Scribbulus - artykuły piśmiennicze
AutorWiadomość
Scribbulus - artykuły piśmiennicze
Scribbulus to ciasny sklepik z artykułami papierniczymi. Sprawia niegościnne wrażenie z powodu ciemnej, ogołoconej wystawy, lecz kiedy wejdzie się do środka... Czuje się magię, która tak jak wszechobecny kurz przesyca powietrze, starego sprzedawcę, a także klientów, tchnąc w nich dodatkową porcję niezwykłości. W sklepiku można kupić pióra - od najzwyklejszych, gęsich, przez luksusowe orle, aż po nowinki techniczne - samopiszące, samosprawdzające oraz najbardziej pożądane przez studentów Hogwartu: samoodpowiadające. Oprócz tego, dostępny tam jest wybór atramentu (zwykły, kolorowy, zmieniający barwę podczas notowania, pachnący jak ulubione owoce piszącego), ozdobne kałamarze, pergamin (zwykły lub z papieru czerpanego), notesy i eleganckie dzienniki oprawione w smoczą skórę. Scribbulus oferuje ponadto przyciski do papieru, pieczęci (wykonywane na specjalne zlecenie), lak, a nawet takie towary, jak sztuczne łzy... przydatne przy dekorowaniu listu do kochanki.
start!
Ciepły, lipcowy wiatr unosił delikatnie jej włosy, powodując, że wciąż zmuszona była je przygładzać, by wpadające do oczu kosmyki nie stały się przyczyną mało przyjemnego lądowania na chodniku. Należałoby się mocno zastanowić, kiedy po raz ostatni jej fryzura doświadczyła czegoś więcej niż kilku niedbałych pociągnięć grzebieniem, jednak na liście zmartwień Daisy ta pozycja figurowała zdecydowanie nisko. Z rezygnacją odgarnęła raz jeszcze kasztanowy kosmyk, który od dobrych kilkunastu sekund tańczył na wietrze tuż przed jej nosem, by w następnej chwili prawie zderzyć się z jakąś wiekową czarownicą. Umknęła szybko przed oburzonym wzrokiem staruszki, która już otwierała usta, żeby w kwiecistych słowach podzielić się z Daisy swoim niezadowoleniem. Na szczęście jej reprymendę porwał wiatr, śmiech i głosy innych przechodniów, więc Daisy z ulgą i z rosnącą dumą odnotowała w myślach pierwszy tego dnia, drobny sukces życiowy.
Minąwszy kilka sklepów, obejrzała się przezornie za siebie, ale gąszcz czarodziejów zdążył już połknąć wiekową damę, która - zdaniem Daisy - na pewno skrupulatnie planowała opowiedzenie swoim równie zasuszonym przyjaciółkom historii o tym, jak niziutka i drobna Daisy w morderczym szale rzuciła się na nią, nieomal powalając. Panna Warbeck posłała w przestrzeń lekki uśmieszek, który tylko nieznacznie wykrzywił kąciki jej ust, a potem na nowo podjęła zmagania z lawirowaniem pomiędzy przechodniami, tym razem starając się już na nikogo nie wpaść. Wzrok Daisy przesuwał się uważnie po szyldach sklepów; choć zaglądała na Ulicę Pokątną częściej niż często, w jej oczach to miejsce zmieniało się jak w kalejdoskopie i nigdy nie była pewna, czy idzie w dobrym kierunku. Gdyby ktoś przyjrzał się Daisy uważnie, na pewno dostrzegłby iskierkę dziecięcego podekscytowania, która migała wesoło, choć prawie niezauważalnie w jej lekko rozmarzonym spojrzeniu. Ulica Pokątna była dla ukrytego w niej dziecka esencją magicznego świata. Nie potrafiła pod tym względem spoważnieć i bez większego zainteresowania spojrzeć na różnobarwne puszki pigmejskie w witrynie jednego ze sklepów. Interesował ją każdy szczegół.
Wyprzedziła grupkę dyskutujących o czymś żwawo mężczyzn i ku swemu zdziwieniu znalazła się dokładnie tam, gdzie chciała - tuż przed niebieskimi drzwiami Sribbulusa. Bez wahania weszła do środka, wdychając znajome, pełne kurzu powietrze, w którym pobrzmiewał też zapach starych ksiąg, skóry i papieru. Ciasne cztery ściany sklepiku kojarzyły jej się z długimi minutami (godzinami?), jakie spędzała tu za każdym razem, gdy stan jej portfela informował ją, że może sprawić sobie kolejne pióro do swojej kolekcji. Obdarzyła tęsknym spojrzeniem obiekty westchnień i ze szczerym żalem odwróciła wzrok; tym razem Daisy przybyła tu tylko po atrament, a woląc nie kusić losu, zabrała wyliczoną sumę pieniędzy. Nie potrzebowała wielkich pokładów kreatywności, by wyobrazić sobie, jak mogłaby skończyć się wizyta w Sribbulusie, gdyby miała przy sobie więcej pieniędzy.
W sklepie kręciło się kilku klientów, jednak nie zwróciła na nich najmniejszej uwagi, kierując się w stronę półki z butelkami atramentu. Chwyciwszy jedną z nich, z zachwytem spojrzała na cienką warstwę kurzu pokrywającą ciemnogranatowe szkło, która natychmiast wzbiła się lekko w powietrze, by dołączyć do pozostałych wirujących w nim drobinek. Dopiero wtedy oczom Daisy ukazała się etykieta - atrament niezmywalny. Wzdychając w myślach nad swoim gapiostwem, odwróciła się z zamiarem odłożenia buteleczki na właściwe miejsce i znalezienia właściwej.
Wtedy nastąpiła tragedia.
Jej beztrosko wyciągnięta dłoń zahaczyła o coś, a zdezorientowane palce wypuściły buteleczkę. Panna Warbeck z przerażeniem w oczach spoglądała, jak to samo ciemnogranatowe szkło, nad którym zachwycała się dosłownie kilka sekund wcześniej, uderza o kant jednej z półek i zamienia się w drobne, ostre okruchy. Nie był to jednak koniec dramatu; atrament chlusnął nie tylko na podłogę, ale i na koszulę jakiegoś czarodzieja, który nagle zmaterializował się tuż przed Daisy, wprawiając ją w jeszcze większą rozpacz.
- PRZEPRASZAM! - pisnęła, a jedenaście liter i trzy sylaby rozbrzmiały w niewielkiej przestrzeni sklepu, ściągając na nią uwagę pozostałych klientów. Poczerwieniała na twarzy i podniosła wzrok, gotowa zmierzyć się z przypuszczalnym gniewem mężczyzny, który prawdopodobnie już nigdy nie miał założyć tej koszuli. W tym samym momencie coś obudziło się w jej pamięci, otworzyło najpierw jedno zaspane oko, potem drugie, z ciekawością rozglądając się na wszystkie strony. - Och, to ty.
Ciepły, lipcowy wiatr unosił delikatnie jej włosy, powodując, że wciąż zmuszona była je przygładzać, by wpadające do oczu kosmyki nie stały się przyczyną mało przyjemnego lądowania na chodniku. Należałoby się mocno zastanowić, kiedy po raz ostatni jej fryzura doświadczyła czegoś więcej niż kilku niedbałych pociągnięć grzebieniem, jednak na liście zmartwień Daisy ta pozycja figurowała zdecydowanie nisko. Z rezygnacją odgarnęła raz jeszcze kasztanowy kosmyk, który od dobrych kilkunastu sekund tańczył na wietrze tuż przed jej nosem, by w następnej chwili prawie zderzyć się z jakąś wiekową czarownicą. Umknęła szybko przed oburzonym wzrokiem staruszki, która już otwierała usta, żeby w kwiecistych słowach podzielić się z Daisy swoim niezadowoleniem. Na szczęście jej reprymendę porwał wiatr, śmiech i głosy innych przechodniów, więc Daisy z ulgą i z rosnącą dumą odnotowała w myślach pierwszy tego dnia, drobny sukces życiowy.
Minąwszy kilka sklepów, obejrzała się przezornie za siebie, ale gąszcz czarodziejów zdążył już połknąć wiekową damę, która - zdaniem Daisy - na pewno skrupulatnie planowała opowiedzenie swoim równie zasuszonym przyjaciółkom historii o tym, jak niziutka i drobna Daisy w morderczym szale rzuciła się na nią, nieomal powalając. Panna Warbeck posłała w przestrzeń lekki uśmieszek, który tylko nieznacznie wykrzywił kąciki jej ust, a potem na nowo podjęła zmagania z lawirowaniem pomiędzy przechodniami, tym razem starając się już na nikogo nie wpaść. Wzrok Daisy przesuwał się uważnie po szyldach sklepów; choć zaglądała na Ulicę Pokątną częściej niż często, w jej oczach to miejsce zmieniało się jak w kalejdoskopie i nigdy nie była pewna, czy idzie w dobrym kierunku. Gdyby ktoś przyjrzał się Daisy uważnie, na pewno dostrzegłby iskierkę dziecięcego podekscytowania, która migała wesoło, choć prawie niezauważalnie w jej lekko rozmarzonym spojrzeniu. Ulica Pokątna była dla ukrytego w niej dziecka esencją magicznego świata. Nie potrafiła pod tym względem spoważnieć i bez większego zainteresowania spojrzeć na różnobarwne puszki pigmejskie w witrynie jednego ze sklepów. Interesował ją każdy szczegół.
Wyprzedziła grupkę dyskutujących o czymś żwawo mężczyzn i ku swemu zdziwieniu znalazła się dokładnie tam, gdzie chciała - tuż przed niebieskimi drzwiami Sribbulusa. Bez wahania weszła do środka, wdychając znajome, pełne kurzu powietrze, w którym pobrzmiewał też zapach starych ksiąg, skóry i papieru. Ciasne cztery ściany sklepiku kojarzyły jej się z długimi minutami (godzinami?), jakie spędzała tu za każdym razem, gdy stan jej portfela informował ją, że może sprawić sobie kolejne pióro do swojej kolekcji. Obdarzyła tęsknym spojrzeniem obiekty westchnień i ze szczerym żalem odwróciła wzrok; tym razem Daisy przybyła tu tylko po atrament, a woląc nie kusić losu, zabrała wyliczoną sumę pieniędzy. Nie potrzebowała wielkich pokładów kreatywności, by wyobrazić sobie, jak mogłaby skończyć się wizyta w Sribbulusie, gdyby miała przy sobie więcej pieniędzy.
W sklepie kręciło się kilku klientów, jednak nie zwróciła na nich najmniejszej uwagi, kierując się w stronę półki z butelkami atramentu. Chwyciwszy jedną z nich, z zachwytem spojrzała na cienką warstwę kurzu pokrywającą ciemnogranatowe szkło, która natychmiast wzbiła się lekko w powietrze, by dołączyć do pozostałych wirujących w nim drobinek. Dopiero wtedy oczom Daisy ukazała się etykieta - atrament niezmywalny. Wzdychając w myślach nad swoim gapiostwem, odwróciła się z zamiarem odłożenia buteleczki na właściwe miejsce i znalezienia właściwej.
Wtedy nastąpiła tragedia.
Jej beztrosko wyciągnięta dłoń zahaczyła o coś, a zdezorientowane palce wypuściły buteleczkę. Panna Warbeck z przerażeniem w oczach spoglądała, jak to samo ciemnogranatowe szkło, nad którym zachwycała się dosłownie kilka sekund wcześniej, uderza o kant jednej z półek i zamienia się w drobne, ostre okruchy. Nie był to jednak koniec dramatu; atrament chlusnął nie tylko na podłogę, ale i na koszulę jakiegoś czarodzieja, który nagle zmaterializował się tuż przed Daisy, wprawiając ją w jeszcze większą rozpacz.
