Sala Planet
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala Planet
Nazwana tak nieco na wyrost, prawdziwa Sala Planet jest tylko jedna i mieści się w Departamencie Tajemnic Ministerstwa Magii. W Wieży Astrologów znajduje się jednak miniaturowe muzeum powiązane z dziedziną kosmosu, w którym można podziwiać drobne eksponaty dotyczące globu ziemskiego - i nie tylko. Choć krążą wśród nich głównie zwiedzający, od komnaty prowadzą również korytarze wiodące do bardziej prywatnych komnat pracowników obserwatorium.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy i +10 dla Śmierciożerców.Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 01.09.18 16:48, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Od tej pory to ustabilizowane za pomocą czarnej magii miejsce staje się terenem sprzyjającym rzucaniem czarów przez wszystkich Rycerzy Walpurgii. Sukces zagwarantował wszystkim poplecznikom Czarnego Pana bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców podczas kolejnych gier w tej lokacji. Zostanie wam to zapamiętane.
Jego uniesiona dłoń, w której spoczywała różdżka z wężowego drewna lekko drżała; od krańca różdżki, przez koniuszki palców, aż po nadgarstek czuł jak przepływa przez niego magia, energia która gromadzi się w lewym przegubie zmienia za sprawką kawałka drewna i przeistacza na jego oczach; jak magia, która w nim drzemała, połączona ściśle z jego wolą porządkuje niestabilną energię na zewnątrz, kumuluje naelektryzowane cząstki mocy tworzące anomalie i scala ponownie, przywracając temu miejscu pożądaną i od dawna nie widzianą harmonię. Bez cienia wątpliwości śledził jak wszystko powoli wraca do normy. Sposób przekazany im przez Czarnego Pana okazał się po raz kolejny skuteczny. Ujarzmienie magii zakończyło się sukcesem.
Opuścił rękę i rozejrzał się wkoło, patrząc, jak grawitacja zaczyna stopniowo wracać do normy. Miejsce zostało unieszkodliwione, planety i księżyce wracały na orbity i rozpoczynały znów swój normalny bieg. Nie, coś w tym wszystko było nie w porządku. Ich układ był nieprawidłowy, choć zachowały swoje właściwości — to wróżyło szybką katastrofę, lada moment zaczną się ze sobą zderzać, ich pęd spowoduje, że doprowadzą ponownie do rozpadu materii i przebudzenia anomalii. Drew zareagował szybko, śledził jego poczynania uważnie, kontrolując poprawne rozmieszczenie pomieszanych gwiazd. Poszło mu to sprawnie, pomimo złamanej ręki i bólu z dziecinną łatwością rozmieścił zabawki astronomów w odpowiedniej kolejności. Dopiero kiedy skończył, wszystko prawdziwie ucichło. Pozostał jedynie przyjemny odgłos żyjącego nad ich głowami wszechświata.
— Uważaj, bo Umhra uzna, że zaczynasz stanowić dla niego konkurencję— opowiedział pół żartem, pół serio, spoglądając w końcu na czarodzieja. Rzucił okiem na jego rękę; nie znał się na tym, nie był w stanie ocenić jego obrażeń. Jedyne co mógł dostrzec to opuchliznę, która niczym bańka mydlana napychana powietrzem pęczniała powoli. Nie wyglądało to zbyt ciekawie, ale poza bólem, prawdopodobnie nie stanowiło zagrożenia życia. — Wygląda na to, że nie mamy tu już nic do roboty, Macnair— ocenił gładko, powoli zmierzając w kierunku wyjścia. Mieli do pokonania kawałek drogi, jeśli chcieli odwiedzić lecznicę przez zapadnięciem całkowitej nocy.
