Sypialnia główna
AutorWiadomość
Sypialnia główna
Główna sypialnia zajmowana jest przez głowę rodziny, Rodricka Baudelaire. Urządzona w podobnej stylistyce do całego wnętrza domu. Chociaż jest to główna, największa z sypialni, w dalszym ciągu nie jest to pokaźnych rozmiarów pomieszczenie, ale mimo to, znajduje się w rogu miejsce na biurko pana Baudelaire i sporą szafę z prowadzoną z pracy dokumentacją. Z wiadomego względu, rzadko kiedy wpuszczani są tu i przyjmowani goście, dlatego często w najintensywniejszych okresach pracy, zastać tu można nieporządek.
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Clementine nie ma lustra w pokoju, nie jest jej potrzebne. To jeszcze gorzej, bo nieważne gdzie stanie, wydaje jej się, że źle wygląda. Dzisiaj chciała się ubrać lepiej, inaczej. Chciała się ubrać sama. Sissi przyglądała jej się uważnie, kiedy dziewczyna dobierała strój, gładząc dłonią różne materiały, dopóki nie natrafiła na koronkę. Tą koronkę. Suknię mamy. Wiedziała, że właśnie ją chce założyć. Przyodziała ją wprawnie, wygładzając materiał, sprawdzając czy dobrze leży. Mogłaby być odrobinę węższa, mama na pewno była szersza w biuście. Wzdycha, trochę zaniepokojona, że może w tej kreacji wyglądać… nie tak, jak powinna się w niej prezentować dama. Dodatki Clementine dobiera instynktownie. Nie ma ich dużo. Kilka broszek, subtelnych łańcuszków, bransolet, czy pierścieni. I tak zawsze nosi ten z kamieniem księżycowym. Ułożone w jednym porządku, wie, jak je dobierać do każdej sukni. Stylowo, kolorystycznie musi się zdać na szczęście. Niepokoi się i denerwuje. Samuel brzmiał tak enigmatycznie, kiedy zapraszał ją dzisiaj do wyjścia, nie zdradzając jej szczegółów tej wycieczki. Clementine nie chce się wygłupić. Nie wie nawet czy dobrze go zrozumiała, kiedy wspomniał, że przyjdzie po nią po pracy. Dawno nie spędzali wspólnie czasu – od jego urodzin. Emmie chce, żeby nie musiał się jej wstydzić. On zawsze brzmi tak pewnie, niezbicie, wzbudza zainteresowanie kobiet, nawet w jej obecności. Przy nim wygląda jak jego młodsza siostra i cieszy się, że może nią być, jeśli to znaczy, że mogą spędzić dzień razem.
Serce bije jej szybciej niż zwykle. Niż zawsze, chociaż nigdy nie robi tego tak, jak powinno. Drobne rozemocjonowanie rozstrajało w łatwy sposób jej organizm. Teraz, decydując się spytać ojca o opinię, wchodzi powoli do jego pokoju, rzucając prawie szeptem.
— Wyglądam… dobrze? — pyta z zawahaniem, bo cokolwiek, co zawiera w sobie słowo „wyglądać” to dla niej czysta abstrakcja. Przymyka powieki i wypuszcza powietrze z płuc. Wychyla się zza drzwi, prezentując suknię.
— Denerwuję się. Jesteś mężczyzną, tato. Myślisz, że tak się spodobam?
Nie miała pojęcia, że przygotowując się straciła poczucie czasu. W pokoju ojca czekał na Rodricka Samuel i nikt lepiej od niego nie znal odpowiedzi na to pytanie. Spuściła wzrok, chwytając część sukni. Nie chciała zawieść niczyich oczekiwań. Kobiety w jej wieku wyglądały zjawiskowo. Słyszała niejednokrotnie zachwyt mężczyzn nad pięknem mijanych dziewcząt. Ona zawsze, o ironio, pozostawała niewidoczna. Przez wzgląd na jej ułomność, mężczyźni nie zwykli patrzeć na nią, jak na inne damy. Była wybrakowana. Nie chciała zachwycić Samuela. Chciała jedynie od niego za mocno nie odstawać, bo wiedziała, jak on zachwycał innych. Dla niego na pewno mogła postarać się bardziej... pasować.
— Myślisz, ze on będzie wiedział, że to dlatego, że cenię sobie naszą przyjaźń bardziej, niż to co powiedzą ludzie?
Czy to było dziwne, że bała się przy nim wyglądać gorzej? I tego, co powiedzą inni, kiedy zauważą, że jej starania nie mogą niczego zmienić? Był zdrowym, na pewno przystojnym, czarującym mężczyzną. Ona była… coż, tylko Clementine.
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie potrafił wskazać źródła, które szepnęło mu pomysł. Lubił tańczyć i chociaż wielu mężczyzn utyskiwało na konieczność dotrzymywania kobietom rytmu, Samuel odnajdował się w roli prowadzącego. Kiedyś tłumaczył swoje upodobanie zdecydowanie zbyt niskimi pobudkami, tak będąc dorosłym przyznawał się sam przed sobą, ze lubił tańczyć. Możliwe, że nie był wybitny, nie dorównywał krokom szlachciców, ale czuł się swobodnie. I tę lekkość przekazywał ciałem, spojrzeniem i pewnością, która tak pociągała kobiety. Dlaczego więc chciał poprowadzić do tańca Emmie? Nie był pewien. Krył uśmiech nie tylko ten pełgający na wargach, ale i zakradający się w głos. Młodziutka, niewidoma dziewczyna doskonale potrafiła wyczuć zmiany, które przeciętnemu czarodziejowi umykały, niby rozpierzchająca się mgła. Przy niej uczył się opanowania i swoistej delikatności, która przez ostatnich kilka lat zatarła się. Był dla kobiet czarujący, był rycerzem, obrońcą, tajemnicą, ale...zawsze było ale. Może Clementine była tą, która pozwalała mu wrócić do wyblakłych elementów samego siebie? Była niczym lustro, które odbijało oblicza, pokazując kim rzeczywiście byli. Kim był Samuel?
Stał w pokoju samotnie, czekając, aż Roderick pojawi się i pozwoli mu ukraść na kilka godzin jego córkę. Wiedział, że naciągał nieco zaufania mężczyzny, ale od razu powiedział gdzie porywa Emmie, samej zainteresowanej dawkując informacje. Jeszcze. I mimo, że nie był to jego pierwszy wieczór, w który zabierał kogoś na tańce, ale ta dziewczyna była wyjątkowa. Mała Emmie, drobna, niezwykle ciepła istotka, rozbrajająca dobrocią i czułością otaczająca ją niby świetlista mgiełka. I taką ją dostrzegł w drzwiach.
Jeśli miał coś powiedzieć, na jedna krótką chwilę zapomniał, wpatrując się w smukłą sylwetkę, otuloną białą koronką. Szczególnie, że wypowiadane słowa nie były przeznaczone dla niego. nadal w milczeniu odwrócił głowę, spoglądając za siebie, na drzwi, w których powinien pojawić się Roderick. Nie było nikogo, a dziewczyna kontynuowała wypowiedź, nieświadoma, że mówi o mężczyźnie, który zamiast ojca przyglądał się, jak prezentowała sukienkę. Zjawiskowa - pomyślał, nadal nie mogąc dotrzeć momentu, w którym "mała" Emmie zmieniła się w piękną, młodą kobietę, której nie znał?
Nadal milczał, chociaż wargi drgały w uśmiechu. Postąpił do przodu, miękko stawiając kolejne kroki. Zatrzymał się przed dziewczyną, prawdopodobnie zdradzając się już swoim jestestwem, innym niż jej ojca - Wyglądasz pięknie - odezwał się w końcu, by jedną dłoń wyciągnąć do przodu, podsuwając pod delikatne palce dziewczyny - Ludzie mówią wiele rzeczy, ale nie każde jest warte zapamiętania - dodał jeszcze, w niewyjaśnionym impulsie poprawiając kołnierz czarnej koszuli. Na ramionach wciąż tkwiła kamizelka bez rękawów i tej samej barwy płaszcz, zupełnie inny, jaki prezentował na co dzień. Gładki, z guzikami srebrnymi, z ciemną nicią obszywającej brzegi rękawów, odbijającymi blask rozstawionych lamp. Pod koszulą, tylko uważny obserwator mógł dostrzec delikatne zarys, kryjącego się pod materiałem rzemienia i dwóch obrączkach na niej uwieszonych. Emmie wiedziała o jednej. O jedną więcej niż reszta świata - Podobasz się - zakończył po chwili, łapiąc się na tym, że ostatnie słowa powiedział dużo ciszej.
Stał w pokoju samotnie, czekając, aż Roderick pojawi się i pozwoli mu ukraść na kilka godzin jego córkę. Wiedział, że naciągał nieco zaufania mężczyzny, ale od razu powiedział gdzie porywa Emmie, samej zainteresowanej dawkując informacje. Jeszcze. I mimo, że nie był to jego pierwszy wieczór, w który zabierał kogoś na tańce, ale ta dziewczyna była wyjątkowa. Mała Emmie, drobna, niezwykle ciepła istotka, rozbrajająca dobrocią i czułością otaczająca ją niby świetlista mgiełka. I taką ją dostrzegł w drzwiach.
Jeśli miał coś powiedzieć, na jedna krótką chwilę zapomniał, wpatrując się w smukłą sylwetkę, otuloną białą koronką. Szczególnie, że wypowiadane słowa nie były przeznaczone dla niego. nadal w milczeniu odwrócił głowę, spoglądając za siebie, na drzwi, w których powinien pojawić się Roderick. Nie było nikogo, a dziewczyna kontynuowała wypowiedź, nieświadoma, że mówi o mężczyźnie, który zamiast ojca przyglądał się, jak prezentowała sukienkę. Zjawiskowa - pomyślał, nadal nie mogąc dotrzeć momentu, w którym "mała" Emmie zmieniła się w piękną, młodą kobietę, której nie znał?
Nadal milczał, chociaż wargi drgały w uśmiechu. Postąpił do przodu, miękko stawiając kolejne kroki. Zatrzymał się przed dziewczyną, prawdopodobnie zdradzając się już swoim jestestwem, innym niż jej ojca - Wyglądasz pięknie - odezwał się w końcu, by jedną dłoń wyciągnąć do przodu, podsuwając pod delikatne palce dziewczyny - Ludzie mówią wiele rzeczy, ale nie każde jest warte zapamiętania - dodał jeszcze, w niewyjaśnionym impulsie poprawiając kołnierz czarnej koszuli. Na ramionach wciąż tkwiła kamizelka bez rękawów i tej samej barwy płaszcz, zupełnie inny, jaki prezentował na co dzień. Gładki, z guzikami srebrnymi, z ciemną nicią obszywającej brzegi rękawów, odbijającymi blask rozstawionych lamp. Pod koszulą, tylko uważny obserwator mógł dostrzec delikatne zarys, kryjącego się pod materiałem rzemienia i dwóch obrączkach na niej uwieszonych. Emmie wiedziała o jednej. O jedną więcej niż reszta świata - Podobasz się - zakończył po chwili, łapiąc się na tym, że ostatnie słowa powiedział dużo ciszej.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Jej ojciec milczał. To dlatego, że nie ojciec tam stał, ale ona tego nie wiedziała. Spuszczała wzrok na ziemię, zaczynając odczuwać dyskomfort. Być może ojciec miał powód, żeby milczeć. Jej wzrok padł niżej. Gdyby widziała, jak inni, dostrzegłaby materiał koronkowej sukni, który teraz mięła w smukłych palcach. Zacisnęła je na nim mocniej, przymykając na chwilę powieki i odetchnęła. Chwilę później musiała zaciągnąć się powietrzem. Poczuła zamiast znajomego zapachu ojca, woń zupełnie inną, zniewalającą ją swoją intensywnością. Podniosła spojrzenie wyżej, poznając już krok, ogromne ciepło, jakie od niego biło. Instynktownie cofnęła się zaledwie pół kroku. Wolną ręką sięgając za siebie, smagała nią ramę drzwi.
— Samuel?
Zatrzymała się, odrzucając swoje instynkty. Była po prostu zdziwiona, nic więcej. Cofała się, ponieważ jej zmysły nie były gotowe na takie doznania… teraz. Ale to przecież był Samuel. Przekonując się do tego bardzo powoli, ale jej zmysły nie mogły jej przecież mylić, w końcu chwyciła jego wyciągniętą dłoń, oplatając ją palcami. Przysunęła się o te pół kroku, którego nie powinna robić. Drugą ręką zaczesała pasma włosów za ucho, chociaż nie sądziła by ten ruch był potrzebny. Nie wiedziała jednak co zrobić z dłonią.
— Dziękuję.
Przysuwała się do niego nieśmiało, bardzo powoli zmniejszając odległość, kiedy spróbowała ośmielić się do zadania mu jednego pytania.
— Samuel… — jej głos drżał. Był tak samo cichy, jak jego ton. Jej przyjaciel nadał pewną atmosferę swoją niską, cichszą tonacją, której nie chciała zaburzać. Może to i lepiej. W cichszych tonach, drżenie jej głosu nie było aż tak mocno wyczuwalne. Dawała sobie czas, zbliżając się niepewnie, bo nie wiedziała, jak blisko niego może się znaleźć, żeby nie uznał jej poczynań za zbyt swawolne. To był jednak Samuel. Jako dziecko pamiętała, jak uczył ją nie stawiać sobie żadnych barier. Dlatego w końcu oparła dłoń na jego piersi, unosząc wzrok do jego twarzy. Jego głos rozbrzmiewał w jej głowie, w pamięci: Musisz mieć więcej pewności siebie, Emmie. Był ciepły, przekonujący, zachęcający. Wodził ją i prowadził, aby w końcu odważyła się spytać.
— Mogę Cię… zobaczyć?
W oczekiwaniu, wspięła się na palce, żeby dłoń przesunąć wyżej, otarła opuszkami jego policzek delikatnie. Już kiedy jej końcówki palców musnęły jego skórę, przeszedł ją wzdłuż kręgosłupa elektryzujący dreszcz, dlatego jej ruch zatrząsł się w powietrzu. Cofnęła dłoń. Nie wiedziała, że jej dłoń znajduje się aż tak blisko. Że jego skóra jest już tu... perfekcyjna pod jej palcami.
Ten wstrząs jej się należał. Tak naprawdę nie dal jej jeszcze odpowiedzi. Powinna była zaczekać.
— Samuel?
Zatrzymała się, odrzucając swoje instynkty. Była po prostu zdziwiona, nic więcej. Cofała się, ponieważ jej zmysły nie były gotowe na takie doznania… teraz. Ale to przecież był Samuel. Przekonując się do tego bardzo powoli, ale jej zmysły nie mogły jej przecież mylić, w końcu chwyciła jego wyciągniętą dłoń, oplatając ją palcami. Przysunęła się o te pół kroku, którego nie powinna robić. Drugą ręką zaczesała pasma włosów za ucho, chociaż nie sądziła by ten ruch był potrzebny. Nie wiedziała jednak co zrobić z dłonią.
— Dziękuję.
Przysuwała się do niego nieśmiało, bardzo powoli zmniejszając odległość, kiedy spróbowała ośmielić się do zadania mu jednego pytania.
— Samuel… — jej głos drżał. Był tak samo cichy, jak jego ton. Jej przyjaciel nadał pewną atmosferę swoją niską, cichszą tonacją, której nie chciała zaburzać. Może to i lepiej. W cichszych tonach, drżenie jej głosu nie było aż tak mocno wyczuwalne. Dawała sobie czas, zbliżając się niepewnie, bo nie wiedziała, jak blisko niego może się znaleźć, żeby nie uznał jej poczynań za zbyt swawolne. To był jednak Samuel. Jako dziecko pamiętała, jak uczył ją nie stawiać sobie żadnych barier. Dlatego w końcu oparła dłoń na jego piersi, unosząc wzrok do jego twarzy. Jego głos rozbrzmiewał w jej głowie, w pamięci: Musisz mieć więcej pewności siebie, Emmie. Był ciepły, przekonujący, zachęcający. Wodził ją i prowadził, aby w końcu odważyła się spytać.
— Mogę Cię… zobaczyć?
W oczekiwaniu, wspięła się na palce, żeby dłoń przesunąć wyżej, otarła opuszkami jego policzek delikatnie. Już kiedy jej końcówki palców musnęły jego skórę, przeszedł ją wzdłuż kręgosłupa elektryzujący dreszcz, dlatego jej ruch zatrząsł się w powietrzu. Cofnęła dłoń. Nie wiedziała, że jej dłoń znajduje się aż tak blisko. Że jego skóra jest już tu... perfekcyjna pod jej palcami.
Ten wstrząs jej się należał. Tak naprawdę nie dal jej jeszcze odpowiedzi. Powinna była zaczekać.
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Podejmowanie decyzje stanowiło niezaprzeczalna wartość. Chociaż należałoby dodać - samodzielne i świadome. Niestety wielu ludzi zapominało o przywileju pozostawiając odpowiedzialność za sobą, na innych. Samuel wierzył, że miarą mężczyzny było przyjmowanie konsekwencji decyzji, które się wybrało. Niezależnie od faktu ich słuszności. Inną rzeczą, gdy rzeczywistość (własnej świadomości) była niepełna i patrząc na - widziało się mniej niż powinno. Mężczyźni - i to musiał przyznać nawet Skamander - potrafili być ślepi na ulotną aurę emocji, unoszącą się przy każdej kobiecie. Auror mógłby śmiało mówić, że poznał kobieca naturę na tyle, by wiedzieć, czego potrzebują. To jednak co ukryte pomiędzy słowami, niedopowiedzenia, niuanse i milczące spojrzenia - umykało, bądź - sczytywane były opacznie. Przynajmniej dopóki nie usłyszeli wszystkiego wprost. I to były najbardziej prawdziwe lekcje.
Czy Samuel kiedyś się nauczy? Czy przyglądając się eterycznej, niemal nimfiej postaci Emmie, nie zapomni prawdy, której ostatnio doświadczył? Coś urzekającego miała w sobie, gdy zaciskała jasne palce na koronkowej materii sukienki. Coś przenikało przez jego umysł i umykało, jakby bało się zbyt długo pozostać w miejscu.
- Tak mam na imię - mógłby zażartować, ale delikatność i dźwięczność tonu, w jakim wymawiała tych kilka zgłosek, nadającej mu "istnienie", gdzieś przegoniła pomysł. Pozostawał więc dziwnie czujny, obserwując drobne, nieco niepewne gesty dziewczyny. Kącik ust drgnął, gdy drobna dłoń zaczesała za ucho pasma włosów o opadające na zaróżowione niewinnością lica.
Trwał w miejscu, czekając. Rejestrował zawahanie, gdy postąpiła ku niemu. Nie powstrzymał tez, gdy cofnęła się, na powrót wracając do swej przestrzeni. I zmiana zdania. To była pewna nowość. Pamiętał, że kiedyś - gdy zdobył niepodzielnie jej zaufanie - przybiegała do niego blisko. Nie odnajdował niepewności, która poruszała jej ciałem i malującą jej oblicze - barwy emocji.
- Możesz - odpowiedział z opóźnieniem, gdy smukłe palce zatrzymały się na jego policzku, gdy owiała go ciepła aura jej obecności. I mimo faktu, że kiedyś wielokrotnie doświadczał prośby, którą ku niemu wysunęła. Musiał na nowo uczyć się jej dotyku i unikalnego sposobu w jakim go oglądała. I znowu ucieczka, ale tym razem Samuel zadziałał szybciej. Podniósł swoją dłoń, by zamknąć w niej kobiece palce.
- Obiecuję się nie ruszać - uśmiechnął się i wypuścił z ujęcia rękę Emmie, wcześniej przybliżając do swojego policzka.
-Chyba dawno mnie nie widziałaś - jak mocno się zmienił, odkąd ostatni raz patrzyła w ten sposób? I czy Clementine odnalazłaby w dotyku więcej, niż sam mógłby wskazać?
Czy Samuel kiedyś się nauczy? Czy przyglądając się eterycznej, niemal nimfiej postaci Emmie, nie zapomni prawdy, której ostatnio doświadczył? Coś urzekającego miała w sobie, gdy zaciskała jasne palce na koronkowej materii sukienki. Coś przenikało przez jego umysł i umykało, jakby bało się zbyt długo pozostać w miejscu.
- Tak mam na imię - mógłby zażartować, ale delikatność i dźwięczność tonu, w jakim wymawiała tych kilka zgłosek, nadającej mu "istnienie", gdzieś przegoniła pomysł. Pozostawał więc dziwnie czujny, obserwując drobne, nieco niepewne gesty dziewczyny. Kącik ust drgnął, gdy drobna dłoń zaczesała za ucho pasma włosów o opadające na zaróżowione niewinnością lica.
Trwał w miejscu, czekając. Rejestrował zawahanie, gdy postąpiła ku niemu. Nie powstrzymał tez, gdy cofnęła się, na powrót wracając do swej przestrzeni. I zmiana zdania. To była pewna nowość. Pamiętał, że kiedyś - gdy zdobył niepodzielnie jej zaufanie - przybiegała do niego blisko. Nie odnajdował niepewności, która poruszała jej ciałem i malującą jej oblicze - barwy emocji.
- Możesz - odpowiedział z opóźnieniem, gdy smukłe palce zatrzymały się na jego policzku, gdy owiała go ciepła aura jej obecności. I mimo faktu, że kiedyś wielokrotnie doświadczał prośby, którą ku niemu wysunęła. Musiał na nowo uczyć się jej dotyku i unikalnego sposobu w jakim go oglądała. I znowu ucieczka, ale tym razem Samuel zadziałał szybciej. Podniósł swoją dłoń, by zamknąć w niej kobiece palce.
- Obiecuję się nie ruszać - uśmiechnął się i wypuścił z ujęcia rękę Emmie, wcześniej przybliżając do swojego policzka.
-Chyba dawno mnie nie widziałaś - jak mocno się zmienił, odkąd ostatni raz patrzyła w ten sposób? I czy Clementine odnalazłaby w dotyku więcej, niż sam mógłby wskazać?
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Wszystko się zmienia. Clementine nie jest tą samą małą, otwartą dziewczynką, która potrafi biec do niego z otwartymi ramionami, wierząc, że ją złapie, nawet gdyby potknęła się po drodze, a to też się zdarzało. Emmie jest już dojrzałą, mimo wszystko, kobietą. Ojciec uczy ją zachowań wobec mężczyzn. Chociaż dalej nie rozumie dlaczego powtarza jej cały czas, żeby im nie ufać, pamięta, jak tłumaczył jej, że Samuelowi może. Dlatego chociaż nie ma pewności, co powinna zrobić, czując ciepło jego dłoni na swoich palcach. Natrafiając opuszkami palców na jego twarz dotykając twardego, kilkudniowego zarostu, wie już, że jej dłoń znajduje się dokładnie tam, gdzie powinna się znajdować. Przecież sam Skamander ją tam położył. Clementine bardzo łatwo podłapuje sugestie. Przeciąga dłonią po jego policzku, zadzierając głowę. Jest trochę niższa od niego i czuje jak jego oddech porusza niesfornymi kosmykami, które co rusz wypadają jej z upięcia włosów. Jego oddech, ma wrażenie, jest gorętszy od jej własnego. Wstrząsa jej ciało w dreszczu, kiedy to ciepło dotyka jej skóry, zwykle chłodniejszej i bledszej niż wszystkich innych. Teraz jednak, jak często w jego towarzystwie i podczas trawionej ją gorączki, chociaż to drugie nie ma obecnie miejsca, jej policzki są przyrumienione. Przesuwa palce wzdłuż jego szczęki. Ta jest ostrzejsza niż ją pamięta, zarost jest gęstszy, kłuje ją w końcówki palców, dlatego przeciąga nimi delikatnie po jego skórze. Dotyka nimi jego nosa, obejmując jego twarz obiema dłońmi. Jest ona zaskakująco symetryczna. Dociera opuszkami do boków jego twarzy, wyczesując je w jego włosy.
— Zapuściłeś je? — zauważa, albo zawsze je takie miał, tylko wcześniej nie zwracała na to uwagi. Clementine zaskakująco się to podoba. Przypomina jej ojca. Włosy Samuela są trochę gładsze i gęstsze, na pewno ciemniejsze, bo chyba nic się w tej kwestii nie zmieniło, ale oboje noszą je spięte w kitkę. Emmie uśmiecha się, jak przy nikim innym tego nie robi. Ale Samuel widział już kilka jej uśmiechów. Pod opuszkami wyczuwa ciepłe wargi, które też rozciąga uśmiech. Ten uśmiech jest szeroki i szczery. Nie współgra z tonem, w którym Clementine często wyczuwa znacznie więcej niż inni ludzie.
— Zawsze się tak uśmiechasz? — pyta, gładząc kąciki jego ust i spuszcza wzrok — Kiedyś uśmiechałeś się inaczej — dodaje zsuwając dłonie na jego kark i spuszcza wzrok.
— Lubiłam tamten Twój uśmiech… bardziej.
Unosi wzrok, czując z jakiegoś powodu wstyd i niewłaściwość tego, co właśnie powiedziała. Jej szept ledwo przebija się nawet przez panującą wokół ciszę.
— Przepraszam.
Emmie wie, że zaraz Samuel karze jej tego nie robić, nie przepraszać, ale Clementine chce być szczera w stosunku do niego i siebie, czując, że potrzebuje to powiedzieć głośno. Nie robi tego specjalnie, ale żeby rozproszyć swoją i jego uwagę umyka dłońmi z jego szyi na pierś. Jej palce zatrzymują się na jego sercu same, kiedy Clementine wyczuwa pod palcami rytmiczne bicie. Jej serce tak nie bije. Podkurcza lekko palce na chwilę i opiera twarz na jego torsie, wsłuchując się w silne uderzenia.
— Wymężniałeś.
To stwierdza z pewnością, obejmując jego ciało w pasie, znacznie lepiej zbudowane, mniej smukłe, niż je pamiętała. Chociaż już wtedy był duży, otaczał ją silnymi ramionami i roznosił wokół siebie bardzo ciepłą aurę. Teraz ta jest większa, a chociaż Clementine urosła, Samuel wydaje jej się jeszcze większy i pewniejszy niż wydawał się kiedyś. Zdaje się już po prostu... mężczyzną. Ponieważ pierwszy raz jak jednego z nich Clementine go traktuje.
— I dojrzałeś... nie rób tego ze szybko, dobrze?
Ścisnęła go ciaśniej, jak kiedyś, kiedy nie chciała puścić, kiedy już miał wychodzić. Jednak jej ramiona oplatają go inaczej niż wtedy. Nie łapie go szeroko, na oślep. Oplata jego pas z wyczuciem, szczelnie, ale lekko. Bez dziecięcej nieporadności. Świadomym, przemyślanym uściskiem.
— Zapuściłeś je? — zauważa, albo zawsze je takie miał, tylko wcześniej nie zwracała na to uwagi. Clementine zaskakująco się to podoba. Przypomina jej ojca. Włosy Samuela są trochę gładsze i gęstsze, na pewno ciemniejsze, bo chyba nic się w tej kwestii nie zmieniło, ale oboje noszą je spięte w kitkę. Emmie uśmiecha się, jak przy nikim innym tego nie robi. Ale Samuel widział już kilka jej uśmiechów. Pod opuszkami wyczuwa ciepłe wargi, które też rozciąga uśmiech. Ten uśmiech jest szeroki i szczery. Nie współgra z tonem, w którym Clementine często wyczuwa znacznie więcej niż inni ludzie.
— Zawsze się tak uśmiechasz? — pyta, gładząc kąciki jego ust i spuszcza wzrok — Kiedyś uśmiechałeś się inaczej — dodaje zsuwając dłonie na jego kark i spuszcza wzrok.
— Lubiłam tamten Twój uśmiech… bardziej.
Unosi wzrok, czując z jakiegoś powodu wstyd i niewłaściwość tego, co właśnie powiedziała. Jej szept ledwo przebija się nawet przez panującą wokół ciszę.
— Przepraszam.
Emmie wie, że zaraz Samuel karze jej tego nie robić, nie przepraszać, ale Clementine chce być szczera w stosunku do niego i siebie, czując, że potrzebuje to powiedzieć głośno. Nie robi tego specjalnie, ale żeby rozproszyć swoją i jego uwagę umyka dłońmi z jego szyi na pierś. Jej palce zatrzymują się na jego sercu same, kiedy Clementine wyczuwa pod palcami rytmiczne bicie. Jej serce tak nie bije. Podkurcza lekko palce na chwilę i opiera twarz na jego torsie, wsłuchując się w silne uderzenia.
— Wymężniałeś.
To stwierdza z pewnością, obejmując jego ciało w pasie, znacznie lepiej zbudowane, mniej smukłe, niż je pamiętała. Chociaż już wtedy był duży, otaczał ją silnymi ramionami i roznosił wokół siebie bardzo ciepłą aurę. Teraz ta jest większa, a chociaż Clementine urosła, Samuel wydaje jej się jeszcze większy i pewniejszy niż wydawał się kiedyś. Zdaje się już po prostu... mężczyzną. Ponieważ pierwszy raz jak jednego z nich Clementine go traktuje.
— I dojrzałeś... nie rób tego ze szybko, dobrze?
Ścisnęła go ciaśniej, jak kiedyś, kiedy nie chciała puścić, kiedy już miał wychodzić. Jednak jej ramiona oplatają go inaczej niż wtedy. Nie łapie go szeroko, na oślep. Oplata jego pas z wyczuciem, szczelnie, ale lekko. Bez dziecięcej nieporadności. Świadomym, przemyślanym uściskiem.
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Ulotne chwile powinien chować na później. Te drobne, delikatne, przepełnione ciepłem i obecnością, która nie wymagała. Znał wiele osób, które zdawały się absorbować swoją osobą wszystko i wszystkich wokół. I w ten nienaturalny sposób, spijały energię, która im się nie należała - zupełnie jak wampiry. Tylko zamiast krwi - kradły witalność, siłę i uśmiech. Emmie - należała do istot wyjątkowych, całkowicie odmiennych. Ona wciąż oferowała, wciąż otwarta na każdego, wciąż ciepła w naiwnej - jak się czasem zdawało - dobroci. Nawet Skamander czasem łapał się na tym, że myślał o Clementine w ten sposób. I musiał szybko przywracać się do porządku. Znał ją tyle lat, że zdążył dostrzec coś więcej niż naiwność, chociaż i ta w wykonaniu przyjaciółki była urocza. Jedyne co nie dawało mu spokoju, to świadomość, że tak łatwo ktoś niegodziwy, mógł ją wykorzystać. Co prawda - znał wystarczająco dobrze jej ojca, Rodericka, by odpuścić w dużej mierze, ale Emmie nie była już dzieckiem chowanym pod kloszem. Była młodą kobietą ciekawą świata, który nie zawsze oferował to co dobre. Ostatnimi czasy - częściej nawet to co złe. Ale teraz o tym zapominał.
Drobne dłonie ledwie muśnięciem przesuwały się po jego twarzy. Ciepły, lekko urywany oddech drażni skórę na szyi, ale - nie poruszył się, zgodnie z obietnicą. Uśmiechnął się tylko, gdy usłyszał pytanie. Palce Emmie wplątują się w jego włosy i zatrzymują na chwilę - Zapuszczałem je odkąd pamiętam, a teraz...nie przeszkadzają mi - nigdy nie zastanawiał się, dlaczego wciąż utrzymywał długość włosów. Może odległe wspomnienia i zupełnie inne dłonie, które zaplatały pasma na palce?
I uśmiech nie schodzi z warg, odrobinę może za mocno rozciągając się, gdy drobne palce zatrzymują się na nich. Gdyby jakakolwiek inna kobieta zrobiła podobny gest, musiałby naturalnie uznać za...zaproszenie - To zależy z kim jestem - odpowiedział pośpiesznie, kryjąc się z myślami, które nagle wybudziły się letargu. Uniósł jedną brew i przechylił głowę na bok - A jaki miałem kiedyś? - Samuel nie rozumiał o czym mówiła, nie dostrzegał, co takiego zmieniło się w jego wyrazie, by mogła to zauważyć. A może było w tym coś więcej? Coś ulotnego, umykającego jak babie lato pod dziecięcymi palcami?
- Nie musisz przepraszać - powtórzył jak mantrę za każdym razem, gdy Emmie wypowiadała to jedno magicznie słowo. Zbyt często przez dziewczynę nadużywane. I byłby sam odsuną delikatne dłonie, zamykając je we własnym uścisku, ale umyka, przesuwając się niżej, na jego pierś. Musiał na nowo przyzwyczajać się do jej...bezpośredniości. I teraz nie hamuje dłoni, które otulają jej ramiona.
- Musiałem - drgnienie uśmiechu kwitowało całość jego przemyśleń - Mam zbyt wiele istotek do ochrony, żebym pozostawał...dzieckiem - odezwał się ciszej, tym razem całując ja w czubek głowy - Ale ci powiem, że ty też jesteś inna, wyglądasz...pięknie - powtórzył słowa, które nasuwały mu się już przy pierwszym wejrzeniu wieczoru. I mógłby się tłumaczyć, dlaczego akurat teraz tak uważał, ale - fakt faktem - kiedyś była po prostu małą przyjaciółką, dzieckiem, które ujęło go swoim urokiem i ciepłem. Teraz musiał przyznać, że po prostu wyrosła na piękną, młoda kobietę...tylko nie mógł tego mówić głośno, przy jej ojcu.
Drobne dłonie ledwie muśnięciem przesuwały się po jego twarzy. Ciepły, lekko urywany oddech drażni skórę na szyi, ale - nie poruszył się, zgodnie z obietnicą. Uśmiechnął się tylko, gdy usłyszał pytanie. Palce Emmie wplątują się w jego włosy i zatrzymują na chwilę - Zapuszczałem je odkąd pamiętam, a teraz...nie przeszkadzają mi - nigdy nie zastanawiał się, dlaczego wciąż utrzymywał długość włosów. Może odległe wspomnienia i zupełnie inne dłonie, które zaplatały pasma na palce?
I uśmiech nie schodzi z warg, odrobinę może za mocno rozciągając się, gdy drobne palce zatrzymują się na nich. Gdyby jakakolwiek inna kobieta zrobiła podobny gest, musiałby naturalnie uznać za...zaproszenie - To zależy z kim jestem - odpowiedział pośpiesznie, kryjąc się z myślami, które nagle wybudziły się letargu. Uniósł jedną brew i przechylił głowę na bok - A jaki miałem kiedyś? - Samuel nie rozumiał o czym mówiła, nie dostrzegał, co takiego zmieniło się w jego wyrazie, by mogła to zauważyć. A może było w tym coś więcej? Coś ulotnego, umykającego jak babie lato pod dziecięcymi palcami?
- Nie musisz przepraszać - powtórzył jak mantrę za każdym razem, gdy Emmie wypowiadała to jedno magicznie słowo. Zbyt często przez dziewczynę nadużywane. I byłby sam odsuną delikatne dłonie, zamykając je we własnym uścisku, ale umyka, przesuwając się niżej, na jego pierś. Musiał na nowo przyzwyczajać się do jej...bezpośredniości. I teraz nie hamuje dłoni, które otulają jej ramiona.
- Musiałem - drgnienie uśmiechu kwitowało całość jego przemyśleń - Mam zbyt wiele istotek do ochrony, żebym pozostawał...dzieckiem - odezwał się ciszej, tym razem całując ja w czubek głowy - Ale ci powiem, że ty też jesteś inna, wyglądasz...pięknie - powtórzył słowa, które nasuwały mu się już przy pierwszym wejrzeniu wieczoru. I mógłby się tłumaczyć, dlaczego akurat teraz tak uważał, ale - fakt faktem - kiedyś była po prostu małą przyjaciółką, dzieckiem, które ujęło go swoim urokiem i ciepłem. Teraz musiał przyznać, że po prostu wyrosła na piękną, młoda kobietę...tylko nie mógł tego mówić głośno, przy jej ojcu.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Clementine zna odpowiedź. Pamięta jego śmiech i wszystkie uśmiechy bardzo dobrze. Teraz, dopiero dotykając jego ust potrafi zidentyfikować ten gest. Zahacza kciukiem o dolną wargę i spuszcza dłonie. Zastanawia się jak mu to wyjaśnić, dlaczego ten uśmiech wydaje jej się inny od tego, który zapamiętała. Samuel patrzy na świat trochę inaczej niż ona. Jej niektóre rzeczy wydają się oczywiste, dlatego szuka słów i stwierdzeń, które pomogą mu zrozumieć, co ona ma na myśli. Szuka ich wsłuchując się w melodię, jaką podrzuca jej bicie jego serca, tuż przy jej uchu, kiedy obejmuje go ramionami, chłonąc jego bliskość. W końcu wie, co może powiedzieć. Jak mogłaby mu przekazać cząstkę swojego świata, a z nią małą część siebie.
— Kiedyś, jak się śmiałeś, śmiał się twój głos, każdy dźwięk wibrował w powietrzu, tak jakbym mogła go zobaczyć i docierał do mnie, powodując, że serce zaczynało drżeć. To było miłe drżenie, Samuel. Czułam je… tutaj.
Opiera dłoń na swojej piersi unosząc do niego twarz. Drugą trzyma na jego torsie, rozkładając palce na płasko i cofa ją wolno w dół, skoro już uwolniła go całkiem ze swojego uścisku. Dopiero teraz czuje nikła tęsknotę za ciepłem, które absorbowała z jego ciała, które kiedyś przekazywał jej inaczej.
— To brzmienie rozlewało się gorącem po ciele. Rumieniło bladą skórę i dodawało sił. A kiedy uśmiechałeś się cicho, pod nosem, zawsze wiedziałam kiedy. Teraz nie wiem. Jest w tobie coś nieodgadnionego, Samuel. Ton twojego głosu, dotyk, słowa. Są wyszukane. Długo nad nimi myślisz, albo nie myślisz wcale. Nie dajesz im po prostu… być. Jak kiedyś. To dlatego, że oboje się zmieniliśmy, prawda?
Słyszy, jak Skamander nazywa ją piękną. Drugi raz. I wierzy mu, bo to Samuel, dlatego jest jej miło, przyjemnie, kiedy całuje ją w czubek głowy. Przymyka powieki i przypomina sobie czas, kiedy była młodsza i całował ją tak na dobranoc. Udawała wtedy, że śpi. Lubiła kiedy to robił. On i ojciec. Czekała na to. Dawała się im brać w ramiona i odnieść o łóżka. Tak robiły chyba wszystkie dzieci. Potem tak nosił ją tylko ojciec. I ostrzegał ją…
— Mówiłeś już — mruknęła tym razem skonfundowana lekko — Papa mówi, że jeśli komplementowanie urody to jedyny komplement, jaki mężczyzna potrafi powiedzieć kobiecie to nie jest on komplementem wcale.
Unosi dłoń w górę, opiera ją na jego policzku, palce trzymając przy kąciku ust. Nie chce przegapić jego uśmiechów. Chce widzieć je wszystkie. Nawet kiedy składa mu prośbę.
— Dlatego… nie powtarzaj mi tego często, proszę. Chciałabym, żeby te słowa nie straciły dla mnie znaczenia.
Chce zawsze czuć przyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, kiedy spędza z nim czas i chce dalej móc go spędzać z nim, bo z nim czuje się dobrze. Nawet, kiedy nie wie, co powinna powiedzieć, jak teraz.
— Masz teraz dużo przyjaciół. Tych istot, którymi musisz się zatroszczyć?
Clementine rozumie tą opiekę. Ona całe swoje ciepło i troskliwość przekazuje swoim podopiecznym, wszystkim ptakom, nad którymi sprawuje pieczę. Nie wie, jak troszczyć się o ludzi, chciałaby móc się tego nauczyć. Jeśli Samuel robi to w ten sposób, w jaki jej ojciec troszczy się o nią, Emmie zaczyna go podziwiać, że jest tyle osób, które Skamander potrafi uczynić tak szczęśliwymi. Ona też jest szczęśliwa, kiedy jest z nim. Szczęście to wyraża się w niej na wielu płaszczyznach. Sprawia, że Clementine chce spędzać z nim więcej czasu, mieć go blisko, że tęskni kiedy jest daleko. Stara się, żeby nie było jej całkiem przykro, kiedy go nie ma. Myśli wtedy o wszystkich tych, którym Samuel przynosi radość. Chciałaby powiedzieć, ze to jej wystarcza. Prawie zawsze tak jest. I za to „prawie” jest jej wstyd. Dlatego teraz cofa się krok, wracając do poprzedniego tematu.
— Moja mama była piękna? Tato tak twierdzi. Mówi, że nie potrafi powiedzieć co miała piękniejsze, wygląd czy wnętrze.
Przechodzi się wzdłuż ściany, dociera do etażerki koło łóżka, z której zgarnia zdjęcie. Przytrzymuje jego ramę chwilę przy piersi, zanim podchodzi do Samuela, pokazując mu zdjęcie.
— Nie lubię go o nią pytać. Próbuje udawać silnego, ale w jego tonie słychać smutek, kiedy o niej mówi.
— Kiedyś, jak się śmiałeś, śmiał się twój głos, każdy dźwięk wibrował w powietrzu, tak jakbym mogła go zobaczyć i docierał do mnie, powodując, że serce zaczynało drżeć. To było miłe drżenie, Samuel. Czułam je… tutaj.
Opiera dłoń na swojej piersi unosząc do niego twarz. Drugą trzyma na jego torsie, rozkładając palce na płasko i cofa ją wolno w dół, skoro już uwolniła go całkiem ze swojego uścisku. Dopiero teraz czuje nikła tęsknotę za ciepłem, które absorbowała z jego ciała, które kiedyś przekazywał jej inaczej.
— To brzmienie rozlewało się gorącem po ciele. Rumieniło bladą skórę i dodawało sił. A kiedy uśmiechałeś się cicho, pod nosem, zawsze wiedziałam kiedy. Teraz nie wiem. Jest w tobie coś nieodgadnionego, Samuel. Ton twojego głosu, dotyk, słowa. Są wyszukane. Długo nad nimi myślisz, albo nie myślisz wcale. Nie dajesz im po prostu… być. Jak kiedyś. To dlatego, że oboje się zmieniliśmy, prawda?
Słyszy, jak Skamander nazywa ją piękną. Drugi raz. I wierzy mu, bo to Samuel, dlatego jest jej miło, przyjemnie, kiedy całuje ją w czubek głowy. Przymyka powieki i przypomina sobie czas, kiedy była młodsza i całował ją tak na dobranoc. Udawała wtedy, że śpi. Lubiła kiedy to robił. On i ojciec. Czekała na to. Dawała się im brać w ramiona i odnieść o łóżka. Tak robiły chyba wszystkie dzieci. Potem tak nosił ją tylko ojciec. I ostrzegał ją…
— Mówiłeś już — mruknęła tym razem skonfundowana lekko — Papa mówi, że jeśli komplementowanie urody to jedyny komplement, jaki mężczyzna potrafi powiedzieć kobiecie to nie jest on komplementem wcale.
Unosi dłoń w górę, opiera ją na jego policzku, palce trzymając przy kąciku ust. Nie chce przegapić jego uśmiechów. Chce widzieć je wszystkie. Nawet kiedy składa mu prośbę.
— Dlatego… nie powtarzaj mi tego często, proszę. Chciałabym, żeby te słowa nie straciły dla mnie znaczenia.
Chce zawsze czuć przyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, kiedy spędza z nim czas i chce dalej móc go spędzać z nim, bo z nim czuje się dobrze. Nawet, kiedy nie wie, co powinna powiedzieć, jak teraz.
— Masz teraz dużo przyjaciół. Tych istot, którymi musisz się zatroszczyć?
Clementine rozumie tą opiekę. Ona całe swoje ciepło i troskliwość przekazuje swoim podopiecznym, wszystkim ptakom, nad którymi sprawuje pieczę. Nie wie, jak troszczyć się o ludzi, chciałaby móc się tego nauczyć. Jeśli Samuel robi to w ten sposób, w jaki jej ojciec troszczy się o nią, Emmie zaczyna go podziwiać, że jest tyle osób, które Skamander potrafi uczynić tak szczęśliwymi. Ona też jest szczęśliwa, kiedy jest z nim. Szczęście to wyraża się w niej na wielu płaszczyznach. Sprawia, że Clementine chce spędzać z nim więcej czasu, mieć go blisko, że tęskni kiedy jest daleko. Stara się, żeby nie było jej całkiem przykro, kiedy go nie ma. Myśli wtedy o wszystkich tych, którym Samuel przynosi radość. Chciałaby powiedzieć, ze to jej wystarcza. Prawie zawsze tak jest. I za to „prawie” jest jej wstyd. Dlatego teraz cofa się krok, wracając do poprzedniego tematu.
— Moja mama była piękna? Tato tak twierdzi. Mówi, że nie potrafi powiedzieć co miała piękniejsze, wygląd czy wnętrze.
Przechodzi się wzdłuż ściany, dociera do etażerki koło łóżka, z której zgarnia zdjęcie. Przytrzymuje jego ramę chwilę przy piersi, zanim podchodzi do Samuela, pokazując mu zdjęcie.
— Nie lubię go o nią pytać. Próbuje udawać silnego, ale w jego tonie słychać smutek, kiedy o niej mówi.
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie znał chyba nikogo, kto zwracałaby uwagę na tak maleńkie detale, jak..zmiany w uśmiechu. I stawiał swoją różdżkę, ze zdolność ta - jeśli już miała występować, dotyczyła kobiet. Tylko płeć piękna potrafiła sięgać po szczegóły, dla mężczyzn zazwyczaj niewidoczne. I może z tej racji, takim skupieniem obdarzył swoje pytanie, czekając na odpowiedź. Coś wierciło się w jego umyślę, twierdząc, że tak w rzeczywistości - doskonale zdawał sobie sprawę ze zmian, które w nim zaszły. Kiedyś, był nałogowym lekkoduchem, czerpiąc tyle ile mógł zgarnąć z życia. Miewał problemy - jak każdy, ale żadne nie znaczyło się ciemną rysa w jego istnieniu. Do czasu.
Tak dziwnym wydawał się fakt, że szczęście potrafiło mieszać w sobie niezmienne fragmenty bólu. Poznał i jedno i drugie, obejmujące jedną postać, bez końca prześladującą wspomnienia i myśli - na własne życzenie Samuela. Może tu tkwiła jego wielka wina? Większa niż ta, którą sobie przykleił. Nie uratował jej. Nie zdążył. I nadal czasem miewał sny, w których dłonie czerwienią się od krwi ukochanej. Chodziło o coś innego. On sam nie pozwalał jej odejść. Czy pamiętając jaka rzeczywiście była Gabrielle, mógł wierzyć, że chciała, by nosił po niej żałobę bez końca?
A słowa tak lekko płynące z ust Emmie, potwierdzały przypuszczenia, szarpiąc tę samą nieuchwytną myśl. Cienka zmarszczka pomiędzy brwiami świadczyła, że koncentrował się na odpowiedzi, ale - nie znał jej, a właściwie - nie wiedział co mógł odpowiedzieć. Jak wytłumaczyć zmiany, o których mówić nie mógł?
- Zmieniliśmy się, to prawda - odezwał się, ale spoglądał gdzieś obok, ponad ramię dziewczyny, nawet jeśli czuł na sobie drobną dłoń i dreszcz, który od czasu do czasu atakował ciało - Nie powiedziałbym jednak, ze to źle. Kiedyś...po prostu inaczej patrzyłem na wszystko. Kiedyś po prostu było inaczej - wiedziałem i rozumiałem mniej. Rzeczywistość była łaskawsza, a nad Londynem nie wisiało ciemne widmo, niby szczerzący się dziki zwierz nad ofiarą.
- Komplement sam w sobie nie jest niczym dobrym. Nie robię tego, mówię o rzeczywistości o faktach. A dwa... - tym razem przenosi całą uwagę na delikatne rysy dziewczyny - Kto powiedział, że piękno ma limit wyłącznie na to co zewnętrzne? - jego usta zareagowały drgnieniem uśmiechu, gdy smukłe palce znowu zahaczyły o jego, nie tak gładki policzek - Piękno to domena kobiet, wpisana w waszą naturę - może załączał się w nim dawno nie słyszany filozof, ale przy takiej przyjaciółce, mógł sobie pozwolić na podobną odsłonę - I wierz mi, że czasem nawet staruszka potrafi być piękna. To jaka jest wewnątrz, emanować może i na zewnątrz...więc Emmie - złapał w dłoń własną, tę drobniejszą, kobiecą - Kiedy mówię, że jesteś piękna, to jesteś taka w każdy tego słowa znaczeniu. A ważne rzeczy trzeba powtarzać - zakończył i nachylił się lekko, by musnąć ustami - tym razem drobne palce, trzymane w swojej dłoni. I odsunął się, wypuszczając z niewidzialnego objęcia. Może był zbyt blisko?
- Nie wszyscy to przyjaciele, nie każdego znam, ale taki mój obowiązek - jako mężczyzny, jako aurora, jako zakonnika. A musiał przyznać, że nie widział się w innej roli. Ciężko byłoby patrzeć na to co się dzieje i udawać, że nie istnieje. Nie mógł stać z założonymi rękami i mówiła mu o tym nie tylko Gryfońska werwa. Idee bycia tarczą miał we krwi.
- Twój tato ma rację, ale..na szczególne kobiety tak się mówi, a Twoja mama była kimś takim dla Rodericka - obserwował jak młoda kobieta płynnie przechodzi w inną stronę pokoju i sięga po fotografię. Stał w miejscu, czekając, aż sama podejdzie.
- Wiesz..smutek nie zawsze jest zły. Czasem po prostu znaczy tyle, ile znaczyła osoba, której...już nie ma - wiedział o tym zbyt dobrze.
Tak dziwnym wydawał się fakt, że szczęście potrafiło mieszać w sobie niezmienne fragmenty bólu. Poznał i jedno i drugie, obejmujące jedną postać, bez końca prześladującą wspomnienia i myśli - na własne życzenie Samuela. Może tu tkwiła jego wielka wina? Większa niż ta, którą sobie przykleił. Nie uratował jej. Nie zdążył. I nadal czasem miewał sny, w których dłonie czerwienią się od krwi ukochanej. Chodziło o coś innego. On sam nie pozwalał jej odejść. Czy pamiętając jaka rzeczywiście była Gabrielle, mógł wierzyć, że chciała, by nosił po niej żałobę bez końca?
A słowa tak lekko płynące z ust Emmie, potwierdzały przypuszczenia, szarpiąc tę samą nieuchwytną myśl. Cienka zmarszczka pomiędzy brwiami świadczyła, że koncentrował się na odpowiedzi, ale - nie znał jej, a właściwie - nie wiedział co mógł odpowiedzieć. Jak wytłumaczyć zmiany, o których mówić nie mógł?
- Zmieniliśmy się, to prawda - odezwał się, ale spoglądał gdzieś obok, ponad ramię dziewczyny, nawet jeśli czuł na sobie drobną dłoń i dreszcz, który od czasu do czasu atakował ciało - Nie powiedziałbym jednak, ze to źle. Kiedyś...po prostu inaczej patrzyłem na wszystko. Kiedyś po prostu było inaczej - wiedziałem i rozumiałem mniej. Rzeczywistość była łaskawsza, a nad Londynem nie wisiało ciemne widmo, niby szczerzący się dziki zwierz nad ofiarą.
- Komplement sam w sobie nie jest niczym dobrym. Nie robię tego, mówię o rzeczywistości o faktach. A dwa... - tym razem przenosi całą uwagę na delikatne rysy dziewczyny - Kto powiedział, że piękno ma limit wyłącznie na to co zewnętrzne? - jego usta zareagowały drgnieniem uśmiechu, gdy smukłe palce znowu zahaczyły o jego, nie tak gładki policzek - Piękno to domena kobiet, wpisana w waszą naturę - może załączał się w nim dawno nie słyszany filozof, ale przy takiej przyjaciółce, mógł sobie pozwolić na podobną odsłonę - I wierz mi, że czasem nawet staruszka potrafi być piękna. To jaka jest wewnątrz, emanować może i na zewnątrz...więc Emmie - złapał w dłoń własną, tę drobniejszą, kobiecą - Kiedy mówię, że jesteś piękna, to jesteś taka w każdy tego słowa znaczeniu. A ważne rzeczy trzeba powtarzać - zakończył i nachylił się lekko, by musnąć ustami - tym razem drobne palce, trzymane w swojej dłoni. I odsunął się, wypuszczając z niewidzialnego objęcia. Może był zbyt blisko?
- Nie wszyscy to przyjaciele, nie każdego znam, ale taki mój obowiązek - jako mężczyzny, jako aurora, jako zakonnika. A musiał przyznać, że nie widział się w innej roli. Ciężko byłoby patrzeć na to co się dzieje i udawać, że nie istnieje. Nie mógł stać z założonymi rękami i mówiła mu o tym nie tylko Gryfońska werwa. Idee bycia tarczą miał we krwi.
- Twój tato ma rację, ale..na szczególne kobiety tak się mówi, a Twoja mama była kimś takim dla Rodericka - obserwował jak młoda kobieta płynnie przechodzi w inną stronę pokoju i sięga po fotografię. Stał w miejscu, czekając, aż sama podejdzie.
- Wiesz..smutek nie zawsze jest zły. Czasem po prostu znaczy tyle, ile znaczyła osoba, której...już nie ma - wiedział o tym zbyt dobrze.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Słuchała go z zadziwiająco emanującym od niej spokojem. Nawet jeśli z początku jego obecność sprawiała, że tętno jej przyśpieszało, a oddech ciężej jej było łapać równo, to teraz, uspokajała się. Jak zawsze w jego towarzystwie szybko odkrywała, czym urzekł ją ten młody mężczyzna za dziecka, kiedy podziwiała go jako mała jeszcze wtedy dziewczynka. Ta jego energia, którą emanował wcale się nie zmieniła. Nie sądziła, że zmiany były złe. Lubiła zmiany. Sama podejmowała je w swoim życiu. Zmiany jedynie ciągnęły za sobą pewne czynności, które należało przyswoić. Clementine przyzwyczajała się, że obecność Samuela sprawia, że myśli o nim inaczej niż myślała kiedyś. Obserwuje go, tak po swojemu i zauważa, że pewne rzeczy są inne, ale nie przeszkadzają jej. Dalej czuje się przy nim dobrze. Nawet teraz, kiedy Skamander trzymał ją za dłoń, ucałowując jej dłoń, było zaskakująco przyjemnie. Teraz, kiedy jej to tłumaczył, wiedziała dlaczego. W momencie, w którym cofnął się, ona pozostała w miejscu, opuszczając uwolnioną dłoń.
— Jeśli tak, jesteś bardzo piękny, Samuelu — stwierdziła tą myśl bardzo prostolinijnie i szczerze, bo jeśli piękno to coś czym można emanować i co czuje się w ten sposób i co zahacza o zwykłą naturę człowieka, to Samuel był jednym z najpiękniejszych ludzi jakich znała. Nie widziała powodu, dla którego miałby tego nie wiedzieć.
Wracając ze zdjęciem matki, nie wiedziała, jak dokładnie reagować na jego słowa. Zdawało jej się, że ostatnio często odczuwała własny smutek. Martwiła się nim, ale bardziej martwił ją smutek innych.
— Znaczy tyle, ile ktoś się dla nas liczy — powtórzyła za nim, opuszczając dłoń ze zdjęciem w dół i spoglądając na podłogę długo nad tym myślała, milcząc. Powietrze przecinał tylko odgłos ich oddechów. Zasiał w niej bardzo intensywną myśl, nakłaniając ją do autorefleksji.
„Rzeczy ważne trzeba powtarzać”. Więc analizując w głowie te słowa, było tak wiele zdań, którymi powinna się z nim podzielić. Postarała się je streścić w najkrótszej wypowiedzi.
— Nasza przyjaźń wiele dla mnie znaczy.
Dalej zawiesiła ton, zastanawiając się nad tym, czy dobrze ją zrozumiał i czy treść ta wymagała dopełnienia. Przejechała dłonią po szkle oprawki zdjęcia i wpatrzyła się w nią, oczami wyobraźni widząc to piękno i tą wyjątkowość, jaką w jej mamie widział ojciec. Zaczynała rozumieć co czuł. Bardzo powoli, przyswajała sobie powód jego smutku i trosk, ale w końcu interpretowała go dużo lepiej niż jeszcze kilka miesięcy temu.
Ucałowała jeszcze ramkę, krótko, zanim ją odłożyła, bo chociaż mamy nigdy przy niej nie było, nie musiała to być, żeby Clementine czuła, jak wiele udało jej się ją nauczyć. Na pewno jakaś cząstka niej pozostawała w tacie i na świecie i wiedziała, że ta cząstka, pozwala jej rozumieć niektóre rzeczy lepiej. Ta cząstka miłości, której sens Niewymowni badali w Sali Miłości, krążyła sobie po świecie i była pewna, że trafiała do niej poprzez innych ludzi, takich jak Samuel, pozwalających jej czuć mamę i nauki, które ta chciałaby jej przekazać, bliżej niej.
— Ale jeśli kiedyś byłaby Twoim obowiązkiem, nie chciałabym Ci go dokładać, Samuel. Chcę, żebyś wiedział, że chcę o Ciebie zadbać tak, jak ty dbasz o innych i że o mnie też ma kto dbać, gdybyś ty nie miał siły albo czasu tego robić. Więc nawet jeśli to bardzo mało i mało zmieni, to ja zadbam o siebie, żebyś ty nie musiał. Nawet jeśli to znaczy, że będziemy się widzieć jeszcze mniej…
Zawahała się tylko chwilę, zanim skończyła myśl.
— Albo w ogóle.
I chociaż sprawiało jej to ogromny smutek – smutek nie zawsze jest zły...
| zt dla Clementine
— Jeśli tak, jesteś bardzo piękny, Samuelu — stwierdziła tą myśl bardzo prostolinijnie i szczerze, bo jeśli piękno to coś czym można emanować i co czuje się w ten sposób i co zahacza o zwykłą naturę człowieka, to Samuel był jednym z najpiękniejszych ludzi jakich znała. Nie widziała powodu, dla którego miałby tego nie wiedzieć.
Wracając ze zdjęciem matki, nie wiedziała, jak dokładnie reagować na jego słowa. Zdawało jej się, że ostatnio często odczuwała własny smutek. Martwiła się nim, ale bardziej martwił ją smutek innych.
— Znaczy tyle, ile ktoś się dla nas liczy — powtórzyła za nim, opuszczając dłoń ze zdjęciem w dół i spoglądając na podłogę długo nad tym myślała, milcząc. Powietrze przecinał tylko odgłos ich oddechów. Zasiał w niej bardzo intensywną myśl, nakłaniając ją do autorefleksji.
„Rzeczy ważne trzeba powtarzać”. Więc analizując w głowie te słowa, było tak wiele zdań, którymi powinna się z nim podzielić. Postarała się je streścić w najkrótszej wypowiedzi.
— Nasza przyjaźń wiele dla mnie znaczy.
Dalej zawiesiła ton, zastanawiając się nad tym, czy dobrze ją zrozumiał i czy treść ta wymagała dopełnienia. Przejechała dłonią po szkle oprawki zdjęcia i wpatrzyła się w nią, oczami wyobraźni widząc to piękno i tą wyjątkowość, jaką w jej mamie widział ojciec. Zaczynała rozumieć co czuł. Bardzo powoli, przyswajała sobie powód jego smutku i trosk, ale w końcu interpretowała go dużo lepiej niż jeszcze kilka miesięcy temu.
Ucałowała jeszcze ramkę, krótko, zanim ją odłożyła, bo chociaż mamy nigdy przy niej nie było, nie musiała to być, żeby Clementine czuła, jak wiele udało jej się ją nauczyć. Na pewno jakaś cząstka niej pozostawała w tacie i na świecie i wiedziała, że ta cząstka, pozwala jej rozumieć niektóre rzeczy lepiej. Ta cząstka miłości, której sens Niewymowni badali w Sali Miłości, krążyła sobie po świecie i była pewna, że trafiała do niej poprzez innych ludzi, takich jak Samuel, pozwalających jej czuć mamę i nauki, które ta chciałaby jej przekazać, bliżej niej.
— Ale jeśli kiedyś byłaby Twoim obowiązkiem, nie chciałabym Ci go dokładać, Samuel. Chcę, żebyś wiedział, że chcę o Ciebie zadbać tak, jak ty dbasz o innych i że o mnie też ma kto dbać, gdybyś ty nie miał siły albo czasu tego robić. Więc nawet jeśli to bardzo mało i mało zmieni, to ja zadbam o siebie, żebyś ty nie musiał. Nawet jeśli to znaczy, że będziemy się widzieć jeszcze mniej…
Zawahała się tylko chwilę, zanim skończyła myśl.
— Albo w ogóle.
I chociaż sprawiało jej to ogromny smutek – smutek nie zawsze jest zły...
| zt dla Clementine
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Słowa, nie każdego było na nie stać. I zazwyczaj, to męska część populacji miała z tym kłopot. I Sam nie należał do innych, ale - próbował wejrzeć na drugą stronę. Przez większość życia otaczały go kobiety i nie było dziwnym, że zdołał opanować pewne kwestie, rażąco wpływające na zachowania płci pięknej. Przychodziło mu to o tyle naturalnie, że...działało. Rozumiał czego potrzebowały i co najmocniej je przyciągało, ale z drugiej strony, już wielokrotnie usłyszał, jak bardzo ślepy być potrafił. Cóż...nikt nie był doskonały?
- Chyba pierwszy raz coś takiego słyszę o sobie - określany był już szeregiem przymiotów, ale "piękno" jakoś nigdy nikomu nie przychodziło na myśl, nawet jemu samemu. I wydawało mu się niecodzienne, żeby o jakimkolwiek mężczyźnie powiedzieć coś podobnego. Mogli być przystojni, fascynujący, ale piękno od zawsze kojarzyło mu się z kobietami. Wiedział jednak, jak bardzo mylić się może i spostrzeżenie Emmie sięgało daleko poza jego wyobrażenie. I lepiej, by nie próbował rozpraszać analizą na czynniki pierwsze.
Obserwował drobną sylwetkę, niespieszne gesty i zamyślenie. Gładkie lica w delikatnym rumieńcu i wargi układające się w słowa, powtarzające jego własne. Było w niej coś ulotnego, niby letnia mgiełka, babie lato - widoczna, ale nieuchwytna, przepływająca przez palce i umykająca poza rozumienie.
- To dobrze - jak miał reagować na podobne wyznanie? Mógłby ją przygarnąć do siebie powtórnie, ale w postawie określała nie potrzebę opieki a komunikacji - Jesteś dla mnie ważna - dodał po chwili, już swobodniej. Tylko smutek malujący oblicze Emmie, kuło niewyraźną nić bólu, oplatając świadomość Skamandera wystarczająco ciasno, by dostrzegł jej istnienie. Emmie była krucha, delikatna, a przez swoją dobroć i otwartość, narażała się na większe niebezpieczeństwo, niż mogła przypuszczać. I auror musiał zadbać, by to co plugawiło świat ciemną masą zła - w końcu odpuściło. W walce - choćby o takie istoty jak młodziutka panna Baudelaire.
- Nie Emmie, to nie twoja rola, chociaż...potrafisz ratować, ale nie tak jak ja. Masz inny dar i nie próbuj go wyrzucać tylko dlatego, ze świat mówi, ze go nie potrzebuje. Myli się, a Ty..nie jesteś obowiązkiem. Obowiązkiem jest ochrona, nie osoby... - zawiesił głos i powtórnie pokonał dzielącą ich odległość. Wyciągnął ramię, pozwalając by delikatna, kobieca dłoń znalazła w nim oparcie -...ale dziś o tym nie myśl. Dziś będę wystarczająco blisko. Nie z obowiązku. Po prostu chcę - kąciki ust uniosły się, a on sam pociągnął lekko dziewczynę ku sobie. Krążyły jej po głowie smutki, którymi nie powinna było zaprzątać głowy. Mógł pozwolić, by o nich zapomniała i nauczyć chwytania chwil, nawet tak bardzo ulotnych.
zt
- Chyba pierwszy raz coś takiego słyszę o sobie - określany był już szeregiem przymiotów, ale "piękno" jakoś nigdy nikomu nie przychodziło na myśl, nawet jemu samemu. I wydawało mu się niecodzienne, żeby o jakimkolwiek mężczyźnie powiedzieć coś podobnego. Mogli być przystojni, fascynujący, ale piękno od zawsze kojarzyło mu się z kobietami. Wiedział jednak, jak bardzo mylić się może i spostrzeżenie Emmie sięgało daleko poza jego wyobrażenie. I lepiej, by nie próbował rozpraszać analizą na czynniki pierwsze.
Obserwował drobną sylwetkę, niespieszne gesty i zamyślenie. Gładkie lica w delikatnym rumieńcu i wargi układające się w słowa, powtarzające jego własne. Było w niej coś ulotnego, niby letnia mgiełka, babie lato - widoczna, ale nieuchwytna, przepływająca przez palce i umykająca poza rozumienie.
- To dobrze - jak miał reagować na podobne wyznanie? Mógłby ją przygarnąć do siebie powtórnie, ale w postawie określała nie potrzebę opieki a komunikacji - Jesteś dla mnie ważna - dodał po chwili, już swobodniej. Tylko smutek malujący oblicze Emmie, kuło niewyraźną nić bólu, oplatając świadomość Skamandera wystarczająco ciasno, by dostrzegł jej istnienie. Emmie była krucha, delikatna, a przez swoją dobroć i otwartość, narażała się na większe niebezpieczeństwo, niż mogła przypuszczać. I auror musiał zadbać, by to co plugawiło świat ciemną masą zła - w końcu odpuściło. W walce - choćby o takie istoty jak młodziutka panna Baudelaire.
- Nie Emmie, to nie twoja rola, chociaż...potrafisz ratować, ale nie tak jak ja. Masz inny dar i nie próbuj go wyrzucać tylko dlatego, ze świat mówi, ze go nie potrzebuje. Myli się, a Ty..nie jesteś obowiązkiem. Obowiązkiem jest ochrona, nie osoby... - zawiesił głos i powtórnie pokonał dzielącą ich odległość. Wyciągnął ramię, pozwalając by delikatna, kobieca dłoń znalazła w nim oparcie -...ale dziś o tym nie myśl. Dziś będę wystarczająco blisko. Nie z obowiązku. Po prostu chcę - kąciki ust uniosły się, a on sam pociągnął lekko dziewczynę ku sobie. Krążyły jej po głowie smutki, którymi nie powinna było zaprzątać głowy. Mógł pozwolić, by o nich zapomniała i nauczyć chwytania chwil, nawet tak bardzo ulotnych.
zt
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Sypialnia główna
Szybka odpowiedź