- PRZEPRASZAM! - pisnęła, a jedenaście liter i trzy sylaby rozbrzmiały w niewielkiej przestrzeni sklepu, ściągając na nią uwagę pozostałych klientów. Poczerwieniała na twarzy i podniosła wzrok, gotowa zmierzyć się z przypuszczalnym gniewem mężczyzny, który prawdopodobnie już nigdy nie miał założyć tej koszuli. W tym samym momencie coś obudziło się w jej pamięci, otworzyło najpierw jedno zaspane oko, potem drugie, z ciekawością rozglądając się na wszystkie strony. - Och, to ty.
Gość
Gość
Mieszkanie na szeroko pojętym odludziu ma całkiem sporo plusów. Po pierwsze liczba mieszkańców jest bardzo mocno zredukowana. Zmniejsza to liczbę potencjalnych sąsiadów, którzy chcą pożyczyć cukier do wypieków do minimum. Ciężko usłyszeć też kłótnie kochanków i towarzyszące im trzaski rozbijanych talerzy, gdy domy są oddalone od siebie kilka ładnych kilometrów. Nie trzeba też mówić często dzień dobry, bo kto witałby się z tą samą osobą pięć razy dziennie? No fakt, akurat takich ludzi znam. Po drugie, świeże powietrze. Nie ma nic lepszego niż zapach rześkiego, porannego zefiru, który nadlatuje od ogromnych połaci wrzosowisk, łąk czy lasów. Prawdziwa idylla, naprawdę polecam. Po trzecie, zwierzęta. Nie, nie jestem zoofilem, wypraszam sobie takie insynuacje. Hodowla testrali to naprawdę świetna robota, jeśli kocha się swoją pracę. Poza tym mój pies może się porządnie wybiegać samemu, a ja nie muszę wyprowadzać go na smyczy na każde siusiu. To duży chłopczyk, sam decyduje, kiedy chce wyjść za potrzebą. Poza tym może się umyć w pobliskim, krystalicznie czystym strumyku, a mnie oszczędza dużo użerania się z tą wielką bestią, która ledwo mieści się do wanny. Jednak karma nie należy do najmilszych kobiet, są więc też minusy małomiasteczkowego życia. Na pierwszym miejscu stawiam błoto, a latem pył. Lepi się do wszystkiego i jest dosłownie wszędzie, zwłaszcza, gdy świeci słoneczko. Dziękujmy Merlinowi za deszczowy klimat w Anglii. Pozycję o oczko niżej, a właściwie ex aequo plasują się kobiety. Jednonocna przygoda jest tu praktycznie niemożliwa, bo prawdopodobieństwo, że wpadniesz na niechcianą niewiastę w centrum jest stuprocentowe. Kolejną niedogodnością jest brak sklepów. Może niecałkowity, produkty pierwszej potrzeby łatwo można kupić w centrum miasteczka, ale nie wszystko. Na przykład pióra i tuszu tutaj nie uświadczysz. Dlatego błogosławieństwem jest Londyn, a konkretnie ulica Pokątna. Dzisiejszy dzień został wybrany dniem uzupełniania braku zapasów. Poza tym należy wychodzić do ludzi zanim zdziwaczeje się do reszty.
Mogłem trochę skłamać, lubię ciszę i spokój, ale jestem londyńczykiem z krwi i kości. Smog, tłum i hałas mam we krwi, czuję się tu jak ryba w wodzie. Bez problemu lawiruję między pochłoniętymi myślami czarodziejami, matkami, które z rozpaczą na twarzy szukają swych pociech czy kieszonkowcami. Naprawdę nie radzę mnie okradać, prędzej sam zabiorę sakiewkę złodziejaszkowi, jestem dobry, to nie przechwałki tylko samoświadomość.
Odebrałem już wszystkie sprawunki, na liście pozostaje tylko jedno miejsce, którego jednocześnie nie znoszą i ubóstwiam. Scribbulus to naprawdę świetny sklep, zawsze znajduję wszystko, czego szukam. Jest jednak dosyć mały, co prowokuje niepotrzebne interakcje z pozostałymi klientami i stawia mnie w niezręcznych sytuacjach ze względu na moje gabaryty. Inną sprawą jest to, że przypomina mi to moje lekcje pisania. Jako dzieciak chodziłem z praktycznie granatowymi od tuszu dłońmi. Tak, ja i pióro długi czas nie byliśmy przyjaciółmi. Czas jednak mija, a ja piszę naprawdę sporo listów, tym bardziej, od kiedy to najlepszy sposób kontaktu ze mną. Kolejny minus dla odludzia.
Wszystko przebiega sprawnie, niczego nie zwaliłem, pióro wybrałem bez większych problemów. Został mi tylko tusz, mój największy wróg. Jednak los postanowił jak zwykle ze mnie zakpić. Nie mam nawet czasu, żeby wyciągnąć różdżkę i zareagować. Jakaś dziewczyna wyjątkowo efektowanie roztrzaskuje buteleczkę z tuszem, której zawartość ląduje dokładnie na mojej koszuli. Dobrze, że wybrałem dziś czarną, plamy nie będzie tak widać.
- Mogło być gorzej – odpowiadam z rozbawieniem, przyglądając się jej poczerwieniałemu licu. I nagle jakaś klepka wskakuje na właściwie miejsce, a kolejne słowa nieznajomej to potwierdzają. Znam tę uroczą osóbkę, jakby inaczej. – Tak, to ja. A przede mną Daisy Warbeck, na oko jakieś sto sześćdziesiąt centymetrów czystego pecha.
Mogłem trochę skłamać, lubię ciszę i spokój, ale jestem londyńczykiem z krwi i kości. Smog, tłum i hałas mam we krwi, czuję się tu jak ryba w wodzie. Bez problemu lawiruję między pochłoniętymi myślami czarodziejami, matkami, które z rozpaczą na twarzy szukają swych pociech czy kieszonkowcami. Naprawdę nie radzę mnie okradać, prędzej sam zabiorę sakiewkę złodziejaszkowi, jestem dobry, to nie przechwałki tylko samoświadomość.
Odebrałem już wszystkie sprawunki, na liście pozostaje tylko jedno miejsce, którego jednocześnie nie znoszą i ubóstwiam. Scribbulus to naprawdę świetny sklep, zawsze znajduję wszystko, czego szukam. Jest jednak dosyć mały, co prowokuje niepotrzebne interakcje z pozostałymi klientami i stawia mnie w niezręcznych sytuacjach ze względu na moje gabaryty. Inną sprawą jest to, że przypomina mi to moje lekcje pisania. Jako dzieciak chodziłem z praktycznie granatowymi od tuszu dłońmi. Tak, ja i pióro długi czas nie byliśmy przyjaciółmi. Czas jednak mija, a ja piszę naprawdę sporo listów, tym bardziej, od kiedy to najlepszy sposób kontaktu ze mną. Kolejny minus dla odludzia.
Wszystko przebiega sprawnie, niczego nie zwaliłem, pióro wybrałem bez większych problemów. Został mi tylko tusz, mój największy wróg. Jednak los postanowił jak zwykle ze mnie zakpić. Nie mam nawet czasu, żeby wyciągnąć różdżkę i zareagować. Jakaś dziewczyna wyjątkowo efektowanie roztrzaskuje buteleczkę z tuszem, której zawartość ląduje dokładnie na mojej koszuli. Dobrze, że wybrałem dziś czarną, plamy nie będzie tak widać.
- Mogło być gorzej – odpowiadam z rozbawieniem, przyglądając się jej poczerwieniałemu licu. I nagle jakaś klepka wskakuje na właściwie miejsce, a kolejne słowa nieznajomej to potwierdzają. Znam tę uroczą osóbkę, jakby inaczej. – Tak, to ja. A przede mną Daisy Warbeck, na oko jakieś sto sześćdziesiąt centymetrów czystego pecha.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czysta groza sytuacji przejęła nad nią kontrolę, przywołując na zaczerwienioną twarz Daisy jeszcze większe plamy szkarłatu, a w szeroko otwartych oczach malując mieszankę nostalgii, może złości, a przede wszystkim zaskoczenia. Gdyby stała obok i przyglądała się samej sobie (tak jak pozostała część sklepu), na pewno uznałaby, że wygląda zabawnie; filigranowa czarownica z otwartą buzią, zadzierająca mężnie głowę, by piorunować wciąż tym samym zaskoczonym spojrzeniem czarodzieja wyższego od niej o dobre dwadzieścia centymetrów. Troska o rozbitą buteleczkę i wsiąkający beztrosko w podłogę atrament ulotniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (chociaż wystarczyły tylko niezdarne palce Daisy). W głowie panny Warbeck zakwitały właśnie pierwsze kwiaty wspomnień, które ukryła w sobie tak głęboko, że nie spodziewała się, by kiedykolwiek miały do niej powrócić. Jej oczy badały każdy cal twarzy właściciela poszkodowanej koszuli, serce próbowało wmówić, że to pomyłka, a rozum z typową dla siebie ironią wytykał wszystkie szczegóły wyglądu mężczyzny, które zapadły jej wiele lat temu w pamięć. Z każdym okruchem sekundy coraz dobitniej uświadamiała sobie, że nie ma mowy o pomyłce, niezależnie od tego, jak bardzo chciałaby się mylić.
Daisy wciągnęła do płuc kolejną dawkę zakurzonego powietrza, choć nagle straciło ono cały swój czar; teraz kojarzyło jej się z piwnicą, gdzie ukryto całą gamę starych gratów, których przywrócenie do stanu używalności spędzało niegdyś w nocy sen z powiek. Teraz ktoś otworzył tę piwnicę i zakonserwowane przez czas troski postanowiły o sobie przypomnieć.
Jej myśli dryfowały bezwładnie jeszcze przez moment, po czym pomknęły ku latom spędzonym w Hogwarcie. Była wtedy przestraszoną, niepewną siebie dziewczynką - co nie oznaczało, że ta dziewczynka wciąż w niej nie mieszkała - która drżała na dźwięk każdego głośnego śmiechu rozbrzmiewającego gdzieś na korytarzu, instynktownie kojarząc go z grupką prześladujących ją Ślizgonów. Przemykała przez zamek niczym duch; starała się być niewidzialna dla oka i cicha, a jedną z najbardziej dręczących Daisy myśli było to, że ktoś dowie się o jej darze rozmowy z ptakami. Któregoś razu wybrała się do sowiarni, rzucając samej sobie wyzwanie - postara się opanować swoje umiejętności, po prostu nad nimi ćwicząc. Ta bajka nie miała jednak szczęśliwego zakończenia; w najbardziej niefortunnym momencie zdała sobie sprawę z czyjejś obecności. Okazało się, że wszystko widział pewien Ślizgon, który - ku absolutnemu przerażeniu Daisy - sprawiał wrażenie, jakby wiedział o jej darze więcej niż ona sama. Uciekła stamtąd, prawie nie słuchając tego, co do niej mówił. To musiał być kolejny żart Ślizgonów.
Teraz, stojąc oko w oko ze starszą wersją tego samego Ślizgona, Crispinem Russellem, znów czuła się lekko przerażona, jednak nie tak jak wcześniej. Dręczył ją niepokój, że Crispin był jedyną osobą, która wiedziała o jej darze i znała tę część Daisy, jaka zdecydowanie należała do prywatnych. Mimo że oboje byli już dorośli, panna Warbeck nie mogła opanować zupełnie irracjonalnego lęku, że jej najgorsze obawy sprzed ponad dziesięciu lat przebiją się do rzeczywistości.
Przez krótką chwilę niczym koła ratunkowego chwyciła się myśli, że być może Crispin jej nie rozpoznał, wlewając w nią całą swoją nadzieję - tylko po to, aby rozczarować się zaledwie po kilku wypowiedzianych przez Russella słowach. Jego rozbawienie zdawało się igrać z nerwami Daisy.
- Nie musiałeś mnie przedstawiać szerszej widowni - mruknęła, patrząc na niego nieufnie. Muskały ją spojrzenia innych ludzi, choć ci powoli zaczynali tracić zainteresowanie rozgrywającym się spektaklem; ostatecznie nie pierwszy i nie ostatni raz ktoś miał rozbić przez przypadek buteleczkę atramentu. - Jeszcze raz przepraszam za tę koszulę, oddałabym ci pieniądze, ale chyba najpierw muszę zapłacić za to.
Wskazała na leżące na podłodze szklane odłamki. Unikała jego spojrzenia jak ognia, śpiesząc się w słowach i próbując wymyślić następne. Gdy odkryła w głowie mało pocieszającą pustkę, schyliła się ostrożnie, by nie wpaść w atramentową kałużę, i zaczęła zbierać szkło. Była naiwna, ale uparcie liczyła na to, że Crispin sobie pójdzie.
Daisy wciągnęła do płuc kolejną dawkę zakurzonego powietrza, choć nagle straciło ono cały swój czar; teraz kojarzyło jej się z piwnicą, gdzie ukryto całą gamę starych gratów, których przywrócenie do stanu używalności spędzało niegdyś w nocy sen z powiek. Teraz ktoś otworzył tę piwnicę i zakonserwowane przez czas troski postanowiły o sobie przypomnieć.
Jej myśli dryfowały bezwładnie jeszcze przez moment, po czym pomknęły ku latom spędzonym w Hogwarcie. Była wtedy przestraszoną, niepewną siebie dziewczynką - co nie oznaczało, że ta dziewczynka wciąż w niej nie mieszkała - która drżała na dźwięk każdego głośnego śmiechu rozbrzmiewającego gdzieś na korytarzu, instynktownie kojarząc go z grupką prześladujących ją Ślizgonów. Przemykała przez zamek niczym duch; starała się być niewidzialna dla oka i cicha, a jedną z najbardziej dręczących Daisy myśli było to, że ktoś dowie się o jej darze rozmowy z ptakami. Któregoś razu wybrała się do sowiarni, rzucając samej sobie wyzwanie - postara się opanować swoje umiejętności, po prostu nad nimi ćwicząc. Ta bajka nie miała jednak szczęśliwego zakończenia; w najbardziej niefortunnym momencie zdała sobie sprawę z czyjejś obecności. Okazało się, że wszystko widział pewien Ślizgon, który - ku absolutnemu przerażeniu Daisy - sprawiał wrażenie, jakby wiedział o jej darze więcej niż ona sama. Uciekła stamtąd, prawie nie słuchając tego, co do niej mówił. To musiał być kolejny żart Ślizgonów.
Teraz, stojąc oko w oko ze starszą wersją tego samego Ślizgona, Crispinem Russellem, znów czuła się lekko przerażona, jednak nie tak jak wcześniej. Dręczył ją niepokój, że Crispin był jedyną osobą, która wiedziała o jej darze i znała tę część Daisy, jaka zdecydowanie należała do prywatnych. Mimo że oboje byli już dorośli, panna Warbeck nie mogła opanować zupełnie irracjonalnego lęku, że jej najgorsze obawy sprzed ponad dziesięciu lat przebiją się do rzeczywistości.
Przez krótką chwilę niczym koła ratunkowego chwyciła się myśli, że być może Crispin jej nie rozpoznał, wlewając w nią całą swoją nadzieję - tylko po to, aby rozczarować się zaledwie po kilku wypowiedzianych przez Russella słowach. Jego rozbawienie zdawało się igrać z nerwami Daisy.
- Nie musiałeś mnie przedstawiać szerszej widowni - mruknęła, patrząc na niego nieufnie. Muskały ją spojrzenia innych ludzi, choć ci powoli zaczynali tracić zainteresowanie rozgrywającym się spektaklem; ostatecznie nie pierwszy i nie ostatni raz ktoś miał rozbić przez przypadek buteleczkę atramentu. - Jeszcze raz przepraszam za tę koszulę, oddałabym ci pieniądze, ale chyba najpierw muszę zapłacić za to.
Wskazała na leżące na podłodze szklane odłamki. Unikała jego spojrzenia jak ognia, śpiesząc się w słowach i próbując wymyślić następne. Gdy odkryła w głowie mało pocieszającą pustkę, schyliła się ostrożnie, by nie wpaść w atramentową kałużę, i zaczęła zbierać szkło. Była naiwna, ale uparcie liczyła na to, że Crispin sobie pójdzie.
Gość
Gość
Opinia to coś, co określa człowieka. Słyszy się ją zazwyczaj wcześniej niż widzi daną osobą na oczy. Rzadko kiedy ma ona coś wspólnego z prawdą, bo to bardzo subiektywna rzecz. Jej brzmienie zależy od osoby, która ją wypowiada. Może być więc nieposzlakowana, obelżywa, nieskazitelna albo niesmaczna, ale to wszystko może być też jednym wielkim kłamstwem. Najważniejszą rzeczą jest jednak nie przejmowanie się łatką, którą nadali ci ludzie. Ja mam swoją głęboko w poważaniu, nie interesuje mnie opinia szeroko pojętego społeczeństwa na mój temat. Niestety z żalem muszę stwierdzić, że nie zawsze mogę tak zrobić.
Na przykład teraz, stojąc w Scribbulusie z podwójną siłą odczuwam moc stereotypów. Owszem, byłem Ślizgonem. Nie mogę i nie chcę wymazać tego ze swojej przyszłości, to po prostu fakt, który trzeba zaakceptować. Tymczasem stojąc przed Daisy zaczynam nabierać bezpodstawnych wyrzutów sumienia. Wiem, że uczniowie z mojego domu to często po prostu kanalie. Przecież przekonałem się o tym na własnej skórze. Ja taki nie jestem, mam ochotę krzyknąć jej to w twarz. Hej, przecież jestem tym dobrym. Komu możesz ufać, jeśli nie mnie? Czy kiedykolwiek powiedziałem ci coś złego? Podarłem zeszyty, wysypałem książki z plecaka, wyzwałem od najgorszy? Nigdy, nic do ciebie nie miałem. Łączy nas więcej niż pozwalasz sobie myśleć. Moje myśli bezwiednie powracają do tego momentu, gdy przekonałem się, że wszystkie moje podejrzenia względem niej są słuszne. Rozmawiałem z Persefoną, sowiarnia była jednym z tych miejsc, w których czułem się bezkompromisowo bezpieczny. Zaakceptowałem swój dziwny dar dawno temu, więc już wtedy nie miałem z nim problemów. Zupełnie odwrotnie do tej młodej Puchonki, która wydawała się przytłoczona brzemieniem, jakie na nią spadło. Na brodę Merlina, nie chciałem jej przestraszyć, tylko wytłumaczyć, o co chodzi. Już długi czas ją obserwowałem, a kiedy nabrałem absolutnej pewności nie mogłem czekać. Zawsze byłem i nadal pozostaję człowiekiem czynu. Niestety wszystko poszło nie tak, zniszczyła to moja opinia w połączeniu z moim brakiem wyczucia i delikatności. Jestem gruboskórny, nie da się ukryć, moja wrażliwość umarła wraz z Luną.
Z westchnieniem przyglądam się Warbeck, która wydaje się niesamowicie przejęta zdaniem innych. Jakby inni klienci znaczyli coś w jej życiu i ich akceptacja była konieczna to dalszych kroków.
- Zapomną, kim jesteś po wyjściu ze sklepu – odpowiadam, a po moim rozbawieniu nie ma żadnego śladu. Dziewczyna skutecznie umie zabić zabawę. Przyglądam się swojej koszuli, na której granatowa plama pyszni się dumnie. Wydaje się jeszcze bardziej odcinać na czarnym materiale. – Nie chcę twoich pieniędzy. – To byłby cios poniżej pasa dla mojej męskiej dumy i honoru.
Szkło błyszczy się na podłodze wśród resztek atramentu, który nie zdążyły się zaprzyjaźnić z moim ubraniem. Nie mam zamiaru czekać, aż dziewczyna pokaleczy sobie palce, więc wyciągam z kieszeni różdżkę. Jedno machnięcie i po krzyku, całe zbite szkło leży złożone w zgrabną kupkę.
- Uważaj, bo zaraz ty się pobrudzisz. – Wyciągam rękę, aby pomóc jej wstać bez kolejnych zdarzeń losowych. Ciekawe czy i tym razem ucieknie od wielkiego, złego Ślizgona.
Na przykład teraz, stojąc w Scribbulusie z podwójną siłą odczuwam moc stereotypów. Owszem, byłem Ślizgonem. Nie mogę i nie chcę wymazać tego ze swojej przyszłości, to po prostu fakt, który trzeba zaakceptować. Tymczasem stojąc przed Daisy zaczynam nabierać bezpodstawnych wyrzutów sumienia. Wiem, że uczniowie z mojego domu to często po prostu kanalie. Przecież przekonałem się o tym na własnej skórze. Ja taki nie jestem, mam ochotę krzyknąć jej to w twarz. Hej, przecież jestem tym dobrym. Komu możesz ufać, jeśli nie mnie? Czy kiedykolwiek powiedziałem ci coś złego? Podarłem zeszyty, wysypałem książki z plecaka, wyzwałem od najgorszy? Nigdy, nic do ciebie nie miałem. Łączy nas więcej niż pozwalasz sobie myśleć. Moje myśli bezwiednie powracają do tego momentu, gdy przekonałem się, że wszystkie moje podejrzenia względem niej są słuszne. Rozmawiałem z Persefoną, sowiarnia była jednym z tych miejsc, w których czułem się bezkompromisowo bezpieczny. Zaakceptowałem swój dziwny dar dawno temu, więc już wtedy nie miałem z nim problemów. Zupełnie odwrotnie do tej młodej Puchonki, która wydawała się przytłoczona brzemieniem, jakie na nią spadło. Na brodę Merlina, nie chciałem jej przestraszyć, tylko wytłumaczyć, o co chodzi. Już długi czas ją obserwowałem, a kiedy nabrałem absolutnej pewności nie mogłem czekać. Zawsze byłem i nadal pozostaję człowiekiem czynu. Niestety wszystko poszło nie tak, zniszczyła to moja opinia w połączeniu z moim brakiem wyczucia i delikatności. Jestem gruboskórny, nie da się ukryć, moja wrażliwość umarła wraz z Luną.
Z westchnieniem przyglądam się Warbeck, która wydaje się niesamowicie przejęta zdaniem innych. Jakby inni klienci znaczyli coś w jej życiu i ich akceptacja była konieczna to dalszych kroków.
- Zapomną, kim jesteś po wyjściu ze sklepu – odpowiadam, a po moim rozbawieniu nie ma żadnego śladu. Dziewczyna skutecznie umie zabić zabawę. Przyglądam się swojej koszuli, na której granatowa plama pyszni się dumnie. Wydaje się jeszcze bardziej odcinać na czarnym materiale. – Nie chcę twoich pieniędzy. – To byłby cios poniżej pasa dla mojej męskiej dumy i honoru.
Szkło błyszczy się na podłodze wśród resztek atramentu, który nie zdążyły się zaprzyjaźnić z moim ubraniem. Nie mam zamiaru czekać, aż dziewczyna pokaleczy sobie palce, więc wyciągam z kieszeni różdżkę. Jedno machnięcie i po krzyku, całe zbite szkło leży złożone w zgrabną kupkę.
