Wnętrze lodziarni
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze lodziarni
Lody... Kto ich nie lubi? Zwykłe, popularne wszędzie, dosłownie we wszystkich zakątkach świata i te bardziej nietypowe, autorskie wytwory, których przepisy są starannie skrywanym sekretem rodzinnych lodziarni. Niezależnie od wszystkiego, zimne przysmaki cieszą praktycznie wszystkich - i dorosłych, i dzieci. Z tego właśnie założenia wyszedł założyciel lodziarni na Pokątnej, racząc londyńczyków wybornymi słodkościami. Mimo dosyć ciężkiego okresu dla biznesu, drzwi tutaj są zwykle otwarte. Wstąp więc tutaj, strudzony wędrowcze. I... Uśmiechnij się.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Constance, jak każda dobrze wychowana arystokratka, uwielbiała romanse. Tematy, związane z miłością, zdradami, flirtami i dramatycznymi decyzjami sercowymi nieraz spędzały jej sen z powiek, niezależnie od stopnia zaawansowania życiowego. Z takimi samymi wypiekami śledziła historie przekazywane jej przez dalekie ciotki (o tej lafiryndzie Catherine, hańbiącej rodzinę) i zagłębiała się w opowieści rówieśniczek o pierwszych sympatiach (szkoda, że jest niewysoki, ale za to Ślizgon!), w końcu samej stawiając zadziwiająco pewne kroki na ścieżce uczuciowej. Silne zadurzenie, jakie czuła do Caesara jako piegowaty podlotek, nie zostawiło po sobie żadnego niesmaku. Owszem, zachowywała się nieracjonalnie i dziecinnie - chciała wierzyć, że teraz jest inaczej - ale przynajmniej szybko zrozumiała historyczne prawidła: niezaślubiony mężczyzna nie stanowił żadnej wartości. Oczywiście mógł być zachwycającym towarzyszem bali i operetek, mógł adorować i prawić komplementy, ba, mógł nawet czasem (w przypadku okropnych kobiet lekkich obyczajów, zdarzających się niestety coraz częściej) uprzyjemnić wieczór, jednak nie należało liczyć na nic więcej. Nawet będąc potomkinią wil. Potrafiącą użyć pierwotnego czaru w sposób druzgoczący, co wcale nie wydawało się Constance takie oczywiste. Właściwie rzadko kiedy sięgała do arsenału niekoniecznie czystych sztuczek. Wystarczył wygląd, uśmiech, spojrzenie. Zmiana tembru głosu czy magiczne (dosłownie?) przeciąganie głosek wylądowały na zakurzonym strychu sztuki romansu, niepotrzebne, nieużywane, odrobinę zapomniane. I tak radziła sobie przecież w tym dorosłym świecie doskonale, posiadając odpowiednio zwartą grupkę adoratorów, przyjaciół, czy - najważniejsze! - osób, które traktowała jak rodzinę.
Garret należał do tej ostatniej, wąskiej grupy. Wiedziała o tym od dziecka, nigdy nie patrząc na piegowatego starszego kompana jak na potencjalnego kandydata do wymiany znaczących miłośnie spojrzeń. Więź, jaka łączyła ją z Weasleyem, była o wiele bogatsza i trwalsza od chwilowych zawrotów głowy na widok wyjątkowo przystojnej twarzy łowcy wilkołaków. Constance potrafiła już oddzielić uczucia platoniczne od tych bardziej zmysłowych: w czasach Hogwartu często gubiła się w relacjach i zawieranych sojuszach, nierzadko krzywdząc oddanych przyjaciół, tracąc jednocześnie głowę dla kogoś, dla kogo była tylko kolejnym, niezdobytym trofeum. Na szczęście szybko dorosła, oddzielając grubą kreską wcześniejsze naiwności. Poświęcała swój czas tylko wybranym jednostkom, gotowa poświęcić wiele dla ich szczęścia.
Dlatego też tak rozemocjonowała się perspektywą znalezienia rudzielcowi narzeczonej. Wiedziała - rodzinne plotki? - że dość mocno przeżył rozstanie z tą panną lekkich obyczajów (podobno mugolka, okropność), do tego dochodziły nieprzyjemności polityczne i ogólne smutki, osiadające czarnymi nekrologami na ostatnich stronach Proroka. Jedynym rozsądnym sposobem na wyrwanie Garreta z tego marazmu była, rzecz jasna, miłość. Zapaliła się do pomysłu zabawy w swatkę natychmiast, w ogóle nie przejmując się nagłym atakiem histerycznej wesołości samego zainteresowanego. Albo...niezainteresowanego?
Dopiero, kiedy Weasley opanował wesołość i zdołał wydusić z siebie mocne zaprzeczenie, Connie zrzedła mina. Na tyle, że usta - dalej nieco pozlepiane lodami - wygięły się w podkówkę. Nieco teatralnie. - Jak to? Megara jest naprawdę śliczna. I miła. Nie obchodzą ją różnice między rodzinami. To naprawdę idealny materiał na żonę. A nie ma ich dużo wśród nas - zaakcentowała wyraźnie szlacheckie pochodzenie, poprawiając nieskromnie niesforne fale, opadające jej na prawe oko. - więc należy się śpieszyć, jeśli trafia się taka okazja - zasugerowała z mocą, unosząc nieco brew, chyba przeczuwając, że Garret próbuje zmienić tematy na bardziej zdrowotne. - Tym bardziej, kochany, tym bardziej! Jesteś uroczy, ale mąż z reumatyzmem nie jest dobrym wyborem, zwłaszcza na pierwszy rok wspólnego pożycia - wytłumaczyła cierpliwie jak małemu dziecku, w ogóle nie rumieniąc się (progres od czasów nastoletnich) na myśl o obowiązkach dobrej żony. Inna sprawa, że ten temat stanowił dla niej frapującą tajemnicę. Nie o niej jednak teraz myślała, zerkając na wysoki zegar, stojący obok ich stolika. - Chętnie poprosiłabym o jeszcze dwie porcje, ale muszę wracać. - powiedziała z cichym westchnieniem, nawet nie sięgając do turkusowej torebki po portfel. Nie rozumiała emancypacji i nawet przez myśl nie przeszła jej kłótnia o uregulowanie rachunku. Albo...o odpuszczeniu prób swatania ulubionego Garreta z ulubioną Megarą. - Czyli...nie mogę was umówić? - spytała tuż przy drzwiach mocno zawiedzionym szeptem, zerkając w górę na mężczyznę z miną skrzywdzonej łani. Nie manipulowała rudzielcem złośliwie; w jej serduszku naprawdę tańczyły teraz same pozytywne emocje, chcące dla przyjaciela romansu jak z opowieści starej niani. Z wspaniałym, szczęśliwym zakończeniem.
Garret należał do tej ostatniej, wąskiej grupy. Wiedziała o tym od dziecka, nigdy nie patrząc na piegowatego starszego kompana jak na potencjalnego kandydata do wymiany znaczących miłośnie spojrzeń. Więź, jaka łączyła ją z Weasleyem, była o wiele bogatsza i trwalsza od chwilowych zawrotów głowy na widok wyjątkowo przystojnej twarzy łowcy wilkołaków. Constance potrafiła już oddzielić uczucia platoniczne od tych bardziej zmysłowych: w czasach Hogwartu często gubiła się w relacjach i zawieranych sojuszach, nierzadko krzywdząc oddanych przyjaciół, tracąc jednocześnie głowę dla kogoś, dla kogo była tylko kolejnym, niezdobytym trofeum. Na szczęście szybko dorosła, oddzielając grubą kreską wcześniejsze naiwności. Poświęcała swój czas tylko wybranym jednostkom, gotowa poświęcić wiele dla ich szczęścia.
Dlatego też tak rozemocjonowała się perspektywą znalezienia rudzielcowi narzeczonej. Wiedziała - rodzinne plotki? - że dość mocno przeżył rozstanie z tą panną lekkich obyczajów (podobno mugolka, okropność), do tego dochodziły nieprzyjemności polityczne i ogólne smutki, osiadające czarnymi nekrologami na ostatnich stronach Proroka. Jedynym rozsądnym sposobem na wyrwanie Garreta z tego marazmu była, rzecz jasna, miłość. Zapaliła się do pomysłu zabawy w swatkę natychmiast, w ogóle nie przejmując się nagłym atakiem histerycznej wesołości samego zainteresowanego. Albo...niezainteresowanego?
Dopiero, kiedy Weasley opanował wesołość i zdołał wydusić z siebie mocne zaprzeczenie, Connie zrzedła mina. Na tyle, że usta - dalej nieco pozlepiane lodami - wygięły się w podkówkę. Nieco teatralnie. - Jak to? Megara jest naprawdę śliczna. I miła. Nie obchodzą ją różnice między rodzinami. To naprawdę idealny materiał na żonę. A nie ma ich dużo wśród nas - zaakcentowała wyraźnie szlacheckie pochodzenie, poprawiając nieskromnie niesforne fale, opadające jej na prawe oko. - więc należy się śpieszyć, jeśli trafia się taka okazja - zasugerowała z mocą, unosząc nieco brew, chyba przeczuwając, że Garret próbuje zmienić tematy na bardziej zdrowotne. - Tym bardziej, kochany, tym bardziej! Jesteś uroczy, ale mąż z reumatyzmem nie jest dobrym wyborem, zwłaszcza na pierwszy rok wspólnego pożycia - wytłumaczyła cierpliwie jak małemu dziecku, w ogóle nie rumieniąc się (progres od czasów nastoletnich) na myśl o obowiązkach dobrej żony. Inna sprawa, że ten temat stanowił dla niej frapującą tajemnicę. Nie o niej jednak teraz myślała, zerkając na wysoki zegar, stojący obok ich stolika. - Chętnie poprosiłabym o jeszcze dwie porcje, ale muszę wracać. - powiedziała z cichym westchnieniem, nawet nie sięgając do turkusowej torebki po portfel. Nie rozumiała emancypacji i nawet przez myśl nie przeszła jej kłótnia o uregulowanie rachunku. Albo...o odpuszczeniu prób swatania ulubionego Garreta z ulubioną Megarą. - Czyli...nie mogę was umówić? - spytała tuż przy drzwiach mocno zawiedzionym szeptem, zerkając w górę na mężczyznę z miną skrzywdzonej łani. Nie manipulowała rudzielcem złośliwie; w jej serduszku naprawdę tańczyły teraz same pozytywne emocje, chcące dla przyjaciela romansu jak z opowieści starej niani. Z wspaniałym, szczęśliwym zakończeniem.
Gość
Gość
Garretta z kolei, jak każdego dobrze wychowanego szlachcica, który schodził niepokornie ze ścieżki swojego arystokratycznego jestestwa (a było takich wielu?), romanse przerażały. Okrutnie i doszczętnie. Oczywiście - uczucie beztroskiego zakochania i naiwności, która szła z nim w parze, traktował jako jedną z najwyższych wartości, a kiedy jego przyjaciele odczuwali potrzebę podzielenia się swoimi, zwykle nieprzyjaznymi, doświadczeniami miłosnymi, zgadzał się słuchać ich uważnie, uciekając zazwyczaj od udzielania nieszczególnie pomocnych rad, ale służąc za to zakurzoną lekko butelką wysokoprocentowego trunku.
Teraz za to, kiedy to on miał opowiadać rozlegle o swoim życiu uczuciowym - swoją drogą, aktualnie nieistniejącym (lubił wmawiać sobie, że to z braku czasu, a nie braku chęci) - o dziwo nie wpadł w panikę, a w jego głowie zaświtała nieszczególnie przyjemna myśl: co, jeśli Constance ma rację? Czy posiadanie u boku czystokrwistej narzeczonej nie zamknęłoby ostatecznie nadmiernie ciekawskich ust, a szlachecka śmietanka towarzyska przestałaby wreszcie plotkować zawzięcie o tym, jak stacza się jego wspaniały niegdyś ród, a na dodatek brata z osobami o bliżej nieokreślonym pochodzeniu? Zwalczył ochotę wytrząśnięcia wszystkich trosk i wątpliwości z głowy, aby potem rzucić się w wir walki oraz pracy, gdzie szukałby zapomnienia.
Nieraz zdarzało mu się zazdrościć osobom nienależącym do rodów szlacheckich; w przypadku Weasley'ów w parze z górnolotnym tytułem nie szły wcale wspaniałe rezydencje, bogato zdobione zastawy stołowe i sufity wywijające się w ornamentalnych freskach. Zostały tylko wymogi co do pompatycznych zachowań, niezachwianej niczym klasy oraz skomplikowana etykieta; czarodzieje półkrwi nie musieli mierzyć się z takimi przeciwnościami, byli za to kim chcieli i nikt nie spoglądał krytycznie na ich obrazoburcze decyzje życiowe. Weasley zdawał się nie dostrzegać negatywnych następstw pochodzenia z mniej wyrafinowanych rodów; ignorował uparcie fakt, że na życie nie-arystokratów mógł padać cień zagrożenia, szczególnie w tych czasach, którym tak daleko było do błogiego bezpieczeństwa.
O miłostkach Constance Garrett wiedział coś z pogranicza niewiele oraz nie mam najmniejszego pojęcia - po pierwsze nie był stuprocentowo pewien, czy wypada mu o to pytać, po drugie odczuwał obawę, że krótkie wyznania panny Yaxley mogłyby szybko przeobrazić się w zalewający go doszczętnie potok słów (nie to, że nie chciałby go słuchać, jednak bał się nagłego przytłoczenia), a po trzecie, najważniejsze, drżał przed samą myślą, kto miałby stać się obiektem westchnień przyjaciółki. Podczas gdy dość znośnie radził sobie z ratowaniem jej przed światem i roztaczaniem wokół niej, nieszczególnie zresztą słusznie, bańki nieświadomości, nie był w stanie ochronić jej przed samą sobą; co, jeśli Constance stanie na ślubnym kobiercu z kimś nieodpowiednim, komu Garrett nie potrafiłby zaufać i zawierzyć opieki nad drobną blondynką?
Nie miał w zamiarze zasmucenia towarzyszki, więc przeląkł się, gdy jej twarz ułożyła się w niepocieszonym grymasie; jego pierwszą reakcją była usilna potrzeba oraz chęć zgodzenia się na wszystko, o co tylko prosiła, ale wtem do gry wszedł zdrowy rozsądek, rzucając snop światła i rozpraszając wahanie.
- Constance, naprawdę ci wierzę i jestem pewien, że Megara jest tak wspaniałą osobą, jak ją przedstawiasz, ba, może nawet wspanialszą - rzucił w końcu, kiedy tylko wpadł na pomysł skonstruowania odmowy tak, aby nawet Conny uznała ją za racjonalną. - Ale mimo wszystko należy do rodu Malfoy'ów, którzy darzą moją rodzinę wielką, nieuzasadnioną nienawiścią. Za spoufalanie się ze mną albo jakimkolwiek Weasley'em groziłaby jej pogarda ze strony krewnych, a nawet wydziedziczenie.
Nabrał na łyżeczkę ostatni owoc borówki, po czym uniósł ją do ust.
- Nie mógłbym tego ryzykować dla własnych zachcianek. Rozumiesz mnie? - dodał na koniec, przepełniony dumą, jak idealnie udało mu się to wszystko rozegrać, spontanicznie dopracować najmniejsze nawet szczegóły, a nawet zagrać skoczną melodyjkę na priorytetach Constance. Zbadał wzrokiem szklany puchar, doszukując się jakichkolwiek resztek przepysznego deseru, ale kiedy okazało się, że pochłonął go już w całości, znów przeniósł wzrok na towarzyszkę; patrzenie na jej twarz pogrążoną w mieszaninie smutku i rozczarowania znów obudził w nim uporczywą potrzebę odwołania wszystkiego, co właśnie powiedział oraz zgodzenia się na każdą jej propozycję.
- Szczerze doceniam twoją troskę, ale sama pewnie widzisz już, że to nie jest najlepszy pomysł - rzucił w odpowiedzi na ostatnie pytanie, a żałość Yaxleyówny udzieliła się i jemu. - Przynajmniej nie teraz.
Ewentualnie nie nigdy, dodał w myślach, jednak nie śmiał wypowiedzieć tego na głos.
Teraz za to, kiedy to on miał opowiadać rozlegle o swoim życiu uczuciowym - swoją drogą, aktualnie nieistniejącym (lubił wmawiać sobie, że to z braku czasu, a nie braku chęci) - o dziwo nie wpadł w panikę, a w jego głowie zaświtała nieszczególnie przyjemna myśl: co, jeśli Constance ma rację? Czy posiadanie u boku czystokrwistej narzeczonej nie zamknęłoby ostatecznie nadmiernie ciekawskich ust, a szlachecka śmietanka towarzyska przestałaby wreszcie plotkować zawzięcie o tym, jak stacza się jego wspaniały niegdyś ród, a na dodatek brata z osobami o bliżej nieokreślonym pochodzeniu? Zwalczył ochotę wytrząśnięcia wszystkich trosk i wątpliwości z głowy, aby potem rzucić się w wir walki oraz pracy, gdzie szukałby zapomnienia.
Nieraz zdarzało mu się zazdrościć osobom nienależącym do rodów szlacheckich; w przypadku Weasley'ów w parze z górnolotnym tytułem nie szły wcale wspaniałe rezydencje, bogato zdobione zastawy stołowe i sufity wywijające się w ornamentalnych freskach. Zostały tylko wymogi co do pompatycznych zachowań, niezachwianej niczym klasy oraz skomplikowana etykieta; czarodzieje półkrwi nie musieli mierzyć się z takimi przeciwnościami, byli za to kim chcieli i nikt nie spoglądał krytycznie na ich obrazoburcze decyzje życiowe. Weasley zdawał się nie dostrzegać negatywnych następstw pochodzenia z mniej wyrafinowanych rodów; ignorował uparcie fakt, że na życie nie-arystokratów mógł padać cień zagrożenia, szczególnie w tych czasach, którym tak daleko było do błogiego bezpieczeństwa.
O miłostkach Constance Garrett wiedział coś z pogranicza niewiele oraz nie mam najmniejszego pojęcia - po pierwsze nie był stuprocentowo pewien, czy wypada mu o to pytać, po drugie odczuwał obawę, że krótkie wyznania panny Yaxley mogłyby szybko przeobrazić się w zalewający go doszczętnie potok słów (nie to, że nie chciałby go słuchać, jednak bał się nagłego przytłoczenia), a po trzecie, najważniejsze, drżał przed samą myślą, kto miałby stać się obiektem westchnień przyjaciółki. Podczas gdy dość znośnie radził sobie z ratowaniem jej przed światem i roztaczaniem wokół niej, nieszczególnie zresztą słusznie, bańki nieświadomości, nie był w stanie ochronić jej przed samą sobą; co, jeśli Constance stanie na ślubnym kobiercu z kimś nieodpowiednim, komu Garrett nie potrafiłby zaufać i zawierzyć opieki nad drobną blondynką?
Nie miał w zamiarze zasmucenia towarzyszki, więc przeląkł się, gdy jej twarz ułożyła się w niepocieszonym grymasie; jego pierwszą reakcją była usilna potrzeba oraz chęć zgodzenia się na wszystko, o co tylko prosiła, ale wtem do gry wszedł zdrowy rozsądek, rzucając snop światła i rozpraszając wahanie.
- Constance, naprawdę ci wierzę i jestem pewien, że Megara jest tak wspaniałą osobą, jak ją przedstawiasz, ba, może nawet wspanialszą - rzucił w końcu, kiedy tylko wpadł na pomysł skonstruowania odmowy tak, aby nawet Conny uznała ją za racjonalną. - Ale mimo wszystko należy do rodu Malfoy'ów, którzy darzą moją rodzinę wielką, nieuzasadnioną nienawiścią. Za spoufalanie się ze mną albo jakimkolwiek Weasley'em groziłaby jej pogarda ze strony krewnych, a nawet wydziedziczenie.
Nabrał na łyżeczkę ostatni owoc borówki, po czym uniósł ją do ust.
- Nie mógłbym tego ryzykować dla własnych zachcianek. Rozumiesz mnie? - dodał na koniec, przepełniony dumą, jak idealnie udało mu się to wszystko rozegrać, spontanicznie dopracować najmniejsze nawet szczegóły, a nawet zagrać skoczną melodyjkę na priorytetach Constance. Zbadał wzrokiem szklany puchar, doszukując się jakichkolwiek resztek przepysznego deseru, ale kiedy okazało się, że pochłonął go już w całości, znów przeniósł wzrok na towarzyszkę; patrzenie na jej twarz pogrążoną w mieszaninie smutku i rozczarowania znów obudził w nim uporczywą potrzebę odwołania wszystkiego, co właśnie powiedział oraz zgodzenia się na każdą jej propozycję.
- Szczerze doceniam twoją troskę, ale sama pewnie widzisz już, że to nie jest najlepszy pomysł - rzucił w odpowiedzi na ostatnie pytanie, a żałość Yaxleyówny udzieliła się i jemu. - Przynajmniej nie teraz.
Ewentualnie nie nigdy, dodał w myślach, jednak nie śmiał wypowiedzieć tego na głos.
Constance znajdowała się o krok od napadu dziecięcego smutku, zazwyczaj pojawiającego się w bonusie z załzawionymi oczętami i dłońmi zaciśniętymi w piąstki. Brakowało jedynie obrażonego tupania nóżką w akompaniamencie głośnego płaczu. Tego poziomu wstydliwej emocjonalności na szczęście nie zdążyła osiągnąć, przystopowana nieco doskonałym wychowaniem. I odpowiedzią Garreta, w końcu nieco łatwiejszą do zrozumienia.
Nienawiść pomiędzy rodami wydawała się Connie dość mocną przeszkodą w zawarciu małżeństwa; mocniejszą niż jakieś prywatne animozje czy też brak uczucia. Które przecież i tak pojawiało się dopiero z czasem. Sama podchodziła do kwestii ożenku jednocześnie racjonalnie (nie liczyła na księcia z bajki, w którym zadurzy się od pierwszej sekundy) i ze zbyt wielki podekscytowaniem (ślub! suknia! mąż! bajka), co stanowiło dość specyficzną mieszankę. Przerażającą dla potencjalnego kandydata, o ile oczywiście takowy zostałby zaakceptowany przez ukochanego ojca. I potrafiłby przejrzeć doskonałą grę aktorską Connie, będącą przecież perfekcyjnym materiałem na żonę. Piękna, młoda, o krwi czystszej niż górskie potoki. Czasami aż zachwycała się samą sobą, ukrywając jednak narcyzm pod warstewką nieco fałszywej skromności.
Z jaką przyjmowała w końcu weasleyowską odmowę. Ciągle ze smutną minką, ale już bez zapowiedzi łez i szarpania mężczyzny za rękaw.
- Rozumiem, Garry. Właściwie masz rację - westchnęła tylko, obserwując jak rudzielec płaci rachunek i wstaje ze stolika, podając jej ramię. Przyjęła ten dżentelmeński gest z uśmiechem. - Nie przemyślałam tego. Wydawało mi się, że skoro moja przyjaźń z Megarą nie stanowi problemu, to małżeństwo potencjalnie nieprzyjaznych rodów też nie będzie mezaliansem, ale...Przyjaźń a miłość to zupełnie inna sprawa - pokiwała głową z miną starego mędrca, dzielącego się z młodym uczniem prastarymi prawidłami. - Ale pamiętaj, że chcę być świadkiem na twoim ślubie! Niezależnie, czy dojdzie do niego za rok czy dekadę- zażartowała w końcu, rozpogadzając się zupełnie. Po wcześniejszym smutku czy podekscytowaniu ewentualnym małżeństwem nie było śladu: Connie dalej była bardziej dzieckiem niż dorosłą kobietą a jej nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Wychodziła więc na ulicę w naprawdę dobrym humorze, opierając przelotnie głowę na ramieniu rudzielca. Może jednak wróci dzisiaj do domu?
zt
Nienawiść pomiędzy rodami wydawała się Connie dość mocną przeszkodą w zawarciu małżeństwa; mocniejszą niż jakieś prywatne animozje czy też brak uczucia. Które przecież i tak pojawiało się dopiero z czasem. Sama podchodziła do kwestii ożenku jednocześnie racjonalnie (nie liczyła na księcia z bajki, w którym zadurzy się od pierwszej sekundy) i ze zbyt wielki podekscytowaniem (ślub! suknia! mąż! bajka), co stanowiło dość specyficzną mieszankę. Przerażającą dla potencjalnego kandydata, o ile oczywiście takowy zostałby zaakceptowany przez ukochanego ojca. I potrafiłby przejrzeć doskonałą grę aktorską Connie, będącą przecież perfekcyjnym materiałem na żonę. Piękna, młoda, o krwi czystszej niż górskie potoki. Czasami aż zachwycała się samą sobą, ukrywając jednak narcyzm pod warstewką nieco fałszywej skromności.
Z jaką przyjmowała w końcu weasleyowską odmowę. Ciągle ze smutną minką, ale już bez zapowiedzi łez i szarpania mężczyzny za rękaw.
- Rozumiem, Garry. Właściwie masz rację - westchnęła tylko, obserwując jak rudzielec płaci rachunek i wstaje ze stolika, podając jej ramię. Przyjęła ten dżentelmeński gest z uśmiechem. - Nie przemyślałam tego. Wydawało mi się, że skoro moja przyjaźń z Megarą nie stanowi problemu, to małżeństwo potencjalnie nieprzyjaznych rodów też nie będzie mezaliansem, ale...Przyjaźń a miłość to zupełnie inna sprawa - pokiwała głową z miną starego mędrca, dzielącego się z młodym uczniem prastarymi prawidłami. - Ale pamiętaj, że chcę być świadkiem na twoim ślubie! Niezależnie, czy dojdzie do niego za rok czy dekadę- zażartowała w końcu, rozpogadzając się zupełnie. Po wcześniejszym smutku czy podekscytowaniu ewentualnym małżeństwem nie było śladu: Connie dalej była bardziej dzieckiem niż dorosłą kobietą a jej nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Wychodziła więc na ulicę w naprawdę dobrym humorze, opierając przelotnie głowę na ramieniu rudzielca. Może jednak wróci dzisiaj do domu?
zt
Gość
Gość
/po evencie, ale przed Samem
Obudziła się rano w mieszkaniu brata, które po skończeniu Hogwartu przed zaledwie paroma tygodniami stało się jej domem. Z racji obecnych problemów rodziców nie mogła wrócić po skończeniu szkoły do rodzinnego domu, mizernego, ale wiążącego się z wieloma wspomnieniami z dzieciństwa. Mieszkanie w Londynie miało jednak inne zalety, jak choćby to, że mogła po raz pierwszy w życiu znaleźć się tak blisko świata mugoli. Był on dla niej niezwykle ciekawą nowością, więc kiedy tylko nie stała na Pokątnej ze sztalugą i płótnem, czekając na jakichś klientów chętnych na zamówienie u niej obrazu, często kręciła się po ulicach, póki co jeszcze nie odchodząc daleko od okolic Pokątnej i mieszkania brata, w obawie, że mogłaby się zupełnie pogubić. Była jednak pewna, że jeszcze będzie mieć dużo okazji, żeby lepiej poznać miasto.
Po skończeniu Hogwartu straciła kontakt ze sporą częścią szkolnych znajomych. Czasami naprawdę brakowało jej tego beztroskiego, szkolnego życia, kiedy jedynym problemem była nauka i prace domowe, i nie musiała jeszcze tak bardzo myśleć o tym, że na wiele rzeczy jej nie stać i jako Weasleyówna, nie jest zbyt poważana w towarzystwie, zwłaszcza że była młoda. Niemniej jednak, nie było też tak najgorzej. Dzięki pracy artystki, mimo całej kapryśności tego zajęcia, mogła pozwolić sobie na kupno artykułów niezbędnych do malowania, i oczywiście eliksiry na skutki poklątwowe, których wciąż potrzebowała, mimo że od tamtego incydentu pod koniec szóstego roku nauki minął trochę ponad rok. Czuła się już dużo lepiej i funkcjonowała praktycznie normalnie, ale czasami ciągle odzywały się jakieś odległe echa starej klątwy, którą ją trafiono.
Mimo zapracowania brata, który był aurorem, co jej być może już nigdy nie będzie dane z wiadomych względów, mieli ze sobą bardzo dobry kontakt. Nie tak dawno byli nawet razem na pogrzebie Slughorna, co, mimo całej ponurej otoczki, było przynajmniej okazją do pobycia razem z bratem, przynajmniej póki ten nagle gdzieś nie znikł, zostawiając ją samą. Niemniej jednak, naprawdę doceniała to, co robił dla niej Garrett; zawsze był jej kochanym starszym bratem, na którym mogła polegać.
Odkąd u niego zamieszkała, zdążyła też poznać już paru jego znajomych. Z jednym z nich miała się nawet dzisiaj spotkać, choć właściwie to znali się jeszcze z Hogwartu. Więc to miało być pierwsze takie luźniejsze spotkanie, bez tej sztywnej relacji uczennica-nauczyciel, i właściwie to sama nie wiedziała, jak teraz będą wyglądać ich stosunki. Wiedziała tylko tyle, że mężczyzna bardzo chciał poznać jej metamorfomagię, co dla samej Lyry też mogło okazać się pomocne, jako że wciąż nie wiedziała o swoim darze wszystkiego.
Po skończeniu na dzisiaj z malowaniem, jak zwykle odesłała swoje rzeczy zaklęciem do mieszkania, żeby nie musieć ich dźwigać. Sprzedała dzisiaj jeden obraz i dostała zamówienie na inny, więc była całkiem zadowolona, gdy po południu wkroczyła do lodziarni Floriana Fortescue, jednego ze swoich ulubionych miejsc na Pokątnej. O tak, Lyra zdecydowanie lubiła wszystko, co słodkie, a lodziarnia wydawała się idealnym miejscem jak na obecne gorące dni, i przy tym dostatecznie neutralnym i niewyzywającym, żeby można tam porozmawiać ze znajomym swojego brata i byłym już nauczycielem z czasów szkolnych. Usiadła przy jednym z wolnych stolików, zamierzając zaczekać na mężczyznę.
Obudziła się rano w mieszkaniu brata, które po skończeniu Hogwartu przed zaledwie paroma tygodniami stało się jej domem. Z racji obecnych problemów rodziców nie mogła wrócić po skończeniu szkoły do rodzinnego domu, mizernego, ale wiążącego się z wieloma wspomnieniami z dzieciństwa. Mieszkanie w Londynie miało jednak inne zalety, jak choćby to, że mogła po raz pierwszy w życiu znaleźć się tak blisko świata mugoli. Był on dla niej niezwykle ciekawą nowością, więc kiedy tylko nie stała na Pokątnej ze sztalugą i płótnem, czekając na jakichś klientów chętnych na zamówienie u niej obrazu, często kręciła się po ulicach, póki co jeszcze nie odchodząc daleko od okolic Pokątnej i mieszkania brata, w obawie, że mogłaby się zupełnie pogubić. Była jednak pewna, że jeszcze będzie mieć dużo okazji, żeby lepiej poznać miasto.
Po skończeniu Hogwartu straciła kontakt ze sporą częścią szkolnych znajomych. Czasami naprawdę brakowało jej tego beztroskiego, szkolnego życia, kiedy jedynym problemem była nauka i prace domowe, i nie musiała jeszcze tak bardzo myśleć o tym, że na wiele rzeczy jej nie stać i jako Weasleyówna, nie jest zbyt poważana w towarzystwie, zwłaszcza że była młoda. Niemniej jednak, nie było też tak najgorzej. Dzięki pracy artystki, mimo całej kapryśności tego zajęcia, mogła pozwolić sobie na kupno artykułów niezbędnych do malowania, i oczywiście eliksiry na skutki poklątwowe, których wciąż potrzebowała, mimo że od tamtego incydentu pod koniec szóstego roku nauki minął trochę ponad rok. Czuła się już dużo lepiej i funkcjonowała praktycznie normalnie, ale czasami ciągle odzywały się jakieś odległe echa starej klątwy, którą ją trafiono.
Mimo zapracowania brata, który był aurorem, co jej być może już nigdy nie będzie dane z wiadomych względów, mieli ze sobą bardzo dobry kontakt. Nie tak dawno byli nawet razem na pogrzebie Slughorna, co, mimo całej ponurej otoczki, było przynajmniej okazją do pobycia razem z bratem, przynajmniej póki ten nagle gdzieś nie znikł, zostawiając ją samą. Niemniej jednak, naprawdę doceniała to, co robił dla niej Garrett; zawsze był jej kochanym starszym bratem, na którym mogła polegać.
Odkąd u niego zamieszkała, zdążyła też poznać już paru jego znajomych. Z jednym z nich miała się nawet dzisiaj spotkać, choć właściwie to znali się jeszcze z Hogwartu. Więc to miało być pierwsze takie luźniejsze spotkanie, bez tej sztywnej relacji uczennica-nauczyciel, i właściwie to sama nie wiedziała, jak teraz będą wyglądać ich stosunki. Wiedziała tylko tyle, że mężczyzna bardzo chciał poznać jej metamorfomagię, co dla samej Lyry też mogło okazać się pomocne, jako że wciąż nie wiedziała o swoim darze wszystkiego.
Po skończeniu na dzisiaj z malowaniem, jak zwykle odesłała swoje rzeczy zaklęciem do mieszkania, żeby nie musieć ich dźwigać. Sprzedała dzisiaj jeden obraz i dostała zamówienie na inny, więc była całkiem zadowolona, gdy po południu wkroczyła do lodziarni Floriana Fortescue, jednego ze swoich ulubionych miejsc na Pokątnej. O tak, Lyra zdecydowanie lubiła wszystko, co słodkie, a lodziarnia wydawała się idealnym miejscem jak na obecne gorące dni, i przy tym dostatecznie neutralnym i niewyzywającym, żeby można tam porozmawiać ze znajomym swojego brata i byłym już nauczycielem z czasów szkolnych. Usiadła przy jednym z wolnych stolików, zamierzając zaczekać na mężczyznę.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Ostatnio zmieniony przez Lyra Weasley dnia 13.08.15 12:53, w całości zmieniany 1 raz
/po pogrzebie i Mungu
Lyra Weasley, siostra Garretta już z pewnością na niego czekała. Jak zwykle był spóźniony. Zaciągnął się po raz ostatni papierosem. Dym wypełnił mu płuca, podrapał lekko w gardle. To było przyjemne uczucie. Hereward wyrzucił niedopałek za siebie i skierował się do lodziarni. Wcześniej wstąpił jeszcze do księgarni, w której jak zwykle spędził więcej czasu niż powinien. Szukał książek o metamorfomagii. Wciąż tak mało było wiadomo o tym fascynującym zjawisku. A chyba czas, żeby się dowiedzieć. Tak, czas najwyższy. Dlatego dzisiaj tu był.
Z Garrettem znał się od dawna, bardzo dawna wręcz. O jego siostrze głównie słyszał, nie pamiętał, żeby zobaczył się z nią wcześniej niż zeszłego roku w Hogwarcie, gdy została jego uczennicą. Chciała być aurorem, mimo wszystko. A on chciał jej pomóc. Ale się nie udało. Mimo chęci, mimo uporu, mimo godzin pracy i ćwiczeń, mimo wszystko. Pozostała za to znajomość. I poczucie odpowiedzialności za daleką krewną u Herewarda. A także zainteresowanie jej ponadprzeciętnymi zdolnościami. Stąd dzisiaj przybywał do lodziarni.
Tyle słodkości nie widział od dawna. Lody w każdym smaku i kolorze. Miał ochotę spróbować każdych. Zamiast tego jednak, jak na dobrze wychowanego dżentelmena przystało, podszedł do Lyry, do której uśmiechnął się najładniej jak potrafił.
- Dziękuję, że przyszłaś.
W końcu nic nie musiała. Była tu, bo ją poprosił. Miał nadzieję, że sympatia, którą czuł do młodej Weasleyówny jest odwzajemniona i nie przyszła ty z przymusu, ze względu na brata albo z poczucia obowiązku. Wypada wszak przyjąć zaproszenie byłego profesora, prawda?
- Mają tu tak dużo lodów, że nie wiem, na co się zdecydować. Jakie są twoje ulubione smaki?
Jego niezawodna mimika twarzy jak zwykle zadziałała na czas i w odpowiedni sposób. Wyglądał na nieco zagubionego i zawstydzonego tym, że nie wie, co chce zjeść. A jak dziewczyna wyjawi mu jej ulubione smaki, zamówi im po deserze. Doświadczenie podpowiadało mu, że wiele kobiet upierało się, by płacić same za siebie, być jak najbardziej samodzielnymi, zwłaszcza kiedy pracowały. Hereward tego nie lubił, bo jak wtedy być dżentelmenem i wolał unikać podobnych sytuacji. Ot, zwyczajnie dmuchał na zimne. Co w lodziarni było szczególnie wskazane.
Lyra Weasley, siostra Garretta już z pewnością na niego czekała. Jak zwykle był spóźniony. Zaciągnął się po raz ostatni papierosem. Dym wypełnił mu płuca, podrapał lekko w gardle. To było przyjemne uczucie. Hereward wyrzucił niedopałek za siebie i skierował się do lodziarni. Wcześniej wstąpił jeszcze do księgarni, w której jak zwykle spędził więcej czasu niż powinien. Szukał książek o metamorfomagii. Wciąż tak mało było wiadomo o tym fascynującym zjawisku. A chyba czas, żeby się dowiedzieć. Tak, czas najwyższy. Dlatego dzisiaj tu był.
Z Garrettem znał się od dawna, bardzo dawna wręcz. O jego siostrze głównie słyszał, nie pamiętał, żeby zobaczył się z nią wcześniej niż zeszłego roku w Hogwarcie, gdy została jego uczennicą. Chciała być aurorem, mimo wszystko. A on chciał jej pomóc. Ale się nie udało. Mimo chęci, mimo uporu, mimo godzin pracy i ćwiczeń, mimo wszystko. Pozostała za to znajomość. I poczucie odpowiedzialności za daleką krewną u Herewarda. A także zainteresowanie jej ponadprzeciętnymi zdolnościami. Stąd dzisiaj przybywał do lodziarni.
Tyle słodkości nie widział od dawna. Lody w każdym smaku i kolorze. Miał ochotę spróbować każdych. Zamiast tego jednak, jak na dobrze wychowanego dżentelmena przystało, podszedł do Lyry, do której uśmiechnął się najładniej jak potrafił.
- Dziękuję, że przyszłaś.
W końcu nic nie musiała. Była tu, bo ją poprosił. Miał nadzieję, że sympatia, którą czuł do młodej Weasleyówny jest odwzajemniona i nie przyszła ty z przymusu, ze względu na brata albo z poczucia obowiązku. Wypada wszak przyjąć zaproszenie byłego profesora, prawda?
- Mają tu tak dużo lodów, że nie wiem, na co się zdecydować. Jakie są twoje ulubione smaki?
Jego niezawodna mimika twarzy jak zwykle zadziałała na czas i w odpowiedni sposób. Wyglądał na nieco zagubionego i zawstydzonego tym, że nie wie, co chce zjeść. A jak dziewczyna wyjawi mu jej ulubione smaki, zamówi im po deserze. Doświadczenie podpowiadało mu, że wiele kobiet upierało się, by płacić same za siebie, być jak najbardziej samodzielnymi, zwłaszcza kiedy pracowały. Hereward tego nie lubił, bo jak wtedy być dżentelmenem i wolał unikać podobnych sytuacji. Ot, zwyczajnie dmuchał na zimne. Co w lodziarni było szczególnie wskazane.
Ostatnio zmieniony przez Hereward Bartius dnia 02.09.15 18:37, w całości zmieniany 1 raz
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lyra nie gniewała się. Przynajmniej mogła trochę dłużej posiedzieć w przyjemnie chłodnym pomieszczeniu, sycąc się przyjemnym zapachem lodów i innych łakoci. Tak rzadko mogła tutaj cokolwiek zamawiać, bo rzadko było ją stać na tego typu zachcianki. Trochę się poprawiło, odkąd zaczęła swoją pracę artystki, ale i tak było to zajęcie, w którym raz się udawało, a raz nie. Wciąż jeszcze była nieznaną artystką, więc nie otrzymywała jeszcze naprawdę poważnych zamówień, chociaż ostatnio pojawiła się przed nią nadzieja na pewien niezwykle przydatny układ. Lyra miała nadzieję, że to naprawdę się uda.
Szkicowała sobie coś od niechcenia na małej kartce, a po chwili mężczyzna także się pojawił. Lyra powitała go z uśmiechem.
- To żaden problem – powiedziała. – Kiedy nie maluję, mam dużo wolnego czasu.
Przyjście tutaj nie stanowiło dla niej problemu. Nawet nie tylko ze względu na brata, który lubił Herewarda i sporo razy jej o nim wspominał. Zgodziła się także przez wzgląd na swoją sympatię do niego z czasów szkolnych, no i sama też była ciekawa tego, co oboje mogli dowiedzieć się o metamorfomagii. Doceniała też, że jeszcze w Hogwarcie starał się jej pomóc, nawet jeśli pewnych rzeczy nie mogła przeskoczyć. Mogła sobie być metamorfomagiem i mieć odpowiednie wyniki w nauce, ale i tak nie zostałaby przyjęta na kurs, póki odczuwała skutki komplikacji poklątwowych. Po co komuś taki auror? Zresztą, nawet gdyby nie to, i tak nie wiadomo, czy ze swoją wrażliwą, delikatną naturą w ogóle ukończyłaby ten kurs. Może nawet lepiej się stało, że odpadła przed zaczęciem kursu, a nie w trakcie, co byłoby jeszcze trudniejsze?
Niemniej jednak, znowu uśmiechnęła się do mężczyzny.
- Jagodowe i malinowe – odpowiedziała, myśląc smętnie, że i tak było ją stać najwyżej na jakiś mały deser. Bo przecież musiała jeszcze sobie niedługo kupić nowy szkicownik, płótna i komplet farb, i oczywiście zapasik eliksiru na skutki pozaklęciowe, bo powoli jej się kończył.
Akceptowała swoje życie i kochała swoją rodzinę, ale często czuła żal, że nie może pozwolić sobie na tyle, co rówieśnicy z bogatszych rodzin. Nie należała też do postępowych kobiet, które za wszelką cenę pragnęły pozować na silne, niezależne, upierały się wszystko robić same i patrzyły krzywo na mężczyzn, którzy próbowali być dla nich mili i uprzejmi. Zachowanie Lyry było raczej podyktowane tym, że nie lubiła być traktowana inaczej ze względu na pochodzenie z biednej rodziny. Doceniała jednak dobrze wychowanych mężczyzn, uważała, że to miłe z jego strony, że zaproponował jej deser, nawet jeśli czuła się trochę niezręcznie. No, ale zawsze mogła mu się odwdzięczyć za tę drobną przysługę, pomagając mu w jego pracach nad metamorfomagią. Był to rzadki talent, a Lyra była naprawdę chętna do tego, żeby jakoś mu pomóc w miarę możliwości, choć nie do końca wiedziała, co dokładnie miał zamiar z nią robić. Ale pewnie niedługo się dowie.
- Wiesz już, czego chciałbyś się dowiedzieć o metamorfomagii? – spytała. – Zaczynamy już dzisiaj, prawda?
Szkicowała sobie coś od niechcenia na małej kartce, a po chwili mężczyzna także się pojawił. Lyra powitała go z uśmiechem.
- To żaden problem – powiedziała. – Kiedy nie maluję, mam dużo wolnego czasu.
Przyjście tutaj nie stanowiło dla niej problemu. Nawet nie tylko ze względu na brata, który lubił Herewarda i sporo razy jej o nim wspominał. Zgodziła się także przez wzgląd na swoją sympatię do niego z czasów szkolnych, no i sama też była ciekawa tego, co oboje mogli dowiedzieć się o metamorfomagii. Doceniała też, że jeszcze w Hogwarcie starał się jej pomóc, nawet jeśli pewnych rzeczy nie mogła przeskoczyć. Mogła sobie być metamorfomagiem i mieć odpowiednie wyniki w nauce, ale i tak nie zostałaby przyjęta na kurs, póki odczuwała skutki komplikacji poklątwowych. Po co komuś taki auror? Zresztą, nawet gdyby nie to, i tak nie wiadomo, czy ze swoją wrażliwą, delikatną naturą w ogóle ukończyłaby ten kurs. Może nawet lepiej się stało, że odpadła przed zaczęciem kursu, a nie w trakcie, co byłoby jeszcze trudniejsze?
Niemniej jednak, znowu uśmiechnęła się do mężczyzny.
- Jagodowe i malinowe – odpowiedziała, myśląc smętnie, że i tak było ją stać najwyżej na jakiś mały deser. Bo przecież musiała jeszcze sobie niedługo kupić nowy szkicownik, płótna i komplet farb, i oczywiście zapasik eliksiru na skutki pozaklęciowe, bo powoli jej się kończył.
Akceptowała swoje życie i kochała swoją rodzinę, ale często czuła żal, że nie może pozwolić sobie na tyle, co rówieśnicy z bogatszych rodzin. Nie należała też do postępowych kobiet, które za wszelką cenę pragnęły pozować na silne, niezależne, upierały się wszystko robić same i patrzyły krzywo na mężczyzn, którzy próbowali być dla nich mili i uprzejmi. Zachowanie Lyry było raczej podyktowane tym, że nie lubiła być traktowana inaczej ze względu na pochodzenie z biednej rodziny. Doceniała jednak dobrze wychowanych mężczyzn, uważała, że to miłe z jego strony, że zaproponował jej deser, nawet jeśli czuła się trochę niezręcznie. No, ale zawsze mogła mu się odwdzięczyć za tę drobną przysługę, pomagając mu w jego pracach nad metamorfomagią. Był to rzadki talent, a Lyra była naprawdę chętna do tego, żeby jakoś mu pomóc w miarę możliwości, choć nie do końca wiedziała, co dokładnie miał zamiar z nią robić. Ale pewnie niedługo się dowie.
- Wiesz już, czego chciałbyś się dowiedzieć o metamorfomagii? – spytała. – Zaczynamy już dzisiaj, prawda?
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Zamówił dwie porcje lodów jagodowych i malinowych. Sam nie miał pojęcia, co mógł wybrać. Tyle smaków, tyle kolorów, tyle dobra. W miejscach takich jak to Hereward czuł się jak mały chłopiec, którego ojciec zabrał na wycieczkę do kawiarni w pobliskim mieście. Takie miejsca zazwyczaj pachną podobnie. I nawet rozmowy zdają się dotyczyć tego samego - błahych spraw, nieistotnych plotek. Resztki tytoniowego dymu ciągle lekko drapały w gardło.
Spojrzał na kawałek papieru leżący na stoliku. Przyjrzał się rysunkowi.
- Jak ci idzie malowanie? Talentu jak widać ci nie brakuje.
Jego siostra też tworzyła niesamowite obrazy. Tylko, że jej dzieła były jedynym sposobem komunikacji ze światem. I były dużo bardziej przerażające. Otrząsną się zanim ponure myśli zdążyły mu zająć głowę. Malunki Lyry były znacznie bardziej optymistyczne.
Jak zamierza ją badać? Nie miał pojęcia. Kazać jej robić jakieś dziwne rzeczy... I co? Pozmienia się, a on będzie na to patrzył, żeby potem wiedzieć to, co wie już teraz. Lyra ma niesamowite zdolności. Po pierwsze, musi dowiedzieć się o nich czegoś więcej, żeby przejść do badań.
- Może na początek opowiedziałbyś mi coś o swoich umiejętnościach? Kiedy się zaczęły? Jak się rozwijały? Jakie są ograniczenia? Co możesz zrobić, a czego nie? Męczysz się przy próbach?
Umilkł wyciągając pióro, kałamarz oraz kawałek pergaminu, na którym chciał zanotować spostrzeżenia swojej rozmówczyni.
Lody faktycznie były przepyszne, przyjemnie spływały po gardle łagodząc drapanie, pozostałość po papierosie. Malinowe chyba były jednak smaczniejsze. Mimo tych paskudnych pesteczek, które wchodziły między zęby. Drażniły i irytowały. Ale kto by się przejmował, kiedy wynagradzały te drobne nieprzyjemności takim smakiem.
Spojrzał na kawałek papieru leżący na stoliku. Przyjrzał się rysunkowi.
- Jak ci idzie malowanie? Talentu jak widać ci nie brakuje.
Jego siostra też tworzyła niesamowite obrazy. Tylko, że jej dzieła były jedynym sposobem komunikacji ze światem. I były dużo bardziej przerażające. Otrząsną się zanim ponure myśli zdążyły mu zająć głowę. Malunki Lyry były znacznie bardziej optymistyczne.
Jak zamierza ją badać? Nie miał pojęcia. Kazać jej robić jakieś dziwne rzeczy... I co? Pozmienia się, a on będzie na to patrzył, żeby potem wiedzieć to, co wie już teraz. Lyra ma niesamowite zdolności. Po pierwsze, musi dowiedzieć się o nich czegoś więcej, żeby przejść do badań.
- Może na początek opowiedziałbyś mi coś o swoich umiejętnościach? Kiedy się zaczęły? Jak się rozwijały? Jakie są ograniczenia? Co możesz zrobić, a czego nie? Męczysz się przy próbach?
Umilkł wyciągając pióro, kałamarz oraz kawałek pergaminu, na którym chciał zanotować spostrzeżenia swojej rozmówczyni.
Lody faktycznie były przepyszne, przyjemnie spływały po gardle łagodząc drapanie, pozostałość po papierosie. Malinowe chyba były jednak smaczniejsze. Mimo tych paskudnych pesteczek, które wchodziły między zęby. Drażniły i irytowały. Ale kto by się przejmował, kiedy wynagradzały te drobne nieprzyjemności takim smakiem.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
O tak, Lyra też zawsze miała ogromny dylemat, gdy już tu przychodziła. Zawsze patrzyła z niejaką zazdrością na wypasione desery, które zamożniejsi rodzice kupowali swoim dzieciom, bo sama nie mogła sobie na dużo pozwalać. Może jeśli stanie się bardziej znana jako artystka i będzie otrzymywać więcej zamówień, ta sytuacja się zmieni, kto wie?
- Odkąd skończyłam Hogwart, zarabiam w ten sposób na życie – przyznała, kiedy mężczyzna zauważył jej rysunek, który naszkicowała czekając na niego. – Nie miałabym większych szans na dobry staż, więc zabieram sztalugę i farby, i staję sobie gdzieś na Pokątnej, czekając na klientów.
Było jej jednak bardzo miło, że pochwalił jej talent. Uśmiechnęła się, a kiedy po chwili przyniesiono ich lody, jej oczy rozbłysły. Od razu wzięła łyżeczkę i spróbowała ich.
- Są naprawdę fantastyczne! Dziękuję – powiedziała. Cieszyła się niemal jak dziecko, jednak Lyra wciąż nie straciła tej cudownej cechy, jaką było cieszenie się nawet z drobnych rzeczy. Kiedy było się biednym, tym bardziej doceniało się nawet drobiazgi. Zwłaszcza, kiedy na dokładkę było się osobą młodą, która nie zaznała w swoim życiu naprawdę poważnych problemów. Jeszcze.
Kiedy zapytał o jej umiejętności, przygryzła wargę, zamyślając się na moment.
- Mama mówiła, że zaczęłam się zmieniać w ciągu godziny od urodzenia. Moje włosy zaczęły zmieniać kolory, a później za pomocą metamorfoz wyrażałam swoje potrzeby. Oczywiście nie kontrolowałam tego, dopiero będąc starsza zaczęłam się uczyć panowania nad przemianami, żeby móc używać ich w pełni świadomie – wyjaśniła. – Teraz potrafię sama zdecydować, co i kiedy chcę zmienić, tracę kontrolę tylko pod wpływem silnych emocji. Musiałam jednak się tego nauczyć, co oznaczało długie godziny stania przed lustrem i skupienia się na tym, żeby zmienić coś dokładnie tak, jak chcę.
Znowu zjadła trochę lodów, wspominając swoje pierwsze próby. Kiedyś na przykład chciała metamorfować swoje włosy na słodkie, gęste loczki, a zamiast tego wyszła jej jakaś nieforemna strzecha. Nie wspominając o tym, że czasami zdarzało jej się nagle spontanicznie metamorfować w środku lekcji, lub przyjść na zajęcia z brwiami w dwóch różnych kolorach.
- Zależy też, co chcę zmienić i jak mocno się nad tym skupiam. Zmiany włosów czy odcienia i faktury skóry są najłatwiejsze i właściwie ich nie czuję. Trudniejsze są zmiany obejmujące kości. Nie lubię na przykład metamorfować swojego wzrostu, bo to boli. Już wolę być taka niska, zresztą... Bycie niską wcale nie jest złe.
Wzdrygnęła się. Zdecydowanie nie lubiła rozciągać sobie kości. Zwykle zmieniała więc kolor włosów i fryzurę, odcień skóry czy rysy twarzy, bo to było proste i bezbolesne, a jednocześnie zazwyczaj wystarczające. No i też, tak na dobrą sprawę póki co nie miała poważnych powodów, żeby się zmieniać, robiła to po prostu dlatego, bo lubiła się swoją zdolnością bawić i starała się ją rozwijać.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Odkąd skończyłam Hogwart, zarabiam w ten sposób na życie – przyznała, kiedy mężczyzna zauważył jej rysunek, który naszkicowała czekając na niego. – Nie miałabym większych szans na dobry staż, więc zabieram sztalugę i farby, i staję sobie gdzieś na Pokątnej, czekając na klientów.
Było jej jednak bardzo miło, że pochwalił jej talent. Uśmiechnęła się, a kiedy po chwili przyniesiono ich lody, jej oczy rozbłysły. Od razu wzięła łyżeczkę i spróbowała ich.
- Są naprawdę fantastyczne! Dziękuję – powiedziała. Cieszyła się niemal jak dziecko, jednak Lyra wciąż nie straciła tej cudownej cechy, jaką było cieszenie się nawet z drobnych rzeczy. Kiedy było się biednym, tym bardziej doceniało się nawet drobiazgi. Zwłaszcza, kiedy na dokładkę było się osobą młodą, która nie zaznała w swoim życiu naprawdę poważnych problemów. Jeszcze.
Kiedy zapytał o jej umiejętności, przygryzła wargę, zamyślając się na moment.
- Mama mówiła, że zaczęłam się zmieniać w ciągu godziny od urodzenia. Moje włosy zaczęły zmieniać kolory, a później za pomocą metamorfoz wyrażałam swoje potrzeby. Oczywiście nie kontrolowałam tego, dopiero będąc starsza zaczęłam się uczyć panowania nad przemianami, żeby móc używać ich w pełni świadomie – wyjaśniła. – Teraz potrafię sama zdecydować, co i kiedy chcę zmienić, tracę kontrolę tylko pod wpływem silnych emocji. Musiałam jednak się tego nauczyć, co oznaczało długie godziny stania przed lustrem i skupienia się na tym, żeby zmienić coś dokładnie tak, jak chcę.
Znowu zjadła trochę lodów, wspominając swoje pierwsze próby. Kiedyś na przykład chciała metamorfować swoje włosy na słodkie, gęste loczki, a zamiast tego wyszła jej jakaś nieforemna strzecha. Nie wspominając o tym, że czasami zdarzało jej się nagle spontanicznie metamorfować w środku lekcji, lub przyjść na zajęcia z brwiami w dwóch różnych kolorach.
- Zależy też, co chcę zmienić i jak mocno się nad tym skupiam. Zmiany włosów czy odcienia i faktury skóry są najłatwiejsze i właściwie ich nie czuję. Trudniejsze są zmiany obejmujące kości. Nie lubię na przykład metamorfować swojego wzrostu, bo to boli. Już wolę być taka niska, zresztą... Bycie niską wcale nie jest złe.
Wzdrygnęła się. Zdecydowanie nie lubiła rozciągać sobie kości. Zwykle zmieniała więc kolor włosów i fryzurę, odcień skóry czy rysy twarzy, bo to było proste i bezbolesne, a jednocześnie zazwyczaj wystarczające. No i też, tak na dobrą sprawę póki co nie miała poważnych powodów, żeby się zmieniać, robiła to po prostu dlatego, bo lubiła się swoją zdolnością bawić i starała się ją rozwijać.
[bylobrzydkobedzieladnie]
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Ostatnio zmieniony przez Lyra Travers dnia 27.07.17 1:06, w całości zmieniany 1 raz
Pilnie notował to, co mówiła Lyra. Z jego notatek w prawdzie niewiele osób dałoby radę się rozczytać. Hereward lubił chaos. Ponoć tylko geniusze potrafią go ogarnąć. Cudzych notatek w podobnym stylu Barty by z pewnością nie zrozumiał. Swoje, to zupełnie inna sprawa. Niektóre informacje wydały mu się szczególnie interesujące. Je podkreślił podwójną linią. Po chwili większość pergaminu zajmowały niezbyt schludne litery, wyrazy rozrzucone po całym arkuszu. Hereward musiał przyznać, że przy listach starał się nieco bardziej.
Im dłużej słuchał, tym bardziej dochodził do wniosku, że będzie potrzebował jeszcze kogoś do porównania zdolności. Czy każdy metamorfomag odkrywa je już w dniu narodzin? Bardzo szybkie uaktywnienie zdolności magicznych. Rodzice musieli być szczęśliwi, lewdie godzinę czekali, by upewnić się, iż ich dziecko nie jest charłakiem.
Zmiany zaczęły się od włosów, ich koloru. To też jest najłatwiejsze do zmodyfikowania. Wyrażanie emocji też jest ciekawe. Bardziej zaawansowana forma zaczerwienionych uszu. Barty zupełnie jednak nie spodziewał się, że metamorfomagowie mogą zmieniać inne części ciała niż głowa. Na wzrost nawet nie wpadł.
- Czy zmienianie koloru skóry jest trudniejsze od robienia tego samego z włosami? Jak objawiały się metamorfozy przy zmianach nastrojów? Tylko włosy czy na przykład świńskie ryjki zamiast nosa?
Spróbował sobie wyobrazić Lyrę z taką twarzą i mimowolnie się uśmiechnął. Może ją poprosi, żeby to zrobiła.
- Pozwól na dość nieprzyjemne pytanie, ale jest ważne. Czy cierpisz na jakąś chorobę, która mogła wpływać na ujawnianie zdolności magicznych? Ewentualnie chorowałaś jako małe dziecko? Chodzi mi o coś poza problemami po tym nieszczęsnym zaklęciu - zapytał zamiast tego.
Łyżeczka smutno zastukała w szklane dno pucharka. Nie wiedzieć kiedy, zjadł wszystkie lody. Szkoda, były takie smaczne. Ale z łakociami trzeba znać umiar. Gdyby się nie hamował nie zmieściłby się nawet w głównych wrotach do Hogwartu. Ktoś powinien pomyśleć o jakichś nietuczących słodyczach. Z drugiej strony, co on by wtedy robił? Pewnie spędziłby całe życie na jedzeniu odchudzających lodów. A przecież musi jeszcze na nie kiedyś zarobić. Dorosłość to jednak ciężka sprawa.
Im dłużej słuchał, tym bardziej dochodził do wniosku, że będzie potrzebował jeszcze kogoś do porównania zdolności. Czy każdy metamorfomag odkrywa je już w dniu narodzin? Bardzo szybkie uaktywnienie zdolności magicznych. Rodzice musieli być szczęśliwi, lewdie godzinę czekali, by upewnić się, iż ich dziecko nie jest charłakiem.
Zmiany zaczęły się od włosów, ich koloru. To też jest najłatwiejsze do zmodyfikowania. Wyrażanie emocji też jest ciekawe. Bardziej zaawansowana forma zaczerwienionych uszu. Barty zupełnie jednak nie spodziewał się, że metamorfomagowie mogą zmieniać inne części ciała niż głowa. Na wzrost nawet nie wpadł.
- Czy zmienianie koloru skóry jest trudniejsze od robienia tego samego z włosami? Jak objawiały się metamorfozy przy zmianach nastrojów? Tylko włosy czy na przykład świńskie ryjki zamiast nosa?
Spróbował sobie wyobrazić Lyrę z taką twarzą i mimowolnie się uśmiechnął. Może ją poprosi, żeby to zrobiła.
- Pozwól na dość nieprzyjemne pytanie, ale jest ważne. Czy cierpisz na jakąś chorobę, która mogła wpływać na ujawnianie zdolności magicznych? Ewentualnie chorowałaś jako małe dziecko? Chodzi mi o coś poza problemami po tym nieszczęsnym zaklęciu - zapytał zamiast tego.
Łyżeczka smutno zastukała w szklane dno pucharka. Nie wiedzieć kiedy, zjadł wszystkie lody. Szkoda, były takie smaczne. Ale z łakociami trzeba znać umiar. Gdyby się nie hamował nie zmieściłby się nawet w głównych wrotach do Hogwartu. Ktoś powinien pomyśleć o jakichś nietuczących słodyczach. Z drugiej strony, co on by wtedy robił? Pewnie spędziłby całe życie na jedzeniu odchudzających lodów. A przecież musi jeszcze na nie kiedyś zarobić. Dorosłość to jednak ciężka sprawa.
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lyra obserwowała ukradkiem, jak mężczyzna pokrywa kartkę zawiłymi notatkami. Próbowała do góry nogami coś rozczytać, ale miała z tym poważny problem, więc w końcu dała sobie spokój i skupiła się raczej na swoich lodach, które były naprawdę pyszne.
O metamorfomagii wiedziała tylko tyle, ile wywnioskowała z własnych doświadczeń i wyczytała z książek, których też wiele nie było. Była to bardzo rzadka zdolność, więc nie miała zbyt wielu okazji do przebywania z innymi metamorfomagami. Ze swoich czasów z Hogwartu nie kojarzyła chyba żadnego, przynajmniej nie w najbliższych rocznikach. I z opowieści matki wynikało, że kiedy się urodziła, najpierw zmieniała włosy, a dopiero później metamorfozy zaczęły obejmować też inne części ciała, prócz oczu, które zawsze były jasnozielone jak oczy kota.
- Nie, raczej nie – powiedziała. – Zmiany skóry i włosów są w zasadzie najprostsze, i one też najbardziej ulegają spontanicznym metamorfozom. Kiedy się denerwuję, końcówki moich włosów często przebarwiają się na inny kolor. O tak.
Zmieniła kolor końcówek swoich włosów na czerwone i uśmiechnęła się.
- Zmiana w zwierzęce części ciała to mit. Nie potrafię wyczarować sobie ptasiego dzioba czy świńskiego ryjka, nie jestem animagiem – wyjaśniła. O metamorfomagii chodziły różne pogłoski, ale nie wszystkie były zgodne z prawdą. – Co najwyżej mogę nieco upodobnić swój nos do świńskiego ryjka...
Skupiła się i po chwili jej mały, piegowaty nosek stał się szerszy i zadarty, na co dzieciak siedzący przy stoliku obok pisnął i pokazał ją palcem. Po chwili jednak przywróciła mu normalny kształt.
- Z tego, co mi wiadomo, nie. Wiem, że w niektórych rodzinach zdarzają się różne choroby, ale ja chyba nic takiego nie odczułam, przynajmniej nie w dotychczasowym życiu – odpowiedziała. – Moim jedynym „defektem” była ta metamorfomagia. Bo zaklęcie to już inna sprawa... Po prostu miałam pecha.
Wzruszyła nieznacznie ramionami. Czasu nie cofnie. Po prostu stała w złym miejscu, oberwała jakąś mało znaną i w dodatku prawdopodobnie błędnie rzuconą klątwą, bo po uczniach jednak trudno oczekiwać biegłej znajomości tego rodzaju zaklęć. Tak czy inaczej, to nie skończyło się dla niej dobrze, na kilka tygodni przed końcem szóstej klasy wylądowała w Mungu na dosyć długi czas, i do szkoły wróciła dopiero we wrześniu, na siódmy rok, już odarta z marzeń o aurorstwie, bo wtedy była naprawdę osłabiona i w ogóle nie chciano nawet jej puścić do szkoły, ale się uparła, bo chciała ukończyć Hogwart normalnym trybem. Teraz jednak było już dużo lepiej, choć eliksiry nadal musiała w miarę regularnie brać. O pracy aurora mogła co najwyżej posłuchać od brata i jego znajomych. Ale może nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło? Niewykluczone, że nawet gdyby mogła iść na kurs, i tak okazałaby się zbyt delikatna i wrażliwa na ten zawód, bo jednak umiejętności to nie wszystko. Lyra zdecydowanie miała duszę artysty, delikatną, często nie przystającą do szarej rzeczywistości.
O metamorfomagii wiedziała tylko tyle, ile wywnioskowała z własnych doświadczeń i wyczytała z książek, których też wiele nie było. Była to bardzo rzadka zdolność, więc nie miała zbyt wielu okazji do przebywania z innymi metamorfomagami. Ze swoich czasów z Hogwartu nie kojarzyła chyba żadnego, przynajmniej nie w najbliższych rocznikach. I z opowieści matki wynikało, że kiedy się urodziła, najpierw zmieniała włosy, a dopiero później metamorfozy zaczęły obejmować też inne części ciała, prócz oczu, które zawsze były jasnozielone jak oczy kota.
- Nie, raczej nie – powiedziała. – Zmiany skóry i włosów są w zasadzie najprostsze, i one też najbardziej ulegają spontanicznym metamorfozom. Kiedy się denerwuję, końcówki moich włosów często przebarwiają się na inny kolor. O tak.
Zmieniła kolor końcówek swoich włosów na czerwone i uśmiechnęła się.
- Zmiana w zwierzęce części ciała to mit. Nie potrafię wyczarować sobie ptasiego dzioba czy świńskiego ryjka, nie jestem animagiem – wyjaśniła. O metamorfomagii chodziły różne pogłoski, ale nie wszystkie były zgodne z prawdą. – Co najwyżej mogę nieco upodobnić swój nos do świńskiego ryjka...
Skupiła się i po chwili jej mały, piegowaty nosek stał się szerszy i zadarty, na co dzieciak siedzący przy stoliku obok pisnął i pokazał ją palcem. Po chwili jednak przywróciła mu normalny kształt.
- Z tego, co mi wiadomo, nie. Wiem, że w niektórych rodzinach zdarzają się różne choroby, ale ja chyba nic takiego nie odczułam, przynajmniej nie w dotychczasowym życiu – odpowiedziała. – Moim jedynym „defektem” była ta metamorfomagia. Bo zaklęcie to już inna sprawa... Po prostu miałam pecha.
Wzruszyła nieznacznie ramionami. Czasu nie cofnie. Po prostu stała w złym miejscu, oberwała jakąś mało znaną i w dodatku prawdopodobnie błędnie rzuconą klątwą, bo po uczniach jednak trudno oczekiwać biegłej znajomości tego rodzaju zaklęć. Tak czy inaczej, to nie skończyło się dla niej dobrze, na kilka tygodni przed końcem szóstej klasy wylądowała w Mungu na dosyć długi czas, i do szkoły wróciła dopiero we wrześniu, na siódmy rok, już odarta z marzeń o aurorstwie, bo wtedy była naprawdę osłabiona i w ogóle nie chciano nawet jej puścić do szkoły, ale się uparła, bo chciała ukończyć Hogwart normalnym trybem. Teraz jednak było już dużo lepiej, choć eliksiry nadal musiała w miarę regularnie brać. O pracy aurora mogła co najwyżej posłuchać od brata i jego znajomych. Ale może nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło? Niewykluczone, że nawet gdyby mogła iść na kurs, i tak okazałaby się zbyt delikatna i wrażliwa na ten zawód, bo jednak umiejętności to nie wszystko. Lyra zdecydowanie miała duszę artysty, delikatną, często nie przystającą do szarej rzeczywistości.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Nie lubił kiedy ktoś czytał jego notatki. Nikomu w prawdzie tego nie mówił i raczej nie robił problemów, gdy ktoś próbował. Ale nie lubił. Dlatego nie starał się zlikwidować chaosu, który w nich gościł. Widział, jak błądzi wzrok Lyry, jak zerka na arkusz. Nie miał pretensji. On też zawsze zapuszczał żurawie w cudze zapiski. Był to odruch silniejszy od niego. I podejrzewał, że w tej słabości nie jest osamotniony. Szczególnie w przypadku, gdy notatka sporządzania jest podczas rozmowy twarzą w twarz, bez asysty osób postronnych. Nie zwracał więc uwagi na bardziej lub mniej ukradkowe spojrzenia rzucane w stronę pergaminu. Robił swoje z uśmiechem na ustach. Tak naprawdę była tylko jedna sytuacja, kiedy nie pozwalał na oglądanie czyichś zapisków. Ściśle związane to było z jego zawodem. Precyzując, chodzi o egzaminy i tak zwane ściąganie. Tego jako nauczyciel nie pochwalał. Nie mógł przecież! Choć, trzeba przyznać, że czasem przymykał oko. Uczniowie oczywiście myśleli, że go przechytrzyli, a on nic nie zauważył. I wcale nie zamierzał wyprowadzać ich z tego błędu. Sam też w nim żył. Zrozumiał go dopiero, gdy stanął po drugiej stronie barykady jako egzaminator, podły agresor, a nie rozpaczliwy obrońca bez zapasów amunicji. Pomny jednak tych okropnych przeżyć przymykał czasem oko na dostawy od sojuszników w ciężkim boju sprawdzianów wiedzy. I odwracał wzrok zawsze na czas, by nie musieć reagować.
Parsknął cicho, kiedy Lyra zmieniła swój nos w świński ryjek. Wyglądała z nim przezabawnie. Kuriozalnie wręcz. Zwłaszcza z tymi piegami. Hereward nie widział w życiu zbyt wielu świń, ale był pewien, że nie mają takich rudych kropek wokół nozdrzy.
- Powinnaś do repertuaru ulicznego artysty dorzucić ten numer. Naprawdę. Kto wie czy nie zarobiłabyś nawet więcej niż na obrazach.
Mrugnął do chłopca wpatrzonego w Lyrę porozumiewawczo. Tak, to z pewnością robiło wrażenie na dzieciakach.
- Żadne tygrysie pazury i orle szpony nie wchodzą w rachubę, rozumiem?
Może to i lepiej. Niech animagia pozostanie animagią, a metamorfomagia... Właśnie.
Wysłuchał opowieści o chorobach. Zrobiło mu się głupio, że o to zapytał. Musiał, ale może powinien być delikatniejszy? Tak, na pewno. Dziewczyna pewnie ciężko to przeżyła, a on głupi gada o takich bzdurach.
- Życie układa się różnie, czasem zupełnie nie tak jakbyśmy chcieli. Ale może i tak przybiera najlepszy możliwy scenariusz? Chodzi mi o to, że nie wiesz, co by się stało na kursie. Albo po nim. Z doświadczenia mogę ci powiedzieć, że ta praca jest zupełnie inna niż się z początku wydaje. - Bawił się łyżeczką w pustym pucharku, krępując się, by spojrzeć Lyrze w oczy. Jak prawdziwy facet, bał się mówić o uczuciach. Zaraz pewnie pójdzie zapalić. - W każdym razie, może nie ma czego żałować? Przepraszam na chwilę, muszę wyjść na papierosa - uśmiechnął się przepraszająco. Po drodze zamówił dla Lyry herbatę, którą zdążyli przynieść zanim wrócił. Wraz z nim przybył delikatny zapach tytoniowego dymu.
- Na czym to my...? Ach, tak. Jak bardzo jesteś w stanie zmieniać wzrost? Próbowałaś mieć dwa metry? Ogranicza cię raczej ból czy możliwości? I jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym się umówić na testy. Niegroźne, spokojnie. Myślę, że konsultacja z uzdrowicielem nie powinna zaszkodzić. Choć to może w jakimś późniejszym etapie. Oczywiście, jeśli się zgodzisz.
Szybko zrobił w myślach listę uzdrowicieli, których mógłby poprosić o pomoc. Przychodził mu do głowy jeden. A raczej jedna. Ale to później.
- Co z ubytkami? Jeżeli skracasz włosy to masz ich więcej, są grubsze? A jeśli wydłużasz cieńsze i mniej? Czy nie zauważyłaś takiej prawidłowości? A efekty zaklęcia, jakoś wpłynęły na te zdolności?
Dalej pilnie notował każdą informację ograniczając liczbę ludzi zdolnych rozczytać zapiski z niewielu do dwóch. Siebie i jakiegoś szczęśliwca.
Parsknął cicho, kiedy Lyra zmieniła swój nos w świński ryjek. Wyglądała z nim przezabawnie. Kuriozalnie wręcz. Zwłaszcza z tymi piegami. Hereward nie widział w życiu zbyt wielu świń, ale był pewien, że nie mają takich rudych kropek wokół nozdrzy.
- Powinnaś do repertuaru ulicznego artysty dorzucić ten numer. Naprawdę. Kto wie czy nie zarobiłabyś nawet więcej niż na obrazach.
Mrugnął do chłopca wpatrzonego w Lyrę porozumiewawczo. Tak, to z pewnością robiło wrażenie na dzieciakach.
- Żadne tygrysie pazury i orle szpony nie wchodzą w rachubę, rozumiem?
Może to i lepiej. Niech animagia pozostanie animagią, a metamorfomagia... Właśnie.
Wysłuchał opowieści o chorobach. Zrobiło mu się głupio, że o to zapytał. Musiał, ale może powinien być delikatniejszy? Tak, na pewno. Dziewczyna pewnie ciężko to przeżyła, a on głupi gada o takich bzdurach.
- Życie układa się różnie, czasem zupełnie nie tak jakbyśmy chcieli. Ale może i tak przybiera najlepszy możliwy scenariusz? Chodzi mi o to, że nie wiesz, co by się stało na kursie. Albo po nim. Z doświadczenia mogę ci powiedzieć, że ta praca jest zupełnie inna niż się z początku wydaje. - Bawił się łyżeczką w pustym pucharku, krępując się, by spojrzeć Lyrze w oczy. Jak prawdziwy facet, bał się mówić o uczuciach. Zaraz pewnie pójdzie zapalić. - W każdym razie, może nie ma czego żałować? Przepraszam na chwilę, muszę wyjść na papierosa - uśmiechnął się przepraszająco. Po drodze zamówił dla Lyry herbatę, którą zdążyli przynieść zanim wrócił. Wraz z nim przybył delikatny zapach tytoniowego dymu.
- Na czym to my...? Ach, tak. Jak bardzo jesteś w stanie zmieniać wzrost? Próbowałaś mieć dwa metry? Ogranicza cię raczej ból czy możliwości? I jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym się umówić na testy. Niegroźne, spokojnie. Myślę, że konsultacja z uzdrowicielem nie powinna zaszkodzić. Choć to może w jakimś późniejszym etapie. Oczywiście, jeśli się zgodzisz.
Szybko zrobił w myślach listę uzdrowicieli, których mógłby poprosić o pomoc. Przychodził mu do głowy jeden. A raczej jedna. Ale to później.
- Co z ubytkami? Jeżeli skracasz włosy to masz ich więcej, są grubsze? A jeśli wydłużasz cieńsze i mniej? Czy nie zauważyłaś takiej prawidłowości? A efekty zaklęcia, jakoś wpłynęły na te zdolności?
Dalej pilnie notował każdą informację ograniczając liczbę ludzi zdolnych rozczytać zapiski z niewielu do dwóch. Siebie i jakiegoś szczęśliwca.
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lyra i tak nie była w stanie praktycznie nic odczytać. Robiła to raczej z ciekawości, zastanawiała się bowiem, jakie aspekty metamorfomagii najbardziej go zainteresowały. Rzeczywiście była ciekawską osóbką. Może to i było infantylne, ale czasami pokusa bywała zbyt silna.
O tak, ta metamorfoza była dosyć zabawna. Nawet sama Lyra parsknęła śmiechem, chociaż nie mogła sama siebie widzieć. Ale rzeczywiście musiałaby przyznać, że świński ryjek w połączeniu z piegami mógł wyglądać osobliwie. Często jednak lubiła metamorfować się przy lustrze w ramach ćwiczeń. Tak poza tym lubiła jednak swój naturalny wygląd: niski wzrost i drobną sylwetkę, zielone oczy, rude włosy i bladą skórę usianą piegami, szczególnie na nosie i kościach policzkowych.
- Całkiem możliwe. W Hogwarcie często musiałam zabawiać kolegów przemianami przy stole – powiedziała, wspominając te czasy. Jej przemiany często stanowiły lubianą rozrywkę podczas posiłków czy przesiadywania w pokoju wspólnym. I choć Lyra często lubiła chodzić swoimi drogami i nie miała zbyt wysokich potrzeb towarzyskich, z reguły chętnie ulegała prośbom kolegów i metamorfowała się. Niektóre koleżanki natomiast często zazdrościły jej tego daru.
- Nie – powiedziała. – Wchodzą w grę tylko ludzkie warianty przemian.
Nie gniewała się o pytanie o choroby. Rozumiała, że pewnie go to ciekawiło, zwłaszcza że wśród czarodziejów, szczególnie tych czystej krwi, takie przypadki były dosyć powszechne. Klątwa natomiast była po prostu bardzo pechowym wypadkiem, który mógł się przydarzyć każdemu.
- Brat zawsze opowiadał mi fantastyczne rzeczy o aurorstwie i będąc młodsza, nie chciałam zauważać tych złych stron, byłam w niego wpatrzona jak w obraz i chciałam pójść w jego ślady – powiedziała. – Ale teraz czasami obawiam się... że mogłabym się okazać zbyt wrażliwa. Nie jestem tak dzielna, jak Garrett, ale nadal bardzo go za to podziwiam.
Westchnęła. Zresztą, naiwne młodzieńcze marzenia nie zawsze musiały wyjść na dobre. Pewnie gdyby poszła na kurs i została z niego wyrzucona, przeżywałaby to wszystko jeszcze bardziej i miałaby poczucie, że zawiodła siebie i brata. Ale nie wie i się nie dowie, jak by to wyglądało.
Mężczyzna na chwilę wyszedł. Lyra cierpliwie zaczekała przy stoliku, po chwili przyniesiono jej herbatę, którą dla niej zamówił. Po chwili wrócił, wnosząc za sobą dziwny zapach. Lyra leciutko zmarszczyła nakrapiany nosek.
- Myślę, że tak stopniowo, nie na raz... dałoby się – odpowiedziała po chwili namysłu, choć wzdrygnęła się na samą myśl, jak cholernie musiałoby boleć rozciągnięcie się o pół metra. – Ale aż tyle nie próbowałam, nie potrzebowałam tego.
Upiła łyczek herbaty. Lody były już wspomnieniem, ale herbata także okazała się bardzo dobra.
- Jeśli uważasz, że to konieczne, to dobrze. Zgadzam się – powiedziała, gdy wspomniał o testach. Cóż, miała nadzieję, że nie będą bolały. Zastanawiała się, na czym mogłyby polegać, w końcu nigdy nie uczestniczyła w czymś takim.
- Nie, raczej nic takiego nie zauważam. Choć oczywiście mogę sprawić, żeby były gęstsze lub rzadsze – odpowiedziała.
Chwyciła pojedynczy kosmyk, bawiąc się nim od niechcenia.
- Jeśli chodzi o zaklęcie... Przez pierwsze tygodnie nie metamorfowałam się. Byłam... w zbyt wielkim szoku po tym wszystkim i straciłam kontrolę nad zmianami. Później jednak, kiedy najgorsze minęło, znowu zaczęłam się zmieniać.
Pierwsze tygodnie po oberwaniu klątwą były najgorsze. Lyra sporo czasu spędziła w zaczarowanym śnie, w który celowo ją wprowadzono, a i później było trudno, bo bardzo cierpiała i trudno było jej się skupić na czymkolwiek innym. Większość czasu leżała, wpatrując się w ścianę i sufit i starając się myśleć o czymkolwiek, byle nie o bólu i zawiedzionych nadziejach.
O tak, ta metamorfoza była dosyć zabawna. Nawet sama Lyra parsknęła śmiechem, chociaż nie mogła sama siebie widzieć. Ale rzeczywiście musiałaby przyznać, że świński ryjek w połączeniu z piegami mógł wyglądać osobliwie. Często jednak lubiła metamorfować się przy lustrze w ramach ćwiczeń. Tak poza tym lubiła jednak swój naturalny wygląd: niski wzrost i drobną sylwetkę, zielone oczy, rude włosy i bladą skórę usianą piegami, szczególnie na nosie i kościach policzkowych.
- Całkiem możliwe. W Hogwarcie często musiałam zabawiać kolegów przemianami przy stole – powiedziała, wspominając te czasy. Jej przemiany często stanowiły lubianą rozrywkę podczas posiłków czy przesiadywania w pokoju wspólnym. I choć Lyra często lubiła chodzić swoimi drogami i nie miała zbyt wysokich potrzeb towarzyskich, z reguły chętnie ulegała prośbom kolegów i metamorfowała się. Niektóre koleżanki natomiast często zazdrościły jej tego daru.
- Nie – powiedziała. – Wchodzą w grę tylko ludzkie warianty przemian.
Nie gniewała się o pytanie o choroby. Rozumiała, że pewnie go to ciekawiło, zwłaszcza że wśród czarodziejów, szczególnie tych czystej krwi, takie przypadki były dosyć powszechne. Klątwa natomiast była po prostu bardzo pechowym wypadkiem, który mógł się przydarzyć każdemu.
- Brat zawsze opowiadał mi fantastyczne rzeczy o aurorstwie i będąc młodsza, nie chciałam zauważać tych złych stron, byłam w niego wpatrzona jak w obraz i chciałam pójść w jego ślady – powiedziała. – Ale teraz czasami obawiam się... że mogłabym się okazać zbyt wrażliwa. Nie jestem tak dzielna, jak Garrett, ale nadal bardzo go za to podziwiam.
Westchnęła. Zresztą, naiwne młodzieńcze marzenia nie zawsze musiały wyjść na dobre. Pewnie gdyby poszła na kurs i została z niego wyrzucona, przeżywałaby to wszystko jeszcze bardziej i miałaby poczucie, że zawiodła siebie i brata. Ale nie wie i się nie dowie, jak by to wyglądało.
Mężczyzna na chwilę wyszedł. Lyra cierpliwie zaczekała przy stoliku, po chwili przyniesiono jej herbatę, którą dla niej zamówił. Po chwili wrócił, wnosząc za sobą dziwny zapach. Lyra leciutko zmarszczyła nakrapiany nosek.
- Myślę, że tak stopniowo, nie na raz... dałoby się – odpowiedziała po chwili namysłu, choć wzdrygnęła się na samą myśl, jak cholernie musiałoby boleć rozciągnięcie się o pół metra. – Ale aż tyle nie próbowałam, nie potrzebowałam tego.
Upiła łyczek herbaty. Lody były już wspomnieniem, ale herbata także okazała się bardzo dobra.
- Jeśli uważasz, że to konieczne, to dobrze. Zgadzam się – powiedziała, gdy wspomniał o testach. Cóż, miała nadzieję, że nie będą bolały. Zastanawiała się, na czym mogłyby polegać, w końcu nigdy nie uczestniczyła w czymś takim.
- Nie, raczej nic takiego nie zauważam. Choć oczywiście mogę sprawić, żeby były gęstsze lub rzadsze – odpowiedziała.
Chwyciła pojedynczy kosmyk, bawiąc się nim od niechcenia.
- Jeśli chodzi o zaklęcie... Przez pierwsze tygodnie nie metamorfowałam się. Byłam... w zbyt wielkim szoku po tym wszystkim i straciłam kontrolę nad zmianami. Później jednak, kiedy najgorsze minęło, znowu zaczęłam się zmieniać.
Pierwsze tygodnie po oberwaniu klątwą były najgorsze. Lyra sporo czasu spędziła w zaczarowanym śnie, w który celowo ją wprowadzono, a i później było trudno, bo bardzo cierpiała i trudno było jej się skupić na czymkolwiek innym. Większość czasu leżała, wpatrując się w ścianę i sufit i starając się myśleć o czymkolwiek, byle nie o bólu i zawiedzionych nadziejach.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Hereward nie podzielał tego zafascynowania pracą aurora. Co roku przynajmniej połowa uczniów Hogwartu pragnęła zostać jednym z walczących z czarnoksiężnikami bohaterów. Niezważając na trud, jaki trzeba podjąć, na lata ciężkiego treningu i nauki, na niebezpieczeństwo towarzyszące wykonywanemu zawodowi. A na to, że dwie trzecie z nich z pewnością nie dostanie się nawet na kurs lub odpadnie z niego po pierwszych miesiącach. To była ciężka droga usiana wyrzeczeniami i przeszkodami, które zdają się być nie do pokonania. Barty uległ tej modzie raz, na szczęście zaliczył się do tych, który pożegnali się z karierą aurora już na etapie testów. Teraz cieszył się, że tak jego życie się potoczyło. Gdyby go przyjęli pewnie byłby obecnie zgorzkniałym, niezadowolonym z życia pogromcą czarnoksiężników albo zaledwie marmurowym nagrobkiem. Znalazł drogę dużo lepszą, dużo ciekawszą. Choć mniej niebezpieczną i pewnie nie tak ekscytującą. Ale to mu odpowiadało. Nie tęsknił za wielkimi wrażeniami rozpalającymi jego serce w skrajnych uczuciach. Niezbędną do życia adrenalinę serwował Hogwart, w dawce idealnej. Choć może ostatnio nieco zawyżonej. Pomyślał o Horacym, o stypie, która nie tak dawno się odbyła. Takich przeżyć wolałby sobie oszczędzić. Kolejna osoba, z którą się zaprzyjaźnił nie żyła. Wszystkie mroczne historie z jego życia powracały i bombardowały go smutkiem, żalem i cierpieniem. Nie chciał więcej płakać, czuć tej przytłaczającej beznadziei. Ale za każdym razem, kiedy myślał, że wreszcie się jej pozbył działo się coś takiego. Wszystko wracało.
Nie. Dość. Nie czas o tym myśleć, nie miejsce na to. Nie przy młodej, radosnej dziewczynie. Nie będzie jej obarczał swoimi smutkami. Uda się na coś mocniejszego z jej bratem, to pomoże. Tak, to zdecydowanie lepiej mu zrobi.
Odchrząknął wyrywając się z zamyślenia. Jego ręka, mimo braku współpracy z mózgiem, pokrywała kartkę notatkami.
- Dziękuję. Nie chciałbym ci zrobić krzywdy, a dużo bezpieczniej poczuję się mając wykwalifikowanego uzdrowiciela pod ręką.
Naprawdę bał się, że mógłby jej coś zrobić. Nie tak dawno przecież przeżyła szereg bardzo nieprzyjemnych rozczarowań. Hereward nie zniósłby myśli, że dołożył jeszcze jedną cegiełkę do budowy ściany odgradzającej ją od marzeń.
- Ciekawe, skąd w takim razie bierzesz budulec niezbędny do wydłużenia włosów. To naprawdę niesamowite, jeśli twoje ciało potrafi tak kontrolować magię. Prześcigamy się w wymyślaniu zaklęć, które wydłużają bądź skracają włosy, a ty... Ty to robisz ot tak, równie naturalna rzecz jak chodzenie. Niezwykłe, naprawdę niezwykłe.
Skoro zaklęcie jej nie zaszkodziło, to bardzo dobrze. Inaczej testy, którym by ją poddał nie miałby żadnego znaczenia. Zdeformowane przez urok zdolności Lyry nie mogłyby zostać podstawą jego badań. Niewspółmierność. To jedno słowo przekreśliłoby całą jego pracę.
- Czyli to, że negatywne emocje potrafią odebrać zdolności metamorfomagii to nie jest kolejna bajka? Tak jak z patronusem? A czy zdolności mogą się jakoś zmienić albo ograniczyć, analogicznie do tego zaklęcia? Na przykład, nie będziesz mogła mieć czarnych włosów albo zielonych oczu?
Nie. Dość. Nie czas o tym myśleć, nie miejsce na to. Nie przy młodej, radosnej dziewczynie. Nie będzie jej obarczał swoimi smutkami. Uda się na coś mocniejszego z jej bratem, to pomoże. Tak, to zdecydowanie lepiej mu zrobi.
Odchrząknął wyrywając się z zamyślenia. Jego ręka, mimo braku współpracy z mózgiem, pokrywała kartkę notatkami.
- Dziękuję. Nie chciałbym ci zrobić krzywdy, a dużo bezpieczniej poczuję się mając wykwalifikowanego uzdrowiciela pod ręką.
Naprawdę bał się, że mógłby jej coś zrobić. Nie tak dawno przecież przeżyła szereg bardzo nieprzyjemnych rozczarowań. Hereward nie zniósłby myśli, że dołożył jeszcze jedną cegiełkę do budowy ściany odgradzającej ją od marzeń.
- Ciekawe, skąd w takim razie bierzesz budulec niezbędny do wydłużenia włosów. To naprawdę niesamowite, jeśli twoje ciało potrafi tak kontrolować magię. Prześcigamy się w wymyślaniu zaklęć, które wydłużają bądź skracają włosy, a ty... Ty to robisz ot tak, równie naturalna rzecz jak chodzenie. Niezwykłe, naprawdę niezwykłe.
Skoro zaklęcie jej nie zaszkodziło, to bardzo dobrze. Inaczej testy, którym by ją poddał nie miałby żadnego znaczenia. Zdeformowane przez urok zdolności Lyry nie mogłyby zostać podstawą jego badań. Niewspółmierność. To jedno słowo przekreśliłoby całą jego pracę.
- Czyli to, że negatywne emocje potrafią odebrać zdolności metamorfomagii to nie jest kolejna bajka? Tak jak z patronusem? A czy zdolności mogą się jakoś zmienić albo ograniczyć, analogicznie do tego zaklęcia? Na przykład, nie będziesz mogła mieć czarnych włosów albo zielonych oczu?
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Z bardziej realistycznego punktu rzeczywiście tak było. Ale większość nastolatków na etapie Hogwartu, z Lyrą włącznie, nie pojmowała jeszcze powagi sytuacji i łudziła się pięknymi marzeniami o czynieniu dobra, walce ze złem i pracy pełnej wrażeń. Kiedy jednak pomieszkała trochę z Garrettem i widziała, jak wracał po pracy, zaczęła sobie uświadamiać, że to wcale nie jest takie piękne i cudowne. Że aurorstwo to także mnóstwo stresu i mniej przyjemnych zadań, którym mogłaby nie podołać, i pewnie faktycznie wyleciałaby z kursu. Czy chciała, czy nie, nie była taka, jak jej brat. I za jakiś czas może będzie wdzięczna losowi, że jednak jest artystką, bo to przecież dużo bezpieczniejsza praca, nawet jeśli niezbyt stabilna, jeśli chodzi o zarobki.
Praca w Hogwarcie mogła rzeczywiście być bardzo ciekawa dla kogoś, kto miał cierpliwość do nauczania i wystarczającą siłę przebicia, żeby faktycznie kogoś czegoś nauczyć. Bo tak nieśmiała osóbka jak Lyra pewnie miałaby z tym problem, choć Hogwart oczywiście lubiła i już zaczynała trochę za nim tęsknić.
- Mhm... To dobrze. Mam nadzieję, że dam sobie z tym radę – powiedziała, sącząc swoją herbatę. Nieco się wystraszyła tej wzmianki o zrobieniu krzywdy. Co takiego miał zamiar z nią robić? Nie dała jednak po sobie poznać tego chwilowego lęku i przywołała na twarz lekki, ufny uśmiech.
- Szczerze to... nie mam pojęcia. Nigdy tak się nad tym nie zastanawiałam, po prostu to robiłam. Ot tak, kiedy tego chciałam, choć oczywiście najpierw musiałam się nauczyć, jak zmienić dokładnie to, co chcę zmienić – powiedziała. Teraz, gdy już to w miarę opanowała, dla niej metamorfozy były czymś całkowicie oczywistym, nie zastanawiała się nad nimi aż tak bardzo szczegółowo. Po prostu... magia. Równie dobrze można by się zastanawiać, jakim cudem animag potrafi przemienić się w zwierzę, co też z pewnością było niesamowite i może nawet trudniejsze do wyjaśnienia niż umiejętność skrócenia lub wydłużenia włosów.
- Niestety tak jest. W każdym razie... Ja tak miałam. Tylko na kilka tygodni, ale byłam w takim stanie, że nie potrafiłam się normalnie metamorfować – powiedziała z żalem. – Bałam się, że straciłam tę zdolność, ale na szczęście później do mnie wróciła.
Strata metamorfomagii niewątpliwie byłaby dla Lyry bardzo przykrym ciosem, bo lubiła tę zdolność i cieszyła się, że otrzymała tak wyjątkowy talent. Na szczęście jednak jej nie utraciła. Z tego, co czytała o metamorfomagii w książkach, wynikało że w przypadku silnych wstrząsów emocjonalnych możliwe były krótsze bądź dłuższe okresy wyłączenia się zdolności.
- Właściwie nie wiem, czy to miało coś wspólnego z samą klątwą jako taką, czy po prostu ze stresem i ogólnie kiepskim stanem, jaki to zaklęcie spowodowało – dodała po chwili, upijając kolejny łyk herbaty. Raczej obstawiała to drugie, czyli swój kiepski stan, stres i reakcję emocjonalną na te doświadczenia, tak trudne dla młodej, dopiero wkraczającej w życie nastolatki. To, co czytała, też wydawało się przemawiać za tym rozwiązaniem.
Praca w Hogwarcie mogła rzeczywiście być bardzo ciekawa dla kogoś, kto miał cierpliwość do nauczania i wystarczającą siłę przebicia, żeby faktycznie kogoś czegoś nauczyć. Bo tak nieśmiała osóbka jak Lyra pewnie miałaby z tym problem, choć Hogwart oczywiście lubiła i już zaczynała trochę za nim tęsknić.
- Mhm... To dobrze. Mam nadzieję, że dam sobie z tym radę – powiedziała, sącząc swoją herbatę. Nieco się wystraszyła tej wzmianki o zrobieniu krzywdy. Co takiego miał zamiar z nią robić? Nie dała jednak po sobie poznać tego chwilowego lęku i przywołała na twarz lekki, ufny uśmiech.
- Szczerze to... nie mam pojęcia. Nigdy tak się nad tym nie zastanawiałam, po prostu to robiłam. Ot tak, kiedy tego chciałam, choć oczywiście najpierw musiałam się nauczyć, jak zmienić dokładnie to, co chcę zmienić – powiedziała. Teraz, gdy już to w miarę opanowała, dla niej metamorfozy były czymś całkowicie oczywistym, nie zastanawiała się nad nimi aż tak bardzo szczegółowo. Po prostu... magia. Równie dobrze można by się zastanawiać, jakim cudem animag potrafi przemienić się w zwierzę, co też z pewnością było niesamowite i może nawet trudniejsze do wyjaśnienia niż umiejętność skrócenia lub wydłużenia włosów.
- Niestety tak jest. W każdym razie... Ja tak miałam. Tylko na kilka tygodni, ale byłam w takim stanie, że nie potrafiłam się normalnie metamorfować – powiedziała z żalem. – Bałam się, że straciłam tę zdolność, ale na szczęście później do mnie wróciła.
Strata metamorfomagii niewątpliwie byłaby dla Lyry bardzo przykrym ciosem, bo lubiła tę zdolność i cieszyła się, że otrzymała tak wyjątkowy talent. Na szczęście jednak jej nie utraciła. Z tego, co czytała o metamorfomagii w książkach, wynikało że w przypadku silnych wstrząsów emocjonalnych możliwe były krótsze bądź dłuższe okresy wyłączenia się zdolności.
- Właściwie nie wiem, czy to miało coś wspólnego z samą klątwą jako taką, czy po prostu ze stresem i ogólnie kiepskim stanem, jaki to zaklęcie spowodowało – dodała po chwili, upijając kolejny łyk herbaty. Raczej obstawiała to drugie, czyli swój kiepski stan, stres i reakcję emocjonalną na te doświadczenia, tak trudne dla młodej, dopiero wkraczającej w życie nastolatki. To, co czytała, też wydawało się przemawiać za tym rozwiązaniem.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Doskonale.zdawał sobie sprawę, że nie każdy się nadaje.do bycia nauczycielem. Niewielu również tego chce. I dobrze. Tak samo nie ma wielu osób, które pragnęłyby pracowania jako prawnik, gajowy, barman czy sprzedawca. I pewnie jest też wielu ludzi, którym wykonywana praca zupełnie nie przypada do gustu. Herewardowi szkoda było takich ludzi. On odnalazł się na stanowisku profesora przekazując uczniom wiedzę o transmutacji. I życzył każdemu, żeby znalazł coś, co będzie mu dawać satysfakcję. Miał szczerą nadzieję, że Lyra odszuka coś, co wypełni lukę po niespełnionym marzeniu o zostaniu aurorem. Musiał przyznać, że zdolności, o których mu mówiła z pewnością by się jej przydały. Metamorfomagia otwierała niezwykłe możliwości. Dziewczyna co rusz na jego oczach zmieniała swój wygląd. Gdyby chciał ją naśladować musiałby użyć przynajmniej czterech różnych zaklęć, a osiągnięcie niektórych efektów zdawało mu się niewykonalne bez drobnej pomocy eliksirów.
- Mogę cię prosić o kilka włosów? Chciałbym je zbadać, sprawdzić czy może różnią się jakoś od zwykłych . Nie martw, się nie planuję żadnych eliksirów wielosokowych,. Choć jeśli się zgodzisz chciałbym też kiedyś zrobić jakieś testy z tym związane. Najlepiej jakby te włosy były po różnych przemianach. I kilka naturalnych.
Właśnie zaczął się zastanawiać, w kogo by się zmienił gdyby Lyra przybrała wygląd czarnookiej szatynki bez piegów, nieco grubej i niziutkiej. Przypuszczał, że dalej zostałby rudowłosą dziewczyną siedzącą na przeciwko. Ale nie miał pewności. Nie miał badań, a dla nauki jego przypuszczenia nie miały żadnego znaczenia. Co innego badania, te potrafią zmieniać świat.
Kolejną kwestią był brak znajomych alchemików. Kiedyś poprosiłby Horacego. Ale teraz... Teraz musiał znaleźć godne zastępstwo, co nie będzie łatwe. Najlepiej poszukać kogoś w Mungu. Ech, szkoda, że nie pomyślał o tym nieco wcześniej. Mógłby wykorzystać swój pobyt w szpitalu dużo lepiej niż na leżeniu w łóżku i zastanawianiu się, co zrobił źle podczas tej przeklętej stypy. Wyszło, że po prostu nie powinien się tam w ogóle pojawiać. Miał tylko nadzieję, że awersja do winogron okaże się tymczasowa.
/mała zmiana czasowa z mojej strony, przepraszam//tak późno, bo poprawki, postaram się poprawić!
- Mogę cię prosić o kilka włosów? Chciałbym je zbadać, sprawdzić czy może różnią się jakoś od zwykłych . Nie martw, się nie planuję żadnych eliksirów wielosokowych,. Choć jeśli się zgodzisz chciałbym też kiedyś zrobić jakieś testy z tym związane. Najlepiej jakby te włosy były po różnych przemianach. I kilka naturalnych.
Właśnie zaczął się zastanawiać, w kogo by się zmienił gdyby Lyra przybrała wygląd czarnookiej szatynki bez piegów, nieco grubej i niziutkiej. Przypuszczał, że dalej zostałby rudowłosą dziewczyną siedzącą na przeciwko. Ale nie miał pewności. Nie miał badań, a dla nauki jego przypuszczenia nie miały żadnego znaczenia. Co innego badania, te potrafią zmieniać świat.
Kolejną kwestią był brak znajomych alchemików. Kiedyś poprosiłby Horacego. Ale teraz... Teraz musiał znaleźć godne zastępstwo, co nie będzie łatwe. Najlepiej poszukać kogoś w Mungu. Ech, szkoda, że nie pomyślał o tym nieco wcześniej. Mógłby wykorzystać swój pobyt w szpitalu dużo lepiej niż na leżeniu w łóżku i zastanawianiu się, co zrobił źle podczas tej przeklętej stypy. Wyszło, że po prostu nie powinien się tam w ogóle pojawiać. Miał tylko nadzieję, że awersja do winogron okaże się tymczasowa.
/mała zmiana czasowa z mojej strony, przepraszam//tak późno, bo poprawki, postaram się poprawić!
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wnętrze lodziarni
Szybka odpowiedź