Kawiarenka
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Kawiarenka
Kawiarenka przeznaczona zarówno dla pracowników, jak i dla gości, serwuje wyśmienitą kawę z fusami, z których można wróżyć. Rzędy półokrągłych stolików przeznaczonych dla gości otoczone są miękkimi pufami - wystrój, pełen wielobarwnych zasłonek i gobelinów z gwiezdnymi motywami, przywodzi na myśl gabinet wróżki. Ponoć przyjmują tutaj czasem prorokowie imion, częstokroć da się spotkać rzekomych jasnowidzów, a w sklepie da się zakupić opracowane przez tutejszych astrologów horoskopy.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:04, w całości zmieniany 1 raz
| 23.04
Ostatnie parę dni było naprawdę pokręcone. Kiedy Evelyn wraz z siostrą przyjmowała od Aurigi zaproszenie do salonu piękności, w nadziei, że może wreszcie dowie się czegoś o ostatnich dziwnych zachowaniach kuzynki i jej regularnych nieobecnościach, nie spodziewała się, że ta wizyta tak bardzo się skomplikuje. Auriga zniknęła, a Evelyn i Estelle zostały zamknięte w salonie przez tajemniczego ktosia, który pozostawił im niespodziankę w postaci pudełka z zaklętymi zjawami oraz nieprzyjemnymi zaklęciami. To wydarzenie z pewnością na długo wyleczyło Evelyn z odwiedzin w podobnych miejscach, tym bardziej, że po całym zajściu obie z siostrą wylądowały w Mungu sponiewierane przez zjawy i przez gradobicie wywołane jednym z zaklęć. Evelyn dodatkowo miała złamany palec, który mimo zaleczenia wciąż lekko pobolewał ją przy gwałtowniejszych ruchach dłonią. Wciąż wyraźnie pamiętała słowa nakreślone na liściku pozostawionym przy tym wątpliwym „podarunku”. Słowa mówiące, że ten ktoś, kimkolwiek był, pragnął przypomnieć im, czym jest strach, pokazać im, że mimo szlacheckiego pochodzenia i wynikającej z niego dumy nadal nie były wolne od takich słabości. Chociaż Evelyn czuła oburzenie na myśl o nieznanym autorze listu i zaklętego pakunku, musiała przyznać rację jego słowom, nawet pochodzenie nie uwalniało nikogo od strachu. Wraz z nim narodziły się w niej jednak inne negatywne emocje.
Evelyn miała o czym rozmyślać, najpierw leżąc w szpitalnym łóżku i wpatrując się ponuro w sufit, a potem zamykając się we własnych komnatach w posiadłości Slughornów. Jej ojciec był poważnie zaniepokojony zajściem, które przytrafiło się jego córkom, tym bardziej że w ciągu kilku tygodni był to już drugi tego typu incydent, który spotkał Evelyn z powodu jej pochodzenia. Mimo że w dzisiejszych czasach mogło się wydawać, że to mugolacy byli uciskani przez nowe reformy, najwyraźniej oni lub ich sympatycy mieli dość uporu, by dokonywać takich akcji, w dodatku byli na tyle pozbawieni przyzwoitości, że skierowali swoją agresję przeciwko młodym kobietom, które w gruncie rzeczy nikomu nie robiły krzywdy i nawet nie uczestniczyły w życiu politycznym.
Po wyjściu z Munga spędziła dwa dni, niewiele wychodząc z pokoju i w ciszy liżąc rany i godząc się z tym, że ktoś postanowił udowodnić jej, że jest równie słaba i podatna na zranienie jak ludzie pozbawieni szlachetności. Ale później nadszedł powrót do rzeczywistości; Evelyn nie była osobą długo pławiącą się w smutkach, chciała jak najszybciej wrócić do normy i zajmować się tym, co zawsze. Dlatego też, ignorując blednące siniaki i ból zrośniętej już kości, wróciła do warzenia eliksirów.
Nie miała też powodów, by nie zgodzić się na spotkanie z przyjaciółką z lat szkolnych. Z tyłu jej głowy czaił się cień strachu przed powtórką sytuacji sprzed kilku dni, ale też upór, żeby, nie bacząc na to, udowodnić że nie dała się zastraszyć i żaden sympatyk szlam, który nawet nie miał odwagi ujawnić swojej tożsamości, nie sprawi, że przerażona ukryje się w dworze.
Udała się do Wieży Astrologów jeszcze przed umówioną godziną i udała się do kawiarenki, gdzie miała poczekać na Inarę. Tu miały rozpocząć swoje spotkanie; była go ciekawa, bo miało być pierwszym od czasu jej ślubu. Zastanawiała się, jak alchemiczka radzi sobie z życiem lady Nott i byciem żoną. Czy jej życie bardzo się zmieniło?
- Witaj, Inaro – powiedziała, gdy zobaczyła jej znajomą sylwetkę. Powstała, żeby ją odpowiednio powitać. – Czekałam na ciebie z zamówieniem czegoś do picia. Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku? Opowiadaj, jak radzisz sobie w nowym życiu? Jak to jest – być żoną Percivala? – zaczęła zasypywać ją pytaniami. Na bardziej zawodowe rozmowy jeszcze przyjdzie czas, najpierw chciała posłuchać o jej nowym życiu i tym samym oderwać się od własnych problemów z niedawnego czasu.
Ostatnie parę dni było naprawdę pokręcone. Kiedy Evelyn wraz z siostrą przyjmowała od Aurigi zaproszenie do salonu piękności, w nadziei, że może wreszcie dowie się czegoś o ostatnich dziwnych zachowaniach kuzynki i jej regularnych nieobecnościach, nie spodziewała się, że ta wizyta tak bardzo się skomplikuje. Auriga zniknęła, a Evelyn i Estelle zostały zamknięte w salonie przez tajemniczego ktosia, który pozostawił im niespodziankę w postaci pudełka z zaklętymi zjawami oraz nieprzyjemnymi zaklęciami. To wydarzenie z pewnością na długo wyleczyło Evelyn z odwiedzin w podobnych miejscach, tym bardziej, że po całym zajściu obie z siostrą wylądowały w Mungu sponiewierane przez zjawy i przez gradobicie wywołane jednym z zaklęć. Evelyn dodatkowo miała złamany palec, który mimo zaleczenia wciąż lekko pobolewał ją przy gwałtowniejszych ruchach dłonią. Wciąż wyraźnie pamiętała słowa nakreślone na liściku pozostawionym przy tym wątpliwym „podarunku”. Słowa mówiące, że ten ktoś, kimkolwiek był, pragnął przypomnieć im, czym jest strach, pokazać im, że mimo szlacheckiego pochodzenia i wynikającej z niego dumy nadal nie były wolne od takich słabości. Chociaż Evelyn czuła oburzenie na myśl o nieznanym autorze listu i zaklętego pakunku, musiała przyznać rację jego słowom, nawet pochodzenie nie uwalniało nikogo od strachu. Wraz z nim narodziły się w niej jednak inne negatywne emocje.
Evelyn miała o czym rozmyślać, najpierw leżąc w szpitalnym łóżku i wpatrując się ponuro w sufit, a potem zamykając się we własnych komnatach w posiadłości Slughornów. Jej ojciec był poważnie zaniepokojony zajściem, które przytrafiło się jego córkom, tym bardziej że w ciągu kilku tygodni był to już drugi tego typu incydent, który spotkał Evelyn z powodu jej pochodzenia. Mimo że w dzisiejszych czasach mogło się wydawać, że to mugolacy byli uciskani przez nowe reformy, najwyraźniej oni lub ich sympatycy mieli dość uporu, by dokonywać takich akcji, w dodatku byli na tyle pozbawieni przyzwoitości, że skierowali swoją agresję przeciwko młodym kobietom, które w gruncie rzeczy nikomu nie robiły krzywdy i nawet nie uczestniczyły w życiu politycznym.
Po wyjściu z Munga spędziła dwa dni, niewiele wychodząc z pokoju i w ciszy liżąc rany i godząc się z tym, że ktoś postanowił udowodnić jej, że jest równie słaba i podatna na zranienie jak ludzie pozbawieni szlachetności. Ale później nadszedł powrót do rzeczywistości; Evelyn nie była osobą długo pławiącą się w smutkach, chciała jak najszybciej wrócić do normy i zajmować się tym, co zawsze. Dlatego też, ignorując blednące siniaki i ból zrośniętej już kości, wróciła do warzenia eliksirów.
Nie miała też powodów, by nie zgodzić się na spotkanie z przyjaciółką z lat szkolnych. Z tyłu jej głowy czaił się cień strachu przed powtórką sytuacji sprzed kilku dni, ale też upór, żeby, nie bacząc na to, udowodnić że nie dała się zastraszyć i żaden sympatyk szlam, który nawet nie miał odwagi ujawnić swojej tożsamości, nie sprawi, że przerażona ukryje się w dworze.
Udała się do Wieży Astrologów jeszcze przed umówioną godziną i udała się do kawiarenki, gdzie miała poczekać na Inarę. Tu miały rozpocząć swoje spotkanie; była go ciekawa, bo miało być pierwszym od czasu jej ślubu. Zastanawiała się, jak alchemiczka radzi sobie z życiem lady Nott i byciem żoną. Czy jej życie bardzo się zmieniło?
- Witaj, Inaro – powiedziała, gdy zobaczyła jej znajomą sylwetkę. Powstała, żeby ją odpowiednio powitać. – Czekałam na ciebie z zamówieniem czegoś do picia. Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku? Opowiadaj, jak radzisz sobie w nowym życiu? Jak to jest – być żoną Percivala? – zaczęła zasypywać ją pytaniami. Na bardziej zawodowe rozmowy jeszcze przyjdzie czas, najpierw chciała posłuchać o jej nowym życiu i tym samym oderwać się od własnych problemów z niedawnego czasu.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Trudno było powiedzieć co dokładnie się zmieniało. Zmieniało się przecież wszystko, a jednocześnie - pozostawiało Inarę z niejasnym przeczuciem, że pozostawała tą samą osobą. Wokół zdawał się panować zgiełk, nowa rodzina przyjmowała ją z niezwykłą uprzejmością, co chwilę podsuwając też użyteczne w ich mniemaniu porady... Pytania, przeplatane odpowiedziami, które czasem chłodziły największy jej zapał, ale wystarczyło, że znalazła się w dworku, u boku Percivala i bez śledzących jej poczynania oczu, by mogła odetchnąć. Był jej ostoją, oderwaniem od świata, które wciąż, niezmiennie próbowało zamknąć ich w ciasnych ramach konwenansów. I zapewne to mówiłaby każdemu, kto pytał o jej nowe życie, ale... czemu większość tak bardzo interesowała się jej życiem osobistym? Powtarzalność i częstotliwość pytań o jej małżeńską egzystencję w pewien sposób przytłaczała. Czy na tym miała się skończyć jej żywotność? Ograniczając się do obowiązków żony i pani nowego domu? Prawdopodobnie wielu tak właśnie myślało.
Burzyła stereotyp, który próbowano tak machinalnie jej przykleić. odrywała się od dworku, by spędzać czas nad warzeniem eliksirowych specyfików, a wiadomość Tristana wlewała w jej serce cichą, chociaż nieujarzmioną ekscytację. Praca w rezerwacie stanowiła dla niej dźwięczny krok w kierunku dziedziny, którą przecież ukochała. Smoki zawsze kojarzyły się alchemiczce z nieujarzmioną siłą i wolnością. Co prawda ustępowały pasji, gdy dosiadała aetonana, ale potrafiła zebrać w całość kreowaną aurę przyszłości. A wszystko przyoblec miała wizja kolejnych badań naukowych. Nie chciała stać w miejscu. Nie potrafiła, a małżeństwo - czy mówiła to ona sama? - stanowiło ukoronowanie przygody, którą chciała przeżywać. Z nim na pewno.
Nie musiała zastanawiać się długo nad listem, który posłała przyjaciółce - tak dawno niewidzianej. A przynajmniej nie w rozmowie, której nie ograniczały narzucone konwenanse, czy ...ślubne atrakcje. Doskonale pamiętała, że obie dzieliły wspólną pasję i wiele tematów przemykało pod językiem bez konieczności pamiętania, że nie wypada. Była jednak kobietą, której wychowanie różniło się od tego, jakie otrzymała Inara. I chociaż nie można było odmówić lady Nott uszczerbku w arystokratycznej etykiecie, to wiedziała, że Evelyn dużo łatwiej odnajdowała się w tym ciasnym, chociaż na swój sposób pięknym światku.
Alchemiczka nie omieszkała zatrzymać się na wijących się schodach i z tajemnicą rozbawienia przypomnieć sobie spotkanie z Wieszczem. Nad głową Inary wciąż wisiały kłopoty i chmurne wróżby toczone na cały Londyn, ale mimo to - uśmiechała się. I tym wyrazem obdarzyła młodszą szlachciankę, gdy w końcu przekroczyła prób urokliwej, astrologicznej kawiarenki.
- Evelyn - odnalazła smukłe dłonie kobiety, by zacisnąć na nich swoje palce. Ucałowała blady policzek, dostrzegać malujący się niepostrzeżenie cień w źrenicach - Moje gusta się nie zmieniły - mrugnęła porozumiewawczo, odkładając dostrzeżoną troskę na później. Zdąży zapytać, prawda? - To podchwytliwe pytanie? - wysunęła z dłoni ręce Evelyn i zajęła miejsce przy niedużym stoliku, a potem na chwilę zamarła. Wypuściła powietrze nieco głośniej niż przypuszczała - Błagam cię, Evelyn...chociaż ty mi odpuść - kąciki warg uniosły się i opadły - Wiesz ile razy musiałam na podobne pytania odpowiadać w ostatnim czasie? - zawiesiła głos i wydęła wargi, by zaraz powrócić do drgających uśmiechem ust - Znasz mnie wystarczająco, by pamiętać moje podejście, ale...miałam szczęście - wyjątkowe, jak na te czasy - Teraz, twoja kolej - musnęła dłoń przyjaciółki, zachęcając, by i ona opowiedziała o sobie - Co kryje się pod uśmiechem panny Slughorn? - zawsze przecież coś było. Alchemiczka nie była wybitna w kłamaniu, ale z łatwością dostrzegała, co kryło się pod nakładaną codziennie maską emocji. Inara wolała mówić o niej i chociaż była jej bliska, pewne aspekty swego prywatnego życia, chciała zostawić dla siebie.
Burzyła stereotyp, który próbowano tak machinalnie jej przykleić. odrywała się od dworku, by spędzać czas nad warzeniem eliksirowych specyfików, a wiadomość Tristana wlewała w jej serce cichą, chociaż nieujarzmioną ekscytację. Praca w rezerwacie stanowiła dla niej dźwięczny krok w kierunku dziedziny, którą przecież ukochała. Smoki zawsze kojarzyły się alchemiczce z nieujarzmioną siłą i wolnością. Co prawda ustępowały pasji, gdy dosiadała aetonana, ale potrafiła zebrać w całość kreowaną aurę przyszłości. A wszystko przyoblec miała wizja kolejnych badań naukowych. Nie chciała stać w miejscu. Nie potrafiła, a małżeństwo - czy mówiła to ona sama? - stanowiło ukoronowanie przygody, którą chciała przeżywać. Z nim na pewno.
Nie musiała zastanawiać się długo nad listem, który posłała przyjaciółce - tak dawno niewidzianej. A przynajmniej nie w rozmowie, której nie ograniczały narzucone konwenanse, czy ...ślubne atrakcje. Doskonale pamiętała, że obie dzieliły wspólną pasję i wiele tematów przemykało pod językiem bez konieczności pamiętania, że nie wypada. Była jednak kobietą, której wychowanie różniło się od tego, jakie otrzymała Inara. I chociaż nie można było odmówić lady Nott uszczerbku w arystokratycznej etykiecie, to wiedziała, że Evelyn dużo łatwiej odnajdowała się w tym ciasnym, chociaż na swój sposób pięknym światku.
Alchemiczka nie omieszkała zatrzymać się na wijących się schodach i z tajemnicą rozbawienia przypomnieć sobie spotkanie z Wieszczem. Nad głową Inary wciąż wisiały kłopoty i chmurne wróżby toczone na cały Londyn, ale mimo to - uśmiechała się. I tym wyrazem obdarzyła młodszą szlachciankę, gdy w końcu przekroczyła prób urokliwej, astrologicznej kawiarenki.
- Evelyn - odnalazła smukłe dłonie kobiety, by zacisnąć na nich swoje palce. Ucałowała blady policzek, dostrzegać malujący się niepostrzeżenie cień w źrenicach - Moje gusta się nie zmieniły - mrugnęła porozumiewawczo, odkładając dostrzeżoną troskę na później. Zdąży zapytać, prawda? - To podchwytliwe pytanie? - wysunęła z dłoni ręce Evelyn i zajęła miejsce przy niedużym stoliku, a potem na chwilę zamarła. Wypuściła powietrze nieco głośniej niż przypuszczała - Błagam cię, Evelyn...chociaż ty mi odpuść - kąciki warg uniosły się i opadły - Wiesz ile razy musiałam na podobne pytania odpowiadać w ostatnim czasie? - zawiesiła głos i wydęła wargi, by zaraz powrócić do drgających uśmiechem ust - Znasz mnie wystarczająco, by pamiętać moje podejście, ale...miałam szczęście - wyjątkowe, jak na te czasy - Teraz, twoja kolej - musnęła dłoń przyjaciółki, zachęcając, by i ona opowiedziała o sobie - Co kryje się pod uśmiechem panny Slughorn? - zawsze przecież coś było. Alchemiczka nie była wybitna w kłamaniu, ale z łatwością dostrzegała, co kryło się pod nakładaną codziennie maską emocji. Inara wolała mówić o niej i chociaż była jej bliska, pewne aspekty swego prywatnego życia, chciała zostawić dla siebie.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Nott dnia 02.08.17 21:00, w całości zmieniany 1 raz
Evelyn jeszcze nie wiedziała, jak to jest. Póki co żyła spokojnie swoim życiem, wolny czas poświęcając na rozwijanie zainteresowań. Te nie kończyły się na alchemii, choć to jej poświęcała najwięcej uwagi, warząc eliksiry w zaciszu piwnic Slughornów lub na potrzeby smoczego rezerwatu. Nie miała poważnych zobowiązań, choć oczywiście pojawiała się na salonach i na towarzyskich okazjach, na których wypadało się zjawić.
Ostatnie dni nie były łatwe i przyjemne, ale nie chciała zbyt wiele o nich myśleć. Nie lubiła zbyt dużo się zamartwiać, ale alchemia oferowała przyjemne ukojenie. Warzenie mikstur wymagało skupienia i wyrzucenia z głowy zbędnych myśli; mogła więc spędzać długie godziny nie myśląc o niczym niepokojącym. Ale dzisiaj sama zgodziła się na to spotkanie, chciała go. Dawno nie miała okazji porozmawiać z Inarą sam na sam. Widziały się na jej ślubie, ale nie sprzyjał on spokojnym pogawędkom i nadrabianiu zaległości towarzyskich. Zbyt wiele się działo.
Nie pytała o to tylko dlatego, że tak wypadało – z grzeczności udać zainteresowanie zamążpójściem kobiety, z którą wybrała się na pogawędkę. Zapytała o to, bo naprawdę ciekawiło ją, jak Inara radziła sobie w nowej, małżeńskiej rzeczywistości. Dobrze jej życzyła i cieszyła się z jej szczęścia, a czasami wręcz skrycie zazdrościła tego, że było jej dane poślubić kogoś, kogo darzyła sympatią, a może nawet czymś więcej. To było widać jeszcze na ślubie – Inara i Percival nie wyglądali jak zwykłe aranżowane małżeństwo dwóch obcych sobie czarodziejów. Nie zamierzała też spłycać Inary do samego bycia czyjąś żoną. W kwestii ich znajomości nie zmieniło się zbyt wiele, to, że Inara nosiła teraz inne nazwisko, nie przekreślało lat przyjaźni, wspólnej nauki i pasji. Jej małżeństwo było naturalną koleją rzeczy i pewnego dnia powinien przyjść też czas na Evelyn, która póki co wciąż trwała w panieńskim stanie. Jak długo jeszcze? Tego nie wiedziała; wszystko było w rękach jej ojca.
- Wybacz te pytania z mojej strony, byłam po prostu ciekawa. Nie co dzień moje przyjaciółki wychodzą za mąż, a ostatnio nieczęsto miałyśmy okazję ze sobą rozmawiać, nie licząc tej krótkiej chwili w waszych ogrodach – powiedziała po powitaniach, choć można było się spodziewać, że teraz każdy wypytywał Inarę o jej małżeństwo. – Mam nadzieję, że dalej jest między wami równie dobrze jak na weselu. A pytania na pewno w końcu miną, kiedy już wszyscy przyzwyczają się do tej... zmiany. Na pewno w końcu się przyzwyczają – zauważyła; znowu siedziały przy stoliku, w międzyczasie dokonując zamówienia. Evelyn zdecydowała się na dobrej jakości herbatę. Za kawą nigdy nie przepadała. Nagle jednak westchnęła. – Ciekawe, kiedy mnie to czeka... Na ten moment niestety nie mogę ci opowiedzieć o żadnych wspaniałych nowinach, ojciec wciąż trzyma mnie w niepewności i milczy jak zaklęty – odpowiedziała. Nawet, jeśli ojciec już coś planował, nie zdradzał się przed córkami z niczym. W ostatnich dniach głównie zamykał się u siebie; Evelyn nie wiedziała nawet, co dokładnie myślał o tej okropnej napaści. Sama nie wiedziała, co o niej myśleć, więc omijała ten drażliwy temat, woląc skupiać się na innych, choć również ją nurtujących. – Większość mojego czasu wciąż pochłania alchemia. Mam nadzieję, że ty po ślubie wciąż bez przeszkód możesz warzyć swoje eliksiry.
Evelyn bała się tego, że przyszły mąż mógłby mieć coś przeciwko jej pasji. Nie wiedziała też, jak Nottowie zapatrywali się na pracę Inary, ale liczyła, że nic się nie zmieniło. To dawałoby nadzieję także jej samej. Nadzieję na to, że zamążpójście nie oznacza całkowitej zmiany życia i odrzucenia tego, co było dla niej ważne przed ślubem. Ale Percivala Notta raczej nie podejrzewała o ograniczanie pasji swojej małżonki, skoro z tego co było jej wiadomo, niektóre zainteresowania dzielili ze sobą.
Po chwili przyniesiono im zamówienia. Evelyn zacisnęła bladą dłoń na uchwycie filiżanki, krzywiąc się przy tym lekko, gdy odezwał się ból w złamanym trzy dni wcześniej palcu. Uniosła ją jednak do ust i ostrożnie upiła łyk, spoglądając z zainteresowaniem na Inarę.
Ostatnie dni nie były łatwe i przyjemne, ale nie chciała zbyt wiele o nich myśleć. Nie lubiła zbyt dużo się zamartwiać, ale alchemia oferowała przyjemne ukojenie. Warzenie mikstur wymagało skupienia i wyrzucenia z głowy zbędnych myśli; mogła więc spędzać długie godziny nie myśląc o niczym niepokojącym. Ale dzisiaj sama zgodziła się na to spotkanie, chciała go. Dawno nie miała okazji porozmawiać z Inarą sam na sam. Widziały się na jej ślubie, ale nie sprzyjał on spokojnym pogawędkom i nadrabianiu zaległości towarzyskich. Zbyt wiele się działo.
Nie pytała o to tylko dlatego, że tak wypadało – z grzeczności udać zainteresowanie zamążpójściem kobiety, z którą wybrała się na pogawędkę. Zapytała o to, bo naprawdę ciekawiło ją, jak Inara radziła sobie w nowej, małżeńskiej rzeczywistości. Dobrze jej życzyła i cieszyła się z jej szczęścia, a czasami wręcz skrycie zazdrościła tego, że było jej dane poślubić kogoś, kogo darzyła sympatią, a może nawet czymś więcej. To było widać jeszcze na ślubie – Inara i Percival nie wyglądali jak zwykłe aranżowane małżeństwo dwóch obcych sobie czarodziejów. Nie zamierzała też spłycać Inary do samego bycia czyjąś żoną. W kwestii ich znajomości nie zmieniło się zbyt wiele, to, że Inara nosiła teraz inne nazwisko, nie przekreślało lat przyjaźni, wspólnej nauki i pasji. Jej małżeństwo było naturalną koleją rzeczy i pewnego dnia powinien przyjść też czas na Evelyn, która póki co wciąż trwała w panieńskim stanie. Jak długo jeszcze? Tego nie wiedziała; wszystko było w rękach jej ojca.
- Wybacz te pytania z mojej strony, byłam po prostu ciekawa. Nie co dzień moje przyjaciółki wychodzą za mąż, a ostatnio nieczęsto miałyśmy okazję ze sobą rozmawiać, nie licząc tej krótkiej chwili w waszych ogrodach – powiedziała po powitaniach, choć można było się spodziewać, że teraz każdy wypytywał Inarę o jej małżeństwo. – Mam nadzieję, że dalej jest między wami równie dobrze jak na weselu. A pytania na pewno w końcu miną, kiedy już wszyscy przyzwyczają się do tej... zmiany. Na pewno w końcu się przyzwyczają – zauważyła; znowu siedziały przy stoliku, w międzyczasie dokonując zamówienia. Evelyn zdecydowała się na dobrej jakości herbatę. Za kawą nigdy nie przepadała. Nagle jednak westchnęła. – Ciekawe, kiedy mnie to czeka... Na ten moment niestety nie mogę ci opowiedzieć o żadnych wspaniałych nowinach, ojciec wciąż trzyma mnie w niepewności i milczy jak zaklęty – odpowiedziała. Nawet, jeśli ojciec już coś planował, nie zdradzał się przed córkami z niczym. W ostatnich dniach głównie zamykał się u siebie; Evelyn nie wiedziała nawet, co dokładnie myślał o tej okropnej napaści. Sama nie wiedziała, co o niej myśleć, więc omijała ten drażliwy temat, woląc skupiać się na innych, choć również ją nurtujących. – Większość mojego czasu wciąż pochłania alchemia. Mam nadzieję, że ty po ślubie wciąż bez przeszkód możesz warzyć swoje eliksiry.
Evelyn bała się tego, że przyszły mąż mógłby mieć coś przeciwko jej pasji. Nie wiedziała też, jak Nottowie zapatrywali się na pracę Inary, ale liczyła, że nic się nie zmieniło. To dawałoby nadzieję także jej samej. Nadzieję na to, że zamążpójście nie oznacza całkowitej zmiany życia i odrzucenia tego, co było dla niej ważne przed ślubem. Ale Percivala Notta raczej nie podejrzewała o ograniczanie pasji swojej małżonki, skoro z tego co było jej wiadomo, niektóre zainteresowania dzielili ze sobą.
Po chwili przyniesiono im zamówienia. Evelyn zacisnęła bladą dłoń na uchwycie filiżanki, krzywiąc się przy tym lekko, gdy odezwał się ból w złamanym trzy dni wcześniej palcu. Uniosła ją jednak do ust i ostrożnie upiła łyk, spoglądając z zainteresowaniem na Inarę.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Mogła być przewrażliwiona. Otoczona przez nową rodzinę i panującej w niej charakterystyczne zwyczaje, wciąż czuła się bardziej oderwana od rzeczywistości. Do tej pory, w towarzystwie ojca nie musiała obawiać się, że popełnia jakikolwiek błąd. Obcując częściej z rodziną Percivala musiała bardziej uważać na siebie, na nowo przypominając sobie bliżej wbijane jej za dziecko zasady przez nadgorliwe guwernantki. Nie zapomniała lekcji, miała to we krwi, ale na nowo wciskała się w ciasny gorset zachowań, balansując na krawędzi. Wiedziała, że zainteresowanie jej osobą w końcu minie i rozmaite ciotki przestaną z taką mocą zwracać na nią uwagę. Oddech łapała już w dworku, w pracowni przy eliksirach i przede wszystkim - przy nim. Mogła być sobą.
Zareagować mogła pochopnie, ale tak wiele pytań ostatnimi czasy dotyczyło jej osobistego życia (i pożycia), w na każde wspomnienie, stawała się bardziej drażliwa. Nie mogła winić Evelyn, ale zanim zastanawiała się nad reakcją, ta wypłynęła, naznaczając jej spojrzenie śladami udręki. Nie gościł zbyt długo, stawiając u Inary wyżej samo towarzystwo niż płynące z rzeczywistości przesłanki. Przynajmniej na chwilę obecną. Miała przed sobą więcej wrażeń, którymi powinna była się przejmować, niż narzucone z góry i dawno temu ustalone wartości. Mogła się buntować, ale arystokracja rządziła się prawami, których przestrzegać powinna była także ona. Nawet jeśli serce wierciło się niespokojnie pod naporem etykietalnej otoczki.
- Wiem, wybacz... - zaczęła, gdy usiadła przy stoliku. Błądziła dłońmi przy rozsuniętej karcie, szukając znajomej pozycji. Wieża astrologiczna, stała się - swego czasu - jej drugim domem i wielokrotnie trafiała do kawiarni, gdy zbyt długo zatrzymywały ją badania, czy biblioteka - Ostatnimi czasy, to numer jeden tematów, którymi zasypują mnie znajomi. I chyba jestem tym już zmęczona - dokończyła trochę smutno, ale umalowane czerwienią wargi uniosła do góry - Masz rację, ale mimo to reaguję zbytnia nadwrażliwością. Może powinnam sama zażyć kilka uspokajających eliksirów - drgnęła już rozbawiona. W pracowni spędzała nawet więcej czasu niż powinna. Nie chciała być bezczynna, chociaż z każdej strony jej powtarzano, że jako dama i żona, nie musi (nie powinna?) pracować. Na szczęście głosy były jednostkowe i nie tak częste. Inara ani nie planowała rezygnować z pasji, ani nie zrezygnowałaby wiedząc, że z jej umiejętności wiele osób korzystało. Tracenie dobrego alchemika nie było w cenie, a rzesza starszych ciotek z lubością zwracała się do czarnowłosej po upiększające i wzmacniające specyfiki.
- Zapewne dowiesz się, gdy wszystko będzie ustalone - uśmiech zgasł, pamiętając własną reakcję, gdy oficjalnie oznajmiono jej decyzję nestorów. Pierwsza, która niemal rzuciła ją na kolana i druga, która wywróciła wszystko w jej życiu. Łącznie z jej własnym sercem - Ciesz się wolności póki możesz, Evelyn - dodała ciszej, niemal konspiracyjnym tonem. Nie żałowała niczego, ale z cichą tęsknotą wracała do prawie nieograniczonej swobody. Podróże, wyprawy i przygody, o które teraz było ciężko. I nie miało zbyt wiele wspólnego z ciążącym nad Londynem mrokiem. Wojna? nie była żadną przygodą.
- Chyba bym sie zdziwiła, gdybyś powiedziała, że zrezygnowałaś ze swojej pasji i rodowej biegłości - wskazane zamówienie pojawiło się przy stoliku, a złocista barwa miętowej herbaty tchnęła przyjemnym aromatem - Nie, nie mam z tym najmniejszego kłopotu - potwierdziła wzruszeniem ramion - Nie umiałabym tak żyć, zostać salonową laką, zamkniętą w wieży? - pokręciła głową. Umilkłaby i zgasła, jak uwięziony w klatce, dziki ptak.
Zareagować mogła pochopnie, ale tak wiele pytań ostatnimi czasy dotyczyło jej osobistego życia (i pożycia), w na każde wspomnienie, stawała się bardziej drażliwa. Nie mogła winić Evelyn, ale zanim zastanawiała się nad reakcją, ta wypłynęła, naznaczając jej spojrzenie śladami udręki. Nie gościł zbyt długo, stawiając u Inary wyżej samo towarzystwo niż płynące z rzeczywistości przesłanki. Przynajmniej na chwilę obecną. Miała przed sobą więcej wrażeń, którymi powinna była się przejmować, niż narzucone z góry i dawno temu ustalone wartości. Mogła się buntować, ale arystokracja rządziła się prawami, których przestrzegać powinna była także ona. Nawet jeśli serce wierciło się niespokojnie pod naporem etykietalnej otoczki.
- Wiem, wybacz... - zaczęła, gdy usiadła przy stoliku. Błądziła dłońmi przy rozsuniętej karcie, szukając znajomej pozycji. Wieża astrologiczna, stała się - swego czasu - jej drugim domem i wielokrotnie trafiała do kawiarni, gdy zbyt długo zatrzymywały ją badania, czy biblioteka - Ostatnimi czasy, to numer jeden tematów, którymi zasypują mnie znajomi. I chyba jestem tym już zmęczona - dokończyła trochę smutno, ale umalowane czerwienią wargi uniosła do góry - Masz rację, ale mimo to reaguję zbytnia nadwrażliwością. Może powinnam sama zażyć kilka uspokajających eliksirów - drgnęła już rozbawiona. W pracowni spędzała nawet więcej czasu niż powinna. Nie chciała być bezczynna, chociaż z każdej strony jej powtarzano, że jako dama i żona, nie musi (nie powinna?) pracować. Na szczęście głosy były jednostkowe i nie tak częste. Inara ani nie planowała rezygnować z pasji, ani nie zrezygnowałaby wiedząc, że z jej umiejętności wiele osób korzystało. Tracenie dobrego alchemika nie było w cenie, a rzesza starszych ciotek z lubością zwracała się do czarnowłosej po upiększające i wzmacniające specyfiki.
- Zapewne dowiesz się, gdy wszystko będzie ustalone - uśmiech zgasł, pamiętając własną reakcję, gdy oficjalnie oznajmiono jej decyzję nestorów. Pierwsza, która niemal rzuciła ją na kolana i druga, która wywróciła wszystko w jej życiu. Łącznie z jej własnym sercem - Ciesz się wolności póki możesz, Evelyn - dodała ciszej, niemal konspiracyjnym tonem. Nie żałowała niczego, ale z cichą tęsknotą wracała do prawie nieograniczonej swobody. Podróże, wyprawy i przygody, o które teraz było ciężko. I nie miało zbyt wiele wspólnego z ciążącym nad Londynem mrokiem. Wojna? nie była żadną przygodą.
- Chyba bym sie zdziwiła, gdybyś powiedziała, że zrezygnowałaś ze swojej pasji i rodowej biegłości - wskazane zamówienie pojawiło się przy stoliku, a złocista barwa miętowej herbaty tchnęła przyjemnym aromatem - Nie, nie mam z tym najmniejszego kłopotu - potwierdziła wzruszeniem ramion - Nie umiałabym tak żyć, zostać salonową laką, zamkniętą w wieży? - pokręciła głową. Umilkłaby i zgasła, jak uwięziony w klatce, dziki ptak.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Evelyn czuła się dobrze wśród Slughornów; byli dość specyficzni, skupieni na sobie i swoich zajęciach i nie wysuwający się na pierwszy plan w salonowym życiu. Dzięki temu w młodości bywały chwile, gdy mogła sobie pozwolić na trochę luzu, ale im była starsza tym bardziej musiała uważać na każdy swój krok i wielu rzeczy już nie wypadało robić, nad czym czasami ubolewała. Jako dama była wizytówką rodu, jej zachowanie mówiło nie tylko o niej, ale też o jej rodzinie. Szczególnie ważne było to w okresie, w którym powinno zależeć jej na zauważeniu przez potencjalnego kandydata na małżonka. Była w takim wieku, gdy już wypadałoby nosić na palcu pierścionek zaręczynowy. Z jednej strony cieszyła ją dłuższa wolność, z drugiej strony wciąż trwała w niewiedzy, u czyjego boku spędzi resztę życia, czy będzie to ktoś, kto byłby jej miły i przy kim mogłaby pozostać sobą. Przybieranie masek męczyło ją, nie chciałaby być do tego zmuszona we własnym domu, do tej pory kojarzącym się z miejscem, gdzie mogła być sobą najbardziej, gdzie mogła zrzucić maskę i być trochę mniej idealna. Mimo zamiłowania do swoich pasji i względnej swobody pamiętała o obowiązkach, które niosło ze sobą pochodzenie.
- Nic się nie stało – rzekła, rozumiejąc, że mogła być sfrustrowana w tym trudnym okresie, ale wiadomo, że temat jej ślubu musiał być interesujący dla bywalców salonów, nawet tych, z którymi nie znała się bliżej. – Każdemu mogą się zdarzyć... trudniejsze chwile. Zwłaszcza, gdy tyle się zmienia.
Kto wie, może Evelyn miało czekać kiedyś to samo – niekoniecznie chciane zainteresowanie otoczenia i bycie postrzeganą przez pryzmat tego, czyją żoną została. Może też miała się irytować ciągłymi pytaniami i ciekawskością ludzi chcących wiedzieć, jak jej się wiodło z innym nazwiskiem, w posiadłości innego rodu.
- Pewnie tak. Możliwe, że już coś działają, a nawet o tym nie wiem. Cokolwiek postanowi mój ojciec... Muszę mu ufać, że podejmie dobrą decyzję – powiedziała. Miała świadomość, że pertraktacje na temat losów panien Slughorn mogą już się toczyć w tajemnicy przed nimi, i poznają swoich narzeczonych dopiero gdy wszystko będzie jasne. Miała nadzieję, że ojciec, mężczyzna który zawsze tak dbał o to, by mogła się rozwijać, znajdzie dla niej męża który nie zabroni jej alchemii i innych pasji. – Cieszę się i staram się korzystać z tych chwil... Oczywiście w miarę możliwości. Choć z drugiej strony ciągle towarzyszy mi ten niepokój odnośnie tego, co mnie czeka. – Naprawdę przerażała ją wizja stania się czyjąś marionetką bez własnej woli. Choć staropanieństwo również było niemiłą myślą, bo wtedy nie mogłaby spełnić rodowych powinności. – Ty już przynajmniej wiesz – dodała; Inara mogła być już spokojna i mogła skupić się na budowaniu małżeńskiej relacji.
- Nie chcę z tego rezygnować, nawet po ślubie, gdy kiedyś do niego dojdzie – powiedziała, sącząc swoją herbatę. Była Slughornem, alchemia była dla niej całkowicie oczywistym i właściwym wyborem, bo takie umiejętności od dziecka jej wpajano. – To dobrze. W końcu czym byłoby życie bez pasji? Byłoby puste i marne nawet mimo tych wszystkich pięknych rzeczy, którymi nas otaczają.
Evelyn uwielbiała być szlachcianką i często wręcz chełpiła się pochodzeniem, ale nie chciała być tylko ozdobą przyszłego męża.
- Jeśli jesteśmy przy temacie eliksirów, chyba nie zdążyłam jeszcze ci pogratulować najnowszego dokonania, Inaro – rzekła po chwili, przypominając sobie niedawne wieści o ukończonych z sukcesem badaniach nad eliksirem tojadowym. Z pewnością było to spore osiągnięcie, coś, z czego mógłby być dumny każdy alchemik. Evelyn także pragnęła stworzyć kiedyś jakąś własną recepturę, za sprawą której zostałaby zapamiętana nie tylko przez własny ród, ale i magiczną społeczność. – To musiało być niezwykłe uczucie, uczestniczyć w prawdziwych alchemicznych badaniach i w dodatku zakończyć je sukcesem. Zastanawiam się, czy eliksir, który stworzyłaś, wejdzie do powszechnego użytku? – Ciekawiło ją to, a na razie nie było jej wiadomo zbyt wiele o samej recepturze i jej rozpowszechnieniu.
- Nic się nie stało – rzekła, rozumiejąc, że mogła być sfrustrowana w tym trudnym okresie, ale wiadomo, że temat jej ślubu musiał być interesujący dla bywalców salonów, nawet tych, z którymi nie znała się bliżej. – Każdemu mogą się zdarzyć... trudniejsze chwile. Zwłaszcza, gdy tyle się zmienia.
Kto wie, może Evelyn miało czekać kiedyś to samo – niekoniecznie chciane zainteresowanie otoczenia i bycie postrzeganą przez pryzmat tego, czyją żoną została. Może też miała się irytować ciągłymi pytaniami i ciekawskością ludzi chcących wiedzieć, jak jej się wiodło z innym nazwiskiem, w posiadłości innego rodu.
- Pewnie tak. Możliwe, że już coś działają, a nawet o tym nie wiem. Cokolwiek postanowi mój ojciec... Muszę mu ufać, że podejmie dobrą decyzję – powiedziała. Miała świadomość, że pertraktacje na temat losów panien Slughorn mogą już się toczyć w tajemnicy przed nimi, i poznają swoich narzeczonych dopiero gdy wszystko będzie jasne. Miała nadzieję, że ojciec, mężczyzna który zawsze tak dbał o to, by mogła się rozwijać, znajdzie dla niej męża który nie zabroni jej alchemii i innych pasji. – Cieszę się i staram się korzystać z tych chwil... Oczywiście w miarę możliwości. Choć z drugiej strony ciągle towarzyszy mi ten niepokój odnośnie tego, co mnie czeka. – Naprawdę przerażała ją wizja stania się czyjąś marionetką bez własnej woli. Choć staropanieństwo również było niemiłą myślą, bo wtedy nie mogłaby spełnić rodowych powinności. – Ty już przynajmniej wiesz – dodała; Inara mogła być już spokojna i mogła skupić się na budowaniu małżeńskiej relacji.
- Nie chcę z tego rezygnować, nawet po ślubie, gdy kiedyś do niego dojdzie – powiedziała, sącząc swoją herbatę. Była Slughornem, alchemia była dla niej całkowicie oczywistym i właściwym wyborem, bo takie umiejętności od dziecka jej wpajano. – To dobrze. W końcu czym byłoby życie bez pasji? Byłoby puste i marne nawet mimo tych wszystkich pięknych rzeczy, którymi nas otaczają.
Evelyn uwielbiała być szlachcianką i często wręcz chełpiła się pochodzeniem, ale nie chciała być tylko ozdobą przyszłego męża.
- Jeśli jesteśmy przy temacie eliksirów, chyba nie zdążyłam jeszcze ci pogratulować najnowszego dokonania, Inaro – rzekła po chwili, przypominając sobie niedawne wieści o ukończonych z sukcesem badaniach nad eliksirem tojadowym. Z pewnością było to spore osiągnięcie, coś, z czego mógłby być dumny każdy alchemik. Evelyn także pragnęła stworzyć kiedyś jakąś własną recepturę, za sprawą której zostałaby zapamiętana nie tylko przez własny ród, ale i magiczną społeczność. – To musiało być niezwykłe uczucie, uczestniczyć w prawdziwych alchemicznych badaniach i w dodatku zakończyć je sukcesem. Zastanawiam się, czy eliksir, który stworzyłaś, wejdzie do powszechnego użytku? – Ciekawiło ją to, a na razie nie było jej wiadomo zbyt wiele o samej recepturze i jej rozpowszechnieniu.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To nie prawda, że granice łatwo się zacierały. To, czego można było być świadkiem ostatnimi czasy, świadczyło o czymś wręcz odwrotnym. Hermetyczne kręgi arystokratycznych wartości - wyostrzały się, oddzielając nie tylko od dziwacznego świata mugoli. Grubą, szarpana linią odpychano nawet te części świata czarodziejskiego, który uznawano za gorszy sort. I nawet jeśli sama Inara wolała trzymać się z dala od niemagicznej rzeczywistości, zostawiając ją własnym przestrzeniom, tak ciężko było przyjąć jej fakt, do czego mogła prowadzić jątrząca się nienawiść. A pozory miały wszystko to ukryć. Czy pozorami utkane było także jej życie? Tak bardzo wyrywała się od wtopienia jej w poczet głupiutkich, salonowych lalek, a mimo to cicho wracała do uczonych wartości. A było ich wiele. Tych pięknych, które z lubością wyznawała i tych, które zaciskały złote pętle nad głowa każdego szlachcica. Samospełniająca się przepowiednia. Gdzie miała stanąć, gdy rozrywano jej świat na dwie skrajności? I czy dla niej było tam gdziekolwiek miejsce? Dla szlachcianki, odsuwanej od spraw ważnych, dostępnym niepodzielnie męskiej stronie świata? Czy byłyśmy jednak tymi lalkami, Evelyn? Pochodzenie i wychowanie zawsze naznaczało, niezależnie od własnych wyborów.
Myśli umknęły, znikając pod naporem zapachu ziół, które zamówiła. Para unosiła się nad zaparzona miętą, rysując w powietrzu taneczną mgiełkę - Tu chyba chodzi o to, że ciężko dostać to, czego rzeczywiście się pragnie. Tym bardziej w naszym przypadku - przeniosła wzrok z unoszącej się nad stolikiem pary na Evelyn - Mężczyźni zbyt często uważają kobiety za istoty...słabsze - gorsze - a my chyba jesteśmy po prostu...skomplikowane - kąciki ust poruszyły się ni to w uśmiechu, ni zamyśleniu - Jeśli nie otrzymujemy tego - cokolwiek by to nie było - uderza w nas frustracja. Tym bardziej jeśli do tej pory uczestniczyło się w zupełnie innym stylu bycia - zakończyła filozoficznie, nie będąc pewna, czy kwintesencja własnej myśli sięgnęła sedna. Inara irytowała się długotrwałym stanem, do którego nie była przyzwyczajona. Przypominało to zakładanie starego gorsetu. Wciąż pięknego, ale piekielnie sztywnego, tłamszącego oddech - My chyba i tak nigdy nie miałyśmy większego wyboru - dopowiedziała ciszej, kolejny raz obracając w dłoni gorącą filiżankę. Czy ktokolwiek pytał Inary o jej zamiary? I nawet jeśli podejrzewała obecność ojca w przedłużającej się dla niej wolności, to każdego - ostatecznie - sięgały dawne obietnice i obowiązki. Nott mogła tylko mieć cichą nadzieję, że ojciec Evelyn rzeczywiście chciał dla niej jak najlepiej i nie odda jej nikomu, kto mógłby stłamsić tak jasny talent - Nie próbowałaś wróżyć? Sama nigdy nie miałam do tego większego talentu, ale może dostałabyś podpowiedź u dobrej wieszczki - przekręciła głowę w bok, obserwując błękitne błyski w oczach kobiety. Dziś, dziwnie stłumione - Strach przed tym co jeszcze nie nastąpiło, nigdy niczego dobrego nie przyniósł - właściwie, nic, co bazowało na strachu, nie przynosiło prawdziwych odpowiedzi. Rodziło tylko rosnący ból i działania, których być nie powinno.
Prawda Inaro?
- Myślę, że nikt o zdrowych zmysłach, nie pokusiłby się o stłamszenie takich umiejętności, tym bardziej, jeśli byłaby to żona. Ktokolwiek to będzie, będzie zmuszony cię docenić - wargi rozciągnęły się w pełnym, dosyć zagadkowym uśmiechu. Może, jako kobiety nie miały zbyt wielkiego wyboru, ale tylko głupiec nie dostrzegłby w podobnej partii korzyści. Przeraźliwie smutne było to, że najczęściej tylko podobne walory decydowały o wartości kobiety... - To kobiety są piękne - odsunęła się i uniosła filiżankę do ust, zostawiając na brzegu kolejny, czerwieniejący ślad - trzeba im o tym przypominać - mężczyznom, nie kobietom. Zmrużyła oczy, czując lekko cierpki smak ziół, nienaznaczonych słodyczą.
- Dziękuję - odstawiła naczynie, a w ciemnych źrenicach zawitały jaśniejsze iskry - Nie powiem, żeby było łatwo. A ta wieża - wskazała ruchem brody na otaczająca ich przestrzeń - robiła mi za drugi dom. Nie liczyłam godzin, które tu spędziłam - nachyliła się nad stolikiem, wyciągając dłonie bliżej lady Slughorn - Tak, chciałabym - potwierdziła szybko - mam oczywiście pewne wątpliwości, co do jego wykorzystania... - zawiesiła głos, marszcząc czarne brwi - poprosiłam, aby eliksir najpierw znalazł się w rękach kręgów naukowych i oczywiście w odpowiednich departamentach Ministerstwa - zatrzymała dłonie, by jedna ostatecznie zabrać, podpierając nią brodę - Im dłużej o tym myślę, tym szybciej powinnam porozmawiać o jego udostępnieniu w szerszych kręgach. Nie mogę się oszukiwać. Większość wilkołaków... - ściszyła głos powtórnie, wiedząc, ze temat wcale nie należał do prostych - wcale nie chce się ujawniać - zakończyła zdawkowo. Tym bardziej teraz, gdy Ministerstwa...szalało.
Myśli umknęły, znikając pod naporem zapachu ziół, które zamówiła. Para unosiła się nad zaparzona miętą, rysując w powietrzu taneczną mgiełkę - Tu chyba chodzi o to, że ciężko dostać to, czego rzeczywiście się pragnie. Tym bardziej w naszym przypadku - przeniosła wzrok z unoszącej się nad stolikiem pary na Evelyn - Mężczyźni zbyt często uważają kobiety za istoty...słabsze - gorsze - a my chyba jesteśmy po prostu...skomplikowane - kąciki ust poruszyły się ni to w uśmiechu, ni zamyśleniu - Jeśli nie otrzymujemy tego - cokolwiek by to nie było - uderza w nas frustracja. Tym bardziej jeśli do tej pory uczestniczyło się w zupełnie innym stylu bycia - zakończyła filozoficznie, nie będąc pewna, czy kwintesencja własnej myśli sięgnęła sedna. Inara irytowała się długotrwałym stanem, do którego nie była przyzwyczajona. Przypominało to zakładanie starego gorsetu. Wciąż pięknego, ale piekielnie sztywnego, tłamszącego oddech - My chyba i tak nigdy nie miałyśmy większego wyboru - dopowiedziała ciszej, kolejny raz obracając w dłoni gorącą filiżankę. Czy ktokolwiek pytał Inary o jej zamiary? I nawet jeśli podejrzewała obecność ojca w przedłużającej się dla niej wolności, to każdego - ostatecznie - sięgały dawne obietnice i obowiązki. Nott mogła tylko mieć cichą nadzieję, że ojciec Evelyn rzeczywiście chciał dla niej jak najlepiej i nie odda jej nikomu, kto mógłby stłamsić tak jasny talent - Nie próbowałaś wróżyć? Sama nigdy nie miałam do tego większego talentu, ale może dostałabyś podpowiedź u dobrej wieszczki - przekręciła głowę w bok, obserwując błękitne błyski w oczach kobiety. Dziś, dziwnie stłumione - Strach przed tym co jeszcze nie nastąpiło, nigdy niczego dobrego nie przyniósł - właściwie, nic, co bazowało na strachu, nie przynosiło prawdziwych odpowiedzi. Rodziło tylko rosnący ból i działania, których być nie powinno.
Prawda Inaro?
- Myślę, że nikt o zdrowych zmysłach, nie pokusiłby się o stłamszenie takich umiejętności, tym bardziej, jeśli byłaby to żona. Ktokolwiek to będzie, będzie zmuszony cię docenić - wargi rozciągnęły się w pełnym, dosyć zagadkowym uśmiechu. Może, jako kobiety nie miały zbyt wielkiego wyboru, ale tylko głupiec nie dostrzegłby w podobnej partii korzyści. Przeraźliwie smutne było to, że najczęściej tylko podobne walory decydowały o wartości kobiety... - To kobiety są piękne - odsunęła się i uniosła filiżankę do ust, zostawiając na brzegu kolejny, czerwieniejący ślad - trzeba im o tym przypominać - mężczyznom, nie kobietom. Zmrużyła oczy, czując lekko cierpki smak ziół, nienaznaczonych słodyczą.
- Dziękuję - odstawiła naczynie, a w ciemnych źrenicach zawitały jaśniejsze iskry - Nie powiem, żeby było łatwo. A ta wieża - wskazała ruchem brody na otaczająca ich przestrzeń - robiła mi za drugi dom. Nie liczyłam godzin, które tu spędziłam - nachyliła się nad stolikiem, wyciągając dłonie bliżej lady Slughorn - Tak, chciałabym - potwierdziła szybko - mam oczywiście pewne wątpliwości, co do jego wykorzystania... - zawiesiła głos, marszcząc czarne brwi - poprosiłam, aby eliksir najpierw znalazł się w rękach kręgów naukowych i oczywiście w odpowiednich departamentach Ministerstwa - zatrzymała dłonie, by jedna ostatecznie zabrać, podpierając nią brodę - Im dłużej o tym myślę, tym szybciej powinnam porozmawiać o jego udostępnieniu w szerszych kręgach. Nie mogę się oszukiwać. Większość wilkołaków... - ściszyła głos powtórnie, wiedząc, ze temat wcale nie należał do prostych - wcale nie chce się ujawniać - zakończyła zdawkowo. Tym bardziej teraz, gdy Ministerstwa...szalało.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Coś się zmieniało. Mogła to wyczuć nawet nieinteresująca się polityką Evelyn. Podziały uwydatniały się coraz bardziej, chociaż dla niej zawsze było to oczywiste, że społeczeństwo jest podzielone, że nie wszyscy są sobie równi. Zawsze uczono ją, że szlachectwo to niezwykły przywilej, ale i obowiązek dla elity społeczeństwa, którą byli. Mimo to nigdy nie szukała okazji do zaczepek, woląc po prostu unikać ludzi, których uważała za nieodpowiednich. Grono jej znajomych zawsze było hermetyczne i wśród jej bliskich próżno było szukać kogoś o brudnej krwi.
Życie szlachcianek było swego rodzaju grą pozorów i koniecznością dostosowywania się do oczekiwań otoczenia. Choć pozornie miały wszystko, czego pragną, nigdy nie miały być w pełni wolne, bo zawsze będą je ograniczać zasady narzucone przez ród. Dla wielu innych zawsze będą tylko ładnymi lalkami, marionetkami poruszającymi się tak, jak każą im ojcowie, nestorzy, a później mężowie. Niektóre będą miały to szczęście, że los podaruje im troskliwych ojców i dobrych mężów, ale koniec końców i tak nie będą wolne. Ale czy chciały? Evelyn nawet nie wyobrażała sobie takiej całkowitej wolności, bo od najwcześniejszych lat życia była wtłaczana w odpowiednie ramy i sama pragnęła być częścią tego świata, ze wszystkimi blaskami i cieniami jakie się z nim wiązały. Nawet jeśli jej pragnienia, marzenia i pasje powinny być kwestią drugorzędną, bo na pierwszym miejscu miała znajdować się wola rodu.
Rola kobiety zawsze była trudniejsza, bo uważano je za słabsze, nie nadające się do poważnych spraw. Pod niektórymi względami rzeczywiście były słabsze, ale pod innymi radziły sobie nawet lepiej od mężczyzn. Również potrafiły być bardzo inteligentne, sprytne i utalentowane, i w magii wcale nierzadko dorównywały mężczyznom. Ale było też naturalną koleją rzeczy, że to mężczyzna winien zadbać o bezpieczeństwo i byt rodziny, a kobiecie nie wypadało robić pewnych rzeczy, na przykład pracować w zawodach nie przystających damie. Kto to widział, żeby dobrze wychowana kobieta zostawała aurorem lub ścigała niebezpieczne stworzenia? Co innego alchemia. Eliksiry były bardzo odpowiednią dziedziną dla dobrze urodzonej czarownicy. Albo sztuka, ale w tej Evelyn nigdy nie przodowała.
- Może jesteśmy słabsze pod niektórymi względami, ale mamy swoje inne talenty, z którymi mężczyźni powinni się liczyć – zapewniła. – Żadna z nas tak naprawdę nie ma pełnego wyboru, ale to cena, jaką płacimy za wygodne, pozbawione prawdziwych trosk życie. – Bo w końcu nic na tym świecie nie było dane zupełnie za darmo, nawet szlachetnie urodzonym. Ale była gotowa się z tym zmierzyć w zamian za gwarancję spokojnego, dostatniego życia. Nie przerażało jej to, że małżeństwo będzie aranżowane, a dzieci będą koniecznością. Nie wiedziała, czym jest miłość i nie pragnęła jej, za to bała się biedy i wykluczenia. – Mam nadzieję, że nasza przyszłość u boku mężów nie będzie wcale gorsza od tego, co znałyśmy. Będzie inna... ale przecież nie musi być gorsza, prawda? – Inara była tego przykładem. Tak mogło się wydawać. – Chyba nie znam nikogo, kto naprawdę potrafi przepowiadać przyszłość, a nie tylko doszukiwać się kształtów w garstce fusów. – Tak jej się wydawało; prawdziwy dar jasnowidzenia był bardzo rzadki i nie każdy się nim chwalił. Z kolei wróżbiarstwa nie traktowała poważnie; sama na dnie filiżanki widziała co najwyżej bezładną stertę rozmokłych fusów, a w kryształowych kulach niezmiennie kłębiła się mgła. Jak można by w tym zobaczyć jej przyszłość? – Choć z drugiej strony, czasami może lepiej pewnych rzeczy nie wiedzieć – dodała jeszcze, sącząc herbatę. Jeśli miało się wydarzyć coś złego, chyba wolałaby nie musieć się tym wcześniej zamartwiać. Przyszłość była zresztą skomplikowaną i zawiłą rzeczą.
- Wciąż liczę, że zachowam cząstkę siebie. Nawet jeśli kiedyś opuszczę rodowy dwór i przybiorę inne nazwisko. I będę mogła znaleźć ukojenie w tym, co znane i dobre. A jeśli przy okazji mój talent przyniesie chlubę mężowi... To tym lepiej – rzekła. Slughornowie byli najbardziej znani z zamiłowania do alchemii, ale nie znaczyło to, że w innych rodach nie był to pożądany i cenny talent. Nie miała powodu do wstydu; co innego, gdyby była aurorem lub kimś podobnym, ale coś takiego nigdy nie przyszłoby jej do głowy, bo byłoby ujmą dla całego rodu.
- Na pewno był to zasłużony sukces, tym bardziej, że został okupiony ciężką pracą – powiedziała, gdy rozmowa zeszła na kwestię dokonania Inary. Spojrzała na nią, także wyciągając w jej stronę dłoń. – Ale jestem pewna, że dla ciebie samej to też będzie dobre, na pewno wiele się nauczyłaś podczas swoich... poszukiwań i prób. Nawet mój ojciec zainteresował się wzmianką o tych badaniach. Fascynują go wszelkie alchemiczne nowinki.
Jej ojciec także miał na koncie swoje sukcesy. Evelyn na swoje dopiero czekała, bo do tej pory żadne z jej młodzieńczych eksperymentów nie wyszły poza rodowe piwnice.
- Wcale się nie dziwię, biorąc pod uwagę, jak społeczeństwo postrzega wilkołaków. Ale może to szansa dla wszystkich, żeby pewnego dnia już nie musieć bać się, że któryś z nich zaatakuje nas w czasie pełni? – Jak większość społeczeństwa, Evelyn bała się wilkołaków. Były niebezpiecznym wynaturzeniem, ale mimo to także Evelyn zgadzała się z tym, że wywar Inary po odpowiednich testach powinien zostać rozpowszechniony.
- Tak czy inaczej to fascynujące dokonanie i jestem przekonana, że po nim przyjdą kolejne. Ciekawi mnie, czym jeszcze kiedyś zadziwisz alchemiczne środowisko, Inaro. – Ścisnęła lekko jej dłoń. Inara miała szanse stać się naprawdę wspaniałym alchemikiem, skoro już teraz radziła sobie tak dobrze i odnosiła sukcesy.
Życie szlachcianek było swego rodzaju grą pozorów i koniecznością dostosowywania się do oczekiwań otoczenia. Choć pozornie miały wszystko, czego pragną, nigdy nie miały być w pełni wolne, bo zawsze będą je ograniczać zasady narzucone przez ród. Dla wielu innych zawsze będą tylko ładnymi lalkami, marionetkami poruszającymi się tak, jak każą im ojcowie, nestorzy, a później mężowie. Niektóre będą miały to szczęście, że los podaruje im troskliwych ojców i dobrych mężów, ale koniec końców i tak nie będą wolne. Ale czy chciały? Evelyn nawet nie wyobrażała sobie takiej całkowitej wolności, bo od najwcześniejszych lat życia była wtłaczana w odpowiednie ramy i sama pragnęła być częścią tego świata, ze wszystkimi blaskami i cieniami jakie się z nim wiązały. Nawet jeśli jej pragnienia, marzenia i pasje powinny być kwestią drugorzędną, bo na pierwszym miejscu miała znajdować się wola rodu.
Rola kobiety zawsze była trudniejsza, bo uważano je za słabsze, nie nadające się do poważnych spraw. Pod niektórymi względami rzeczywiście były słabsze, ale pod innymi radziły sobie nawet lepiej od mężczyzn. Również potrafiły być bardzo inteligentne, sprytne i utalentowane, i w magii wcale nierzadko dorównywały mężczyznom. Ale było też naturalną koleją rzeczy, że to mężczyzna winien zadbać o bezpieczeństwo i byt rodziny, a kobiecie nie wypadało robić pewnych rzeczy, na przykład pracować w zawodach nie przystających damie. Kto to widział, żeby dobrze wychowana kobieta zostawała aurorem lub ścigała niebezpieczne stworzenia? Co innego alchemia. Eliksiry były bardzo odpowiednią dziedziną dla dobrze urodzonej czarownicy. Albo sztuka, ale w tej Evelyn nigdy nie przodowała.
- Może jesteśmy słabsze pod niektórymi względami, ale mamy swoje inne talenty, z którymi mężczyźni powinni się liczyć – zapewniła. – Żadna z nas tak naprawdę nie ma pełnego wyboru, ale to cena, jaką płacimy za wygodne, pozbawione prawdziwych trosk życie. – Bo w końcu nic na tym świecie nie było dane zupełnie za darmo, nawet szlachetnie urodzonym. Ale była gotowa się z tym zmierzyć w zamian za gwarancję spokojnego, dostatniego życia. Nie przerażało jej to, że małżeństwo będzie aranżowane, a dzieci będą koniecznością. Nie wiedziała, czym jest miłość i nie pragnęła jej, za to bała się biedy i wykluczenia. – Mam nadzieję, że nasza przyszłość u boku mężów nie będzie wcale gorsza od tego, co znałyśmy. Będzie inna... ale przecież nie musi być gorsza, prawda? – Inara była tego przykładem. Tak mogło się wydawać. – Chyba nie znam nikogo, kto naprawdę potrafi przepowiadać przyszłość, a nie tylko doszukiwać się kształtów w garstce fusów. – Tak jej się wydawało; prawdziwy dar jasnowidzenia był bardzo rzadki i nie każdy się nim chwalił. Z kolei wróżbiarstwa nie traktowała poważnie; sama na dnie filiżanki widziała co najwyżej bezładną stertę rozmokłych fusów, a w kryształowych kulach niezmiennie kłębiła się mgła. Jak można by w tym zobaczyć jej przyszłość? – Choć z drugiej strony, czasami może lepiej pewnych rzeczy nie wiedzieć – dodała jeszcze, sącząc herbatę. Jeśli miało się wydarzyć coś złego, chyba wolałaby nie musieć się tym wcześniej zamartwiać. Przyszłość była zresztą skomplikowaną i zawiłą rzeczą.
- Wciąż liczę, że zachowam cząstkę siebie. Nawet jeśli kiedyś opuszczę rodowy dwór i przybiorę inne nazwisko. I będę mogła znaleźć ukojenie w tym, co znane i dobre. A jeśli przy okazji mój talent przyniesie chlubę mężowi... To tym lepiej – rzekła. Slughornowie byli najbardziej znani z zamiłowania do alchemii, ale nie znaczyło to, że w innych rodach nie był to pożądany i cenny talent. Nie miała powodu do wstydu; co innego, gdyby była aurorem lub kimś podobnym, ale coś takiego nigdy nie przyszłoby jej do głowy, bo byłoby ujmą dla całego rodu.
- Na pewno był to zasłużony sukces, tym bardziej, że został okupiony ciężką pracą – powiedziała, gdy rozmowa zeszła na kwestię dokonania Inary. Spojrzała na nią, także wyciągając w jej stronę dłoń. – Ale jestem pewna, że dla ciebie samej to też będzie dobre, na pewno wiele się nauczyłaś podczas swoich... poszukiwań i prób. Nawet mój ojciec zainteresował się wzmianką o tych badaniach. Fascynują go wszelkie alchemiczne nowinki.
Jej ojciec także miał na koncie swoje sukcesy. Evelyn na swoje dopiero czekała, bo do tej pory żadne z jej młodzieńczych eksperymentów nie wyszły poza rodowe piwnice.
- Wcale się nie dziwię, biorąc pod uwagę, jak społeczeństwo postrzega wilkołaków. Ale może to szansa dla wszystkich, żeby pewnego dnia już nie musieć bać się, że któryś z nich zaatakuje nas w czasie pełni? – Jak większość społeczeństwa, Evelyn bała się wilkołaków. Były niebezpiecznym wynaturzeniem, ale mimo to także Evelyn zgadzała się z tym, że wywar Inary po odpowiednich testach powinien zostać rozpowszechniony.
- Tak czy inaczej to fascynujące dokonanie i jestem przekonana, że po nim przyjdą kolejne. Ciekawi mnie, czym jeszcze kiedyś zadziwisz alchemiczne środowisko, Inaro. – Ścisnęła lekko jej dłoń. Inara miała szanse stać się naprawdę wspaniałym alchemikiem, skoro już teraz radziła sobie tak dobrze i odnosiła sukcesy.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Czasami zdawało się, że potrafiła dostrzec wszystko z perspektywy obserwatora patrzącego na wszystko z góry. Widziała biegnące szaleńczo ścieżki i katastrofę, jaka czekała na ich końcach. Zupełnie, jakby spoglądała na labirynt, mapę wąskich przejść i blokad, które kończyły wszystko. A potem...potem zatapiała się we własnym życiu, na szarpiących ją zapewnieniach, na strachu, tęsknocie i...chociaż słyszała o niemożliwości, wręcz absurdzie na dzisiejsze czasy - miłości. Tej trzymała się jak kotwicy, która trzymała ją w bezpiecznym porcie, podczas gdy wokół statku szalała burza. I chociaż nie znała się na żeglarstwie, słysząc jedynie morskie opowieści od podróżników, zdawała sobie sprawę, że jeśli port runie, będzie musiała zwinąć kotwicę, nie dając szalejącemu żywiołowi jej urwać. Czy w ten sposób zapowiadało się jej życie?
Z zamyślenia wyrywała ją obecność przyjaciółki. Jej własne rozważania sięgnęły filozoficznych cząstek, które tak ją urzekały podczas nauki we Francji. Brakowało jej szalenie europejskiego kraju tym bardziej, gdy czuła narastającą ciężkość, która zalegała w całej Brytanii - W tym chyba jest największe piękno - przyjrzała się Evelyn, słuchając, gdy jej dźwięczny głos roztaczał przed Inarą kolejne słowa - to byłoby szalenie głupie i nudne, gdybyśmy były tak samo silne, jak mężczyźni. To ich domena. Naszą jest właśnie piękno w każdej postaci - poruszyła wargami, jakby chciała jeszcze coś dodać, ale zrezygnowała - tylko przez własne słabości i jedni i drudzy wbiegają w skrajności. Albo są zbyt, albo za mało - a te były różne i dla mężczyzn i dla kobiet, ale drążenie tematu pochłonęłoby większość spotkania, a miało do dyspozycji jeszcze kilka innych - Nie powiedziałabym, że tak pozbawionych trosk - przynajmniej nie w obliczu tego, co zaczynało się dziać. I tylko prawdziwy ignorant nie dostrzegałby jątrzących się zmian. Może pozbawiano je wiedzy o źródłach zamieszek i piętrzących się, politycznych anomalii (jak cicho nazwałby kolejne decyzje pani Minister), ale rzeczywistość wystarczająco mocno wpływała na bliskich, by wiedzieć. Niekoniecznie rozumieć.
- To chyba całkiem indywidualna kwestia i zależy już konkretnie od ..wybranków. Jeśli znajdzie się nić porozumienia - a może nawet miłość? - będzie dużo łatwiej o zgodę - sprostowała. Nie czułą się na siłach bycia autorytetem we wspomnianej kwestii. Nadal czuła się nieswojo w roli żony, ale nie ze względu na Łowcę. To co trącało struny lęku, dotyczyło przede wszystkim otoczenia i prób wtłoczenia w nią nowych, sztywnych zasad. W domu, przy ojcu czuła się swobodnie. Nie potrzebowała troskać się o uchybienie manierom, czy błędnie zagranej nuty. Pod okiem wciąż patrzącym na nią, czuła się zagubiona i sztywna. Nawet jeśli lata nauki bezbłędnie wykorzystywała - Lorraine Prevett, ona widzi zdecydowanie więcej niż kształt fusów - zaśmiała się cicho, ale wiedziała, że szczególnie teraz, wszelkie, rodowe niesnaski wyraźniej oddzielały rodziny od siebie - Podobno taka moc, dar widzenia przyszłości zawsze niesie ze sobą konsekwencje. Nie każdy potrafi je udźwignąć - Nie ciągnęła dłużej tematu. Evelyn miała rację.
- Na pewno znajdziesz sposób, by uzyskać dla siebie to co najlepsze. Wybór może należy do nestorów, ale to co z tym zrobisz, będzie zależało od ciebie - prawda? Alchemia, jak mało która dziedzina, służyć potrafiła w każdej sferze życia. Od leczniczej, po bojową. Kto nie chciałby, choćby z czysto użytkowych względów, nie skorzystać z podobnego daru i możliwości?
- Nie chcę na tym poprzestać i skoro udało się coś osiągnąć, to przykrym byłoby zatrzymanie się w miejscu - zatrzymała się w słowach i nachyliła nad prawie już pustą filiżanką - To rozwija i mam nadzieję, że kiedyś będziemy mogły razem w podobnym przedsięwzięciu wziąć udział - możliwe, że gdyby Evelyn znajdowała się w składzie badniowych, wszystko poszłoby o wiele szybciej. Na ten moment chciała odsapnąć i zamiast samej myśleć nad nowymi pomysłami, skupiła się na pomocy innej świetnej alchemiczce.
- Wiesz co mnie martwiło podczas badań? - nie licząc faktu, ze byłą cały ogrom problemów, z którymi musiała się zmierzyć - że osiągnięty cel zostanie wykorzystany niezgodnie z założeniem - przymknęła oczy i z przyjemnością zacisnęła dłonie na jasnych palcach lady Slughorn - pomyśl, że mogą istnieć jednostki, które zechcą wykorzystać szaleńczą moc, którą posiadając wilkołaki, a pozbawione nieprzewidywalnej natury, podległe ludzkiej woli...mogłyby służyć paskudnym celom - z każdym słowem mówiła ciszej, jakby niepewna, czy ktoś przypadkiem trąci ją za podsunięta myśl. Doskonale pamiętała wizytę Cartera, który pojawił się właśnie w wieży i pokazał jej zdjęcia, które dały jej bardzo dużo do myślenia. A to sprawiało, że powinna spróbować znaleźć rzeczywisty środek, który wyleczyłby klątwę - Dziękuję za wiarę, Evelyn - przytaknęła tylko krótko, przyjmując zamyślonym uśmiechem lekkie ściśnienie dłoni.
Z zamyślenia wyrywała ją obecność przyjaciółki. Jej własne rozważania sięgnęły filozoficznych cząstek, które tak ją urzekały podczas nauki we Francji. Brakowało jej szalenie europejskiego kraju tym bardziej, gdy czuła narastającą ciężkość, która zalegała w całej Brytanii - W tym chyba jest największe piękno - przyjrzała się Evelyn, słuchając, gdy jej dźwięczny głos roztaczał przed Inarą kolejne słowa - to byłoby szalenie głupie i nudne, gdybyśmy były tak samo silne, jak mężczyźni. To ich domena. Naszą jest właśnie piękno w każdej postaci - poruszyła wargami, jakby chciała jeszcze coś dodać, ale zrezygnowała - tylko przez własne słabości i jedni i drudzy wbiegają w skrajności. Albo są zbyt, albo za mało - a te były różne i dla mężczyzn i dla kobiet, ale drążenie tematu pochłonęłoby większość spotkania, a miało do dyspozycji jeszcze kilka innych - Nie powiedziałabym, że tak pozbawionych trosk - przynajmniej nie w obliczu tego, co zaczynało się dziać. I tylko prawdziwy ignorant nie dostrzegałby jątrzących się zmian. Może pozbawiano je wiedzy o źródłach zamieszek i piętrzących się, politycznych anomalii (jak cicho nazwałby kolejne decyzje pani Minister), ale rzeczywistość wystarczająco mocno wpływała na bliskich, by wiedzieć. Niekoniecznie rozumieć.
- To chyba całkiem indywidualna kwestia i zależy już konkretnie od ..wybranków. Jeśli znajdzie się nić porozumienia - a może nawet miłość? - będzie dużo łatwiej o zgodę - sprostowała. Nie czułą się na siłach bycia autorytetem we wspomnianej kwestii. Nadal czuła się nieswojo w roli żony, ale nie ze względu na Łowcę. To co trącało struny lęku, dotyczyło przede wszystkim otoczenia i prób wtłoczenia w nią nowych, sztywnych zasad. W domu, przy ojcu czuła się swobodnie. Nie potrzebowała troskać się o uchybienie manierom, czy błędnie zagranej nuty. Pod okiem wciąż patrzącym na nią, czuła się zagubiona i sztywna. Nawet jeśli lata nauki bezbłędnie wykorzystywała - Lorraine Prevett, ona widzi zdecydowanie więcej niż kształt fusów - zaśmiała się cicho, ale wiedziała, że szczególnie teraz, wszelkie, rodowe niesnaski wyraźniej oddzielały rodziny od siebie - Podobno taka moc, dar widzenia przyszłości zawsze niesie ze sobą konsekwencje. Nie każdy potrafi je udźwignąć - Nie ciągnęła dłużej tematu. Evelyn miała rację.
- Na pewno znajdziesz sposób, by uzyskać dla siebie to co najlepsze. Wybór może należy do nestorów, ale to co z tym zrobisz, będzie zależało od ciebie - prawda? Alchemia, jak mało która dziedzina, służyć potrafiła w każdej sferze życia. Od leczniczej, po bojową. Kto nie chciałby, choćby z czysto użytkowych względów, nie skorzystać z podobnego daru i możliwości?
- Nie chcę na tym poprzestać i skoro udało się coś osiągnąć, to przykrym byłoby zatrzymanie się w miejscu - zatrzymała się w słowach i nachyliła nad prawie już pustą filiżanką - To rozwija i mam nadzieję, że kiedyś będziemy mogły razem w podobnym przedsięwzięciu wziąć udział - możliwe, że gdyby Evelyn znajdowała się w składzie badniowych, wszystko poszłoby o wiele szybciej. Na ten moment chciała odsapnąć i zamiast samej myśleć nad nowymi pomysłami, skupiła się na pomocy innej świetnej alchemiczce.
- Wiesz co mnie martwiło podczas badań? - nie licząc faktu, ze byłą cały ogrom problemów, z którymi musiała się zmierzyć - że osiągnięty cel zostanie wykorzystany niezgodnie z założeniem - przymknęła oczy i z przyjemnością zacisnęła dłonie na jasnych palcach lady Slughorn - pomyśl, że mogą istnieć jednostki, które zechcą wykorzystać szaleńczą moc, którą posiadając wilkołaki, a pozbawione nieprzewidywalnej natury, podległe ludzkiej woli...mogłyby służyć paskudnym celom - z każdym słowem mówiła ciszej, jakby niepewna, czy ktoś przypadkiem trąci ją za podsunięta myśl. Doskonale pamiętała wizytę Cartera, który pojawił się właśnie w wieży i pokazał jej zdjęcia, które dały jej bardzo dużo do myślenia. A to sprawiało, że powinna spróbować znaleźć rzeczywisty środek, który wyleczyłby klątwę - Dziękuję za wiarę, Evelyn - przytaknęła tylko krótko, przyjmując zamyślonym uśmiechem lekkie ściśnienie dłoni.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Nott dnia 28.09.17 20:24, w całości zmieniany 1 raz
Mimo tych wszystkich ograniczeń Evelyn była szczęśliwa. Nie znała i nie pragnęła innego życia, była dumna z tego, kim jest, bo nawet jeśli pewnych rzeczy musiała się wyrzec, miała inne przywileje, którymi nie mógł się poszczycić nikt pozbawiony szlachetnej krwi. Bardziej niż wielkiej miłości pragnęła wygody, stabilizacji i wzajemnego zrozumienia. Nie byłaby gotowa drastycznie zmienić swojego życia, więc wszelkie historii o miłości ponad podziałami uznawała za bujdy i absurd. Zawsze była obojętna na zaloty i na wdzięki płci przeciwnej, czekając pokornie, aż ród zdecyduje za nią. Po co tracić czas na coś, co i tak nie miałoby przyszłości i nie było aprobowane przez rodzinę? Zajmowała bystry umysł innymi sprawami, poszerzała wiedzę i dbała o magiczne umiejętności, bo mimo oddania sprawom rodu, nie była jedynie pustą lalką. Nie chciała być postrzegana w taki sposób, choć pewnie byli tacy, którzy ją za taką uważali. Nie chciała być tylko piękna, pragnęła być też mądra i zdolna, podczas gdy siłę faktycznie mogła pozostawić mężczyznom, jako tym, których obowiązkiem była opieka nad przyszłą rodziną.
- Zaiste, niektórzy popadają w skrajności i zapominają o właściwych społecznych rolach. Coraz więcej kobiet próbuje szukać niezależności, także szlachcianek. Parają się niegodnymi, męskimi zawodami i uciekają od obowiązków wobec rodu – rzekła, krzywiąc się nieznacznie. Była bardzo sceptyczna wobec takich postaw, zwłaszcza że niekiedy prowadziły do skrajnych sytuacji, kiedy kobieta tak mocno posmakowała niezależności, że w końcu odwracała się od rodu.
- Może i nie. Ale przynajmniej nie musimy kalać swych rąk niegodnymi zajęciami, bo nasi ojcowie, a później mężowie dbają, by niczego nam nie brakowało – powiedziała. Evelyn była zdecydowanie materialistką, uwielbiała życie w luksusach i nie wyobrażała sobie egzystencji zwyczajnej czarownicy, nawet jeśli pod względem emocjonalnym w gruncie rzeczy mogła być uboższa od wielu z nich, bo dorastała w ciasnym gorsecie zasad i zobowiązań, nie wiedząc, czym jest prawdziwe uczucie. Póki co wierzyła też (jeszcze?), że pod pieczą rodu nic złego nie może jej się stać. Nie wiedziała, że początkiem maja życie zweryfikuje niektóre jej przekonania i pokaże, że nawet pochodzenie i bogactwo nie gwarantuje bezpieczeństwa. I ją miały dotknąć troski, ale póki co żyła dniem dzisiejszym, bo reformy minister nie godziły przecież w nią, a w szlam.
- Pozostaje mieć nadzieję, że ta nić porozumienia nie jest czymś niezwykle rzadkim – dodała, bo o ile bez miłości mogła (jak wierzyła) żyć, tak liczyła, że małżeństwo nie stanie się pasmem konfliktów i z trudem maskowanej niechęci. – Spodziewam się, że to nie jest łatwy dar. Może w akcie desperacji rzeczywiście się do kogoś zwrócę – rzekła, ale czuła że raczej nie będzie to nikt z Prewettów, jako że w obliczu zmieniającej się polityki rodów i relacji między nimi, Slughornowie patrzyli sceptycznie na ich promugolskie dążenia. – Na razie rzeczywiście pozostaje mi po prostu czekać, co przyniesie nadchodzący czas. W lecie mam urodziny, całkiem możliwe, że jeśli ojciec ma wobec mnie plany... ujawni je właśnie wtedy. – W sierpniu miała ukończyć kolejny rok przybliżający ją do umownej granicy, po przekroczeniu których zaczynały się plotki o staropanieństwie.
Upiła kolejny łyk, zbliżając się do końca swojej herbatki.
- Nie poprzestawaj. Możesz jeszcze bardzo wiele osiągnąć – powiedziała do niej; Inara wciąż była młoda, więc wiele sukcesów wciąż było przed nią. – Również cieszyłabym się, gdyby kiedyś udało nam się pracować nad czymś razem. To byłaby prawdziwa przyjemność, wspólnie z tobą pochylić się nad interesującym alchemicznym zagadnieniem. – I choć Evelyn w kwestii alchemii lubiła pewną niezależność, to ceniła współpracę z osobami utalentowanymi i z wiedzą. Wiedziała przecież, że Inara nie jest jak ludzie, którzy otaczali ją w szkole i którzy w wielu przypadkach nie potrafili przygotować nawet najprostszych wywarów. Jej zdolnościom mogłaby zaufać.
Wysłuchała jej rozterek dotyczących badań, zdając sobie sprawę, że było to całkiem uzasadnione obawy, biorąc pod uwagę niezwykłość takiego przedsięwzięcia i próby opanowania wilkołaczej klątwy, która do tej pory uchodziła za coś, z czym nie da się walczyć, i sprawiała, że czarodzieje bali się zagrożenia ze strony wilkołaków i spychali je na margines społeczeństwa.
- Pozostaje mieć nadzieję, że zostanie wykorzystany dokładnie do tego, do czego został stworzony – powiedziała, bo naprawdę dobrze byłoby podczas wyjść do lasu po składniki nie obawiać się ataku wilkołaka. Pewnie większość czarodziejów odetchnęłaby z ulgą, gdyby potworna natura tych istot została zduszona.
- Oczywiście, że w ciebie wierzę. I kto wie, może pewnego dnia rzeczywiście będziemy stać obok siebie nad kociołkiem, myśląc nad czymś, co mogłoby się okazać równie przełomowe? – Były to dość ambitne marzenia, ale Evelyn miała ambicje i nie chciała poprzestawać na aktualnym poziomie, a dążyła do tego, żeby faktycznie osiągnąć coś wyjątkowego.
Niestety podczas tej rozmowy czas mijał bardzo szybko. Ani się obejrzała, jak zobaczyła w swojej filiżance puste dno. Nawet nie zauważyła upływu czasu, tak pochłonięta nadrabianiem zaległości towarzyskich z Inarą, z którą od tak dawna nie miała okazji porozmawiać dłużej. Westchnęła.
- Ten czas szybko leci – zauważyła, wiedząc, że zbliżała się pora powrotu do domu. – Ale naprawdę dziękuję ci za to spotkanie, Inaro. I mam nadzieję, że na kolejne nie będę musiała długo czekać? – posłała jej lekki uśmiech, licząc, że kiedy Inara upora się z początkami nowego życia, będą miały częściej czas, aby się spotkać, porozmawiać i może popracować razem nad jakimś eliksirem.
- Zaiste, niektórzy popadają w skrajności i zapominają o właściwych społecznych rolach. Coraz więcej kobiet próbuje szukać niezależności, także szlachcianek. Parają się niegodnymi, męskimi zawodami i uciekają od obowiązków wobec rodu – rzekła, krzywiąc się nieznacznie. Była bardzo sceptyczna wobec takich postaw, zwłaszcza że niekiedy prowadziły do skrajnych sytuacji, kiedy kobieta tak mocno posmakowała niezależności, że w końcu odwracała się od rodu.
- Może i nie. Ale przynajmniej nie musimy kalać swych rąk niegodnymi zajęciami, bo nasi ojcowie, a później mężowie dbają, by niczego nam nie brakowało – powiedziała. Evelyn była zdecydowanie materialistką, uwielbiała życie w luksusach i nie wyobrażała sobie egzystencji zwyczajnej czarownicy, nawet jeśli pod względem emocjonalnym w gruncie rzeczy mogła być uboższa od wielu z nich, bo dorastała w ciasnym gorsecie zasad i zobowiązań, nie wiedząc, czym jest prawdziwe uczucie. Póki co wierzyła też (jeszcze?), że pod pieczą rodu nic złego nie może jej się stać. Nie wiedziała, że początkiem maja życie zweryfikuje niektóre jej przekonania i pokaże, że nawet pochodzenie i bogactwo nie gwarantuje bezpieczeństwa. I ją miały dotknąć troski, ale póki co żyła dniem dzisiejszym, bo reformy minister nie godziły przecież w nią, a w szlam.
- Pozostaje mieć nadzieję, że ta nić porozumienia nie jest czymś niezwykle rzadkim – dodała, bo o ile bez miłości mogła (jak wierzyła) żyć, tak liczyła, że małżeństwo nie stanie się pasmem konfliktów i z trudem maskowanej niechęci. – Spodziewam się, że to nie jest łatwy dar. Może w akcie desperacji rzeczywiście się do kogoś zwrócę – rzekła, ale czuła że raczej nie będzie to nikt z Prewettów, jako że w obliczu zmieniającej się polityki rodów i relacji między nimi, Slughornowie patrzyli sceptycznie na ich promugolskie dążenia. – Na razie rzeczywiście pozostaje mi po prostu czekać, co przyniesie nadchodzący czas. W lecie mam urodziny, całkiem możliwe, że jeśli ojciec ma wobec mnie plany... ujawni je właśnie wtedy. – W sierpniu miała ukończyć kolejny rok przybliżający ją do umownej granicy, po przekroczeniu których zaczynały się plotki o staropanieństwie.
Upiła kolejny łyk, zbliżając się do końca swojej herbatki.
- Nie poprzestawaj. Możesz jeszcze bardzo wiele osiągnąć – powiedziała do niej; Inara wciąż była młoda, więc wiele sukcesów wciąż było przed nią. – Również cieszyłabym się, gdyby kiedyś udało nam się pracować nad czymś razem. To byłaby prawdziwa przyjemność, wspólnie z tobą pochylić się nad interesującym alchemicznym zagadnieniem. – I choć Evelyn w kwestii alchemii lubiła pewną niezależność, to ceniła współpracę z osobami utalentowanymi i z wiedzą. Wiedziała przecież, że Inara nie jest jak ludzie, którzy otaczali ją w szkole i którzy w wielu przypadkach nie potrafili przygotować nawet najprostszych wywarów. Jej zdolnościom mogłaby zaufać.
Wysłuchała jej rozterek dotyczących badań, zdając sobie sprawę, że było to całkiem uzasadnione obawy, biorąc pod uwagę niezwykłość takiego przedsięwzięcia i próby opanowania wilkołaczej klątwy, która do tej pory uchodziła za coś, z czym nie da się walczyć, i sprawiała, że czarodzieje bali się zagrożenia ze strony wilkołaków i spychali je na margines społeczeństwa.
- Pozostaje mieć nadzieję, że zostanie wykorzystany dokładnie do tego, do czego został stworzony – powiedziała, bo naprawdę dobrze byłoby podczas wyjść do lasu po składniki nie obawiać się ataku wilkołaka. Pewnie większość czarodziejów odetchnęłaby z ulgą, gdyby potworna natura tych istot została zduszona.
- Oczywiście, że w ciebie wierzę. I kto wie, może pewnego dnia rzeczywiście będziemy stać obok siebie nad kociołkiem, myśląc nad czymś, co mogłoby się okazać równie przełomowe? – Były to dość ambitne marzenia, ale Evelyn miała ambicje i nie chciała poprzestawać na aktualnym poziomie, a dążyła do tego, żeby faktycznie osiągnąć coś wyjątkowego.
Niestety podczas tej rozmowy czas mijał bardzo szybko. Ani się obejrzała, jak zobaczyła w swojej filiżance puste dno. Nawet nie zauważyła upływu czasu, tak pochłonięta nadrabianiem zaległości towarzyskich z Inarą, z którą od tak dawna nie miała okazji porozmawiać dłużej. Westchnęła.
- Ten czas szybko leci – zauważyła, wiedząc, że zbliżała się pora powrotu do domu. – Ale naprawdę dziękuję ci za to spotkanie, Inaro. I mam nadzieję, że na kolejne nie będę musiała długo czekać? – posłała jej lekki uśmiech, licząc, że kiedy Inara upora się z początkami nowego życia, będą miały częściej czas, aby się spotkać, porozmawiać i może popracować razem nad jakimś eliksirem.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nieświadomość rzeczywiście dawała szczęście. Chociaż było to pokrętne stwierdzenie, balansujące na granicznych elementach. I więcej się wiedziało, tym pole troski zwiększało się, dokładając na ramiona ciężaru odpowiedzialności. I wielu rezygnowało z drążenia, pozostawiając sprawy ważne gdzieś poza własnym poznaniem. Taka - teoretycznie - rola przypisana była kobiecie. Odsuniętej od władzy i spraw wagi, której - wg szerokiego, męskiego grona - nie była w stanie udźwignąć. I tutaj tkwiła półprawda, wciśnięta w ramy utartego stereotypu. Prawdą było, że w kobiecej naturze była silna, emocjonalna partia, która kazała brać do siebie więcej. I o wiele łatwiej było wtedy zranić. Ale ta sama otwartość była siłą, która...no właśnie. Ratowała twardą logikę męskiego patrzenia. Czy Inara oszukiwała się, czy poddawała nadmiernej interpretacji przyjmowane tak licznie wrażenia?
- Nie do końca to miałam na myśli - zmrużyła oczy, zerkając gdzieś w bok - nie wszystko w tych utartych rolach jest dobre, bo mieszczą się w niej skrajności. Ale to sama dostrzegasz, mówiłaś o tym przed chwilą - dokończył, może odrobinę prowokując przyjaciółkę do riposty. Nie z każdym miała okazję na dyskusję, która wykraczała poza salonowe uprzejmości. Znała politykę rodów, dbającą o wszechstronne wykształcenie młodych arystokratek, ale...uposażając w wiedzę, niekoniecznie ważną. Przynajmniej z męskiego punktu widzenia. Błąd - Tu chyba chodzi o upodobanie - Inara podziwiała kobiety, które potrafiły odnaleźć się w zawodach, które wymagały angażu umiejętności, które naturalniej przychodziły mężczyznom. Ale sama, nie potrafiła widzieć siebie w roli aurora, czy brygadzisty. Kochała przygodę i wolność, ale korzystała z nich na własnych warunkach - Słyszałam wielokrotnie, że nie powinnam była jeździć na wyprawy smocze, jako zajęcie zbyt niebezpieczna dla kobiety. A mimo to - jeśli tylko jakimś cudem miałabym się cofnąć w czasie, zrobiłabym dokładnie tak samo - może zmieniłaby kilka decyzji, może zrozumiała więcej - nie chciałabym być księżniczką zamkniętą w wieży. To nie moja bajka - zaśmiała się cicho, łapiąc wzrok arystokratki, doskonale zdając sobie sprawę, że zahaczyła o temat nie do końca propagowany.
- W takim razie, tego ci życzę, cokolwiek ma się ci przydarzyć, niech będzie ci bliskie - wypowiedziała niemal jak błogosławieństwo, cicha przepowiednia, którą podsuwała przyjaciółce. Jak wiele osób nie zdawało sobie sprawy, z czym każda z nich musiała się zmierzyć. Z nie zawsze chcianym przeznaczeniem, które i tak zawsze chwytało je w ramiona.
- Zapraszam więc do pomysłów. Twoja wiedza i znane, rodowe zamiłowanie do alchemii, byłoby na pewno niesamowitym wsparciem. Jeśli coś przyjdzie ci do głowy, wołaj mnie, nawet nie zastanawiaj się nad wyborem. Pomogę - entuzjazm na nowo zawitał w ciemne źrenice Inary, która przyglądała się rozmówczyni z ciekawością. Lubiła, gdy Evelyn mówiła o eliksirach, o pracy, jaką wykonywała. I wolała właśnie te rozmowy, ponad dysputy o salonowych powinnościach. Tych miała ostatnimi czasy dosyć. Liczyła, że nowa rodzina w końcu przestanie patrzeć jej na ręce na każdym spotkaniu, pozbywając się niewygodnych pytań... zakrztusiła się ostatnim łykiem ziół i zasłoniła usta. Pokręciła głową, automatycznie dając znać, że wszystko jest w porządku. Ale pytania o potomka już zdążyła usłyszeć.
- Podobno rzeczywistość zawsze stawia na środku nasze przewidywania. Nigdy nie jest tak źle, jak się boimy i nigdy tak dobrze, jak sobie wymarzymy - skwitowała cicho, odejmując dłoń, którą do tej pory wplotła między palce Evelyn - ale wolę wierzyć. Podobno jestem niepoprawną optymistką - zaśmiała się raz jeszcze i odchyliła w fotelu. Odsunęła od siebie pustą już filiżankę - I ja dziękuję - potwierdziła skinieniem, powoli odsuwając sie od stolika - I pamiętaj, że to działa w obie strony. Jeśli tylko zatęsknisz, po prostu napisz. Wiesz, gdzie mnie znaleźć - odwzajemniła ciepły uśmiech i tuż przed wyjściem, ucałowała blady, kobiecy policzek. Na spotkania znajdą jeszcze czas.
Prawda?...
| zt x2
- Nie do końca to miałam na myśli - zmrużyła oczy, zerkając gdzieś w bok - nie wszystko w tych utartych rolach jest dobre, bo mieszczą się w niej skrajności. Ale to sama dostrzegasz, mówiłaś o tym przed chwilą - dokończył, może odrobinę prowokując przyjaciółkę do riposty. Nie z każdym miała okazję na dyskusję, która wykraczała poza salonowe uprzejmości. Znała politykę rodów, dbającą o wszechstronne wykształcenie młodych arystokratek, ale...uposażając w wiedzę, niekoniecznie ważną. Przynajmniej z męskiego punktu widzenia. Błąd - Tu chyba chodzi o upodobanie - Inara podziwiała kobiety, które potrafiły odnaleźć się w zawodach, które wymagały angażu umiejętności, które naturalniej przychodziły mężczyznom. Ale sama, nie potrafiła widzieć siebie w roli aurora, czy brygadzisty. Kochała przygodę i wolność, ale korzystała z nich na własnych warunkach - Słyszałam wielokrotnie, że nie powinnam była jeździć na wyprawy smocze, jako zajęcie zbyt niebezpieczna dla kobiety. A mimo to - jeśli tylko jakimś cudem miałabym się cofnąć w czasie, zrobiłabym dokładnie tak samo - może zmieniłaby kilka decyzji, może zrozumiała więcej - nie chciałabym być księżniczką zamkniętą w wieży. To nie moja bajka - zaśmiała się cicho, łapiąc wzrok arystokratki, doskonale zdając sobie sprawę, że zahaczyła o temat nie do końca propagowany.
- W takim razie, tego ci życzę, cokolwiek ma się ci przydarzyć, niech będzie ci bliskie - wypowiedziała niemal jak błogosławieństwo, cicha przepowiednia, którą podsuwała przyjaciółce. Jak wiele osób nie zdawało sobie sprawy, z czym każda z nich musiała się zmierzyć. Z nie zawsze chcianym przeznaczeniem, które i tak zawsze chwytało je w ramiona.
- Zapraszam więc do pomysłów. Twoja wiedza i znane, rodowe zamiłowanie do alchemii, byłoby na pewno niesamowitym wsparciem. Jeśli coś przyjdzie ci do głowy, wołaj mnie, nawet nie zastanawiaj się nad wyborem. Pomogę - entuzjazm na nowo zawitał w ciemne źrenice Inary, która przyglądała się rozmówczyni z ciekawością. Lubiła, gdy Evelyn mówiła o eliksirach, o pracy, jaką wykonywała. I wolała właśnie te rozmowy, ponad dysputy o salonowych powinnościach. Tych miała ostatnimi czasy dosyć. Liczyła, że nowa rodzina w końcu przestanie patrzeć jej na ręce na każdym spotkaniu, pozbywając się niewygodnych pytań... zakrztusiła się ostatnim łykiem ziół i zasłoniła usta. Pokręciła głową, automatycznie dając znać, że wszystko jest w porządku. Ale pytania o potomka już zdążyła usłyszeć.
- Podobno rzeczywistość zawsze stawia na środku nasze przewidywania. Nigdy nie jest tak źle, jak się boimy i nigdy tak dobrze, jak sobie wymarzymy - skwitowała cicho, odejmując dłoń, którą do tej pory wplotła między palce Evelyn - ale wolę wierzyć. Podobno jestem niepoprawną optymistką - zaśmiała się raz jeszcze i odchyliła w fotelu. Odsunęła od siebie pustą już filiżankę - I ja dziękuję - potwierdziła skinieniem, powoli odsuwając sie od stolika - I pamiętaj, że to działa w obie strony. Jeśli tylko zatęsknisz, po prostu napisz. Wiesz, gdzie mnie znaleźć - odwzajemniła ciepły uśmiech i tuż przed wyjściem, ucałowała blady, kobiecy policzek. Na spotkania znajdą jeszcze czas.
Prawda?...
| zt x2
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
|18 maja
Po wczorajszej próbie porwania nie mogła znaleźć sobie miejsca, szargana wieloma sprzecznymi emocjami i myślami. Chociaż instynkt samozachowawczy podpowiadał, że najrozsądniejszym w tej sytuacji było pozostanie w domu, teoretycznie najbezpieczniejszym teraz dla niej miejscu, dziwne przeczucie dobijające się z wnętrza głowy, jakoby porywacze mieli jej tam szukać, nie dawało jasnowłosej spokoju przez pół nocy i pół poranka. Eliksiry nasenne, łącznie z ziołowymi herbatkami, w dawkach, które mogłyby powalić nawet aetonana, nie przynosiły żadnego efektu i wbrew nieprzyjemnym wydarzeniom, trzymała się całkiem nieźle. Nie uśmiechała się jednak, nie starała się też kontrolować niespokojnego rozglądania dookoła, kiedy przemierzała kolejne metry wieży astrologów. Mijanych ludzi z pozoru ignorowała, przyglądając im się ukradkiem spode łba. Było zresztą dość wcześnie na tłumy, więc była w stanie znieść towarzystwo kilku przypadkowych, zliczonych na palcach jednej dłoni, osób, raczej nie zagrażających jej w żaden sposób.
Lubiła tu przychodzić, szczególnie na taras widokowy - w środku dnia niedostępny - i nie wiedzieć czemu uznała, że to właśnie tu chciałaby spędzić dzisiejszy dzień. Ucieczka w świat wyobraźni, marzeń i zamykanie się w sobie pośród gwiazd, planet i map nieba zdawało się nie mieć lepszego miejsca o tej porze dnia, chociaż zdecydowanie bardziej lubiła robić to wieczorami, bez używania zamienników.
Usiadła przy stoliku w kącie z widokiem na okolicę, zamówiła kawę, bez której dzisiejszy dzień nie miał racji bytu, o ile nie chciała zasnąć w pewnym momencie na siedząco, a z książki, którą wyjęła z torebki, wypadł nieotworzony list z biura aurorów. Wiedziała co było w jego treści, nie chciała go jednak czytać, wiedząc, że żadna siła nie będzie jej w stanie zaciągnąć do jednostki na złożenie zeznań. Uznała, że najchętniej by teraz wyjechała, jak najdalej stąd; gdzieś, gdzie byłaby sama i wiedziałaby, że żadna niepowołana osoba nie zabłądzi, przeszkadzając jej w odpoczynku. Rozważając wszelkie za i przeciw, nie zauważyła momentu, w którym zamówiony napój znalazł się przed nią, kiedy wpatrywała się jak zaczarowana w kopertę dość pustym spojrzeniem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Po wczorajszej próbie porwania nie mogła znaleźć sobie miejsca, szargana wieloma sprzecznymi emocjami i myślami. Chociaż instynkt samozachowawczy podpowiadał, że najrozsądniejszym w tej sytuacji było pozostanie w domu, teoretycznie najbezpieczniejszym teraz dla niej miejscu, dziwne przeczucie dobijające się z wnętrza głowy, jakoby porywacze mieli jej tam szukać, nie dawało jasnowłosej spokoju przez pół nocy i pół poranka. Eliksiry nasenne, łącznie z ziołowymi herbatkami, w dawkach, które mogłyby powalić nawet aetonana, nie przynosiły żadnego efektu i wbrew nieprzyjemnym wydarzeniom, trzymała się całkiem nieźle. Nie uśmiechała się jednak, nie starała się też kontrolować niespokojnego rozglądania dookoła, kiedy przemierzała kolejne metry wieży astrologów. Mijanych ludzi z pozoru ignorowała, przyglądając im się ukradkiem spode łba. Było zresztą dość wcześnie na tłumy, więc była w stanie znieść towarzystwo kilku przypadkowych, zliczonych na palcach jednej dłoni, osób, raczej nie zagrażających jej w żaden sposób.
Lubiła tu przychodzić, szczególnie na taras widokowy - w środku dnia niedostępny - i nie wiedzieć czemu uznała, że to właśnie tu chciałaby spędzić dzisiejszy dzień. Ucieczka w świat wyobraźni, marzeń i zamykanie się w sobie pośród gwiazd, planet i map nieba zdawało się nie mieć lepszego miejsca o tej porze dnia, chociaż zdecydowanie bardziej lubiła robić to wieczorami, bez używania zamienników.
Usiadła przy stoliku w kącie z widokiem na okolicę, zamówiła kawę, bez której dzisiejszy dzień nie miał racji bytu, o ile nie chciała zasnąć w pewnym momencie na siedząco, a z książki, którą wyjęła z torebki, wypadł nieotworzony list z biura aurorów. Wiedziała co było w jego treści, nie chciała go jednak czytać, wiedząc, że żadna siła nie będzie jej w stanie zaciągnąć do jednostki na złożenie zeznań. Uznała, że najchętniej by teraz wyjechała, jak najdalej stąd; gdzieś, gdzie byłaby sama i wiedziałaby, że żadna niepowołana osoba nie zabłądzi, przeszkadzając jej w odpoczynku. Rozważając wszelkie za i przeciw, nie zauważyła momentu, w którym zamówiony napój znalazł się przed nią, kiedy wpatrywała się jak zaczarowana w kopertę dość pustym spojrzeniem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 30.03.18 16:00, w całości zmieniany 1 raz
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ostatnie dni sprawiły, że Rameses wpadł w zupełnie niepożądaną rutynę, nawet jeżeli wszystko wkoło, łącznie z pogodą, stawało na głowie i usilnie starało się udowodnić, że słowo "rutyna" do świata czarodziejów pasuje równie bardzo, co mugolskie pomioty. Czyli wcale. Niby swoje lata miał, a pewne rzeczy wciąż niepomiernie budziły jego zdumienie. Nawet to nie mogło mu jednak obecnie pomóc. Ciągnęło go do jakiegoś wyjazdu, a nadmiar pracy w banku skutecznie go uziemił w Anglii. Trzeba było jakoś opanować skutki anomalii i jego widzimisię nie miało tutaj niestety większego znaczenia. Minęły już ponad dwa tygodnie, a ilość pracy bynajmniej się nie zmniejszała, odwrotnie proporcjonalnie do ilości informacji na temat tego, co też ową anomalię mogło wywołać. Kłamstwem byłoby, gdyby próbował komukolwiek wmówić, że go to nie interesuje.
Przyszedł tutaj dzisiaj tak naprawdę chyba tylko i wyłącznie przez wzgląd na chęć odetchnięcia od zgiełku banku. Może i lubił zamieszanie, ale wszystko do pewnego momentu. I ten moment niestety prysł niczym bańka mydlana. Nie był fanem kawy ani lokali użytku publicznego w ogóle, niemniej klimat tego miejsca przywodził na myśl wnętrza, w których czuł się najlepiej, bo kojarzących się z domem. Poza tym ostatnie kilka dni spędził właściwie na pojawianiu się to tu, to znów tam, niby odwiedzając starych znajomych, czy tak jak dzisiaj tutaj - bo mógł. Tak naprawdę liczył jednak, że przy okazji uda mu się połączyć przyjemne z pożytecznym. A nuż do jego bacznych uszu doleci strzępek niepowołanej rozmowy? Miał sporo znajomości, a nie ma nic lepszego, niż poczta pantoflowa; nie żeby specjalnie wypytywał. Informacje były tym cenniejsze, im mniej celowo opuszczą czyjeś usta.
Wszedł do środka, a prześlizgnąwszy ciemnym spojrzeniem po wnętrzu i nie dopatrzywszy się nikogo wartego uwagi, zniknął pomiędzy gobelinami i zasłonami. Choć Rameses wywodził się z kraju, gdzie wróżbiarstwo i astronomia nieodłącznie wiodły prym, sam podchodził do przepowiedni raczej sceptycznie. Może to kontrowersyjne, jak na czarodzieja; lubił jednak sprawować kontrolę nad własnym życiem i tym, co go otacza, nawet jeżeli nie zawsze jest to możliwe. Dlatego nie podobała mu się idea fatum jako takiego.
Pojawił się na tarasie praktycznie znikąd, nie tyle robiąc zamieszanie, co rzucając się w oczy i tak, nawet jeżeli nic szczególnego nie robił. Szedł powoli, upatrzywszy sobie miejsce w kącie przeciwległym do tego, który obrała sobie za miejsce odpoczynku jego znajoma, której w pierwszej chwili nie dostrzegł wśród kolorowego, udrapowanego niedbale materiału. Była w tym chaosie wnętrza jakaś metoda, porządek. Zmierzał w stronę wybranego przez siebie stolika, gdy w drodze dostrzegł młodą pannę Baudelaire, twórczynię sporej części jego garderoby. Lubił tę dziewczynę; jak na czasy, w których przyszło jej żyć, radziła sobie zaskakująco dobrze z otaczającym ją światem. Poza tym cenił jej pracę. Ciężko było teraz znaleźć kogoś, kto stworzy coś odbiegającego od nudnych, ciemnych kolorów i surowych zdobień, które wiodły prym wśród angielskiej szlachty.
Zupełnie niespodziewanie, opadł na krzesło naprzeciwko blondynki i rozsiadł się wygodnie, przerzucając swobodnie rękę przez oparcie. Czarownica była tak zapatrzona w kopertę przed nią, że mogła nawet nie zauważyć jego wtargnięcia, a tym bardziej rozbawionej miny.
— O ile mi wiadomo, żeby przeczytać list, należy go najpierw wyciągnąć z koperty — stwierdził, zaledwie prześlizgując wzrokiem po zapieczętowanej korespondencji, by utkwić czerń spojrzenia w wyraźnie zatroskanej Solene.
Przyszedł tutaj dzisiaj tak naprawdę chyba tylko i wyłącznie przez wzgląd na chęć odetchnięcia od zgiełku banku. Może i lubił zamieszanie, ale wszystko do pewnego momentu. I ten moment niestety prysł niczym bańka mydlana. Nie był fanem kawy ani lokali użytku publicznego w ogóle, niemniej klimat tego miejsca przywodził na myśl wnętrza, w których czuł się najlepiej, bo kojarzących się z domem. Poza tym ostatnie kilka dni spędził właściwie na pojawianiu się to tu, to znów tam, niby odwiedzając starych znajomych, czy tak jak dzisiaj tutaj - bo mógł. Tak naprawdę liczył jednak, że przy okazji uda mu się połączyć przyjemne z pożytecznym. A nuż do jego bacznych uszu doleci strzępek niepowołanej rozmowy? Miał sporo znajomości, a nie ma nic lepszego, niż poczta pantoflowa; nie żeby specjalnie wypytywał. Informacje były tym cenniejsze, im mniej celowo opuszczą czyjeś usta.
Wszedł do środka, a prześlizgnąwszy ciemnym spojrzeniem po wnętrzu i nie dopatrzywszy się nikogo wartego uwagi, zniknął pomiędzy gobelinami i zasłonami. Choć Rameses wywodził się z kraju, gdzie wróżbiarstwo i astronomia nieodłącznie wiodły prym, sam podchodził do przepowiedni raczej sceptycznie. Może to kontrowersyjne, jak na czarodzieja; lubił jednak sprawować kontrolę nad własnym życiem i tym, co go otacza, nawet jeżeli nie zawsze jest to możliwe. Dlatego nie podobała mu się idea fatum jako takiego.
Pojawił się na tarasie praktycznie znikąd, nie tyle robiąc zamieszanie, co rzucając się w oczy i tak, nawet jeżeli nic szczególnego nie robił. Szedł powoli, upatrzywszy sobie miejsce w kącie przeciwległym do tego, który obrała sobie za miejsce odpoczynku jego znajoma, której w pierwszej chwili nie dostrzegł wśród kolorowego, udrapowanego niedbale materiału. Była w tym chaosie wnętrza jakaś metoda, porządek. Zmierzał w stronę wybranego przez siebie stolika, gdy w drodze dostrzegł młodą pannę Baudelaire, twórczynię sporej części jego garderoby. Lubił tę dziewczynę; jak na czasy, w których przyszło jej żyć, radziła sobie zaskakująco dobrze z otaczającym ją światem. Poza tym cenił jej pracę. Ciężko było teraz znaleźć kogoś, kto stworzy coś odbiegającego od nudnych, ciemnych kolorów i surowych zdobień, które wiodły prym wśród angielskiej szlachty.
Zupełnie niespodziewanie, opadł na krzesło naprzeciwko blondynki i rozsiadł się wygodnie, przerzucając swobodnie rękę przez oparcie. Czarownica była tak zapatrzona w kopertę przed nią, że mogła nawet nie zauważyć jego wtargnięcia, a tym bardziej rozbawionej miny.
— O ile mi wiadomo, żeby przeczytać list, należy go najpierw wyciągnąć z koperty — stwierdził, zaledwie prześlizgując wzrokiem po zapieczętowanej korespondencji, by utkwić czerń spojrzenia w wyraźnie zatroskanej Solene.
Gość
Gość
Ucieczka jak najdalej stąd, po głębszym namyśle, nie wydawała się wcale głupim pomysłem. Odkąd przybyła do Londynu, dając początek swojej karierze projektantki kreacją ślubną dla dobrej, wysoko postawionej znajomej, nie pamiętała dnia, w którym mogłaby porobić absolutnie nic. Każdy dzień, późne wieczory i nierzadko noce, opatrzone były pracą, "priorytetowymi" zamówieniami i wymyślaniem coraz nowszych kreacji, wyróżniających się na tle prezentowanych przez konkurencję. Nie mogła zwolnić, odmówić; utrata jednej klientki nie oznaczała tylko jednej, a co najmniej dwóch kolejnych, które przyszły z polecenia i co ważne: wraz z utratą klientki cierpiała jej reputacja, o którą długo walczyła. Z drugiej strony perspektywa pobycia kilku dni daleko, wśród natury, z książką i kubkiem kawy, czy herbaty, wypitej na spokojnie, nie w biegu, wydawała się być bardzo kusząca. I jak do tej pory zawsze znajdowała wymówkę, dlaczego nie, wczorajszy wieczór dał jej skuteczny powód, wytrącając z dłoni wszelkie argumenty przeciwko - może wreszcie powinna odczytać podsuwane przez los znaki? Wzdychając, dostrzegła nad linią śnieżnobiałej koperty znajomą sylwetkę, a na wypowiedziane słowa uśmiechnęła się cierpko.
- Nie, jeśli nie interesuje mnie zawartość. - Solange nie interesowała treść listu, zaczynająca się prawdopodobnie od współczującego zwrotu, powolnie zmieniającego ton na rozkazujący i nakazujący przyjście do biura, poparty argumentem, że to wszystko przecież dla dobra jej i pozostałych obywateli. A prawda była taka, że niezbyt interesowali ją pozostali obywatele, kimkolwiek oni byli, ani inne potomkinie - poza własną siostrą i Lilianą - które w dużej mierze zamykane były pod szczelnym kloszem opiekuńczym. Te, nad którymi dalej ktoś sprawował opiekę, raczej nigdy nie miały przekonać się na własnej skórze jak smakuje próba porwania i świadomość, że być może niedługo skończy się ich żywot, co byłoby zdecydowanie lepszą perspektywą, niż hańbiąca ciało praca w domu publicznym gdzieś daleko stąd. Wreszcie odłożyła kopertę na stolik i w zamian za to przyciągnęła do siebie filiżankę z fusiastą kawą, zaciskając wokół ciepłego naczynia obie, trzęsące się nieco dłonie.
- Zresztą, znam jego treść. I przez to uważam, że to marnotrawstwo pergaminu i męczenie sów. - Na czole jasnowłosej pojawiła się skonsternowana zmarszczka, która zniknęła wraz z uniesieniem wzroku znad czarnej kawy na równie ciemne oczy Ramesesa. - Znowu oszukałam przeznaczenie. Wyobrażasz sobie? - Wiedziała, że zaczęcie rozmowy w sposób neutralny prędzej czy później sprowadziłoby się do pytania o powód jej nastroju, dlatego postanowiła uchylić rąbka tajemnicy już zawczasu. Znali się przecież od dawna, aż od momentu, kiedy dopiero wkraczała w świat dorosłych i wiedział o tamtym zdarzeniu w Hogsmeade jako jeden z nielicznych: był więc odpowiednią osobą do podzielenia się wczorajszą historią niż rozhisteryzowana ciotka. - Tym razem nie mogłam zachować tego w tajemnicy, bo moim wybawcą okazał się auror. Stąd ten list. - W gruncie rzeczy dalej podważała zdolności magiczne Anthony'ego, którego uratowała tylko i wyłącznie poprzez umiejętne rzucenie uroku na jednego z porywaczy i zwróceniu go przeciwko drugiemu, ale potem uświadamiała sobie, że gdyby nie aurorska spostrzegawczość już dawno mogłoby jej tu nie być.
- Nie, jeśli nie interesuje mnie zawartość. - Solange nie interesowała treść listu, zaczynająca się prawdopodobnie od współczującego zwrotu, powolnie zmieniającego ton na rozkazujący i nakazujący przyjście do biura, poparty argumentem, że to wszystko przecież dla dobra jej i pozostałych obywateli. A prawda była taka, że niezbyt interesowali ją pozostali obywatele, kimkolwiek oni byli, ani inne potomkinie - poza własną siostrą i Lilianą - które w dużej mierze zamykane były pod szczelnym kloszem opiekuńczym. Te, nad którymi dalej ktoś sprawował opiekę, raczej nigdy nie miały przekonać się na własnej skórze jak smakuje próba porwania i świadomość, że być może niedługo skończy się ich żywot, co byłoby zdecydowanie lepszą perspektywą, niż hańbiąca ciało praca w domu publicznym gdzieś daleko stąd. Wreszcie odłożyła kopertę na stolik i w zamian za to przyciągnęła do siebie filiżankę z fusiastą kawą, zaciskając wokół ciepłego naczynia obie, trzęsące się nieco dłonie.
- Zresztą, znam jego treść. I przez to uważam, że to marnotrawstwo pergaminu i męczenie sów. - Na czole jasnowłosej pojawiła się skonsternowana zmarszczka, która zniknęła wraz z uniesieniem wzroku znad czarnej kawy na równie ciemne oczy Ramesesa. - Znowu oszukałam przeznaczenie. Wyobrażasz sobie? - Wiedziała, że zaczęcie rozmowy w sposób neutralny prędzej czy później sprowadziłoby się do pytania o powód jej nastroju, dlatego postanowiła uchylić rąbka tajemnicy już zawczasu. Znali się przecież od dawna, aż od momentu, kiedy dopiero wkraczała w świat dorosłych i wiedział o tamtym zdarzeniu w Hogsmeade jako jeden z nielicznych: był więc odpowiednią osobą do podzielenia się wczorajszą historią niż rozhisteryzowana ciotka. - Tym razem nie mogłam zachować tego w tajemnicy, bo moim wybawcą okazał się auror. Stąd ten list. - W gruncie rzeczy dalej podważała zdolności magiczne Anthony'ego, którego uratowała tylko i wyłącznie poprzez umiejętne rzucenie uroku na jednego z porywaczy i zwróceniu go przeciwko drugiemu, ale potem uświadamiała sobie, że gdyby nie aurorska spostrzegawczość już dawno mogłoby jej tu nie być.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Rameses był w o tyle komfortowej sytuacji, że niezależnie od okoliczności, nie musiał martwić się pozyskaniem czy utratą klienta. Coś jednak za coś; jakkolwiek z większą swobodą mógł opuścić swoje stanowisko pracy, nie będąc wszak potrzebnym dwadzieścia cztery godziny na dobę, a raczej na konkretne wezwanie, tak z kolei nie mógł wybrać się wszędzie, gdzie go nogi poniosą. Nad czym ubolewał, tam, gdzie najchętniej skierowałby swoje kroki, albo nie do końca wypadało mu się pokazać, albo wręcz pokazać się nie mógł. I tak z właściwą dla siebie beztroską nie zawsze się tym przejmował, niemniej nie wszystko był w stanie obejść. Od tego miał jednak rozległe kontakty; ponadto jeszcze przez kilkadziesiąt lat będzie mógł się cieszyć uprzywilejowaną pozycją również jako mężczyzna, którym przecież więcej wolno.
Uniósł brew, a w kąciku ust zatańczył mu rachityczny uśmiech. Sięgnął nad stołem po kopertę gdy Solene odłożyła ją na blat i obrócił w palcach, nie spuszczając z niej wzroku.
— A zatem posiadłaś tajemną sztukę przenikania wzrokiem papieru? Niebywałe — uśmiech poszerzył się, a Rameses błysnął zębami. Wyczekując ewentualnego protestu, jednym z rogów listu prześlizgnął po płomieniu świecy, który niezdecydowanie drgnął pod wpływem ruchów powietrza. Papier się nie zajął, choć wyglądało, jakby niewiele mu do tego brakowało. Koperta była jedynie odrobinę osmolona.
— Rzeczniczka praw sów? Od tej strony cię nie znałem — dorzucił jedynie, nim przyjdzie im zejść na poważniejszy ton rozmowy, a Solange zdradzi, co ją trapi. Rameses nie był może zbyt dobrym doradcą; by takim być, musiałby po pierwsze, sam być znacznie bardziej odpowiedzialny i wykazywać się empatią, której nie posiadał wiele. Po drugie, powinien w ogóle się czymkolwiek przejąć na tyle, by zaprzątać sobie głowę wymyślaniem porady. Druga opcja sprawiała mu sporo kłopotów od ładnych kilkunastu lat i nic nie zwiastowało, by wiele miało się w tej materii zmienić. Coś go mogło zainteresować i miał w tym zapewne jakiś interes; nie było jednak tajemnicą, że najbardziej troszczył się o najbliższych. Pozostałych mógł lubić, bądź nie; mógł ich uważać za przydatnych, albo wręcz przeciwnie. Wówczas jednak, nie kłopotałby się w ogóle rozmową.
— Wyobrażam sobie bez trudu. Powinienem jednak zapytać, w jaki sposób tym razem — odparł na tę enigmatyczną odpowiedź, przechylając lekko głowę i z uwagą wbijając w nią spojrzenie. Mniej więcej wtedy pojawiła się również zamówiona przez niego czarna kawa. Nad czym ubolewał, nie miała wiele wspólnego z aromatycznym i mocnym naparem, jaki pijał w Egipcie, ale gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma. Wrócił do poprzedniej, swobodnej pozycji, a korzystając z mało oficjalnego charakteru spotkania, skrzyżowaną nogę oparł w kostce o drugą.
Panna Baudelaire stanowiła specyficzne indywiduum. Gdyby była jego rodzoną córką, prawdopodobnie zamknąłby ją w domu na cztery spusty i nie wypuścił, niezależnie od tego, jak wielki poziom hipokryzji by tym samym osiągnął. Nie była nią jednak, mógł zatem przyglądać się jedynie jej poczynaniom, którymi zawsze musiała sobie sprowadzić na głowę masę problemów, a przynajmniej tak to odbierał. Wiedział oczywiście o incydencie w Hogsmeade, nie bardzo miał jednak pomysł, jak to połączyć, w pierwszej chwili nie kojarząc tamtego przypadku z czymś, co mogło się odbyć współcześnie.
— Czyli w sprawę zamieszało się ministerstwo? — Upewnił się tylko, poważniejąc z miejsca. Lekceważącym ruchem rzucił kopertę z powrotem na stół. Tym samym temat wypływał na niebezpieczne wody. Z Ministerstwem można było się zgadzać lub nie, na pewno trzeba było jednak w jakiś sposób akceptować jego poczynania, przynajmniej oficjalnie. Rameses obecnie jedynie przyglądał się zamieszaniu, jakie zaistniało, ale przypuszczał, że pozostanie neutralnym nie jest komfortem, na który na dłuższą metę może pozwolić sobie szlachcic. Wstrzymywał się jednak z wszelkimi osądami; zresztą Solene raczej nie należała do wąskiego grona osób, z którymi dyskutowałby o polityce. Pytanie było zatem raczej podyktowane okolicznościami.
Uniósł brew, a w kąciku ust zatańczył mu rachityczny uśmiech. Sięgnął nad stołem po kopertę gdy Solene odłożyła ją na blat i obrócił w palcach, nie spuszczając z niej wzroku.
— A zatem posiadłaś tajemną sztukę przenikania wzrokiem papieru? Niebywałe — uśmiech poszerzył się, a Rameses błysnął zębami. Wyczekując ewentualnego protestu, jednym z rogów listu prześlizgnął po płomieniu świecy, który niezdecydowanie drgnął pod wpływem ruchów powietrza. Papier się nie zajął, choć wyglądało, jakby niewiele mu do tego brakowało. Koperta była jedynie odrobinę osmolona.
— Rzeczniczka praw sów? Od tej strony cię nie znałem — dorzucił jedynie, nim przyjdzie im zejść na poważniejszy ton rozmowy, a Solange zdradzi, co ją trapi. Rameses nie był może zbyt dobrym doradcą; by takim być, musiałby po pierwsze, sam być znacznie bardziej odpowiedzialny i wykazywać się empatią, której nie posiadał wiele. Po drugie, powinien w ogóle się czymkolwiek przejąć na tyle, by zaprzątać sobie głowę wymyślaniem porady. Druga opcja sprawiała mu sporo kłopotów od ładnych kilkunastu lat i nic nie zwiastowało, by wiele miało się w tej materii zmienić. Coś go mogło zainteresować i miał w tym zapewne jakiś interes; nie było jednak tajemnicą, że najbardziej troszczył się o najbliższych. Pozostałych mógł lubić, bądź nie; mógł ich uważać za przydatnych, albo wręcz przeciwnie. Wówczas jednak, nie kłopotałby się w ogóle rozmową.
— Wyobrażam sobie bez trudu. Powinienem jednak zapytać, w jaki sposób tym razem — odparł na tę enigmatyczną odpowiedź, przechylając lekko głowę i z uwagą wbijając w nią spojrzenie. Mniej więcej wtedy pojawiła się również zamówiona przez niego czarna kawa. Nad czym ubolewał, nie miała wiele wspólnego z aromatycznym i mocnym naparem, jaki pijał w Egipcie, ale gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma. Wrócił do poprzedniej, swobodnej pozycji, a korzystając z mało oficjalnego charakteru spotkania, skrzyżowaną nogę oparł w kostce o drugą.
Panna Baudelaire stanowiła specyficzne indywiduum. Gdyby była jego rodzoną córką, prawdopodobnie zamknąłby ją w domu na cztery spusty i nie wypuścił, niezależnie od tego, jak wielki poziom hipokryzji by tym samym osiągnął. Nie była nią jednak, mógł zatem przyglądać się jedynie jej poczynaniom, którymi zawsze musiała sobie sprowadzić na głowę masę problemów, a przynajmniej tak to odbierał. Wiedział oczywiście o incydencie w Hogsmeade, nie bardzo miał jednak pomysł, jak to połączyć, w pierwszej chwili nie kojarząc tamtego przypadku z czymś, co mogło się odbyć współcześnie.
— Czyli w sprawę zamieszało się ministerstwo? — Upewnił się tylko, poważniejąc z miejsca. Lekceważącym ruchem rzucił kopertę z powrotem na stół. Tym samym temat wypływał na niebezpieczne wody. Z Ministerstwem można było się zgadzać lub nie, na pewno trzeba było jednak w jakiś sposób akceptować jego poczynania, przynajmniej oficjalnie. Rameses obecnie jedynie przyglądał się zamieszaniu, jakie zaistniało, ale przypuszczał, że pozostanie neutralnym nie jest komfortem, na który na dłuższą metę może pozwolić sobie szlachcic. Wstrzymywał się jednak z wszelkimi osądami; zresztą Solene raczej nie należała do wąskiego grona osób, z którymi dyskutowałby o polityce. Pytanie było zatem raczej podyktowane okolicznościami.
Gość
Gość
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Kawiarenka
Szybka odpowiedź