- Uważaj, bo zaraz ty się pobrudzisz. – Wyciągam rękę, aby pomóc jej wstać bez kolejnych zdarzeń losowych. Ciekawe czy i tym razem ucieknie od wielkiego, złego Ślizgona.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Rozpaczliwie wbijała spojrzenie w błyskające w półmroku odłamki szkła, dostrzegając w nich bezsprzeczną analogię swojego życia - ono też na początku miało pewien kształt, może nie najwspanialszy, ale dla Daisy zupełnie wystarczający; miejscami pokrywał je kurz tajemnic skrywanych przez matkę, jednak to również nie przeszkadzało Daisy w nazywaniu swojego życia w miarę szczęśliwym. Dopiero później niezdarna dłoń ślepego losu (a może ona sama?) spowodowała, że dobre chwile skróciły się do sekund, a te przebiegały przez jej życie szybciej, niż mogła je wyłapać. Były jak szklane okruchy, których dotykała teraz ostrożnie, bojąc się, że ostre brzegi pokaleczą jej palce. Do lekko wyblakłych plam atramentu, jakie zawsze zdobiły dłonie Daisy, dołączały właśnie kolejne ciemnogranatowe kropki - każda z nich mogła spocząć w czyimś liście, dzienniku czy pamiętniku, a tymczasem ich domem stawała się zakurzona podłoga Sribbulusa oraz drżące lekko palce Daisy. Zastanawiało ją, czy tak samo już od kilku lat działo się z jej życiem; czy cele, jakie nieudolnie sobie wyznaczała, porywał ten sam nurt wiodący je ku zapomnieniu. Wystarczyło przecież, by przypomniała sobie przerwany staż w Szpitalu Świętego Munga i swój brak wiary w siebie, który przekreślił karierę uzdrowicielki, od zawsze widniejącą na horyzoncie marzeń Daisy.
Jednak tym, co zadziwiało ją najbardziej, była łatwość, z jaką wspomnienia, a także osoby, które odegrały w przeszłości Daisy choć niewielki epizod, wynurzały się z tej kałuży odłamków zwaną jej życiem. Dlatego też - czy tego chciała, czy nie - musiała zaakceptować fakt, że pojawienie się Crispina stanowiło tylko kwestię czasu. Świat był niezwykle małym miejscem i ostatnie kilka minut doskonale potwierdzało to stwierdzenie.
Mimo to Daisy nie potrafiła przestać czuć się nieswojo w towarzystwie Crispina; choć czerwień powoli nudziła się towarzystwem jej policzków, zdenerwowanie objawiało się w każdym geście panny Warbeck. Zacisnęła usta w wąską linię, kiedy Crispin machnięciem różdżki pozbierał odłamki szkła, z którymi ona męczyłaby się dwa razy dłużej. Wypominała sobie, że nie przyszło jej do głowy, by użyć różdżki. Smukły, niezbyt długi kawałek drzewa sandałowego, który tkwił w kieszeni Daisy, miał za zadnie ułatwiać życie, a tymczasem wszystko komplikował. Zmarszczyła lekko brwi, kiedy uniosła spojrzenie i napotkała wzrokiem wyciągniętą w jej stronę rękę Crispina. Rzuciła mu kolejne zdziwione spojrzenie - najwyraźniej nie miała ich dzisiaj dość - w szaleńczym pędzie rozważając wszystkie za i przeciw.
W końcu z największym możliwym wahaniem wsparła się na jego dłoni, choć gdy wstawała, nie spuszczała Russella ze wzroku. Spora część Daisy nadal była nieufna, jednak inna czuła dziwną wdzięczność.
- Nie rozumiem - powiedziała, próbując prześcignąć własne myśli. - Dlaczego mi pomagasz? Dlaczego nie chcesz ode mnie pieniędzy?
O ile zwykle słowa z trudem przeciskały się przez jej gardło, o tyle dzisiaj wypływały z ust Daisy bez większego zająknięcia i wciąż nie miała ich dość.
- Czy to ma związek... - przerwała na moment, czując, że jej dobra passa się kończy. Daisy ogarnęły wątpliwości, ale z nieludzkim wysiłkiem postanowiła je zwalczyć. - Czy to ma związek z tym, co wydarzyło się kiedyś w sowiarni?
Nie umiała wyrazić się jaśniej; w takich chwilach zawsze kierowały nią dawne obawy, a gonitwa myśli utrudniała ułożenie choćby jednego zdania. Mimo to gorączkowo pragnęła dowiedzieć się, co kierowało Crispinem.
Jednak tym, co zadziwiało ją najbardziej, była łatwość, z jaką wspomnienia, a także osoby, które odegrały w przeszłości Daisy choć niewielki epizod, wynurzały się z tej kałuży odłamków zwaną jej życiem. Dlatego też - czy tego chciała, czy nie - musiała zaakceptować fakt, że pojawienie się Crispina stanowiło tylko kwestię czasu. Świat był niezwykle małym miejscem i ostatnie kilka minut doskonale potwierdzało to stwierdzenie.
Mimo to Daisy nie potrafiła przestać czuć się nieswojo w towarzystwie Crispina; choć czerwień powoli nudziła się towarzystwem jej policzków, zdenerwowanie objawiało się w każdym geście panny Warbeck. Zacisnęła usta w wąską linię, kiedy Crispin machnięciem różdżki pozbierał odłamki szkła, z którymi ona męczyłaby się dwa razy dłużej. Wypominała sobie, że nie przyszło jej do głowy, by użyć różdżki. Smukły, niezbyt długi kawałek drzewa sandałowego, który tkwił w kieszeni Daisy, miał za zadnie ułatwiać życie, a tymczasem wszystko komplikował. Zmarszczyła lekko brwi, kiedy uniosła spojrzenie i napotkała wzrokiem wyciągniętą w jej stronę rękę Crispina. Rzuciła mu kolejne zdziwione spojrzenie - najwyraźniej nie miała ich dzisiaj dość - w szaleńczym pędzie rozważając wszystkie za i przeciw.
W końcu z największym możliwym wahaniem wsparła się na jego dłoni, choć gdy wstawała, nie spuszczała Russella ze wzroku. Spora część Daisy nadal była nieufna, jednak inna czuła dziwną wdzięczność.
- Nie rozumiem - powiedziała, próbując prześcignąć własne myśli. - Dlaczego mi pomagasz? Dlaczego nie chcesz ode mnie pieniędzy?
O ile zwykle słowa z trudem przeciskały się przez jej gardło, o tyle dzisiaj wypływały z ust Daisy bez większego zająknięcia i wciąż nie miała ich dość.
- Czy to ma związek... - przerwała na moment, czując, że jej dobra passa się kończy. Daisy ogarnęły wątpliwości, ale z nieludzkim wysiłkiem postanowiła je zwalczyć. - Czy to ma związek z tym, co wydarzyło się kiedyś w sowiarni?
Nie umiała wyrazić się jaśniej; w takich chwilach zawsze kierowały nią dawne obawy, a gonitwa myśli utrudniała ułożenie choćby jednego zdania. Mimo to gorączkowo pragnęła dowiedzieć się, co kierowało Crispinem.
Gość
Gość
Kobiety to chyba jakieś nieboskie stworzenia, naprawdę. Nie wiem, kto mógł je wymyślić. Żaden czarodziej przy zdrowych zmysłach nie skomplikowałby czegoś tak bardzo. Ich procesy myślowe pozostają tajemnicą dla mężczyzn praktycznie od zarania dziejów, a ja nie jestem wyjątkiem. Nie myślcie sobie, że jestem uprzedzony, czy że nie lubię kobiet, bo to byłoby kłamstwo. Po prostu wprowadza mnie w osłupienie jak pokrętne procesy zachodzą w ich umysłach. Wszystko, co wydaje mi się jasne, proste i oczywiste owe istoty potrafią w niebanalny, wręcz piękny sposób zagmatwać. Plączą ze sobą wszystkie proste ścieżki, bo prawda wydaje się za zwykła, a życie jest zbyt dobrze znane ze stawiania okropnych rzeczy za przepięknymi, ale też krótkotrwałymi. Rozumiem ludzi uprzedzonych, ale wy drogie panie trochę przesadzacie.
Dokładnie to samo mogę zdiagnozować u Daisy. Nie wydaje się jednak z natury skomplikowana, chociaż jest poetką. Przeczytałem w Proroku kilka jej wierszy i były naprawdę niezłe nawet jak dla takiego zatwardziałego fanatyka prozy, którym jestem. Prawdę mówiąc to sam już nie wiem, co mam myśleć o kobietach. Wydarzenia ostatniego czasu wybiły mnie z dotychczasowego rytmu. Najchętniej zaszyłbym się w Kornwalii i nie wyścibiał stamtąd nawet czubeczka nosa. Niestety wygnały mnie stamtąd właśnie sprawunki, których nie mogłem dostać w swojej dziurze. Może pora zatrudnić chłopca od wszystkiego?
Odpycham jednak te myśli, bo po długiej chwili namysłu Daisy w końcu chwyta moją dłoń. Znacie takie powiedzenie tonący brzytwy się chwyta? Idealnie obrazuje ono tę sytuację. Mój wybuchowy charakter natychmiastowo domaga się negacji tej sytuacji. Uważa, że powinienem raptownie i stanowczo naprostować jej myślenie na mój temat. Jednak ja dobrze już wiem, że pośpiech w tej sytuacji jest moim największym wrogiem.
- Bo może jestem dżentelmenem? – odpowiadam pytaniem na pytanie, a mój głos jest idealnie wolny od wszelkiej ironii czy sarkazmu. Naprawdę mimo tego wszystkiego, co zrobiłem w życiu posiadam jeszcze coś takiego jak męska duma. I ta drobna, nieśmiała kobieta jest na dobrej drodze do obdarcia mnie z niej jak mandarynkę na święta. Pewnie nawet nie jest świadoma siły, jaką dzierży w swoich w słowach i gestach.
- Na brodę Merlina – wzdycham i bezwiednie uderzam ręką w środek swojego czoła. Tego właśnie się obawia? Że pojawiłem się w Scribbulusie tylko po to, aby wywlekać tę sprawę? Przecież to niedorzeczne, czy ona sama się słyszy? Oddycham ponownie i staram się uspokoić, bo pewnie przestraszyłem ją swoją gwałtowną reakcją. Brawo, Russell, właśnie zniszczyłeś kolejny fundament pod budowę jej zaufania. – Posłuchaj, to było dawno i nieprawda. Nie musimy nigdy do tego wracać. Ja już nie pamiętam, co się stało, a Persefona też na pewno nie puści pary z dzioba. – Może ta uwaga na końcu nie była na miejscu w tej sytuacji, ale jak zwykle bezwiednie próbuję obrócić wszystko w żart, aby rozluźnić napiętą atmosferę. Szybko rozglądam się po sklepie, inni klienci już dawno przestali zwracać na nas uwagę. Jeden problem z głowy.
Dokładnie to samo mogę zdiagnozować u Daisy. Nie wydaje się jednak z natury skomplikowana, chociaż jest poetką. Przeczytałem w Proroku kilka jej wierszy i były naprawdę niezłe nawet jak dla takiego zatwardziałego fanatyka prozy, którym jestem. Prawdę mówiąc to sam już nie wiem, co mam myśleć o kobietach. Wydarzenia ostatniego czasu wybiły mnie z dotychczasowego rytmu. Najchętniej zaszyłbym się w Kornwalii i nie wyścibiał stamtąd nawet czubeczka nosa. Niestety wygnały mnie stamtąd właśnie sprawunki, których nie mogłem dostać w swojej dziurze. Może pora zatrudnić chłopca od wszystkiego?
Odpycham jednak te myśli, bo po długiej chwili namysłu Daisy w końcu chwyta moją dłoń. Znacie takie powiedzenie tonący brzytwy się chwyta? Idealnie obrazuje ono tę sytuację. Mój wybuchowy charakter natychmiastowo domaga się negacji tej sytuacji. Uważa, że powinienem raptownie i stanowczo naprostować jej myślenie na mój temat. Jednak ja dobrze już wiem, że pośpiech w tej sytuacji jest moim największym wrogiem.
- Bo może jestem dżentelmenem? – odpowiadam pytaniem na pytanie, a mój głos jest idealnie wolny od wszelkiej ironii czy sarkazmu. Naprawdę mimo tego wszystkiego, co zrobiłem w życiu posiadam jeszcze coś takiego jak męska duma. I ta drobna, nieśmiała kobieta jest na dobrej drodze do obdarcia mnie z niej jak mandarynkę na święta. Pewnie nawet nie jest świadoma siły, jaką dzierży w swoich w słowach i gestach.
- Na brodę Merlina – wzdycham i bezwiednie uderzam ręką w środek swojego czoła. Tego właśnie się obawia? Że pojawiłem się w Scribbulusie tylko po to, aby wywlekać tę sprawę? Przecież to niedorzeczne, czy ona sama się słyszy? Oddycham ponownie i staram się uspokoić, bo pewnie przestraszyłem ją swoją gwałtowną reakcją. Brawo, Russell, właśnie zniszczyłeś kolejny fundament pod budowę jej zaufania. – Posłuchaj, to było dawno i nieprawda. Nie musimy nigdy do tego wracać. Ja już nie pamiętam, co się stało, a Persefona też na pewno nie puści pary z dzioba. – Może ta uwaga na końcu nie była na miejscu w tej sytuacji, ale jak zwykle bezwiednie próbuję obrócić wszystko w żart, aby rozluźnić napiętą atmosferę. Szybko rozglądam się po sklepie, inni klienci już dawno przestali zwracać na nas uwagę. Jeden problem z głowy.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Najbardziej nie lubiła momentu, gdy po jej słowach zapadała cisza - nawet ta najkrótsza, nietrwająca dłużej niż mrugnięcie okiem. W ciszy tej jedynym hałasem były wypowiedziane zaledwie przed sekundą zdania, których echo rozbrzmiewało w jej myślach tak długo, aż nie przerwały go inne słowa. Tyle czasu z reguły wystarczało, żeby Daisy przynajmniej raz zdążyła pożałować tego, co powiedziała, wpaść w panikę i jeszcze raz przeanalizować w myślach szereg słów, którym właśnie dała upust. Każde z nich zdawało się być niewłaściwie.
Nie okazała zatem zdziwienia, kiedy jej głos utonął w przesyconej kurzem ciszy, przerywanej tylko odgłosami dobiegającymi z ulicy czy cichymi szelestami, które napływały w ich stronę z różnych kątów sklepu. Dla Daisy w Scribbulusie panował jednak hałas, jaki wywoływała gonitwa myśli w jej głowie. Ogarniające ją wątpliwości mieszały się z chęcią poznania prawdy i rozwiązania choć jednego problemu, który od lat zalegał gdzieś na krańcach jej świadomości. Determinacja była dla niej tak obcym uczuciem, że podchodziła do niej z wahaniem, jakby miała przed sobą dzikie zwierzę, którego nie potrafiła nawet właściwie rozpoznać. Dlaczego jeszcze stąd nie wyszła? Przecież w każdym momencie mogła po prostu odwrócić się i odejść, by z powrotem wtopić się w swoje dotychczasowe życie, które upływało jej nieubłaganie na podobnych ucieczkach od przeszłości. Czemu więc wciąż tutaj była?
Drgnęła nieznacznie, słysząc pytanie Crispina, jednak zmusiła się do pozostania w miejscu. Denerwowała się coraz bardziej. Daisy nie należała do osób, które podchodziły do sytuacji ze spokojem i pewnym dystansem; z jej naznaczonej obawami twarzy można było czytać jak z otwartej książki. Mimo to trzymała się wątłego postanowienia każdą cząstką siebie. Przynajmniej jednemu rozdziałowi swojego życia pragnęła znaleźć sensowne zakończenie.
Wsłuchiwała się w słowa Crispina, próbując udawać, że wcale nie budzą w niej zaskoczenia, a nawet - ku przerażaniu Daisy - pewnej ulgi. Talent do kłamania zawsze jednak znajdował się daleko poza granicą oddzielającą rzeczywistość od jej marzeń i z każdą sekunda miała coraz większe trudności, by temu zaprzeczyć. Dawno i nieprawda - nie mogła przestać zachwycać się brzmieniem słów, którymi niejednokrotnie chciała opisać wiele epizodów swojego życia, choć było to zwyczajnie niemożliwe. Nie zmieniało to jednak faktu, że w dalszym ciągu nieco nieufnie podchodziła do tego, co powiedział Crispin.
- Chciałabym, żeby tak było - odezwała się cierpko, spuszczając wzrok i błądząc nim po wnętrzu sklepu. W każdej innej chwili półki uginające się pod ciężarem schludnych rzędów notatników oprawionych w skórę, wymyślnych piór czy połyskujących butelek atramentu były magnesem na uwagę Daisy, lecz teraz stanowiły tylko niewiele znaczące tło dla jej myśli. - Po prostu... trochę mnie wtedy przestraszyłeś i nie najlepiej wyszło ci tłumaczenie, co się ze mną dzieje. To chyba wszystko.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to nie było wszystko, ale wyduszenie z siebie tych zaledwie kilku zdań i tak miało swoją cenę. Wzrok Daisy skakał nerwowo od jednej półki do drugiej, jakby któraś z nich miała podpowiedzieć jej, co powinna dalej zrobić. Wiekowe, zakurzone drewno milczało jednak jak zaklęte.
- Ale masz rację, nie musimy do tego wracać - stwierdziła w końcu, nieśmiało przenosząc spojrzenie na Russella. Jeszcze raz odezwały się w niej wątpliwości, czy dobrze postąpiła, ale wolała je zignorować. Przynajmniej na tę chwilę.
Nie okazała zatem zdziwienia, kiedy jej głos utonął w przesyconej kurzem ciszy, przerywanej tylko odgłosami dobiegającymi z ulicy czy cichymi szelestami, które napływały w ich stronę z różnych kątów sklepu. Dla Daisy w Scribbulusie panował jednak hałas, jaki wywoływała gonitwa myśli w jej głowie. Ogarniające ją wątpliwości mieszały się z chęcią poznania prawdy i rozwiązania choć jednego problemu, który od lat zalegał gdzieś na krańcach jej świadomości. Determinacja była dla niej tak obcym uczuciem, że podchodziła do niej z wahaniem, jakby miała przed sobą dzikie zwierzę, którego nie potrafiła nawet właściwie rozpoznać. Dlaczego jeszcze stąd nie wyszła? Przecież w każdym momencie mogła po prostu odwrócić się i odejść, by z powrotem wtopić się w swoje dotychczasowe życie, które upływało jej nieubłaganie na podobnych ucieczkach od przeszłości. Czemu więc wciąż tutaj była?
Drgnęła nieznacznie, słysząc pytanie Crispina, jednak zmusiła się do pozostania w miejscu. Denerwowała się coraz bardziej. Daisy nie należała do osób, które podchodziły do sytuacji ze spokojem i pewnym dystansem; z jej naznaczonej obawami twarzy można było czytać jak z otwartej książki. Mimo to trzymała się wątłego postanowienia każdą cząstką siebie. Przynajmniej jednemu rozdziałowi swojego życia pragnęła znaleźć sensowne zakończenie.
Wsłuchiwała się w słowa Crispina, próbując udawać, że wcale nie budzą w niej zaskoczenia, a nawet - ku przerażaniu Daisy - pewnej ulgi. Talent do kłamania zawsze jednak znajdował się daleko poza granicą oddzielającą rzeczywistość od jej marzeń i z każdą sekunda miała coraz większe trudności, by temu zaprzeczyć. Dawno i nieprawda - nie mogła przestać zachwycać się brzmieniem słów, którymi niejednokrotnie chciała opisać wiele epizodów swojego życia, choć było to zwyczajnie niemożliwe. Nie zmieniało to jednak faktu, że w dalszym ciągu nieco nieufnie podchodziła do tego, co powiedział Crispin.
- Chciałabym, żeby tak było - odezwała się cierpko, spuszczając wzrok i błądząc nim po wnętrzu sklepu. W każdej innej chwili półki uginające się pod ciężarem schludnych rzędów notatników oprawionych w skórę, wymyślnych piór czy połyskujących butelek atramentu były magnesem na uwagę Daisy, lecz teraz stanowiły tylko niewiele znaczące tło dla jej myśli. - Po prostu... trochę mnie wtedy przestraszyłeś i nie najlepiej wyszło ci tłumaczenie, co się ze mną dzieje. To chyba wszystko.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to nie było wszystko, ale wyduszenie z siebie tych zaledwie kilku zdań i tak miało swoją cenę. Wzrok Daisy skakał nerwowo od jednej półki do drugiej, jakby któraś z nich miała podpowiedzieć jej, co powinna dalej zrobić. Wiekowe, zakurzone drewno milczało jednak jak zaklęte.
- Ale masz rację, nie musimy do tego wracać - stwierdziła w końcu, nieśmiało przenosząc spojrzenie na Russella. Jeszcze raz odezwały się w niej wątpliwości, czy dobrze postąpiła, ale wolała je zignorować. Przynajmniej na tę chwilę.
Gość
Gość
Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią mi, że Daisy czuje się przy mnie mniej więcej tak komfortowo jak ja podczas zatajania faktów pewnego morderstwa. Postanawiam więc, żeby dać jej chwilę oddechu i pozwolić na przetrawienie usłyszanych informacji. Nauczyłem się trochę od naszego ostatniego spotkania. Na pewno sporo zostało we mnie z tamtego nadpobudliwego, chłonącego jak gąbka wrażenia Crispina, ale do tego zestawu doszło sporo nowych cechy. Na przykład nowe, niewyczerpane pokłady cierpliwości. Zawód aurora składa się właśnie głównie z tego, jeśli nie liczyć walki z typkami spod ciemnej gwiazdy. Na wszystko trzeba czekać. Na informatora, na informacje, na instrukcje, na pozwolenia z góry, na termin akcji, na okazję, na odpowiedni moment, na cios. Czasem sam się sobie dziwię, że zdołałem wcisną się w te wąskie widełki zawodu. Piękni mają szczęście, czy coś w tym guście.
W każdym razie wykorzystuję moją nowo nabytą umiejętność i pozwalam wybrzmieć moim słowom w ciszy. Czekając na odpowiedź rozglądam się po wnętrzu sklepu. Znam je już chyba na pamięć, byłem tu miliony razy przy okazji uzupełniając zapasy. W pewnych kwestiach pozostaję tradycjonalistą i nie przepadam za odkrywaniem nowych rzeczy. Poza tym wszystkie te półki wypełniają wspomnienia. Te jeszcze z okresu, kiedy Hogwart był tylko strefą moich marzeń. Siedziałem wtedy po kilka godzin w gabinecie Minerwy i uczyłem się pisać. Byłem wtedy przekonany, że to najgorsza możliwa katorga, jaką wymyśliła ludzkość. Nie mogłem się rozglądać po tym pasjonującym pomieszczeniu wypełnionym książkami oraz innymi, jeszcze bardziej fascynującymi przedmiotami, bo od razu dostawałem rózgą po łapach. Zamiast tego musiałem ślęczeć w maksymalnym skupieniu nad pergaminem, ściskając w spoconej z nerwów dłoni pióro. Literki, które z bólem rodziły się pod stalówką były tak szkaradnie pokraczne, że do dziś nie mogę uwierzyć jak bardzo zmienił się charakter mojego pisma. Zapłaciłem jednak za tę przemianę wieloma pęcherzami na palcach i hektolitrami wylanego atramentu. Chyba było warto, bo te bolesne wtedy wspomnienia nabierają teraz błogiego wyrazu. Tamtejsze problemy wydają się zupełnie błahe przy tym, co spotkało mnie później. Uśmiecham się bezwiednie do nich, bo są miodem na moje potłuczone, dziurawe serce. Dopiero chwilę potem uświadamiam sobie z przerażeniem, że Daisy już do mnie mówi. Na szczęście nie patrzy na mnie, więc nie ma okazji źle zinterpretować mojej wesołości.
- Byłem tylko smarkiem, który oszalał ze szczęście, bo znalazł kogoś podobnego sobie. Rozumiem. – Jest mi trochę niezręcznie, więc mój wzrok również błąka się po asortymencie wyłożonym na sklepowych półkach. Nie przywykłem się do tłumaczenia czegokolwiek. Nawet, gdy nauczyciele nakładali na mnie kolejne szlabany to nie wyjaśniałem, co mną kierowało. Tym bardziej czuję się zagubiony, gdy chodzi o sprawę z gatunku delikatnych. Jestem raczej z natury szorstki i praktyczny. Drapię się po szczęce przyprószonej kilkudniowym zarostem i intensywnie myślę, co jeszcze powiedzieć. Może czytam dużo książek na swoim odludziu, ale nie pomaga mi to teraz za bardzo. Jej słowa przychodzą mi z pomocą.
- Tylko, jeśli chcesz – odpowiadam wzruszając ramionami. Naprawdę nie chcę na nią naciskać, ale to byłoby niesamowite porozmawiać z kimś o takim samym darze. Praktycznie nikomu o tym nie powiedziałem, a wygadanie się komuś ma naprawdę wielką moc. Coś o tym wiem.
W każdym razie wykorzystuję moją nowo nabytą umiejętność i pozwalam wybrzmieć moim słowom w ciszy. Czekając na odpowiedź rozglądam się po wnętrzu sklepu. Znam je już chyba na pamięć, byłem tu miliony razy przy okazji uzupełniając zapasy. W pewnych kwestiach pozostaję tradycjonalistą i nie przepadam za odkrywaniem nowych rzeczy. Poza tym wszystkie te półki wypełniają wspomnienia. Te jeszcze z okresu, kiedy Hogwart był tylko strefą moich marzeń. Siedziałem wtedy po kilka godzin w gabinecie Minerwy i uczyłem się pisać. Byłem wtedy przekonany, że to najgorsza możliwa katorga, jaką wymyśliła ludzkość. Nie mogłem się rozglądać po tym pasjonującym pomieszczeniu wypełnionym książkami oraz innymi, jeszcze bardziej fascynującymi przedmiotami, bo od razu dostawałem rózgą po łapach. Zamiast tego musiałem ślęczeć w maksymalnym skupieniu nad pergaminem, ściskając w spoconej z nerwów dłoni pióro. Literki, które z bólem rodziły się pod stalówką były tak szkaradnie pokraczne, że do dziś nie mogę uwierzyć jak bardzo zmienił się charakter mojego pisma. Zapłaciłem jednak za tę przemianę wieloma pęcherzami na palcach i hektolitrami wylanego atramentu. Chyba było warto, bo te bolesne wtedy wspomnienia nabierają teraz błogiego wyrazu. Tamtejsze problemy wydają się zupełnie błahe przy tym, co spotkało mnie później. Uśmiecham się bezwiednie do nich, bo są miodem na moje potłuczone, dziurawe serce. Dopiero chwilę potem uświadamiam sobie z przerażeniem, że Daisy już do mnie mówi. Na szczęście nie patrzy na mnie, więc nie ma okazji źle zinterpretować mojej wesołości.
- Byłem tylko smarkiem, który oszalał ze szczęście, bo znalazł kogoś podobnego sobie. Rozumiem. – Jest mi trochę niezręcznie, więc mój wzrok również błąka się po asortymencie wyłożonym na sklepowych półkach. Nie przywykłem się do tłumaczenia czegokolwiek. Nawet, gdy nauczyciele nakładali na mnie kolejne szlabany to nie wyjaśniałem, co mną kierowało. Tym bardziej czuję się zagubiony, gdy chodzi o sprawę z gatunku delikatnych. Jestem raczej z natury szorstki i praktyczny. Drapię się po szczęce przyprószonej kilkudniowym zarostem i intensywnie myślę, co jeszcze powiedzieć. Może czytam dużo książek na swoim odludziu, ale nie pomaga mi to teraz za bardzo. Jej słowa przychodzą mi z pomocą.
- Tylko, jeśli chcesz – odpowiadam wzruszając ramionami. Naprawdę nie chcę na nią naciskać, ale to byłoby niesamowite porozmawiać z kimś o takim samym darze. Praktycznie nikomu o tym nie powiedziałem, a wygadanie się komuś ma naprawdę wielką moc. Coś o tym wiem.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W pewnym sensie mogła być z siebie dumna. Ona, interpretująca życie jako spacer z zawiązanymi oczami po kruchej tafli olbrzymiego zamarzniętego jeziora, właśnie zahaczyła (bez niczyjej pomocy!) o skrawek stałego lądu. Nikt nie prowadził jej za rękę ani nie szeptał do ucha kolejnych instrukcji, jak ominąć miejsce, gdzie lód jest najcieńszy, i jak dotrzeć do bezpiecznego brzegu. W życiu Daisy podobne sytuacje były tak rzadkie, że wciąż nie potrafiła pozbyć się niepewności, która rozchylała jej usta w nieco zaskoczonym wyrazie i wplątywała w oczy zdziwienie. Nieświadomie wbijała lekko paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, chcąc jakby upewnić się, że zakurzone wnętrze sklepiku i sylwetka Crispina nie były tylko kolejnym sennym malowidłem, w którym nie musiałaby szukać żadnego uzasadnienia dla swojego zachowania. Tymczasem nie potrafiła uwolnić się od myśli, że z taką łatwością, zupełnie do niej niepodobną, przyjęła wyjaśnienia Crispina i pozwoliła wspomnieniom - tym samym, które męczyły ją przecież od kilku lat - pozostać tylko wspomnieniami. Któraś część Daisy próbowała rozpalić z powrotem ognisko gniewu, strachu i upokorzenia, jakie płonęło w niej długi czas po tym, jak Russell odkrył jej tajemnicę, jednak ani jeden płomień nie spłynął na przywoływane wciąż w myślach Daisy słowa Crispina. Po prostu nagle ze szczerym zdziwieniem odkryła, że nie potrafiła być na niego w jakikolwiek sposób zła. Owszem, pozbycie się nieufności, którą czuła wobec każdej osoby, nadal nie leżało w granicach jej możliwości, lecz po wcześniejszej panice nie pozostał już ani jeden ślad. Z wahaniem pozwoliła sobie odpowiedzieć Crispinowi wątłym uśmiechem, który przebił się przez maskę targających nią zmartwień, rozświetlając odrobinę bladą i napiętą twarz Daisy.
- Kto z nas kiedykolwiek nie był szalejącym ze szczęścia smarkiem? - zapytała. Uśmiech zawsze stanowił dla niej wyzwanie; poza tym nie należała do osób, które bez umiaru rozdawały uśmiechy, większości z nich nie przypisując żadnego znaczenia. Dlatego też owe rzadkie chwile, kiedy pozwalała sobie na chociażby lekkie uniesienie kącików ust, miały swoją wagę.
Tak, w Daisy bez wątpienia narastała pewna forma dumy. Próbowała zignorować to uczucie, zarzucając sobie, że to dziecinne, ale nie potrafiła. Tak samo jak wcześniej odkryła, że Crispin nie budzi już w niej złości czy strachu, tak samo teraz przenikał ją delikatny triumf - nie uwierzyła swoim dawnym uprzedzeniom. Chociaż raz nie przejęła się przeszłością. W końcu skręciła w taką uliczkę swojego życia, która nie okazała się być kolejnym ślepym zaułkiem.
Świat, od zawsze posądzany przez pannę Warbeck o zatruwanie jej życia, nagle wydał się Daisy nieco lżejszym miejscem, choć oczywiście pozostało w niej na tyle rozsądku, by spróbować szybko zdusić to uczucie, a przynajmniej nie zdradzić go żadnym gestem. Trwająca zaledwie kilka sekund radość nagle wydała jej się nieodpowiednia, wręcz pochopna, jednak mimo starań Daisy wciąż gdzieś w niej tkwiła.
Słowa Crispina zachwiały lekko dotąd mocnym postanowieniem panny Warbeck, że nie będzie odkopywać tego, co zostało dawno pogrzebane. Wbiła wzrok w Russella; jej postanowienie nie chwiało się już, a niebezpiecznie chybotało, powodując mętlik w głowie Daisy. Czy naprawdę chciała postąpić aż tak irracjonalnie?
- Wiesz... - zaczęła ostrożnie, nie zwracając uwagi na swój drżący głos. Niepewność, szczypta nieufności i zarys czegoś na kształt nadziei powoli malowały się na jej ściągniętej w skupieniu twarzy. Troszczyła się o każde słowo. - Ja nigdy nie znalazłam nikogo, kto potrafiłyby to samo co my.
Przestraszyła się nieco liczby mnogiej, która bez uprzedzenia wplątała się w wypowiedziane przez nią zdanie. Ucichła na moment.
- Może gdybym wiedziała o tym więcej, byłoby mi łatwiej - odezwała się po chwili, bardziej do siebie niż do Crispina. Uparcie unikała nazywania rzeczy po imieniu, choć boleśnie zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo potwierdzało to jej słowa.
- Kto z nas kiedykolwiek nie był szalejącym ze szczęścia smarkiem? - zapytała. Uśmiech zawsze stanowił dla niej wyzwanie; poza tym nie należała do osób, które bez umiaru rozdawały uśmiechy, większości z nich nie przypisując żadnego znaczenia. Dlatego też owe rzadkie chwile, kiedy pozwalała sobie na chociażby lekkie uniesienie kącików ust, miały swoją wagę.
Tak, w Daisy bez wątpienia narastała pewna forma dumy. Próbowała zignorować to uczucie, zarzucając sobie, że to dziecinne, ale nie potrafiła. Tak samo jak wcześniej odkryła, że Crispin nie budzi już w niej złości czy strachu, tak samo teraz przenikał ją delikatny triumf - nie uwierzyła swoim dawnym uprzedzeniom. Chociaż raz nie przejęła się przeszłością. W końcu skręciła w taką uliczkę swojego życia, która nie okazała się być kolejnym ślepym zaułkiem.
Świat, od zawsze posądzany przez pannę Warbeck o zatruwanie jej życia, nagle wydał się Daisy nieco lżejszym miejscem, choć oczywiście pozostało w niej na tyle rozsądku, by spróbować szybko zdusić to uczucie, a przynajmniej nie zdradzić go żadnym gestem. Trwająca zaledwie kilka sekund radość nagle wydała jej się nieodpowiednia, wręcz pochopna, jednak mimo starań Daisy wciąż gdzieś w niej tkwiła.
Słowa Crispina zachwiały lekko dotąd mocnym postanowieniem panny Warbeck, że nie będzie odkopywać tego, co zostało dawno pogrzebane. Wbiła wzrok w Russella; jej postanowienie nie chwiało się już, a niebezpiecznie chybotało, powodując mętlik w głowie Daisy. Czy naprawdę chciała postąpić aż tak irracjonalnie?
- Wiesz... - zaczęła ostrożnie, nie zwracając uwagi na swój drżący głos. Niepewność, szczypta nieufności i zarys czegoś na kształt nadziei powoli malowały się na jej ściągniętej w skupieniu twarzy. Troszczyła się o każde słowo. - Ja nigdy nie znalazłam nikogo, kto potrafiłyby to samo co my.
Przestraszyła się nieco liczby mnogiej, która bez uprzedzenia wplątała się w wypowiedziane przez nią zdanie. Ucichła na moment.
- Może gdybym wiedziała o tym więcej, byłoby mi łatwiej - odezwała się po chwili, bardziej do siebie niż do Crispina. Uparcie unikała nazywania rzeczy po imieniu, choć boleśnie zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo potwierdzało to jej słowa.
Gość
Gość
Prawdziwemu mężczyźnie kobieta powinna podobać się w każdych okolicznościach. Obojętnie, czy widzi się ją na oficjalnym spotkaniu w pełnym makijażu i drogim stroju, czy obdartą i spoconą po wspólnej misji aurorskiej. Piękna kobieta pozostanie taką w obu przypadkach. Dalej będzie zachwycać, a różnicy nie zrobi czy jest ubrana w powyciągany dres, seksowną bieliznę czy moją, za dużą na nią koszulę, którą wczoraj wieczorem zrzuciłem w pośpiechu na podłogę. Nawet rano, gdy jest niewyspana, a pod oczami ma ciemne ślady to i tak jest uroczo. Także, gdy jest smutna robi piorunujące wrażenie, bo odsłania wtedy całe piękno swojej duszy, swoje delikatne wnętrze. Mnie osobiście intryguje też kobieta zagniewana, gdy ogniki ślepej furii błyskają w pięknych oczach, a ona traci nad sobą kontrolę. Przeze mnie. Jednak, i myślę, że wszyscy mężczyźni się ze mną zgodzą, najpiękniejsza pani to taka ubrana w uśmiech. Nie sztuczny wyszczerz numer osiemdziesiąt dwa, który serwuje wszystkim, bo musi. Chodzi o taki delikatny, naturalny grymas. Niewymuszony, nieśmiały wręcz, wykwitający na twarzy często w towarzystwie spuszczonego wzroku czy rumieńców na policzkach. To najpiękniejszy widok świata, który wyprzedza wszystkie konie w galopie i statki pod pełnymi żaglami.
Dlatego nie mogłem się nie uśmiechnąć widząc zmianę, która zaczęła zachodzić na twarzy Daisy. Ta dziewczyna już w szkole była dla mnie tajemnicą. Obserwowałem ją z daleka, od kiedy tylko zauważyłem jej zachowanie i nie mogłem się nadziwić. Była młoda, ładna i wyraźnie inteligentna, a jednak odstawała od tłumu. Nie była radosna, nie śmiała się, nie chichotała koleżankom do ucha, nie [i]uśmiechała[/] się. Dopiero teraz, po tylu latach jestem świadkiem tego rzadkiego dla niej zjawiska. Wygląda naprawdę uroczo, gdy mimo całej swojej nieśmiałości i nieufności znajduje odwagę na ten gest. Mam ochotę ją uściskać, ale pewnie uciekłaby wtedy z krzykiem.
- Niech pierwszy rzuci kamień – kończę jej myśl z rozbawieniem. Nie wstydzę się tego, że przeczytałem Biblię. To naprawdę dobra książka, jedyna napisana przez tak wielu autorów. Zakończenie było naprawdę dramatyczne, nie sądziłem, że ten sympatyczny gościu da radę wstać po trzech dniach. Dobrze, że mu się udało!
Jej ostrożny głos w połączeniu z uważnym połączeniem było wyjątkowym połączenie. Po raz pierwszy poczułem takie natężenie jej uwagi na sobie. Poczułem się wręcz niezręcznie, gdy nagle stała się taka odważna. Może to trochę za duże słowo, ale w stosunku do niej chyba pasowało. Nie wszyscy ludzie podchodzili do życia tak otwarcie jak ja, rozumiem to i szanuję.
- Ja też nie – odpowiadam szczerze. Nigdy wcześniej ani później nie natknąłem się na kogoś obdarzonego takim darem jak my. Co prawda nie szukałem specjalnie, ale myślę, że raczej łatwo bym zauważył. Chociaż jestem szczery to nie wszystkim lubię i chcę dzielić się ze światem. Może to dziwne, ale znam takie pojęcie jak prywatność.
- Nie interesowałaś się tym nigdy? – pytam cicho, automatycznie dostosowując tembr głosu do jej. Szum panujący w sklepie pozwalał mojemu głosowi zniknąć w gwarze, więc nikt nie mógł usłyszeć, o czym rozmawiamy. Miałem nadzieję, że pozwoli to Daisy poczuć się bardziej komfortowo. Naprawdę chciałem o tym z kimś porozmawiać. – Ja przeczytałem chyba wszystko, co istnieje na ten temat.
Dlatego nie mogłem się nie uśmiechnąć widząc zmianę, która zaczęła zachodzić na twarzy Daisy. Ta dziewczyna już w szkole była dla mnie tajemnicą. Obserwowałem ją z daleka, od kiedy tylko zauważyłem jej zachowanie i nie mogłem się nadziwić. Była młoda, ładna i wyraźnie inteligentna, a jednak odstawała od tłumu. Nie była radosna, nie śmiała się, nie chichotała koleżankom do ucha, nie [i]uśmiechała[/] się. Dopiero teraz, po tylu latach jestem świadkiem tego rzadkiego dla niej zjawiska. Wygląda naprawdę uroczo, gdy mimo całej swojej nieśmiałości i nieufności znajduje odwagę na ten gest. Mam ochotę ją uściskać, ale pewnie uciekłaby wtedy z krzykiem.
- Niech pierwszy rzuci kamień – kończę jej myśl z rozbawieniem. Nie wstydzę się tego, że przeczytałem Biblię. To naprawdę dobra książka, jedyna napisana przez tak wielu autorów. Zakończenie było naprawdę dramatyczne, nie sądziłem, że ten sympatyczny gościu da radę wstać po trzech dniach. Dobrze, że mu się udało!
Jej ostrożny głos w połączeniu z uważnym połączeniem było wyjątkowym połączenie. Po raz pierwszy poczułem takie natężenie jej uwagi na sobie. Poczułem się wręcz niezręcznie, gdy nagle stała się taka odważna. Może to trochę za duże słowo, ale w stosunku do niej chyba pasowało. Nie wszyscy ludzie podchodzili do życia tak otwarcie jak ja, rozumiem to i szanuję.
- Ja też nie – odpowiadam szczerze. Nigdy wcześniej ani później nie natknąłem się na kogoś obdarzonego takim darem jak my. Co prawda nie szukałem specjalnie, ale myślę, że raczej łatwo bym zauważył. Chociaż jestem szczery to nie wszystkim lubię i chcę dzielić się ze światem. Może to dziwne, ale znam takie pojęcie jak prywatność.
- Nie interesowałaś się tym nigdy? – pytam cicho, automatycznie dostosowując tembr głosu do jej. Szum panujący w sklepie pozwalał mojemu głosowi zniknąć w gwarze, więc nikt nie mógł usłyszeć, o czym rozmawiamy. Miałem nadzieję, że pozwoli to Daisy poczuć się bardziej komfortowo. Naprawdę chciałem o tym z kimś porozmawiać. – Ja przeczytałem chyba wszystko, co istnieje na ten temat.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wzrok nie zatrzymuje się na wystawie. Przechodzi swobodnie po szybie, wyróżniającej się szklaną powłoką na tle ścian ułożonych z regularnych cegieł; nie próbuje jednak wnikać głębiej, do ciemnego wnętrza odsłanianej przez nie części sklepu. Nie rozgląda się po ludziach, wydaje się niemal nieobecny, lecz poniekąd nadal bystry - ucieleśniony w postaci niebieskich tęczówek, które błądzą tu i ówdzie, jakby bez większego celu. Ale cel jest obecny, jasny i wyznaczony z góry, bo Daniel Krueger tym razem nie planuje się nigdzie włóczyć, nie poszukuje sensacji, zwyczajnie załatwiając potrzebne dla siebie rzeczy. Chwyceniu za klamkę towarzyszył odrobinę głębszy wdech, kiedy uległe pod naciskiem skrzydło ustąpiło z głuchym jęknięciem, wpuszczając go tym samym do środka. Szybka kalkulacja. Kilka piór, atrament, przydałby się nowy notatnik. Nie potrzebował niczego specjalnego - byleby tylko spełniało swoją funkcję. Jako dziennikarz otaczał się rzeszą papierów i zapisków, połączonych niekiedy ze zdjęciami, różnymi wnioskami; ogółem mówiąc wszystkim, co mogłoby się przydać w przygotowaniu kolejnych artykułów. W głowie jednak panowała mu pustka, zaczątki myśli zostały nagle stłumione, byleby tylko skupić się na konkretach. Złości, obawy, spostrzeżenia skryły się w odmętach podświadomości, pozostawiając go całkowicie czystym, neutralnym, występującym wyłącznie w charakterze klienta. Sytuacja jednak nie zdawała się naginać do wytworzonej wizji, dywagując na swój własny sposób, szarpiąc delikatnie struny wewnętrznej cierpliwości. Chciał zabrać konkretny atrament. Nic więcej. Drogę jednak zablokowała mu (nieumyślnie?) jakaś kobieta. Dość wysoka kobieta; zmarszczył nieznacznie czoło, nadal jednak ciesząc się przewagą kilku centymetrów. Zachłanność i pragnienie wyjścia stąd jak najszybciej, by nie marnować rzecz jasna cennego czasu, wzięły nad nim górę. Już on znał takie wydarzenia, przerabiał je tysiącami razy, kiedy młoda, oczywiście niezdecydowana dama tkwiła przed regałem w nieskończoność, rozważając, to czy to, czy może jednak coś innego. A on potrzebował załatwić swoją sprawę. I wyjść. Opuścić przepełniony aurą kurzu lokal, oddalając się w swoim kierunku. Impuls skrywanej wewnątrz złośliwości był niesamowicie silny.
- Chciałbym zadać pani pytanie... - zapytał, ni to kpiąc, ni to wyłącznie oznajmiając początek rozmowy. Zamiast powiedzieć przepraszam, czy mogłaby się pani odsunąć?, usta wykreowały coś znacznie odmiennego, niejako w zamierzeniu identycznego, choć w brzmieniu możliwego do wprawienia w konsternację. Chwila nieubłaganie wydłużała się, kiedy nieznajoma (?) raczyła spojrzeć w jego kierunku. Wtedy właśnie się zastanowił - czy aby skądś jej nie kojarzył?
- Chciałbym zadać pani pytanie... - zapytał, ni to kpiąc, ni to wyłącznie oznajmiając początek rozmowy. Zamiast powiedzieć przepraszam, czy mogłaby się pani odsunąć?, usta wykreowały coś znacznie odmiennego, niejako w zamierzeniu identycznego, choć w brzmieniu możliwego do wprawienia w konsternację. Chwila nieubłaganie wydłużała się, kiedy nieznajoma (?) raczyła spojrzeć w jego kierunku. Wtedy właśnie się zastanowił - czy aby skądś jej nie kojarzył?
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Ostatnio zmieniony przez Daniel Krueger dnia 21.12.15 8:56, w całości zmieniany 2 razy
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wciągnęła powietrze wypełniając całą objętość płuc. Zapach papieru i starości roznosił się po całym pomieszczeniu – był on duszący, ale zarazem kojący i po kilku minutach nie zwracała na niego uwagi. Przyzwyczaiła się również do wszechobecnego kurzu, który z każdym jej krokiem tańczył na w powietrzu. W sklepie panowała cisza i wyczuwalny zakaz jej przerywania – podobne odczucia zawsze towarzyszyły jej w bibliotekach, gdzie bezgłos był oddaniem czci książkom. Miała w głowie listę rzeczy, które musiała kupić, a długotrwała zwłoka z przybyciem tutaj sprawiła, że była ona całkiem długa. Pióra, atramenty, notatnik – wszystkie te zakupy musiały być przemyślane, szczególnie to pierwsze. Dlatego, gdy w końcu stanęła przed stoiskiem z piórami nie zamierzała za szybko od niego odchodzić. Będzie z pióra korzystać na co dzień – czy to do pisania zwięzłych listów czy do wyczerpujących raportów do pracy. Musi ono być wyważone, dobrze leżeć w ręce i odpowiadać jej ułożeniu dłoni w czasie pisania. Podobnie pasować musiała różdżka czy nóż, a przecież pióro było o wiele mniej niebezpieczne, przynajmniej bezpośrednio. Ludzie nadal komunikują się głównie ze sobą za pomocą słowa pisanego - pozwala ono również poznać historię i dać przekaz do przyszłości. Można również za jego pomocą zniszczyć człowieka. Sprawdza każde po kolei zupełnie nie przejmując się resztą klientów, choć zerkając co pewien czas na boki; nawyki aurorskie towarzyszą jej cały czas- nie powinna na nie narzekać jeśli kiedyś mogły jej uratować życie. Może z czasem nie będzie mogła zasnąć bez różdżki pod poduszką i będzie miała szereg objawów wskazujących na nerwice lękową, ale przynajmniej nie będzie wąchać kwiatów od spodów. Jednak nie była tak uważna jak się spodziewała i nadchodzący głos z boku ją zaskoczył. Mimowolnie spięła wszystkie mięśnie, a ręka powędrowała w stronę różdżki. Dosyć szybko jednak opanowała odruch i odwróciła się w stronę mężczyzny, który zakłócił jej spokój i wytrącił z wykonywanych oględzin. Nigdy wcześniej nie przyszło jej widzieć na oczy nieznajomego i tym dziwniejsze okazały się dla niej jego słowa.
- Możesz, ale nie mogę zagwarantować Ci odpowiedzi. – powiedziała z dystansem i uważnie ważąc słowa nie wiedząc o co chodzi mężczyźnie. Wróciła do piór i z lekką niedbałością kontynuowała swoją przerwaną czynność, choć czasem posyłała czarodziejowi krótkie wyczekujące spojrzenia.
- Możesz, ale nie mogę zagwarantować Ci odpowiedzi. – powiedziała z dystansem i uważnie ważąc słowa nie wiedząc o co chodzi mężczyźnie. Wróciła do piór i z lekką niedbałością kontynuowała swoją przerwaną czynność, choć czasem posyłała czarodziejowi krótkie wyczekujące spojrzenia.
Podobno cierpliwość ma swoje granice. Podobno. W jego przypadku zdawała się być polem tak ograniczonym, że wyznaczonym w formie jednego, jedynego punktu, którego okalające, cienkie warstewki muru, pozwalały na naprawdę niewiele ogłady. Najwięcej jednak rozgrywało się w myślach mężczyzny, których bieg nieustannie przemierzał półkule mózgu, porównywalne do impulsów, zdolnych do powstawania szybko i w zastraszających niemal ilościach. Obserwował. Nie patrzył na drewniane półki, nie zagłębiał się w towarze, nie porównywał cen; nagle zatrzymany, utkwiony w tle niczym stały rekwizyt, jaki miał pozostać tu przez całą wieczność. Mięśnie twarzy stężały, usiłując dopasować na niej perfekcyjną maskę neutralności. Odległość dobra, nikt sobie nie pomyśli, że napastuje niewinną istotkę. Dobra i dostatecznie bliska, by mogła z powodzeniem usłyszeć słowa i mieć pewność, że są zaadresowane do niej - nie do nikogo innego. Gwałtowna reakcja kobiety odrobinę wybiła Kruegera z rytmu; miał wrażenie, że zaraz się odwróci i złoży na jego twarzy siarczysty policzek. Odsunął się nieznacznie, kierowany wyłącznie instynktem. Żadne z przewidywań jednak nie zdołało się spełnić - co więcej, było jeszcze bardziej dezorientujące, niż zdołałby kiedykolwiek przewidzieć. Bezpośredniość padających słów rozbrzmiewała przez chwilę w jego wnętrzu. Ledwo powstrzymał się od zagryzienia wargi; co tu się wyrabiało? Czy ją znał? Czy ona z n a ł a jego? Pamięć do ludzkich twarzy miał dobrą, a zachowanie obecnej, jakże przypadkowej rozmówczyni, wyłącznie pogłębiało wrażenie deja vu, które wcześniej zdołało nakreślić w nim swój dysonans. Postępowało, niczym fałszywy ton wewnątrz granej przez sytuację melodii, układu połowicznie zastygłych ciał, z których jedno ani drugie nie chciało najwyraźniej ustąpić.
ODSUŃ SIĘ, DO JASNEJ CHOLERY. Niemal miał ochotę wykrzyczeć, czując na sobie zagłębiające się taksowania, przy których - zdawało się - że źrenice chcą przeszyć go na wskroś i zatopić wewnątrz samych rozmyślań. Jakby z góry chciała go poznać, czytać niby z otwartej księgi, jakby miał na twarzy już coś zapisanego, coś, czego sam nie widział, a ona spostrzegła podczas pierwszych oględzin. Nie znał jej. Musiał nie znać. Szlag. Postanowił zmienić reguły gry. Skoro ona najwyraźniej u d a j e, on również pobawi się z jej temperamentem. Chce pytanie od dziennikarza? Będzie je miała, bo akurat niczego tak bardzo nie uwielbiał, jak zabawy w misternym świecie niedomówień. Niejednoznaczności. Zgaduj, a może nie wyjdziesz stąd poczerwieniała z zażenowana.
- To bardzo proste pytanie - zaczął, powoli, darząc ją niezwykle miłym tonem wypowiedzi. Usta stworzyły fałszywy uśmiech, który wkradł się na twarz niemal mimowolnie, wraz z ulatującymi słowami. - Dotyczy tego, czym aktualnie pani się zajmuje.
ODSUŃ SIĘ, DO JASNEJ CHOLERY. Niemal miał ochotę wykrzyczeć, czując na sobie zagłębiające się taksowania, przy których - zdawało się - że źrenice chcą przeszyć go na wskroś i zatopić wewnątrz samych rozmyślań. Jakby z góry chciała go poznać, czytać niby z otwartej księgi, jakby miał na twarzy już coś zapisanego, coś, czego sam nie widział, a ona spostrzegła podczas pierwszych oględzin. Nie znał jej. Musiał nie znać. Szlag. Postanowił zmienić reguły gry. Skoro ona najwyraźniej u d a j e, on również pobawi się z jej temperamentem. Chce pytanie od dziennikarza? Będzie je miała, bo akurat niczego tak bardzo nie uwielbiał, jak zabawy w misternym świecie niedomówień. Niejednoznaczności. Zgaduj, a może nie wyjdziesz stąd poczerwieniała z zażenowana.
- To bardzo proste pytanie - zaczął, powoli, darząc ją niezwykle miłym tonem wypowiedzi. Usta stworzyły fałszywy uśmiech, który wkradł się na twarz niemal mimowolnie, wraz z ulatującymi słowami. - Dotyczy tego, czym aktualnie pani się zajmuje.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czuła na sobie wzrok mężczyzny śledzący każdy jej ruch. Było to niekomfortowe i początkowo skłonna była mu powiedzieć, by znalazł sobie inny obiekt zainteresowania. Taki rodzaj obserwacji przynosił jej na myśl widza, który czeka na pokaz w cyrku. Ma zamiar zobaczyć egzotyczne zwierzęta, utalentowanych ludzi i na pewno nie dostrzeże w tym sztuczności, bo nie chce. Łatwiej jest żyć z odrobiną naiwności, lecz w ostatecznym rozrachunku może to być niezwykle bolesne. Jednak towarzyszący jej czarodziej nie wydawał się mieć w sobie żadnej naiwności i bardziej przypominał dyrektora cyrku, który oceniając chłodnym okiem show od razu kalkuluje ile pieniędzy będzie mógł zarobić. Zapewne jej towarzyszowi nie chodziło o pieniądze, ale podobny poziom kalkulacji mogła zobaczyć w jego oczach jakby zamiast prowadzić rozmowę planował kolejny ruch w szachach. Nadal nie mogła zrozumieć co też ten człowiek od niech chciał – ta rozmowa miała być sposobem na wyrwanie się z ramion monotonii czy może jednak kierował nim wyższy cel, którego poznania nie mogła jeszcze doświadczyć, ale na pewno nie było to bezinteresowne. Zresztą, coś co jest bezinteresowne jest jeszcze bardziej podejrzane. Była pewna, że nigdy wcześniej nie poznała tego mężczyzny, ale jej rodzina miała wiele wrogów. Pokrzywdzeni przez politykę jej ojca, zazdrośnicy, którzy pragnęli ich pieniędzy czy cała reszta osób, która za sam ich sposób bycia mogła ich nienawidzić. Jednak to właśni Ci pierwsi byli najbardziej niebezpieczni – jak wszystko co tyczy się polityki. Na razie powinna wybadać intencje nieznajomego co wcale nie będzie takie łatwe, gdy tylko ona będzie odpowiadała i mówiła. Musiała również i jego zmusić do rozmowy, a jeśli okaże się, że może stanowić niebezpieczeństwo wyjść z tego sklepu i teleportować się do domu. Przecież nic ją w tym sklepie nie trzymało, tak samo jak jego. Byli wolnymi ludźmi (na tyle ile to możliwe) i w każdej chwili mogli przerwać tę dziwną rozmowę, co oznaczałoby przerwanie tej krótkotrwałej znajomości. I mimo tych wszystkich możliwych negatywnych skutków była ciekawa tej osoby. Jego słów, czynów i reakcji na jej odpowiedzi – to było takie żywe poznawać nową osobę. Tutaj nie wiedziała czego się spodziewać i niezmiernie jej się to podobało.
- To ja już ocenię. – stwierdziła słysząc jego pierwsze słowa. Nie odda mu całego pola do rozgrywki i musiał liczyć się z tym, że nie będzie czekała biernie. Odwzajemniła jego uśmiech starając się nie przedobrzyć – potrafiła się już tak uśmiechać, gdy miała cztery lata i to na zawołanie. Jej brew powędrowała do góry jakby chcą go pospieszyć. - Żadne pytanie nie jest głupie- mam nadzieje, że pana nie będzie zaprzeczeniem tej tezy. – doradza mu na chwilę zatrzymując wzrok na jego twarzy, by następnie wybrać upatrzone przez nią pióro.
- To ja już ocenię. – stwierdziła słysząc jego pierwsze słowa. Nie odda mu całego pola do rozgrywki i musiał liczyć się z tym, że nie będzie czekała biernie. Odwzajemniła jego uśmiech starając się nie przedobrzyć – potrafiła się już tak uśmiechać, gdy miała cztery lata i to na zawołanie. Jej brew powędrowała do góry jakby chcą go pospieszyć. - Żadne pytanie nie jest głupie- mam nadzieje, że pana nie będzie zaprzeczeniem tej tezy. – doradza mu na chwilę zatrzymując wzrok na jego twarzy, by następnie wybrać upatrzone przez nią pióro.
Scribbulus - artykuły piśmiennicze
Szybka odpowiedź