Posąg kochanki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Posąg kochanki
Posąg znajdujący się w samym środku niewielkiego lasu jest tak stary, że nikt nie pamięta już, kogo właściwie przedstawia - za pewnik uznaje się jednak fakt, że upamiętnia pogrążoną w żalu kochankę tęskniącą za swoim lubym. Jak łatwo zgadnąć, miejsce to stało się celem pielgrzymek licznych zakochanych bez pamięci par. Przed laty powstał nawet przesąd: jeżeli ukochani złożą przed posągiem jabłko z jednej strony ugryzione przez kobietę, a z drugiej przez mężczyznę, połączy ich wieczna miłość nierozrywalna nawet przez Śmierć. Ten zwyczaj okazał się sprzyjać osiedlaniu się elfów, które dzięki niemu uzyskały stałe źródło pożywienia. Elfy opanowały całe środowisko, a będąc konkurencją dla lokalnych zwierząt, przyczyniły się do ich migracji bądź nawet wyginięcia. Stąd nieopodal Posągu kochanki nie słychać śpiewu żadnych ptaków; choć przez niektórych cisza jest uważana za przejaw magii i świętości tego miejsca, tak naprawdę ukazuje wyłącznie triumf elfów w walce o terytorium.
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Patronus był znacznie szybszym środkiem przekazującym informacje. Ale nawet to nie mogło obejść się bez echa wątpliwości. A co, jeśli patronus nie odnalazł Tonks? Jeśli ratowała inne życie i nie mogła w tej chwili odpowiedzieć na wezwanie?
Przecież się nie rozdwoi.
Sekundy mijały. Jej wyobraźnia nadała im kształt, nadała im barwę. Ciemną, szkarłatną.
Gdy świetlista łuna patronusa zniknęła za rogiem, wstała z ziemi i dość chwiejnym krokiem podeszła do kobiety. Bała się jej dotknąć. Bała się krwi, która tak gęsto oblepiała jej ubranie. Bała się zajrzeć pod jej przygniecioną posturę, sprawdzić, czy nie miała jakichś rozleglejszych ran. Położyła jednak dłoń na jej plecach, by w ten prowizoryczny sposób sprawdzić oddech. Matka ją tego nauczyła, Just dopełniła nauk. Nie wyczuła nic pod palcami, ani najlżejszego drgnięcia klatki piersiowej. Nogi zmiękły jeszcze bardziej, ale znów wróciła do Alana.
Objęła jego policzek dłonią, chcąc sprawdzić w ten sposób, czy wciąż jest ciepły. Zapadnięta powieka. Czy on... Wzrokiem zjechała na dół, na dłonie i przeżarty materiał, nadpaloną skórę. Zacisnęła zęby, jeszcze raz nachylając się nad nim, żeby sprawdzić oddech. Nic więcej nie mogła zrobić, a sekundy mijały.
Pierwsza pojawiła się Just. Zaalarmował ją szelest. Poderwała się natychmiast, kierując różdżkę na zamazaną jeszcze przez chwilę sylwetkę, która zeskakiwała z miotły.
– Just – szepnęła słabo, opuszczając ciemne drewno czeremchy, nie widząc, że zabarwione było już krwią. Odeszła od Alana, oddając Tonks swoją wartę. Nie odezwała się. Nie była pewna, czy będzie w stanie, gdy słyszała swój oddech, drżący niemal tak samo jak jej dłonie, jak nogi, jak trzewia. Obserwowała jej ruchy, powoli obracając w dłoni różdżkę.
Rozejrzała się jeszcze raz. Nieopatrznie wdepnęła w większą plamę niemal czarnego szkarłatu. Oddech zatrzymał się w płucach, stopy odruchowo pociągnęły ciało do tyłu.
Potem pojawił się Sam. Znów zareagowała tak samo – potraktowała go jak intruza. Nie wypowiedziała jednak żadnej inkantacji.
– Ja… ja nie wiem, co się tu stało – poczuła się w obowiązku wytłumaczenia swojej obecności tutaj. – Jego sowa do mnie przyleciała, Sulla. Poleciałam za nią i… i zobaczyłam to. Naprawdę nie wiem, co się tu mogło stać…
Dławiła się swoim głosem. Słodki, metaliczny zapach krzepnącej krwi zaczynał gryźć w nozdrza. Odór śmierci chwytał za gardło. Niemal czuła jej obecność. Mimowolnie spojrzała w stronę Just, zadając sobie w głowie jedno pytanie – wyglądałyśmy tak samo, leżąc tam, w tej celi?
– Just, czy on...? On przeżyje, prawda?
Przecież się nie rozdwoi.
Sekundy mijały. Jej wyobraźnia nadała im kształt, nadała im barwę. Ciemną, szkarłatną.
Gdy świetlista łuna patronusa zniknęła za rogiem, wstała z ziemi i dość chwiejnym krokiem podeszła do kobiety. Bała się jej dotknąć. Bała się krwi, która tak gęsto oblepiała jej ubranie. Bała się zajrzeć pod jej przygniecioną posturę, sprawdzić, czy nie miała jakichś rozleglejszych ran. Położyła jednak dłoń na jej plecach, by w ten prowizoryczny sposób sprawdzić oddech. Matka ją tego nauczyła, Just dopełniła nauk. Nie wyczuła nic pod palcami, ani najlżejszego drgnięcia klatki piersiowej. Nogi zmiękły jeszcze bardziej, ale znów wróciła do Alana.
Objęła jego policzek dłonią, chcąc sprawdzić w ten sposób, czy wciąż jest ciepły. Zapadnięta powieka. Czy on... Wzrokiem zjechała na dół, na dłonie i przeżarty materiał, nadpaloną skórę. Zacisnęła zęby, jeszcze raz nachylając się nad nim, żeby sprawdzić oddech. Nic więcej nie mogła zrobić, a sekundy mijały.
Pierwsza pojawiła się Just. Zaalarmował ją szelest. Poderwała się natychmiast, kierując różdżkę na zamazaną jeszcze przez chwilę sylwetkę, która zeskakiwała z miotły.
– Just – szepnęła słabo, opuszczając ciemne drewno czeremchy, nie widząc, że zabarwione było już krwią. Odeszła od Alana, oddając Tonks swoją wartę. Nie odezwała się. Nie była pewna, czy będzie w stanie, gdy słyszała swój oddech, drżący niemal tak samo jak jej dłonie, jak nogi, jak trzewia. Obserwowała jej ruchy, powoli obracając w dłoni różdżkę.
Rozejrzała się jeszcze raz. Nieopatrznie wdepnęła w większą plamę niemal czarnego szkarłatu. Oddech zatrzymał się w płucach, stopy odruchowo pociągnęły ciało do tyłu.
Potem pojawił się Sam. Znów zareagowała tak samo – potraktowała go jak intruza. Nie wypowiedziała jednak żadnej inkantacji.
– Ja… ja nie wiem, co się tu stało – poczuła się w obowiązku wytłumaczenia swojej obecności tutaj. – Jego sowa do mnie przyleciała, Sulla. Poleciałam za nią i… i zobaczyłam to. Naprawdę nie wiem, co się tu mogło stać…
Dławiła się swoim głosem. Słodki, metaliczny zapach krzepnącej krwi zaczynał gryźć w nozdrza. Odór śmierci chwytał za gardło. Niemal czuła jej obecność. Mimowolnie spojrzała w stronę Just, zadając sobie w głowie jedno pytanie – wyglądałyśmy tak samo, leżąc tam, w tej celi?
– Just, czy on...? On przeżyje, prawda?
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Zaklęcie Justine nie zadziałało najlepiej, kobieta nie była w stanie wybudzić nieprzytomnego Alana - ale może to i dobrze, zważywszy na jego drastyczny stan. Wszechobecna ciemność z początku uniemożliwiała dostrzeżenie tragicznego widoku, ale gdy czarodzieje podeszli bliżej, mogli dostrzec, jak wyglądał leżący niemalże bez życia Bennett. Całe jego ciało było rozorane brutalnymi ranami, pusty oczodół intensywnie krwawił, odsłaniając jamę po eksplodującej gałce ocznej. Jeżeli Samuel, Justine i Eileen zdecydują się zdjąć ubrania Alana i dokładnie przyjrzeć jego ciału, zauważą rozległe oparzenia wyglądające jak po skuciu magicznym łańcuchem - Skamander byłby w stanie rozpoznać, że podobny efekt daje czarnomagiczne zaklęcie Adolebitque. Jak wszyscy jednak dobrze wiedzieli, w aktualnych okolicznościach - gdy światem wstrząsnęły anomalie (zwłaszcza że znajdowali się nieopodal źródła jednej z nich) - czarna magia obecna była wszędzie, zbierając żniwo jeszcze brutalniejsze niż zazwyczaj.
Justine, przykładając różdżkę do ciała kobiety, nie usłyszała bijącego serca - nie zauważyła też żadnych oznak życia. Skamander również mógł dostrzec, że leżąca tuż przy Alanie nieznajoma jest zupełnie nieruchoma - blada, ubrudzona krwią (pytanie - czyją?), z wciąż otwartymi oczami i rozchylonymi wargami. Nie oddychała oraz nie biło jej serce - a na jej szyi widoczne były zaczerwienione, miejscami nawet siniejące ślady po zaciskających się palcach. Kto wie, kiedy ostatecznie wyzionęła ducha - może zaledwie przed paroma sekundami. Gdyby Eileen, Justine i Samuel się pospieszyli, może byliby wciąż w stanie ją uratować - teraz jednak, już po jej śmierci, nigdy nie będzie im dane się tego dowiedzieć.
Po zaklęciu rzuconym przez Skamandera w powietrzu rozlała się niemożliwie wręcz biała mgła - wszystko wskazywało na to, że najbliższa okolica wręcz opanowana jest przez najczarniejszą z odnóg magii. Nic dziwnego, nawet bez rzucania ochronnych zaklęć znajdujący się w pobliżu czarodzieje mogli całym ciałem przeczuć kłębiące się w powietrzu anomalie - niekiedy zalewały ich fale słabości, lekko kręciło im się w głowie, co dla Samuela, doświadczonego aurora, musiało być jednoznacznym sygnałem.
Jako że jest to wątek, który może potencjalnie okazać się związany pośrednio z głównym nurtem fabularnym, pamiętajcie o tym, by w trakcie odgrywania go korzystać z forumowej mechaniki - a jeśli macie jakiekolwiek pytania lub wątpliwości, kierujcie je do mistrza gry.
W wątku nie obowiązuje kolejka, nie musicie czekać ze swoimi postami na mg - arbitraż pojawi się tylko wtedy, gdy będzie potrzebny.
Justine, przykładając różdżkę do ciała kobiety, nie usłyszała bijącego serca - nie zauważyła też żadnych oznak życia. Skamander również mógł dostrzec, że leżąca tuż przy Alanie nieznajoma jest zupełnie nieruchoma - blada, ubrudzona krwią (pytanie - czyją?), z wciąż otwartymi oczami i rozchylonymi wargami. Nie oddychała oraz nie biło jej serce - a na jej szyi widoczne były zaczerwienione, miejscami nawet siniejące ślady po zaciskających się palcach. Kto wie, kiedy ostatecznie wyzionęła ducha - może zaledwie przed paroma sekundami. Gdyby Eileen, Justine i Samuel się pospieszyli, może byliby wciąż w stanie ją uratować - teraz jednak, już po jej śmierci, nigdy nie będzie im dane się tego dowiedzieć.
Po zaklęciu rzuconym przez Skamandera w powietrzu rozlała się niemożliwie wręcz biała mgła - wszystko wskazywało na to, że najbliższa okolica wręcz opanowana jest przez najczarniejszą z odnóg magii. Nic dziwnego, nawet bez rzucania ochronnych zaklęć znajdujący się w pobliżu czarodzieje mogli całym ciałem przeczuć kłębiące się w powietrzu anomalie - niekiedy zalewały ich fale słabości, lekko kręciło im się w głowie, co dla Samuela, doświadczonego aurora, musiało być jednoznacznym sygnałem.
Jako że jest to wątek, który może potencjalnie okazać się związany pośrednio z głównym nurtem fabularnym, pamiętajcie o tym, by w trakcie odgrywania go korzystać z forumowej mechaniki - a jeśli macie jakiekolwiek pytania lub wątpliwości, kierujcie je do mistrza gry.
W wątku nie obowiązuje kolejka, nie musicie czekać ze swoimi postami na mg - arbitraż pojawi się tylko wtedy, gdy będzie potrzebny.
Za szybko, zdecydowanie za szybko do wszystkiego podchodziłam a pośpiech nigdy nie był dobrym doradcą. Powinnam wstrzymać inkantację, gdy poczułam zawrót głowy, a przed oczami na chwilę pociemniało, ale nie zrobiłam tego. Coś jednak poszło nie tak, zaklęcie nie było poprawne. Zamrugałam kilka razy próbując dojść do siebie. Przytaknęłam głową na stwierdzenie Samuela, obrażenia na ciałach zdecydowanie zdawały się świadczyć właśnie o tym. Na kolejne słowa uniosłam spojrzenie na niego.
- Wiem. - odpowiedziałam spokojnie, właśnie dlatego posłałam do niego świetlistego przyjaciela. Od czasów, gdy nie działało medico służby ratownicze mogły być wezwane tylko przez patronusy, a z tymi najlepiej radzili sobie aurorzy. Zresztą, niezależnie od tego co dokładnie się tutaj stało, ta sytuacja powinna zostać zgłoszona. Mieliśmy dwie ofiary – z czego jedną śmiertelną. Spojrzenie prześlizgnęło się w kierunku kuzynki – widocznie przerażonej, roztrzęsionej. Tak, nie na co dzień doświadcza się takiego widoku i nikomu ie życzyła, by musiał to oglądać. Zdawało mi się, że z biegiem czasu łatwiej jest przywyknąć do widoku roszczepionych, poranionych, czy połamanych ciał, ale prawda była taka, że wcale nie robiło się to łatwiejsze. Zaś gdy przychodziło spoglądać na bliskich, zdawało się potrójnie trudniejsze. Odwróciłam spojrzenie skupiając je znów na Alanie. - Rany cięte, oparzenia, lewa noga w nienaturalnej pozycji, najpewniej złamana kość, brak gałki ocznej. - mamrotałam pod nosem, czy będzie żył? Tak. Ale odratowanie oka zajmie sporo czasu, słyszałam że alchemicy są w stanie wyhodować część ciała, a uzdrowiciele potrafią je transplantować, jednak sama nigdy nie miałam z tym do czynienia. Do czego tutaj doszło? Nie mogłam nie zastanawiać się nad tym. Więc moje myśli próbowało zrozumieć, jednak trafiłam na mur. A wątpliwości piętrzyły się z każdą chwilą coraz bardziej. Czy był celem konkretnego ataku? Czy może tylko nieszczęśliwie wpadł w sam środek szalejącej tutaj mocniej anomalii. Czy jeśli ktoś rzeczywiście go zaatakował spowodował to prywatny zatarg, czy też fakt, że był jednym z nas? Jeśli znów była to anomalia, czy możliwy było by zaleczona w jednym miejscu przenosiła się w inne? - Tak, Eileen. - odpowiedziałam wyrywając się na chwilę z zawieszenia, a potem ponownie pochylając się nad mężczyzną. Przymknęłam powieki i wzięłam głęboki wdech. - Surgito. - spróbowałam raz jeszcze, mając nadzieję że tym razem zaklęcie się uda, a Alan sam będzie w stanie powiedzieć nam co się stało.
- Wiem. - odpowiedziałam spokojnie, właśnie dlatego posłałam do niego świetlistego przyjaciela. Od czasów, gdy nie działało medico służby ratownicze mogły być wezwane tylko przez patronusy, a z tymi najlepiej radzili sobie aurorzy. Zresztą, niezależnie od tego co dokładnie się tutaj stało, ta sytuacja powinna zostać zgłoszona. Mieliśmy dwie ofiary – z czego jedną śmiertelną. Spojrzenie prześlizgnęło się w kierunku kuzynki – widocznie przerażonej, roztrzęsionej. Tak, nie na co dzień doświadcza się takiego widoku i nikomu ie życzyła, by musiał to oglądać. Zdawało mi się, że z biegiem czasu łatwiej jest przywyknąć do widoku roszczepionych, poranionych, czy połamanych ciał, ale prawda była taka, że wcale nie robiło się to łatwiejsze. Zaś gdy przychodziło spoglądać na bliskich, zdawało się potrójnie trudniejsze. Odwróciłam spojrzenie skupiając je znów na Alanie. - Rany cięte, oparzenia, lewa noga w nienaturalnej pozycji, najpewniej złamana kość, brak gałki ocznej. - mamrotałam pod nosem, czy będzie żył? Tak. Ale odratowanie oka zajmie sporo czasu, słyszałam że alchemicy są w stanie wyhodować część ciała, a uzdrowiciele potrafią je transplantować, jednak sama nigdy nie miałam z tym do czynienia. Do czego tutaj doszło? Nie mogłam nie zastanawiać się nad tym. Więc moje myśli próbowało zrozumieć, jednak trafiłam na mur. A wątpliwości piętrzyły się z każdą chwilą coraz bardziej. Czy był celem konkretnego ataku? Czy może tylko nieszczęśliwie wpadł w sam środek szalejącej tutaj mocniej anomalii. Czy jeśli ktoś rzeczywiście go zaatakował spowodował to prywatny zatarg, czy też fakt, że był jednym z nas? Jeśli znów była to anomalia, czy możliwy było by zaleczona w jednym miejscu przenosiła się w inne? - Tak, Eileen. - odpowiedziałam wyrywając się na chwilę z zawieszenia, a potem ponownie pochylając się nad mężczyzną. Przymknęłam powieki i wzięłam głęboki wdech. - Surgito. - spróbowałam raz jeszcze, mając nadzieję że tym razem zaklęcie się uda, a Alan sam będzie w stanie powiedzieć nam co się stało.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Dłoń zatrzęsła się zdradziecko a różdżka nie posłuchała się po raz kolejny. Zmarszczyłam lekko brwi skonfundowana, nie potrafiąc zrozumieć, co tak naprawdę się dzieje. Zdawało mi się, że wiem co robię, że potrafię leczyć ale rzeczywistość zdawała się brutalnie świadczyć o czymś innym. Przed oczami znów pojawiła się sylwetka mojej matki w miejscu w którym leżał Alan. Poczułam jak mocniej nabieram w płuca powietrza, jak boleśnie wbija się ono w ciało. Zamrugałam kilka razy odganiając ten obraz. Musiałam się skupić. Musiałam... musiałam wziąć się w garść, musiałam, bo jeśli tego nie zrobię przeze mnie zginie kolejna osoba. A ja nie mogłam - nie chciałam - pozwolić na to, by ktoś jeszcze cierpiał przeze mnie, przez moją głupotę, przez brak umiejętności. Przecież obrałam już ścieżkę, czy raczej postanowienie, by skręcić dość ostro na tej, którą szłam do tej pory. Wiedziałam, że będzie tylko ciężej, ale sądziłam też że jest to warte swojej wagi. Musiałam się tylko upewnić, że wybrałam dobrze, ale na to też miałam plan. Tylko, czy rzeczywiście postanawiałam dobrze? Czy może rzeczywiście powinnam była odpuścić, zamknąć się w czterech stronach i pozwolić, by wygrało zło i ciemność. Czy mój próby w ogóle były w stanie zmienić coś. Cokolwiek, chociażby coś maleńkiego. Wiedziałam, że w pojedynkę nie jestem w stanie naprawić świata, ale liczyłam na to, że jestem w stanie zrobić cokolwiek, dołożyć własną małą cegiełkę do tego, co próbowaliśmy zrobić wszyscy razem. Musiało się udać. Wzięłam kolejny wdech. Prawie czułam jak serce Eileen staje, gdy patrzy na moje nieudolne próby rzucenia zaklęcia. Najpierw chciałam ją przeprosić, spojrzeć i powiedzieć, że nie wiem co się dzieje, ale zrezygnowałam z tego całkowicie. Musiałam się skupić. Odciąć od wszystkiego i próbować tak długo, jak długo będzie trzeba.
- Surgito. - powtórzyłam płynnie raz jeszcze.
- Surgito. - powtórzyłam płynnie raz jeszcze.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Ciemność była błogosławieństwem. Przynosiła ze sobą znieczulenie, brak zmartwień, błogość. W tym momencie, po tym wszystkim co się stało, Alan zdecydowanie wolałby pozostać w ciemności, być może już nawet na zawsze. Imperius, będący klątwą zarzuconą na niego niczym niewidzialny płaszcz pokrywający całe jego ciało, miał kierować nim, mącić jego myśli, nie pozwalać na sprzeciw, oddać go w ręce marionetkarza, który wydawał rozkazy a on - bezbronna marionetka - musiał je wykonywać. Zaklęcie było silne, zbyt silne, by mógł je przełamać, a może... a może to po prostu on był taki słaby, słabszy niż zawsze myślał?
Coś jednak drgnęło, coś się zmieniło. Nie obudził się jednak w Szpitalu Świętego Munga wyleczony, znieczulony i pozbawiony klątwy. Scenariusz z marzeń nie ziścił się, natomiast boleśnie przypomniano mu, że był to dopiero początek piekła, które miało na niego czekać. Zaklęcie Surgito podziałało, a sam Bennett najpierw poruszył dłonią, by potem zmarszczyć lekko brwi, ale nie otworzyć oczu. Do mózgu docierały miliony bodźców, miliony informacji, które wcześniej nie mogły przebić się przez mur nieświadomości. Bolało, cholernie bolało, a on sam - wycieńczony, ciągle krwawiący, pozbawiony sił i nawet, o czym nie mogli wiedzieć inni, świadomości - niczym marionetka kierował się wydanym wcześniej rozkazem.
Poza tym, będziesz zachowywał się normalnie, tak jak zawsze, nie wzbudzając niczyich podejrzeń.
Z jego ust wydobył się cichy jęk, gdy on sam poruszył się niespokojnie, ale nie otworzył oczu (oka?). Mięśnie lekko drżały, jak gdyby chcąc bronić się przed bólem, wycieńczeniem i ciągłym upływem krwi. Słyszał głosy, ale nie potrafił zidentyfikować do kogo należały, a także co próbowały mu przekazać. A może nie chciał? Jego umysł, uwięziony przez mroczne kajdany zaklęcia zakazanego, działał teraz w sobie tylko znany sposób, a prawdziwe JA, ukryte gdzieś głęboko, niewiele miało do powiedzenia. Bennett nie tylko nie opowiedział im co się stało, nie tylko nie uraczył ich kłamstwem, które zostało zakodowane w jego głowie - nie wstał, nie poryszył się bardziej niż ledwie, a spojrzeniem jednego oka uraczył ich tylko na sekundę. Całe jego ciało krzyczało, chcąc znów odpłynąć w ciemność, powoli też drętwiejąc, obojętniejąc, wyczerpane bólem i ranami.
Coś jednak drgnęło, coś się zmieniło. Nie obudził się jednak w Szpitalu Świętego Munga wyleczony, znieczulony i pozbawiony klątwy. Scenariusz z marzeń nie ziścił się, natomiast boleśnie przypomniano mu, że był to dopiero początek piekła, które miało na niego czekać. Zaklęcie Surgito podziałało, a sam Bennett najpierw poruszył dłonią, by potem zmarszczyć lekko brwi, ale nie otworzyć oczu. Do mózgu docierały miliony bodźców, miliony informacji, które wcześniej nie mogły przebić się przez mur nieświadomości. Bolało, cholernie bolało, a on sam - wycieńczony, ciągle krwawiący, pozbawiony sił i nawet, o czym nie mogli wiedzieć inni, świadomości - niczym marionetka kierował się wydanym wcześniej rozkazem.
Poza tym, będziesz zachowywał się normalnie, tak jak zawsze, nie wzbudzając niczyich podejrzeń.
Z jego ust wydobył się cichy jęk, gdy on sam poruszył się niespokojnie, ale nie otworzył oczu (oka?). Mięśnie lekko drżały, jak gdyby chcąc bronić się przed bólem, wycieńczeniem i ciągłym upływem krwi. Słyszał głosy, ale nie potrafił zidentyfikować do kogo należały, a także co próbowały mu przekazać. A może nie chciał? Jego umysł, uwięziony przez mroczne kajdany zaklęcia zakazanego, działał teraz w sobie tylko znany sposób, a prawdziwe JA, ukryte gdzieś głęboko, niewiele miało do powiedzenia. Bennett nie tylko nie opowiedział im co się stało, nie tylko nie uraczył ich kłamstwem, które zostało zakodowane w jego głowie - nie wstał, nie poryszył się bardziej niż ledwie, a spojrzeniem jednego oka uraczył ich tylko na sekundę. Całe jego ciało krzyczało, chcąc znów odpłynąć w ciemność, powoli też drętwiejąc, obojętniejąc, wyczerpane bólem i ranami.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wbrew pozorom, to nie krew wywoływała silny zacisk w piersi, wywracający żołądek do góry nogami. Zdążył przyzwyczaić się do zapachu szkarłatu w jego najbardziej obrzydliwych postaciach. Ale to ciemna magia wykręcała Samuelowe wnętrzności, to plugastwo sączące się z chaosu, który...przecież wypuścił, szarpało zmysłami, wgryzając się w ciało jak trucizna. Do "zapachu" ciemności nie potrafił przyzwyczaić się nigdy. Zaklęcie, które rzucił, właściwie tylko potwierdziło mdlącą, uderzająca ze wszystkich stron aurę śmierci. Aurę czarnej mocy. Grymas obrzydzenia zapalił się w ciemnych oczach aurora, ale szarpiące nim wyrzuty musiał odsunąć na bok - Będziesz musiała to powtórzyć jeszcze przy raporcie - spojrzał krótko na ciemnowłosą zakonniczkę - Eileen, wiem, że to teraz trudne, ale spróbuj sobie przypomnieć wszystko, co zobaczyłaś, usłyszałaś, czułaś - nachylił się nad leżącym ciałem drobnej kobiety. To, że plugawa magia była tu w użyciu, było oczywiste. Obecność wyładowań anomalii na pierwszy rzut oka podsuwała odpowiedź. Bardzo oczywistą.
Zacisnął dłoń na różdżce, drugą odsuwając okrwawiony kołnierz kobiecej koszuli. Ślady na szyi, wyraźnie siniejące na tle bladej skóry, świadczyły jednak o obecności kogoś zdecydowanie ludzkiego. Zamordowana? Rozchylone usta, otwarte oczy, które niewidząco wpatrywały się w ciemność. I krew. Wszechobecna, wdzierająca się w nozdrza. Gdzie znajdowały się rany, z których wypłynął szkarłat brudzący blade, kobiece ciało? - Nie mówił na głos, chociaż gruba linia marsowej zmarszczki, zdobiąca czoło Skamandera, z każda chwilą się pogłębiała. A jeśli chodziło znowu o parszywców, którzy ich dopadali? Czy kolejne nazwiska zakonników dostały sie w łapy zdrajców? Czy Alan padł ich ofiarą? Tylko kim na Godryka, była towarzysząca mu kobieta? Panujący, czarnomagiczny chaos wdarła się i w umysł Samuela - Co z nim? - tym razem słowa skierował do Just, która trwała przy okrwawionym ciele, próbując przywrócić mu świadomość. Nie był pewien, czy był to dobry pomysł, ale nie znał się na leczniczej magii, by wydawać osądy. Przewracał kolejne kartki pamięci, próbując zgarnąć, jak najwięcej wartościowych informacji. Nachylił się nad oglądanym ciałem raz jeszcze. Czy była mugolką, czy czarownicą? Jeśli tak, czy miała różdżkę? Wszystko tutaj śmierdziało magią, ale wciąż wychylały się elementy, których nie potrafił przypasować jednoznacznie. To samo pytanie zakołatało się w stosunku do drugiej, leżącej sylwetki - Różdżka, gdzie jest jego różdżka? - odwrócił się, kładą dłoń na ziemi, unikając jednak rozlewających się coraz szerzej plam szkarłatu. Dopiero po chwili nieco dalej od ciał, w cieniu, dostrzegł charakterystyczny kształt.* Nie mógł mieć pewności, czy należała do Benneta, ale drugiej nie znalazł. Przynajmniej teraz - Prior Incantato - wskazał magii odnalezioną różdżkę. Musiał wiedzieć, a przynajmniej spróbować się dowiedzieć, co właściwie wydarzyło się przy posągu. Anomalia stanowiła jedną z odpowiedzi, ale kilka rzeczy nie dawało mu spokoju.
* różdżka znaleziona za pozwoleniem MG
Zacisnął dłoń na różdżce, drugą odsuwając okrwawiony kołnierz kobiecej koszuli. Ślady na szyi, wyraźnie siniejące na tle bladej skóry, świadczyły jednak o obecności kogoś zdecydowanie ludzkiego. Zamordowana? Rozchylone usta, otwarte oczy, które niewidząco wpatrywały się w ciemność. I krew. Wszechobecna, wdzierająca się w nozdrza. Gdzie znajdowały się rany, z których wypłynął szkarłat brudzący blade, kobiece ciało? - Nie mówił na głos, chociaż gruba linia marsowej zmarszczki, zdobiąca czoło Skamandera, z każda chwilą się pogłębiała. A jeśli chodziło znowu o parszywców, którzy ich dopadali? Czy kolejne nazwiska zakonników dostały sie w łapy zdrajców? Czy Alan padł ich ofiarą? Tylko kim na Godryka, była towarzysząca mu kobieta? Panujący, czarnomagiczny chaos wdarła się i w umysł Samuela - Co z nim? - tym razem słowa skierował do Just, która trwała przy okrwawionym ciele, próbując przywrócić mu świadomość. Nie był pewien, czy był to dobry pomysł, ale nie znał się na leczniczej magii, by wydawać osądy. Przewracał kolejne kartki pamięci, próbując zgarnąć, jak najwięcej wartościowych informacji. Nachylił się nad oglądanym ciałem raz jeszcze. Czy była mugolką, czy czarownicą? Jeśli tak, czy miała różdżkę? Wszystko tutaj śmierdziało magią, ale wciąż wychylały się elementy, których nie potrafił przypasować jednoznacznie. To samo pytanie zakołatało się w stosunku do drugiej, leżącej sylwetki - Różdżka, gdzie jest jego różdżka? - odwrócił się, kładą dłoń na ziemi, unikając jednak rozlewających się coraz szerzej plam szkarłatu. Dopiero po chwili nieco dalej od ciał, w cieniu, dostrzegł charakterystyczny kształt.* Nie mógł mieć pewności, czy należała do Benneta, ale drugiej nie znalazł. Przynajmniej teraz - Prior Incantato - wskazał magii odnalezioną różdżkę. Musiał wiedzieć, a przynajmniej spróbować się dowiedzieć, co właściwie wydarzyło się przy posągu. Anomalia stanowiła jedną z odpowiedzi, ale kilka rzeczy nie dawało mu spokoju.
* różdżka znaleziona za pozwoleniem MG
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 79
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 79
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Samuel za pomocą poprawnie rzuconego zaklęcia mógł wykryć, że urokiem, który jako ostatni opuścił różdżkę Alana, był Petrificus Totalus.
Alan tymczasem był w beznadziejnym stanie - został (bez wcześniejszego zaleczenia potwornych ran) wybudzony po otrzymaniu silnych obrażeń i ciężko byłoby oczekiwać po nim zeznań: nie tutaj, nie w tych okolicznościach, nie teraz, gdy wciąż ocierał się o śmierć. Koniecznie potrzebował profesjonalnej opieki medycznej i - najlepiej wielodniowej - rekonwalescencji; opanowany przez ból i wymęczony fizycznie oraz psychicznie, bardziej przypominał wrak niż zdolnego do komunikacji człowieka.
Alan tymczasem był w beznadziejnym stanie - został (bez wcześniejszego zaleczenia potwornych ran) wybudzony po otrzymaniu silnych obrażeń i ciężko byłoby oczekiwać po nim zeznań: nie tutaj, nie w tych okolicznościach, nie teraz, gdy wciąż ocierał się o śmierć. Koniecznie potrzebował profesjonalnej opieki medycznej i - najlepiej wielodniowej - rekonwalescencji; opanowany przez ból i wymęczony fizycznie oraz psychicznie, bardziej przypominał wrak niż zdolnego do komunikacji człowieka.
Nie czuła paniki. To, co kłębiło się w jej wnętrzu, trudno było określić jednym słowem. To była mieszanina wybuchających niczym splątki tylno wybuchowe emocji. Bała się, to było pewne, strach otaczał ją zewsząd, wdzierał się do myśli, pustoszył je. Tak samo, jak miało to miejsce wtedy w Złotej Wieży. I znowu czuła się bezradna wobec sytuacji, w jakiej się znalazła. Musiała odejść od Alana, choć uczyniła to z ciężarem na sercu, żeby Just mogła się nim zająć. Obserwowała ją, zazdroszcząc, że znała inkantacje, znała zaklęcia, które ratowały ludzkie życie. Jej umiejętności alchemiczne były na razie słabe, znała co prawda kilka pozycji ozdrowieńczych dekoktów, ale to nie było to samo, zresztą… nie umywało się to do umiejętności Tonks.
Spojrzała na Samuela, gdy wymienił jej imię. Chwilę zajęło jej, zanim skojarzyła ze sobą wszystkie fakty. Poza tym ta mgła. Znała ją. Garrett użył tego zaklęcia, kiedy poprosiła go o pomoc w sprawdzeniu, czy w pniaczku w Zakazanym Lesie nie znajduje się coś obłożonego czarnomagiczną klątwą, która wyraźnie płoszyła wszystkie zwierzęta. Natknęli się na trolla.
Skup się, Eileen! I najlepiej zacznij od początku.
– Przyleciała do mnie jego sowa – powiedziała, jąkając się jednak z lekka. – Była przerażona, fruwała po mieszkaniu spłoszona, zaniepokojona. Chciałam od razu ruszyć do mieszkania Alana, bo przeczuwałam kłopoty, ale nim zdążyłam dotrzeć do kominka, Sulla zaczęła stukać szaleńczo w okno. Zamieniłam się w kanię i poleciałam za nią. Wylądowałam dokładnie tutaj – rozejrzała się dookoła siebie, szybko zauważając, że chyba instynktownie odskakiwała do wcześniejszej pozycji. – Nie słyszałam niczego prócz szelestu naszych skrzydeł. I tej… ciężkości. Aura tego miejsca jest strasznie ciężka – zmarszczyła brwi, odtwarzając w głowie obrazy z nie tak dawna. – Ale nikogo nie widziałam. Było cicho. Podbiegła od razu do Alana, sprawdziłam, czy oddycha. Oddychał. Tylko… to oko. Zapadnięta powieka. Stracił je? A ta kobieta… - mówiła już słabiej. – Ona już nie oddychała. Tak mi się zdawało. Mogłam jej jakoś...?
Nie, nie chciała znać odpowiedzi na to pytanie.
Zajrzała za ramieniem Justine, próbując dojrzeć twarz przyjaciela. I wtedy się poruszył. Jej ciało zareagowało intuicyjnie – podbiegła do niego i natychmiast usiadła na ziemi, podwijając pod siebie nogi i łapiąc go ostrożnie za dłoń. Jęknął boleśnie. Ale żył. To liczyło się najbardziej.
- Alan, wszystko będzie dobrze, wyjdziesz z tego, zobaczysz – dotknęła wierzchem palców jego skroni. Krew zakrzepła, ale czuła chłód, zimno jego skóry.
Spojrzała spanikowana na Tonks, błagając ją, żeby coś zrobiła.
Spojrzała na Samuela, gdy wymienił jej imię. Chwilę zajęło jej, zanim skojarzyła ze sobą wszystkie fakty. Poza tym ta mgła. Znała ją. Garrett użył tego zaklęcia, kiedy poprosiła go o pomoc w sprawdzeniu, czy w pniaczku w Zakazanym Lesie nie znajduje się coś obłożonego czarnomagiczną klątwą, która wyraźnie płoszyła wszystkie zwierzęta. Natknęli się na trolla.
Skup się, Eileen! I najlepiej zacznij od początku.
– Przyleciała do mnie jego sowa – powiedziała, jąkając się jednak z lekka. – Była przerażona, fruwała po mieszkaniu spłoszona, zaniepokojona. Chciałam od razu ruszyć do mieszkania Alana, bo przeczuwałam kłopoty, ale nim zdążyłam dotrzeć do kominka, Sulla zaczęła stukać szaleńczo w okno. Zamieniłam się w kanię i poleciałam za nią. Wylądowałam dokładnie tutaj – rozejrzała się dookoła siebie, szybko zauważając, że chyba instynktownie odskakiwała do wcześniejszej pozycji. – Nie słyszałam niczego prócz szelestu naszych skrzydeł. I tej… ciężkości. Aura tego miejsca jest strasznie ciężka – zmarszczyła brwi, odtwarzając w głowie obrazy z nie tak dawna. – Ale nikogo nie widziałam. Było cicho. Podbiegła od razu do Alana, sprawdziłam, czy oddycha. Oddychał. Tylko… to oko. Zapadnięta powieka. Stracił je? A ta kobieta… - mówiła już słabiej. – Ona już nie oddychała. Tak mi się zdawało. Mogłam jej jakoś...?
Nie, nie chciała znać odpowiedzi na to pytanie.
Zajrzała za ramieniem Justine, próbując dojrzeć twarz przyjaciela. I wtedy się poruszył. Jej ciało zareagowało intuicyjnie – podbiegła do niego i natychmiast usiadła na ziemi, podwijając pod siebie nogi i łapiąc go ostrożnie za dłoń. Jęknął boleśnie. Ale żył. To liczyło się najbardziej.
- Alan, wszystko będzie dobrze, wyjdziesz z tego, zobaczysz – dotknęła wierzchem palców jego skroni. Krew zakrzepła, ale czuła chłód, zimno jego skóry.
Spojrzała spanikowana na Tonks, błagając ją, żeby coś zrobiła.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Popełniłam błąd, karygodny, mogłam mieć tylko nadzieję, że nie przyjdzie za to komuś zapłacić życiem - nie moim, lecz jednego z moich przyjaciół. Ten fakt sprawiał, że jedynie głębiej zapadałam się w sobie. Nie powiedziałam jednak nic, zaciskając usta w wąską linię, czując jak ogarnia mnie panika. Jak zaczynam gubić się w myślach i przestaje wiedzieć, co powinnam zrobić dalej. Dłoń zadrżała wraz z różdżką, a ja poczułam jak brakuje mi powietrza. Czułam, jak ciężko wchodzi powietrze do płuc, i wychodzi drażniąc przełyk. Widziałam, że muszę działać, ale obawa mnie paraliżowała. Przymknęłam powieki, próbując odnaleźć się wśród myśli. Co powinnam? Krwawienie, zatamować krwawienie, żeby nie wykrwawił się. Wzięłam wdech.
- Fosilio - wypowiedziałam cicho, mając nadzieję, że różdżka usłucha.
- Fosilio - wypowiedziałam cicho, mając nadzieję, że różdżka usłucha.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Posąg kochanki
Szybka odpowiedź