Biuro szefa DKNMS
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biuro szefa departamentu
Biuro szefa Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami znajduje się na czwartym piętrze, tak jak zresztą cały departament. Urzęduje tam aktualny szef, a całe biuro umeblowane jest zgodnie z jego potrzebami. Znajdzie się tam miejsce do siedzenia, duże biurko i niemałą biblioteczkę, która może pochwalić się najlepszymi książkami na temat magicznych zwierząt. W gabinecie znajdują się okna, które pokazują aktualną pogodę i porę dnia, jaka występuje akurat w Londynie. Szef departamentu rzadko przyjmuje interesantów, chyba, że jest to naprawdę ważna sprawa. Aczkolwiek zawsze mogą przychodzić do niego jego podwładni z prośbami o pomoc, pytaniami lub po prostu, aby porozmawiać.
Co za sromotna porażka. CO się do diaska działo z tymi drzwiami? Albo co gorsza ich różdżkami? Nie, no to nie było możliwe, bo wcześniej przecież moc magii, którą z nich rzucali wcale nie była niesamowicie wysoka, a coś takiego jak różdżkowy limit nie istniało. A przynajmniej tak sądził, chociaż to lord Ollivander był specjalistą w tej dziedzinie. Może jednak Ewan o czymś nie wiedział... Spojrzał odruchowo na mężczyznę przy swoim boku, zastanawiając się jak wielką wiedzę na temat ich czarodziejskiej broni ów szlachcic posiadał. Jego rodzina miała niesamowicie długie tradycje w tej dziedzinie i nikt tak jak Ollivander nie umiał podejść do różdżki. Widząc jednak jego reakcje, McGregor odetchnął. To nie była sprawa związana z zawodnością drewna, a z samymi drzwiami. Chyba... A przynajmniej tak podejrzewał. Rudy Szkot odwrócił się, by spojrzeć na trzeciego mężczyznę, który za bardzo im nie pomógł opanować sytuacji. Ten stał jedynie gdzieś w kacie i czekał na rozwój wypadków. Wyglądał na dość skołowanego całym zajściem. Ciekawe kim był z zawodu, że nie potrafił sobie poradzić z nawałem chochlików. Przypominał specjalistę od nowinek w Czarownicy, chociaż raczej by go tu nie było, chyba że szukał jakiegoś nowego tematu. I gdyby naprawdę był z prasy, poszkodowany szef Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami był idealnym tematem. W końcu jednak Ollivander rzucił właściwie Alohomorę i mogli wyjść na korytarz. W końcu!
- Pomocy! - krzyknął, podbiegając do pierwszego lepszego pracownika Ministerstwa. Ten lekko się zląkł tak nagłym ruchem Szkota, ale nie było czasu na czcze gadanie. Być może za ich plecami umierał człowiek. - Trzeba wezwać magomedyków! Już, zaraz, teraz! - rzucił po raz kolejny, odchodząc od zdębiałego mężczyzny. Nie czekając na żadną inną reakcję rzucił odpowiednie zaklęcia, mające sprowadzić odpowiednie służby, a sam skierował się z powrotem do wejścia do gabinetu. Co prawda nie wchodził już do środka, widząc unieruchomione chochliki. Skrzywił się na sam widok i westchnął. - Co za dzień... Na merlinie skarpety - odetchnął, kręcąc z niedowierzaniem głową. Co za dzień! Co za dzień!
- Pomocy! - krzyknął, podbiegając do pierwszego lepszego pracownika Ministerstwa. Ten lekko się zląkł tak nagłym ruchem Szkota, ale nie było czasu na czcze gadanie. Być może za ich plecami umierał człowiek. - Trzeba wezwać magomedyków! Już, zaraz, teraz! - rzucił po raz kolejny, odchodząc od zdębiałego mężczyzny. Nie czekając na żadną inną reakcję rzucił odpowiednie zaklęcia, mające sprowadzić odpowiednie służby, a sam skierował się z powrotem do wejścia do gabinetu. Co prawda nie wchodził już do środka, widząc unieruchomione chochliki. Skrzywił się na sam widok i westchnął. - Co za dzień... Na merlinie skarpety - odetchnął, kręcąc z niedowierzaniem głową. Co za dzień! Co za dzień!
I show not your face but your heart's desire
Kilka prób najwyraźniej zmusiło uparty zamek do poddania się - Ollivander był prawie pewien, że to w nim musiało tkwić sedno problemu. Szczęknął posłusznie, zapowiadając rychłe wydostanie się z gabinetu nieprzytomnego szefa Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami, dzięki czemu mogli otworzyć drzwi (nareszcie, ile można było tkwić przy wyjściu w coraz gorszej sytuacji) i wydostać się na korytarz. Dla pewności twórca różdżek obejrzał się za siebie - wypuszczenie chochlików na korytarz w żadnym wypadku nie wydawało się dobrą opcją, a nie miał najmniejszej ochoty znów trudzić się z ich powstrzymywaniem - prawdopodobnie w takim wypadku, zostawiłby to zadanie pracownikom Ministerstwa Magii, samemu usuwając się najpierw w cień, a potem z gmachu instytucji, by jak najszybciej odreagować okropny początek dnia w ukochanych lasach Silverdale, szumiących przyjemnie. Żadnych upierdliwych liliputów. Na szczęście tkwiły w miejscu, wciąż poruszając się z absurdalnie niską prędkością. Z tych krótkich obserwacji wyrwał go nagły krzyk McGregora. W reakcji uniósł brwi, mieszając w tym geście kpinę z zaskoczeniem - niepotrzebnie, przecież był zupełnie świadom tego, że różni ludzie różnie reagowali w stresujących sytuacjach - i nie dołączył się do wrzasków, stojąc tylko w drzwiach. Wezwał pogotowie - dobrze, miał przynajmniej tyle rozsądku, by o tym pomyśleć. Pracownicy zbierali się tłumnie pod wejściem do gabinetu. Ollivander, z jakże heroicznymi zadrapaniami po chochliczych pazurach, obserwował ich chłodno.
- W istocie - odpowiedział powściągliwie na ostatnie słowa rudego Szkota. Nie czuł się w obowiązku tłumaczyć wszystkiego ze szczegółami, nawet mimo stopniowo wzrastającej ilości ciekawskich spojrzeń, rzucanych z coraz pokaźniejszej grupy gapiów. Czekał, uznając, że najlepiej będzie podać okoliczności uzdrowicielom. Gumowe uszy i tak bez problemu wyłapią jego słowa. Nie czekał, na szczęście, długo. Kiwnięciem głowy przywitał jednego z ekipy, przywołując go do siebie.
- Byliśmy umówieni na spotkanie, przed spotkaniem z gabinetu wybiegł asystent - prawdopodobnie wypuścił chochliki kornwalijskie, które zaciągnęły pana McDonna na żyrandol. Niestety, jak widać po niefortunnych efektach - spadł z niego. Proszę uważać na chochliki, niedługo zaklęcie zacznie słabnąć - przestrzegł, pozostawiając swoje dane uzdrowicielowi, by mógł skontaktować się z nim, gdy już zajmą się zranieniem i dyskretnie zmył się z Ministerstwa. Paskudny dzień.
| ztx2
- W istocie - odpowiedział powściągliwie na ostatnie słowa rudego Szkota. Nie czuł się w obowiązku tłumaczyć wszystkiego ze szczegółami, nawet mimo stopniowo wzrastającej ilości ciekawskich spojrzeń, rzucanych z coraz pokaźniejszej grupy gapiów. Czekał, uznając, że najlepiej będzie podać okoliczności uzdrowicielom. Gumowe uszy i tak bez problemu wyłapią jego słowa. Nie czekał, na szczęście, długo. Kiwnięciem głowy przywitał jednego z ekipy, przywołując go do siebie.
- Byliśmy umówieni na spotkanie, przed spotkaniem z gabinetu wybiegł asystent - prawdopodobnie wypuścił chochliki kornwalijskie, które zaciągnęły pana McDonna na żyrandol. Niestety, jak widać po niefortunnych efektach - spadł z niego. Proszę uważać na chochliki, niedługo zaklęcie zacznie słabnąć - przestrzegł, pozostawiając swoje dane uzdrowicielowi, by mógł skontaktować się z nim, gdy już zajmą się zranieniem i dyskretnie zmył się z Ministerstwa. Paskudny dzień.
| ztx2
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Biuro szefa DKNMS
Szybka odpowiedź