Opuścił rękę i rozejrzał się wkoło, patrząc, jak grawitacja zaczyna stopniowo wracać do normy. Miejsce zostało unieszkodliwione, planety i księżyce wracały na orbity i rozpoczynały znów swój normalny bieg. Nie, coś w tym wszystko było nie w porządku. Ich układ był nieprawidłowy, choć zachowały swoje właściwości — to wróżyło szybką katastrofę, lada moment zaczną się ze sobą zderzać, ich pęd spowoduje, że doprowadzą ponownie do rozpadu materii i przebudzenia anomalii. Drew zareagował szybko, śledził jego poczynania uważnie, kontrolując poprawne rozmieszczenie pomieszanych gwiazd. Poszło mu to sprawnie, pomimo złamanej ręki i bólu z dziecinną łatwością rozmieścił zabawki astronomów w odpowiedniej kolejności. Dopiero kiedy skończył, wszystko prawdziwie ucichło. Pozostał jedynie przyjemny odgłos żyjącego nad ich głowami wszechświata.
— Uważaj, bo Umhra uzna, że zaczynasz stanowić dla niego konkurencję— opowiedział pół żartem, pół serio, spoglądając w końcu na czarodzieja. Rzucił okiem na jego rękę; nie znał się na tym, nie był w stanie ocenić jego obrażeń. Jedyne co mógł dostrzec to opuchliznę, która niczym bańka mydlana napychana powietrzem pęczniała powoli. Nie wyglądało to zbyt ciekawie, ale poza bólem, prawdopodobnie nie stanowiło zagrożenia życia. — Wygląda na to, że nie mamy tu już nic do roboty, Macnair— ocenił gładko, powoli zmierzając w kierunku wyjścia. Mieli do pokonania kawałek drogi, jeśli chcieli odwiedzić lecznicę przez zapadnięciem całkowitej nocy.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Skupił się, spróbował wykrzesać swe siły na tyle ile był w stanie, aby planety oraz księżyce powróciły na swe prawidłowe orbity. Astronomia nie była jego czarnym koniem, zwykle unikał jakichkolwiek związanych z nią publikacji, jednakże musiał znać podstawy, które uniemożliwiały mu zgubienie się podczas podróży. Nie okazało się to nader trudne, a przyglądający się Ramsey ewidentnie zaniechał pomocy widząc, że szatyn szybko uporał się z zadaniem, co akurat zdecydowanie zadziałało na ich korzyść – zaoszczędziło czasu, a przede wszystkim cholernych wyładowań źródła anomalii niejednokrotnie już pokazującego swe możliwości. Do tej pory pamiętał jak w zaułku o mało nie stracili z Deirdre życia i tylko szybka pomoc Cassandry pozwoliła im w krótkim czasie stanąć na nogi.
-Po robocie.- rzucił wsuwając różdżkę do kieszeni długiej, czarnej szaty. Ręka nieustannie dawała o sobie znać i choć starał się w głowie niwelować ów ból to narastająca opuchlizna nieustannie zdawała się go wzmagać. Wiedział, że poskładanie kości nie będzie należało do najprzyjemniejszych, ale nie miał innego wyboru – musiał być w pełni zdrów.
-Nie można być wiecznie królem, nastał czas nowych rządów.- zaśmiał się w kwestii konkurencji kompletnie nie zamierzając wchodzić w kompetencje astronomów. Dziwnym był fakt, iż Ci wcześniej sami nie postanowili uporać się z anomalią, skoro znacznie utrudniała im pracę. Wiedział, że nie tylko Rycerze mieli wskazówki jak uporać się z szalejącą magią, dlatego nie chciało mu się wierzyć, iż żaden pracownik ów budynku nie miał w owej kwestii żadnych informacji.
-Akurat z wizyty w lecznicy to jesteś zadowolony.- mruknął półżartem półserio wysuwając piersiówkę, kiedy już znaleźli się na ulicy. Upijając jednym duszkiem sporej ilości liczył, że uśmierzy nieco ból i pozwoli gładziej przejść okres rekonwalescencji. Podając pojemnik Mulciberowi rozejrzał się na boki w poszukiwaniu ciekawskich oczu tudzież innych gapiów pragnących zakłócić ich cichą przeprawę przez miasto. -Marzy mi się ognista na lodzie i Stibbons.- rzucił nie biorąc ze sobą ulubionych papierosów, albowiem nie sądził, że ponownie jego wieczór skończy się u Cass.
-Po robocie.- rzucił wsuwając różdżkę do kieszeni długiej, czarnej szaty. Ręka nieustannie dawała o sobie znać i choć starał się w głowie niwelować ów ból to narastająca opuchlizna nieustannie zdawała się go wzmagać. Wiedział, że poskładanie kości nie będzie należało do najprzyjemniejszych, ale nie miał innego wyboru – musiał być w pełni zdrów.
