Wydarzenia


Ekipa forum
Rezerwat znikaczy
AutorWiadomość
Rezerwat znikaczy [odnośnik]08.05.16 0:35
First topic message reminder :

Rezerwat Znikaczy im. M. Rabnott

Park znajdujący się na południu Somerset, na włościach należących do rodu Abbottów jest pierwszym i jednocześnie największym rezerwatem znikaczy w całej Anglii. Ptaki te, ze względu na ich niewielki rozmiar i niezwykłą szybkość przed wiekami wykorzystywano zamiast zniczy podczas rozgrywek Quidditcha. Dopiero Modesta Rabnott jako pierwsza czarownica zwróciła uwagę na ochronę praw zwierząt i obroniła znikacza wypuszczonego podczas jednego z meczy w 1269 roku. Dziś wielohektarowy park zamieszkują dziesiątki albo nawet setki tych maleńkich stworzeń, błyszczących pomiędzy gałęziami drzew niczym krople żywicy. Pomiędzy drzewami wiją się żwirowe ścieżki, z których można z bliska obserwować niezwykle szybkie stworzenia. Jednak przez wzgląd na ścisłą ochronę ptaków, na teren rezerwatu mogą wejść tylko pracownicy przeszkoleni w opiece, a także członkowie rodu Abbott i ich goście. Co jest oczywiste, zakłócanie spokoju ptaków, próby łapania czy krzywdzenia są surowo zakazane; panujące zasady są ściśle przestrzegane przez wyczulonych na wszelkie odchylenia pracowników.

W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 21.06.18 18:52, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rezerwat znikaczy - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Rezerwat znikaczy [odnośnik]15.07.21 1:32
Wbijamy się i kończymy!

Jako ekspertka od jedzenia oraz gotowania, Florence nie mogła nie zauważyć, że łakocie znalezione w dyni, były naprawdę wyjątkowej jakości. Jeszcze gdy Anglia prosperowała i wszyscy żyli w spokoju, Florence rzadko miała okazję by pozwolić sobie na takie frykasy. Alkohol również wyglądał na bardzo kosztowny. Przez chwilę przez jej głowę przeszła więc nawet myśl, że być może Anthony był sprawcą tej całej niespodzianki. No bo jak można inaczej wytłumaczyć pojawienie się tajemniczego warzywa? Może pierwotnym celem było, aby dynia zaśpiewała im piękną, miłosną balladę? Ktoś jednak postanowił sprawić arystokracie psikusa, więc zamiast tego warzywo wymyśliło kiepską rymowankę? I do tego fałszowało? Florence nie wyraziła co prawda swoich myśli na głos, ale utwierdziła się w przekonaniu, że tak właśnie było. Anthony musiał się tak postarać, a ktoś zniweczył jego plany! Biedactwo. Ale ona i tak potrafiła docenić jego starania. Szczególnie, że był tak uroczy i kochany, gdy się peszył!
Nakarmiwszy Anthony'ego ananasem uniosła rękę do ust, aby oblizać palce z soku. Pokrojone plastry były niezwykle soczyste i pachniały tak słodko - nie dane jej było jednak poznać smaku owocu w ten sposób. Bo oto w końcu się udało. Jej niewieście serce zadrżało z czystej ekscytacji, policzki oblały się czerwienią niczym u niedoświadczonej, wstydliwej panny. Smakował słodko - nie tylko z powodu ananasa. Zachłysnęła się tą chwilą, instynktownie starając się odwzajemnić ten krótki - zdecydowanie zbyt krótki! - pocałunek. Była dość nieporadna, była samotna tak długo, że zupełnie wyszła z wprawy. Miała tylko nadzieję, że Anthony nie wyśmieje jej braku umiejętności... Bo Anthony całował niesamowicie. W tej krótkiej chwili zrobiło jej się niesamowicie gorąco. Przymknęła oczy - i otworzyła je powoli dopiero wtedy, gdy z ust arystokraty padło pytanie. Przez chwilę jeszcze patrzyła na niego rozmarzonym wzrokiem, dopiero wtedy odpowiedziała: - Tak. Właśnie tak...
Pozwoliła sobie znów złączyć ich usta - było to zaledwie muśnięcie, delikatne niczym dotknięcie skrzydeł motyla - decydując się na moment zapomnieć o odpowiednim zachowaniu i wykazać się śmiałością. Zaraz potem oparła głowę na jego piersi, odwracając się tak, by móc wpatrywać się w gwiazdy. Słyszała wyraźnie bicie jego serca - i był to prawdziwie cudowny i uspokajający dźwięk. Każdy, kto znał Florence, wiedział, że od od pewnego czasu kobieta była bardzo nerwowa, spięta, wiecznie wypatrująca zagrożenia. Tym razem jednak była spokojna. Nad rezerwatem znikaczy rozciągało się niebo upstrzone gwiazdami połyskującymi niczym diamenty, a ona leżała u boku swojego ukochanego. Jak mogłaby pragnąć od życia czegoś więcej?

zt


What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might

Not know what the hell is going on!

Florence Fortescue
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Rezerwat znikaczy - Page 7 Tumblr_p0ebmcr3Ki1wbxqk4o1_540
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3964-florence-fortescue https://www.morsmordre.net/t3969-hiacynt#76587 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t3970-florence-fortescue#76622
Re: Rezerwat znikaczy [odnośnik]15.07.21 11:44
Prawdopodobnie był szalony. Zupełnie szalony, bo przecież spotykał się w nietypowym miejscu, o nietypowej porze z zupełnie obcą mu kobietą, w której nagle się zakochał. W normalnej sytuacji zapytałby samego siebie czy aby na pewno było z nim wszystko w porządku. Przecież nigdy tak by nie zrobił. Bo jak nagle mógłby zmienić swój obiekt uczuć? On, osoba, która była naprawdę wierna? Ale kto by się nie oparł tej nieznanej piękności, jaką była panna Fortesque? Przyjemnie tak było razem wpatrywać się w niebo, obserwować znikacza i duchy. A gdy magiczna dynia została pokonana i można było korzystać z jej zawartości – było tym przyjemniej. Zapomniał o żonie, o problemach, o wszystkim co go dotychczas kłopotało, a takich spraw było wiele, szczególnie teraz, w czasie wojny.
Choć niedawno czuł się onieśmielony obecnością czarownicy, tak teraz zwyczajnie korzystał z tego przyjemnego czasu, jednocześnie będąc nieświadomym, że to uczucie wcale nie będzie trwać wiecznośc. Jego pocałunek także nie był wieczny (a szkoda, jak sobie pomyślał chwilę później), ale dla niego co najmniej wystarczający na początek. Miał dziwne przeczucie, że będzie miał wystarczająco czasu na to, żeby zbliżyć się jeszcze bardziej. Nie chciał się śpieszyć. Wszystko powinno pójść na spokojnie, w swoim czasie.
Nie potrafił zapanować nad swoim głupkowatym uśmiechem. Zupełnie jak gdyby wrócił się do czasów szkoły, gdzie ciągle się uśmiechał. Wciąż był podekscytowany, szczególnie kiedy usłyszał pozytywną odpowiedź ze strony swojej randki.
A potem zwyczajnie położył się na trawie, nie przejmując się chłodną atmosferą późnego października. Położył ręce na klatce piersiowej i zaczął się bawić palcami, zadowolony z samego siebie.
Nawet nie spodziewałem się tego, ile radości może przynieść jedna talaretka – zaczął nagle, uznając że przecież nie zamierza milczeć przez całą noc. Bo przecież nie zamierzała go tak szybko opuścić, prawda?
Wciąż pamięta korzenny zapach ciasta… szkoda tylko, że nie zdołał jej zjeść. Za to teraz mógł się rozkoszować innymi przekąskami. Zajadał się jak dziecko kolejnymi korzennymi ciasteczkami. Te, ku zaskoczeniu, działały dziwnie pobudzająco. Oczywiście, popijał też miodówkę, bo przecież może jakiś abstynent by jej nie spróbował, ale on? Musiał, żeby zobaczyć czy alkohol był dobry, a przy tym ewentualnie ostrzec pannę Fortesque, gdyby nie był.


|zt


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rezerwat znikaczy - Page 7 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Rezerwat znikaczy [odnośnik]28.07.21 23:50
| w odpowiedzi na post Livii

