Theophilus Webber
Nazwisko matki: Blishwick
Miejsce zamieszkania: Holloway, Londyn
Czystość krwi: mugolska
Zawód: prawnik z wykształcenia, obecnie pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wzrost: 169 cm
Waga: 68 kg
Kolor włosów: ciemnobrązowe, prawie czarne
Kolor oczu: ciemnobrązowe
Znaki szczególne: leworęczny; chodzi o lasce
Status majątkowy: średniozamożny
11 cali, dość sztywna, dziki bez i oko lunaballi
Hufflepuff
kawka
matka z pętlą na szyi i on sam trzymający drugi koniec sznura
mocna kawa, świeża szarlotka z cynamonem, jaśmin, wanilia i skórzane rękawiczki
on sam w szatach Naczelnego Maga Wizengamotu, otoczony rodziną, przyjaciółmi i zaufanymi współpracownikami
wróżbiarstwo (szczególnie astrologia), teoria magii, mugolska literatura klasyczna; kolekcjonuje pióra do pisania i atramenty w dziwnych kolorach
Sroki z Montrose
szachy czarodziejów, czytanie książek, włóczenie się po pubach i martwienie się na zapas
jazz, mugolski pop, Celestyna Warbeck
Enzo Cilenti
THE FLIGHT OF A ONE-WINGED DOVE »
Lato 1930 roku spędzali jak zwykle w Buckinghamshire, odpoczywając od miejskiego zgiełku i upału w posiadłości dziadków Blishwicków na jakiejś zapadłej wsi w pół drogi między Londynem a Oksfordem. Czerwiec był suchy i ciepły, więc całymi dniami włóczyli się po lasku, brodzili boso w rzece, a wieczorami patrzyli na gwiazdy i łapali świetliki. W niedzielę zakładali najlepsze ubrania i szli do pobliskiego kościoła, średniowiecznej budowli o murach tak grubych, że nawet w środku lata było tam zimno; nie lubił tego, protestował i dąsał się, ale zawsze w końcu dawał się przekonać, czy to cierpliwym tłumaczeniem, czy to obietnicą słodyczy po powrocie do domu. Zawsze — poza tym jednym razem. Dwudziestego ósmego czerwca, dzień przed jego piątymi urodzinami. Tak bardzo nie chciał wtedy iść do kościoła, tak bardzo bronił się przed wyjściem z domu, tak bardzo się nadął, że z tego wszystkiego wylewitował się aż pod sufit w holu. Ojciec zrobił wtedy dziwaczną minę, a matka — z twarzą otoczoną aureolą ciemnych włosów, w swojej najlepszej sukience koloru kwiatu brzoskwini — klasnęła w dłonie i roześmiała się jak dziecko, i śmiała się tak przez cały ranek, nawet później, kiedy ojciec już wspiął się na drabinę i ściągnął go spod sufitu za nogę jak porwany wiatrem balonik, a babcia Blishwick, przewracając oczyma, odczarowała go jednym machnięciem różdżką. Takie było jego pierwsze wspomnienie.
Minęły lata, zanim dowiedział się o rozmowie, która miała miejsce późnym wieczorem tego samego dnia. Rozmawiali o nim, naturalnie. Dziadkowie byli w zupełności usatysfakcjonowani — nie mieli oczywiście nic przeciwko mugolom, w końcu wydali córkę za jednego z nich, tym niemniej uważali, że dobrze się stało, że wnuk okazał się być czarodziejem. Matka ani przez chwilę nie wątpiła, że syn odziedziczy po niej magię, ale i tak była wniebowzięta. Ojciec… Ojciec niewiele się odzywał. Gdy rozmowa zeszła na różdżki, miotły, szaty i kociołki, zamilkł zupełnie, tylko od czasu do czasu kiwał głową i pomrukiwał coś, żeby wiedzieli, że słucha. Bóg raczy wiedzieć, co sobie wtedy myślał.
Rodzice postanowili nie posyłać go do mugolskiej szkoły; jaki miałoby to sens, skoro za kilka lat i tak miał pójść do Hogwartu? Zamiast tego uczyli go w domu, każde po swojemu. Matka zniosła ze strychu swoje zakurzone podręczniki szkolne; czytał je z wypiekami na twarzy, wręcz pochłaniał, nie raz i nie dwa zdarzyło mu się zasnąć o świcie z nosem między stronami Fantastycznych zwierząt. W porównaniu z cudami czarodziejskiego świata mugolska codzienność wydawała się przygnębiająco zwyczajna, wręcz nudna, ale ojciec uparł się, by nauczyć go wszystkiego, co jego zdaniem powinien umieć młody człowiek z przyzwoitej rodziny, więc Theo ślęczał posłusznie nad ortografią, łamał sobie głowę nad matematyką, choć serce rwało się do czarów, które obiecywała mu matka. W snach prześladowały go maszerujące rzędy cyferek, pióra do kaligrafii pląsające w tańcu razem z różdżkami, zodiakalne zwierzęta śmigające na miotłach.
HOW? HOW DID THIS HAPPEN? »
Jesienią 1933 roku zachorował. Z początku wyglądało to na zwykłe przeziębienie; kilka dni przeleżał w łóżku z lekką gorączką, siorbiąc herbatę z cytryną i narzekając, że boli go głowa. Kiedy po tygodniu zaczął skarżyć się na dziwną słabość i ból w lewej nodze, matka uznała, że to pewnie zmęczenie po chorobie, i kazała mu zostać dłużej w łóżku, w międzyczasie pojąc go eliksirem pieprzowym mimo niewyraźnych protestów. Minęło jeszcze kilka dni, zanim wreszcie ojciec zabrał go do szpitala, a wtedy mugolski lekarz mógł już tylko rozłożyć ręce: paraliż dziecięcy, proszę państwa, inaczej zwany polio, nic się tu nie da zdziałać, co najwyżej robić gorące okłady i modlić się, żeby kręgosłup został zdrowy. Ojciec wściekł się tak, że o mało nie pobił lekarza; matka, o dziwo, wydawała się niezbyt przejęta.
MY LOVER CAUGHT ME OFF GUARD »
HOW? HEAD OF A RABBIT »
WHAT DID I DO TO DESERVE THIS? »
Chcąc przywołać patronusa, sięga głównie po wspomnienia z chwil, kiedy czuł się spokojny, bezpieczny i kochany, a cały świat wydawał się być w porządku: najczęściej są to momenty spędzone z rodzicami i dziadkami w domu na wsi, senne wieczory przed kominkiem albo wspólne spacery po zalanych słońcem polnych drogach, ewentualnie popołudnia w pokoju wspólnym Puchonów, wspólne pisanie esejów, niekończące się dyskusje o Bóg wie czym, skrobanie piór po pergaminach, złote światło wpadające przez okna, i to przejmujące poczucie, że każda rzecz i każda osoba — z nim samym na czele — jest dokładnie tam, gdzie być powinna.
7 | |
2 | |
8 | |
4 | |
0 | |
0 | |
2 |
6 punktów statystyk (+4 eliksiry, +2 transmutacja), różdżka, sowa, kot, muffliato (nałożone na sypialnię), repello mugoletum (nałożone na całą kamienicę, w której mieszka), prawo jazdy na samochód, komplet szachów, wykres gwiazd, aparat fotograficzny, przeszkolenie mugolskie