Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]08.05.16 16:47

Salon

Główne pomieszczenie w mieszkaniu, wychodzące wprost na przedpokój i połączone z drzwiami wejściowymi. Niewielkie, zazwyczaj pogrążone w pozornie bezładnym chaosie, wypełnione pergaminami, książkami, przywiezionymi z podróży bibelotami i kolekcją ziemskich globusów o różnych rozmiarach, niektórych nieruchomych, innych obracających się samoistnie. Mimo że już na pierwszy rzut oka widać, że salonu ktoś używa, to brak tu osobistych, jednoznacznie wskazujących właściciela pamiątek - na ścianach zamiast fotografii wiszą mapy, próżno szukać tu również ciepłych kapci, szczerbatej, ulubionej filiżanki, czy dziennika z zapiskami. Na murowanym gzymsie kominka nie ma szkolnych nagród ani szalika w barwach ulubionej drużyny Quidditcha; pełno tu za to mniejszych bądź większych walizek, a jedna z nich, otwarta i stojąca w kącie, wygląda na nierozpakowaną. Po przeciwległej stronie pokoju wisi - zazwyczaj pusta - klatka percivalowej sowy, Tatsu, a w pobliżu paleniska znajduje się najnowszy element wyposażenia - psie legowisko.

Od salonu odchodzi wąski korytarzyk, prowadzący do kolejnych trzech pomieszczeń.  




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Salon [odnośnik]08.05.16 16:53
| 22 grudnia

Alejka, w którą skręcili, była węższa i nie tak jasno oświetlona jak ta, przylegająca do lodowiska; rzadko rozstawione latarnie rzucały na ścieżkę żółte, okrągłe plamy światła, pełniąc bardziej rolę wskazujących kierunek drogowskazów, niż faktycznie rozjaśniając trasę. Było też znacznie ciszej, gdy z każdym krokiem oddalali się od przytłumionych dźwięków muzyki, wkrótce zastąpionej przez miarowy chrzęst żwiru pod stopami Percivala. Który, mimo półmroku, szedł dosyć pewnie; w ciągu ostatnich tygodni przechodził tędy wystarczająco dużo razy, żeby znać na pamięć każdy zakręt, nierówność, czy metalową ławkę, wyrastającą z alejki nagle i bez ostrzeżenia.
Mimo że wieczór rozgrywał się nie do końca tak, jak planował, w którymś momencie postanawiając podążyć zupełnie odmiennym scenariuszem, nie czuł się zagubiony ani zdezorientowany. Wprost przeciwnie, od samego początku, to jest od kiedy po raz pierwszy zobaczył dzisiaj Inarę, miał wrażenie, że znajduje się dokładnie tam, gdzie powinien – nawet jeżeli od czasu do czasu wydawało mu się, że tkwi w jednym z zamglonych, odrealnionych snów. Do rzeczywistości przywracały go wtedy drobne, pozornie nieistotne rzeczy; jak ciepły oddech, zatrzymujący się na skórze jego szyi, albo drobna dłoń zaciśnięta na jego płaszczu. Jakaś myśl, ulotna i nieuchwytna, trącała go lekko, orbitując gdzieś w okolicach krawędzi świadomości, póki co jednak właśnie tam pozostając. Być może czekała na odpowiedniejszą chwilę albo dogodniejsze warunki, żeby dorwać się do głosu; a być może po prostu na to, aż sam Percival po nią sięgnie.
Uśmiechnął się, słysząc jej słowa o porwaniu. – Możesz – powiedział cicho, bo nie było już potrzeby przekrzykiwania ani muzyki, ani świstu wiatru, ani szumu głosów. – Ale jeżeli zatrzyma nas mugolska policja, to twój powrót do domu stanie się jeszcze bardziej skomplikowany – zauważył, spoglądając w dół i odszukując wzrokiem jej spojrzenie. Akurat otworzyła oczy; chociaż dookoła było niewiele światła, to nawet te śladowe ilości zdawały się skupiać akurat na niej, wyławiając z ciemności prawie czarne tęczówki. – Cóż, w takim razie potraktowałem tę groźbę całkiem poważnie – odpowiedział, nie zwalniając kroku.
Nieliczni wieczorni spacerowicze przyglądali im się z ciekawością, ale nikt ich nie zaczepił i chwilę później wyszli z parku, prosto na zalaną światłem uliczkę. – Zobaczysz – mruknął, niepewny, czy jej pytanie dotyczyło celu ich wędrówki, czy tego, gdzie dokładnie mieszkał, czy może jeszcze czegoś innego. Zawiłe wytłumaczenia nie miały zresztą sensu, bo przechodzili właśnie na drugą stronę brukowanej drogi, żeby sekundę później zatrzymać się przed schludną, czteropiętrową kamienicą z numerem osiem.
Kiedy Percival – trochę niezdanie, wciąż z Inarą na rękach – sięgał do okrągłej klamki, śnieg sypał już dosyć mocno. Tutaj nie osłaniały ich parkowe drzewa i wirujące płatki bezceremonialnie osiadały na włosach i ubraniu, zatrzymywały się na rzęsach, żeby po chwili stopnieć i odcisnąć się na skórze w postaci chłodnych kropel wody. Umknęli przed tą zawieruchą dosłownie w ostatniej chwili; podmuch białego puchu wpadł na ciemną klatkę schodową razem z nimi, zaściełając kafelki cienką, śliską warstwą. Prowadzące na piętro schody, kręte i dosyć strome, zdawały się spoglądać na nich dosyć groźnie, ale Percy nie zwrócił się w ich kierunku, zamiast tego odbijając w lewo, do jednych z dwojga drzwi, tych z mosiężną dwójką. – Ostrożnie – powiedział, bardzo powoli stawiając kobietę na podłodze, choć nadal przytrzymując ją jednym ramieniem. Z kieszeni płaszcza wyciągnął klucze; zamek cicho zgrzytnął, a ich oczom ukazał się wąski przedpokój, ale zanim zdążyli do niego wejść, z mieszkania wypadła szczekająca i podskakująca kulka sierści.
Szczeniak, najwyraźniej stęskniony, rzucił się najpierw na właściciela, obwąchując entuzjastycznie wilgotne nogawki jego spodni, a następnie – gdy zorientował się, że nie wrócił sam – z jeszcze większym zainteresowaniem zaczął biegać wokół Inary. – Poznaj Rogogona – powiedział Nott, uśmiechając się do brunetki trochę przepraszająco i pomagając jej dostać się do środka. Lampy rozjaśniły się automatycznie, gdy tylko weszli, wyciągając z półmroku pierwszą część kawalerki. – Chyba zostawiłem trochę bałaganu – przypomniał sobie i zbytnio się nie pomylił; po przejściu przez krótki hol, znaleźli się w niewielkim salonie, co prawda wygodnym, ale zagraconym – poruszanie się po podłodze wymagało omijania rozrzuconych wszędzie rolek pergaminu, a niedokończony list z ogromnym atramentowym kleksem wciąż leżał na stoliku, zaraz obok trzech filiżanek po kawie i otwartej książki z rysunkami, naszkicowanymi wprawną dłonią kobiety, którą właśnie prowadził.
Pomógł jej usiąść na kanapie, powiesił ich płaszcze na wieszaku w przedpokoju, a później jednym machnięciem różdżki odesłał do kuchni brudne naczynia. Kolejne zaklęcie rozpaliło ogień we wciśniętym w ścianę naprzeciwko kominku. – Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty, czekolady? Mam jeszcze ognistą, ale chyba wolałbym nie podpadać Adrienowi bardziej, niż już to zrobiłem – zażartował, z każdą chwilą zauważając w pokoju coraz więcej żałosnych szczegółów; rzadko kiedy zapraszał kogoś do londyńskiego mieszkania, traktując je raczej jako coś chwilowego i mimo że minęło wiele miesięcy, odkąd się wprowadził, to w kątach wciąż tkwiły w połowie rozpakowane walizki, a obok paleniska wisiała podróżna kurtka, wyglądająca jakby ktoś dopiero co ją tam odwiesił. – No i oczywiście czuj się jak u siebie – dodał, chociaż te słowa wydały mu się dziwne, bo nie sądził, żeby on sam kiedykolwiek poczuł się w ten sposób. Nie tutaj.
Na krótki moment zniknął w drzwiach prowadzących do kuchni, by wrócić stamtąd z dwoma parującymi kubkami i wełnianym swetrem, przerzuconym przez ramię. – Obawiam się, że będzie za duży – mruknął, odstawiając naczynia na blat i przyglądając się krytycznie materiałowi. Na pewno był za duży, ale już i tak miał wyrzuty sumienia, że zafundował Inarze skręconą kostkę; nie miał zamiaru dokładać do zestawu paskudnego przeziębienia. Położył ubranie obok kubków, siadając wreszcie obok kobiety. Jego wzrok padł na otwartą książkę, bożonarodzeniowy prezent. – Lubię ją przeglądać – powiedział, z jakiegoś powodu czując potrzebę wytłumaczenia się, zupełnie jakby właśnie przyłapała go na czymś niewłaściwym.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep



Ostatnio zmieniony przez Percival Blake dnia 25.07.19 8:00, w całości zmieniany 1 raz
Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Salon [odnośnik]10.05.16 16:02
Wystarczył jeden wieczór, by widzieć, jak budowane od miesiąca decyzje, kruszyły się i pękały, niby zamek ulepiony z piasku. Wystarczył tylko on, płynny ogień doświadczeń. Percival. Nie spodziewała się, by zmieniło się cokolwiek (nawet jeśli jej umysł tworzył kolejne nie-możliwe projekcje). Doskonale pamiętała spotkanie na placu i mimo drobnych wypadków, przy których się odsłaniała - panowała nad sobą, nad emocjami i ciałem, które aktualnie - tonęło w (znowu) nieprzewidzianych falach.
Postawiona przed faktem dokonanym, skazana była na zderzenie z rzeczywistością, przed którą uporczywie umykała, próbując odepchnąć fakty, których..bała się zaakceptować. Próbowała nawet zastanawiać się, czy przypadkiem nie zasnęła gdzieś u siebie w pokoju, a wszystko co się działo, było wytworem jej sennych wizji.  A wyobraźnię miała wystarczająco rozbudowaną, by - to co przez cały dzień spychała w zakamarki nieświadomości, w nocy wracało ze zdwojona siłą, nie dając o sobie zapomnieć. I teraz, mając przed sobą kruchą odległość, dzielącą od niosącego ją mężczyzny, upajana zapachem skóry i charakterystyczną wonią ognistej siarki i bzu...miała trudności z oddzieleniem rzeczywistości realnej, od tej śnionej. Przypomnieniem, gdzie właściwie się znajdowała, był ból, który od czasu do czasu owioną ją cienką falą, toczącą się od skręconej kostki. I chociaż nie był to uporczywe doznanie, trzymała się go niby jedynego znacznika, że nie śniła. I to chyba było najbardziej dekoncentrujące.
Mimo faktu, ze pole widzenia miała nieco ograniczone, osłaniana otaczającymi ją ramionami, rejestrowała okolicę, którą mijali. Widoczność utrudniała dodatkowo, coraz silniejsza śnieżyca, wciskająca w odsłonięte zakamarki ciała, zimne, topniejące lodowe płatki. Dodatkowy powód, dla którego wciąż chowała głowę w zagłębienie męskiej szyi, ale - nie jedyny. Losy wyjątkowo złośliwie sprawiał, że wystarczyło jedno zerknięcie do góry, by trafić akuratnie na wpatrzone w nią źrenice Łowcy.
Nigdy nie lubiła "być ratowana". Przecież uczyła się niezależności, wolności. Dzięki temu na wyprawach zjednała sobie uczestników, którzy początkowo widzieli w niej tylko kruche, szlacheckie dziewczę, z niewiadomych przyczyn zatrudnione do pomocy. Wszystkie zadania traktowała, jako wyzwania, które - potem rzucała innym. Nie każdy ulegał rzucanej perspektywie, ale z czasem powstała niemal tradycja, w której - uczestniczył sam organizator wypraw, lord Nott.
Zmrużyła oczy, zaciskając powieki tuż przed tym, jak znaleźli się już w osłoniętej od wiatru kamienicy. Wyrwana zalegającą ciszą, otworzyła oczy, w końcu rozglądając się dookoła. Wciąż przytrzymując się ramienia Łowcy, stanęła na własne nogi, a właściwie na jedną, częściowo opierając ciężar na zdrowej, w większej na towarzyszącym jej mężczyźnie - Nigdy u ciebie nie byłam - stwierdziła raczej fakt, niż próbując znaleźć potwierdzenie. Oddychała spokojniej, nadal dostrzegając mgiełkę oddechu przed sobą. Uświadomiło ją to, że kiedy straciła przyjemne ciepło, jakie zapewniał jej Łowca do tej pory - zniknęło, rozlewając się chłodnym dreszczem przez całe ciało. Zadrżała, ale zanim cokolwiek powiedziała, przez uchylane drzwi przedostało się małe, szczekające stworzenie.
Zapomniała o całej kawalkadzie uczuć, jaka do tej pory zajmowała jej uwagę, by nachylić się ostrożnie nad maluchem, który wirował wokół jej stóp, wprawiając wilgotne brzegi spódnicy w niekontrolowany pląs - Witaj przystojniaku - usta do tej pory zastygłe w nieokreślonym wyrazie, mieszanego zakłopotania, zadumy i radości, teraz pomknęły kącikami do góry, w pełnym uśmiechu, obserwując skaczącego psiaka  - Rogogon...czuję tu silne smocze jestestwo - podniosła wzrok na szlachcica - chyba nie tylko ja wpadłam na pomysł prezentów wcale nie-12-grudnia? - pozwoliła się wprowadzić do środka z zaciekawieniem oglądając nowe miejsce. Nawet, jeśli Łowca nie traktował kawalerki jako swego właściwego miejsca, Inara potrafiła wskazać wyraźne, charakterystyczne dla Percivala elementy bytności - Powiedziałabym, że to typowy znacznik każdego mężczyzny - Nie mówiła złośliwie, ale zaczepny ton trudno byłoby ominąć. Droczyła się. Widziała po ojcu, jak funkcjonował, ale wciąż nie dostrzegała prawdziwego bałaganu. Mieszkanie było po prostu..pełne i puste jednocześnie. jakby wciąż brakowało mu jakiegoś ważnego elementu. Wyglądało bardziej jak miejsce postoju. Podróżnik, iskra i tęsknota za wyprawami i nieznanym nie dał się zamknąć, nawet jeśli ostatnio zbyt często przebywał w ciasnych murach Ministerstwa. Zatrzymała spojrzenie na stoliku i otwartej książce. Usta poruszyły się nieznacznie, ale nie pytała, czując jak znowu wzrasta niespokojny rytm serca.
Usiadła z cichym westchnieniem, opierając plecy o wezgłowie kanapy. Ostrożnie przesunęła się brzegu, by znajdować się bliżej rozpalonego magią ognia, które chłonęło drwa w kominku - Dziś wyjątkowo za Ognistą podziękuję - pokręciła głową wyraźnie się śmiejąc - i wierz mi, rzeczywiście mógłbyś mieć z nim kłopoty. Ostatnio gdy gościł u nas w dworku nieznany mu mężczyzna - mój brat - wyzwał go na pojedynek - podniosła dłoń do ust, zakrywając usta. Z perspektywy czasu, sytuacja rzeczywiście wydawała się zabawna, chociaż - niosła ze sobą niejednoznaczne wspomnienia. Miała brata - Poproszę kawę - dodała na koniec, pozwalając, by Percival zniknął w kolejnym pomieszczeniu. Jak u siebie, dźwięczało jej w uszach, zapewne inaczej brzmiąc, niż w zamierzeniu wypowiadanych słów. Zdecydowanie musiała ograniczyć napływające bezustannie obrazy. Za dużo myślała.
Pozostawiona sama, dostrzegła, ze szczeniak, który jeszcze przed chwilą biegł za swoim panem, wrócił do salonu, zatrzymując rozbiegane radośnie ślepka na niej, jakby czekał na zaproszenie. Przechyliła głowę mierząc się z malcem, by w końcu poklepać miejsce obok siebie. Psiak, niemal jak na komendę zerwał się do biegu, wskakując  nieporadnie na kanapę. Wyciągnęła obie dłonie, tarmosząc delikatnie futerko za uszami wyżła, by zaraz zostać "zaatakowaną", gdy dorwał się do jej policzka próbując polizać - Ej, ej mój drogi..czy pan nie nauczył cię, że nie można się całować na pierwszej randce? - zachichotała cicho, wycierając lico i zgarniając wilgotne od śniegu włosy. szczeniak ostatecznie usadowił się obok niej, zadowolony kładąc łebek na jej udzie.
Odwróciła głowę słysząc na nowo kroki właściciela mieszkania. Mimowolnie, delikatnie mocniej zatrzymała dłoń na leżącym przy niej szczeniaku, próbując chyba oderwać spojrzenie, za długo utkwione na twarzy mężczyzny. Spięła na chwilę ramiona, gdy usiadł obok, wywołując natychmiastową reakcję Rogogona. Ujęła w dłonie brzeg swetra, przyciągając go na swoje kolana. Nie zastanawiając się, założyła go na siebie, z niewytłumaczalnym spokojem przymykając powieki, gdy materiał dotknął skóry - Dziękuję - odwróciła się, chowając dłonie w za długich rękawach - Chyba nie wyglądam w nim źle? - ciepło pomieszczenia powoli przeganiało dreszcze, ale wytłumaczenia na wciąż zaczerwienione policzki, musiałby szukać gdzieś indziej, zapewne topiąc swoje źródło w percivalowych oczach. Przynajmniej - jeśli wiedziałaby o zdradzieckiej reakcji ciała.
Lubię ją przeglądać - przeniosła wzrok w miejsce, gdzie spoczęło spojrzenie mężczyzny - Jest twoja - odezwała się cicho, chociaż samo ostatnie słowo wywoływało wspomnienie nieco innego, bardzo zbieżnego, z którego nieskutecznie i zmieszana tłumaczyła się na lodowisku. Poprawiła się na miejscu, prostując ramiona - Mam nadzieję, że ci się przyda i...wspominałeś w liście, że musisz się starać w pracy? Coś planujesz?.

przepraszapprzepraszamprzepraszam za epopeję, ale post nie chciał się sam skończyć, więc to nie moja wina!



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Salon [odnośnik]11.05.16 19:13
Nigdy nie uznałby jej za typową damę w opresji. Owszem, może i na pierwszy rzut oka wyglądała krucho; szczupła sylwetka i drobna postura zdawały się czynić ją podatną na najlżejsze nawet podmuchy wiatru, jasna skóra teksturą przypominała delikatną porcelanę, a drobne gesty czasami płoszyły ją niespodziewanie, upodabniając do małego, strachliwego ptaszka, ale wszystko to było tylko fasadą. Złudną, mylącą; potrzeba było czasu, żeby dostrzec to, co znajdowało się pod spodem oraz wyczytać prawdę spomiędzy wierszy. Percivalowi, wychowanemu na stereotypach, przyzwyczajonemu do najprostszych rozwiązań i hipokrytycznie podążającemu za uprzedzeniami, bynajmniej nie udało się to od razu; dał się złapać w pułapkę pozorów i dopiero po długich bataliach z samym sobą przyznał się do błędu. Niechętnie, opornie, ale nie bez cichego podziwu.
Bo Inara nie potrzebowała ratunku. Nie była zwiewną mimozą, teatralnie odchylającą głowę do tyłu, przykładającą dłoń do czoła i czekającą na pomoc mężczyzny. Nie zrażała się krzywymi spojrzeniami, nie rezygnowała z wyzwań, a jeżeli cofała się przed przeszkodą, to tylko po to, żeby wziąć rozbieg. Silna, ale jednocześnie łagodna, niezależna i lojalna, w pewien sposób nieokiełznana, stanowiła żywe uosobienie wszystkiego, co uważał za definicję wolności. Tej nieuchwytnej, która zawsze wymykała mu się spomiędzy palców, tym skuteczniej, im bardziej próbował do niej dotrzeć, i której w efekcie przychodziło mu do tej pory jedynie przyglądać się z daleka.
Nawet teraz miał wrażenie, że w każdej chwili mogła zeskoczyć mu z ramion i zniknąć gdzieś za ciemnym rogiem; może dlatego zerkał w jej kierunku częściej niż było to konieczne, upewniając się, że nigdzie się nie wybierała. A może po prostu lubił na nią na patrzeć, nie nudząc się śledzeniem zmieniających jej twarz emocji. – Niewiele straciłaś – powiedział, przez moment w milczeniu obserwując, jak witała się z podskakującym szczeniakiem, dzielnie balansując na jednej nodze i schylając się mimo niedogodności. Rzeczywiście, w ciągu ostatnich miesięcy nie stanowił wymarzonego towarzystwa, traktując mieszkanie głównie jako azyl, chroniący go przed światem zewnętrznym i pozwalający na bezkarne taplanie się w bagnie własnych, tragicznych w skutkach decyzji. Dopiero od niedawna zaczął na nowo doprowadzać londyńskie cztery kąty do stanu względnej używalności, pozbywając się przepełnionych popielniczek i szklanek po ognistej.
Uśmiechnął się bezwiednie, nieokreślona myśl znów trąciła go lekko, ale zanim zdążył się jej chwycić, z chwilowego zamyślenia wyrwały go słowa Inary. – Nie tylko – przytaknął, teatralnie wywracając oczami. – A tak chciałem zapomnieć, że się starzeję – dodał, tonem pozornie żartobliwym, w który wkradło się jednak kilka fałszywych nut. Wiedział, że jego rodzina i tak nie pominęłaby milczeniem tego faktu, i że najprawdopodobniej nie przyjdzie mu się długo cieszyć powrotem do stanu kawalerskiego.
Ale czy naprawdę tak się z tego cieszył? Owszem, zerwanie zaręczyn z Cassiopeią przyniosło mu ulgę, nie był jednak pewien, czy rzeczywiście wiązała się z ona z udaną ucieczką od obowiązków, czy może chodziło jedynie o przekonanie, że i tak nigdy nie udałoby im się stworzyć czegoś choćby poprawnie funkcjonującego. Chociaż małżeństwo od zawsze kojarzyło mu się z więzieniem, od którego konsekwentnie uciekał, to powroty do pustego mieszkania zaczynały doskwierać mu coraz bardziej, nawet jeżeli w mijających tygodniach spędzał w nim jedynie tyle czasu, ile musiał. Wszystko, co robił, przypominało jakąś bezsensowną grę na czas, odbijającą się zresztą również i w skromnym wystroju; zupełnie jakby celowo do niczego się nie przywiązywał, świadomy, że każda rzecz, którą miał, była jego tylko na chwilę. – Chyba masz rację – przyznał, choć wcale nie miała, nie w stu procentach; jego ojciec zawsze utrzymywał idealny porządek, zarówno w swoim biurze, jak i w życiu, ale jednocześnie był ostatnią osobą, którą Percival miał ochotę przywoływać.
Zwłaszcza, gdy znów śmiał się razem z nią, nie potrafiąc nie zawtórować radosnym dźwiękom, niknącym gdzieś w kątach pomieszczenia, które nagle wydało mu się trochę mniej puste. – Nie chciałbym być w skórze tego nieszczęśnika. Obyło się bez ofiar? – zapytał, nie mając najmniejszych problemów z wyobrażeniem sobie całej scenki. Kim był ten mężczyzna?, przemknęło mu przez głowę, jednak powstrzymał się przed wypowiedzeniem pytania na głos – właściwie nie do końca wiedząc, dlaczego. Zastanawiał się, czy nieme słowa nie odbiły się przypadkiem w jego spojrzeniu, gdy kręcił ledwie zauważalnie głową, znikając w drzwiach prowadzących do kuchni.
Znajomy zapach kawy sprawił, że lekko się odprężył, nieświadomie opuszczając kolejne warstwy barier ochronnych, które podnosił za każdym razem, gdy tylko wychodził poza mury mieszkania. Miękki materiał, trzask ognia w kominku i parujący płyn w porcelanowym kubku smakowały swobodą i bezpieczeństwem, a znajdująca się pośród tego wszystkiego postać Inary, wbrew pozorom nie powodowała niepokojącego dysonansu. Wprost przeciwnie; nie potrafił powstrzymać jakiegoś dziwnego, kompletnie irracjonalnego rozczulenia, które go ogarnęło, gdy zakładała jego sweter – wełniany, ciemnozielony, którego rękawy okazały się na nią o co najmniej kilkanaście centymetrów za długie. Zawiesił spojrzenie na jej twarzy, zatrzymując je tam zdecydowanie dłużej, niż wynikałoby to z okoliczności; policzki wciąż miała lekko zaróżowione od mrozu, a wilgotne włosy potargały się w trakcie wciągania przez głowę ubrania. Wciąż na nią patrzył, gdy zadała mu pytanie i nie odpowiedział na nie od razu, potrzebując trzech długich sekund na przetworzenie go w trochę otępiałym umyśle. – Wyglądasz pięknie – powiedział, gubiąc gdzieś właściwe słowa, a zamiast tego wypowiadając na głos nieprzefiltrowane myśli. – Pasuje ci bardziej niż mnie – dodał szybko, po czym odchrząknął i zaśmiał się krótko, jakby próbując zatrzeć poprzednią wypowiedź tą następną. Potrzebował niemal całych pokładów silnej woli, żeby powstrzymać dłoń przed powędrowaniem do jej włosów i przygładzeniem pogrążonych w nieładzie kosmyków.
Uciekł spojrzeniem w stronę otwartej książki. To prawda, była jego, choć nie do końca; jednym z wielu powodów, dla których tak naprawdę lubił do niej wracać, raz po raz przewracając pokryte rysunkami kartki, była możliwość spojrzenia na wspomnienia jej oczami. Oglądane w ten sposób podróże wydawały się czyste, nieskażone późniejszymi wydarzeniami, pozbawione tego milczącego, bezbarwnego mroku, który podążał za nim, gdziekolwiek się udał, wkradając się nie tylko w teraźniejszość, ale również i przeszłość. – W pracy? – powtórzył trochę nieprzytomnie; jego umysł nie od razu poradził sobie z nagłą zmianą tematu, dopiero po chwili składając pytanie Inary w całość i nadając mu sens. – A, tak. To nic takiego – powiedział niepewnie, odruchowo przenosząc na nią wzrok. – Myślałem o oderwaniu się na trochę od biurka, możliwe, że znowu pojadę w teren. – Dlaczego szukał aprobaty akurat w jej spojrzeniu? – Ale nie wiem, czy  to dobry pomysł – dodał ciszej, odwracając się, nagle dziwnie zainteresowany własnymi dłońmi. Rzeczywiście myślał o powrocie na dawne stanowisko coraz częściej, kilkakrotnie nawet mu to sugerowano, ale póki co za każdym razem wycofywał się w ostatniej chwili. Nie chciał przyznać tego głośno, jednak zwyczajnie bał się samego siebie; w otoczeniu kurzu, pergaminów i czterech ścian, łatwiej było trzymać przeszłość zamkniętą na klucz.
Odchrząknął cicho. – Nie jest ci zimno? – zapytał, jak zwykle próbując przeciągnąć rozmowę na jakikolwiek inny tor, byle nie ten dotyczący jego. – Kostka cię nie boli? Powinienem mieć gdzieś jeszcze trochę eliksiru uśmierzającego ból – dodał szybko, przenosząc na nią pytające spojrzenie, w każdej chwili gotowy do podniesienia się z miejsca.
Chyba wciąż się nie nauczył, że istnieli ludzie, którzy nie dawali się na to nabrać.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Salon [odnośnik]13.05.16 2:13
Dawno, dawno temu, to znaczy – nie aż tak dawno, gdy była bardzo małą dziewczynką, autentycznie wierzyła w księcia z bajki, którego gdzieś tam kiedyś miała spotkać. Koniecznie na rumaku, właściwie, najlepiej na aetonacie, które pokochała już w pierwszej chwili, gdy posadzono kilkulatkę na grzbiecie wierzchowca. Miała to we krwi, jako Carrow, ale.. cicha, budząca się artystyczna iskra, należała do nieco innej strony. Tak, jak romantyczne, chociaż ubarwione przygodą – tęsknoty małej dziewczynki, które rozbiły się niby rzucone o skały lustro, gdy zniknęła kobieta, będąca przez dziesięć lat połówką maleńkiego świata, który otaczał Inarę. Potem przestała wierzyć księcia, wyrzucając jego nienaganną sylwetkę z czytanych bajek i próśb o opowieści, które sączył jej ojciec. Pozostawały za to rosnące mury, przez które zaglądać pozwalała tylko przyjaciołom, odsuwając od siebie każdego, który próbował przedrzeć się jako mężczyzna.
I tak…próbowała zrobić z Percivalem. Z naciskiem na „próbowała”, bo wszelkie zabiegi, które budowała, w jego obecności roztapiały się niby lodowa tafla w ogniu. I nawet patrząc na kruszące się decyzyjne zapory, łapała się upadających drobin, uparcie wierząc (albo się oszukując), że jest w stanie się podnieść. A najdziwniejsze było to, że Łowca nie zdobywał jej władzą, chociaż uderzał pięściami w jej serce, zupełnie jak wartki, górski strumień, który przez długi czas torował sobie drogą, by na koniec, zmienić się w płynny ogień, który wnikał w jej ciało, prawdopodobnie płynąc teraz zamiast krwi i…barwiąc szkarłatem jej policzki.
Przestała ogarniać i analizować swoje reakcje, nad którymi co chwilę traciła kontrolę. Upojone, a może otępione zmysły, momentami rejestrowały tylko kilkanaście centymetrów wokół siebie, ograniczając się do dwóch sylwetek, zdecydowanie znajdujących się zbyt blisko siebie. Inara nie mogła patrzeć, albo próbować nie patrzeć, albo udawać że nie patrzy. I tak kapitulowała, gdy otwierając powieki, natrafiała na odwrócony profil mężczyzny, zmuszając źrenice, by zapamiętywały te drobne szczegóły, które później, zapewne w nocy, będzie odtwarzała, próbując bezsensownie zasnąć. Kto w ogóle chciałby spać? Pfff.
Określenie ulgą – emocji, która ją owładnęła, gdy stanęła na własne nogi (a przynajmniej jedną ), było raczej nietrafne, bo mieszała się z zupełnie przeciwną, drażniącą nutą, która wolała wrócić na miejsce. Na tyle jednak odzyskała werwy, żeby zdusić nagłą tęsknotę, skupiając całą uwagę na stworzonku, które skutecznie odrywało jej myśli od większych zrywów. Przynajmniej do momentu, gdy nie wracała spojrzeniem do męskiej twarzy – Nie zauważyłam, żebyś się starzałraczej przystojniał, ale ostatnią frazę zostawiła szczęśliwie dla siebie, nie wywołując tym samym kolejnej speszonej burzy, atakującej i tak nadszarpnięte pokłady pewności. A na to nie mogła przecież pozwolić, skoro i tak miała wrażenie, że wieczór toczył się w nieodgadnionym dla niej kierunku, w każdym momencie, zaskakując ją coraz bardziej. Nawet nie próbowała wyobrazić sobie, gdzie to wszystko zmierzało, ale…nie mogła się pozbyć rozsądkowego głosiku, który podpowiadał cos zgoła innego, że to wszystko było zwykłą nadinterpretacją. Percival wciąż przecież posiadał miano przyjaciela, a zachowania i gesty mogły świadczyć wyłącznie o jego uprzejmości? Dobroci? Litości? Każde kolejne przymioty, tylko wytrącały ją z równowagi, nie mogąc się zdecydować, w co miała wierzyć.
Łatwiej było rozluźnić się, gdy oparta o wezgłowie kanapy, zerkała na płomyki kominkowego ognia. Tym bardziej, że nie próbując się ruszać, pozwalała zminimalizować ból, co jakiś czas przypominający o niedawnej kontuzji. Nie było to uciążliwe, traktując bardziej, jako wyznacznik przypominający, że nie śni – Bez – pokręciła głową – szczególnie, że ów nieszczęśnik przyszedł w sprawie do ojca – zmarszczyła lekko brwi. Nie to nie tak było – do mnie właściwie też.. chociaż nieważne, wybacz za chaos – uśmiechnęła się przepraszająco, kryjąc niepokój, odczytując też nieme pytanie o tożsamość mężczyzny. Nie była pewna, czy mogła mówić o przyrodnim bracie, który niedawno przyniósł ze sobą kilka nieznanych informacji o matce. Nie była też do końca świadoma, że słowa których użyła, mogły zabrzmieć zupełnie inaczej, niż planowała.
Sweter był ciepły i miękki, przyjemnie otulając ciało. Gdyby nie fakt, gdzie się znajdowała i z kim, zdjęłaby wcześniej kamizelkę i koszulę, które – chociaż chronione płaszczem, delikatnie przesiąkły wilgocią. Ale pomysł był równie absurdalny, co jej pytanie, na które otrzymała odpowiedź po dłuższej chwili krzyżowania spojrzeń z siedzącym tuż obok Łowcą. I gdyby nie rosnąca gwałtownie, częstotliwość uderzeń serca i zbyt długo wstrzymywanego oddechu – pewnie by nie zauważyła co się dzieje – Powtórzysz?– nieprzytomnie, w naturalnym odruchu chciała się upewnić, co właściwie słyszała. Gdy nastąpił moment zrozumienia, odchyliła się do tyłu, odnajdując barierę, w postaci swego siedziska, skutecznie blokujący ucieczkę – Zostanę więc złodziejką. Nie licz, że ci go oddam – żarty zawsze najłatwiej służyły zamiast ..fizycznych uników. Do całości dodała uśmiech, chociaż w oczach czaiło się to samo spłoszone stworzenie, które tłumaczyło mu się na lodowisku. Zamrugała pospiesznie, sięgając w końcu po kawę, tylko odrobinę wysuwając palce z materiału swetra, obejmując – razem z rękawami – porcelanowe naczynie, wypełnione ciepłem. Upiła ostrożnie łyk, by w tej samej scenerii odstawić kubek na stolik.
- Tak pisałeś – potwierdziła i odetchnęła, przygryzając kącik warg, skupiając się (niebezpiecznie) na słowach, które wypowiadał. Tym razem świadomie (i z premedytacją) wyczekiwała momentu, aż zwróci się ku niej. Pytanie, które zadała było ważne, a mieszające się w jego glosie niezdecydowanie, potwierdzało jej przepuszczenia – Nic takiego? – uniosła brwi, mrugając kilkakrotnie ciemnymi rzęsami – Percy… - uśmiech, bardzo jasny – wdarł się na usta niepodzielnie przeganiając wcześniejsze niepokoje. Nie musiała się zastanawiać nad reakcją, bo dłonie samoistnie pomknęły ku mężczyźnie, zamykając w palcach jego rękę – To jest genialny pomysł…nie żebym chciała odmówić ci innych, ale…nie pozwolę ci się wycofać – ostatnie słowa mówiła ciszej. Ignorowała inne doznania, związane choćby ciepłem dłoni, które sączyło się, gdy przesuwała opuszkami palców, po zewnętrznej stronie jego ręki, zatrzymując się gdzieś przy nadgarstku.
Przerwała swój zabieg, gdy tak nagle zmienił temat, ale – całkiem świadomie – nie odjęła swoich rąk – Nie– pokręciła głową – Jeśli teraz wstaniesz, obiecuję, że zniknę – cicha, żartobliwa groźba, ale zawierała dużo większy i ważniejszy przekaz – Jedź na wyprawę – kontynuowała, zupełnie, jakby nie przerwał odpowiedzi na jej pytanie – Wtedy…może zaczekam. Na Ciebie - wypowiadając dwa ostanie wyrazy - przymknęła powieki.



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Salon [odnośnik]14.05.16 1:08
Nie potrafił oderwać od niej wzroku. To było dziwne; znał ją w końcu od lat, wiedział, że jej ciemne włosy nabierały w naturalnym świetle cieplejszych odcieni, że zawsze trochę wyżej podciągała lewy kącik ust, gdy się uśmiechała, i że jej policzki miały tendencję do pokrywania się czerwienią, jeśli w grę wchodziły emocje, ale było coś hipnotyzującego w fakcie, że znajdowała się tutaj. Nie rozumiał, co dokładnie się zmieniło, nie był w stanie jeszcze wychwycić tej subtelnej różnicy, ale coś w samej jej obecności sprawiało, że niewielki salon wydał mu się nagle mniej bezbarwny. W życiu nie powiedziałby tego na głos (nawet w jego myślach brzmiało to wyjątkowo głupio), ale miał wrażenie, że roztaczała wokół siebie blask jaśniejszy niż ten, rzucany przez płonący w kominku ogień i może to dlatego mimowolnie podążał za nią spojrzeniem, przenosząc je w inne miejsce dopiero wtedy, gdy przypominał sobie, że zachowywał się niewłaściwie.
Wciąż wracał myślami do ich pierwszego po wielomiesięcznej rozłące spotkania na kamienistym brzegu, coraz wyraźniej uświadamiając sobie, że to właśnie ten moment stanowił dla niego pewien punkt zwrotny. Zrozumienie przychodziło powoli i póki co było raczej nieuchwytne, ale stawało się też z każdą chwilą trudniejsze do zignorowania. Pamiętał doskonale, jak czuł się jeszcze niedawno, ogarnięty beznadziejnym, odbierającym nadzieję odrętwieniem i nie mógł uwierzyć, że egzystował w ten sposób przez dwa lata. Ale taka była prawda; kiedy wrócił z pamiętnej, przeklętej wyprawy w Peru, był stuprocentowo pewny, że jego życie dobiegło końca, a każdy kolejny dzień, wypełniony przerzucaniem znienawidzonych dokumentów i niekończącym się ciągiem myśli, tylko utwierdzał go w tym przekonaniu. Nie wierzył, że kiedykolwiek będzie jeszcze w stanie funkcjonować normalnie; bez nieodłącznych wyrzutów sumienia, bez wymalowanego na czole poczucia winy i bez nieustannego zadawania sobie pytania, co by było gdyby. To ostatnie stało się jego osobistą, umartwiającą tradycją, pierwszą rzeczą, którą zajmował się po przebudzeniu i ostatnią przed pójściem spać. Dzień po dniu układał wydłużającą się, pozbawioną końca litanię pytań; co by było gdyby posłuchał ojca i został w Anglii, gdyby wybrał inną trasę, gdyby posłuchał zdrowego rozsądku (zawsze w jego pamięci przemawiającego głosem Bena), gdyby zareagował szybciej, gdyby… Wymęczający proces nie przynosił ukojenia, ale przecież to nie o ulgę chodziło – na tą nie zasługiwał, tak samo jak nie zasługiwał na wybaczenie i zrozumienie, więc skrupulatnie, z chirurgiczną precyzją usunął ze swojego życia wszystkich, którzy mogliby mu je podarować.
A potem na jego drodze stanęła Inara, całkowicie niespodziewanie i nienaumyślnie przerywając ten zamknięty krąg. Nadal nie miał pojęcia, co właściwie się wtedy stało, że tak po prostu powierzył jej schowaną głęboko tajemnicę i postanowił pokazać tę wersję siebie – najgorszą, najbrzydszą – której najbardziej się wstydził, ale w chwili obecnej było już jasne, że nie mógł podjąć lepszej decyzji. Co prawda nadal od czasu do czasu trochę niedowierzał, czekając, aż wreszcie dotrze do niej, kim był naprawdę i zrozumie, że nie chce mieć z nim nic wspólnego, jednak ten scenariusz wydawał się coraz mniej prawdopodobny.
Dokąd zmierzała ich relacja? Trudno było powiedzieć, ale kiedy tak obserwował tę drobną postać z potarganymi włosami, różowymi policzkami i w za dużym swetrze, wiedział już, że jakkolwiek nie wyglądałoby jego życie, wszystko będzie w porządku tak długo, jak długo ona będzie jego częścią.
Możesz mi powiedzieć. Jeśli chcesz – powiedział, przyglądając jej się uważnie w poszukiwaniu ukrytych w twarzy emocji, ale więcej już nie naciskał, nie chcąc wywierać niepotrzebnej presji ani sprawiać wrażenia, jakby oczekiwał szczerej odpowiedzi tu i teraz. Być może prawda nie była przeznaczona dla jego uszu, albo czekała na inną, bardziej odpowiednią okazję.
Widział, jak odsunęła się nieznacznie, jakby znów z jakiegoś powodu spłoszona. Choć początkowo był nieświadomy tych mikroskopijnych uników, od jakiegoś czasu zaczął je zauważać; jak wtedy na opustoszałym placu zabaw, albo kilkadziesiąt minut wcześniej, na lodowisku. Nie rozumiał, skąd brały się te reakcje, ale odruchowo zaczynał zachowywać się w jej towarzystwie ostrożnie, myśląc więcej i pilnując się bardziej, nawet jeżeli zazwyczaj okazywało się to za trudne, a on w efekcie mówił albo robił coś, co zmuszony był później kwestionować. Na przykład teraz. – Co dokładnie? – zapytał, trochę z premedytacją unikając jasnej odpowiedzi. – Jest twój – dodał bez zawahania, udając, że umknęła mu jej próba wycofania się, udaremniona przez przeszkodę w postaci oparcia kanapy, ale sam się nie poruszył, nadal pochylając się lekko do przodu.
Nieco bezwiednie przeniósł spojrzenie na jej dłonie, śledząc ich wędrówkę do leżącego na stoliku kubka, bo wydawało mu się to bezpieczniejsze niż zawieszanie wzroku na przygryzionej lekko wardze. Celowo unikał zresztą jej oczu, przez moment mając nawet wrażenie, że usłyszy w jej głosie oburzenie, ale gdy zamiast tego dotarła do niego cisza, zrozumiał, że czeka, aż na nią spojrzy. I spojrzał.
Uniósł wyżej brwi na widok rozjaśniającego jej twarz uśmiechu i prawie automatycznie go odwzajemnił, mimo że serce nadal biło mu niespokojnie. Jego imię brzmiało na jej wargach jakoś tak ciepło; znów go nie osądzała ani nie obwiniała o egoizm – zabawne, że wyczytał to tylko z tego jednego słowa. I z niespodziewanego dotyku palców, zaciskających się na jego dłoni. – Naprawdę tak myślisz? – zapytał retorycznie, bo wiedział przecież, że nie rzucała niczego na wiatr. Spojrzał na ich ręce, jego szorstkie i noszące ślady smoczych wypraw, jej drobne i jasne. Żałował, że nie umiał jej powiedzieć, jak bardzo liczyło się dla niego jej zdanie. Przełknął ślinę. – W porządku. I dziękuję – powiedział cicho, mając wrażenie, że ledwie przebijał się przez głośno bijące serce.
Właściwie – dodał po krótkiej pauzie, tknięty nagłą myślą – to mi o czymś przypomniało. – Podniósł spojrzenie, dopiero teraz dostrzegając, że powieki Inary były lekko przymknięte. – Mam dla ciebie wcześniejszy prezent gwiazdkowy, nie otwieraj oczu. – Jak mógł o tym zapomnieć? Przecież był to jeden z powodów, dla których w ogóle nalegał na spotkanie; taki, który chodził mu po głowie odkąd po raz pierwszy otworzył jej książkę z rysunkami i natknął się na relację z jednej konkretnej.
Posłusznie nie wstawał z miejsca, zamiast tego wolną ręką sięgając po różdżkę i zaklęciem przywołując z przedpokoju niewielki przedmiot, do tej pory tkwiący w kieszeni jego płaszcza. Wyswobodził drugą dłoń z jej uścisku, ale tylko na moment; sekundę później wsunął kawałek metalu pod jej palce i zacisnął je na nim lekko. – Możesz już patrzeć. Właściwie powinien był to chyba zapakować, ale nie potrafię, więc udawajmy, że to zrobiłem. – Czy mu się wydawało, czy głos drżał mu lekko? Zaczekał aż otworzy oczy i spojrzy w dół, na coś, co na pierwszy rzut oka przypominało zwykłą zapalniczkę, z tym że misternie zdobioną i pokrytą napisami w niezrozumiałym języku. – To nie jest to, na co wygląda. Spójrz. – Przybliżył się, wyciągając drugą dłoń i obejmując jej palce. Delikatnie nakierował je na maleńki mechanizm i nacisnął, ale w efekcie wcale nie pojawił się płomień; zamiast tego kula światła oderwała się od najbliższej lampy, przeleciała przez pomieszczenie i zniknęła wewnątrz przedmiotu. Powtórzył to samo drugi raz i trzeci, aż wreszcie jedynym źródłem blasku w pokoju był ogień w kominku. – Przywiozłem go z ostatniej wyprawy. Zanim… - Zanim wszystko trafił szlag.Możesz zebrać światło i nosić je przy sobie. Podobno zawsze zaprowadzi cię do domu.
Tej ostatniej kwestii nigdy nie miał okazji sprawdzić, ale właściwie – sam nie wiedziałby, gdzie ów dom w jego przypadku miałby się znajdować. Nie powiedział tego jednak na głos, zwyczajnie odnajdując spojrzeniem ciemne oczy Inary, w których teraz wyraźnie odbijała się poświata płonącego w palenisku ognia. Pewnie powinien był zabrać już ręce, jednak w którymś momencie chyba o tym zapomniał, bo mimo że mijały kolejne sekundy, nadal obejmował palcami jej dłonie.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Salon [odnośnik]15.05.16 4:02
Czemu nie umiała odpuścić? To przecież nigdy nie było trudne. Wystarczyło zapomnieć, zamknąć oczy, by nie patrzeć w źrenice, które tyle jej zawsze mówiły. Robiła tak tyle razy, że zdawało się tak naturalne, jak oddech, który – w jego towarzystwie przestawał funkcjonować we właściwym rytmie. Właściwie – wszystko przestawało działać zgodnie z wypracowanymi…zasadami? Naturami? Nadając każdym, nawet najprostszym gestom zupełnie innego, nieprzewidywalnego znaczenia. Przynajmniej dla samej Inary.
Przywykła do stanu, jaki jej towarzyszył, a przynajmniej – jego braku. Nawet w szkole, gdy postępował właściwy szał na uczucia, czarnowłosa lady stała z boku, niby obserwator, którego wszelkie miłosne aspekty – unikały. Albo ona unikała. Miała przyjaciółki, którym pomagała, miała przyjaciół, którym nie pozwalała zaglądać do swego serca. Odrzucała każdego, samej unikając tych, którzy mieli szansę wedrzeć się tam, gdzie blokowała dostępu. Jeden jedyny raz, uciekła się nawet…do ucieczki. Dosłownej. Znikając z życia mężczyzny, który przecież znaczył zbyt wiele, by ofiarować mu coś tak, okrutnego? Duch, który w końcu znalazł ją w Londynie, ale – ona sama musiała się na to zgodzić. Chciała.
Czy potrafiłaby powtórzyć swój zabieg dzisiaj? Chociaż tutaj, w grę wchodziło coś zupełnie innego. To w niej odezwał się głos, który coraz trudniej było jej ignorować i – walczyć. Nie musiała uciekać przed nim, a przed samą sobą, przed ożywioną częścią, która z niewiadomych przyczyn obudziła się i nie wiedziała, jak miała sobie z tym radzić. Wszystko przez mężczyznę, który obok niej siedział, prawdopodobnie? nawet nie zdając sobie sprawy, jakie wrażenie na niej robił. Był przyjacielem i tak się zachowywał. Chyba. Gesty, które jej oddawał, spojrzenia, które jej posyłał, nie zawsze były jednoznaczne, albo - zwyczajnie wszystko sobie dopowiadała. Dlatego wciąż musiała zważać na swoje zachowanie, spiętrzone zagubieniem, zbyt łatwo ulegające…jemu.
- Opowiem – tylko odrobinę się zawahała, wciąż wertując w myślach tak nagłą wieść, że nie była sama. Była jednak pewna, że informacja mogła wywołać spory skandal dla plotkarskiej części arystokracji, rzucając kolejny cień…na nią? Czy na jej ojca? – tylko nie dziś – zakończyła, przenosząc wzrok z Łowcy, na stojący w pobliżu porcelanowy kubek, nagle tak bardzo przykuwając jej uwagę. Wcale nie dlatego, że zbyt długie krzyżowanie spojrzeń, wywoływało niejasno i nierówno odliczające się sekundy, zaburzające czas. Za długo, zbyt krótko – pojęcia mieszały się, tworząc zupełnie nową perspektywę – Już nic. Widocznie mi się przesłyszało – próba odwrócenia wzroku, zakończyła się fiaskiem, dlatego pilnie zaciskała palce na rękawach swetra, przypominając sobie tylko o mruganiu, które w magiczny sposób nie uratowało jej choćby sekundowym przysłonięciem. Dlatego patrzyła, z szeroko otworzonymi oczami, na jeden moment podnosząc głowę wyżej, jakby rzucała Percivalowi nieme wyzwanie, zakończone nagłym, niekontrolowanym uśmiechem – Mój – powtórzyła pewnie, jakby właśnie wygrała zakład.
Nie było nic dziwnego w reakcji na słowa Łowcy. Naturalnie cieszyła się, wiedząc od dawna, że Percy nie był stworzony dla pracy biurowej, zamykany w dusznych gabinetach i ministerialnych korytarzach, w których gasł. Miała wrażenie, że to samo światło, które kiedyś widziała w zielonych źrenicach, dziś stało się przymglone, chociaż – wciąż posiadające ten sam magnetyczny urok, wprawiający całe jej ciało, w stan nienaturalnego drżenia – Chyba nie myślisz, że mogłabym ci kłamać? – dopowiedziała zaraz za jego słowami. Nie kłamała, bo nie lubiła tego robić. I na to samo liczyła u innych.
„…jak się zamyka oczy, to nigdy się nie zapomina jak to jest i wszystko można sobie…wyobrazić”
. Zamknęła oczy w nagłym wspomnieniu słów Lizzy. Mała dziewczynka, nieświadomie podpowiedziała coś, czym Inara intuicyjnie się pokierowała, próbując zapamiętać dokładnie męski profil i uśmiech, jakim obdarzył przed chwilą. Nawet nie zauważyła, że przedłuża swój gest, wciąż widząc pod powiekami wpatrzone w nią źrenice. Dlatego w pierwszej chwili, słysząc prośbę, miała ochotę zrobić coś odwrotnego – Teraz, to chyba ja powinnam użyć argumentów przeciw? – nie uchyliła rzęs, skupiając swoją wolę na cieple, które sączyła z percivalowej dłoni. Poruszyła się niespokojnie, gdy wysunął rękę z jej palców i zaskoczona, już po chwili trzymała chłodny w dotyku, metaliczny przedmiot. Otworzyła najpierw jedno oko, zerkając na arystokratę, w następnej kolejności przyglądając się trzymanemu w dłoniach obiektowi. Uniosła wyżej brwi – To jest… - zaczęła niepewnie, nie chcąc wykazać się ignorancją, czy nieznajomością. Zaraz jednak umilkła, kierowana kolejnymi wskazówkami mężczyzny i…oplatającymi ją dłońmi.
Z rosnącą fascynacją patrzyła, jak gasły kolejne źródła światła, które znikały wchłonięte przez magiczny mechanizm. Niesamowitym był tez fakt, że tak niepozorny przedmiot, mógł zmieścić w sobie takie pokłady światła. Zupełnie, jak niektórzy ludzie – To jest przepiękne – nie mówiła nawet o samym przedmiocie, ale o efekcie, jaki zaobserwowała – Jesteś pewien, że chcesz oddać mi takie cudo? – przenosiła wzrok, to na Notta, to na niepozorny artefakt, to na płomyki ogniska, których blask, odbijał się na twarzy Łowcy, tworząc niesamowitą projekcję. I gdzieś na granicy świadomości, mgliście rejestrowała, że świat wpadł w dziwną zadumę, gdy patrzył na siedzącą obok siebie parę, przy niedużym blasku kominkowego ognia. Na kilka ostatnich słów wypowiadanych z drżeniem?, zacisnęła palce mocniej. Zapomniała, że miała kiedykolwiek odwracać wzrok, jak urzeczona ujmując spojrzenie Percivala - Chyba...pomysł na taką właściwość, twórca wziął z niektórych ludzi. Są tacy, którzy noszą światło w sobie, wskazując drogę tym zagubionym w ciemnościach - mówiła cicho, jakby opowiadała krótką historię z morałem, który miał usłyszeć. Kolejne słowa nie nastąpiły, przegonione absurdalną, chociaż prostą myślą, która zawładnęła alchemiczką i pchnęła ją nieco bliżej mężczyzny, niepewnie, z wahaniem odrywając jedną dłoń od obejmującego ją ciepła. Place zatrzymały się gdzieś na granicy męskiej szczęki, przesuwając się wyżej, do policzka. Nachyliła się lekko, by tknięta swoim uczynkiem, zmienić kierunek, odchylając twarz w bok, nie zatrzymując jednak gestu. Jej twarz znalazła się tuż przy łowczym licu i dłoni, którą opuściła powoli.
Nie rób tego paniczny głosik, szeptał jej do ucha groźby o katastrofie, ale było za późno, gdy zatrzymała usta na policzku. O kilka sekund za długo. I więcej, gdy ledwie wyczuwalnie odwróciła się, przesuwając twarz niżej, opierając ostatecznie głowę na percivalowym barku. Teraz świat mógł rzeczywiście się zawalić, ale zamiast paniki, odczuwała spokój, mieszany z płomieniem, w którym właśnie tonęła - Dziękuję - szepnęła, nawet nie próbując się podnieść z pozycji, jaką obrała. Z jedną dłonią, teraz opartą o pierś mężczyzny, drugą wciąż zamkniętą w jego ręku. Tak, było zdecydowanie za późno.

*jeśli coś głupiego napisałam to przepraszam, ale było już późno i no...



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Salon [odnośnik]16.05.16 0:23
Był okres, nie tak znowu odległy, kiedy praktycznie nie rozstawał się z niepozornym artefaktem. Nie licząc mało przydatnych blizn i całego bagażu wyrzutów sumienia, była to jedyna pamiątka z feralnej wyprawy, tej, o której wspomnienia najchętniej by wymazał, a które – paradoksalnie – zazdrośnie i ostrożnie pielęgnował, nie pozwalając im wyblaknąć ani na dobre odejść do przeszłości. Cała reszta spłonęła doszczętnie razem z podróżnym namiotem i przez jakiś czas myślał, że ten sam los spotkał wygaszacz – dopóki nie odnalazł go przypadkiem, już w Anglii, ukrytego w wewnętrznej kieszeni płaszcza, orientując się, że wciąż chował w sobie światło z przenośnej lampy, której on i reszta grupy używali wieczorami, zabijając czas partiami czarodziejskiego pokera.
Pamiętał dokładnie chwilę, w której wypuścił ze środka żółtawą, trochę przymgloną kulę, a ta, nie będąc w stanie wrócić do nieistniejącego już źródła, zawisła bezradnie pod sufitem, drgając ledwie zauważalnie: ostatni dowód popełnionego zniszczenia, doskonale widoczny, prawie namacalny. W ciągu kolejnych tygodni powtarzał ten rytuał wielokrotnie; chował światło i je uwalniał, chował i uwalniał, setki, tysiące razy, w trakcie niekończących się bezsennych nocy, z jakiegoś powodu przekonany, że jeśli tylko udałoby mu się sprawić, żeby łuna zniknęła, czas by się cofnął i wszystko wróciłoby do normy. Więc próbował, rzecz jasna – bezskutecznie, w którymś momencie przestając nawet wierzyć w ewentualne powodzenie, a zwyczajnie czyniąc z powtarzalnego procesu swoisty rodzaj terapii. Przynoszącej raczej mierne skutki, ale komuś, kto nie widział przed sobą niczego, nie robiło to różnicy.
A później po prostu zapomniał; nie potrafił wskazać dokładnego dnia ani godziny, w której świetlany rytuał zniknął z planu jego dnia, choć słusznie podejrzewał, że zbiegło się to w czasie z innymi, istotnymi wydarzeniami – obfitującym we wrażenia festiwalem lata, tragicznymi w skutkach, nielegalnymi pojedynkami, nokturnową wycieczką pod drzwi Benjamina i nagłym powrotem Katyi do kraju. Być może przez cały ten chaos zwyczajnie zabrakło mu wolnych minut na użalanie się nad sobą; a może chodziło o coś innego, może – tylko może – patrzył teraz w zupełnie inny rodzaj światła.
Nie wiedział dlaczego, ale obserwowanie jej wprawiało go w błogi, prawie pozbawiony trosk spokój. Mimo że przez cały miniony tydzień intensywnie bił się z własnymi myślami, na zmianę czytając listy od Harriett i rozpamiętując ostatnie rozmowy, to w obecności Inary wszystkie te rozterki zdawały się zniknąć. Niewykluczone, że owa swoboda i niemal zupełna otwartość miały go finalnie zgubić, tym jednak również nie potrafił się przejmować; jedynym, co go obchodziło, były jej szczere słowa i niezrozumiałe reakcje, które bez skutku próbował rozwikłać w ciszy własnego umysłu, zastanawiając się, czy on również zachowywał się tak niejednoznacznie.
Mam nadzieję, że nie – odpowiedział cicho, choć prawdę mówiąc ani przez moment nie podejrzewał jej o kłamstwo; jeśli już, to o nietrafny osąd, ale nie rzucił żadnej uwagi na ten temat, bo cóż – naprawdę potrzebował to usłyszeć.
W reakcji na jej pytanie o kontrargumenty tylko uśmiechnął się szerzej, doskonale zdając sobie sprawę, że go posłucha. Z rosnącym rozbawieniem przyglądał się pierwszemu, dosyć skonfundowanemu wyrazowi twarzy, gdy najwidoczniej próbowała rozwikłać, co właściwie jej daje. Efekt być może nie był spektakularny, jednak zawsze uważał, że było coś niezwykłego w śmigających przez pokój kulach światła, znikających następnie w maleńkim, metalowym urządzeniu. – Na pewno – potwierdził, bez śladów zawahania. Podejrzewał, że pytanie miało charakter retoryczny, ale i tak przeniósł spojrzenie z ich złączonych dłoni na jej oczy. – Już go nie potrzebuję – dodał wymijająco, nie wyjaśniając, dlaczego. To była historia na inny raz albo na nigdy; może dzięki niej już zawsze miała pozostać tam, gdzie jej miejsce, za zamkniętymi drzwiami tych gorszych wspomnień, które aktualnie zdawały się zniknąć, razem z blaskiem lamp, wątpliwościami i pozbawionymi odpowiedzi pytaniami.
Odruchowo, trochę bezwiednie, nachylił się do przodu, podążając za jej cichnącym głosem, jak gdyby chciał lepiej słyszeć – choć przecież nie zagłuszało jej nic, za wyjątkiem trzaskającego ognia w kominku. – To prawda. Są – potwierdził, patrząc prosto w ciemne oczy, ani przez moment nie biorąc pod uwagę, że mogła nie mieć na myśli siebie. Nie oderwał od niej wzroku również, gdy poczuł na policzku lekki dotyk palców; zamiast tego wstrzymał oddech, mając wrażenie, że jeśli tylko odrobinę się poruszy, znowu ją spłoszy. A nie chciał.
Przymknął powieki dopiero, gdy się nachyliła i przez moment pozwolił swoim myślom błądzić po niedozwolonych do tej pory rejonach, w jednej, ulotnej nanosekundzie pozwalając sobie nawet na rozczarowanie, gdy jej wargi podążyły w ślad za dłonią, lądując na krótko gdzieś w pobliżu linii szczęki. Odetchnął bezgłośnie dopiero, gdy oparła się o jego bark, nadal zachowując jakąś niewytłumaczalną ostrożność, a jej ciche dziękuję bardziej poczuł, niż usłyszał – zatrzymało się na odsłoniętej skórze przy jego szyi w postaci ciepłego oddechu. Gdyby był w stanie logicznie myśleć, z pewnością zakwestionowałby w tej sytuacji wszystko, a już na pewno to, kim była dla niego Inara, bo już nawet w pełnej ignorancji nie mógł udawać, że wciąż traktował ją jak przyjaciółkę. Owszem, była nią – ale w sposobie, w jakim z lekkim zawahaniem wyciągnął wolną rękę, żeby pogładzić ją po wciąż wilgotnych włosach, zakładając kilka luźnych kosmyków za jej ucho, nie było nic platonicznego.
Nie wiedział, jak długo tkwili w tym nietypowym objęciu, tak samo jak nie zdawał sobie sprawy, że jego kciuk zataczał powolne kółka na wierzchu jej dłoni. Czy miał tego później żałować, wypominać sobie, wściekać się na samego siebie? Najprawdopodobniej, ale w tamtym momencie mało troszczył się o przyszłość, zarówno tę dalszą, jak i tę całkiem bliską, martwiąc się jedynie bezowocnymi próbami uciszenia natrętnego głosiku, którego koniec końców i tak posłuchał. – Nie uciekaj mi – poprosił cicho, ledwie słyszalnie, odsuwając się odrobinę i odnajdując dłonią jej podbródek. Uniósł go do góry i przez moment mogło się wydawać, że po prostu chciał, żeby na niego spojrzała, ale gdy ich twarze znalazły się naprzeciwko siebie, wcale nie odszukał wzrokiem jej oczu. Nachylił się, blisko, być może za blisko – nie zdziwiłby się, gdyby od niego odskoczyła, tak, jak zrobiła to już wielokrotnie – zatrzymując się dopiero, gdy widok całkowicie mu się zamazał. Jego usta zawisły o milimetry od jej warg, tak, że gdy nimi poruszał, prawie ich dotykał. – Mogę?
Musiał zapytać.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Salon [odnośnik]17.05.16 3:17
Światło odkąd pamiętała - przykuwało jej uwagę. Posiadała nawet przebłyski dziecięctwa, gdy to wyciągała maleńkie dłonie w kierunku migających przed jej oczami - błysków, które okazywały się - jej własnymi, bo pierwszymi - magicznymi zdolnościami. Potem był kominek i ogień, przed którym potrafiła zasypiać, by budzić się  już rano w swoim łóżko. Do dziś potrafiła siadać przy salonowych płomykach, które - szczególnie w zimie należały do codzienności. I nawet jeśli wiedziała, że ojciec nie wraca na noc - przywołany nagłym wypadkiem w Mungu - nie odmawiała sobie przyjemności przymknięcia powiek i zbierania ciepła, które sączyła z płomykowego tańca.
Podobny rytuał zachowała, albo starała się zachować podczas wypraw. Chociaż cięzko byłoby zadbać o jakikolwiek kominek, wystarczająco przyjemna perspektywa usadzała jej drobną sylwetką w pobliżu ognisk. Przysłuchiwała się rozmowom pozostałych uczestników, rozprawiających o nadchodzących zadaniach, patrzyła na mężczyzn popijających mocny alkohol z wyciągniętych manierek, czy też...obserwując przez pryzmat unoszących się do góry iskier - na samego organizatora wypraw, w skupieniu przeglądając mapy, by jeszcze przed końcem nocy, ustalić kolejny punkt działania. Nie musiała nawet pytać, by wiedzieć, ile sił wkładał w całość przedsięwzięcia i - jak wiele satysfakcji mu przynosiło. Właściwie, przypominał jej sam ogień, ciężki do okiełznania, unoszący się wysoko, sięgając nocnego nieba w największych płomieniach. Potrafił oparzyć, nawet sam siebie, ale - i ofiarować ciepło, które alchemiczka tak uwielbiała. I tak jak ogień - gasł, gdy szczędzono mu..wolności. Czy mogła pomóc mu ją odzyskać?
Wciąż się zastanawiała - przynajmniej w ostatnim czasie - co robiłby, gdzie była, gdyby kolejny raz wykręciła sie przed powrotem do Londynu. A - mogła jeszcze wykorzystać kilka argumentów, które przeciągnęłyby moment przyjazdu, a tym samym spóźniłaby się na letni festiwal i to niecodzienne spotkanie z mężczyzna, który odnalazł jej zgubę. Czy była to jedyna, niepowtarzalna chwila, która pozwoliła im raz jeszcze skrzyżować ścieżki, czy..los w upartej, nieokreślonej wizji, rzuciłby inną możliwość? Nawet, jeśli kreśliła kolejne projekcje, nie bardzo wiedziała, gdzie powinna była wstawić ich sylwetki w historii "co by było...". Inaczej, musiałby cofnąć się do kolejnych pytań, których odpowiedzi wciąż pozostawały niejasne. Gdybanie nie miało sensu, ale wprawiało inarowe serce w tajemniczą zagwozdkę, wciąż zahaczającą o niedoścignioną (jeszcze) wiedzę. Kierowały ją do kwestii, które wcześniej nie zaprzątały jej głowy. Bo...kim była dla niego? A może bardziej kim jest teraz..?
W pewien specyficzny sposób, potrafiła odgadywać, odczytywać jego słowa szybciej, niż je wypowiadał. Nie było to oczywiście regułą, bo - wielokrotnie pozostawały tajemnicą skrywane gdzieś na obrzeżach zielonych źrenic - cienie. Nie pytała o nie, chociaż zdawał się nie patrzeć na nią przez ich pryzmat. A dwa...jej gestowe ucieczki - odkryte niedawno, aktualizowane w pobliżu Łowcy - wynikały nie tylko z jej nieprzemyślanych uczynków, czy słów. Percival miał w tym niepodzielny udział, co chwilę wprawiając jej ciało w stan kontrastowo sprzecznych sygnałów. I ciężko było o jakąkolwiek jednoznaczność. Rozum podpowiadał zupełnie inne tłumaczenia, niż płynąca coraz żywiej krew.
Wiedział, że nie kłamała. Nie miała w zwyczaju tego robić, nawet - odsłaniając się wielokrotnie przed dziecięcymi rozmówcami. Kiedyś nazywano ją złośliwą, za wypowiadanie na głos tego co rzeczywiście widziała, ale buntownicze głosy złagodniały i stwierdzały, że coś jednak było dobrego. W przypadku Percivala, mogły istnieć głosy, że bezpieczniej było zaprzeczyć, odwrócić jego uwagę ku gnębiącej go, dusznej posadce. Ale było to absolutne kłamstwo, przynajmniej dla tych - którzy wystarczająco dobrze znali Łowcę.
Wchłonięte kule światła, zdawały się być preludium do dziwnej serii - na pozór drobnych - wydarzeń, których zakończenia - nie umiała sobie wyobrazić, albo - bała się to zrobić. Wciąż nie zdecydowała się, na co dłużej powinna zwracać uwagę. Na chłodny w dotyku przedmiot, na jedyne źródło świtała, czy - na mężczyznę, nieodłącznie związanego z każdym ze wskazanych elementów - Już? - rozchyliła usta, by dopytać, cóż takiego sprawiło, że tak wartościowy artefakt..chciał oddać w jej ręce, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku, kierowana intuicją, że nie powinna, albo, że to nie ten czas. Przynajmniej - na to. A mimowolnie ściszane głosy - i jej i jego - wprawiały jej umysł w stan czujnego zawahania.
Nie rejestrowała, jak bardzo każde popełnione słowo - zbliżało ich do siebie - dosłownie. Zapewne niezauważalne dla samych obecnych, wypełniało panującą wokół ciszę niemym oczekiwaniem, w napięciu obserwując rozwój wydarzeń, które - nieostrożnie sięgnęły granic do tej pory - nieprzekraczalnych. Jak bowiem tłumaczyć wydłużające się momenty, w których powinna odwrócić spojrzenie, podczas gdy tkwiła nieruchomo, zaglądając wprost w zieleń percivalowych oczu. Nawet, gdy tak lekkomyślnie skróciła przestrzeń dzielącą ich twarze, prawdopodobnie ogłuszona tętnieniem serca, coraz szybciej wybijającemu nieznany rytm, uspokojony odrobinę, gdy skryła się, opierając o męski bark. Ale to nie wystarczyło.
Początkowo nie była pewna, czy Łowca znieruchomiał, dając jej znak, jak bardzo sie pomyliła i jak głupio właśnie postąpiła. Jeśli jednak uciszyła nachalnie brzęczący rozsądek, wyczuwała drobne sygnały, że - było zupełnie inaczej. Może odnajdowała skrawki odpowiedzi we wciąż zaciśniętej na jej dłoni palcach, może cieple oddechu, które odbijało sie od ciała i mieszało z odurzającym wręcz zapachem jego skóry. Niemożliwym było, jak szybko niepokorne myśli dopadały ją, gdy tylko przestawała uważać , a - przestawała, więc resztką..przyzwoitości? zatrzymała odruch, który kazał jej zatrzymać usta na odsłoniętej szyi mężczyzny.
Mimowolnie przysunęła się odrobinę bliżej, gdy dłoń Percivala odgarniała potargane włosy. Czy wyczuła w geście niepewność? Czy to już brzęcząca trzaskaniem płomieni cisza płatała jej żarty? Zapomniała zapytać co robił, samej, mocniej zaciskając wolną dłoń na koszuli Notta. Zapomniałaby o wszystkim, zawieszona gdzieś pomiędzy rzeczywistością a snem, z którego - jeśli spała - nie chciała się wybudzić. Tak bardzo nie chciała...przynajmniej do momentu, gdy nie wyczuła narastającej zmiany. Niemal niewyczuwalne poruszenie mięśni drgnęło jej ciałem, gdy ciszę przerwał głos. Mimo, że wypowiadany na granicy słyszalności, bliskość, jaką dzielili nie pozwalała umknąć ani jednemu słowu. Uchyliła powieki, nie rozumiejąc co właściwie się działo, odruchowo towarzysząc delikatnemu odsunięciu, w tym samym momencie pozwalając, by ręka Łowcy uniosła jej twarz wyżej, kierując - jak początkowo przypuszczała do swego spojrzenia - Nie ucieknę... - zdążyła wydukać, zanim - w niezwykłym zwolnieniu - w końcu zrozumiała co właśnie się działo.
Tak - było za późno, by uciec, wycofać się, zaprzeczyć słowom, wyrwać się z objęcia, zatrzymać szaleńczy łomot serca, czy..nie ulec pragnieniu, które zatrzymało pierwotny, paniczny odruch, każący odsunąć się i udawać, że nic się nie działo. Zamknęła oczy, ale - nie musiała patrzeć, żeby doskonale wiedzieć jak blisko znajdowały się wargi Percivala, właściwie..rzucając jej wyzwanie i drażniąc płomieniem, który oferował, zmuszając ją do odpowiedzi - Powinieneś - jedno magiczne słowo, wypowiadane nieprzytomnie, jak w gorączce, niby opadająca kurtyna, przerwała kawalkadę niepewności. Złamała dzielącą ich, milimetrową odległość, sięgając w końcu ust, początkowo ledwie muskając zakazanej przestrzeni, jakby w obawie, że to on sie rozmyśli, pozostawiając ją ze śmiechem. Zanim jednak dopuściła do siebie choćby większą wątpliwość, zaskoczona intensywnością pragnienia - pozwoliła Percivalowi odnaleźć drogę do jej ust, raz jeszcze pokonując barierę, dzielącą ich wargi na dwoje. Tylko tym razem, nie mógł liczyć na muśnięcie.



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Salon [odnośnik]20.05.16 0:57
Bał się, odkąd pamiętał.
Najpierw niewidzialności; nie był ani synem najstarszym, ani najmądrzejszym, ani długo wyczekiwaną córką, ani ojcowskim oczkiem w głowie. Wszystkie te role zostały obsadzone przez kogoś innego, a on stał gdzieś pośrodku, interesując się nie tym, czym powinien, zachowując się nie tak, jak powinien i w efekcie kończąc jako ten, który po prostu miał nie przeszkadzać. Może nie był nigdy samotny, miał w końcu rodzeństwo i całe mnóstwo kuzynów i kuzynek, ale on, na przekór, boleśnie wręcz pożądał uwagi jedynych osób, które nie chciały mu jej ofiarować. Od dziecka wciskany w eleganckie szaty, zlał się więc z fantazyjnymi wzorami na tapetach zdobiących ściany rezydencji; zbyt dużej i pustej, żeby kiedykolwiek mógł nazwać ją rodzinną.
Paradoksem był fakt, że mimo wszystko tak bardzo nie pasował; niby ulepiony według powielanego od pokoleń schematu, niby wepchnięty w sztywne, uwielbiane przez Nottów ramki, wciąż miał wrażenie, że znajduje się w niewłaściwym miejscu. Był zbyt spragniony przestrzeni i wolności, żeby czuć się dobrze wśród przelewających się przez szlacheckie przyjęcia tłumów arystokracji, ale przebywając w samotności jednocześnie tęsknił do tętniących życiem korytarzy. Nie bawiło go znęcanie się nad mugolami, ale nie czuł też potrzeby, żeby zostać ich obrońcą; nawet te przerywane chwile czystego szczęścia były stale podszyte poczuciem winy, milczącymi pytaniami o konsekwencje, świadomością, że jedno potknięcie obróci którąś z dwóch części jego rozdartego życia w proch. Zazwyczaj nie rozmyślał wiele na ten temat, uznając, że tak po prostu miało być, i że już zawsze miał bać się przyszłości, ale nigdy tak naprawdę się z tym nie pogodził, nawet jeżeli któregoś dnia po prostu przestał wierzyć w istnienie złotego środka. I w to, że kiedykolwiek będzie mógł szczerze powiedzieć, że wszystko było w porządku.
Być może właśnie dlatego na początku nie rozpoznał tego dziwnego uczucia, wypełniającego jego klatkę piersiową. Wiedział, że tam było, owszem; wyczuł je w trakcie festiwalu lata, pojawiło się razem z zapachem bzu na szarym korytarzu ministerstwa i otaczało go cicho przez cały dzisiejszy wieczór, starając się bezskutecznie przekazać mu absurdalną wiadomość, której nie chciał ani wysłuchać, ani tym bardziej w nią uwierzyć. Tę samą, którą tak bezprecedensowo rzuciła w niego Harriett i tę samą, która dotarła do niego wraz z ciepłym oddechem na ustach, wywołującym co prawda przyspieszone, prawie wariackie bicie serca i nienaturalne drżenie rąk, ale żadnych wyrzutów sumienia.
Być może nie musiał już wybierać między uwięzieniem, a skazaniem na samotność.
Zamknął oczy, gdy jedno, niemal bezgłośne słowo rozległo się w dzielącej ich przestrzeni, ale lekkie muśnięcie warg dotarło do niego wcześniej, niż sens inarowej odpowiedzi. Nie zareagował od razu, początkowo zamierając w bezruchu, jakby ostrożnie i niepewnie, niedowierzając jeszcze, czy może pozbywając się ostatnich, wątłych wątpliwości. Nie dotyczących wcale tego, czego chciał – ta w kwestia w tamtym konkretnym momencie nie mogłaby być jaśniejsza – ale tego, co było mu wolno. Zdawał sobie sprawę (całkiem jasno i klarownie, biorąc pod uwagę panujący w umyśle chaos), że potwierdzał właśnie bezpowrotnie nowy kierunek, w jakim zmierzała ich relacja, wymazując jednocześnie niektóre jej aspekty, które lata brał za pewnik; tu nie było już miejsca na wolną interpretację czy ewentualny krok w tył. Nie to, żeby kiedykolwiek istniał między nimi chłodny dystans, ale wizerunek kobiety nieosiągalnej, niezależnej i chadzającej własnymi ścieżkami utkwił mu w głowie tak wyraźnie, że aktualnie miał wrażenie, że w pewien sposób naruszał ziemię uświęconą. I może nawet ostatecznie postanowiłby się wycofać, ale wyszeptane powinieneś wciąż przyjemnie szeleściło mu w uszach, a choć przywykł do odruchowego krzywienia się na dźwięk tego słowa, to tym razem – chyba po raz pierwszy – nie mógłby bardziej się z nim zgadzać.
Podążył odruchowo za jej wargami, jednocześnie przesuwając dłoń z podbródka na szyję i delikatnie przyciągając ją jeszcze bliżej, jak gdyby nie do końca wierzył w jej zapewnienie o tym, że nie miała zamiaru uciekać. Całował ją pewnie, ale niespiesznie, całkiem inaczej, niż przywykł, może dlatego, że dla odmiany widział tylko ich początek, a nie rychły koniec; łamanie kolejnych granic, jedna po drugiej, sprawiało mu przyjemność samą w sobie. Drażnił się z nią trochę, chwilami ograniczając się do ledwie wyczuwalnych muśnięć, by zaraz potem złapać jej dolną wargę między swoje, podczas gdy jego kciuk kreślił na jej policzku chaotyczne wzory, za których przypadkowość na pewno by go zganiła, gdyby rzecz tyczyła się prawdziwego rysowania. Nie zarejestrował momentu, w którym wypuścił z uścisku jej palce, przenosząc drugą dłoń na jej talię, okrytą grubą warstwą miękkiego swetra, przez ułamek sekundy spodziewając się, że odskoczy od niego, oburzona.
Chciałby wierzyć, że to poczucie przyzwoitości kazało mu się zatrzymać, ale prawda była taka, że w końcu zabrakło mu oddechu; odsunął twarz z ociąganiem, dwukrotnie wracając się jeszcze, żeby pocałować ją lekko, ale wreszcie otwierając na chwilę oczy i przyglądając jej się bez skrępowania, zatrzymując spojrzenie na (ponownie) potarganych włosach i zaczerwienionych policzkach, nie rozumiejąc, jakim cudem nigdy wcześniej nie zauważył, jaka była piękna.
Nie kontrolował uśmiechu, który wypłynął na jego usta, tak samo jak nie powstrzymywał się przed ponownym przyciągnięciem jej do siebie. Pochylił się, tak, że ich czoła zetknęły się ze sobą i z powrotem przymknął oczy. W uszach szumiała mu krew, serce biło odrobinę za szybko, ale w jego umyśle panowała cisza – spokojna, wcale nie alarmująca, taka, jakiej nie było tam od długiego czasu. Być może – nigdy. – Przepraszam za tę kostkę – powiedział cicho, ale w jego głosie trudno było się dopatrzeć jakiejkolwiek skruchy; jedynymi emocjami, jakie w nim dźwięczały, była szczerość, rozbawienie, radość i ten całkowicie otwarty, rzadko używany rodzaj czułości, zarezerwowanej jedynie dla mikroskopijnej grupy osób, za którymi skoczyłby w ogień.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Salon [odnośnik]22.05.16 3:23
Kiedy wróciła do Londynu, uporczywie trzymała ze sobą tęsknotę za wolnością, jaką - jak przypuszczała - właśnie traciła bezpowrotnie. Nie rozumiała, dlaczego wiatr, który do tej pory popychał ją ku kolejnym wyprawom i przygodom, tym razem kazał się zatrzymać w mglistej otoczce brytyjskiego miasta. Nie podobał jej się marazm, który - przynajmniej miała takie wrażenie - przenikał większość spotykanych ludzi. Czuła się jak wrzucony do wody ptak, by...przy którymś tchnieniu zauważyć, że potrafi oddychać nawet w morskiej toni. I chociaż płynny błękit często zdawał się mętny i mglisty, to miała przed sobą wolną przestrzeń, której wcześniej nie dostrzegała, organiczna przez skrzydlate przestworza. I - co najważniejsze - znalazła źródło, które - każdy jej oddech napełniało powietrzem, chociaż - początkowo myliła je z przeszkodą.
To wiatr ją gnał do przodu, ten, który towarzyszył jej odkąd musiała nauczyć się samodzielności - nieco szybciej niż większość ludzi. Nie była w tym odosobniona, ale - Inara obrała specyficzną taktykę. Wypracowała własne pojęcie wolności, którego - konsekwentnie trzymała się przez wiele lat. Upierała się, że był to jedyny właściwy dla niej wybór, nie dostrzegając, jak bardzo się dusiła. Myliła się w swoich ocenach, chcąc chronić - tak naprawdę raniła siebie i innych. Niedotykalna przestrzeń, jaką się otoczyła, z jednej strony kreowała ją na niezależną, pewną siebie kobietkę, której nie dało się zdobyć. tego bowiem chciała. Konsekwentnie utwierdzała spotykanych mężczyzn, że tak właśnie jest, umykając - niby wspominany wcześniej wiatr, nie dający się chwycić w palce. Była towarzyszką gier, słów, wypraw, tańca, była tym wszystkim, co mogła robić przyjaciółka, ale - znikała, gdy zbytnio zaglądało się w jej kobiecą naturę, szarpiąc strunami emocji, które - ukryła.
Jakim więc cudem on je znalazł? W którym momencie nie zauważyła, że zielonookie, znajome spojrzenie, wkradało się w jej myśli zbyt często? Czy dopiero odnaleziony, błękitny wisiorek pchnął ich na nieznane tory, czy - źródeł musiałaby dopatrywać się wcześniej, głębiej, dalej?
Pamiętała spokój, który kiedyś towarzyszył, zawsze wtedy, gdy słuchała opowieści o uczuciowych rozterkach przyjaciółek, samej oddzielając się od zamieszania, jakie panowało w rozedrganych nastoletnich i głębszych - starszych sercach. Obserwowała i odpowiadał jej stan, w jakim się znajdowała, przynajmniej - do czasu.
Nie chciała zgodzić się z burzą, która niepostrzeżenie wkradła się na obrzeża serca, powoli - ale skutecznie - zajmując całą jego przestrzeń. I nawet wtedy próbowała wszelkimi sposobami je zagłuszyć, udając uparcie, że nic nie widziała, że jej tam nie było, że mogła bezczelnie zignorować wszelkie napływające obrazy i wrażenia. Ale - wiatr wiedział lepiej, tym razem popychając ją..wprost w objęcia mężczyzny, który z łatwością, tak bezczelnie, drażniąc się wyrywał pocałunkami jej ostatnie wątpliwości.
Nawet gdyby chciała (ale nie chciała), nie mogłaby przerwać szaleńczego biegu serca, które wybijało nierówny takt, dla kolejnych przełamywanych granic - ciała, gdy pewnie przyciągał ją bliżej siebie, ust i języka, gdy tonęła w kolejnej próbie odzyskania oddechu. Nie było to łatwe, gdy raz za razem musiała podążać za urwanym pocałunkiem, nie rozumiejąc, czemu na chwilę umykał jej ledwie dotykając warg, by zaraz powrócić z płomieniem, który wypalał niewidoczne, chociaż wciąż gorejące ścieżki. Czy kiedykolwiek pozwoliła sobie na taką uległość? Czy Łowca wiedział, że niepodzielnie zajął niedostępną do tej pory nikomu sferę?
Nie była mu dłużna, ale nieświadomie uczył ją pewności z jaką łamał dzielącą ich przestrzeń. Nawet jeśli poddawała się jego ustom i dłoniom, nie potrafiła być bierna. Tylko nagłym, ogarniającym ją gorącem zarejestrowała dotyk męskiej dłoni na tali. I nawet - jeśli powinna była zareagować - zapomniała, zbyt pochłonięta...innymi wrażeniami, które ją zalewały.
Wypuszczona z ujęcia dłoń, mimowolnie pomknęła do mężczyzny, najpierw zatrzymała się na jego piersi, potem przesunęła wyżej, zahaczając palcami o szyję, by ostatecznie zatrzymać się na jego karku i wyżej, gdzieś w międzyczasie, wplatając palce we włosy. Druga dłoń wciąż pozostawała zaciśnięta na koszuli; tylko nie zauważyła kiedy, ani jak zahaczyła o guzik, który w (prawie) niewytłumaczalny sposób umknął zapięciu i rozchylił brzeg cienkiej materii. W kolejnej sekundzie, palce zatrzymały się na odsłoniętej skórze, wywołując w niej niekontrolowany dreszcz, tuż przed momentem, gdy Percival odsunął się, pozostawiając ją oszołomioną, zarumienioną i absolutnie szczęśliwą, starającą się uspokoić braki w oddechu, nie mówiąc o niemiarowym biegu serca.
Nie otworzyła oczu od razu, przez chwilę upajając się słodyczą i płomieniem, jaki pełgał na jej ustach, wraz z uśmiechem, który wdarł się, niepodzielnie zajmując swoje miejsce. Powieki uchyliła po chwili, czując na sobie spojrzenie, z którym spotkała się bezwstydnie. Nie uciekała - tak jak obiecała, pozwalając się przyciągnąć raz jeszcze. Wciąż czuła bijące od niego ciepło, drażniący jej skórę oddech, zatrzymujący się gdzieś na ustach - To i ja powinnam za coś przeprosić - odsunęła się odrobinę, jednak nie oderwała czoła, wciąż opierając się o mężczyznę - za to... - poruszyła dłonią, przesuwając opuszkami palców po - wciąż odsłoniętej skórze na piersi. Usta zadrgały poszerzając uśmiech - i za to... - druga ręka, do tej pory zatrzymana na karku, powędrowała do jego warg; przesunęła po ich powierzchni kciukiem, zjeżdżając do kącika, by - zetrzeć ślady czerwieni, pozostawione przez nią samą jeszcze magiczną chwilę temu. Nie zastanawiała się ile szminki pozostało na jej ustach, nadal odrobinę nie dowierzając, że wszystko co się wydarzyło - było rzeczywistością.
W końcu, obie dłonie przesunęła na jego twarz, obejmując policzki i raz jeszcze, z wahaniem nachyliła się, pozostawiając kolejny ślad na percivalowych ustach. Odsunęła się niechętnie, odejmując dłonie, które początkowo wylądowały na jej kolanach - Wypadałoby chyba już wracać - szepnęła cicho, nadal nie gasząc uśmiechu. Sięgnęła po - nagrzany teraz - prezent, jaki otrzymała, zaciskając na nim palce.  Wolną dłonią odnalazła rękę Łowcy, by i ją opleść, zamykając w uścisku. Opuściła spojrzenie zatrzymując się na wysokości jego ramion - I..nie musisz więcej pytać. Zawsze powinieneś.



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Salon [odnośnik]10.07.16 17:21
Czuł się prawie beztrosko; nie wiedział, jakim cudem, ale wyglądało na to, że wszystkie te myśli, które zazwyczaj zatruwały mu jasność umysłu – wizja nadchodzących świąt, zniknięcie Juliusa, Katya, którą nierozerwalnie zaczął kojarzyć z bielą szpitalnych korytarzy – umknęły razem ze znikającymi kulami światła, chowając się w niewielkim przedmiocie, ukrytym w kobiecej dłoni. Teraz ogarniał go tylko spokój, kołyszący, wyciszający, zaburzany jedynie przez dwa przyśpieszone nieznacznie oddechy, mieszające się ze sobą w jakimś subtelnym tańcu. Nie chciał się odsuwać, mógłby tkwić w tym bezruchu przez wiele godzin, z czołem opartym o delikatną skórę, z drobną dłonią spoczywającą gdzieś w okolicach jego klatki piersiowej, gdzie pozostawiała po sobie płonące ślady; miał wrażenie, że każdy ruch i każde słowo zburzyłyby tę kruchą idyllę, zbudowaną na wątłym fundamencie, złożonym z niedopowiedzeń i niejasności, z dwóch żyć, które tak naprawdę nigdy nie należały do nich samych, wypożyczone im jedynie na tych kilkadziesiąt lat, ale przez cały ten czas kontrolowane, sprawdzane, oceniane.
Nigdy nie chciał tak żyć; buntował się odkąd pamiętał, w ten lub inny sposób, ale tak, jak wszystko inne – robił to ostrożnie, nie do końca, pozostając po bezpiecznej stronie. Nie wiedział, skąd brała się u niego ta asekuracyjna postawa, podkreślona jeszcze intensywniej przez ostatnie wydarzenia, które pozostawiły po sobie chyba już trwały ślad, sięgający znacznie głębiej niż jaśniejące na ramionach blizny. Inara była inna, nie inwestowała w półśrodki, brała wszystko, albo nie brała niczego. Zazdrościł jej tego i podziwiał, nie tylko dzisiaj, nie tylko obserwując ją pośród salonowych korytarzy, ale głównie w ciągu minionych lat, otoczoną przez niekończące się przestrzenie i lniane namioty, w warunkach tak nieodpowiednich dla damy, jak to tylko możliwe. Przyglądał się jej bez śladów znużenia, jak pozbawiona eleganckich sukni i wolna od karcących spojrzeń, rozwijała skrzydła, śmiejąc się najpiękniej na świecie, mimo że wtedy nie potrafił jeszcze docenić wpływu, jaki miała na niego. Dzisiaj zdawała się być bliżej niż kiedykolwiek wcześniej, nie tylko fizycznie; a jednak w jakiś sposób rozumiał, że cokolwiek by się nie stało i jakkolwiek nie potoczyłyby się dalej ich losy – bo tego wciąż nie był pewien, nie wiedział, że dokładnie w tej chwili za ich plecami zapadały kluczowe decyzje – to Inara Carrow i tak nigdy do końca nie będzie jego, na zawsze już zachowując ten pierwiastek niezależności, który tak bardzo odróżniał ją od innych.
I fascynowało go to i przerażało jednocześnie, ale czy właśnie nie za tymi dwoma uczuciami gonił tęsknie przez całe życie?
Za to nie musisz mnie przepraszać – szepnął, cicho, bardzo cicho; nie był pewien, czy w ogóle miała szansę go usłyszeć, choć na pewno poczuła oddech, zatrzymujący się na jej policzkach. Złapał jej dłoń w swoją, zanim na dobre uciekła z jego warg i przycisnął ją do nich na krótko, składając na jasnych palcach delikatny pocałunek. Dopiero wtedy pozwolił jej na kontynuowanie wędrówki, ani na chwilę nie odrywając spojrzenia od jej twarzy, tak jakby chciał zapamiętać każdy jeden szczegół – na tyle dokładnie, żeby wystarczyło mu do nowego roku, bo jak się spodziewał, dopiero wtedy mieli spotkać się po raz kolejny.
Podążył za nią, gdy się odsunęła, przedłużając to ostatnie, przelotne muśnięcie ust o cenne sekundy. W pierwszej chwili nie poruszył się, gdy powiedziała, że musi wracać, choć oczywiście miała rację; mimo że nie miał pojęcia, która była godzina – czas, który spędzili w salonie charakteryzował się jakąś dziwną formą, nieuchwytną jak sama Inara – wiedział, że musiało być już późno. Skinął głową, niechętnie, ściskając mocniej jej palce i uśmiechając się tylko mgliście na dźwięk jej następnych słów. Później dopiero wstał, żeby przynieść jej powieszony w przedpokoju płaszcz, a następnie pomóc jej podnieść się z kanapy; prowadził ją pewnie do samego kominka, pilnując, żeby nie musiała stawać na kontuzjowaną nogę i ociągając się tak długo, jak tylko mógł, zanim podał jej rzeźbiony pojemniczek z proszkiem Fiuu.
Kiedy zniknęła, przez co najmniej kilka minut stał jeszcze przy palenisku, wpatrując się w dogasające płomienie i uśmiechając się nieco nieprzytomnie, szczęśliwy, że jego jedyną publiczność stanowił zwinięty w kłębek Rogogon.

| zt oboje i dziękuję <3




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Salon [odnośnik]13.08.16 19:24
|Któryś stycznia

Nie wiedział co mu strzeliło do głowy. W jednym momencie stał pod drzwiami z zamiarem zapukania do nich jak na normalnego gościa o 2 w nocy przystało, a w drugim z konspiracją wymalowaną na twarzy zaglądał do wnętrza domostwa przez okno. Co nim kierowało? Ciekawość, podejrzliwość, ojcowska intuicja, nuda, wpływ dziwnej pory, a może cukier puder na wypiekach Clary wcale cukrem pudrem nie był? Nie mu dane było to oceniać.
Przyłożył różdżkę do okiennic szepcząc z dziecięcą ekscytacją klasyczne alohomora. Okiennica się zatelepała z delikatnym szczękiem i uchyliła. Adrien wiedział, że w tym momencie robi coś czego nie powinien, czego nie wypada dżentelmenowi, a tym bardziej przyszłemu teściowi, lecz jednoczenie jakiś chochlik w głowie szeptał, że to bajecznie fenomenalny pomysł. Samego Carrowa zaczęło nawet zastanawiać to, czy wejdzie przez okno równie sprawnie jak rok temu, gdy pokonywał słynne okno w stajni Deimosa. Nie myśląc wiele podciągnął nieco swoje garniturowe spodnie by zyskać więcej luzu w kolanach, a potem poskoczył na tyle, by zaprzeć dłonie na parapecie i próbować podciągnąć resztę tułowia co już nie było takie łatwe, jak sądził. Zapowietrzył się , a poliki jego nadęły się tak, jakby przetrzymywał w nich wodę.
- Choroba... - Fuknął z wysiłku i nie widząc za dużych nadziei na poprawę sytuacji przechylił się do przodu, ku wnętrzu pomieszczenia. Reszta działa się sama. Gdyby był foką to w tym momencie majestatycznie nurkowałby z kry ku głębi oceanu, a tak to fiknął z łoskotem na walizki, zrobił jakby przewrót w przód i nieco zdezorientowany wylądował na środku salonu.
- Cóż...wyobrażałem sobie to trochę lepiej. - podsumował, gdy z pomrukiem podniósł swe plecy, a ręką sięgnął karku.
Adrien Carrow
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
możesz pozostawić puste
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1209-adrien-carrow-budowa https://www.morsmordre.net/t1234-adrien-carrow https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f52-west-yorkshire-wakefield-sandal-castle https://www.morsmordre.net/t3097-skrytka-bankowa-nr-357#50695 https://www.morsmordre.net/t1239-adrien-carrow
Re: Salon [odnośnik]14.08.16 0:39
Został wyrwany ze snu nagle i dosyć brutalnie; błoga nicość nie rozpłynęła się tak, jak zwykła to robić – łagodnie i powoli – a została gwałtownie wessana przez rzeczywistość, wypluwając Percivala z zamazanych wizji wprost do pogrążonej w ciemnościach sypialni. Usiadł na łóżku, otwierając błyskawicznie oczy, początkowo mocno zdezorientowany; przez kilka sekund tkwiąc jeszcze na granicy jawy i snu, nie wiedział, co dokładnie go obudziło. Zamrugał nieprzytomnie, odruchowo sięgając po leżącą na stoliku obok różdżkę, a kątem oka zauważając Rogogona, najeżonego i uważne wpatrującego się w drzwi.
I wtedy usłyszał łoskot.
Poderwał się niemal natychmiastowo, zsuwając się z łóżka i nasłuchując. – Lumos – mruknął; pokój zalał się żółtawym światłem, pozwalając mu na odszukanie pierwszego lepszego swetra (mimo wszystko nie miał zamiaru mierzyć się z włamywaczami w stanie półnagim), który wciągnął na siebie jedną ręką, jednocześnie zbliżając się do drzwi. W salonie coś się szurało, ale ze swojej obecnej pozycji nie był w stanie ocenić, co to było. Człowiek? Zwierzę? – Zostań – powiedział stanowczo do psiaka, który z wyraźną niechęcią usiadł na podłodze, nadal niespokojny, ale nieruchomy. Nie chciał ryzykować, że jego szczekanie wystraszy intruza i skłoni go do ataku.
Otworzył drzwi najciszej, jak potrafił i ruszył w stronę pokoju dziennego, mimowolnie poruszając się na palcach. Wiszący w korytarzu zegar pokazywał kilka minut po drugiej, co tylko umocniło go w przekonaniu, że ma do czynienia z przestępcą, a późna pora, długie cienie i jego własna wyobraźnia, automatycznie zaczęły podsuwać mu niezliczone, coraz bardziej absurdalne scenariusze. Przed wyjściem zza dzielącej go od salonu ściany przystanął – czy to możliwe, że słyszał jakieś pomrukiwania? – i dopiero po dwóch uspokajających oddechach pokonał ostatni dystans, wyciągając różdżkę przed siebie i pozwalając, żeby światło zalało pomieszczenie.
Musiał kilka razy zamrugać, żeby upewnić się, że nie ma zwidów i że na środku jego salonu naprawdę siedzi Adrien Carrow.
Zamarł w bezruchu, czując się, jakby ktoś właśnie potraktował go porządnym zaklęciem petryfikującym i przez chwilę po prostu patrzył na rozciągniętego na podłodze czarodzieja jak na wyjątkowo ciekawe zjawisko atmosferyczne. Nie zdawał sobie sprawy, że jego usta rozchyliły się lekko, być może zastygając w połowie niewypowiedzianego słowa, a może zwyczajnie dając wyraz przytłaczającemu osłupieniu. Wciąż nie ruszając się ani o krok, przeniósł spojrzenie na otwarte okno, na wywrócone walizki i z powrotem na ojca Inary, starając się przypomnieć sobie, czy kobieta nigdy przypadkiem nie wspominała mu, że jej rodzina miała w zwyczaju wchodzić bądź wychodzić z pomieszczenia w ten skądinąd osobliwy sposób. – Lord Carrow – powiedział w końcu, czy to witając się, czy próbując przekonać samego siebie do tego, co widział. – Adrien – poprawił się, przypomniawszy sobie, że przecież przeszli na ty. – Co… – zaczął, marszcząc brwi, ale zorientował się, że nie ma pojęcia, jak dokończyć to pytanie. Spróbował inaczej. – Czy coś się stało? – zapytał w końcu, w ostatniej chwili decydując, że najmocniej cisnące mu się na usta Nie mogłeś znaleźć drzwi? mogłoby zabrzmieć jednak trochę nieuprzejmie.
A skoro już o uprzejmościach mowa… Drgnął nagle, orientując się, że jego gość nadal siedzi na podłodze i w dwóch krokach zniwelował dzielący ich dystans, po czym nadal trochę nie dowierzając, że to wszystko dzieje się naprawdę, wyciągnął do niego rękę, oferując pomoc w podniesieniu się do pionu.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Salon [odnośnik]20.08.16 12:04
Siedział na podłodze będąc przy tym nad wyraz spokojnym i zrelaksowanym. Przyznać trzeba, że postawa ta godna była podziwu, jeśli brać pod uwagę to, że chwilę temu (nazywajmy rzeczy po imieniu) włamał sie do swego zięcia. Naturalnie on tego tak nie postrzegał. Właściwie to co go w tym momencie martwiło to nie prawo, które naruszał, a stan swojej kondycji. Przyczynę swojej niesprawności szybko przypisał zimowej porze roku, która go z lubością rozleniwiała. Należy również pamiętać, że od kiedy został ordynatorem w Mungu praktycznie mieszkał, żywiąc się podkradanymi wrednym pacjentom babeczkami. Nie było to dobre...w sensie taki tryb życia bo sam proceder ograniczania racji słodkości tym, którzy na niego nie zasługiwali w dalszym ciągu wydawał mu się sprawiedliwy i smaczny. No ale...z pewnym roztargnieniem pogładził przez koszulę swój urośnięty brzuch, gdy wtem w salonie znalazł się Percival.
Adrien podniósł na niego wzrok z podłogi na której siedział. Obraz szoku i niedowierzania na jego twarzy szybko przypomniały mu o tym gdzie jest, o jakiej porze tu jest i jak może to wyglądać. Nie spłoszył się jedak i nie zaczął się z przejęciem tłumaczyć - to by nie było w jego stylu. Uśmiechnął się do niego lekko, po czym przyjaźnie skinął w jego kierunku głową w geście powitania. Zaraz potem powiódł wzrokiem, za patrzałkami Notta by wraz z nim lustrować uchylone niemal na oścież okno, którego zasłony falowały na chłodnym zimowym wietrze prez nie się przymykające.
– Och...wybacz. - wstał z podłogi i nieporadnie krocząc przez pole wywróconych walizek podszedł do okna i je za sobą przymknął. - Od razu powinienem zamknąć za sobą okno, jednak wraz z wiekiem zauważyłem że coraz częściej mam problem z dbałością o tak elementarne podstawy obycia... - powiedział ze szczerą pokorą bo to przecież nie miał przy boku służby, która za niego drzwi okno by zamknęła.
– Lord Carrow
– Adrien - poprawił go.
– Adrien
– Tak?
– Czy coś się stało?
– Nic szczególnego - przyznał zgodnie z prawdą - Właściwie właśnie wracałem z Munga gdy sobie pomyślałem, że może cię odwiedzę, gdyż z zamiarem tym nosiłem się od kilku dni. Chciałbym porozmawiać bowiem z tobą o paru rzeczach dotyczących mojej córki, a właściwie nie tylko jej tylko już niedługo WAS - zamilkł na chwilę wypuszczając cicho nadmiar powietrza z płuc - Mimo wszystko cieszę się, że udało mi się cię zastać nim udałeś się do Francji. - Przyznał, wiedząc, że jego córka dwa dni temu do takowej pognała. Adrien z góry założył, że Percival o tym wie i pewnie do niej dołączy. W końcu był jej narzeczonym.
- Dziękuję... - przyjął z wdzięcznością dłoń Percivala coby pomóc sobie przejść przez walizkowy bałagan który uczynił - ...usiądziemy gdzieś?
Adrien Carrow
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
możesz pozostawić puste
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1209-adrien-carrow-budowa https://www.morsmordre.net/t1234-adrien-carrow https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f52-west-yorkshire-wakefield-sandal-castle https://www.morsmordre.net/t3097-skrytka-bankowa-nr-357#50695 https://www.morsmordre.net/t1239-adrien-carrow

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach