François Borgin
Nazwisko matki: de Voyer
Miejsce zamieszkania: Ulica Śmiertelnego Nokturnu, bo przecież nie Dolina Godryka
Czystość krwi: W zależności od sfałszowanych wyników, ale z rodowodu wynika, że czysta ze skazą
Zawód: Fałszerz i koneser nielegalnej sztuki
Wzrost: 190 centymetrów
Waga: 95 kilogramów
Kolor włosów: Ciemny blond?
Kolor oczu: Zimny błękit
Znaki szczególne: Brzydkie sznyty na dłoniach, które powstały w trakcie pomocy Louise przy eliksirach; niektóre miały dziwne skutki uboczne, ale nie mam tego za złe tej rozkosznej kruszynie. Moje ciało nie jest pokryte bliznami, bo nie było powodu do robienia ich, choć jedna czy dwie się znajdą na wysokości prawej łopatki, ale to wszystko przez gniew kobiet; bywam w końcu iście niewinny...
Bardzo sztywna, 10 i 1/2 cala, tarnina połączona z jadem bazyliszka
Smoki, Beauxbaton
A na cóż mi on?
Henry
Tytoń, pieprz, esencja goździkowa
pragnę ujrzeć syna, który jest mój i stawia pierwszy kroki, a zaraz potem szepta - tato
sztuka wszelakiej maści, a także rozwijanie zdolności arystycznych i pogłębianie wiedzy
-
Odbieranie bogatym i oddawanie potrzebującym przedmiotów wszelakich
Klasycznej
Benjamin Eidem
To było pożądanie. W najczystszej postaci pasja i namiętność, której ulegają młodzi ludzie, gdy hormony buzują w ich żyłach, a pompowana krew przelewa się i rozgrzewa ciało od środka. Nie ma miłości bez zaufania, ale nie ma też zaufania bez odpowiedniej rozmowy.
Między nami nie było niczego tak długo, aż nie skąpaliśmy się w blasku księżyca.
Przewrotność zdarzeń bywa okrutna, ale przecież nigdy nie śmiałem powiedzieć, że moje życie przypomina coś, czego człowiek chce się pozbyć. Miałem wszystko od najmłodszych lat, bo chowany w wielkim uczuciu rodziców dostawałem to, czego skrycie żądałem. Z drugiej zaś strony, jako dziecko - jedno z trzech, byłem na tyle samodzielny, że nawet pomoc starszego brata wydawała się ujmą na honorze, ale o jakim honorze może mówić czterolatek, który na widok pająka uciekał i chował się pod matczyną spódnicą i prosił, by ktoś się go pozbył? Duma nie pozwalała mi na to, by walczyć z lękami, które tworzyła wyobraźnia. Podświadomość bywa złudna, a ja poszukiwałem - ciekawy świata, oczywiście - sposobu, by to każdy jadł mi z ręki. Zmiana podejścia, odpowiedni dystans i swoistego rodzaju magia była najlepszym wyborem; bez tej otoczki samodzielności, wszak każdy z nas kogoś albo czegoś potrzebuje. Obserwowałem więc brata, który wiedział już, że czeka go podróż do magicznej szkoły, w której nauczy się i będzie szlifował to, co ofiarowali mu rodzice wraz z krwią. Uczyniło to z niego Borgina od pierwszego oddechu, który wydobył się spomiędzy warg, ale dla Olivera to wciąż było zbyt mało i musiał mieć więcej, jakby nie wystarczającym stał się fakt, że jest ukochanym synem, wzorem do naśladowania i opiekunem.
Akademia Magii Beauxbatons. Doprawdy?
Szkoła, w której królował artyzm, pewnego rodzaju kulturowa dewiacja, ale przede wszystkim - chęć do zgłębiania tajników stworzonego świata czarów, który wydawać się może każdej zaznajomionej z nim osobie nad wyraz interesujący. Dla mnie stał się ponadprzeciętny, bo co z tego, że jako sześciolatek nie panowałem nad tym, że za bardzo skupiony byłem w stanie strącać z parapetów doniczki z kwiatami, a zbyt ozdobne wazony rozbijać siłą woli. Przyglądając się Oliverowi pragnąłem być lepszy od niego, choć to w nim dostrzegałem ideał człowieka, którym chciałem się stać. Mżonki, czyż nie?
Oliver nie żyje, a tylko słabi umierają za wcześnie.
