Wnętrze księgarni
Strona 1 z 18 • 1, 2, 3 ... 9 ... 18
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze księgarni
Księgarnia Esy i Floresy to miejsce, w którym miłośnik literatury poczuje się jak w prawdziwym raju. W głównej sali Esów mieszczą się część z ladami sprzedażowymi uwalanymi wiecznie książkami oraz wyspy z księgami wystawionymi w promocji. To tutaj odbywają się również recytacje literackie oraz spotkania ze sławnymi pisarzami świata magicznego. Oprócz podręczników szkolnych i specjalistycznych ksiąg (od eliksirów i magii obronnej, po poradniki radzące, jak wypędzić gnomy z ogrodu lub umówić się na randkę z wilą - według autora, wystarczy pięć prostych kroków), znajdują się tam regały zastawione awanturniczymi powieściami przygodowymi, a nawet komiksami. W Esach i Floresach panuje cisza i porządek, a poszukiwane książki znajdziesz nawet bez pomocy usłużnego sprzedawcy. W dziale uroków są wyłącznie tomy z zaklęciami "na wrogów", pod hasłem "historia" odnajdziesz jedynie woluminy traktujące o wiekach minionych. Dla osoby mugolskiego pochodzenia dziwne może wydawać się wypełnianie półek książkami bez słów, tomikami wielkości znaczków pocztowych, czy uzbrojonymi w olbrzymie zębiska, lecz taka jest czarodziejska literatura - ma trafić w gusta nawet najbardziej wymagającego konesera.
Darcy także przywdziewała różne maski, przez całe życie grała swoją rolę w teatrze konwenansów i świecie czystości krwi. Wysiłek prawdziwych aktorów był doceniany, a ona musiała walczyć o przetrwanie na salonach. Gdzie była sprawiedliwość? Na pewno nie w czarodziejskim świecie.
Słuchała jego opowieści uważnie, nie dając mu najmniejszych wątpliwości co do tego, że naprawdę była zainteresowana jego słowami. Jednocześnie wciąż pilnowała sprzedawcy, którego chciała zagadnąć tuż po tym, jak skończy rozmawiać z aktualnym klientem.
- Przykro mi z powodu kryzysu – odpowiedziała grzecznie, niepewna tego, czy powinna się wtrącać i drążyć temat.
Ciekawość ciekawością, jednak nie wypadało atakować nowo poznanej osoby wścibską stroną własnego charakteru. Sytuacja co prawda odbiegała od takich, w których zazwyczaj poznawała nowych ludzi, zwłaszcza mężczyzn, ale panna Rosier nie mogła pozwolić sobie na żadne odchylenia od normy.
- Mam nadzieję, że szybko minie i uda się panu osiągnąć sukces, bo próbka możliwości sprzed chwili przekonuje mnie o potencjale, który pan posiada – uśmiechnęła się lekko, brnąc dalej w miłą, niezobowiązującą rozmowę.
Leczy gdy mężczyzna wspomniał o mało ciekawych miejscach i nie podał swojego nazwiska, coś w kobiecie drgnęło, a potrzeba adrenaliny obudziła się ze snu.
- Darcy Rosier – podała mu swoją dłoń i pozwoliła ją uścisnąć, jednak zaraz potem zmieniła ton na nieco bardziej konspiratorski – O jakich ciekawych miejscach mówimy? Może mogłabym szepnąć słówko znajomym?
Nie chciała jawnie sugerować, że sama z chęcią wymknęłaby się z domu i pojawiła na przedstawieniu w miejscu o nienajlepszej reputacji. Zawsze jednak mogła faktycznie kogoś ze sobą zabrać, a na tę chwilę mogła już pomyśleć o dwóch takich osobach.
Słuchała jego opowieści uważnie, nie dając mu najmniejszych wątpliwości co do tego, że naprawdę była zainteresowana jego słowami. Jednocześnie wciąż pilnowała sprzedawcy, którego chciała zagadnąć tuż po tym, jak skończy rozmawiać z aktualnym klientem.
- Przykro mi z powodu kryzysu – odpowiedziała grzecznie, niepewna tego, czy powinna się wtrącać i drążyć temat.
Ciekawość ciekawością, jednak nie wypadało atakować nowo poznanej osoby wścibską stroną własnego charakteru. Sytuacja co prawda odbiegała od takich, w których zazwyczaj poznawała nowych ludzi, zwłaszcza mężczyzn, ale panna Rosier nie mogła pozwolić sobie na żadne odchylenia od normy.
- Mam nadzieję, że szybko minie i uda się panu osiągnąć sukces, bo próbka możliwości sprzed chwili przekonuje mnie o potencjale, który pan posiada – uśmiechnęła się lekko, brnąc dalej w miłą, niezobowiązującą rozmowę.
Leczy gdy mężczyzna wspomniał o mało ciekawych miejscach i nie podał swojego nazwiska, coś w kobiecie drgnęło, a potrzeba adrenaliny obudziła się ze snu.
- Darcy Rosier – podała mu swoją dłoń i pozwoliła ją uścisnąć, jednak zaraz potem zmieniła ton na nieco bardziej konspiratorski – O jakich ciekawych miejscach mówimy? Może mogłabym szepnąć słówko znajomym?
Nie chciała jawnie sugerować, że sama z chęcią wymknęłaby się z domu i pojawiła na przedstawieniu w miejscu o nienajlepszej reputacji. Zawsze jednak mogła faktycznie kogoś ze sobą zabrać, a na tę chwilę mogła już pomyśleć o dwóch takich osobach.
Gość
Gość
Świat jest wielkim teatrem z jednak nieutalentowanymi ludźmi. Większość nie potrafi dokładnie ukryć swoich emocji, mimiki twarzy, zdradzając się w niedługim czasie. Aktorzy wyuczeni tych cech mogą zachowywać swoje naturalne nawyki i charakter, ale w dowolnym momencie - jakim chcą potrafią, ot tak zmienić się diametralnie do wymaganej sytuacji. Tak po prostu. Taka była ich magia, wczucie się w odgrywaną rolę traktują tak samo poważnie jak urzędnik swoje codzienne dokumenty.
Na słowa odnośnie kryzysu jaki przebywał aktor, on pokiwał na boki głową i uśmiechnął się. - To bardziej chwila braku weny. Staram się krok po kroku wszystko ułożyć. Jest trudno, ale znajdują się też łatwe momenty.
Z tym samym uśmiechem Thorley przeczesał swoje włosy i po krótkiej chwili wrócił do poprzedniej mimiki twarzy - człowieka zmęczonego wstaniem, chcącego wypić ciepłą herbatę z cytryną i przeczytać gazetę czarodziejów.
Po uściśnięciu miłej w dotyku dłoni kobiety, Wisdom jeszcze raz przyglądnął się sprzedawcy, który wciąż opiekował się klientem przed nim i kobietą.
- Miejsce to nazywane jest Nokturnem i nie wiem czy pani o takiej urodzie mogłaby odnaleźć się w tym miejscu. Pełno ponurego nastroju, otaczających człowieka chamów i szelmów. A jednak znajduje się gdzieś na tej ulicy stara, obdrapana rudera w której wystawiam sztuki dla najbiedniejszych. Oni też potrzebują choć małej cząstki rozrywki, prawda?
Tak wyglądał budynek w którym Wisdom wraz z resztą aktorów ćwiczył role i sztuki. Dni w tym miejscu upływały szybko, przychodziło się w południe, a za moment już była północ. A jednak ani razu nie pomyślał lub powiedział, że czuje się tam źle.
Na słowa odnośnie kryzysu jaki przebywał aktor, on pokiwał na boki głową i uśmiechnął się. - To bardziej chwila braku weny. Staram się krok po kroku wszystko ułożyć. Jest trudno, ale znajdują się też łatwe momenty.
Z tym samym uśmiechem Thorley przeczesał swoje włosy i po krótkiej chwili wrócił do poprzedniej mimiki twarzy - człowieka zmęczonego wstaniem, chcącego wypić ciepłą herbatę z cytryną i przeczytać gazetę czarodziejów.
Po uściśnięciu miłej w dotyku dłoni kobiety, Wisdom jeszcze raz przyglądnął się sprzedawcy, który wciąż opiekował się klientem przed nim i kobietą.
- Miejsce to nazywane jest Nokturnem i nie wiem czy pani o takiej urodzie mogłaby odnaleźć się w tym miejscu. Pełno ponurego nastroju, otaczających człowieka chamów i szelmów. A jednak znajduje się gdzieś na tej ulicy stara, obdrapana rudera w której wystawiam sztuki dla najbiedniejszych. Oni też potrzebują choć małej cząstki rozrywki, prawda?
Tak wyglądał budynek w którym Wisdom wraz z resztą aktorów ćwiczył role i sztuki. Dni w tym miejscu upływały szybko, przychodziło się w południe, a za moment już była północ. A jednak ani razu nie pomyślał lub powiedział, że czuje się tam źle.
Gość
Gość
Nie wiedziała, czy brak weny można porównywać do braku natchnienia w robieniu rzeczy, z którymi miała do czynienia na co dzień, ale czuła, że w drobnym stopniu rozumie Thorleya. Choć nie tworzyła sztuki, potrzebowała skupienia i chęci do wykonywania swojej pracy, a ich brak sprawiał, że nie odczuwała żadnej przyjemności i satysfakcji. Taki stan rzeczy mógł rzutować na karierze, a w przypadku, w którym nie mogło liczyć się na finansowe wsparcie rodziny, był już w ogóle niepożądany.
Komplement o urodzie przyjęła ze spokojnym uśmiechem, bądź co bądź przyzwyczajona do takich uwag. Jednak wspomnienie Nokturnu trochę ją rozbawiło. Musiała się Thorleyowi wydawać naprawdę niewinna i urocza skoro twierdził, że nie odnalazłaby się w takim miejscu. A skoro mężczyzna tak ją odebrał, oznaczało to, że i ona swoją rolę odgrywała znakomicie.
- Proszę mówić dalej - zachęciła go uprzejmie, zamiast wtrącić ironiczną uwagę o tym, że ruder na Noktrunie jest tak wiele, że nawet nie wiedziałaby, od której zacząć.
Chciała znać szczegóły, dokładne namiary, adres miejsca, do którego być może kiedyś przyprowadzi kogoś znajomego w poszukiwaniu rozrywki i adrenaliny. Bez trudu przywołała w pamięci swoje i Clarissy wyprawy do podejrzanych barów, dlaczego więc teraz nie miałaby się odwdzięczyć przyjaciółce podobną wycieczką?
- Każdy potrzebuje rozrywki - zgodziła się enigmatycznie ze swoim towarzyszem, ale nie miała okazji zagłębić się w to stwierdzenie, bowiem sprzedawca wreszcie uporał się z poprzednim klientem i wiedziony surowymi spojrzeniami (a może i reputacją pracowników Ministerstwa, jaką sobie przed chwilą sprawili) podchodził właśnie do Darcy i Thorleya.
Rosier podała mu pergamin z potwierdzeniem zamówienia, chcąc załatwić sprawę szybko i bez zbędnego słowotoku, a przy okazji uniknąć oskarżeń tłumu, który szybko mógłby się zorientować, że to jednak nie przedstawiciele Ministerstwa przepchnęli się chwilę temu na przód kolejki.
Komplement o urodzie przyjęła ze spokojnym uśmiechem, bądź co bądź przyzwyczajona do takich uwag. Jednak wspomnienie Nokturnu trochę ją rozbawiło. Musiała się Thorleyowi wydawać naprawdę niewinna i urocza skoro twierdził, że nie odnalazłaby się w takim miejscu. A skoro mężczyzna tak ją odebrał, oznaczało to, że i ona swoją rolę odgrywała znakomicie.
- Proszę mówić dalej - zachęciła go uprzejmie, zamiast wtrącić ironiczną uwagę o tym, że ruder na Noktrunie jest tak wiele, że nawet nie wiedziałaby, od której zacząć.
Chciała znać szczegóły, dokładne namiary, adres miejsca, do którego być może kiedyś przyprowadzi kogoś znajomego w poszukiwaniu rozrywki i adrenaliny. Bez trudu przywołała w pamięci swoje i Clarissy wyprawy do podejrzanych barów, dlaczego więc teraz nie miałaby się odwdzięczyć przyjaciółce podobną wycieczką?
- Każdy potrzebuje rozrywki - zgodziła się enigmatycznie ze swoim towarzyszem, ale nie miała okazji zagłębić się w to stwierdzenie, bowiem sprzedawca wreszcie uporał się z poprzednim klientem i wiedziony surowymi spojrzeniami (a może i reputacją pracowników Ministerstwa, jaką sobie przed chwilą sprawili) podchodził właśnie do Darcy i Thorleya.
Rosier podała mu pergamin z potwierdzeniem zamówienia, chcąc załatwić sprawę szybko i bez zbędnego słowotoku, a przy okazji uniknąć oskarżeń tłumu, który szybko mógłby się zorientować, że to jednak nie przedstawiciele Ministerstwa przepchnęli się chwilę temu na przód kolejki.
Gość
Gość
Owszem, różne były typy wyparowania weny z człowieka, więc nie byłoby to absolutnym błędem, gdyby kobieta odczuwała taki sam rodzaj "bez weny" jak Thorley. Sztuka nie wybaczała, w ogóle sztuka wykonywana według Thorleya nie miała prawa być błędna. Wszystko miało być dopracowane i zapięte na ostatni guziczek, a szczególiki wyeliminowane. Lecz to właśnie ze szczególikami Thorley miał największy problem. A to przyszedł mu inny pomysł na scenę, a to inne ucharakteryzowanie. Aż w końcu zmęczenie spowodowane myśleniem na wysokich obrotach powoduje, że mężczyzna musi odpocząć i jest pozbawiony jakiejkolwiek weny na cały dzień. Ale znajduje w pewnym momencie czas na to i poświęca się temu znowu w stu procentach.
Tak, uroda panny Rosier powodowały w Thorleyu to, że jego pogląd na jej temat ukierunkował się na tor, który oświadczał mu, że jest niewinna, nieskażona złem jaki panował na Nokturnie. A skoro kobieta miała zamiar dalej zamiar odgrywać swoją rolę to niczego nieświadomy Thorley odpowiedział tylko: - Czyli zainteresowałem ciebie, mhm. - I zaciągając większy oddech zaczął mówić. - Jeśli chcesz po prostu zobaczyć moją pracę, możesz przyjść na drugą główną uliczkę Nokturnu i wejść do "Rogogona". Napewno poznasz, to przecież wielka rudera. - zaśmiał się pod nosem Thorley, który następnie widząc wzrok sprzedawcy po prostu poprosił oto co zawsze. Ten przewracając oczami wyjął gazety codziennego użytku przez aktora.
Wychodząc z tłumu, Thorley torował drogę dla kobiety odpędzając ludzi na bok. Na odchodne dodał coś o pomyślnej inspekcji i innych typowych dla ministerstwa spraw. Wychodząc przed Esy i Floresy, mężczyzna spojrzał na kobietę i zapytał ją. - A można wiedzieć, gdzie ty pracujesz? Powiedziałem już trochę o swojej pracy, a nie wiem o tobie nic oprócz tego jak się nazywasz.
Tak, uroda panny Rosier powodowały w Thorleyu to, że jego pogląd na jej temat ukierunkował się na tor, który oświadczał mu, że jest niewinna, nieskażona złem jaki panował na Nokturnie. A skoro kobieta miała zamiar dalej zamiar odgrywać swoją rolę to niczego nieświadomy Thorley odpowiedział tylko: - Czyli zainteresowałem ciebie, mhm. - I zaciągając większy oddech zaczął mówić. - Jeśli chcesz po prostu zobaczyć moją pracę, możesz przyjść na drugą główną uliczkę Nokturnu i wejść do "Rogogona". Napewno poznasz, to przecież wielka rudera. - zaśmiał się pod nosem Thorley, który następnie widząc wzrok sprzedawcy po prostu poprosił oto co zawsze. Ten przewracając oczami wyjął gazety codziennego użytku przez aktora.
Wychodząc z tłumu, Thorley torował drogę dla kobiety odpędzając ludzi na bok. Na odchodne dodał coś o pomyślnej inspekcji i innych typowych dla ministerstwa spraw. Wychodząc przed Esy i Floresy, mężczyzna spojrzał na kobietę i zapytał ją. - A można wiedzieć, gdzie ty pracujesz? Powiedziałem już trochę o swojej pracy, a nie wiem o tobie nic oprócz tego jak się nazywasz.
Gość
Gość
Słuchała go uważnie, a przy okazji już wyobrażała sobie eskapadę na Nokturn w doborowym towarzystwie i spędzenie wieczoru na czymś tak bardzo niezobowiązującym jak oglądanie teatralnej sztuki w miejscu, w którym w normalnych okolicznościach jej stopa by nie stanęła. Rudera nie była jej straszna, skoro wpuszczano tam ludzi, by czerpali uciechę, nie mogło być przecież aż tak źle. A kto wie, jeśli przedstawienie przypadłoby do gustu Darcy i jej towarzyszom, może nie pożałowaliby grosza w podzięce?
- Niczego nie gwarantuję, ale sądzę, że w takim razie jeszcze się zobaczymy - oznajmiła tuż przed tym, jak sprzedawca podszedł do niej z zamówieniem.
Odebrała je, zapłaciła i grzecznie poczekała aż i Thorley otrzyma swoje zakupy. Nie mogła przecież zostawić go ot tak, przedstawienie należało zagrać do końca, gdy więc wędrowała za nim do wyjścia, wciąż czuła się w obowiązku przywołania na twarz miny godnej przedstawicielki Ministerstwa Magii.
A gdy już wyszli na zewnątrz i mężczyzna zadał swoje pytanie, Rosier po prostu musiała uśmiechnąć się lekko.
- Jestem astronomem - odparła radośnie, w myślach stawiając Wisdomowi plusik na swojej liście znajomych - Pisuję do tematycznych magazynów i zbieram materiały na własne publikacje.
Już sam fakt, że dorosły mężczyzna z miejsca zakładał iż kobieta mogłaby pracować, był wystarczający, by obdarzyć go uśmiechem i uznać spotkanie za przyjemne i owocne. W dzisiejszych czasach, zwłaszcza wśród szlacheckich rodów, wciąż jeszcze obowiązywały bzdurne reguły odnośnie roli kobiety. Sama Darcy przeciwstawiła się im stosunkowo niedawno, a z każdym napotkanym osobnikiem, który myślał tak, jak ona, utwierdzała się w przekonaniu, że zrobiła dobrze.
- Bardzo miło było pana poznać i odegrać tamto przedstawienie - przyznała na odchodne, żegnając się z Thorleyem - Życzę powodzenia w przełamywaniu kryzysu twórczego. Do zobaczenia! - skinęła mu głową i wyminęła go z gracją, kierując się z powrotem w stronę umówionego wcześniej kominka. Zakupy ściskała blisko siebie i nie mogła się doczekać, kiedy przestudiuje nowe mapy nieba.
| zt
dzięki <3
- Niczego nie gwarantuję, ale sądzę, że w takim razie jeszcze się zobaczymy - oznajmiła tuż przed tym, jak sprzedawca podszedł do niej z zamówieniem.
Odebrała je, zapłaciła i grzecznie poczekała aż i Thorley otrzyma swoje zakupy. Nie mogła przecież zostawić go ot tak, przedstawienie należało zagrać do końca, gdy więc wędrowała za nim do wyjścia, wciąż czuła się w obowiązku przywołania na twarz miny godnej przedstawicielki Ministerstwa Magii.
A gdy już wyszli na zewnątrz i mężczyzna zadał swoje pytanie, Rosier po prostu musiała uśmiechnąć się lekko.
- Jestem astronomem - odparła radośnie, w myślach stawiając Wisdomowi plusik na swojej liście znajomych - Pisuję do tematycznych magazynów i zbieram materiały na własne publikacje.
Już sam fakt, że dorosły mężczyzna z miejsca zakładał iż kobieta mogłaby pracować, był wystarczający, by obdarzyć go uśmiechem i uznać spotkanie za przyjemne i owocne. W dzisiejszych czasach, zwłaszcza wśród szlacheckich rodów, wciąż jeszcze obowiązywały bzdurne reguły odnośnie roli kobiety. Sama Darcy przeciwstawiła się im stosunkowo niedawno, a z każdym napotkanym osobnikiem, który myślał tak, jak ona, utwierdzała się w przekonaniu, że zrobiła dobrze.
- Bardzo miło było pana poznać i odegrać tamto przedstawienie - przyznała na odchodne, żegnając się z Thorleyem - Życzę powodzenia w przełamywaniu kryzysu twórczego. Do zobaczenia! - skinęła mu głową i wyminęła go z gracją, kierując się z powrotem w stronę umówionego wcześniej kominka. Zakupy ściskała blisko siebie i nie mogła się doczekać, kiedy przestudiuje nowe mapy nieba.
| zt
dzięki <3
Gość
Gość
Górna galeria sklepu, którego akt własności spoczywał bezpiecznie w skrytce Gringotta, kryła się w cieniu niskiego poddasza, na którym umieszczono niebezpiecznie wiele ciężkich tomiszczy. Zamknięcie Esów&Floresów w celu inwentaryzacji było jednak póki co niemożliwe, dlatego pracownicy sklepu dzień w dzień znosili z góry kolejne książki, odciążając nieco podniszczone belki. Z pewną niechęcią pomyślał, że część tomów trzeba będzie pochować w magazynach do czasu, gdy nie otworzy kolejnego sklepu, gdzie znajdą w końcu swoje miejsce.
Oparł się o barierkę, uważnie przyglądając się wchodzącym i wychodzącym klientom, którzy targali w torbach mniejsze i większe tomiszcza, skrywające magiczną wiedzę, a może tylko magiczne romanse, których ostatnio na rynku nie brakowało. Ułożył sobie w myślach plan zamówień na kolejne miesiące pamiętając, by już teraz zatroszczyć się o dostawę szkolnych podręczników, bo później ich cena na rynku będzie znacznie wyższa. Kalkulacje, liczby, zyski i straty - odkąd przestąpił rano próg Esów&Floresów w jego głowie zadziałała matematyczna maszyna, obliczająca każdy najmniejszy zysk. Znał w tym sklepie każdą książkę, każdą okładkę i nawet nie stojąc za kasą mógł bez problemu stwierdzić, który klient co kupił, ile zapłacił i jak wiele zyskał na tym sklep.
W pewnej chwili oderwał wzrok od wychodzącej rodziny z kilkuletnim dzieckiem, skupiając spojrzenie na młodzieńcu, który właśnie wszedł do środka i pewnym krokiem skierował się do działu, który już tyle razy odwiedzał. Colin minął filar, kierując się ku schodom i zszedł z nich powoli, nie tracąc z oczu nowego klienta. Wysokie półki zasłoniły go w końcu, ale i bez tego trafił bezbłędnie do docelowej alejki, w której oprócz nich nie było w tym momencie nikogo.
- Czyżbyś zmienił w końcu zdanie i przyszedłeś błagać o posadę marzeń? - rzucił z przekąsem, mierząc mężczyznę spojrzeniem od góry do dołu bez najmniejszego skrępowania. To była jego księgarnia i jego teren, na którym czuł się o wiele pewniej, niż gdyby cała sytuacja miała miejsce na ulicy. Przeniósł w końcu wzrok na półkę z książkami i pokręcił głową. - Och... a jednak znowu to tylko książki, a nie moja skromna osoba sprawiły, że tu przyszedłeś - wsunął dłoń do kieszeni spodni, a w kąciku jego ust zadrgał lekki uśmieszek.
Oparł się o barierkę, uważnie przyglądając się wchodzącym i wychodzącym klientom, którzy targali w torbach mniejsze i większe tomiszcza, skrywające magiczną wiedzę, a może tylko magiczne romanse, których ostatnio na rynku nie brakowało. Ułożył sobie w myślach plan zamówień na kolejne miesiące pamiętając, by już teraz zatroszczyć się o dostawę szkolnych podręczników, bo później ich cena na rynku będzie znacznie wyższa. Kalkulacje, liczby, zyski i straty - odkąd przestąpił rano próg Esów&Floresów w jego głowie zadziałała matematyczna maszyna, obliczająca każdy najmniejszy zysk. Znał w tym sklepie każdą książkę, każdą okładkę i nawet nie stojąc za kasą mógł bez problemu stwierdzić, który klient co kupił, ile zapłacił i jak wiele zyskał na tym sklep.
W pewnej chwili oderwał wzrok od wychodzącej rodziny z kilkuletnim dzieckiem, skupiając spojrzenie na młodzieńcu, który właśnie wszedł do środka i pewnym krokiem skierował się do działu, który już tyle razy odwiedzał. Colin minął filar, kierując się ku schodom i zszedł z nich powoli, nie tracąc z oczu nowego klienta. Wysokie półki zasłoniły go w końcu, ale i bez tego trafił bezbłędnie do docelowej alejki, w której oprócz nich nie było w tym momencie nikogo.
- Czyżbyś zmienił w końcu zdanie i przyszedłeś błagać o posadę marzeń? - rzucił z przekąsem, mierząc mężczyznę spojrzeniem od góry do dołu bez najmniejszego skrępowania. To była jego księgarnia i jego teren, na którym czuł się o wiele pewniej, niż gdyby cała sytuacja miała miejsce na ulicy. Przeniósł w końcu wzrok na półkę z książkami i pokręcił głową. - Och... a jednak znowu to tylko książki, a nie moja skromna osoba sprawiły, że tu przyszedłeś - wsunął dłoń do kieszeni spodni, a w kąciku jego ust zadrgał lekki uśmieszek.
Irytacja, to uczucie towarzyszyło Amodeusowi strasznie często, szczególnie ostatnio. Jeden powód, który wywoływał taki stan, nie mógł dać mu spokoju. Od dwóch lat starał się rozwinąć umiejętność animagi, możliwości zmiany własnej postaci w postać zwierzęcia. Oczywiste było, że nie jest to coś, co można opanować z dnia na dzień, a księgi opisujące proces nauki podają wzmianki, że niektórym zajmował to znacznie, znacznie więcej czasu. Ale on przecież nie był byle kim! Nigdy jeszcze nie natrafił na żadną rzecz, której nie mógł poskromić przez tak długi czas! Powoli, naprawdę powolutku doprowadzało go to do krawędzi, a źle się dzieje, gdy książęcy umysł zbliża się do pęknięcia.
Mniejsza. Dziś postanowił poszukać pomocy dla swego problemu, a raczej wskazówki. W końcu nie poradzi się nikogo. Ha! Jeszcze czego, miałby się przyznać do porażki? Nigdy w życiu, ani tym, ani następnym. Szukał rozwiązania na swój sposób, czyli odpowiedzi znajdujących się na papierze. Tak, nie ma to jak nowa książka. Najlepsze lekarstwo na wszelkie problemy! A gdzie niby miałby szukać dobrej księgi, jak nie w Esach i Floresach? Właściwie, to znalazłoby się parę miejsc, lecz Amodeus wolał pewne, sprawdzone rozwiązanie na swój głód lekturowy... Może innym razem powłóczy się po Nokturnie, przeszuka jego obskurne zakamarki. Tym razem pójdzie po najmniejszej linii oporu, aż przypominają się szkolne czasy i zakupy w tym oto sklepie.
Więc był na miejscu, od razu wiedział, gdzie skierować swoje kroki. Dział z księgami dotyczący transmutacji, bo gdzieżby indziej szukać informacji na temat animagi? Zaczął przyglądać się książką, poustawianym na półkach, gdy ktoś zwrócił się do niego. Wiedział kto to. Prosto z mostu i bez zbędnych grzeczności, co? Jak miło. Odwrócił się, jakby od niechcenia, przecież nie lubił rozstawać się z żadnym dziełem pisanym. Nie bardzo się przejął spojrzeniem, jakie posyłał mu ciemnowłosy mężczyzna. Już za pierwszym razem odniósł wrażenie, że przypomina wilka, szczególnie w takich chwilach. Wilka, który przygląda się swojej ofierze. Na jego nieszczęście Amodeus nie był łanią od paru, ładnych lat i jakoś nie miał zamiaru do tego wracać.
- Och, pan Fawley, nie zauważyłem. - specjalnie zignorował specyficzny ton głosu, jak i samą treść pytania. Wzrok młodszego z mężczyzn powędrował za spojrzeniem starszego, ku półce z książkami. Uśmiechnął się lekko, z przekąsem. Rozbawiony ponownie skupił uwagę na rozmówcy. - To cały ja, książki i praca. Zresztą... - zrobił krótką przerwę, jakby się wahał, a przecież dobrze wiedział, co chce powiedzieć. - Można by to źle zrozumieć, gdybym pojawiał się tak często w tym sklepie, a moim celem nie byłyby książki. - uniósł nieco brwi ku górze, przyglądając się reakcji właściciela.
Mniejsza. Dziś postanowił poszukać pomocy dla swego problemu, a raczej wskazówki. W końcu nie poradzi się nikogo. Ha! Jeszcze czego, miałby się przyznać do porażki? Nigdy w życiu, ani tym, ani następnym. Szukał rozwiązania na swój sposób, czyli odpowiedzi znajdujących się na papierze. Tak, nie ma to jak nowa książka. Najlepsze lekarstwo na wszelkie problemy! A gdzie niby miałby szukać dobrej księgi, jak nie w Esach i Floresach? Właściwie, to znalazłoby się parę miejsc, lecz Amodeus wolał pewne, sprawdzone rozwiązanie na swój głód lekturowy... Może innym razem powłóczy się po Nokturnie, przeszuka jego obskurne zakamarki. Tym razem pójdzie po najmniejszej linii oporu, aż przypominają się szkolne czasy i zakupy w tym oto sklepie.
Więc był na miejscu, od razu wiedział, gdzie skierować swoje kroki. Dział z księgami dotyczący transmutacji, bo gdzieżby indziej szukać informacji na temat animagi? Zaczął przyglądać się książką, poustawianym na półkach, gdy ktoś zwrócił się do niego. Wiedział kto to. Prosto z mostu i bez zbędnych grzeczności, co? Jak miło. Odwrócił się, jakby od niechcenia, przecież nie lubił rozstawać się z żadnym dziełem pisanym. Nie bardzo się przejął spojrzeniem, jakie posyłał mu ciemnowłosy mężczyzna. Już za pierwszym razem odniósł wrażenie, że przypomina wilka, szczególnie w takich chwilach. Wilka, który przygląda się swojej ofierze. Na jego nieszczęście Amodeus nie był łanią od paru, ładnych lat i jakoś nie miał zamiaru do tego wracać.
- Och, pan Fawley, nie zauważyłem. - specjalnie zignorował specyficzny ton głosu, jak i samą treść pytania. Wzrok młodszego z mężczyzn powędrował za spojrzeniem starszego, ku półce z książkami. Uśmiechnął się lekko, z przekąsem. Rozbawiony ponownie skupił uwagę na rozmówcy. - To cały ja, książki i praca. Zresztą... - zrobił krótką przerwę, jakby się wahał, a przecież dobrze wiedział, co chce powiedzieć. - Można by to źle zrozumieć, gdybym pojawiał się tak często w tym sklepie, a moim celem nie byłyby książki. - uniósł nieco brwi ku górze, przyglądając się reakcji właściciela.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oparł dłoń o jedną z półek, przesuwając palcami po grzbiecie książek, jakby szukał na nich choćby odrobiny kurzu. O ile jednak niektóre z eksponatów w jego antykwariatach czasami nosiły na sobie całą tonę kurzu, o tyle każdy z pracowników wiedział, że książki muszą być w idealnym stanie. Nawet biała rękawiczka naciągnięta na dłoń Magicznie Perfekcyjnej Czarownicy pozostałaby po starciu z książką w Esach&Floresach równie czysta. Wyciągnął niewielki tomik Transmutacji dla ubogich, czyli 12 zaklęć, które pozna nawet charłak i trzymając go w dłoni, wycelował jego grzbiet w rozmówcę.
- To może zamiast do księgarni warto byłoby się wybrać do Munga? Tam na pewno znajdą sposób na wszelkie dolegliwości z oczami - tym razem zamiast ironicznej przewrotności w jego głosie o wiele mocniej zabrzmiały nutki rozbawienia. Otworzył tomik na losowej stronie z zamiarem przekartkowania go, by zająć czymś dłonie, ale kolejne słowa mężczyzny sprawiły, że Colin błyskawicznie podniósł głowę znad książki. Jego spojrzenie ponownie wbiło się w stojącą przed nim postać, jakby zastanawiał się, na ile zaczepna była ta wypowiedź i na ile on sam mógł sobie pozwolić w odpowiedzi. Potraktować to jako żart i odpowiedzieć w podobnym tonie? Zmrużył oczy i milczał chwilę, przyglądając mu się z mieszaniną zaciekawienia i niepewności. Kilkusekundowa cisza zamieniła się w kilkunastosekundową, gdy odezwał się ponownie.
- Nie należę do osób, które przejmują się tym, co sobie pomyślą o mnie inni - odstawił w końcu tomik na półkę, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jego zachowanie mogłoby zostać odebrane jako nerwowe. Skrzyżował dłonie z tyłu, automatycznie prostując całą sylwetkę. - To nie mnie najbardziej dotknęłyby ewentualne plotki - zdobył się nawet na nikły uśmiech i wzruszenie ramionami. - Twój właści... szef z pewnością miałby co do tego spore obiekcje. - Tym razem uśmiech był nieco większy. Podkupienie pracownika Burke'a to jedno, ale podkupienie pracownika Burke'a, który zna doskonale wszystkie sekrety sklepu to zupełnie co innego. Mógłby mu z pewnością bardzo pomóc ze swoją wiedzą na temat czarnomagicznych książek i zwojów pergaminów, które zapewne od czasu do czasu pojawiały się na ich zapleczu i w gablotach.
- To może zamiast do księgarni warto byłoby się wybrać do Munga? Tam na pewno znajdą sposób na wszelkie dolegliwości z oczami - tym razem zamiast ironicznej przewrotności w jego głosie o wiele mocniej zabrzmiały nutki rozbawienia. Otworzył tomik na losowej stronie z zamiarem przekartkowania go, by zająć czymś dłonie, ale kolejne słowa mężczyzny sprawiły, że Colin błyskawicznie podniósł głowę znad książki. Jego spojrzenie ponownie wbiło się w stojącą przed nim postać, jakby zastanawiał się, na ile zaczepna była ta wypowiedź i na ile on sam mógł sobie pozwolić w odpowiedzi. Potraktować to jako żart i odpowiedzieć w podobnym tonie? Zmrużył oczy i milczał chwilę, przyglądając mu się z mieszaniną zaciekawienia i niepewności. Kilkusekundowa cisza zamieniła się w kilkunastosekundową, gdy odezwał się ponownie.
- Nie należę do osób, które przejmują się tym, co sobie pomyślą o mnie inni - odstawił w końcu tomik na półkę, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jego zachowanie mogłoby zostać odebrane jako nerwowe. Skrzyżował dłonie z tyłu, automatycznie prostując całą sylwetkę. - To nie mnie najbardziej dotknęłyby ewentualne plotki - zdobył się nawet na nikły uśmiech i wzruszenie ramionami. - Twój właści... szef z pewnością miałby co do tego spore obiekcje. - Tym razem uśmiech był nieco większy. Podkupienie pracownika Burke'a to jedno, ale podkupienie pracownika Burke'a, który zna doskonale wszystkie sekrety sklepu to zupełnie co innego. Mógłby mu z pewnością bardzo pomóc ze swoją wiedzą na temat czarnomagicznych książek i zwojów pergaminów, które zapewne od czasu do czasu pojawiały się na ich zapleczu i w gablotach.
Przyglądał się grzbietowi książki, który został wycelowany w niego przez właściciela księgarni. Zmarszczył nieco brwi, kiedy udało mu się przeczyć tytuł. Czy to była próba obrażenia go? Nawet jeśli nie taki był zamiar, to właśnie tak to odebrał. W końcu mógł wybrać każdą z książek, np. jakąś dywagację na temat głównych, pięciu wyjątków od elementarnego prawa transmutacji Gampa, a nie, takie coś. Zgaduję, że to przez to całe podirytowanie, które narasta w nim od jakiegoś czasu. Normalnie, pewnie nawet by nie zwrócił uwagi na coś takiego. Albo nie, inaczej. Zwróciłby, lecz nie dał po sobie tego poznać, chociażby najmniejszą zmarszczką na czole lub ruchem brwi.
- W Mungu chyba nie obsłużyłby mnie sam właściciel. - odpowiedział normalnym, w ogóle nie nacechowany niczym negatywnym, tonem. Przecież nie będzie się złościł za coś takiego. Co on, jakaś nabuzowana hormonami nastolatka?
Przyglądał się starszemu mężczyźnie, nie ukrywając ciekawości. Czyżby nie mógł odnaleźć swego języka, który przed chwilą tak sprawnie władał? Po chwili się opamiętał i odpowiedział. Nie był pewien, ile czasu dokładnie mu to zajęło, nawet nie zwrócił na to uwagi. Za bardzo pochłonęło go napawanie się to niewielką... wygraną? Tak, można tak to ująć.
- Szlachcic? Nie przejmujący się opinią innych? - kącik jego ust powędrował ku górze. - Czyżby, mimo wieku, w panu Fawleyu pozostał młodzieńczy bunt? - z zadowoleniem, malującym się na twarzy, przyglądał się właścicielowi sklepu. Więc to w tę stronę postanowił pójść? Amodeus nie miałby nic przeciwko małemu droczeniu się, szkoda. Przynajmniej może odciągnęłoby to jego umysł od niechcianych zmartwień. Uniósł nieco brew, kiedy usłyszał przejęzyczenie Colina. Nie, chyba się przesłyszał... raczej nie chciał go zdenerwować jakimś niemądrym tekstem, prawda? - Och, znając jego pełne zaufanie, co do mojej osoby, zapewne nawet by się tym nie przejął. - powiedział to z niewielkim rozbawieniem. Dobrze wiedział, jakie zamiary miał Fawley związane z nim. Ba! Przecież nawet się z tym nie krył. Wysunął propozycję... współpracy, a Amodeus ją odrzucił. Za dobrze się czuł na obecnym stanowisku, a praca w księgarni, z tymi wszystkimi ludźmi. Nie, zupełnie nie jego bajka.
- W Mungu chyba nie obsłużyłby mnie sam właściciel. - odpowiedział normalnym, w ogóle nie nacechowany niczym negatywnym, tonem. Przecież nie będzie się złościł za coś takiego. Co on, jakaś nabuzowana hormonami nastolatka?
Przyglądał się starszemu mężczyźnie, nie ukrywając ciekawości. Czyżby nie mógł odnaleźć swego języka, który przed chwilą tak sprawnie władał? Po chwili się opamiętał i odpowiedział. Nie był pewien, ile czasu dokładnie mu to zajęło, nawet nie zwrócił na to uwagi. Za bardzo pochłonęło go napawanie się to niewielką... wygraną? Tak, można tak to ująć.
- Szlachcic? Nie przejmujący się opinią innych? - kącik jego ust powędrował ku górze. - Czyżby, mimo wieku, w panu Fawleyu pozostał młodzieńczy bunt? - z zadowoleniem, malującym się na twarzy, przyglądał się właścicielowi sklepu. Więc to w tę stronę postanowił pójść? Amodeus nie miałby nic przeciwko małemu droczeniu się, szkoda. Przynajmniej może odciągnęłoby to jego umysł od niechcianych zmartwień. Uniósł nieco brew, kiedy usłyszał przejęzyczenie Colina. Nie, chyba się przesłyszał... raczej nie chciał go zdenerwować jakimś niemądrym tekstem, prawda? - Och, znając jego pełne zaufanie, co do mojej osoby, zapewne nawet by się tym nie przejął. - powiedział to z niewielkim rozbawieniem. Dobrze wiedział, jakie zamiary miał Fawley związane z nim. Ba! Przecież nawet się z tym nie krył. Wysunął propozycję... współpracy, a Amodeus ją odrzucił. Za dobrze się czuł na obecnym stanowisku, a praca w księgarni, z tymi wszystkimi ludźmi. Nie, zupełnie nie jego bajka.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jak mógł się skupić na jakiejś sensownej, kąśliwej odpowiedzi, skoro włosy tego gościa stojącego naprzeciwko były tak cholernie puszyste i aż wabiły ręce Colina, by zanurzył w nie palce i wygłaskał jak jednego ze swoich miliona kotów? Pozwolił sobie na pięć błogich sekund rozmyślania o ukochanych futrzakach, ale potem otrząsnął się gwałtownie z mało grzecznych myśli o ich falujących ogonach i znów skupił na młodym mężczyźnie, który postanowił zaszczycić skromne progi Esów&Floresów właśnie teraz. Osoba tego gościa interesowała go o tyle mocniej, o ile większą miał świadomość wiedzy, jaką ten posiada. Oczywiście mógł liczyć na swoich sprzedawców, którzy potrafili wcisnąć magicznym ignorantom książki kompletnie im nieprzydatne, ale potrzebował też kogoś, kto będzie potrafił odróżnić zwykły czarodziejski tomik od czarnomagicznej księgi. Do tej pory spotkał już kilku pracowników, którzy nieopatrznie otworzyli książkę na niewłaściwej stronie i skończyli w Mungu na długiej rehabilitacji. Znaleźć kogoś, kto tajemniczą wiedzę będzie potrafił połączyć z wiedzą o książkach... Cóż, póki co stanowcze odmowy sprawiały, że pozyskanie tego młodzieńca było poza możliwościami Colina.
- Szlachcic, który ma w dupie opinię innych, tym bardziej szlachciców, i który wybranych klientów osobiście obsługuje - zaakcentował ostatnie słowo, puszczając obok uszu przytyk dotyczący jego wieku. Nie czuł się staro, a jego stateczne trzydzieści pięć lat sprawiało paradoksalnie, że część powabnych i mniej powabnych niewiast chciała go koniecznie usidlić. W końcu w tym wieku powinien mieć dawno gromadkę dzieci, zasadzone drzewo i zbudowany dom... - Zastanawiam się tylko, czy w waszym sklepie poziom obsługi jest na równie wysokim poziomie - dodał ironicznie, zerkając ponad jego ramieniem na półkę z książkami i odczytując pozłacane tytuły na okładkach. - A skoro już o obsłudze mowa... jaśnie klient pozwoli, że zapytam, czym mogę mu służyć? - skłonił lekko głowę. Już dawno nie schodził do klientów, czając się głównie na górnej galerii lub przesiadując w swoim biurze. Tęsknił za tymi momentami, gdy mógł dumnym gestem podać komuś książkę, której usilnie szukał, a którą Colin znajdował już po kilkunastu sekundach. Niestety zbyt duży nawał obowiązków administracyjnych i konieczność unikania pewnych ahm, panien i pań o wątpliwej reputacji i równie wątpliwych małżeńskich zamiarach sprawiały, że o wiele bezpieczniejszy miejscem był zaciszny gabinet.
- Szlachcic, który ma w dupie opinię innych, tym bardziej szlachciców, i który wybranych klientów osobiście obsługuje - zaakcentował ostatnie słowo, puszczając obok uszu przytyk dotyczący jego wieku. Nie czuł się staro, a jego stateczne trzydzieści pięć lat sprawiało paradoksalnie, że część powabnych i mniej powabnych niewiast chciała go koniecznie usidlić. W końcu w tym wieku powinien mieć dawno gromadkę dzieci, zasadzone drzewo i zbudowany dom... - Zastanawiam się tylko, czy w waszym sklepie poziom obsługi jest na równie wysokim poziomie - dodał ironicznie, zerkając ponad jego ramieniem na półkę z książkami i odczytując pozłacane tytuły na okładkach. - A skoro już o obsłudze mowa... jaśnie klient pozwoli, że zapytam, czym mogę mu służyć? - skłonił lekko głowę. Już dawno nie schodził do klientów, czając się głównie na górnej galerii lub przesiadując w swoim biurze. Tęsknił za tymi momentami, gdy mógł dumnym gestem podać komuś książkę, której usilnie szukał, a którą Colin znajdował już po kilkunastu sekundach. Niestety zbyt duży nawał obowiązków administracyjnych i konieczność unikania pewnych ahm, panien i pań o wątpliwej reputacji i równie wątpliwych małżeńskich zamiarach sprawiały, że o wiele bezpieczniejszy miejscem był zaciszny gabinet.
Dobrze, że Amodeus nie miał pojęcia o tych jakże niegrzecznych myślach rozmówcy. W końcu nie przepadał za kotami, znajdowały się na drugim miejscu listy znienawidzonych stworzeń, tuż za sowami. Ach, to piękne dzieciństwo i jego następstwa.
Mężczyzna grzecznie czekał, aż Fawley skończy rozmyślać. Najwidoczniej miał dzisiaj nastrój na wewnętrzne wędrówki i refleksje, a może po prostu chciał go przetrzymać w swoim sklepie? Po co? Nie mam bladego pojęcia, a tym bardziej Amo go nie będzie miał. Jakby nie było, ludzie to nie książki. Mimo że te zostały napisane przez człowieka lub jakiś inny, inteligenty gatunek istot, to księgi kierują się logiką. Fakt, istnieją takie, które tego nie robią, ale o tych haniebnych przedstawicielach gatunku Prince woli nie pamiętać. Niespodzianka, człowiek to dziwne stworzenie. Mugol czy nie mugol, nieważne. Ten młody czarodziej nie ma najmniejszej ochoty tracić czasu na ich małostkowe gdybania i bujanie w obłokach. Chcesz dotknąć chmur? To wsiadaj na miotłę, a nie gapisz się w niebo!
- Ostro. - skomentował zabieg językowy, który wykorzystał ciemnowłosy mężczyzna. - Ciekawe podejście, bez wątpienia. - ciężko się zdecydować, to była pochwała czy nagana, a może żadne z tych? W każdym bądź razie miła odmiana, w końcu nie codziennie spotyka się szlachcica, który nie przejmuję się kurtuazją czy opinią innych przedstawicieli swego środowiska. Fakt, są Weasleye, lecz oni nie robią tego z wyboru. Powiedzmy, że status materialny zmusił ich do tego. Podobało mu się, że Colin przechodził do konkretów. Można by ciągnąć tę rozmowę, oczywiście, ale w jakim celu? Gdyby Amodeus pragnął rozrywki w towarzystwie Fawleya, to zaprosiłby go na szklankę ognistej po pracy. Nie było tak, tym razem przynajmniej. - Zgaduję, że skoro jest pan tak bardzo zainteresowany jednym z naszych pracowników, to tak, jest. - uśmiechnął się grzecznie, w sposób który w ogóle nie pasuje do... nieco szorstkiego charakteru wypowiedzianego zdania. Odwrócił się na pięcie od towarzysza rozmów i skierował swą twarz na regał z książkami. Tak, najwyższy czas przejść do interesów, że tak to nazwę. - Animagia. - podsumował krótko, dając znak, że koniec z zabawami, przynajmniej w tym momencie. - Nie interesują mnie filozoficzne czy też teoretyczne dywagacje na ten temat. - zerknął na niego przez ramię, jakby chciał się upewnić, że się zrozumieli. - Możesz sobie darować książkę Bartiusa, Switch'a też odpuść. - posłał mu niemal czarujący uśmiech. W ogóle nie zwracają uwagi na to, że tym razem opuścił grzecznościowe "pan", Colin raczej nie przejmie się tym, prawda? Jak wieloma innymi rzeczami.
Mężczyzna grzecznie czekał, aż Fawley skończy rozmyślać. Najwidoczniej miał dzisiaj nastrój na wewnętrzne wędrówki i refleksje, a może po prostu chciał go przetrzymać w swoim sklepie? Po co? Nie mam bladego pojęcia, a tym bardziej Amo go nie będzie miał. Jakby nie było, ludzie to nie książki. Mimo że te zostały napisane przez człowieka lub jakiś inny, inteligenty gatunek istot, to księgi kierują się logiką. Fakt, istnieją takie, które tego nie robią, ale o tych haniebnych przedstawicielach gatunku Prince woli nie pamiętać. Niespodzianka, człowiek to dziwne stworzenie. Mugol czy nie mugol, nieważne. Ten młody czarodziej nie ma najmniejszej ochoty tracić czasu na ich małostkowe gdybania i bujanie w obłokach. Chcesz dotknąć chmur? To wsiadaj na miotłę, a nie gapisz się w niebo!
- Ostro. - skomentował zabieg językowy, który wykorzystał ciemnowłosy mężczyzna. - Ciekawe podejście, bez wątpienia. - ciężko się zdecydować, to była pochwała czy nagana, a może żadne z tych? W każdym bądź razie miła odmiana, w końcu nie codziennie spotyka się szlachcica, który nie przejmuję się kurtuazją czy opinią innych przedstawicieli swego środowiska. Fakt, są Weasleye, lecz oni nie robią tego z wyboru. Powiedzmy, że status materialny zmusił ich do tego. Podobało mu się, że Colin przechodził do konkretów. Można by ciągnąć tę rozmowę, oczywiście, ale w jakim celu? Gdyby Amodeus pragnął rozrywki w towarzystwie Fawleya, to zaprosiłby go na szklankę ognistej po pracy. Nie było tak, tym razem przynajmniej. - Zgaduję, że skoro jest pan tak bardzo zainteresowany jednym z naszych pracowników, to tak, jest. - uśmiechnął się grzecznie, w sposób który w ogóle nie pasuje do... nieco szorstkiego charakteru wypowiedzianego zdania. Odwrócił się na pięcie od towarzysza rozmów i skierował swą twarz na regał z książkami. Tak, najwyższy czas przejść do interesów, że tak to nazwę. - Animagia. - podsumował krótko, dając znak, że koniec z zabawami, przynajmniej w tym momencie. - Nie interesują mnie filozoficzne czy też teoretyczne dywagacje na ten temat. - zerknął na niego przez ramię, jakby chciał się upewnić, że się zrozumieli. - Możesz sobie darować książkę Bartiusa, Switch'a też odpuść. - posłał mu niemal czarujący uśmiech. W ogóle nie zwracają uwagi na to, że tym razem opuścił grzecznościowe "pan", Colin raczej nie przejmie się tym, prawda? Jak wieloma innymi rzeczami.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Możliwe, że gdyby Amodeus miał większą świadomość co do tego, w jakich kierunkach zazwyczaj wędrowały myśli Colina - a te najczęściej nie chciały się słuchać właściciela i prezentowały mu w wyobraźni obrazy, o których zwykle jak najszybciej chciałby zapomnieć - nie przychodziłby tak często i tak chętnie do księgarni? A może po spotykaniu codziennie czarodziejskiego ewenementu, który zaglądał do Borgina&Burkesa miał już kompletnie wywalone na to, co kto myśli, jak się zachowuje i co mu łazi po głowie. Tak, to mogło być jakieś wytłumaczenie, szczególnie że klientela tamtego sklepu znacznie różniła się od klienteli spotykanej chociażby w tej uroczej księgarni, przesyconej niesamowitą atmosferą, którą czuje się już po przekroczeniu progu.
Patrząc teraz na młodego mężczyznę podświadomie wrócił pamięcią do czasów, gdy sam był w jego wieku i stawiał pierwsze kroki w niepewnym biznesie. Też zaczynał jako pracownik kogoś większego, chłopiec na posyłki, który z tygodnia na tydzień, miesiąca na miesiąc stawał się powoli prawą ręką właściciela księgarni, a potem... potem wszystko potoczyło się w tak szybkim tempie, że nawet jego pamięć nie nadążała przybliżać kolejnych obrazów. Czy Amodeus był równie ambitny jak on wtedy? Czy już teraz w głowie tego brązowowłosego jegomościa już rodzą się plany, jak wykołować swoich szefów i samemu przejąć interes? To byłoby ciekawe, obserwować walkę o władzę w interesie, który musiał przynosić całkiem wysokie zyski, zwłaszcza teraz, gdy posiadanie przedmiotów wątpliwego pochodzenia było jednocześnie niebezpieczne, ale i szaleńczo kusiło. Zmierzył odwróconego tyłem mężczyznę spojrzeniem i westchnął w duchu, postanawiając sobie, że w najbliższym czasie zajrzy do tego jego sklepu. Konkurencja konkurencją, ale Colin nie mógł zaprzeczyć, że można tam było znaleźć bardzo interesujące egzemplarze książek.
- Animagia... - powtórzył, zamykając oczy i przypominając sobie z pamięci długą listę książek poświęconych tej dziedzinie. Od podręczników do transmutacji, z których korzystano w szkołach, po proste poradniki dla osób, które chciałyby się zmierzyć z tą skomplikowaną magią i w końcu po dzieła przeznaczone głównie dla tych, którzy już opanowali jakąś część tej sztuki i którzy, powiedzmy sobie to szczerze, nie bali się dalszych eksperymentów. - Zakładam, że Animagia krok po kroku i Podstawy animagii to dzieła, które przeczytałeś jako pierwsze - powiedział, nie otwierając oczu i dalej szukając w pamięci jakichś interesujących pozycji, niekoniecznie książkowych, które mógłby mu polecić. - Mógłbym dorzucić do tego Sekrety zaawansowanej sztuki animagicznej, Choroby animagiczne i Animagię wielopostaciową, chociaż ta ostatnia książka pełna jest dość drastycznych rycin - dorzucił z lekkim uśmieszkiem. - To dość obszerna dziedzina wiedzy, w dodatku taka, gdzie wciąż istnieje wiele spekulacji... - otworzył oczy i sięgnął po książkę leżącą na najwyższej półce, prawie opierając się na nim przy tym ruchu i otworzył okładkę. - Na przykład Teoria animagii rodzinnej próbuje wskazać, co tak naprawdę się dzieje w sytuacji, gdy animag pod postacią zwierzęcia będzie miał potomstwo - przewrócił oczami, zatrzaskując głośno książkę.
Patrząc teraz na młodego mężczyznę podświadomie wrócił pamięcią do czasów, gdy sam był w jego wieku i stawiał pierwsze kroki w niepewnym biznesie. Też zaczynał jako pracownik kogoś większego, chłopiec na posyłki, który z tygodnia na tydzień, miesiąca na miesiąc stawał się powoli prawą ręką właściciela księgarni, a potem... potem wszystko potoczyło się w tak szybkim tempie, że nawet jego pamięć nie nadążała przybliżać kolejnych obrazów. Czy Amodeus był równie ambitny jak on wtedy? Czy już teraz w głowie tego brązowowłosego jegomościa już rodzą się plany, jak wykołować swoich szefów i samemu przejąć interes? To byłoby ciekawe, obserwować walkę o władzę w interesie, który musiał przynosić całkiem wysokie zyski, zwłaszcza teraz, gdy posiadanie przedmiotów wątpliwego pochodzenia było jednocześnie niebezpieczne, ale i szaleńczo kusiło. Zmierzył odwróconego tyłem mężczyznę spojrzeniem i westchnął w duchu, postanawiając sobie, że w najbliższym czasie zajrzy do tego jego sklepu. Konkurencja konkurencją, ale Colin nie mógł zaprzeczyć, że można tam było znaleźć bardzo interesujące egzemplarze książek.
- Animagia... - powtórzył, zamykając oczy i przypominając sobie z pamięci długą listę książek poświęconych tej dziedzinie. Od podręczników do transmutacji, z których korzystano w szkołach, po proste poradniki dla osób, które chciałyby się zmierzyć z tą skomplikowaną magią i w końcu po dzieła przeznaczone głównie dla tych, którzy już opanowali jakąś część tej sztuki i którzy, powiedzmy sobie to szczerze, nie bali się dalszych eksperymentów. - Zakładam, że Animagia krok po kroku i Podstawy animagii to dzieła, które przeczytałeś jako pierwsze - powiedział, nie otwierając oczu i dalej szukając w pamięci jakichś interesujących pozycji, niekoniecznie książkowych, które mógłby mu polecić. - Mógłbym dorzucić do tego Sekrety zaawansowanej sztuki animagicznej, Choroby animagiczne i Animagię wielopostaciową, chociaż ta ostatnia książka pełna jest dość drastycznych rycin - dorzucił z lekkim uśmieszkiem. - To dość obszerna dziedzina wiedzy, w dodatku taka, gdzie wciąż istnieje wiele spekulacji... - otworzył oczy i sięgnął po książkę leżącą na najwyższej półce, prawie opierając się na nim przy tym ruchu i otworzył okładkę. - Na przykład Teoria animagii rodzinnej próbuje wskazać, co tak naprawdę się dzieje w sytuacji, gdy animag pod postacią zwierzęcia będzie miał potomstwo - przewrócił oczami, zatrzaskując głośno książkę.
Grzecznie czekał, aż mężczyzna odnajdzie w zakamarkach swego kudłatego umysłu to czego szuka i oby to było coś, co przyda się Amodeusowi. Nie lubił tracić czasu, nawet na rozmowy z przystojnymi właścicielami księgarni.
Na jego twarzy pojawił się wyraz niezadowolenia, kiedy usłyszał pierwsze propozycje sprzedawcy. Oczywiście, ciemnowłosy nie mógł tego zobaczyć, w końcu Prince był zwrócony do niego plecami. Naprawdę? Tym chciał go zadowolić? Równie dobrze od razu mógł wskazać mu drzwi, chętniej by z nich skorzystał, niż z tej oferty.
- Pffy. - jedynie tym wyraził swoją dezaprobatę, krótkie parsknięcie, a tyle może przekazać. Druga próba poszła mu znacznie lepiej. Przynajmniej przykuł nią uwagę Amosa. Znów odwrócił swoją śliczną buźkę ku mężczyźnie. - Można spróbować. Pierwsza i trzecia, drugą sobie daruj, już ją znam. - posłał mu delikatny uśmiech. Zaskoczył go niespodziewany ruch Colina, co to ma być? Skoro tak bardzo chciał dotknąć swojego klienta, to mógł go zaprosić na kolację, a nie praktycznie, no prawie, kłaść się na nim. Niby nie doszło do kontaktu, ale... zdecydowanie za blisko. Obrócił się na pięcie i wykonał krok w tył. Nie miał za dużego polu do manewru, w końcu za nim znajdował się regał z książkami, o który teraz niemal się opierał. Jego mina przedstawiała niewielkie rozbawienie. - Nie, na ten moment podziękuję za ten... jakże ciekawy i oryginalny tytuł. - kącik jego ust powędrował ku górze, jakoś nie mógł się powstrzymać przed niewinnym puszczeniem mu oczka. - Znajdzie się jeszcze coś? Może coś bardziej... praktycznego. - nie chciał się za bardzo zdradzać ze swoimi zamiarami.
Na jego twarzy pojawił się wyraz niezadowolenia, kiedy usłyszał pierwsze propozycje sprzedawcy. Oczywiście, ciemnowłosy nie mógł tego zobaczyć, w końcu Prince był zwrócony do niego plecami. Naprawdę? Tym chciał go zadowolić? Równie dobrze od razu mógł wskazać mu drzwi, chętniej by z nich skorzystał, niż z tej oferty.
- Pffy. - jedynie tym wyraził swoją dezaprobatę, krótkie parsknięcie, a tyle może przekazać. Druga próba poszła mu znacznie lepiej. Przynajmniej przykuł nią uwagę Amosa. Znów odwrócił swoją śliczną buźkę ku mężczyźnie. - Można spróbować. Pierwsza i trzecia, drugą sobie daruj, już ją znam. - posłał mu delikatny uśmiech. Zaskoczył go niespodziewany ruch Colina, co to ma być? Skoro tak bardzo chciał dotknąć swojego klienta, to mógł go zaprosić na kolację, a nie praktycznie, no prawie, kłaść się na nim. Niby nie doszło do kontaktu, ale... zdecydowanie za blisko. Obrócił się na pięcie i wykonał krok w tył. Nie miał za dużego polu do manewru, w końcu za nim znajdował się regał z książkami, o który teraz niemal się opierał. Jego mina przedstawiała niewielkie rozbawienie. - Nie, na ten moment podziękuję za ten... jakże ciekawy i oryginalny tytuł. - kącik jego ust powędrował ku górze, jakoś nie mógł się powstrzymać przed niewinnym puszczeniem mu oczka. - Znajdzie się jeszcze coś? Może coś bardziej... praktycznego. - nie chciał się za bardzo zdradzać ze swoimi zamiarami.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Toż mu się trafił wykształcony klient, prychnął w myślach, ale tak naprawdę był z tego zadowolony; nie lubił ludzi przychodzących do księgarni bez najmniejszego pomysłu na to, co chcą kupić i liczących, że sprzedawca odczyta ich myśli. Wyciąganie od takich osób informacji było istną katorgą, w dodatku najczęściej i tak nic nie kupowali. Tym razem jednak było inaczej i Colin już czuł tę przyjemność radość z faktu obsługiwania klienta świadomego swoich potrzeb.
- Pierwsza i trzecia - schylił się, wyciągając z półek małą książeczkę, a potem odwrócił się w stronę przeciwległego regału, sięgając po nieco większy tom. Obie miały ciemne okładki i posrebrzane tytuły na wierzchu. Przesunął palcami po półce naprzeciwko swoich oczu i zawahał się na moment, zanim sięgnął po trzecią. - Jeśli szukasz czegoś bardziej praktycznego, to może Animagiczna antykoncepcja? - trzeba mu przyznać, że dzielnie się wstrzymywał przez pierwsze trzy sekundy, by nie wybuchnąć śmiechem, ale chwilę później przestrzeń między regałami wypełniło parsknięcie śmiechu, stłumione natychmiast dłonią. Książka należała już do księgozbioru, gdy przejmował Esy&Floresy i zajrzał kiedyś do niej z ciekawości, ale lektura po pierwszych kilkunastu stronach okazała się dla niego zbyt dużym przeżyciem i, co tu ukrywać, na długi czas wyperswadowała mu chęć ćwiczenia animagii.
- No dobrze, traktujmy się poważnie, ale w razie czego mam też gdzieś książkę o usuwaniu niechcianych skutków animagicznych ekhem... wpadek - cofnął się nieco, odszukując wzrokiem kolejne tomiszcza poukrywane na półkach, starając się nie patrzeć przy tym na Asmodeusa, bo to mogłoby się skończyć kolejnym, kompletnie niepoważnym atakiem śmiechu. - Animagia dla wytrwałych, Moje życie jako kota, Raz, dwa, trzy, przemień się i ty - zaczął wyliczać, ale w końcu uznał, że na dłuższą metę nie ma to większego sensu. - Byłoby łatwiej, gdybyś wskazał, czego konkretnie potrzebujesz.
- Pierwsza i trzecia - schylił się, wyciągając z półek małą książeczkę, a potem odwrócił się w stronę przeciwległego regału, sięgając po nieco większy tom. Obie miały ciemne okładki i posrebrzane tytuły na wierzchu. Przesunął palcami po półce naprzeciwko swoich oczu i zawahał się na moment, zanim sięgnął po trzecią. - Jeśli szukasz czegoś bardziej praktycznego, to może Animagiczna antykoncepcja? - trzeba mu przyznać, że dzielnie się wstrzymywał przez pierwsze trzy sekundy, by nie wybuchnąć śmiechem, ale chwilę później przestrzeń między regałami wypełniło parsknięcie śmiechu, stłumione natychmiast dłonią. Książka należała już do księgozbioru, gdy przejmował Esy&Floresy i zajrzał kiedyś do niej z ciekawości, ale lektura po pierwszych kilkunastu stronach okazała się dla niego zbyt dużym przeżyciem i, co tu ukrywać, na długi czas wyperswadowała mu chęć ćwiczenia animagii.
- No dobrze, traktujmy się poważnie, ale w razie czego mam też gdzieś książkę o usuwaniu niechcianych skutków animagicznych ekhem... wpadek - cofnął się nieco, odszukując wzrokiem kolejne tomiszcza poukrywane na półkach, starając się nie patrzeć przy tym na Asmodeusa, bo to mogłoby się skończyć kolejnym, kompletnie niepoważnym atakiem śmiechu. - Animagia dla wytrwałych, Moje życie jako kota, Raz, dwa, trzy, przemień się i ty - zaczął wyliczać, ale w końcu uznał, że na dłuższą metę nie ma to większego sensu. - Byłoby łatwiej, gdybyś wskazał, czego konkretnie potrzebujesz.
Nie do końca był pewien, czy także powinien zacząć się śmiać. Przecież nie wiedział, że Colin mówi o prawdziwej, istniejącej książce, no bo niby skąd? Prawdopodobieństwo, że to tylko jakiś... niezbyt śmieszny żart była bardzo duża. Kto napisałby książkę o Animagicznej antykoncepcji, kto, ja się pytam? Ale skoro mężczyzna miał aż taki ubaw, to może było w tym ziarnko prawdy. Amodeus uniósł nieznacznie brwi, wyrażając tym samym swe zmieszanie. Nie wiedział, co powinien o tym myśleć, więc rozwiązanie było proste. po prostu porzucił ten temat, o. Tyle, jakby Fawley o niczym takim nie wspomniał. Przyglądał się mężczyźnie i tej jego małej wyliczance, zastanawiając się, gdzie ich to prowadzi. Może jednak miał racje. Najlepiej by było powiedzieć mu, czego szukał lub samemu to znaleźć, bez pomocy osób trzecich. Nie, niestety nie miał czasu na samodzielne poszukiwania, ani cierpliwości, przynajmniej nie dzisiaj. Skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej, po czym zaczął przyglądać się facetowi, jakby miało to pomóc w rozwiązaniu jego małego dylematu.
- Zaawansowany trening animagi, ostatnie etapy przed ukończeniem szkolenia. - powiedział w końcu, podejmując tym samym decyzje. - Ewentualne trudności, które mogą przeszkadzać w opanowaniu tej umiejętności. - dodał po chwili. Przecież to nie tak, że przyznał się do porażki, bo w końcu coś takiego nie istniało w słowniku Amodeusa. Przynajmniej nie w rozdziale dotyczącym magii. I nie, przepowiadanie przyszłości to nie magia, więc braki w tej umiejętności są całkowicie dopuszczalne. Zerkał wymownie na starszego mężczyznę, czekając, aż ten nawiąże z nim kontakt wzrokowy. Już nie był taki śmiały, jak krótką chwilę temu? Ciekawe.
- Zaawansowany trening animagi, ostatnie etapy przed ukończeniem szkolenia. - powiedział w końcu, podejmując tym samym decyzje. - Ewentualne trudności, które mogą przeszkadzać w opanowaniu tej umiejętności. - dodał po chwili. Przecież to nie tak, że przyznał się do porażki, bo w końcu coś takiego nie istniało w słowniku Amodeusa. Przynajmniej nie w rozdziale dotyczącym magii. I nie, przepowiadanie przyszłości to nie magia, więc braki w tej umiejętności są całkowicie dopuszczalne. Zerkał wymownie na starszego mężczyznę, czekając, aż ten nawiąże z nim kontakt wzrokowy. Już nie był taki śmiały, jak krótką chwilę temu? Ciekawe.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 18 • 1, 2, 3 ... 9 ... 18
Wnętrze księgarni
Szybka odpowiedź