciłam niemalże w teatralnym geście oczyma, a na ustach zagościł mi bezradny uśmiech. Spokojnie - mówił. Bardzo zabawne. Ciekawe czy też byłby taki spokojny gubiąc konia za setki galeonów od szlachcica by potem popisywać się wbrew sobie wokalem przed nieznajomym. NO DOPRAWDY. Powstrzymałam jednak tą kolejną falę frustracji bo przecież mimo wszystko mnie zrozumiał. Jego słowa były dla mnie kotwicą, która sprawiła, że nie pozwoliłam się pociągnąć dalej nurtowi kłębiących się we mnie emocji.
- Prawda to ponad prawdy o których czasem szczerze błyszczące gwiazdy szepczą. Koń zaś klaczą jest gniadą o skrzydłach wiotkich w pasma rzemieni - zdobią one i odbierają jej wolność lotu - Wyśpiewałam niemalże lamentem, czując jednocześnie ból w gardle. Nie byłam przyzwyczajona do tak długiego męczenia krtani wywoływaniem z siebie donośnych dźwięków. Czułam więc nieprzyjemną suchość i drapanie o którym na moment zapomniałam, gdy człowiek przede mną zadeklarował chęć pomocy. Rozpromieniłam się.
- Dzięki ci wielkie mój bohaterze! Wdzięczna ja ci będę w wielkiej mierze! - nie chciałam myśleć, że tekst ten brzmiał, jak gdyby żywcem wyjęty taniej operetki mydlanej więc po prostu czym prędzej wskazałam palcem kierunek - Tamtędy sakwa ma na rączych nóżkach pogalopowała! - zawtórowałam ze zdecydowaniem wskazując kierunek w którym wraz z mężczyzną wędrowałam nieustannie śpiewając i wychwalając w ten sposób mijaną florę i faunę. Po kilku minutach zaczęło mi to sprawiać niemalże fizyczny ból, już o mojej cierpliwości nie wspominając.
- Mógłby pan głosu mnie pozbawić i od tej męki na chwilę mnie wybawić? Silenco przytknięte do mej krtani - to jedno o czym w tym momencie marzę~!
Koń ze skrzydłami. Przynajmniej z tego co zrozumiał nie mógł on nigdzie odlecieć. Choć tyle. Nie należał do niej i był cenny. Gdyby go nie odnaleźli dziewczyna prawdopodobnie miałaby dość spore kłopoty. Kobieta wciąż śpiewała, jednakże jej głos stawał się już ochrypnięty. Zbyt długo wyśpiewuje za wysokie nuty jak na swoje umiejętności. Jak tak dalej pójdzie zanim działanie ugryzienia gnoma ustanie dziewczyna straci głos.
- Jak znajdę konia, będziesz mogła mnie tak dopiero nazywać. - Uśmiechnął się do niej kręcąc z rozbawienia głową. Chyba znacznie częściej mógłby słyszeć tego rodzaju słowa.
Razem z dziewczyną skierował się w podanym przez nią kierunku próbując nasłuchać jakiegokolwiek dźwięku, który mógłby naprowadzić ich na ślad klaczy.
Słysząc kolejne wyśpiewane przez kobietę słowa nabrał poważnej ochoty palnięcia siebie w głowę. Czemu wcześniej o tym nie pomyślał? Kretyn. I kolejna z jego teorii właśnie się sprawdziła. To kobiety były od myślenia, a mężczyźni od działania.
- Wybacz. - Skrzywił się na swój debilizm unosząc różdżkę w kierunku gardła kobiety i wypowiadając cicho inkarnację zaklęcia.
- Silencio. - Miał nadzieję, że przyniesie to młodej kobiecie jakiekolwiek ukojenie. Śpiewanie cały czas musiało być dość nieprzyjemne, a już szczególnie jeśli ktoś tego nie robi często i nie jest przyzwyczajony do takiego przesilenia gardła.
Razem z młodą kobietą szli dalej wśród zarośli wypatrując zwierzęcia. Nie wiadomo jak daleko koń ten mógł się zapuścić. Oby nie byli zmuszeni przeczesać całego lasu, który notabene był dość spory. Na szczęście nie musieli tego robić. Wyciągnął swą lewą rękę, aby przytrzymać dziewczynę, by ta zatrzymała się w momencie, w którym zauważył zaledwie kilka metrów przed nimi poszukiwaną klacz, która właśnie nachylała się, aby uskubać kilka źdzbłów trawy. No to odnaleźli zgubę. Oby tylko ponownie im nie uciekła.
- Jak znajdę konia, będziesz mogła mnie tak dopiero nazywać. - Uśmiechnął się do niej kręcąc z rozbawienia głową. Chyba znacznie częściej mógłby słyszeć tego rodzaju słowa.
Razem z dziewczyną skierował się w podanym przez nią kierunku próbując nasłuchać jakiegokolwiek dźwięku, który mógłby naprowadzić ich na ślad klaczy.
Słysząc kolejne wyśpiewane przez kobietę słowa nabrał poważnej ochoty palnięcia siebie w głowę. Czemu wcześniej o tym nie pomyślał? Kretyn. I kolejna z jego teorii właśnie się sprawdziła. To kobiety były od myślenia, a mężczyźni od działania.
- Wybacz. - Skrzywił się na swój debilizm unosząc różdżkę w kierunku gardła kobiety i wypowiadając cicho inkarnację zaklęcia.
- Silencio. - Miał nadzieję, że przyniesie to młodej kobiecie jakiekolwiek ukojenie. Śpiewanie cały czas musiało być dość nieprzyjemne, a już szczególnie jeśli ktoś tego nie robi często i nie jest przyzwyczajony do takiego przesilenia gardła.
Razem z młodą kobietą szli dalej wśród zarośli wypatrując zwierzęcia. Nie wiadomo jak daleko koń ten mógł się zapuścić. Oby nie byli zmuszeni przeczesać całego lasu, który notabene był dość spory. Na szczęście nie musieli tego robić. Wyciągnął swą lewą rękę, aby przytrzymać dziewczynę, by ta zatrzymała się w momencie, w którym zauważył zaledwie kilka metrów przed nimi poszukiwaną klacz, która właśnie nachylała się, aby uskubać kilka źdzbłów trawy. No to odnaleźli zgubę. Oby tylko ponownie im nie uciekła.
Gość
Gość
| 22.06.1956r
Ostatnimi czasy starał się poprawiać humor wielu osobom. Trudno jednak się dziwić, że ludzie powoli tracą siłę na to, by być po prostu szczęśliwymi. Wcale nie jest to tak łatwe zadanie, gdy dzieją się rzeczy zwyczajnie przerażające. Nawet, jeśli zdawać by się mogło, iż zrobiło się jakby trochę spokojniej, magiczne anomalie oraz magia szczególnie niebezpiecznie szalejąca w niektórych częściach Londynu przypominały o tym, że w czarodziejskim świecie nadal brakuje ładu.
Bertie robił co mógł. Gdy tylko czuł się na siłach, starał się szukać lokacji do naprawy, robił co mógł przy odbudowywaniu chaty oraz... dbał o bliskich. Bo przecież to najważniejsze spośród tego, co mogą w tej chwili robić, prawda? Dbać o siebie wzajemnie, o to by obecny czas nie polegał jedynie na lęku czy melancholii, zdobywać kolejne przyjemne wspomnienia. Dlatego postanowił wyciągnąć Jean na spacer. W jednej ręce trzymał koszyk pełen słodkości, znał przyjemne miejsce o którym wiele słyszał, może trochę daleko, jednak Błędny Rycerz jak zwykle niezawodny, dowiózł ich w okolice lasu w ciągu zaledwie kilku minut.
- Panie przodem. - uśmiechnął się ciepło, choć lekko objął dziewczynę, gdy schodziła po schodkach ruchem zapobiegawczym: żeby przypadkiem nie zleciała w wyniku kręciołków jakich oboje doznali w trakcie całej tej podróży.
Zaraz pewnym krokiem ruszył w stronę ścieżki widocznej w lesie.
- Słyszałaś wcześniej o tym miejscu? - spytał zaraz, co i on w sumie zasłyszał raz czy dwa razy bardziej przypadkiem, aż nie postanowił dopytać bardziej szczegółowo jednej klientki, która wyśpiewując słowa jak w operowej arii zamawiała u niego dwa eklerki. Śpiewająca opowieść była doprawdy zachęcająca. - Podobno raczej nie jest to niebezpieczne, ale dziwne rzeczy potrafią te gnomy z ludźmi zrobić.
Dodał. Przede wszystkim mija po około dobie, więc cokolwiek by to nie było, raczej nie trzeba się martwić. Choć Bertie oczywiście nie miał w planach wchodzić między gnomy.
- W każdym razie zawsze lubiłem gnomy. Wiesz, są śmieszne, szczególnie jak jest ich dużo. W naszym ogródku w domu co prawda nie uświadczyłaś ani jednego, rodzice o to dbali ale lubiłem skakać gdzie się dało i ich szukać. Może to swój przyciąga swego, nie wiem. - dodał zaraz, choć przecież to szkodniki i jak można je lubić. Ale dokazywały, miały naturę łobuzów, śmiesznie było się z nimi gonić za dzieciaka.
Przechodzili pomiędzy kolejnymi drzewami, czasem odchylił większą gałąź, by przypadkiem nie uderzyć nią dziewczyny, choć las nie był jakoś wybitnie gęsty. W końcu dotarli do zakątku w którym drzewa wyraźnie się przerzedziły.
- To jak, okupujemy jakiś kamień? - zaproponował. - Masz tu dużo produktów do wytestowania. - dodał, poruszając lekko koszykiem i zaraz ruszając. Zamierzał ominąć miejsce pełne gnomów i szedł raczej na około, zamierzając raczej się im poprzyglądać niż wchodzić w interakcje, jednak w jednej chwili poczuł charakterystyczne szczypnięcie w kostkę.
Ostatnimi czasy starał się poprawiać humor wielu osobom. Trudno jednak się dziwić, że ludzie powoli tracą siłę na to, by być po prostu szczęśliwymi. Wcale nie jest to tak łatwe zadanie, gdy dzieją się rzeczy zwyczajnie przerażające. Nawet, jeśli zdawać by się mogło, iż zrobiło się jakby trochę spokojniej, magiczne anomalie oraz magia szczególnie niebezpiecznie szalejąca w niektórych częściach Londynu przypominały o tym, że w czarodziejskim świecie nadal brakuje ładu.
Bertie robił co mógł. Gdy tylko czuł się na siłach, starał się szukać lokacji do naprawy, robił co mógł przy odbudowywaniu chaty oraz... dbał o bliskich. Bo przecież to najważniejsze spośród tego, co mogą w tej chwili robić, prawda? Dbać o siebie wzajemnie, o to by obecny czas nie polegał jedynie na lęku czy melancholii, zdobywać kolejne przyjemne wspomnienia. Dlatego postanowił wyciągnąć Jean na spacer. W jednej ręce trzymał koszyk pełen słodkości, znał przyjemne miejsce o którym wiele słyszał, może trochę daleko, jednak Błędny Rycerz jak zwykle niezawodny, dowiózł ich w okolice lasu w ciągu zaledwie kilku minut.
- Panie przodem. - uśmiechnął się ciepło, choć lekko objął dziewczynę, gdy schodziła po schodkach ruchem zapobiegawczym: żeby przypadkiem nie zleciała w wyniku kręciołków jakich oboje doznali w trakcie całej tej podróży.
Zaraz pewnym krokiem ruszył w stronę ścieżki widocznej w lesie.
- Słyszałaś wcześniej o tym miejscu? - spytał zaraz, co i on w sumie zasłyszał raz czy dwa razy bardziej przypadkiem, aż nie postanowił dopytać bardziej szczegółowo jednej klientki, która wyśpiewując słowa jak w operowej arii zamawiała u niego dwa eklerki. Śpiewająca opowieść była doprawdy zachęcająca. - Podobno raczej nie jest to niebezpieczne, ale dziwne rzeczy potrafią te gnomy z ludźmi zrobić.
Dodał. Przede wszystkim mija po około dobie, więc cokolwiek by to nie było, raczej nie trzeba się martwić. Choć Bertie oczywiście nie miał w planach wchodzić między gnomy.
- W każdym razie zawsze lubiłem gnomy. Wiesz, są śmieszne, szczególnie jak jest ich dużo. W naszym ogródku w domu co prawda nie uświadczyłaś ani jednego, rodzice o to dbali ale lubiłem skakać gdzie się dało i ich szukać. Może to swój przyciąga swego, nie wiem. - dodał zaraz, choć przecież to szkodniki i jak można je lubić. Ale dokazywały, miały naturę łobuzów, śmiesznie było się z nimi gonić za dzieciaka.
Przechodzili pomiędzy kolejnymi drzewami, czasem odchylił większą gałąź, by przypadkiem nie uderzyć nią dziewczyny, choć las nie był jakoś wybitnie gęsty. W końcu dotarli do zakątku w którym drzewa wyraźnie się przerzedziły.
- To jak, okupujemy jakiś kamień? - zaproponował. - Masz tu dużo produktów do wytestowania. - dodał, poruszając lekko koszykiem i zaraz ruszając. Zamierzał ominąć miejsce pełne gnomów i szedł raczej na około, zamierzając raczej się im poprzyglądać niż wchodzić w interakcje, jednak w jednej chwili poczuł charakterystyczne szczypnięcie w kostkę.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Podróż Błędnym Rycerzem zdecydowanie należała do tego rodzaju wątpliwych przyjemności, których uświadcza się wyłącznie w sytuacjach kryzysowych, oddalając je od siebie tak długo, aż ostateczność stanie się jedynym racjonalnym powodem poświęcenia samego siebie, w imię subiektywnego, większego dobra. Przed wycieczką szczerze dziwiła się, że przez tak długi czas była w stanie przetrwać wszelkie mniejsze i większe wyprawy, względnie obywając się bez magicznych środków komunikacji miejskiej. Po kilku minutach spędzonych we wnętrzu autobusu, zrozumiała, co takiego kierowało jej ścieżkami, że nigdy dotąd nie przecięły ich zamaszyste ślady opon Błędnego Rycerza.
Ah, Merlinie.
Jedną (bo na szczęście nie jedyną) pociechą pozostawał fakt, że na miejscu znaleźli się zaskakująco szybko, choć zdecydowanie nie pokusiłaby się o stwierdzenie, że to właśnie prędkości była największym (i tym razem jedynym?) atutem przejażdżki tym środkiem transportu. Obecność Bertiego na szczęście rekompensowała wiele, więc gdy finalnie opuścili nieszczęsny autobus, wspomnienie drogi oraz wszelkich atrakcji z nią związanych, uleciało, razem z cząsteczkami kurzu i błota, które uniosły się wraz ze startem Błędnego Rycerza.
Zerknęła jeszcze ostatni przez ramię, śledząc cień znikający pośród drogi, aby zaraz później z ulgą ruszyć za Bottem.
- Nieszczególnie – przyznała, licząc, że może powie coś więcej. Stąpając kilka kroków za chłopakiem, starała się patrzeć pod nogi – pozostałości ostatnich śniegów, mimo że zdążyły już zniknąć z ulic Londynu, były dostrzegalne tutaj, na przedmieściach w postaci butwiejącej ziemi oraz gdzieniegdzie półpłynnej konsystencji gleby, która zdecydowanie nie zachęcała do zbyt bliskich spotkań. Nie była zresztą gotowa na żadne spacery w błocie, ani jeśli chodziło o chęci, ani o strój. – Podobno raczej? – powtórzyła za nim z wyraźnym rozbawieniem. Nie był pewien? – Mam nadzieję, że wiesz chociaż, gdzie idziemy. – Stan w jakim pozostawała alejka, pozostawiał całkiem sporo do życzenia; jasnym było że nie należała do najczęściej odwiedzanych, tym bardziej przez ostatnie miesiące, gdy anomalie pogodowe spowiły Wielką Brytanię. Oby gnomy faktycznie dalej były na swoim miejscu.
Historia Bertiego była urocza i mimowolnie uśmiechnęła się, słysząc niecodzienne porównanie. Większość osób była skłonna zapewne użyć go jako obelgi, lecz w kontekście ich dynamicznej natury oraz energiczności Botta, trudno było się nie zgodzić. I tendencji do siania wokół drobnych zniszczeń, oczywiście.
- Jedyne gnomy, z którymi miałam do czynienia, też zajmowały ogródki, ale nie były szkodnikami – powiedziała, dzieląc się krótką przebitką z życia. Widywała je u sąsiadów, niemalże całe stada porcelanowych, zastygłych postaci, niewidzących, nieżywych. Nie podobały jej się – mimika, którą zdobyły dzięki farbom oraz pędzlowi, nie zawsze pozostawała przecież pogodna, stanowiąc cały przekrój znanych emocji, od grymasów złości do zimnej obojętności. Właściwie ich magiczna wersja zdawała się poniekąd przyjaźniejsza, a przynajmniej dotychczas, gdy cała wiedza zgromadzona w tej sferze, stanowiła jedynie teorię czerpaną z ksiąg.
Ta jednak, jak powszechnie wiadomo, jest niczym wobec praktyki, której zresztą lada moment miała okazję skosztować.
Polana nie należała do największych, a skoro wyższe drzewa i krzewy również uległy przerzedzeniu, gnomy były zaskakująco dobrze widoczne. Bez skrępowania podziwiała je przez krótką, milczącą chwilę, gdy kontynuowały swoje spacery pośród trawiastych gąszczy, gdy wspinały się na grzybowe kapeluszy, gdy próbowały zawładnąć całą przestrzenią, choć wydawały się niewiele większe niż własna pięść. Ocknęła się, kiedy Bertie zarządził kolejną, tym razem krótką wędrówkę. Koszyk który podskoczył wraz z jego pierwszym ruchem, ściągnął uwagę Jean. – Nie musisz powtarzać dwa razy – odpowiedziała, ponownie podążając za nim.
Ah, Merlinie.
Jedną (bo na szczęście nie jedyną) pociechą pozostawał fakt, że na miejscu znaleźli się zaskakująco szybko, choć zdecydowanie nie pokusiłaby się o stwierdzenie, że to właśnie prędkości była największym (i tym razem jedynym?) atutem przejażdżki tym środkiem transportu. Obecność Bertiego na szczęście rekompensowała wiele, więc gdy finalnie opuścili nieszczęsny autobus, wspomnienie drogi oraz wszelkich atrakcji z nią związanych, uleciało, razem z cząsteczkami kurzu i błota, które uniosły się wraz ze startem Błędnego Rycerza.
Zerknęła jeszcze ostatni przez ramię, śledząc cień znikający pośród drogi, aby zaraz później z ulgą ruszyć za Bottem.
- Nieszczególnie – przyznała, licząc, że może powie coś więcej. Stąpając kilka kroków za chłopakiem, starała się patrzeć pod nogi – pozostałości ostatnich śniegów, mimo że zdążyły już zniknąć z ulic Londynu, były dostrzegalne tutaj, na przedmieściach w postaci butwiejącej ziemi oraz gdzieniegdzie półpłynnej konsystencji gleby, która zdecydowanie nie zachęcała do zbyt bliskich spotkań. Nie była zresztą gotowa na żadne spacery w błocie, ani jeśli chodziło o chęci, ani o strój. – Podobno raczej? – powtórzyła za nim z wyraźnym rozbawieniem. Nie był pewien? – Mam nadzieję, że wiesz chociaż, gdzie idziemy. – Stan w jakim pozostawała alejka, pozostawiał całkiem sporo do życzenia; jasnym było że nie należała do najczęściej odwiedzanych, tym bardziej przez ostatnie miesiące, gdy anomalie pogodowe spowiły Wielką Brytanię. Oby gnomy faktycznie dalej były na swoim miejscu.
Historia Bertiego była urocza i mimowolnie uśmiechnęła się, słysząc niecodzienne porównanie. Większość osób była skłonna zapewne użyć go jako obelgi, lecz w kontekście ich dynamicznej natury oraz energiczności Botta, trudno było się nie zgodzić. I tendencji do siania wokół drobnych zniszczeń, oczywiście.
- Jedyne gnomy, z którymi miałam do czynienia, też zajmowały ogródki, ale nie były szkodnikami – powiedziała, dzieląc się krótką przebitką z życia. Widywała je u sąsiadów, niemalże całe stada porcelanowych, zastygłych postaci, niewidzących, nieżywych. Nie podobały jej się – mimika, którą zdobyły dzięki farbom oraz pędzlowi, nie zawsze pozostawała przecież pogodna, stanowiąc cały przekrój znanych emocji, od grymasów złości do zimnej obojętności. Właściwie ich magiczna wersja zdawała się poniekąd przyjaźniejsza, a przynajmniej dotychczas, gdy cała wiedza zgromadzona w tej sferze, stanowiła jedynie teorię czerpaną z ksiąg.
Ta jednak, jak powszechnie wiadomo, jest niczym wobec praktyki, której zresztą lada moment miała okazję skosztować.
Polana nie należała do największych, a skoro wyższe drzewa i krzewy również uległy przerzedzeniu, gnomy były zaskakująco dobrze widoczne. Bez skrępowania podziwiała je przez krótką, milczącą chwilę, gdy kontynuowały swoje spacery pośród trawiastych gąszczy, gdy wspinały się na grzybowe kapeluszy, gdy próbowały zawładnąć całą przestrzenią, choć wydawały się niewiele większe niż własna pięść. Ocknęła się, kiedy Bertie zarządził kolejną, tym razem krótką wędrówkę. Koszyk który podskoczył wraz z jego pierwszym ruchem, ściągnął uwagę Jean. – Nie musisz powtarzać dwa razy – odpowiedziała, ponownie podążając za nim.
Jean Desmond
Zawód : twórczyni magicznych map nieba, przyszły-niedoszły auror
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
i'm pretty sure you have
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jean Desmond' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Zagnomiony zakątek
Szybka odpowiedź