Chciałby, aby młodzieniec przeznaczony jego córce charakteryzował się szacunkiem do świata, aby miał dobre serce i stanowił opokę miłości oraz bezpieczeństwa, mogąc chronić damę przed wszystkim, co jej zagrażało. Każdym złem – nawet własnym, albowiem pohamowanie gniewu, ogłada i spokój cechowały najszlachetniejsze serca, w to wierzył. Nie zniósłby wieści o zamążpójściu za kogoś, kto, choć broniłby dziewczę od świata, tak doprowadzałby również samym sobą do płaczu. Nie godziłby się na to, dlatego był równie wybredny w kwestii możliwych kandydatów, a przeszło mu przez myśl kilku. Nie mógł jednak przecież zapomnieć o obowiązku szlacheckim, albowiem małżeństwo mogło również stanowić intratną ofertę polepszenia stosunków między rodami. Tylko… w obecnej sytuacji krąg zawęził się, bo nawet po wojnie, gdyby wygrali, wówczas nie wyobrażał sobie oddawać córki w ręce nikogo, kto poparł plugawego czarnoksiężnika, a przecież doskonale wiedział, kto to uczynił.
Słysząc o księciu, zaśmiał się cicho i pokręcił głową. – Jeśli czeka, zamiast działać, to nie jest odpowiednim księciem – zauważył, dając tym samym znać, że przyszły mąż nie mógł być opieszały w swych czynach. Chociaż sam dokładnie zbyt długo zwlekał w młodości, licząc, że to nestor zajmie się jego małżeństwem, wyznaczając odpowiednie panny. Wówczas nie rozumiał, jak wiele szczęścia zyskał, otrzymując wolną rękę w tejże kwestii… Niemniej jednak, po odpowiednich rozmowach, los zadał o odpowiednie okazje, zaś on nie powstrzymywał się przed adoracją pewnej Prewettówny.
Przytaknął niemo, pozwalając jej na płacz. Nie była mężczyzną, nie musiała powstrzymywać się od tego naturalnego odruchu emocji. Gdy usta dotknęły skóry na dłoni, mimowolnie ścisnął palce młodej damy nieco mocniej, okazując tym samym wsparcie. Będzie dobrą żoną, podobnie, jak była wspaniałą córką i przedstawicielką swojego rodu. Duma rozpierała pierś, a serce zadrżało delikatnie poruszone pięknymi słowami wypowiedzianymi przed lady Abbott.
Rozumiała. Uśmiech zrosił jego usta, na słowa córki – tak piękne i oddane, nie wiedział, czym sobie zasłużył na taką radość z pociechy. Wiedział, że nie wszystkie damy w ten sposób się zachowywały, zaś Livia postępowała zgodnie z tradycją, piastowała rodzinne wartości, idąc za duchem wychowawczym własnej matuli. Dobrze ją wspólnie wychowali, wierzył w to dzięki słowom uciekającym z ust rudowłosego dziewczęcia, dzięki jej gestom, tak szlachetnym i delikatnym. Młode serce zaangażowane w ważkie sprawy z należytą dozą wstrzemięźliwości odpowiednią arystokratycznej damie. – Oczywiście, Kwiatuszku. Pojedziesz na Libercie, a ja zapytam w budynku zarządcy o miotłę, dobrze? – zapytał, chociaż to było oczywiste, że dama zgodzi się na taki układ. Była już prawie dorosła, nie przystawało, aby jeździli wspólnie na jednym koniu, chociaż była tak drobna i delikatna, że nie stanowiłaby żadnego ciężaru dla klaczy. Uśmiechnął się delikatnie, a następnie wstał, wzdychając ciężko i zacmokał do konia, starając się być ostrożnym względem drobnych ptaszków, sączących nektar z kwiatów. Chociaż zostawił łodyżki, tak nie chciał spłoszyć żółtych znikaczy gwałtownymi ruchami. Po kilku minutach klacz stała osiodłana, a lord pomógł damie dosiąść Liberty. – Poczekaj na mnie przy bramie – poprosił, po czym prędkim krokiem skierował się do budynku, gdzie zamierzał znaleźć miotłę. Kilkakrotnie zerknął również za siebie, czując dziwny niepokój gdy miał zostawić ją samą, a przecież w rezerwacie nic jej nie zagrażało.


Kto zatem czyni postępy?
Ten z was, kto machnąwszy z pogardą ręką na rzeczy zewnętrze, wszelkim staraniem otacza swą wolną wolę, tak ją zaprawia, tak ją hartuje i w rezultacie doprowadza ją do stanu takiej doskonałości, iż jest ona zgodna z naturą, prawdziwie wzniosła, wolna, niezależna od wszelkich trudności i przeszkód, wierna i skromna.


Romulus Abbott
Romulus Abbott
Zawód : Radca prawny
Wiek : 39
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
sprawiedliwości musi się stać zadość, choćby niebo miało runąć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9935-romulus-abbott#300392 https://www.morsmordre.net/t9965-minerva#301345 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f204-dolina-godryka-norton-avenue-dunster-castle https://www.morsmordre.net/t9968-skrytka-bankowa-nr-2258#301376 https://www.morsmordre.net/t9969-romulus-abbott#301428
Re: Rezerwat znikaczy [odnośnik]29.07.21 18:21
Na młodym licu niewyraźnie rozbłysł grymas rozczarowania. Skoro takie słowa padały z ust jej mądrego pana ojca, musiało to oznaczać, że żaden kawaler nie starał się jeszcze o jej dłoń - tak przynajmniej pojmowała to Livia, w myślach dopowiadając, że za takowym stanem rzeczy stała jej niedość interesująca osobowość. Pewnie i nieidealna aparycja. Choć starała się bardzo, kroki w życiowym tańcu wciąż miała niedoskonałe, nieopierzeni książęta musieli to dostrzegać, musieli przez to właśnie rezygnować... Dziewczynka westchnęła smutno, lecz nie kontynuowała tematu z rodzicem, niechętna mocniej podburzać fundamentów swojej wrażliwej samooceny. Łzy popłyną tego wieczora, to pewne, ale nie tu, a w zaciszu jej komnaty, gdy Poppy ułoży ją wreszcie do snu i oddali się, by pozwolić szlachciance odpocząć; znikną w miękkim atłasie poszwy poduszki, nad ranem zapomniane nawet przez nią. Ile przeznaczenie rozkaże jej czekać na męża, którego serce pokocha miłością szczerą i piękną - odwzajemnioną?
Wreszcie otarła gorące kropelki wzruszenia nad posępnym losem świata, z rumianych policzków pokrytych gęstym piegiem ścierając ich lawirujące ścieżki. Uspokoiła się, wylała to, co weń zostało skumulowane, by odetchnąć potem z ulgą, uśmiechnąć się także do lorda Romulusa na znak tego, że było jej już lepiej. Raz jeszcze ścisnęła ojcowską dłoń, po czym dokończyła karmienie znikaczy, resztę kwiatów umieszczając w eleganckim wiklinowym koszu, który zabrała ze sobą, gdy podnieśli się z kamiennych siedzisk pod altaną.
- Dziękuję - odpowiedziała gładko i skinęła głową, po drodze do bram wręczając także jednemu z pracowników pozostałą część roślin do rozdysponowania pomiędzy złote ptaszyny. - Mam nadzieję, że Liberta nie będzie miała mi za złe braku twojej obecności. Cassius jednak na pewno będzie zazdrosny - uśmiechnęła się nieco szerzej, po czym dygnęła z gracją, kiedy arystokrata oddalił się w stronę budynku. Ona natomiast podeszła do klaczy, dumnej, dostojnej, dłonią owiniętą w rękawiczkę gładząc jej szyję; lord podsadził swą córę który do siodła, a potem oddalił się we wskazanym kierunku po miotłę - zaś gdy ona samotnie już usadowiła się na drogiej skórze, coś przebiegło nagle pomiędzy nogami Liberty, płosząc ją skutecznie. Ruda kita, jedna, druga, trzecia - masywne choć smukłe ciało klaczy poderwało się do góry kiedy stawała dęba, ledwie pozwoliwszy zdezorientowanej Livii na pochwycenie lejców i przylgnięcie do jej grzbietu. Echem poniosło się niezadowolone rżenie wierzchowca.
- Lisy, to lisy! Nie powinno ich tu być, złapcie je! - zawołała do pracowników rezerwatu Abbottówna. Musiały przemknąć przez ogrodzenie, ale dlaczego podróżowały w małym stadzie? Czyżby zwęszyły słodką woń ledwie dorosłych piskląt znikaczy, wyczekując momentu, gdy któryś z nich polegnie przy próbie prawdziwego samodzielnego lotu? - Nie krzywdźcie ich, niech wrócą do lasu - mówiła poruszona Livia, oddychając z przestrachem w siodle Liberty, która cofnęła się jakby z niesmakiem, wszystkie cztery kopyta trzymając już na podłożu, na szczęście. W rezerwacie natomiast zapanowało pewne poruszenie; z różdżkami w dłoniach pracownicy rzucili się w pogoń za rudymi stworzeniami.


slipping out of notice,
the beats of the heart chime, they are unmistakeably a sign of life. painted as far as the heavens reach, the sky is tinted in a shade of blue. endlessly it repeats itself, almost as if it were atop a boxed garden.
Livia Abbott
Livia Abbott
Zawód : działaczka na rzecz rezerwatu znikaczy, młoda dama
Wiek : 16
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
So I won't testify the crimes you're keeping score of. Why don't you throw me to the wolves? I thought you were one.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9963-livia-abbott#301228 https://www.morsmordre.net/t9971-wenus#301492 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f204-dolina-godryka-norton-avenue-dunster-castle https://www.morsmordre.net/t9973-skrytka-nr-2260#301500 https://www.morsmordre.net/t9972-livia-abbott#301494
Re: Rezerwat znikaczy [odnośnik]29.07.21 23:58
Zwierzę było zaledwie zwierzęciem, w dodatku na tyle przyzwyczajonym do rodziny, że wątpił, by faktycznie mogło mieć za złe jego nieobecność. – To duża dama, poradzi sobie – zażartował w kierunku córki. Zatrzymał na dłużej spojrzenie, gdzieś w okolicach policzków córki, a następnie przeniósł je na oczy, tak podobne do matczynych. – A Cassius… – pauza była wymowna, podobnie, jak niski śmiech szlachcica, który wydobył nie na wspomnienie syna. Młody i butny, szczególnie gdy przychodziło do jedzenia brukselki, brokułów lub jakichkolwiek warzyw. Nie pojmował skąd w chłopcu taka nienawiść do zieleniny, niemniej jednak sam był uczulony na świńskie mięso, więc może o to się rozchodziło? Uśmiechnął się pozostawiając już słowa bez komentarza.
W budynku zarządcy rezerwatu spotkał się z ciepłym przyjęciem pracowników, wówczas pobieżnie również zerknął na papiery, jakie napłynęły z Ministerstwa Magii. Obiecawszy zająć się wszystkim nazajutrz, schował koperty w kieszeni jeździeckiego płaszcza i wybierając jedną z najzwyklejszych mioteł, udał się w kierunku bramy, gdzie po drodze zdążył również minąć grupę czarodziejów goniących… no właśnie, co? Nie było go przy tym gdy lisy spłoszyły klacz, ani nie słyszał również dyspozycji wydanych przez lady Abbott. Zawisnął w powietrzu, dopytując jednego z mężczyzn, co się wydarzyło, a na wieść o lisach rozkazał złapanie nieproszonych gości i wypuszczenie zwierząt z dala od rezerwatu, zgadzając się w pierwszej chwili z decyzją córki. Chociaż po głowie przeszła mu myśl wykorzystania lisiego futra dla potrzebujących, którzy mogli zostać narażeni na srogi dotyk chłodu w nadchodzącą zimę. Inną myślą było zaś to, że drapieżniki skoro włamały się do rezerwatu, tak równie dobrze, mogły zrobić to samo w mugolskim kurniku czy zwykłym gospodarstwie zabijając cenne ptactwo. – Nie... Odstrzelcie je. Futro i mięso przekażcie potrzebującym. To szkodniki, wypuszczone mogą włamać się do gospodarstw i przysporzyć znacznie więcej problemów, a tych mieszkańcy Somerset mają już nazbyt wiele – zarządził, a potem poleciał w kierunku bramy, gdzie zobaczywszy córkę, uśmiechnął się, pozbawiając powagi, jaka chwilę temu mu towarzyszyła. Wierzył, że Livia nie słyszała jego słów, chociaż wydawała się niebywale poruszona. – Ruszajmy, Livio – skinął do damy głową, a następnie udali się w powrotną drogę do Dunster Castle.

| zt x 2


Kto zatem czyni postępy?
Ten z was, kto machnąwszy z pogardą ręką na rzeczy zewnętrze, wszelkim staraniem otacza swą wolną wolę, tak ją zaprawia, tak ją hartuje i w rezultacie doprowadza ją do stanu takiej doskonałości, iż jest ona zgodna z naturą, prawdziwie wzniosła, wolna, niezależna od wszelkich trudności i przeszkód, wierna i skromna.


Romulus Abbott
Romulus Abbott
Zawód : Radca prawny
Wiek : 39
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
sprawiedliwości musi się stać zadość, choćby niebo miało runąć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9935-romulus-abbott#300392 https://www.morsmordre.net/t9965-minerva#301345 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f204-dolina-godryka-norton-avenue-dunster-castle https://www.morsmordre.net/t9968-skrytka-bankowa-nr-2258#301376 https://www.morsmordre.net/t9969-romulus-abbott#301428
Re: Rezerwat znikaczy [odnośnik]09.08.22 20:56
26 kwietnia
Dobrze czuł się sam w tym lesie. W weekendy zazwyczaj nie było w nim wielu osób, wszyscy chcieli odpocząć, albo wręcz przeciwnie, zająć się rzeczami, na które w tygodniu nie ma czasu. Wiedział, że część pracowników należy do rebelii, że odgrywają w niej większą albo mniejszą rolę, i takie dni jak ten wykorzystują na znacznie szczytniejsze cele niż obserwacja i dbanie o znikacze. A Rhett natomiast... cieszył się, że do kolacji miał właściwie wszystko z głowy. Śniadanie odbyło się znów w niezwykle drażliwej atmosferze, a on nie miał pojęcia, co mógł powiedzieć jeszcze matce, żeby pewnych tematów zwyczajnie przy stole nie poruszała. Dość się z Cecile nasłuchali i nasłuchają się jeszcze, więc niech chociaż teraz im oszczędzi. Nie chciała słuchać. Traciła cierpliwość tak samo, jak oni.
Czuł na sobie wzrok Cece, kiedy ubierał się w to, co przyniosła mu służka - wygodne ubrania, typowo pracownicze, skórzane, wypastowane buty, idealne na długie, piesze wędrówki, i torbę, w której schowane już było jedzenia na czas przerwy i wszelkie przyrządy, jakich potrzebował do obserwacji i obrączkowania ptaków, bo właśnie to miał dzisiaj w planach. Przejrzał wszystko jeszcze raz, żeby upewnić się, że niczego nie zapomniał, pożegnał Cece pocałunkiem i obietnicą, że wróci na kolację. Nie miał zamiaru wrzucać jej drobnej sylwetki do paszczy lwa samotnie.
Chciał się przejść do rezerwatu - znajdował się niedaleko, do tego pogoda, jak na kaprysy natury, była znośna, więc spacer wydawał się być odpowiednią opcją. Najpierw z daleka dotarł do niego szczebiot ptaków - śpiewały między sobą jak na koncercie, wymieniając się partiami tak sprawnie, że czasem potrafił spędzić godzinę na staniu w jednym miejscu i przysłuchiwaniu się im, by rozpoznać każdy z nich. Z rzadka mu się to udawało, ale im częściej robił sobie takie krótkie przerwy, tym więcej ptaków potrafił usłyszeć. Dzisiaj wpadł mu w ucho alarmujący śpiew kosa, popularnego na terenie Wielkiej Brytanii, w rezerwacie czującego się jak u siebie z uwagi na spokój, jaki tutaj mieli; zaraz po nim odezwał się znikacz czerwonobrody, najrzadszy wśród okazów, informujący kosa o obronie swojego terytorium, dającym mu komunikat z rodzaju tych jasno mówiących: „jak ty tu widzisz niebezpieczeństwo, to lepiej nie leć w moją stronę, bo niebezpieczeństw, których się doliczysz, będzie już więcej”. Rhett uśmiechnął się do siebie, znów podejmując się kroku w głębsze strefy lasu, dokładnie w kierunku chatki opiekunów, gdzie trzymali narzędzia i materiały potrzebne mu do pracy. Doskonale wiedział, że wykrytym niebezpieczeństwem był albo on albo drapieżnik, który zaraz przed nim umknie i będzie musiał pożegnać się z obiadem. Szedł dalej, rozglądając się na boki, po krzewach, zaraz zadzierając nos ku górze, by móc dostrzec tych, którzy bytowali wśród koron drzew. Wszystko przed nim umykało, choć zapewne Rhennard był najczęściej widzianym przez nich gościem.
Klucz wszedł luźno do zamka, a drzwi otworzyły się z cichym jękiem. Daniel miał je naoliwić, zapewne zajmie się tym w poniedziałek. Rozejrzał się po wnętrzu izdebki. Pod ścianą stał zgaszony i wyczyszczony kominek, latem do niczego nie wykorzystywany, chyba że ktoś decydował się na nocny dyżur; obok niego opierała się o róg komoda, na tyle obszerna, by pomieścić ubrania na zmianę, gdyby zaskoczył deszcz, koce i ręczniki. Rhettowi zależało najbardziej na starym biurku obrośniętym w szuflady, w którym miał nadzieję odnaleźć szpulę ze srebrnym drucikiem - był tam, dokładnie w najwyższej szufladce. Schował go do torby i zaraz deski zaskrzypiały, gdy podjął krok w stronę składziku z najcięższymi rzeczami - tam odnalazł kilkanaście metrów siatki do łapania ptaków. Zabrał jeszcze tasiemki do obrączkowania, szczypczyki, lniane woreczki.
Pierwsze ciche stęknięcie, a za nim zaraz dość niecenzuralne słowo, wymknęło się, gdy zaczął zawiązywać drut wokół pnia drzewa, na którym wisiał już jeden róg siatki - to samo zrobił z trzema pozostałymi, rozciągając w ten sposób cieniutką pajęczynę na linii najbezpieczniejszego lotu dla znikaczy. Cofnął się, by ocenić efekty swojej pracy, a kiedy stwierdził, że są wystarczające, zabrał swoje rzeczy, opuścił rękawy koszuli i wrócił z powrotem do chatki, licząc na herbatę parzoną pod iglastymi gałęziami jednego z najwyższych, według niego, drzew w rezerwacie.
Wrócił do siatki po godzinie, uśmiechając się z lekka na widok, który zobaczył. Kilka ptaków dało się złapać, na jego szczęście większość z nich to były znikacze, trafił się nawet czerwonobrody. Znów - torba na dół, rękawy koszuli podwinięte, woreczek wagowy, który w ostatniej chwili zabrał z szuflady chatki, drewniana miarka i zeszyt.
- Już, maleńki, wiem - szepnął, czując, jak z góry przyglądają mu się drzewa, jakby chciały osądzić, czy jego ruchy szkodzą, czy jednak pomagają lasu. Znikacz, gdy Rhett wyciągął go bardzo delikatnie spomiędzy linek siatki, szarpnął się jak szalony, łopocząc maleńkimi skrzydełkami obracającymi się z ogromną prędkością. Kiedy jednak Abbott objął go łagodnie palcami, ptaszek ucichł i zastygł. Uśmiechnął się - tyle razy miał przed oczami podobny widok, a mimo to wciąż go w jakiś sposób szokował, fascynował. - Gdybyś tylko miał pojęcie, ile trwa w tobie piękna - ujął jego cieniutkie nóżki między palcami i obrócił, by mu się przyjrzeć. Szmaragdowe ślepka, błyszczące nawet tutaj, w głębi lasu, poruszały się w szybkich mignięciach razem z głową, oglądając nieznaną (albo i znaną) sobie twarz. W końcu Rhett zaczął go mierzyć. Najpierw skrzydła. Rozpiętość mieszcząca się w normie, wyglądał na podlotka, ale bliżej wieku dorosłego niż pisklęcego. Objętość brzuszka - w normie. Waga - w tym celu ostrożnie włożył znikacza do woreczka wagowego i uchwycił wskaźnik, na którym był uchwycony. Strzałka chwilę szalała, ale ostatecznie wskazała wagę około dziewięciu gram. Wszystkie dane zapisywał w zeszycie, a kiedy wszystko się zgadzało, jedną dłonią sięgnął po maleńki paseczek skórzany z wyrytym na nim numerem i oznaczeniem literowym gatunku. Trzymał w dłoni znikacza żółtobrodego, rzadkiego, choć w porównaniu do dawnych lat, kiedy były jeszcze wykorzystywane w meczach quidditcha, populacja zwiększała się w zastraszającym tempie. Ucałował znikacza w żółty łebek i puścił, przez chwilę jeszcze patrząc, jak z siłą orła macha drobnymi skrzydełkami i wzlatuje wyżej, aż ponad korony iglaków. Z siatki wyciągnął kolejnego jegomościa, tym razem znikacza czerwonobrodego. Zaobrączkowany. Szarzejące pióra na ogonie.
- Miałem nadzieję, że cię tu spotkam, stara wyjadaczko - zaśmiał się chrypliwie pod nosem, chwytając tym razem nie za miarkę, a za notes. Przewinął kilka pierwszy stron, by odszukać odpowiednią rubryczkę z jej imieniem. Jedna z pierwszych samic. Jedna z dwóch, najstarsza, którym udało się przeżyć anomalie. To ona odbudowała wątłe stado znikaczy czerwonobrodych, które spotkać można było w rezerwacie Abbottów. A teraz, jak Rhennard ze smutkiem zdołał zauważyć, prędzej jej było odlecieć na zawsze w stronę niebiańskich wrót, niż granic lasu, który zamieszkiwała od zawsze. Nie szarpała się w jego palcach, a kiedy wyjął na dłoń kilka jagód odnalezionych przy chatce, z chęcią zabrała się za ich pałaszowanie. - Wysiedziałaś kilka pokoleń znikaczy, kochana Gryzeldo. - małe pazurki drapały delikatnie o skóry, skrzydełka ocierały się o nią za każdym razem, gdy samiczka dzięki nim zachowywała równowagę. - Obiecaj mi, że to nie będzie nasze ostatnie spotkanie. Obiecasz? - nachylił się ku niej, przyglądając się z uwagą, kiedy pochłaniała ostatnie z jagód. Na jedną krótką chwilę uniosła łebek ozdobiony czerwonym podgardlem, nim odleciała ku wolności. Nie obiecała mu niczego, ale on wiedział, że nawet, gdyby posiadała głos, okłamałaby go. Przylecę, Rhennardzie, mówiłaby. Jeszcze się zobaczymy.
Otrzepał powoli kurz z dłoni i podszedł do siatki, zabierając z niej kolejnego mieszkańca rezerwatu - kosa. Był młody, puch wciąż jeszcze wystawał spomiędzy brązowawych piórek. Ale zdołał już wyskoczyć z gniazda, a to uznawane było za ogromny progres. Nie miał obrączki.
Z pracy wyrwał go cichy śpiew znikacza, poznał go doskonale, krótkie, przerywane dźwięki i za nimi płynna, cicha, ciągła melodia. Rhennard podniósł brodę ku górze i zmrużył oczy, by dostrzec wśród drzew solistę. Siedziała tam. Na jednej z dolnych gałęzi, wśród zielonych igieł, idealnie z nimi kontrastując. Miała czerwone podgardle i brązowawe piórka na ogonku. Uśmiechnął się.
To było pożegnanie.

| zt



gdybym ziarnka
choć nie wszystkie
mocnym zawrzeć mógł uściskiem
gdybym z grzmiącej fali jedno choć ocalił


Rhennard Abbott
Rhennard Abbott
Zawód : opiekun w rezerwacie znikaczy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
turn gold to sand
let night be done

OPCM : 10 +5
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11085-rhennard-abbott#341563 https://www.morsmordre.net/t11149-remus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f204-dolina-godryka-norton-avenue-dunster-castle https://www.morsmordre.net/t11287-skrytka-bankowa-nr-2423#347035 https://www.morsmordre.net/t11286-rhennard-abbott#347022
Re: Rezerwat znikaczy [odnośnik]10.08.22 22:36
28 kwietnia
Wczorajsza ulewa, jaka przeszła nad Dunster Castle, hacząc niespokojnie o Dolinę Godryka, przerażała Rhennarda dogłębnie. Należał do ludzi, którzy nie bali się burz; nie bali się gromów huczących nad sufitami; nie bał się gałęzi drzew uderzających o szyby niemal tak, jakby ze strachu chciały schronić się wśród bezpiecznych, chronionych magią ścian rodowego dworku. A tym razem żywioł burzący się nad jego ziemiami przeraził go do cna. Noc była dla niego bezsenna, tulił do siebie Cece, kiedy tylko usłyszał, jak przebudza się z płytkiego snu, a gdy z powrotem jej oddech stawał się miarowy, wracał do nasłuchiwania dźwięków z zewnątrz. Aż w końcu deszcz zaczął opuszczać Norton Avenue, pędząc dalej, ku innym hrabstwom, by postawić je na nogi; albo wręcz przeciwnie, z tych nóg je zwalić.
Rano nie stawił się na śniadanie, ale poinformował o wyjściu rodziców i Cecylię, by być pewnym, że nie zaalarmują niepotrzebnie służbę, wysyłając na pozbawione sensu poszukiwania. A wiedział, że matka była ostatnio przewrażliwiona na punkcie jego obecności - nie tylko przy swojej synowej. Najpotrzebniejsze rzeczy spakował do torby, założył na siebie ciepły płaszcz, bo okazało się, że rano chłód ciągnął się po mokrej ziemi, i wyszedł, szybkim krokiem przemierzając kolejne metry.
Wszędzie było błoto. Buty grzęzły w nim, jeśli kroki stawiało się nieostrożnie, ziemia rozmiękła do tego stopnia, że bliżej było jej do ruchomych piasków niż jej dawnej struktury twardego fundamentu.
Żałosne nawoływanie. Wysokie dźwięki wplatające się między niskie beczenie. Tam, gdzie stał Rhennard, słychać to było słabo. Ale to wystarczyło, by ostatecznie przyspieszył kroku, by sprawdzić, co się działo. Pewny był, że ktoś potrzebował pomocy. Zwierzę. Może komuś uciekła koza, może zerwała się w ulewie i pobiegła w stronę...
Zaklął pod nosem. Torfowiska. Im bliżej był granicy polany, tym bardziej zdawał sobie z tego sprawę. I w końcu dostał tego dowód - buty, choć nowe, zaczęły zapadać się coraz niżej linii traw, aż wyciąganie ich z ziemi wymagało wydania na ten ruch zasobów energetycznych, których i tak miał niewiele po nieprzespanej nocy. Kiedy nogi przywiodło go w końcu do źródła dźwięku, zaklął szpetnie, natychmiast zrzucając z ramienia torbę i robiąc duży krok w stronę głębiej położonych części torfowiska. W bagnach topiła się sarna, młoda, wnioskując po białych łatkach wciąż obecnych na zadzie i braku parostków wychylając się już spomiędzy spiczastych uszu. Ledwo łeb trzymała nad powierzchnią, co pomogło jej ostatecznie wywołać z daleka pomoc. Podwinął rękawy i wszedł powoli do bagien, ostrożnie, żeby jej nie spłoszyć, nie przestraszyć. Jeden gwałtowny ruch, a sarna zacznie się szarpać bezmyślnie, nie zdając sobie sprawy z tego, jak niewiele trzeba, by finalnie się utopiła.
- Nie zrobię ci krzywdy - wyciągnął w jej stronę dłonie, patrząc, jak panicznie go obserwuje. Zdołał dostrzec, że nie miała siły się rwać do przodu. Dobrze. Bardzo dobrze. - Obiecuję, że po wszystkim wrócisz do swojej mamy i wszystko będzie w porządku.
Gdy do niej dotarł, uchwycił ją na wysokości szyi, drugą ręką asekurując bok. I wtedy zwierzę jakby dostało nowych sił z nie wiadomo jakiego źródła.
- Hej, nie! Na litość Helgi, nie szarp się, bo oboje tu zginiemy! - chrypiał do niej głośno w przestrachu, kompletnie nie myśląc, że ją tym płoszy.
Czuł, jak się zapada w miękkim, nasiąkniętym wodą torfie, i przypomniał sobie anomalie. Wtedy trwająca miesiące ulewa spowodowała podobne straty, w podobnym stopniu podniosła poziom do niedawna jeszcze wysuszonych bagien, które i tak każdy omijał, tak dla świętego spokoju. Ale czasem chodzono tędy, żeby skrócić sobie drogę do Doliny Godryka. Rhennard wyjrzał w stronę tamtej ścieżki między drzewami, szukając tam pomocy. Nie wyciągnie tej sarny sam. Coś mu mignęło.
- HEJ! - krzyknął donośnie, sarna szarpnęła mocniej. - Pomocy!



gdybym ziarnka
choć nie wszystkie
mocnym zawrzeć mógł uściskiem
gdybym z grzmiącej fali jedno choć ocalił


Rhennard Abbott
Rhennard Abbott
Zawód : opiekun w rezerwacie znikaczy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
turn gold to sand
let night be done

OPCM : 10 +5
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11085-rhennard-abbott#341563 https://www.morsmordre.net/t11149-remus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f204-dolina-godryka-norton-avenue-dunster-castle https://www.morsmordre.net/t11287-skrytka-bankowa-nr-2423#347035 https://www.morsmordre.net/t11286-rhennard-abbott#347022
Re: Rezerwat znikaczy [odnośnik]14.08.22 22:29
Nie mógł wczoraj zasnąć; salwa deszczu rozbijała się o dach wagonu, ściany trzęsły się pod naporem siły nieba; miał wrażenie, że jeszcze chwila, a deski złamią się, jeszcze moment, a z lichej konstrukcji nic nie zostanie.
Nie wiedział, że nie tylko nad Londynem załamywał się firmament, że żywioł dotrzeć zdołał jeszcze przed świtem do wszystkich zakamarków Wysp. Kłębiąca się ciemność opadła, Słońce zdawało się jednak tego dnia zaginąć, niknęło w szarzyźnie; szarość rozlała się także bliżej ziemi, snuła się traktami mgły, szczelnie opatulała chłodem.
Było zimno, paskudnie zimno; ciemna, długa szata nasiąknęła wilgocią, gdy tylko wyściubił nosa zza drzwi wagonu. Zaraz też materiał zdawał się sztywnieć w nieprzyjemną skorupę, zupełnie tak, jakby to zima trwała w najlepsze, a nie wiosna.
Że też akurat dzisiaj do Doliny gnały go sprawy zawodowe; wciąż w wolnych chwilach przyjmował zlecenia na stworzenie świstoklików - a w dzień wolny od prób w cyrku mógł poświęcić kilka godzin na wizyty w trzech domostwach.
By udać się do Somerset, wykorzystał jeden z ostatnich prywatnych świstoklików; być może powinien pomyśleć nad tym, żeby uzupełnić i swoją kolekcję; właściwie nie był pewien, dokąd dokładnie się dostanie, sięgając po wykrzywioną agrafkę. Opisał ją zbyt enigmatycznie, ścieżka prowadząca do Doliny nie precyzowała, z której strony wioski się znajdzie, ale ostatecznie istotne było to, iż w ogóle tam trafi.
Znajome szarpnięcie rozmyło jego sylwetkę, w jednej chwili znalazł się w zakleszczeniu pomiędzy kilkoma drzewami, zapadając się do kostek w mazistym podłożu. Nie na takim miękkim lądowaniu mu chyba zależało. Czy naprawdę tworzył świstoklik prowadzący na jakieś bagna? Nie przypominał sobie. I na tyle, na ile znał tak siebie, jak i kryteria doboru terenu pod translokację - mała szansa.
Czy więc niestabilność magii sprawiła, że znalazł się nie do końca tam, gdzie powinien? Bez wątpienia będzie musiał się temu przyjrzeć, ale...
Pomocy!
Nie przesłyszał się, tam, na prawo, ktoś wołał o pomoc. Poczuł nieprzyjemne mrowienie na skórze; była wojna, a taki okrzyk nie mógł zwiastować niczego dobrego; coś nieprzyjemnie ucisnęło go w brzuchu, lecz nie odwrócił się, nie poszedł dalej.
Naście przeciągłych mlaśnięć błota później wyłonił się zza sosny, częściowo pozbawionej kory. Być może gdyby wrażliwszy był na przyrodę, gdyby patrzył na nią oczami Rhennarda, zrozumiałby, że to anomalia; że przedwiośnie skończyło się początkiem kwietnia, a jego końcem bytująca w tych obszarach zwierzyna nie powinna już ogryzać kory drzew. O czym mogło to świadczyć? O niemożności znalezienia dostatecznego pożywienia bez wątpienia, ale co jeszcze kryło się za jednym tylko sygnałem odkrytym przypadkiem. I przeoczonym, miniętym bez zastanowienia, choć przecież przechodząc tuż obok, wsparł się dłonią o nagi pień drzewa.
Ile jeszcze podobnych sygnałów minął po drodze, na tak krótkim odcinku?
Trudno orzec; bez wątpienia jednak niemożliwym byłoby nie dostrzec rozpaczliwie szamoczącego się zwierzęcia, sarny próbującej wyrwać się z uścisku mężczyzny, który trzymał ją ostrożnie, pewnie, starając się asekurować zwierzę. To bowiem - ze zgrozą uświadomił sobie Lawrence - ledwie sięgało głową ponad lustro bagna.
- Rhennard? - a może lordzie Abbott? To nie był już Hogwart, w dorosłym życiu dzieliła ich przepaść na drabinie społecznej, ostatecznie jednak znał - tamtego - Rhennarda na tyle dobrze, by wiedzieć, iż w rozgrywającej się na ich oczach sytuacji nie miało najmniejszego znaczenia to, w jaki sposób się do niego zwrócił. - Merlinie - wymamrotał, bez zastanowienia ściskając różdżkę mocniej; jak zawsze w chwilach wymagających nagłego działania, to po Transmutację sięgał najpierw, niemal instynktownie - bądź gotów, Rhennardzie, rzucę na sarnę reducio, pomniejszę ją do wielkości dłoni - tak, by lord Abbott mógł bez trudu się z nią przemieścić, wydostać z tego grzęzawiska. - Na trzy - rzucił jeszcze; musieli się skoordynować, żeby pomniejszona sarna nie znalazła się na samym dnie, wymykając się z chwytu - raz, dwa i trzy! Reducio! - zawołał pewnie, bez trudu wykonując doskonale sobie znany ruch nadgarstkiem i wyobrażając sobie sarnę wielkości drewnianej zabawki, którą tata dał im na święta lata temu. Po użyciu tego czaru zwierzę swobodnie powinno zmieścić się w dużej, męskiej dłoni. Wyjątkowo silne zaklęcie pomknęło w stronę sarenki; ta szarpnęła się ponownie, spłoszona hałasem i wybuchem światła. Laurence zrobił jeden krok w przód, ostrożnie badając czubkiem buta grunt, po którym stąpał. Na co dzień był wyjątkowo grząski; kiedy mógł sam wybierać, zdecydowanie wolał ten pewniejszy.




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, twórca świstoklików
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
all that we see or seem
is but a dream within a dream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126
Re: Rezerwat znikaczy [odnośnik]14.08.22 22:29
The member 'Laurence Morrow' has done the following action : Rzut kością


'Zdarzenia' :
Rezerwat znikaczy - Page 7 Kkh4PUt
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rezerwat znikaczy - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rezerwat znikaczy [odnośnik]20.08.22 13:42
Myśli goniły jedna za drugą, skupiając się jednak wokół młodej sarny, którą tak usilnie próbował wyciągnąć z lepkich łap bagien - i pomyślał, że te nie powinny być terenami, na których parzystokopytne można spotkać. Sarny wolały pola i obrzeża lasów, zagajniki obrośnięte świeżą trawą. Jedynym wyjściem byłoby szukanie tutaj schronienia, ale dorosłe sarny nie były tak głupie, by swoje dzieci zostawić w tak niebezpiecznym miejscu, same przecież musiały zapadać się kopytami w grząskim gruncie. Została zmuszona do tego - nie przez drapieżniki, instynkt nie pozwoliłby wybrać tak nieodpowiedzialnej drogi ucieczki; prędzej winna była natura. Natura, której żywioły wymykały się spod kontroli, a magia zaczynała wżerać się w te naturalne konstrukty, stare i ustanowione siłą o wiele większą, niewytłumaczalną, niepojętą. Wszystko zaczynało tracić swój pierwotny wzór już od czasu anomalii. Teraz, po zimie, po odsiewie najsłabszych, zaczynał bać się, jak daleko posuną się nieznane mu siły i czy dotkną również najsilniejszych. Potem już czekała ich tylko równia pochyła.
Była chwila, że oboje - on i jego sarnia towarzyszka - przestali się ruszać. Tuż przed tym jak zawołał obcego, by mu pomógł. Potem znów poczuł szarpnięcie w okolicy pępka. I to na pewno nie był aporatacyjny skurcz. Nie mógł obrócić głowy, bo bał się, że mięśnie obluzują uścisk ramion na zwierzęciu i to wymknie mu się z bezpiecznej klatki jego ciała. Doskonale jednak dotarło do niego imię wymówione męskim, nie dość znajomym głosem, a to znaczyło, że mógł nieznajomemu zaufać. Choć na chwilę. I kiedy tylko usłyszał również inkantację, przesunął prawą dłoń wyżej, na szyję sarny, żeby złapać ją, gdy nagle stanie się nieporównywalnie mniejsza.
Trzy!
Kilogramów jej nie ubywało na pewno, ale za to dosłownie zaczęła maleć mu w rękach. Zaczął wyciągać ją wyżej, tak, by głowa nie miała szansy dostać się pod poziom błota. Zaklęcie kurczyło ją powoli, Rhennard czuł, jak na skronie i czoło wstępują mu kropelki sperlonego potu, jak zaciska zęby razem z ustami, byleby nie zawieść. Wcale nie pomagały w panice rzucające się kończyny biednej sarny. W końcu jednak sytuację dało się opanować, a panna parzystokopytna dała się utrzymać nawet jedną ręką. Wyciągnął prędko różdżkę, cudem ocalałą z bagnistego pola walki. Był jednak pewien, że przesiąknęła wilgocią i smrodem torfowiska. Cece znowu zacznie wyżalać się nad jej fatalnym losem.
- Ascendio! - wychrypiał, czując, jak spięte nadgarstki blokują się przy najmniejszym ruchu, jak zapada się coraz mocniej w błocie z każdą próbą ruchu. Już i tak siedział w nim po pas. Jeszcze raz. Zacisnął zęby, a palce mocniej na rączce chłodnej, ciężkiej różdżki. - Ascendio!
Magia wyrwała go z grząskiego gruntu, a kiedy stanął znów na nogach, ledwo udało mu się utrzymać równowagę. Był cały obklejony mokrą ziemią, która zdążyła już wniknąć w gustowną, choć podróżniczą szatę. W końcu mógł spojrzeć na tego, który przybył mu z odsieczą. I rozpoznał go niemal natychmiast. Wspomnienia wróciły. Jego twarz wyglądająca zza rzeźby zdobiącej jeden z korytarzy Hogwartu, kiedy podarował Ophelii transmutowaną szklaną figurkę łabędzia. Pogrzeb. Stał nieco dalej, ale stał. Był tam. Ich spojrzenia spotkały się ze sobą, jakby w porozumiewawczym geście. Nie musieli mówić o tym, jak wielką stratą dla świata była śmierć Ophelii. Oboje wiedzieli.
- Laurence - szepnął. Z nagłego zmrożenia wyrwała go szarpiąca się znów sarna. - Cofnij zaklęcie, bo zaraz wyskoczy mi z rąk! - zawołał. Różdżka z cichym szelestem opadła na ziemię, w nieświadomości przyjaciela odbijając się od półnagiego ciała odkrytego przez roztopy. Tym razem obiema dłońmi objął sarnę pod bokiem, gotowy na powrotną transformację zwierzęcia.



gdybym ziarnka
choć nie wszystkie
mocnym zawrzeć mógł uściskiem
gdybym z grzmiącej fali jedno choć ocalił


Rhennard Abbott
Rhennard Abbott
Zawód : opiekun w rezerwacie znikaczy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
turn gold to sand
let night be done

OPCM : 10 +5
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11085-rhennard-abbott#341563 https://www.morsmordre.net/t11149-remus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f204-dolina-godryka-norton-avenue-dunster-castle https://www.morsmordre.net/t11287-skrytka-bankowa-nr-2423#347035 https://www.morsmordre.net/t11286-rhennard-abbott#347022
Re: Rezerwat znikaczy [odnośnik]25.08.22 18:41
Kontrolował proces transmutacyjny w pełni, dbając o to, by przemiana przebiegała na tyle powoli, aby sarna nie skurczyła się tak szybko, że Rhennard nie dałby rady przytrzymać jej w kluczowym momencie. Palce musiały zacisnąć się na drobnej sylwetce zwierzęta, pewnie, a jednocześnie ostrożnie, tak pomniejszoną łatwo było ją przecież nieświadomie skrzywdzić.
Wymęczone, zdezorientowane stworzenie skonfrontowane zostało jeszcze z tym; nawet człowiek poczułby się nieswojo, gdyby perspektywa świata zmieniła się bez ostrzeżenia w kilku chwilach, co dopiero mogła odczuwać ta istota, nieświadoma transmutacyjnych niuansów.
Bezpiecznie osadzona w kolebce męskiej dłoni, najpewniej nadal szarpała się desperacko, poddając się instynktowi przetrwania, pragnąc znaleźć się jak najdalej źródła - już podwójnego, z jej perspektywy - zagrożenia; nie wiedząc, jak może pomóc, starał się otaksować wzrokiem bagnisty teren, w którym utknął Rhennard, jednocześnie zastanawiając się, po jakie następne zaklęcie mógłby sięgnąć.
Ascendio znacznie ułatwiło sprawę; zacisnął dłoń na przedramieniu lorda, który przeniósł się tuż obok; był gotów go podtrzymać, gdyby zaszła taka potrzeba, ale widząc, że wszystko jest w porządku, odsunął się nieco, by móc nakreślić w powietrzu odwrotność figury, która towarzyszyła inkantowaniu zaklęcia pomniejszającego.
- Już - rzucił tylko, w skupieniu, dbając o to, by nie popełnić najmniejszego błędu, który mógłby mieć opłakane skutki dla stworzenia; na ich oczach sarna powróciła do swojej poprzedniej wielkości. Odsunął się od niej, nie czując się zbyt pewnie w towarzystwie dzikiego zwierzęcia - nie chciał zareagować w sposób, który przysporzyłby jej dodatkowych nerwów.
- Co teraz? Poradzi sobie sama? Co z jej... rodzicami? - była tak mała, że wydawało mu się, iż przecież ktoś jeszcze powinien czuwać nad jej bezpieczeństwem, ale nie znał prawideł rządzących zwierzętami.
Schylił się po różdżkę, która wypadła Rhennardowi...
Ale wtedy dostrzegł, że niemalże zacisnęły się na niej inne palce.
- Na siedem avad, przecież to... - urwał, czując uderzający w nozdrza zapach; powalający, ciężki, duszny, mdląco-słodki zapach, który uwolnił się z otwierającej się trumny błota. Woń rozkładającego się ludzkiego mięsa i podgniłych płynów ustrojowych. W panicznym, pospiesznym odruchu nie zwracał nawet uwagi na to, gdzie stawia nogi, cofając się, wciąż przodem zwrócony w stronę wyłaniającego się z mętnej topieli znaleziska. Gałęzie trzasnęły pod ciężarem ciała, wzdrygnął się przerażony i wycelował różdżkę w kierunku trupa, zupełnie tak, jakby możliwe było, aby ten się poruszył, ruszył w ich stronę.
Nie potrafił nie patrzeć, choć jednocześnie miał ochotę zamknąć oczy, by nie widzieć już niczego; nie kontrolując nadal swoich odruchów postawił kolejny krok, tym razem zahaczając o wystający korzeń i runął w tył, boleśnie zderzając się z ziemią, zdzierając sobie skórę na dłoniach do krwi.
Stąd widział trupa pod innym kątem, wyraźniejsze stały się płaty skóry, białe płótno pomazane błotem i czerwono-sino-fioletowymi plamami.
Dopiero teraz zrozumiał, do kogo należy to ciało.
Do drobnej dziewczynki. Brutalnie naznaczono je śladami okrucieństwa, pozostawiono tu w zapomnieniu, porzucone, całkowicie nagie. Ktoś zdarł z niej ubranie, zanim zaczął ją krzywdzić, zanim...
Zrobiło mu się niedobrze. Ciemne ślady obrysowujące nadgarstki wskazywać mogły, że ktoś ją spętał, że szarpała się, próbując się uwolnić, że...
Poczuł, jak żrąca treść dostaje się do krtani; zacisnął usta, ale nie był w stanie powstrzymać odruchu ciała, ten szarpnął nim gwałtownie w przód, skulił się, wczepiając palce w plątaninę korzenia. Zwymiotował raz, torsje wstrząsały jednak sylwetką nadal, nie miał już czego zwracać, więc tylko kwaśna woda zapełniła jego usta, dławił się nią przez chwilę.
Dyszał ciężko, już nie patrzył na zamordowaną, nie chciał myśleć o tym, czego musiała doświadczyć, nim któreś z paskudnych zaklęć pozbawiło ją życia. Ani o tym, że ktoś na nią czeka, że nie przestaje jej szukać.
O tym, że lord Abbott mógł wiedzieć, czyją jest córką. Kim była kiedyś. Że dla niego to nie jest tylko bezimienna twarz.




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, twórca świstoklików
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
all that we see or seem
is but a dream within a dream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126
Re: Rezerwat znikaczy [odnośnik]28.08.22 22:42
Nie sądził, że młode sarny mogą mieć tyle siły, ale czemu by się dziwić - poczucie zagrożenia i strachu dodawało jej tyle, że powinien się dziwić, że jeszcze był w stanie ją utrzymać. Na czole skraplał się pot, ciało ledwo utrzymywało równowagę, o którą było jeszcze gorzej, gdy zwierzę nagle zaczęło się powiększać, wypadając mu przez to z rąk. Błoto zaczęło się ślizgać na palcach, a gdy chciał poprawić uścisk, prawa noga poszła do przodu i tylko poczuł, jak traci grunt pod stopami, a rącze maleństwo wyrywa się do przodu, becząc jak przerażone koźlę. Którym w gruncie rzeczy było.
Upadek był bolesny; ramię przyjęło cały ciężar ciała, zaraz przenosząc go na plecy. Rhennard nie myślał o tym, co jeszcze mógł sobie stłuc przy okazji, ale wiedział, że siniaków nabawił się wielu, teraz jednak - promieniujący ból rozkazywał myśleć tylko o sobie, co skołatany umysł wyraził sykiem pełnym niezadowolenia. Leżał tak przez chwilę, mrugając, dopóki nie usłyszał kolejnej salwy beczenia. Podniósł się do siadu i spojrzał w stronę źródła owych dźwięków, kiedy zorientował się, że koźlę wcale nie uciekło w las. Stało kilka metrów od nich, drżąc na niewielkim ciele, zaraz kładąc się z emocji, zmęczenia i, być może, braku pomysłu na siebie, na to, gdzie powinna właśnie iść. Mógł odetchnąć z ulgą, pozostawało jeszcze tylko dowiedzieć się, o co tak naprawdę się przewrócił. Bo przecież poczuł coś pod butem, o co musiał zahaczyć. Wystający korzeń drzewa? Ciekawość była ogromną siłą napędową.
- Nie wiem. Myślę, że zawędrowała zdecydowanie za daleko jak na wiek, w którym się znajduje. Powinna podróżować z matką - zaczął się podnosić, zbyt dużą uwagę zwracając na siebie, na stan swojego ubrania, niż jeszcze na to, co znajdowało się pod jego stopami. - Ale matki nie ma. Może maluch był ciek...
Zobaczył to. Najpierw rękę, potem brudne paznokcie rzuciły się w oczy jako pierwsze, porysowane ziemią i krwią; wzrok powędrował wyżej - rozkładające się ciało, oberwane strzępy mięsa, rozerwane ubranie, odsłonięte sfery kobiece, które nigdy nie powinny spotykać się z męskim wzrokiem, a co dopiero dotykiem, ktoś to musiał zrobić. Potem twarz; otwarte oczy, zęby spozierające przez policzki, przeżarte przez robaki, które zdążyły się nasycić, zanim zwłoki przykryła ziemia zmrożona zimowym okryciem. Zrobił się blady, serce nagle zaczęło mieć problemy z pompowaniem krwi - zabiło raz, jakby ostatkami sił, ale tak mocno, że zakręciło mu się w głowie. Cofnął się krok, potem drugi. Oparł dłoni o kolana, wciąż ubłocone, wciąż śmierdzące mokrym, gnijącym torfem. Obrazy. Ophelia na łożu śmierci. Ophelia w trumnie. Ophelia blada jak czerpany pergamin, szorstka. Młoda.
Wstrząsnęło jego ciałem od nadmiaru emocji, a z żołądka cofnęło się, o dziwo, podobnie do przyjaciela, nic. Bo ostatnie, co jadł, to lekka kolacja poprzedniego dnia, zając w migdałach. Czemu o nim pomyślał, kiedy właściwie cała żółć spłynęła na rozlane dookoła błoto? Ciężko oddychał, ciało zadrżało w spazmach, z czoła spłynęła kolejna kropla zimnego potu. Mimo to odwrócił się w stronę ciała, martwego, sztywnego, by z tej odległości jeszcze raz na nie spojrzeć. Ale nie mógł. Odwrócił wzrok, skierował go na Morrowa. Ophelia. Strzeliło go to jak bicz pleciony na nieposłusznego ogiera. Czuł z nim przedziwną więź, nić, ale grubą i wytrzymałą, bezsłownego zrozumienia. Pamiętał go z korytarzy Hogwartu, kiedy chował się za posągiem; pamiętał z pogrzebu Ophelii, gdy stał z tyłu, za drzewem, bo to nie była przecież ceremonia dla niskich klas, ale on tam był. Był zawsze.
Przełknął ślinę i w końcu się wyprostował.
- Musimy coś z nią zrobić. Ja muszę coś z nią zrobić - na litość samego Merlina, to przecież jego ziemie. Nie wiedział, co miałby zrobić. Nie chciał wiedzieć. Nie chciał myśleć. Nie.
Spojrzał na bok. Mała sarna leżała niedaleko nich, ciężko oddychając. Miał ochotę wydrzeć się, zedrzeć gardło, wykrzyczeć całemu światu swoją bezsilność. Wokół nich jednak wciąż unosiła się cisza przerywana tylko ich własnymi oddechami.



gdybym ziarnka
choć nie wszystkie
mocnym zawrzeć mógł uściskiem
gdybym z grzmiącej fali jedno choć ocalił


Rhennard Abbott
Rhennard Abbott
Zawód : opiekun w rezerwacie znikaczy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
turn gold to sand
let night be done

OPCM : 10 +5
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11085-rhennard-abbott#341563 https://www.morsmordre.net/t11149-remus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f204-dolina-godryka-norton-avenue-dunster-castle https://www.morsmordre.net/t11287-skrytka-bankowa-nr-2423#347035 https://www.morsmordre.net/t11286-rhennard-abbott#347022
Re: Rezerwat znikaczy [odnośnik]05.11.22 21:57
Koźlę wyrwało się z rąk Rhennarda; ociężale przemieściło się na nieznaczną odległość, po wyczerpującej walce o przetrwanie bez wątpienia nie miało już sił. Łebek pozostawał uniesiony, jakby zwierzę wciąż wietrzyło niebezpieczeństwo; racice, natomiast, z trudem utrzymywały się stabilnie nawet na pewnym gruncie - obserwując sarnę z boku nie miało się najmniejszych wątpliwości co do tego, ile kosztowały ją bagienne zmagania.
- Jeśli odeszła za daleko, czy jest w stanie samodzielnie natrafić na trop matki? - albo czy matka znajdzie swoje młode?
Powinni się oddalić, żeby zwierzę poczuło się bezpieczniej, w spokoju doszło do siebie? Czy czyniąc to, skazaliby je w ten sposób na pewną śmierć? Nie miał najmniejszego pojęcia, co należało zrobić, żeby pomóc, a nie zaszkodzić, zawierzał więc całkiem Rhennardowi - nikt lepiej niż on nie rozumiał zwierzęcych potrzeb.
Nigdy jednak nie zadał kolejnego pytania.
Dostrzegł to; dostrzegli we dwójkę.
Reakcja ciała była poza jego kontrolą, skrawkiem rękawa przetarł usta, próbując pozbyć się resztek kwasu - paskudny posmak wżerał się jednak w krtań, w dziąsła; zaczerpywanie kolejnych głębokich oddechów niewiele pomogło; nie był w stanie dłużej znieść tego zapachu, kręciło mu się od niego w głowie, miał wrażenie, że przesiąknął nim cały, że cuchnął śmiercią i rozkładem.
- Odore mutatio - wycedził przez zaciśnięte zęby, chcąc zneutralizować woń ciała; miało pachnieć lasem, choć przez chwilę, by mogli się skoncentrować, zastanowić się, co teraz.
Musimy coś z nią zrobić; dopiero słysząc te słowa poderwał głowę wyżej, poszukał wzrokiem niebiesko-szarych oczu, w których przeglądał się także ból. Wynikający z tego, co odebrano mu, im, wiele lat temu. Po raz ostatni widział go na tamtym pogrzebie, stanął z tyłu, z naręczem jej ulubionych kwiatów, zaczarowanych tak, by nie zwiędły następnego dnia. Gdzieś pomiędzy uniesionymi do góry różdżkami zarysowywała się zgarbiona sylwetka przyjaciela; miał ochotę położyć na jego ramieniu swoją dłoń, choć na chwilę, bez słowa, bo te były zbędne. Ale ostatecznie zostawił tylko kwiaty, skromny bukiet, przewiązany zieloną wstążką - dopiero wtedy, gdy najważniejsi goście zdążyli się już oddalić.
W przeciwieństwie do niego nie widział nigdy jej martwego ciała; zapamiętał ją żywą, melancholijnie uśmiechniętą, to z rozmarzeniem wodzącą wzrokiem za Abbottem, to z uwagą przyglądającą się, jak toczy się życie w jej wiecznym lesie, który krył się w otoczce szklanego słoja. Czasem zastanawiał się, czy ten las wciąż kwitnie, czy istnieje nawet teraz, gdy jej już nie ma.
- Jeśli... jeśli była stąd, z okolic, ktoś musiał porozwieszać jej plakaty, pytać o nią w wiosce... - wszystko wskazywało na to, że mieszkała w Dolinie, że była jedną z osób tworzących tę wyjątkową społeczność - może powinniśmy zanieść jej ciało na cmentarz; nawet jeśli nikt o niej nie słyszał, trzeba ją pochować - z godnością, którą jej odebrano; zasługiwała przynajmniej na tyle - nic więcej nie mogli już dla niej zrobić.
Pomyślał o tym, że i ona lubiła białe frezje.
Jednym ruchem różdżki wyczarował ich kilka, chcąc zakryć nimi najbardziej paskudne z ran, które przecinały jej klatkę piersiową. Z szacunkiem odwrócił wzrok, opuszczając go na własną dłoń, którą odpinał zniekształconą czasem broszę, łączącą materiał szaty. Zaraz też wsunął ozdobę i różdżkę do kieszeni spodni, żeby móc rozłożyć czerń, a potem przykryć nią dziewczęce ciało.
Niczym całun materiał opadł ciężko, wiatr chyba nie miał szans go zedrzeć.
Ostatnią, białą frezję położył już sam - na zarysie twarzy. Delikatne płatki rozwinęły się wdzięcznie.




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, twórca świstoklików
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
all that we see or seem
is but a dream within a dream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126
Re: Rezerwat znikaczy [odnośnik]19.12.22 21:07
To uczucie go niemal obezwładniło. Odpowiedzialność. Obowiązek wobec ludzi, których nawet nie znał z imienia, a o których musiał dbać jak o swoją własną rodzinę. To było jego hrabstwo. Jego Somerset ze wszystkimi swoimi urokliwymi miejscami, do których zabierali go rodzice; z wąskimi i szerokimi uliczkami, którymi się przechadzał. Mijał wtedy ludzi, całe mnóstwo - rodziny, samotne kobiety, spieszących się gdzieś mężczyzn, dzieci bawiące się inaczej niż on, ale wciąż śmiejące się z oddali, starszych ludzi chodzących wolniej niż inni. Nie zależało mu wtedy na nich, byli tylko elementem w całym obrazku, zaledwie jego tłem, wtedy dla niego mdłym i nieważnym. Dopiero kiedy dorósł przekonał się, że tło w obrazie pełni wyjątkowo ważną rolę, a całość dzieła praktycznie bez niego nie istnieje. Kimże byliby szlachetni synowie bez tych, o których mieli dbać?
I kimże był on, skoro sam nie zadbał o dziewczynkę, która leżała teraz pod jego nogami martwa?
Poczuł, że sprawił jej zawód; że nie był wart tego całego bogactwa, które posiadało Dunster Castle. Że nie był wart domu, skoro nie potrafił obronić przed złem jego gości.
Przełknął smak żółci, wyczuwalny jeszcze w gardle i na języku, z niesmakiem krzywiąc się, rękawem zasłaniając usta, ocierając kąciki, by pozbyć się resztek tego wstydliwego gestu. Nie wytrzymał - kolejne mniej chwalebne zachowanie z jego strony. Miał trzydzieści lat, a zachował się jak chłystek. Przez chwilę nie patrzył na Laurence’a, jakby sam w ciszy chciał przetrawić tę plątaninę emocji, która kotłowała się w jego wnętrzu. Wspomnienia Ophelii tak bardzo wciąż w nim żyły, tak bardzo sprawiały, że kompletnie niemiał w obliczu śmierci. Nieprzepracowany ból pęczniał w nim boleśnie. Nie powinno tak być. Miał już żonę, miał rodzinę. Miał obowiązek.
Wypuścił z ust powietrze, które zamieniło się w jasny, mętny obłoczek pary. I spojrzał na przyjaciela dopiero, gdy ten wypowiedział inkantację kojarzącego mu się z Hogwartem zaklęcia. Momentalnie przestał czuć smród opuchniętego śmiercią ciała, ogarnął ich zapach lasu, świeżego, tego, który otaczał ich dookoła. Ale też tego, który do ostatniego oddechu Ophelii stał w słoju przy jej łóżku. W głowie wciąż przepływał mu szelest maleńkich listków tańczących z niewidzialnym wiatrem pod szczelnym, korkowym przykryciem. Znów spojrzał na umęczone zwierzę, maleńką sarnę, która przyglądała im się z boku, uszy trzymając wyprostowane, gotowe do wychwycenia najmniejszego szeptu zagrożenia. To ty, Ophelio? Senne marzenia.
Przez chwilę miotał się spojrzeniem między Laurie’m a sarną, ale w końcu zogniskował źrenice na ciele, które zostało przykryte jego własnym płaszczem. Wahał się, ale w końcu podszedł do dziewczynki i ostrożnie wsunął dłonie pod jej ciało, jak najciaśniej owijając płaszcz wokół niego.
- Obok kapliczki w Dolinie powinien stać dom grabarza. Przyjmuje tam wszystkich, mam nadzieję, że trafimy akurat na jego wartę - odpowiedział ciszej niż zamierzał. Głos wiązł mu w gardle. - Zna wszystkich w miasteczku. Nie ma tu rodziny, której... nie pomagałby w pogrzebie. Zwłaszcza teraz.
Takie fakty nie omijały jego uszu, słyszał je zewsząd, wiedział, kto jest grabarzem, kto piekarzem, a kto krawcem. Ale to były suche fakty, imiona łączone tylko z pełnioną funkcją, nigdy z twarzą. Był władcą pustego ludu. Teraz - pomniejszonego przez pazerne łapy wojny i śmierci. Wziął głęboki wdech, za chwilę wypuszczając ciepłe powietrze przez nos, jakby przygotowywał się na coś.
- Kompletnie jej nie znam, wiesz? Nie wiem... nie wiem, kim ta dziewczynka jest.
A powinienem. Powinienem znać ich wszystkich.
Obejrzał się na sarnę, ale ta zaczęła powoli odchodzić w stronę gęstego, leśnego poszycia. Nie wiedział, czy znajdzie matkę. Nie wiedział, czy matka odnajdzie swojego dziecko.
- Natura zawsze sobie poradzi - odparł. - W przeciwieństwie do ludzi...
Bo to dziecko już nigdy nie miało odnaleźć swojej matki.



gdybym ziarnka
choć nie wszystkie
mocnym zawrzeć mógł uściskiem
gdybym z grzmiącej fali jedno choć ocalił


Rhennard Abbott
Rhennard Abbott
Zawód : opiekun w rezerwacie znikaczy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
turn gold to sand
let night be done

OPCM : 10 +5
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11085-rhennard-abbott#341563 https://www.morsmordre.net/t11149-remus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f204-dolina-godryka-norton-avenue-dunster-castle https://www.morsmordre.net/t11287-skrytka-bankowa-nr-2423#347035 https://www.morsmordre.net/t11286-rhennard-abbott#347022
Re: Rezerwat znikaczy [odnośnik]02.01.23 23:44
Czuł ten ciężar, choć jego plecy nigdy się pod takim nie wyginały; odpowiedzialność, którą na swoich ramionach musiał nieść Rhennard, była czymś innym, czymś zupełnie mu nieznanym. Już wcześniej widział go właśnie takiego - nie potrafiącego przejść obojętnie obok widocznej krzywdy, obok oczu wodzących za nim w potrzebie. Czy upływ czasu sprawił jedynie, że wokół szlachetnego serca (nigdy nie chodziło jedynie o błękit pulsującej w nim krwi) korzenie przekonań oplatały się coraz ciaśniej?
Ciasno, jak płaszcz, który szczelnie okrył dziewczęce ciało, odgradzając ją od świata, do którego już nie należała; który przestał być jej w jednej chwili, zapoczątkowanej decyzją kogoś, kto wciąż cieszył się własnym życiem.
- Nie wiem, czy posokę lejącą się z szafotu można nazywać sprawiedliwością, lecz w przypadku kogoś, kto dopuścił się takiego czynu... - nie zrozumiałby innego sądu, niż oko za oko, niż życie za życie. - Niebo nie runęło - wymamrotał nieprzytomnie, na powrót odszukując spojrzeniem Rhennarda; czy nie tak brzmiała dewiza jego rodu? Sprawiedliwości musi stać się zadość, za wszelką cenę. Choćby niebo miało runąć. Firmament uparcie tkwił jednak na swoim miejscu. Dziwnie zobojętniały. Sprawiedliwość czy niesprawiedliwość - to zdawało się nie mieć znaczenia, czas płynął dalej, żadne odłamki nieboskłonu nie spadały na ich ramiona, choć nurzali się w błocie nieprawości.
Przez usta nie chciała mu przejść dobitna nazwa na to, jak bardzo zostało zbrukane dziecko, które tu znaleźli. I choć dziewczynka była już zakryta, to wciąż miał przed oczami ślady oplatające przemocą nadgarstki, siniaki rozlewające się kolorami brutalności na ciele, twarz zastygniętą w bólu i przerażeniu.
Ile łez pochłonęła ziemia, jak długo echem niosło się wołanie o pomoc?
- Jak można żyć ze świadomością, że zrobiło się coś takiego? - czy sen zamykał oczy z taką samą łatwością, jak kiedyś? Czy nie słyszało się kroków zamordowanego własnymi rękami, swą różdżką? Czy szaleństwo nie zasnuwało umysłu?
Nie miał już żadnych złudzeń; nie było takiej granicy, która pozostałaby nieprzekroczona, za którą można by się czuć bezpiecznie. Nawet dzieci stawały się ofiarami najpodlejszych kreatur.
- Jeśli go nie zastaniemy, poślemy po niego... - o tej porze na pewno jakiś pracownik był na miejscu; grabarz znał historie zmarłych, lecz także żywych, którzy poszukiwali śladu po zaginionych - czy któraś z okolicznych rodzin dotarła w końcu i do niego, chcąc uwolnić się od najgorszego z podejrzeń? - Nawet jeśli nie on sam, to ktoś musiał coś słyszeć, ktoś musiał jej szukać - urwał, wyobrażając sobie własną matkę, krzątającą się po obcej kuchni, w której dopiero poznawała każdy zakamarek; czy gdy siekała zioła, miała wzrok odległy, wędrujący po wyobrażonych życiach swoich dzieci?
On sam już nie szukał ich martwych, czuł, wierzył w to, że orbitują wokół siebie i kiedyś w końcu się znajdą, nawet jeśli na razie są jedynie gośćmi we własnych myślach, bohaterami zacierających się wspomnień.
Nie wiem... nie wiem, kim ta dziewczynka jest.
W tym było coś jeszcze; mówił te słowa tak, jakby powinien ją rozpoznać, wiedzieć o niej cokolwiek - jakby każda twarz związana z Doliną miała być mu znana; ale przecież to niemożliwe.
- Nawet jej czasem trzeba pomóc - wtrącił łagodnie; być może mała sarenka wydostałaby się sama, ale gdyby nie Rhennard, istniała szansa, że ostatnie chwile swojego życia spędziłaby na desperackiej szamotaninie, walcząc ze wszystkich sił o przetrwanie. Zrobił wszystko, co mógł. Dla dwójki. Nie jego winą jest to, że żyją w czasach, w których każdy dzień to walka o przetrwanie - w których człowiek człowiekowi największym wrogiem, a to, z czym zetknęli się dziś, nie jest tylko okropnym wyjątkiem, lecz codziennością. Choć czy wojna jedynie nie powiększyła lupy, przez którą przyglądają się temu, do czego są zdolni? Nie wszyscy, lecz zdecydowana większość.




gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Laurence Morrow
Laurence Morrow
Zawód : numerolog, twórca świstoklików
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
all that we see or seem
is but a dream within a dream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
standing upright but my shadow is crooked~
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11212-laurence-morrow https://www.morsmordre.net/t11246-houdini#346121 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f424-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t11252-szuflada#346152 https://www.morsmordre.net/t11248-laurence-morrow#346126

Strona 7 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7

Rezerwat znikaczy
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach