Clementine Faye Baudelaire
Nazwisko matki: Lovegood
Miejsce zamieszkania: posiadłość Baudelaire'ów, obrzeża Londynu blisko miejsca lęgowego świergotników
Czystość krwi: czysta ze skazą
Zawód: hodowczyni ptaków
Wzrost: 158cm
Waga: 48kg
Kolor włosów: rude, podczas bardzo rzadkiego przebywania w intensywnym słońcu zdają się przeplatane jasnym blondem, jaśniałyby od promieni słonecznych gdyby na nie wychodziła
Kolor oczu: bardzo jasnoniebieskie - chociaż w zależności od światła bywają odrobinę bardziej pochmurne, jednolite, czy dwutonowe, prawie (mniej bądź bardziej) przeźroczyste
Znaki szczególne: bardzo jasne oczy niewidomej, blada cera, wątla postura, długie i smukle palce, odpowiednio proporcjonalna sylwetka przez co z daleka dziewczę wydaje się wyższe niż jest w rzeczywistości
Status majątkowy: średniozamożny
8 cali, giętka, wierzba, skrzydła trzminorka
ojciec
kto wie?
czerń
piżmem, "słońcem"
barwy i kształty
naturą, ornitologią, sztuką
ohh, a z czego wybieram?
oddaję się ciszy
spokojnej, melancholijnej, zwykle jednoinstrumentowej muzyki
Anastasia Sutupova
Stanęła w drzwiach, smukła, blada, uroczo niedoświadczona i niedopieszczona przez los. O czystej cerze, której nie obejmowały nigdy nawet promienie słoneczne, dając pewność, że żaden wcześniej mężczyzna jej nie dotknął, a gładkiej skóry nie smagnął nawet wiatr. Zycie obdarzyło ją wieloma cennymi atrybutami. Emanowała niewinnością, chociaż nosiła się i wyglądała już jak dorosła. Nie utraciła jednak wszystkich swoich dziewiczych cech. W jej wizerunku odbijały się wszystkie wartościowe insygnia młodości. Jasne, spokojne błękitne oczy miały w sobie mądrość właściwą ludziom o szerokich horyzontach i głębokich doświadczeniach. Nie była jeszcze w pełni kobietą – rozsiewała wokół siebie niepewność, nieśmiałość, a jej oddech drgał, kiedy chwyciła najpierw jedną, a potem drugą dłonią futrynę drzwi, szukając drogi w ciemności. Była piękna. Los obdarował ją wieloma niedoskonałościami, które przy niej wydawały się bardzo właściwe. Była niewidoma, cierpiała na śmiertelną bladość, co było całkiem niezwykłym elementem jej bytu, już od dziecka wydawała się bardzo krucha – chorowita.
Przyszła na świat już od najwcześniejszych minut życia doświadczając swoich pierwszych komplikacji. Los przygotowywał ją na życie podatne na choroby. Była słabowitym wcześniakiem już od urodzenia, później zdawało się być jeszcze gorzej. Mimo swojej wątłości i kruchości na zawsze pozostała już wytrwała. Walcząc, tak samo jak pierwszego dnia walczyła o oddech i jak najdłuższe życie, mimo, że przewlekła choroba – duchoty i gorączkowanie, z tylko kilkoma dniami przerwy w roku, trawiły ją przez każdy moment w jej życiorysie. Matka wydając ją na świat poświęciła jej swoje ostatnie tchnienia. Zmarła przy porodzie. Wypuściła na ziemię swoją słabiutką latorośl, która jednak uparcie trzymała się życia. Nawet jak na niemowlę miała śliczne, jasnoniebieskie oczęta. Już w pierwszych miesiącach jej żywota, okazało się, że cierpiała na wrodzoną ślepotę. Bycie niewidomą nie odbierało jej radości z życia. Z biegiem lat, z każdym rokiem była coraz bardziej podobna do matki. Nic dziwnego, że ojciec, który bardzo mocno przeżył jej śmierć, oddał się w całości swojej córuni. Był wobec niej nadopiekuńczy przez każdy dzień w jej życiu. Troszczył się o nią, traktując ją jako swój największy skarb i kwintesencję swojego życia. Z czasem, widział w niej coraz więcej cech jej matki. Delikatność, nieśmiałość, wrażliwość na naturę i subtelność. Była jego małą kruszynką, którą chciał uchronić przed każdą, nawet najmniejszą krzywdą. Zdawała się, jakby mogła się złamać pod nawet drobnym powiewem wiatru, dlatego trzymał ją blisko siebie, w domu. Rzadko opuszczała domostwo. Doświadczenie uczyło ją, że każde wyjście poza mury jej posiadłości kończyło się przewlekłymi chorobami i wieloma dniami spędzonymi w łóżku.
Nie ukończyła żadnej szkoły. Ze względu na wyjątkowo kapryśny stan zdrowia więcej czasu spędziła w domu pod opieką wielu Uzdrowicieli, na których ojciec wydawał cały majątek. Edukowała się u prywatnych mentorów i pod okiem najukochańszego mężczyzny w swoim życiu – taty. Przejawiała wyjątkowe predyspozycje do sztuki. Pozbawiona zmysłu wzroku wyczulona była na dźwięki. Grała na pianinie piękne, choć nostalgiczne, wyniosłe utwory. Było w nich coś więcej niż tylko melancholijna, liryczna nuta. Była w nich prawdziwość. Były uczucia. Były żywe obrazy, jakich sama nigdy nie widziała fizycznie na oczy. Barwy, kształty i zmysły jakie odczuwała intensywniej: zapach, dotyk, smak. Jej muzyka żyła, nawet w odtwarzanych twórczościach innych autorów. Nuty spływały z pod palców naturalnie. Chociaż pozbawiona była wzroku, próbowała się w malarstwie. Jej dzieła bardzo niedoskonałe, niezrozumiałe wisiały na ścianach jej pokoju, o eterycznych barwach, oddających słabość jej organizmu i ekspresję spokojnego usposobienia.
Marzyła o tym, żeby być jak inne panny. Pójść na salony na tańce – lekko wirować nad podłogą, w objęciach mężczyzny, chociaż myśl ta onieśmielała ją bardzo wyraźnie, na tyle, że na zwykle bladych, niedokrwionych policzkach wykwitały delikatne rumieńce. Chociaż nie potrafiła tańczyć wcale, pozbawiona była przecież pewności i elegancji w ruchu, jak i widoku, ale nie czucia. Podłogę pod stopami sensorycznie doświadczała bardzo wyraźnie. Miała wiele pragnień niespełnionej duszy, których esencję wplatała w swoją twórczość. Choć nie była przykładem największego zdrowia, jej dusza zdawała się nietknięta. Fizyczne niedoskonałości nadrabiała dobrodusznością, łagodnością i prawdziwością charakteru. Z uwagi na swój stan musiała się interesować, chociaż w niewielkim stopni, magią leczniczą. Nieszczęśliwe wypadki i przypadki bardzo rzadkich schorzeń, na które zwykle bardzo wyjątkowo zdawała się cierpieć nauczyły ja rozpoznawać podstawowe reakcje fizjologiczne organizmu. Można powiedzieć, że diagnozowania chorób i zapobiegania im uczyła się na własnym przykładzie, więc z czasem, rozmowy z uzdrowicielami i zaprzyjaźnionymi alchemikami zdawały się dla niej mniej problematyczne, kiedy nauczyła się terminologii i sposobu prowadzenia konwersacji z osobami uczonymi, mimo, że z natury i z pasji było jej bliżej do artystki i kompozytorki.
Nie wychodziła często z domu. Wiele osób znało jej imię i słyszało o niej barwne, bardzo ciepłe historie, jakie uwielbiał opowiadać jej ojciec, ale mało kto poznał ją nie tylko z opowiadań, ale fizycznie mając okazję ją zobaczyć, czasem z uwagi na niedoskonałość jej wzroku, dotknąć ją. Wtedy zdawała się budzić w tym samym stopniu pragnienia, zazdrość dla jej urody, jak i lęk po spojrzeniu w prawie przeźroczyste, jasne oczęta. Ludzie zdawali się obawiać tego spojrzenia, bo chociaż nie patrzyło w konkretnym kierunku, zdawało się przeszywać człowieka aż do duszy. Wiele z poznanych jej osób ulegało powierzchownej ocenie jej osoby – była dość zamożna, jak na kobietę swojego stanu, piękna, jej włosy zdawały się płonąć kiedy zza jej pleców wyłaniało się słońce, a cała budziła dziwne, ponętne wrażenie zamroczenia, lepszego niż po opium. Taki wyraz przyjemnego odurzenia budziła, przechadzając się na oślep wzdłuż ścian budynku, zaledwie smagając opuszkami palców zimne, tak samo jak jej dłonie od cierpienia na śmiertelną bladość, mury.
Nie miewała często gości, dlatego lubiła piesze wędrówki na pobliskie łąki przy lasach niedaleko ich domu, kiedy jeszcze ojciec chętniej pozwalał jej opuszczać rodzinną posiadłość. Zamroczona pięknem łona natury zasypiała często wśród gęstej, wysokiej trawy. Raz obudziła się nie sama, lecz w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Nie słyszała jego oddechu tylko świst wiatru na polanie, wbrew temu nie było nic strasznego, ale wręcz uspokajającego, kiedy nieznajomy się odezwał. Miał przyjemny, niski ton, który zdawał się wibrować w jej głowie. Posiadał też nietuzinkowe spojrzenie na świat. Rozmawiała z nim krótko, zresztą on głównie milczał. Był samotnikiem, jak zdążyła szybko zauważyć i chyba nieczęsto wdawał się w dialogi. Mieli się już pożegnać. Mimo rozmowy zdawał się wobec niej nieufny. Zatrzepotał skrzydłami, ale nie wzniósł się w powietrze, bo jak się okazuje, ranił je sobie dość dotkliwie na polowaniu. Był to dzień, w którym zdobyła swojego pierwszego przyjaciela, Hanok, bo takie nadała mu imię, wcześniej mówił o sobie po prostu: „ja” i co istotne – był jastrzębiem. Długo zajęło jej nawiązanie z nim tej więzi, nawet pomimo pielęgnowania go. Z niezastąpioną pomocą jej odkrytego talentu, w końcu mogła nazwać go nie tylko swoim przyjacielem, ale też obrońcą i przewodnikiem. Była wdzięczna losowi za pobłogosławienie ją darem rozmowy z ptakami i zmarłej matce za odziedziczenie go w genach po niej.
Potem zamykała się często w swoim pokoju, zaklinając te zwierzęta swoją dobrotliwością i spokojem, co ułatwiało jej życie na obrzeżach Londynu w bliskości z naturą, z dala od miejskiego zgiełku, chorób i toksyn. Przyciągała swoją łagodnością nawet najmniej ufne stworzenia. Była cierpliwa. Miała całe swoje dziewczęce życie na oswajanie ptactwa. Wcześnie odkryła w sobie pasję do tych stworzeń. Sympatyzowała się z nimi. Zawsze zazdrościła im wolności i braku ograniczeń. Chociaż zamykała je czasem w klatce, troszcząc się o przyniesione jej przez ojca ptaki z połamanymi skrzydełkami, pielęgnując je, przywracając do zdrowia. Niezmiennie podziwiała je za ich wytrwałość i nieskrępowanie. Nie wiązała jednak swojego zawodu z ich hodowlą.
Wśród gości domu znalazła się jednak kiedyś pierwsza osoba zachwycona pięknem lśniących zdrowych piór ptaków doglądanych przez dziewczę. Zdawało się, że zwierzęta te pod jej opieką przy intensywnym kontakcie z człowiekiem dojrzewały czasami piękniejsze, zdrowsze niż na łonie natury i bardziej otwarte niż te dziko schwytane i sprzedawane w menażeriach. W swoich skromnych domowych warunkach mogła trzymać tylko ograniczoną ilość ptaków, które leczyła, wychowywała i zapewniała im dostatnie życie dopóki nie zaczynało jej brakować wolnej przestrzeni w oranżerii. Wyleczone już i oswojone osobniki zaczęła sprzedawać wyłącznie zaufanym ludziom, którzy, miała pewność, zapewnią jej przyjaciołom lepsze warunki do życia. Hodowała wiele gatunków ptaków ozdobnych – głównie świergotników, ale znalazły się tam też lelki wróżebniki czy inne gatunki nawet te niemagiczne. Lubiła czasem wsłuchać się w ich śpiew, śpiewała razem z nimi. O swobodzie i wyzwoleniu. U dzikich zwierząt nauczyła się zostawiać otwarte drzwiczki klatek, a niektóre z tych nieoswojonych ptaków, z którymi rozmawiała długo, nie kwadranse, czy godziny, a całe dnie, wracały do niej z utęsknieniem. Ptaki były jej bliższe niż ludzie. Zamknięta w murach swojego domu rozumiała ich potrzebę uwolnienia, rozpostarcia skrzydeł. W swoich nocnych fantazjach wyobrażała sobie, że jest jednym z nich, wznosi się w przestworzach… dotyka nieba.
Była od zawsze taka jaka się urodziła – czysta.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 1 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 3 | Brak |
Czarna Magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 8 | +3 (różdżka) |
Transmutacja: | 2 | Brak |
Eliksiry: | 6 | +2 (różdżka) |
Sprawność: | 0 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język obcy: braille'a | II | 6 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | III | 10 |
Zielarstwo | III | 10 |
ONMS | III | 10 |
Spostrzegawczość | III | 10 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Zarządzanie | I | 5 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | I, II, III, IV lub V | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Malarstwo (tworzenie) | I | 1 |
Muzyka (śpiew) | II | 7 |
Muzyka (pianino/fortepian) | II | 7 |
Muzyka (wiedza) | II | 7 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
brak | I, II lub III | 1, 7, 25 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Reszta: 4 |
Jastrząb, pierścień z kamieniem księżycowym, różdżka, kluczyk z Gringotta, świergotnik, lelek wróżebnik, ptak egzotyczny - kanarek
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Ostatnio zmieniony przez Clementine Baudelaire dnia 28.04.16 15:40, w całości zmieniany 19 razy
Witamy wśród Morsów
Ocalałeś, bo byłeś
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.