-Nie można być wiecznie królem, nastał czas nowych rządów.- zaśmiał się w kwestii konkurencji kompletnie nie zamierzając wchodzić w kompetencje astronomów. Dziwnym był fakt, iż Ci wcześniej sami nie postanowili uporać się z anomalią, skoro znacznie utrudniała im pracę. Wiedział, że nie tylko Rycerze mieli wskazówki jak uporać się z szalejącą magią, dlatego nie chciało mu się wierzyć, iż żaden pracownik ów budynku nie miał w owej kwestii żadnych informacji.
-Akurat z wizyty w lecznicy to jesteś zadowolony.- mruknął półżartem półserio wysuwając piersiówkę, kiedy już znaleźli się na ulicy. Upijając jednym duszkiem sporej ilości liczył, że uśmierzy nieco ból i pozwoli gładziej przejść okres rekonwalescencji. Podając pojemnik Mulciberowi rozejrzał się na boki w poszukiwaniu ciekawskich oczu tudzież innych gapiów pragnących zakłócić ich cichą przeprawę przez miasto. -Marzy mi się ognista na lodzie i Stibbons.- rzucił nie biorąc ze sobą ulubionych papierosów, albowiem nie sądził, że ponownie jego wieczór skończy się u Cass.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Pozornie wydawało się, że wszystko wróciło do właściwego porządku. Sceptycznie obserwował ruchy planet, a później, gdy przeszli z powrotem do innej sali, mapy galaktyki, które były zaledwie pięknym obrazkiem, mającym przywodzić na myśl cały wszechświat, przybliżać niebo laikom, nauczać swą prostotą, poprzez zmysł wzroku pozwalać zapamiętać najbardziej podstawowe kwestie. Był z nimi zaznajomiony — z podstawowymi aspektami, ich ułożeniem, konstelacją w określonych porach roku. Zawsze uważał astronomię za fascynującą dziedzinę nauki. Nie tylko przez swą przydatność w poruszaniu się, czy zastosowaniu w alchemii, o której nie miał zbyt wielkiego pojęcia, lecz przede wszystkim w kontekście wróżbiarstwa i odczytywania przyszłości z gwiazd. Wiedział, że centaury to potrafiły. Patrzyły w nieboskłon i potrafiły z niego, tak jak z fusów, czy kryształowych kul rozpoznać znaki, które niosły w sobie znamiona nadchodzącej przepowiedni - nie tak dokładnej i wymownej, jak wizje, które przytrafiały się jasnowidzom. Były jednak drogowskazami w ciemności, pomagały odnaleźć się w nadchodzących zdarzeniach. Powinien zgłębić tą wiedzę, zaznajomić się z nią bardziej. Mogła być przydatna.
— Z doświadczenia mogę ci powiedzieć, że masz zadatki na dobrego trolla. A pewnie jesz mniej, więc chyba same korzyści — ocenił, odwracając się do niego z częściowym uśmiechem, krzywym, bo wygiętym na lewą stronę twarzy. Szybko jednak zniknął, a Mulciber zwalniał kroku stopniowo, czekając aż Drew do niego dojdzie, aż w końcu się zatrzymał. Jego spojrzenie było zimne, a twarz pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu poza naukowym zaciekawieniem.
— Co masz na myśli?— spytał, nawiązując do rzuconego przez niego - z pewnością bezmyślnie hasła. Uśmiechnął się lekko dopiero po chwili, gdy unosił brwi wyczekująco, jakby przedwcześnie wyrażał rozbawienie odpowiedzią, która jeszcze nie padła, a dopiero rodziła się w głowie Macnaira. Odebrał od niego piersiówkę i przechylił, drażniąc podniebienie i gardło przyjemnym smakiem ognistej. — Możemy pominąć lecznicę i udać się od razu do Wywerny — zaproponował. Było mu wszystko jedno co Drew zrobi ze swoją ręką, mógł mu nawet pomóc ją amputować. Nie znał się zbyt dobrze na anatomii i z pewnością nie opanowałby skutków operacji, a krwotok szybko doprowadziłby do śmierci, ale jeśli takie było właśnie jego życzenie — nie śmiałby mu odmawiać. — Dziś jest chyba twój szczęśliwy dzień — dodał podrzucając mu swoją paczkę czarodziejskich papierosów tuż po tym jak dwoma palcami wyciągnął z niej jednego dla siebie.
— Z doświadczenia mogę ci powiedzieć, że masz zadatki na dobrego trolla. A pewnie jesz mniej, więc chyba same korzyści — ocenił, odwracając się do niego z częściowym uśmiechem, krzywym, bo wygiętym na lewą stronę twarzy. Szybko jednak zniknął, a Mulciber zwalniał kroku stopniowo, czekając aż Drew do niego dojdzie, aż w końcu się zatrzymał. Jego spojrzenie było zimne, a twarz pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu poza naukowym zaciekawieniem.
— Co masz na myśli?— spytał, nawiązując do rzuconego przez niego - z pewnością bezmyślnie hasła. Uśmiechnął się lekko dopiero po chwili, gdy unosił brwi wyczekująco, jakby przedwcześnie wyrażał rozbawienie odpowiedzią, która jeszcze nie padła, a dopiero rodziła się w głowie Macnaira. Odebrał od niego piersiówkę i przechylił, drażniąc podniebienie i gardło przyjemnym smakiem ognistej. — Możemy pominąć lecznicę i udać się od razu do Wywerny — zaproponował. Było mu wszystko jedno co Drew zrobi ze swoją ręką, mógł mu nawet pomóc ją amputować. Nie znał się zbyt dobrze na anatomii i z pewnością nie opanowałby skutków operacji, a krwotok szybko doprowadziłby do śmierci, ale jeśli takie było właśnie jego życzenie — nie śmiałby mu odmawiać. — Dziś jest chyba twój szczęśliwy dzień — dodał podrzucając mu swoją paczkę czarodziejskich papierosów tuż po tym jak dwoma palcami wyciągnął z niej jednego dla siebie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Astronomia nie miała dla niego tak wielkiego znaczenia. Wróżbiarstwo było mu obce, czytanie przyszłości pozostawiał odpowiednim do tego osobom, choć nie do końca pokładał wiarę w prawdziwość stawianych tez. Przywykł do oszustów i naciągaczy, których drzwi nagminne otwierane były przez spragnionych poznania wizji kolejnych lat, ale też nie chciał wrzucać wszystkich do jednego wora rozumiejąc, iż niektórzy faktycznie mogli mieć wizje. Czasem zastanawiał się jak to działało, szczególnie jeśli przychodziło mu podjąć podobne tematy. Budzili się w środku nocy myląc realny czas z fikcją wywołaną snem? Wpadali w trans w nieoczekiwanym momencie i mogli zobaczyć to, co wkrótce miało się wydarzyć? Może kiedyś przyjdzie mu o to spytać towarzysza, w końcu znał jego możliwości.
Słysząc jego słowa uniósł nieznacznie brew wykrzywiając wargi w kpiącym uśmiechu. -Nie będę strącać Cię z tego jakże cennego tronu Mulciber. Możesz czuć się bezpieczny.- odparł ironicznym tonem. -Aż tak źle wyglądam, że podważasz ilość jedzenia na moim talerzu?- spytał zerkając na niego z ukosa. Nie należał do mężczyzn mogących pochwalić się swoją tężyzną – z resztą podobnie jak jego towarzysz – ale miał zdecydowanie lepsze zajęcia do roboty i kompletnie nie zwracał na to uwagi.
Szatyn przez te wszystkie lata poznał Ramseya drążąc w jego skomplikowanej osobowości odpowiednie elementy i mimo że wciąż potrafił go zaskoczyć, to pewne działania nie umykały jemu bystremu oku. Pamiętał ich rozmowę o temperamencie, silnym charakterze i choć zapewne były one wynikiem znacznej dawki ognistej to miał świadomość, iż nie wzięły się znikąd. Niejednokrotnie też widział jak opuszczał mury lecznicy, choć nie wyglądał na „uszkodzonego”. Ponadto noc, w której powrócili z Azkabanu ukazała wiele, ale wciąż były to jedynie teorie kreujące się w głowie Macnaira. Potrafił patrzeć, nie tylko słuchać. -Jest tam wiele środków działających lepiej jak ognista, a jak wiemy lubisz eksperymentować.- skwitował uśmiechając się dwuznacznie po czym przyspieszył nieco kroku.
-Sam mam sobie tą rękę poskładać? Cale szczęście, że to nie prawa, strategiczna.- odchrząknął kpiąco i wymownie doskonale wiedząc, co wywnioskuje towarzysz.
Chwyciwszy papierosa w dłoń wcisnął go między wargi, a następnie odpalił. Ulatniający się dym działał równie intensywnie odprężająco jak ognista – może faktycznie wizyta w lecznicy była zbędna?
Słysząc jego słowa uniósł nieznacznie brew wykrzywiając wargi w kpiącym uśmiechu. -Nie będę strącać Cię z tego jakże cennego tronu Mulciber. Możesz czuć się bezpieczny.- odparł ironicznym tonem. -Aż tak źle wyglądam, że podważasz ilość jedzenia na moim talerzu?- spytał zerkając na niego z ukosa. Nie należał do mężczyzn mogących pochwalić się swoją tężyzną – z resztą podobnie jak jego towarzysz – ale miał zdecydowanie lepsze zajęcia do roboty i kompletnie nie zwracał na to uwagi.
Szatyn przez te wszystkie lata poznał Ramseya drążąc w jego skomplikowanej osobowości odpowiednie elementy i mimo że wciąż potrafił go zaskoczyć, to pewne działania nie umykały jemu bystremu oku. Pamiętał ich rozmowę o temperamencie, silnym charakterze i choć zapewne były one wynikiem znacznej dawki ognistej to miał świadomość, iż nie wzięły się znikąd. Niejednokrotnie też widział jak opuszczał mury lecznicy, choć nie wyglądał na „uszkodzonego”. Ponadto noc, w której powrócili z Azkabanu ukazała wiele, ale wciąż były to jedynie teorie kreujące się w głowie Macnaira. Potrafił patrzeć, nie tylko słuchać. -Jest tam wiele środków działających lepiej jak ognista, a jak wiemy lubisz eksperymentować.- skwitował uśmiechając się dwuznacznie po czym przyspieszył nieco kroku.
-Sam mam sobie tą rękę poskładać? Cale szczęście, że to nie prawa, strategiczna.- odchrząknął kpiąco i wymownie doskonale wiedząc, co wywnioskuje towarzysz.
Chwyciwszy papierosa w dłoń wcisnął go między wargi, a następnie odpalił. Ulatniający się dym działał równie intensywnie odprężająco jak ognista – może faktycznie wizyta w lecznicy była zbędna?
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Uśmiechnął się pod nosem, wychodząc już na schody, którymi w dół zaczęli schodzić, opuszczając miejsce dosięgnięte anomalią.
— Teraz się już mną nie zasłaniaj, po tym jak powiedziałem ci jak zaszczytna rola cię czeka — pmruknął, marszcząc brwi i spoglądając na niego nieco pobłażliwie, nieco litościwie. — Myślałem, że wyrosłeś ze zwalania na kolegów. — Poklepał go po ramieniu, zaciągając się papierosem. Nie szkodzi, że po tym samym, którego ręka uległa uszkodzeniu. Strzepnął popiół na bok i wydusił z płuc dym, biały jak poranna mgła na wiosnę. — Raczej znam możliwości trolla — Nie zmierzył go wzrokiem. Nie musiał wiedzieć, jak często Drew objada swoich gospodarzy, czy może dorobił się już gosposi, czy kobiety, która pod jego imperiusem będzie całymi dniami sterczała w kuchni i próbowała swoich sił w gotowaniu. Kilka lat był jednak katem, trolle były powszechnymi przypadkami zwierząt niebezpiecznych, do których uśmiercenia był wzywany. Nieważne, że na nokturnowej lecznicy bywał dostatecznie często by zdołać rozeznać się w podobnej sytuacji. Bywał obserwowany, ale nie podejrzewał, że Drew ma na niego oko, że śledzi jego poczynania i odnotowuje w swym umyśle nic nieznaczące fakty. Czuł jego aluzje w głosie, czul też na sobie jego ciekawskie spojrzenie, jakby próbował złapać go w garść i wydusić z niego wszystko, co wie, każdym możliwym sposobem. Ale on nie widział w tym wszystkim wielkiej sprawy, ani tematu, o którym mogliby rozmawiać. Nie było żadnego tematu — kobiety pojawiały się w ich życiu, nie byli eunuchami, mieli potrzeby. O tym kim była Cassandra nie zamierzał rozmawiać ani z nim, ani nikim innym.
— Nie gustuję w trollach, Macanair — odpowiedział mu, marszcząc brwi. — Na specyfikach leczniczych się nie znam i chyba nie planuję w najbliższym czasie zgłębiać tego tematu. — Odparł jeszcze, zwalniając u podnóży schodów. — Pójdziemy do ciebie. Sprawdzimy twój zapas ognistej — zarządził, odgórnie decydując o nieodwiedzeniu lecznicy w dniu dzisiejszym. Jeśli ból będzie mu doskwierał przez kolejne dni, jeśli ręka się nie poskłada sama?, będzie mógł zrobić z nią co tylko zechce.
| Zt
— Teraz się już mną nie zasłaniaj, po tym jak powiedziałem ci jak zaszczytna rola cię czeka — pmruknął, marszcząc brwi i spoglądając na niego nieco pobłażliwie, nieco litościwie. — Myślałem, że wyrosłeś ze zwalania na kolegów. — Poklepał go po ramieniu, zaciągając się papierosem. Nie szkodzi, że po tym samym, którego ręka uległa uszkodzeniu. Strzepnął popiół na bok i wydusił z płuc dym, biały jak poranna mgła na wiosnę. — Raczej znam możliwości trolla — Nie zmierzył go wzrokiem. Nie musiał wiedzieć, jak często Drew objada swoich gospodarzy, czy może dorobił się już gosposi, czy kobiety, która pod jego imperiusem będzie całymi dniami sterczała w kuchni i próbowała swoich sił w gotowaniu. Kilka lat był jednak katem, trolle były powszechnymi przypadkami zwierząt niebezpiecznych, do których uśmiercenia był wzywany. Nieważne, że na nokturnowej lecznicy bywał dostatecznie często by zdołać rozeznać się w podobnej sytuacji. Bywał obserwowany, ale nie podejrzewał, że Drew ma na niego oko, że śledzi jego poczynania i odnotowuje w swym umyśle nic nieznaczące fakty. Czuł jego aluzje w głosie, czul też na sobie jego ciekawskie spojrzenie, jakby próbował złapać go w garść i wydusić z niego wszystko, co wie, każdym możliwym sposobem. Ale on nie widział w tym wszystkim wielkiej sprawy, ani tematu, o którym mogliby rozmawiać. Nie było żadnego tematu — kobiety pojawiały się w ich życiu, nie byli eunuchami, mieli potrzeby. O tym kim była Cassandra nie zamierzał rozmawiać ani z nim, ani nikim innym.
— Nie gustuję w trollach, Macanair — odpowiedział mu, marszcząc brwi. — Na specyfikach leczniczych się nie znam i chyba nie planuję w najbliższym czasie zgłębiać tego tematu. — Odparł jeszcze, zwalniając u podnóży schodów. — Pójdziemy do ciebie. Sprawdzimy twój zapas ognistej — zarządził, odgórnie decydując o nieodwiedzeniu lecznicy w dniu dzisiejszym. Jeśli ból będzie mu doskwierał przez kolejne dni, jeśli ręka się nie poskłada sama?, będzie mógł zrobić z nią co tylko zechce.
| Zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Mało kiedy o pomoc prosiły go osoby dorosłe, jeśli chodziło o kwestię nauki. Jak już to w roli pośrednika między profesorem a dzieckiem, które miał uczyć prywatnie. Nie była to jakaś innowacyjna technika - szczególnie u rodów szlacheckich, dlatego Jayden był pod pewnymi względami stałym bywalcem rodowych posiadłości. Nie każda rodzina oczywiście chciała widzieć kogoś spoza socjety, lecz posada nauczyciela w Szkole Magii i Czarodziejstwa otwierała mu wiele drzwi. Czasami nawet te, o których nawet by nie zamarzył. Dobrze traktował swoich podopiecznych, wierzył też, że przekazywanie wiedzy nie sprawiało mu jakichkolwiek problemów, lecz nie była to fałszywa skromność. Vane znał swoje granice, a umniejszanie zasług wpisane miał w krew. Wierzył w rozum jednostki. Wystarczyło jedynie pchnąć takiego delikwenta na odpowiedni tor i już sam miał znajdywać drogę; on był jedynie pomocnikiem i nikim więcej. Z dorosłymi bywało różnie. W końcu nie uznawali autorytetów tak łatwo, a Jay wiedział, że niektórzy przywiązywali się do niego aż za bardzo. Jego lipcowe spotkanie z Alix odsłoniło wiele uczuć, o których nie miał pojęcia, a które tkwiły w sercu młodej damy. Niezwykle ciężko było w jakikolwiek sposób ignorować takie oddanie, jednak astronom nie mógł tak otwarcie go popierać. Każdy ruch z jego strony nieświadomie związywał lady Lestrange z osobą Jaydena czy tego chciał, czy nie. Nie oznaczało to jednak, że to był pretekst, żeby odmówić wzięcia w tym udziału. Tak samo jak nie zamierzał odrzucać prośby o pomoc, które ostatnio otrzymywał dość często. Każde nowe zadanie rozwijało, a odkąd tylko Vane zdał sobie sprawę, że odrzucenie astronomii równałoby się ze zniszczeniem jego osobowości do końca, postanowił o nią walczyć. Skłamałby mówiąc, że życie nabrało nowych barw, odkąd znów zaczął się wdrażać w procedury, bo wcale tak nie było. Otępienie spowodowane wiadomością o śmierci najbliższych zabrało stały grunt spod nóg astronoma i od tamtej pory wciąż spadał, od czasu do czasu podejmując wysiłek, by złapać się wystających korzeni i zatrzymać tę drogę do pewnej śmierci. Być może w tym właśnie momencie wisiał na jednym z nich. Zwolnił, sądząc, że tym razem uda mu się wyratować. Kiedyś by się nie poddał. Ale właśnie. To było kiedyś. Teraz nie miał pojęcia, kim był tak naprawdę.
Znajdował się w sali planet już jakiś czas, chadzając między wystawionymi przedmiotami i wpatrując się w nie pusto. Poprosił o względną ciszę i spokój w pomieszczeniu, dlatego jedyną osobą w środku był póki co tylko on. Niedługo miał pojawić się ktoś jeszcze. Ktoś, kogo wiadomości się nie spodziewał. Parę dni wcześniej nieznana sowa odnalazła go u Pomony, gdy obserwował jak przyjaciółka doglądała swoich roślin. Ptak zastukał parę razy w szybę, a potem zostawiło kopertę zalakowaną rodową pieczęcią. Treść jak i nazwisko nadawcy były zaskoczeniem i, chociaż profesor czuł się zmęczony, nie odmówił. Wiedział, że jego praca na tym polegała, a jeśli chciał wrócić do niej w stu procentach, musiał się postarać. W pewnym momencie drzwi do sali otworzyły się i wkroczył przez nie ktoś, kogo Jayden już spotkał w dość zwariowanych okolicznościach. Pamięć została jednak zaćmiona smutkiem i przygnębieniem. - Vane - przedstawił się krótko, wyciągając dłoń w kierunku mężczyzny bez zbędnych emocji, którymi niegdyś epatował. - Nie wyjawił pan w liście, co konkretnie potrzebuje rozwinięcia - zaczął, przechodząc już do głównej idei spotkania. Musiał działać nieco po macoszemu, przygotowując się do tego dnia, lecz nie był to straszny problem. Wieża Astrologów posiadała świetnie zaopatrzoną bibliotekę, sale pełne modeli podobnej do tej, w której się znajdowali i wiele urządzeń, które miały pomagać w nauce jak i pracy.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Sala Planet
Szybka odpowiedź