Sala bankietowa
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Sala bankietowa
Przestronne, elegancko urządzone pomieszczenie zostało utworzone z myślą o organizacji konferencji naukowych i, w istocie, urządzana jest tutaj większość spotkań dotyczących astrologii, astronomii oraz astralistyki. W praktyce pomieszczenie przeznaczono również na przyjmowanie co ważniejszych gości, można je również wynająć do bardziej prywatnych celów - należy za to jednak słono zapłacić. Również tutaj swoich gości przyjmują wyżej postawieni pracownicy.
Salę bankietową obsługują skrzaty mieszkające we wieży.
Salę bankietową obsługują skrzaty mieszkające we wieży.
Spotkania w ostatnim okresie były naprawdę niebezpieczne i ryzykowne - szczególnie, gdy chodziło o osoby nie mieszkające w swoim bliskim sąsiedztwie. W większości trzeba było zawierzyć własnym siłom oraz przemieszczać się na nogach, odkąd anomalie wpływały nie tylko na miejsca, lecz również i rzucane przez czarodziejów zaklęcia. Teleportacja mogła brutalnie rozszczepić użytkownika, kominki raz działały, a raz nie i po Anglii niosło się wiele wiadomości o tym jak ktoś wylądował daleko od celu i nie mógł wrócić. W takich momentach Jayden dziękował za fakt mieszkania w Hogsmeade niedaleko Hogwartu, gdzie posiadano świstokliki. Nie było ich specjalnie dużo, ale obywatele domagali się zwiększonej liczby tych magicznych przedmiotów lub sami je wytwarzali, gdy byli w stanie. Profesor Vane był lubianą osobą w miasteczku, dzięki czemu czasem pożyczano mu świstokliki, wiedząc, że nikogo nie oszuka i nie ucieknie, by go sprzedać. Szalone było to myślenie, lecz w czasach kryzysu wszystko się zdarzyć mogło i należało byś przezornym. Co prawda astronomowi daleko było do zdrowego rozsądku pojmowanego przez pozostałe osobistości, ale nie można go było nazwać lekkomyślnym. Wiedział, że nie mógł narażać w żaden sposób zdrowia i życia innych, dlatego na jeden z ostatnich listów Alix zaraz po majowym przewrocie, odpisał stanowczo, że na jakiś czas będą musieli ograniczyć się jedynie do korespondencji. Późniejsze wydarzenia jedynie uzasadniały tę decyzję - spłonięcie Ministerstwa Magii, incydent w Azkabanie, zabójstwo Ministra, uwolnienie się dementorów. To wszystko sprawiało, że każdy chciał jedynie zostać w domu, ale znając łaknienie wiedzy swojej podopiecznej, Jayden wiedział, że na długo jej to nie zatrzyma. Odetchnął z ulgą, gdy otrzymał od niej wiadomość po pożarze głównej kwatery czarodziejskiego rządu. Tak wiele ofiar pochłonęły gorejące płomienie. Każda strata była bolesna i żadna kolejna nie powinna być dopuszczona wbrew temu co mówiono na zebraniu Zakonu Feniksa. Vane sam nosił w sobie pamięć o uczniach Hogwartu, którym została odebrana przyszłość. Za dużo tego całego cierpienia... Zdecydowanie za dużo.
Teraz jednak pożar szatańskiej pożogi został ugaszony, a nastroje chociaż wciąż niespokojne, przycichły. Ludzie zaczęli znów pojawiać się na ulicach, jednak jedynie w ciągu dnia, by wraz z pierwszymi oznakami mroku, schować się pod bezpiecznym dachem. Nie było w tym nic dziwnego - akcja toczyła się w zawrotnym tempie, a jeszcze szybciej zmieniała bieg. Jayden wybrałby zapewne bibliotekę na miejsce spotkania z młodą lady Lestrange, ale nie tym razem. Zaszło tak wiele zmian odkąd widzieli się ostatnio, że zdecydowanie preferował odciętą od hałasu londyńskich ulic wieżę astrologów. Miał tam całkiem pokaźną grupę ludzi, którzy mu ufali, dlatego też bez problemu mógł poprosić o udostępnienie sali bankietowej na jedno popołudnie. Nie było z tym kłopotów - w końcu mało kto myślał o zjeździe naukowców, gdy w świecie szalały niebezpieczeństwa. Goście z innych krajów również ograniczyli swoje podróże, woląc pozostać we własnym państwie i nie można było im się dziwić. Wielka Brytania płonęła, ale Jay coś czuł, że do apogeum jeszcze nie doszło. Bez względu z której strony.
Pojawił się pierwszy. Nie patrzył na zegar, a z powodu szwankującej komunikacji nie używał żadnych podejrzanych środków transportu. Tym razem padło na Błędnego Rycerza, by dotrzeć jak najbliżej wieży, w której odbywał staż zaraz po zakończeniu edukacji w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Posiadał do tego miejsca sentyment, chociaż nie lubił jego nazwy. Astrologia nigdy nie była dla niego nauką, a częścią czegoś kompletnie oderwanego od rzeczywistości i opartego na ludzkich wymysłach. Wielu sądziło, że centaury przodowały w tej dziedzinie, lecz mylono pojęcia astronomii z pseudo-faktami. Zaraz jednak potrząsnął głową, wiedząc, że nie przybył tutaj, żeby się nad tym zastanawiać. List od Alix sprawił, że postanowił podjąć decyzję o ponownych spotkaniach; w końcu nawet on nie był w stanie zatrzymać jej ciekawości świata. Dobrze. Cenił sobie ów zmysł i chęć do patrzenia dalej niż sięgał horyzont. Postrzeganie świata było możliwe w pełni tylko wtedy, gdy wybiegało się poza postawione granice. Przejechał dłonią przez włosy w chwili, w której patrzył przez okno na sam dół wieży. Stąd wszystko wydawało się drobne i delikatne - prawda była jednak zupełnie inna i nie można było ignorować przesłanek bijących z każdej strony. Jayden nauczył się tego, pomimo życia spędzonego między obłokami. Zerknął na zamknięte drzwi sali jakby za chwilę miała się w nich pojawić znajoma sylwetka, ale gdy nic się nie stało, odszedł od okna. Odetchnął cicho, siadając w miękkim fotelu i dając się porwać rozmyślaniom podczas oczekiwania na szlachciankę.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wybija się pośród dekoracji i mebli bankietowej sali, a przynajmniej tak jej się zdaje. Daruje sobie nietuzinkowość, na spotkania z Profesorem (które woli z racji dużo poważniejszego wydźwięku nazywać sympozjami naukowymi), wybierając kreacje skromne i niewymyślnie, choć matka oraz jej dworska świta, ma w zwyczaju nazywać to zaniedbaniem oraz niechlujstwem. Alix nie wie dlaczego u progu początku końca rozdziału ich doczesności miałoby to posiadać jakiekolwiek znaczenie i nie ma to nic wspólnego z bezpretensjonalnością. Nawet takie landrynkowe księżniczki jak Lestrange, nie są w stanie wiecznie tkwić pod baniastym parasolem świadomej (!) ignorancji oraz indyferencji. Rzeczywistości, tej niepokojącej, przyszywającej o zimne dreszcze owijające kark, nie obserwuje się już zza drugiej strony kalejdoskopowej, kryształowej kuli. Wyczytujesz ją z gazet i z grymasów członków twojej familii, do tej pory równie beztroskich i kapuścianych, jak ty i całe twoje życie.
Zamknęła się w lichej dętce paranoi i niepokoju. Jest jedną z tych, która za każdym zakurzonym rogiem i zakrętem, widzi doskonały pretekst, jurny festiwal zagrożeń oraz mieczy Damoklesa, czyhających zapalenie na jej osobę. Dlatego również, aż pod samą wieżę astrologów, zapewniana jest jej eskorta - nie żeby miałoby to jakkolwiek pomóc na garść odruchów natrętnych myśli.
Nie pojmuje wielu rzeczy, o czym raczyła wspominać Jaydenowi w swych listownych, filozoficznych rozważaniach. Coś w niej (przedstawicielce szanownej czystokrwistej rodziny!) i w nich wszystkich, siedzi od samego początku, coś co konstruuje, lepi fundamenty jej atlasowego świata i moc ta, nagle staje się żywiołem obracającym się przeciwko swym nosicielom.
Boi się magii. Jak wielu innych rzeczy.
Ale nie zatrzyma jej to zamkniętej i pogrążającej się w zdradzieckich butlach wina. Doskonale sobie zdaje sprawę, iż nadejdą jeszcze czasy izolacji oraz zamknięcia pod kluczykiem z kłódką, najpewniej po opuszczeniu ślubnego ołtarza. Ale jeszcze nie teraz. Musi korzystać z tego, na co los pozwala.
Ma nadzieję, iż dźwięczny stukot pantofelków zaalarmuje mężczyznę i wybije z okiennej zadumy - sama bowiem nie śmiałaby przerywać profesorowi rozmyślań. - Dobrze Pana widzieć, Profesorze Vane. Zdrowego i całego.
Nie przesadza - każdy słyszał o znajomym znajomego którego wszystkich rozszczepionych kończyn do tej nie odnaleziono. Początkowo nie dostrzega zmian, żadnej nowej nerwowości, tudzież tików, żadnej powierzchownej inności. Profesor wydaje się być taki jaki był wcześniej.
Jest człowiekiem wolnym, nieskrępowanym tak jak ona, oczywistym jest więc zatem, iż na niebezpieczeństwo byłby narażony dużo bardziej niż ona. Tkwi w niej zalążek trocinowej wyniosłości i egoizmu, ale przez ostatnie tygodnie szczerze martwiła się jego dolą.
- Nigdy wcześniej tu nie byłam. - zaczyna, nie chcąc wkraczać do rozmowy, stutonowymi buciorami minionych wydarzeń - chociaż, o ile dobrze pamiętam, dostałam takie zaproszenie - które nie miało nic wspólnego z nauką, chce dodać, ale zaniechuje ciągnięcia wątku.
- Czy mogę zapytać, skąd padł wybór na to miejsce? Jaki jest więc pana stosunek do astrologii jako, używając kontrowersyjnego określenia, nauki? Czy uważa pan, iż można utrzymać nić porozumienia, tudzież dystansu pomiędzy dwiema dyscyplinami? -
Nie, nie pomiarkuje się, zadając każde z pytań w jednym ciągu. Trajkocze już na wstępie, bez zbędnych wprowadzeń, jeszcze na chwilę przed wyborem krzeseł i stolika.
Zamknęła się w lichej dętce paranoi i niepokoju. Jest jedną z tych, która za każdym zakurzonym rogiem i zakrętem, widzi doskonały pretekst, jurny festiwal zagrożeń oraz mieczy Damoklesa, czyhających zapalenie na jej osobę. Dlatego również, aż pod samą wieżę astrologów, zapewniana jest jej eskorta - nie żeby miałoby to jakkolwiek pomóc na garść odruchów natrętnych myśli.
Nie pojmuje wielu rzeczy, o czym raczyła wspominać Jaydenowi w swych listownych, filozoficznych rozważaniach. Coś w niej (przedstawicielce szanownej czystokrwistej rodziny!) i w nich wszystkich, siedzi od samego początku, coś co konstruuje, lepi fundamenty jej atlasowego świata i moc ta, nagle staje się żywiołem obracającym się przeciwko swym nosicielom.
Boi się magii. Jak wielu innych rzeczy.
Ale nie zatrzyma jej to zamkniętej i pogrążającej się w zdradzieckich butlach wina. Doskonale sobie zdaje sprawę, iż nadejdą jeszcze czasy izolacji oraz zamknięcia pod kluczykiem z kłódką, najpewniej po opuszczeniu ślubnego ołtarza. Ale jeszcze nie teraz. Musi korzystać z tego, na co los pozwala.
Ma nadzieję, iż dźwięczny stukot pantofelków zaalarmuje mężczyznę i wybije z okiennej zadumy - sama bowiem nie śmiałaby przerywać profesorowi rozmyślań. - Dobrze Pana widzieć, Profesorze Vane. Zdrowego i całego.
Nie przesadza - każdy słyszał o znajomym znajomego którego wszystkich rozszczepionych kończyn do tej nie odnaleziono. Początkowo nie dostrzega zmian, żadnej nowej nerwowości, tudzież tików, żadnej powierzchownej inności. Profesor wydaje się być taki jaki był wcześniej.
Jest człowiekiem wolnym, nieskrępowanym tak jak ona, oczywistym jest więc zatem, iż na niebezpieczeństwo byłby narażony dużo bardziej niż ona. Tkwi w niej zalążek trocinowej wyniosłości i egoizmu, ale przez ostatnie tygodnie szczerze martwiła się jego dolą.
- Nigdy wcześniej tu nie byłam. - zaczyna, nie chcąc wkraczać do rozmowy, stutonowymi buciorami minionych wydarzeń - chociaż, o ile dobrze pamiętam, dostałam takie zaproszenie - które nie miało nic wspólnego z nauką, chce dodać, ale zaniechuje ciągnięcia wątku.
- Czy mogę zapytać, skąd padł wybór na to miejsce? Jaki jest więc pana stosunek do astrologii jako, używając kontrowersyjnego określenia, nauki? Czy uważa pan, iż można utrzymać nić porozumienia, tudzież dystansu pomiędzy dwiema dyscyplinami? -
Nie, nie pomiarkuje się, zadając każde z pytań w jednym ciągu. Trajkocze już na wstępie, bez zbędnych wprowadzeń, jeszcze na chwilę przed wyborem krzeseł i stolika.
Alix Lestrange
Zawód : Salonowa mądrala i tłumaczka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Lecz nie! To tylko maska, sztuki podstęp nowy -
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Każdy potrzebował ucieczki od spraw ludzkich i skupieniu się chociaż odrobinę na czymś, co dawało mu poczucie wolności. Ci, którzy temu zaprzeczali, po prostu kłamali. Jayden mogąc zajmować się astronomią był wolny - nie martwił się o nic, nie rozstrzygał dylematów życia i śmierci, bo dla niego droga była jedna. Wiedział, co było dobre, a co złe - nie posiadał żadnych wątpliwości. Być może dlatego właśnie, że znał się tak dobrze nie mógł już trwać w Zakonie Feniksa. Nie mógł udawać, że nie słyszał słów morderców i planujących kolejne zabójstwa członków organizacji. Nie zamierzał odwracać wzroku ani przystawać z tymi, którzy ów karygodnych czynów dokonywali. Bez względu na intencje, które nimi kierowały. Odebranie komuś życia było niewybaczalne pod każdym względem i nie potrafił zrozumieć tych, którzy to akceptowali twierdząc, że to w imię większego dobra. Błogo nieświadomy mógł się jedynie radować z faktu, że nie pamiętał o tej przerażającej, wywołującej tyle emocji nagonce. Nie zostawili mu wyboru, twierdząc, że albo był z nimi, albo przeciwko - odszedł. Nie w taki Zakon Feniksa wierzył, nie do takiego Zakonu Feniksa przystawał, nie w takim Zakonie Feniksa zamierzał trwać. Natykając się na ludzi, którzy należeli do ów wąskiego grona, nie pamiętał o ich przewinieniach i grzechach. Egzystował, starając się naprawiać świat dokoła siebie. Nigdy nie zrezygnował z walki o to, co słuszne. Nie mógłby. Nie chciał. Nie musiał być Zakonnikiem, by to robić.
Jednym z dóbr, które mógłby wymienić był kontakt z Alix. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek ktoś mógłby chcieć słuchać tego, co miał do powiedzenia. Żywo zainteresowany, pragnący więcej niż jedynie zajęcia w Hogwarcie. Młoda szlachcianka miała wyjątkowo przenikliwy umysł, dlatego obcowanie z nią zastanawiało Jaydena pod względem tego, że wybrała właśnie jego. Było wiele światłych osobowości, zdecydowanie bardziej odpowiadających kobiecie jej pochodzenia, mimo wszystko ów prestiż sprawiał mu wiele przyjemności. Ciepłe iskry spojrzenia zawsze obdarzały pannę Lestrange, gdy pojawiała się w jego okolicy, bo zbyt mało młodych przykładało tak wyraźną uwagę do tak wielu dziedzin życia. Ona chciała więcej, mocniej, ambitniej. Czasami Jay zastanawiał się czy kolejne spotkanie nie będzie ostatnim, bo jego słowa nie będą dla niej wystarczające. Miał jedynie trzydziestoletnie doświadczenie i nie mógł oferować jej niczego ponad to. Podobnie jak jej kuzynka, Alix zapadała w pamięć i nie można było odmówić jej pewnego rodzaju charyzmy. Jej słowa nie porywały tłumów, nie wywoływały rewolucji, ale była w nich pewna głębia i tęsknota skryte pod wieloma warstwami otoczki. Jeszcze nie wiedział, dlaczego wyczuwał właśnie ów emocje, ale być może kiedyś miał zrozumieć. Gdy ją zobaczył, jego pełna chwilowej zadumy twarz złagodniała i nabrała ciepłego wyrazu. Uśmiech wykrzywił wargi mężczyzny, gdy zobaczył swoją podopieczną bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Jej słowa świadczyły o tym, że zbyt wielu czarodziejów dało się porwać niszczycielskiej mocy nieujarzmionej magii i nie można było temu w żaden sposób zapobiec. Im się jednak udało. Na jak długo? - Witaj, Lizzie - przywitał ją, równocześnie delikatnie skinąwszy jej głową w wyrazie wdzięczności za to, co wyszło z jej ust. Przez moment pozwalał sobie badać spojrzeniem jej sylwetkę jakby próbował odnaleźć jakieś zmiany od ostatniego razu. Zaraz jednak ponownie wyrwała go z zamyślenia, a on przewędrował wzrokiem ku jej twarzy. - Na wieżę? - wypowiedział nazwę, zupełnie jakby chciał się upewnić, że pytanie dotyczyło właśnie jej, chociaż oboje doskonale wiedzieli, że tak. Do tego dalsza wypowiedź Alix potwierdziła wszelkie przypuszczenia. - Odbywałem tu mój staż. Mam wiele dobrych wspomnień z tego miejsca, chociaż nie sympatyzuję z nazwą. - Uśmiechnął się blado. Wszyscy, którzy znali go odrobinę lepiej wiedzieli, że profesorowi daleko było do nazwania nauką tego, na cześć czego została nazwana budowla, w której się znajdowali. Pytanie zadane przez dziewczynę trafiło w studnię bez dna. Musiała to wiedzieć, a Jayden spojrzał na nią z pewnym półuśmiechem. Wiedziała, co o tym myślał, ale jeśli miał to powiedzieć raz jeszcze... Niech i tak będzie. Odczekał aż znalazła sobie miejsce i odgarnął włosy, zamierzając odpowiedzieć na pytania. - Astrologia nauką nie jest. To tylko domysły, próba wytłumaczenia czegoś, czego nie rozumiemy, bo skąd gwiazdy miałyby znać przyszłość? Ich widmo to jedynie światło przeszłości. Jedyne co może nam powiedzieć to to, co już było i się wydarzyło. Faktem jest, że astrologia nie ma odniesienia w życiu, a pozorną skuteczność czerpie z naiwności ludzi. Wierzący w przepowiednie czy wróżby tak bardzo chcą wierzyć w tę ułudę, że uznają za bardzo trafne opisy ich własnej osobowości, które w rzeczywistości są jedynie ogólnymi zestawami danych odnoszącymi się do znacznej grupy ludzi. Dla przykładu horoskopy pisane przez znudzonych dziennikarzy. Jak można porównywać to z nauką, która jest odkrywana od wieków? Nie. Nie wierzę, że można je w jakikolwiek sposób połączyć. Wymysły i nauka nigdy nie idą w parze. Co innego wyobraźnia i nauka. Dzięki wyobraźni... - urwał. Zamyślił się na chwilę, próbując ułożyć wszystko, co miał w głowie w odpowiedni sposób. Nie chodziło o to, że Alix nie poradziłaby sobie z przetworzeniem tych wszystkich danych. Nie wątpił w to, że wyłapałaby wszystko, lecz musiał uporządkować wewnętrzny chaos, by powstało coś spójnego i harmonijnego. Przez moment trwali w milczeniu, aż nie kontynuował spokojniej i wolniej:
- Umysł, który boi się zabawiać absurdem, nigdy nie stworzy błyskotliwego oryginału. Astrologia wzięła się stąd, że ludzie po prostu nie rozumieją nauki. I nie mówię tutaj o ludziach wyjątkowo niezaznajomionych z wieloma teoriami istniejącymi w nauce. Ludzie po prostu nie rozumieją procesu nauki. Wpierw jest odkrycie, a później zrozumienie go. Tutaj rusza wyobraźnia. Bez niej nie byłoby niczego. Odkrywanie nie jest mechaniczne. Nie jest to też całkowicie logiczne brnięcie wąską ścieżką reguł i praw. Twarda wiara w naukę jest błędna. To pułapka bez wyjścia. Owszem - można wytłumaczyć wiele zjawisk dzięki faktom, lecz co z pozostałymi? Jest to ograniczające, bo pozostawia mało, albo wcale nie zostawia miejsca dla spostrzeżeń sztuki, filozofii, psychologii, literatury, mitologii, marzeń sennych, muzyki, emocji lub duchowości. Istnieją miliony rzeczy, których naukowcy nie potrafią, nie potrafimy wyjaśnić. Nie odrzuca się ich, twierdząc, że są nieistotne. To nasze badania nad ludzką historią i zmianą przyniosły nam fantastyczny wgląd w to, dlaczego w ogóle mamy sztukę, marzenia i mitologię. Bez dociekań ludzkich nie byłoby ognia - wciąż czekalibyśmy aż piorun uderzy w drzewo, a my na tym skorzystamy. Wyobraź sobie świat bez wyobraźni. Bez wyobraźni wszystko, co możemy zrobić to klasyfikować świat. Przypisywać nazwy i liczby, statystyki i kategorie. I chociaż jest to ważny element procesu naukowego, to nie jest to nauka sama w sobie. Bez wyobraźni nauka jest słownikiem - nie ma w tym życia, nie ma tajemnicy, nie ma sensu dążenia dalej, skoro wszystko zostało już odkryte. Potrzebujemy jej, bo żeby coś osiągnąć musimy wyjść poza ustalone ramy. Odrzucić to co obecne i znane. Stworzyć tezę, porównać swoje domysły z realnością. Być może nawet wywrócić świat do góry nogami, ale kto z przełomowych odkrywców nie postawił swojej wyobraźni przeciwko wszystkim? Być może jakaś współczesna teza nie jest błędna, tylko niekompletna i dodać coś nowego? Nauka jest pełna cudów, niespodzianek i skoków wyobraźni. Gdyby była czymś innym, nie mielibyśmy nawet magii. Kto by miał tak silną wolę, żeby ją ujarzmić i sformułować zaklęcia? Kto wynalazłby eliksiry poprzez wymieszanie odpowiednich składników? Kto wystrugałby miotłę i latał pod niebem? Nie bylibyśmy w stanie wykarmić się, zaspokoić potrzeb naszej populacji lub prognozować, do czego prowadzą nasze decyzje… i zobaczyć, czy te decyzje są właściwe, i co zrobić by je polepszyć. Nie - Jayden odsapnął, patrząc się na młodą dziewczynę naprzeciwko. - Bez wyobraźni, także po upływie wszystkich tych wieków, niczego byśmy się nie nauczyli. Nauka to wyobraźnia - zakończył, zdając sobie sprawę, że mówił chyba z piętnaście minut, nie dając dojść do słowa Lestrange. Zaśmiał się cicho z tego, co tu zaszło i posłał jej przepraszające spojrzenie. Miał nadzieję, że nie zamierzała tego odebrać w niewłaściwy sposób lub, co gorsza, że nie odpowiedział na jej pytanie. - Wybacz - dodał, nieco speszony własnym monologiem. Znała go jednak tak długo, że wiedziała, że zdarzało mu się popłynąć. Czasami aż za bardzo.
Jednym z dóbr, które mógłby wymienić był kontakt z Alix. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek ktoś mógłby chcieć słuchać tego, co miał do powiedzenia. Żywo zainteresowany, pragnący więcej niż jedynie zajęcia w Hogwarcie. Młoda szlachcianka miała wyjątkowo przenikliwy umysł, dlatego obcowanie z nią zastanawiało Jaydena pod względem tego, że wybrała właśnie jego. Było wiele światłych osobowości, zdecydowanie bardziej odpowiadających kobiecie jej pochodzenia, mimo wszystko ów prestiż sprawiał mu wiele przyjemności. Ciepłe iskry spojrzenia zawsze obdarzały pannę Lestrange, gdy pojawiała się w jego okolicy, bo zbyt mało młodych przykładało tak wyraźną uwagę do tak wielu dziedzin życia. Ona chciała więcej, mocniej, ambitniej. Czasami Jay zastanawiał się czy kolejne spotkanie nie będzie ostatnim, bo jego słowa nie będą dla niej wystarczające. Miał jedynie trzydziestoletnie doświadczenie i nie mógł oferować jej niczego ponad to. Podobnie jak jej kuzynka, Alix zapadała w pamięć i nie można było odmówić jej pewnego rodzaju charyzmy. Jej słowa nie porywały tłumów, nie wywoływały rewolucji, ale była w nich pewna głębia i tęsknota skryte pod wieloma warstwami otoczki. Jeszcze nie wiedział, dlaczego wyczuwał właśnie ów emocje, ale być może kiedyś miał zrozumieć. Gdy ją zobaczył, jego pełna chwilowej zadumy twarz złagodniała i nabrała ciepłego wyrazu. Uśmiech wykrzywił wargi mężczyzny, gdy zobaczył swoją podopieczną bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Jej słowa świadczyły o tym, że zbyt wielu czarodziejów dało się porwać niszczycielskiej mocy nieujarzmionej magii i nie można było temu w żaden sposób zapobiec. Im się jednak udało. Na jak długo? - Witaj, Lizzie - przywitał ją, równocześnie delikatnie skinąwszy jej głową w wyrazie wdzięczności za to, co wyszło z jej ust. Przez moment pozwalał sobie badać spojrzeniem jej sylwetkę jakby próbował odnaleźć jakieś zmiany od ostatniego razu. Zaraz jednak ponownie wyrwała go z zamyślenia, a on przewędrował wzrokiem ku jej twarzy. - Na wieżę? - wypowiedział nazwę, zupełnie jakby chciał się upewnić, że pytanie dotyczyło właśnie jej, chociaż oboje doskonale wiedzieli, że tak. Do tego dalsza wypowiedź Alix potwierdziła wszelkie przypuszczenia. - Odbywałem tu mój staż. Mam wiele dobrych wspomnień z tego miejsca, chociaż nie sympatyzuję z nazwą. - Uśmiechnął się blado. Wszyscy, którzy znali go odrobinę lepiej wiedzieli, że profesorowi daleko było do nazwania nauką tego, na cześć czego została nazwana budowla, w której się znajdowali. Pytanie zadane przez dziewczynę trafiło w studnię bez dna. Musiała to wiedzieć, a Jayden spojrzał na nią z pewnym półuśmiechem. Wiedziała, co o tym myślał, ale jeśli miał to powiedzieć raz jeszcze... Niech i tak będzie. Odczekał aż znalazła sobie miejsce i odgarnął włosy, zamierzając odpowiedzieć na pytania. - Astrologia nauką nie jest. To tylko domysły, próba wytłumaczenia czegoś, czego nie rozumiemy, bo skąd gwiazdy miałyby znać przyszłość? Ich widmo to jedynie światło przeszłości. Jedyne co może nam powiedzieć to to, co już było i się wydarzyło. Faktem jest, że astrologia nie ma odniesienia w życiu, a pozorną skuteczność czerpie z naiwności ludzi. Wierzący w przepowiednie czy wróżby tak bardzo chcą wierzyć w tę ułudę, że uznają za bardzo trafne opisy ich własnej osobowości, które w rzeczywistości są jedynie ogólnymi zestawami danych odnoszącymi się do znacznej grupy ludzi. Dla przykładu horoskopy pisane przez znudzonych dziennikarzy. Jak można porównywać to z nauką, która jest odkrywana od wieków? Nie. Nie wierzę, że można je w jakikolwiek sposób połączyć. Wymysły i nauka nigdy nie idą w parze. Co innego wyobraźnia i nauka. Dzięki wyobraźni... - urwał. Zamyślił się na chwilę, próbując ułożyć wszystko, co miał w głowie w odpowiedni sposób. Nie chodziło o to, że Alix nie poradziłaby sobie z przetworzeniem tych wszystkich danych. Nie wątpił w to, że wyłapałaby wszystko, lecz musiał uporządkować wewnętrzny chaos, by powstało coś spójnego i harmonijnego. Przez moment trwali w milczeniu, aż nie kontynuował spokojniej i wolniej:
- Umysł, który boi się zabawiać absurdem, nigdy nie stworzy błyskotliwego oryginału. Astrologia wzięła się stąd, że ludzie po prostu nie rozumieją nauki. I nie mówię tutaj o ludziach wyjątkowo niezaznajomionych z wieloma teoriami istniejącymi w nauce. Ludzie po prostu nie rozumieją procesu nauki. Wpierw jest odkrycie, a później zrozumienie go. Tutaj rusza wyobraźnia. Bez niej nie byłoby niczego. Odkrywanie nie jest mechaniczne. Nie jest to też całkowicie logiczne brnięcie wąską ścieżką reguł i praw. Twarda wiara w naukę jest błędna. To pułapka bez wyjścia. Owszem - można wytłumaczyć wiele zjawisk dzięki faktom, lecz co z pozostałymi? Jest to ograniczające, bo pozostawia mało, albo wcale nie zostawia miejsca dla spostrzeżeń sztuki, filozofii, psychologii, literatury, mitologii, marzeń sennych, muzyki, emocji lub duchowości. Istnieją miliony rzeczy, których naukowcy nie potrafią, nie potrafimy wyjaśnić. Nie odrzuca się ich, twierdząc, że są nieistotne. To nasze badania nad ludzką historią i zmianą przyniosły nam fantastyczny wgląd w to, dlaczego w ogóle mamy sztukę, marzenia i mitologię. Bez dociekań ludzkich nie byłoby ognia - wciąż czekalibyśmy aż piorun uderzy w drzewo, a my na tym skorzystamy. Wyobraź sobie świat bez wyobraźni. Bez wyobraźni wszystko, co możemy zrobić to klasyfikować świat. Przypisywać nazwy i liczby, statystyki i kategorie. I chociaż jest to ważny element procesu naukowego, to nie jest to nauka sama w sobie. Bez wyobraźni nauka jest słownikiem - nie ma w tym życia, nie ma tajemnicy, nie ma sensu dążenia dalej, skoro wszystko zostało już odkryte. Potrzebujemy jej, bo żeby coś osiągnąć musimy wyjść poza ustalone ramy. Odrzucić to co obecne i znane. Stworzyć tezę, porównać swoje domysły z realnością. Być może nawet wywrócić świat do góry nogami, ale kto z przełomowych odkrywców nie postawił swojej wyobraźni przeciwko wszystkim? Być może jakaś współczesna teza nie jest błędna, tylko niekompletna i dodać coś nowego? Nauka jest pełna cudów, niespodzianek i skoków wyobraźni. Gdyby była czymś innym, nie mielibyśmy nawet magii. Kto by miał tak silną wolę, żeby ją ujarzmić i sformułować zaklęcia? Kto wynalazłby eliksiry poprzez wymieszanie odpowiednich składników? Kto wystrugałby miotłę i latał pod niebem? Nie bylibyśmy w stanie wykarmić się, zaspokoić potrzeb naszej populacji lub prognozować, do czego prowadzą nasze decyzje… i zobaczyć, czy te decyzje są właściwe, i co zrobić by je polepszyć. Nie - Jayden odsapnął, patrząc się na młodą dziewczynę naprzeciwko. - Bez wyobraźni, także po upływie wszystkich tych wieków, niczego byśmy się nie nauczyli. Nauka to wyobraźnia - zakończył, zdając sobie sprawę, że mówił chyba z piętnaście minut, nie dając dojść do słowa Lestrange. Zaśmiał się cicho z tego, co tu zaszło i posłał jej przepraszające spojrzenie. Miał nadzieję, że nie zamierzała tego odebrać w niewłaściwy sposób lub, co gorsza, że nie odpowiedział na jej pytanie. - Wybacz - dodał, nieco speszony własnym monologiem. Znała go jednak tak długo, że wiedziała, że zdarzało mu się popłynąć. Czasami aż za bardzo.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wspomnienie stażu przywołuje unaoczniające się w wyobraźni przedziwne widowisko slajdowe. Same początki, Vane jeszcze nieopierzony, być może raczkujący w dziedzinie, z której słynie... w tym samym wieku co ona, młody? A teraz jaki właściwie jest? Zapewne jeśli tylko umiałaby wyłączyć soczewkę skoncentrowaną wokół osoby profesora, spojrzeć na niego okiem nieprzykrytym subiektywizmem, to nie ujrzałaby ojcowskiej figury. Nie widać jeszcze siateczki zmarszczek okalającej twarz, ani wejrzenia napiętnowanego długimi dekadami doświadczeń. Może być młodszy od jej przyszłego męża i prawdę powiedziawszy, nie zdziwiłaby się takim biegiem wydarzeń.
Otacza ją nieskrępowanym ciepłem, takim niepodsyconym żadnymi ukrytymi motywami - wie o tym, przekonana i pewna jak wobec kogokolwiek innego. Raz, gdy do pisania listu sięgnęła po ciężkim wieczorze naznaczonym winnymi oparami zmieszanymi z eliksirem na uspokojenie, w roztargnieniu napisała tytułowe "drogi ojcze" w samym rogu pergaminu - jak dobrze, że oprzytomniała, gdy weszła w drugi paragraf opisu wszystkich szczegółów negatywnych cech kuzynki Evandry Rosier. Ciekawe jak biedak zareagowałby na tak kuriozalny bełkot?
Wie, iż swoimi pytaniami otwiera przed nim sposobność do wypuszczenia pandorowej puszki monologu, wykładu z którego zwyczajową obfitością ma w zwyczaju sobie nienajgorzej radzić. Słucha go, pochłaniając w skupieniu każde słowo i literę, tak aby nie przeoczyć esencji ukrytej w płynnie przelewających się zdaniach.
Przytakuje wielokrotnie - mówi z sensem, nie dziwota, że czas zastyga w próżni i nie zauważa natrętnego tykania zegara. Czeka aż skończy, zbywając niepotrzebne przeprosiny cichym, niemalże wyszeptanym nie szkodzi.
- Absolutnie zgadzam się z Panem, profesorze. Brak wyobraźni społeczeństwa to bolączka, z którą ci nieco bardziej oświeceni muszą się uporać i na swych barkach nieść ciężar niesienia słowa oświaty. Jeżeli jednak myślę o astrologii i jej praktycznym zastosowaniu, sądzę że również jeden, ważny czynnik odpowiada jej spopularyzowaniu. Nie sądzę, żeby byłaby to myśl bardzo odkrywcza, ale uważam, iż człowiek od zawsze lgnął do skategoryzowania, należenia do określonej grupy. Jest to dla mnie szczególnie fascynujące, gdy myślę o tym jak pociągająca jest indywidualność w kontekście własnej tożsamości. A mimo tego, pragniemy mieć przypięte łatki i role, chcemy być skorpionami, lwami i strzelcami, chcemy konkurować z innymi w grupie i tworzyć sojusze z innymi. Jakkolwiek nie są one absurdalne i pozbawione wyobraźni, nie lubimy myśleć, iż odstajemy i nie pasujemy do szeroko przyjętych form oraz schematów. Z wygody, odrzucamy racjonalne wytłumaczenia, chcąc zaspokoić najbardziej pierwotne potrzeby.
Nie boi się wyrażać przy nim swego zdania, wie że nie ześle na siebie zastępów ironicznych uśmieszków i uwag podkopujących pewność siebie. Nie musi mu udowadniać, że jest bystra, ani skrzętnie ukrywać, iż jeszcze wiele przed nią. Jej buńczuczne żywioły łagodnieją, nie znajdując nośników mogących doprowadzić do uniesień kapryśnej natury furiatki.
- Ogólnie, efekt horoskopy to ciekawe zjawisko. To jest, byłoby gdyby nie moje spostrzeżenie, iż zatrważająca rzesza osób wpadająca w jego sidła, to kobiety - stwierdza kąśliwie, wywracając oczyma - abstrahując, czasem mam wrażenie, iż naukowcy są bardziej skłonni zaniechać badań nad danym zagadnieniem, jeśli tylko uznają oni, iż jest ono dużo bardziej rozpowszechnione u tej jednej płci. A konkretnie, nas, kobiet. Oczywiście, ryzykuję w tym momencie ogromną generalizacją zjawiska, ale mogę jedynie polegać na własnej, osobistej obserwacji. Ciekawe czy znajdę na ten temat jakiekolwiek publikacje?
Prostuje się na krześle, brwi ściągając w oczekiwaniu na odpowiedź Profesora. Na pewno jednej swej cechy, udaremniającej niekiedy racjonalne myślenie, nie jest w stanie pohamować nawet w jego obecności - swojej gorliwie pielęgnowanej mizandrii.
Otacza ją nieskrępowanym ciepłem, takim niepodsyconym żadnymi ukrytymi motywami - wie o tym, przekonana i pewna jak wobec kogokolwiek innego. Raz, gdy do pisania listu sięgnęła po ciężkim wieczorze naznaczonym winnymi oparami zmieszanymi z eliksirem na uspokojenie, w roztargnieniu napisała tytułowe "drogi ojcze" w samym rogu pergaminu - jak dobrze, że oprzytomniała, gdy weszła w drugi paragraf opisu wszystkich szczegółów negatywnych cech kuzynki Evandry Rosier. Ciekawe jak biedak zareagowałby na tak kuriozalny bełkot?
Wie, iż swoimi pytaniami otwiera przed nim sposobność do wypuszczenia pandorowej puszki monologu, wykładu z którego zwyczajową obfitością ma w zwyczaju sobie nienajgorzej radzić. Słucha go, pochłaniając w skupieniu każde słowo i literę, tak aby nie przeoczyć esencji ukrytej w płynnie przelewających się zdaniach.
Przytakuje wielokrotnie - mówi z sensem, nie dziwota, że czas zastyga w próżni i nie zauważa natrętnego tykania zegara. Czeka aż skończy, zbywając niepotrzebne przeprosiny cichym, niemalże wyszeptanym nie szkodzi.
- Absolutnie zgadzam się z Panem, profesorze. Brak wyobraźni społeczeństwa to bolączka, z którą ci nieco bardziej oświeceni muszą się uporać i na swych barkach nieść ciężar niesienia słowa oświaty. Jeżeli jednak myślę o astrologii i jej praktycznym zastosowaniu, sądzę że również jeden, ważny czynnik odpowiada jej spopularyzowaniu. Nie sądzę, żeby byłaby to myśl bardzo odkrywcza, ale uważam, iż człowiek od zawsze lgnął do skategoryzowania, należenia do określonej grupy. Jest to dla mnie szczególnie fascynujące, gdy myślę o tym jak pociągająca jest indywidualność w kontekście własnej tożsamości. A mimo tego, pragniemy mieć przypięte łatki i role, chcemy być skorpionami, lwami i strzelcami, chcemy konkurować z innymi w grupie i tworzyć sojusze z innymi. Jakkolwiek nie są one absurdalne i pozbawione wyobraźni, nie lubimy myśleć, iż odstajemy i nie pasujemy do szeroko przyjętych form oraz schematów. Z wygody, odrzucamy racjonalne wytłumaczenia, chcąc zaspokoić najbardziej pierwotne potrzeby.
Nie boi się wyrażać przy nim swego zdania, wie że nie ześle na siebie zastępów ironicznych uśmieszków i uwag podkopujących pewność siebie. Nie musi mu udowadniać, że jest bystra, ani skrzętnie ukrywać, iż jeszcze wiele przed nią. Jej buńczuczne żywioły łagodnieją, nie znajdując nośników mogących doprowadzić do uniesień kapryśnej natury furiatki.
- Ogólnie, efekt horoskopy to ciekawe zjawisko. To jest, byłoby gdyby nie moje spostrzeżenie, iż zatrważająca rzesza osób wpadająca w jego sidła, to kobiety - stwierdza kąśliwie, wywracając oczyma - abstrahując, czasem mam wrażenie, iż naukowcy są bardziej skłonni zaniechać badań nad danym zagadnieniem, jeśli tylko uznają oni, iż jest ono dużo bardziej rozpowszechnione u tej jednej płci. A konkretnie, nas, kobiet. Oczywiście, ryzykuję w tym momencie ogromną generalizacją zjawiska, ale mogę jedynie polegać na własnej, osobistej obserwacji. Ciekawe czy znajdę na ten temat jakiekolwiek publikacje?
Prostuje się na krześle, brwi ściągając w oczekiwaniu na odpowiedź Profesora. Na pewno jednej swej cechy, udaremniającej niekiedy racjonalne myślenie, nie jest w stanie pohamować nawet w jego obecności - swojej gorliwie pielęgnowanej mizandrii.
Alix Lestrange
Zawód : Salonowa mądrala i tłumaczka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Lecz nie! To tylko maska, sztuki podstęp nowy -
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie pamiętał dokładnie jak doszli do miejsca, w którym obecnie się znajdowali - daleko było mu do człowieka, który uważał takie spotkania za niegodne uwagi, lecz wiedział, że to intencja i to, co się działo, gdy się widzieli, miało największą wartość. Przeszłość była jedynie krokiem do osiągnięcia określonego celu i chyba im się udało, nieprawdaż? Nazywanie Alix swoją podopieczną było dla niego zbyt oficjalne, zbyt chłodne i zbyt zdystansowane, lecz nigdy nie przekraczali ustalonej wewnętrznie granicy między sobą. Młoda kobieta z rodu szlacheckiego o poglądach niewspółgrających z własnymi przekonaniami profesora miała dla niego jednak wyjątkową wartość i wcale nie interesowało go to, że odbyła konserwatywne wychowanie, a on mógł pomóc otworzyć jej oczy. Nie. Nie o to chodziło. To porozumienie między nimi sprawiało mu tyle radości. Ze swoimi uczniami nie miał czasu na rozmowy tak dogłębne i niemalże filozoficzne, bo zajęcia były ograniczone. Chyba że ktoś pojawiał się w Wieży Astronomicznej, prosząc go o radę. Alix nie była już uczennicą. Dawno temu opuściła mury Hogwartu, stając twarzą w twarz z dorosłym życiem. Wciąż miała wiele wątpliwości, pytań, na które nie odpowiedziała, dlatego też pojawiała się i szukała z nim kontaktu, ale Jayden miał swoją drugą teorię.
Nie wypowiedział jej na głos i nie wiedział, czy kiedykolwiek miał się o to pokusić. Lestrange była osamotniona. Skoro sama była inicjatorką większości seminariów, które odbywali, nie mogła podzielić się swoimi spostrzeżeniami z kimś z rodziny. Nie chciano słuchać, co miała do powiedzenia czy wynikało to z innych faktów - nie miało to większego znaczenia. Cokolwiek to było chciała mieć obok drugiego człowieka, który nie tylko jej wysłucha, ale również wymieni się spostrzeżeniami. Niewiele od niego młodsza miała od niego inne problemy, z którymi on nigdy nie miał mieć do czynienia lub jeszcze nie miał mieć - w końcu zaręczyny córek szlachty w młodym wieku były czymś normalnym. Nie mówiła o tym, on nie pytał. Na pewno ów temat jednak wisiał między nimi, chociażby ze względu, że przyszły małżonek Alix raczej nie miał być skłonny do kontynuowania znajomości żony z profesorem. Póki co czerpali z wolności, która do tego momentu była im zapewniona. Nie miał pojęcia, co się działo między potomkinią wil i mężczyznami. Nietrudno było wydedukować, że nie pałała do nich szczególną sympatią, lecz sądził, że chodziło o ogólne jej postrzeganie przez jego płeć. Kobiety miały trudniej i nie można było tego ukryć. Niezależnie od czasów i miejsca musiały być silniejsze psychicznie. Doceniał jej przywiązanie i zaufanie. Czasem, tak jak i jej samej, tak i jemu wydawało się, że nie było między nimi relacji mentor-uczeń. Gdyby miał córkę, byłaby żądną wiedzy i poznania Lizzie, z którą rozmowy byłyby pouczające i pełne życia. Jak więc mógł na nią patrzeć inaczej jak nie z ciepłem i dobrą wolą? Chciał dla niej jak najlepiej, ale ograniczało ich to co mogli, a to co powinni. Gdyby jednak chodziło o bezpieczeństwo uczniów, Jayden wiedział, że nie istniałaby ta granica. Nie ta moralna, lecz ta uznawana przez społeczeństwo za wyznacznik zachowań między kobietą a mężczyzną. Jak wiele by się wtedy zmieniło?
Słuchał uważnie, nie chcąc przegapić żadnego ze słów, w myśl przekonania, że aby odpowiednio znaleźć się w temacie, należało poznać całokształt. Nie jedynie wybiórcze fragmenty. Zresztą chciał jej słuchać i rozumieć tok myślenia - był fascynujący i ograniczanie młodym kobietom możliwości intelektualnych było wielkim ciosem dla gospodarki, nauki, ogólnego rozwoju. Zanim odpowiedział, ważył własne słowa w umyśle jak zawsze to robił. Jeśli się nad tym zastanowić, potrafili z niczego przejść do rzeczy wielkich, ciężkich, nieporuszanych nigdzie wcześniej w ich towarzystwie ani później.
- Sądzę, że to leży zdecydowanie głębiej niż myślimy. Trzeba by podejść do tego inaczej i spytać czy znamy różnicę między indywidualizmem a indywidualnością. Pierwsze z nich odnosi się do etyki i dba o to, by stawiać zawsze jednostkę w centrum. To pod nią ma być ustawiony świat - nie inaczej. Indywidualizm jest silnie sprzężony z liberalizmem, gdzie ważne są wartości jak wolność, demokracja, prawa człowieka. Niektórzy sądzą, że indywidualizm to egoizm, bo robimy to, co leży w naszym interesie i nie dbamy o nic innego. Z pewnością egoizm czerpie z indywidualizmu, ale nie jest z nim tożsamy i nie można tego identyfikować jako jedno. Bo czy egoizmem są prawa człowieka? Wolny rynek? Przeciwnikiem indywidualizmu jest kolektywizm, gdzie grupa gra najważniejszą rolę. Ale skupmy się na tym pierwszym i rozważmy cechy. Po pierwsze, cele jednostki są ważniejsze od celów grupy. Po drugie, osiąganie celu jest dla niego istotniejsze od relacji, jakie panują miedzy ludźmi. Po trzecie, podejmowane są tylko te działania, które przynoszą korzyść. Po czwarte, grupa składa się z poszczególnych jednostek i to ich poszczególne cele są ważne. Po piąte, wszyscy mają równe prawa i nie jest uznawana władza. Pełna wolność. Mamy więc zarówno wady, jak i zalety. No, dobrze. Mamy indywidualizm to teraz rozłóżmy na czynniki pierwsze indywidualność. Indywidualność to grupa cech, która opisuje zachowanie odpowiedniej osoby - osobowość, charakter. Wszyscy wiemy, że różnimy się charakterem, tym co lubimy, czego nie i to nas dzieli. Są to cechy zestawione ze sobą w unikalny sposób: nie ma kogoś, kto zachowuje się i reaguje dokładnie tak samo, jak my. Nasza osobowość należy tylko do nas, jest jedyna i wyjątkowa, dlatego jesteśmy niepowtarzalni, nie do podrobienia i dzięki temu możemy określić jacy jesteśmy i poddawać ocenie naszych obserwacji. Jest to nam potrzebne do ukształtowania własnej tożsamości. Jest to poczucie, że jesteśmy odrębną ale i wyjątkową, jedyną w swoim rodzaju jednostką. Indywidualizm to pogląd etyczny, indywidualność dotyczy za to psychiki. Jaki mamy więc problem dzisiaj z tymi pojęciami, skoro wydaje się, że granica jest wyraźna? Obecnie obserwuje się paradoks, a dokładnie zanika indywidualność mimo popularyzowania indywidualizmu i tożsamych mu idei. Tutaj pojawia się kapitalizm - zamieniamy świat doświadczeń na liczby, bo planujemy, przeliczamy. Wytwarzanie podstawowych dóbr staje się nieczułe, monotonne, przekładamy liczbę nad jakość, więc zanika indywidualność. Porzucamy ją, bo ktoś inny do nas często uznawany jest za gorszego, a najlepiej i najbezpieczniej jest dopasować się do innych. Stawiamy na dobra materialne, a nie rozwój intelektualny. Piramida wartości zachwiała się u większości osób, u wielu zupełnie runęła i zbudowali ją na nowo, zapominając, że dom z resztek jest niebezpieczny i niestabilny. Pewnego dnia runie im na głowy. Żyjemy w społeczeństwie informacyjnym, w czasach dynamicznej globalizacji, gdzie tworzona jest rzeczywistość wspólna dla wszystkich. Jednostka jest najważniejsza, jednak zapomina się o odrębności tej jednostki. Osobiście uważam, że zamykanie się w czterech ścianach i patrzenie jedynie na siebie jest ograniczające i wyjątkowo niebezpieczne. Nie umiemy się komunikować z innymi ludźmi, nie czujemy empatii, nie rozumiemy drugiego człowieka. Nie rozumiejąc się wzajemnie jesteśmy skazani jedynie na zagładę, bo nie będziemy umieli współpracować. - Nie mówił jej nigdy półprawd. Jeśli czegoś nie wiedział, nie bał się tego powiedzieć i przyznać do braków. Zawsze jednak zmuszało go to do podjęcia kroków, by te braki nadrobić. - Bezkrytyczna wiara w przepowiednie i horoskopy może być groźna - zaczął poruszony kolejny temat. - Odcinamy własne myślenie i skupiamy się na tym, co powie nam ów jasnowidz czy wróżbita. Czasem nawet ignorujemy zagrożenie, wierząc w to, że dzisiaj nie stanie się nam nic złego, bo tak przepowiedział nam ktoś tam, więc nie patrzymy gdzie idziemy. Ryzykujemy, bo jesteśmy pewni, że to, co usłyszeliśmy, jest prawdą. Jednocześnie taka przepowiednia zasiewa w człowieku ziarnko niepewności o własną przyszłość, a widzący nadchodzące losy dzieląc się intrygującymi spostrzeżeniami sprawia, że klient czuje się zrozumiany, a zarazem zagrożony. Pojawiają się pytania, skąd wizjoner wie to wszystko. Dociekliwość sprawia, że chcemy więcej; że chcemy usłyszeć więcej. Doświadczyć tego, bo tyczy się to bezpośrednio nas samych i życia prywatnego, zawodowego. W międzyczasie nie widzimy, że życie wcale się nie zmieniło, że nasze stare problemy nie odnalazły rozwiązania, a pojawiły się nowe. Podporządkowanie się pod mglistą wizję przyszłości to znów zanikanie indywidualności, własnej osobowości, a co za tym idzie własnego zdania. - Ominął wspomnienie o kobietach, chociaż nie mógł się z tym zgodzić, bo spotkał wielu astrologów mężczyzn, którzy twardo wierzyli w swoje wizje lub w przekonanie, że podobne rzeczy naprawdę mają sens i się ziszczają. Zaciekawiło lub właściwie zaniepokoiło go coś innego. - Stało się coś? - Jego twarz nabrała innego wyrazu, postawa się zmieniła. Oparł przedramiona na kolanach, by móc przechylić się w stronę Alix i przez jakiś czas badał uważnie spojrzeniem jej twarz. Wiedział, że te zmarszczone brwi wcale nie były oznaką zwykłego skupienia czy ciekawości. Niewiele inaczej intonowane słowa obudziły w nim troskę. Mogła mu powiedzieć, mogła zbyć - nie zamierzał w żaden sposób naciskać, ale musiała wiedzieć, że cokolwiek się działo, był obok. Możliwe, że sobie coś ubzdurał jak to zwykle on - chodzący z głową w chmurach astronom.
Nie wypowiedział jej na głos i nie wiedział, czy kiedykolwiek miał się o to pokusić. Lestrange była osamotniona. Skoro sama była inicjatorką większości seminariów, które odbywali, nie mogła podzielić się swoimi spostrzeżeniami z kimś z rodziny. Nie chciano słuchać, co miała do powiedzenia czy wynikało to z innych faktów - nie miało to większego znaczenia. Cokolwiek to było chciała mieć obok drugiego człowieka, który nie tylko jej wysłucha, ale również wymieni się spostrzeżeniami. Niewiele od niego młodsza miała od niego inne problemy, z którymi on nigdy nie miał mieć do czynienia lub jeszcze nie miał mieć - w końcu zaręczyny córek szlachty w młodym wieku były czymś normalnym. Nie mówiła o tym, on nie pytał. Na pewno ów temat jednak wisiał między nimi, chociażby ze względu, że przyszły małżonek Alix raczej nie miał być skłonny do kontynuowania znajomości żony z profesorem. Póki co czerpali z wolności, która do tego momentu była im zapewniona. Nie miał pojęcia, co się działo między potomkinią wil i mężczyznami. Nietrudno było wydedukować, że nie pałała do nich szczególną sympatią, lecz sądził, że chodziło o ogólne jej postrzeganie przez jego płeć. Kobiety miały trudniej i nie można było tego ukryć. Niezależnie od czasów i miejsca musiały być silniejsze psychicznie. Doceniał jej przywiązanie i zaufanie. Czasem, tak jak i jej samej, tak i jemu wydawało się, że nie było między nimi relacji mentor-uczeń. Gdyby miał córkę, byłaby żądną wiedzy i poznania Lizzie, z którą rozmowy byłyby pouczające i pełne życia. Jak więc mógł na nią patrzeć inaczej jak nie z ciepłem i dobrą wolą? Chciał dla niej jak najlepiej, ale ograniczało ich to co mogli, a to co powinni. Gdyby jednak chodziło o bezpieczeństwo uczniów, Jayden wiedział, że nie istniałaby ta granica. Nie ta moralna, lecz ta uznawana przez społeczeństwo za wyznacznik zachowań między kobietą a mężczyzną. Jak wiele by się wtedy zmieniło?
Słuchał uważnie, nie chcąc przegapić żadnego ze słów, w myśl przekonania, że aby odpowiednio znaleźć się w temacie, należało poznać całokształt. Nie jedynie wybiórcze fragmenty. Zresztą chciał jej słuchać i rozumieć tok myślenia - był fascynujący i ograniczanie młodym kobietom możliwości intelektualnych było wielkim ciosem dla gospodarki, nauki, ogólnego rozwoju. Zanim odpowiedział, ważył własne słowa w umyśle jak zawsze to robił. Jeśli się nad tym zastanowić, potrafili z niczego przejść do rzeczy wielkich, ciężkich, nieporuszanych nigdzie wcześniej w ich towarzystwie ani później.
- Sądzę, że to leży zdecydowanie głębiej niż myślimy. Trzeba by podejść do tego inaczej i spytać czy znamy różnicę między indywidualizmem a indywidualnością. Pierwsze z nich odnosi się do etyki i dba o to, by stawiać zawsze jednostkę w centrum. To pod nią ma być ustawiony świat - nie inaczej. Indywidualizm jest silnie sprzężony z liberalizmem, gdzie ważne są wartości jak wolność, demokracja, prawa człowieka. Niektórzy sądzą, że indywidualizm to egoizm, bo robimy to, co leży w naszym interesie i nie dbamy o nic innego. Z pewnością egoizm czerpie z indywidualizmu, ale nie jest z nim tożsamy i nie można tego identyfikować jako jedno. Bo czy egoizmem są prawa człowieka? Wolny rynek? Przeciwnikiem indywidualizmu jest kolektywizm, gdzie grupa gra najważniejszą rolę. Ale skupmy się na tym pierwszym i rozważmy cechy. Po pierwsze, cele jednostki są ważniejsze od celów grupy. Po drugie, osiąganie celu jest dla niego istotniejsze od relacji, jakie panują miedzy ludźmi. Po trzecie, podejmowane są tylko te działania, które przynoszą korzyść. Po czwarte, grupa składa się z poszczególnych jednostek i to ich poszczególne cele są ważne. Po piąte, wszyscy mają równe prawa i nie jest uznawana władza. Pełna wolność. Mamy więc zarówno wady, jak i zalety. No, dobrze. Mamy indywidualizm to teraz rozłóżmy na czynniki pierwsze indywidualność. Indywidualność to grupa cech, która opisuje zachowanie odpowiedniej osoby - osobowość, charakter. Wszyscy wiemy, że różnimy się charakterem, tym co lubimy, czego nie i to nas dzieli. Są to cechy zestawione ze sobą w unikalny sposób: nie ma kogoś, kto zachowuje się i reaguje dokładnie tak samo, jak my. Nasza osobowość należy tylko do nas, jest jedyna i wyjątkowa, dlatego jesteśmy niepowtarzalni, nie do podrobienia i dzięki temu możemy określić jacy jesteśmy i poddawać ocenie naszych obserwacji. Jest to nam potrzebne do ukształtowania własnej tożsamości. Jest to poczucie, że jesteśmy odrębną ale i wyjątkową, jedyną w swoim rodzaju jednostką. Indywidualizm to pogląd etyczny, indywidualność dotyczy za to psychiki. Jaki mamy więc problem dzisiaj z tymi pojęciami, skoro wydaje się, że granica jest wyraźna? Obecnie obserwuje się paradoks, a dokładnie zanika indywidualność mimo popularyzowania indywidualizmu i tożsamych mu idei. Tutaj pojawia się kapitalizm - zamieniamy świat doświadczeń na liczby, bo planujemy, przeliczamy. Wytwarzanie podstawowych dóbr staje się nieczułe, monotonne, przekładamy liczbę nad jakość, więc zanika indywidualność. Porzucamy ją, bo ktoś inny do nas często uznawany jest za gorszego, a najlepiej i najbezpieczniej jest dopasować się do innych. Stawiamy na dobra materialne, a nie rozwój intelektualny. Piramida wartości zachwiała się u większości osób, u wielu zupełnie runęła i zbudowali ją na nowo, zapominając, że dom z resztek jest niebezpieczny i niestabilny. Pewnego dnia runie im na głowy. Żyjemy w społeczeństwie informacyjnym, w czasach dynamicznej globalizacji, gdzie tworzona jest rzeczywistość wspólna dla wszystkich. Jednostka jest najważniejsza, jednak zapomina się o odrębności tej jednostki. Osobiście uważam, że zamykanie się w czterech ścianach i patrzenie jedynie na siebie jest ograniczające i wyjątkowo niebezpieczne. Nie umiemy się komunikować z innymi ludźmi, nie czujemy empatii, nie rozumiemy drugiego człowieka. Nie rozumiejąc się wzajemnie jesteśmy skazani jedynie na zagładę, bo nie będziemy umieli współpracować. - Nie mówił jej nigdy półprawd. Jeśli czegoś nie wiedział, nie bał się tego powiedzieć i przyznać do braków. Zawsze jednak zmuszało go to do podjęcia kroków, by te braki nadrobić. - Bezkrytyczna wiara w przepowiednie i horoskopy może być groźna - zaczął poruszony kolejny temat. - Odcinamy własne myślenie i skupiamy się na tym, co powie nam ów jasnowidz czy wróżbita. Czasem nawet ignorujemy zagrożenie, wierząc w to, że dzisiaj nie stanie się nam nic złego, bo tak przepowiedział nam ktoś tam, więc nie patrzymy gdzie idziemy. Ryzykujemy, bo jesteśmy pewni, że to, co usłyszeliśmy, jest prawdą. Jednocześnie taka przepowiednia zasiewa w człowieku ziarnko niepewności o własną przyszłość, a widzący nadchodzące losy dzieląc się intrygującymi spostrzeżeniami sprawia, że klient czuje się zrozumiany, a zarazem zagrożony. Pojawiają się pytania, skąd wizjoner wie to wszystko. Dociekliwość sprawia, że chcemy więcej; że chcemy usłyszeć więcej. Doświadczyć tego, bo tyczy się to bezpośrednio nas samych i życia prywatnego, zawodowego. W międzyczasie nie widzimy, że życie wcale się nie zmieniło, że nasze stare problemy nie odnalazły rozwiązania, a pojawiły się nowe. Podporządkowanie się pod mglistą wizję przyszłości to znów zanikanie indywidualności, własnej osobowości, a co za tym idzie własnego zdania. - Ominął wspomnienie o kobietach, chociaż nie mógł się z tym zgodzić, bo spotkał wielu astrologów mężczyzn, którzy twardo wierzyli w swoje wizje lub w przekonanie, że podobne rzeczy naprawdę mają sens i się ziszczają. Zaciekawiło lub właściwie zaniepokoiło go coś innego. - Stało się coś? - Jego twarz nabrała innego wyrazu, postawa się zmieniła. Oparł przedramiona na kolanach, by móc przechylić się w stronę Alix i przez jakiś czas badał uważnie spojrzeniem jej twarz. Wiedział, że te zmarszczone brwi wcale nie były oznaką zwykłego skupienia czy ciekawości. Niewiele inaczej intonowane słowa obudziły w nim troskę. Mogła mu powiedzieć, mogła zbyć - nie zamierzał w żaden sposób naciskać, ale musiała wiedzieć, że cokolwiek się działo, był obok. Możliwe, że sobie coś ubzdurał jak to zwykle on - chodzący z głową w chmurach astronom.
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lestrange sądzi, iż zna świat i bodźce go napędzające. Twardo stoi przy swoim i twierdzi, że młodociana naiwność oraz wiara w drugą jednostkę umarła w niej zanim zdążyła prawdziwie wykiełkować. Paradoksalnie, uznając się za indywiduum niedopasowane i odstające, ze swoimi poglądami nie utożsamia siebie, wyłącznie innych. Wierzy, że każdy człowiek ma swoje odrębne motywacje i nigdy nie stoją one ramię w ramię z altruizmem oraz czystością intencji. Nie wyklucza to postaci Jaydena, który przecież zajmuje w jej sercu miejsce niezwiązane z materialistycznymi interesownościami. Nikt nigdy nie próbował jej wyplenić tych poglądów, nikt ich nie podważał, a wręcz zachęcał do formowania wizji świata, w którym każdy czegoś od ciebie chce i liczy na coś w zamian.
Mimo tego, nawet jeśli nie znajdzie w entuzjastycznych odpowiedziach na jej list ni grama fałszu, nawet jeśli z pasją dzieli się swymi spostrzeżeniami, Alix nie ma wątpliwości, iż gdyby nie prestiż nazwiska, mężczyzna nie chciałby zawracać sobie nią głowy. Może to dlatego tak pilnie walczy o uwagę, doczytuje poszczególne publikacje, które niekoniecznie interesują prywatne zainteresowania, ale przydadzą się w rozmowie z Profesorem? To prawda, nie chce za wszelką cenę udowadniać swej wybitności.
Chce udowodnić, że jest interesującym okazem potencjału.
Stosunek ojca do jej zapędek od zawsze był nieodgadniony - tak jakby podskórnie był dumny z dziecka podążającego światłą drogą, ale potem przypominał sobie, że owej latorośli przypisana jest inna rola, rola kobiety, damy. I ona swoją niekoniecznie dobrze wypełnia. Alix pamięta ojcowską reakcję na wieść o tym, iż ma zamiar zostać magipsychiatrą, tak jak papa. Wszak gdyby tylko lepiej sobie radziła z wewnętrznymi wybuchami i paranojami, nie uchodziłoby to za myśl tak abstrakcyjną jakby się wydawało. Ojciec nie był zniesmaczony tak niedorzeczną wizją nastoletniej córki - przynajmniej pierwotnie. To inni podcięli jej skrzydła, być może słusznie. Nie jest w stanie ocenić z perspektywy minionych lat.
Dlatego też często przyłapuje się na obserwacjach Profesora; na wyłuskiwaniu tych podświadomych przebłysków, które zdają się coś anonsować. Korelacja motywacji, figury ojca i Jaydena, zachowań i wewnętrznych, niewidocznych elementów.
Nie potrafi ich skleić w całość. Jeszcze nie.
W skupieniu słuchając monologu Vane'a, notuje w głowie wszystkie zagadnienia i spostrzeżenia, które samoistnie nawijają się na język. Indywidualizm, indywidualność, kolektywizm. To nie jest wykład na temat, który zapoczątkowałby jakikolwiek znany jej arystokrata, nie są to wątki poruszane na lekcjach przedmiotów nauczanych w Hogwarcie.
- Współpracować ...- powtarza słowo zaczerpnięte z jego ostatniego zdania. Wydaje się zasięgnąć, którejś myśli, lecz szybko ją porzuca - wydaje mi się, że rozumiem o czym Profesor mówi. Pojęcia indywidualizmu i indywidualności - ich definicje wydają się być klarowne na papierze i w sposobie przez pana przedstawianym. Ale nigdy nie spotkałam się z takim sposobem myślenia, tudzież z jego propagowaniem. Nawet w szkole nie znalazłam miejsca na odrębność dla własnego ja. Nawet nie jestem pewna czy mogłabym zakwalifikować koncepcję mojego wychowania i rodowych wartości z tą przeciwstawną, czyli z kolektywizmem, tak jak pan wspomniał. Wyobrażam sobie, iż należą do innej części świata, do społeczności, do której nie należę.
Nie udaje jej się jednakże na dobre wsiąknąć w tok pierwszej dyskusji - szeroko otwarte oczęta oplata ciężka, gruba wstęga achromatyzmu. Nie ma najmniejszej wątpliwości, iż astrologia i wróżenie z fusów to zabobony warte pogrzebania w ziemi opuszczonego pola.
Ale... co z resztą?
- Astrologia, wróżby, nie mam wątpliwości, że nie posiadają żadnej istotności i nie są czymkolwiek podparte. Ale z tego co wiem, to nauka wciąż nie znalazła odpowiedzi na tych prawdziwych jasnowidzów, ich rzekomy dar i wizje - mówi, niby starając się brzmieć tak jak do tej pory, lecz ostrożności w głosie nie będąc w stanie się całkowicie pozbyć. Nie zna jej historii. Nikt jeszcze nie poznał.
- Co Profesor sądzi o takich przypadkach?
Mimo tego, nawet jeśli nie znajdzie w entuzjastycznych odpowiedziach na jej list ni grama fałszu, nawet jeśli z pasją dzieli się swymi spostrzeżeniami, Alix nie ma wątpliwości, iż gdyby nie prestiż nazwiska, mężczyzna nie chciałby zawracać sobie nią głowy. Może to dlatego tak pilnie walczy o uwagę, doczytuje poszczególne publikacje, które niekoniecznie interesują prywatne zainteresowania, ale przydadzą się w rozmowie z Profesorem? To prawda, nie chce za wszelką cenę udowadniać swej wybitności.
Chce udowodnić, że jest interesującym okazem potencjału.
Stosunek ojca do jej zapędek od zawsze był nieodgadniony - tak jakby podskórnie był dumny z dziecka podążającego światłą drogą, ale potem przypominał sobie, że owej latorośli przypisana jest inna rola, rola kobiety, damy. I ona swoją niekoniecznie dobrze wypełnia. Alix pamięta ojcowską reakcję na wieść o tym, iż ma zamiar zostać magipsychiatrą, tak jak papa. Wszak gdyby tylko lepiej sobie radziła z wewnętrznymi wybuchami i paranojami, nie uchodziłoby to za myśl tak abstrakcyjną jakby się wydawało. Ojciec nie był zniesmaczony tak niedorzeczną wizją nastoletniej córki - przynajmniej pierwotnie. To inni podcięli jej skrzydła, być może słusznie. Nie jest w stanie ocenić z perspektywy minionych lat.
Dlatego też często przyłapuje się na obserwacjach Profesora; na wyłuskiwaniu tych podświadomych przebłysków, które zdają się coś anonsować. Korelacja motywacji, figury ojca i Jaydena, zachowań i wewnętrznych, niewidocznych elementów.
Nie potrafi ich skleić w całość. Jeszcze nie.
W skupieniu słuchając monologu Vane'a, notuje w głowie wszystkie zagadnienia i spostrzeżenia, które samoistnie nawijają się na język. Indywidualizm, indywidualność, kolektywizm. To nie jest wykład na temat, który zapoczątkowałby jakikolwiek znany jej arystokrata, nie są to wątki poruszane na lekcjach przedmiotów nauczanych w Hogwarcie.
- Współpracować ...- powtarza słowo zaczerpnięte z jego ostatniego zdania. Wydaje się zasięgnąć, którejś myśli, lecz szybko ją porzuca - wydaje mi się, że rozumiem o czym Profesor mówi. Pojęcia indywidualizmu i indywidualności - ich definicje wydają się być klarowne na papierze i w sposobie przez pana przedstawianym. Ale nigdy nie spotkałam się z takim sposobem myślenia, tudzież z jego propagowaniem. Nawet w szkole nie znalazłam miejsca na odrębność dla własnego ja. Nawet nie jestem pewna czy mogłabym zakwalifikować koncepcję mojego wychowania i rodowych wartości z tą przeciwstawną, czyli z kolektywizmem, tak jak pan wspomniał. Wyobrażam sobie, iż należą do innej części świata, do społeczności, do której nie należę.
Nie udaje jej się jednakże na dobre wsiąknąć w tok pierwszej dyskusji - szeroko otwarte oczęta oplata ciężka, gruba wstęga achromatyzmu. Nie ma najmniejszej wątpliwości, iż astrologia i wróżenie z fusów to zabobony warte pogrzebania w ziemi opuszczonego pola.
Ale... co z resztą?
- Astrologia, wróżby, nie mam wątpliwości, że nie posiadają żadnej istotności i nie są czymkolwiek podparte. Ale z tego co wiem, to nauka wciąż nie znalazła odpowiedzi na tych prawdziwych jasnowidzów, ich rzekomy dar i wizje - mówi, niby starając się brzmieć tak jak do tej pory, lecz ostrożności w głosie nie będąc w stanie się całkowicie pozbyć. Nie zna jej historii. Nikt jeszcze nie poznał.
- Co Profesor sądzi o takich przypadkach?
Alix Lestrange
Zawód : Salonowa mądrala i tłumaczka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Lecz nie! To tylko maska, sztuki podstęp nowy -
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Miała rozległą wiedzę i lubiła się nią chwalić. To wiedział na pewno, lecz nie było to negatywne odczucie z jego strony. Po prostu Alix chciała więcej, ciekawa praw, które rządziły światem i nie dziwił się jej, bo był taki sam - chłonny umysł przyjmował bodźce, jednak chciał też być czymś poza tym. Chciał się rozszerzać, doznawać na własnej skórze zmian we wszechświecie, doświadczać tego, czego jeszcze nie miał szansy poznać, oddychać innym powietrzem, żyć całym sobą. Jednak nie potrzebowała do tego jego osoby, bo to mógł zrobić każdy we własnym zakresie. Mogła to odnaleźć w pojedynkę, w samej sobie bez prowadzenia za rękę i wskazywania każdego punktu. Jayden wiedział, że chodziło w tym wszystkim o wychowanie, nastawienie, otwartość na nowe doznania, bo w większości ludzkość bała się zmian i nowych decyzji. On lubił patrzeć w drugą stronę niż inni, stawiać pierwszy krok poza znaną wszystkim granicę, rozbudowywać wyobraźnię i pozwalać jej żyć własnym życiem. Trzeba było tylko pozwolić światu wejść do środka i rozejrzeć się. Przekonać czy odkrywanie pasowało do gospodarza, czy też nie. Wiedział jednak, że każdy bez względu na wszystko miał jakąś iskrę i werwę do działania i ruszania w nieznane. Alix posiadała ją wyraźnie, sięgała ręką daleko, o wiele dalej niż jej rówieśnicy. Dlaczego uplasowała sobie właśnie jego jako przewodnika? Nie miał pojęcia, co sądziła o nim młoda kobieta, gdy przyglądała mu się ukradkiem, próbując jakoś ułożyć sobie postać profesora w głowie. Nie zauważał tego, zbyt rozproszony wieloma bodźcami. Na pewno odczułby jednak zawód, słysząc o tym, że zgodził się towarzyszyć jej w poznawaniu siebie samej i świata wyłącznie przez nazwisko oraz pozycję jej rodziny. A przecież nie brał od niej żadnych pieniędzy - czy wiedziała, że poświęcał swój wolny czas na te spotkania? Za jakiego człowieka musiała go mieć, skoro była pewna, że bezinteresowność nie istniała? Jak wielce dotknęłoby to serca profesora, gdyby wiedział. Na szczęście myśli młodej czarownicy pozostawały jedynie jej własną, zamkniętą strefą i nikt nie mógł się tam dostać.
Obserwował ją, gdy mówiła i próbował przypomnieć sobie te wszystkie sytuacje, kiedy zapędzali się tak daleko, że musieli wycofać się z tematów, bo te stawały się zbyt filozoficzne, zbyt zagmatwane, zbyt nierealne. Ale lubił te rozmowy. Zawsze naprowadzały go na nowy tor myślenia; myślenia o czymś, nad czym normalnie może nigdy by się nie zastanawiał. Czy nie o tym wspominał Cyrusowi na weselu Eileen i Herewarda? Że uczniowie wyzwalają, zmuszają swoich nauczycieli do poszerzania wiedzy, a ów proces jest najczystszym cudem świata? Podobało mu się to, że nie zdziadział w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Że miał szansę przebywać z tak błyskotliwymi młodymi duszami, które mu na to nie pozwoliły. Miał nadzieję, że nikt nie zamierzał go zwalniać z tej posady, bo ciężko byłoby mu się zebrać po takim ciosie i odnaleźć w rzeczywistości. Nieważne jak wiele przychylnych mu osób chciałoby mu pomóc; żadna praca nie mogłaby równać się tej jako wychowawca i do tego wykładowca ukochanej sobie dziedziny nauki. Kim byłby bez tego? Nic więc dziwnego, że cierpiał w pewien sposób podczas wakacji, gdy całe dwa miesiące musiał trzymać się z daleka od Hogwartu, a nawet gdy już się tam znajdował, korytarze i sale zajęciowe świeciły pustkami. Krzątający się tam pracownicy Ministerstwa Magii odnosili się do niego z jakimś dystansem i wyraźnie niezadowoleni z jego obecności. Liczył na to, że mimo wszystko wraz z rozpoczęciem nowego roku we wrześniu, ich tam już nie będzie. Oczywiście - nie miał nic przeciwko ich obecności, jednak ta na pewno miała wzbudzać niezdrowe zainteresowanie. Departament Tajemnic był zresztą... Owiany tajemnicą i wielu oddałoby wiele, zdecydowanie zbyt wiele, by dostać się do środka. Nie było to bezpieczne szczególnie gdy dokoła znajdowały się dzieci. Patrząc na Alix, Jay widział wciąż dziecko. Nie potrafiłby sobie wyobrazić jej jako młodej kobiety, mimo że już nią była. - A ty co o tym myślisz? - spytał, odbijając otwarcie piłeczkę w jej stronę, czekając na odpowiedź z jej strony. Poprawił się w fotelu, położył prawą kostkę na lewe kolano i przejechał dłonią w przydługawych już włosach. Wziął ją nieco pod włos, ale czy właśnie nie to było częścią tych spotkań? Walka między sobą nawzajem?
Obserwował ją, gdy mówiła i próbował przypomnieć sobie te wszystkie sytuacje, kiedy zapędzali się tak daleko, że musieli wycofać się z tematów, bo te stawały się zbyt filozoficzne, zbyt zagmatwane, zbyt nierealne. Ale lubił te rozmowy. Zawsze naprowadzały go na nowy tor myślenia; myślenia o czymś, nad czym normalnie może nigdy by się nie zastanawiał. Czy nie o tym wspominał Cyrusowi na weselu Eileen i Herewarda? Że uczniowie wyzwalają, zmuszają swoich nauczycieli do poszerzania wiedzy, a ów proces jest najczystszym cudem świata? Podobało mu się to, że nie zdziadział w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Że miał szansę przebywać z tak błyskotliwymi młodymi duszami, które mu na to nie pozwoliły. Miał nadzieję, że nikt nie zamierzał go zwalniać z tej posady, bo ciężko byłoby mu się zebrać po takim ciosie i odnaleźć w rzeczywistości. Nieważne jak wiele przychylnych mu osób chciałoby mu pomóc; żadna praca nie mogłaby równać się tej jako wychowawca i do tego wykładowca ukochanej sobie dziedziny nauki. Kim byłby bez tego? Nic więc dziwnego, że cierpiał w pewien sposób podczas wakacji, gdy całe dwa miesiące musiał trzymać się z daleka od Hogwartu, a nawet gdy już się tam znajdował, korytarze i sale zajęciowe świeciły pustkami. Krzątający się tam pracownicy Ministerstwa Magii odnosili się do niego z jakimś dystansem i wyraźnie niezadowoleni z jego obecności. Liczył na to, że mimo wszystko wraz z rozpoczęciem nowego roku we wrześniu, ich tam już nie będzie. Oczywiście - nie miał nic przeciwko ich obecności, jednak ta na pewno miała wzbudzać niezdrowe zainteresowanie. Departament Tajemnic był zresztą... Owiany tajemnicą i wielu oddałoby wiele, zdecydowanie zbyt wiele, by dostać się do środka. Nie było to bezpieczne szczególnie gdy dokoła znajdowały się dzieci. Patrząc na Alix, Jay widział wciąż dziecko. Nie potrafiłby sobie wyobrazić jej jako młodej kobiety, mimo że już nią była. - A ty co o tym myślisz? - spytał, odbijając otwarcie piłeczkę w jej stronę, czekając na odpowiedź z jej strony. Poprawił się w fotelu, położył prawą kostkę na lewe kolano i przejechał dłonią w przydługawych już włosach. Wziął ją nieco pod włos, ale czy właśnie nie to było częścią tych spotkań? Walka między sobą nawzajem?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Marzy jej się świat brylowania na salonowych feeriach, taki w którym nie liczy się perlistość i szerokość prezentowanych, bałamutnych u podstawy uśmiechów, a rzeczowość oraz sensowność wypuszczanych z siebie słów. Rzeczywistość, w której na dźwięk bredni i nieprawdy prezentowanej przez wielkich jaśniepanów, nie musi spuszczać głowy, bądź wytknięcia, cyniczne uwagi porzucać w kątach warg. Czułaby się jego prawowitą królową, władczynią umysłów straconych przez bezmyślność, ignorancję i zacofanie - wiodłaby ich przez morze oświecenia niczym Mojżesz prowadzący Izraelitów do Ziemi Obiecanej.
Narcystyczne uniesienia rozpływają się w eterze na słowa profesora; żadna z niej pionierka czy choćby i przyszła naukowiec. Jest jedynie uczennicą bez skromnej szaty, dziewczęciem młodym, niedoświadczonym bestialstwem kolei losu. Odkrywającym złożoność i zawiłość labiryntu kompetencji oraz wiedzy; dzieckiem we mgle, które rozpaczliwie szuka jarzącej cętki w ograniczonej przez ciemność panoramie. Czasem sama nie wie czego tak mocno poszukuje i pragnie, nosem ocierając o kolejne szorstkie kartki niezgrabnych tomiszczy. Węszy, zapamiętuje, wciąż chce więcej i więcej, nienasyceniem frustrując wewnętrzne łaknienie na coś, czego nie może właściwie opisać. Czy Jayden odczuwał kiedyś to samo? A może wciąż coś go od środka uwiera i wierci niebotycznych rozmiarów dziurę, taką napędzającą spiralę szaleńczego galopu za wiedzą. Pyta ją o nieszczęsne jasnowidztwo, kulę w sercu i słabostkę jeszcze niepokonaną. Jej powieki uginają się pod wpływem siły głębokiego zastanowienia, oczy spoglądają chmurnie w mało gustowne lampki zwisające z sufitu. Waha się od której strony podjąć się wypowiedzi, decydując się finalnie na podzielenie się opinią prawdziwą, choć z okrojonym rodowodem.
- Sądzę, iż... - zaczyna, bezwiednie błądząc dłonią po śliskiej powierzchni blatu w poszukiwaniu wyimaginowanej lampki wina - to trudny temat i niestety nauka nie zaprezentowała w tej kwestii żadnych sensownych badań, dlatego też swoją opinię przedstawię wyłącznie na podstawie własnych przemyśleń. Rzekomo dar u każdego jasnowidza przejawia się w inny sposób, bazując na tym co czytałam, to niektórym prezentują się wizje niezwykle mętne i pozbawione klarowności, innym alegorie bez żadnego klucza, jeszcze innym sceny i sytuacje wycięte z odpowiadającego im kontekstu. Jak więc osoba posiadająca daną wizję może rzetelnie zinterpretować to co w niej widzi? Inaczej, jak obdarzony tymże darem ma rozwiązać znaczenie swojego widzenia, skoro jako ludzie tak silnie ulegamy sile własnej sugestii? Jak rozróżnić jednostkę posiadającą nadzwyczajną percepcję oraz intuicję, od tej, która faktycznie może być w posiadaniu trzeciego oka? Ludzki umysł jest niespętanym narzędziem, kryjącym w sobie informacje często zachowywane przez nas zupełnie nieświadomie, jak więc przeprowadzić badania na tyle rzetelne, aby w istocie znaleźć granicę między umysłem genialnym, a umysłem proroka? - mówi na jednym wydechu, nieco bardziej emocjonalnie niż przy tego typu dyskusjach - jeszcze inną kwestią jest zjawisko samospełniającej się przepowiedni, istna okrutna pułapka bez wyjścia. Wiadomość, oczekiwania względem danego zdarzenia, tudzież sytuacji, wywierają na nas zachowania, w których podświadomie realizujemy wszystkie podpunkty, dzielące nas od spełnienia informacji, przepowiedni, w której ktoś coś próbował przewidzieć. Możemy... - pauzuje, ostrożnie dzieląc słowa - możemy nawet być przekonani, że usłyszeliśmy brednie, ale co jeśli ziarno niepewności wykiełkuje i od tej pory pokieruje naszymi działaniami?
Wywód kończy, niepewna czy właściwie wylała z siebie wszystko co potrafiła; na Jaydena zerka w agonii zaciekawienia nad jego osobistą opinią w tej sprawie.
Narcystyczne uniesienia rozpływają się w eterze na słowa profesora; żadna z niej pionierka czy choćby i przyszła naukowiec. Jest jedynie uczennicą bez skromnej szaty, dziewczęciem młodym, niedoświadczonym bestialstwem kolei losu. Odkrywającym złożoność i zawiłość labiryntu kompetencji oraz wiedzy; dzieckiem we mgle, które rozpaczliwie szuka jarzącej cętki w ograniczonej przez ciemność panoramie. Czasem sama nie wie czego tak mocno poszukuje i pragnie, nosem ocierając o kolejne szorstkie kartki niezgrabnych tomiszczy. Węszy, zapamiętuje, wciąż chce więcej i więcej, nienasyceniem frustrując wewnętrzne łaknienie na coś, czego nie może właściwie opisać. Czy Jayden odczuwał kiedyś to samo? A może wciąż coś go od środka uwiera i wierci niebotycznych rozmiarów dziurę, taką napędzającą spiralę szaleńczego galopu za wiedzą. Pyta ją o nieszczęsne jasnowidztwo, kulę w sercu i słabostkę jeszcze niepokonaną. Jej powieki uginają się pod wpływem siły głębokiego zastanowienia, oczy spoglądają chmurnie w mało gustowne lampki zwisające z sufitu. Waha się od której strony podjąć się wypowiedzi, decydując się finalnie na podzielenie się opinią prawdziwą, choć z okrojonym rodowodem.
- Sądzę, iż... - zaczyna, bezwiednie błądząc dłonią po śliskiej powierzchni blatu w poszukiwaniu wyimaginowanej lampki wina - to trudny temat i niestety nauka nie zaprezentowała w tej kwestii żadnych sensownych badań, dlatego też swoją opinię przedstawię wyłącznie na podstawie własnych przemyśleń. Rzekomo dar u każdego jasnowidza przejawia się w inny sposób, bazując na tym co czytałam, to niektórym prezentują się wizje niezwykle mętne i pozbawione klarowności, innym alegorie bez żadnego klucza, jeszcze innym sceny i sytuacje wycięte z odpowiadającego im kontekstu. Jak więc osoba posiadająca daną wizję może rzetelnie zinterpretować to co w niej widzi? Inaczej, jak obdarzony tymże darem ma rozwiązać znaczenie swojego widzenia, skoro jako ludzie tak silnie ulegamy sile własnej sugestii? Jak rozróżnić jednostkę posiadającą nadzwyczajną percepcję oraz intuicję, od tej, która faktycznie może być w posiadaniu trzeciego oka? Ludzki umysł jest niespętanym narzędziem, kryjącym w sobie informacje często zachowywane przez nas zupełnie nieświadomie, jak więc przeprowadzić badania na tyle rzetelne, aby w istocie znaleźć granicę między umysłem genialnym, a umysłem proroka? - mówi na jednym wydechu, nieco bardziej emocjonalnie niż przy tego typu dyskusjach - jeszcze inną kwestią jest zjawisko samospełniającej się przepowiedni, istna okrutna pułapka bez wyjścia. Wiadomość, oczekiwania względem danego zdarzenia, tudzież sytuacji, wywierają na nas zachowania, w których podświadomie realizujemy wszystkie podpunkty, dzielące nas od spełnienia informacji, przepowiedni, w której ktoś coś próbował przewidzieć. Możemy... - pauzuje, ostrożnie dzieląc słowa - możemy nawet być przekonani, że usłyszeliśmy brednie, ale co jeśli ziarno niepewności wykiełkuje i od tej pory pokieruje naszymi działaniami?
Wywód kończy, niepewna czy właściwie wylała z siebie wszystko co potrafiła; na Jaydena zerka w agonii zaciekawienia nad jego osobistą opinią w tej sprawie.
Change in the airAnd they'll hide everywhere. And no one knows who's in control
Alix Lestrange
Zawód : Salonowa mądrala i tłumaczka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Lecz nie! To tylko maska, sztuki podstęp nowy -
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Gdy raz poczuło się głód wiedzy, kiedy zdało się sprawę z tego jak niewiele tak naprawdę się wiedziało i że tylko ona, tak wspaniała i nieograniczona mogła ocalić umysł przed popadnięciem w stan ostatecznej katatonii, nie można było mieć żadnych wątpliwości ani barier przed sięgnięciem po więcej. Jayden miał to szczęście, że wychowywał się w domu, gdzie nie zabraniano mu tego i z łatwością mógł sobie marzyć, mógł wyjść i pójść swoją drogą, by odkryć, że po wspinaniu się na drzewo można albo spaść, albo odkryć zupełnie nowy świat w jego koronie. Więc wdrapywał się na nie, wiedząc, że ryzykował, ale nagroda była zbyt wspaniała, by zrezygnować. I nie martwił się o to, co miało przyjść z podartymi ubraniami, posiniaczonymi nogami, burczącym brzuchem i podkrążonymi od niewyspania oczami, bo czekanie na zachód słońca i patrzenie w gwiazdy, leżąc między gałęziami rozłożystego dębu, było warte wszystkiego. Chłopiec, który żył chwilą, dopatrywał się właśnie w nich piękna; ulotnego i jakże niezauważanego przez większość ludzkości. A przecież przez tę krótkotrwałość zyskiwały na wartości, bo znikały tak szybko i jedno mrugnięcie wystarczyło, by je przegapić. Czaił się więc wieczorami na złączenie się słońca z horyzontem, by obserwować zielony rozbłysk tuż przed schowaniem się za płaską linią. Później następował czas nocy i jej władania. Przesiadywał tak długie godziny, wymykając się z rodzinnego domu, by móc skraść jeszcze trochę czasu Księżycowi i gwiazdom. Zostało mu już tak do dorosłości, gdy miłość do nieba i jego granatu nie zmalała a powiększyła się. Jakby wraz ze wzrostem, Jayowi zwiększał się limit na fascynację astronomią. A przekazywanie tej radości innym idealnie wpasowywało się w to kim był.
Słuchał z uwagą wypowiedzi młodej czarownicy, wyczuwając pewną historię czającą się za poruszanym dzisiaj tematem, lecz nie odezwał się. Wiedział, że jeśli ktokolwiek miał powiedzieć coś na ten temat to tylko Alix. Ze swoją, podobną do niego, chęcią wiedzenia więcej i twardością w patrzeniu na świat. Często wydawała mu się zbyt surowa dla siebie samej, lecz to nie od niego zależało. Mógł wysłuchać i doradzić. Nie była jego córką, by próbował imputować pewne sprawy. Sama wiedziała, co dla niej najlepsze. Gdy zakończyła z wyraźną nutą zawieszenia głosu i pytającego spojrzenia, przez jakąś chwilę wpatrywał się w nieistniejący punkt, by w końcu wstać z miękkiego fotela i ruszyć w stronę okna. Wiedziony potrzebą uregulowania myśli, tak ważnych dla młodej kobiety, nie mógł popełnić błędu. Dla niego to było proste, ale czy i dla niej też takie miało być? Ale podjął tę decyzję i zaryzykował jak zawsze przy spotkaniach z nią. - Gdy jem, nie myślę, nie poświęcam czasu niczemu innemu. Gdy idę, to idę. Gdy patrzę w niebo, tylko ono mnie zajmuje. Gdy kiedyś przyjdzie czas, gdy będę musiał podjąć decyzję o losie najbliższych, ich obronie, to czy jeden dzień będzie lepszy od drugiego? By oddać życie? Nie istnieję, nie poruszam się w przyszłości czy przeszłości. Istnieje dla mnie tylko teraz, dzisiaj i nie interesuje mnie nic więcej. Jeśli kiedyś uda ci się trwać w teraźniejszości, staniesz się szczęśliwym człowiekiem. Zrozumiesz, że jak puste morze bije życiem, jak kosmos pełen jest gwiazd i planet, tak człowiekowi wpisana jest pełnia, cieszenie się tym, co ma. Póki to ma i mieć będzie. I wtedy wszystko nabierze sensu, barwy się wyostrzą, wielkie ciepło spłynie na ciebie, bo ów chwila stanie się teatrem, widowiskiem, a ty będziesz w niej żyć. Właśnie tu i teraz. Nigdzie indziej - urwał na chwilę, obserwując jakby od niechcenia framugę okna, przy którym się zatrzymał. - Gdy człowiek jest szczęśliwy, nie myśli o przyszłości, bo jest zadowolony z teraźniejszości. Pytałaś o jasnowidzów. Odpowiem tylko, że wszechświat odsłania nam przyszłość rzadko i tylko wtedy, gdy ów wyjawienie ma odmieć jej bieg. Lecz przyszłość, o którą tak pytasz, będzie ci szczodra, jeśli poświęcisz się obecnej chwili.
Odetchnął, milknąc na moment i odwracając się w stronę swojej towarzyszki. Jej duże oczy wpatrywały się w niego uważnie, a on z jakiegoś powodu czuł, że jego słowa były ważne. Dla niej? Dla niego? A może po prostu miały między nimi paść, by skierować ich myśli na inny tor? Czy miało to w tej chwili znaczenie? Miał je powiedzieć bez względu na wszystko. I nie mówił tego jako mentor, dorosły, nauczyciel czy nawet czarodziej. Chciał by przyjęła to jak słowa przyjaciela, który dobrze życzy drugiej osobie. Patrzył wprost na nią i tylko na nią, nie ruszając się z miejsca przy oknie, z dłońmi tkwiącymi w kieszeniach spodni. Mogła go wyśmiać, mogła odrzucić jego wypowiedź. Cokolwiek by zrobiła, chciał to powiedzieć. - Zapomnij o przyszłości i przeżyj każdy dzień twego życia zgodnie z własnym sumieniem, ufając opiece, którą rozciąga nad nami życie. Każdy bowiem dzień nosi w sobie wieczność.
Słuchał z uwagą wypowiedzi młodej czarownicy, wyczuwając pewną historię czającą się za poruszanym dzisiaj tematem, lecz nie odezwał się. Wiedział, że jeśli ktokolwiek miał powiedzieć coś na ten temat to tylko Alix. Ze swoją, podobną do niego, chęcią wiedzenia więcej i twardością w patrzeniu na świat. Często wydawała mu się zbyt surowa dla siebie samej, lecz to nie od niego zależało. Mógł wysłuchać i doradzić. Nie była jego córką, by próbował imputować pewne sprawy. Sama wiedziała, co dla niej najlepsze. Gdy zakończyła z wyraźną nutą zawieszenia głosu i pytającego spojrzenia, przez jakąś chwilę wpatrywał się w nieistniejący punkt, by w końcu wstać z miękkiego fotela i ruszyć w stronę okna. Wiedziony potrzebą uregulowania myśli, tak ważnych dla młodej kobiety, nie mógł popełnić błędu. Dla niego to było proste, ale czy i dla niej też takie miało być? Ale podjął tę decyzję i zaryzykował jak zawsze przy spotkaniach z nią. - Gdy jem, nie myślę, nie poświęcam czasu niczemu innemu. Gdy idę, to idę. Gdy patrzę w niebo, tylko ono mnie zajmuje. Gdy kiedyś przyjdzie czas, gdy będę musiał podjąć decyzję o losie najbliższych, ich obronie, to czy jeden dzień będzie lepszy od drugiego? By oddać życie? Nie istnieję, nie poruszam się w przyszłości czy przeszłości. Istnieje dla mnie tylko teraz, dzisiaj i nie interesuje mnie nic więcej. Jeśli kiedyś uda ci się trwać w teraźniejszości, staniesz się szczęśliwym człowiekiem. Zrozumiesz, że jak puste morze bije życiem, jak kosmos pełen jest gwiazd i planet, tak człowiekowi wpisana jest pełnia, cieszenie się tym, co ma. Póki to ma i mieć będzie. I wtedy wszystko nabierze sensu, barwy się wyostrzą, wielkie ciepło spłynie na ciebie, bo ów chwila stanie się teatrem, widowiskiem, a ty będziesz w niej żyć. Właśnie tu i teraz. Nigdzie indziej - urwał na chwilę, obserwując jakby od niechcenia framugę okna, przy którym się zatrzymał. - Gdy człowiek jest szczęśliwy, nie myśli o przyszłości, bo jest zadowolony z teraźniejszości. Pytałaś o jasnowidzów. Odpowiem tylko, że wszechświat odsłania nam przyszłość rzadko i tylko wtedy, gdy ów wyjawienie ma odmieć jej bieg. Lecz przyszłość, o którą tak pytasz, będzie ci szczodra, jeśli poświęcisz się obecnej chwili.
Odetchnął, milknąc na moment i odwracając się w stronę swojej towarzyszki. Jej duże oczy wpatrywały się w niego uważnie, a on z jakiegoś powodu czuł, że jego słowa były ważne. Dla niej? Dla niego? A może po prostu miały między nimi paść, by skierować ich myśli na inny tor? Czy miało to w tej chwili znaczenie? Miał je powiedzieć bez względu na wszystko. I nie mówił tego jako mentor, dorosły, nauczyciel czy nawet czarodziej. Chciał by przyjęła to jak słowa przyjaciela, który dobrze życzy drugiej osobie. Patrzył wprost na nią i tylko na nią, nie ruszając się z miejsca przy oknie, z dłońmi tkwiącymi w kieszeniach spodni. Mogła go wyśmiać, mogła odrzucić jego wypowiedź. Cokolwiek by zrobiła, chciał to powiedzieć. - Zapomnij o przyszłości i przeżyj każdy dzień twego życia zgodnie z własnym sumieniem, ufając opiece, którą rozciąga nad nami życie. Każdy bowiem dzień nosi w sobie wieczność.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Powstanie z fotela odbiera jako groźbę rychłego zakończenia ich spotkania; zna Jaydena i wie, że podobne oskarżenia należą do krzywdzących, lecz nie może wyzbyć się wrażenia, iż mogła powiedzieć coś pozbawionego sensu, coś co sprawi, iż pożałuje poświęcania jej czasu. Dlaczego wciąż walczy z bzdurami pozbawionymi argumentów i przesłanek?
Przestań, jeśli ktoś cię w życiu ma zawieść, to nie on.
Spuszcza wzrok do poziomu kafelkowych nicości i słucha, mentalnie wyrażając aprobatę wobec wygłaszanego stanowiska. Nie sprzedaje jej tanich bredni głoszonych na łamach podręczników życiowych doradców, nie próbuje barwić burego obrazu pastelowym szkiełkiem. Jest prawdziwy, żywy, niesplamiony żółcią czegoś, co inni nazywają dorosłością - oko ma przenikliwe, umysł bystry i serce czyste, wolne od brudów, rynsztoku socjalnej sfery.
Oczyma znów wędruje ku jego osobie, uważnie czekając na kolejny wysyp zdań, wieńczących monolog. Chciałaby, bardzo mocno, chciałaby być taka jak on. Nie musiałaby rezygnować ze wszystkiego co posiada, z rodowego nazwiska i rodziny starającej się kochać jej nieidealne oblicze. Mogłaby być duszą wolną, egzystującą w dziś, radującą się na chwilę obecną, ulotną, przemijalną, acz tak rozkosznie ekscytującą. Chce czuć wszystko co o czym prawi; wielkie ciepło spływające na nią z ośrodka wszechświata, barwy i tęczę kolorowego wiatru wydarzenia, spektaklu jakim jest życie. Inauguruje otwarcie wrót wyobraźni i czyni powinności - widzi siebie, płuco kosmosu, dryfujące wśród niebieskich ciał, widzi siebie szczęśliwą i radosną, otoczoną granatem nieboskłonu. Towarzyszy jej Vane, szybujący tuż obok i wskazujący na poszczególne, mijane przez nich gwiazdy. Stają się organizmem Drogi Mlecznej i nic nigdy nie było i nie będzie równie nęcące oraz stymulujące. To upadek, powrót na Ziemię zaboli wtedy najbardziej.
- Nie lubię teraźniejszości. Nie lubię teraz - odzywa się dziecinnym wyznaniem - przeszłość to zbiór wspomnień, zabutelkowanych i poukładanych na półce. Przeszłość nie zrani tak jak inne, nie mamy nad nią kontroli, ale to wygasłe momenty wygasłych emocji. Nie zaskoczą, są już poznane i skatalogowane. Czas je wygładza i sprawia, że z każdym dniem tracą na wadze.
Tłumaczy, wiedząc iż najpewniej nie znajdzie zrozumienia swoich przekonań. Ale i tak nie o tym rozprawiają. Tu nie ma prawdy i nieprawdy, jest wyłącznie przekonanie. Smutne, wyprane z optymizmu w starciu z tym dodającym wiarę w sens istnienia.
- Teraz jest strachem, ciągłą uciążliwą emocją i przytłoczeniem. Przedłużającą się niewiadomą. Gdy patrzę w niebo, widzę je, a potem przychodzi myśl o tym, że gwiazdy zaraz runą na mnie i zginę, choć nie dosłownie. A przyszłość? Wielu takiej nie posiada. Nie wiem czy sama taką posiadam.
Patrzy na niego z miną czystej karty. Nie smuci się, nie uśmiecha, nie ironizuje; tragizm jej pustki obrzydza nieraz i ją samą.
- Jak zatem być zadowolonym z teraźniejszości? Jak trwać w tu i teraz, aby nie sięgać pamięcią do wczoraj, nie trwożyć przed jutrem, zapomnieć o jego istnieniu?
Profesorze Vane, jak być szczęśliwym?
Przestań, jeśli ktoś cię w życiu ma zawieść, to nie on.
Spuszcza wzrok do poziomu kafelkowych nicości i słucha, mentalnie wyrażając aprobatę wobec wygłaszanego stanowiska. Nie sprzedaje jej tanich bredni głoszonych na łamach podręczników życiowych doradców, nie próbuje barwić burego obrazu pastelowym szkiełkiem. Jest prawdziwy, żywy, niesplamiony żółcią czegoś, co inni nazywają dorosłością - oko ma przenikliwe, umysł bystry i serce czyste, wolne od brudów, rynsztoku socjalnej sfery.
Oczyma znów wędruje ku jego osobie, uważnie czekając na kolejny wysyp zdań, wieńczących monolog. Chciałaby, bardzo mocno, chciałaby być taka jak on. Nie musiałaby rezygnować ze wszystkiego co posiada, z rodowego nazwiska i rodziny starającej się kochać jej nieidealne oblicze. Mogłaby być duszą wolną, egzystującą w dziś, radującą się na chwilę obecną, ulotną, przemijalną, acz tak rozkosznie ekscytującą. Chce czuć wszystko co o czym prawi; wielkie ciepło spływające na nią z ośrodka wszechświata, barwy i tęczę kolorowego wiatru wydarzenia, spektaklu jakim jest życie. Inauguruje otwarcie wrót wyobraźni i czyni powinności - widzi siebie, płuco kosmosu, dryfujące wśród niebieskich ciał, widzi siebie szczęśliwą i radosną, otoczoną granatem nieboskłonu. Towarzyszy jej Vane, szybujący tuż obok i wskazujący na poszczególne, mijane przez nich gwiazdy. Stają się organizmem Drogi Mlecznej i nic nigdy nie było i nie będzie równie nęcące oraz stymulujące. To upadek, powrót na Ziemię zaboli wtedy najbardziej.
- Nie lubię teraźniejszości. Nie lubię teraz - odzywa się dziecinnym wyznaniem - przeszłość to zbiór wspomnień, zabutelkowanych i poukładanych na półce. Przeszłość nie zrani tak jak inne, nie mamy nad nią kontroli, ale to wygasłe momenty wygasłych emocji. Nie zaskoczą, są już poznane i skatalogowane. Czas je wygładza i sprawia, że z każdym dniem tracą na wadze.
Tłumaczy, wiedząc iż najpewniej nie znajdzie zrozumienia swoich przekonań. Ale i tak nie o tym rozprawiają. Tu nie ma prawdy i nieprawdy, jest wyłącznie przekonanie. Smutne, wyprane z optymizmu w starciu z tym dodającym wiarę w sens istnienia.
- Teraz jest strachem, ciągłą uciążliwą emocją i przytłoczeniem. Przedłużającą się niewiadomą. Gdy patrzę w niebo, widzę je, a potem przychodzi myśl o tym, że gwiazdy zaraz runą na mnie i zginę, choć nie dosłownie. A przyszłość? Wielu takiej nie posiada. Nie wiem czy sama taką posiadam.
Patrzy na niego z miną czystej karty. Nie smuci się, nie uśmiecha, nie ironizuje; tragizm jej pustki obrzydza nieraz i ją samą.
- Jak zatem być zadowolonym z teraźniejszości? Jak trwać w tu i teraz, aby nie sięgać pamięcią do wczoraj, nie trwożyć przed jutrem, zapomnieć o jego istnieniu?
Profesorze Vane, jak być szczęśliwym?
Change in the airAnd they'll hide everywhere. And no one knows who's in control
Alix Lestrange
Zawód : Salonowa mądrala i tłumaczka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Lecz nie! To tylko maska, sztuki podstęp nowy -
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ufała mu, a on wiedział, że z władzą, którą mu dała nad sobą, mógłby zrobić wszystko. Lecz Jayden nie był z tych, którzy nadużywali autorytetów czy wręcz strugali je ostrożnie, by koniec końców osiągnąć własny, ukryty, podszyty fałszem cel. Nie zamierzał nawracać córki Lestrange'ów z jej konserwatywnych poglądów, w których się wychowała. Nie chciał podważać wartości, które wpoili jej rodzice. Nie chciał odbierać im dziecka. Ale jeśli podobne przesłanki pojawiały się w ich rozmowach, nie robił tego celowo - poszukiwanie prawdy zawsze musiało odbić się od dwóch skrajnych poglądów i nie było innego wyjścia. By być obiektywnym, by później wyrobić sobie zdanie, by wiedzieć, o czym się mówiło, nieuchronnym było poznanie obydwu stanowisk. Nie ukrywał przed nią swoich poglądów, swojego podejścia do życia, stawiając na szczerość i dostrzegał z zaskoczeniem, że nie odeszła. Została, by słuchać co dalej. Sama wypytywała, wyciągała ręce, by pokazał jej drogę. Lecz nie podążała za nim bez myślenia, bez wątpliwości, bez poddawania jego tez próbie. Testowała również i jego samego, obserwując czy zdanie, jakie sobie o nim wyrobiła, było właściwe. Lecz Vane nie czuł potrzeby siłowego utrzymania dziewczęcia obok siebie - w każdym momencie mogła wstać i wyjść, niezniewolona również i przez niego. Mieli między sobą jedynie słowa i to nimi odkrywali świat, który ich otaczał, starając się zrozumieć jego sens. Nawet w Szkole i Magii W Hogwarcie nie pozwalał sobie na takie otwarcie, mając za zadanie poruszać tematy astronomii - nie zaś życia i sposobu na to jak je przeżyć w zgodzie z samym sobą. Nie miał nawet na to czasu na zajęciach, ale gdy ktoś szukał jego wsparcia, zawsze czekał. Być może właśnie o to chodziło w tym wszystkim. O bycie dostępnym, bo jeśli Alix dostawałaby to w domu, czy musiałaby szukać tego gdzie indziej?
Nie miał pojęcia, czego pragnęła dziewczyna umoszczona w wygodnym fotelu, lecz każdy na swój sposób chciał być szczęśliwy. To nie było coś innowacyjnego czy odkrywczego, jednak dla wielu tajemniczego i niepojętego. Niedostrzeganie piękna w najmniejszych chwilach było przekleństwem społeczeństwa, w którym przyszło im żyć. Nic więc dziwnego, że często ludzie zadawali sobie pytanie, dlaczego szczęście tak długo zwlekało, dlaczego nie przyszło wcześniej. Jak przez mgłę pamiętał rozmowę z lady Prewett, która dotyczyła tego zagadnienia. Powiedziała, że jeśli szczęście pojawiało się znienacka, jak w tym przypadku, kiedy już na nie się nie czeka, wtedy najprawdopodobniej nie będzie wiedziała, co robić. Zostanie jej więc już jedynie czekanie i wypatrywanie następnego zła. Jay nie postrzegał jednak radości jako postaci zwiastującej cierpienie i przyszłą katastrofę. Widział w nim tylko dobro, siłę i motywację do przeciwstawiania się właśnie złu, które mogło nadejść. Mogło, lecz nie musiało. Zamartwianie się czymś, co czysto hipotetycznie mogło się zdarzyć było marnowaniem cennego czasu, który był im dany. Alix miała rację. Przeszłość była już im znana, nie można było jej zmienić, w pewien sposób nawet te bolące miejsca nie były tak okrutne jak własna wyobraźnia i wizje przyszłości, które podsuwała. Bolała go świadomość, że tak młoda osoba nie mogła znaleźć swojego miejsca, że błądziła po omacku, nie wiedząc, dokąd zmierza. Z drugiej strony jej szczerość była poruszająca i obserwowanie jej zawierzenia mu tak silnie mogło przerażać. W końcu miał świadomość odpowiedzialności za nieukształtowany jeszcze do końca umysł i, owszem, miał czasem wątpliwości czy da radę, czy sprosta, czy poniesie. Nie bał się jej jednak. Siłę zawdzięczał właśnie Lizzie, która podzieliła się z nim obawami, nie bała się jego reakcji. On też nie powinien, nie miał.
- Gdyby przeszłość nie była dla ciebie ważna, nie zalęgłaby się w twoim sercu. Wolisz tkwienie w znanym sobie cierpieniu niż podjęcie ryzyka zmiany, by wejść w nieznane. A może tam wcale nie czeka cię tylko zło? Po pierwsze, nie bój się. Gdy podniesiesz głowę, spotkasz ludzi, którzy pomogą ci iść - zaczął, dopatrując się zagubienia w słowach uczennicy. Nie oceniał, nie negował. Chciał pomóc i jeśli był w stanie, zamierzał to zrobić. Wiedział, że panna Lestrange była nietypową osobowością, niepasującą do swoich realiów, biegnącą wciąż do przodu, chcącą mieć nad wszystkim kontrolę. Przy nim tę kontrolę traciła, lecz nie bała się odsłonić słabości. I chociaż wiedziała, że w ten sposób wystawiała się na zranienia, podejmowała tę decyzję za każdym razem. To było piękne; to zaufanie. Gdy zadała mu ostateczne pytania, szukając na jego twarzy odpowiedzi, odsunął się od okna, przy którym stał i podszedł bliżej. Kucnął przed nią, obserwując przez jakiś czas jej twarz z wyraźną czułością, która biła od niego tak jasno i wyraźnie jakby był jedną z gwiazd, które sobie tak ukochał. Przed sobą miał zagubione dziecko, które wyciągało ku niemu ręce, prosząc o pomoc. Zanim się odezwał, wyciągnął dłoń, by odgarnąć opadające na czoło włosy blondynki i przejechać nieznacznie palcem po jej policzku. - Przeszłość już była. Przyszłość dopiero będzie. Teraz wciąż trwa - zaczął mało odkrywczo, chociaż uśmiech nie schodził z jego ust. Każdy miał swój indywidualny przepis na szczęście i cieszenie się życiem, lecz od czegoś trzeba było zacząć, a Jayden chciał, żeby Alix przypomniała sobie, poczuła jak to jest. - Zamknij oczy i powiedz, co chciałabyś zrobić, żeby poczuć radość. Nic cię nie ogranicza. Po prostu możesz sięgnąć i to dostać. O czym marzysz, Alix?
Nie miał pojęcia, czego pragnęła dziewczyna umoszczona w wygodnym fotelu, lecz każdy na swój sposób chciał być szczęśliwy. To nie było coś innowacyjnego czy odkrywczego, jednak dla wielu tajemniczego i niepojętego. Niedostrzeganie piękna w najmniejszych chwilach było przekleństwem społeczeństwa, w którym przyszło im żyć. Nic więc dziwnego, że często ludzie zadawali sobie pytanie, dlaczego szczęście tak długo zwlekało, dlaczego nie przyszło wcześniej. Jak przez mgłę pamiętał rozmowę z lady Prewett, która dotyczyła tego zagadnienia. Powiedziała, że jeśli szczęście pojawiało się znienacka, jak w tym przypadku, kiedy już na nie się nie czeka, wtedy najprawdopodobniej nie będzie wiedziała, co robić. Zostanie jej więc już jedynie czekanie i wypatrywanie następnego zła. Jay nie postrzegał jednak radości jako postaci zwiastującej cierpienie i przyszłą katastrofę. Widział w nim tylko dobro, siłę i motywację do przeciwstawiania się właśnie złu, które mogło nadejść. Mogło, lecz nie musiało. Zamartwianie się czymś, co czysto hipotetycznie mogło się zdarzyć było marnowaniem cennego czasu, który był im dany. Alix miała rację. Przeszłość była już im znana, nie można było jej zmienić, w pewien sposób nawet te bolące miejsca nie były tak okrutne jak własna wyobraźnia i wizje przyszłości, które podsuwała. Bolała go świadomość, że tak młoda osoba nie mogła znaleźć swojego miejsca, że błądziła po omacku, nie wiedząc, dokąd zmierza. Z drugiej strony jej szczerość była poruszająca i obserwowanie jej zawierzenia mu tak silnie mogło przerażać. W końcu miał świadomość odpowiedzialności za nieukształtowany jeszcze do końca umysł i, owszem, miał czasem wątpliwości czy da radę, czy sprosta, czy poniesie. Nie bał się jej jednak. Siłę zawdzięczał właśnie Lizzie, która podzieliła się z nim obawami, nie bała się jego reakcji. On też nie powinien, nie miał.
- Gdyby przeszłość nie była dla ciebie ważna, nie zalęgłaby się w twoim sercu. Wolisz tkwienie w znanym sobie cierpieniu niż podjęcie ryzyka zmiany, by wejść w nieznane. A może tam wcale nie czeka cię tylko zło? Po pierwsze, nie bój się. Gdy podniesiesz głowę, spotkasz ludzi, którzy pomogą ci iść - zaczął, dopatrując się zagubienia w słowach uczennicy. Nie oceniał, nie negował. Chciał pomóc i jeśli był w stanie, zamierzał to zrobić. Wiedział, że panna Lestrange była nietypową osobowością, niepasującą do swoich realiów, biegnącą wciąż do przodu, chcącą mieć nad wszystkim kontrolę. Przy nim tę kontrolę traciła, lecz nie bała się odsłonić słabości. I chociaż wiedziała, że w ten sposób wystawiała się na zranienia, podejmowała tę decyzję za każdym razem. To było piękne; to zaufanie. Gdy zadała mu ostateczne pytania, szukając na jego twarzy odpowiedzi, odsunął się od okna, przy którym stał i podszedł bliżej. Kucnął przed nią, obserwując przez jakiś czas jej twarz z wyraźną czułością, która biła od niego tak jasno i wyraźnie jakby był jedną z gwiazd, które sobie tak ukochał. Przed sobą miał zagubione dziecko, które wyciągało ku niemu ręce, prosząc o pomoc. Zanim się odezwał, wyciągnął dłoń, by odgarnąć opadające na czoło włosy blondynki i przejechać nieznacznie palcem po jej policzku. - Przeszłość już była. Przyszłość dopiero będzie. Teraz wciąż trwa - zaczął mało odkrywczo, chociaż uśmiech nie schodził z jego ust. Każdy miał swój indywidualny przepis na szczęście i cieszenie się życiem, lecz od czegoś trzeba było zacząć, a Jayden chciał, żeby Alix przypomniała sobie, poczuła jak to jest. - Zamknij oczy i powiedz, co chciałabyś zrobić, żeby poczuć radość. Nic cię nie ogranicza. Po prostu możesz sięgnąć i to dostać. O czym marzysz, Alix?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wolisz tkwienie w znanym sobie cierpieniu niż podjęcie ryzyka zmiany, by wejść w nieznane
- To prawda - odpowiada półszeptem, skrępowana jego trafną diagnozą. Nie musi się nawet zastanawiać, słowa same uciekają przez szczelinę lekko otwartych ust.
Jest elementem układanki, puzzla, rzuconym na ślepo do losowego pudła. Nie pasuje, nie wkleja się w całość pociętego obrazka. Ma czasami wrażenie, że nie należy, nawet do świata pergaminowego oświecenia i odkryć, które tak rozgrzewają jej skostniałe serce.
- Co jeśli to nie liczba mnoga, nie ludzie, a jeden człowiek, profesorze?
Może tylko on ją rozumie i już do końca świata tak pozostanie? Tylko jemu powierzyć może swe bolączki, intymne zwierzenia, które w tej chwili, nie wydają się jeszcze aż tak deprymujące dla jej dumy.
Czym jest i dlaczego aż tak bardzo krąży po omacku, usilnie wmawiając innym oraz sobie, że próbuje i to bardzo mocno, odszukać siebie, jakąś wewnętrzną prawdę? Gdyby tylko sam Jayden mógł za nią odpowiedzieć, spisać portret jej mentalnych zagwozdek, ale w przeciwieństwie do ojca, podzielić się z nią swymi wynikami. Czy coś by się zmieniło?
Vane kuca przed nią, ćwiartując każdy atom niepokoju krążący w jej aurze. Alix patrzy na niego, wzrokiem nieco błagalnym, acz niesplamionym ironią. Tak jakby prosiła go o zwolnienie z pytania, przenosząc się duszą i ciałem do nastoletnich lat spędzonych w nieprzystępnych, średniowiecznych murach Hogwartu. Chciałaby ponownie wcielić się w rolę nieopierzonej, niepełnoletniej uczennicy, wtedy przynajmniej każdy błąd, każda niewiadoma, wahanie i zakłopotanie byłoby jej przebaczone poklepaniem po plecach. Mogła błądzić, badać i próbować; stała w szeregu równolatków poddawanych tym samym próbom, czując wtedy, iż czyni swoje powinności bycia jednostką młodą i zagubioną.
Teraz wie, co najpewniej ujrzałaby w Ein Eingarp, ale czy postawiłaby znak równości między swym największym pragnieniem, a radością i szczęściem? Oczy zamyka, choć jeszcze przed opuszczeniem ciężaru powiek, wie iż zdana będzie na porażkę. Docenia pomoc i starania mężczyzny, ale ona sama uwięziła się w zbyt głębokich moczarach pesymizmu i beznadziei, podświadomie nie chcąc się z nich wydostać. Cierpienie i ból doskonale już znany, a ryzyko zmiany, to nie hazard, na który chce sobie pozwolić.
- Naprawdę nie wiem, to zbyt trudne. Po prostu liczę na to, że kiedyś coś takiego się wydarzy. I będę wiedziała.
Może trochę go zbywa, może liczy na inspirację, która spłynie gdy uczyni krok przekroczenia prywatnej granicy. Kontakt wzrokowy przerywa, z pewną dawką nieśmiałości, wyrzucając z siebie pytanie, takie którym może wtargnąć w głąb duszy Jaydena, spoufalić się w sposób niestosowny, niemalże nieprzyzwoity.
- A pan? Może profesor sięgnąć i posiadać to o czym tylko marzy. Dżin z lampy spełni każde życzenie.
- To prawda - odpowiada półszeptem, skrępowana jego trafną diagnozą. Nie musi się nawet zastanawiać, słowa same uciekają przez szczelinę lekko otwartych ust.
Jest elementem układanki, puzzla, rzuconym na ślepo do losowego pudła. Nie pasuje, nie wkleja się w całość pociętego obrazka. Ma czasami wrażenie, że nie należy, nawet do świata pergaminowego oświecenia i odkryć, które tak rozgrzewają jej skostniałe serce.
- Co jeśli to nie liczba mnoga, nie ludzie, a jeden człowiek, profesorze?
Może tylko on ją rozumie i już do końca świata tak pozostanie? Tylko jemu powierzyć może swe bolączki, intymne zwierzenia, które w tej chwili, nie wydają się jeszcze aż tak deprymujące dla jej dumy.
Czym jest i dlaczego aż tak bardzo krąży po omacku, usilnie wmawiając innym oraz sobie, że próbuje i to bardzo mocno, odszukać siebie, jakąś wewnętrzną prawdę? Gdyby tylko sam Jayden mógł za nią odpowiedzieć, spisać portret jej mentalnych zagwozdek, ale w przeciwieństwie do ojca, podzielić się z nią swymi wynikami. Czy coś by się zmieniło?
Vane kuca przed nią, ćwiartując każdy atom niepokoju krążący w jej aurze. Alix patrzy na niego, wzrokiem nieco błagalnym, acz niesplamionym ironią. Tak jakby prosiła go o zwolnienie z pytania, przenosząc się duszą i ciałem do nastoletnich lat spędzonych w nieprzystępnych, średniowiecznych murach Hogwartu. Chciałaby ponownie wcielić się w rolę nieopierzonej, niepełnoletniej uczennicy, wtedy przynajmniej każdy błąd, każda niewiadoma, wahanie i zakłopotanie byłoby jej przebaczone poklepaniem po plecach. Mogła błądzić, badać i próbować; stała w szeregu równolatków poddawanych tym samym próbom, czując wtedy, iż czyni swoje powinności bycia jednostką młodą i zagubioną.
Teraz wie, co najpewniej ujrzałaby w Ein Eingarp, ale czy postawiłaby znak równości między swym największym pragnieniem, a radością i szczęściem? Oczy zamyka, choć jeszcze przed opuszczeniem ciężaru powiek, wie iż zdana będzie na porażkę. Docenia pomoc i starania mężczyzny, ale ona sama uwięziła się w zbyt głębokich moczarach pesymizmu i beznadziei, podświadomie nie chcąc się z nich wydostać. Cierpienie i ból doskonale już znany, a ryzyko zmiany, to nie hazard, na który chce sobie pozwolić.
- Naprawdę nie wiem, to zbyt trudne. Po prostu liczę na to, że kiedyś coś takiego się wydarzy. I będę wiedziała.
Może trochę go zbywa, może liczy na inspirację, która spłynie gdy uczyni krok przekroczenia prywatnej granicy. Kontakt wzrokowy przerywa, z pewną dawką nieśmiałości, wyrzucając z siebie pytanie, takie którym może wtargnąć w głąb duszy Jaydena, spoufalić się w sposób niestosowny, niemalże nieprzyzwoity.
- A pan? Może profesor sięgnąć i posiadać to o czym tylko marzy. Dżin z lampy spełni każde życzenie.
Change in the airAnd they'll hide everywhere. And no one knows who's in control
Alix Lestrange
Zawód : Salonowa mądrala i tłumaczka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Lecz nie! To tylko maska, sztuki podstęp nowy -
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Może gdyby nie brak kontroli nad swoimi słowami, Alix przemilczałaby jego werdykt lub odparłaby go z równie silną pewnością, która tkwiła w niej bezustannie. Lecz to nie było jedno ze spotkań, podczas których raczyli się naukowymi propagandami niczym owocami leżącymi na półmiskach zaraz przed nimi. Łatwo dostępnymi i łatwo zapomnianymi. Wyczuwalne było pewnego rodzaju napięcie, niezadane pytania unosiły się w powietrzu, domysły, których nie wypowiadali na głos przez strach naruszenia strefy intymności lub nie doszli jeszcze do odkrycia ich w sobie. Zawieszeni między dwoma rzeczywistościami zgubili czas i miejsce, oddając się wymianie zdań niezwykle prywatnych i dawno temu wychodzących poza granice czysto naukowe czy konsultacyjne. Już nie byli uczniem i nauczycielem. Nie w klasycznych znaczeniach tych słów. Bo czy poruszając się po tak delikatnym, kruchym gruncie można było oceniać ich równie pochopnie i powierzchownie? Dając im określone role społeczne, chociaż wcale nie pełnili tych funkcji? Nie teraz i zapewne już nie w przyszłości, która nadchodziła. Zarówno profesor jak i młoda szlachcianka posiadali doświadczenia różne, lecz sprowadzające ich właśnie w to miejsce, gdzie wspólnie odkrywali przed sobą nowe warstwy samych siebie. Nikt nigdy nie przygotowywał Jaydena na poniesienie takiej odpowiedzialności za drugą osobę, za jej uczucia i emocje. Nie było kursów dla wychowawców i niezależnie od wieku musieli radzić sobie z problemami podopiecznych sami. Uczyli się na własnych błędach, metodami prób, niekiedy godząc się z porażką. Jednak Vane nigdy nie postawił krzyżyka na żadnym ze swoich uczniów. Ani wcześniej, ani później. Może i nikt go nie przygotował, ale posiadał samozaparcie, motywację, otwartość dla drugiego człowieka. Być może właśnie dlatego było mu prościej stać się nauczycielem, który z łatwością łapał kontakt z uczniami. Zależało mu na każdym, nawet wtedy gdy opuszczali mury Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Lizzie już dawno przestała ubierać się w ślizgońskie szaty, wchodząc w dorosłe życie i doznając wielu nowych rzeczy. Co ciekawe to właśnie dopiero po zakończeniu przez nią edukacji ich drogi zeszły się bliżej i dostrzegli punkty wspólne. Połączyło ich umiłowanie do wiedzy, lecz cała znajomość przeszła cicho przez niewidzialne początkowo etapy, kierując się wedle własnej woli w kierunku czegoś nieuchwytnego i niezrozumiałego. Panna Lestrange wzbudzała w profesorze wiele emocji, a troska, którą ją obdarował, była tą ojcowską, prawdziwą i szczerą. Być może gdyby był innym człowiekiem z innym nastawieniem, jej ufność i pokładanie w nim nadziei przeraziłyby go. Owszem. Martwiły go niektóre z jej słów, lecz nie dopatrywał się w nich zagłady. Miał prowadzić ją tak długo jak zdołał, by w końcu móc puścić. By po nauce chodzenia, sama złapała równowagę i rytm. By nie bała się działać sama bez niczyjej pomocy. Wierzył w to, że kiedyś to nastąpi.
Co jeśli to nie liczba mnoga, nie ludzie, a jeden człowiek, profesorze?
- To nic nie zmieni. Wciąż będzie warto - odparł niezbity z tropu, podążając w życiu również i w myśl tej zasady. Bez względu na wszystko jednostka mogła wiele. Ponieść ciężar, który wydawać by się mogło, był nie do zniesienia. Wyciągnąć dłoń i zaleczyć ranę jedynie swoją obecnością. Nawiązać relację, pokochać i przyjąć z każdą wadą. Z każdą skazą. Dopiero po chwili miał zrozumieć, co dokładnie miała na myśli, lecz nie odezwał się ponownie. Zmieszał się. Odsunął się od niej, by wstać i oprzeć się plecami o ścianę kawałek dalej. Odchylił głowę, przez chwilę wpatrując się w sufit i słuchając dalszych słów Lestrange. Czy aż tak miała wyprane ze szczęścia życie, że nie potrafiła przywrócić obrazu dziecięcych chociażby marzeń przed oczy? Czy porzuciła własne pragnienia? Czy związana słowem z mężczyzną przestała myśleć o własnym świecie? Dłonie włożył w kieszenie spodni, bawiąc się jedną z nich tkwiącą tam agrafką, zupełnie jakby pomagało mu to znaleźć odpowiedzi na dręczące go uporczywie pytania. Co ci się stało, Alix?, cisnęło mu się na usta, lecz nie zadał tego pytania. Jeszcze nie. Wpatrzony wciąż w sklepienie sali bankietowej, milczał przez jakąś chwilę, pozwalając, by wartość słów, które padały między nimi nie straciły na ważności. - Nie potrzeba mi wiele - zaczął cicho i spokojnie, nie patrząc na uczennicę. - Wystarczy mi siedzenie w gronie bliskich na dachu mojej kamienicy, napchanie sobie ust słodyczami i wspólne badanie nieba - odparł, wracając już zmysłami na ziemię. - To miłe chwile sprawiają, że chcę iść dalej. Nie szukam, nie czekam. Po prostu je zauważam. - Umilkł w chwilę później, gdy jego umysł zaczął nad czymś pracować. Smutek, który zawładnął aktualnie całą scenerią był nie do zniesienia, a on nie był kimś, kto pozwolił, by ten panował dalej. By jeszcze Alix odeszła stąd, nie poczując się lepiej. Złamałaby mu tym serce. W pewnym momencie jednak spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się szeroko. - Kiedy ostatni raz byłaś w Hogsmeade? - spytał nagle zupełnie lekko, ale widać było, że coś się w nim obudziło. Szukał rozwiązania i szukać miał go do skutku.
Co jeśli to nie liczba mnoga, nie ludzie, a jeden człowiek, profesorze?
- To nic nie zmieni. Wciąż będzie warto - odparł niezbity z tropu, podążając w życiu również i w myśl tej zasady. Bez względu na wszystko jednostka mogła wiele. Ponieść ciężar, który wydawać by się mogło, był nie do zniesienia. Wyciągnąć dłoń i zaleczyć ranę jedynie swoją obecnością. Nawiązać relację, pokochać i przyjąć z każdą wadą. Z każdą skazą. Dopiero po chwili miał zrozumieć, co dokładnie miała na myśli, lecz nie odezwał się ponownie. Zmieszał się. Odsunął się od niej, by wstać i oprzeć się plecami o ścianę kawałek dalej. Odchylił głowę, przez chwilę wpatrując się w sufit i słuchając dalszych słów Lestrange. Czy aż tak miała wyprane ze szczęścia życie, że nie potrafiła przywrócić obrazu dziecięcych chociażby marzeń przed oczy? Czy porzuciła własne pragnienia? Czy związana słowem z mężczyzną przestała myśleć o własnym świecie? Dłonie włożył w kieszenie spodni, bawiąc się jedną z nich tkwiącą tam agrafką, zupełnie jakby pomagało mu to znaleźć odpowiedzi na dręczące go uporczywie pytania. Co ci się stało, Alix?, cisnęło mu się na usta, lecz nie zadał tego pytania. Jeszcze nie. Wpatrzony wciąż w sklepienie sali bankietowej, milczał przez jakąś chwilę, pozwalając, by wartość słów, które padały między nimi nie straciły na ważności. - Nie potrzeba mi wiele - zaczął cicho i spokojnie, nie patrząc na uczennicę. - Wystarczy mi siedzenie w gronie bliskich na dachu mojej kamienicy, napchanie sobie ust słodyczami i wspólne badanie nieba - odparł, wracając już zmysłami na ziemię. - To miłe chwile sprawiają, że chcę iść dalej. Nie szukam, nie czekam. Po prostu je zauważam. - Umilkł w chwilę później, gdy jego umysł zaczął nad czymś pracować. Smutek, który zawładnął aktualnie całą scenerią był nie do zniesienia, a on nie był kimś, kto pozwolił, by ten panował dalej. By jeszcze Alix odeszła stąd, nie poczując się lepiej. Złamałaby mu tym serce. W pewnym momencie jednak spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się szeroko. - Kiedy ostatni raz byłaś w Hogsmeade? - spytał nagle zupełnie lekko, ale widać było, że coś się w nim obudziło. Szukał rozwiązania i szukać miał go do skutku.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To nic nie zmieni. Wciąż będzie warto.
- Ma pan rację. Jedna wartościowa osoba wystarczy - brnie w to, odważając się zerknąć ku niemu w trwodze niepewności. A co jeśli jednak posuwa się zbyt daleko w swych wyznaniach? Wie, że powinna zamilknąć, ale jest już za późno. Jayden odsuwa się od niej, a opierając się o ścianę, unika dotąd utrzymanego wzrokowego kontaktu. Alix bezwiednie zalewa się rumieńcem wstydu, nie pojmując czemu w przypływie emocji gotowa była połączyć ich dwoje wstęgą potężnego sprzymierzenia. Oddać jedną z najsłabszych cząstek siebie w opiekę i błagać o pomoc w jej naprawie. Nie wątpi, iż Vane nie śmiałby nadużyć nadanej mu władzy, boi się jednakże, iż przekroczona granica zamiast uratować, pogrąży ją doszczętnie, zdoła ubezwłasnowolnić tak doskonale pielęgnowany rozsądek. Poza rodzinnymi kręgami, dziewczyna obawia się nawiązywania szczerych, silnych więzi i jeszcze większej utraty kontroli nad pożogą emocji nieustannie w niej grasującą. Jayden stanowi dla niej ważny autorytet, dlatego też, najpewniej, coś wewnętrznie szepce jej do ucha, iż pozbywając się kajdan formalności, odnalazłaby w nim kogoś więcej niżeli zaufanego profesora. Czy byłoby to w ogóle możliwe? Unieść się poza wszystkimi podziałami, które ich od zawsze dzieliły i będą dzielić do końca wszechświata? Alix wie na pewno, iż gdyby on zgodził się nieść ciężar tej bliskości, jedynym sprawiedliwym ciągiem wydarzeń, byłoby gdyby i on uczynił to samo - zawierzył pogmatwane fragmenty swego serca w jej dłonie. A to nie stanie się nigdy. Zapewne tak będzie dla nich obojga najlepiej. Prawda?
Po uwierającej chwili milczenia, Jayden odzywa się opowiadając o tym, co wypełnia jego dnie radosną nutą. Rozczulona jego tokiem myślenia, tak drastycznie innym od tego co kiedykolwiek zdążyła poznać, uśmiecha się wątle pod nosem. Zbyt mocno skupia się na swym werterowskim, egocentrycznym świecie, aby wniknąć bezgranicznie do stratosfery profesora i chociaż spróbować, głębokim haustem odetchnąć jego powietrzem.
- Ale to tak krótkie, ulotne chwile. W skali całego dnia, całego miesiąca, trwają tyle, co nic - upiera się przy swoim, oczy wlepiając w sufit, tak jak jeszcze przed momentem on sam. Gdyby tylko była świadoma jego zatroskania, swoistego przygnębienia sytuacją byłej uczennicy, najpewniej zaniechałaby kontynuowania rozmowy i uwięzienia ich dwójki w futerale egzystencjalnej beznadziei. Nie postrzega ich konwersacji w ten sposób - dzieli się z nim swą codziennością, a w niej skrywa się zdecydowanie więcej monotonii oraz banału, niżeli rzewności czy rozpaczy.
- Cztery... chyba pięć latu temu? W szóstej klasie byłam po raz ostatni - odpowiada dostrzegalnie ożywiona - Dlaczego pan pyta?
Nie wie dokąd zmierza w swych pytaniach, ale żywi cichą nadzieję, iż być może przeniesie ich rozmowę na inny tor - obawia się bowiem, że jeśli ugrzęzną w tematyce na dłużej, to nie będzie w stanie powstrzymać się przed kolejnymi zwierzeniami.
- Ma pan rację. Jedna wartościowa osoba wystarczy - brnie w to, odważając się zerknąć ku niemu w trwodze niepewności. A co jeśli jednak posuwa się zbyt daleko w swych wyznaniach? Wie, że powinna zamilknąć, ale jest już za późno. Jayden odsuwa się od niej, a opierając się o ścianę, unika dotąd utrzymanego wzrokowego kontaktu. Alix bezwiednie zalewa się rumieńcem wstydu, nie pojmując czemu w przypływie emocji gotowa była połączyć ich dwoje wstęgą potężnego sprzymierzenia. Oddać jedną z najsłabszych cząstek siebie w opiekę i błagać o pomoc w jej naprawie. Nie wątpi, iż Vane nie śmiałby nadużyć nadanej mu władzy, boi się jednakże, iż przekroczona granica zamiast uratować, pogrąży ją doszczętnie, zdoła ubezwłasnowolnić tak doskonale pielęgnowany rozsądek. Poza rodzinnymi kręgami, dziewczyna obawia się nawiązywania szczerych, silnych więzi i jeszcze większej utraty kontroli nad pożogą emocji nieustannie w niej grasującą. Jayden stanowi dla niej ważny autorytet, dlatego też, najpewniej, coś wewnętrznie szepce jej do ucha, iż pozbywając się kajdan formalności, odnalazłaby w nim kogoś więcej niżeli zaufanego profesora. Czy byłoby to w ogóle możliwe? Unieść się poza wszystkimi podziałami, które ich od zawsze dzieliły i będą dzielić do końca wszechświata? Alix wie na pewno, iż gdyby on zgodził się nieść ciężar tej bliskości, jedynym sprawiedliwym ciągiem wydarzeń, byłoby gdyby i on uczynił to samo - zawierzył pogmatwane fragmenty swego serca w jej dłonie. A to nie stanie się nigdy. Zapewne tak będzie dla nich obojga najlepiej. Prawda?
Po uwierającej chwili milczenia, Jayden odzywa się opowiadając o tym, co wypełnia jego dnie radosną nutą. Rozczulona jego tokiem myślenia, tak drastycznie innym od tego co kiedykolwiek zdążyła poznać, uśmiecha się wątle pod nosem. Zbyt mocno skupia się na swym werterowskim, egocentrycznym świecie, aby wniknąć bezgranicznie do stratosfery profesora i chociaż spróbować, głębokim haustem odetchnąć jego powietrzem.
- Ale to tak krótkie, ulotne chwile. W skali całego dnia, całego miesiąca, trwają tyle, co nic - upiera się przy swoim, oczy wlepiając w sufit, tak jak jeszcze przed momentem on sam. Gdyby tylko była świadoma jego zatroskania, swoistego przygnębienia sytuacją byłej uczennicy, najpewniej zaniechałaby kontynuowania rozmowy i uwięzienia ich dwójki w futerale egzystencjalnej beznadziei. Nie postrzega ich konwersacji w ten sposób - dzieli się z nim swą codziennością, a w niej skrywa się zdecydowanie więcej monotonii oraz banału, niżeli rzewności czy rozpaczy.
- Cztery... chyba pięć latu temu? W szóstej klasie byłam po raz ostatni - odpowiada dostrzegalnie ożywiona - Dlaczego pan pyta?
Nie wie dokąd zmierza w swych pytaniach, ale żywi cichą nadzieję, iż być może przeniesie ich rozmowę na inny tor - obawia się bowiem, że jeśli ugrzęzną w tematyce na dłużej, to nie będzie w stanie powstrzymać się przed kolejnymi zwierzeniami.
Change in the airAnd they'll hide everywhere. And no one knows who's in control
Alix Lestrange
Zawód : Salonowa mądrala i tłumaczka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
"Lecz nie! To tylko maska, sztuki podstęp nowy -
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
Ta twarz, co wyszukanym uśmiechem porywa.
Oto ściągnięte bólem straszliwym oblicze,
Oto prawdziwa głowa i oto twarz żywa
Za rysy tamtej maski kryje się zwodnicze.
Biedna wielka Piękności! Łkanie piersi twojej. "
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Sala bankietowa
Szybka odpowiedź