Nokturn, 1955.r wczesna wiosna,
AutorWiadomość
Dobra jak to w sumie było? A tak, tak już pamiętam. To był ten piękny okres w którym delikatnej dłoni młodej lady Malfoy nie oszpecał jeszcze pierścionek zaręczynowy. Wspaniałe miesiące spędzone na bieganiu po Ministerstwie i bunkrowaniu się w rodzinnej bibliotece. Czas w którym coraz dobitniej okazywała swoje liberalne poglądy. W skrócie: końcowy etap fazy buntu i kurczowe trzymanie się myśli, że nic nie jest wstanie jej powstrzymać. Po kimś kto zakończył swoją edukacje w wyjątkowo wysokimi wynikami można by się spodziewać większej znajomości zasad kierujących światem. Chociaż z drugiej strony przecież młodość rządziła się swoimi prawami a jednym z nich jest pożądanie tego co zakazane. W przypadku lady Malfoy była to wiedza zamknięta w starych opasłych tomach. Księgi do których prawo mieli tylko męscy potomkowie rodu. Wypełnione starą magią, zbyt mroczną i niebezpieczną dla kogoś tak słabego jak kobieta. Jednak gdy jedne drzwi się zatrzaskują inne stoją przed tobą otworem. Wystarczy tylko kiesa pełna złotych galeonów i trochę odwagi zmieszanej z głupotą. Przecież tylko głupia dziewczyna z własnej nieprzymuszonej woli pcha się na ulice Nokturna. Jeszcze pamiętała jak dłoń matki ciągnęła jej przez tłumy brudnych i trochę przerażających stworzeń tylko udających ludzi. Pamiętała jak jako kilkuletnia dziewczynka wpatrywała się w głowy skrzatów domowych gdy rodzicielka załatwiała swoje sprawy. Czemu sama więc sama nie mogła tu wrócić? Skoro tak bardzo pragnęła posiąść wiedzę, która tylko Nokturn był wstanie jej zaoferować. Nikt nie będzie przecież uczył młodej damy która i tak zdecydowanie za dużo czasu poświęciła na sprawy niepotrzebnych do prowadzenia dworu czy wychowania dzieci. Gdyby jeszcze okazała choć odrobinę pokory i szacunku ale przecież mówimy o Megarze. Małej, upartej czasem nawet złośliwej Megarze, która już wiele lat temu zdała sprawę, że jest genialna i mało kto dorasta jej do pięt. I tak wylądowała na Nokturnie. Ubrana w ciemny płaszcz zasłaniający charakterystyczne jasne włosy. Przemykając się od sklepu do sklepu wciąż trzymała dłoń na różdżce gotowa bronić się w każdym momencie. Była świadoma ryzyka czyhającego z tak wielu stron. Ale przecież bez tego dreszczyku przebiegającego po plecach za każdym razem gdy coś cię zaniepokoi nie można mówić o zabawie. Tak więc ukrywając pod płaszczem kolejną zakupioną przez siebie księgę szła kierowała się w stronę wyjścia na Pokątną. Jak na razie szło całkiem nieźle. Nikt nie zwracał na nią większej uwagi a śród tuzinów poczerniałych twarzy nie dostrzegła nikogo znajomego. Chyba nic w tym dziwnego, że znacznie bardziej od ewentualnego rabunku obawiała się natknięcia na kogoś kto mógłby donieść do jej poczynaniach choćby ojcu. Tej zniewagi już by jej nie wybaczył W końcu wykreśliłby kolejnego potomka ze drzewa genologicznego. I co potem? Po co się nad tym zastanawiać skoro na razie jesteś bezpieczna? zganiła samą siebie. Minąć jeden zakręt, przejść kilka metrów w górę i już znajdzie się na Pokątnej. Nie umiałaby wyjaśnić co się właściwie stało. Po prostu nagle jak spod ziemi wyrósł przed nią Barthélemy Lestrange inaczej znany również jako gwóźdź do trumny biednej Megary . Przez kilka zdecydowanie zbyt długich sekund wpatrywała się niego jak...z pewnością nie ducha bo to zdecydowanie zbyt popularne istoty. Zaraz jednak chciała go wyminąć by zaraz uciec ile sił w nogach. Cóż zawsze była przecież nadzieja, że jej nie pozna. Mało to szlachcianek kręciło się na sabatach i balach ? Kto by tam przywiązywał wagę do kogoś tak nieistotnego jak najmłodsza lady Malfoy. Obiecuje, że będę grzeczna! Będę się zachowywała jak na pannę z dobrego domu przystało Złożyłaby każdą obietnicę gdyby to zapewniło jej bezpieczeństwo.
Obserwuje ją już od dłużej chwili.
Jest to pewien zadziwiający wyjątek od reguły obejmującej jego osobowość odizolowaną i zasadniczo aspołeczną, która zakłada zupełne nieprzejęcie zjawiskami nie mającymi bezpośredniego odniesienia do jego osoby. Słodkie arystokratki, dla przykładu, w znakomitej większości obchodzą go nie więcej niż zeszłoroczny śnieg, o ile nie jest zmuszony, rzecz jasna, zabawiać ich na salonach lub akurat nie są mu przedstawiane przez znajomych, co wymaga zachowania podstawowych zasad kultury dotyczących szlachcica. On jest bowiem - a przynajmniej za takiego sam się uważa i przez innych jest uważany - pełnoprawnym przedstawicielem elitarnego świata czarodziejskiej krwi błękitnej mieniącym się przy tym dumnie nazwiskiem Lestrange, które zarazem daje prawa, jak i do wielu rzeczy zobowiązuje. A to właśnie wymaga określonego stosunku do przedstawicielek płci pięknej, lecz słabszej, odpowiednio przy tym zmodyfikowanego niełatwym charakterem.
A jednak obserwuje.
Nie wie w sumie dlaczego. Może chodzi o samozadowolenie z odkrycia czyjejś tajemnicy - i to dość przypadkowe, prawdę mówiąc, zwyczajnie jego wzrok znalazł się na niej w nieco niesprzyjającym momencie - może to kwestia zwyczajnej złośliwości, gdy przypomina mu się stosunek rodziny Malfoy do takich ekscesów, a może po prostu... może zainteresowała go już wcześniej. Może na tych nudnych sabatach dostrzegł w tych błękitnych oczach coś wyrywającego się z kajdan rodowych przynależności i obowiązków. Wystarczy czasem tylko jedna sekunda, by nadać komuś określoną rangę, ocenić jego całokształt, zakwalifikować do konkretnego działu. Rzecz jasna zdarzają się pomyłki, zresztą naiwnym byłoby na tej podstawie wnioskować o wszystkich cechach charakteru - chodzi o impresję plam dźwiękowych w których nie chodzi już o konkretne funkcje harmoniczne, o oparcia, pozycje, nadawanie wszystkiemu nazw, wcielanie w przestarzałe schematy. Liczy się ogólne odczucie, wrażenie. A ona jest wyraźnie inna, co dostrzec można, o ile ma się w miarę bystre oczy i nieco spostrzegawczości. Niepokorna Megara Malfoy intryguje go nie od dzisiejszego spotkania - lecz dopiero dziś zyskuje on potwierdzenie swoich przypuszczeń.
Nie waha się więc, postanawiając wreszcie ujawnić się, zobaczyć reakcję przyłapanej na gorącym uczynku zbrodniarki przeciw rodowym regułom. Niemal nonszalancko wymija jednostki niemające w tym momencie żadnego absolutnie znaczenia i wyrasta nagle przed swoją ofiarą, która czuła się już niemal bezpiecznie. Odbiera jej to bezpieczeństwo, choć jest niemal widoczne na horyzoncie, okrutnie, sprawiają wrażenie rozbawionego całą sytuacją.
- Cóż za spotkanie - mówi po chwili obserwacji, ale wbrew możliwym podejrzeniom, jego głos jest łagodny, a słowa łaskawe. Nie kończy bowiem grzecznościowym zwrotem lady Malfoy, nie unosi jej dłoni do ust, zdradzając tajemnicę reszcie świata. Wydaje się zupełnie nie ukrywać, a jednocześnie pozwala pozostać jej w złudnym kokonie spokoju, do którego wkrada się sam, bez osób trzecich.
I teraz najbardziej ciekawi go; co zrobi? Potwierdzi jego przypuszczenia czy zaprzeczy?
Jest to pewien zadziwiający wyjątek od reguły obejmującej jego osobowość odizolowaną i zasadniczo aspołeczną, która zakłada zupełne nieprzejęcie zjawiskami nie mającymi bezpośredniego odniesienia do jego osoby. Słodkie arystokratki, dla przykładu, w znakomitej większości obchodzą go nie więcej niż zeszłoroczny śnieg, o ile nie jest zmuszony, rzecz jasna, zabawiać ich na salonach lub akurat nie są mu przedstawiane przez znajomych, co wymaga zachowania podstawowych zasad kultury dotyczących szlachcica. On jest bowiem - a przynajmniej za takiego sam się uważa i przez innych jest uważany - pełnoprawnym przedstawicielem elitarnego świata czarodziejskiej krwi błękitnej mieniącym się przy tym dumnie nazwiskiem Lestrange, które zarazem daje prawa, jak i do wielu rzeczy zobowiązuje. A to właśnie wymaga określonego stosunku do przedstawicielek płci pięknej, lecz słabszej, odpowiednio przy tym zmodyfikowanego niełatwym charakterem.
A jednak obserwuje.
Nie wie w sumie dlaczego. Może chodzi o samozadowolenie z odkrycia czyjejś tajemnicy - i to dość przypadkowe, prawdę mówiąc, zwyczajnie jego wzrok znalazł się na niej w nieco niesprzyjającym momencie - może to kwestia zwyczajnej złośliwości, gdy przypomina mu się stosunek rodziny Malfoy do takich ekscesów, a może po prostu... może zainteresowała go już wcześniej. Może na tych nudnych sabatach dostrzegł w tych błękitnych oczach coś wyrywającego się z kajdan rodowych przynależności i obowiązków. Wystarczy czasem tylko jedna sekunda, by nadać komuś określoną rangę, ocenić jego całokształt, zakwalifikować do konkretnego działu. Rzecz jasna zdarzają się pomyłki, zresztą naiwnym byłoby na tej podstawie wnioskować o wszystkich cechach charakteru - chodzi o impresję plam dźwiękowych w których nie chodzi już o konkretne funkcje harmoniczne, o oparcia, pozycje, nadawanie wszystkiemu nazw, wcielanie w przestarzałe schematy. Liczy się ogólne odczucie, wrażenie. A ona jest wyraźnie inna, co dostrzec można, o ile ma się w miarę bystre oczy i nieco spostrzegawczości. Niepokorna Megara Malfoy intryguje go nie od dzisiejszego spotkania - lecz dopiero dziś zyskuje on potwierdzenie swoich przypuszczeń.
Nie waha się więc, postanawiając wreszcie ujawnić się, zobaczyć reakcję przyłapanej na gorącym uczynku zbrodniarki przeciw rodowym regułom. Niemal nonszalancko wymija jednostki niemające w tym momencie żadnego absolutnie znaczenia i wyrasta nagle przed swoją ofiarą, która czuła się już niemal bezpiecznie. Odbiera jej to bezpieczeństwo, choć jest niemal widoczne na horyzoncie, okrutnie, sprawiają wrażenie rozbawionego całą sytuacją.
- Cóż za spotkanie - mówi po chwili obserwacji, ale wbrew możliwym podejrzeniom, jego głos jest łagodny, a słowa łaskawe. Nie kończy bowiem grzecznościowym zwrotem lady Malfoy, nie unosi jej dłoni do ust, zdradzając tajemnicę reszcie świata. Wydaje się zupełnie nie ukrywać, a jednocześnie pozwala pozostać jej w złudnym kokonie spokoju, do którego wkrada się sam, bez osób trzecich.
I teraz najbardziej ciekawi go; co zrobi? Potwierdzi jego przypuszczenia czy zaprzeczy?
Gość
Gość
Gdyby tak po prostu ruszyła dalej przed siebie nie zaszczycając go odpowiedzią? Czy to byłoby jak przyznanie się do winny i traktowane tego jak tchórzliwej ucieczki? A może Lestrange pomyślałby, że się pomylił i dałby całej sprawie spokój? Ciężko było chyba o większy przejaw naiwności. Uciec nie mogła ale w głowie pojawił się kolejny pomysłów. Zacisnęła palce na różdżce a w niebieskich oczach pojawiła się dziwna zawziętość. Przez krótką chwilę była gotowa użyć zaklęcia który wymazałoby z pamięci Remiego to niefortunne spotkania. Nie miała bowiem pojęcia, że ktoś mógł się jej przyglądać już od jakiegoś czasu. Zrezygnowała z tego jakże heroicznego planu ze względu na ewentualnych świadków. Wolała nie przyciągać większej uwagi niż to było konieczne. Pozwalając sobie na kila myśli uwłaczających młodej damie rozprostowała palce. Miała już tylko jedną deskę ratunku, te najbardziej uwłaczającą i upokarzającą. Jedno uderzenie serca i na drobnej twarzy pojawił się wyraz ulgi zmieszanej ze strachem. - Znajoma twarz, jak dobrze - pozwoliła by gdzieś między słowami zakradło się nerwowe drżenie. - Nie mam pojęcia jak się tu znalazłam. Znów musiałam coś pomieszać w sieci fiu. To takie upokarzające - spuściła potulnie wzrok ale niestety nie był wstanie zmusić się do zawstydzonego rumieńca. - Nigdy nie przeżyłam czegoś równie przerażającego- - gestem dłoni wskazała na drogę z, której przyszła mając na myśli oczywiście próby wydostania się z tego ponurego miejsca. - Pan wybaczy ale muszę jak najszybciej wyjść na Pokątną inaczej serce wyskoczy mi z piersi - Zwróciła się do niego w ten sposób obawiając się, że tytuły czy nazwiska mogłyby kogoś niepotrzebnie zainteresować. Trzeba jednak przyznać, że przynajmniej to jedno zdanie było prawdziwe. Granie głupiej bezbronnej kobiety było dla niej czymś znacznie gorszym niż choćby nawet sama groźba wydziedziczenia. Ona, która z taką pasją wypowiedziała wojnę wszystkim mężczyzną jeszcze w czasach Hogwartu! Ona, która była tak dumna ze swojego intelektu i świadomości górowania nad większością społeczeństwa! Teraz musiała płaszczyć się przed mężczyzną by utrzymać swoje sekrety w tajemnicy. To naprawdę coś strasznego! Jeśli wcześniej darzyła lorda Lestranga raczej obojętnym uczuciem dziś stał się jej największym wrogiem. A wszystko przez zmuszanie do podobnych zachowań. Gdyby Megara postanowiła jednak powściągnąć swoje emocje z pewnością przyznałaby, że nie ma prawa oskarżać Remiego o to, że los postawił go na jej drodze akurat tego dnia. A przecież otwarte przyznanie się do prawdziwego celu jej wizyty na Nokturnie czy też jak wcześniej planował użycie różdżki nie wchodziło w grę. Musiała się więc trzymać roli głupiej, przerażonej panienki i liczyć na to, że Lestrange połknie przynętę i da jej spokój.
Obserwowanie jak lady Malfoy z niemal mistrzowską doskonałością stara się zwieść osobę, która odkryła przypadkiem jej tajemnicę jest nie lada rozrywką. Okazuje się bowiem, że za słodką twarzyczką małej, irytującej laleczki kryje się aktorka grająca na emocjach. W pewnym sensie wzbudza to w nim podziw - choć, czy kłamanie jest wśród arystokracji cechą niepospolitą? - zmieszany także z ukrywanym rozbawieniem i pewną dozą pobłażliwości. Megara nie zdaje sobie sprawy z tego, że lord Lestrange nie jest jakimś tam pierwszym lepszym czarodziejem. Może wydaje jej się, że jest sprytniejsza? Nie powie jej przecież, że się myli co do oceny, nie ujawni, że wie i domyśla się więcej, niż mogłaby przypuszczać.
A może? Może nie byłaby to wcale tak niemądra decyzja. Słodka lady Malfoy, pomimo obecnego niedoceniania przeciwka, wydaje się być godna do podjęcia swoistej gry urozmaicającej nieco życie. Zresztą; jest c i e k a w y. Reakcji, kontynuacji, celów.
- Pozwolę sobie zatem - mówi więc, skłaniając lekko głowę - odprowadzić pannę na Pokątną - chociaż dałby sobie uciąć nogę (ręki nie, w żadnym, absolutnie żadnym wypadku), że przerażonej lady Malfoy taka propozycja wcale się nie spodoba. Niewykluczone, że zniknęłaby w tłumie, by zaraz ponownie powrócić na Nokturn - a on, cóż, on chce po prostu nieco pokrzyżować jej plany. I nie chodzi bynajmniej o podzielanie poglądów jej ojca, choć i Remi uważa, że kobiety z zasady za pewne zadania brać się nie powinny - z pewnymi wyjątkami oczywiście - a raczej o ciekawość. Może złośliwość. Może wszystko po trochu. - [b]Byłbym niepocieszony, gdybym teraz nie zareagował, a wydarzyłoby się coś złego[b/] - zauważa i właściwie jest to prawdą, choć może nie do końca tak, jak można byłoby się tego spodziewać. Nie ma jednak sensu wnikać w zamiłowania lorda do wyrafinowanego okrucieństwa i obserwacji cierpienia. W tym momencie lepiej skupić się na przyjemności odczuwanej z psucia Megarze szyków, z tego niewinnego torturowaniu niepokornej arystokratki niewymuszoną, naturalną dla ich sfery kulturą, zasadami dobrego wychowania wymagającymi, by pełnił rolę bohatera broniącego słabe dziewczątko przed mrocznymi uliczkami Nokturnu.
Co próbujesz ukryć, lady Malfoy?
[bylobrzydkobedzieladnie]
A może? Może nie byłaby to wcale tak niemądra decyzja. Słodka lady Malfoy, pomimo obecnego niedoceniania przeciwka, wydaje się być godna do podjęcia swoistej gry urozmaicającej nieco życie. Zresztą; jest c i e k a w y. Reakcji, kontynuacji, celów.
- Pozwolę sobie zatem - mówi więc, skłaniając lekko głowę - odprowadzić pannę na Pokątną - chociaż dałby sobie uciąć nogę (ręki nie, w żadnym, absolutnie żadnym wypadku), że przerażonej lady Malfoy taka propozycja wcale się nie spodoba. Niewykluczone, że zniknęłaby w tłumie, by zaraz ponownie powrócić na Nokturn - a on, cóż, on chce po prostu nieco pokrzyżować jej plany. I nie chodzi bynajmniej o podzielanie poglądów jej ojca, choć i Remi uważa, że kobiety z zasady za pewne zadania brać się nie powinny - z pewnymi wyjątkami oczywiście - a raczej o ciekawość. Może złośliwość. Może wszystko po trochu. - [b]Byłbym niepocieszony, gdybym teraz nie zareagował, a wydarzyłoby się coś złego[b/] - zauważa i właściwie jest to prawdą, choć może nie do końca tak, jak można byłoby się tego spodziewać. Nie ma jednak sensu wnikać w zamiłowania lorda do wyrafinowanego okrucieństwa i obserwacji cierpienia. W tym momencie lepiej skupić się na przyjemności odczuwanej z psucia Megarze szyków, z tego niewinnego torturowaniu niepokornej arystokratki niewymuszoną, naturalną dla ich sfery kulturą, zasadami dobrego wychowania wymagającymi, by pełnił rolę bohatera broniącego słabe dziewczątko przed mrocznymi uliczkami Nokturnu.
Co próbujesz ukryć, lady Malfoy?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Remi Lestrange dnia 26.05.16 11:57, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
Kombinuj! Jeszcze chwila a zacznie pytać o szczegóły a wtedy się z tego nie wyplątam. Kombinuj! Krzyczała na samą siebie jednocześnie starając się utrzymać ten na wpół przestraszony na wpół zawstydzony wyraz twarzy. Rosnąca fala irytacji i nienawiści do stojącego przed nią mężczyzny utrudniała zdobycie się na jakiś genialny plan ucieczki. Nic ją nie obchodziły jego pobudki. Chociaż z drugiej strony ta wyuczona galanteria mogła napawać jedynie obrzydzeniem. Liczyło się tylko to by dalej grać głupią dziewczynkę i utrzymać go w przekonaniu, że znalazła się tu przypadkiem. To przecież nie jest tak, że złapał ją za rękę na gorącym uczynku. Wzięła głęboki wdech wciąż krzycząc na siebie. Mam! Przybrała pąsowy rumieniec a dla kogoś o jej karnacji była to wyjątkowo trudna sztuka. - Nie mogę pana o to prosić - zaczęła się jąkać jednocześnie przenosząc wzrok na ziemię. - Gdyby ktoś nas zobaczył razem…takie przykre plotki - to była wyjątkowo głupia wymówka ale przynajmniej pasowała do całej sytuacji. Miało to umocnić wrażenie, że Megara jest tylko niewinną, mało bystrą dziewczyną jednocześnie mocno troszczącą się o swoją reputacje. - To byłoby chyba gorsze niż gdyby ktoś dowiedział się o mojej nieporadności - zniżyła głowę na znak uginania się pod jarzmem swoich win, może raczej upokorzenia. Ciężko stwierdzić czy w tym momencie bardziej nienawidziła Lestranga czy siebie.- Najtrudniejsze i tak już za mną. Tyle biednych martwych istot było w sklepie w którym wylądowałam. Nie wiem nawet co to było za miejsce, tak szybko stamtąd wyszłam. Okropny widok. - pożaliła się wciąż pamiętając o o odpowiednim tonie i zachowaniu. Jedna rzecz jaką mogła ją zdradzić spoczywała bezpiecznie za materiałem płaszcza. - Muszę iść- - dodała i spróbowała go wyminąć. Przypomniała sobie o jednej ważnej rzeczy. Uniosła lekko spojrzenie mając nadzieję że przynajmniej tym razem niebieskie tęczówki nie zdradzą jej prawdziwych myśli i uczuć. - Proszę niech to zostanie między nami, będę panu niezmiernie wdzięcznie. Taki wstyd, pan ojciec nigdy nie wybaczyłby mi czegoś podobnego - zająknęła się po raz kolejny. Było niemal pewne, że biedna Megara zaraz zacznie ronić pierwsze łzy. Chociaż z drugiej strony czy naprawdę upadłaby tak nisko? Przez kilka uderzeń serca udało jej się uchwycić jego wzrok. Coś jej mówiło, że Lestrange sobie z niej drwi. Kolejny głęboki oddech miał ją uchronić przed wybuchnięciem gniewem. Nagle pomysł z użyciem różdżki przestał być tak nieracjonalny. Posłał w jego stronę lekko speszony uśmiech i ponownie podjęła próbę wyminięcia go. Uciekać byle daleko i byle jak najszybciej.
Obserwuje jej zachowanie i w sumie nie wie, czy jest ono przemyślne czy żałosne. Bawi go, odpycha, degustuje, ciekawi. Jest przekonany, niemal pewny, że to wszystko jedynie gra; odstawiana ze łzami w oczach szopka dla jednego widza, którym jest on. Najwyraźniej jednak jego gust nie jest doceniony, bo zaserwowana mu sztuka jest zwyczajnie męcząca.
- Lady Malfoy - wypowiada cicho słowa przeznaczone jedynie dla jej uszu; to ostrzeżenie, przyjacielskie napomnienie, mogła interpretować to jak chciała. Jakże musiała go w tym momencie nienawidzić, gdy przypominał o więzach wpijających się w jej ciało niezmiennie i nieuchronnie. - z pewnością nie darowałbym sobie, gdyby cokolwiek się stało, a ja mógłbym temu zapobiec - tłumaczy niemal poufale i najzupełniej szczerze; bo choć faktycznie na jego działanie składa się również wiele innych czynników, a on sam nie sądzi, by Megara miała rzeczywistą szansę wpakowania się w kłopoty - choć, bardzo proszę, już to zrobiła - to jednak szczątkowa nić sympatii, może szlachecka solidarność sprawiają, że nie zignorowałby jej ewentualnego wołania o pomoc. - Zapewniam, że nikt się nie dowie - zaznacza, niby to odnosząc się do jej słów o plotkach, a jednocześnie dając do zrozumienia, że jego wypowiedź sięga o wiele dalej. Nie wie, czy ona rzeczywiście uważa go za debila czy może jest zbyt niepewna, ale on daje jej znak. Nie ocenia, nie krytykuje, nie żąda wyjaśnień, nie grozi złośliwie doniesieniem komukolwiek. Zwyczajnie obserwuje zaistniałą sytuację, jej bieg - najchętniej prześledziłby go od źródła po wyznaczony cel, ale przecież wszystkiego mieć nie można.
Przecież nie powie wprost, żeby dała sobie spokój z graniem przerażonej panienki i przyznała do porażki w kwestii ukrywania swoich czynów i kamuflażu.
- Nalegam.
- Lady Malfoy - wypowiada cicho słowa przeznaczone jedynie dla jej uszu; to ostrzeżenie, przyjacielskie napomnienie, mogła interpretować to jak chciała. Jakże musiała go w tym momencie nienawidzić, gdy przypominał o więzach wpijających się w jej ciało niezmiennie i nieuchronnie. - z pewnością nie darowałbym sobie, gdyby cokolwiek się stało, a ja mógłbym temu zapobiec - tłumaczy niemal poufale i najzupełniej szczerze; bo choć faktycznie na jego działanie składa się również wiele innych czynników, a on sam nie sądzi, by Megara miała rzeczywistą szansę wpakowania się w kłopoty - choć, bardzo proszę, już to zrobiła - to jednak szczątkowa nić sympatii, może szlachecka solidarność sprawiają, że nie zignorowałby jej ewentualnego wołania o pomoc. - Zapewniam, że nikt się nie dowie - zaznacza, niby to odnosząc się do jej słów o plotkach, a jednocześnie dając do zrozumienia, że jego wypowiedź sięga o wiele dalej. Nie wie, czy ona rzeczywiście uważa go za debila czy może jest zbyt niepewna, ale on daje jej znak. Nie ocenia, nie krytykuje, nie żąda wyjaśnień, nie grozi złośliwie doniesieniem komukolwiek. Zwyczajnie obserwuje zaistniałą sytuację, jej bieg - najchętniej prześledziłby go od źródła po wyznaczony cel, ale przecież wszystkiego mieć nie można.
Przecież nie powie wprost, żeby dała sobie spokój z graniem przerażonej panienki i przyznała do porażki w kwestii ukrywania swoich czynów i kamuflażu.
- Nalegam.
Gość
Gość
Wzdrygnięcie , usta wykrzywione w grymas jawnego niezadowolenia i jeszcze ten odgłos zatrzaskujących się kajdan dudniący w uszach. I to wszystko dzięki dwóm magicznym słowo lady Malfoy . Myślałaby ktoś, że na świecie są gorsze metody tortury. Megara szybko pozbyła się zdradzających ją uczuć wracając do wybranej przez siebie roli. Ona również był zmęczoną, udawaniem i przede wszystkim obrzydzeniem do samej siebie. Jednak w niczym nie dostrzegała swojej winy. To on wciąż blokował drogę ucieczki, mówił i mówił zmuszając ją do wymyślenia coraz to bardziej żałosnych kłamstw. Chciała po prostu wrócić do domu i udawać, że nic się nie stało. Czy to naprawdę tak wiele? I znów zmęczenie wzięło nad nią górę. Pozwoliła by usta wygięły się w ironicznym uśmiechu. Ciężko było jej uwierzyć w podobne zapewnienia. Kolejny arystokratyczny frazes mocno już zresztą wyświechtany. Pomijając oczywiście sam fakt, że Megara wciąż była przekonana iż nie potrzebuje do ewentualnej ochrony czy opieki. Żyli w XX wieku a nie XIII ! - Oczywiście, jestem za to bardzo wdzięczna - poddała się. Wiedziała już, że się od niego nie uwolni bez względu na to jak bardzo się starała. Tylko duchu mogła sobie kpić z tej wyuczonej rycerskości typowej dla każdego arystokraty. Dużo ważniejsze były dla niej jego następne słowa. - Dziękuje- - odpowiedziała krótko przyglądając się mu z niezwykłą uwagą. To nie jest tak, że nagle postanowiła mu zaufać. Mimo wszystko należało docenić tą obietnicę i mieć cichą nadzieję, że postanowi jej dotrzyma. Po co szkodzić jednemu z tuzina młodych Malfoyów, temu najmłodszemu i najsłabszemu, temu co nigdy nic nie osiągnie. Na tę myśl szczęki Megary zacisnęły się raptownie. Opanuj się, to nie pora na roztrząsanie własnych dylematów Zganiła samą siebie znów wracając do roli dobre panienki. - Dobrze, już dobrze - już ostatecznie wywiesiła białą flagę. - Nie wiem jak się odwdzięczę za okazaną pomoc- - dodała pochylając lekko głowę. Osobiście miała na to parę pomysłów a wszystkie kończyły się zniknięciem z powierzchni ziemi lorda Lestranga. Jeden arystokrata w tą w czy w drugą stronę kto by się tam tym przejmował.
Nie bawi się w grzeczne podawanie lady Malfoy ramienia - w końcu oboje pragną zachować pewną anonimowość - utrzymuje za to odległość bezpieczną; bliską na tyle, by nie pozostawiać wątpliwości co do ich wspólnego pokonywania dystansu pomiędzy Nokturnem a Pokątną, ale i wystarczająco odległą, aby szlachcianka nie czuła się w żaden sposób nagabywana. Chociaż czy cokolwiek jest w stanie zmienić jej poczucie uwięzienia? Bo nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że ona czuje się źle - bo w przeciwnym wypadku nie grałaby.
- To mój - obowiązek, tak powinien mówić, paskudny banał - przywilej - kończy jednak zaskakująco. Bo faktycznie, nie widać żadnego przymusu w jego działaniu, a wręcz perfidne mieszanie w planach Megary, które sprawia mu niewymowną przyjemność. Dalekie jest to jednak od czystej definicji złośliwości, on nie chce uczynić jej krzywdy - przynajmniej nie ma takiego pragnienia w tym momencie - nie robi tego i wyłącznie w celu zepsucia jej życia, przecież nie chce biegać po całym Londynie i krzyczeć Malfoy Megara chodzi na Nokturn, bo to byłoby niebywale głupie i bardzo nieszlacheckie. Remi uśmiecha się sam do siebie pod nosem, nim jeszcze docierają do zetknięcia Nokturnu z Pokątną i skłania lekko głowę w kierunku arystokratki.
- Do zobaczenia, lady Malfoy - teraz już może ją tytułować przecież - Polecam się na przyszłość - dodaje jeszcze, nie wyjaśniając o co mu chodzi - bo z pewnością wypowiedź nie niesie za sobą zaledwie jednego znaczenia - a potem uśmiecha się do niej uprzejmie i odbiera przyjemność wspólnego spaceru, powracając do swoich spraw.
Choć, bez wątpienia, sprawa lady Malfoy jeszcze jakiś czas będzie zaprzątać mu myśli.
[zt]
- To mój - obowiązek, tak powinien mówić, paskudny banał - przywilej - kończy jednak zaskakująco. Bo faktycznie, nie widać żadnego przymusu w jego działaniu, a wręcz perfidne mieszanie w planach Megary, które sprawia mu niewymowną przyjemność. Dalekie jest to jednak od czystej definicji złośliwości, on nie chce uczynić jej krzywdy - przynajmniej nie ma takiego pragnienia w tym momencie - nie robi tego i wyłącznie w celu zepsucia jej życia, przecież nie chce biegać po całym Londynie i krzyczeć Malfoy Megara chodzi na Nokturn, bo to byłoby niebywale głupie i bardzo nieszlacheckie. Remi uśmiecha się sam do siebie pod nosem, nim jeszcze docierają do zetknięcia Nokturnu z Pokątną i skłania lekko głowę w kierunku arystokratki.
- Do zobaczenia, lady Malfoy - teraz już może ją tytułować przecież - Polecam się na przyszłość - dodaje jeszcze, nie wyjaśniając o co mu chodzi - bo z pewnością wypowiedź nie niesie za sobą zaledwie jednego znaczenia - a potem uśmiecha się do niej uprzejmie i odbiera przyjemność wspólnego spaceru, powracając do swoich spraw.
Choć, bez wątpienia, sprawa lady Malfoy jeszcze jakiś czas będzie zaprzątać mu myśli.
[zt]
Gość
Gość
Nokturn, 1955.r wczesna wiosna,
Szybka odpowiedź