The Palladium
W teatrze występują gwiazdy najwyższego formatu, stałym gościem jest tutaj piękna Belle, niezwykle często goszczą artyści ze Stanów Zjednoczonych. Główna scena otoczona jest doprawdy imponującą widownią dodatkową upstrzoną wygodnymi kilkuosobowymi lożami balkonowymi.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:17, w całości zmieniany 3 razy
Przedstawienie dobiegało końca, chociaż Morgoth nie miał pojęcia o czym było. Lady Abbott coś mówiła podekscytowana, ale zignorował ją, odpowiadając jednym słowem. Nie mógł się już skupić a niczym. Za bardzo się skupił na niej i dziwnym uczuciu, że gdyby mógł, przytuliłby ją i wymazał tym złe wspomnienia. Wstawał, gdy jeszcze raz skrzyżował się z nią spojrzeniami. Kiwnęła mu głową, on jednak nie mógł tego zrobić. Poprawił guzik marynarki i wyszedł z loży, nie wiedząc co chciał zrobić. Widząc ją, odezwały się nie dość, że uczucia, ale również wspomnienia. Wiedział, że nie powinien, ale chciał znowu ją poczuć. Jak wtedy po akcji na wyspie, po pozbyciu się Oktawiana. Nawet nie zauważył, gdy znalazł się na dolnym piętrze, a widzowie rozchodzili się wolno do domów. W tłumie zobaczył znajomą sylwetkę. Jego nogi kazały mu za nią iść, chociaż umysł krzyczał, by się odwrócił czym prędzej. Nie posłuchał. Morgoth po prostu szedł śladem Selwyn, aż nie zniknęła za tylnymi drzwiami wychodzącymi na balkon. Wychodząc na dwór, poczuł zimne nocne powietrze i wiatr wiejący na tej wysokości. Zatrzymał się na chwilę, by odszukać ją spojrzeniem. Stała kawałek dalej, patrząc w dół. Stał tak, nie wiedząc, co zrobić.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 08.10.16 12:21, w całości zmieniany 1 raz
- Nie powinnaś była z nim przychodzić - odpowiedział zimno.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
- Powinnaś lepiej rozgraniczać co jest moją, a co twoją sprawą - odpowiedział, przejeżdżając po chwili dłonią po włosach. Podkurczył ramiona, chcąc uchronić się przed zimnym powietrzem, które wiało na tej wysokości o wiele mocniej niż w niższych partiach. Pewnie chciała, pragnęła, żeby ją zostawił, ale nigdy by sobie nie wybaczył niewykorzystanej okazji. Może i przestał już patrzeć na innych, ale dalej zależało mu na tym w jaki sposób patrzyła na niego. Był naiwny, ale nie mógł przestać czuć. Bardzo chciałby, żeby ktoś mu w tym pomógł. Wiedział jedynie że zapomnienie pomogłoby mu w pozbyciu się emocji towarzyszących z widokiem jej osoby. - To stale mnie dręczy - zaczął, wbijając dłonie w kieszenie marynarki. Nie oderwał od niej spojrzenia. Nie mógł. Już nie. - Twoje słowa, które rzuciłaś wtedy na wybrzeżu. Nigdy cię nie okłamałem. Nigdy tobą nie manipulowałem. Po prostu zacząłem kochać, a ty postanowiłaś to wszystko odrzucić, nie chcąc nawet usłyszeć co mam do powiedzenia. Powiedz jeszcze raz, patrząc mi prosto w oczy, że to nie moja sprawa.
Podszedł jeszcze bliżej, ale teraz zatrzymał się dosłownie pięć kroków przed nią. Czekał na odpowiedź.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Selwyn dnia 26.03.19 22:33, w całości zmieniany 1 raz
- Widzę, że sama już podjęłaś decyzję, więc cokolwiek co bym powiedział wtedy i teraz nie zmieni twojego podejścia. Po co więc zadajesz mi te pytania, jeśli nie dla własnej satysfakcji i ciągłego utwierdzania się w swoim zdaniu? - spytał okrutnie prawdziwie. - Zarzucasz mi satysfakcję, a sama musisz wiele czerpać z tego, że nie pozwalasz mi się wytłumaczyć. Tchórzysz, Lucindo. Zamiast stanąć twarzą w twarz z tym, że życie nie polega jedynie na dobrych zakończeniach. Bałaś się tego, co się działo i teraz też boisz się przyznać, że to znaczyło coś więcej. Nie osądzaj rzeczy dopóki nie wiesz, co jest w środku.
Urwał, patrząc na nią uważnie, wsłuchując się w każde najmniejsze słowo, które dochodziło z jej ust. Składał je w jedną całość, wiedząc, że odpowiedź nigdy jej nie zadowoli. Ale i tak już nie potrafiła patrzeć na niego inaczej, a on nigdy nie kłamał.
- Nie myślałem wtedy o tobie - odparł chłodno, wiedząc, że taka była prawda. W tamtym momencie nic nie istniało. Był jedynie on i czarnoksiężnik. Nikt więcej. Nie rozumiała, że albo on albo tamten człowiek?- Zabiłem go, gdy on próbował zrobić to samo ze mną. Rozumiem, że według ciebie powinien być martwy. Chociaż patrząc na ciebie i słuchając co mówisz już jestem.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Selwyn dnia 26.03.19 22:36, w całości zmieniany 1 raz
- Tak - odparł jedynie na jej wypowiedź. - Nie znam cię. I jak mogłem kiedykolwiek uważać, że jest inaczej - powiedział retorycznie, a każde słowo było przesiąknięte ironią. Cała ich znajomość była jedną wielką ironią. Nie chciał jej tego robić, ale nie potrafił inaczej się zachować. Nie potrafił i... Nie chciał. Gdyby jednak mógł, podszedłby i po prostu przeprosił, ale nie pozwalał sobie na to. - Dlatego nie mam pretensji o to, że mnie osądzasz - dodał. - Masz rację. Jesteś tutaj ofiarą. Mojej głupoty i naiwności. Wydawało mi się, że mogę coś poczuć do kogoś z zewnątrz. Myliłem się. Nigdy nie powinienem był mówić ci, co czuję. Nigdy nie powinien cię poznawać, Lucindo Selwyn. Oszczędziłbym ci i sobie cierpień związanych z naszą znajomością. Twoich i moich snów.
Wyprostował się, czując, że schylił się lekko.
- Nie szukałem innego wyjścia, bo tego nie chciałem - odpowiedział twardo. - A ty myślisz, że tego nie żałuję? Owszem. Nie żałuję jego śmierci, ale żałuję tego, co za tym szło. Bo co noc go zabijam i co noc cię tracę. - Chciał ją złapać za ramiona, ale się powstrzymał. Nie miał zamiaru jej dotykać, wiedząc, że zapewne zobaczyłby jak wzdryga się z obrzydzeniem, a nie zamierzał tego widzieć. Wbił w nią spojrzenie. - Nie znasz mnie, lady Selwyn. Nigdy nie znałaś - odparł głosem przypominającym dochodzący zza grobu. - Rozumiem. Potrzebowałaś kogoś, żeby zapomnieć o dawnym życiu i trafiłem ci się ja. Idealny człowiek w idealnym momencie z idealnym problemem. Nie winię cię. Winię siebie, że tego nie widziałem. Teraz jest już za późno. Za późno na wszystko.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Chciałaby mu powiedzieć jak bardzo się myli w jej osądzie, ale tak naprawdę co miało to zmienić? Oboje w tym momencie mieli zdanie na temat drugiej osoby i tak już miało to wyglądać. Co miały znaczyć jej słowa… to wszystko. Puste i bezsensowne. Nigdy nie powinienem cię poznawać, Lucindo Selwyn. Jej by takie słowa nie przeszły przez gardło. Choć w każdej chwili zmuszała się by tak o nim myśleć to nie mogłaby. Bo to w tym momencie byłoby nieszczere. Tak jak wtedy na wybrzeżu. Chociaż przez niego cierpiała to i tak przeraziła się rzucając przypadkowo zaklęcie. Chciała podejść, zapytać czy wszystko w porządku, bo ona już taka była. Już zawsze miała widzieć w nim choć trochę tego co było. Wspomnienia ich znajomości miały ją dręczyć. Pokiwała głową. Chciała już stąd wyjść. Czuła, że nie zniesie więcej słów. Nie chciała tego spotkania. Nie chciała chociaż nawet w jej najśmielszych oczekiwaniach nie było to aż tak bolesne. Nie była ofiarą. Ale przecież nie mógł o tym wiedzieć. Nie znał jej naiwności, jej upartego szczęścia do szukania w ludziach dobrej strony. - Widocznie oboje mieliśmy zbyt śmiałe obrazy nas samych, lordzie Yaxley. - powiedziała uciekając wzrokiem. Czuła, że jeszcze jedno spojrzenie tych zimnych oczu, a już nigdy nie znajdzie ciepła w jego oczach. - Żałujesz mnie… tylko nie rozumiem czemu nie żałujesz siebie. - odparła. Nie zdawał sobie sprawy z tego co stracił bezpowrotnie zabijając czarnoksiężnika w latarni. Naprawdę chciała już iść. Nic nie mówić. Zapomnieć o tym spotkaniu. Zapomnieć o tym całym dniu. Tylko, że kolejne jego słowa były ciosem, którego nie mogła zignorować. - Naprawdę tak myślisz? Naprawdę myślisz, że przez ten cały czas myślałam o sobie? - powiedziała znowu przenosząc na niego wzrok. - Owszem robiłam to także dla siebie. To działało. Ty i ja. Byłam wdzięczna losowi, że w takim czasie obdarzył mnie wspaniałym przyjacielem. Nie sytuacją, nie problemem. Przyjacielem. - powiedziała twardo, a wtedy drzwi na balkon się otworzyły. Cisza ich dwóch głosów została przerwana falą rozmów dochodzących z wewnątrz teatru. Zdezorientowany mężczyzna wchodząc na balkon usłyszał tylko ostatnie słowa ich rozmowy. Podszedł do kobiety spoglądając to na nią to na Morgo. - Luci? Co tutaj się dzieje? Wszystko w porządku? - zapytał przyjaciel przysuwając się w stronę kobiety chcąc dotknąć jej ramienia. Blondynka nie drgnęła.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Selwyn dnia 26.03.19 22:42, w całości zmieniany 2 razy
- Widocznie ma panienka rację, lady Selwyn - wycedził, nie patrząc na nią. Wpatrywał się w panoramę Londynu i kolejny raz miał powód, by nienawidzić tego miasta z całego serca. Ponownie, aż do końca swoich dni. Odwrócił głowę, gdy znowu się odezwała. Nie mógł jednak wytrzymać i spojrzał na nią. - Nigdy nie będę żałował swoich wyborów. Taki jestem. - Niech to się już skończy! Nie chciał już tego słuchać! Nie, gdy mówiła to wszystko. Gdy padło ostatnie zdanie, podniósł ponownie na nią spojrzenie, chociaż błysnęło coś w nim. Coś podobnego do iskry nadziei, ale zaraz zgasła. I nie tylko z powodu nadejścia mężczyzny, a dlatego że to już była przeszłość i nic nie mogło jej naprawić. Gdyby miał inny charakter odpowiedziałby jej tymi samymi słowami co ona. Co zaczęłaś kochać? Zamiast tego wpatrywał się jeszcze chwilę w jej twarz i dopiero wtedy przeniósł uwagę na towarzysza kobiety.
- Zjawił się pan w odpowiednim momencie, by wyratować damę - powiedział spokojnym głosem, chociaż gorycz była wyczuwalna w każdym słowie. - Żegnam, lady Selwyn. Sir - dodał obojętnie, wycofując się do wyjścia. Nie miał już tu czego szukać. Zanim zniknął w tłumie widzów wracających do domów, zatrzymał się w półotwartych drzwiach balkonowych i spojrzał na nią. Jednak nie tym zimnym spojrzeniem. Patrzył na nią przez ułamek sekundy tak jak wtedy, gdy znajdowali się przed jej domem. Tęsknił za nią i pozwolił sobie na koniec na to, by przejęło to nad nim kontrolę.
- Nigdy nie będę tym, kim chciałabyś, żebym był. Już nie - rzucił i wyszedł, nie odwracając się.
|zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 16.11.16 21:08, w całości zmieniany 2 razy
z.t
Ciepłe powietrze w przestrzennej sali teatru niosło ze sobą przyjemną woń…talentu. Lady Cedrina Rosier bezbłędnie potrafiła dostrzec go wśród nowicjatu, który od czasu do czasu wysyłał prośbę o ocenę wybrańców starających się o miejsce wśród gwiazd. A takich nie było wiele, częściej upadali, nim rozjaśniali na dobre.
Ale dziś Cedrina dostrzegła prawdziwą perłę – młodziutką śpiewaczkę urzekającą skalą głosu i bezbłędną klasyfikacją tonów. Niedoskonałości, które dotarły do uszu lady Rosier, mogły zostać wyeliminowane. Wystarczyło popracować nad opanowaniem głosu, który ścierał się przy najwyższych partiach. I dlatego zgodziła się zaczekać na dziewczynę, która godzinę temu zakończyła próbę głosu u dość... przeciętnego nauczyciela. Ciche kroki, które usłyszała za sobą – musiały należeć do oczekiwanej wili. Zanim jednak zdążyła ocenić przybyłą… bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zapadła całkowita ciemność.
Odette trafiła na prawdziwą okazję. Niecodziennie tak znamienita persona jak Lady Cedrina Rosier udzielała osobistego spotkania, które dawało szansę młodziutkiej śpiewaczce na wzbogacenie swego talentu cennymi radami. Wędrowała pośpiesznie korytarzem teatralnych przejść, by na czas dotrzeć na miejsce. Nie mogła pozwolić czekać matronie, a spóźnienie byłby obelgą wobec niezwykłej kobiety. Musiała pozbyć się jakichkolwiek obaw. Z cichym skrzypnięciem otworzyła wejście do sali, z oddali dostrzegając samotną sylwetkę, siedzącą w pierwszym rzędzie – tuż przy scenie. I nim otworzyła usta, by wystosować odpowiednie słowa powitania, zgasły wszelkie światła, pogrążając widoczność w całkowitym mroku. I tylko niewyraźny tupot w oddali mógł świadczyć, że nie był to zwyczajny przypadek.
Cóż się stało? Czy obie kobiety dotrą do źródła nagłej ciemności? Czy sytuacja znajdzie swój właściwy finał? Kto (lub co) chciał przeszkodzić w spotkaniu dwóch kobiet?
Datę spotkania możecie założyć sami. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Dziś. To ma być dziś. Nie jutro, nie pojutrze, nie za miesiąc lub rok. Pragnę uznania właśnie dziś. Mężczyzna coś kręci głową wystukując archaiczne nuty na wiekowym fortepianie, kręci głową, każe zmieniać wszystko. A najlepiej, bym wróciła nauczona sama, prawda? Wywracam oczami, zakładam ręce na piersi, wzdycham ciężko. Jest mi coraz ciężej. Wreszcie odgarniam złote pukle w tył, a mnie dobiega informacja, że to właśnie d z i ś.
Moja niesamowita szansa. W Palladium jest lady Rosier! Merlinie słodki, piszczę z radości jakbym była nastolatką dowiadującą się o przybyciu Ricka Charliego. Nie interesuje mnie ten człowiek, skoro pomóc w rozwijaniu wokalnego talentu ma mi taka sława. Taka klasa. Taka… och, aż brakuje mi godnych epitetów w mojej główce. Podskakuję rozentuzjazmowana, żegnam niewybrednie tego podstarzałego typa i w ogromnym szczęściu wybiegam z sali do ćwiczeń głosu.
Stukot obcasów odbija się echem po korytarzu, który zmierza wprost do wielkiej auli, w której to mam porozmawiać z prawdziwą lady. Moje serce przyspiesza rytmu, robi mi się na zmianę gorąco oraz zimno - taka szansa! Jak sobie tylko pomyślę o możliwości zmarnowania jej, to aż mi zasycha w gardle. Właśnie - zerkam w torebkę czy na pewno wzięłam swoją wodę, to ważny element. Jest. Oddycham ni to ciężko, ni to pokrzepiająco. Staję przed drzwiami pełna obaw, ale jest już za późno. Muszę dać z siebie wszystko i olśnić tę wspaniałą kobietę moim talentem.
Naciskam klamkę, pewnym siebie krokiem wchodzę do pomieszczenia. Widzę ją! Siedzi w pierwszym rzędzie, tuż przy scenie. Poprawiam materiał eleganckiej sukienki po czym z determinacją zmierzam w tamtym kierunku. Co dziwne, wydaje mi się, że słyszę jakieś echo… nie, to niemożliwe - przechodzi mi przez myśl. A jednak. W kilka sekund później zapada zupełna ciemność. Paraliżująca. Rozglądam się wokół, mrugam intensywnie, wszystko na nic. Nie widzę nic.
- Lady Rosier? - pytam nieśmiało mając nadzieję, że po głosie będziemy w stanie się odnaleźć. Aż mam ochotę zapłakać nad mym marnym losem - za co, za co taki brak szczęścia, pytam się?
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
Strona 2 z 16 • 1, 2, 3 ... 9 ... 16