[sen] 1979, dwór w Bridewell
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
[sen]
"You know what my father used to say? 'Being with a client is like being in a marriage. Sometimes you get into it for the wrong reasons, and eventually they hit you in the face.'"
***
Z Megarą rozwiedliśmy się w połowie lat osiemdziesiątych. Była to najlepsza decyzja, jaką podejliśmy od czasu nadania imienia ostatniemu synowi. Byron miał już prawie dwanaście lat i mieszkał z matką. Miałem odwiedzać go i jego starszych braci i siostry przynajmniej w wekendy, ale rzeczywistość była bardziej skomplikowana - był w szkole, a wakacje spędzał po połowie. Najpierw u niej, później u mnie. Nasze dzieci nie łączyły nas, nie dzieliły. Były, albo ich nie było. Nigdy nie stanowiły problemu, to my byliśmy problematyczni.
Szczególnie, że Megara zamarzyła sobie kariery ambasadorki i wyjechała na drugi koniec świata. Nie było możliwości, żebym co tydzień jeździł do niej, przecież musiałem zajmować się moimi koniami. Jednej rzeczy jednak moja żona nie rozumiała. Ona mogła sobie wyjeżdżać, ale to nie znaczyło, że ja będę taki wierny, jak byłem dotychczas. I nie byłem jej wierny, więc rozwód był tylko kwestią czasu.
Nigdy nie przyznam się, ale narodziny Scarlett były oczywiście dla mnie najbardziej istotnymi. Pierwsze dziecko zapada w pamięć i przeżywa się jego przychodzenie na świat nawet mocniej, niż przychodzenie drugiego, ale syna. Dlatego kiedy moja droga była żona zapragnęła by to Malfoyowy syn ożenił się z nią, nie miałem nic przeciwko. I to była pierwsza moja zła decyzja. Jedna z gorszych. Bo nie poszło o syna Rowlów, nawet nie o dziecko Astorii i jej męża. Ale o dziecko Leandry Avery i chorobliwego Fabiana. Obydwoje już dawno nie żyli, a mimo to nie ufałem temu całemu Brajanowi.
Przyjechałem jednak na święta na wielką prośbę mojej ukochanej córki Scarlett. Oczywiście nie miałem pojęcia, że zaprosiła również swoją matkę i narazie żyłem w tej wspaniałej niewiedzy racząc się pączem w nowomodny sposób na stojąco i przy dzikiej muzyce od której mi uszy więdły.
Ostatnio zmieniony przez Deimos Carrow dnia 15.04.16 0:33, w całości zmieniany 1 raz
Nigdy nie wróciła na wyspę. Nie na dłużej niż tydzień może dwa. Nie zniosłaby szeptów przeszłości. Paryż, Mediolan. Tokyo czy New Delhi. Wreszcie zaznała wolności. Po ponad trzydziestu latach małżeństwa udało jej się zdjąć złote kajdany. A on jej nie zatrzymał bo przecież nie była mu już potrzebna. Dała mu dziedziców na których zwracał mniejszą uwagę niż na te przeklęte konie. Scarlett, Lycus, Herakles i Byron to były jej dzieci. To własne odbicie widziała w ich pięknych delikatnych twarzach. On dał im tylko nazwisko. Nie zatrzymał jej bo się starzała. Pewnie chciał tego rozwodu jeszcze mocniej niż ona. By z czystym sumieniem w końcu zaciągnąć do swojego łóżka jaką młodą pannę. Nie powiedział nie jedź a potem sam spalił ogród z białych róż.
Miała wielkie plany. Chciała zaprosić swoje dzieci do Waszyngtonu gdzie obecnie mieszkała. Urządziłaby wielki świąteczny obiad i w końcu nacieszyłaby się ukochanymi wnukami. Znów byliby rodziną tak jak kiedyś gdy spędzali całe dnie bawiąc się w ogrodach ambasady. Nikt nawet nie wspominał jego imienia. Nie pisali o nim nawet w swoich listach. Wiedzieli przecież jak źle to na nią działa…za żadne skarby świata nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Lycus był niemal pewien, że matka spaliła wszystkie zdjęcia ojca gdy tylko dowiedziała się o jego najdotkliwszej zdradzie. Był przy tym jak niszczyła wszystko co kiedykolwiek od niego dostała. To on tulił ją do siebie gdy trzęsła się z rozpaczy, to on słuchał wszystkich jej klątw. Ukochany syn, jej piękny aniołek. Tak niedoceniony przez ojca tylko dla tego, że był inny niż oni. Tak spokojny, tak cichy i tak dobry. Zresztą wszystkie jej dzieci były takie byli artystami nie wojownikami. Stworzeni do wyższych celów, których Deimos nigdy nie miał nawet możliwości zrozumieć.
Nie chciała przyjeżdżać na święta do Anglii. Wiedziała, że gdy tylko wieść o jej powrocie się rozniesie nie uwolni się od spotkań z krewnymi i tych pełnych współczucia spojrzeń. Rozwód powinien by przecież czymś strasznym. To nie tak, że od dnia ich zaślubin wszyscy nie robili zakładów kiedy w końcu się rozstaną? Przecież szlachta nigdy nie pozwoliłaby sobie na coś podobnego. Po trzecim liście od córki w końcu ustąpiła. Wynajęłam pokuj w hotelu pod swoim panieńskim nazwiskiem. Od rozwodu nie postawiła nogi na rodzimej ziemi , dziwnie było znów oglądać znajome uliczki i budynki gdy straciły dla niej dawny urok czy magię. To samo było z Wiltshire wszystko wydawało się takie szare i bez znaczenia. Zastanawiała się czy York zrobiłby na niej to samo wrażenie. Z pewnością nie będzie okazji by sprawdziła swoją teorię. Prędzej zginie niż postawi stopę na jego ziemi. Scarlett pojawiło się w głównym korytarzu gdy tylko zawiadomiono ją o przybyciu matki. Dziwnie szybki uścisk i nerwowy uśmiech zdradzał, że coś jest nie tak. Megara postanowiła jednak, że porozmawia z nią gdy minie ferwor ostatnich przygotowań. Pozwoliła jej odejść i przyprowadzić dzieci a sama weszła do jednego z przygotowanych salonów. Z początku nawet go nie zauważyła. Usiadła w jednym z foteli wyciągając z niewielkiej torebki papierośnice. Odpaliła jednego i zaciągnęła się kilka razy. To właśnie wtedy poczuła, że ktoś się jej przygląda. Tylko jedna osoba była na tyle bezczelna by nie uprzedzić o swojej obecności. Na tyle dumna by wpatrywać się w nią bez słowa. Wypuściła z ust kłęb dymu. - Nie powiedziała mi, że tu będziesz- - zaczęła spokojnie i powoli. Po tylu latach nauczyła się jak tłumić wszelkie mocje. Nie okazywać strachu, gniewu czy bólu. Zaciągnęła się po raz kolejny. Przeklinała samą siebie jedynie za to, że miała na sobie suknię w barwach Carrowów. Co prawda kreacjach idealnie podkreślała ją wciąż niezwykle atrakcyjną figurę i zakrywała pewne mankamenty związane z wiekiem ale wciąż były to kolory Carrowów. - Bądź tak dobry i nalej mi drinka- ktoś niezorientowany w sytuacji mógłby się dosłuchać w jej głosie nutkę słodyczy. Cóż lepsze to niż pełne jadu uwagi i zgrzytanie zębów. Prawda była taka, że nie była wstanie ruszyć się z miejsca. Bała się choć na niego spojrzeć. Niech wraca do tej groty z której wylazł i niech da jej spędzić święta z rodziną.
Miała wielkie plany. Chciała zaprosić swoje dzieci do Waszyngtonu gdzie obecnie mieszkała. Urządziłaby wielki świąteczny obiad i w końcu nacieszyłaby się ukochanymi wnukami. Znów byliby rodziną tak jak kiedyś gdy spędzali całe dnie bawiąc się w ogrodach ambasady. Nikt nawet nie wspominał jego imienia. Nie pisali o nim nawet w swoich listach. Wiedzieli przecież jak źle to na nią działa…za żadne skarby świata nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Lycus był niemal pewien, że matka spaliła wszystkie zdjęcia ojca gdy tylko dowiedziała się o jego najdotkliwszej zdradzie. Był przy tym jak niszczyła wszystko co kiedykolwiek od niego dostała. To on tulił ją do siebie gdy trzęsła się z rozpaczy, to on słuchał wszystkich jej klątw. Ukochany syn, jej piękny aniołek. Tak niedoceniony przez ojca tylko dla tego, że był inny niż oni. Tak spokojny, tak cichy i tak dobry. Zresztą wszystkie jej dzieci były takie byli artystami nie wojownikami. Stworzeni do wyższych celów, których Deimos nigdy nie miał nawet możliwości zrozumieć.
Nie chciała przyjeżdżać na święta do Anglii. Wiedziała, że gdy tylko wieść o jej powrocie się rozniesie nie uwolni się od spotkań z krewnymi i tych pełnych współczucia spojrzeń. Rozwód powinien by przecież czymś strasznym. To nie tak, że od dnia ich zaślubin wszyscy nie robili zakładów kiedy w końcu się rozstaną? Przecież szlachta nigdy nie pozwoliłaby sobie na coś podobnego. Po trzecim liście od córki w końcu ustąpiła. Wynajęłam pokuj w hotelu pod swoim panieńskim nazwiskiem. Od rozwodu nie postawiła nogi na rodzimej ziemi , dziwnie było znów oglądać znajome uliczki i budynki gdy straciły dla niej dawny urok czy magię. To samo było z Wiltshire wszystko wydawało się takie szare i bez znaczenia. Zastanawiała się czy York zrobiłby na niej to samo wrażenie. Z pewnością nie będzie okazji by sprawdziła swoją teorię. Prędzej zginie niż postawi stopę na jego ziemi. Scarlett pojawiło się w głównym korytarzu gdy tylko zawiadomiono ją o przybyciu matki. Dziwnie szybki uścisk i nerwowy uśmiech zdradzał, że coś jest nie tak. Megara postanowiła jednak, że porozmawia z nią gdy minie ferwor ostatnich przygotowań. Pozwoliła jej odejść i przyprowadzić dzieci a sama weszła do jednego z przygotowanych salonów. Z początku nawet go nie zauważyła. Usiadła w jednym z foteli wyciągając z niewielkiej torebki papierośnice. Odpaliła jednego i zaciągnęła się kilka razy. To właśnie wtedy poczuła, że ktoś się jej przygląda. Tylko jedna osoba była na tyle bezczelna by nie uprzedzić o swojej obecności. Na tyle dumna by wpatrywać się w nią bez słowa. Wypuściła z ust kłęb dymu. - Nie powiedziała mi, że tu będziesz- - zaczęła spokojnie i powoli. Po tylu latach nauczyła się jak tłumić wszelkie mocje. Nie okazywać strachu, gniewu czy bólu. Zaciągnęła się po raz kolejny. Przeklinała samą siebie jedynie za to, że miała na sobie suknię w barwach Carrowów. Co prawda kreacjach idealnie podkreślała ją wciąż niezwykle atrakcyjną figurę i zakrywała pewne mankamenty związane z wiekiem ale wciąż były to kolory Carrowów. - Bądź tak dobry i nalej mi drinka- ktoś niezorientowany w sytuacji mógłby się dosłuchać w jej głosie nutkę słodyczy. Cóż lepsze to niż pełne jadu uwagi i zgrzytanie zębów. Prawda była taka, że nie była wstanie ruszyć się z miejsca. Bała się choć na niego spojrzeć. Niech wraca do tej groty z której wylazł i niech da jej spędzić święta z rodziną.
Stałem z ponczem i uśmiecham się szyderczo do portretu, który odwrotnie niż ja nie miał rzuconego (po wizycie w łazience) na uszy zaklęcia wyciszającego tę okropną muzykę i musi się z nią męczyć. Odwracam się powoli od ściany i widzę, jak Brajan zabiera moją wnuczkę na ręce i coś jej tłumaczy. Wspaniałe dziecko. Już zastanawiam się którego atenonana powinienem jej sprezentować na piąte urodziny. Ostatnimi czasy w mojej hodowli pojawiły się młode, które wydają mi się idealne na tę okazję. Ewentualnie kupię jednego z tych pociesznych małych kucyków, miniaturek atenonanów, które zresztą sam kiedyś z wujami żeśmy wymyślali krzyżując kilka ras.
Stałem i siorbałem ze szklanki, a moja droga była żona okazała się pojawić w budynku. Alarm podniosły wszystkie mięśnie w moim ciele, a pierwszym pomysłem było jak najszybsze wycofanie się do wyjścia. Niestety okazało się to niemożliwe, gdyż drzwi wyjściowe zostały zastawione przez przyjaciółki zmarłej matki Brajana. Nie marzyło mi się dyskutowanie z tamtymi starymi pannicami. Chociaż z dwojga złego... nie udalo mi się jednak odpowiednio zareagować, bowiem już podniosłem spojrzenie na Megarę i... to był koniec pragnienia ucieczki.
Bo przecież wyglądała wspaniale, lepiej niż ją zapamiętałem. Te włosy, ta wrodzona gracja, ten krok pewny siebie.
Cokolwiek by tutaj nie robiła, nie chciałem zrezygnować z oglądania jej. Chociaż oczywiście jednocześnie się irytowałem na samego siebie. Bo faktycznie każde nasze ostatnie spotkanie kończyło się wielką kłótnią, a ostatnie jej spekakularnym wyjazdem i muchami w nosie.
Zauważyła mnie. Nie była ucieszona i to mnie w jakiś sposób bardziej zadowoliło niż gdyby wyskoczyła z rozciągniętymi na całą szerokość pokoju ramionami i chciała mnie ściskać za niewidzenie się przez tak długi okres.
- Powiedziałbym ci to samo, ale nie bedę mówił oczywistościami - na jej prośbe nie mogłem odmówić, resztkę dżentelmeństwa w sobie miałem. Dobrze wiedząc, co najbardziej lubiła pić (czy tylko wąchać), powiadam: - Niestety, nie mają tu dobrej whisky. Powinienem na przyszłość pamiętać o tym, żeby sprezentować im kilka butelek
Albo kilka ciężarówek.
Surrealistyczna rozmowa dopiero rozpoczęta, a mnie już bawi do łez. Nie płaczę narazie, ale kto wie.
Ta jej kreacja była równie śmieszna, a właściwie to dopełniała absudalności całego spotkania. Szeroka w ramionach, dopasowana w pasie. Pas Megara wciąż miała zadziwiająco atrakcyjny, nawet jeżeli kilkoro dzieci już zdążyło się przez ten brzuch przetoczyć. Najbardziej przytyła przy Lycusie, jaka szkoda, że mimo tego poświęcenia dziecko wyszło... takie delikatne. Nie byłem z niego dumny, bo jak być dumnym z kogoś, kto nie chce się uczyć, nie chce poszerzać swojej wiedzy o atenonanach, przestaje na podstawowych czynnościach, nie myśli o przejęciu interesu. Mogłem się oczywiście tego spodziewać, że zostawiając jej synów pod opieką, skazywałem ich na wychowanie nie takie na jakie mógłbym się godzić, z którego mógłbym być dumny. Na całe szczęście mam jeszcze Scarlett i tego jej męża. Absolutnie podobnego do rodziców, z tym mankamentem, że szybko nie umrze, bo chory nie jest. Ale moja córka wydawała się być szczęśliwa z tym chłopcem. Był chłopcem, bo starszy od niej tylko o kilka miesięcy. Do dziś uważam, że mężczyzna powinien być starszy od swej kobiety. Może nie myślę o takiej róznicy wieku, która dzieliła mnie i Megarę - nasze małżeństwo nie przetrwało próby czasu. Ale już prędzej te 11 lat niż 30 lat, które dzieliły mnie i pannę z którą mam dziecko od dwóch lat. Wtedy uznawałem nasz romans za ekscytujący, ale dziś przejrzałem na oczy i jest dla mnie tylko zabawny. Zresztą tamta kobieta żyje z innym mężczyzną i nic mnie nie interesuje. A dziecko oddałem niańkom, które mam nadzieję wychowają go lepiej, niż Megara wychowała Heraklesa (jak mogłem zgodzić sie na to imię), Byrona i Lycusa. Mały Humphrey będzie wspaniałym dżentelmenem, już bowiem widać, że ma dobry kontakt ze zwierzętami.
W kazdym razie nalewam jej ponczu i podaję, by nie to spytać, ni zagaić:
- Słyszałem, że mieszkasz teraz za oceanem
Oczywiście, że musiałem słyszeć.
Stałem i siorbałem ze szklanki, a moja droga była żona okazała się pojawić w budynku. Alarm podniosły wszystkie mięśnie w moim ciele, a pierwszym pomysłem było jak najszybsze wycofanie się do wyjścia. Niestety okazało się to niemożliwe, gdyż drzwi wyjściowe zostały zastawione przez przyjaciółki zmarłej matki Brajana. Nie marzyło mi się dyskutowanie z tamtymi starymi pannicami. Chociaż z dwojga złego... nie udalo mi się jednak odpowiednio zareagować, bowiem już podniosłem spojrzenie na Megarę i... to był koniec pragnienia ucieczki.
Bo przecież wyglądała wspaniale, lepiej niż ją zapamiętałem. Te włosy, ta wrodzona gracja, ten krok pewny siebie.
Cokolwiek by tutaj nie robiła, nie chciałem zrezygnować z oglądania jej. Chociaż oczywiście jednocześnie się irytowałem na samego siebie. Bo faktycznie każde nasze ostatnie spotkanie kończyło się wielką kłótnią, a ostatnie jej spekakularnym wyjazdem i muchami w nosie.
Zauważyła mnie. Nie była ucieszona i to mnie w jakiś sposób bardziej zadowoliło niż gdyby wyskoczyła z rozciągniętymi na całą szerokość pokoju ramionami i chciała mnie ściskać za niewidzenie się przez tak długi okres.
- Powiedziałbym ci to samo, ale nie bedę mówił oczywistościami - na jej prośbe nie mogłem odmówić, resztkę dżentelmeństwa w sobie miałem. Dobrze wiedząc, co najbardziej lubiła pić (czy tylko wąchać), powiadam: - Niestety, nie mają tu dobrej whisky. Powinienem na przyszłość pamiętać o tym, żeby sprezentować im kilka butelek
Albo kilka ciężarówek.
Surrealistyczna rozmowa dopiero rozpoczęta, a mnie już bawi do łez. Nie płaczę narazie, ale kto wie.
Ta jej kreacja była równie śmieszna, a właściwie to dopełniała absudalności całego spotkania. Szeroka w ramionach, dopasowana w pasie. Pas Megara wciąż miała zadziwiająco atrakcyjny, nawet jeżeli kilkoro dzieci już zdążyło się przez ten brzuch przetoczyć. Najbardziej przytyła przy Lycusie, jaka szkoda, że mimo tego poświęcenia dziecko wyszło... takie delikatne. Nie byłem z niego dumny, bo jak być dumnym z kogoś, kto nie chce się uczyć, nie chce poszerzać swojej wiedzy o atenonanach, przestaje na podstawowych czynnościach, nie myśli o przejęciu interesu. Mogłem się oczywiście tego spodziewać, że zostawiając jej synów pod opieką, skazywałem ich na wychowanie nie takie na jakie mógłbym się godzić, z którego mógłbym być dumny. Na całe szczęście mam jeszcze Scarlett i tego jej męża. Absolutnie podobnego do rodziców, z tym mankamentem, że szybko nie umrze, bo chory nie jest. Ale moja córka wydawała się być szczęśliwa z tym chłopcem. Był chłopcem, bo starszy od niej tylko o kilka miesięcy. Do dziś uważam, że mężczyzna powinien być starszy od swej kobiety. Może nie myślę o takiej róznicy wieku, która dzieliła mnie i Megarę - nasze małżeństwo nie przetrwało próby czasu. Ale już prędzej te 11 lat niż 30 lat, które dzieliły mnie i pannę z którą mam dziecko od dwóch lat. Wtedy uznawałem nasz romans za ekscytujący, ale dziś przejrzałem na oczy i jest dla mnie tylko zabawny. Zresztą tamta kobieta żyje z innym mężczyzną i nic mnie nie interesuje. A dziecko oddałem niańkom, które mam nadzieję wychowają go lepiej, niż Megara wychowała Heraklesa (jak mogłem zgodzić sie na to imię), Byrona i Lycusa. Mały Humphrey będzie wspaniałym dżentelmenem, już bowiem widać, że ma dobry kontakt ze zwierzętami.
W kazdym razie nalewam jej ponczu i podaję, by nie to spytać, ni zagaić:
- Słyszałem, że mieszkasz teraz za oceanem
Oczywiście, że musiałem słyszeć.
Powinna zająć się wnuczką, powinna zamienić choćby dwa słowa z zięciem. Już nawet rozmowa z tymi startymi kwokami wydała się lepszym pomysł niż siedzenie w miejscy i wsłuchiwanie się w dudnienie własnego serca. Ile tym razem minie czasu zanim zapomni o jego istnieniu. Zakopie się w kolejne stosy papierów i wymaże to przeklęte imię ze swojej głowy. Tak wiele kosztowało ją, żeby znów móc zacząć żyć po tym co zrobił. Dla czego własna córka zmusza ją do takiego poświęcenia? Uśmiechnęła się w duchu. Tak ją przecież wychowała. Scarlett miała być dobrym duchem, matką nie tylko dla swoich braci ale też dla rodziców. Wiedziała, że złożyła na jej barkach ogromny ciężar ale wierzyła, że sobie poradzi. Pod tymi sarnimi oczami kryła się ogromna siła, jedyna pozytywna cecha jaką odziedziczyła po swoich rodzicach. Słysząc jego głos poczuła dziwne ukucie smutku. Może powinna unieść brwi i wypełnić przestrzeń wokół siebie ironicznym śmiechem. Powinna, zdecydowanie powinna. Ale jak skoro jej ciało było wstanie wykonać jedynie ten prosty ruch dłonią, prowadząc papieros do jej ust. Żeby skończyli tak jak my? pytanie ,którego nie odważyła się zadać. Nie chciała robić scen. Nie teraz gdy Scarlett zadała sobie tyle trudu. Moje biedna córeczka . - Wiesz jacy są Malfoyowie. Tylko to okropne francuskie wino - zmusiła się do tego by ponownie otworzyć usta. Jak karykaturalnie to wyglądało? Ona ubrana w barwy do, których formalnie nie miła już żadnych praw. Ona kpiąca z rodu do którego znów należała. On stojący tak blisko niej. On zapełniający szklankę kolorowym płynem. Czyżby nic się nie zmieniło? Znów miała te trzydzieści lat i budziła się co rano u boku męża, który chciał tyko tego by była szczęśliwa? Czuła jak jej serce znów zaczyna pękać, odpadał kawałek po kawałku i znikał gdzieś w ciemność. On wróci do tego swojego bękarta, do dziwki którą sobie przygruchał. Ona wsiądzie do pociągu i znów zostanie sama zakopana w papierach. Pomyśleć, że kilkadziesiąt lat temu była tak głupia, że chciała oddać wszystkie skarby świata za choćby możliwość takiego życia. Wrzuciła niedopałek do kryształowej popielniczki i wzięła od niego szklankę. Nie czekała choćby sekundy. Przyłożyła usta do naczynia biorą z niego łyk. Słabe, bo to przecież rodzinne przyjęcie ale i tak poczuła się lepiej. Przynajmniej zniknęła to drażniąca suchość w gardle. To właśnie wtedy pozwoliła sobie na uniesienie wzroku. Chyba chciała zobaczyć mężczyznę, który chyli się już na grobem. Chciała zobaczyć, że wystarczy go tylko pchnąć by wreszcie opuścił ten świat. Lycus dostanie to co mu się należy podobnie jak jej pozostali synowie. Jeśli Deimos choćby przez chwilę pomyślał, że odda wszystko dzieciom Fobosa albo co gorsza uczyni tego małego bękarta głównym dziedzicem to chyba za słabo ją znał. Jak tylko wyda z siebie ostatnie tchnienie Megara zrobi wszystko by zarówno ten dzieciak jak i jego matka nie zobaczyli choć jednego galeona. Tyle, że Deimos wciąż wydawał się trzymać wyjątkowo dobrze. Po tymi siwymi włosami i skórą pełną zmarszczek wciąż mogła dostrzec człowieka, którego kiedyś tak mocno kochała. Szybko przeniosła wzrok gdzieś w bok chwilę później znów mocząc usta w korowym płynie.
- Tak - przyznała w końcu. Wciąż nie zmieniając tonu głosu dobrze ukryła zdziwienie. Czyżby Deimos interesował się tym co robi? Zaraz jednak pozbyła się tej myśli. Gdziekolwiek się ruszył pewnie ktoś wspominał co o niej byleby tylko sprawdzić jego reakcje. Arystokracja przecież uwielbiała dźgać siebie kijami i sprawdzać kto pierwszy pęknie. Zawsze były jeszcze dzieci. Chociaż nigdy nie przeszłoby jej nawet przez myśl, że któreś z nich mogłoby z nim rozmawiać dłużej niż przez pięć minut. - Myślałam nawet żeby cię zaprosić ale to długa i męcząca podróż. Wiem przecież jak ich nie lubisz- to nie powinno tak zabrzmieć. Ta dziwna szorstkość, ten przeszywający chłód. Minęło tyle lat…przed czym tym razem się bronisz Megaro? On już ci nic nie zrobi. Jeśli kiedykolwiek miał na tobą jakąś władzę utracił ją tamtego dnia. I w końcu Marseet wyglądało tak jakby nigdy tam nie mieszkała.
- Tak - przyznała w końcu. Wciąż nie zmieniając tonu głosu dobrze ukryła zdziwienie. Czyżby Deimos interesował się tym co robi? Zaraz jednak pozbyła się tej myśli. Gdziekolwiek się ruszył pewnie ktoś wspominał co o niej byleby tylko sprawdzić jego reakcje. Arystokracja przecież uwielbiała dźgać siebie kijami i sprawdzać kto pierwszy pęknie. Zawsze były jeszcze dzieci. Chociaż nigdy nie przeszłoby jej nawet przez myśl, że któreś z nich mogłoby z nim rozmawiać dłużej niż przez pięć minut. - Myślałam nawet żeby cię zaprosić ale to długa i męcząca podróż. Wiem przecież jak ich nie lubisz- to nie powinno tak zabrzmieć. Ta dziwna szorstkość, ten przeszywający chłód. Minęło tyle lat…przed czym tym razem się bronisz Megaro? On już ci nic nie zrobi. Jeśli kiedykolwiek miał na tobą jakąś władzę utracił ją tamtego dnia. I w końcu Marseet wyglądało tak jakby nigdy tam nie mieszkała.
Najchętniej zawtórowałbym jej w tym narzekaniu na Malfoyowe wino, ale byłoby to chyba już przesada. Dlatego powracam do pierwszego wątku, który na nas padł.
- Wyglądasz wspaniale w tej sukni, nawet jeżeli włożyłaś ją niby przypadkiem - musiała wiedzieć, że te barwy na niej zawsze napawały mnie niewytłumaczalną dumą. Nikt nigdy nie sądził, że blondynki mogą wygladać tak pięknie w ciemnej pomarańczy, ale jej było w tym do twarzy.
Spoglada na papierosa, którego ona gasi w popielniczce.
- Primrose zaraz przybiegnie, skarżyła się, że ten dym ją gryzie
Ech te dzieci, ja paliłem odkąd umiałem się zaciągać. Ostatnimi czasy nie palę, bo matka Humphreya jest walniętą kobietą i namówiła mnie do zdrowego trybu życia. Ale kiedy Megara z taką wyższością zaciągała się papierosem, obserwowałem jej wymalowane usta i chciałem ni to skosztować dymu, a najchętniej dymu z jej ust.
Ciekawość czy tylko nikomu niepotrzebna wiedza, tak czy siak, miałem skądś informację o miejscu przebywania byłej żony. W gruncie rzeczy nie było o nią tak trudno. Jeżeli słyszałem, że Scarlett chciała wziąć małą na odwiedziny do babci, musiałem spytać gdzie jadą. Ewentualnie mogłem zawsze dowiedzieć się o tym od innych dzieci. Naiwny Lycus wciąż wierzył, że jeżeli powie mi, gdzie jest matka, zaraz wyruszę w drogę i przywiozę ją spowrotem do domu.
- Czy są tam tak piękne tereny jak w Yorkshire? - zadaję pierwsze z pytań, lecz tonem, który współgra z jej złośliwością, moją obojętnością.
Oczywiście, że nie ma. Nigdzie nie jest tak pięknie jak w naszym Marseet. Jak było w nim pięknie póki tam żyliśmy razem, dziś bowiem cała posiadłość wydaje się tak pusta i lodowata. Jak ten ton, którym Megara mnie właśnie uraczyła. Nie mieszkam w Marseet, nie mam też tylu wspaniałych wspomnień. Przeprowadziłem się do mniejszego pałacu przylegającego do największej stadniny, którą posiadamy. Przetransportowałem tam resztę swoich atenonanów. Pomaga mi w jej prowadzeniu jeden z synów Fobosa, Orson. Dotychczas pogardzałem tym, że miał matkę z Shackelbotów, natomiast od kilku lat wcale mi to już nie przeszkadza, a jego pocieszna czarna twarz jest dla mnie nawet w jakiś sposób ważna. Zresztą doczekał się już pierwszego syna, którego nazwał na moją cześć - czy więc mogę jeszcze chować urazę do kogoś, kto nazwał małe mulaciątko moim imieniem?
Rosnąca ilość wnuków, dorastające dzieci, przyjaciele, których już nie ma z nami. Nim pokazała się tutaj Megara, czekałem na Morfeusza, ciekaw czy jeszcze go widać, czy już zbladł do przeźroczystości. Wyglądał dużo gorzej odemnie, chociaż może to kwestia koloru włosów: moje dopiero gdzieniegdzie były siwe, jego nie dość że od zawsze białe jak śnieg, teraz jeszcze przerzedzały się i dziś chodził z zakolami, które odsłaniały wysokie czoło. Abraxus może być tylko szcześliwy, że udało mu się odejść z tego świata podczas wojny. Dziś czasami widuję go na korytarzach pałacu w którym mieszka obecnie Morfeusz. Nie wiem jak ta dwójka może wspólnie funkcjonować, ja chyba bym zmienił pałac jak najprędzej. W całej tej przyjaźni, którą zyliśmy, po śmierci Abraxus wydawał się być jeszcze bardziej przerażający. Rodziny się jednak nie wybiera, a Morfeusz jest praktycznie tak samo blady jak jego kuzyn, więc może to jest przepis na udane współżycie z kuzynem.
- Podejrzewam, że w takim razie też jesteś zmęczona podróżą
To się nazywa small talk?
- Wyglądasz wspaniale w tej sukni, nawet jeżeli włożyłaś ją niby przypadkiem - musiała wiedzieć, że te barwy na niej zawsze napawały mnie niewytłumaczalną dumą. Nikt nigdy nie sądził, że blondynki mogą wygladać tak pięknie w ciemnej pomarańczy, ale jej było w tym do twarzy.
Spoglada na papierosa, którego ona gasi w popielniczce.
- Primrose zaraz przybiegnie, skarżyła się, że ten dym ją gryzie
Ech te dzieci, ja paliłem odkąd umiałem się zaciągać. Ostatnimi czasy nie palę, bo matka Humphreya jest walniętą kobietą i namówiła mnie do zdrowego trybu życia. Ale kiedy Megara z taką wyższością zaciągała się papierosem, obserwowałem jej wymalowane usta i chciałem ni to skosztować dymu, a najchętniej dymu z jej ust.
Ciekawość czy tylko nikomu niepotrzebna wiedza, tak czy siak, miałem skądś informację o miejscu przebywania byłej żony. W gruncie rzeczy nie było o nią tak trudno. Jeżeli słyszałem, że Scarlett chciała wziąć małą na odwiedziny do babci, musiałem spytać gdzie jadą. Ewentualnie mogłem zawsze dowiedzieć się o tym od innych dzieci. Naiwny Lycus wciąż wierzył, że jeżeli powie mi, gdzie jest matka, zaraz wyruszę w drogę i przywiozę ją spowrotem do domu.
- Czy są tam tak piękne tereny jak w Yorkshire? - zadaję pierwsze z pytań, lecz tonem, który współgra z jej złośliwością, moją obojętnością.
Oczywiście, że nie ma. Nigdzie nie jest tak pięknie jak w naszym Marseet. Jak było w nim pięknie póki tam żyliśmy razem, dziś bowiem cała posiadłość wydaje się tak pusta i lodowata. Jak ten ton, którym Megara mnie właśnie uraczyła. Nie mieszkam w Marseet, nie mam też tylu wspaniałych wspomnień. Przeprowadziłem się do mniejszego pałacu przylegającego do największej stadniny, którą posiadamy. Przetransportowałem tam resztę swoich atenonanów. Pomaga mi w jej prowadzeniu jeden z synów Fobosa, Orson. Dotychczas pogardzałem tym, że miał matkę z Shackelbotów, natomiast od kilku lat wcale mi to już nie przeszkadza, a jego pocieszna czarna twarz jest dla mnie nawet w jakiś sposób ważna. Zresztą doczekał się już pierwszego syna, którego nazwał na moją cześć - czy więc mogę jeszcze chować urazę do kogoś, kto nazwał małe mulaciątko moim imieniem?
Rosnąca ilość wnuków, dorastające dzieci, przyjaciele, których już nie ma z nami. Nim pokazała się tutaj Megara, czekałem na Morfeusza, ciekaw czy jeszcze go widać, czy już zbladł do przeźroczystości. Wyglądał dużo gorzej odemnie, chociaż może to kwestia koloru włosów: moje dopiero gdzieniegdzie były siwe, jego nie dość że od zawsze białe jak śnieg, teraz jeszcze przerzedzały się i dziś chodził z zakolami, które odsłaniały wysokie czoło. Abraxus może być tylko szcześliwy, że udało mu się odejść z tego świata podczas wojny. Dziś czasami widuję go na korytarzach pałacu w którym mieszka obecnie Morfeusz. Nie wiem jak ta dwójka może wspólnie funkcjonować, ja chyba bym zmienił pałac jak najprędzej. W całej tej przyjaźni, którą zyliśmy, po śmierci Abraxus wydawał się być jeszcze bardziej przerażający. Rodziny się jednak nie wybiera, a Morfeusz jest praktycznie tak samo blady jak jego kuzyn, więc może to jest przepis na udane współżycie z kuzynem.
- Podejrzewam, że w takim razie też jesteś zmęczona podróżą
To się nazywa small talk?
-Nie pochlebiaj sobie. To tylko stare przyzwyczajenia - obojętność czy znudzenie idealnie maskowały rosnącą irytacje. To oczywiste, że nie podobały się jej te słowa nawet gdy miały być komplementem. Nie wierzyła w to, że popełniła tak kardynalny błąd. Czyżby na starość robiła się sentymentalna? Przecież nie zrobiła tego specjalnie. To nie tak, że chciała ujrzeć na jego twarzy ten znajomy wyraz, który był dla niej niemal jak hołd. Przecież nie miała pojęcia, że i jego zaproszono. Upiła kolejny łyk powoli czując, że jeśli chce przeżyć ten dzień bez większych problemów to na jednym drinku na pewno się nie skończy. - Rzuciłeś palenie?- - to było bardziej stwierdzeni niż rzeczywiste pytanie. Ale to nie było najważniejsze. Ta drwina zaplątana gdzieś w melodyjny głos. Ukucie żalu, sentyment do tak pięknych wspomnień. Bo czy to nie zapach jego cygar sprawiał, że choć na chwilę mogła odpocząć, rozluźnić się, zapomnieć o wiecznie niekończących się koszmarach. Miała ochotę się roześmiać. Śmiać tak długo aż zabraknie jej tchu. Kiedy ta komedia się skończy i nie będzie mogła znów normalnie oddychać?
Na dźwięk swojego imienia dziewczynka odwróciła swoją piękną główkę w ich stronę i tylko ramiona ojca powstrzymywały ją przed przybiegnięciem do nich. - Bezczelna księżniczka - w jej ustach było to jeden z najpiękniejszych komplementów. Wzrok wpatrzony w niewielką postać wyrażał szczerą miłość. Kiedyś podobnym spojrzeniem obdarzała Deimosa. Ale dzisiaj to już nie ważne. Liczyły się tylko dzieci a teraz też jej wspaniałe wnuki. Primrose, dwuletni synek Lycusa Oktavian i bliźniaki rosnące pod sercem młodej żony Heraklesa. Przyjechałaś tu dla nich. Przejechałaś by móc nacieszyć wzrok twarzami dzieci i wnuków. Nic innego nie ma znaczenia . Powtarzała w duchu niczym mantrę. Pomagało? Już chyba lepszy był ten nieszczęsny poncz.
Kącik jej ust drgnął w lekkim rozbawieniu. Czuła co chciał osiągnąć tym pytaniem ale nie miała zamiaru dać mu satysfakcji. - Ameryka to piękny kraj. Tak różnorodny po względem wyglądu i klimatu. Nie to co wiecznie deszczowe królestwo i jego wiecznie niekończące się bagna - niechęć do rodzinnej ziemi, niechęć do ziemi byłego męża. Każdym słowem podkreślała, że nie ma już nic wspólnego z jego światem. Jej dom był gdzieś po drugiej stronie świata, gdzie nikt nigdy nie słyszał o Carrowach. - Ale chyba najbardziej podobało mi się w gdy byłam w Bombaju albo może Nowa Zelandia. Tam się najbardziej podobało Bayronowi. Kupiłam mu wtedy kucyka, na którym uczył się jeździć. Nie masz pojęcia jak kochał to zwierze - No tak, nie masz. Żona zabrała ci najmłodszego syna, gdy ten miał zaledwie sześć lat a ty nie powiedziałeś nawet słowa. Nie zwróciłeś uwagi na jego łzy, gdy wyjeżdżali. Nie obeszło cię to prawda? Miałeś nadzieję, że gdy wyjedzie będziesz mógł jakoś wpłynąć do Lycus i Heraklesa, ale było już za późno. Pierwszy wolał towarzystwo książek, drugi Fobosa. Było już za późno, na wszystko było już za późno. Ona wyjechała a ty nie zrobiłeś nic żeby ją powstrzymać. Specjalnie przywołał na swoją twarz wesoły uśmiech, gdy mówiła o miejscach, które widziała. Specjalnie wspomniała o tym jak jego syn uczył się jeździć z dala od niego. Po tylu latach wciąż była na tyle głupia by sądzić, że uda się jej wymusić na nim jakąkolwiek reakcję. - Na szczęście zdążyłam wypocząć po podróży. Ale nawet zmęczenie nie przeszkodziłoby mi w przyjściu. Tak dawno nie widziałam moich dzieci - Tak, moich a nie naszych . W końcu do w pokoju wparowała jej najmłodsza pociecha. Wyczuwała w chłopcu niezdrowe podniecenie, co jeszcze wyraźniej wskazywały jego wiecznie zmieniające kolor włosy. Czarne a to znów platynowo białe. Jak gdyby nie mógł się zdecydować, któremu z rodziców chciał się przypodobać. Megara natychmiast podniosła się z miejsca przygarniając go do siebie. Trzymała go w tym dziwnym uścisku przez kilka chwil poczym oddała go ojcu. Byron z podnieceniem zaczął opowiadać jak to Herakles zabrał go do jednej ze stajni i pozwolił jeździć na aetonie przeznaczonym do wyścigów. Nie miał pojęcia, że fakt iż spędził pierwsze dni świątecznej przerwy w domu starszego brata był tajemnicą. Młody wiek nie pozwalał mu zrozumieć, że matka robiła wszystko by ograniczyć jego kontakt z ojcem do potrzebnego minimum. I tak coraz mocniej przypominał jej, Deimosa…tą mniej ironiczną i wyniosłą wersję. Herakles wślizgnął się do pokoju składając na policzku matki delikatny pocałunek. Mimo, że jego twarz jak zwykle przypominała wyciosaną z kamienia Megara wyraźnie widziała ten ironiczny uśmiech kryjący się w zielonych oczach. On jeden stanowił dla niej wieczna zagadkę. Zawsze zdawało jej się, że jest bliższy Carrowom niż Malfoyom. Na szczęście udało jej się złagodzić jego wrodzone cechy nauką francuskiego i gry na saksofonie ku ogólnej dezaprobacie jego ojca. Mimo to Herakles wdał się w swego wuja i to jego obdarzył istnie synowskim uczuciem. Megara nigdy się nie dowiedziała, co było kością niezgody pomiędzy ojcem i synem. Osobiście stawiała na fakt, że, mimo iż Herakles był naprawdę wspaniałym jeźdźcem i miał na swoim koncie nie jedno zwycięstwo traktował wyścigi jak sport a same konie jak rozrywkę. Wybrał życie w wiedźmiej staży zamiast przejąć interes po ojcu. Więc ostatnia nadzieja w dwunastoletnim Byronie. Biednym dziecku, które całe swojego dzieciństwo przyglądał się kłótnią pomiędzy rodzicami. Oparciem w tym szaleństwie miało być dla niego starsze rodzeństwo. Ci choć tak wspaniali byli zdecydowanie różni od siebie a każde próbowało ciągnąć chłopca w wyznaczonym przez siebie kierunku. Czyżby było mu przeznaczone szaleństwo? Tak jak ojcu i matce?
Na dźwięk swojego imienia dziewczynka odwróciła swoją piękną główkę w ich stronę i tylko ramiona ojca powstrzymywały ją przed przybiegnięciem do nich. - Bezczelna księżniczka - w jej ustach było to jeden z najpiękniejszych komplementów. Wzrok wpatrzony w niewielką postać wyrażał szczerą miłość. Kiedyś podobnym spojrzeniem obdarzała Deimosa. Ale dzisiaj to już nie ważne. Liczyły się tylko dzieci a teraz też jej wspaniałe wnuki. Primrose, dwuletni synek Lycusa Oktavian i bliźniaki rosnące pod sercem młodej żony Heraklesa. Przyjechałaś tu dla nich. Przejechałaś by móc nacieszyć wzrok twarzami dzieci i wnuków. Nic innego nie ma znaczenia . Powtarzała w duchu niczym mantrę. Pomagało? Już chyba lepszy był ten nieszczęsny poncz.
Kącik jej ust drgnął w lekkim rozbawieniu. Czuła co chciał osiągnąć tym pytaniem ale nie miała zamiaru dać mu satysfakcji. - Ameryka to piękny kraj. Tak różnorodny po względem wyglądu i klimatu. Nie to co wiecznie deszczowe królestwo i jego wiecznie niekończące się bagna - niechęć do rodzinnej ziemi, niechęć do ziemi byłego męża. Każdym słowem podkreślała, że nie ma już nic wspólnego z jego światem. Jej dom był gdzieś po drugiej stronie świata, gdzie nikt nigdy nie słyszał o Carrowach. - Ale chyba najbardziej podobało mi się w gdy byłam w Bombaju albo może Nowa Zelandia. Tam się najbardziej podobało Bayronowi. Kupiłam mu wtedy kucyka, na którym uczył się jeździć. Nie masz pojęcia jak kochał to zwierze - No tak, nie masz. Żona zabrała ci najmłodszego syna, gdy ten miał zaledwie sześć lat a ty nie powiedziałeś nawet słowa. Nie zwróciłeś uwagi na jego łzy, gdy wyjeżdżali. Nie obeszło cię to prawda? Miałeś nadzieję, że gdy wyjedzie będziesz mógł jakoś wpłynąć do Lycus i Heraklesa, ale było już za późno. Pierwszy wolał towarzystwo książek, drugi Fobosa. Było już za późno, na wszystko było już za późno. Ona wyjechała a ty nie zrobiłeś nic żeby ją powstrzymać. Specjalnie przywołał na swoją twarz wesoły uśmiech, gdy mówiła o miejscach, które widziała. Specjalnie wspomniała o tym jak jego syn uczył się jeździć z dala od niego. Po tylu latach wciąż była na tyle głupia by sądzić, że uda się jej wymusić na nim jakąkolwiek reakcję. - Na szczęście zdążyłam wypocząć po podróży. Ale nawet zmęczenie nie przeszkodziłoby mi w przyjściu. Tak dawno nie widziałam moich dzieci - Tak, moich a nie naszych . W końcu do w pokoju wparowała jej najmłodsza pociecha. Wyczuwała w chłopcu niezdrowe podniecenie, co jeszcze wyraźniej wskazywały jego wiecznie zmieniające kolor włosy. Czarne a to znów platynowo białe. Jak gdyby nie mógł się zdecydować, któremu z rodziców chciał się przypodobać. Megara natychmiast podniosła się z miejsca przygarniając go do siebie. Trzymała go w tym dziwnym uścisku przez kilka chwil poczym oddała go ojcu. Byron z podnieceniem zaczął opowiadać jak to Herakles zabrał go do jednej ze stajni i pozwolił jeździć na aetonie przeznaczonym do wyścigów. Nie miał pojęcia, że fakt iż spędził pierwsze dni świątecznej przerwy w domu starszego brata był tajemnicą. Młody wiek nie pozwalał mu zrozumieć, że matka robiła wszystko by ograniczyć jego kontakt z ojcem do potrzebnego minimum. I tak coraz mocniej przypominał jej, Deimosa…tą mniej ironiczną i wyniosłą wersję. Herakles wślizgnął się do pokoju składając na policzku matki delikatny pocałunek. Mimo, że jego twarz jak zwykle przypominała wyciosaną z kamienia Megara wyraźnie widziała ten ironiczny uśmiech kryjący się w zielonych oczach. On jeden stanowił dla niej wieczna zagadkę. Zawsze zdawało jej się, że jest bliższy Carrowom niż Malfoyom. Na szczęście udało jej się złagodzić jego wrodzone cechy nauką francuskiego i gry na saksofonie ku ogólnej dezaprobacie jego ojca. Mimo to Herakles wdał się w swego wuja i to jego obdarzył istnie synowskim uczuciem. Megara nigdy się nie dowiedziała, co było kością niezgody pomiędzy ojcem i synem. Osobiście stawiała na fakt, że, mimo iż Herakles był naprawdę wspaniałym jeźdźcem i miał na swoim koncie nie jedno zwycięstwo traktował wyścigi jak sport a same konie jak rozrywkę. Wybrał życie w wiedźmiej staży zamiast przejąć interes po ojcu. Więc ostatnia nadzieja w dwunastoletnim Byronie. Biednym dziecku, które całe swojego dzieciństwo przyglądał się kłótnią pomiędzy rodzicami. Oparciem w tym szaleństwie miało być dla niego starsze rodzeństwo. Ci choć tak wspaniali byli zdecydowanie różni od siebie a każde próbowało ciągnąć chłopca w wyznaczonym przez siebie kierunku. Czyżby było mu przeznaczone szaleństwo? Tak jak ojcu i matce?
- Jeżeli takie przypadki zdarzają ci się częściej, to mogę być tylko dumny, że amerykanie moga nauczyć sie trochę o stylu - nie znajdzie Megara ani śladu po komplementach o których myślę ja, bo sama się od nich broni nogami i rękami. A ja przecież dobrze wiem już jak ci ludzie z jej nowej ojczyzny zmienili świat mody. Nawet ja się poddałem tym zmianom i już nie noszę kapelusza, odkąd Kennedy dał za przykład gołą głowę. Wcześniej praktycznie zawsze miałem na głowie przykrycie, dziś zapominam w ciepłe dni o tym, chociaż w wielkie słońce zdarza mi się nosić tak zwaną czapkę z daszkiem - kolejny wymysł amerykanów.
Faktem jest, że moja była żona trzyma się wyjątkowo dobrze. Widzę nie tylko jej figurę, ale myślę również o tym, jak wyniosłą ma i przy okazji dostojną pozę. Jakby wcale nie zwiedziła całego świata, jakby godzinę temu wysiadła z powozu wiozącego nas z Marseet. Jakby się nic nie zmieniło, a ona wcale nie rozwaliła mi serca te kilka lat temu. Bo to jej wina, tylko i wyłącznie jej.
Wiem, że to pozory, które musi utrzymywać. Że chce wyglądać na twardą kobietę, która poradziła sobie bezemnie, która staneła na nogach i rozpoczęła nowe życie. Wiem również jak ją mógłbym z tego przekonania łatwo wybić. Były dwa sposoby o których wiedziałem. Po pierwsze spytałbym, jak jej życie w pojedynkę. Była tak niedostępna, że nie wierzę, by przygruchała sobie nowego faceta. Ale z drugiej strony to mnie ogromnie fascynowało. Czy ma kogoś. Ale najgorsze co mógłbym jej zrobić, to wypowiedzieć imię matki Humphreya. D e l i l a h. Praktycznie każda nasza rozmowa, która dotyczyła jej, albo w domyśle mego syna, którego Megara uporczywie nazywała bękartem (tak jakby nie miał normalnego imienia), była dla mej byłej żony istną k a t o r g ą. Co czyniło te rozmowy równie fatalne dla mnie. Nie znosiłem tych wszystkich momentów, w których chciała mi wmówić, że to moja wina, że się rozstaliśmy.
Nie. To jej wina. Żyliśmy sobie w idealnym świecie, nasz najmłodszy syn miał sześć lat, sądziłem że wychowam go na idealnego następcę, a ona z dnia na dzień spakowala się i wyjechała. Nie rozumiałem jej powodów, dziwnych spojrzeń i tego, dlaczego mówi mi, że od dziś będzie mieszkać na drugim końcu świata. Czy było jej tak ze mną źle, cóż takiego zrobiłem, że chciała mnie zostawić? Na dodatek w tamtym czasie sądziłem, że skoro wydaliśmy w końcu pierwszą córkę za mąż, to Megara tylko sobie ze mnie żartuje. Nie żartowała. Złamała mi serce i postanowiła później twierdzić, że to moja wina. Jeżeli sądziła, że za nią pojadę, to sie mocno myliła. Nie zamierzałem jej gonić, może było to niemądre, ale odpokutowywałem to kolejne cztery lata. Kiedy siedziałem samotnie w Marseet i patrzyłem jak jeden syn żeni się z panną Lestrange, drugi z panną czystokrwistą od Skamanderów, a trzeci został mi odebrany i jeździł z matką po krainach dalekich i niezbadanych. Megara mylnie rozumiała mój brak działania. Myślała pewnie, że z niej zrezygnowałem. Ale to nie z niej rezygnowałem, rezygnowałem z samego siebie, unosząc się honorem i z godnością przyjmując zasadę, że jeżeli się kogoś kocha to się pozwoli mu odejść. A ona najwyraźniej ani trochę mnie nie znała, chociaż przeżyliśmy razem tyle lat.
Przygody Megary były dla mnie zagadką, nie wiedziałem nic o tym, co robiła przez ostatnie sześć lat. Podróżowała, żyła, moi synowie ją podziwiali, mnie mając za nieciekawego starca, który oszalał na punkcie swoich koni. Pewnie gdybym starał się zjednać ich sobie, albo przynajmniej przekupić podobnie jak ona ich przekupiła - może mielibyśmy dziś lepsze kontakty.
Uśmiecham się ironicznie i mówię, ledwo trzymając się na wodzy, by nie zniszczyć całej atmosfery świątecznej i nie powiedzieć jej zbyt wiele:
- Na pewno smutne jest jednak podróżowanie w samotności z dzieckiem u boku
Co mi po twoich wspaniałych krainach, skoro mam swoje bagna.
- Ograniczyłem - odpowiadam, trzymając się postanowienia, że jeszcze nie teraz, jeszcze nie wyprowadzę jej z równowagi, nie zacznę mówić o Delilah i o tym, że tak jest lepiej dla mojego zdrowia. - Zresztą, spędzam dużo czasu z Primrose i dostałem już po łapach - od księżniczki do której uśmiecham się lekko, przywołując ją tym samym do siebie. Wyrwała się z objęć ojca i biegła już przez cały pokój.W tym samym czasie pojawili się moi synowie. Lycus z Octavianem, który zatrzymał Primrose przy sobie, a raczej to ona się przy nim zatrzymała i zaczęła go ściskać.
- Gdzie się zatrzymałaś? - pytam rozleniwionym tonem, przyglądając się tej rozczulającej scenie. Widzę jak Herakles ze swoją ciężarną żoną wchodzą, by przywitać sie z siostrą. Moi synowie, oboje już dorośli, chociaż żaden z nich nie jest tym jednym jedynym, którego zawsze sobie marzyłem.
Jego wczesne stadium siedzi już przytulone do matki, ale spogląda na mnie zainteresowane. Spędził ze mną najmniej czasu, ale wydaje się najbardziej chętny do spędzenia większej ilości. Tylko nie wiem teraz, czy ja mam na to ochotę.
Zabrałaś mi wszystkich synów. Jeżeli jesteś dumna z tego, że wychowałaś ich tak a nie inaczej, to wiedz, że nie bedę miał oporów przed wyłączeniem ich z wiekszej części spadku. Są mi obcy. Są jak twoje wierne kopie i chociaż móglbym chcieć każdego z nich ukochać, bo przecież i ciebie kocham niezmiennie, mimo wszystko, to napawa mnie nienawiścią ta myśl, że żaden z nich nie jest taki, jakbym chciał by był. To rzeczywiście twoje dzieci.
Kiedy się ze mną teraz witają, nie widze w ich oczach szacunku. Więc tego ich nauczyłaś? Żeby czuli się wazniejsi odemnie? Wiesz, że jednym słowem mogę ich wyłączyć z poczetu książąt Yorku. Będą tak samo mało warci w świetle prawa, jak ty, rozwódka. Która już nie musisz nawet nosić po mnie żałoby, ale która nie dostaniesz nic, bo już wszystko co mogłaś to wziełaś.
Synów, szczęście, moje życie.
Primrose wspina się na moje kolana i zaczyna mówić mi na ucho coś, spoglądamy oboje w twoim kierunku. Bezczelna księżniczka.
Mam ochotę zgodzić sie na jej prośbe już teraz. Ale nie jestem samobójcą, a widze jak Megara ściska Byrona w swoich ramionach. Nie może się nawet do mnie wybrać, by się przywitać. Dlatego odpowiadam Primrose tak, żeby tylko ona to słyszała i zasłaniam ręką usta, by nikt nie odczytał z nich, że obiecuję jej, że później poproszę babcie do tańca.
Faktem jest, że moja była żona trzyma się wyjątkowo dobrze. Widzę nie tylko jej figurę, ale myślę również o tym, jak wyniosłą ma i przy okazji dostojną pozę. Jakby wcale nie zwiedziła całego świata, jakby godzinę temu wysiadła z powozu wiozącego nas z Marseet. Jakby się nic nie zmieniło, a ona wcale nie rozwaliła mi serca te kilka lat temu. Bo to jej wina, tylko i wyłącznie jej.
Wiem, że to pozory, które musi utrzymywać. Że chce wyglądać na twardą kobietę, która poradziła sobie bezemnie, która staneła na nogach i rozpoczęła nowe życie. Wiem również jak ją mógłbym z tego przekonania łatwo wybić. Były dwa sposoby o których wiedziałem. Po pierwsze spytałbym, jak jej życie w pojedynkę. Była tak niedostępna, że nie wierzę, by przygruchała sobie nowego faceta. Ale z drugiej strony to mnie ogromnie fascynowało. Czy ma kogoś. Ale najgorsze co mógłbym jej zrobić, to wypowiedzieć imię matki Humphreya. D e l i l a h. Praktycznie każda nasza rozmowa, która dotyczyła jej, albo w domyśle mego syna, którego Megara uporczywie nazywała bękartem (tak jakby nie miał normalnego imienia), była dla mej byłej żony istną k a t o r g ą. Co czyniło te rozmowy równie fatalne dla mnie. Nie znosiłem tych wszystkich momentów, w których chciała mi wmówić, że to moja wina, że się rozstaliśmy.
Nie. To jej wina. Żyliśmy sobie w idealnym świecie, nasz najmłodszy syn miał sześć lat, sądziłem że wychowam go na idealnego następcę, a ona z dnia na dzień spakowala się i wyjechała. Nie rozumiałem jej powodów, dziwnych spojrzeń i tego, dlaczego mówi mi, że od dziś będzie mieszkać na drugim końcu świata. Czy było jej tak ze mną źle, cóż takiego zrobiłem, że chciała mnie zostawić? Na dodatek w tamtym czasie sądziłem, że skoro wydaliśmy w końcu pierwszą córkę za mąż, to Megara tylko sobie ze mnie żartuje. Nie żartowała. Złamała mi serce i postanowiła później twierdzić, że to moja wina. Jeżeli sądziła, że za nią pojadę, to sie mocno myliła. Nie zamierzałem jej gonić, może było to niemądre, ale odpokutowywałem to kolejne cztery lata. Kiedy siedziałem samotnie w Marseet i patrzyłem jak jeden syn żeni się z panną Lestrange, drugi z panną czystokrwistą od Skamanderów, a trzeci został mi odebrany i jeździł z matką po krainach dalekich i niezbadanych. Megara mylnie rozumiała mój brak działania. Myślała pewnie, że z niej zrezygnowałem. Ale to nie z niej rezygnowałem, rezygnowałem z samego siebie, unosząc się honorem i z godnością przyjmując zasadę, że jeżeli się kogoś kocha to się pozwoli mu odejść. A ona najwyraźniej ani trochę mnie nie znała, chociaż przeżyliśmy razem tyle lat.
Przygody Megary były dla mnie zagadką, nie wiedziałem nic o tym, co robiła przez ostatnie sześć lat. Podróżowała, żyła, moi synowie ją podziwiali, mnie mając za nieciekawego starca, który oszalał na punkcie swoich koni. Pewnie gdybym starał się zjednać ich sobie, albo przynajmniej przekupić podobnie jak ona ich przekupiła - może mielibyśmy dziś lepsze kontakty.
Uśmiecham się ironicznie i mówię, ledwo trzymając się na wodzy, by nie zniszczyć całej atmosfery świątecznej i nie powiedzieć jej zbyt wiele:
- Na pewno smutne jest jednak podróżowanie w samotności z dzieckiem u boku
Co mi po twoich wspaniałych krainach, skoro mam swoje bagna.
- Ograniczyłem - odpowiadam, trzymając się postanowienia, że jeszcze nie teraz, jeszcze nie wyprowadzę jej z równowagi, nie zacznę mówić o Delilah i o tym, że tak jest lepiej dla mojego zdrowia. - Zresztą, spędzam dużo czasu z Primrose i dostałem już po łapach - od księżniczki do której uśmiecham się lekko, przywołując ją tym samym do siebie. Wyrwała się z objęć ojca i biegła już przez cały pokój.W tym samym czasie pojawili się moi synowie. Lycus z Octavianem, który zatrzymał Primrose przy sobie, a raczej to ona się przy nim zatrzymała i zaczęła go ściskać.
- Gdzie się zatrzymałaś? - pytam rozleniwionym tonem, przyglądając się tej rozczulającej scenie. Widzę jak Herakles ze swoją ciężarną żoną wchodzą, by przywitać sie z siostrą. Moi synowie, oboje już dorośli, chociaż żaden z nich nie jest tym jednym jedynym, którego zawsze sobie marzyłem.
Jego wczesne stadium siedzi już przytulone do matki, ale spogląda na mnie zainteresowane. Spędził ze mną najmniej czasu, ale wydaje się najbardziej chętny do spędzenia większej ilości. Tylko nie wiem teraz, czy ja mam na to ochotę.
Zabrałaś mi wszystkich synów. Jeżeli jesteś dumna z tego, że wychowałaś ich tak a nie inaczej, to wiedz, że nie bedę miał oporów przed wyłączeniem ich z wiekszej części spadku. Są mi obcy. Są jak twoje wierne kopie i chociaż móglbym chcieć każdego z nich ukochać, bo przecież i ciebie kocham niezmiennie, mimo wszystko, to napawa mnie nienawiścią ta myśl, że żaden z nich nie jest taki, jakbym chciał by był. To rzeczywiście twoje dzieci.
Kiedy się ze mną teraz witają, nie widze w ich oczach szacunku. Więc tego ich nauczyłaś? Żeby czuli się wazniejsi odemnie? Wiesz, że jednym słowem mogę ich wyłączyć z poczetu książąt Yorku. Będą tak samo mało warci w świetle prawa, jak ty, rozwódka. Która już nie musisz nawet nosić po mnie żałoby, ale która nie dostaniesz nic, bo już wszystko co mogłaś to wziełaś.
Synów, szczęście, moje życie.
Primrose wspina się na moje kolana i zaczyna mówić mi na ucho coś, spoglądamy oboje w twoim kierunku. Bezczelna księżniczka.
Mam ochotę zgodzić sie na jej prośbe już teraz. Ale nie jestem samobójcą, a widze jak Megara ściska Byrona w swoich ramionach. Nie może się nawet do mnie wybrać, by się przywitać. Dlatego odpowiadam Primrose tak, żeby tylko ona to słyszała i zasłaniam ręką usta, by nikt nie odczytał z nich, że obiecuję jej, że później poproszę babcie do tańca.
To nie było tak, że nagle oświadczyła o swoim wyjeździe. Walizki spakowane, chłopczyk wtulony w kolana matki i już ich nie było. Przecież tyle razy o tym rozmawiali. Tyle razy mówiła mu, że chciałaby wyjechać, że proponowano jej posadę ambasadorki. Odmawiała, bo przecież były dzieci. Za nim jedno zdążyło wyrosnąć ona zachodziła w kolejną ciążę. Musiała zostać dla dobra rodziny i choć czuła jak na gardle zaciskają się niewidzialne pęta. Nic nie wskazywało na to, że ponownie zajdzie w ciążę a Byron był przecież dużym chłopcem. Demos nie protestował. Dla czego miała nie jechać? Wracała do niego gdy tylko mogła. Ile raz klęczała przy nim błagając by pojechał z nią? Ile razy patrzył w jej zapłakane oczy i odmawiał? Kiedy zorientował się, że już jej nie zatrzyma? Że nie wyrzeknie się słodkiego smaku wolności by być z nim. Ona znów wróciłaby go prosić by z nią pojechał a on oświadczył, że będzie mieć dziecko. Odczuwał przyjemność, gdy tak ją ranił. Dokonała wyboru i on zrobił to samo. Wiedział co zaboli ją najbardziej, musiał wiedzieć. Zamiast być tym mądrzejszym podłożył ogień pod wszystko, co było dla nich święte. Płomienie wznosiły się pod same gwiazdy. Pochłonęły wszystko dom, rodzinę, miłość. Nie zostało już nic prawda?
Czerwona lampka rozbłysła w jej głowie. Światełko wciąż nie dające spokoju, zmuszające wszystkie mięśnie do napięcia się. Czuła, że wchodzą na niebezpieczny temat, które zaraz oboje pożałują. - Nie musisz się o mnie martwić –- żart ładnie ozdobiony lekkim tonem i dziwnie przyjaznym uśmiechem. - Mam kilku przyjaciół, którzy stale mi towarzyszą. Zresztą nie mam problemów w zjednywaniu sobie ludzi - posłała mu bardzo jednoznaczny uśmiech. Równie dobrze mogła postawić na środku salonu wielki znak mówiący Wara od moich prywatnych spraw! . Prawda była taka, że nie interesowały ją związki. Nie chciała miłości, nie chciała kolejnego małżeństwa. Teraz gdy nie musiała się już niczym przejmować…wszystkie reguły stawały się zbędne. Wzięła głęboki wdech automatycznie sięgając do papierośnicy. Przewróciła oczami gdy tylko przypomniała sobie słowa Deimosa odnośnie jej wnuczki. Będzie musiała na chwilę opuścić to wesołe zgromadzenie. Dobrze, świeże powietrze zawsze lepiej na nią wpływało. Uniosła jedną brew w geście zdziwienia. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, że może ma jakiś nowotwór, który w końcu zaciągnie go do trumny. Im szybciej tym lepiej burknęła w duchu nie mogąc sięgnąć po papierosa musiała raczyć się kolejnym łyki swojego trunku. Uśmiechnęła się na dźwięk jego słów. - Może ktoś cię w końcu wychowa - Kierując się starym nawykiem wyciągnęła dłoń by dotknąć jego twarzy. Jedno uderzenie serca, drugie, dziesiąte a jej dłoń zatrzymała się gdzieś w połowie drogi. Czyżby cały świat na kilka sekund postanowił się zatrzymać i dać jej czas do namysłu? Uważne oczy Scarlett dostrzegły ten ruch? Co poczuła widząc jak jej matka opuściła dłoń uciekając wzrokiem gdzieś w bok? Rozmawiali ze sobą jak cywilizowanych ludzi przystało. To powinno jej wystarczyć. Nie będzie musiała zbierać z podłogi drogocennej porcelany. - W Ritzie - odpowiedziała w końcu na jego pytanie siląc się na spokojny ton głosu. - Nie chciałam robić nikomu problemu swoją obecnością. - Opcja nie życzę sobie żadnych gości również miała swoje plusy. Nareszcie chwila odpoczynku. Ferwor przywitań nie pozwalał im zamienić ze sobą słowa. Mogła odetchnąć i modlić się by nie doszło do kolejnego starcia. Pozwoliłaby Byron dołączył do reszty gości a sama zajęła się swoimi ślicznymi synowymi. Te, krótkie niby nic nie warte rozmowy napełniły ją dziwną radością. Tak wiele trudu poświęciłaby jej dzieci wychodziły za mąż czy tez żeniły się z miłości. Mieli być szczęśliwi, razem do końca. To miał być jej najważniejszy dar dla nich. Obronić przed tym, co sama przeżywała. Kątem oka obserwowała jak jej synowi rozmawiają z ojcem. Nie chciała wiedzieć o czym, nie chciała im przerywać. Badała jak wielka dzieli ich przepaść. Czy żałowała decyzji, które podjęła wiele lat temu? Nie, ona nigdy niczego nie żałuje. A może raczej stara się tak postępować. Wmieszała się w tłum gości. Wszystko było lepsze od tego by znów znaleźć się tuż przy nim i czekać aż nastąpi koniec świata. Nie była pewna ile czasu minęło, gdy na chwilę oparła się o parapet oka przyglądając się tej lekko bajkowej scenerii. Zapomniała nawet o przykrej obecności Deimosa. Jej dzieci wszystkie razem, wnuki bawiące się wesoło. Tylko tego zawsze chciała. By jej rodzina była szczęśliwa. Czy to źle, że kiedyś wierzyła, że mogło tak być w każdym zakątku świata. Uśmiech jej zbladł nagle a sama odwróciła wzrok w stronę okna. Wszystko za sprawą jednego, krótkiego pytania, które tak brutalnie wtargnęło do jej głowy. Co by było gdyby…nigdy nie wyjechała
Czerwona lampka rozbłysła w jej głowie. Światełko wciąż nie dające spokoju, zmuszające wszystkie mięśnie do napięcia się. Czuła, że wchodzą na niebezpieczny temat, które zaraz oboje pożałują. - Nie musisz się o mnie martwić –- żart ładnie ozdobiony lekkim tonem i dziwnie przyjaznym uśmiechem. - Mam kilku przyjaciół, którzy stale mi towarzyszą. Zresztą nie mam problemów w zjednywaniu sobie ludzi - posłała mu bardzo jednoznaczny uśmiech. Równie dobrze mogła postawić na środku salonu wielki znak mówiący Wara od moich prywatnych spraw! . Prawda była taka, że nie interesowały ją związki. Nie chciała miłości, nie chciała kolejnego małżeństwa. Teraz gdy nie musiała się już niczym przejmować…wszystkie reguły stawały się zbędne. Wzięła głęboki wdech automatycznie sięgając do papierośnicy. Przewróciła oczami gdy tylko przypomniała sobie słowa Deimosa odnośnie jej wnuczki. Będzie musiała na chwilę opuścić to wesołe zgromadzenie. Dobrze, świeże powietrze zawsze lepiej na nią wpływało. Uniosła jedną brew w geście zdziwienia. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, że może ma jakiś nowotwór, który w końcu zaciągnie go do trumny. Im szybciej tym lepiej burknęła w duchu nie mogąc sięgnąć po papierosa musiała raczyć się kolejnym łyki swojego trunku. Uśmiechnęła się na dźwięk jego słów. - Może ktoś cię w końcu wychowa - Kierując się starym nawykiem wyciągnęła dłoń by dotknąć jego twarzy. Jedno uderzenie serca, drugie, dziesiąte a jej dłoń zatrzymała się gdzieś w połowie drogi. Czyżby cały świat na kilka sekund postanowił się zatrzymać i dać jej czas do namysłu? Uważne oczy Scarlett dostrzegły ten ruch? Co poczuła widząc jak jej matka opuściła dłoń uciekając wzrokiem gdzieś w bok? Rozmawiali ze sobą jak cywilizowanych ludzi przystało. To powinno jej wystarczyć. Nie będzie musiała zbierać z podłogi drogocennej porcelany. - W Ritzie - odpowiedziała w końcu na jego pytanie siląc się na spokojny ton głosu. - Nie chciałam robić nikomu problemu swoją obecnością. - Opcja nie życzę sobie żadnych gości również miała swoje plusy. Nareszcie chwila odpoczynku. Ferwor przywitań nie pozwalał im zamienić ze sobą słowa. Mogła odetchnąć i modlić się by nie doszło do kolejnego starcia. Pozwoliłaby Byron dołączył do reszty gości a sama zajęła się swoimi ślicznymi synowymi. Te, krótkie niby nic nie warte rozmowy napełniły ją dziwną radością. Tak wiele trudu poświęciłaby jej dzieci wychodziły za mąż czy tez żeniły się z miłości. Mieli być szczęśliwi, razem do końca. To miał być jej najważniejszy dar dla nich. Obronić przed tym, co sama przeżywała. Kątem oka obserwowała jak jej synowi rozmawiają z ojcem. Nie chciała wiedzieć o czym, nie chciała im przerywać. Badała jak wielka dzieli ich przepaść. Czy żałowała decyzji, które podjęła wiele lat temu? Nie, ona nigdy niczego nie żałuje. A może raczej stara się tak postępować. Wmieszała się w tłum gości. Wszystko było lepsze od tego by znów znaleźć się tuż przy nim i czekać aż nastąpi koniec świata. Nie była pewna ile czasu minęło, gdy na chwilę oparła się o parapet oka przyglądając się tej lekko bajkowej scenerii. Zapomniała nawet o przykrej obecności Deimosa. Jej dzieci wszystkie razem, wnuki bawiące się wesoło. Tylko tego zawsze chciała. By jej rodzina była szczęśliwa. Czy to źle, że kiedyś wierzyła, że mogło tak być w każdym zakątku świata. Uśmiech jej zbladł nagle a sama odwróciła wzrok w stronę okna. Wszystko za sprawą jednego, krótkiego pytania, które tak brutalnie wtargnęło do jej głowy. Co by było gdyby…nigdy nie wyjechała
Jak mógł wyjechać z nią. Zostawić swoje posiadłości, swoje atenonany. To dla nich wyrzekł się swojego wygodnego życia kilkanaście lat wcześniej, założył rodzinę i miał nadzieję dożyć tak starości. I za każdym razem, kiedy Megara znów go opuszczała, dudniły mu w uszach słowa Morfeusza. Tak dobitne. Że nie umie upilnować żadnej swojej kobiety. Wtedy myślał o nich wszystkich. O Milburdze Szalonej, którą pochłonęła wojna, o tym z jakim uśmiechem odchodziła z tego świata. Wywiercała swoje oczy w moich i byłem przy niej w tych ostatnich minutach, by kolejne miesiące spędzić w odosobnieniu od wszystkich. Tamtych dni Megara już nie wspomina, ale ja zmieniłem się po śmierci Milburgii. Chciałem znaleźc u boku żony w końcu spokój. Inny spokój, całkowity. Cynthia wychowywała swoje dziecko z drugiego małżeństwa, prowadziła kawiarnę i była przyjaciółką rodziny. Ale jej tez nie zdołałem nigdy upilnować. Wymknęła mi się. Morfeusz miał rację.
Korzystając z wolności - którą on (w odróżnieniu do żony) nazywał samotnością, poznał koleżankę swej córki. I jakkolwiek powinno być to niesmaczne, nic go to nie obchodziło. Delilah była taka jaka powinna być kobieta: troskliwa, czuła i po prostu była.
Dziś Delilah wyciąga od Deimosa wielkie pieniądze i twierdzi, że to na Humphreya. Ale jeżeli nie na niego, to na kogo ma wydawać swój majątek? Megary utrzymywać nie musi, a synowie co mieli dostać to dostali. Musi łożyć na Byrona i Humphreya. I robi to, ale pieniądze wcale nie znikają.
- Nigdy się o ciebie nie martwiłem - uniósł szklankę z ponczem, tym samym wznosząc toast za żonę. Poniekąd było to prawdą, bo Deimos nigdy nie obawiał się, że Megara sobie nie poradzi. Nie stopował jej i nie bronił robić rzeczy na które miała ochotę. A jeżeli nie chciała wchodzić na konia, to pomógł jej przezwyciężyć ten strach. Ale nie martwił się, że już nigdy nie wsiądzie. Megara nie była typem osoby, która łatwo się poddaje.
Już prawie zdążył się przekonać, że nie, nie ma w tej kobiecie nic z jego ukochanej Megary, kiedy uniosła dłoń. Cóż to? Czyżby jednak? Powoli spogląda na odsuwającą się rękę. Konsternacja i jej odwrócony wzrok. Cóż to się stało?
Taki był zaabsorbowany, że uśmiechnął się na wieść o hotelu i sięgnął do marynarki by wychylić odrobinę charakterystyczny dla Ritza złoty klucz, by jego światło mogło błysnąć porozumiewawczo. Chyba jednak nici z jej samotności. Najwyraźniej i jemu odechciało się sypiać po sypialniach swojej rodziny, byłza stary na takie dyrdymały, wolał hotel znajdujący się w pobliżu. Przecież do Northyorkshire nie będzie jechał po nocy.
Czy nie dostrzegła, czy nie chciała tego dostrzec, a może tak się zainteresowala przywitaniami. Z drugiej strony, może to zdarzyło się dopiero tuż przed kolejnym ich spotkaniem. Które odbyło się zaraz po tym, jak wszyscy oczekiwali aż pan i pani domu zaczną się wdzięczyć do siebie pięknym tańcem. Ale wcale nie wychodzili, a sprawczynią wszystkiego okazuje się być mała smarkula, Primrose Malfoy.
Wychodze więc i przechodzę na drugą stronę pokoju w której stoi oparta o parapet Megara Malfoy.
- Zrobisz mi i Primrose tą przyjemność i pozwolisz, że otworzymy dzisiejszą zabawę tańcem - unosi dłon na wysokości jje dłoni i czeka, i chociażby Megara chciała go za tą bezczelną prośbe zdzielić po twarzy, to wnuczka stała nieopodal i obserwowała wszystko z wielkimi oczętami przepełnionymi tą dziecięcą nawinością, że jak ujrzy księcia i księżniczkę wirujących na parkiecie, to całe ich zycie będzie długie i szczęśliwe.
Korzystając z wolności - którą on (w odróżnieniu do żony) nazywał samotnością, poznał koleżankę swej córki. I jakkolwiek powinno być to niesmaczne, nic go to nie obchodziło. Delilah była taka jaka powinna być kobieta: troskliwa, czuła i po prostu była.
Dziś Delilah wyciąga od Deimosa wielkie pieniądze i twierdzi, że to na Humphreya. Ale jeżeli nie na niego, to na kogo ma wydawać swój majątek? Megary utrzymywać nie musi, a synowie co mieli dostać to dostali. Musi łożyć na Byrona i Humphreya. I robi to, ale pieniądze wcale nie znikają.
- Nigdy się o ciebie nie martwiłem - uniósł szklankę z ponczem, tym samym wznosząc toast za żonę. Poniekąd było to prawdą, bo Deimos nigdy nie obawiał się, że Megara sobie nie poradzi. Nie stopował jej i nie bronił robić rzeczy na które miała ochotę. A jeżeli nie chciała wchodzić na konia, to pomógł jej przezwyciężyć ten strach. Ale nie martwił się, że już nigdy nie wsiądzie. Megara nie była typem osoby, która łatwo się poddaje.
Już prawie zdążył się przekonać, że nie, nie ma w tej kobiecie nic z jego ukochanej Megary, kiedy uniosła dłoń. Cóż to? Czyżby jednak? Powoli spogląda na odsuwającą się rękę. Konsternacja i jej odwrócony wzrok. Cóż to się stało?
Taki był zaabsorbowany, że uśmiechnął się na wieść o hotelu i sięgnął do marynarki by wychylić odrobinę charakterystyczny dla Ritza złoty klucz, by jego światło mogło błysnąć porozumiewawczo. Chyba jednak nici z jej samotności. Najwyraźniej i jemu odechciało się sypiać po sypialniach swojej rodziny, byłza stary na takie dyrdymały, wolał hotel znajdujący się w pobliżu. Przecież do Northyorkshire nie będzie jechał po nocy.
Czy nie dostrzegła, czy nie chciała tego dostrzec, a może tak się zainteresowala przywitaniami. Z drugiej strony, może to zdarzyło się dopiero tuż przed kolejnym ich spotkaniem. Które odbyło się zaraz po tym, jak wszyscy oczekiwali aż pan i pani domu zaczną się wdzięczyć do siebie pięknym tańcem. Ale wcale nie wychodzili, a sprawczynią wszystkiego okazuje się być mała smarkula, Primrose Malfoy.
Wychodze więc i przechodzę na drugą stronę pokoju w której stoi oparta o parapet Megara Malfoy.
- Zrobisz mi i Primrose tą przyjemność i pozwolisz, że otworzymy dzisiejszą zabawę tańcem - unosi dłon na wysokości jje dłoni i czeka, i chociażby Megara chciała go za tą bezczelną prośbe zdzielić po twarzy, to wnuczka stała nieopodal i obserwowała wszystko z wielkimi oczętami przepełnionymi tą dziecięcą nawinością, że jak ujrzy księcia i księżniczkę wirujących na parkiecie, to całe ich zycie będzie długie i szczęśliwe.
Nie dostrzegła klucza w jego dłoni. Nie zauważyła dziwnego uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy gdy wspomniała nazwę hotelu w, którym się zatrzymała. Co by zrobiła gdyby stało się inaczej? Pewnie nie przestałaby przebierać w słowach. W myślach przeklinałaby nawet ukochaną Scarlett za to, że musiała ją do postawienia nogi na angielskiej ziemi. Zmieniłaby hotel? A może nie zrobiłaby nic. I gdy znów obudziłaby się w środku nocy znalazłaby drzwi do jego pokoju. Nie, to nie miało prawa się stać. Nie jej, gdy tak wiele poświęciłaby odciąć się od niego. Stojąc w oknie i wpatrując się w pobliskie drzewa popełniła jeden z największych błędów jakich mogła się dopuścić. Znów wprawiła swoją wyobraźnię w ruch. Jej największych skarb i jej największe przekleństwo podsuwało jej to coraz to nowe wizje. We wspomnienia wspólnych chwil spędzonych z dzieci wplatała się postać Deimosa. Nie opuścił ich be względu na to, pod jakim niebem się znajdowali. Byli razem tak jak powinno być, do ostatniego tchu. Oczy chłopców wpatrzone w ojca, oczy Deimosa szukające jej wzroku. Ile by dałaby móc znów na niego spojrzeć i nie czuć, nie myśleć, nie zastanawiać się. Po prostu wiedzieć, że jest szczęśliwa i nic więcej jej nie potrzeba. Coś spadło na ziemie, czy to może Oktavian upadł a czyjeś ręce podniosły go i utulił zanim jeszcze zdążył się rozpłakać. To nie ważne. Wyrwała się z zamyślenia. Powinna stąd wyjść, uciec, wsiąść na statek i nie patrzeć za siebie. Tak byłoby najlepiej. Scarlett zrozumie i więcej nie zmusi ją by wróciła. Nie pozwoli by serce matki znów rozpadło się na tysiące fragmentów. Już była gotowa do wykonania pierwszego kroku w stronę drzwi gdy on wyrósł obok niej jak spod ziemi. Z początku nie dotarło do niej, o co mu chodziło. Minęło kilka zbyt długich sekund by zrozumiała, że właśnie poprosił ją do tańca. On, który powierzał ją innym na wszystkich balach. On, który brał ją w ramiona tylko wtedy, gdy byli sami a cichych dźwięków dochodzących z gramofonu nie zagłuszał nawet najmniej szmer. To prawda, chciała go spoliczkować. Chciała móc stąd uciec i w końcu móc zacząć płakać. Nikt nie miał prawa jej zatrzymać. Nikt! Nikt…oprócz Primrose. Przeniosła wzrok na dziewczynkę to na jej matkę. Czy w jej oczach można było dostrzec już smutek? Ujęło jego dłoń mając wrażenie jak coś ciężkiego miażdżyło jej płuca. Bała się, że nie będzie wstanie zrobić choćby jednego kroku. Ale to Deimos pociągnął ją za sobą. I gdy w końcu stanęli otoczeni przez liczne pary wpatrzonych w nich oczu jego dłoń objęła ją w pasie. Przeraźliwe obce uczucie. Już zapomniała jak to jest. Czemu świąt znów ją na to skazuje? Uciekła gdzieś wzrokiem nie pozwalając dostrzec bólu, jaki malował się na jej twarzy. Minęła sekunda, może dwie i znów uśmiech się z wyuczoną grzecznością. Co mogła zrobić innego? Napięte mięśnie i tak wyraźnie zdradzały jej stan. Jego dotyk był dla niej niczym kara. Im szybciej się od niego uwolni tym szybciej będzie mogła uciec z tego przeklętego kraju. Robisz to dla dziecka powtarzała w duchu, gdy muzyka zaczęła przybierać spokojniejsze tony. - Nie powinniśmy tego robić - jej oczy biegały gdzieś po zgromadzonych. - Tylko ich skrzywdzimy. - miała namyśli Primrose, która da ponieść się wyobraźni, jej matkę wczepioną w ramię męża i ten uśmiech który nie schodził z pięknej twarzy. Był przecież jeszcze Byron wciąż pełen dziecięcej niewinności. Jakim prawem dają mu fałszywą nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie miał rodzinę? Już nawet nie myślała o sobie. Zasłaniała się dobre dzieci i wnuczki. Zrobiła by wszystko dla uwolnienia się z jego objęć. A mimo to pomarańczowa suknia wciąż wirowała po sali.
- Daj spokój, to tylko taniec - uspokajam ją lekceważąco. Wszyscy z lekkością traktowaliśmy nasze uczucia, tylko Megara nad wszystkim chciała czuwać i wszystkiego chciała pilnować. Była matką wszystkich matek i dobrze wiedziała, jakie skutki ma każdy z jej działań. - Nie możesz oczekiwać, że coś sobie wyobrażą albo czegoś sobie nie wyobrażą. To nie są twoje kukiełki - to chyba pierwszy raz, kiedy Deimos okazuje się być tym bardziej liberalnym, tym, który sam nie traktuje swoich dzieci, jak zabawki. Ale Megara tak bardzo chciała się wydostać spod władzy rodzicielskiej, że została sama reżyserem życia swoich dzieci. I chociaż uchronić chciała ich od wszystkiego co złe, sprawiła, że nie mieli ani odrobiny z prawdziwych spraw, nie poznali ciężaru porażki, nie mieli kłopotów, a ich wybory były zawsze idealne. Bo były wyborami ich matki.
- Zresztą wyglądają na zadowolonych, pewnie myśleli, że już nie dam rady tańczyć i się połamię
Ale ja będę tańczyć jeszcze kolejne dwadzieścia lat, przygotuj ich na to.
Wkrótce wszyscy inni zaczeli wtórować w tańcu. Wirowanie to nie skończyłoby się, gdyby piosenka nie trwała dwa razy dłużej (za sprawdą Scarlett, która przykładem wujka Adriena robiła zdjęcia tej wiekopomnej chwili), a Deimos rzeczywiście się zmęczył. Koniec piosenki oznaczał koniec tego miłego przebywania zaraz obok siebie. W odróżnieniu od niej, on wcale nie chce stąd uciekać, zabierać rak z jej ciała, czy odsuwać się chociażby. Uśmiechająca się Scarlett jest największą zapłatą. Kłania się więc pan swojej partnerce i jeszcze na chwilę przysuwa sie, żeby tylko mała Primrose nie usłyszała: - Poczęstuj mnie papierosem, bo zdechne przed obiadem - a później odsuwa się i idzie na stronę mając nadzieję, że i ona za nim pójdzie. Do jakiejś boczej biblioteki, albo chociażby na taras.
- Zresztą wyglądają na zadowolonych, pewnie myśleli, że już nie dam rady tańczyć i się połamię
Ale ja będę tańczyć jeszcze kolejne dwadzieścia lat, przygotuj ich na to.
Wkrótce wszyscy inni zaczeli wtórować w tańcu. Wirowanie to nie skończyłoby się, gdyby piosenka nie trwała dwa razy dłużej (za sprawdą Scarlett, która przykładem wujka Adriena robiła zdjęcia tej wiekopomnej chwili), a Deimos rzeczywiście się zmęczył. Koniec piosenki oznaczał koniec tego miłego przebywania zaraz obok siebie. W odróżnieniu od niej, on wcale nie chce stąd uciekać, zabierać rak z jej ciała, czy odsuwać się chociażby. Uśmiechająca się Scarlett jest największą zapłatą. Kłania się więc pan swojej partnerce i jeszcze na chwilę przysuwa sie, żeby tylko mała Primrose nie usłyszała: - Poczęstuj mnie papierosem, bo zdechne przed obiadem - a później odsuwa się i idzie na stronę mając nadzieję, że i ona za nim pójdzie. Do jakiejś boczej biblioteki, albo chociażby na taras.
Znasz ich chodź trochę? - pytanie na które nie uzyskała już żadnej odpowiedzi. Ciężko było zrozumieć o co właściwie chodzi. Czy o ten zarzut, że i jej potomkowie życzą sobie szybkiej śmierci Deimosa. Czy może jednak o to że nie potrafił przewidzieć najprostszych i najbardziej oczywistych konsekwencji. Zamiast ratować ich od cierpienia sam pchał ich w tamtą stronę. Byle by tylko prze chwilę lub dwie zobaczyć jak Scarlett się uśmiecha. Była jeszcze jedna możliwość, ta najmniej prawdopodobna i praktycznie niemożliwa. Mówiła do siebie, przyznając się do wszystkich oskarżeń, które słyszała w głosie byłego męża. W końcu wszystko się skończyło. Mogła rozluźnić już tak obolałe mięśnie, uwolnić się z pod napełniającym ją wstrętem dotyku. Chciała po cichu usunąć się w cień. Najlepiej wyjść gdzieś na ogród gdzie będzie mogła odetchnąć świeżym powietrzem, później zapalić papierosa może dwa. Nabrałaby sił na powrót. Udałoby się jej usiąść do rodzinnego obiadu, najlepiej w miejscu, w którym nawet nie widziałaby Deimosa. Wszystko poszłoby gładko i przyjemnie, nie musiała by już z nikim walczyć. Przecież to była walka, jeśli nie z Deimossem to z pewnością z samą sobą. Zmusić się do wypowiedzenia każdego, choćby pojedynczego słowa. Uśmiechać się, gdy tego od niej oczekiwano. Zachowywać się jak na matkę czwórki dzieci przystało. I nawet na chwilę nie zwrócić głowy w stronę przeszłości. Wówczas on zbliżył się w jej stronę. Jego słowa wywołał u niej lekko ironiczny uśmiech. - Hipokryta- - mruknęła pod nosem jednak na tyle głośno by mógł to usłyszeć. Widziała jak odchodzi w stronę biblioteki. Wiedziała, że spodziewa się, że zaraz ruszy za nim. Miała się dać tak po prostu zamknąć w jednym pokoju z człowiekiem, który zniszczył wszystko co było jej drogie? Wierzyć w to, że racząc się papierosami nie będzie musiała nawet patrzeć w jego stronę nie wspominając o prowadzeniu konwersacji. Nie, chciała wrócić na swoje miejsce albo wziąć Oktaviana z rąk jednej z ciotek i trochę się z nim pobawić. To wtedy poczuła na sobie wzrok Heraklesa. Przebiegłemu spojrzeniu jej młodszego syna nic nigdy nie umykało. Teraz tak wyraźnie oskarżał ją o to, że był dzieckiem. Gorzej! Niemal otwarcie nazywał ją tchórzem. Widziała ten dziwny uśmiech, który pojawił się na jego twarzy gdy tylko zrobiła pierwszy krok w stronę biblioteki. Czy on też był tak naiwny by sądzić, że jutro o tej porze znów będą rodziną? Nie ważne, pomyśli o tym za chwilę. Jedno zmartwienie na raz. Była przy Deimosie gdy otwierał drzwi do biblioteki. Weszła jako pierwsza szybo szukając miejsca w, w którym mogła na chwilę odpocząć. Wybrała jeden z foteli stojących pod oknem. Usiadła pozwalając sobie na pełne znużenia westchnięcie. Nie czekając na to, ze się odezwie w jej dłoni pojawiło się złote pudełko. Wyciągnęła z niego papierosa , odpalając zaciągnęła się kilkakrotnie. Napawając się błogosławionym dymem wyciągnęła papierośnice w stronę Deimosa. Skoro już musi tutaj być niech i on zajmie czymś usta. Póki się nie odzywał mógł robić co mu się podoba. Sama strzepnęła popiół do jedne z zapalniczek. Zupełnie go ignorując podciągnęła nogi pod brodę i usiadła w poprzek fotela. Jej wzrok błądził gdzieś po tomach zgromadzonych w pomieszczeniu. W końcu podniosła się z miejsca i wciąż trzymając papieros w dłoni sięgnęła po jedną z książek. Za nim wróciła zaciągnęła się kilka razy zrzucając popiół do najbliższej popielniczki. Zupełnie nie zwróciła uwagi na, że w pomieszczeniu jest ich kilka. Gdy siedziała już wygodnie zaczęła leniwie przewracać strony. Wiedziała, że musi się czymś zająć żeby nie zwariować, żeby móc spokojnie go ignorować. Kiedy jeśli nie właśnie w tym momencie był najlepszy moment na wywołanie wojny? Tutaj nikt ich nie słyszał. Tutaj nikt nie analizował każdego ich ruchu. - Przeczytałeś choć jedną z jego książek? - jej cichy głos przerwał niepokojącą ciszę. Nie mogli wiecznie milczeć. Megara zaczęła się obawiać, że jeśli to on podejmie rozmowę zejdą na temat tego bękarta i tej dziwki jego matki. Więc spytała o pierworodnego syna. Pytała czy zadał sobie choć tyle trudu by lepiej go poznać.
Przy otwieraniu drzwi już czuje jej perfumy. Czyżby były to te same, które kupował jej na każde święta poczynając od pamiętych pierwszych spędzonych w Ravenscar? Ten zapach działał na niego podobnie jak zapach jego cygar na nią. Dlatego miło zaskoczony, przepuszcza ją w drzwiach. Nieważne, czy nosiła je z przyzwyczajenia, czy podobnie jak sukienka zdarzyły się przypadkowo i jednorazowo. Deimos podąża wzrokiem za Megarą, nim jednak wszedł za nią do biblioteki złapał spojrzenie środkowego syna. Mierzą się przez jakiś czas, aż Herakles ustępuje ojcu i z uniesionymi brwiami odwraca głowę do żony. Deimos nie pochwalał takiej niezdrowej dociekliwości. Niech Herakles zajmie się swoimi sprawami, nie rusza spraw swoich rodziców. To nie na jego delikatne rączki.
Wchodzą do pokoju, który w jakimś mgnieniu oka przypomniał mu o ich pierwszym spotkaniu prywatnym. Gościł ją przed ćwiercią wieku w bibliotece jego ojców w Marseet. Bawiło go wówczas jej zachowanie i z perspektywy czasu bawi go wciąż. To wspomnienie. Jak Megara ładowała wszystkie wielkie tomiska na swoje ramiona i odmawiała pomocy. Nie żeby jej jakąś oferował, przecież obserwowanie jej poczynań było zbyt zajmujące.
Deimos sięga po papierosa i mówi krótkie podziękowanie. Później zapada cisza. On odsuwa się na bok i zasiada w fotelu oddalonym o całe rzędy książek. Stąd ma dobry widok i wygodnie siedzieć mu w tym miejscu. Skoro już zajęła jego miejsce. Przecież gościł tak często u Scarlett, że musiał mieć już tu swoje miejsca.
Pierwsze zaciągnięcie sie przynosi długo wyczekiwaną ulgę. Czyżby się przejął tym niespodziewanym spotkaniem? Dobrze, że ciśnienie mu nie skoczyło aż tak, że dostał zawału, kiedy ją zobaczył. To, że jeszcze funkcjonuje, to wszystko zasługa zdrowego trybu życia, na który namówiła go Delilah. Myśli krążą przez chwilę niczym dym papierosa strużką wzbijający się do góry, ale nie dotyczą młodej kobiety, ale tej która podnosi się z fotela i przespacerowuje w poszukiwaniu książki. Której, oczywiście tej jedynej.
- Dobrze wiesz, że nie przepadam za tym typem książek - odpowiada, chociaż Megara dobrze wie, że własciwie to za żadnym typem nie przepada. Nie ceni ich tak jak ona. Owszem, przeczytał ich kilka, ale woli tematykę hodowalną, bądź opowieści biograficzne o wielkich handlarzach. Ale fantastykę czy inne poezje, które tworzy jego najstarszy syn? Nie poruszają go aż tak dogłębnie. Możliwe, że gdyby czytał je z Megarą, wytłumaczyłaby mu dlaczego kobiety nigdy nie mówią tego co myślą, a mężczyźni są tak emocjonalni. Ona lepiej rozumiała naturę ludzką.
Strzepuje popiół do podstawionej popielniczki.
- Ale przeczytałem. Humphrey zresztą bardzo polubił, kiedy czytam mu na głos - wkraczając w niebezpieczne rejony, postanawia być jak najbardziej przygotowanym na to, by pierwszym zaatakować. Przecież to oczywiste, że i tak o tym zaczną zaraz rozmawiać.
Zupełnie nie rozumiał jej podejścia. Tego, że nienawidziła Humphreya. Może była zazdrosna, że to właśnie do wychowania tego syna Deimos postanowił się przyłożyć. Innego wyboru nie miał: Megara po kolei zajmowała się wszystkimi synami, nie mając ochoty angażować w ten proces męża. Gdyby nie to, że zgodnie z tradycją, synowie musieli odbyć z nim praktykę przy atenonanach, pewnie najchętniej zagarnęłaby ich na dobre. Ale kiedy do niego trafili, już byli zmanierowani. Heraklesa udało się jeszcze zainteresować, lecz ten z kolei ożywiał się tylko przy wizytach Fobosa. Deimos nie zazdrościł, bo i on od zawsze podziwiał swojego starszego brata. Jeżeli Herakles wolał z nim spędzać czas - nic straconego.
- Jak długo zostaniesz na wyspach?
Drugi raz nie pozwoli sobie na podobny błąd. Nie przywołała wspomnień z przeszłości. Ani pierwszego spotkania ani kolejnych. Biblioteka Marseet spłonęła tak jak wszystko inne. Teraz mogła tylko siedzieć z oczami wpatrzonymi w linijki tekstu. Wszystko by uniknąć przymus wpatrywania się w niego. Żałowała tylko, że nie miała przy sobie szklanki szkockiej whisky. I wszystko byłoby perfekcyjnie. Nawet on w niczym by jej nie przeszkadzał. Może nawet znalazłaby jakiś ustęp, którym chciałabym się z nim podzielić. A on tak jak kiedyś wysłuchałby każde słowa. Pewnie znów nic by z tego nie zrozumiał ale to nie szkodzi, nigdy jej to nie przeszkadzało. Te dziwne chwilę gdy mogła wytłumaczyć mu jak ona widzi świat. Potrząsnęła lekko głową. Opanuj się! zganiła się w duchu. Chyba rzeczywiście robiła się sentymentalna. To takie żałosne…. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech ni to wyrażający rozbawienie, sentyment czy ironie. Kiwnęła głową w geście zgody chwilę później zaciągając się po raz kolejny. Tak bardzo brakowało jej bursztynowego płynu. W pierwszej chwili jej umysł był zbyt zajęty przetwarzaniem informacji, że rzeczywiście sięgnął po książki Lycusa by zająć się dalszym kontekstem wypowiedzi. Chciała już coś powiedzieć, chciała się nawet uśmiechną ale to imię wróciło do niej niczym echo. Zamknęła z hukiem trzymaną przez siebie książkę. Przez kilka uderzeń serca wpatrywała się w okładkę opuszkami placów gładząc jej brzegi. Gdy podniosła na niego wzrok wydawało się, że nie wie o co chodzi. Jakby nie miałam pojęcia kim był ów Humprey. Tkwiła w tym dziwnym zaskoczeniu przez kilka dłuższych chwil. Poczym wyprostowała się ponownie otwierając książkę w miejscu na, którym skończyła. - Tak, tak. Ten twój bękart - słowa wypowiedziane tak lekkim, tak niezobowiązującym tonem nadawały całej sytuacji lekkiej nuty komizmu. Megara naprawdę wydawała się ignorować fakt, że jej były mąż ma dziecko z inną kobietą. Cóż mogła innego zrobić? Łatwo dać wciągnąć się w tą grę? Nawet Scarlett nie odważyła się nazywać tego bękarta jej bratem. Właściwie żadne z młodych Carrowów nie używał tego określenia w stosunku do dwulatka. Wiedzieli, że matka potraktowałaby to jako najgorszą zdradę. Nawet wówczas gdy sama wypierała myśl o jego egzystencji. - Lady Carrow rozgościła się w końcu w swoich komnatach? - Meg przecież miałaś nie dać się w to wciągnąć. Skąd ten jad w twoim głosie? Przecież dobrze wiesz, że nigdy się z nią nawet nie ożenił. Głupiec, trzeba było to zrobić, gdy była jeszcze w ciąży. A nie paradować z bękartem ośmieszając tym samym całą rodzinę. - Pamiętam ją jeszcze z czasów szkolny Scarlett. Wątpię by ładnie wyglądała w kolorach Yorkshire - jad ustał i wróciła obojętność. W tych momentach gdy wypełniała ją jedynie nienawiść myślała o tym by zabrać mu również jedyną córkę. Na dobre przeciągnąć ją na swoją stronę i zmusić by nienawidziła ojca równie mocno jak ona. Dał jej do tego niesamowity pretekst wybierając na swoją kochankę jedną z koleżanek Scarlett. Nie zrobiła tego, nie skorzystała z okazji, nie była wstanie wbić ostatniego gwoździa do jego trumny. Zgasiła papieros i sięgnęła po następny pozwalając sobie na pełne zrezygnowania westchnięcie. - Myślałam, że zostanę do Nowego Roku. Chociaż pewnie skrócę wizytę. Anglia jest zbyt przygnębiająca - posłała mu słaby w dużej mierze wymuszony uśmiech. Gdyby to od niej zależało dziś wieczór byłaby na statku ,który zabrałby ją za ocean. Ale przyjechała dla dzieci a one powoli zmieniły się w złoty łańcuch, który przywiązał ją do przeklętych bagien i stęchłego powietrza. Tak, tylko one.
- Nalegam, byś jednak nazywała go po imieniu - upomina Megarę, szczególnie, że przecież - Chociażby ze względu na to, że z naszej dwójki byłaś zawsze najbardziej liberalną, więc daj spokój z tym arystokrackim słownictwem - podnosi się powoli z siedzenia i idzie w stronę ukrytego w globusie barku. Możliwe, że po prostu wszyscy arystokraci mają pokrywany wszędzie alkohol. To wcale nie musi tak być, że w jego miejscu w domu córki musi być odpowiednia butelka.
Wcale, a wcale.
Nalewa sobie i nalewa jej, podstawia pod nos i zamyka globus, wraca do siebie na fotel.
- Lady Carrow..? - dawno nie słyszał tego określenia i dopiero po chwili zrozumiał co miała na myśli. Zazdrosna, kochana, mała Megarka. Tylko trzydzieści lat z hakiem, a wciąż zachowuje się jak osiemnastoletnia dziewczyna, która z nienawiścią wypowiadała się o Rosalie Yaxley. Hoho, ile to już lat minęło, odkąd ostatni raz panna Yaxley - dziś już dama Black, odwiedziła Deimosa. Chyba z dwadzieścia by można było naliczyć. Uśmiech delikatny i najprawdziwszy wypłynął nieśpiesznie na jego twarz. Rozkłada ręce. - Nie wiem co u Delilah, jeżeli o to pytasz. Ale mam nadzieję, że podobają się jej i jej narzeczonemu kamienice, które sobie kupili na nową drogę życia - na starość stał się bowiem zbyt obojętny na rzeczy takie jak co sobie ludzie pomyślą, czy honor męski. Był zresztą już wystarczająco poturbowany przez los i już nie wierzył w to, że jego słowa mogą cokolwiek zmienić. I może oprzeć głowę na dłoni i spoglądając marzycielsko w stronę swojej byłej zony mówić podobne rzeczy jak: - Oczywiście żadna inna nie wyglada w nich tak dobrze jak ty - ale to i tak nic nie zmieni, Megara wciąż będzie się oburzać za te wyssane z palca historie. I to przekonanie, że mieszkam z matką mojego najmłodszego dziecka. Bez przesady, mamy tylko dziecko, a ona jest silną kobietą i nie czekała na moje oświadczyny, bo dobrze wiedziała, że żadnych nie będzie. - Zresztą, nie wiem czy wiesz, ale ja też się przeprowadziłem - kiwa głową powoli i kontynuuje - Marseet mi bez ciebie zbrzydło
Czy tych wyznań nigdy nie będzie końca? I przyklejone do drzwi uszy wszystkich krewnych będą podsłuchiwać te zdania, które niekiedy z jadowitością, innym razem z dziwnym sentymentem sobie ofiarowują? Ale on się nie złości, to ona się złości.
I nawet jeżeli ma powody... to zaraz może mieć ich więcej.
- Nie chciałbym poruszać tego wątku teraz, ale powinniśmy się spotkać. Miałem wysłać ci list, ale korzystając z tego, że jesteś na Wyspach... - zaciąga się ostatni raz i zaraz miażdży papierosa w popielniczce - ... wolałbym, żeby dzieci nie wiedziały o tym, póki co
Wcale, a wcale.
Nalewa sobie i nalewa jej, podstawia pod nos i zamyka globus, wraca do siebie na fotel.
- Lady Carrow..? - dawno nie słyszał tego określenia i dopiero po chwili zrozumiał co miała na myśli. Zazdrosna, kochana, mała Megarka. Tylko trzydzieści lat z hakiem, a wciąż zachowuje się jak osiemnastoletnia dziewczyna, która z nienawiścią wypowiadała się o Rosalie Yaxley. Hoho, ile to już lat minęło, odkąd ostatni raz panna Yaxley - dziś już dama Black, odwiedziła Deimosa. Chyba z dwadzieścia by można było naliczyć. Uśmiech delikatny i najprawdziwszy wypłynął nieśpiesznie na jego twarz. Rozkłada ręce. - Nie wiem co u Delilah, jeżeli o to pytasz. Ale mam nadzieję, że podobają się jej i jej narzeczonemu kamienice, które sobie kupili na nową drogę życia - na starość stał się bowiem zbyt obojętny na rzeczy takie jak co sobie ludzie pomyślą, czy honor męski. Był zresztą już wystarczająco poturbowany przez los i już nie wierzył w to, że jego słowa mogą cokolwiek zmienić. I może oprzeć głowę na dłoni i spoglądając marzycielsko w stronę swojej byłej zony mówić podobne rzeczy jak: - Oczywiście żadna inna nie wyglada w nich tak dobrze jak ty - ale to i tak nic nie zmieni, Megara wciąż będzie się oburzać za te wyssane z palca historie. I to przekonanie, że mieszkam z matką mojego najmłodszego dziecka. Bez przesady, mamy tylko dziecko, a ona jest silną kobietą i nie czekała na moje oświadczyny, bo dobrze wiedziała, że żadnych nie będzie. - Zresztą, nie wiem czy wiesz, ale ja też się przeprowadziłem - kiwa głową powoli i kontynuuje - Marseet mi bez ciebie zbrzydło
Czy tych wyznań nigdy nie będzie końca? I przyklejone do drzwi uszy wszystkich krewnych będą podsłuchiwać te zdania, które niekiedy z jadowitością, innym razem z dziwnym sentymentem sobie ofiarowują? Ale on się nie złości, to ona się złości.
I nawet jeżeli ma powody... to zaraz może mieć ich więcej.
- Nie chciałbym poruszać tego wątku teraz, ale powinniśmy się spotkać. Miałem wysłać ci list, ale korzystając z tego, że jesteś na Wyspach... - zaciąga się ostatni raz i zaraz miażdży papierosa w popielniczce - ... wolałbym, żeby dzieci nie wiedziały o tym, póki co
Strona 1 z 2 • 1, 2
[sen] 1979, dwór w Bridewell
Szybka odpowiedź