Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Restauracja "Blodeuwedd"
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Restauracja "Blodeuwedd"
Położona na obrzeżach irlandzkiego miasta Cork, wykwintna restauracja "Blodeuwedd" pozostaje niewidoczna dla oka większości mugoli. Nie widzą oni okwieconej bramy prowadzącej do lokalu ani nie słyszą dźwięków celtyckiej muzyki, jaka wydobywa się z wnętrza. Restauracja ta powstała na cześć Zrodzonej z Kwiatów i każdy jej element przywodzi na myśl powrót do natury, ale jest to powrót pełen klasy - stoliki udekorowane są kaskadami wielobarwnych kwiatów, a ze ścian spływają wodospady zieleniących się liści. Odświętnie ubrani kelnerzy również mają płatki róż wplecione we włosy, a na skroniach milczącej harfistki snującej na swym instrumencie smutną opowieść ułożona jest kwiatowa korona.
Choć w całej restauracji drzemie celtycki duch, jest ona przeznaczona głównie dla przedstawicieli wyższych sfer. Mimo że właściciele nieczystej krwi nie są wypraszani z lokalu, a obsługa dba o to, by byli traktowani na równi z pozostałymi, da się odczuć pewien chłód i dystans błyskający z oczu harfistki, kelnerów czy nawet arystokracji siedzącej przy sąsiednich stolikach. Nie padają tu jednak kąśliwe ani pogardliwe uwagi - w końcu Blodeuwedd ceniła sobie harmonię i, choćby z szacunku dla niej, w restauracji nigdy nie wybuchają tak prozaiczne sprzeczki.
Choć w całej restauracji drzemie celtycki duch, jest ona przeznaczona głównie dla przedstawicieli wyższych sfer. Mimo że właściciele nieczystej krwi nie są wypraszani z lokalu, a obsługa dba o to, by byli traktowani na równi z pozostałymi, da się odczuć pewien chłód i dystans błyskający z oczu harfistki, kelnerów czy nawet arystokracji siedzącej przy sąsiednich stolikach. Nie padają tu jednak kąśliwe ani pogardliwe uwagi - w końcu Blodeuwedd ceniła sobie harmonię i, choćby z szacunku dla niej, w restauracji nigdy nie wybuchają tak prozaiczne sprzeczki.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:05, w całości zmieniany 3 razy
początek kwietnia
Dostrzegał znaczące zmiany, powoli rozbudzające leniwą Anglię do życia. Chociaż w ciasnym (lecz przytulnym) sklepiku na Pokątnej otaczał go zewsząd jedynie kamień, bruk oraz ciemne drewno, wiedział, iż na zewnątrz właśnie trwa powitalny festiwal wiosny. Rozkwit Natury niezmiennie kojarzył z mitem o Demeter i Korze, chociaż nie zwierzał się nikomu z głębokiej wiary w greckie zabobony. Tutaj nie istnieli ani bogowie, ani żadne siły kształtujące rzeczywistość: Wielka Brytania rządziła się swoimi własnymi prawami, składając dość nieopatrznie całą władzę w ludzkie ręce. Jego bogowie bywali kapryśni, wręcz do bólu człowieczy, jednakowoż ingerowali w najbardziej hańbiące występki, zsyłając za nie okrutne kary. Teby nigdy nie wróciły do dawnej świetności, gdy ich kolejni władcy narażali się Olimpijczykom coraz sroższymi przewinami. Grecka sprawiedliwość była przewrotna i nierzadko bezwzględna, acz utrzymywała na świecie idealną homeostazę i harmonię. Anglia zdawała się zaś Asterionowi wciąż nieco dzika, nieokiełznana i odrobinę zepsuta. Hybris nie groziło tu karą, a hiobowe wieści niesione drukowanymi literami na nagłówkach największych gazet pozostawały jedynie rzuconą w tłum garścią informacji. Valhakis niepokoił się tymi nowinami, tracąc na ich rzecz część zachwytu nad wiosną. Jego ulubioną porą roku, upamiętniającą drobne zwycięstwo Demeter nad Hadesem.
Nic jednak nie odwodziło go od myśli o Deirdre. Dziwnie czystych i łagodnych, jakby kołysanych przez samego Erosa, napełniającego Asteriona prawdziwym uczuciem. Idealnym, pasującym raczej do zakochanego do szaleństwa młodzieńca - może Orfeusza? - zdolnego do najwyższych poświęceń w imię miłości. Pół wieku osiadłe na jego barkach przestało mu już ciążyć i nie dręczył się więcej niedoświadczeniem Deirdre. To nie była przeszkoda; pokonali już dawno dzielącą ich przepaść, cal po calu skracając dystans. Do zupełnego minimum, kiedy to Asterion ostrożnie, z wręcz nabożnym szacunkiem muskał twardymi, spracowanymi dłońmi jej delikatne ciało. Tyle wystarczyło i był zachwycony nieśpiesznym przekraczaniem kolejnych granic, budowaniem zaufania oraz czerpaniem przyjemności z czegoś tak prostego i pięknego jednocześnie. Dziwił się swemu opanowaniu, ale trzymanie popędliwości na wodzy utwierdzało go w przekonaniu, że zależy mu na niej, na Deirdre. I że chciałby każdego dnia budzić się u jej boku.
Zabierał ją w piękne miejsca, obsypywał drobnymi podarunkami, adorował i zachowywał się jak najprawdziwszy wielbiciel. Nie grał, nie udawał i wiedział, że nie zmieni się to po czasie (ślub pozostawał odległą... niewiadomą), ciesząc się z każdego jej uśmiechu. Bardziej nawet niż z pocałunków, jakimi czasami obdarzała go spontanicznie, pewnie przysuwając się do jego ciała, pieszcząc wąskie wargi z zadziwiającą wirtuozerią. Nie miał pojęcia, dlaczego tak reaguje, ale... chciał codziennie odwdzięczać się Deirdre za wszystko, co dla niego zrobiła. Krajobraz Irlandii zachwycał Asteriona niemalże tak samo, jak greckie pejzaże, a dość droga i ekskluzywna restauracja pamiętała jeszcze jego nazwisko. Nie odmówiono mu stolika: czysta krew w połączeniu z coraz cięższą sakiewką zawodziły coraz rzadziej. Trzymał Deirdre za rękę, delikatnie głaszcząc kciukiem jej dłoń i prowadząc między stolikami, jeszcze w milczeniu, jakby napawał się specyfiką lokalu, cichym echem szemrzącej harfy oraz estetyką wnętrza. Odsunął jej krzesło, po czym usiadł naprzeciwko, podobnie jak na ich pierwszej randce, lecz tym razem już bez krępacji, bez zdenerwowania.
-Podoba ci się? Nie jest zbyt pretensjonalnie? - spytał rzeczowo, wpatrując się czule w lekko uśmiechnięte oblicze Deirdre. Nakrył jej bladą dłoń swoją, machinalnie gładząc delikatną skórę i oczekując na przybycie kelnera.
Dostrzegał znaczące zmiany, powoli rozbudzające leniwą Anglię do życia. Chociaż w ciasnym (lecz przytulnym) sklepiku na Pokątnej otaczał go zewsząd jedynie kamień, bruk oraz ciemne drewno, wiedział, iż na zewnątrz właśnie trwa powitalny festiwal wiosny. Rozkwit Natury niezmiennie kojarzył z mitem o Demeter i Korze, chociaż nie zwierzał się nikomu z głębokiej wiary w greckie zabobony. Tutaj nie istnieli ani bogowie, ani żadne siły kształtujące rzeczywistość: Wielka Brytania rządziła się swoimi własnymi prawami, składając dość nieopatrznie całą władzę w ludzkie ręce. Jego bogowie bywali kapryśni, wręcz do bólu człowieczy, jednakowoż ingerowali w najbardziej hańbiące występki, zsyłając za nie okrutne kary. Teby nigdy nie wróciły do dawnej świetności, gdy ich kolejni władcy narażali się Olimpijczykom coraz sroższymi przewinami. Grecka sprawiedliwość była przewrotna i nierzadko bezwzględna, acz utrzymywała na świecie idealną homeostazę i harmonię. Anglia zdawała się zaś Asterionowi wciąż nieco dzika, nieokiełznana i odrobinę zepsuta. Hybris nie groziło tu karą, a hiobowe wieści niesione drukowanymi literami na nagłówkach największych gazet pozostawały jedynie rzuconą w tłum garścią informacji. Valhakis niepokoił się tymi nowinami, tracąc na ich rzecz część zachwytu nad wiosną. Jego ulubioną porą roku, upamiętniającą drobne zwycięstwo Demeter nad Hadesem.
Nic jednak nie odwodziło go od myśli o Deirdre. Dziwnie czystych i łagodnych, jakby kołysanych przez samego Erosa, napełniającego Asteriona prawdziwym uczuciem. Idealnym, pasującym raczej do zakochanego do szaleństwa młodzieńca - może Orfeusza? - zdolnego do najwyższych poświęceń w imię miłości. Pół wieku osiadłe na jego barkach przestało mu już ciążyć i nie dręczył się więcej niedoświadczeniem Deirdre. To nie była przeszkoda; pokonali już dawno dzielącą ich przepaść, cal po calu skracając dystans. Do zupełnego minimum, kiedy to Asterion ostrożnie, z wręcz nabożnym szacunkiem muskał twardymi, spracowanymi dłońmi jej delikatne ciało. Tyle wystarczyło i był zachwycony nieśpiesznym przekraczaniem kolejnych granic, budowaniem zaufania oraz czerpaniem przyjemności z czegoś tak prostego i pięknego jednocześnie. Dziwił się swemu opanowaniu, ale trzymanie popędliwości na wodzy utwierdzało go w przekonaniu, że zależy mu na niej, na Deirdre. I że chciałby każdego dnia budzić się u jej boku.
Zabierał ją w piękne miejsca, obsypywał drobnymi podarunkami, adorował i zachowywał się jak najprawdziwszy wielbiciel. Nie grał, nie udawał i wiedział, że nie zmieni się to po czasie (ślub pozostawał odległą... niewiadomą), ciesząc się z każdego jej uśmiechu. Bardziej nawet niż z pocałunków, jakimi czasami obdarzała go spontanicznie, pewnie przysuwając się do jego ciała, pieszcząc wąskie wargi z zadziwiającą wirtuozerią. Nie miał pojęcia, dlaczego tak reaguje, ale... chciał codziennie odwdzięczać się Deirdre za wszystko, co dla niego zrobiła. Krajobraz Irlandii zachwycał Asteriona niemalże tak samo, jak greckie pejzaże, a dość droga i ekskluzywna restauracja pamiętała jeszcze jego nazwisko. Nie odmówiono mu stolika: czysta krew w połączeniu z coraz cięższą sakiewką zawodziły coraz rzadziej. Trzymał Deirdre za rękę, delikatnie głaszcząc kciukiem jej dłoń i prowadząc między stolikami, jeszcze w milczeniu, jakby napawał się specyfiką lokalu, cichym echem szemrzącej harfy oraz estetyką wnętrza. Odsunął jej krzesło, po czym usiadł naprzeciwko, podobnie jak na ich pierwszej randce, lecz tym razem już bez krępacji, bez zdenerwowania.
-Podoba ci się? Nie jest zbyt pretensjonalnie? - spytał rzeczowo, wpatrując się czule w lekko uśmiechnięte oblicze Deirdre. Nakrył jej bladą dłoń swoją, machinalnie gładząc delikatną skórę i oczekując na przybycie kelnera.
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Usiadła powoli na podsuniętym jej krześle, dbając o to, by wysokie rozcięcie czarnej sukni nie odsłoniło ani cala białej skóry smukłego uda. Materiał ściśle przylegał do ciała, lecz gruby atłas zakrywał Deirdre aż nazbyt moralnie. Długie rękawy, zabudowany przód, cnotliwie zakryty, rozcieńczony jedynie ciemną koronką dekolt, złote guziki sięgające od dołu pleców aż do karku. Jedyna nieprzyzwoitość, widoczna tylko przy odrobinie nieuwagi bądź przy przesadnie zamaszystym ruchu, tkwiła właśnie w tym diabelskim detalu, szczególe, kurtynie, odsłaniającej białą linię zgrabnej nogi. Subtelny wabik, łagodna zapowiedź tego, co na razie Asterion mógł sobie jedynie wyobrażać, porównywać z zapewne licznymi doświadczeniami miłosnej kariery. Deirdre czuła na sobie jego wzrok, czuła ręce - nigdy nie przekraczające naznaczonej jasno granicy przyzwolenia; kto jak kto, ale panna Tsagairt szanowała się nie gorzej od nieosiągalnych szlachcianek, dla których muśnięcie opuszką palca stanowiło policzek dla ich godności - czuła oddanie, jakie coraz dokładniej jej okazywał. Niczym dobrze nastrojony instrument, reagowała na odpowiednie ruchy zakochanego w niej mężczyzny finezyjną odpowiedzią, wzruszonym spojrzeniem, lekkim uśmiechem, delikatną pieszczotą, nie tracąc przy tym - po części - swojego chłodnego, zdecydowanego rysu, który mamił Valhakisa jeszcze skuteczniej. Czas wysilania się i trzymania na wodzy minął; owinęła go już wokół palca i mogla już ze spokojem obserwować nawinięte na dłoń sploty sznurków, pociągając za nie w chwili znudzenia. Być może jeszcze nie tańczył tak, jak mu rozkazywała, lecz obserwowanie całego występu, wyreżyserowanego przez nią samą, stanowiło tylko kwestię czasu. Dwa tygodnie? Może miesiąc? Tylko tyle dawała im wolności, wyczuwając intensyfikację pragnień. Asterion i tak panował nad sobą niepokojąco dobrze, co nieco ją dziwiło. Postępował z nią niezwykle łagodnie, ostrożnie; w jego ramionach czuła się krucha, adorowana, otaczana bezpieczeństwem i ciepłem. Dziwne, nieznane uczucia, zwłaszcza płynące ze strony starszego mężczyzny, którego przyjaciele poczynali sobie z Miu znacznie inaczej. Owszem, bywała w takich - i znacznie bardziej luksusowych - miejscach, lecz zazwyczaj koniec wystawnej kolacji oznaczał początek ciężkiej pracy. Przy Valhakisie nie musiała niczym się przejmować, ba, nie musiała się nawet starać, po prostu odpoczywając. W warunkach, do jakich przywykła i do jakich dążyła.
Uśmiechnęła się lekko, gdy Asterion dotknął jej dłoni romantycznym gestem naznaczając ją jako swoją. Godziła się na to; dyskretny stolik, jaki otrzymali od nieco znudzonego opiekuna sali, gwarantował intymność i anonimowość, łaskawie zwalniając Deirdre z obowiązku śledzenia przebywających na kolacji gości. I tak wątpiła, by którykolwiek z przyjaciół okazał się na tyle szalony, by podchodzić do niej poza godzinami pracy, do tego w chwili, w której towarzyszyła innemu mężczyźnie.
- Bywałam w gorszych miejscach - odparła powoli, żartobliwie, a w jej czarnych oczach rozbłysł wesoły ognik. Czy miała na myśli piwnicę Białej Wywerny? Obskurny pokój Mantykory, wypełniony krwią? Romantyczny cierniowy zakątek mrocznego ogrodu, miejsce ostatniego spoczynku złotowłosej zabawki? Asterion nie miał pojęcia, w kim przyszło mu się zakochać i ta niewiedza tylko poprawiała humor Deirdre, niwelując resztki zmęczenia. Uprzejmie powitała kelnera i leniwie zaczęła przeglądać menu, po raz pierwszy od dawna czując prymitywny, prosty głód. Nie krwi, nie wrażeń, nie nauk Tristana. Właściwie kiedy ostatni raz coś jadła? Zmarszczyła odrobinę brwi i zamówiła foie gras, wybór trunku pozostawiając swojemu mężczyźnie. Uśmiech ciągle błąkał się po jej krwistoczerwonych ustach; nie odsuwała dłoni Valhakisa, odnajdując zagadkową przyjemność w przesuwaniu opuszkami palców po fioletowych żyłach na jego nadgarstku. - Niepokoję się spotkaniem z twoimi córkami, mój drogi - powiedziała od razu, szczerze, chcąc nieco wzmocnić swój prawdomówny obraz i oszczędzić wstępnego potoku komplementów, jaki już-już miał wylać się z ust Asteriona. Nieco już ją to nużyło.
Uśmiechnęła się lekko, gdy Asterion dotknął jej dłoni romantycznym gestem naznaczając ją jako swoją. Godziła się na to; dyskretny stolik, jaki otrzymali od nieco znudzonego opiekuna sali, gwarantował intymność i anonimowość, łaskawie zwalniając Deirdre z obowiązku śledzenia przebywających na kolacji gości. I tak wątpiła, by którykolwiek z przyjaciół okazał się na tyle szalony, by podchodzić do niej poza godzinami pracy, do tego w chwili, w której towarzyszyła innemu mężczyźnie.
- Bywałam w gorszych miejscach - odparła powoli, żartobliwie, a w jej czarnych oczach rozbłysł wesoły ognik. Czy miała na myśli piwnicę Białej Wywerny? Obskurny pokój Mantykory, wypełniony krwią? Romantyczny cierniowy zakątek mrocznego ogrodu, miejsce ostatniego spoczynku złotowłosej zabawki? Asterion nie miał pojęcia, w kim przyszło mu się zakochać i ta niewiedza tylko poprawiała humor Deirdre, niwelując resztki zmęczenia. Uprzejmie powitała kelnera i leniwie zaczęła przeglądać menu, po raz pierwszy od dawna czując prymitywny, prosty głód. Nie krwi, nie wrażeń, nie nauk Tristana. Właściwie kiedy ostatni raz coś jadła? Zmarszczyła odrobinę brwi i zamówiła foie gras, wybór trunku pozostawiając swojemu mężczyźnie. Uśmiech ciągle błąkał się po jej krwistoczerwonych ustach; nie odsuwała dłoni Valhakisa, odnajdując zagadkową przyjemność w przesuwaniu opuszkami palców po fioletowych żyłach na jego nadgarstku. - Niepokoję się spotkaniem z twoimi córkami, mój drogi - powiedziała od razu, szczerze, chcąc nieco wzmocnić swój prawdomówny obraz i oszczędzić wstępnego potoku komplementów, jaki już-już miał wylać się z ust Asteriona. Nieco już ją to nużyło.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Poukładane myśli Asteriona dawno zostały rozbite w puch, jednym wprawnym muśnięciem kobiecych ust. Stało się to nawet wcześniej, chociaż nie określał dokładnego momentu, w którym przyznawał, że to coś więcej niż zauroczenie, coś innego od pustego pożądania pięknego ciała. Nocą pod gwiazdami wyznawali sobie wzajemne przywiązanie, czy coś mogło związać ich ściślej, mocniej od romantycznego wieczoru pod gołym niebem? Byli niewidoczni dla wszystkich i wyłącznie Selene mogła obserwować ich z wysokiej kopuły, przychylnie odsłaniając na nich najpiękniejsze gwiazdy, świecące najsilniejszym blaskiem - spełnienie marzeń o adorowaniu, o zdobywaniu, o pięknych gestach, znacznie ważniejszych od słów, z taką łatwością rzucanych na wiatr. Asterion dbał, by żadna jego obietnica nie została złamana: chciał dla Deirdre najpiękniejszych uśmiechów, najwspanialszych doznań i pragnął jej zagwarantować po prostu szczęście. By mogła cieszyć się wraz z nim, oddychać swobodnie, nie nękana żadnym smutkiem istnieć w świecie pozbawionym zmartwień... A każdym ewentualnym, podzielić się z nim. Valhakis poważnie traktował przysięgi, zwłaszcza tę jedną szczególną, którą chciałby złożyć przed Deirdre. Albo i dwie? Ślubną, okraszoną pierścieniem, już przygotowanym (czy może zbytnio się pośpieszył?), gośćmi, zabawą oraz przyjęciem jego nazwiska. Wieczystą - bo ponad wszystko pragnął jej dobra. Mógłby nie znać jej treści, gotów złożyć ją tutaj, teraz, natychmiast. Co dowodziło szaleństwa albo po prostu miłości, jaka zaślepiła Asteriona totalnie, sprawiając, że nie zauważał w ogóle nieszczerości Miu. Chciał wierzyć we wzajemność i to właśnie rysowało się przed jego ciepłymi oczami, kiedy lekko gładził chłodną skórę jej dłoni, a Miu odwzajemniała się wygięciem pociągniętych czerwoną szminką warg w uśmiechu. Obejmującym także i jej oczy, błyszczące dziwnym podnieceniem. Nie: oczekującym na rozwój wypadków, raczej zainteresowanym dalszymi atrakcjami, które dla niej przygotował.
Dość płytkimi, w zestawieniu samego wizerunku Deirdre, tak silnie skontrastowanemu z wyglądem Asteriona. Nie była piękna, była pięknem, w subtelnej oprawie eleganckiej sukni i delikatnego makijażu. Dostrzegał szczegóły - pozłacane guzy kreacji, zgrabny krój nienachalnie podkreślający smukłą sylwetkę, materiał płynnie przechodzący w koronkę tuż przy dekolcie, rozświetlenie sukni świetlistymi drobinkami tuż przy samym dole. I wreszcie: wysokie pęknięcie, mogące odsłonić nawet szczupłe udo. Nie o tym jednak myślał, siedząc naprzeciw Deirdre i pieszczotliwie przesuwając swoją dłonią po jej ręce, pozwalając jej również na rewanż. Rozgrzał nieco te zazwyczaj zimne palce, które muskały jego skórę z taką samą zadziornością, z jaką czasami wbijały się w kark lub wsuwały we włosy podczas pocałunków. Wspomnienia rozgrzały gorącą krew, ostudzone prędko trzeźwą uwagę. Żartobliwą, nieco ironiczną, nieco kpiącą, idealnie pasującą do tej nadętej atmosfery lokalu.
-Ja również. Ale podają tu wyśmienite laudanum, a muzyka także rekompensuje inne braki - stwierdził swobodnie, rozglądając się po sali w poszukiwaniu kelnera. Nie zależało mu na samym posiłku, ile na miłym wieczorze, kolejnym do kolekcji, kolejnym utrwalonym w kalejdoskopie idealnych wspomnień z jego ukochaną. Która wyglądała na szczerze zadowoloną. Przeglądając menu nie mógł się powstrzymać, by nie rzucić na nią okiem znad karty, w efekcie czego zamówił pierwszą potrawę, na jaką natknął się w spisie. Bouillabaisse, foie gra oraz magiczne laudanum błyskawicznie znalazły się na ich stoliku, ale Asterion nawet nie spojrzał na serwowane potrawy, nie mogąc wyjść z zachwytu nad swoją ukochaną
-Nie przeczę, że to spotkanie będzie przebiegać w dość napiętej atmosferze - zauważył trzeźwo, nie próbując nawet pocieszać Miu miałkimi zapewnieniami, że wszystko będzie dobrze - sam również się denerwuję. Ale też wiem, że zaakceptują nasz związek, może nie od razu, ale kiedy się przekonają, że jesteś moim szczęściem... - urwał, nie dopowiadając już oczywistości. Szykował dla Deirdre jeszcze jedną niespodziankę, chociaż na razie o niej nie wspominał, zostawiając dobre nowiny na inną okazję.
Dość płytkimi, w zestawieniu samego wizerunku Deirdre, tak silnie skontrastowanemu z wyglądem Asteriona. Nie była piękna, była pięknem, w subtelnej oprawie eleganckiej sukni i delikatnego makijażu. Dostrzegał szczegóły - pozłacane guzy kreacji, zgrabny krój nienachalnie podkreślający smukłą sylwetkę, materiał płynnie przechodzący w koronkę tuż przy dekolcie, rozświetlenie sukni świetlistymi drobinkami tuż przy samym dole. I wreszcie: wysokie pęknięcie, mogące odsłonić nawet szczupłe udo. Nie o tym jednak myślał, siedząc naprzeciw Deirdre i pieszczotliwie przesuwając swoją dłonią po jej ręce, pozwalając jej również na rewanż. Rozgrzał nieco te zazwyczaj zimne palce, które muskały jego skórę z taką samą zadziornością, z jaką czasami wbijały się w kark lub wsuwały we włosy podczas pocałunków. Wspomnienia rozgrzały gorącą krew, ostudzone prędko trzeźwą uwagę. Żartobliwą, nieco ironiczną, nieco kpiącą, idealnie pasującą do tej nadętej atmosfery lokalu.
-Ja również. Ale podają tu wyśmienite laudanum, a muzyka także rekompensuje inne braki - stwierdził swobodnie, rozglądając się po sali w poszukiwaniu kelnera. Nie zależało mu na samym posiłku, ile na miłym wieczorze, kolejnym do kolekcji, kolejnym utrwalonym w kalejdoskopie idealnych wspomnień z jego ukochaną. Która wyglądała na szczerze zadowoloną. Przeglądając menu nie mógł się powstrzymać, by nie rzucić na nią okiem znad karty, w efekcie czego zamówił pierwszą potrawę, na jaką natknął się w spisie. Bouillabaisse, foie gra oraz magiczne laudanum błyskawicznie znalazły się na ich stoliku, ale Asterion nawet nie spojrzał na serwowane potrawy, nie mogąc wyjść z zachwytu nad swoją ukochaną
-Nie przeczę, że to spotkanie będzie przebiegać w dość napiętej atmosferze - zauważył trzeźwo, nie próbując nawet pocieszać Miu miałkimi zapewnieniami, że wszystko będzie dobrze - sam również się denerwuję. Ale też wiem, że zaakceptują nasz związek, może nie od razu, ale kiedy się przekonają, że jesteś moim szczęściem... - urwał, nie dopowiadając już oczywistości. Szykował dla Deirdre jeszcze jedną niespodziankę, chociaż na razie o niej nie wspominał, zostawiając dobre nowiny na inną okazję.
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Zachwyt, widoczny w oczach Asteriona, już dawno przestał wzbudzać w niej jakiekolwiek ciepłe uczucia. Odbierała wszelkie romantyczne bodźce, dziękowała za nie i nawet reagowała, w odpowiedni, oczekiwany sposób, lecz cała ta zmysłowa gierka toczyła się z pominięciem porywów serca. Chłodny rozsądek panował nad zarumienieniem się w odpowiedzi na wyszukany komplement a dokładnie zaprogramowane gesty upewniały Valhakisa w wyborze odpowiedniej kobiety. Nawet wady i przewinienia, jakie ze wstydem odsłaniała, były jedynie jednym z dokładnie zaplanowanych aktów. Odsłaniała powoli kurtynę, ciesząc się z możliwości zapewniania mężczyźnie rozrywki. Przed nim także się rozbierała, obnażając pieczołowicie wydzielone części prawdy, które mógł poznać. Lubiła taką siebie, wyreżyserowaną, zaprojektowaną Deirdre, narzeczoną nieidealną, wzbudzającą potężne uczucie. Starała się nie przywoływać wspomnień z przeszłości, obrazów podobnych do tych, bliźniaczo podobnych emocji, gdy gładziła znacznie smuklejszą dłoń Apolla, zerkając na niego znad wystawnej kolacji, tuż po jednym z jego wernisaży. Jeśli Sauveterre był białym złotem, to Asterion należał raczej do pokrytego patyną ciężkiego srebra - wspaniałe materiały na biżuterię ze skamieniałych serc.
Nie była okrutna. Traktowała przecież Valhakisa z niezwykłą czułością, pozwalając mu sądzić, że jest jedynym, wyjątkowym, wybranym; że straciła dla niego głowę, krygując się i nieśmiało uczestnicząc w tym banalnym tańcu. Krok do tyłu, dwa do przodu. Pieczołowicie ciosała rzeźbę, stworzoną na swe podobieństwo, pozbywając ją nieistotnych szczegółów. Robiła to od miesięcy i teraz, gdy sukces był już na wyciągnięcie ręki, ba, był już pewny, czuła się zniechęcona. Mogła spoczywać na laurach, leżeć i pachnieć, obserwując jak Asterion sam wykopuje sobie grób, zakłada elegancką szatę i z radosnym, ufnym uśmiechem kładzie się na świeżej ziemi, pewien, że czeka go długie i szczęśliwe życie u jej boku. Ta naiwność, skonfrontowana z dojrzałością, zmarszczkami, siwizną pokrywającą skronie - czyż nie była słodka? - nieco wynagradzała jej ciężką pracę ostatnich tygodni. Wykazałaby się skrajną niewdzięcznością nie doceniając tych kradzionych chwil normalności. Spacerów, złączonych dłoni, interesujących opowiastek o pradawnych artefaktach, przystojnego, greckiego profilu, tak odmiennego od gładkich lic anglosaskich szlachciców. Lubiła Valhakisa, nie cierpiała w jego towarzystwie, lecz dla Deirdre nuda była równie zabójcza co najskuteczniej rzucona Avada. I choć As starał się z całych sił - widziała to przecież dokładnie - by zapewnić jej niepowtarzalne doznania, to nic, nic nie mogło równać się z tym, czego doświadczała u boku innego mężczyzny. Przyszły narzeczony - nie wątpiła bowiem, że stanie się to szybciej niż później - wiedział o tym, co lubi, co ją irytuje, co kusi; znał imiona rodzeństwa, potrafił bezbłędnie zamówić ulubiony, leczniczy trunek, otaczał ją troską i adoracją, lecz to zdystansowany Tristan, nie poświęcający jej zapewne nawet jednej setnej podobnej uwagi, znał ją znacznie lepiej. Intensywniej. I to przy nim rozkwitała całą gamą emocji, zawsze mrocznych, zawsze mocnych, rozpalających niepowstrzymany ogień.
Wpatrywała się w Asteriona bez mrugnięcia, pewna, że z jej czarnych oczu nie da się odczytać niczego, poza rozczuleniem i rozbawieniem. Kiwnięciem głowy zaakceptowała zamówienie, a w chwilę później w nozdrza uderzył aromat świeżo przygotowanych potraw. Sięgnęła po widelec, wzdychając lekko. - Zaakceptują nasz związek? - zmrużyła kpiąco brwi. - Jesteś ich ojcem, nie synem, z niepokojem czekającym na werdykt - przypomniała mu lekko, podnosząc do ust kęs potrawy. Jadła elegancko, w milczeniu, i dopiero w przerwie posiłku ponownie podjęła temat. Twoim szczęściem. Na to powinna zareagować; ciemne źrenice zalśniły wzruszeniem a Dei umknęła wzrokiem w bok, chcąc ukryć czułość. - Bardziej martwię się o ciebie. Nie chcę, żeby Nemezis lub Eufrosyne odwróciły się od ojca, mylnie odbierając naszą więź jako jakiś...układ - skrzywiła się smutno, po raz pierwszy prezentując mu kolejny akt wspaniałej sztuki. Przygnębienie, scena druga, poprawiona. - Wierzę jednak, że zrozumieją, jak silne uczucie nas łączy - kontynuowała, z zafrasowaniem poprawiając niesforny kosmyk czarnych włosów, opadających na czoło.
Nie była okrutna. Traktowała przecież Valhakisa z niezwykłą czułością, pozwalając mu sądzić, że jest jedynym, wyjątkowym, wybranym; że straciła dla niego głowę, krygując się i nieśmiało uczestnicząc w tym banalnym tańcu. Krok do tyłu, dwa do przodu. Pieczołowicie ciosała rzeźbę, stworzoną na swe podobieństwo, pozbywając ją nieistotnych szczegółów. Robiła to od miesięcy i teraz, gdy sukces był już na wyciągnięcie ręki, ba, był już pewny, czuła się zniechęcona. Mogła spoczywać na laurach, leżeć i pachnieć, obserwując jak Asterion sam wykopuje sobie grób, zakłada elegancką szatę i z radosnym, ufnym uśmiechem kładzie się na świeżej ziemi, pewien, że czeka go długie i szczęśliwe życie u jej boku. Ta naiwność, skonfrontowana z dojrzałością, zmarszczkami, siwizną pokrywającą skronie - czyż nie była słodka? - nieco wynagradzała jej ciężką pracę ostatnich tygodni. Wykazałaby się skrajną niewdzięcznością nie doceniając tych kradzionych chwil normalności. Spacerów, złączonych dłoni, interesujących opowiastek o pradawnych artefaktach, przystojnego, greckiego profilu, tak odmiennego od gładkich lic anglosaskich szlachciców. Lubiła Valhakisa, nie cierpiała w jego towarzystwie, lecz dla Deirdre nuda była równie zabójcza co najskuteczniej rzucona Avada. I choć As starał się z całych sił - widziała to przecież dokładnie - by zapewnić jej niepowtarzalne doznania, to nic, nic nie mogło równać się z tym, czego doświadczała u boku innego mężczyzny. Przyszły narzeczony - nie wątpiła bowiem, że stanie się to szybciej niż później - wiedział o tym, co lubi, co ją irytuje, co kusi; znał imiona rodzeństwa, potrafił bezbłędnie zamówić ulubiony, leczniczy trunek, otaczał ją troską i adoracją, lecz to zdystansowany Tristan, nie poświęcający jej zapewne nawet jednej setnej podobnej uwagi, znał ją znacznie lepiej. Intensywniej. I to przy nim rozkwitała całą gamą emocji, zawsze mrocznych, zawsze mocnych, rozpalających niepowstrzymany ogień.
Wpatrywała się w Asteriona bez mrugnięcia, pewna, że z jej czarnych oczu nie da się odczytać niczego, poza rozczuleniem i rozbawieniem. Kiwnięciem głowy zaakceptowała zamówienie, a w chwilę później w nozdrza uderzył aromat świeżo przygotowanych potraw. Sięgnęła po widelec, wzdychając lekko. - Zaakceptują nasz związek? - zmrużyła kpiąco brwi. - Jesteś ich ojcem, nie synem, z niepokojem czekającym na werdykt - przypomniała mu lekko, podnosząc do ust kęs potrawy. Jadła elegancko, w milczeniu, i dopiero w przerwie posiłku ponownie podjęła temat. Twoim szczęściem. Na to powinna zareagować; ciemne źrenice zalśniły wzruszeniem a Dei umknęła wzrokiem w bok, chcąc ukryć czułość. - Bardziej martwię się o ciebie. Nie chcę, żeby Nemezis lub Eufrosyne odwróciły się od ojca, mylnie odbierając naszą więź jako jakiś...układ - skrzywiła się smutno, po raz pierwszy prezentując mu kolejny akt wspaniałej sztuki. Przygnębienie, scena druga, poprawiona. - Wierzę jednak, że zrozumieją, jak silne uczucie nas łączy - kontynuowała, z zafrasowaniem poprawiając niesforny kosmyk czarnych włosów, opadających na czoło.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nadrabiał romantyzmem stracone lata, faszerując Deirdre miłością w pełnej krasie. Ot, największa (i jedyna) słabostka dojrzałego mężczyzny, który jednak nie miał okazji przeżywać czegoś tak intensywnego. Zupełnie od początku, bowiem razem stawiali pierwsze kroki w dość nieporadnym - naturalnie z jego winy - tańcu okazywania sobie uczuć. On był zdystansowany: chłodny, analitycznie myślący, poważny, krępując samcze pożądanie ciężkim łańcuchem. Ona z kolei zdawała się jednocześnie chętna (doskonale pamiętał, że to Dei zainicjowała pocałunek), jak i idealnie grzeczna. Wszystkie pieszczoty oscylowały w wąskiej przerwie między przyjemnością a niemoralnością i wszystkie szczersze spektakle okazywania przywiązania odbywały się w intymnej atmosferze. Zdawał sobie sprawę, że prowokował sytuację, że mógłby pozwolić sobie na znacznie więcej, acz wystawienie pragnień na próbę wzmacniało pożądanie. Dobrowolnie godził się czekać, z jednej strony mając na względzie Deirdre, jej komfort i jej obyczajność, zaś z drugiej - wizję tego, co zyska, kiedy Miu stanie się w pełni jego. Chciał cieszyć się nią spokojnie, powoli, wręcz wielbiąc za kolejne etapy wtajemniczenia. Odkrył już gładką skórę policzków, miękkie wargi, czasem cierpkie od alkoholu, czasem suche od eleganckich papierosów, znał delikatne, chłodne dłonie i jedwabiste, czarne włosy łaskoczące go w twarz, gdy całował jej dekolt i szyję. Blade ramiona, obojczyki, szczupłe plecy, smukłą, acz kobiecą sylwetkę. Platoniczne rozkoszowanie się ciałem osłoniętym drogim materiałem weszło mu już w nawyk i nie wątpił, że mógłby się od tego uzależnić. Miewał przebłyski, że w Deirdre tkwi coś niebezpiecznego. Że jest czarodziejką podobną do mitologicznej Medei. Fascynowało to Asteriona nawet mocniej od wszystkich przymiotów ciała i kobiecych atutów, a ponadto - nie czuł strachu. Wiedział, że on nigdy jej nie zostawi, a tym samym nie będzie musiał drżeć przed losem, jaki spotkał Jazona. Valhakis doskonale wiedział, czym grozi krzywoprzysięstwo, jakie konsekwencje niesie ze sobą zadrwienie z miłości. Mógł zostać przeklęty, jednak pod warunkiem, iż urok ciążyłby na ich dwójce. Spętanej już na wieki; skoro nie mogli chodzić po ziemi, kroczyliby po księżycu, wolni od ograniczeń. Tam nie dosięgałoby ich zmęczenie ani troski, a każda rozterka stałaby się czymś nieważnym, błahym, nieistniejącym w rzeczywistości, gdzie mieli siebie. Wyobrażał sobie tę wizję: dziwną nieważkość, lekkość, pulsujące czyste szczęście, zapach wilgotnej trawy, świeżość iglastych drzew, ostry obraz widziany z góry i kłujący ich oczy tysiącem szczegółów. Sielankowa imaginacja, coś nierzeczywistego i po prostu niesamowitego, równie fantastycznego jak róg Amaltei, z którego Asterion czerpał pełnymi garściami, przepijając do Deirdre słodkim, magicznym laudanum.
Nie musiał jej zatrzymywać. Żądał wiele, acz oferował w zamian tyle samo, dokładnie wyrównując szale mosiężnej wagi, chyboczącej się na ich ołtarzu. Jego serce było ciężkie, biło mocno, dokładnie, w jednostajnym rytmie... przyśpieszając wyłącznie pod wpływem jej dotyku, wystarczającym, by wywołać niespokojną wibrację w klatce piersiowej. Chciał kiedyś i ją ujrzeć w takim stanie: emocjonalnego obnażenia. Zawsze prezentowała się perfekcyjnie, ale Valhakisowi nieco brakowało w Dei tego rysu poddania się żywiołowi. Instynktowi. Emocjom.
-Zaakceptują - potwierdził, uśmiechając się zdawkowo, wręcz szaleńczo pewny siebie - przede wszystkim dlatego, że nie chciałbym między moimi córkami a nami - bo już prawie stanowili całość - żadnych nieporozumień - dokończył, sięgając po sztućce i próbując zupy - zwłaszcza, że rywalizacja z Nemesis dla jednej z was musiałaby skończyć się nieprzyjemnie - dodał wielce eufemistycznie, nieco żartobliwie oraz z nutką ojcowskiej dumy z umiejętności... córki czy kochanki?
Opieszale odjął rękę z jej dłoni, zapewniając Dei swobodę w spożywaniu posiłku. Wolałby nadal ją gładzić, trzymać, mieć ją przy sobie, ale przecież - czyż nie wróżył im naprawdę dużo czasu razem?
-To niedorzeczne. Nie waż się tym martwić, najdroższa. Dziewczęta mogłyby się ode mnie odwrócić w tym wypadku, ale wyłącznie dlatego, że okazałbym się podłym łajdakiem - skonstatował cicho, krzywiąc się na dźwięk słowa układ. I łagodniejąc, gdy tylko usłyszał piękne zdanie, mogące kończyć ich bajkę.
-Nic nie stoi nam na przeszkodzie - rzekł powoli, rozsądnie, chociaż podświadomie wysyłał jej zapytanie. Nikt, tylko oni sami mogli o tym decydować, a tak naprawdę - jedyną osobą posiadającą moc decyzyjną była Deirdre. Jej wyrok - ius gladium; być albo nie być dla zakochanego bez pamięci Asteriona.
Nie musiał jej zatrzymywać. Żądał wiele, acz oferował w zamian tyle samo, dokładnie wyrównując szale mosiężnej wagi, chyboczącej się na ich ołtarzu. Jego serce było ciężkie, biło mocno, dokładnie, w jednostajnym rytmie... przyśpieszając wyłącznie pod wpływem jej dotyku, wystarczającym, by wywołać niespokojną wibrację w klatce piersiowej. Chciał kiedyś i ją ujrzeć w takim stanie: emocjonalnego obnażenia. Zawsze prezentowała się perfekcyjnie, ale Valhakisowi nieco brakowało w Dei tego rysu poddania się żywiołowi. Instynktowi. Emocjom.
-Zaakceptują - potwierdził, uśmiechając się zdawkowo, wręcz szaleńczo pewny siebie - przede wszystkim dlatego, że nie chciałbym między moimi córkami a nami - bo już prawie stanowili całość - żadnych nieporozumień - dokończył, sięgając po sztućce i próbując zupy - zwłaszcza, że rywalizacja z Nemesis dla jednej z was musiałaby skończyć się nieprzyjemnie - dodał wielce eufemistycznie, nieco żartobliwie oraz z nutką ojcowskiej dumy z umiejętności... córki czy kochanki?
Opieszale odjął rękę z jej dłoni, zapewniając Dei swobodę w spożywaniu posiłku. Wolałby nadal ją gładzić, trzymać, mieć ją przy sobie, ale przecież - czyż nie wróżył im naprawdę dużo czasu razem?
-To niedorzeczne. Nie waż się tym martwić, najdroższa. Dziewczęta mogłyby się ode mnie odwrócić w tym wypadku, ale wyłącznie dlatego, że okazałbym się podłym łajdakiem - skonstatował cicho, krzywiąc się na dźwięk słowa układ. I łagodniejąc, gdy tylko usłyszał piękne zdanie, mogące kończyć ich bajkę.
-Nic nie stoi nam na przeszkodzie - rzekł powoli, rozsądnie, chociaż podświadomie wysyłał jej zapytanie. Nikt, tylko oni sami mogli o tym decydować, a tak naprawdę - jedyną osobą posiadającą moc decyzyjną była Deirdre. Jej wyrok - ius gladium; być albo nie być dla zakochanego bez pamięci Asteriona.
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Czasem, w chwilach całkowitego znużenia, w Deirdre rozpalał się złośliwy ognik, płomyk, drżący i zachęcający ją do przekroczenia ustalonych granic. Obojętna, sztywna, zamknięta w sobie, odnajdywała jednak sporo radości w obserwowaniu reakcji na swoje prowokacje, zwłaszcza, gdy konfrontowała się z nowym przeciwnikiem. A raczej ofiarą, dumnie sądzącą, że działa zgodnie z własnymi życzeniami, gdy tak naprawdę podążała ścieżką ściśle wytyczoną przez Miu. W przypadku słabszych jednostek było to oczywiste, w przypadku silniejszych wiązało się natomiast z wysokim ryzykiem, lecz nawet wtedy, gdy nie wszystko szło po jej myśli, czuła zadowolenie. Przez większość swego życia celebrowała nudę, rozkoszowała się rutyną, pragnęła stabilizacji. Uległo to diametralnej zmianie w momencie, w którym pozwoliła na rozdmuchanie chybotliwego płomienia czarnej świecy, zamkniętej w kloszu klatki piersiowej. Rzuciła się w nieznane, pozwoliła wciągnąć się zalewającym ją falom; w pewnym sensie w momencie, w którym straciła wszystko - Apollinare'a, Blacka, godność, prawo do decydowania o własnym ciele - umarła, by potem narodzić się na nowo, z początku niepewnie obserwując wywrócony na nice świat. Zapominała jednak o tamtych chwiejnych krokach. Poruszała się przecież pewnie, z wyuczoną gracją, z perspektywy czasu widząc sens w każdym z bolesnych doświadczeń. Jeszcze nie wszystko zgadzało się z planem, jeszcze pojawiały się białe plamy, lecz wierzyła, że już niedługo odzyska władzę. Nad sobą, tę łączącą ją z Asterionem już ściskała w garści, zastanawiając się usilnie, czy powinna się nim pobawić. Sprowokować tak, by porzucił okowy moralności. Sprawdzić, jak bardzo ceni konserwatywne wartości, jak bardzo ją szanuje. Jak wiele dla niego znaczy - ona, cała, nie tylko piękna dusza, do której zdawał się wzdychać bardziej niż do jej gibkiego ciała. Podczas pierwszych, nieśmiałych spotkań, ta wstrzemięźliwość potrafiła zaimponować. Minęły jednak długie miesiące i Valhakis zdawał się nieugięty, obojętny. Wręcz wyzbyty męskości, do jakiej przywykła i jaką, dzięki doświadczeniom Wenus, uznawała za normalną. Bywały chwile - częstsze - gdy cieszyło ją to niepomiernie; chyba straciłaby cierpliwość i szacunek do swego przyszłego narzeczonego, gdyby ten nie mógł powstrzymać szorstkich dłoni, ale z drugiej strony, podczas tak stereotypowych wieczorów, potrzebowała rozrywki. Nie widziała jednak, czy podejmowanie ryzyka się jej - w tym przypadku - opłaci. Skupiła się więc na jedzeniu, powstrzymując irracjonalną chęć zsunięcia dłoni z obrusa i wsunięcia jej na udo mężczyzny. Zapewne i tak skwitowałby to romantycznym wyznaniem i szczenięco zadurzonym spojrzeniem.
Po kilku kęsach ponownie odłożyła widelec, dopiero teraz sięgając po laudanum. Swojski, uspokajający, ziołowy smak przyjemnie palił gardło i język. Ponownie zmrużyła oczy, słuchając Asteriona. Czuły, błyszczący sarkazm, nie pozwalający rozwinąć się w pełni głębszym, prawdziwym intencjom. - Nie mam zamiaru z nikim rywalizować, kochany - daj mi jeszcze pół roku a sam wyrzucisz córki ze swojego serca, przepisując majątek na mnie, jedyną kobietę, która naprawdę dała ci szczęście i obdarzyła niezniszczalnym uczuciem - Wiem przecież, że Nemezis i Eufrosyne są i zawsze będą dla ciebie najważniejsze - zapewniła, udając, że nie wyłapała rozbawionej sugestii. Uśmiechnęła się ciepło i wróciła do posiłku, obserwując jednak dyskretnie skrzywienie Asteriona, komentujące niewerbalnie słowo układ. Zabawne. - Czyli rozumiem - zaczęła między jednym kęsem a drugim, być może mało elegancko, ale to pokazywało jej swobodę i chęć ciągłego kontaktu z Valhakisem - że nie masz zamiaru okazać się łajdakiem? I że mnie nie skrzywdzisz? - spytała żartobliwie, odkładając uważnie sztućce na talerz. Dłoń znowu powędrowała na środek stolika, tuż przy świecy, czekając aż spracowane palce przesuną się po chłodnej skórze.
Po kilku kęsach ponownie odłożyła widelec, dopiero teraz sięgając po laudanum. Swojski, uspokajający, ziołowy smak przyjemnie palił gardło i język. Ponownie zmrużyła oczy, słuchając Asteriona. Czuły, błyszczący sarkazm, nie pozwalający rozwinąć się w pełni głębszym, prawdziwym intencjom. - Nie mam zamiaru z nikim rywalizować, kochany - daj mi jeszcze pół roku a sam wyrzucisz córki ze swojego serca, przepisując majątek na mnie, jedyną kobietę, która naprawdę dała ci szczęście i obdarzyła niezniszczalnym uczuciem - Wiem przecież, że Nemezis i Eufrosyne są i zawsze będą dla ciebie najważniejsze - zapewniła, udając, że nie wyłapała rozbawionej sugestii. Uśmiechnęła się ciepło i wróciła do posiłku, obserwując jednak dyskretnie skrzywienie Asteriona, komentujące niewerbalnie słowo układ. Zabawne. - Czyli rozumiem - zaczęła między jednym kęsem a drugim, być może mało elegancko, ale to pokazywało jej swobodę i chęć ciągłego kontaktu z Valhakisem - że nie masz zamiaru okazać się łajdakiem? I że mnie nie skrzywdzisz? - spytała żartobliwie, odkładając uważnie sztućce na talerz. Dłoń znowu powędrowała na środek stolika, tuż przy świecy, czekając aż spracowane palce przesuną się po chłodnej skórze.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Wydawało mu się, że wyczerpał już swoje możliwości, kiedy te rozkwitły przed nim nagle i zupełnie niespodziewanie pełnym wachlarzem nowych doznań, nieznanych sytuacji, w których jednak czuł się zadziwiająco pewnie. Na swoim miejscu, wcale nie speszony, w ogóle nie skrępowany przebywaniem w nieodkrytym miejscu. Przeżyte lata zintensyfikowały się w doświadczeniu, w pooranej zmarszczkami smagłej twarzy, w pęcherzach na spracowanych dłoniach, ale poza tymi fizycznymi dolegliwościami, Asterion odzyskał pełną moc, uparcie rozpoczynając swoją wspinaczkę na Olimp. Naturalnie wraz z Deirdre, która zawładnęła nim w każdym sensie. Było to skrajnie głupie - rozsądny mężczyzna, który pod wpływem młodziutkiej kobiety przestawał twardo stąpać po ziemi i tracił ogładę, musiał zostać okrzyknięty szaleńcem. Na podobne fanaberie mogli pozwolić sobie podstarzali szlachcice, przygarniający do łoża świeże dziewczęta; Valhakis zaś nie miał najmniejszych perspektyw na podobny związek. Uczucie jednak rozpaliło się, z uprzejmego zainteresowania przeradzając się w namiętność i pragnienie. Ukrywane w gładkich słowach, czułych spojrzeniach, przelotnych pocałunkach. Czysta pieśń pobrzmiewającą jednym tonem, nieznająca fałszu ani zmiany melodii. Miarowy rytm ośmielał Asteriona, który wraz z pewnością siebie, nabierał także i wyobraźni. Na razie tylko snuł plany, chociaż bardziej przypominały one projekty - konkretne, rzeczowe, z wypunktowanymi celami do spełnienia. Dokładność tych fantazji prowokowała do kroczenia po ściśle wytyczonej ścieżce, chociaż Valhakis bawiąc w towarzystwie Deirdre, raczej płynął wprost z wartkim prądem, pozwalając się nieść dusznej atmosferze nasączonej erotyzmem. Stonowane pragnienia wybuchały przy niej, czego Asterion nawet nie próbował powstrzymywać. Trzymane na wodzy myśli wyrywały się nieposłusznie, ale nad nimi jeszcze panował, zamrażając je w czasie oczekiwania. Nie musiał przekonywać siebie, że pokochał Miu. Prawie na ślepo, prawie jej nie znając, ale taka wiedza my wystarczyła, żeby adorować ją nieskrępowanie, angażując się coraz bardziej. Może i zanurzał się coraz głębiej w bagnie, lecz nie docierało do niego żadne niebezpieczeństwo.
Intencje Deirdre nie pozostawiały przecież żadnych wątpliwości. Poddawała mu się, chłonęła jego uwagę, obdarzała go identycznym uczuciem. Dopełnionym kobiecą wrażliwością, podszytym cieniutką nicią ironii, poziomując ich związek w zdrowej stabilizacji. Przyjaźń i kochanie; musiało to iść ze sobą w parze, aby mogli w pełni oddychać czystym, skrystalizowanym szczęściem. Nie ciążyło nad nimi fatum, nie nękał ich zły los, a koło fortuny obracało się pomyślnie. Pasmo sukcesów ciągnęło się za Asterionem od momentu, kiedy Deirdre spojrzała na jego zaloty przychylnym okiem, więc Valhakis nie brał pod uwagę innej możliwości, iż to właśnie ona jest jego nośnikiem pomyślności. Muzą, Afrodytą, czego jednak nigdy jej nie powiedział, bo nawet w jego głowie brzmiało to kiczowato i żenująco.
Kolacja trwała w najlepsze: brzdęk sztućców, niefrasobliwe rozmowy, wykwintne potrawy oraz mocne, ziołowe laudanum. Elegancka restauracja, uprzejmi kelnerzy, nieco eteryczna muzyka grana przez tajemniczą harfistkę. Spojrzenie czarnych i orzechowych oczu, spotykające się i wpatrujące się w siebie z intensywnością. Jego wzrok płonął od troskliwości, jej rozświetlały niejednoznaczne błyski, których Asterion nie potrafił rozszyfrować. Albo... nie wierzył w to, co mu mówiły.
-Ale gdybyś została zmuszona... Nie przyjęłabyś pozycji defensywnej. Dlatego obawiam się o was obie, moja droga - zauważył, z czułą kpiną w głosie, chociaż wolałby nie doprowadzić do podobnego wypadku. Znał już dziewczęta i był pewny, że żadna z nich by się nie poddała. Prędzej ostatkiem sił wydrapałyby przeciwniczce oczy, niż przełknęłyby gorycz porażki - Jesteś najważniejsza, Deirdre - odparł, przerywając posiłek. Z uporem utkwił wzrok w jej drobnej twarzy, rozświetlonej nikłym uśmiechem. Cienie rzucone przez stojące na stoliku świeczki tańczyły po jej obliczu, a Asterion lustrował ją uważnie, prostodusznie i szczerze wyznając jej wszystko. Kochał swoje córki, lecz kochał je inaczej. Ona była wyjątkowa, jedyna, specjalna.
-Sprawiedliwa kara nie jest krzywdą, prawda? - spytał ironicznie, ignorując wysuniętą dłoń, jakby spragnioną jego dotyku. Niezauważenie zsunął rękę niżej, pod stół, zaciskając ją na kolanie Deirdre. Osłoniętym materiałem, jaki powoli odchylał, nieśpiesznie wędrując palcami wzdłuż smukłego uda.
Intencje Deirdre nie pozostawiały przecież żadnych wątpliwości. Poddawała mu się, chłonęła jego uwagę, obdarzała go identycznym uczuciem. Dopełnionym kobiecą wrażliwością, podszytym cieniutką nicią ironii, poziomując ich związek w zdrowej stabilizacji. Przyjaźń i kochanie; musiało to iść ze sobą w parze, aby mogli w pełni oddychać czystym, skrystalizowanym szczęściem. Nie ciążyło nad nimi fatum, nie nękał ich zły los, a koło fortuny obracało się pomyślnie. Pasmo sukcesów ciągnęło się za Asterionem od momentu, kiedy Deirdre spojrzała na jego zaloty przychylnym okiem, więc Valhakis nie brał pod uwagę innej możliwości, iż to właśnie ona jest jego nośnikiem pomyślności. Muzą, Afrodytą, czego jednak nigdy jej nie powiedział, bo nawet w jego głowie brzmiało to kiczowato i żenująco.
Kolacja trwała w najlepsze: brzdęk sztućców, niefrasobliwe rozmowy, wykwintne potrawy oraz mocne, ziołowe laudanum. Elegancka restauracja, uprzejmi kelnerzy, nieco eteryczna muzyka grana przez tajemniczą harfistkę. Spojrzenie czarnych i orzechowych oczu, spotykające się i wpatrujące się w siebie z intensywnością. Jego wzrok płonął od troskliwości, jej rozświetlały niejednoznaczne błyski, których Asterion nie potrafił rozszyfrować. Albo... nie wierzył w to, co mu mówiły.
-Ale gdybyś została zmuszona... Nie przyjęłabyś pozycji defensywnej. Dlatego obawiam się o was obie, moja droga - zauważył, z czułą kpiną w głosie, chociaż wolałby nie doprowadzić do podobnego wypadku. Znał już dziewczęta i był pewny, że żadna z nich by się nie poddała. Prędzej ostatkiem sił wydrapałyby przeciwniczce oczy, niż przełknęłyby gorycz porażki - Jesteś najważniejsza, Deirdre - odparł, przerywając posiłek. Z uporem utkwił wzrok w jej drobnej twarzy, rozświetlonej nikłym uśmiechem. Cienie rzucone przez stojące na stoliku świeczki tańczyły po jej obliczu, a Asterion lustrował ją uważnie, prostodusznie i szczerze wyznając jej wszystko. Kochał swoje córki, lecz kochał je inaczej. Ona była wyjątkowa, jedyna, specjalna.
-Sprawiedliwa kara nie jest krzywdą, prawda? - spytał ironicznie, ignorując wysuniętą dłoń, jakby spragnioną jego dotyku. Niezauważenie zsunął rękę niżej, pod stół, zaciskając ją na kolanie Deirdre. Osłoniętym materiałem, jaki powoli odchylał, nieśpiesznie wędrując palcami wzdłuż smukłego uda.
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Myśli, które krążyły w głowie Asteriona, od razu odmalowywały się na twarzy o ostrych, egzotycznych rysach. Potrafiła odczytać praktycznie każdą z nich, szybko ucząc się greckiego alfabetu. Zmarszczone brwi oznaczały skrajne zafrasowanie, uniesiona lewa - zdumienie, uniesiona prawa (ale tylko w połączeniu z nerwowym rozszerzeniem nozdrzy) - złość. Te, i inne, drobniejsze nawet drgnięcia mięśni, mówiły jej naprawdę wiele, chociaż Valhakis także i werbalnie przekazywał jej właściwie całą skomplikowaną pracę mózgu, a nawet jeśli zachowywał jakieś informacje dla siebie, to albo nie były one istotne - tak naprawdę niezbyt obchodziła ją była żona - albo i tak subtelnie powiadamiał ją o nich gestami. Nie była naiwna i wszechwiedząca, zdarzały się potknięcia, ale były na tyle nieliczne, że czuła się w obecności Asteriona całkowicie bezpiecznie. Trzymała go w garści, niczym uroczego kotka, który najpierw ją wręcz zauroczył - te wielkie, brązowe oczy, ta odmienna uroda, ten rasowy charakter - a potem, z czasem, zaczynał nużyć, jak każda pluszowa zabawka o zbyt małych pazurach. Zabawka jednakże potrzebna, przyjemna w obyciu, w dalszym ciągu nietypowa: wbrew wszystkiemu Valhakis naprawdę był jedyny w swoim rodzaju. Ciepły, opiekuńczy, tkliwy, doświadczony; posiadał dużą wiedzę i jeszcze większy dorobek magicznych przedmiotów. Pasował idealnie, będąc brakującym elementem kolejnej wersji Deirdre: żony, Deirdre:statecznej kobiety, odnajdującej swoją życiową przystań. Lecz nie po to budowało się statki, nie po to, by spoczęły już na zawsze w porcie. Podniosłe porównanie, które wpadło jej do głowy, ponownie wywołało uśmiech na jej twarzy.
- Dlaczego miałabym być zmuszona do rywalizacji z twoimi córkami? - uniosła brwi, trochę nie rozumiejąc intencji Valhakisa. Czyżby subtelnie sygnalizował, że chciałby zobaczyć taką potyczkę? Cóż, nie było to aż takie szaleńcze; często to Tsagairt czuła się bardziej męska i zdecydowana. Szczerze wątpiła, by w jakichkolwiek warunkach podjęłaby próbę bezpośredniej konfrontacji z Nemezis. Kłótnie i niesnaski na razie zupełnie się nie opłacały. - To twoje dzieci. Nawet jeśli okażą się nam nieprzychylne...po prostu się z tym pogodzę. Daleko mi do wojującej kobiety, idącej po trupach do celu- dodała nieco bardziej zdystansowanym tonem, jakby urażona, że Asterion podejrzewa ją o chęć do wszczynania starć pod dachem jego rodzinnego domu. Nie cofnęła jednak dłoni ani nie odwołała uśmiechu, który jedynie odrobinę zbladł. Nawet po następnym wyznaniu. Najchętniej odpowiedziałaby, że przecież wie; tylko ślepy nie zorientowałby się w uczuciu, jakim darzył ją siwowłosy mężczyzna. Skutecznie powstrzymała ten głupiutki tekst i jedynie kiwnęła głową, aż kosmyki włosów załaskotały ją w szyję i policzki. Na równi z ironiczną odpowiedzią mężczyzny. Udało mu się ją nieco zaskoczyć, co zapewne odbiło się niecodziennym błyskiem w czarnych tęczówkach, zlewających się ze źrenicami. - Nie sądzę, byś miał za co mnie ukarać, najdroższy - zaczęła nieśmiało, z odrobiną niepewności, już układając usta do kolejnych słów leciutkiej reprymendy, gdy poczuła ciepłą dłoń na swoim kolanie. Kolejne zdziwienie, wysupłujące się spomiędzy zasuniętych kurtyn opanowania, nasilające się z każdym kolejnym ruchem spokojnych palców, gładzących odsłonięta skórę jej nogi. Deirdre zdawała się nie reagować a z jej twarzy nie sposób było odczytać, czy to nagłe spetryfikowanie zapowiada pojawienie się zmysłowego, zachęcającego uśmiechu czy też gwałtownego ochłodzenia atmosfery oschłym zwróceniem uwagi na samczą impertynencję. Co dalej, Asterionie?
- Dlaczego miałabym być zmuszona do rywalizacji z twoimi córkami? - uniosła brwi, trochę nie rozumiejąc intencji Valhakisa. Czyżby subtelnie sygnalizował, że chciałby zobaczyć taką potyczkę? Cóż, nie było to aż takie szaleńcze; często to Tsagairt czuła się bardziej męska i zdecydowana. Szczerze wątpiła, by w jakichkolwiek warunkach podjęłaby próbę bezpośredniej konfrontacji z Nemezis. Kłótnie i niesnaski na razie zupełnie się nie opłacały. - To twoje dzieci. Nawet jeśli okażą się nam nieprzychylne...po prostu się z tym pogodzę. Daleko mi do wojującej kobiety, idącej po trupach do celu- dodała nieco bardziej zdystansowanym tonem, jakby urażona, że Asterion podejrzewa ją o chęć do wszczynania starć pod dachem jego rodzinnego domu. Nie cofnęła jednak dłoni ani nie odwołała uśmiechu, który jedynie odrobinę zbladł. Nawet po następnym wyznaniu. Najchętniej odpowiedziałaby, że przecież wie; tylko ślepy nie zorientowałby się w uczuciu, jakim darzył ją siwowłosy mężczyzna. Skutecznie powstrzymała ten głupiutki tekst i jedynie kiwnęła głową, aż kosmyki włosów załaskotały ją w szyję i policzki. Na równi z ironiczną odpowiedzią mężczyzny. Udało mu się ją nieco zaskoczyć, co zapewne odbiło się niecodziennym błyskiem w czarnych tęczówkach, zlewających się ze źrenicami. - Nie sądzę, byś miał za co mnie ukarać, najdroższy - zaczęła nieśmiało, z odrobiną niepewności, już układając usta do kolejnych słów leciutkiej reprymendy, gdy poczuła ciepłą dłoń na swoim kolanie. Kolejne zdziwienie, wysupłujące się spomiędzy zasuniętych kurtyn opanowania, nasilające się z każdym kolejnym ruchem spokojnych palców, gładzących odsłonięta skórę jej nogi. Deirdre zdawała się nie reagować a z jej twarzy nie sposób było odczytać, czy to nagłe spetryfikowanie zapowiada pojawienie się zmysłowego, zachęcającego uśmiechu czy też gwałtownego ochłodzenia atmosfery oschłym zwróceniem uwagi na samczą impertynencję. Co dalej, Asterionie?
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Jego życie towarzyskie nigdy nie było barwne i bogate. W młodości wolał przygody w samotności od zabaw z rówieśnikami, przedkładał łono natury nad ciasną, miejską przestrzeń ze stłoczonymi w niej ludźmi. Izolował się nieznacznie, wybierając ścieżki leżące na uboczu, aby móc w pełni skupić się na sobie. Egoistycznie, ale przecież dążył do perfekcji, chciał spełniać swoje marzenia, pragnął wielkości, w osiągnięciu której ludzie stojący u jego boku po prostu przeszkadzali. Może przeceniał wówczas swoje umiejętności, może nie dostrzegał korzyści z otaczania się druhami, może nie doceniał pomocy przychylnych mu dusz, ale każda powzięta przez Valhakisa decyzja okazała się przecież trafiona. Nie pozostawiał swego życia w rękach ślepego losu, dyrygując nim z wdziękiem uzdolnionego muzyka, panującego nad żywiołową orkiestrą. Oswoił się z towarzystwem dopiero, kiedy jego kariera zaczynała nabierać rozmachu. Najpierw handlowe pertraktacje z jedną ze szlacheckich rodzin, później rzucenie się wprost w głębokie wody małżeństwa z nieznajomą kobietą. Otwarcie sklepu, na którego każdą cegłę zapracował własnymi rękami i dokładał wszelkich starań, by okazał się on trampoliną do sukcesu, o jakim marzył. Greckie imperium na brzegach Wielkiej Brytanii. Potrzebował do tego czegoś więcej niż umiejętności, więcej niż rzetelności, więcej niż skutecznych amuletów i pięknych jubilerskich wyrobów. Konieczny był rozgłos oraz zjednanie sobie klientów. Wśród nich również kobiet, z jakimi uczył się rozmawiać, oczarowywać, zachęcać. Nie sądził, że kiedykolwiek użyje tej sztuki z rozmysłem, z premedytacją, nie przeczuwając śmierci swej żony. A kiedy odeszła... zajął rozbiegane myśli domem, córkami, sklepem, pracą, stroniąc zarówno od przyjaciół, jak i romansów. Nawet przelotnych, stanowiących niechlubny cień na przeszłości Asteriona. Już spokojnego, statecznego, marzącego o kochającej kobiecie. Jednak nie w stereotypowy, męski, samczy sposób; daleko mu było od myślenia o Deirdre w kategorii pięknego przedmiotu, jaki mógłby wykorzystać, pochwalić się przed biznesowymi partnerami, a później oddać jej władzę w kuchennym królestwie. Siedziała przed nim atrakcyjna, inteligentna młoda dama, przychylnie przyjmująca jego czułości, pocałunki, nie nudząca się podczas długich rozmów, jakie prowadzili zupełnie swobodnie, nie bojąc się poruszać po tematach zazwyczaj dość grząskich. Egzotycznie piękna, obdarzona niecodzienną urodą, zgrabnym ciałem a przy tym ponadprzeciętną bystrością umysłu. Skarb, niepozbawiony wad, aczkolwiek Asterion skupiał wzrok ciepłych oczy wyłącznie na lśniącym obrazie jego ukochanej Miu. Nieco prześmiewczej, nieco ostrej w obejściu, lecz przy tym stuprocentowo kobiecej, zmysłowej, pociągającej. Mógłby porównać ją do narkotyku, chociaż wątpił, by jakakolwiek substancja wywołałaby w nim równe poruszenie.
-Nie chciałbym tej rywalizacji. Dlatego żywię nadzieję, że cię zaakceptują. Podobnie jak mój wybór - sprostował. Czy jednak było to możliwe? Nemesis była starsza od Deirdre, mogła mieć wątpliwości, podobnie jak on sam, czy przypadkiem nie doprowadzi do destrukcji swojej rodziny.
-Nadmierna ambicja to nie grzech. Czasami wręcz błogosławieństwo - zauważył racjonalnie, nie odwołując się do konkretnych przypadków. Raczej do obranej przez Deirdre ministerialnej drogi, nieprzychylnie patrzącej na kobiety-karierowiczki. Zwłaszcza, że Miu prócz umysłowych zalet, posiadała również bonus, który skusiłby każdego mężczyznę.
-Nie musimy się o tym przekonywać, czyż nie? - spytał, nieco wyzywająco, z przekornym uśmiechem wpływającym na wąskie wargi, naznaczone wilgotnym śladem magicznego laudanum. Ziołowa nalewka doskonale uśmierzała niepokój, podobnie jak i brak widocznego sprzeciwu - jego dłoń dalej nieśpiesznie gładziła jej udo, z nieposkromionym już pragnieniem. Samego dotyku, już jak najbardziej fizycznej adoracji, osiągającej niespodziewanie swoje apogeum w publicznym miejscu, gdzie lada chwila ktoś mógł ich przyłapać na podobnych bezeceństwach. Valhakis nie zważał na niebezpieczeństwo; zadrżał lekko, gdy musnął palcami koronkowy materiał bielizny, spoglądając wprost w oczy Deirdre. Równocześnie ze szczerym spojrzeniem kładąc swoją rękę na z powrotem na jej dłoni.
-Nie chciałbym tej rywalizacji. Dlatego żywię nadzieję, że cię zaakceptują. Podobnie jak mój wybór - sprostował. Czy jednak było to możliwe? Nemesis była starsza od Deirdre, mogła mieć wątpliwości, podobnie jak on sam, czy przypadkiem nie doprowadzi do destrukcji swojej rodziny.
-Nadmierna ambicja to nie grzech. Czasami wręcz błogosławieństwo - zauważył racjonalnie, nie odwołując się do konkretnych przypadków. Raczej do obranej przez Deirdre ministerialnej drogi, nieprzychylnie patrzącej na kobiety-karierowiczki. Zwłaszcza, że Miu prócz umysłowych zalet, posiadała również bonus, który skusiłby każdego mężczyznę.
-Nie musimy się o tym przekonywać, czyż nie? - spytał, nieco wyzywająco, z przekornym uśmiechem wpływającym na wąskie wargi, naznaczone wilgotnym śladem magicznego laudanum. Ziołowa nalewka doskonale uśmierzała niepokój, podobnie jak i brak widocznego sprzeciwu - jego dłoń dalej nieśpiesznie gładziła jej udo, z nieposkromionym już pragnieniem. Samego dotyku, już jak najbardziej fizycznej adoracji, osiągającej niespodziewanie swoje apogeum w publicznym miejscu, gdzie lada chwila ktoś mógł ich przyłapać na podobnych bezeceństwach. Valhakis nie zważał na niebezpieczeństwo; zadrżał lekko, gdy musnął palcami koronkowy materiał bielizny, spoglądając wprost w oczy Deirdre. Równocześnie ze szczerym spojrzeniem kładąc swoją rękę na z powrotem na jej dłoni.
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Sprostowanie Asteriona nie przekonało Deirdre całkowicie. Czyżby wyczuła nieco zdradliwą nutę, zapowiadającą rodzinne problemy oraz dość narcystyczną chęć mężczyzny do obserwowania walki o siebie samego? Rozsądniej byłoby rozpocząć taką wojnę pomiędzy kochankami niż przeciwstawiać sobie ukochane córki i ich rówieśniczkę, mającą niedługo stać się ulubioną macochą, ale...może w tym szaleństwie była metoda? Dei skomentowała następne zdanie kolejnym z serii pięknych uśmiechów, tym razem nieco zakłopotanym. Zabrnęła za daleko w swym znużeniu, by móc natychmiastowo powrócić na pełne obroty. Rozleniwienie, które ogarnęło ją razem z zaspokojeniem głodu, zamieniało czujnego drapieżnika w zgrabną acz niegroźną zbieraninę gibkich mięśni i ambitnych planów, odłożonych na potem. Światło świec odbijało się w zielonych kieliszkach, wokół unosił się zapach mięty oraz jaśminu - wspaniałe preludium do upojnej nocy, spędzonej moralnie na rozmowach, planach i próbach odzyskania stuprocentowej pewności co do zasobu zgromadzonych informacji. Sekunda zwątpienia, zasiana przez niefrasobliwe i pewnie nic nie znaczące zdania Asteriona, dodala szczypty goryczy do wyśmienitego posiłku. Nie spodziewała się, że mężczyzna od razu rzuci na stół ofiarny swoje latorośle, zapowiadając, że niezależnie od ich akceptacji dalej będzie szedł narzuconą przez Dei ścieżką, ale lekkość, z jaką wypowiadał się o swoich córkach, wydawała się odrobinę niepokojąca.
Odsunęła od siebie jednak te nieprzychylne rozważania. Chciała wypocząć, podobno inteligentni ludzie nie nudzili się nigdy i w żadnym towarzystwie. Głód doznań nasilał się, łaskocząc zdradliwy płomień prowokacji. - Wyłącznie w pracy wyznaję zasadę po trupach do celu - odparła uroczo, odrobinę złowieszczo, co jednak szybko rozpłynęło się w następnych chwilach gwałtownie zbudowanego napięcia. Trochę ją to zaskoczyło, trochę mierziło, trochę bawiło, trochę zadowalało. Cnotliwy chłopiec w końcu odważył się przekroczyć granicę przyzwoitości, choć odrobinę zbliżając się do swoich rówieśników, którzy już dawno zasmakowali prawdziwej przyjemności. Od razu ochłodzonej siarczystym policzkiem bądź wykreśleniem z życia grzecznych panienek. Deirdre zastygła na długą chwilę, przypominając raczej jeden z tych kocich, bliskowschodnich posążków, kolekcjonowanych niegdyś przez Apollinare'a, niż lodową statuę: wszystko dzięki roziskrzonym oczom, błyszczącym ciepłem, jednocześnie zachęcającym i ostrzegającym przed karą.
Przeciągnęła ten chaotyczny i niejednoznaczny moment o jeszcze ułamek sekundy, po czym pozwoliła zapłonąć na swoich policzkach ostremu rumieńcowi. Zacisnęła nogi, spychając jego dłoń z nagiego ciała, i zacisnęła usta, sprawiając, że pełne wargi przypominały teraz zaciętą, krwistą linię. Szczęki się zacisnęły, plecy wyprostowały i Dei zamieniła się w niezdobytą fortecę, pulsującą jednak dobrze odmierzonymi dawkami wstydu, niepokoju i niezadowolenia. Właściwie w ogóle nie czuła palców Asteriona sunących po odkrytym udzie - dość mizerny bodziec dla kogoś tak doświadczonego - ale należało przywrócić Valhakisa do moralnego pionu. Zbyt gwałtowna reakcja, na przykład wykrzywienie warg w pogardliwym grymasie, mogłaby go całkowicie zniechęcić, tak samo jak przesadne zgrywanie przerażonej panienki. Znalazła się więc gdzieś pośrodku, speszona, sfrustrowana, zaniepokojona. Milcząca. Zobaczmy, na ile jesteś w stanie załagodzić sytuację, mój drogi. Cofnęła też rękę ze stołu i zakłopotana ścisnęła w dłoni serwetkę, składając ją dość nerwowo w machinalnym, nieświadomym origami. - To nie przystoi - podsumowała tylko, kolejny raz odgarniając włosy, chociaż nie wymagały żadnej poprawki.
Odsunęła od siebie jednak te nieprzychylne rozważania. Chciała wypocząć, podobno inteligentni ludzie nie nudzili się nigdy i w żadnym towarzystwie. Głód doznań nasilał się, łaskocząc zdradliwy płomień prowokacji. - Wyłącznie w pracy wyznaję zasadę po trupach do celu - odparła uroczo, odrobinę złowieszczo, co jednak szybko rozpłynęło się w następnych chwilach gwałtownie zbudowanego napięcia. Trochę ją to zaskoczyło, trochę mierziło, trochę bawiło, trochę zadowalało. Cnotliwy chłopiec w końcu odważył się przekroczyć granicę przyzwoitości, choć odrobinę zbliżając się do swoich rówieśników, którzy już dawno zasmakowali prawdziwej przyjemności. Od razu ochłodzonej siarczystym policzkiem bądź wykreśleniem z życia grzecznych panienek. Deirdre zastygła na długą chwilę, przypominając raczej jeden z tych kocich, bliskowschodnich posążków, kolekcjonowanych niegdyś przez Apollinare'a, niż lodową statuę: wszystko dzięki roziskrzonym oczom, błyszczącym ciepłem, jednocześnie zachęcającym i ostrzegającym przed karą.
Przeciągnęła ten chaotyczny i niejednoznaczny moment o jeszcze ułamek sekundy, po czym pozwoliła zapłonąć na swoich policzkach ostremu rumieńcowi. Zacisnęła nogi, spychając jego dłoń z nagiego ciała, i zacisnęła usta, sprawiając, że pełne wargi przypominały teraz zaciętą, krwistą linię. Szczęki się zacisnęły, plecy wyprostowały i Dei zamieniła się w niezdobytą fortecę, pulsującą jednak dobrze odmierzonymi dawkami wstydu, niepokoju i niezadowolenia. Właściwie w ogóle nie czuła palców Asteriona sunących po odkrytym udzie - dość mizerny bodziec dla kogoś tak doświadczonego - ale należało przywrócić Valhakisa do moralnego pionu. Zbyt gwałtowna reakcja, na przykład wykrzywienie warg w pogardliwym grymasie, mogłaby go całkowicie zniechęcić, tak samo jak przesadne zgrywanie przerażonej panienki. Znalazła się więc gdzieś pośrodku, speszona, sfrustrowana, zaniepokojona. Milcząca. Zobaczmy, na ile jesteś w stanie załagodzić sytuację, mój drogi. Cofnęła też rękę ze stołu i zakłopotana ścisnęła w dłoni serwetkę, składając ją dość nerwowo w machinalnym, nieświadomym origami. - To nie przystoi - podsumowała tylko, kolejny raz odgarniając włosy, chociaż nie wymagały żadnej poprawki.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Urokliwy obrazek zakochanej w sobie pary nachylającej się do siebie w luksusowej restauracji nie odbiegał niczym od ustalonej lata temu sztywnej normy przebiegania podobnych spotkań. Przynajmniej pozornie: Asterion zaplanował ten wieczór z ogromną dbałością o szczegóły, aczkolwiek nie było tam miejsca na nieopatrzną czułość. Okazywaną stanowczo, pewnie, ponieważ czuł wyłącznie ekscytację, głaszcząc ją po gładkim udzie za przyzwoitą kurtyną białego obrusa. Pragnienie zelektryzowało się w kilka sekund, chociaż tuż przed samym aktem, przed chwilą, kiedy opuszkami palców nie muskał ciepłej skóry, nie mógł wiedzieć, jak bardzo jej pożądał. Chciał po prostu czuć ją przy sobie, móc dotykać w ten nieinwazyjny sposób, lekki, badawczy. Platoniczna miłość powoli kiełkowała w nieco innym, nowym kierunku, ale Valhakis wciąż kontrolował się perfekcyjnie, mając zadziwiająco czyste pobudki. Gładził ją delikatnie, subtelnie, z namaszczeniem zaciskając dłoń na kolanie i pnąc się w górę; kilka kolejnych cali szczupłego ciała, jakie już niemalże należało do niego. Spalał się w zachwycie nad tą piękną kobietą, która z każdą kolejną sekundą znaczyła dla niego coraz więcej. Interesująca niewiasta o niespotykanej urodzie. Inteligentna partnerka do rozmowy o niecodziennym błysku w czarnych, przejrzystych oczach. Prawdziwa pasjonatka, buchającą wręcz ognistym temperamentem. Zmysłowa, kobieca, o zdecydowanych poglądach oraz ostrym sposobie bycia. Niespotykana, pociągająca, a jego samego obezwładniająca swym specyficznym urokiem. Nie mógł mu nie ulec, zwłaszcza że intymna chwila pozwalała na zaczerpnięcie głębszego oddechu, na pominięciu przyzwoitości, na zapomnieniu przez chwilę o powinnościach, etykiecie i zasadach. Nie myślał w zasadzie o niczym, kiedy jego mocne dłonie sunęły po jej ciele, poznając fakturę jedwabistej skóry, badając, jak daleko sięga wycięcie zjawiskowej sukni, zgadując, z jakiego materiału wykonano jej bieliznę. Napotkanie szorstkiej koronki przerwało dalszy marsz i Asterion nie potrzebował żadnych uwag, aby się zreflektować. Nie zdążył jednak zaprzestać przed zdecydowanym ukróceniem jego pieszczot: uda gwałtownie się złączyły, Deirdre odepchnęła jego dłoń, ściągnęła usta w dość dezaprobującym grymasie, a jej policzki zabarwiły się czerwonym rumieńcem. Mocnym, wstydliwym, czyniąc Miu w oczach Valhakisa najcnotliwszą i najmoralniejszą panienką pod słońcem. Może tylko się z nim bawiła? Przecież to ona zwykła prowokować pieszczoty, inicjować pocałunki, pierwsza naprowadzała jego dłoń na swoją talię, biodra, ramiona, pierwsza pozwoliła mu się dotknąć, owinąć pukiel włosów dookoła dłoni i przyciągać wprost do rozpalonego, twardego ciała. Wyczekiwał tego cierpliwie, ale pożądanie było zdecydowanie silniejsze; długie miesiące podczas których jedynie o niej marzył, przy dyskretnym stoliku w kącie lokalu stawały się ciałem. I przemiana ta nie mogła zostać zniweczona przez rozsądny opór Deirdre, stanowczo powstrzymującej Asteriona przed dalszymi, delikatnymi pieszczotami.
-To prawda, Deirdre - zgodził się cicho, jednak z nikłymi wyrzutami sumienia obserwując nerwową pracę jej rąk, składających serwetkę w zgrabny wzór - na pewno nie w tym miejscu - dodał cicho, przygryzając w zastanowieniu spierzchnięte wargi. Chciał ją pocałować, przesunąć językiem po lśniących zębach, wbić dłoń w jej kark, pozwolić, aby zawładnęła jego ustami, ale zamiast tego sięgał do kieszeni szaty, wyjmując z niej niewielką, kryształową fiolkę. Zdawałoby się, że pustą, acz na jej dnie mieniły się kolorowo trzy niewielkie krople, o fantazyjnych kształtach, przelewając się nieznacznie i błyskając różnymi barwami.
- To dla ciebie - powiedział, zamykając w jej pięści niewielką buteleczkę - kocham cię - szepnął, niespodziewanie dystansując się jednak od Deirdre. Nie czuł nawet jaśminu, ani jej perfum, odsuwając się nieznacznie na wygodnym krześle. Kochał ją, nie jej ciało, musiał jej to pokazać, musiała wiedzieć.
-To prawda, Deirdre - zgodził się cicho, jednak z nikłymi wyrzutami sumienia obserwując nerwową pracę jej rąk, składających serwetkę w zgrabny wzór - na pewno nie w tym miejscu - dodał cicho, przygryzając w zastanowieniu spierzchnięte wargi. Chciał ją pocałować, przesunąć językiem po lśniących zębach, wbić dłoń w jej kark, pozwolić, aby zawładnęła jego ustami, ale zamiast tego sięgał do kieszeni szaty, wyjmując z niej niewielką, kryształową fiolkę. Zdawałoby się, że pustą, acz na jej dnie mieniły się kolorowo trzy niewielkie krople, o fantazyjnych kształtach, przelewając się nieznacznie i błyskając różnymi barwami.
- To dla ciebie - powiedział, zamykając w jej pięści niewielką buteleczkę - kocham cię - szepnął, niespodziewanie dystansując się jednak od Deirdre. Nie czuł nawet jaśminu, ani jej perfum, odsuwając się nieznacznie na wygodnym krześle. Kochał ją, nie jej ciało, musiał jej to pokazać, musiała wiedzieć.
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Odgrywanie zażenowanej i zawstydzonej - jego barbarzyńskim zachowaniem czy też spowodowanym tymi zakusami wewnętrznym zadowoleniem? - panienki przychodziło jej z zadziwiającą łatwością. Po tylu mocnych doświadczeniach, wypełniających szczelnie dłużące się w Wenus godziny, odkrycie w sobie tej niewinnej cząstki zdawało się niemożliwością, a już wyjęcie jej na zewnątrz, omycie z brudnych zacieków i udawanie, że czarny onyks jest tak naprawdę nieskażonym diamentem, należało do niespotykanej często kategorii magicznych sztuczek. Deirdre nauczyła się ich stosunkowo niedawno, dzielnie pielęgnując w sobie pokłady cnotliwego wstydu. Nie używała ich często, ale jednak: zdarzali się klienci, oczekujący w Wenus nie tyle wyrafinowanych rozkoszy i otwartości na przeróżne fetysze, co odreagowania stresów, odpłynięcia w łagodnych, rozumiejących ramionach wrażliwej kobiety. Oczywiście ten typ gości należał do rzadkości. Poważani szlachcice mieli przecież swoje zawsze dziewicze żony, przeznaczone tylko dla ich rąk, pielęgnowane przez rodziców i prezentowane w noc ślubu. Zwiewne, niepewne, eteryczne, delikatne: takie kobiety mieli na swoją arystokratyczną wyłączność, u opłacanej szaleńczymi kwotami prostytutki wypatrując raczej przeciwnych przymiotów. Przyjemnie pokrywających się z prawdziwym charakterem Deirdre, chociaż nie mogła jednoznacznie stwierdzić, co stało się najpierw. To degeneracja i bolesny upadek na kolana przed Lestrange'm przyczynił się do odsłonięcia prawdziwych pragnień, czy to właśnie te mroczne ambicje pokierowały jej krokami, gdy szukając pracy zmierzała wprost do burdelu, woląc ostry acz wysoki zarobek zamiast upokorzenia innego rodzaju?
Dotyk Asteriona wzbudził w niej wiele wspomnień, płynących łagodnie myśli, co sprawiło, że zacięty wyraz twarzy nieco zelżał a poszarpana na drobniutkie kawałki serwetka w końcu upadła na biały obrus, wyglądając niczym kopczyk śniegu lub drogiego narkotyku. Pohamowała chęć strzepnięcia jej niezbyt eleganckim ruchem i podniosła roziskrzony wzrok na Asteriona dokładnie w momencie, w którym ten sięgał do kieszeni szaty. Pierwszy napad paniki - proszę, Merlinie, żeby to nie był pierścionek, nie teraz, nie po tym grubiańskim akcie wstępu do molestowania - zdołała na szczęście ukryć za normalnym zdziwieniem. Fiolka zabłyszczała zachęcająco. Eliksir? Nawet niezbyt moralna sugestia - skoro nie w tym miejscu, to gdzie, Asterionie? - nie przywróciła Deirdre do poprzedniego stanu staropanieńskiej irytacji manierami młodzieńca. Zerknęła w ciepłe oczy Valhakisa ponownie, pytająco, odbierając od niego podarunek. Przyglądając mu się z bliska zaczęła podejrzewać, co może skrywać kryształowa fiolka, ale zostawiła odpowiedź na niewerbalne pytanie swemu towarzyszowi. Spodziewała się zmiany tematu, ale z pewnością nie takiej. Drgnęła, co na szczęście mogło zostać odebrane jako wzruszenie, i uśmiechnęła się lekko, krótko, czule, chociaż ciągle z zawstydzeniem. Tym razem emocjonalnego rodzaju. - Nie musiałeś, kochany - odparła tylko. - Nie potrzebuję prezentów. Potrzebuję tylko ciebie - dodała, zastanawiając się jednocześnie, po którym słodkim wyznaniu jej ostre zęby zaczną się kruszyć od nadmiaru cukru i kłamstw. Ponownie przeniosła rękę na stół i chwyciła pewnie dłoń Asteriona, ściskając mocno jego nadgarstek, tak, by poczuć pulsującą w żyłach krew. Romantyczny, morderczy gest, nieco tłumiący chęć gwałtownego wykrzywienia twarzy w triumfującym grymasie. Z pewnością nie dodawałby jej uroku.
zt
Dotyk Asteriona wzbudził w niej wiele wspomnień, płynących łagodnie myśli, co sprawiło, że zacięty wyraz twarzy nieco zelżał a poszarpana na drobniutkie kawałki serwetka w końcu upadła na biały obrus, wyglądając niczym kopczyk śniegu lub drogiego narkotyku. Pohamowała chęć strzepnięcia jej niezbyt eleganckim ruchem i podniosła roziskrzony wzrok na Asteriona dokładnie w momencie, w którym ten sięgał do kieszeni szaty. Pierwszy napad paniki - proszę, Merlinie, żeby to nie był pierścionek, nie teraz, nie po tym grubiańskim akcie wstępu do molestowania - zdołała na szczęście ukryć za normalnym zdziwieniem. Fiolka zabłyszczała zachęcająco. Eliksir? Nawet niezbyt moralna sugestia - skoro nie w tym miejscu, to gdzie, Asterionie? - nie przywróciła Deirdre do poprzedniego stanu staropanieńskiej irytacji manierami młodzieńca. Zerknęła w ciepłe oczy Valhakisa ponownie, pytająco, odbierając od niego podarunek. Przyglądając mu się z bliska zaczęła podejrzewać, co może skrywać kryształowa fiolka, ale zostawiła odpowiedź na niewerbalne pytanie swemu towarzyszowi. Spodziewała się zmiany tematu, ale z pewnością nie takiej. Drgnęła, co na szczęście mogło zostać odebrane jako wzruszenie, i uśmiechnęła się lekko, krótko, czule, chociaż ciągle z zawstydzeniem. Tym razem emocjonalnego rodzaju. - Nie musiałeś, kochany - odparła tylko. - Nie potrzebuję prezentów. Potrzebuję tylko ciebie - dodała, zastanawiając się jednocześnie, po którym słodkim wyznaniu jej ostre zęby zaczną się kruszyć od nadmiaru cukru i kłamstw. Ponownie przeniosła rękę na stół i chwyciła pewnie dłoń Asteriona, ściskając mocno jego nadgarstek, tak, by poczuć pulsującą w żyłach krew. Romantyczny, morderczy gest, nieco tłumiący chęć gwałtownego wykrzywienia twarzy w triumfującym grymasie. Z pewnością nie dodawałby jej uroku.
zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Utrzymanie się w ryzach przychodziło mu z trudem: buzujące we krwi magiczne laudanum wraz z towarzystwem niezrównanej kobiety było kombinacją niebezpieczną, mogącą przyćmić każdemu mężczyźnie zdrowy rozsądek. Asterion również popadał w tę niepokojącą zależność, ulegając hipnotycznej mocy Deirdre. Zupełnie nieświadomie, bowiem był święcie przekonany, iż nadal stąpa pewnie na mocnym gruncie, jaki w rzeczywistości spalał się pod nim, zostawiając go samego na opustoszałej, jałowej ziemi. Wraz z nią.
Jedyny sens, jedyny cel dość nudnego wcześniej życia, podmuch ostrego powietrza, smagającego twarz, grecka pieśń rozbrzmiewająca wśród szmeru politycznych wieści, amfora z przednim winem, którym nie wzgardziłby i sam Dionizos. Coś niezwykłego pośród nużącej rzeczywistości, ktoś, przed kim Valhakis powoli obnażał swoje uczucia. Siebie i swoje pożądanie. Nie krył go nigdy, mogła swobodnie odcyfrować jego pragnienia, kiedy z zachwytem muskał jej plecy, ramiona, kiedy milcząc po prostu patrzył na nią z zagadkowym uśmiechem. Konspiracyjnie przekazując jej treści o innym miłosnym znaczeniu, jakie jednak pozostawało bez znaczenia wobec czasu. Mijał powoli, owijając się wokół nich coraz ściślej szumiącą wstęgą, a Asterion nadal potrafił się nią zachwycać, co czynił chętnie, szczerze i nieprzerwanie, możliwe, że nieco zawstydzając uroczą Deirdre spływającym na nią potokiem komplementów. Nie panował nad tym, chcąc być dla niej wszystkim i na każdym kroku powtarzać jej, że stała się jego Eurydyką, za którą oddałby swoją duszę Hadesowi. Może i popełniał błędy, może powinien zerknąć na ich związek z szerszej perspektywy, zwiększyć kąt widzenia i przekonać się, czy ich wspólna przyszłość ma rację bytu. Zakochanie spadło jednak na Valhakisa ciężką płachtą, wiążąc mu oczy, krępując ruchy, a on tkwił w tym stanie przeszczęśliwy, przekonany, iż nic lepszego nie mogło mu się przytrafić.
Był już dojrzałym człowiekiem, nie spodziewającym się już żadnego zaskoczenia. Życie miało okazać się proste, ściśle zaplanowane, bez żadnych wyjątków od reguły pracoholika, poświęcającego się bez wyjątku interesom. I oto objawiła się przed nim Deirdre, wnosząc lekki bałagan do myśli Asteriona. Mityczny Chaos, z którego przecież narodził się cały świat; podniosła aluzja do jego własnego odrodzenia, ponieważ znowu zaczynał cieszyć się z czegoś innego od złotego błysku galeonów i uśmiechu na obliczach swoich córek. Była ona, Miu, reagująca na pocałunki, odwzajemniająca romantyczne gesty, przyjmująca drobne upominki, przesuwająca dłonią po jego klatce piersiowej i wtapiająca się w niego, jakby miał służyć jej za ratunkową boję, za gwaranta bezpieczeństwa. Zakochał się także i w tym zaufaniu, w ufności, w nieskrępowaniu, z jakim pozwalała mu otaczać się opieką. Nie potrzebowała jej - ostry błysk, czasami pojawiający się w jej oku mówił Asterionowi, że Deirdre jest łowczynią, drapieżcą - ale mimo wszystko okazywała wdzięczność. Pozbawioną wzajemności?
Myśl jak ostry bełt ugodził gdzieś w tył jego głowy, kiedy nie doczekał się podobnej deklaracji - czy taką miał być uroczy gest przesunięcia dłoni na przegub mężczyzny, przytrzymania go przy sobie, pokazania, że on również jest jej? Odetchnął głęboko, nieco uspokojony.
-Wracajmy, najdroższa - oznajmił cicho, nieco nieobecnym tonem, chwytając ją za rękę i władczo kierując się ku wyjściu. Niedopite laudanum nie świadczyło o nieudanym wieczorze; złoto na stoliku stanowiło hojne wynagrodzenie dla kelnera, acz nieco rozmyte lęki Asteriona starły się zupełnie i zniknęły, kiedy tuż przed jej drzwiami, Deirdre sięgała ku jego twarzy, przesuwając bladymi dłońmi po policzkach i wydatnej szczęce, całując go tak, że pożałował, iż kiedykolwiek zwątpił.
zt
Jedyny sens, jedyny cel dość nudnego wcześniej życia, podmuch ostrego powietrza, smagającego twarz, grecka pieśń rozbrzmiewająca wśród szmeru politycznych wieści, amfora z przednim winem, którym nie wzgardziłby i sam Dionizos. Coś niezwykłego pośród nużącej rzeczywistości, ktoś, przed kim Valhakis powoli obnażał swoje uczucia. Siebie i swoje pożądanie. Nie krył go nigdy, mogła swobodnie odcyfrować jego pragnienia, kiedy z zachwytem muskał jej plecy, ramiona, kiedy milcząc po prostu patrzył na nią z zagadkowym uśmiechem. Konspiracyjnie przekazując jej treści o innym miłosnym znaczeniu, jakie jednak pozostawało bez znaczenia wobec czasu. Mijał powoli, owijając się wokół nich coraz ściślej szumiącą wstęgą, a Asterion nadal potrafił się nią zachwycać, co czynił chętnie, szczerze i nieprzerwanie, możliwe, że nieco zawstydzając uroczą Deirdre spływającym na nią potokiem komplementów. Nie panował nad tym, chcąc być dla niej wszystkim i na każdym kroku powtarzać jej, że stała się jego Eurydyką, za którą oddałby swoją duszę Hadesowi. Może i popełniał błędy, może powinien zerknąć na ich związek z szerszej perspektywy, zwiększyć kąt widzenia i przekonać się, czy ich wspólna przyszłość ma rację bytu. Zakochanie spadło jednak na Valhakisa ciężką płachtą, wiążąc mu oczy, krępując ruchy, a on tkwił w tym stanie przeszczęśliwy, przekonany, iż nic lepszego nie mogło mu się przytrafić.
Był już dojrzałym człowiekiem, nie spodziewającym się już żadnego zaskoczenia. Życie miało okazać się proste, ściśle zaplanowane, bez żadnych wyjątków od reguły pracoholika, poświęcającego się bez wyjątku interesom. I oto objawiła się przed nim Deirdre, wnosząc lekki bałagan do myśli Asteriona. Mityczny Chaos, z którego przecież narodził się cały świat; podniosła aluzja do jego własnego odrodzenia, ponieważ znowu zaczynał cieszyć się z czegoś innego od złotego błysku galeonów i uśmiechu na obliczach swoich córek. Była ona, Miu, reagująca na pocałunki, odwzajemniająca romantyczne gesty, przyjmująca drobne upominki, przesuwająca dłonią po jego klatce piersiowej i wtapiająca się w niego, jakby miał służyć jej za ratunkową boję, za gwaranta bezpieczeństwa. Zakochał się także i w tym zaufaniu, w ufności, w nieskrępowaniu, z jakim pozwalała mu otaczać się opieką. Nie potrzebowała jej - ostry błysk, czasami pojawiający się w jej oku mówił Asterionowi, że Deirdre jest łowczynią, drapieżcą - ale mimo wszystko okazywała wdzięczność. Pozbawioną wzajemności?
Myśl jak ostry bełt ugodził gdzieś w tył jego głowy, kiedy nie doczekał się podobnej deklaracji - czy taką miał być uroczy gest przesunięcia dłoni na przegub mężczyzny, przytrzymania go przy sobie, pokazania, że on również jest jej? Odetchnął głęboko, nieco uspokojony.
-Wracajmy, najdroższa - oznajmił cicho, nieco nieobecnym tonem, chwytając ją za rękę i władczo kierując się ku wyjściu. Niedopite laudanum nie świadczyło o nieudanym wieczorze; złoto na stoliku stanowiło hojne wynagrodzenie dla kelnera, acz nieco rozmyte lęki Asteriona starły się zupełnie i zniknęły, kiedy tuż przed jej drzwiami, Deirdre sięgała ku jego twarzy, przesuwając bladymi dłońmi po policzkach i wydatnej szczęce, całując go tak, że pożałował, iż kiedykolwiek zwątpił.
zt
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Trudno było mu wysiedzieć przez poprzedni i ten dzień. Cały czas myślał o wieczorze, kiedy to spotka swoją idolkę astronomii. O kobiecie nauki - pani Inarze Noel dowiedział się od nikogo innego a swojego dziadka, który już we wczesnym stadium rozwijającej się pasji wnuka podarował mu książkę autorstwa tej osobistości. Mając sześć lat, Jayden starał się zrozumieć istotę tego, co przekazywała astronom, jednak było to nieco za trudne. W pełni zrozumiał sens dzieła dopiero w połowie nauki w Hogwarcie, jednak wtedy wcale nie przygasiło to jego ekscytacji i pasji do gwiazd. Wręcz przeciwnie! Kobieta zafascynowała go opisami odległych galaktyk i ruchów pozaziemskich, że jeszcze bardziej utrwaliła w Vane'ie ów miłość i chęć dowiedzenia się, o czym to tak rozprawiała. Był dość ciekawskim dzieckiem i tak mu już zostało. Od zawsze wolał zagadki związane z astronomią. Trudno było określić stosunek Jaydena do spraw tak trywialnych i ulotnych jak właśnie te ziemskie. Nigdy nie przywiązywał do nich szczególnie wagi, wiedząc, że jego pasja rządziła się własnymi prawami. I to właśnie na tych zasadach koegzystował. Gdy dał się ponieść obserwacjom, wyliczeniom i analizowaniu domysłów, które mogły mu pomóc w rozwiązaniu niektórych naukowych problemów, zapominał zupełnie o bożym świecie. Mógł nie jeść, nie pić, pozwalając, by rytm astronomii go poniósł w tereny, na których jeszcze nie był, ale zamierzał je poznać. Nie patrzył na rzeczywistość tak jak inni, bo zwyczajnie nie miewał problemów tak dobrze znanych każdemu człowiekowi. W domu bywał od święta, więc zapewne jego sąsiedzi nawet go nie kojarzyli, skoro tak często bywał w terenie na całe noce. Z centaurami potrafił rozmawiać i poznawać tajemnice kosmosu wiele godzin, nie czując zmęczenia czy znudzenia. Przez to jego nocne życie kadra nauczycielska w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie miała spore pretensje o to, że Jayden potrafił niekontrolowanie zasnąć podczas śniadań na Wielkiej Sali lub innych spotkań. Na zajęciach zawsze był aktywny i potrafił nie stracić koncentracji ani na moment. Co innego podczas rutynowych, codziennych czynności, które były zwyczajnie nudne. Nikt nie powinien go winić za to podejście. W końcu z natury był skierowany ku astronomii, a ta raczej nie mogła być badana czy nauczana za dnia. Kiedyś musiał odsypiać, prawda? Jedną z większych awantur na ten temat było to, gdy odjechał podczas przemowy Grindelwalda, która miała poruszyć wszystkich do pracy. Gdy jeszcze od czasu do czasu wspominała o tym Pomona, śmiali się z zaistniałej sytuacji, chociaż oboje wiedzieli, że z ówczesnym dyrektorem Hogwartu nie ma żartów. Skończyło się na szczęście jedynie na upomnieniu, bo mężczyzna był zajęty innymi sprawami. Najprawdopodobniej wysyłaniem kolejnych instrukcji Minister Magii.
Tym razem nawet i noc przy obserwacjach nieba mógł poświęcić dla dobra tego spotkania. Cały był podekscytowany, a przed wyjściem chyba przymierzał dziesięć krawatów zastanawiając się, który pasuje do tego szarego garnituru. Postawił na granat w drobną białą kratkę i musiał przyznać, że chyba był gotów. Miał jednak w głowie minę zawodu, gdy przyjdzie mu usiąść naprzeciwko pani Noel, że aż nie mógł się zdecydować. W końcu zegar wybił odpowiednią porę na wychodzenie i Jayden deportował się niedaleko Blodeuwedd, gdzie miała na niego czekać przy odpowiednim stoliku starsza kobieta. Albo on na nią poczeka... I czemu ten krawat nie chciał się zawiązać? Zabrał książkę do podpisu?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Restauracja "Blodeuwedd"
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia