Salon dębowy
AutorWiadomość
Salon dębowy
Jedno z reprezentacyjnych pomieszczeń zamku, nazywane salonem dębowym ze względu na dębowe meble i wykończenia. W centralnej części pomieszczenia znajduje się obudowany, kamienny kominek podłączony do Sieci Fiuu, na którym lubi wylegiwać się pomieszkujący w posiadłości duch kuguchara, kot z Cheshire. Obrazu dopełniają obite skórą sofy, barek umieszczony w eleganckim globusie, portrety przodków oraz wykonywane na zamówienie obrazy, a także żeliwne elementy z głową wilka i ogromne okna zajmujące całą ścianę wschodnią. Gdzieniegdzie znajdują się inkrustowane repliki broni białej i trofea łowieckie. /inne zdjęcie/
Gość
Gość
23 listopada, późny wieczór
Ogień buzujący ciepło w kominku rozbłysł zielonym światłem, rzucając podłużne cienie na pogrążony w półmroku salon. Zamek był cichy, jakby zastygły we śnie, światła przygaszone. Wystąpił na polerowaną ciemną podłogę z drewna, otrzepując płaszcz z popiołu i poprawiając postawiony kołnierz. Na jego twarzy odbijało się zmęczenie wskazujące na długi i ciężki dzień w pracy, a w sercu gorzała nutka gniewu, do której przywykł już przez wszystkie lata chmurnej i durnej młodości, a która wbrew oczekiwaniom nie odeszła wraz z minięciem wieku młodzieńczego. Pracownicy Biura Dezinformacji mieli dziś ręce pełne roboty w związku ze zbiegłym z rezerwatu rodziny MacFusty czarnym hebrydzkim, który nie tylko pokazał się wielu mugolom, ale i poczynił duże szkody, pożerając całe stado owiec lokalnego pastucha i wyłamując na swej drodze wiele drzew, które pękały pod opancerzonym cielskiem jak zapałki. Przyzwyczaił się już, że jego praca wymaga stosu papierkowej roboty, umiejętnej dyplomacji i nieustannej współpracy z innymi wydziałami Ministerstwa Magii, a nieraz z samym mugolskim premierem, z którym najczęściej kontaktował się osobiście, chyba że powaga sytuacji wymagała bezpośredniej interwencji Minister Tuft. To zabawne, był tak blisko człowieka, który spajał mugolskie systemy rządzenia, gdyby przyszedł czas zmian – to byłoby tak dziecinnie proste.
Przeczesał palcami potargane włosy i zdjął z ramion płaszcz, przewieszając go przez oparcie sofy. W salonie pachniało przyjemnie palonym iglakiem, żywicą i dymem, a nad kominkiem wylegiwał się duch fioletowego kuguchara, poltergeista, błyskając złośliwie zębami, tak że widać było wyłącznie jego szyderczy uśmiech i kołyszący się miarowo puszysty ogon. Gabe stuknął różdżką w elegancki globus na wysokiej stopce z toczonego drewna, ujawniając ukryty tam barek i podobnie jak robił to zazwyczaj, nalał sobie szklaneczkę Ognistej Ogdena z lodem. Przymrużywszy powieki w błogim stanie relaksacji, opadł na sofę, leniwie wyciągając przed siebie nogi, z whisky w jednej dłoni i cygarem w drugiej. Drgnął delikatnie, usłyszawszy jakieś poruszenie za drzwiami po lewej stronie kominka i niespiesznie zwrócił w tamtą stronę wzrok. Wiedział, że to ona, że czekała na jego powrót, choćby nawet nie chciała się do tego przyznać; kiedy byli jeszcze dziećmi, zawsze to robiła.
– Cass?
Gość
Gość
Oczywiście, że na niego czekała. Czekała na niego wiernie, cierpliwie, od wielu już lat; każdego dnia, gdy wracał z Ministerstwa późnym wieczorem, czekała na jego powrót z uporem godnym lepszej sprawy, nawet jeśli zmęczone mięśnie odmawiały jej współpracy, a oczy już nieco nieprzytomnie poszukiwały miejsca, w którym drobne ciało mogłoby się ułożyć do snu.
Wilgotne po kąpieli włosy pachniały intensywnie migdałowym olejkiem; splecione w ciasny warkocz otaczały jej głowę niczym aureola, choć pannie Rowle do anioła było daleko. Jedynie on, wygodnie rozparty na fotelu, osłonięty dymem z cygara i wyraźnie zmęczony wiedział, że ta skrupulatnie zaplatana, misterna konstrukcja odpowiadała za burzę loków, którymi szczyciła się na co dzień. Tylko on mógł również wyczuć jej obecność już z daleka, jak gdyby gdzieś w tyle głowy odzywał się wewnętrzny alarm, informujący o obecności bliźniaczki. Cassiopeia uśmiechnęła się z przekąsem, przestępując próg salonu.
- Spodziewałeś się kogoś innego? - spytała cicho, miękko stąpając po chłodnym, gładkim parkiecie. Stopy miała bose.
Odurzający, mamiący zapach fiołków i winogron wyparł na moment aromat whisky, przebił się nawet przez gryzącą gorzkim tytoniem chmurę dymu, docierając do nozdrzy mężczyzny wraz z dotykiem ciepłych warg na policzku. Te szybko jednak umknęły, a towarzyszące im parsknięcie przepełnione było wyraźnym niezadowoleniem.
- Nie ogoliłeś się rano - zauważyła tonem, w którym kapryśne rozczarowanie mieszało się z rozbawieniem. Po jego spiętych mięśniach, po czole wymalowanym w bruzdy zmarszczek, po niedbale przewieszonym na fotelu płaszczu wreszcie doskonale rozpoznawała symptomy - oznaki ciężkiego, nużącego i wyjątkowo irytującego dnia. Po sposobie w jaki trzymał szklankę, w jaki niedbale zaciskał wargi na ustniku cygara; te drobne rzeczy, których inny człowiek mógłby nie dostrzec, jej zdradzały najmniejsze nawet tajemnice.
Czuła na sobie spojrzenie jego czarnych oczu, gdy leniwym krokiem przemierzała salon. Palce musnęły nieuważnie struny harfy, wyzwalając z instrumentu serię chaotycznych dźwięków, wargi wykrzywiły się w uśmiechu na widok poltergeista leżakującego nad kominkiem. Był tu stałym elementem, podobnie jak Gabriel w fotelu i zapach tytoniu unoszący się w powietrzu - te drobnostki, te rytuały, które sprawiały, że dom był domem, a ten kojarzył się z bezpieczeństwem, zawsze były na swoim miejscu.
- Późno dziś wróciłeś - odezwała się wreszcie, zakładając ramiona na klatce piersiowej. Duży, męski sweter otulał szczupłe ciało, kończąc się nieledwie w połowie zgrabnego uda. Obrazek psuł jedynie paskudny, fioletowy siniec, sięgający najprawdopodobniej aż do biodra - Cass zdawała się go jednak nie zauważać. Ot, kolejna pamiątka po polowaniu, nic, z czym nie miałaby już do czynienia.
Podeszła w końcu bliżej, zatrzymując się jednak poza zasięgiem dłoni Gabriela. Bławatkowe spojrzenie studiowało leniwie jego twarz, gdy nachylała się, by wyciągnąć z dłoni bliźniaka cygaro i zaciągnąć się nim mocno.
Wilgotne po kąpieli włosy pachniały intensywnie migdałowym olejkiem; splecione w ciasny warkocz otaczały jej głowę niczym aureola, choć pannie Rowle do anioła było daleko. Jedynie on, wygodnie rozparty na fotelu, osłonięty dymem z cygara i wyraźnie zmęczony wiedział, że ta skrupulatnie zaplatana, misterna konstrukcja odpowiadała za burzę loków, którymi szczyciła się na co dzień. Tylko on mógł również wyczuć jej obecność już z daleka, jak gdyby gdzieś w tyle głowy odzywał się wewnętrzny alarm, informujący o obecności bliźniaczki. Cassiopeia uśmiechnęła się z przekąsem, przestępując próg salonu.
- Spodziewałeś się kogoś innego? - spytała cicho, miękko stąpając po chłodnym, gładkim parkiecie. Stopy miała bose.
Odurzający, mamiący zapach fiołków i winogron wyparł na moment aromat whisky, przebił się nawet przez gryzącą gorzkim tytoniem chmurę dymu, docierając do nozdrzy mężczyzny wraz z dotykiem ciepłych warg na policzku. Te szybko jednak umknęły, a towarzyszące im parsknięcie przepełnione było wyraźnym niezadowoleniem.
- Nie ogoliłeś się rano - zauważyła tonem, w którym kapryśne rozczarowanie mieszało się z rozbawieniem. Po jego spiętych mięśniach, po czole wymalowanym w bruzdy zmarszczek, po niedbale przewieszonym na fotelu płaszczu wreszcie doskonale rozpoznawała symptomy - oznaki ciężkiego, nużącego i wyjątkowo irytującego dnia. Po sposobie w jaki trzymał szklankę, w jaki niedbale zaciskał wargi na ustniku cygara; te drobne rzeczy, których inny człowiek mógłby nie dostrzec, jej zdradzały najmniejsze nawet tajemnice.
Czuła na sobie spojrzenie jego czarnych oczu, gdy leniwym krokiem przemierzała salon. Palce musnęły nieuważnie struny harfy, wyzwalając z instrumentu serię chaotycznych dźwięków, wargi wykrzywiły się w uśmiechu na widok poltergeista leżakującego nad kominkiem. Był tu stałym elementem, podobnie jak Gabriel w fotelu i zapach tytoniu unoszący się w powietrzu - te drobnostki, te rytuały, które sprawiały, że dom był domem, a ten kojarzył się z bezpieczeństwem, zawsze były na swoim miejscu.
- Późno dziś wróciłeś - odezwała się wreszcie, zakładając ramiona na klatce piersiowej. Duży, męski sweter otulał szczupłe ciało, kończąc się nieledwie w połowie zgrabnego uda. Obrazek psuł jedynie paskudny, fioletowy siniec, sięgający najprawdopodobniej aż do biodra - Cass zdawała się go jednak nie zauważać. Ot, kolejna pamiątka po polowaniu, nic, z czym nie miałaby już do czynienia.
Podeszła w końcu bliżej, zatrzymując się jednak poza zasięgiem dłoni Gabriela. Bławatkowe spojrzenie studiowało leniwie jego twarz, gdy nachylała się, by wyciągnąć z dłoni bliźniaka cygaro i zaciągnąć się nim mocno.
Gość
Gość
Wyraz surowości i zmęczenia, jaki malował się na jego twarzy, rozjaśnił się odrobinę, gdy drzwi uchyliły się, a do salonu ostrożnie wślizgnęła jego siostra. Stąpała lekko, cicho, opierając bose stopy na polerowanym drewnie, jakby wiedziała, że głośniejszy dźwięk mógłby poskutkować ostrym ukłuciem bólu z tyłu czaszki. Weszła, a wraz z nią wemknął się wonny, przesycony zapach migdałów, fiołków i winogron, delikatny i eteryczny, umykający, który umierał przygaszony tylko pod mocną wonią alkoholu, gdy wznosił do ust szklankę, by pociągnąć z niej kolejny łyk. Omiótł ją uważnym spojrzeniem, starając się nadać mu ten sam beznamiętny wyraz, którym już dawno, z konieczności nauczył się operować przy niej na co dzień, pojmując stosunkowo wcześnie, że społeczeństwo najczystszym wstrętem darzy jego namiętność, a potem uśmiechnął się ciepło, acz z rezerwą. Oczywiście, że wiedział, że to ona, zawsze to wiedział, ale to nijak nie przeszkadzało mu z przekory podjąć się gry pozorów.
– Tim mógł znów wymknąć się niańce. Zrobił się krnąbrny. Nie wiem, po kim to ma. – Westchnął, przesuwając dłonią po szczęce. W stosunku do niego syn zawsze zachowywał się z należnym szacunkiem, niemal czcią, pokrytą grubą warstwą strachu, ale gdy przychodziło do guwernantek i opiekunek, a niekiedy nawet starszyzny, robił się problematyczny. Gabriel przypuszczał, że miało to jakiś związek z niedostatkiem obecności ojca w jego życiu, pomimo prób nigdy jednak nie potrafił zmusić się do zainteresowania synem, do obdarzenia go uczuciem. Dbał z żelazną dyscypliną o jego edukację i wychowanie, w końcu był swój, był krwią z krwi, ale odnosił się do niego z dystansem i nie poświęcał zbyt wiele czasu.
Przyjął pocałunek Cass, ulegając magii ich codziennych rytuałów, a potem uśmiechnął się oszczędnie, dotykając palcami swojej żuchwy. Rzadko zdarzało się, by pojawiał się gdzieś nieogolony, w tym świecie należało dbać o prezencję z niezwykłą wręcz uwagą, a on nie mógł z reguły pozwolić sobie na niechlujstwo, nawet jeśli bardzo by chciał; urodzenie, pozycja i stanowisko zobowiązywały.
– Nie zdążyłem, wychodziłem w pośpiechu. Wiesz, że nie lubię bywać spóźniony. – Przechylił do warg szklankę z bursztynową whisky, a następnie wsunął do ust końcówkę cygara, smakując na podniebieniu najprzedniejszy kubański tytoń. Na moment zniknął w chmurze aromatycznego dymu, by wreszcie podjąć nieco bardziej zaczepnie: – Zresztą, wspominałaś mi kiedyś, że z zarostem wyglądam wyjątkowo dobrze.
Ani na moment nie odrywał od niej wzroku, wodząc spojrzeniem za jej sylwetką, chłonąc sposób, w jaki poruszała się po salonie, zgrabnie wymijając meble, zatrzymując się tu i ówdzie, by przesunąć po czymś dłonią, nieuważnie szarpnąć palcami kilka strun instrumentu. Nigdy nie potrafił pozbyć się wrażenia, że te jej bezcelowe przechadzki są w istocie jakąś formą prezentacji, że jest w nich coś w rodzaju wyzwania albo kpiny, że kazała mu patrzeć i podziwiać coś, co zawsze już będzie poza zasięgiem jego oddziaływania, czego nigdy nie przyjdzie mu spróbować ani posiąść. Najpewniej jednak to jego umysł płatał mu figle, wystawiony na ostateczność, to jego myśli w zwątpieniu snuły się pośród doliny bezsensownych rozmyślań.
– Podobnie jak ty cztery dni temu – odparł spokojnie, ale nie było w tym tonie nagany, lecz niezmącony spokój. – Miałem w pracy ogrom roboty. Zbiegły smok, duże zniszczenia, sporo świadków, sama rozumiesz. – Pozwolił jej przejąć swoje cygaro i przesunął wzrokiem po jej sylwetce, dostrzegając rozległy siniec. Zaśmiał się krótko, spoglądając na jej twarz. – Chciałabyś imać się męskich rozrywek, ale wciąż nie do końca potrafisz. Muszę cię nauczyć palić cygara.
On też na nią czekał. Od lat nieprzerwanie.
– Tim mógł znów wymknąć się niańce. Zrobił się krnąbrny. Nie wiem, po kim to ma. – Westchnął, przesuwając dłonią po szczęce. W stosunku do niego syn zawsze zachowywał się z należnym szacunkiem, niemal czcią, pokrytą grubą warstwą strachu, ale gdy przychodziło do guwernantek i opiekunek, a niekiedy nawet starszyzny, robił się problematyczny. Gabriel przypuszczał, że miało to jakiś związek z niedostatkiem obecności ojca w jego życiu, pomimo prób nigdy jednak nie potrafił zmusić się do zainteresowania synem, do obdarzenia go uczuciem. Dbał z żelazną dyscypliną o jego edukację i wychowanie, w końcu był swój, był krwią z krwi, ale odnosił się do niego z dystansem i nie poświęcał zbyt wiele czasu.
Przyjął pocałunek Cass, ulegając magii ich codziennych rytuałów, a potem uśmiechnął się oszczędnie, dotykając palcami swojej żuchwy. Rzadko zdarzało się, by pojawiał się gdzieś nieogolony, w tym świecie należało dbać o prezencję z niezwykłą wręcz uwagą, a on nie mógł z reguły pozwolić sobie na niechlujstwo, nawet jeśli bardzo by chciał; urodzenie, pozycja i stanowisko zobowiązywały.
– Nie zdążyłem, wychodziłem w pośpiechu. Wiesz, że nie lubię bywać spóźniony. – Przechylił do warg szklankę z bursztynową whisky, a następnie wsunął do ust końcówkę cygara, smakując na podniebieniu najprzedniejszy kubański tytoń. Na moment zniknął w chmurze aromatycznego dymu, by wreszcie podjąć nieco bardziej zaczepnie: – Zresztą, wspominałaś mi kiedyś, że z zarostem wyglądam wyjątkowo dobrze.
Ani na moment nie odrywał od niej wzroku, wodząc spojrzeniem za jej sylwetką, chłonąc sposób, w jaki poruszała się po salonie, zgrabnie wymijając meble, zatrzymując się tu i ówdzie, by przesunąć po czymś dłonią, nieuważnie szarpnąć palcami kilka strun instrumentu. Nigdy nie potrafił pozbyć się wrażenia, że te jej bezcelowe przechadzki są w istocie jakąś formą prezentacji, że jest w nich coś w rodzaju wyzwania albo kpiny, że kazała mu patrzeć i podziwiać coś, co zawsze już będzie poza zasięgiem jego oddziaływania, czego nigdy nie przyjdzie mu spróbować ani posiąść. Najpewniej jednak to jego umysł płatał mu figle, wystawiony na ostateczność, to jego myśli w zwątpieniu snuły się pośród doliny bezsensownych rozmyślań.
– Podobnie jak ty cztery dni temu – odparł spokojnie, ale nie było w tym tonie nagany, lecz niezmącony spokój. – Miałem w pracy ogrom roboty. Zbiegły smok, duże zniszczenia, sporo świadków, sama rozumiesz. – Pozwolił jej przejąć swoje cygaro i przesunął wzrokiem po jej sylwetce, dostrzegając rozległy siniec. Zaśmiał się krótko, spoglądając na jej twarz. – Chciałabyś imać się męskich rozrywek, ale wciąż nie do końca potrafisz. Muszę cię nauczyć palić cygara.
On też na nią czekał. Od lat nieprzerwanie.
Gość
Gość
Faktem było, że Gabriel ze swoją mroczną twarzą, przeszywającym spojrzeniem i sylwetką wyrastającą z tłumu na tyle wyraźnie, by kobiety rozpierzchały się przed jego potężną osobą wyglądał niesamowicie przystojnie. Dopiero jednak zarost, ten niedbały, kilkudniowy zarost, z pozoru nadający mu wygląd osoby, która przez długi czas nie wychodziła z domu, uwydatniał wszystko co było w lordzie Rowle niebezpieczne. Kochała go w tym zaroście, gdy pochylony nad biurkiem przeglądał dokumenty, palcami wystukując na wyrżniętej z kryształu szklance rytm znany tylko sobie. Nie uważała jednak, by mianem zarostu mogło się zwać niedbalstwo jednego poranka - czego oczywiście nie omieszkała mu wytknąć.
- Zarost, mój drogi bracie, to pieczołowicie pielęgnowana broda, a nie stylizacja na wyleniałego jeżozwierza - parsknęła rozbawiona, choć jej spojrzenie złagodniało gdy przygryzła dolną wargę, przesuwając palcami po policzku bliźniaka. Trzymane w drugiej dłoni cygaro tliło się w mrokach pokoju, rozświetlanych jedynie buzującym na kominku ogniem; zacisnęła wargi na ustniku, zaciągając się mocno kolejny raz, a bławatkowe spojrzenie zaiskrzyło figlarnie w odpowiedzi na słowa mężczyzny.
- Mówisz, że źle się do tego zabieram? - spytała, a coś w tonie jej głosu wybrzmiało niezwykle miękko, wręcz kusząco. Cofnęła się kilka kroków, wsparła pośladkami o klawiaturę fortepianu, chronioną w tej chwili ciężką, dębową pokrywą. Przysiadła na niej wreszcie, opierając stopy na stojącej przy instrumencie ławeczce; popiół z cygara opadł na sweter tuż przy jej udzie, strzepnęła go więc nieuważnie, śledząc Gabriela wzrokiem.
- Jestem pewna, że potrafię to robić lepiej niż ty - dodała, zakładając nogę na nogę. Skłębiony materiał swetra podsunął się nieco w górę, nie zwróciła na to jednak uwagi, gdy wciąż trzymając cygaro w ustach podwijała rękawy do łokci.
- Nalej mi whisky. I opowiedz o tym smoku - zarządziła, gdy kolejna, aromatyczna chmura dymu otoczyła jej sylwetkę. Ogień na kominku tańczył wesoło, liżąc polana długimi językami płomieni, rozświetlał dębowe meble, błyszczał zadziornie na złoconej ramie harfy i nadawał skórze Cassiopei miodowego odcienia. Zapatrzyła się w palenisko, oczekując, aż bliźniak podźwignie się z fotela, a na jej wargach zatańczył rozmarzony uśmiech gdy wspierając łokieć na kolanie brodę umościła na dłoni; nie była klasycznie piękna, dla wielu jej uroda była zbyt wyzywająca, zbyt orientalna, mało jednak kto miał okazję widywać ją taką, jak w tym momencie.
Uchodziwszy za wyjątkowo arogancką, krnąbrną pannicę, której "w głowie się poprzewracało", była fortecą nie do zdobycia gdy przebywała pomiędzy obcymi. Gdy każdy nieznajomy mógł okazać się wrogiem, gdy surowe oczy społeczności śledziły każdy jej krok, głowę trzymała wysoko, a wyraz twarzy rzadko kiedy wyrażał coś ponad chłodną pogardę. Zupełnie inaczej było, gdy przebywała sam na sam z Gabrielem. A chociaż ten próbował panować nad spojrzeniem, choć serwował jej oszczędne uśmiechy, zwykle zarezerwowane dla ważnych współpracowników, którymi nie wolno było otwarcie pomiatać, doskonale wiedziała, że to tylko jedna z wielu jego masek. Że pod tym spokojem kryje się coś więcej, coś ciemniejszego, coś, co mogło niebezpiecznie pochwycić za gardło i zdławić każdego, kto stanąłby pomiędzy nią, a nim. Skłamałaby mówiąc, że nie miała o tym pojęcia. Skłamałaby również, gdyby zapytana odparła, że uczucie żywione przez bliźniaka jest jednostronne.
Normy, które im narzucano, tradycje, którymi wiązano wewnętrzne podszepty, nigdy jakoś nie dotarły na tyle głęboko, by wyplenić tę namiętność. Zależność, którą odczuwali względem siebie.
Wiedziała o tym, wiedziała również, że on wie. Z rozmysłem więc drażniła go, mamiła, czekając aż ukrywający się tuż pod skórą żar eksploduje w nim koniec końców; czekając, aż pęknie maska, którą nosił, aż zniknie ten, który jedynie udawał jej brata, zupełnie nim nie będąc. Trudno było bowiem przeoczyć jego taksujące spojrzenie, kłujące w kark za każdym razem, gdy przechadzała się po pomieszczeniu - niczym drapieżnik wabiący do siebie ofiarę pozorną niewinnością, czekała aż uda się pochwycić go w sidła.
Nawet jeśli nie była do końca pewna, kto koniec końców okaże się łowcą, a kto zwierzyną.
- Zarost, mój drogi bracie, to pieczołowicie pielęgnowana broda, a nie stylizacja na wyleniałego jeżozwierza - parsknęła rozbawiona, choć jej spojrzenie złagodniało gdy przygryzła dolną wargę, przesuwając palcami po policzku bliźniaka. Trzymane w drugiej dłoni cygaro tliło się w mrokach pokoju, rozświetlanych jedynie buzującym na kominku ogniem; zacisnęła wargi na ustniku, zaciągając się mocno kolejny raz, a bławatkowe spojrzenie zaiskrzyło figlarnie w odpowiedzi na słowa mężczyzny.
- Mówisz, że źle się do tego zabieram? - spytała, a coś w tonie jej głosu wybrzmiało niezwykle miękko, wręcz kusząco. Cofnęła się kilka kroków, wsparła pośladkami o klawiaturę fortepianu, chronioną w tej chwili ciężką, dębową pokrywą. Przysiadła na niej wreszcie, opierając stopy na stojącej przy instrumencie ławeczce; popiół z cygara opadł na sweter tuż przy jej udzie, strzepnęła go więc nieuważnie, śledząc Gabriela wzrokiem.
- Jestem pewna, że potrafię to robić lepiej niż ty - dodała, zakładając nogę na nogę. Skłębiony materiał swetra podsunął się nieco w górę, nie zwróciła na to jednak uwagi, gdy wciąż trzymając cygaro w ustach podwijała rękawy do łokci.
- Nalej mi whisky. I opowiedz o tym smoku - zarządziła, gdy kolejna, aromatyczna chmura dymu otoczyła jej sylwetkę. Ogień na kominku tańczył wesoło, liżąc polana długimi językami płomieni, rozświetlał dębowe meble, błyszczał zadziornie na złoconej ramie harfy i nadawał skórze Cassiopei miodowego odcienia. Zapatrzyła się w palenisko, oczekując, aż bliźniak podźwignie się z fotela, a na jej wargach zatańczył rozmarzony uśmiech gdy wspierając łokieć na kolanie brodę umościła na dłoni; nie była klasycznie piękna, dla wielu jej uroda była zbyt wyzywająca, zbyt orientalna, mało jednak kto miał okazję widywać ją taką, jak w tym momencie.
Uchodziwszy za wyjątkowo arogancką, krnąbrną pannicę, której "w głowie się poprzewracało", była fortecą nie do zdobycia gdy przebywała pomiędzy obcymi. Gdy każdy nieznajomy mógł okazać się wrogiem, gdy surowe oczy społeczności śledziły każdy jej krok, głowę trzymała wysoko, a wyraz twarzy rzadko kiedy wyrażał coś ponad chłodną pogardę. Zupełnie inaczej było, gdy przebywała sam na sam z Gabrielem. A chociaż ten próbował panować nad spojrzeniem, choć serwował jej oszczędne uśmiechy, zwykle zarezerwowane dla ważnych współpracowników, którymi nie wolno było otwarcie pomiatać, doskonale wiedziała, że to tylko jedna z wielu jego masek. Że pod tym spokojem kryje się coś więcej, coś ciemniejszego, coś, co mogło niebezpiecznie pochwycić za gardło i zdławić każdego, kto stanąłby pomiędzy nią, a nim. Skłamałaby mówiąc, że nie miała o tym pojęcia. Skłamałaby również, gdyby zapytana odparła, że uczucie żywione przez bliźniaka jest jednostronne.
Normy, które im narzucano, tradycje, którymi wiązano wewnętrzne podszepty, nigdy jakoś nie dotarły na tyle głęboko, by wyplenić tę namiętność. Zależność, którą odczuwali względem siebie.
Wiedziała o tym, wiedziała również, że on wie. Z rozmysłem więc drażniła go, mamiła, czekając aż ukrywający się tuż pod skórą żar eksploduje w nim koniec końców; czekając, aż pęknie maska, którą nosił, aż zniknie ten, który jedynie udawał jej brata, zupełnie nim nie będąc. Trudno było bowiem przeoczyć jego taksujące spojrzenie, kłujące w kark za każdym razem, gdy przechadzała się po pomieszczeniu - niczym drapieżnik wabiący do siebie ofiarę pozorną niewinnością, czekała aż uda się pochwycić go w sidła.
Nawet jeśli nie była do końca pewna, kto koniec końców okaże się łowcą, a kto zwierzyną.
Gość
Gość
Przez całe życie tłumił w sobie skłonności. Tłumił gniew, przyzwyczajony do jego stałej obecności, tłumił zapisany w genach popęd do brutalności, wreszcie tłumił również zakazaną namiętność do siostry, nie potrafiąc sobie z nią poradzić ani jej wyrzec. Wyhodował sobie potwora, ale usiłował go ułagodzić, oswoić, spętać, zapominając o jego nieokiełznanej naturze, a wszystko to rosło w nim i pęczniało pod płaszczykiem niezmąconego spokoju, niewzruszonego opanowania, by sięgnąć serca i znaleźć ujście w najmniej spodziewanych momentach. To Cass była uważana za tę wybuchową, nieposkromioną, ale w głębi ducha był taki sam, tylko wyszlifował swoje umiejętności do perfekcji, stłumił w sobie każdy szalony instynkt, narzucił sobie twardą dyscyplinę. Był wilkiem, ale na co dzień ubierał się w owczą skórę. I jego siostra wiedziała o tym doskonale, dostrzegała najlepiej ze wszystkich. Pomagała mu, nauczyła nie walczyć z gniewem, lecz go sobie oswajać, pokazała, jak i gdzie znajdować ujście dla swoich skłonności, na kim wyładowywać okrucieństwo, jak radzić sobie z bestią. Mój wilku, mawiała do niego, odwołując się do ich herbowego zwierzęcia.
– Dopóki nie wyglądam, jakby coś zdechło mi na twarzy, mogę opuścić pokoje – odparł z lekkim rozbawieniem, najwyraźniej nietknięty uwagą o jeżozwierzu, mimochodem obiecując sobie jednak w duchu, że ogoli się jak należy. Zmrużył ciemne ślepia, gdy przesunęła palcami po jego policzku. Jego ramiona nie były już tak spięte, choć pewna sztywność karku wciąż wskazywała na zmęczenie. W jej obecności wydawał się jednak bardziej zrelaksowany.
Otworzył zdobiony humidor i wyjął stamtąd jeszcze jedno cygaro, usuwając kapturek specjalną obcinarką. Przez chwilę przyglądał się siostrze, niejako rozbawiony jej pełną zuchwałości postawą, a później podniósł się ciężko i przeszedł do barku, starając się nie zauważać, jak bardzo obnażone były teraz jej uda, jak doskonale wyzłacały się w ciepłym świetle bijącym od kamiennego kominka. Obficie nalał alkoholu do drugiej szklanki i podszedł do niej, wsuwając ją w drobną kobiecą dłoń. Umieścił cygaro między zębami i jął je stopniowo odpalać, obracając umiejętnie nad płomieniem, by wreszcie dmuchnąć delikatnie w końcówkę i upewnić się, że się żarzy.
– Przede wszystkim, najdroższa, cygara nie pali się jak papierosa. Nie powinnaś się nim zaciągać, jeśli nie chcesz stracić płuc przed trzydziestką. Smak ma być w ustach, a nie w płucach. Bo o smak tu przede wszystkim chodzi – wytłumaczył jej cierpliwie z nieco cynicznym uśmiechem, a potem zaprezentował, puszczając przysłowiowego dymka. Widywał już, jak wielu młodych mężczyzn szarzało na twarzy w połowie dobrego cygara. – Palenie cygar też ma swoje rytuały i swoją etykietę.
Upił jeszcze łyk Ognistej, obserwując siostrę uważnym, niemal ciepłym spojrzeniem. Jego wzrok niby mimochodem, przelotnie przesunął się po jej ciele, czerpiąc najprostszą w świecie mężczyzny przyjemność z patrzenia na piękną kobietę, bo nie potrafił wyobrazić sobie innego ideału kobiecego piękna niż ten, który poznał w domu rodzinnym, innej wytycznej, według której miałby w dorosłym życiu szukać matki dla swojego dziecka. Pomimo starań, żadna nie była jednak nią, nawet w przybliżeniu.
– Był wielki i zły i miał bardzo ostre kły – zażartował, wiodąc wzrokiem po jej twarzy i odszukując oczy o chabrowym odcieniu. Chwycił jej dłoń i ponaglająco pomógł jej zejść z nietypowego miejsca spoczynku, które sobie obrała, prowadząc ją do sofy przy kominku, gdzie światło grało cieniami na podłodze, a ciepło wypełniało ciała relaksującym spokojem. – Czarny hebrydzki umknął z rezerwatu MacFustych i narobił szkód. Nie był to drugi incydent z Ilfracombe z '32, ale i tak mieliśmy ręce pełne roboty. Z tego co słyszałem, inne departamenty i tak mają teraz ogrom pracy w związku z nowymi dekretami.
Przymknął oczy, pozwalając jej wsunąć dłoń w swoje włosy i delikatnie masować, gładzić i drapać skórę głowy i karku.
– Dopóki nie wyglądam, jakby coś zdechło mi na twarzy, mogę opuścić pokoje – odparł z lekkim rozbawieniem, najwyraźniej nietknięty uwagą o jeżozwierzu, mimochodem obiecując sobie jednak w duchu, że ogoli się jak należy. Zmrużył ciemne ślepia, gdy przesunęła palcami po jego policzku. Jego ramiona nie były już tak spięte, choć pewna sztywność karku wciąż wskazywała na zmęczenie. W jej obecności wydawał się jednak bardziej zrelaksowany.
Otworzył zdobiony humidor i wyjął stamtąd jeszcze jedno cygaro, usuwając kapturek specjalną obcinarką. Przez chwilę przyglądał się siostrze, niejako rozbawiony jej pełną zuchwałości postawą, a później podniósł się ciężko i przeszedł do barku, starając się nie zauważać, jak bardzo obnażone były teraz jej uda, jak doskonale wyzłacały się w ciepłym świetle bijącym od kamiennego kominka. Obficie nalał alkoholu do drugiej szklanki i podszedł do niej, wsuwając ją w drobną kobiecą dłoń. Umieścił cygaro między zębami i jął je stopniowo odpalać, obracając umiejętnie nad płomieniem, by wreszcie dmuchnąć delikatnie w końcówkę i upewnić się, że się żarzy.
– Przede wszystkim, najdroższa, cygara nie pali się jak papierosa. Nie powinnaś się nim zaciągać, jeśli nie chcesz stracić płuc przed trzydziestką. Smak ma być w ustach, a nie w płucach. Bo o smak tu przede wszystkim chodzi – wytłumaczył jej cierpliwie z nieco cynicznym uśmiechem, a potem zaprezentował, puszczając przysłowiowego dymka. Widywał już, jak wielu młodych mężczyzn szarzało na twarzy w połowie dobrego cygara. – Palenie cygar też ma swoje rytuały i swoją etykietę.
Upił jeszcze łyk Ognistej, obserwując siostrę uważnym, niemal ciepłym spojrzeniem. Jego wzrok niby mimochodem, przelotnie przesunął się po jej ciele, czerpiąc najprostszą w świecie mężczyzny przyjemność z patrzenia na piękną kobietę, bo nie potrafił wyobrazić sobie innego ideału kobiecego piękna niż ten, który poznał w domu rodzinnym, innej wytycznej, według której miałby w dorosłym życiu szukać matki dla swojego dziecka. Pomimo starań, żadna nie była jednak nią, nawet w przybliżeniu.
– Był wielki i zły i miał bardzo ostre kły – zażartował, wiodąc wzrokiem po jej twarzy i odszukując oczy o chabrowym odcieniu. Chwycił jej dłoń i ponaglająco pomógł jej zejść z nietypowego miejsca spoczynku, które sobie obrała, prowadząc ją do sofy przy kominku, gdzie światło grało cieniami na podłodze, a ciepło wypełniało ciała relaksującym spokojem. – Czarny hebrydzki umknął z rezerwatu MacFustych i narobił szkód. Nie był to drugi incydent z Ilfracombe z '32, ale i tak mieliśmy ręce pełne roboty. Z tego co słyszałem, inne departamenty i tak mają teraz ogrom pracy w związku z nowymi dekretami.
Przymknął oczy, pozwalając jej wsunąć dłoń w swoje włosy i delikatnie masować, gładzić i drapać skórę głowy i karku.
Gość
Gość
Przyjęła z jego dłoni szklankę, smukłymi palcami chwytając pewnie zimne szkło; na jej wargach błądził rozbawiony uśmiech, gdy przypatrywała się jak Gabriel sięga po kolejne cygaro, najprawdopodobniej chcąc zademonstrować jej jak wielkie faux pas popełniła.
Obserwowała go uważnie spod przymrużonych powiek, a bławatkowe tęczówki lśniły niemal jak u kota, gdy odbijał się w nich blask płomieni buzujących wesoło na kominku. Gabriel zawsze miał w sobie coś apodyktycznego, coś, co sprawiało, że obcym wydawał się niezwykle surowy, a bliskim – oschły i zdystansowany. Nie w każdej sytuacji, och, na Merlina, gdy chciał bywał czarujący i chłopięco wręcz zabawny, lawirował bez problemu pomiędzy spragnionymi uwagi matronami, a młodzieżą czarodziejskiej śmietanki towarzyskiej, zrównując sobie miłość pierwszych i szacunek drugich. Jej wilk..
To określenie, choć z początku było jedynie poufałym, rodzinnym żartem, z czasem zyskało hermetycznej intymności, wydźwięku, którego obecność podnosiła włoski na karku blondynki; któż mógł bowiem, jeśli nie ona, znać prawdziwą naturę eleganckiego mężczyzny, skrupulatnie odpalającego właśnie cygaro od migoczącego płomyka zapalniczki? Kto, jeśli nie ona, wiedział jakim potworem potrafi być, gdy pozwoli sobie na odrobinę samowolki?
Nie bała się go jednak, nigdy się nie bała. Wiedziała, że ten chmurnooki olbrzym o wilczym spojrzeniu przychyliłby jej nieba i przyniósł księżyc, gdyby tylko sobie tego zażyczyła.
- Nie przyszło ci do głowy, najdroższy, że sposób, w jaki palę cygaro, nie wynika z braku umiejętności, a z siły przyzwyczajenia? – spytała, przekrzywiając głowę w bok. Trzymane przez nią cygaro tliło się delikatnie, rozżarzyło się jednak dopiero wtedy, gdy blondynka zacisnęła na nim wargi, pozwalając by intensywny smak dymu rozlał się po jej podniebieniu.
- Nie wszyscy mają czas na delektowanie się cygarem w wygodnym gabinecie – parsknęła drwiąco, ujęła jednak jego dłoń, pozwalając sprowadzić się na drewniany parkiet i pokierować w stronę skórzanej sofy. Usiadła, podwijając nogę pod siebie, a później kilkoma głębokimi łykami opróżniła szklankę z alkoholu, by bezceremonialnie zgasić w niej cygaro i odstawić na podłogę. Udając, że nie widzi pełnego potępienia spojrzenia brata, wsunęła palce w jego włosy i przeczesując je leniwie, liczyła każdy ciemny kosmyk.
- Wiadomo jak do tego doszło? – w jej głosie rozbrzmiewało autentyczne zainteresowanie, a palce znieruchomiały na chwilę, by wreszcie, niecierpliwie i ponaglająco, szarpnąć za czarne włosy Gabriela – Mów o smoku, w nosie mam inne departamenty, wasze problemy z dekretami i zmianami wprowadzanymi przez jaśnie oświeconego Ministra-Wiem-Że-Nic-Nie-Wiem wcale mnie nie interesują – prychnęła z wyraźną pogardą, usadawiając się wygodniej i odchylając głowę na oparcie sofy.
- Ja jestem od czarnej roboty, to ty musisz bawić się w to całe polityczne bagno. Merlinie, jak się cieszę, że nie posłuchałam cię gdy mówiłeś, że w Ministerstwie czeka na mnie świetlana przyszłość! Utknęłabym za biurkiem, utyła i była nieszczęśliwa -
Obserwowała go uważnie spod przymrużonych powiek, a bławatkowe tęczówki lśniły niemal jak u kota, gdy odbijał się w nich blask płomieni buzujących wesoło na kominku. Gabriel zawsze miał w sobie coś apodyktycznego, coś, co sprawiało, że obcym wydawał się niezwykle surowy, a bliskim – oschły i zdystansowany. Nie w każdej sytuacji, och, na Merlina, gdy chciał bywał czarujący i chłopięco wręcz zabawny, lawirował bez problemu pomiędzy spragnionymi uwagi matronami, a młodzieżą czarodziejskiej śmietanki towarzyskiej, zrównując sobie miłość pierwszych i szacunek drugich. Jej wilk..
To określenie, choć z początku było jedynie poufałym, rodzinnym żartem, z czasem zyskało hermetycznej intymności, wydźwięku, którego obecność podnosiła włoski na karku blondynki; któż mógł bowiem, jeśli nie ona, znać prawdziwą naturę eleganckiego mężczyzny, skrupulatnie odpalającego właśnie cygaro od migoczącego płomyka zapalniczki? Kto, jeśli nie ona, wiedział jakim potworem potrafi być, gdy pozwoli sobie na odrobinę samowolki?
Nie bała się go jednak, nigdy się nie bała. Wiedziała, że ten chmurnooki olbrzym o wilczym spojrzeniu przychyliłby jej nieba i przyniósł księżyc, gdyby tylko sobie tego zażyczyła.
- Nie przyszło ci do głowy, najdroższy, że sposób, w jaki palę cygaro, nie wynika z braku umiejętności, a z siły przyzwyczajenia? – spytała, przekrzywiając głowę w bok. Trzymane przez nią cygaro tliło się delikatnie, rozżarzyło się jednak dopiero wtedy, gdy blondynka zacisnęła na nim wargi, pozwalając by intensywny smak dymu rozlał się po jej podniebieniu.
- Nie wszyscy mają czas na delektowanie się cygarem w wygodnym gabinecie – parsknęła drwiąco, ujęła jednak jego dłoń, pozwalając sprowadzić się na drewniany parkiet i pokierować w stronę skórzanej sofy. Usiadła, podwijając nogę pod siebie, a później kilkoma głębokimi łykami opróżniła szklankę z alkoholu, by bezceremonialnie zgasić w niej cygaro i odstawić na podłogę. Udając, że nie widzi pełnego potępienia spojrzenia brata, wsunęła palce w jego włosy i przeczesując je leniwie, liczyła każdy ciemny kosmyk.
- Wiadomo jak do tego doszło? – w jej głosie rozbrzmiewało autentyczne zainteresowanie, a palce znieruchomiały na chwilę, by wreszcie, niecierpliwie i ponaglająco, szarpnąć za czarne włosy Gabriela – Mów o smoku, w nosie mam inne departamenty, wasze problemy z dekretami i zmianami wprowadzanymi przez jaśnie oświeconego Ministra-Wiem-Że-Nic-Nie-Wiem wcale mnie nie interesują – prychnęła z wyraźną pogardą, usadawiając się wygodniej i odchylając głowę na oparcie sofy.
- Ja jestem od czarnej roboty, to ty musisz bawić się w to całe polityczne bagno. Merlinie, jak się cieszę, że nie posłuchałam cię gdy mówiłeś, że w Ministerstwie czeka na mnie świetlana przyszłość! Utknęłabym za biurkiem, utyła i była nieszczęśliwa -
Gość
Gość
Zdawała sobie sprawę z jego słabości, bez wątpienia. Niejeden raz tracił dla niej rozum i opanowanie, niejeden raz rzucał wszystko tylko dlatego, że dostał od niej list z wezwaniem, poruszał niebo i ziemię dla jej drobnych, bezsensownych, dziewczęcych zachcianek, rozpieszczając ją do granic tylko dlatego, że była dla niego najcenniejszym darem na tym paskudnym, szarym świecie, gdzie każdy obcy, każdy, kto nie był nimi, był wrogiem. Kiedy inni pojawiali się i znikali ze sceny, odegrawszy swoją marną rolę w jego życiu, siostra była czymś stałym i nierozerwalnym przy jego boku, czego nie były w stanie poruszyć ni piaski czasu, ni burze dziejów. Wiedzieli to oboje, jeszcze za młodu przysiągłszy sobie, że nie ma na tym padole nic, co liczyłoby się więcej niż ich dwoje. Pierdolić strojne panny i szlachetnych jegomościów, pierdolić filantropów i prominentnych mężów stanu, wszyscy jesteście nam potrzebni tylko na chwilę; by odegrać swoją rolę i rozmyć się we wspomnieniach.
Obrócił w zębach cygaro, niknąc na moment w gęstym dymie, smakując jeszcze na języku ostatnią gorzką nutę alkoholu. Ach, whisky, jak ponury byłby bez ciebie mój świat. Jego usta wykrzywiały się delikatnie w cierpkim uśmiechu, tym bardziej, im więcej Cassiopeia wypowiadała się ze znawstwem na tematy, o których nie miała pojęcia, a oczy śledziły leniwie grę jej ciała i subtelność zmieniającej się mimiki, coraz mniejszą uwagę przykładając do słów. Odłożył pustą szklaneczkę na stolik i spojrzał na nią, przywołując krótki półuśmiech.
– Problem w tym, że cygaro służy właśnie temu, by delektować się nim w wygodnych salonach i dębowych gabinetach. Jeśli chcesz ćmić coś w pośpiechu, ogranicz się do papierosów. Zakładam, że nie założyłabyś najlepszej sukni do pracy przy koniach ani zabłoconych kaloszy na jeden z bankietów, prawda? – Jego wargi rozciągnęły się w leniwym, lisim uśmiechu. Tłumaczył jej wszystko z niezmąconym spokojem i cierpliwością, od czasu do czasu wsuwając w usta żarzące się cygaro. – Zresztą, tak jak mówiłem, istnieje pewna kultura palenia. Cygarem zwyczajnie nie powinnaś się zaciągać. Ani gasić go w ten sposób, wystarczy położyć je na...
Urwał z krótkim prychnięciem, bowiem jej dłonie we włosach uciszyły w nim chęć na kontynuowanie swojego pouczającego wykładu. Przymknął na moment oczy, wdychając odurzający zapach jej ciała, a potem wyciągnął się wygodniej na kanapie, składając głowę na jej kolanach. Zmarszczył nieznacznie brwi i uniósł powieki dopiero wtedy, gdy jej palce lekko szarpnęły czarne kosmyki jego włosów.
– Śmiertelna mieszanka ludzkiej nieuwagi i rozjuszonego hebrydzkiego w okresie rozpłodowym. Sukinsyn był silny jak tuzin olbrzymów. Młodego opiekuna, który nie dopilnował terrarium, zidentyfikowali po butach. Rozmiar 9, skóra widłowęża. – Ziewnął krótko, opierając policzek na jej łonie i pozwalając jej palcom przeczesywać swoje włosy. – Nie wiem, byłem tam tylko przez moment. To nie do końca moja działka, zajmuje się tym raczej Niewidzialny Oddział Zadaniowy – dodał po chwili milczenia. Uśmiechnął się krótko, gdy dotarły do niego jej słowa. Cała Cass, ona i jej bezceremonialność. – Nigdy nie potrafiłaś bawić się w subtelności, siostro. Byłabyś zaskoczona, ile satysfakcji może dawać babranie się w tym... politycznym bagnie. Jeśli znajdujesz się odpowiednio wysoko i masz odpowiednio szerokie wpływy, wpływasz na wydarzenia o charakterze ogólnopaństwowym, kształtujesz je, wszystkie te małe życia.
Obrócił w zębach cygaro, niknąc na moment w gęstym dymie, smakując jeszcze na języku ostatnią gorzką nutę alkoholu. Ach, whisky, jak ponury byłby bez ciebie mój świat. Jego usta wykrzywiały się delikatnie w cierpkim uśmiechu, tym bardziej, im więcej Cassiopeia wypowiadała się ze znawstwem na tematy, o których nie miała pojęcia, a oczy śledziły leniwie grę jej ciała i subtelność zmieniającej się mimiki, coraz mniejszą uwagę przykładając do słów. Odłożył pustą szklaneczkę na stolik i spojrzał na nią, przywołując krótki półuśmiech.
– Problem w tym, że cygaro służy właśnie temu, by delektować się nim w wygodnych salonach i dębowych gabinetach. Jeśli chcesz ćmić coś w pośpiechu, ogranicz się do papierosów. Zakładam, że nie założyłabyś najlepszej sukni do pracy przy koniach ani zabłoconych kaloszy na jeden z bankietów, prawda? – Jego wargi rozciągnęły się w leniwym, lisim uśmiechu. Tłumaczył jej wszystko z niezmąconym spokojem i cierpliwością, od czasu do czasu wsuwając w usta żarzące się cygaro. – Zresztą, tak jak mówiłem, istnieje pewna kultura palenia. Cygarem zwyczajnie nie powinnaś się zaciągać. Ani gasić go w ten sposób, wystarczy położyć je na...
Urwał z krótkim prychnięciem, bowiem jej dłonie we włosach uciszyły w nim chęć na kontynuowanie swojego pouczającego wykładu. Przymknął na moment oczy, wdychając odurzający zapach jej ciała, a potem wyciągnął się wygodniej na kanapie, składając głowę na jej kolanach. Zmarszczył nieznacznie brwi i uniósł powieki dopiero wtedy, gdy jej palce lekko szarpnęły czarne kosmyki jego włosów.
– Śmiertelna mieszanka ludzkiej nieuwagi i rozjuszonego hebrydzkiego w okresie rozpłodowym. Sukinsyn był silny jak tuzin olbrzymów. Młodego opiekuna, który nie dopilnował terrarium, zidentyfikowali po butach. Rozmiar 9, skóra widłowęża. – Ziewnął krótko, opierając policzek na jej łonie i pozwalając jej palcom przeczesywać swoje włosy. – Nie wiem, byłem tam tylko przez moment. To nie do końca moja działka, zajmuje się tym raczej Niewidzialny Oddział Zadaniowy – dodał po chwili milczenia. Uśmiechnął się krótko, gdy dotarły do niego jej słowa. Cała Cass, ona i jej bezceremonialność. – Nigdy nie potrafiłaś bawić się w subtelności, siostro. Byłabyś zaskoczona, ile satysfakcji może dawać babranie się w tym... politycznym bagnie. Jeśli znajdujesz się odpowiednio wysoko i masz odpowiednio szerokie wpływy, wpływasz na wydarzenia o charakterze ogólnopaństwowym, kształtujesz je, wszystkie te małe życia.
Gość
Gość
-…problem w tym, że jesteś przemądrzały – ucięła jego wywody z właściwą sobie kpiną, na moment jeszcze zaciskając palce na ciemnych kosmykach, by w razie sprzeciwu, szarpnąć Gabriela za włosy kolejny raz. Kiedy jednak podjął temat, który był wygodny i interesujący dla jasnowłosej bliźniaczki, odprężyła się znów wyraźnie i powróciła do leniwego przerzucania ciemnych pasm jego włosów, przypatrując się twarzy bliźniaka w pełnym skupieniu. Wzmiankę o sukni zignorowała celowo; oboje wiedzieli przecież, że rzucone blondynce wyzwanie, nawet w tej formie, zostanie podjęte bez zastanowienia i odbije się skandalem, po którym bałagan sprzątać będą inni. Nie było więc sensu złośliwie przypominać bratu z kim ma do czynienia. On doskonale to wiedział.
- Założę się, po prostu założę, że ktoś z rezerwatu próbował wysłużyć się stażystą. I pomyśleć, że to na nas wieszają psy! – prychnęła z wyższością, przymykając oczy i przez chwilę wiercąc się niecierpliwie, w poszukiwaniu najdogodniejszej pozycji – Ostatnio jeden z urzędników próbował wmówić Caesarowi, że stanowimy zagrożenie dla społeczeństwa i powinno się nas natychmiast zlikwidować. Powiedziałam mu, że nie ma problemu, chętnie wrócimy do domu, ale najpierw wypuścimy w Ministerstwie wszystkie obrzydlistwa, które udało nam się pochwycić choćby w ciągu ostatniego roku. Jakoś szybko zmienił zdanie – mruknęła, a satysfakcja czająca się gdzieś w niższych tonach jej głosu wybrzmiała lodowatym okrucieństwem. Bo chociaż zwykle nie mówiła w domu o pracy, choć strzegła sekretów Brygadzistów zazdrośnie i uparcie, Gabrielowi powiedzieć mogła wszystko. On nie oceniał potwora, którego skrywała w sobie drobna, jasnowłosa dziewczyna. Nie próbował go ujarzmić czy oswoić. A choć często, na wzór gderliwego już ojca, mruczał jej nad uchem, że to panience nie wypada, oboje wiedzieli, że Cassiopeia była stworzona do swojej pracy i uwielbiała ją ponad miarę.
Roześmiała się, gdy wytknął jej brak subtelności, a później pochyliła, spoglądając bratu w oczy z niewielkiej odległości.
- To, że nie bywam subtelna, nie oznacza, że nie potrafię być – zauważyła spokojnie, unosząc lekko brew, gdy jej palce wodziły po brodzie mężczyzny, pieszcząc go niczym dużego kota – Nie lubię po prostu owijania w bawełnę, tych wszystkich dworskich ceremonii, tego udawania, kręcenia, szukania luk w całym. Od wpływów, szerokich czy nie, mam ciebie. Los obdarował mnie bliźniakiem nie po to, żebym parała się nudną, papierkową robotą, Gabe – mrugnęła filuternie, a widząc wyraźne politowanie, wpływające na jego twarz, wzruszyła jeszcze niedbale ramionami.
- Wyobrażasz sobie mnie, w biurze? Rozniosłabym je po wizycie dziesiątego petenta, próbującego udowodnić mi, że denka kociołków sprzedawanych obecnie na rynku są zbyt cienkie, co powoduje, że w skali roku przyrost przecieków i wypadków wśród eliksirowarów rośnie niepokojąco prędko. W wyniku czego, oczywiście, grozi nam katastrofa. Ów jegomość, wstaw sobie, twierdził, że za tysiąc lat nie będziemy mieli już żadnego eliksirowara – rozbawienie w jej głosie narastało proporcjonalnie do zdziwienia rosnącego na twarzy bliźniaka.
- Nie patrz tak na mnie, to prawdziwy przykład! Jeden z naszych magomedyków opowiadał, że jego przyjaciel prawie wyrzucił tego kociołkowego idiotę przez okno -
- Założę się, po prostu założę, że ktoś z rezerwatu próbował wysłużyć się stażystą. I pomyśleć, że to na nas wieszają psy! – prychnęła z wyższością, przymykając oczy i przez chwilę wiercąc się niecierpliwie, w poszukiwaniu najdogodniejszej pozycji – Ostatnio jeden z urzędników próbował wmówić Caesarowi, że stanowimy zagrożenie dla społeczeństwa i powinno się nas natychmiast zlikwidować. Powiedziałam mu, że nie ma problemu, chętnie wrócimy do domu, ale najpierw wypuścimy w Ministerstwie wszystkie obrzydlistwa, które udało nam się pochwycić choćby w ciągu ostatniego roku. Jakoś szybko zmienił zdanie – mruknęła, a satysfakcja czająca się gdzieś w niższych tonach jej głosu wybrzmiała lodowatym okrucieństwem. Bo chociaż zwykle nie mówiła w domu o pracy, choć strzegła sekretów Brygadzistów zazdrośnie i uparcie, Gabrielowi powiedzieć mogła wszystko. On nie oceniał potwora, którego skrywała w sobie drobna, jasnowłosa dziewczyna. Nie próbował go ujarzmić czy oswoić. A choć często, na wzór gderliwego już ojca, mruczał jej nad uchem, że to panience nie wypada, oboje wiedzieli, że Cassiopeia była stworzona do swojej pracy i uwielbiała ją ponad miarę.
Roześmiała się, gdy wytknął jej brak subtelności, a później pochyliła, spoglądając bratu w oczy z niewielkiej odległości.
- To, że nie bywam subtelna, nie oznacza, że nie potrafię być – zauważyła spokojnie, unosząc lekko brew, gdy jej palce wodziły po brodzie mężczyzny, pieszcząc go niczym dużego kota – Nie lubię po prostu owijania w bawełnę, tych wszystkich dworskich ceremonii, tego udawania, kręcenia, szukania luk w całym. Od wpływów, szerokich czy nie, mam ciebie. Los obdarował mnie bliźniakiem nie po to, żebym parała się nudną, papierkową robotą, Gabe – mrugnęła filuternie, a widząc wyraźne politowanie, wpływające na jego twarz, wzruszyła jeszcze niedbale ramionami.
- Wyobrażasz sobie mnie, w biurze? Rozniosłabym je po wizycie dziesiątego petenta, próbującego udowodnić mi, że denka kociołków sprzedawanych obecnie na rynku są zbyt cienkie, co powoduje, że w skali roku przyrost przecieków i wypadków wśród eliksirowarów rośnie niepokojąco prędko. W wyniku czego, oczywiście, grozi nam katastrofa. Ów jegomość, wstaw sobie, twierdził, że za tysiąc lat nie będziemy mieli już żadnego eliksirowara – rozbawienie w jej głosie narastało proporcjonalnie do zdziwienia rosnącego na twarzy bliźniaka.
- Nie patrz tak na mnie, to prawdziwy przykład! Jeden z naszych magomedyków opowiadał, że jego przyjaciel prawie wyrzucił tego kociołkowego idiotę przez okno -
Gość
Gość
Wyciągnął się wygodniej na niewielkiej sofce obitej czerwoną skórą, podkurczając nogi i przerzucając je przez oparcie. Ciepły żar bił od ogniska, we krwi przyjemnie tańczyła mu whisky, a smukłe palce Cass gładzące, szarpiące, mierzwiące jego włosy wyciszały go, jej dotyk oblewał jego ciało falą rozluźnienia, a mięśnie traciły na sztywności nabytej podczas całego dnia pracy. Nie zastanawiał się, po prawdzie wcale nie wiedział, czy tego rodzaju czułość wypadała w relacjach między bratem a siostrą; czy w oczach społeczeństwa nie byłaby czymś mierżącym, niesmacznym, przekraczającym granice. Znał tylko tę bliskość, którą wyniósł z domu rodzinnego, cóż go interesowały cudze ograniczenia.
– Edukuję swoją siostrę – odparł niewzruszenie, z nutą ironii, czując jak jej palce mocniej zaciskają się na jego włosach. Przyjrzał się z dołu ostremu łukowi jej szczęki i intensywnemu błękitowi oczu, a jego wargi drgnęły w uśmiechu. – Jaka to różnica, Cass, stażyści byli i będą chłopcami na posyłki, odkąd świat stoi. Nie jestem tu po to, by zbawiać świat. I dzięki za to Merlinowi. Jeśli to dla ciebie tak ważne, wiedz, że Ministerstwo na pewno przeprowadzi kontrolę i upewni się, czy w rezerwacie dopełniono wszystkich środków bezpieczeństwa.
Zmarszczył brwi, wysłuchując cierpliwie jej historii, choć większą uwagę zwrócił na nagle oziębły ton głosu niż samą treść. Nie sądził, by ktokolwiek wziął na poważnie pomysł zlikwidowania Brygady Ścigania Wilkołaków, może prócz jakiejś organizacji zrzeszającej likantropistów, walczących o prawa ludzi zarażonych wilkołactwem. Czarodzieje zbyt sparaliżowani byli jednak strachem przed tym, co niebezpieczne i nieznane, by zrezygnować z jednostki, której działanie przynosiło złudne poczucie bezpieczeństwa.
– A nie jesteście? Nie wiem jak Caesar, ale kto raz zobaczył cię na polowaniu, jak szarżujesz na współuczestników i prujesz z kuszy do bażantów, powinien wiedzieć, że tej kobiecie lepiej nie naciskać na odcisk – odparł kąśliwie, lekko rozbawiony. Uniósł nieznacznie brwi, uważnie śledząc wyraz jej twarzy, gdy wypowiadała się o dworskich obyczajach. – Jeśli chcesz grać w grę, musisz poznać jej zasady. Właśnie tak wygląda nasze życie. Możemy tylko wziąć to, co nam dano i wycisnąć z tego jak najwięcej dla siebie. – Chwycił dłoń, którą gładziła jego szczękę. – My dwoje wiemy, jak jest. Tu nie musimy bawić się w ceremonie.
Jego mięśnie zesztywniały na moment, a potem rozluźniły się na powrót, jakby jakiś prąd, jakaś nagła myśl przeszyła jego ciało. Jego spojrzenie złagodniało jednak, gdy podjęła temat codziennej rutyny urzędniczej.
– Cóż za katastrofista – zaśmiał się, lekko unosząc brwi w wyrazie łagodnego politowania. – Wiem, że to nie praca dla ciebie. Nie mam do czynienia z petentami, ale za czasów pracy w Urzędzie Łączności z Goblinami rozpatrywałem przeróżne absurdalne pisma. Gobliny to nieźli kłótnicy, jak nie rebelie, to zasypywanie urzędów skargami.
– Edukuję swoją siostrę – odparł niewzruszenie, z nutą ironii, czując jak jej palce mocniej zaciskają się na jego włosach. Przyjrzał się z dołu ostremu łukowi jej szczęki i intensywnemu błękitowi oczu, a jego wargi drgnęły w uśmiechu. – Jaka to różnica, Cass, stażyści byli i będą chłopcami na posyłki, odkąd świat stoi. Nie jestem tu po to, by zbawiać świat. I dzięki za to Merlinowi. Jeśli to dla ciebie tak ważne, wiedz, że Ministerstwo na pewno przeprowadzi kontrolę i upewni się, czy w rezerwacie dopełniono wszystkich środków bezpieczeństwa.
Zmarszczył brwi, wysłuchując cierpliwie jej historii, choć większą uwagę zwrócił na nagle oziębły ton głosu niż samą treść. Nie sądził, by ktokolwiek wziął na poważnie pomysł zlikwidowania Brygady Ścigania Wilkołaków, może prócz jakiejś organizacji zrzeszającej likantropistów, walczących o prawa ludzi zarażonych wilkołactwem. Czarodzieje zbyt sparaliżowani byli jednak strachem przed tym, co niebezpieczne i nieznane, by zrezygnować z jednostki, której działanie przynosiło złudne poczucie bezpieczeństwa.
– A nie jesteście? Nie wiem jak Caesar, ale kto raz zobaczył cię na polowaniu, jak szarżujesz na współuczestników i prujesz z kuszy do bażantów, powinien wiedzieć, że tej kobiecie lepiej nie naciskać na odcisk – odparł kąśliwie, lekko rozbawiony. Uniósł nieznacznie brwi, uważnie śledząc wyraz jej twarzy, gdy wypowiadała się o dworskich obyczajach. – Jeśli chcesz grać w grę, musisz poznać jej zasady. Właśnie tak wygląda nasze życie. Możemy tylko wziąć to, co nam dano i wycisnąć z tego jak najwięcej dla siebie. – Chwycił dłoń, którą gładziła jego szczękę. – My dwoje wiemy, jak jest. Tu nie musimy bawić się w ceremonie.
Jego mięśnie zesztywniały na moment, a potem rozluźniły się na powrót, jakby jakiś prąd, jakaś nagła myśl przeszyła jego ciało. Jego spojrzenie złagodniało jednak, gdy podjęła temat codziennej rutyny urzędniczej.
– Cóż za katastrofista – zaśmiał się, lekko unosząc brwi w wyrazie łagodnego politowania. – Wiem, że to nie praca dla ciebie. Nie mam do czynienia z petentami, ale za czasów pracy w Urzędzie Łączności z Goblinami rozpatrywałem przeróżne absurdalne pisma. Gobliny to nieźli kłótnicy, jak nie rebelie, to zasypywanie urzędów skargami.
Gość
Gość
Parsknęła śmiechem, a ten poniósł się po salonie odgłosem srebrnych dzwoneczków poruszanych przez wiatr.
- Polowanie to co innego. Zresztą, wtedy jestem w swoim żywiole, biada temu, kto wejdzie mi w drogę – odparła lekko, wykrzywiając wargi w rozbawionym uśmiechu. Przesunęła leniwie palce, dotykając nimi szyi i klatki piersiowej Gabriela; materiał koszuli był przyjemnie gładki, tekstura materiału łaskotała opuszki palców i pozostawiała na nich uczucie mrowienia.
- Kto powiedział, że chcę grać w grę? Nie stworzono mnie do subtelnych podstępów i kroków w ciemności. To zawsze była twoja działka, to ty potrafisz odnaleźć się w cieniu i poczekać na odpowiedni moment – zauważyła, unosząc ramiona nad głowę by przeciągnąć się mocno i znów podjąć wędrówkę po klatce piersiowej i ramionach bliźniaka, czując, jak pod jej drobnymi dłońmi spięte mięśnie rozluźniają się opornie – Nie sądzę również, byśmy mogli czerpać jedynie z tego, co nam dano. Jeśli mam do wyboru pokój i wojnę, wybiorę wojnę. A później wezmę sobie to, czego pragnę. To tak proste, Gabe, tak banalnie dziecinne. Nikt nigdy nie traktuje mnie poważnie, nikt nie widzi we mnie zagrożenia i to stanowi moją siłę. Nie matactwa i przekręty, a kobiecość, w której najsilniejsi nie widzą powodu swojej porażki, dopóki nie zawiśnie im nad głową – tembr jej głosu przesycony był drwiną, bławatkowe oczy zalśniły, gdy spojrzała wprost w tańczący na polanach ogień.
Milczała przez moment, wysłuchując jego odpowiedzi, a łagodne rozleniwienie wspinało się w górę jej ciała, otępiając zmysły wizją bezpieczeństwa i spokoju, jakiego zaznać mogła jedynie u jego boku. A chociaż w jej życiu bywali inni mężczyźni, tylko on potrafił zaspokoić w niej potrzebę bliskości bez dotyku nawet, samą obecnością usypiając żyjące pod jasną skórą demony.
- Gobliny to cwane bestie. Wiedzą, że biurokracja w tych czasach jest bardziej uciążliwa niż zbrojny konflikt. Wreszcie poszły w jakość szkody, a nie w ilość. W końcu, ileż można przerzucać się mięsem podczas rebelii, skoro wystarczy sparaliżować centralne ośrodki władzy toną listów? – uśmiechnęła się krzywo, a później wstała nagle, pozbawiając brata oparcia ze swoich nóg.
Przeciągnęła się kolejny raz, czując jak szorstki materiał swetra podrażnia gładką skórę, reagując na ruch; kroki skierowała do barku, by wydobyć z niego karafkę z Ognistą i czystą szklankę, z której prędko zresztą zrobiła użytek. Ostry zapach alkoholu zdusił na moment słodycz fiołków i winogron, smak pobudził zmysły, krew w żyłach zaczęła krążyć szybciej. Podeszła do sofy, pochylając się by napełnić szklankę Gabriela, a poluzowany warkocz opadł jej na ramię, wyślizgując się z trzymających go w ryzach szpilek. Parsknęła jedynie, odstawiając butelkę na stolik, a jej palce sprawnie wyciągnęły misterne elementy fryzury, rozplątując pachnące migdałami włosy, które złotą kaskadą opadły na plecy i szyję, obejmując kocią twarzyczkę lśniącą aureolą.
Bezceremonialnie opadła na kolana Gabriela, zakładając nogę na nogę i za nic mając sobie pełne protestu sapnięcie brata, rozparła się wygodnie, pociągając kolejny łyk alkoholu.
- Wybierasz się na Sabat? – spytała nagle, zerkając na brata z ukosa.
- Polowanie to co innego. Zresztą, wtedy jestem w swoim żywiole, biada temu, kto wejdzie mi w drogę – odparła lekko, wykrzywiając wargi w rozbawionym uśmiechu. Przesunęła leniwie palce, dotykając nimi szyi i klatki piersiowej Gabriela; materiał koszuli był przyjemnie gładki, tekstura materiału łaskotała opuszki palców i pozostawiała na nich uczucie mrowienia.
- Kto powiedział, że chcę grać w grę? Nie stworzono mnie do subtelnych podstępów i kroków w ciemności. To zawsze była twoja działka, to ty potrafisz odnaleźć się w cieniu i poczekać na odpowiedni moment – zauważyła, unosząc ramiona nad głowę by przeciągnąć się mocno i znów podjąć wędrówkę po klatce piersiowej i ramionach bliźniaka, czując, jak pod jej drobnymi dłońmi spięte mięśnie rozluźniają się opornie – Nie sądzę również, byśmy mogli czerpać jedynie z tego, co nam dano. Jeśli mam do wyboru pokój i wojnę, wybiorę wojnę. A później wezmę sobie to, czego pragnę. To tak proste, Gabe, tak banalnie dziecinne. Nikt nigdy nie traktuje mnie poważnie, nikt nie widzi we mnie zagrożenia i to stanowi moją siłę. Nie matactwa i przekręty, a kobiecość, w której najsilniejsi nie widzą powodu swojej porażki, dopóki nie zawiśnie im nad głową – tembr jej głosu przesycony był drwiną, bławatkowe oczy zalśniły, gdy spojrzała wprost w tańczący na polanach ogień.
Milczała przez moment, wysłuchując jego odpowiedzi, a łagodne rozleniwienie wspinało się w górę jej ciała, otępiając zmysły wizją bezpieczeństwa i spokoju, jakiego zaznać mogła jedynie u jego boku. A chociaż w jej życiu bywali inni mężczyźni, tylko on potrafił zaspokoić w niej potrzebę bliskości bez dotyku nawet, samą obecnością usypiając żyjące pod jasną skórą demony.
- Gobliny to cwane bestie. Wiedzą, że biurokracja w tych czasach jest bardziej uciążliwa niż zbrojny konflikt. Wreszcie poszły w jakość szkody, a nie w ilość. W końcu, ileż można przerzucać się mięsem podczas rebelii, skoro wystarczy sparaliżować centralne ośrodki władzy toną listów? – uśmiechnęła się krzywo, a później wstała nagle, pozbawiając brata oparcia ze swoich nóg.
Przeciągnęła się kolejny raz, czując jak szorstki materiał swetra podrażnia gładką skórę, reagując na ruch; kroki skierowała do barku, by wydobyć z niego karafkę z Ognistą i czystą szklankę, z której prędko zresztą zrobiła użytek. Ostry zapach alkoholu zdusił na moment słodycz fiołków i winogron, smak pobudził zmysły, krew w żyłach zaczęła krążyć szybciej. Podeszła do sofy, pochylając się by napełnić szklankę Gabriela, a poluzowany warkocz opadł jej na ramię, wyślizgując się z trzymających go w ryzach szpilek. Parsknęła jedynie, odstawiając butelkę na stolik, a jej palce sprawnie wyciągnęły misterne elementy fryzury, rozplątując pachnące migdałami włosy, które złotą kaskadą opadły na plecy i szyję, obejmując kocią twarzyczkę lśniącą aureolą.
Bezceremonialnie opadła na kolana Gabriela, zakładając nogę na nogę i za nic mając sobie pełne protestu sapnięcie brata, rozparła się wygodnie, pociągając kolejny łyk alkoholu.
- Wybierasz się na Sabat? – spytała nagle, zerkając na brata z ukosa.
Gość
Gość
Salon dębowy
Szybka odpowiedź