Pasja, którą roznieciła we mnie matka sprawiła, że bez trudu odnalazłem się w Gryfach, choć potrzebowałem czasu, by oswoić się z myślą, że szczenięce lata zapoczątkują u mnie niebywały talent muzyczny, a także poczucie estetyczne względem obycia kurtuazyjnego. Jako mały chłopiec nie byłem pewien czy to jest odpowiednie, ale kiedy poznałem takich samych czarodziejów jak ja, zaakceptowałem scenariusz, który został dla mnie napisany.
Czysty dźwięk fortepianu sprawiał mi od zawsze ogrom radości, podobnie jak skrzypce, które swymi tonami potrafiły przeszywać na wskroś, nie wspominając już o saksofonie i gitarze. Wszystko ma jednak swoje zabarwienie i zmusza do głębszej analizy, tak jak magiczne książki, które wystarczyło ledwie potrzeć, by uspokoiły swoją chęć mordu albo różdżki... To dopiero zmyślny wynalazek. Jedno machnięcie i może odebrać życie drugiemu człowiekowi, ale cóż ja mogłem o tym wiedzieć, skoro rozwijałem swój zmysł na zupełnie innych płaszczyznach niż choćby fanatycy czarnej magii. Ona nie leżała w gronie moich zainteresowań, choć doskonale zdawałem sobie sprawę, że moi rówieśnicy zgłębiają tajniki, przynajmniej te teoretyczne, bo jak można mówić o praktyce? W przeciwieństwie do nich, byłem zbyt wrażliwy na piękno, ale kiedy poznałem Jeannette...
To było przed wakacjami, które miały być ostatnimi przed kończącą klasą. Jak pies warowałem pod salą, by patrzeć na jej ruchy. Fascynacja zawładnęła moim ciałem i nie potrafiłem wykonać jakiegokolwiek kroku, a oddech? Klatka piersiowa zapadała mi się gwałtownie, ale skupiałem się na czymś innym. Rozpościerałem oczy na widok tych nieprzyzwoicie napiętych ścięgien, które wręcz błagały o to, by zaoferować pomoc i ramię. Pragnąłem ją prowadzić, ale wiedziałem, że nie jestem wystarczająco dobry. Uchodziła za divę, która jednym spojrzeniem powalała każdego na kolana i to właśnie zrobiła mnie. Nie szukałem uciech w damskim towarzystwie, bo dziewczęta zawsze wydawały mi się nudniejsze, ale ona? Była ideałem w każdym calu i już wtedy wiedziałem, że musi być moja, choćby to było ostatnie, co uczyniłbym w życiu. Przyglądałęm się pracy zgrabnego ciała, wirującym biodrom i każdej wykonanej arabesque, bo nie popełniała błędów. Te jakby zdawały się być dla niej obce. Zahipnotyzowała mnie sobą.
Muzyka gwałciła moją duszę, wdzierała się głęboko i zostawiała niemy ślad, nadzieję, że jeszcze kiedyś się tam znajdzie... Tak jak usta, które wreszcie się złączyły, gdy przełamałem swój lęk przed odrzuceniem. Może to był nawet pierwszy raz, gdy duma pozwoliła mi na osiągnięcie sukcesu, a nie stanie w cieniu brata, który chronił mnie jako dziecko przed złem? Tonęła w moich ramionach, gdy volcada przez nas stworzona nie była daleka od doskonałości. Dźwięk harmonii, skrzypiec, a także klawiszy fortepianu, które tworzyły naszą melodię przestały mieć znaczenie. Liczyło się to, że raz po raz wirowaliśmy w najbardziej nieprzyzwoitym tańcu, który niedoceniany był poza zasięgiem snobistycznych arystokratów, ale... Czarownica półkrwi i córka sutenera raczej tego nie zrozumie.
Miała ledwie siedemnaście lat, a jej dusza zdawała się być stara jak u siedemdziesięciolatki.
To był przełom w moim życiu. Smakowałem wszystkiego co zakazane, a Jaenette była dla mnie jedynie przedsmakiem tego, co niesie jestestwo kobiety. Rodzinne wakacje, kolejne przechwałki Olivera i męczące prośby ciotki, by raz jeszcze odegrać Poranek Morgenstemninga, choć ojciec się buntował sztuce mugolskiej. Nienawidził szlam, ale ja także nie potrafiłem odnaleźć w sobie krzty szacunku względem istot, które nie powinny pasjonować się światem, do którego nawet nie pasowały. Kobiety jednak miały talent do udobruchania mężczyzny i doskonale wiedziałem, co wyczyniała ciotka z mężem, jak i zarówno moja matka z ojcem, gdy noc nastała, a ja niesiony dziwną potrzebą i chęcią rozmowy zawędrowałem do sypialni Colette. Uroczej dziewczynki, piekielnie zdolnej czarownicy, która zawstydzała się, gdy zbyt śmiało spoglądałem w jej piękne oczy, a zaraz potem uciekała spojrzeniem i chowała twarz, bym nie dostrzegł wstydu, który ją wypełniał. Tamtej nocy nie zabezpieczyła się zaklęciem ani tym bardziej nie zatrzasnęła drzwi, jakby świadomie mnie wyczekiwała. Była dla mnie cenna, tak jak Louise, ale to do jej siostry ciągnęło mnie w ten dziwny, pokręcony sposób. Próbowali zachowywać się cicho, ale jęki, szepty sprawiały, że po całym letnim dworku roznosił się zapach erotyki. Nigdy nie byli normalni, a przynajmniej ja chciałem to tak pamiętać. Kto wie - może wtedy po raz pierwszy odczułem ciekawość związaną z bliskością i zamiast zbudzić słodko śpiącą kuzynkę, ułożyłem się obok. Wdychałem słodki zapach kwiatów, ale to ciało Lotte emanowało czymś hipnotycznym i było jak najlepszy afrodyzjak. Nie potrafiłem się powstrzymać, gdy niesforne kosmyki zsunęły się z jej szyi na białą poduszkę, bo tętniąca życiem aorta zapraszała do tego, by skosztować delikatnej skóry, na której w końcu złożyłem ulotny pocałunek. Nie obawiałem się, że zacznie krzyczeć, a już tym bardziej wołać o pomoc. Stałem się bardziej świadomy swojego wyglądu, a może nawet tego, że jestem pociągający. To ona mnie przyciągała do siebie i pchnięty pokusem przesuwałem spierzchniętymi wargami po jej ciele, aż w końcu dotarłem do kąta twarzy, na policzek i bez trudu do ust, które znalazły się tak blisko moich. Nie spała. Oczy jej się śmiały, a mnie to rozbawiło, bo czy sytuacja nie była nad wyraz absurdalna? Pozwoliła się dotykać w tak intymny sposób, który przeszywał na wskroś duszę, gdy raz po raz wyczuwałem, że pulsujące pożądanie między smukłymi udami dziewczęcia jest naturalną reakcją na moją obecność, której musiała skrycie pragnąć. Stała się dla mnie jeszcze bardziej intrygująca, gdy tak rozkosznie rozchylała wargi i zapraszała do kolejnego pocałunku. Nie potrafiłem jednak odebrać jej niczego, co miała cenne i winna oddać to mężczyźnie, który dałby jej smak prawdziwego szczęścia. Zasługiwała na to, ale wizja, że tak krucha istota jak ona może stać się moja była podniecająca. Dlatego wieczorami zakradała się do sypialni, którą zajmowałem, zabierała mnie na długie spacery, a ja się nie opierałem, choć twarde założenia sprawiły, że stała się moją toksyczną obsesją, z której chciałem się wyleczyć.
Colette miała tylko... Czternaście lat.
I osiągnąłem sukces dokładnie w chwili, w której opuściłem mury szkoły. Nie poszukiwałem już Jeanette, ani tym bardziej nie pragnąłem wzroku kuzynki, która sprawiała, że serce łomotało mi w piersi. Lubiłem jej słodkie wargi, z których spijałem niewinność, a także subtelnie zarysowaną linię ciała. Emocje buzowały we mnie, szalały niczym istny huragan, który pozostawia po sobie spustoszenie. Najzabawniejsze było jednak to, że wiedziałem - jak zadawać ból. Nie celowałem w duszę Colette, bo ta była dla mnie niczym nieskazitelny diament. Po raz pierwszy zapragnąłem, by istota, która w jakiś sposób należała do mnie zrozumiała, że... Nie ma mnie na wyłączność.
Zakochałem się i to było moje przekleństwo, które splamiło mój honor i dumę.
Ona o tym nie wiedziała.
Spacerowałem z nią.
Uwielbiałem patrzeć jak wiatr rozwiewa jej włosy i pieści pyzate policzki, które pokrywały się czerwienią, gdy tylko szeptałem subtelnie do małego uszka rzeczy, których mówić wcale nie powinienem. Zasady określały jednak nasze narzeczeństwo, a ja... Byłem nienasycony. Zapach odurzających perfum, a także oczy tak błękitne, głębokie, a wciąż nostalgicznie zimne sprawiały, że tonąłem w nich bez reszty. Miałem wrażenie, że są niczym ocean, a ja jak marynarz starałem się przedrzeć przez gęste fale i dzikość, która płynęła już nie tylko ze spojrzenia, ale także w żyłach. Krew tej cholernej prowokatorki była parząca i czułem to za każdym razem, gdy przygryzałem jej dolną wargę, a kilka kropel zostawało na moich ustach. Poszukiwałem w niej Jeanette.
Adelio... Moja słodka, Adelio!
Czy byłem zakochany?
Obsesyjność mojego ujczucia polegała na uzależnieniu od zbyt rozbudowanych czynników zależności, który połączył moją duszę z jej, a to doprowadziło do rozłamu i wewnętrznych rozterek.
Adelia była inna.
Kochała cierpieć.
Jej alabastrowa skóra lśniła w blasku księżyca, a poły jedwabnego szlafroka rozchylały się na boki i zapraszały do tego, by skosztować każdego fragmentu zakazanego ciała. Czcziłem ją niczym prawdziwą boginię, która zawładnęła moim umysłem i była w stanie zrobić ze mną, co tylko chciała. Zdawałem się być głupcem, który wpadł w sidła czegoś od czego stronił całe życie i dlatego dołożyłem wszelkich starań, by po raptem pół roku zaręczyn... Stać się jej pełnoprawnym panem, władcą, ale przede wszystkim - mężem.
Cóż za plugawe słowo.
Byliśmy niemal wzorowym małżeństwem, chociaż nie kochałem jej tak jak na początku sądziłem. Społeczeństwo postrzegało nas jako idealną rodzinę, a to było dla mnie ważne. Początkowo, rzecz jasna. W pewnym stopniu straciłem dla tej dziewczyny głowę, ale miałem raptem dwadzieścia lat, a ona? W swej łaskawości pozwoliła nam przeżyć pięć wiosen bez dramatów, łez, bólu i żalu. Potem pojawił się zawód, który promieniował na całe ciało, a jedyny zdrowy rozsądek zachowywałem ze względu na małą perłę, która należała do mnie i całkowicie była ode mnie zależna. Zdawać by się mogło, że mężczyzna pragnie mieć syna i owszem, ja też pragnąłem i to obudziło we mnie instynkty dalekie od tych przesiąkniętych wręcz psychodeliczną potrzebą chełpienia się w wyższości. Mania, w którą wpadałem za każdym razem, gdy spomiędzy jej słodkich, malinowych ust wydostawały się oszczerstwa zapętlające lawinę gorzkich pretensji, była niczym najzwyklejsza burza. Oddałem jej swoją młodość, a ona - najgorsza z najgorszych dziwek - wyrzuciła ją do kosza, jakby nie była warta złamanego knuta.
Miała jednak rację.
Nie była warta - dlatego chciałem odejść, porzucić ją jak rzecz. Znudziło mnie bawienie się w mężulka, a kolejne podsuwane informacje na temat domniemanej zdrady doprowadzały mnie do szału. Nie upodliłbm się jednak i nie podniósł na nią ręki. Nawet na to kobieta musi zasłużyć.
I to zabawne, że tonąc w swej iluzorycznej rzeczywistości, wychowując przy tym naszego pierworodnego, znalazła czas... Czas na to, by mi pokazać, że ją straciłem. Może to wynikało z jej potrzeby odczuwania bólu?
Nawet nie pamiętam powodu, dla którego wróciłem do domu wcześniej i znalazłem ją. Słodko śpiąco, z tym swoim perfidnym uśmiechem na ustach i tak spokojną. Nic by nie było w tym dziwnego, gdyby nie sam fakt, że mnie zdradziła. Zrobiła to z Oliverem. Moim bratem, który był dla mnie całe życie wzorcem i autorytetem. Szukałem w nim wszelkich cnót, a jego władza i świadomość swojej siły i potęgi sprawiały, że chciałem być taki jak on. To był błąd. Zaufałem nie temu człowiekowi, co trzeba. I to pewnie zrodziło we mnie uczucie bezsensu i szoku, a te powoli zmieniały się w agresję, złość i czystą nienawiść, która opanowała moje ciało. Emocje wrzały we mnie i... Po raz pierwszy poczułem chęć mordu. Zapewne można pomyśleć, że zabiłem ich oboje. Byłem zbyt wyrafinowany na to, bo zemsta smakuje mi tylko wtedy, gdy tworzę ją z prawdziwą dokładnością, a dopiero potem poświęcam się całkowicie temu, by stworzyć prawdziwe dzieło. Dlatego stałem i patrzyłem, a nie rzucałem gromami, by ich obudzić. Udawałem i zdawało się, że przybrałem doskonałą maskę obojętności, w której pozostałem tym wiernym, oddanym mężczyzną, którego ciągle posądzała o zdradę. Znosiłem to dzielnie, bo sztuka, która miała się rozegrać była najdoskonalszą nagrodą wobec tego, co dopiero miało nadejść. I tym była głowa Olivera złożona mi w ofierze, gdy po jednej z kolacji znalazła się z dala od bezwładnego korpusu, który leżał u mych stóp.
Ojcze, po co uczyłeś mnie szermierki i ofiarowałeś miecz, którym strąciłem łeb twego syna?
-Francois, co się z tobą dzieje? - spytała któregoś popołudnia, a ja uraczyłem ją tym ciepłym uśmiechem.
-Nic, moja słodka Adelio - odpowiedziałem spokojnie, a w mych oczach pojawiło się co na wzór fascynacji tym jak jej powieki zaczęły powoli opadać. Eliksir Słodkiego Snu. Nie dolałem go wiele, ale wystarczająco żeby na chwilę odpłynęła w ramionach Morfeusza i poczuła się odprężona. Nie mogłem wyjść z podziwu, że potrafiła mi ufać względem podawanych herbat czy alkoholi, a nie umiała zawierzyć temu, że nie posuwałem żadnej rynsztokowej kurwy. Przysięga małżeńska nic nie znaczy, prawda? Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do naszej sypialni, a tam wszystko było gotowe. Rozstawiłem wiele świeczek, które dawały pozorną aurę enigmy i blask, by widziała mój zawód, a także gniew, który sączył się w moich żyłach i szukał ujścia. Colette zajęła się moim pierworodnym, choć i wobec niego miałem wiele wątpliwości. Zastanawiałem się czy naprawdę to ja go spłodziłem, ale nagle przestało mieć wszystko znaczenie, bo przywiązałem przeguby Adelii do podłokietników, a kostki do nóg drewnianego fotela, na którym siedziała. Wyglądała pięknie. Niczym prawdziwa królowa.
Czekałem aż otworzy oczy i spojrzy w moją stronę. Chciałem by czuła zapach wdychanego papierosa, którego tak nie znosiła, ale mało mnie to obchodziło. Straciła dla mnie całą cnotę, świętość i uwielbienie, które posiadała, bo zrezygnowała z tego sama. Pozostawałem zimny i zdystansowany, toteż gdy jej usta rozchyliły się w niemym szoku, gdy nasze spojrzenia wreszcie się skrzyżowały, uśmiechnąłem się grzecznie. Stała się moim więźniem. Największą tortura miała jednak dopiero nadejść, bo uroda, którą zesłał na nią sam Merlin zdawała się być ponadprzeciętna. Doskonała i przypominała idealną rzeźbę, którą stworzył dłutem najznakomitszy rzeźbiarz. Kochała cierpieć; wspominałem? Dlatego pewnie nie myślałem już o tym, co się dzieje. Wpadłem w amok, jakby niesiony niewidzialną mocą. Musiała zapamiętać, że zadarła nie z człowiekiem, a z kimś o potężnej sile i choć nadal pozostawała głupia, to ja... Przypomniałem jej o nocy podczas, której dopuściła się haniebnej zdrady. Prosiła. Kwiliła i tak bardzo płakała, że nie wytrzymałem. Pierwszy cios był jednym z wielu, bo dopóki nie zobaczyłem krwi, która spływała z rozciętego policzka na dekolt, a zaraz potem między piersi - nie poczułem ulgi. Nie oddziaływała na mnie jeszcze długo, a całe przedstawienie, w którym miałem być jej katem i wybawcą dopiero się rozpoczęło.
-Wybacz mi... Proszę... - szeptała słodko i nagle jakby dostałem olśnienia. Przypomniałem sobie o tym, że miała kutasa mojego brata w swoich ustach, gdy kładła się obok mnie spać, a to sprawiło, że dogasający papieros znalazł inne zastosowanie, a raczej - nowe miejsce na całkowitą śmierć tytoniu, który przestał być mi potrzebny. Była żywą popielniczką, a każda kolejna minuta zaczynała sie dłużyć. Przyczyniłem się do jej upadku, a także dewastacji psychicznej, która sprawiła, że postradała zmysły. Patrzyłem na to szaleństwo i eskalowałem je każdym kanalikiem nerwowym, a potem? Byłem niemal pewien, że jest chora psychicznie, bo zabijanie jej byłoby łaską. Nie umiałem tego okazać, ale gdy dostrzegłem pustkę w oczach Adelii, a potem czyste szaleństwo, napisałem list do jej ojca, w którym zawarłem informacje, a raczej czyste kłamstwo na temat naszego związku. Wróciłem zbyt późno i znalazłem ją skatowaną i oszpeconą. Stała się dla mnie brzydka i nieatrakcyjna, a to znaczyło, że nie mogła być moją żoną, więc musieli ją zabrać - tak, po prostu. Wyrzekłem się jej, ale zanim rodzina mej byłej małżonki dotarła do domu, dokonałem jeszcze jednej zbrodni.
Straciłem pewność, że mały Henry jest moim pierworodnym. Nie byłem w stanie wychowywać bękarta, bo zawzięcie wierzyłem, że jest synem Olivera. Dlatego z trudem i niemal ciężkim sercem udusiłem go, gdy słodko spał. Czułem napływające łzy, ale powstrzymałem je. Minęło kilka godzin, kiedy wreszcie zjawił się ojciec Adelii, a gdy dostrzegł w moich oczach rozpacz zrozumiał, że nie mogłem kłamać. Nawet się nie starałem, bo w jednej chwili stałem się głupcem i przysięgłem sobie, że nigdy więcej nie powtórzę takiego błędu.
Kobiety to największa porażka mężczyzny.
Przestałem myśleć o tamtych wydarzeniach. Wyplewiłem je z pamięci, bo wydawać się mogło, że gniłem od środka, gdy tylko wracałem we wspomnieniach do tamtego wieczora. Minęło kilka miesięcy, a może już dwa lata? Nie jestem w stanie tego zliczyć, ale im dłużej trwała moja stagnacja, tym mocniej utwierdzałem się w przekonaniu, że coś się wydarzy i - nie myliłem się.
Pamiętam, że tkwiłem w sklepie i starannie dbałem o zdobyte obrazy, które miały iść na aukcję, gdy sowa z listem dotarła w końcu na parapet i przeczytałem to jedno, krótkie zdanie.
Coś we mnie pękło.
Jak to Colette wychodziła za mąż? I to jeszcze za jakiegoś czarodzieja wątłej reputacji, o z pewnością zbyt za małym ego, by próbować ją posiąść. Pogodziłem się jednak z tym, a przynajmniej starałem się ze wszystkich sił i to pewnie dlatego zdemolowałem połowę sklepu, by dać upust swojej irytacji, złości, ale... Ona nie mogła wiedzieć, że mnie upokorzyła, tak jak ją kilka lat wcześniej. Przybrałem obojętną maskę i udawałem, że nie odczuwam nic względem tego małżeństwa, które i tak miało się rozpaść. Jeszcze nie wiedziałem jak, ale to musiało się stać. Bez zbędnego "ale" i pierdolenia, że będzie inaczej.
Okazja nadażyła się sama. Nie przypuszczałem jednak, że po raz kolejny zacznę odczuwać chorą satysfakcję z zabicia człowieka. Ten durny Baudelaire sądził, że jest w stanie bezkarnie katować moją kuzynkę i nie poniesie żadnych konsekwencji? Colette musiała być niezwykle głupia i naiwna, bo nie grzeszyła w tamtym momencie bystrością. Doprawdy wierzyła, że makijaż zatuszuje wszystko? Zaśmiałbym się gorzko, gdyby nie psychopatyczna chęć mordu przysłoniła mi umysł. I nie spodziewałem się, że będę miał sprzymierzeńce.
Och, Louise. Moja mała, słodka siostrzyczko.
Satysfakcja przepływała przez tę drobną istotę, gdy po raz kolejny rzucała crucio. Patrzyłem z podziwem na nią, a także pasję, która przelewała się ponownie przez jej żyły. Nabrałem nawet powietrza w płuca, bo sam zapewne nie umiałbym bezbłędnie rzucić inkantacji czarnomagicznej, wszak ta nigdy mnie nie pociągała. A może do tamtej chwili nie? Uśmiechnąłem się szyderczo i wreszcie spełniliśmy się w naszym powołaniu. Durny mężulek Colette wyzionął ducha, gdy stracił ostatnią część ciała. Pociąłem go. Na Merlina! Nie wahałem się ani przez moment, kiedy to po raz kolejny mogłem zatopić w mężczyźnie, a raczej męskie gnidzie sztylet rodowy, który wchodził i ciął tkanki, mięśnie. Umorusane dłonie sprawiły, że czułem się czysty. Czy to jakaś potrzeba, by zabijać co jakiś czas? Możliwe, ale nie doszukiwałem się odpowiedzi. Spakowaliśmy pocięte ciało nieboszczyka i spakowaliśmy do jakiegoś kufra, który na jakiś czas zdawał się być sterylny dla kogoś, kto miały zeżreć najgorsze wodne istoty. Wierzyłem, że tak się stanie, więc celowo wypchałem skrzynię ciężkimi kamieniami i zepchnąłem z niedużego pomostu wprost do rzeki. Nie obchodziło mnie co się wydarzy, bo wraz z Louise stworzyliśmy duet doskonały. Nikt nie miał prawa dowiedzieć się o tym zabójstwie.
Niby w jaki sposób?
Od tamtej pory dni mijały spokojnie. Odczuwałem cichą satysfakcję, że uratowałem kuzynkę od przykrego życia u boku potwora, a sam? Zatopiłem się bez pamięci w dziełach sztuki, które pieściłem, a potem dbałem o ty, by na wystawach zajmowały honorowe miejsca. Artysta bywa niejednoznaczy, a mnie kiedy nudziło się dbanie o malarstwo... Poświęcałem się bez reszty muzyce. Nie wracałem we wspomnieniach do Jeanette i Adelii. Żyłem z dala od syfu emocjonalnego, który nie był mi potrzebny. Szanowałem się w końcu, a przynajmniej wierzyłem, że tak jest.
Odkryłem w sobie także inny talent, a to za sprawą kuzynek i szemranego światka Nokturnu, który mnie pochłonął bez reszty. Jak mogłem nie zauważyć, że czarodzieje żyjący tam są tak niezwykle intrygujący? Lewe papiery dla szanowanych polityków, a także jakiś podrzędnych typów z Ministerstwa, którzy sądzili, że mając nazwisko szlacheckie znaczą coś więcej. Dlaczego więc nie ryzykowali, tylko przychodzili do mnie. Nazwisko Borgin owiane sławą, która dudniła o chodnikowe płyty, było nazbyt sławetne. Szukali w mych słowach porady, wspólczucia, a może zrozumienia dla interesów, które prowadzili z niszowymi ludźmi, do których nawet nie mieli szacunki? Nie wnikałem to, bo wszystko ma swoją cenę, tak jak i to, że męczyłem się nad nowymi papierami dla tych, którzy bez trudu chcieli wedrzeć się na Nokturn i nie być podejrzanym o niegodziwe plany i spiski. Fenomenem w tym jednak nie były tylko papiery, ale także pomoc nieocenionej alchemiczki, która w wyjątkowych sytuacjach tworzyła dla mnie eliksiry wielosokowe, które miały wysoką cenę, ale... W życiu wszystko jest na sprzedaż, czyż nie?*
7 | |
0 | |
3 | |
0 | |
0 | |
14 | |
5 |
Teleportacja, 12 punktów statystyk, różdżka
(*Zależy mi na znalezieniu ów kobiety w fabule, więc nie rozpisywałam tego wątku szczególnie, wszak wszystko jest do dopracowania z potencjalnie zainteresowanym graczem. Podobnie sprawa się ma z klientami - być może już jacyś byli, a może dopiero się pojawią. Sądzę jednak, że kwestia eliksiru będzie albo założeniem, że wcielają się w kogoś lub kiedy uda się graczom dogadać, że jeden może się podszywać za drugiego.)
Ostatnio zmieniony przez Francois Borgin dnia 14.06.16 14:38, w całości zmieniany 1 raz