Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Wyspa Achill
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wyspa Achill
Wyspa Achill jest jedną z pereł znajdującego się na zachodnim wybrzeżu hrabstwa Mayo. Mugole zdają sobie sprawę z istnienia czterech wiosek na południu wyspy, ale dwie pozostałe, zamieszkane wyłącznie przez czarodziejów, pozostają poza zasięgiem ich wzroku. Ze względu na bogatą florę wyspy, w magicznych osadach można spotkać głównie alchemików pozyskujących stąd rzadkie składniki potrzebne do uwarzenia skomplikowanych eliksirów.
Wśród młodych, śmiałych czarodziejów szczególnie popularna jest wyjątkowo stroma część wybrzeża zwana Klifem Zdobywców. Plotki głoszą, że gdy odłoży się różdżkę na bok i skoczy na główkę do wody, to na samym dnie zatoki odnajdzie się niezwykły skarb. Niebezpieczeństwo stanowią jednak langustniki ladaco, homaropodobne stworzenia żyjące nieopodal wybrzeża; ich ugryzienia są niezwykle niebezpieczne, skutkują bowiem pechem trwającym przez cały tydzień.
Ale kto wie, może jeżeli zdecydujesz się skoczyć, uda ci się wyłowić nagrodę?
1-20 - Złośliwy langustnik kąsa cię w jedną z kostek - wygląda na to, że najbliższy tydzień nie będzie dla ciebie najszczęśliwszy (-5 do wszystkich rzutów do końca fabularnego tygodnia).
21-50 - Coś mieni się złotem i choć z początku wydaje ci się, że to tylko gra świateł, podpływasz bliżej i okazuje się... że to kilka złotych monet! Twoja radość nie trwa jednak długo: po kilku godzinach odkrywasz, że odnaleziony skarb zniknął, będąc tylko złotem Leprokonusów.
51-90 - Na dnie zatoki dostrzegasz niezwykłą roślinę, którą kojarzysz z zamierzchłych zajęć z zielarstwa; nie mylisz się, to skrzeloziele!
91-100 - Wydaje ci się, że tym razem nie dopisało ci szczęście - dostrzegasz tylko kępy wszechobecnych wodorostów. Nie poddajesz się jednak i nurkujesz nieco głębiej, by wkrótce dostrzec Zwierciadło Niechcianej Prawdy jakby czekające na to, aż je wyłowisz.
Wśród młodych, śmiałych czarodziejów szczególnie popularna jest wyjątkowo stroma część wybrzeża zwana Klifem Zdobywców. Plotki głoszą, że gdy odłoży się różdżkę na bok i skoczy na główkę do wody, to na samym dnie zatoki odnajdzie się niezwykły skarb. Niebezpieczeństwo stanowią jednak langustniki ladaco, homaropodobne stworzenia żyjące nieopodal wybrzeża; ich ugryzienia są niezwykle niebezpieczne, skutkują bowiem pechem trwającym przez cały tydzień.
Ale kto wie, może jeżeli zdecydujesz się skoczyć, uda ci się wyłowić nagrodę?
1-20 - Złośliwy langustnik kąsa cię w jedną z kostek - wygląda na to, że najbliższy tydzień nie będzie dla ciebie najszczęśliwszy (-5 do wszystkich rzutów do końca fabularnego tygodnia).
21-50 - Coś mieni się złotem i choć z początku wydaje ci się, że to tylko gra świateł, podpływasz bliżej i okazuje się... że to kilka złotych monet! Twoja radość nie trwa jednak długo: po kilku godzinach odkrywasz, że odnaleziony skarb zniknął, będąc tylko złotem Leprokonusów.
51-90 - Na dnie zatoki dostrzegasz niezwykłą roślinę, którą kojarzysz z zamierzchłych zajęć z zielarstwa; nie mylisz się, to skrzeloziele!
91-100 - Wydaje ci się, że tym razem nie dopisało ci szczęście - dostrzegasz tylko kępy wszechobecnych wodorostów. Nie poddajesz się jednak i nurkujesz nieco głębiej, by wkrótce dostrzec Zwierciadło Niechcianej Prawdy jakby czekające na to, aż je wyłowisz.
Lokacja zawiera kości.
Nie był pewien, co im z tego wyjdzie. Jedno z jego źródeł przekazało mu informacje o jakże interesującym transporcie, jednak teraz, kiedy już postawił swą stopę na wyspie Achill, w jego głowie zaczęły pojawiać pytania, na które nie miał odpowiedzi. Nie podzielił się swymi wątpliwościami z Rookwood; nie miało to sensu, wszak ona tym bardziej nie umiałaby mu odpowiedzieć, czy jego kontakt miał rację, czy informacje o przewożonym towarze były prawdziwe i czy przypadkiem rzeczony statek, na który czekali, nie postanowi zawinąć do innego portu. Inna sprawa, że kontaktował się z nią jedynie listownie, to zaś niosło ze sobą spore ryzyko; nie mógł i nie chciał zdradzać jej zbyt wiele przed spotkaniem w cztery oczy.
Po zmierzchu pojawił się w porcie, w którym Sigrun już na niego niecierpliwie oczekiwała; przypłynął swym żaglowcem, na jego pokładzie miał niewielką, zaufaną załogę. Nie była to żadna ekscytująca wyprawa, jednak tak długo, jak im płacił, nie mieli nic przeciwko takim niedługim i niedalekim wypadom do niebiańsko zielonej Irlandii. On zaś postarał się, by na rzeczonej wyspie czekał na nich również legalny ładunek, którym jego ludzie winni się zająć. Miał znakomitą wymówkę, żeby się tu pojawić. Teraz musieli zająć się resztą planu.
Zajęło mu trochę czasu, nim wydał odpowiednie dyspozycje swoim ludziom oraz odnalazł Sigrun stojącą nieopodal jednej z tawern.
- Jesteś. Dobrze - powiedział cicho, nie chcąc używać jej personaliów. Zaszedł ją od tyłu, wiedział jednak, że Rookwood nie należy do strachliwych, nie powinna więc (raczej?) sięgnąć po różdżkę z zamiarem pozbawienia go głowy. Gorzej, jeśli jednak wpadnie na taki pomysł. - Powiem - odpowiedział na jej pytanie; zauważył już, że nie należała ona do wybitnie cierpliwych istot, nie chciał więc przeciągać. Również dlatego, że nie mieli jeszcze pojęcia, kiedy dokładniej towar dobije do brzegu, czas był więc na wagę złota. - Ale nie tutaj.
Czy tego chciała, czy nie, chwycił ją pod ramię i poprowadził w kierunku jednej z węższych uliczek, chcąc sprawdzić, czy mogli w niej odnaleźć chociaż odrobinę spokoju, czy nikt ich tam nie podsłucha. Jeśli nie, będą musieli wymyślić coś innego. Pokój w karczmie? Musieliby zabezpieczyć go odpowiednimi zaklęciami, ryzyko było zbyt duże. Jednak czy ktoś mógłby wiedzieć, że warto będzie ich podsłuchiwać? Akurat ich?
Kiedy w końcu skręcili za róg, Caelan oparł ją o ścianę, a następnie nachylił się do jej ucha, niby to szepcząc słodkie słówka, tak naprawdę wtajemniczając w swe plany.
- Musimy dowiedzieć się, kiedy Defiant zatrzyma się w tym porcie - zaczął, próbując jeszcze raz ułożyć sobie w myślach to, o czym przyszło mu dumać od tygodnia. Nie tylko uświadamiał Rookwood, ale i przypominał samemu sobie, co i w jakiej kolejności musieli zrobić, by plan miał jakąkolwiek szansę powodzenia. - Na jego pokładzie może znajdować się skrzynia z rzeczami Grindewalda. - Mówiąc o byłym dyrektorze Hogwartu ściszył głos jeszcze bardziej, tak, że ledwo mogła usłyszeć jego słowa. - Również jego różdżka. To ładunek dla jednego z dyplomatów. Nie moglibyśmy się do niego dostać później, za duże ryzyko, musimy więc działać teraz. Dowiedzieć się, kiedy statek przybije do brzegu. Później zaś przejąć te rzeczy, nim ochrona zdoła nas powstrzymać. - Zamilkł na chwilę, wyobrażając sobie, na co się porywają, ile rzeczy naprawdę może pójść nie tak. Teraz było jednak za późno, by się z tego wycofać. Czarny Pan na nich liczył. - Wierzę, że Twój... dar może okazać się nadzwyczaj przydatny - dodał, mając oczywiście na myśli jej zdolność metamorfomagii, o której niedawno dane mu się było dowiedzieć.
Po zmierzchu pojawił się w porcie, w którym Sigrun już na niego niecierpliwie oczekiwała; przypłynął swym żaglowcem, na jego pokładzie miał niewielką, zaufaną załogę. Nie była to żadna ekscytująca wyprawa, jednak tak długo, jak im płacił, nie mieli nic przeciwko takim niedługim i niedalekim wypadom do niebiańsko zielonej Irlandii. On zaś postarał się, by na rzeczonej wyspie czekał na nich również legalny ładunek, którym jego ludzie winni się zająć. Miał znakomitą wymówkę, żeby się tu pojawić. Teraz musieli zająć się resztą planu.
Zajęło mu trochę czasu, nim wydał odpowiednie dyspozycje swoim ludziom oraz odnalazł Sigrun stojącą nieopodal jednej z tawern.
- Jesteś. Dobrze - powiedział cicho, nie chcąc używać jej personaliów. Zaszedł ją od tyłu, wiedział jednak, że Rookwood nie należy do strachliwych, nie powinna więc (raczej?) sięgnąć po różdżkę z zamiarem pozbawienia go głowy. Gorzej, jeśli jednak wpadnie na taki pomysł. - Powiem - odpowiedział na jej pytanie; zauważył już, że nie należała ona do wybitnie cierpliwych istot, nie chciał więc przeciągać. Również dlatego, że nie mieli jeszcze pojęcia, kiedy dokładniej towar dobije do brzegu, czas był więc na wagę złota. - Ale nie tutaj.
Czy tego chciała, czy nie, chwycił ją pod ramię i poprowadził w kierunku jednej z węższych uliczek, chcąc sprawdzić, czy mogli w niej odnaleźć chociaż odrobinę spokoju, czy nikt ich tam nie podsłucha. Jeśli nie, będą musieli wymyślić coś innego. Pokój w karczmie? Musieliby zabezpieczyć go odpowiednimi zaklęciami, ryzyko było zbyt duże. Jednak czy ktoś mógłby wiedzieć, że warto będzie ich podsłuchiwać? Akurat ich?
Kiedy w końcu skręcili za róg, Caelan oparł ją o ścianę, a następnie nachylił się do jej ucha, niby to szepcząc słodkie słówka, tak naprawdę wtajemniczając w swe plany.
- Musimy dowiedzieć się, kiedy Defiant zatrzyma się w tym porcie - zaczął, próbując jeszcze raz ułożyć sobie w myślach to, o czym przyszło mu dumać od tygodnia. Nie tylko uświadamiał Rookwood, ale i przypominał samemu sobie, co i w jakiej kolejności musieli zrobić, by plan miał jakąkolwiek szansę powodzenia. - Na jego pokładzie może znajdować się skrzynia z rzeczami Grindewalda. - Mówiąc o byłym dyrektorze Hogwartu ściszył głos jeszcze bardziej, tak, że ledwo mogła usłyszeć jego słowa. - Również jego różdżka. To ładunek dla jednego z dyplomatów. Nie moglibyśmy się do niego dostać później, za duże ryzyko, musimy więc działać teraz. Dowiedzieć się, kiedy statek przybije do brzegu. Później zaś przejąć te rzeczy, nim ochrona zdoła nas powstrzymać. - Zamilkł na chwilę, wyobrażając sobie, na co się porywają, ile rzeczy naprawdę może pójść nie tak. Teraz było jednak za późno, by się z tego wycofać. Czarny Pan na nich liczył. - Wierzę, że Twój... dar może okazać się nadzwyczaj przydatny - dodał, mając oczywiście na myśli jej zdolność metamorfomagii, o której niedawno dane mu się było dowiedzieć.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W chwili, gdy rozbrzmiał niski głos gdzieś za jej plecami zacisnęła odruchowo mocniej palce na różdżce, lecz nic ponad to; nie była strachliwa, a do tego spodziewała się go, wyczekiwała od kilku chwil. Obejrzała spokojnie przez ramię, dostrzegła barczystą sylwetkę. Spojrzała wyczekująco, gdy przytaknął na pytanie, nie zamierzając jednak ukoić jej ciekawoci w tym samym momencie.
- Ej - żachnęła się Sigrun, gdy w mocnym uścisku zamknął jej lewe ramię i pociągnął, zmuszając by ruszyła się z miejsca. W ustach miała papierosa, a w prawej dłoni różdzkę, co utrudniło jej zakomunikowanie niezadowolenia; spiorunowała go ostrym spojrzeniem, lecz niewiele ponad to. Wciąż zdawała się dziwnie wyciszona i osowiała, dużo spokojniejsza, niż jeszcze przed kilkoma tygodniami.
- To nie czas na miłosne pogawędki - rzuciła szeptem, w żartach, gdy znalazła się pod ścianą; na ustach na kilka chwil pojawił się szelmowski uśmiech, lecz prędko zniknął. Rozumiała powagę sytuacji i doskonale pamiętała po co się tutaj znaleźli. Wsłuchała się z uwagą w jego słowa, nawet niedopalonego papierosa rzuciła niedbale na ziemię. Przedstawiony plan nie prezentował się trudno, lecz ilość zmiennych, która mogła go skomplikować sprawiła, że zmarszczyła brwi w zamyśleniu. - Jak chcesz przeszukać cały statek? - odparła równie cicho, unosząc na Caelana spojrzenie; szukać czarnej różdżki na magicznym kontenerowcu przywodziło jej na myśl, cóż... Szukanie igły w stogu siana. A jeśli w ogóle uda im się tam dotrzeć, czasu będzie wyjątkowo niewiele. Żadne z nich nie było chyba na tyle utalentowane w dziedzinie uroków, aby czas dosłownie zatrzymać, choć słyszała, że to prawdopodobne - a jednocześnie cholernie trudne. Musieli poradzić sobie inaczej.
- W porządku - zgodziła się od razu; wchodziła w różne role dość często i gęsto, aby móc zaufać własnym zdolnościom w tak wrażliwej sprawie; podczas wykonywania zadań z Jego polecenia starała się być dużo bardziej uważna - nie tolerował wszak błędów, nie mogli go zawieść, musiała się opanować. - Tam, nieopodal - brodą wskazała róg lewy róg zaułka, gdzie skręcało się w stronę portu - zauważyłam już kilku takich, którzy nie ruszyli się stąd ani o cal. Raczej na coś czekają. Możliwe, że na tego... Defiacośtam? Mogę spróbować jednego odciągnąć - zaproponowała; Goyle z pewnością będzie znał już sposób na wyciągnięcie odpowiednich informacji - o ile w ogóle trafią na odpowiednią osobę.
- Ej - żachnęła się Sigrun, gdy w mocnym uścisku zamknął jej lewe ramię i pociągnął, zmuszając by ruszyła się z miejsca. W ustach miała papierosa, a w prawej dłoni różdzkę, co utrudniło jej zakomunikowanie niezadowolenia; spiorunowała go ostrym spojrzeniem, lecz niewiele ponad to. Wciąż zdawała się dziwnie wyciszona i osowiała, dużo spokojniejsza, niż jeszcze przed kilkoma tygodniami.
- To nie czas na miłosne pogawędki - rzuciła szeptem, w żartach, gdy znalazła się pod ścianą; na ustach na kilka chwil pojawił się szelmowski uśmiech, lecz prędko zniknął. Rozumiała powagę sytuacji i doskonale pamiętała po co się tutaj znaleźli. Wsłuchała się z uwagą w jego słowa, nawet niedopalonego papierosa rzuciła niedbale na ziemię. Przedstawiony plan nie prezentował się trudno, lecz ilość zmiennych, która mogła go skomplikować sprawiła, że zmarszczyła brwi w zamyśleniu. - Jak chcesz przeszukać cały statek? - odparła równie cicho, unosząc na Caelana spojrzenie; szukać czarnej różdżki na magicznym kontenerowcu przywodziło jej na myśl, cóż... Szukanie igły w stogu siana. A jeśli w ogóle uda im się tam dotrzeć, czasu będzie wyjątkowo niewiele. Żadne z nich nie było chyba na tyle utalentowane w dziedzinie uroków, aby czas dosłownie zatrzymać, choć słyszała, że to prawdopodobne - a jednocześnie cholernie trudne. Musieli poradzić sobie inaczej.
- W porządku - zgodziła się od razu; wchodziła w różne role dość często i gęsto, aby móc zaufać własnym zdolnościom w tak wrażliwej sprawie; podczas wykonywania zadań z Jego polecenia starała się być dużo bardziej uważna - nie tolerował wszak błędów, nie mogli go zawieść, musiała się opanować. - Tam, nieopodal - brodą wskazała róg lewy róg zaułka, gdzie skręcało się w stronę portu - zauważyłam już kilku takich, którzy nie ruszyli się stąd ani o cal. Raczej na coś czekają. Możliwe, że na tego... Defiacośtam? Mogę spróbować jednego odciągnąć - zaproponowała; Goyle z pewnością będzie znał już sposób na wyciągnięcie odpowiednich informacji - o ile w ogóle trafią na odpowiednią osobę.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie zwrócił uwagi na niezbyt śmieszny komentarz Sigrun, nie przejął się również podejrzanie spokojną reakcją na nieco przedmiotowe potraktowanie jej osoby. Założył, że miał po prostu szczęście, choć pamiętał przecież o jej nie tak dawnym pobycie w Azkabanie. Wolał jednak nie zaczynać rozmyślać na ten temat, by nie zacząć wątpić w jej gotowość do kolejnej misji. Mogli liczyć tylko i wyłącznie na siebie, wybrał więc wiarę w to, że z Rookwood wszystko w porządku. Że jest w pełni sił i nie zawiedzie.
Kiedy zapytała o przeszukiwanie całego statku, odsunął się od niej trochę - na tyle, by móc odnaleźć jej wzrok swoim i odpowiedzieć na jej zamyślone spojrzenie powątpiewaniem w to, co powiedziała. Naprawdę?
- Jestem kapitanem statku - przypomniał jej cicho, bez nerwów, choć coś w jego tonie głosu czy spojrzeniu mogło zasugerować Sigrun, że balansował właśnie na granicy. - Powinienem odnaleźć ładownię - dodał z naciskiem, dobitnie, próbując wyrzucić jej z głowy dumanie nad takimi nieistotnymi szczegółami. Mieli wiele innych zmartwień, nie musiała przejmować się akurat takim. Ani zapominać, że był żeglarzem i na niejednej łajbie już pływał; nie sądził, by akurat ten statek handlowy został rozplanowany zgoła inaczej. Nie sądził również, by skrzynię, na której im zależało, postanowili upchnąć gdzieś indziej, niż w ładowni.
Kiedy Rookwood wspomniała o jakichś czarodziejach, którzy wyraźnie na coś czekali, nie od razu spojrzał we wskazanym przez nią kierunku; nie wiedział przecież, czy nie będą akurat przechodzić koło wylotu uliczki, ba, czy nie postanowią w nią skręcić, nie chciał więc zwracać na siebie zbędnej uwagi.
- Możliwe - przytaknął bez widocznego entuzjazmu. Oczywiście, jego towarzyszka mogła mieć rację, jednak... równie dobrze mogła jej nie mieć, Goyle zaś nie należał do przesadnych optymistów, nie sądził więc, by od razu mogli trafić na odpowiednią osobę. Z drugiej jednak strony, nie był to wielki port, nie pojawiało się tu więcej niż kilka statków na dobę. - W porządku, spróbuj odciągnąć jednego z nich. Ja poczekam tutaj, na tych schodkach za nami - odpowiedział po chwili. Kiedy Sigrun będzie przemierzać uliczkę wraz ze swoją ofiarą, on, schowany w tej niewielkiej wnęce, nie powinien być dla nich widoczny.
- Nie ryzykuj - dodał jeszcze, nim w końcu odsunął się od niej i pozwolił jej odejść. Ich plan był wystarczająco niebezpieczny, nie powinni dodatkowo narażać się na niepowodzenie. Kiedy został już sam, schował się we wspomnianej wnęce i wyciągnął różdżkę. Trzymał ją opuszczoną, możliwie jak najmniej widoczną, by przypadkiem nie zwrócić na siebie czyjejś uwagi. Próbował przy tym nasłuchiwać, czy Rookwood powraca już z ich hipotetycznym informatorem.
Kiedy zapytała o przeszukiwanie całego statku, odsunął się od niej trochę - na tyle, by móc odnaleźć jej wzrok swoim i odpowiedzieć na jej zamyślone spojrzenie powątpiewaniem w to, co powiedziała. Naprawdę?
- Jestem kapitanem statku - przypomniał jej cicho, bez nerwów, choć coś w jego tonie głosu czy spojrzeniu mogło zasugerować Sigrun, że balansował właśnie na granicy. - Powinienem odnaleźć ładownię - dodał z naciskiem, dobitnie, próbując wyrzucić jej z głowy dumanie nad takimi nieistotnymi szczegółami. Mieli wiele innych zmartwień, nie musiała przejmować się akurat takim. Ani zapominać, że był żeglarzem i na niejednej łajbie już pływał; nie sądził, by akurat ten statek handlowy został rozplanowany zgoła inaczej. Nie sądził również, by skrzynię, na której im zależało, postanowili upchnąć gdzieś indziej, niż w ładowni.
Kiedy Rookwood wspomniała o jakichś czarodziejach, którzy wyraźnie na coś czekali, nie od razu spojrzał we wskazanym przez nią kierunku; nie wiedział przecież, czy nie będą akurat przechodzić koło wylotu uliczki, ba, czy nie postanowią w nią skręcić, nie chciał więc zwracać na siebie zbędnej uwagi.
- Możliwe - przytaknął bez widocznego entuzjazmu. Oczywiście, jego towarzyszka mogła mieć rację, jednak... równie dobrze mogła jej nie mieć, Goyle zaś nie należał do przesadnych optymistów, nie sądził więc, by od razu mogli trafić na odpowiednią osobę. Z drugiej jednak strony, nie był to wielki port, nie pojawiało się tu więcej niż kilka statków na dobę. - W porządku, spróbuj odciągnąć jednego z nich. Ja poczekam tutaj, na tych schodkach za nami - odpowiedział po chwili. Kiedy Sigrun będzie przemierzać uliczkę wraz ze swoją ofiarą, on, schowany w tej niewielkiej wnęce, nie powinien być dla nich widoczny.
- Nie ryzykuj - dodał jeszcze, nim w końcu odsunął się od niej i pozwolił jej odejść. Ich plan był wystarczająco niebezpieczny, nie powinni dodatkowo narażać się na niepowodzenie. Kiedy został już sam, schował się we wspomnianej wnęce i wyciągnął różdżkę. Trzymał ją opuszczoną, możliwie jak najmniej widoczną, by przypadkiem nie zwrócić na siebie czyjejś uwagi. Próbował przy tym nasłuchiwać, czy Rookwood powraca już z ich hipotetycznym informatorem.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Minęło zdecydowanie zbyt mało czasu, by zdążyła dojść do siebie, nawet nie trzy tygodnie. Od lat dziecięcych, gdy zaczęła przejawiać się choroba, której wciąż nie była świadoma, balansując na linie, przechylała się to w jedną, to w drugą stronę. Azkaban pchnął ją w dół, niemal z niej zepchnął i wciąż nie odzyskała równowagi. Nocami źle sypiała, albo nie spała prawie wcale, a myśli zarówno wtedy, jak i za dnia krążyły po labiryncie korytarzy więżienia. Czasami, znienacka, ogarniał ją chłód, przenikał aż do szpiku kości i musiała uszczypnąć własną skórę, by upewnić się, że na pewno jest tam, gdzie jest. Tamta noc dała się wszystkim w Azkabanie obecnym mocno we znaki; nie byli jednak ludźmi słabymi, Sigrun także - musieli się z tym uporać i przeć dalej. Zwłaszcza Sigrun, która pragnęła wiele udowodnić i się rozwinąć; musiała dać dowód na to, że jest warta tego, by ją wyróżnić - zarówno sobie, jak i innym. Pomimo zmęczenia, braku energii, apatii, podejmowała się wszystkiego, co mogło pchnąć ich sprawę do przodu; tej nocy także była gotowa na wiele, by sprawdzić, czy Defiant ma w swej ładowni coś, czego pragnął ich Pan. Z każdym tygodniem przekonywała się sama na jak wiele.
A właśnie.
Coś w spojrzeniu Caelana mówiło, że palnęła głupotę; nic nowego. Zrobiła taką minę, jakby snuła w myślach rozważania nad nowym prawem teorii magii, a po chwili, wskazując na niego palcem - Słuszna uwaga - powiedziała tylko, by opuścić grząskie rejony rozmowy; absolutnie zbędna była teraz sprzeczka i urażona męska duma. Od kilku tygodni priorytety Sigrun zaczynały układać się zupełnie inaczej, a przez to i ona częściej gryzła się w język. Nie powinien był jednak tego odbierać jako aż tak wielkiej urazy; Rookwood na statkach nie pływała wcale, nie pamiętała kiedy ostatnio stała na jakiejkolwiek łajbie, a już na pewno ich nie zwiedzała. Nie wiedziała więc jak są zbudowane; skoro mówił, że znajdzie, to nie miała zamiaru drążyć tematu.
Spojrzała przez jego ramię w stronę wnęki, o której mówił i skinęła głową na znak zgody. Oczywiście, mogła się mylić, a mężczyźni o których mówiła, oczekiwali na zupełnie co innego, a może po prostu trwonili tam czas; musieli jednak zaryzykować, wbrew słowom Goyle'a, nie mogli pałętać się po porcie bez celu i wiedzy na co czekają, bo i ich obecność stanie się podejrzana. Należało działać, choć ostrożnie.
Nim opuściła zaułek schowała różdżkę w kieszeni szaty tak, by wystarczył krótki gest, aby znów miała ją w dłoni; miała nadzieję, że obejdzie się bez niej. Zmrużywszy oczy i wytężając siłę woli zmieniła rysy twarzy na łagodniejsze, banalniejsze, obiektywnie ładniejsze - zdecydowanie milsze. Kilka rozpiętych guzików szaty, uśmiech na ustach i śmiałe słowa; mogła z powodzeniem udawać pracującą tu panienkę do towarzystwa. Prostytutek w portach nigdy nie brakowało, a tamci nie wyglądali na wymagających rozmówców; kłamała dość dobrze, by ich oszukać.
Kręciła się jeszcze kilka chwil dla niepoznaki, paląc drugiego papierosa, zerkając na jednego z nich ukradkiem; wybrała na cel młodszego, najpewniej mniej doświadczonego i głupszego. Nie pomyliła się. Po krótkiej rozmowie, jej śmiałych słowach i obietnicy niższej ceny, podążył za nią w stronę zaułka, trzymając już rękę na pasku spodni. Lewą dłonią złapała jego prawą, aby utrudnić mu złapanie za różdżkę, gdy Goyle wychyli się ze swojej kryjówki.
A właśnie.
Coś w spojrzeniu Caelana mówiło, że palnęła głupotę; nic nowego. Zrobiła taką minę, jakby snuła w myślach rozważania nad nowym prawem teorii magii, a po chwili, wskazując na niego palcem - Słuszna uwaga - powiedziała tylko, by opuścić grząskie rejony rozmowy; absolutnie zbędna była teraz sprzeczka i urażona męska duma. Od kilku tygodni priorytety Sigrun zaczynały układać się zupełnie inaczej, a przez to i ona częściej gryzła się w język. Nie powinien był jednak tego odbierać jako aż tak wielkiej urazy; Rookwood na statkach nie pływała wcale, nie pamiętała kiedy ostatnio stała na jakiejkolwiek łajbie, a już na pewno ich nie zwiedzała. Nie wiedziała więc jak są zbudowane; skoro mówił, że znajdzie, to nie miała zamiaru drążyć tematu.
Spojrzała przez jego ramię w stronę wnęki, o której mówił i skinęła głową na znak zgody. Oczywiście, mogła się mylić, a mężczyźni o których mówiła, oczekiwali na zupełnie co innego, a może po prostu trwonili tam czas; musieli jednak zaryzykować, wbrew słowom Goyle'a, nie mogli pałętać się po porcie bez celu i wiedzy na co czekają, bo i ich obecność stanie się podejrzana. Należało działać, choć ostrożnie.
Nim opuściła zaułek schowała różdżkę w kieszeni szaty tak, by wystarczył krótki gest, aby znów miała ją w dłoni; miała nadzieję, że obejdzie się bez niej. Zmrużywszy oczy i wytężając siłę woli zmieniła rysy twarzy na łagodniejsze, banalniejsze, obiektywnie ładniejsze - zdecydowanie milsze. Kilka rozpiętych guzików szaty, uśmiech na ustach i śmiałe słowa; mogła z powodzeniem udawać pracującą tu panienkę do towarzystwa. Prostytutek w portach nigdy nie brakowało, a tamci nie wyglądali na wymagających rozmówców; kłamała dość dobrze, by ich oszukać.
Kręciła się jeszcze kilka chwil dla niepoznaki, paląc drugiego papierosa, zerkając na jednego z nich ukradkiem; wybrała na cel młodszego, najpewniej mniej doświadczonego i głupszego. Nie pomyliła się. Po krótkiej rozmowie, jej śmiałych słowach i obietnicy niższej ceny, podążył za nią w stronę zaułka, trzymając już rękę na pasku spodni. Lewą dłonią złapała jego prawą, aby utrudnić mu złapanie za różdżkę, gdy Goyle wychyli się ze swojej kryjówki.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie wiedział, ile czasu minęło, nim usłyszał w końcu odgłosy zapowiadające rychły powrót Sigrun. Wystarczyły one jednak, by spiął się, zamarł w bezruchu; czekał, aż znajdą się bliżej, tuż obok wnęki, która służyła mu za kryjówkę. W przeciągu tych kilku samotnych chwil podjął decyzję, że rzucanie zaklęć zostawi sobie na później. Zwłaszcza teraz, w czasach szalejących anomalii, lepiej było unikać miotania urokami na prawo i lewo - jego różdżka spoczywała więc w kieszeni. Stał tam pozornie bezbronny, ani chwili nie wątpił jednak w swe umiejętności. Lata treningów sprawiały, że potrafił sobie poradzić z niejednym przeciwnikiem bez sięgania po swą różdżkę.
Wstrzymał oddech, gdy usłyszał zbliżające się kroki mieszające się z cichymi obietnicami Rookwood. Chciał wierzyć, że prowadzony przez nią czarodziej będzie mógł udzielić im odpowiedzi na dręczące ich pytania. Że okaże się dobrze poinformowany i w miarę rozmowny. Nie mogli mieć pewności, że tak właśnie będzie - musieli jednak próbować. Im szybciej dowiedzą się czegoś o Defiancie, tym lepiej. Wszak jemu nie udało się pozyskać tych informacji w żaden inny sposób, nie udało się przygotować do tej misji lepiej - nie było jednak czasu, by wyrzucać to sobie, by rozważać, czy mógłby coś zrobić inaczej. Na pewno mieli jeszcze trochę czasu, nim statek przybije do brzegu.
W końcu kątem oka dostrzegł stojącą niedaleko Sigrun - wiedział, że to ona, choć jej rysy twarzy były inne, obce - i towarzyszącego jej mężczyznę, czy raczej młodzieńca; Caelan nie sądził, by miał on więcej niż dwadzieścia wiosen na karku. Możliwie jak najciszej opuścił swą kryjówkę, by następnie zamachnąć się i spróbować uderzyć marynarza w twarz. Nie sądził, by ich ofiara mogła się skutecznie obronić - wszak myślała już ona nie głową, a przyrodzeniem, co działało na jej niekorzyść. Jego pech, że zaufał portowej dziwce - czy raczej komuś udającemu ją - również jego pech, że zamiast odrobiny przyjemności otrzyma złamany nos.
Wstrzymał oddech, gdy usłyszał zbliżające się kroki mieszające się z cichymi obietnicami Rookwood. Chciał wierzyć, że prowadzony przez nią czarodziej będzie mógł udzielić im odpowiedzi na dręczące ich pytania. Że okaże się dobrze poinformowany i w miarę rozmowny. Nie mogli mieć pewności, że tak właśnie będzie - musieli jednak próbować. Im szybciej dowiedzą się czegoś o Defiancie, tym lepiej. Wszak jemu nie udało się pozyskać tych informacji w żaden inny sposób, nie udało się przygotować do tej misji lepiej - nie było jednak czasu, by wyrzucać to sobie, by rozważać, czy mógłby coś zrobić inaczej. Na pewno mieli jeszcze trochę czasu, nim statek przybije do brzegu.
W końcu kątem oka dostrzegł stojącą niedaleko Sigrun - wiedział, że to ona, choć jej rysy twarzy były inne, obce - i towarzyszącego jej mężczyznę, czy raczej młodzieńca; Caelan nie sądził, by miał on więcej niż dwadzieścia wiosen na karku. Możliwie jak najciszej opuścił swą kryjówkę, by następnie zamachnąć się i spróbować uderzyć marynarza w twarz. Nie sądził, by ich ofiara mogła się skutecznie obronić - wszak myślała już ona nie głową, a przyrodzeniem, co działało na jej niekorzyść. Jego pech, że zaufał portowej dziwce - czy raczej komuś udającemu ją - również jego pech, że zamiast odrobiny przyjemności otrzyma złamany nos.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Caelan Goyle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
Lewą dłoń ścisnęła prawą młodzieńca mocniej, co potraktował jako zachętę; zbliżył się i najpewniej już chciał przejść do rzeczy, lecz pociągnęła go dalej, zmuszając się do uśmiechu; nie chciała, aby zdążył wyciągnąć ku niej lepkie ręce, choć gdyby wymagała tego sprawa - zniosłaby to z zaciśniętymi zębami, starając skupić się na wykonaniu zadania, które do nich należało. Posłane mu spojrzenie obiecywało niezapomniane przeżycia; tyle, że miały być zgoła inne, niż sobie tego życzył. Nie zauważyła nawet, kiedy Caelan wychynął z ukrycia; wszystko działo się bardzo szybko, pamiętała, aby włożyć całą swą siłę w uścisku ich splecionych dłoni, aby marynarz nie zdołał sięgnąć po rózdzkę. Poczuła jak się szarpnął, jeszcze chwila, a wyrwałby tę dłoń, lecz Goyle odwiódł go od tego pomysłu.
Właściwie to odsunęła się w tamtej chwili niemal instynktownie; Goyle zamachnął się tak potężnie i wymierzył cios tak silny, że przez chwilę bała się, że dostanie rykoszetem. Głośno chrupnął nos, natychmiast pojawiła się krew; młodzieniec zachwiał się wyraźnie, a Sigrun, nie myśląc wiele, doskoczyła do niego, przykładając dłoń, na którą zsunęła rękaw, do ust, aby nie zaczął wrzeszczeć.
- Nie miałeś go zabijać - szepnęła do niego, choć w brązowych tęczówkach pojawiło się uznanie, kąciki ust zadrgały, chcąc się uśmiechnąć; tak potężny nokaut zrobił na niej wrażenie, niewątpliwie. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Skinęła na niego głową, aby przygwoździł młodzieńca do ściany. Sama nie miała na to dość sił; przeciwnik był już osłabiony, lecz mimo wszystko z siłą męskich ramion wielkich szans nie miała.
Kiedy Goyle się nim zajął, unieruchomił, sama sięgnęła do kieszeni, aby wydobyć różdżkę i wycelować nią w chłopaka; oglądnęła się przez ramię, czy nikt za nimi nie szedł, lecz było pusto, a oni, pogrążeni w mroku nocy i ciemności zaułka, nie powinni rzucać się w oczy.
- Jak ci na imię? - spytała od razu; musiała wiedzieć w kogo ma się wcielić. Nie zamierzali przecież puścić go wolno, plan był inny. Padło imię Theon, skinęła głową, zadowolona, że współpracuje, lecz to za mało. - Powiesz nam teraz wszystko, co wiesz na temat Defianta i wierz mi, że nie chcesz, abym ci w tym pomogła - kontynuowała cicho, poważnie, stanowczo, tonem żądającym odpowiedzi; spojrzała wymownie na Caelana. Jeśli chłopak nie zechce współpracować, powinien był się tym zająć.
Właściwie to odsunęła się w tamtej chwili niemal instynktownie; Goyle zamachnął się tak potężnie i wymierzył cios tak silny, że przez chwilę bała się, że dostanie rykoszetem. Głośno chrupnął nos, natychmiast pojawiła się krew; młodzieniec zachwiał się wyraźnie, a Sigrun, nie myśląc wiele, doskoczyła do niego, przykładając dłoń, na którą zsunęła rękaw, do ust, aby nie zaczął wrzeszczeć.
- Nie miałeś go zabijać - szepnęła do niego, choć w brązowych tęczówkach pojawiło się uznanie, kąciki ust zadrgały, chcąc się uśmiechnąć; tak potężny nokaut zrobił na niej wrażenie, niewątpliwie. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Skinęła na niego głową, aby przygwoździł młodzieńca do ściany. Sama nie miała na to dość sił; przeciwnik był już osłabiony, lecz mimo wszystko z siłą męskich ramion wielkich szans nie miała.
Kiedy Goyle się nim zajął, unieruchomił, sama sięgnęła do kieszeni, aby wydobyć różdżkę i wycelować nią w chłopaka; oglądnęła się przez ramię, czy nikt za nimi nie szedł, lecz było pusto, a oni, pogrążeni w mroku nocy i ciemności zaułka, nie powinni rzucać się w oczy.
- Jak ci na imię? - spytała od razu; musiała wiedzieć w kogo ma się wcielić. Nie zamierzali przecież puścić go wolno, plan był inny. Padło imię Theon, skinęła głową, zadowolona, że współpracuje, lecz to za mało. - Powiesz nam teraz wszystko, co wiesz na temat Defianta i wierz mi, że nie chcesz, abym ci w tym pomogła - kontynuowała cicho, poważnie, stanowczo, tonem żądającym odpowiedzi; spojrzała wymownie na Caelana. Jeśli chłopak nie zechce współpracować, powinien był się tym zająć.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Okazało się, że jego przewidywania okazały się słuszne; młody marynarz nie zauważył nawet, kiedy Goyle wychynął z wnęki. Nie próbował się nawet bronić, gdy pięść pomknęła w kierunku jego twarzy - złamanie nosa było nieuniknione. Caelan przystanął na chwilę, jak gdyby nie do końca zdając sobie sprawę ze swojej siły, nie podejrzewając, że gruchnął ich ofiarę aż tak mocno. Na szczęście Sigrun nie zwlekała i od razu doskoczyła do zalanego krwią młodzieńca, by zakryć mu usta i powstrzymać od krzyku. Gdyby udało mu się wydać z siebie jakiś dźwięk, zwrócić uwagę znajdujących się wcale nie tak daleko kolegów, mogliby mieć niemałe kłopoty.
W końcu ruszył się, przykucnął przy nich i zwrócił na Rookwood swe trudne do rozczytania spojrzenie, kiedy wypomniała mu siłę ciosu. Nie wyglądała na złą, nie brzmiała, jakby miała do niego pretensje, dlatego pominął to milczeniem. Mieli ważniejsze rzeczy na głowie - chociażby upewnienie się, że ich informator jest w stanie mówić i nie odgryzł sobie języka.
Złapał go za ramiona i docisnął do ściany budynku, by uniemożliwić jakąkolwiek próbę ataku. Marynarz musiał być zaskoczony, obolały, nie podejrzewał go więc o sprawianie wielkich problemów. Co jednak, jeśli poczuje, że jego życie jest zagrożone? Że musi walczyć ze wszystkich sił?
Z początku współpracował, podał swoje imię, później jednak zaczął zwlekać z kolejną odpowiedzią. Goyle nie wiedział, czy to dlatego, że po tak silnym uderzeniu był skołowany, że zbierał myśli, czy może po prostu stawiał opór, nie chciał im pomóc. Rookwood celowała w niego różdżką, musiał czuć, że nie żartują.
- Gadaj - warknął po chwili Caelan, potrząsając przy tym ramionami nieszczęsnego młodzieńca. - Albo złamię też drugą.
Nim jego ofiara zdążyła zadać odpowiednie pytanie, ale jak drugą, co drugą, Goyle zakrył mu usta i wygiął jedną z rąk pod nienaturalnym kątem (wyważony cios). Nawet jeśli nie złamie mu przy tym wspomnianej kończyny, to sprawi taki ból, że skłoni go do dalszej rozmowy. Silnie w to wierzył.
Odkrył mu usta i uderzył lekko w policzek, by przypadkiem dzieciak nie zemdlał im tu przed udzieleniem odpowiednich informacji. O ile oczywiście informacje te posiadał. I wtedy też zaczął mówić, powoli, z trudem, przez łzy - że taki statek zaiste pojawi się w porcie, pojawi się za dwie godziny. Że w najbardziej oddalonej części portu kręci się już zadziwiająco dużo ochroniarzy, którzy mają nadzorować przetransportowywanie bagażu na ląd. Że o jedenastej ma wejść na pokład, by wymienić się z jednym z marynarzy, którzy płynęli do tej pory na Defiancie i przygotować go do dalszej drogi. Że nie wie nic więcej, naprawdę, nie wie nic więcej.
W końcu ruszył się, przykucnął przy nich i zwrócił na Rookwood swe trudne do rozczytania spojrzenie, kiedy wypomniała mu siłę ciosu. Nie wyglądała na złą, nie brzmiała, jakby miała do niego pretensje, dlatego pominął to milczeniem. Mieli ważniejsze rzeczy na głowie - chociażby upewnienie się, że ich informator jest w stanie mówić i nie odgryzł sobie języka.
Złapał go za ramiona i docisnął do ściany budynku, by uniemożliwić jakąkolwiek próbę ataku. Marynarz musiał być zaskoczony, obolały, nie podejrzewał go więc o sprawianie wielkich problemów. Co jednak, jeśli poczuje, że jego życie jest zagrożone? Że musi walczyć ze wszystkich sił?
Z początku współpracował, podał swoje imię, później jednak zaczął zwlekać z kolejną odpowiedzią. Goyle nie wiedział, czy to dlatego, że po tak silnym uderzeniu był skołowany, że zbierał myśli, czy może po prostu stawiał opór, nie chciał im pomóc. Rookwood celowała w niego różdżką, musiał czuć, że nie żartują.
- Gadaj - warknął po chwili Caelan, potrząsając przy tym ramionami nieszczęsnego młodzieńca. - Albo złamię też drugą.
Nim jego ofiara zdążyła zadać odpowiednie pytanie, ale jak drugą, co drugą, Goyle zakrył mu usta i wygiął jedną z rąk pod nienaturalnym kątem (wyważony cios). Nawet jeśli nie złamie mu przy tym wspomnianej kończyny, to sprawi taki ból, że skłoni go do dalszej rozmowy. Silnie w to wierzył.
Odkrył mu usta i uderzył lekko w policzek, by przypadkiem dzieciak nie zemdlał im tu przed udzieleniem odpowiednich informacji. O ile oczywiście informacje te posiadał. I wtedy też zaczął mówić, powoli, z trudem, przez łzy - że taki statek zaiste pojawi się w porcie, pojawi się za dwie godziny. Że w najbardziej oddalonej części portu kręci się już zadziwiająco dużo ochroniarzy, którzy mają nadzorować przetransportowywanie bagażu na ląd. Że o jedenastej ma wejść na pokład, by wymienić się z jednym z marynarzy, którzy płynęli do tej pory na Defiancie i przygotować go do dalszej drogi. Że nie wie nic więcej, naprawdę, nie wie nic więcej.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Caelan Goyle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Zaplanowana przez nich pułapka bynajmniej nie była finezyjna, czy wymyślna, lecz nie mieli do czynienia z przebiegłym lisem, a z prostym marynarzem, do tego szczylem, któremu z całą pewnością brakowało doświadczenia; jego strata, ich zysk. Nieistotny był sposób, liczył się przecież efekt; musieli wyciągnąć z niego niezbędne informacja - nieważne jak. Sigrun była gotowa posunąć się naprawdę daleko, choć lokalizacja temu nie sprzyjała. Istniało ryzyko, że ktoś pojawi się w tym ciemnym zaułku, bądź co gorsza - zaczną go szukać, nim Goyle z nim skończy; bo to właśnie on wiódł póki co tu prym. Skutecznie unieruchomił młodzieńca, przyparł go do ściany, pozbawiając możliwości ucieczki. Chłopak miał twarz zalaną krwią, spojrzenie niezbyt przytomne, zwłaszcza gdy spojrzał na wycelowaną w niego różdżkę, której Sigrun nie opuściła ani na moment. Nie rzucała jednak jeszcze zaklęć; Goyle dobrze sobie radził, a siła jego ciosów robiła na niej wrażenie. Dłoń na ustach stłumiła wycie bólu, gdy mocno wygiął mu rękę pod nienaturalnym kątem; nie usłyszała trzasku łamanych kości, lecz miała dziwną pewność, że było blisko, a zarazem nadzieję, że ból kończyny uniemożliwi mu korzystanie z różdżki - choć do tego dopuścić nie zamierzali.
W końcu zaczął mówić, wyjawiając im cenne informacje, które starała się dokładnie zapamiętać, zapisać w pamięci każde słowo; przez kilka chwil zaczęła się zastanawiać, czy doprowadzanie go do podobnego stanu było dobrym pomysłem - mogła spróbować chłopaka wziąć pod władanie klątwą Imperio, lecz chwilowo wolała nie ryzykować. Ich zadanie było zbyt ważne, aby podejmować ryzyko ćwiczeń.
- Świetnie - podsumowała cicho, gdy chłopak zakończył swój łzawy wywód; obdarzyła go wzgardliwym dla słabości jego charakteru spojrzeniem. W głowie miała już inny plan - A teraz rozbierz się albo odetnę ci rękę. Albo nogę. Słyszałam o jednym piracie bez nogi - zażądała władczo, a kącik ust uniósł się w kpiącym uśmiechu. Potrzebowała jego szaty, aby się w nie przebrać - i w niego zmienić, ale to miało nastąpić dopiero, gdy skutecznie unieruchomią.
Spojrzała znacząco na Caelana, aby cofnął rękę i pozwolił mu pozbyć się szaty; na jego twarzy malowało się niezrozumienie, lecz po chwili wahania uczynił to - najwyraźniej wolał nie ryzykować.
Sigrun zaczekała cierpliwie, a kiedy szata poplamiona krwią - której zamierzała za chwilę pozbyć się zaklęciem - opadła na ziemie, zacisnęła palce na różdżce mocniej i wyrzekła spokojnie: - Petrificus Totalus!
W końcu zaczął mówić, wyjawiając im cenne informacje, które starała się dokładnie zapamiętać, zapisać w pamięci każde słowo; przez kilka chwil zaczęła się zastanawiać, czy doprowadzanie go do podobnego stanu było dobrym pomysłem - mogła spróbować chłopaka wziąć pod władanie klątwą Imperio, lecz chwilowo wolała nie ryzykować. Ich zadanie było zbyt ważne, aby podejmować ryzyko ćwiczeń.
- Świetnie - podsumowała cicho, gdy chłopak zakończył swój łzawy wywód; obdarzyła go wzgardliwym dla słabości jego charakteru spojrzeniem. W głowie miała już inny plan - A teraz rozbierz się albo odetnę ci rękę. Albo nogę. Słyszałam o jednym piracie bez nogi - zażądała władczo, a kącik ust uniósł się w kpiącym uśmiechu. Potrzebowała jego szaty, aby się w nie przebrać - i w niego zmienić, ale to miało nastąpić dopiero, gdy skutecznie unieruchomią.
Spojrzała znacząco na Caelana, aby cofnął rękę i pozwolił mu pozbyć się szaty; na jego twarzy malowało się niezrozumienie, lecz po chwili wahania uczynił to - najwyraźniej wolał nie ryzykować.
Sigrun zaczekała cierpliwie, a kiedy szata poplamiona krwią - której zamierzała za chwilę pozbyć się zaklęciem - opadła na ziemie, zacisnęła palce na różdżce mocniej i wyrzekła spokojnie: - Petrificus Totalus!
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 75
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 75
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Odczuł ulgę, kiedy okazało się, że wskazany przez Rookwood marynarz faktycznie był w posiadaniu interesujących ich informacji. Miała nosa, musiał jej to przyznać. Co więcej, młodzieniec, którego przesłuchiwali, nie sprawił im - jak do tej pory - żadnych problemów. Caelan odczytywał to jako uśmiech przewrotnego losu; przecież coś w końcu musiało pójść nie tak, coś musiało się skomplikować, więc jeśli nie teraz, to z pewnością na pokładzie tego przeklętego Defianta.
Nie odczuwał wyrzutów sumienia, kiedy wyginał jego rękę, sprawiając mu tym samym niemały ból. Robił to już tyle razy, że zdążył się uodpornić na łzy bólu, na stłumione krzyki rozpaczy swych ofiar. Co więcej, witał je z ulgą. Im bardziej bolało, im mocniej się wyrywali, tym większą miał szansę na sprawne zakończenie sprawy - czy to na otrzymanie pożądanych informacji, czy na zmuszenie rozmówcy, by zmienił swe postępowanie.
Słuchał go w milczeniu, nie ponaglając już, ani nie przerywając - zapamiętywał słowo po słowie, konfrontując je z posiadanymi do tej pory informacjami, powoli układając w głowie plan dalszego działania. Wpierw jednak musieli upewnić się, że nie potrzebują go już i mogą przejść do kolejnego kroku.
Ciągle przy nim kucał, upewniając się, że nie zacznie krzyczeć i wzywać pomocy, gdy Rookwood zażądała ubrań. I musiał jej to przyznać, zażądała ich w dosyć ekstrawagancki sposób. Wymienił z nią porozumiewawcze spojrzenie, później spojrzał na ledwo przytomnego młodzieńca.
- Tylko bez sztuczek - warknął, choć nie podejrzewał, by marynarz zaczął coś kombinować. Opadał z sił. Musiał się ich bać.
Zajęło mu to chwilę, nim rozebrał się ze swych zakrwawionych szat; wykrzywiona ręka tylko utrudniała zadanie, lecz Goyle nie miał zamiaru pomagać. Zgodnie ze słowami marynarza, mogli sobie pozwolić na chwilę zwłoki. Caelan splunął gdzieś na bok, nie mogąc znieść widoku mazgającego się dzieciaka. Na szczęście Rookwood nie zwlekała - od razu, jak tylko zdjął on swoje ubrania, spetryfikowała go, uwieczniając na jego twarzy grymas strachu wymieszanego z bólem i upokorzeniem.
Goyle kiwnął jej krótko głową, bez słów próbując okazać wdzięczność; wszystko szło zgodnie z planem, wspaniale. Wiedział, że musiała teraz oczyścić uzyskane w ten sposób szaty, a następnie założyć je na siebie, toteż stanął tuż przy bezwładnym marynarzu i skupił na nim wzrok, w ten sposób pozwalając jej na spokojną zmianę ubrań, chociażby we wnęce, której użył wcześniej do zasadzki. Trudno powiedzieć, czy ostały się w nim pewne podstawy dobrego wychowania, czy po prostu nie chciał się rozkojarzać w trakcie tak ważnej misji.
Wzniósł różdżkę i skierował ją w stronę informatora.
- Obliviate - mruknął cicho, mając nadzieję, że zaklęcie się powiedzie, a leżący u jego stóp marynarz zapomni o wszystkim, czego do tej pory doświadczył.
Nie odczuwał wyrzutów sumienia, kiedy wyginał jego rękę, sprawiając mu tym samym niemały ból. Robił to już tyle razy, że zdążył się uodpornić na łzy bólu, na stłumione krzyki rozpaczy swych ofiar. Co więcej, witał je z ulgą. Im bardziej bolało, im mocniej się wyrywali, tym większą miał szansę na sprawne zakończenie sprawy - czy to na otrzymanie pożądanych informacji, czy na zmuszenie rozmówcy, by zmienił swe postępowanie.
Słuchał go w milczeniu, nie ponaglając już, ani nie przerywając - zapamiętywał słowo po słowie, konfrontując je z posiadanymi do tej pory informacjami, powoli układając w głowie plan dalszego działania. Wpierw jednak musieli upewnić się, że nie potrzebują go już i mogą przejść do kolejnego kroku.
Ciągle przy nim kucał, upewniając się, że nie zacznie krzyczeć i wzywać pomocy, gdy Rookwood zażądała ubrań. I musiał jej to przyznać, zażądała ich w dosyć ekstrawagancki sposób. Wymienił z nią porozumiewawcze spojrzenie, później spojrzał na ledwo przytomnego młodzieńca.
- Tylko bez sztuczek - warknął, choć nie podejrzewał, by marynarz zaczął coś kombinować. Opadał z sił. Musiał się ich bać.
Zajęło mu to chwilę, nim rozebrał się ze swych zakrwawionych szat; wykrzywiona ręka tylko utrudniała zadanie, lecz Goyle nie miał zamiaru pomagać. Zgodnie ze słowami marynarza, mogli sobie pozwolić na chwilę zwłoki. Caelan splunął gdzieś na bok, nie mogąc znieść widoku mazgającego się dzieciaka. Na szczęście Rookwood nie zwlekała - od razu, jak tylko zdjął on swoje ubrania, spetryfikowała go, uwieczniając na jego twarzy grymas strachu wymieszanego z bólem i upokorzeniem.
Goyle kiwnął jej krótko głową, bez słów próbując okazać wdzięczność; wszystko szło zgodnie z planem, wspaniale. Wiedział, że musiała teraz oczyścić uzyskane w ten sposób szaty, a następnie założyć je na siebie, toteż stanął tuż przy bezwładnym marynarzu i skupił na nim wzrok, w ten sposób pozwalając jej na spokojną zmianę ubrań, chociażby we wnęce, której użył wcześniej do zasadzki. Trudno powiedzieć, czy ostały się w nim pewne podstawy dobrego wychowania, czy po prostu nie chciał się rozkojarzać w trakcie tak ważnej misji.
Wzniósł różdżkę i skierował ją w stronę informatora.
- Obliviate - mruknął cicho, mając nadzieję, że zaklęcie się powiedzie, a leżący u jego stóp marynarz zapomni o wszystkim, czego do tej pory doświadczył.
paint me as a villain
Ostatnio zmieniony przez Caelan Goyle dnia 12.08.18 11:08, w całości zmieniany 1 raz
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Caelan Goyle' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 99
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 99
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Wcale nie była pewna, czy porwany przez nich marynarz okaże się tym właściwym; sporo ryzykowali, narażając się na niepotrzebną uwagę innych, co mogłoby skazać całą ich misję na niepowodzenie - a co byłoby wtedy? O tym wolała nie myśleć. Sterczeć jednak w miejscu nie mogli, należało podjąć ryzyko, a przed tym Rookwood nie wahała się nigdy. Los jednak zdecydował się do nich uśmiechnąć i póki co wszystko szło w dobrym kierunku; wiedzieli już o tym, kiedy Defiant dobije do portu, teraz pozostawał problem dostania się do niego. Gdyby tylko Goyle uznał za stosowne, aby poinformować ją wcześniej, może i zaczęłaby szukać pelerynek-niewidek; były dużym wydatkiem, a działały wyjtątkowo krótko, lecz jeśli tylko miałyby zaważyć na powodzeniu tej akcji - byłoby warto i nie wahałaby się. Nie mieli jednak pod ręką płaszczy z włosiem demimoza, musieli radzić sobie inaczej.
Rookwood miała już na to pomysł; Goyle najpewniej też, skoro już wspomniał o jej darze, który mógłby okazać się w tym momencie przydatny.
Beznamiętnie obserwowała poczynania Caelana w stosunku do młodzieńca; był brutalny, to dobrze. Działać musieli bezwzględnie i bez wahania. Wkrótce potem szata opadła na ziemię, a ona uniosła różdżkę. Inkantację zaklęcia wyrzekła bez zawahania, ruch nadgarstka był bezbłędny; promień zaklęcia ugodził chłopaka prosto w pierś, a wówczas zesztywniał cały, pomimo bólu, wyprostował się jak struna. Uszkodzone ręce opadły wzdłuż ciała, a on runął na ziemię jak długi.
Nie zwlekała. Nie odezwała się też wcale, gdy przeszła głębiej w zaułek i zaczęła ściągać własną szatę; najpewniej w innej sytuacji z pełnych ust wyrwałby się kpiący komentarz, lecz teraz - nie było na to miejsca. Musieli pozostać skupieni i skoncentrowani. Bardzo szybko pozbyła się własnego ubrania, a wciągnęła na siebie męskie, wciąż brudne od krwi; zajmie się tym za chwilę,
Jasność i moc promienia zaklęcia Caelana, które miało odebrać marynarzowi pamięć o nich, były dość jasne i silne, by pozwolić im sądzić, iż się powiodło. Nie mogli ryzykować, że ktoś go odnajdzie i o wszystkim opowie; nawet jeśli ktoś zdecyduje się tędy przejdź i natknie się na spetryfikowane, zakrwawione ciało - nie wypapla nic.
- Trzeba go ukryć - mruknęła cicho do Caelana. - Ale czekaj. Muszę mu się przyjrzeć - przykucnęła przy leżącym chłopaku; kilka chwil uważnie studiowała rysy jego twarzy, kształt nosa, ust, uszu.
Przemiana w mężczyznę zawsze była dla niej trudna, choć nie niewykonalna; kobiece twarze zmieniała z łatwością, lecz pozbycie się miękkości rys twarzy, piersi, zwężenie bioder - to było już znacznie trudniejsze. Sigrun zmrużyła oczy i wytężyła siłę woli na tym, aby zmusić ciało do transmutacji i - zmiany w leżącego chłopaka.
| bonus z genetyki +14
Rookwood miała już na to pomysł; Goyle najpewniej też, skoro już wspomniał o jej darze, który mógłby okazać się w tym momencie przydatny.
Beznamiętnie obserwowała poczynania Caelana w stosunku do młodzieńca; był brutalny, to dobrze. Działać musieli bezwzględnie i bez wahania. Wkrótce potem szata opadła na ziemię, a ona uniosła różdżkę. Inkantację zaklęcia wyrzekła bez zawahania, ruch nadgarstka był bezbłędny; promień zaklęcia ugodził chłopaka prosto w pierś, a wówczas zesztywniał cały, pomimo bólu, wyprostował się jak struna. Uszkodzone ręce opadły wzdłuż ciała, a on runął na ziemię jak długi.
Nie zwlekała. Nie odezwała się też wcale, gdy przeszła głębiej w zaułek i zaczęła ściągać własną szatę; najpewniej w innej sytuacji z pełnych ust wyrwałby się kpiący komentarz, lecz teraz - nie było na to miejsca. Musieli pozostać skupieni i skoncentrowani. Bardzo szybko pozbyła się własnego ubrania, a wciągnęła na siebie męskie, wciąż brudne od krwi; zajmie się tym za chwilę,
Jasność i moc promienia zaklęcia Caelana, które miało odebrać marynarzowi pamięć o nich, były dość jasne i silne, by pozwolić im sądzić, iż się powiodło. Nie mogli ryzykować, że ktoś go odnajdzie i o wszystkim opowie; nawet jeśli ktoś zdecyduje się tędy przejdź i natknie się na spetryfikowane, zakrwawione ciało - nie wypapla nic.
- Trzeba go ukryć - mruknęła cicho do Caelana. - Ale czekaj. Muszę mu się przyjrzeć - przykucnęła przy leżącym chłopaku; kilka chwil uważnie studiowała rysy jego twarzy, kształt nosa, ust, uszu.
Przemiana w mężczyznę zawsze była dla niej trudna, choć nie niewykonalna; kobiece twarze zmieniała z łatwością, lecz pozbycie się miękkości rys twarzy, piersi, zwężenie bioder - to było już znacznie trudniejsze. Sigrun zmrużyła oczy i wytężyła siłę woli na tym, aby zmusić ciało do transmutacji i - zmiany w leżącego chłopaka.
| bonus z genetyki +14
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 76
'k100' : 76
Wyspa Achill
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia