Tunel Fruwokwiatów
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Tunel Fruwokwiatów
Po stalowej konstrukcji wiją się pędy fruwokwiatów, wyjątkowej rośliny ozdobnej przypominającej nieco diabelskie sidła, ale w odróżnieniu do nich całkowicie bezpieczne i, mimo wszystko, ładniejsze. Fioletowe dzwony kwiatów kołyszą się nad głowami czarodziejów, kiedy ci spacerują tunelem. Po bokach ustawiono drewniane ławeczki, na których można spocząć na dłuższą lub krótszą chwilę; częstokroć można tutaj minąć czarodziejów skrytych za rozpostartymi stronami Proroka Codziennego, rzadziej Czarownicy lub Walczącego Maga. W powietrzu unosi się słodki zapach nektaru fruwokwiatów, a do uszu dobiega przyjemny szum delikatnie poruszających się pnączy.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:43, w całości zmieniany 1 raz
|2 marca|
Musiała przyznać, ze było to wspaniałe miejsce. Kwiaty otaczały osoby przechadzające się po tunelu, a przez to że z góry na tunel padało słońce feeria barw raziła wręcz w oczy. Była już tu kilkakrotnie. Pierwszy raz zabrał tu ją jej mąż. Lubił naturę, zieleń, uspokajała go, więc i to miejsce przynosiło mu wiele ukojenia. Jak się później okazało nie tylko jemu i ona również z chęcią pojawiała się tu co jakiś czas. Dlatego też uznała, ze będzie to idealne miejsce do spotkania się i porozmawiania z Rosie. Właśnie przez to ukojenie i spokój, które można doznać w tym miejscu. Dziewczyna teraz bardzo tego potrzebowała.
Miały dużo szczęścia, zadziwiająco dziś nie było tu za wiele osób. Od czasu do czasu jakaś para zakochanych przeszła się tunelem z wysoko uniesionymi do góry głowami, aby móc podziwiać to miejsce w pełni, a tak to w miejscu w którym stała, trzy ławki obok siedziała tylko jakaś staruszka z zamyśleniem wpatrująca się w jedną z kwiatowych ścian.
Poszła w jej ślady i sama usiadła na jednej z ławek.
Sama nie wiedziała co powiedzieć Rosalie... że jej przykro z powodu śmierci lorda Blacka? Byłoby to kłamstwem, nie znała prawie wcale tego mężczyzny, więc nie miała powodu do smutku. Że żal jej było, że do ich zaślubin nie doszło? Wcale nie, była wręcz szczęśliwa z tego powodu. Po prostu martwiła się o Rosalie. Dziewczyna nie zasłużyła na przeżycie czegoś takiego. W pewnym sensie może ją nawet rozumiała? Nie chciała jej prawić morałów. Nie ona od tego była, zresztą nie nadawała się do czegoś takiego. Chciała ją w jakiś sposób wesprzeć, ale nie potrafiła. Jej ród się nie wspiera, jego członkowie po prostu przy sobie są i ona również miała zamiar tą obecność jej okazać. Zwyczajnie szczerze porozmawiać. Oczywiście o ile młoda kobieta będzie tego chciała równie co ona sama. Nie miała zamiaru naciskać i tak pewnie już wystarczająco wiele osób to robi. Odetchnęła zamykając na chwilę oczy. A może nie powinna w ogóle się w to wtrącać? Nie była osobą, która maczała palce w nie swoich sprawach, ale z jakiegoś powodu to po prostu nie dawało jej spokoju. Otworzyła oczy i oparła się wygodnie o oparcie ławki wbijając wzrok w kwiatową ścianę naprzeciw siebie. Musiały wyglądać podobnie... ona i ta staruszka siedząca niedaleko niej. Ona z wieloma doświadczeniami na barkach, będąca już starszą osobą, ale kto wie, może młodą duchem? Zaś Rowan w rozkwicie wieku z duszą przynajmniej stu latki.
Musiała przyznać, ze było to wspaniałe miejsce. Kwiaty otaczały osoby przechadzające się po tunelu, a przez to że z góry na tunel padało słońce feeria barw raziła wręcz w oczy. Była już tu kilkakrotnie. Pierwszy raz zabrał tu ją jej mąż. Lubił naturę, zieleń, uspokajała go, więc i to miejsce przynosiło mu wiele ukojenia. Jak się później okazało nie tylko jemu i ona również z chęcią pojawiała się tu co jakiś czas. Dlatego też uznała, ze będzie to idealne miejsce do spotkania się i porozmawiania z Rosie. Właśnie przez to ukojenie i spokój, które można doznać w tym miejscu. Dziewczyna teraz bardzo tego potrzebowała.
Miały dużo szczęścia, zadziwiająco dziś nie było tu za wiele osób. Od czasu do czasu jakaś para zakochanych przeszła się tunelem z wysoko uniesionymi do góry głowami, aby móc podziwiać to miejsce w pełni, a tak to w miejscu w którym stała, trzy ławki obok siedziała tylko jakaś staruszka z zamyśleniem wpatrująca się w jedną z kwiatowych ścian.
Poszła w jej ślady i sama usiadła na jednej z ławek.
Sama nie wiedziała co powiedzieć Rosalie... że jej przykro z powodu śmierci lorda Blacka? Byłoby to kłamstwem, nie znała prawie wcale tego mężczyzny, więc nie miała powodu do smutku. Że żal jej było, że do ich zaślubin nie doszło? Wcale nie, była wręcz szczęśliwa z tego powodu. Po prostu martwiła się o Rosalie. Dziewczyna nie zasłużyła na przeżycie czegoś takiego. W pewnym sensie może ją nawet rozumiała? Nie chciała jej prawić morałów. Nie ona od tego była, zresztą nie nadawała się do czegoś takiego. Chciała ją w jakiś sposób wesprzeć, ale nie potrafiła. Jej ród się nie wspiera, jego członkowie po prostu przy sobie są i ona również miała zamiar tą obecność jej okazać. Zwyczajnie szczerze porozmawiać. Oczywiście o ile młoda kobieta będzie tego chciała równie co ona sama. Nie miała zamiaru naciskać i tak pewnie już wystarczająco wiele osób to robi. Odetchnęła zamykając na chwilę oczy. A może nie powinna w ogóle się w to wtrącać? Nie była osobą, która maczała palce w nie swoich sprawach, ale z jakiegoś powodu to po prostu nie dawało jej spokoju. Otworzyła oczy i oparła się wygodnie o oparcie ławki wbijając wzrok w kwiatową ścianę naprzeciw siebie. Musiały wyglądać podobnie... ona i ta staruszka siedząca niedaleko niej. Ona z wieloma doświadczeniami na barkach, będąca już starszą osobą, ale kto wie, może młodą duchem? Zaś Rowan w rozkwicie wieku z duszą przynajmniej stu latki.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Rowan zaproponowała mi dzisiejszego dnia spotkanie, a ja chętnie się na nie zgodziłam. Może nie po to by z nią porozmawiać, ale raczej by wyrwać się z domu, przewietrzyć, przestać myśleć o ostatnich wydarzeniach i swoich problemach. Miałam wahania nastroju, raz miałam ochotę siedzieć i płakać, zaraz znowu byłam okropnie zła na wszystko i na wszystkich. Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak bardzo coś przeżywałam. Chyba ostatnio po stracie Perseusza, tak mocno nie cierpiałam po lordzie Fawleyu, a to jaki ból czułam po lordzie Carrow był niczym. Aż sama w to nie wierzyłam.
Szłam jednak z wysoko uniesioną głową, jak zwykle pięknie ubrana, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Może odpuściłam sobie moje ulubione róże, na równie rodowe jasne zielenie. I przez to trochę wyłamywałam się z otoczenia zamiast się z nim zlewać. Nie śpieszyłam się, tracąc rachubę czasu. Idąc wpatrywałam się przed siebie i odwracałam wzrok jedynie wtedy, gdy na horyzoncie pojawiała się jakaś zakochana para.
Wierzyłam, że Rowan nie zacznie prawić mi żadnych kazań, nie będzie próbowała mnie pocieszyć, nie będzie próbowała mówić mi, że wszystko będzie dobrze. Bo wiedziałam, że będzie. Nie to mnie martwiło…
Ujrzałam ją, jak siedziała na ławeczce i wpatrywała się w te piękne kwiaty, które nas otaczały. Dopiero teraz je dostrzegłam. Je i ich piękno. Słodki zapach Fruwokwiatów dotarł do mojego nosa, a ja z pełną szczerością mogłam stwierdzić, że zrobiło mi się bardzo miło. Chociaż przez chwilę.
Gdy w końcu doszłam do kobiety, wysiliłam się, aby powitać ją uprzejmym uśmiechem. Rowan była dla mnie bardzo przyjazna, nasze rodziny się połączyły, była teraz częścią Yaxley’ów i miło, że się od nas nie odwróciła, gdy jej mąż, a mój kuzyn zmarł.
- Witaj - przywitałam ją.
Usiadłam obok i zamilkłam nie bardzo wiedząc co powiedzieć i nie bardzo wiedząc czy chciałabym cokolwiek powiedzieć. Rozstroiłam się przez ten pobyt w Mungu, nie potrzebnie mnie tak długo trzymali pozwalając, abym siedziała sama ze sobą jeszcze bardziej się pogrążając. Jestem pewna, że o wiele lepiej zrobiłoby mi, gdybym opuściła Munga już tego samego dnia.
Szłam jednak z wysoko uniesioną głową, jak zwykle pięknie ubrana, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Może odpuściłam sobie moje ulubione róże, na równie rodowe jasne zielenie. I przez to trochę wyłamywałam się z otoczenia zamiast się z nim zlewać. Nie śpieszyłam się, tracąc rachubę czasu. Idąc wpatrywałam się przed siebie i odwracałam wzrok jedynie wtedy, gdy na horyzoncie pojawiała się jakaś zakochana para.
Wierzyłam, że Rowan nie zacznie prawić mi żadnych kazań, nie będzie próbowała mnie pocieszyć, nie będzie próbowała mówić mi, że wszystko będzie dobrze. Bo wiedziałam, że będzie. Nie to mnie martwiło…
Ujrzałam ją, jak siedziała na ławeczce i wpatrywała się w te piękne kwiaty, które nas otaczały. Dopiero teraz je dostrzegłam. Je i ich piękno. Słodki zapach Fruwokwiatów dotarł do mojego nosa, a ja z pełną szczerością mogłam stwierdzić, że zrobiło mi się bardzo miło. Chociaż przez chwilę.
Gdy w końcu doszłam do kobiety, wysiliłam się, aby powitać ją uprzejmym uśmiechem. Rowan była dla mnie bardzo przyjazna, nasze rodziny się połączyły, była teraz częścią Yaxley’ów i miło, że się od nas nie odwróciła, gdy jej mąż, a mój kuzyn zmarł.
- Witaj - przywitałam ją.
Usiadłam obok i zamilkłam nie bardzo wiedząc co powiedzieć i nie bardzo wiedząc czy chciałabym cokolwiek powiedzieć. Rozstroiłam się przez ten pobyt w Mungu, nie potrzebnie mnie tak długo trzymali pozwalając, abym siedziała sama ze sobą jeszcze bardziej się pogrążając. Jestem pewna, że o wiele lepiej zrobiłoby mi, gdybym opuściła Munga już tego samego dnia.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie musiała czekać długo. Zaledwie kilka minut po tym jak usiadła zobaczyła idącą w jej kierunku młodą, blond włosom Lady Yaxley. Była ona zmęczona, od razu rzuciło jej się to w oczy. Wyglądała jednak dobrze, zresztą jak zawsze. Przecież arystokratka nie może wyglądać źle, prawda? -Dobrze cię znów widzieć- odparła na jej powitanie i przesunęła się kawałek aby kobieta mogła usiąść obok niej. Siedziała tak dłuższy czas obydwie zatracone w swoich myślach. Westchnęła jedynie i po chwili spojrzała na nią. -Nie martw się, nie mam najmniejszego zamiaru użalać się nad twym losem, bądź zagorzale cie pocieszać. Już i tak wystarczająco dużo osób mnie w tym wyręczyło. Chciałam ci tylko powiedzieć, że nic nie dzieje się bez przyczyny Rosie. Nasz los jest już napisany ręką samej Kostuchy. Nie ma sensu temu zaprzeczać.-Przeniosła teraz swój wzrok na staruszkę siedzącą nieopodal niej. -A jeśli los jest choć trochę sprawiedliwy, a wierze, że tak właśnie jest, to wiem również, że nastanie czas gdy znajdzie się ktoś kto cię uszczęśliwi.-Nie musiała mówić niczego więcej jeśli chodziło o tą sprawę. Rosalie wiedziała już wszystko. Jest silna i inteligentna, więc na pewno wiedziała, że na jej tragedii świat się nie kończy, a ona sama musi zacisnąć zęby i iść dalej. Życie nie jest łatwe, nigdy takie też nie było i nie będzie. Zerknęła ponownie na Rosalie uśmiechając się do niej ciepło. -Dasz sobie radę.-Wierzyła w swe słowa całym sercem i choć to co myśli jest wręcz przykre to może dobrze stało się, że nie doszło do tego ślubu. Nawet jeśli skończyłoby się to dość dramatycznie. Co jak co, ale nie wyobrażała sobie tego mężczyzny u boku Rosalie, ale co ona mogła o tym wiedzieć? Tak samo nie wyobrażała sobie wspólnego życia z Longinusem, a jednak będąc z nim była szczęśliwa. Żałuje teraz, że mu o tym nie powiedziała, ale oni nie potrzebujemy słów aby wiedzieć co nawzajem myślą. Kto by pomyślał, że ktoś nie należący do jej rodziny będzie mógł z taką łatwością ją rozgryźć? Na pewno nie ona.
[bylobrzydkobedzieladnie]
[bylobrzydkobedzieladnie]
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Ostatnio zmieniony przez Rowan Yaxley dnia 08.11.16 21:53, w całości zmieniany 1 raz
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pozwoliłam Rowan wypowiedzieć te wszystkie słowa i chociaż na początku stwierdziła, że absolutnie nie chce mnie pocieszać, to jak miałam odebrać to, co powiedziała? Zacisnęłam mocniej usta, nie chcąc na to wszystko odpowiadać. Los absolutnie nie był sprawiedliwy i jeśli w to wierzyła, to była w okropnym błędzie, a przynajmniej ja tak uważałam. Wątpiłam w to, aby jakiekolwiek szczęście miałoby mi się przytrafić w niedalekiej przyszłości, póki co nocne mary i kiepski humor ewidentnie odbierały mi możliwość pozytywnego patrzenia w przyszłość.
- Pięknie tu, prawda? - zapytałam tylko.
Czy byłam niegrzeczna, całkowicie ignorując jej słowa? Nie, ponieważ ich nie zignorowałam. Wysłuchałam ją uważnie, jednak nie czułam potrzeby, aby wyrażać swoją opinię na ten temat. Miałam dosyć rozmów o tym co się wydarzyło, o tym, że powinnam być silna i, że nie ma nic złego, co by na dobre nie wyszło. Być może tak, być może nie. Sądzę, że nie byłam teraz zbyt odpowiednią osobą, aby to oceniać. Chociażby dlatego, że nie byłam w tej sprawie obiektywna.
- Idzie wiosna - kontynuowałam. - Dzisiaj jak się obudziłam, to w moim pokoju pachniało świeżością, na pewno znasz zapach budzącego się lasu po zimie.
Nie patrzyłam na Rowan, tylko gdzieś przed siebie, starając się wyłapać najmniejsze szczegóły roślinności nas otaczającej. Była piękna i zdecydowanie odpowiadała moim kolorystycznym upodobaniom, pewnie gdybym była w innym nastroju to mogłabym się dłużej i lepiej nad tym pozachwycać. Może, jeśli przyjdę tu później, gdy już minie mi ta dziwna chandra, to wtedy uda mi się dostrzec coś, czego nie jestem w tym momencie w stanie zauważyć.
- Powiedz mi, co u Tobiasa? Dawno go nie widziałam - zmieniłam temat, przechodząc na bardziej neutralny.
Zmusiłam tym samym Rowan do mówienia, samej nie musząc się przy tym wysilać.
- Pięknie tu, prawda? - zapytałam tylko.
Czy byłam niegrzeczna, całkowicie ignorując jej słowa? Nie, ponieważ ich nie zignorowałam. Wysłuchałam ją uważnie, jednak nie czułam potrzeby, aby wyrażać swoją opinię na ten temat. Miałam dosyć rozmów o tym co się wydarzyło, o tym, że powinnam być silna i, że nie ma nic złego, co by na dobre nie wyszło. Być może tak, być może nie. Sądzę, że nie byłam teraz zbyt odpowiednią osobą, aby to oceniać. Chociażby dlatego, że nie byłam w tej sprawie obiektywna.
- Idzie wiosna - kontynuowałam. - Dzisiaj jak się obudziłam, to w moim pokoju pachniało świeżością, na pewno znasz zapach budzącego się lasu po zimie.
Nie patrzyłam na Rowan, tylko gdzieś przed siebie, starając się wyłapać najmniejsze szczegóły roślinności nas otaczającej. Była piękna i zdecydowanie odpowiadała moim kolorystycznym upodobaniom, pewnie gdybym była w innym nastroju to mogłabym się dłużej i lepiej nad tym pozachwycać. Może, jeśli przyjdę tu później, gdy już minie mi ta dziwna chandra, to wtedy uda mi się dostrzec coś, czego nie jestem w tym momencie w stanie zauważyć.
- Powiedz mi, co u Tobiasa? Dawno go nie widziałam - zmieniłam temat, przechodząc na bardziej neutralny.
Zmusiłam tym samym Rowan do mówienia, samej nie musząc się przy tym wysilać.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
I choć faktycznie jej słowa brzmiały jednak jak pocieszenie to nim nie były. Mówi po prostu to co myśli, całkowicie szczerze nie mając na celu podnieść dziewczynę na duchu. Jedyną rzeczą jaką potrzebowała teraz Rosalie to wyrwanie się z tego letargu, ale w tym niestety nikt jej nie pomoże. Sama musi sobie z tym poradzić. Każdy ma swoje demony, a ona właśnie stoi naprzeciw swoich.
W ciszy słuchała Rosalie, która jak tylko mogła próbowała zmienić temat. Przystanie na to oczywiście. Nie dziwi się, że ta nie chce na o tym wszystkim rozmawiać. Faktycznie szła wiosna. Pozostało jedynie liczyć dni do momentu, aż maki zaczną kwitnąć. Co roku na to czekała i nawet uzyskanie nowego nazwiska nie mogło wykorzenić jej dziedzictwa.
-W porządku. Dziękuję, że pytasz.-Uśmiechnęła się ciepło do niej.-Ostatnio nawet wspominał o tobie i że chciałby wybrać się z tobą do rezerwatu.-O ile jego niemal godzinne narzekanie jej nad uchem można było nazwać zwykłym wspomnieniem czegoś.-Czasem nie mam do niego cierpliwości. Ten chłopak jest wszędzie.-Powiedziała to lekko kręcąc głową jednakże jej uśmiech zmienił się w bardziej czuła, zarezerwowany tylko dla jednej osoby. I dobrze, że taki był. Miała nadzieję, że będzie to trwało jak najdłużej mając na uwadze jego stan zdrowia, czy nawet zwykłą, dziecinną beztroskę. Co do tego pierwszego - uzdrowiciel mówi, że chłopiec jeszcze długi czas będzie cieszył się dobrym stanem zdrowia. Oczywiście o ile będzie przyjmować eliksiry i pojawiać się regularnie na wizyty kontrolne. A co do tego drugiego - to ten chłopak raczej nigdy całkowicie nie wydorośleje. Zupełnie jak jego ojciec.
-Gdybyś znalazła kiedyś trochę wolnego czasu odwiedź nas. Choć i tak raczej teraz nie będzie on narzekać na brak towarzystwa.-Jeszcze wczoraj jej brat zdążył już ją uświadomić, że ma on zamiar być stałym bywalcem w Fenland. Chciałby nadrobić choć trochę straconego przez te lata we Francji czasu. Raczej nie miała powodu do narzekania, ale nadal nie była pewna co wyjdzie z opieki dziecka nad dzieckiem. Jej brat może i był dorosłym mężczyzną, ale dużo częściej zachowywał się niemal jak wiekowy rówieśnik Tobiasa.
[bylobrzydkobedzieladnie]
W ciszy słuchała Rosalie, która jak tylko mogła próbowała zmienić temat. Przystanie na to oczywiście. Nie dziwi się, że ta nie chce na o tym wszystkim rozmawiać. Faktycznie szła wiosna. Pozostało jedynie liczyć dni do momentu, aż maki zaczną kwitnąć. Co roku na to czekała i nawet uzyskanie nowego nazwiska nie mogło wykorzenić jej dziedzictwa.
-W porządku. Dziękuję, że pytasz.-Uśmiechnęła się ciepło do niej.-Ostatnio nawet wspominał o tobie i że chciałby wybrać się z tobą do rezerwatu.-O ile jego niemal godzinne narzekanie jej nad uchem można było nazwać zwykłym wspomnieniem czegoś.-Czasem nie mam do niego cierpliwości. Ten chłopak jest wszędzie.-Powiedziała to lekko kręcąc głową jednakże jej uśmiech zmienił się w bardziej czuła, zarezerwowany tylko dla jednej osoby. I dobrze, że taki był. Miała nadzieję, że będzie to trwało jak najdłużej mając na uwadze jego stan zdrowia, czy nawet zwykłą, dziecinną beztroskę. Co do tego pierwszego - uzdrowiciel mówi, że chłopiec jeszcze długi czas będzie cieszył się dobrym stanem zdrowia. Oczywiście o ile będzie przyjmować eliksiry i pojawiać się regularnie na wizyty kontrolne. A co do tego drugiego - to ten chłopak raczej nigdy całkowicie nie wydorośleje. Zupełnie jak jego ojciec.
-Gdybyś znalazła kiedyś trochę wolnego czasu odwiedź nas. Choć i tak raczej teraz nie będzie on narzekać na brak towarzystwa.-Jeszcze wczoraj jej brat zdążył już ją uświadomić, że ma on zamiar być stałym bywalcem w Fenland. Chciałby nadrobić choć trochę straconego przez te lata we Francji czasu. Raczej nie miała powodu do narzekania, ale nadal nie była pewna co wyjdzie z opieki dziecka nad dzieckiem. Jej brat może i był dorosłym mężczyzną, ale dużo częściej zachowywał się niemal jak wiekowy rówieśnik Tobiasa.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Trudno mi było rozmawiać o dzieciach, ponieważ sama takowych nie miałam i nie wiedziałam kiedy się w moim życiu pojawią. Jednak młodego Tobiasa lubiłam, kiedy stracił ojca bałam się, że może stracić odpowiedni męski wzorzec, jednak z tego co widziałam, jego dziadek, a mój wujek, dawał sobie z nim radę. Nigdy bym nie podarowała, gdyby młody Yaxley, zamiast na Yaxley’a wyrósł na Burke’a, z którego rodu pochodziła Rowan.
- Chętnie zabiorę go do jednorożców, póki jeszcze jest na tyle młody, że będzie mógł się do nich zbliżyć - stwierdziłam.
Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, spoglądając na kobietę, kręcącą bezradnie głową. Nigdy nie chciałabym, aby moje dziecko, a przede wszystkim syn, wychowywał się bez ojca. Nie wiadomo co z takiego małego brzdąca może potem wyrosnąć, liczyłam na to, że Tobias jest odpowiednio prowadzony i w przyszłości nie będzie plamił dobrego imienia naszego rodu.
- Poproś Morgoth’a albo Cynerica, aby zajęli się Tobiasem, jestem pewna, że oni raz dwa postawią go do pionu. Powinnaś być dla niego autorytetem, jednak nie powinnaś próbować zastępować mu ojca. Dziadek powinien sprawować nad nim pieczę - powiedziałam, wzruszając ramionami. - Ale, co ja mogę wiedzieć. Nie mam własnych dzieci, a prawie ci rady.
Znałam swojego kuzyna, wiedziałam jaki był i poniekąd obawiałam się, że i Tobias na takiego wyrośnie. Mąż Rowan nigdy nie przyniósł nam wstydu, jednak jego nieraz dziecinne zachowanie sprawiało zakłopotanie wśród rodziny. Nie można było jednak oczekiwać, że każdy Yaxley będzie idealnie Yaxley’owaty. Cynericowi się udało, ale Morgoth już wolał smoki niż trolle i, mimo że jego ojciec był bratem mojego, to absolutnie nie przypominał Fortinbrasa.
- Odwiedzę was, a co masz na myśli mówiąc, że nie będzie narzekać na brak towarzystwa? - dopytałam.
Chyba jeszcze nie zostałam o niczym poinformowana. Nie dziwię się, miałam ostatnio inne sprawy na głowie i być może nie chcieli zajmować mnie jakimiś nowinkami z życia innych osób.
- Chętnie zabiorę go do jednorożców, póki jeszcze jest na tyle młody, że będzie mógł się do nich zbliżyć - stwierdziłam.
Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, spoglądając na kobietę, kręcącą bezradnie głową. Nigdy nie chciałabym, aby moje dziecko, a przede wszystkim syn, wychowywał się bez ojca. Nie wiadomo co z takiego małego brzdąca może potem wyrosnąć, liczyłam na to, że Tobias jest odpowiednio prowadzony i w przyszłości nie będzie plamił dobrego imienia naszego rodu.
- Poproś Morgoth’a albo Cynerica, aby zajęli się Tobiasem, jestem pewna, że oni raz dwa postawią go do pionu. Powinnaś być dla niego autorytetem, jednak nie powinnaś próbować zastępować mu ojca. Dziadek powinien sprawować nad nim pieczę - powiedziałam, wzruszając ramionami. - Ale, co ja mogę wiedzieć. Nie mam własnych dzieci, a prawie ci rady.
Znałam swojego kuzyna, wiedziałam jaki był i poniekąd obawiałam się, że i Tobias na takiego wyrośnie. Mąż Rowan nigdy nie przyniósł nam wstydu, jednak jego nieraz dziecinne zachowanie sprawiało zakłopotanie wśród rodziny. Nie można było jednak oczekiwać, że każdy Yaxley będzie idealnie Yaxley’owaty. Cynericowi się udało, ale Morgoth już wolał smoki niż trolle i, mimo że jego ojciec był bratem mojego, to absolutnie nie przypominał Fortinbrasa.
- Odwiedzę was, a co masz na myśli mówiąc, że nie będzie narzekać na brak towarzystwa? - dopytałam.
Chyba jeszcze nie zostałam o niczym poinformowana. Nie dziwię się, miałam ostatnio inne sprawy na głowie i być może nie chcieli zajmować mnie jakimiś nowinkami z życia innych osób.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
-Cieszy mnie to. Dużo w ostatnim czasie o ciebie wypytywał.- Czasem troska tego chłopca szczerze ją zadziwiała. Potrafił martwić się o wszystkich i wszystko.
-Mam zamiar zwrócić się z tą prośbą do Morgotha.-Tobias nie miał zbyt wielu okazji do spotkań z nim, ale wydaje jej się, że go polubił. I dobrze. Choć zapewne Morgoth nie powinien wydawać się zbyt interesującą osobą dla tego typu młodego chłopca z powodu jego spokojnego i trochę ekscentrycznego charakteru, to jednak z jakiegoś powodu właśnie to zaciekawiało chłopca. Ona sama nie miała na co narzekać. Ten mężczyzna mógłby być wręcz książkowym przykładem ułożonego, dobrze wychowanego szlachcica.
To nie ma znaczenia, że nie masz dzieci. Właśnie dzięki temu możesz spojrzeć na tą sytuacje świeżym okiem. - A akurat tego typu "świeże oko" jak najbardziej jej się przyda. Nie wie jak wychowanie jej syna postrzegane jest przez osoby trzecie, te które nie uczestniczą stale w ich życiu. Obawiała się, że ludzie mogą dostrzec tego czego ona nie potrafi, choć w tej dziedzinie nie ma chyba jej równych.
-Jest bardo podobny do Longinusa. Nawet nie tyle jeśli chodzi o wygląd, co o charakter. Cieszę się z tego powodu, ale szkoda, że nie odziedziczył on trochę powściągliwości Burka.-A czasem by to mu się przydało. Dobrze jednak wiedziała, że wiele cech charakteru ujawni się u niego z wiekiem, więc też szczególnie się tym nie zamartwiała. Dobrze pamiętała jak to było z jej młodszym bratem mogąc w pełni obserwować jak ten dorastał i teraz dzięki temu móc wysunąć z tego wnioski.
-Mój starszy brat Craig wrócił wczoraj z Francji. Z tego co mówił to na stałe, a jako chrzestny ojciec Tobiasa zapewne będzie chciał spędzić z nim trochę czasu.- Cieszył ją ten fakt niezmiernie. Kochała trzech mężczyzn: swojego syna i braci. Nie wyobrażała sobie życia bez nich, dlatego też fakt, że jej starszy brat powrócił z obczyzny niezwykle ją uszczęśliwił. Craig uwielbia swojego siostrzeńca i to z wzajemnością, więc była wręcz pewna, że ta dwójka wejdzie jej na głowę.
-Mam zamiar zwrócić się z tą prośbą do Morgotha.-Tobias nie miał zbyt wielu okazji do spotkań z nim, ale wydaje jej się, że go polubił. I dobrze. Choć zapewne Morgoth nie powinien wydawać się zbyt interesującą osobą dla tego typu młodego chłopca z powodu jego spokojnego i trochę ekscentrycznego charakteru, to jednak z jakiegoś powodu właśnie to zaciekawiało chłopca. Ona sama nie miała na co narzekać. Ten mężczyzna mógłby być wręcz książkowym przykładem ułożonego, dobrze wychowanego szlachcica.
To nie ma znaczenia, że nie masz dzieci. Właśnie dzięki temu możesz spojrzeć na tą sytuacje świeżym okiem. - A akurat tego typu "świeże oko" jak najbardziej jej się przyda. Nie wie jak wychowanie jej syna postrzegane jest przez osoby trzecie, te które nie uczestniczą stale w ich życiu. Obawiała się, że ludzie mogą dostrzec tego czego ona nie potrafi, choć w tej dziedzinie nie ma chyba jej równych.
-Jest bardo podobny do Longinusa. Nawet nie tyle jeśli chodzi o wygląd, co o charakter. Cieszę się z tego powodu, ale szkoda, że nie odziedziczył on trochę powściągliwości Burka.-A czasem by to mu się przydało. Dobrze jednak wiedziała, że wiele cech charakteru ujawni się u niego z wiekiem, więc też szczególnie się tym nie zamartwiała. Dobrze pamiętała jak to było z jej młodszym bratem mogąc w pełni obserwować jak ten dorastał i teraz dzięki temu móc wysunąć z tego wnioski.
-Mój starszy brat Craig wrócił wczoraj z Francji. Z tego co mówił to na stałe, a jako chrzestny ojciec Tobiasa zapewne będzie chciał spędzić z nim trochę czasu.- Cieszył ją ten fakt niezmiernie. Kochała trzech mężczyzn: swojego syna i braci. Nie wyobrażała sobie życia bez nich, dlatego też fakt, że jej starszy brat powrócił z obczyzny niezwykle ją uszczęśliwił. Craig uwielbia swojego siostrzeńca i to z wzajemnością, więc była wręcz pewna, że ta dwójka wejdzie jej na głowę.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lubiła małego Tobiasa, był dobrym i grzecznym dzieckiem. Fakt, potrzebował męskiego wzorca i miałam ogromną nadzieję na to, że Cyneric albo Morgoth zadbają o to, aby odebrał odpowiednie, Yaxley’owskie wychowanie.
Zerknęłam na Rowan, gdy ta stwierdziła, że moje świeże oko jej się przyda i od razu zrobiło mi się jakoś milej. Naprawdę zmartwiłam się, gdy z moich ust wydobyło się to stwierdzenie, w końcu absolutnie nie chciałam jej urazić, a jedynie dobrze doradzić. Dobrze, że moich słów nie uznała jako zuchwalstwo.
- Yaxley’owa natura wykształca się z czasem, zależy od wychowania jakie odbierze, ile z siebie włoży, aby sprostać oczekiwaniom rodziny - zauważyłam. - Wujkowie na pewno zadbają o to, aby wyrósł na odpowiedniego młodzieńca, który z dumą będzie mógł reprezentować nasz ród.
Tego bardzo pragnęłam. Silnego zaplecza młodych Yaxley’ów, chłopców, którzy niedługo wyrosną na mężczyzn i będą dalej rozwijać nasz ród. Chłopcy się przydadzą, zdawałam sobie bowiem sprawę z tego, że jako posiadaczka wilej krwi, miałam większą szansę na to, że swojemu przyszłemu mężu sprawię prędzej córeczkę niż pierworodnego. I momentami miewałam z tego powodu ogromne obawy. Każdy mężczyzna bowiem marzył o synu.
- To miło z jego strony, że gdy tylko wrócił, zainteresował się tobą i twoim synem. Z chęcią kiedyś go poznam, bo chyba nigdy nie miałam okazji. Gdy wychodziłaś za mojego kuzyna, ja jeszcze byłam zbyt młoda, by zostać komukolwiek oficjalnie przedstawiona - stwierdziłam.
Jak ten czas szybko płynął. Póki co owładnięta byłam przez pewnego rodzaju letarg, gdybym w tym momencie wiedziała jak bardzo moje życie zmieni się w ciągu następnych… powiedzmy dwóch miesięcy, albo nawet pół roku, nigdy bym w to nie uwierzyła.
- Chciałabym już wrócić do domu, nie czuję się najlepiej - powiedziałam. - Jestem zmęczona.
Jednak zamiast patrzeć na Rowan, swój wzrok skierowałam w zupełnie inną stronę. Nie była to bowiem do końca prawda, chciałam wrócić do swojej sypialni i pobyć sama, może spróbować usnąć. Dość na dzisiaj kontaktów z innymi ludźmi.
Zerknęłam na Rowan, gdy ta stwierdziła, że moje świeże oko jej się przyda i od razu zrobiło mi się jakoś milej. Naprawdę zmartwiłam się, gdy z moich ust wydobyło się to stwierdzenie, w końcu absolutnie nie chciałam jej urazić, a jedynie dobrze doradzić. Dobrze, że moich słów nie uznała jako zuchwalstwo.
- Yaxley’owa natura wykształca się z czasem, zależy od wychowania jakie odbierze, ile z siebie włoży, aby sprostać oczekiwaniom rodziny - zauważyłam. - Wujkowie na pewno zadbają o to, aby wyrósł na odpowiedniego młodzieńca, który z dumą będzie mógł reprezentować nasz ród.
Tego bardzo pragnęłam. Silnego zaplecza młodych Yaxley’ów, chłopców, którzy niedługo wyrosną na mężczyzn i będą dalej rozwijać nasz ród. Chłopcy się przydadzą, zdawałam sobie bowiem sprawę z tego, że jako posiadaczka wilej krwi, miałam większą szansę na to, że swojemu przyszłemu mężu sprawię prędzej córeczkę niż pierworodnego. I momentami miewałam z tego powodu ogromne obawy. Każdy mężczyzna bowiem marzył o synu.
- To miło z jego strony, że gdy tylko wrócił, zainteresował się tobą i twoim synem. Z chęcią kiedyś go poznam, bo chyba nigdy nie miałam okazji. Gdy wychodziłaś za mojego kuzyna, ja jeszcze byłam zbyt młoda, by zostać komukolwiek oficjalnie przedstawiona - stwierdziłam.
Jak ten czas szybko płynął. Póki co owładnięta byłam przez pewnego rodzaju letarg, gdybym w tym momencie wiedziała jak bardzo moje życie zmieni się w ciągu następnych… powiedzmy dwóch miesięcy, albo nawet pół roku, nigdy bym w to nie uwierzyła.
- Chciałabym już wrócić do domu, nie czuję się najlepiej - powiedziałam. - Jestem zmęczona.
Jednak zamiast patrzeć na Rowan, swój wzrok skierowałam w zupełnie inną stronę. Nie była to bowiem do końca prawda, chciałam wrócić do swojej sypialni i pobyć sama, może spróbować usnąć. Dość na dzisiaj kontaktów z innymi ludźmi.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
-Wierze w to z całego serca.- Choć ona do wypowiedzi Rosalie z miłą chęcią dodałaby, że jej syn powinien również godnie reprezentować i jej ród. Oczywiście, nosił on nazwisko Yaxley, ale miał w sobie krew również jej rodziny. Był jej synem, członkini rodu Burke, a ona sama będzie reprezentować tą rodzinę, bez względu jakie nazwisko by nie nosiła choćby do śmierci.
Nie było osób bliższych jej sercu niż jej syn i rodzeństwo. Kochała braci ponad wszelką miarę i choć brzmiało to niesprawiedliwie, to niezaprzeczalnie z dwójki braci faworyzowała Craiga.To on był przy niej bez względu na wszystko, to jemu zwierzała się niemal ze wszystkiego, to on nauczył ją tylu wspaniałych rzeczy. Jeśli ktoś miał pomóc jej w wychowywaniu Tobiasa to właśnie on.
- Zostaliśmy z rodzeństwem wychowani w przekonaniu, że rodzina jest najważniejsza. Z bratem byłam zawsze blisko, więc automatycznie miłość, którą mnie darzy przeszła i na mojego syna. - Mogła mówić takie rzeczy bez zastanowienia, gdyż nawet nie słysząc tego z ust brata była o tym przekonana. Craig nie jest tylko jej bratem, znaczy dla niej o wiele więcej, oraz niezaprzeczalnie uwielbia Tobiasa. Najwidoczniej w najbliższym czasie będzie bywać częściej u niej w Yaxley Manor niż u siebie w domu. - Cóż, zapewne teraz będziecie mieli kilka okazji do spotkania się. -Chociażby na jego zapewne już aranżowanym ślubie.
-Rozumiem, nie będę cię dłużej zatrzymywać niż to konieczne. Powinnaś jeszcze wypocząć.- Wierzyła, że wypoczynek pomoże jej dużo bardziej niż jakiekolwiek medykamenty z Munga. Nie łatwo jest się zapewne otrząsnąć po takich wydarzeniach, ale najważniejsze to nie stanie w miejscu.
-Dziękuję, że chciałaś się ze mną spotkać.- Wstała razem z nią z ławki, chwyciła jej prawą dłoń lekko ją ściskając w wspierajacym geście. Zaraz jednak puściła jej dłoń i z lekkim uśmiechem pożegnała się z nią. -Ja jeszcze tu trochę zostanę. -Stwierdziła rozglądając się po tym miejscu. Miała kilka spraw do przemyślenia, a to miejsce na pewno takowemu sprzyjało... Ostatecznie siadając ponownie na ławce odprowadziła Rosalie wzrokiem. Miała nadzieję, że dziewczyna sobie to wszystko poukłada. Może i los jest z góry im pisany, ale to mon leży w naszych rękach.
|zt
Nie było osób bliższych jej sercu niż jej syn i rodzeństwo. Kochała braci ponad wszelką miarę i choć brzmiało to niesprawiedliwie, to niezaprzeczalnie z dwójki braci faworyzowała Craiga.To on był przy niej bez względu na wszystko, to jemu zwierzała się niemal ze wszystkiego, to on nauczył ją tylu wspaniałych rzeczy. Jeśli ktoś miał pomóc jej w wychowywaniu Tobiasa to właśnie on.
- Zostaliśmy z rodzeństwem wychowani w przekonaniu, że rodzina jest najważniejsza. Z bratem byłam zawsze blisko, więc automatycznie miłość, którą mnie darzy przeszła i na mojego syna. - Mogła mówić takie rzeczy bez zastanowienia, gdyż nawet nie słysząc tego z ust brata była o tym przekonana. Craig nie jest tylko jej bratem, znaczy dla niej o wiele więcej, oraz niezaprzeczalnie uwielbia Tobiasa. Najwidoczniej w najbliższym czasie będzie bywać częściej u niej w Yaxley Manor niż u siebie w domu. - Cóż, zapewne teraz będziecie mieli kilka okazji do spotkania się. -Chociażby na jego zapewne już aranżowanym ślubie.
-Rozumiem, nie będę cię dłużej zatrzymywać niż to konieczne. Powinnaś jeszcze wypocząć.- Wierzyła, że wypoczynek pomoże jej dużo bardziej niż jakiekolwiek medykamenty z Munga. Nie łatwo jest się zapewne otrząsnąć po takich wydarzeniach, ale najważniejsze to nie stanie w miejscu.
-Dziękuję, że chciałaś się ze mną spotkać.- Wstała razem z nią z ławki, chwyciła jej prawą dłoń lekko ją ściskając w wspierajacym geście. Zaraz jednak puściła jej dłoń i z lekkim uśmiechem pożegnała się z nią. -Ja jeszcze tu trochę zostanę. -Stwierdziła rozglądając się po tym miejscu. Miała kilka spraw do przemyślenia, a to miejsce na pewno takowemu sprzyjało... Ostatecznie siadając ponownie na ławce odprowadziła Rosalie wzrokiem. Miała nadzieję, że dziewczyna sobie to wszystko poukłada. Może i los jest z góry im pisany, ale to mon leży w naszych rękach.
|zt
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Słuchałam uważnie słów Rowan, przytakując jej co jakiś czas. Miałam te same poglądy, że to rodzina powinna być najważniejsza. Chociaż przez większą część czasu moje kontakty z Lilianą nie były najlepsze, bardziej traktując Darcy jako swoją siostrę, niż ją, to i dla niej byłabym w stanie zrobić wszystko. Dla niej, dla ojca, Darcy, Cynerica, Morgotha, Tristana... dla wszystkich.
Więc poniekąd byłam w stanie zrozumieć uczucia, jakim Rowan darzyła swojego brata. I chociaż cieszyłam się z tego, że mały Tobias będzie miał kolejny męski wzorzec, który pozwoli mu wyrosnąć na mądrego, wykształconego mężczyznę, to jednak wolałam, aby otaczali go w większości Yaxley’e, niż Burki. Nie żebym coś do nich miała, jednak jako członkini swojego rodu, dbałam bardziej o jego dobro, niż dobro innych. Wierzyłam jednak z całego serca, że lord Yaxley, dziadek Tobiasa będzie miał nad nim kontrolę i nie pozwoli, aby zbyt wiele zachowań i zwyczajów Burków na niego nie przeszło.
- Dziękuje, miłego dnia, Rowan - odpowiedziałam jej na pożegnanie.
Wstałam, kiwając Rowan głową na pożegnanie. Starałam się wyglądać pewnie i pewnym krokiem próbowałam odejść, nie mogłam jednak zapewnić, że w kilku miejscach nie zachwiałam się delikatnie. Czym prędzej znalazłam miejsce, z którego przy pomocy sieci Fiuu mogłam dostać się do domu i wróciłam do Fenland, mając już na dzisiaj dość spacerów.
zt
Więc poniekąd byłam w stanie zrozumieć uczucia, jakim Rowan darzyła swojego brata. I chociaż cieszyłam się z tego, że mały Tobias będzie miał kolejny męski wzorzec, który pozwoli mu wyrosnąć na mądrego, wykształconego mężczyznę, to jednak wolałam, aby otaczali go w większości Yaxley’e, niż Burki. Nie żebym coś do nich miała, jednak jako członkini swojego rodu, dbałam bardziej o jego dobro, niż dobro innych. Wierzyłam jednak z całego serca, że lord Yaxley, dziadek Tobiasa będzie miał nad nim kontrolę i nie pozwoli, aby zbyt wiele zachowań i zwyczajów Burków na niego nie przeszło.
- Dziękuje, miłego dnia, Rowan - odpowiedziałam jej na pożegnanie.
Wstałam, kiwając Rowan głową na pożegnanie. Starałam się wyglądać pewnie i pewnym krokiem próbowałam odejść, nie mogłam jednak zapewnić, że w kilku miejscach nie zachwiałam się delikatnie. Czym prędzej znalazłam miejsce, z którego przy pomocy sieci Fiuu mogłam dostać się do domu i wróciłam do Fenland, mając już na dzisiaj dość spacerów.
zt
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Po raz pierwszy od długiego czasu nowy miesiąc przeminął i zmienił się w kolejny, zupełnie bez jego udziału. Nie obudził się w środku nocy na twardej, blaszanej podstawie karuzeli, nie odbyło się żadne wystawne przyjęcie ani nie została zaplanowana wyprawa, obejmująca spełnienie przynajmniej jednego z jego marzeń. To była dość miła odmiana, jedynym posłańcem czerwca było pojedyncze skreślenie przy jego zapiskach z tego dnia – w zamyśleniu, datował jeszcze na maj notatkę o brakujących okazach z rodzaju Melothria, do smaku których owoców poczuł nagłą tęsknotę. Przez jakiś tydzień po rozmowie z Ulyssesem i po złożeniu ostatnich pożegnań w stronę ukochanej oranżerii, wierzył w to, że z czasem zdoła ponownie zebrać starą kolekcję, wszystko będzie tak samo. Przed wszystkimi powtarzał te nadzieje, udając, iż zupełnie nie dostrzega ogników smutku, czających się w tęczówkach jego bliskich; rzeczywistość nie sprzyjała mrzonkom, a skupienie nadchodziło dopiero po wielu godzinach równych oddechów, nabieranych w ciszy samotności. Idąc przykładem wielu innych czarodziejów, błądzących w mrokach podobnej sytuacji, rzucił się w wir pracy, potrzebując wciąż coś trzymać, coś robić, łowić w dziurawą siatkę stateczność świadomości. Wyczerpawszy limit słów, opisujących jego emocje w niewysłanych listach, sięgnął po niedokończone zeszyty z jego badaniami dotyczącymi roślin i to im poświęcał swą uwagę. Po krótkiej fali prób naprawiania świata zdecydował, że lepiej będzie zostać w posiadłości, działać z większą rozwagą; pewną satysfakcję przynosiło mu finiszowanie starych spraw, porównywanie opisów z wiedzą, którą posiadał aktualnie i podążanie za wskazówkami, pozostawionymi przez siebie samego wiele miesięcy wcześniej. Fakty nie mogły go zwieść, pozostawały niewzruszone w obliczu jego wątpliwości czy fabrykacji będącej dziełem jego bezładnej wyobraźni. Ponadto, każdy dzień będący odpoczynkiem od zgryzot związanych z Zakonem utulał jego zszargane nerwy, zapewniając mu pokrzepienie, którego nie potrafili wykrzesać przyjaciele. Nie był to jeszcze koniec, jednakże musiał najpierw pomóc sobie zanim ponownie będzie gotów otworzyć się na zranienie. Zmiany były kompletem zawiłych procesów, wśród których czekały pułapki oraz niespodziewane trudności, i może był w stanie dopiero zatrząść nimi nieznacznie, ale to był początek.
To wyjście, jak wiadomo, było tchnięte jednym z jego pomysłów. Jakież inne otoczenie mogłoby rozbudzić pogrążonego w świecie refleksji Constantine’a? Tęsknił za oranżerią, przy której dorastał i którą wypełniał własnymi projektami, i tą tęsknotę przypisywano jako powód, kryjący się za smutnym odcieniem jego uśmiechu. Było za tym znacznie więcej, jak na przykład niewygodne poczucie winy i posmak nierozwiązanych spraw wobec jego bliskich. Ogród botaniczny mógł posłużyć za narzędzie do odciągnięcia go od ponurych myśli; dyskusja z florystami oraz hodowcami byłaby budująca, mógłby też zabrać ze sobą nową roślinę, która rozjaśniłaby jego sypialnię. Był też inny, bardziej skryty powód. Rozglądał się za potencjalnym rdzeniem do różdżek, aczkolwiek to pozostawało gdzieś z tyłu jego umysłu, gdy przechadzał się wśród alejek, licząc na to, że spotka autora zagadkowego tekstu, zagubionego na jednej z ławek właśnie nieopodal tunelu fruwokwiatów. Istniały nikłe szanse na tak dogodny zwrot przypadków, cały woreczek wypełniony po brzegi powyginanymi łodyżkami szczęśliwego bambusa nie odwróciłby szali losu, mimo to kiedy dotykał zgrabnego pisma, wypełniało go przemożne przeczucie, szepczące iż znajdował się w odpowiednim miejscu. Niejakim wyzwaniem okazało się wodzenie spojrzeniem od twarzy do twarzy, gdyż mijane postacie, przesłaniały swe sylwetki rozłożonymi gazetami, których krzykliwe nagłówki były nie do przeoczenia. Przemykali obok nawet na niego nie spoglądając, udając części doskonale funkcjonującej maszyny, wypełniającej swą rolę aż za dobrze. Tylko on zdawał się nie pasować, gdy z brunatnym zeszytem w ręku przemierzał kryte przejście, wdychając z przyjemnością słodki zapach.
by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Powolnym krokiem kroczyła środkiem ścieżki, ignorując zirytowane spojrzenia mijających ją osób. Była zbyt pochłonięta przez otaczający ją widok, który chłonęła całą sobą. Zachwycona otaczającymi ją roślinami, zatrzymywała się co jakiś czas aby rozejrzeć się dookoła bądź dokładnie się czemuś przyjrzeć. Miała nadzieję po drodze odnaleźć inspirację. Pragnęła w końcu na poważnie zabrać się za pisanie powieści bądź dokończyć piętrzące się w szufladach sterty zaczętych opowiadań, których nigdy nie umiała dokończyć. Za każdym razem pojawiało się coś nowego i wówczas ciekawszego, co wydawało się potrzebować jej natychmiastowej atencji. I tak za każdym razem, tworząc błędne koło - bez końca. Chciała w końcu przełamać to, idąc chociażby o krok dalej. Czuła się już wystarczająco dobrze, by zapomnieć o majowych koszmarach i oddać się kolejnym, nowym dniom. Niosły one bowiem ze sobą nową nadzieję, która wydawała się obiecywać poprawę losu. Wierzyła w to i to właśnie ta wiara wyciągnęła ją z domu, pozwalając na powrót do normalnego toku funkcjonowania.
Zatrzymała się na chwilę, schodząc odrobinę na bok. Zamknęła oczy chcąc skupić się na innych zmysłach, a w szczególności na zapachach. Pochłonięta przez nieznane jej do tej pory wonie, szukała w zakamarkach możliwości na dalsze losy wymyślonego przez nią bohatera. Jakiś czas temu udało jej się wymyślić postać, która wydawała się być niezwykle obiecująca. Chciała go uczynić najważniejszą osobą swojego dzieła, co nie było wcale łatwym rozwiązaniem. Był jedną z tych postaci, która potrzebowała dopieszczenia nawet najdrobniejszego szczegółu, nawet najmniej ważnej cechy charakteru. Był wymagający i to napędzało ją jeszcze bardziej. Dała sobie możliwość na zajęcie myśli, bawiąc się w istną pedantkę. Wszystko musiało być (o dziwo) realistyczne.
Otworzyła oczy, ściskając mocniej trzymany w dłoniach notes - dzisiaj była odpowiednio przygotowana, gotowa w każdej chwili zapisać każdy pomysł czy odpowiedź na pytania, które sobie co jakiś czas zadawała. Czy mój bohater lubi kwiaty? Myślę, że tak - niech będzie wrażliwy na otaczający go świat. Czy ma ukochaną? Nie wiem... Może? A może lepiej gdyby wyróżniał się jej brakiem?
Wypuściła cicho powietrze, rozglądając się dookoła. Jedynie przelotnie spojrzała na rząd siedzących obok siebie ludzi, którzy wydawali się być do siebie tak podobni. Może i fizycznie odmienni, ich dusze wydawały się nie posiadać niczego wyróżniającego. Szara masa, która nie potrafiłaby jej zainspirować.
Pokręciła nieznacznie głową w zamyśleniu, przenosząc wzrok z postaci na postać, by ostatecznie zatrzymać się na twarzy idącego niedaleko mężczyzny.
On jest za to ciekawy... - przemknęło jej przez myśl, gdy tak nieskrępowanie się w niego wpatrywała w zamyśleniu.
Zatrzymała się na chwilę, schodząc odrobinę na bok. Zamknęła oczy chcąc skupić się na innych zmysłach, a w szczególności na zapachach. Pochłonięta przez nieznane jej do tej pory wonie, szukała w zakamarkach możliwości na dalsze losy wymyślonego przez nią bohatera. Jakiś czas temu udało jej się wymyślić postać, która wydawała się być niezwykle obiecująca. Chciała go uczynić najważniejszą osobą swojego dzieła, co nie było wcale łatwym rozwiązaniem. Był jedną z tych postaci, która potrzebowała dopieszczenia nawet najdrobniejszego szczegółu, nawet najmniej ważnej cechy charakteru. Był wymagający i to napędzało ją jeszcze bardziej. Dała sobie możliwość na zajęcie myśli, bawiąc się w istną pedantkę. Wszystko musiało być (o dziwo) realistyczne.
Otworzyła oczy, ściskając mocniej trzymany w dłoniach notes - dzisiaj była odpowiednio przygotowana, gotowa w każdej chwili zapisać każdy pomysł czy odpowiedź na pytania, które sobie co jakiś czas zadawała. Czy mój bohater lubi kwiaty? Myślę, że tak - niech będzie wrażliwy na otaczający go świat. Czy ma ukochaną? Nie wiem... Może? A może lepiej gdyby wyróżniał się jej brakiem?
Wypuściła cicho powietrze, rozglądając się dookoła. Jedynie przelotnie spojrzała na rząd siedzących obok siebie ludzi, którzy wydawali się być do siebie tak podobni. Może i fizycznie odmienni, ich dusze wydawały się nie posiadać niczego wyróżniającego. Szara masa, która nie potrafiłaby jej zainspirować.
Pokręciła nieznacznie głową w zamyśleniu, przenosząc wzrok z postaci na postać, by ostatecznie zatrzymać się na twarzy idącego niedaleko mężczyzny.
On jest za to ciekawy... - przemknęło jej przez myśl, gdy tak nieskrępowanie się w niego wpatrywała w zamyśleniu.
Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.
Przed nim rozciągał się bajecznie kolorowy krajobraz, przecinający szarość nieba i kontrastujący z równie pochmurnymi twarzami samotnie spacerujących czarodziejów. Gdyby zechciał unieść wyżej swój nieco nieobecny wzrok, dostrzegłby jeszcze pojedyncze ślady uderzeń anomalii w zmarniałych żywopłotach, w pustych miejscach rzędów drzew, wyczytałby w melancholii przechodniów; lecz jego tęczówki pozostawały przesycone rozpoetyzowanym pragnieniem zatracenia się w tym pięknie choć na moment. Łagodny ucisk spoczywał na jego piersi, przypominając o tym, że nie mógł pozwolić sobie na pełną beztroskę, a każde odczucie nadziei wiązało się z ryzykiem jej utraty. W porządku, jak tylko opuści ten ogród przyjmie z powrotem ciężar swoich zmartwień, ale niech najpierw znajomy widok uspokoi jego utrudzone serce. Rozejrzy się troszkę, później spróbuje znaleźć pana Barnaby’ego, z którym nierzadko zdarzało mu się wdawać w długie dyskusje na temat różnych gatunków flory i ich hodowli. Nie sądził by dziś był na to czas, może jednak dowie się jak wyglądała sytuacja i zdobędzie jakiś rzadki kwiat dla swojej młodszej kuzynki. Jak ten ametystowy dzwonek, nad którym się właśnie pochylał – w obliczu jego urzekającego zapachu nie mógł nic poradzić na to, że na jego wargach zagrał subtelny uśmiech. Może to był t e n rodzaj dnia. Kiedy wszystko zdawało się możliwe. Ledwie kilka nocy wcześniej w dziwnym przypływie niezrozumiałych prawie porwał w ramiona pannę Leighton, pod koniec ubiegłego miesiąca zupełnie zszargał swą poważną opinię w oczach Botta, a to wciąż był niepełny obraz perypetii, w które wplątywał się na każdym kroku. Któż więc mógł powiedzieć, że coś pozostawało jeszcze za granicą niemożliwego? Skoro spełniały się obawy, może mogły ziścić się również marzenia. Nie chciał ich porzucać, nie był na to gotowy, i nawet jeżeli było to odkładanie nieuniknionego to zasługiwał na to by dać sobie szansę. Wkrótce wyjedzie, oderwie się od nieskładnych myśli i kto wie, może w lipcu wszystko będzie wyglądało inaczej. Przesunął palcami po fioletowych płatkach, muskając je ze swą typową ostrożnością. Nie wszedł na razie do samego tunelu, tkwił tuż przed wejściem, podziwiając w milczącym zachwycie stalowy łuk i wyobrażając sobie jak fruwokwiaty oplatają kolumny dziedzińca jego nowego domu. To był miły pomysł, takie słowa usłyszał od ojca, i to było na tyle. Mógł wykorzystać podobny wzór w projekcie różdżki, może to byłoby lepsze–
Nie dokończył myśli. Na jego bladej dłoni zatrzymał się pojedynczy płatek śniegu. Constantine wpatrywał się jak urzeczony w jego misterny kształt, który rozpłynął się niemal tak szybko jak się pojawił, pozostawiając po sobie ślad kropelki wody. Miał uznać, że coś mu się zdawało, mogło to być wrażenie wywołane nadchodzącą wizją, wtedy podniósł głowę i przed sobą spostrzegł nie jedną, a znacznie więcej spadających niby w zwolnionym czasie śnieżynek. — Niebywałe — wypowiedział głosem przypominającym szept, odwracając się nieznacznie i napotykając wzrok nieznajomej kobiety, która wydawała się mu przyglądać. Jego wargi rozciągnęły się w przywitaniu, czyżby się kiedyś spotkali, a on jej nie pamiętał? Bezwiednie zaciskał palce na trzymanym notesie, lustrzanie podobnym do tego, który i ona miała przy sobie, nie zdając sobie sprawy z tego przypadku. Nie zdążył pożegnać się na dobre z zimą, usypiającą jego rośliny i pozostawiającej świat w trudnym do rozproszenia letargu, a ona znów zawitała do Anglii. Czysta magia. Postąpił jeden krok do przodu i odezwał się ponownie, tym razem tylko do niej. — Nieprawdaż?
Nie dokończył myśli. Na jego bladej dłoni zatrzymał się pojedynczy płatek śniegu. Constantine wpatrywał się jak urzeczony w jego misterny kształt, który rozpłynął się niemal tak szybko jak się pojawił, pozostawiając po sobie ślad kropelki wody. Miał uznać, że coś mu się zdawało, mogło to być wrażenie wywołane nadchodzącą wizją, wtedy podniósł głowę i przed sobą spostrzegł nie jedną, a znacznie więcej spadających niby w zwolnionym czasie śnieżynek. — Niebywałe — wypowiedział głosem przypominającym szept, odwracając się nieznacznie i napotykając wzrok nieznajomej kobiety, która wydawała się mu przyglądać. Jego wargi rozciągnęły się w przywitaniu, czyżby się kiedyś spotkali, a on jej nie pamiętał? Bezwiednie zaciskał palce na trzymanym notesie, lustrzanie podobnym do tego, który i ona miała przy sobie, nie zdając sobie sprawy z tego przypadku. Nie zdążył pożegnać się na dobre z zimą, usypiającą jego rośliny i pozostawiającej świat w trudnym do rozproszenia letargu, a ona znów zawitała do Anglii. Czysta magia. Postąpił jeden krok do przodu i odezwał się ponownie, tym razem tylko do niej. — Nieprawdaż?
by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
23 października
Letycja od dziecka uwielbiała wizyty w ogrodzie magibotanicznym. Pamiętała doskonale swoje pierwsze odwiedziny w owej świątyni magicznej flory, jak zwykła mówić do swoich guwernantek, namawiając je na powrót do tej przepełnionej niezwykłą roślinnością krainy. Pierwszy raz przybytek imienia Beaumonta Marjoribanksa odwiedziła wraz z ojcem, któremu akurat przyszło załatwić formalności z kierownikiem Instytutu Ziołouzdrowicielstwa. Pozostawiwszy najmłodszą latorośl samej sobie, stworzył idealne warunki do samodzielnego poznawania świata przez młodziutką adeptkę magii. Letycje całkowicie pochłonęły rośliny znajdujące się w zasięgu jej wzroku, toteż zatroskany ojciec nie musiał się obawiać, że dziewczynka się zgubi. To tego właśnie dnia zachwyciły ją nasycone kolorem, asymetryczne kwiaty wyżlinu, których woń niemal odwodziła od zdrowych zmysłów, podobnie jak grona śnieżnobiałych, maleńkich kwiatów konwalii, równie pięknych co i trujących. Zielone liście o równie fascynujących co dziwnych kształtach, długie, mięsiste łodygi stanowiące rusztowanie dla pozostałych części rośliny, czy nawet mech porastający gęsto każdą wolny skrawek ziemi. Panna Burke pamiętała doskonale jak zaraz po powrocie do domu wypytywała swoich nauczycieli o ich nazwy i właściwości, niemal żądając, by lekcje z nużącej historii magii, zostały zastąpione przez naukę o magicznej florze.
Przechodząc znajomymi, zielonymi alejkami, Letycja nie mogła oprzeć się wspomnieniom, które wiązała z ogrodem. Od czasu pierwszej wizyty stanowiło jej ulubione miejsce do rozmyślań pośród ogromnych liści tropikalnych roślin. Tym razem nie było jej dane przysiąść na pomalowanej na biało ławeczce, tuż przy wspaniałym okazie Anthurium. Celem jej wycieczki był tunel Fruwokwiatów, gdzie też zamierzała spotkać się z Cressidą, jedną z nielicznych dziewcząt pośród szlacheckich rodów, którą obchodziło coś więcej niż najmodniejszy kolor wieczorowej sukni.
Ujrzawszy bladą, usłaną piegami twarzyczkę, ruszyła w kierunku ławki, którą zajmowała kobieta. Letycja poprawiła mimowolnie broszę przypiętą do jej czarnej, aksamitnej peleryny. Rodowy klejnot rodziny Burke, rubinowy kwiat maku spleciony ze srebrnymi labrami dumnie zdobił jej pierś. Kruczoczarne, lśniące włosy panny Burke uwięzione były w prostym upięciu, tak, że choć najmniejszy kosmyk nie miał prawa wysnuć się spod władzy onyksowej spinki. Wydawać by się Cressidzie mogło, że od ich ostatniego spotkania w ogóle się nie zmieniła. Może jedynie cień jawiący się pod jej ciemnymi oczami był nieco intensywniejszy a bladość jej cery zdawała się odrobinę zdrowsza.
— Miło mi cię znowu zobaczyć, Cressido — choć jej przywitanie wydawać się mogło wyjątkowo oschłe, daleko było mu do tego. Usposobienie Lety nie pozwalało jej jednak na przesadne emocjonalne zachowanie. Tak zdecydowanie było lepiej, bezpieczniej dla niej.
— Czy widziałaś po drodze ten niezwykły okaz Bukietnicy Arnolda? Całe szczęście, za pomocą zaklęć sprawili, że ludzki zmysł powonienia nie jest w stanie wyczuć jej cudownego aromatu — zapytała, przysiadając obok Cressidy. Panna Burke, gdy chodziło o rośliny nie była aż tak małomówna, za jaką większość osób by ją miało. Co jednak poradzić, kiedy serce rwało się na myśl o czerwonym, wyjątkowo cuchnącym kwiecie?
Laetitia Burke
Zawód : aspirująca magiuzdrowicielka od chorób genetycznych
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Fear not old prophecies. We defy them. We make our own heaven and our own hell.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Tunel Fruwokwiatów
Szybka odpowiedź