Wydarzenia


Ekipa forum
Cedric Parkinson
AutorWiadomość
Cedric Parkinson [odnośnik]07.05.16 15:47

Cedric Maximus Parkinson

Data urodzenia: 18.05.1928
Nazwisko matki: Nott
Miejsce zamieszkania: Gloucestershire
Czystość krwi: czysta szlachetna
Status majątkowy: bogaty
Zawód: niegdyś pracował w rodowym domu mody, obecnie para się alchemią oraz zarządza winnicami na terenach Parkinsonów
Wzrost: 179 cm
Waga: 76 kg
Kolor włosów: brąz
Kolor oczu: ciemny brąz
Znaki szczególne: brak


Kiedyś przyrzekłem sobie, że nic mnie nie złamie, pamiętasz? Ja pamiętam, za oknem szalała burza przed którą chowaliśmy się pod biurkiem ojca. Mieliśmy po siedem lat, odwagę we krwi i siebie nawzajem. Czułem się za ciebie odpowiedzialny – byłaś krucha jak kreda, delikatna jak trzcina na wietrze i wszyscy na ciebie chuchali, włącznie ze mną. Choroba tylko dopełniała tego obrazu, ale wierzyłem, że mimo tego stać cię na wiele. Już wtedy, kiedy pomimo wszelkich zakazów bawiliśmy się w gabinecie ojca. Dobrze, że miał wtedy ważne spotkanie – uniknęliśmy kary, a wspomnienie tego dnia przechowuję w mojej głowie do dziś. Wtedy tego nie doceniałem, bo co jako siedmiolatek mogłem wiedzieć o życiu? Lecz teraz wszystko układa się w logiczną całość, którą tak lubię. Kolekcjonuję chwile niczym rzadkie okazy motyli i zamykam je szczelnie w odmętach rozumu. Od zawsze miałem tendencję do obserwacji, analizy oraz przechowywania danych – zmieniły się jedynie priorytety. Ale ty doskonale o tym wiedziałaś; jako jedna z nielicznych wiedziałaś o mnie więcej niż ktokolwiek inny. Nigdy nie byłem wylewny – nie tego byliśmy uczeni – ale ty po prostu wiedziałaś. Nie mam pojęcia jak to robiłaś, lecz mogłem się cieszyć z tego, że pewne kwestie nigdy nie musiały zostać przeze mnie wypowiedziane. Większości z nich nie wypadało mówić ani na głos, ani w ogóle. Dzięki tobie nie czułem się w żaden sposób ograniczony przez zasady. Z czasem nawet polubiłem to nasze szlacheckie życie, nauczyłem się gry pozorów, elokwencji, szybkiego myślenia nad tym, co dana osoba chciałaby usłyszeć. Gdyby nie fakt, że to poniżej naszej godności, mógłbym być wspaniałym aktorem, prawda? Po dziś dzień to praktykuję, ćwiczę nawet przed lustrem. Uwielbiam spoglądać w chłodną taflę zwierciadeł, jest w nich coś magicznego. Moja aparycja tylko dopełnia świetności tego obrazu, który nota bene towarzyszy mi przecież od zawsze. Prawdopodobnie jestem nieco próżny, lecz czemu tu się dziwić? Jesteśmy piękni, młodzi, bogaci, mamy znakomite geny – jak mógłbym tego nie doceniać? Wszyscy Parkinsonowie to doceniają, nie byłaś przecież wyjątkiem. Ty pierwsza zainteresowałaś się powierzchownością, sądzisz, że nie pamiętam twoich bazgrołów mających przypominać ubrania dla lalek? Nawet teraz, pisząc to, mam je przed oczami. Byłaś w tej kwestii utalentowana, miałaś zacięcie i determinację do osiągnięcia celów. Szanuję w ludziach pasję, płomień, który się w nich pali kiedy oddają się temu, co ich zachwyca.
Kiedy byłem dzieckiem, mnie zachwycał nasz ojciec. Poważny, dumny, przebiegły i inteligentny. Miał wszystko, ludzie go uwielbiali i respektowali jego wolę – też chciałem taki być. Pamiętasz jak pół dnia za nim chodziłem i naśladowałem jego ruchy? Nie był zły. Uśmiechał się lekko, oszczędnie; prawdopodobnie zauważył podatny grunt. Jak na rodzica poświęcał mi dużo uwagi, wpajając we mnie swoje wartości oraz poglądy. Chłonąłem je jak gąbka, wszystko rzetelnie zapamiętywałem marząc o tym, że kiedyś będzie ze mnie dumny. Wykorzystywał to jak tylko się da – byłem gliną, z której chciał ulepić coś wybitnego oraz zachwycającego. Skoro jestem Parkinsonem, to nieskromnie powiem, że udało mu się osiągnąć cel. Bez względu na wszystko, na to, co byś teraz powiedziała, gdybyś była tu ze mną.
Pamiętam mój pierwszy dzień w Hogwarcie. Było chłodno jak na początek września, wiał lekki wiatr, a słońce chowało się za kłębiastymi chmurami. Tiara nie miała wątpliwości gdzie mnie przydzielić, a może po prostu nie podzieliła się nimi ze mną. Początkowo uczniowie przyjęli mnie entuzjastycznie ze względu na moje pochodzenie, aczkolwiek… szybko zaczęło się to zmieniać. Byłem nieznośnym dzieciakiem, który lubił się wymądrzać, puszyć jak paw i nie znosiłem sprzeciwu. Minęło trochę czasu zanim zauważyłem (może jednak to ty mi to pokazałaś?), że nie odniosłem takiego efektu jakiego się spodziewałem. Rówieśnicy nie zadzierali ze mną, bo wiedzieli, że nie mogli, ale… nie lubili mnie. Zacząłem nad tym poważnie myśleć. Nie miałem tak magnetycznej osobowości jak ojciec? Nie mogłem przecież się przyznać przed innymi czy samym sobą, że czegoś mi b r a k u j e. Dzięki tobie nauczyłem się jak być bardziej ludzkim, jak schlebiać innym, jak w ogóle rozmawiać z drugim człowiekiem. Niby pobierałem te wszystkie lekcje dobrych manier, acz najwidoczniej wypuszczony wolno do szkoły bez nadzoru rodziców nabrałem dzikości, tak mocno niepożądanej. To była swoista lekcja życia dzięki której jestem tym, kim jestem. W tym właśnie momencie mojej egzystencji. Chciałem ci za to podziękować. Ale ja wiem, że ty wiesz. Przecież wiesz wszystko.
Mugolaki? Tak, niestety pamiętam. Pałętały się bezsensownie po korytarzach szkoły irytując i włażąc pod nogi. Popierałem zdanie ojca na ich temat, ale dopóki nie wchodzili mi w drogę, po prostu trzymałem się od nich z daleka. Nie miałem czasu na zajmowanie się czymś tak bezwartościowym jak ich istnienie. Wolałem oddawać się nauce, zwłaszcza eliksirów. Ty uwielbiałaś te swoje zaklęcia, ja z kolei uczyłem się ich, bo trzeba było (wyobrażasz sobie czarodzieja nieumiejącego rzucać czarów?), ale nie robiłem tego z pasji. Od szorstkości drewna podczas dzierżenia w dłoni różdżki wolałem chłód metalu kociołka i łychy do mieszania ingrediencji. Wiesz, to chyba wtedy właśnie zakochałem się w myśli, że mógłbym być kiedyś alchemikiem. Z początku miałem się skupiać jedynie na eliksirach upiększających i poprawiających jakość egzystencji – dopiero później odkryłem znaczenie ich potęgi w walce o ludzkie zdrowie oraz życie. Niestety. Jeżeli miałbym wybierać, to wolałbym już do końca życia przygotowywać przeciwzmarszczkowe kremy.
Była piękna. Miała niesamowity uśmiech, tryskała od niej energia – w przeciwieństwie do tych wszystkich salonowych mimoz. Wiem, że teraz byś się ze mnie naśmiewała do rozpuku z powodu moich ckliwych tekstów. Lecz to nie moja wina, że tak mnie zauroczyła. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie, jeszcze w Hogwarcie. Słońce intensywnie świeciło ogrzewając twarz, nie było ni wiatru, ni chmur. Stanęła przede mną coś mówiąc, ale do mnie nie docierało żadne słowo. Patrzyłem na jej poruszające się usta, które powoli wykrzywiały się w niesamowity uśmiech. Spoglądałem w jej jasne oczy dziwiące się mojej postawie. Podejrzewam, że oczekiwała na jakąkolwiek odpowiedź; zaległa między nami krępująca cisza. Słyszałem łomotanie swojego serca, czułem słodki zapach wanilii kiedy śmiejąc się odchodziła w stronę zamku. Nigdy wcześniej i nigdy później nic mi się takiego nie przytrafiło. To był prawdziwy cud, że poczuła do mnie to samo co do niej. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, jak banalnie brzmi ta historia. Miłość od pierwszego wejrzenia, w naszym świecie, nie uwierzyłabyś, gdybyś tego nie widziała.
To był pierwszy, a zarazem ostatni raz, kiedy postąpiłem wbrew zasadom. Naprawdę, obiecuję. Nie mogłem się powstrzymać, chciałem ją widywać jak najczęściej. Ona mnie również, dlatego zgodziła się na potajemne spotkania. Tylko tobie powiedziałem prawdę, zresztą tak bardzo dopytywałaś gdzie znikam na całe wieczory! Wiem, ostrzegałaś mnie, ale byliśmy zbyt głupi i zbyt zaślepieni miłością. Wiedziałem, że chcę być z nią już zawsze, ty mnie rozumiałaś. Szkoda, że ojciec daleki był od zrozumienia. Nie, nie miał zastrzeżeń do jej czystości krwi czy pochodzenia, po prostu chciał mnie ożenić z córką swojego wieloletniego przyjaciela. Lecz wtedy ja wyskoczyłem z tym, że się zaręczyłem. Pamiętasz na pewno tę aferę, nieugiętość ojca. Był wściekły oraz rozczarowany. Widziałem to po nim, doskonale odczytywałem ludzkie emocje. Ostatecznie udało nam się jednak wygrać. Ślub był niesamowity, z przepychem. Zupełnie tak jak ten twój. Tylko Emery pozostała na wydaniu, ale przecież była taka młoda. Kochałem ją, kocham nadal, ale ta różnica wieku między nami zawsze stanowiła pewien mur, którego żadne z nas nigdy nie przeskoczyło. Nie tak, jak działało to u nas. Wy się lepiej dogadywałyście, miałyście swój świat mody, który was pochłonął.
Nigdy nie zapomnę momentu, w którym powoli nie dawałaś rady i poprosiłaś mnie o pomoc. Myślałem wtedy egoistycznie – co z moją alchemią? Co z winnicami, które chciałem wziąć pod opiekę, co wybłagałem u ojca? Postanowiłem jednak pomóc. Wiesz zresztą, że do obcych mogę być ostatnim dupkiem, ale od rodziny się nie odwrócę. Nie mógłbym ci odmówić nawet, gdybym chciał, a nie chciałem. Pracowałem więc z tobą w tym domu mody starając się dać z siebie wszystko, odnaleźć w tym przyjemność. Zaklęcia rzucane na ubrania, poprawianie ich funkcjonalności, ochrona przed plamami czy nadawanie torebkom bezdenności było naprawdę ciekawym przeżyciem. Dzięki tobie mi się to udało. I dzięki lekcjom szermierki z Emery – nie masz nawet pojęcia jak to odpręża!


Ile razy może człowiek upaść nim nie będzie w stanie się podnieść? Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem. Dopiero otrzymując od losu cios za ciosem zacząłem patrzeć gdzieś dalej niż czubek własnego nosa i przemijająca uroda. Najpierw okazało się, że nasz syn jest chory, choroba genetyczna nie ominęła i jego. Nie chciałem przyjąć tego do wiadomości, nie docierała do mnie powszechność tego zjawiska wśród szlachciców. Mnie to ominęło, chciałem więc, żeby i jego opatrzność oszczędziła. Widziałem jak męczyłaś się ze swoją przypadłością, nie chciałem takiego życia ani dla ciebie, ani dla niego.
W mgnieniu oka powróciłem do alchemii, podjąłem kurs alchemiczny w Mungu, byleby tylko znaleźć lekarstwo. Szczęśliwie się złożyło, że pracował tam mój dobry przyjaciel (na pewno pamiętasz Quentina) jako uzdrowiciel. Rozumiał moją sytuację, zaproponował pomoc - zarówno w przygotowaniu do kursu, zaznajomienia z magią leczniczą jak i próbach wynalezienia medykamentu. Owszem, nie było łatwo, zwłaszcza, że znałem tylko teoretyczne podstawy podstaw, ale upór, zaangażowanie i przede wszystkim jego pomoc idąca w parze z doświadczeniem bardzo się przydały. Tak bardzo się w to wciągnąłem (w końcu było z tym wiele pracy), że prawie mnie wszystko ominęło. Śmierć mojej żony (okropny wypadek z różdżką, wyobrażasz to sobie u Ollivanderów?), śmierć twoja, siostro. Do dziś ci nie wybaczyłem, że zostawiłaś mnie z tym wszystkim samego. Nie mogłem nawet należycie cierpieć chcąc być ostoją przede wszystkim dla Emery. Swój smutek, złość i rozpacz dusiłem w sobie na zewnątrz perfekcyjnie udając obojętność, serdeczność dla najbliższych. Pomimo tego myślałem, że zachwieję się i pęknę słysząc słowa ojca sugerujące, że to moja kara za nieposłuszeństwo. Czyją karą więc była twoja śmierć, Alteo? Nie potrafiłem pojąć ogromu tych wszystkich zjawisk, fali emocji, która mnie zalała. Starałem się jakoś z nią sobie radzić uciekając w alchemię oraz produkcję wina. To zajęcie mnie pochłonęło: począwszy od wyboru oraz zakupu ziem, przez renowacje istniejących już winnic, po zatrudnienie ludzi. Ktoś musiał hodować winogrona, ktoś musiał wyrabiać alkohol. Ja jestem głównym zarządcą oraz testerem. Nie wiem czy masz pojęcie, ale nasza matka okazała się być nieocenioną pomocą w tej kwestii. Odziedziczyłem po niej chyba zmysł smaku – zostało jedynie wpoić mi wiedzę na temat win. Znów miałem czym się zająć w przerwach, kiedy nie pracowałem nad lekarstwem. Do nauki zarządzania dołączył się ojciec, sprawiając, że stało się to naszym wspólnym dziełem. Nie, nie popadłem w alkoholizm, nie mógłbym tego zrobić ani własnemu dziecku, ani swojemu ciału. Z problemami radziłem sobie poprzez pracę, lecz… z czasem i ona przestała mi wystarczać. Wiesz, kto mi wtedy przyszedł z pomocą? Nie uwierzysz, ale nasz ojciec.
Uznał, że się marnuję, a skoro jestem jego jedynym synem, to we mnie tkwi nadzieja pokładana w kolejnych pokoleniach. Standardowo raczył mnie swoimi poglądami odnośnie szlam, by przejść płynnie do organizacji, w której powinienem się znaleźć (nie mów nikomu, ale i on do niej należy...). Początkowo wydawało mi się to zwykłą stratą czasu, lecz maglowany słowami ojca powoli przekształcałem swój ból na gniew w stosunku do osób niemogących się z nami równać. Tak, wkręciłem się w to całe towarzystwo Rycerzy, a ojciec… wreszcie chyba wybaczył mi moje przewinienia i jest ze mnie dumny, dasz wiarę? Jest zadowolony z faktu, że wyznajemy te same wartości jeżeli chodzi o kondycję krwi naszego czarodziejskiego światka. Zaznajomił mnie także z arkanami czarnej magii, która do tej pory była mi znana jedynie od strony teoretycznej. Nie, nie jestem w niej jeszcze dobry, lecz cały czas się w nią zagłębiam i, o zgrozo, coraz bardziej podoba mi się wizja władzy za pomocą tej umiejętności. Wiem, że by cię te słowa przeraziły… może to lepiej, że nigdy tego nie przeczytasz. Jestem pewien, że byś mnie za to potępiła, ale pomyśl – co jeśli Rycerze są środkiem w osiągnięciu naszego rodowego celu? Co jeśli… dałoby się uzdrowić chorych?
Wiem, że byś się ucieszyła z tego listu. Zaraz tylko dostałbym po głowie za to, że niechcący wygadałem się o tym Emery. Obiecuję ci, że postaram się ją trzymać od tego z daleka, ale wiesz, jaka ona jest – uparta do granic możliwości. Nie brzmi to przypadkiem znajomo?
Wiesz, radzę sobie. To nie zmienia zaś tego, że tęsknię za tobą, za nią. Wtedy wszystko było łatwiejsze, trawa była zieleńsza, a wanilia nie wywoływała we mnie żadnych sentymentalnych i melancholijnych odruchów czy innych bzdur. Wiedziałem także, że przeczytasz ten list, a tak… muszę go spalić, jak wszystkie inne i spróbować zapomnieć o tym, że nie masz pojęcia co się u mnie dzieje, a także, że nigdy tego nie odkryjesz, bo nie będzie nam dane ze sobą porozmawiać. Z żoną również już nigdy nie wymienię żadnego słowa, nie dowie się, że… nie, koniec. Przepraszam.




Patronus: Dla niektórych nadrzędną wartością jest rodzina. Tak jak żubry są zwierzętami stadnymi, tak Cedric nie wyobraża sobie życia bez życzliwych ludzi wokół niego. Chciałby ich ochronić przed złem świata, będąc nieugiętym, wzbudzającym trwogę w przeciwnikach, gotowym do walki, ale także twardo stąpającym po ziemi. Cedric tak jak żubr jest uosobieniem siły, męstwa, potęgi, acz nie tylko – również hojności oraz pracowitości.
Parkinson przywołując patronusa myśli o swoim ślubie lub narodzinach syna – to dwie najszczęśliwsze chwile jego życia.










 
3
0
1
10
5
1
4


Wyposażenie

różdżka, cynowy kociołek



Gość
Anonymous
Gość
Cedric Parkinson
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach