Salon
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Główne pomieszczenie w mieszkaniu, wychodzące wprost na przedpokój i połączone z drzwiami wejściowymi. Niewielkie, zazwyczaj pogrążone w pozornie bezładnym chaosie, wypełnione pergaminami, książkami, przywiezionymi z podróży bibelotami i kolekcją ziemskich globusów o różnych rozmiarach, niektórych nieruchomych, innych obracających się samoistnie. Mimo że już na pierwszy rzut oka widać, że salonu ktoś używa, to brak tu osobistych, jednoznacznie wskazujących właściciela pamiątek - na ścianach zamiast fotografii wiszą mapy, próżno szukać tu również ciepłych kapci, szczerbatej, ulubionej filiżanki, czy dziennika z zapiskami. Na murowanym gzymsie kominka nie ma szkolnych nagród ani szalika w barwach ulubionej drużyny Quidditcha; pełno tu za to mniejszych bądź większych walizek, a jedna z nich, otwarta i stojąca w kącie, wygląda na nierozpakowaną. Po przeciwległej stronie pokoju wisi - zazwyczaj pusta - klatka percivalowej sowy, Tatsu, a w pobliżu paleniska znajduje się najnowszy element wyposażenia - psie legowisko.
Od salonu odchodzi wąski korytarzyk, prowadzący do kolejnych trzech pomieszczeń.
Od salonu odchodzi wąski korytarzyk, prowadzący do kolejnych trzech pomieszczeń.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Przepalone w fali pierwszego szoku komórki mózgowe powoli wracały do pełnej funkcjonalności, mimo później pory i dosyć częstego w ostatnich dniach zaglądania do kieliszka, regenerując się całkiem sprawnie. Resztki snu opuściły go już zupełnie, pozostawiając po sobie trochę niepokojącą trzeźwość umysłu i trudne do przyswojenia przekonanie, że naprawdę przebywał już na jawie, a nie, jak początkowo przypuszczał, taplał się w sennych, pijackich marzeniach. W porządku, mówił sobie, wypuszczając z płuc powietrze i bez wysiłku pomagając podnieść się nocnemu gościowi do pionu, widziałeś już dziwniejsze rzeczy. – Francji? – powtórzył za mężczyzną trochę nieprzytomnie, w którymś momencie jego wypowiedzi gubiąc zupełnie wątek. Może miało to coś wspólnego z pobieżną lustracją najbliższego otoczenia, którego nie doprowadzał do porządku od co najmniej kilku dni i które obecnie przedstawiało sobą obraz dosyć nędzny. Zapalone machnięciem różdżką lampy wyciągnęły z ciemności – do tej pory ukryte – ślady niezbyt wzniosłego samopoczucia gospodarza, manifestującego się upchniętymi w każdym możliwym miejscu szklankami po ognistej i przepełnioną popielniczką. Zerknął na nie z lekkim przerażeniem; to raczej nie była ta część jego życia, którą chciał pochwalić się przed swoim przyszłym teściem.
Odchrząknął cicho, wskazując Adrienowi miejsce na kanapie (i starając się zignorować niespodziewaną falę niezręczności, spowodowaną wypłynięciem na powierzchnię całkiem żywego wspomnienia sprzed kilku tygodni, związanego z tym właśnie meblem), w międzyczasie próbując dyskretnie usunąć przynajmniej część obciążających go dowodów. Machnął różdżką – większość szklanek poderwała się z miejsc i pomknęła w kierunku kuchni, choć niezupełnie bezszelestnie, bo kilka z nich stuknęło głośno o siebie, niwecząc misterny plan Percivala. – Napijesz się czegoś? – zapytał jak gdyby nigdy nic, zastanawiając się, czy nie powinien przypadkiem przeprosić na moment swojego gościa i pójść przebrać się w coś bardziej odpowiedniego niż osobliwe połączenie materiałowych spodni ze starym swetrem oraz brakiem obuwia. Zlustrował krótko swoją własną sylwetkę, odbijającą się w szybie dopiero co zamkniętego okna, ale po chwili zawahania zdecydował się na pozostanie w miejscu. Ich spotkanie i tak utraciło pozory konwenansów w chwili, w której ojciec jego narzeczonej wsunął się do jego salonu przez wcześniej zamknięte (był tego niemal pewien) okno. – Mówiłeś, że chciałeś porozmawiać?.. – zagaił, siadając w fotelu obok i starając się nie wyglądać jak ktoś, kto pięć minut wcześniej wstał (czy może został wyrwany) z łóżka. Kątem oka zauważył Rogogona, któremu najwidoczniej znudziło się słuchanie komendy, bo merdając miarowo ogonem, wsunął się do pomieszczenia, by następnie zwinąć się w kłębek na dywaniku przed kominkiem.
Przeniósł pytające spojrzenie na lorda Carrowa, dopiero teraz przypominając sobie upchniętą w wypowiedzi wzmiankę o jego domniemanym dołączeniu do Inary we Francji (co ona robiła we Francji? i dlaczego Adrien najwyraźniej sądził, że Percival miał udać się tam z nią?), ale nie poruszał jeszcze tego tematu, nadal sądząc, że musiał coś źle zrozumieć. Co nie byłoby takie dziwne, biorąc pod uwagę stan, w jakim ostatnimi czasy znajdował się jego umysł. Nawet teraz jego uwaga od czasu do czasu rozpraszała się niekontrolowanie i musiał na nowo przypominać sobie, że miał właśnie przed sobą gościa, którego bardzo, ale to bardzo nie chciał urazić.
Odchrząknął cicho, wskazując Adrienowi miejsce na kanapie (i starając się zignorować niespodziewaną falę niezręczności, spowodowaną wypłynięciem na powierzchnię całkiem żywego wspomnienia sprzed kilku tygodni, związanego z tym właśnie meblem), w międzyczasie próbując dyskretnie usunąć przynajmniej część obciążających go dowodów. Machnął różdżką – większość szklanek poderwała się z miejsc i pomknęła w kierunku kuchni, choć niezupełnie bezszelestnie, bo kilka z nich stuknęło głośno o siebie, niwecząc misterny plan Percivala. – Napijesz się czegoś? – zapytał jak gdyby nigdy nic, zastanawiając się, czy nie powinien przypadkiem przeprosić na moment swojego gościa i pójść przebrać się w coś bardziej odpowiedniego niż osobliwe połączenie materiałowych spodni ze starym swetrem oraz brakiem obuwia. Zlustrował krótko swoją własną sylwetkę, odbijającą się w szybie dopiero co zamkniętego okna, ale po chwili zawahania zdecydował się na pozostanie w miejscu. Ich spotkanie i tak utraciło pozory konwenansów w chwili, w której ojciec jego narzeczonej wsunął się do jego salonu przez wcześniej zamknięte (był tego niemal pewien) okno. – Mówiłeś, że chciałeś porozmawiać?.. – zagaił, siadając w fotelu obok i starając się nie wyglądać jak ktoś, kto pięć minut wcześniej wstał (czy może został wyrwany) z łóżka. Kątem oka zauważył Rogogona, któremu najwidoczniej znudziło się słuchanie komendy, bo merdając miarowo ogonem, wsunął się do pomieszczenia, by następnie zwinąć się w kłębek na dywaniku przed kominkiem.
Przeniósł pytające spojrzenie na lorda Carrowa, dopiero teraz przypominając sobie upchniętą w wypowiedzi wzmiankę o jego domniemanym dołączeniu do Inary we Francji (co ona robiła we Francji? i dlaczego Adrien najwyraźniej sądził, że Percival miał udać się tam z nią?), ale nie poruszał jeszcze tego tematu, nadal sądząc, że musiał coś źle zrozumieć. Co nie byłoby takie dziwne, biorąc pod uwagę stan, w jakim ostatnimi czasy znajdował się jego umysł. Nawet teraz jego uwaga od czasu do czasu rozpraszała się niekontrolowanie i musiał na nowo przypominać sobie, że miał właśnie przed sobą gościa, którego bardzo, ale to bardzo nie chciał urazić.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Adrian zmrużył surowo swe ślepia gdy tylko do jego uszu dotarło coś, czego słyszeć nie chciał - pytająco-nieprzytomnego powtórzenia przez Percivala nazwy kraju w którym bytowała Inarka tak, jakby kompletnie nie wiedział, że tam bytowała... Zastanawiające? Może troszkę. Adrien jednak jak na razie wolał wstrzymywać się i nie popuszczać wodzy domysłów. Zapewne Lord jedynie przez zaspanie nie dosłyszał wyraźnie słów, które uzdrowiciel pozwolił sobie inkantować. Zdarza się. Nottowi zdarzało się też nerwowo rozglądać. Zaintrygowany tym Adiren postanowił pójść w jego ślady by przekonać się co takiego absorbowało przyszłego zięcia, że na rozmowie o Inarce skupić się nie potrafił. I cóż...Carrowa dopadła swego rodzaju konsternacja, gdy wzrokiem swym powiódł po "szklanych ścianach", które Percival z zapałem przez dni ostatnie musiał stawiać. Mimo wszystko trudno byłoby uwierzyć Adrienowi, że była to kwestia dnia nawet gdy wiedział, że do czynienia ma z Nottem.
- Nie chcę niszczyć budzącego się w tobie architektonicznego ducha, lecz wydaje mi się, że nie do końca taka była wizja szklanych domów. - w sposób łagodny podzielił się swą myślą nawiązując do powieści polskiego pisarza, którego niekoniecznie znać musiał Percival. Potem splótł dłonie za plecami i w ciszy przyglądał się wirującym w powietrzu szklankom. Propozycję trunku postanowił wymownie przemilczeć, posyłając jednak przyszłemu zięciowi równie wymowny uśmiech, jak i spojrzenie. Prawdopodobnie właśnie z taką miną czart wita w swym piekielnym kotle nową ofiarę.
- Tak, porozmawiać. - Zaczął robiąc kilka kroków i nadymając poliki powietrzem, by po chwili wypuścić je z siebie ciężko. - Ale to za chwilę. Teraz bardziej mnie trapi co innego, przez co nie bardzo jestem w stanie skupić się na pozostałych kwestiach. Wybacz mi więc proszę, jeżeli też na zbytnią bezpośredniość się zdobędę, lecz to wszystko ułatwi, a noc - jak wiemy - ma również swój koniec. Zacznę wiec od tego, że nie zaniepokoiło mnie wcale, gdy do mych uszu doszła nowina, że zastać cie w Londynie mógł będę mimo iż Inarka moja już wcześniej z kraju wyzbyła. Zrozumiałe. W końcu obowiązki płynące z krwi nie musza być podległe impulsom mej córki. Musisz załatwić wszystko, dopiąć, a potem pojawisz się przy jej boku - tak sobie mówiłem. Dziś jednak nieco w swój wymysł zwątpiłem, a właściwie uzmysłowiłem sobie jak wyidealizowaną pożywką troskę wą karmiłem. - Zamilkł na moment odganiając myśli krążące wokół swej córki. Co prawda nie pierwszy raz pozwolił jej gnać ku nieznanemu wiedząc, że szczęście jej to daje, a on chciał dla niej tylko tego. Nie oznaczało to jednak, że wówczas nie umierał z trwogi o jej kruchą egzystencję. Każda sekunda niewiedzy o jej stanie napawała go niewypowiedzianym lękiem, że mógłby już jej nie zobaczyć. Kojącą wizją było (choć nie zachwycającą), że od pewnego czasu mogła liczyć na posiadanie przy swym boku Percivala, który byłby chociażby z przyzwoitości jej tarczą, lecz Tarcza ta siedziała w tym momencie przed nim strzelając zdezorientowanym spojrzeniem. Uśmiechnął się cierpko. - Lecz ty, drogi Percivalu, nie masz pojęcia o tym, że moja córka jest poza krajem, we Francji, sama. - Nie było to pytanie, acz chłodne stwierdzenie w którym pobrzękiwała nuta złości. Carrow wypuścił powietrze z płuc chcąc się jej pobyć. Nic za jej asystą nie prowadziło bowiem do porozumienia.
- Mieliście sprzeczkę? - dodał na wprędce będąc zmartwiony...wszystkim.
- Nie chcę niszczyć budzącego się w tobie architektonicznego ducha, lecz wydaje mi się, że nie do końca taka była wizja szklanych domów. - w sposób łagodny podzielił się swą myślą nawiązując do powieści polskiego pisarza, którego niekoniecznie znać musiał Percival. Potem splótł dłonie za plecami i w ciszy przyglądał się wirującym w powietrzu szklankom. Propozycję trunku postanowił wymownie przemilczeć, posyłając jednak przyszłemu zięciowi równie wymowny uśmiech, jak i spojrzenie. Prawdopodobnie właśnie z taką miną czart wita w swym piekielnym kotle nową ofiarę.
- Tak, porozmawiać. - Zaczął robiąc kilka kroków i nadymając poliki powietrzem, by po chwili wypuścić je z siebie ciężko. - Ale to za chwilę. Teraz bardziej mnie trapi co innego, przez co nie bardzo jestem w stanie skupić się na pozostałych kwestiach. Wybacz mi więc proszę, jeżeli też na zbytnią bezpośredniość się zdobędę, lecz to wszystko ułatwi, a noc - jak wiemy - ma również swój koniec. Zacznę wiec od tego, że nie zaniepokoiło mnie wcale, gdy do mych uszu doszła nowina, że zastać cie w Londynie mógł będę mimo iż Inarka moja już wcześniej z kraju wyzbyła. Zrozumiałe. W końcu obowiązki płynące z krwi nie musza być podległe impulsom mej córki. Musisz załatwić wszystko, dopiąć, a potem pojawisz się przy jej boku - tak sobie mówiłem. Dziś jednak nieco w swój wymysł zwątpiłem, a właściwie uzmysłowiłem sobie jak wyidealizowaną pożywką troskę wą karmiłem. - Zamilkł na moment odganiając myśli krążące wokół swej córki. Co prawda nie pierwszy raz pozwolił jej gnać ku nieznanemu wiedząc, że szczęście jej to daje, a on chciał dla niej tylko tego. Nie oznaczało to jednak, że wówczas nie umierał z trwogi o jej kruchą egzystencję. Każda sekunda niewiedzy o jej stanie napawała go niewypowiedzianym lękiem, że mógłby już jej nie zobaczyć. Kojącą wizją było (choć nie zachwycającą), że od pewnego czasu mogła liczyć na posiadanie przy swym boku Percivala, który byłby chociażby z przyzwoitości jej tarczą, lecz Tarcza ta siedziała w tym momencie przed nim strzelając zdezorientowanym spojrzeniem. Uśmiechnął się cierpko. - Lecz ty, drogi Percivalu, nie masz pojęcia o tym, że moja córka jest poza krajem, we Francji, sama. - Nie było to pytanie, acz chłodne stwierdzenie w którym pobrzękiwała nuta złości. Carrow wypuścił powietrze z płuc chcąc się jej pobyć. Nic za jej asystą nie prowadziło bowiem do porozumienia.
- Mieliście sprzeczkę? - dodał na wprędce będąc zmartwiony...wszystkim.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Widok Adriena w jego salonie stopniowo wtapiał się w zachwiane poczucie rzeczywistości, sprawiając, że zaczął postrzegać sytuację w kryteriach zdecydowanie mniej abstrakcyjnych i surrealistycznych niż jeszcze chwilę temu. Musiał w końcu zaakceptować fakt, że nie, nie wyobraził sobie swojego teścia, wpadającego do jego mieszkania przez okno w środku nocy, i że w żadnym wypadku nie mógł traktować go jak ciekawe zjawisko, a zamiast tego podejść do sprawy z właściwą jej powagą. Odrobinę za późno; powinien był zorientować się w tym wszystkim wcześniej, zobowiązywała go do tego zarówno pozycja jego, jak i jego niespodziewanego gościa, ale cóż – lord Carrow zastał go w czasie raczej mało korzystnym, zarówno jeśli chodziło o jasne myślenie, jak i obiektywną ocenę szans i zagrożeń. Głównie zagrożeń.
Zanim więc zdołał przywołać samego siebie do porządku, zdążył już – niestety – dokonać pewnych szkód, które wbrew pozorom wcale nie były takie proste w naprawie. Spojrzał na mężczyznę z wyraźnym zaskoczeniem, przeradzającym się najpierw w zdenerwowanie, następnie – cichą dezorientację, podszytą dodatkowo obustronnym niezrozumieniem. Miał ochotę zapytać, czym były szklane domy, ale a) obawiał się, że była to kolejna aluzja, którą powinien był zrozumieć, a tego nie zrobił, i b) naprawdę nie miał ochoty na ciągnięcie tematu własnej kilkudniowej alkoholizacji, gdyż wiązałoby się to z udzieleniem zbyt wielu wyjaśnień. Uwagę o architektonicznym duchu dyplomatycznie więc przemilczał, odzywając się dopiero po długiej przemowie Adriena. – Ja nie… – zaczął mało elokwentnie, głównie dlatego, że nie wiedział, w którym miejscu postawić stopę, żeby nie nadepnąć na kolejną fantomową minę.
Główny problem polegał na tym, że naprawdę szanował Carrowa. I nie chodziło tylko o to, że chciał zaskarbić sobie łaski człowieka, który w niedługim czasie miał zostać jego rodziną. Jasne, jego przychylność ułatwiłaby mu wiele kwestii i na pewno byłby zadowolony, mając ojca Inary po swojej stronie, ale oprócz tego cenił Adriena jako człowieka – porządnego, odznaczającego się znacznie zdrowszym i sensowniejszym podejściem do czarodziejskiego świata niż większość szlachciców. Świadomość, że właśnie nienaumyślnie go rozzłościł, przeszkadzała mu znacznie bardziej, niż robiłaby to w normalnym wypadku, i wyłącznie dlatego nie dał ujścia czającej się pod skórą irytacji, zamiast tego spoglądając na teścia z miną winowajcy, słuchając, jak w jednym boleśnie szczerym zdaniu potwierdza to, co obaj doskonale już wiedzieli, choć Percival niekoniecznie chciał się do tego przyznać.
Przetarł twarz dłonią, szukając w głowie odpowiednich słów. – Można tak powiedzieć – przytaknął, chociaż sprzeczka była ostatnim, co przychodziło mu na myśl, kiedy myślał o swoim ostatnim spotkaniu z Inarą. Ale znów – nie mógł powiedzieć mężczyźnie wszystkiego. – Inara nie… poinformowała mnie o wyjeździe – przyznał, chociaż już w chwili wypowiadania tych słów zdał sobie sprawę, że nie był pewien, czy były prawdziwe. W jego sypialni od kilku dni piętrzył się rosnący stos nieotwartych listów, które w pijackim stanie obojętności, rozmyślnie ignorował. Istniało prawdopodobieństwo – niebezpiecznie wysokie – że Inara próbowała dać mu znać o planowanej wyprawie do Francji, ale nie doczekawszy się odpowiedzi, pojechała sama. Zaklął w myślach, czując, jak coś chłodnego rozlewa się w jego żołądku. – Gdybym wiedział, na pewno nie pozwoliłbym jej jechać samej. Zwłaszcza po tym, co się stało – dodał już spokojniej, mając rzecz jasna na myśli feralny Sabat, który był zresztą głównym powodem, dla którego wszystko zaczęło rozwarstwiać się i rozsypywać.
Zanim więc zdołał przywołać samego siebie do porządku, zdążył już – niestety – dokonać pewnych szkód, które wbrew pozorom wcale nie były takie proste w naprawie. Spojrzał na mężczyznę z wyraźnym zaskoczeniem, przeradzającym się najpierw w zdenerwowanie, następnie – cichą dezorientację, podszytą dodatkowo obustronnym niezrozumieniem. Miał ochotę zapytać, czym były szklane domy, ale a) obawiał się, że była to kolejna aluzja, którą powinien był zrozumieć, a tego nie zrobił, i b) naprawdę nie miał ochoty na ciągnięcie tematu własnej kilkudniowej alkoholizacji, gdyż wiązałoby się to z udzieleniem zbyt wielu wyjaśnień. Uwagę o architektonicznym duchu dyplomatycznie więc przemilczał, odzywając się dopiero po długiej przemowie Adriena. – Ja nie… – zaczął mało elokwentnie, głównie dlatego, że nie wiedział, w którym miejscu postawić stopę, żeby nie nadepnąć na kolejną fantomową minę.
Główny problem polegał na tym, że naprawdę szanował Carrowa. I nie chodziło tylko o to, że chciał zaskarbić sobie łaski człowieka, który w niedługim czasie miał zostać jego rodziną. Jasne, jego przychylność ułatwiłaby mu wiele kwestii i na pewno byłby zadowolony, mając ojca Inary po swojej stronie, ale oprócz tego cenił Adriena jako człowieka – porządnego, odznaczającego się znacznie zdrowszym i sensowniejszym podejściem do czarodziejskiego świata niż większość szlachciców. Świadomość, że właśnie nienaumyślnie go rozzłościł, przeszkadzała mu znacznie bardziej, niż robiłaby to w normalnym wypadku, i wyłącznie dlatego nie dał ujścia czającej się pod skórą irytacji, zamiast tego spoglądając na teścia z miną winowajcy, słuchając, jak w jednym boleśnie szczerym zdaniu potwierdza to, co obaj doskonale już wiedzieli, choć Percival niekoniecznie chciał się do tego przyznać.
Przetarł twarz dłonią, szukając w głowie odpowiednich słów. – Można tak powiedzieć – przytaknął, chociaż sprzeczka była ostatnim, co przychodziło mu na myśl, kiedy myślał o swoim ostatnim spotkaniu z Inarą. Ale znów – nie mógł powiedzieć mężczyźnie wszystkiego. – Inara nie… poinformowała mnie o wyjeździe – przyznał, chociaż już w chwili wypowiadania tych słów zdał sobie sprawę, że nie był pewien, czy były prawdziwe. W jego sypialni od kilku dni piętrzył się rosnący stos nieotwartych listów, które w pijackim stanie obojętności, rozmyślnie ignorował. Istniało prawdopodobieństwo – niebezpiecznie wysokie – że Inara próbowała dać mu znać o planowanej wyprawie do Francji, ale nie doczekawszy się odpowiedzi, pojechała sama. Zaklął w myślach, czując, jak coś chłodnego rozlewa się w jego żołądku. – Gdybym wiedział, na pewno nie pozwoliłbym jej jechać samej. Zwłaszcza po tym, co się stało – dodał już spokojniej, mając rzecz jasna na myśli feralny Sabat, który był zresztą głównym powodem, dla którego wszystko zaczęło rozwarstwiać się i rozsypywać.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Carrow uniósł brew, słysząc, jak człowiek przed nim próbuje coś z siebie wykrztusić, lecz ostatecznie zamilkł nim zdążył rozwinąć skrzyła. Być może to Adrien swoją postawą przyciął mu lotek bo niezaprzeczalnie całym sobą wyrażał ciekawość tego, czego "on nie...". Nie był przy jego córce? Nie wiedział gdzie się w ogóle podziewała? Nie myślał o niej? Nie zapijał się beztrosko w swoich czterech ścianach? No powiedz mi Percivalu, czego ty nie...? - dopytywały się jego stalowo szare ślepia, a tliła się w nich niepokojąca chęć prześwidrowania na wskroś duszy rozmówcy w sposób, jakim nie pohańbiłby się szanowany kat - powolny, wyrafinowany, z delikatnym uśmiechem satysfakcji i czci do sztuki, jakiej się oddawał.
- Nie, nie można tak powiedzieć - tak jest lub nie. Zapewniam cie, drogi Percivalu, że próba nadania rzeczywistości nieco innego wydźwięku, choć ciągle zgodnego w mniejszym lub większym stopniu z faktycznym stanem rzeczy, nie sprawi, że łatwiej będzie ci ją przełknąć. Wręcz przeciwnie. - Być może Adrien był zbyt surowy wobec siebie i teraz tą samą miarę przykładał do Percivala. Uważał bowiem, że żeby stawić problemowi czoło należało nazwać go i określić w sposób jednoznaczny. Oczywiste, że wcale nie było to takie proste, gdyż by to osiągnąć człowiek często musiał najpierw przyznać się do własnej słabości, porażki, czy też niewiedzy. Gdy jednak to uczynił, zyskiwał siłę do wprowadzania zmian i kształtowania rzeczywistości wedle swoich pragnień. Nagroda godna swej ceny. Należało jednak to zrobić w sposób świadomy, odcinając się od szeptów podświadomości, która próbowała nas chronić przed nami samymi. Podsuwała nam wygodne wymówki, usprawiedliwienia, przymiotniki pozwalające nam uciec od niepodobającej się nam rzeczywistości z mniej lub bardziej czystym sumieniem. Wygodne, tylko jaki sens miała tak pasywna egzystencja? By z poczuciem ułudnego bezpieczeństwa wić się w swoim kokonie z dnia na dzień?
Carrow westchnął ciężko i ostatecznie pozwolił sobie spocząć na jednym z foteli. Potarł skroń.
- Nie chcę słuchać o tym czego Inara nie zrobiła, czego ty byś nie zrobił gdybyś tylko wiedział bo to nijak nie zmieni niczego, a tylko podjudza mnie do tego bym zaczął prowadzić rozmowę w nieco mniej szlachetnym tonie. Naprawdę nie jest moim celem atakowanie twojej osoby bo tego nie robię. No dobrze, być może nie jest to o końca prawda, bo też jestem człowiekiem i nie kontroluję się w tym momencie tak jakbym tego chciał, lecz musisz wierzyć mi na słowo, że nie robię tego umyślnie. Naprawę potrafię i wolę oddawać się innym rozrywkom. Doceniam też pokorę i to, że wcale ci się nie podoba to, że musisz mi przytaknąć. - Mówił, odpinając kilka górnych guzików płaszcza, tak by znaleźć na szyi łańcuszek. Ujął go w palce i pociągnął tak, że biały kryształ wysunął się z pod wierzchniej warstwy ubrań. Zawirował w powietrzu. Lżej mu się na sercu zrobiło, gdy świadom był, że Inara jest cała i zdrowa. Wypuścił go tak, że ten swobodnie spoczął na jego torsie - Chcę wiedzieć o co się pokłóciliście. O to, że bawisz się w tym momencie w jednoosobową tawernę? Zacząłeś robić to po kłótni? Co takiego się stało. Inara jest moją córkę i wiem, że aby cie nie poinformować o swoich zamiarach musiałaby mieć solidny powód. A najwyraźniej musiał być on solidny skoro tobie zaś z łatwością przyszło ignorowanie tego, że twoja narzeczona od kilku dni nie daje ci znaków życia. Co gdyby w tym momencie...- zacisnął jedną z dłoni na podłokietniku - ...coś jej się stało? Dowiedziałbyś się o tym łaskawie z plotek po tygodniu? Miesiącu, czy może sama musiałaby stawić się przed tobą na baczność i zdać raport? Ile musiałoby upłynąć byś o niej pomyślał? - Zbyt późno skrócił cugi swej porywczości, którą tak na co dzień skrywał w sobie, a z która od kilku dłuższych chwil toczył zaciekłą wojnę. - Wybacz mi. Wiem, że nie mogę cię zmusić do tego byś troszczył się o nią tak, jak ja. Być może masz swoje powody by pędzać czas tak jak spędzasz i w to nie wątpię, lecz miej w tym wszystkim na uwadze moją córkę. Proszę cie. Chociażby z przyzwoitej odpowiedzialności, jaką mąż może darzyć żonę. - Adrien chciałby móc wymagać od niego więcej, tym bardziej, że wiedział iż jego córka darzy uczuciem tego człowieka. Nie wymagał od niego tego samego, lecz niech on w zamian o niej myśli, niech krąży mu po głowie i nawiedza w najmniej oczekiwanym momencie bo zasługuje na to.
- Nie, nie można tak powiedzieć - tak jest lub nie. Zapewniam cie, drogi Percivalu, że próba nadania rzeczywistości nieco innego wydźwięku, choć ciągle zgodnego w mniejszym lub większym stopniu z faktycznym stanem rzeczy, nie sprawi, że łatwiej będzie ci ją przełknąć. Wręcz przeciwnie. - Być może Adrien był zbyt surowy wobec siebie i teraz tą samą miarę przykładał do Percivala. Uważał bowiem, że żeby stawić problemowi czoło należało nazwać go i określić w sposób jednoznaczny. Oczywiste, że wcale nie było to takie proste, gdyż by to osiągnąć człowiek często musiał najpierw przyznać się do własnej słabości, porażki, czy też niewiedzy. Gdy jednak to uczynił, zyskiwał siłę do wprowadzania zmian i kształtowania rzeczywistości wedle swoich pragnień. Nagroda godna swej ceny. Należało jednak to zrobić w sposób świadomy, odcinając się od szeptów podświadomości, która próbowała nas chronić przed nami samymi. Podsuwała nam wygodne wymówki, usprawiedliwienia, przymiotniki pozwalające nam uciec od niepodobającej się nam rzeczywistości z mniej lub bardziej czystym sumieniem. Wygodne, tylko jaki sens miała tak pasywna egzystencja? By z poczuciem ułudnego bezpieczeństwa wić się w swoim kokonie z dnia na dzień?
Carrow westchnął ciężko i ostatecznie pozwolił sobie spocząć na jednym z foteli. Potarł skroń.
- Nie chcę słuchać o tym czego Inara nie zrobiła, czego ty byś nie zrobił gdybyś tylko wiedział bo to nijak nie zmieni niczego, a tylko podjudza mnie do tego bym zaczął prowadzić rozmowę w nieco mniej szlachetnym tonie. Naprawdę nie jest moim celem atakowanie twojej osoby bo tego nie robię. No dobrze, być może nie jest to o końca prawda, bo też jestem człowiekiem i nie kontroluję się w tym momencie tak jakbym tego chciał, lecz musisz wierzyć mi na słowo, że nie robię tego umyślnie. Naprawę potrafię i wolę oddawać się innym rozrywkom. Doceniam też pokorę i to, że wcale ci się nie podoba to, że musisz mi przytaknąć. - Mówił, odpinając kilka górnych guzików płaszcza, tak by znaleźć na szyi łańcuszek. Ujął go w palce i pociągnął tak, że biały kryształ wysunął się z pod wierzchniej warstwy ubrań. Zawirował w powietrzu. Lżej mu się na sercu zrobiło, gdy świadom był, że Inara jest cała i zdrowa. Wypuścił go tak, że ten swobodnie spoczął na jego torsie - Chcę wiedzieć o co się pokłóciliście. O to, że bawisz się w tym momencie w jednoosobową tawernę? Zacząłeś robić to po kłótni? Co takiego się stało. Inara jest moją córkę i wiem, że aby cie nie poinformować o swoich zamiarach musiałaby mieć solidny powód. A najwyraźniej musiał być on solidny skoro tobie zaś z łatwością przyszło ignorowanie tego, że twoja narzeczona od kilku dni nie daje ci znaków życia. Co gdyby w tym momencie...- zacisnął jedną z dłoni na podłokietniku - ...coś jej się stało? Dowiedziałbyś się o tym łaskawie z plotek po tygodniu? Miesiącu, czy może sama musiałaby stawić się przed tobą na baczność i zdać raport? Ile musiałoby upłynąć byś o niej pomyślał? - Zbyt późno skrócił cugi swej porywczości, którą tak na co dzień skrywał w sobie, a z która od kilku dłuższych chwil toczył zaciekłą wojnę. - Wybacz mi. Wiem, że nie mogę cię zmusić do tego byś troszczył się o nią tak, jak ja. Być może masz swoje powody by pędzać czas tak jak spędzasz i w to nie wątpię, lecz miej w tym wszystkim na uwadze moją córkę. Proszę cie. Chociażby z przyzwoitej odpowiedzialności, jaką mąż może darzyć żonę. - Adrien chciałby móc wymagać od niego więcej, tym bardziej, że wiedział iż jego córka darzy uczuciem tego człowieka. Nie wymagał od niego tego samego, lecz niech on w zamian o niej myśli, niech krąży mu po głowie i nawiedza w najmniej oczekiwanym momencie bo zasługuje na to.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Był mistrzem w spychaniu niewygodnych faktów na boczny tor. Robił to, odkąd pamiętał; ignorowanie tego, co go uwierało, rozpraszanie własnej uwagi i skupianie jej na rzeczach nieistotnych, po to tylko, żeby nie musieć taplać się w niekończących się problemach, stanowiło jego naturalny mechanizm obronny. Trudno powiedzieć, czy wrodzony, czy nabyty – ale do tej pory względnie skuteczny i pozwalający na jaką taką egzystencję. Być może nie do końca sprawiedliwą, ale co najmniej znośną.
Tylko jak długo mógł jeszcze funkcjonować w taki sposób? Prawdę mówiąc, powinien był dorosnąć już dawno, brakowało mu jednak moralnie jasnego przykładu z góry, nikt też nie zmusił go jeszcze do zaniechania ciągłych uników i wyjścia ze strefy szarości do świata czerni i bieli, w którym nie znalazłby żadnego miejsca do ukrycia się przed odpowiedzialnością. Oczywiście, Adrien miał rację; miał też prawo wymagać od swojego przyszłego zięcia więcej i chyba właśnie ta świadomość sprowadziła w końcu Percivala na ziemię, zalewając go nagle falą nieprzyjemnego, gorąco-chłodnego wstydu. Przetarł twarz dłońmi, jakby starając się zetrzeć odrobinę oklejającego go poczucia winy. Chwilowe rozbawienie sytuacją wyparowało już całkowicie, nie pozostawiając po sobie nawet mglistego wspomnienia. – Tak, posprzeczaliśmy się – odpowiedział w końcu, prostując się nieznacznie i spoglądając na lorda Carrowa. – Nie podobało mi, że Inara próbowała narażać się na Sabacie. Jej nie podobało się, że… chyba to, że nie potraktowałem jej poważnie. – Zawahał się. – Wydawało mi się, że sobie to wyjaśniliśmy, ale… – Znów urwał. Czy mógł uczciwie i szczerze powiedzieć, że wina leżała po stronie jego narzeczonej i to przez jej zaniechanie nie dowiedział się w porę o jej planach? Jego myśli znów pomknęły do stosu nieotwartych listów, zaściełających szafkę nocną, podłogę i część dywanika przy łóżku, i ledwie powstrzymał się przed natychmiastowym udaniem się do sypialni, żeby sprawdzić, ile z pergaminowych kopert zostało zapisanych starannym, kobiecym pismem. Westchnął, opuszczając ręce z kapitulacją. – Prawdę mówiąc, nie jestem pewien, czy Inara nie wysłała mi informacji o wyjeździe, od… kliku dni nie odbierałem poczty – wyrzucił z siebie w końcu, podejrzewając, że prawda prędzej czy później i tak wyszłaby na jaw – i z dwojga złego woląc, żeby stało się to wcześniej.
Prawa skroń zaczęła mu lekko pulsować, a dziwna trzeźwość umysłu stanowczo przeszkadzać, ale wiedział, że w najbliższym czasie nie wypije ani kropli alkoholu, bo wspomnienie rozmowy z Adrienem będzie do niego wracało za każdym razem, gdy tylko spojrzy na butelkę. Nie tylko dlatego, że czuł się właśnie jak przyłapany na gorącym uczynku uczniak, ale również dlatego, że – poprowadzony przesiąkniętymi wstrzymywaną złością słowami mężczyzny – naprawdę zaczął zastanawiać się, co by było, gdyby Inarze coś się stało, a on nie byłby w stanie temu zapobiec. Czy nie zawiódł już dokładnie w ten sam sposób Juliusa? – Nie, masz rację – powiedział, odczekawszy uprzednio, aż Adrien skończy swoją wypowiedź. Nie winił go za ostre słowa ani wkradające się między sylaby emocje; wszystko to znajdowało doskonałe usprawiedliwienie. W przeciwieństwie do… No właśnie. – Nie powinienem był pozwolić moim własnym problemom odsunąć jej na dalszy plan – przyznał, nie zagłębiając się jednak w to, czym owe problemy były. Lawirowanie po skomplikowanych ścieżkach jego własnych, poplątanych relacji i nawiedzającej go nawet po latach przeszłości i tak nie pomogłoby w rozmowie. – Wiem, że to załatwia sprawy, ale dołączę do niej najszybciej, jak będę mógł. – Z samego rana, jeżeli mu się uda. – Zależy mi na niej – dodał po chwili milczenia, bo z jakiegoś powodu uznał za konieczne wyjaśnienie tej kwestii. – Chociaż póki co raczej średnio wychodziło mi okazywanie tego.
Tylko jak długo mógł jeszcze funkcjonować w taki sposób? Prawdę mówiąc, powinien był dorosnąć już dawno, brakowało mu jednak moralnie jasnego przykładu z góry, nikt też nie zmusił go jeszcze do zaniechania ciągłych uników i wyjścia ze strefy szarości do świata czerni i bieli, w którym nie znalazłby żadnego miejsca do ukrycia się przed odpowiedzialnością. Oczywiście, Adrien miał rację; miał też prawo wymagać od swojego przyszłego zięcia więcej i chyba właśnie ta świadomość sprowadziła w końcu Percivala na ziemię, zalewając go nagle falą nieprzyjemnego, gorąco-chłodnego wstydu. Przetarł twarz dłońmi, jakby starając się zetrzeć odrobinę oklejającego go poczucia winy. Chwilowe rozbawienie sytuacją wyparowało już całkowicie, nie pozostawiając po sobie nawet mglistego wspomnienia. – Tak, posprzeczaliśmy się – odpowiedział w końcu, prostując się nieznacznie i spoglądając na lorda Carrowa. – Nie podobało mi, że Inara próbowała narażać się na Sabacie. Jej nie podobało się, że… chyba to, że nie potraktowałem jej poważnie. – Zawahał się. – Wydawało mi się, że sobie to wyjaśniliśmy, ale… – Znów urwał. Czy mógł uczciwie i szczerze powiedzieć, że wina leżała po stronie jego narzeczonej i to przez jej zaniechanie nie dowiedział się w porę o jej planach? Jego myśli znów pomknęły do stosu nieotwartych listów, zaściełających szafkę nocną, podłogę i część dywanika przy łóżku, i ledwie powstrzymał się przed natychmiastowym udaniem się do sypialni, żeby sprawdzić, ile z pergaminowych kopert zostało zapisanych starannym, kobiecym pismem. Westchnął, opuszczając ręce z kapitulacją. – Prawdę mówiąc, nie jestem pewien, czy Inara nie wysłała mi informacji o wyjeździe, od… kliku dni nie odbierałem poczty – wyrzucił z siebie w końcu, podejrzewając, że prawda prędzej czy później i tak wyszłaby na jaw – i z dwojga złego woląc, żeby stało się to wcześniej.
Prawa skroń zaczęła mu lekko pulsować, a dziwna trzeźwość umysłu stanowczo przeszkadzać, ale wiedział, że w najbliższym czasie nie wypije ani kropli alkoholu, bo wspomnienie rozmowy z Adrienem będzie do niego wracało za każdym razem, gdy tylko spojrzy na butelkę. Nie tylko dlatego, że czuł się właśnie jak przyłapany na gorącym uczynku uczniak, ale również dlatego, że – poprowadzony przesiąkniętymi wstrzymywaną złością słowami mężczyzny – naprawdę zaczął zastanawiać się, co by było, gdyby Inarze coś się stało, a on nie byłby w stanie temu zapobiec. Czy nie zawiódł już dokładnie w ten sam sposób Juliusa? – Nie, masz rację – powiedział, odczekawszy uprzednio, aż Adrien skończy swoją wypowiedź. Nie winił go za ostre słowa ani wkradające się między sylaby emocje; wszystko to znajdowało doskonałe usprawiedliwienie. W przeciwieństwie do… No właśnie. – Nie powinienem był pozwolić moim własnym problemom odsunąć jej na dalszy plan – przyznał, nie zagłębiając się jednak w to, czym owe problemy były. Lawirowanie po skomplikowanych ścieżkach jego własnych, poplątanych relacji i nawiedzającej go nawet po latach przeszłości i tak nie pomogłoby w rozmowie. – Wiem, że to załatwia sprawy, ale dołączę do niej najszybciej, jak będę mógł. – Z samego rana, jeżeli mu się uda. – Zależy mi na niej – dodał po chwili milczenia, bo z jakiegoś powodu uznał za konieczne wyjaśnienie tej kwestii. – Chociaż póki co raczej średnio wychodziło mi okazywanie tego.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Pokłócili się. Nie było to coś zaskakującego i dobrego, lecz Adrien w końcu zyskiwał jakikolwiek pogląd na sprawę co zaczęło mu przynosić pewną wewnętrzną ulgę. Naprawdę nie chciał stosować wobec Percivala bardziej agresywnej metody prowadzenia dialogu, pokazywać się od gorszej strony, a być może nawet w swej zapalczywości spowodować konflikt. Dlatego bez względu na to jak to brzmiało - wewnętrznie cieszył się widząc na twarzy Notta zażenowanie i wstyd. Świadczyło to o tym, że wiedział, że niekoniecznie postąpił tak jak powinien.
-...ale okazało się, że tylko wam się tak wydawało - dokończył za Percivala, sugerując mu, że nie musi wchodzić w szczegóły. Zapewne i tak cała sytuacja była dość ciążąca, Carrow był w stanie wykazać się jakimś zrozumieniem w tej kwestii dla młodego czarodzieja, tym bardziej, że potrafił przy tym docenić szczerość z jego strony. Westchną i splótł ramiona na torsie. Młodość.
- Ja zaś, też prawdę mówiąc, przypomnę, że jeszcze nie słyszałem o tym by wzrokiem komukolwiek udało się odebrać pocztę - powiódł za spojrzeniem Percivala i w tym momencie również spoglądał na plik listów. Skinął w ich kierunku - Nie krępuj się - dodał zachęcająco, starając się brzmieć polubownie. Nie chciał by młody szlachcic pomyślał, że Adrien sobie z niego kpi bądź poddaje go jakiejś zmyślnej próbie. Sam po prostu był ciekawy, jak i nie umknął jego uwadze fakt, że Percival patrzył na tą nieszczęsną kupkę makulatury, jakby miał nadzieję pozyskać w ślepiach moc czytania przez koperty na odległość.
Jeśli wcześniejsze zachowanie Percivala podburzyło Carrowa, tak teraz jego słowa sprawiały, że mniej lub bardziej skrzętnie skrywany gniew ustępował. Nie było tu winnych, czy niewinnych - była tylko para zagubionych, młodych ludzi, którzy najwyraźniej musieli sobie coś nawzajem wyjaśnić pewne kwestie. Uzdrowiciel zamierzał właśnie wydać jakieś uspokajające myśli młodzieńca oświadczenie w sprawie swego spostrzeżenia, lecz ten powiedział coś, co bardzo zainteresowało Adriena. Zależało mu....lecz czy aby na pewno? Jak wiele to znaczyło? Jaki kontekst miały te słowa? Carrow podniósł na przyszłego zięcia swoje szare tęczówki, jakby próbując przewiercić się przez jego oczodoły w głąb czaszki by ocenić, zbadać i zmierzyć jak wielka jest ta...zależność.
- Mi też na niej zależy - zawtórował za młodym szlachcicem ostrożnie, z dozą ostrożności, a zaraz potem pociągnął temat dalej by dowiedzieć się więcej. "Zależeć" to za mało - jednak mam nadzieję, że tobie w tym nieco specjalnie szerszym kontekście, Percivalu, choć również zdaję sobie sprawę, że nie mogę wymagać od ciebie miłości do mojej córki... - kącik jego ust dźwignął się mimo wszystko nieco ku górze, a jego wzrok wbił się w podłogę po której zrobił kilka kroków. Zatrzymał się i złapał spojrzenie Percivala. Ale najwyraźniej nie muszę, prawda? Pytały niemo jego oczy, które wyczekująco taksowały szlachcica w oczekiwaniu na odpowiedź.
-...ale okazało się, że tylko wam się tak wydawało - dokończył za Percivala, sugerując mu, że nie musi wchodzić w szczegóły. Zapewne i tak cała sytuacja była dość ciążąca, Carrow był w stanie wykazać się jakimś zrozumieniem w tej kwestii dla młodego czarodzieja, tym bardziej, że potrafił przy tym docenić szczerość z jego strony. Westchną i splótł ramiona na torsie. Młodość.
- Ja zaś, też prawdę mówiąc, przypomnę, że jeszcze nie słyszałem o tym by wzrokiem komukolwiek udało się odebrać pocztę - powiódł za spojrzeniem Percivala i w tym momencie również spoglądał na plik listów. Skinął w ich kierunku - Nie krępuj się - dodał zachęcająco, starając się brzmieć polubownie. Nie chciał by młody szlachcic pomyślał, że Adrien sobie z niego kpi bądź poddaje go jakiejś zmyślnej próbie. Sam po prostu był ciekawy, jak i nie umknął jego uwadze fakt, że Percival patrzył na tą nieszczęsną kupkę makulatury, jakby miał nadzieję pozyskać w ślepiach moc czytania przez koperty na odległość.
Jeśli wcześniejsze zachowanie Percivala podburzyło Carrowa, tak teraz jego słowa sprawiały, że mniej lub bardziej skrzętnie skrywany gniew ustępował. Nie było tu winnych, czy niewinnych - była tylko para zagubionych, młodych ludzi, którzy najwyraźniej musieli sobie coś nawzajem wyjaśnić pewne kwestie. Uzdrowiciel zamierzał właśnie wydać jakieś uspokajające myśli młodzieńca oświadczenie w sprawie swego spostrzeżenia, lecz ten powiedział coś, co bardzo zainteresowało Adriena. Zależało mu....lecz czy aby na pewno? Jak wiele to znaczyło? Jaki kontekst miały te słowa? Carrow podniósł na przyszłego zięcia swoje szare tęczówki, jakby próbując przewiercić się przez jego oczodoły w głąb czaszki by ocenić, zbadać i zmierzyć jak wielka jest ta...zależność.
- Mi też na niej zależy - zawtórował za młodym szlachcicem ostrożnie, z dozą ostrożności, a zaraz potem pociągnął temat dalej by dowiedzieć się więcej. "Zależeć" to za mało - jednak mam nadzieję, że tobie w tym nieco specjalnie szerszym kontekście, Percivalu, choć również zdaję sobie sprawę, że nie mogę wymagać od ciebie miłości do mojej córki... - kącik jego ust dźwignął się mimo wszystko nieco ku górze, a jego wzrok wbił się w podłogę po której zrobił kilka kroków. Zatrzymał się i złapał spojrzenie Percivala. Ale najwyraźniej nie muszę, prawda? Pytały niemo jego oczy, które wyczekująco taksowały szlachcica w oczekiwaniu na odpowiedź.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chociaż wywlekanie własnych myśli na światło dzienne znajdowało się niebotycznie wysoko na liście jego osobistych koszmarów, to tym razem – wyjątkowo – nie przeszkadzało mu to aż tak bardzo. Być może niespodziewana zmiana miała coś wspólnego z niecodziennością pory, jak i samego spotkania; może z resztkami snu, skrywającymi się jeszcze pod zmęczonymi powiekami; a może pozostałości alkoholu wciąż jeszcze krążyły w jego żyłach, przytępiając zmysły wystarczająco, żeby pozwolić Percivalowi na względnie bezbolesne opuszczenie barier ochronnych – zazwyczaj podniesionych zbyt wysoko, żeby choć zajrzeć do środka. Jakikolwiek był powód, nie dało się ukryć, że rozmowa z Adrienem działała na niego w pewien sposób oczyszczająco, z każdą chwilą pozwalając mu spojrzeć na sytuację nieco klarowniej, bez zaciemniającego bagażu czarnych scenariuszy i fatalistycznych przewidywań.
Co nie oznaczało, że przestał czuć się jak idiota.
Przytaknął milcząco, gdy mężczyzna dokończył za niego urwane w połowie zdanie, przyznając mu rację bez cienia żalu, jednak zanim wstał z miejsca, zawahał się na dłuższą chwilę; mimo wszystko nie czuł się komfortowo na myśl o czytaniu listów w towarzystwie przyszłego teścia, choć bohatersko walczył o to, żeby echa niechęci nie odmalowały się na jego twarzy. Najprawdopodobniej zresztą i tak nie zasłużył na aż tak daleko idące zrozumienie.
Podniósł się w końcu z wyraźnym ociąganiem, robiąc kilka powolnych kroków i zatrzymując się dopiero przy zaściełanym listami (i niedopałkami papierosów, wysypujących się z przepełnionej popielniczki) stoliku; w przydymionym świetle lamp dostrzegał wyraźnie odcinającą się na jednej z kopert pieczęć Ministerstwa Magii, inna z kolei zapisana była charakterem pisma, który bez problemu przypisał do pełnych gracji palców matki. Odsunął ją na bok, prawie wzdrygając się na dźwięk szeleszczącego cicho pergaminu – czy może na widok kolejnego papierowego prostokąta, na którym litery układały się w jego własne imię, wypisane bez wątpienia drobną dłonią Inary.
Nie sięgnął jednak po list, zamiast tego unosząc pytająco spojrzenie, gdy jego uwagę przyciągnęły kolejne słowa Adriena. Oczywiście, miał zamiar wtrącić w odpowiedzi na pierwsze zdanie, ale nie zdążył, bo zaraz za nim popłynęło kolejne, które sprawiło, że jego wnętrzności wykonały skomplikowany taniec, obracając się dookoła własnej osi. Myśli rozpierzchły się na wszystkie strony, w pierwszym odruchu rzucając się do ucieczki – jak zwykle, gdy chodziło o próbę posegregowania własnych uczuć. Choć przed chwilą stwierdził, że od tej pory będzie z Carrowem szczery, to w pierwszej chwili (i drugiej, i trzeciej) nie miał pojęcia, co mógłby powiedzieć. Pytanie, mimo że oficjalnie niezadane, wisiało w powietrzu niczym nieme wyzwanie; być może – tylko być może – Percival mógłby je zignorować. Coś mu jednak mówiło, że nie tym razem.
Ale skąd miał wiedzieć, czy ją kochał skoro tak naprawdę nie miał nawet mglistego pojęcia, jak miłość powinna wyglądać; ta dobra, właściwa, łagodna, budująca, niepozostawiająca po sobie spustoszenia i dogasających zgliszczy? Inara była dla niego ważna, tylko to wiedział na pewno, cofając się pamięcią do poczucia bezpieczeństwa, jakie dawała mu jej obecność na jego własnej kanapie przed kominkiem, do strachu, jaki czuł, obserwując, jak rzuca się w pogoń za niewyraźnym cieniem na Sabacie, i do tych wszystkich momentów, w których bez wysiłku go rozśmieszała, nawet jeśli wydawało mu się, że dookoła nie było już ani krztyny szczęścia. Podniósł rękę, bezwiednie pocierając dłonią własny kark, jak zawsze, gdy intensywnie się nad czymś zastanawiał. – Inara zasługuje na życie z kimś, kto będzie ją kochał – powiedział w końcu, zaskoczony tym, jak gładko słowa wydostały się na światło dzienne. – Nigdy nie zgodziłbym się na to narzeczeństwo, gdybym nie wierzył, że będę mógł być tą osobą.
Co nie oznaczało, że przestał czuć się jak idiota.
Przytaknął milcząco, gdy mężczyzna dokończył za niego urwane w połowie zdanie, przyznając mu rację bez cienia żalu, jednak zanim wstał z miejsca, zawahał się na dłuższą chwilę; mimo wszystko nie czuł się komfortowo na myśl o czytaniu listów w towarzystwie przyszłego teścia, choć bohatersko walczył o to, żeby echa niechęci nie odmalowały się na jego twarzy. Najprawdopodobniej zresztą i tak nie zasłużył na aż tak daleko idące zrozumienie.
Podniósł się w końcu z wyraźnym ociąganiem, robiąc kilka powolnych kroków i zatrzymując się dopiero przy zaściełanym listami (i niedopałkami papierosów, wysypujących się z przepełnionej popielniczki) stoliku; w przydymionym świetle lamp dostrzegał wyraźnie odcinającą się na jednej z kopert pieczęć Ministerstwa Magii, inna z kolei zapisana była charakterem pisma, który bez problemu przypisał do pełnych gracji palców matki. Odsunął ją na bok, prawie wzdrygając się na dźwięk szeleszczącego cicho pergaminu – czy może na widok kolejnego papierowego prostokąta, na którym litery układały się w jego własne imię, wypisane bez wątpienia drobną dłonią Inary.
Nie sięgnął jednak po list, zamiast tego unosząc pytająco spojrzenie, gdy jego uwagę przyciągnęły kolejne słowa Adriena. Oczywiście, miał zamiar wtrącić w odpowiedzi na pierwsze zdanie, ale nie zdążył, bo zaraz za nim popłynęło kolejne, które sprawiło, że jego wnętrzności wykonały skomplikowany taniec, obracając się dookoła własnej osi. Myśli rozpierzchły się na wszystkie strony, w pierwszym odruchu rzucając się do ucieczki – jak zwykle, gdy chodziło o próbę posegregowania własnych uczuć. Choć przed chwilą stwierdził, że od tej pory będzie z Carrowem szczery, to w pierwszej chwili (i drugiej, i trzeciej) nie miał pojęcia, co mógłby powiedzieć. Pytanie, mimo że oficjalnie niezadane, wisiało w powietrzu niczym nieme wyzwanie; być może – tylko być może – Percival mógłby je zignorować. Coś mu jednak mówiło, że nie tym razem.
Ale skąd miał wiedzieć, czy ją kochał skoro tak naprawdę nie miał nawet mglistego pojęcia, jak miłość powinna wyglądać; ta dobra, właściwa, łagodna, budująca, niepozostawiająca po sobie spustoszenia i dogasających zgliszczy? Inara była dla niego ważna, tylko to wiedział na pewno, cofając się pamięcią do poczucia bezpieczeństwa, jakie dawała mu jej obecność na jego własnej kanapie przed kominkiem, do strachu, jaki czuł, obserwując, jak rzuca się w pogoń za niewyraźnym cieniem na Sabacie, i do tych wszystkich momentów, w których bez wysiłku go rozśmieszała, nawet jeśli wydawało mu się, że dookoła nie było już ani krztyny szczęścia. Podniósł rękę, bezwiednie pocierając dłonią własny kark, jak zawsze, gdy intensywnie się nad czymś zastanawiał. – Inara zasługuje na życie z kimś, kto będzie ją kochał – powiedział w końcu, zaskoczony tym, jak gładko słowa wydostały się na światło dzienne. – Nigdy nie zgodziłbym się na to narzeczeństwo, gdybym nie wierzył, że będę mógł być tą osobą.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Pragnął by zakosztowała każdej słodyczy życia, by pamięć o tych magicznych, zdawałoby się ulotnych zawiłościach życia, pomagały jej stawiać czoła nie zawsze przychylnej rzeczywistości. Nie był bowiem naiwny, wiedział, że kiedyś przyjdzie jej wojować ze światem bez niego u boku. Czas był bezwzględnym bytem...Niemniej, nim to nastąpi chciał być pewien, że nie zostanie sama. Nie mogła. Nie dopuszczał jednak do myśli tego, by dzieliła życie z mężczyzną którego kocha, a który wobec niej dostrzega jedynie egzekucję nałożonych na niego powinności rodowych. Nie mógł by patrzeć, jak owoc jego miłości sięga po tak cierpki kielich. Była jego córką. Zasługiwała zatem według niego na więcej, a Adrien nie bał się pytać, posiłkując się przy tym nieco bezceremonialna bezpośredniością.
Percival dawał mu jednak nadzieję, a nawet więcej niż był gotowy od niego żądać - zapewnienie, że nie zamierzał się na nią zamykać. Dostrzegał jej wartość, bo tak - zasługiwała na to i na wszystko.
Surowe zmarszczki złagodniały i rozciągnęły się w grymas przypominający ten, kiedy to myślimy przez chwilę o czymś wartkim, przynoszącym ulgę by zaraz nabrać zgoła innego charakteru, przeobrażając się w uśmiech rozbawienia.
- Trochę jakbym słyszał moją żonę. Przed tym nim stała się moją żoną. Ale to dobrze... - w pewnym rozluźnieniu złączył i rozdzielił po kilkakroć opuszki swych palców w geście godnym zmyślnego strategom - Bardzo dobrze - błysnęły jego kły spod wąsów, gdy skrzyżował z Percivalem spojrzenie. Zupełnie, jakby już wiedział jak to się skończ bo cóż, skoro Inara była jego doskonalszą wersją to czy mogło być dla niej niemożliwym sięgnięcie po serce, które się nie broni? Oczywiście, że nie. Człowiek przed nim był więc już w jego oczach stracony. Doskonale.
- Tak więc... - podjął, zmieniając nieco klimat, mając nadzieję, że Percival nie skonfundował się z powodu skojarzenia Carrowa (prawdopodobnie rzadko który zięć był porównywany do żony teścia z powodów mu kompletnie nie znanych, no ale...) i uważnie słucha -...powiedzmy, że skoro wypracowaliśmy już pewne fundamenty i wiemy, że po naszej rozmowie udasz się do Inary i nawet jeśli nie znasz jej miejsca pobytu, to ja pozwolę sobie ci je zdradzić...porozmawiajmy teraz o tym, co będzie PO tym jak złożycie sobie przysięgi. Zamierzasz tu trzymać ma córkę...? - spytał śmiało, wzrokiem obiegając wnętrze kamienicy - osobiście nie wątpię, że przez jakiś czas potraktuje taką zmianę jako ciekawostkę i nawet będzie zachwycona, lecz to Carrow z krwi i kości. Potrzebuje przestrzeni. Nie jestem też przekonany co do tego by została osadzona w waszym rodzimym zamku. Przynajmniej nie bez ciebie u jej boku. Choć sprawia wrażenie otwartej i niewzruszonej - jest krucha, a takie zmiany mogą zostawić na niej pęknięcia - nie atakował, nie skarżył się - po prostu dzielił się swoimi obawami i wiedzą chcąc dość do wspólnego porozumienia. Mimo wszystko z ich dwójki to własnie on znał Inarę najlepiej więc chciał Percivalowi przybliżyć jej osobę. A pewnym było, że Inara nie pozwoli sobie na to by potraktować ją jak księżniczkę na wieży - rozmawialiście o tym z Inarą? Albo rozmawiałeś z ojcem?
Percival dawał mu jednak nadzieję, a nawet więcej niż był gotowy od niego żądać - zapewnienie, że nie zamierzał się na nią zamykać. Dostrzegał jej wartość, bo tak - zasługiwała na to i na wszystko.
Surowe zmarszczki złagodniały i rozciągnęły się w grymas przypominający ten, kiedy to myślimy przez chwilę o czymś wartkim, przynoszącym ulgę by zaraz nabrać zgoła innego charakteru, przeobrażając się w uśmiech rozbawienia.
- Trochę jakbym słyszał moją żonę. Przed tym nim stała się moją żoną. Ale to dobrze... - w pewnym rozluźnieniu złączył i rozdzielił po kilkakroć opuszki swych palców w geście godnym zmyślnego strategom - Bardzo dobrze - błysnęły jego kły spod wąsów, gdy skrzyżował z Percivalem spojrzenie. Zupełnie, jakby już wiedział jak to się skończ bo cóż, skoro Inara była jego doskonalszą wersją to czy mogło być dla niej niemożliwym sięgnięcie po serce, które się nie broni? Oczywiście, że nie. Człowiek przed nim był więc już w jego oczach stracony. Doskonale.
- Tak więc... - podjął, zmieniając nieco klimat, mając nadzieję, że Percival nie skonfundował się z powodu skojarzenia Carrowa (prawdopodobnie rzadko który zięć był porównywany do żony teścia z powodów mu kompletnie nie znanych, no ale...) i uważnie słucha -...powiedzmy, że skoro wypracowaliśmy już pewne fundamenty i wiemy, że po naszej rozmowie udasz się do Inary i nawet jeśli nie znasz jej miejsca pobytu, to ja pozwolę sobie ci je zdradzić...porozmawiajmy teraz o tym, co będzie PO tym jak złożycie sobie przysięgi. Zamierzasz tu trzymać ma córkę...? - spytał śmiało, wzrokiem obiegając wnętrze kamienicy - osobiście nie wątpię, że przez jakiś czas potraktuje taką zmianę jako ciekawostkę i nawet będzie zachwycona, lecz to Carrow z krwi i kości. Potrzebuje przestrzeni. Nie jestem też przekonany co do tego by została osadzona w waszym rodzimym zamku. Przynajmniej nie bez ciebie u jej boku. Choć sprawia wrażenie otwartej i niewzruszonej - jest krucha, a takie zmiany mogą zostawić na niej pęknięcia - nie atakował, nie skarżył się - po prostu dzielił się swoimi obawami i wiedzą chcąc dość do wspólnego porozumienia. Mimo wszystko z ich dwójki to własnie on znał Inarę najlepiej więc chciał Percivalowi przybliżyć jej osobę. A pewnym było, że Inara nie pozwoli sobie na to by potraktować ją jak księżniczkę na wieży - rozmawialiście o tym z Inarą? Albo rozmawiałeś z ojcem?
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wymawiając ostatnie słowa, nie patrzył na Adriena; nie szukał też jego twarzy oczekując na ewentualną odpowiedź, zamiast tego uparcie wpatrując się (niewidzącym) wzrokiem w leżące na stoliku koperty. Nie dostrzegł więc w porę nagłej zmiany w rysach przyszłego teścia, która – być może – stanowiłaby w innym przypadku cichy zwiastun odmienionej atmosfery. Porównanie do żony zastało go jednak zupełnie niespodziewanie i w pierwszej chwili Percival nie zrozumiał, co jego rozmówca właściwie próbował mu przekazać, a jego własne myśli rozpierzchły się dookoła, starając się bezskutecznie odnaleźć drugi koniec ciągu myślowego mężczyzny. Starania spaliły na panewce; podniósł wreszcie wzrok, nadal niepewny, czy jego zapewnienie zostało uznane za zadowalające, czy może wprost przeciwnie, ale Adrien nie wyglądał na rozzłoszczonego i ta świadomość wystarczała Nottowi w zupełności. Co prawda niejasne spojrzenie, które mu posłał, w dziwny sposób skojarzyło mu się z łowcą, obserwującym miotającą się w potrzasku zwierzynę, ale może to jego własna wyobraźnia i gra przygaszonych świateł płatała mu figle, sprawiając, że dopatrywał się drugiego dna tam, gdzie go nie było.
Odetchnął bezgłośnie z ulgą, rozluźniając się nieco i dopiero teraz zauważając, jak mocno do tej pory spinał mięśnie ramion. Nie przeszkadzała mu nagła zmiana tematu; wprost przeciwnie, przerzucenie środka ciężkości rozmowy na rzeczy bardziej przyziemne sprawiło, że odzyskał odrobinę gruntu pod nogami, utraconego (na szczęście – niebezpowrotnie) kilkanaście minut wcześniej. Oparł się plecami o ścianę, zduszając w zarodku chęć zapalenia papierosa. O ich wspólnym mieszkaniu myślał jedynie przelotnie; informacja o zaręczynach spadła na niego przed samymi świętami, a później, po feralnym sabacie, mało który Nott miał głowę do zajmowania się obrotem nieruchomościami w rodzinie. Nigdy nie brał jednak pod uwagę możliwości rozpoczęcia nowego życia w kawalerce w Londynie; a nawet gdyby przeszło mu to przez głowę – jego ojciec prędzej osobiście wypaliłby go z rodzinnego drzewa, niż pozwolił na zbrukanie nazwiska takim faux pas. – Nie, oczywiście, że nie – odpowiedział, może nawet odrobinę za szybko, chcąc wyprostować tę kwestię. – To mieszkanie miało być tylko tymczasowym lokum, i tak zagrzałem tu miejsce dłużej niż powinienem. W naszej rodzinnej rezydencji z kolei… – Pokręcił głową. Sprowadzenie się tam z Inarą byłoby ostatecznością; nie chciałby, żeby musiała znajdować się pod stałym okiem jego matki, która na pewno podjęłaby próbę zrobienia ze swojej jedynej synowej przykładnej szlachcianki – tak samo, jak od lat próbowała zrobić to z Ullą. Inara byłaby tam nieszczęśliwa, choć zapewne nie od razu przyznałaby się do tego na głos. – Moja rodzina ma dworek w Nottinghamshire; w razie ożenku miał odziedziczyć go Julius, ale w obecnej sytuacji nie wchodzi to grę. – Urwał i odchrząknął, ale jego głos i tak zabrzmiał dziwnie sucho, gdy wspominał o bracie. Choć nadal nie mieli żadnych wiarygodnych wieści na temat losu najstarszego z Nottów, to dla wszystkich było już jasne (nawet jeżeli nikt nie mówił o tym głośno), że nie czekali na informację od żywej osoby. – W każdym razie, nie mam w planach Inary nigdzie zamykać. – Zawahał się. – Nie żebym sądził, że kiedykolwiek by mi na to pozwoliła – dodał po chwili, po raz pierwszy od długiego czasu pozwalając sobie na półuśmiech.
Odetchnął bezgłośnie z ulgą, rozluźniając się nieco i dopiero teraz zauważając, jak mocno do tej pory spinał mięśnie ramion. Nie przeszkadzała mu nagła zmiana tematu; wprost przeciwnie, przerzucenie środka ciężkości rozmowy na rzeczy bardziej przyziemne sprawiło, że odzyskał odrobinę gruntu pod nogami, utraconego (na szczęście – niebezpowrotnie) kilkanaście minut wcześniej. Oparł się plecami o ścianę, zduszając w zarodku chęć zapalenia papierosa. O ich wspólnym mieszkaniu myślał jedynie przelotnie; informacja o zaręczynach spadła na niego przed samymi świętami, a później, po feralnym sabacie, mało który Nott miał głowę do zajmowania się obrotem nieruchomościami w rodzinie. Nigdy nie brał jednak pod uwagę możliwości rozpoczęcia nowego życia w kawalerce w Londynie; a nawet gdyby przeszło mu to przez głowę – jego ojciec prędzej osobiście wypaliłby go z rodzinnego drzewa, niż pozwolił na zbrukanie nazwiska takim faux pas. – Nie, oczywiście, że nie – odpowiedział, może nawet odrobinę za szybko, chcąc wyprostować tę kwestię. – To mieszkanie miało być tylko tymczasowym lokum, i tak zagrzałem tu miejsce dłużej niż powinienem. W naszej rodzinnej rezydencji z kolei… – Pokręcił głową. Sprowadzenie się tam z Inarą byłoby ostatecznością; nie chciałby, żeby musiała znajdować się pod stałym okiem jego matki, która na pewno podjęłaby próbę zrobienia ze swojej jedynej synowej przykładnej szlachcianki – tak samo, jak od lat próbowała zrobić to z Ullą. Inara byłaby tam nieszczęśliwa, choć zapewne nie od razu przyznałaby się do tego na głos. – Moja rodzina ma dworek w Nottinghamshire; w razie ożenku miał odziedziczyć go Julius, ale w obecnej sytuacji nie wchodzi to grę. – Urwał i odchrząknął, ale jego głos i tak zabrzmiał dziwnie sucho, gdy wspominał o bracie. Choć nadal nie mieli żadnych wiarygodnych wieści na temat losu najstarszego z Nottów, to dla wszystkich było już jasne (nawet jeżeli nikt nie mówił o tym głośno), że nie czekali na informację od żywej osoby. – W każdym razie, nie mam w planach Inary nigdzie zamykać. – Zawahał się. – Nie żebym sądził, że kiedykolwiek by mi na to pozwoliła – dodał po chwili, po raz pierwszy od długiego czasu pozwalając sobie na półuśmiech.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Dworek w Nottinghamshire...
Dobrze. Pokiwał z uznaniem i aprobatą głową, którą oparł pod brodą na splecionych ze sobą dłoniach. Przez chwilę poczuł samolubną zaborczość. Prawda była taka, że bardzo nie chciał jej nikomu oddawać. Wiedział zatem, jak absurdalnie, zaczepnie zagaił Percivala, komentując jego chwilowe lokum, niemniej jakaś krzta naiwności trzymała go w nadziei, że być może będzie miał sposobność przytrzymać na krótką chwilę swą małą księżniczkę na dłużej w ich wspólnym Jasnolesiu. Nie był jednak na tyle bezczelny, egoistyczny...rozumiał kolej rzeczy. Mając więc zapewnienie Percivala nie miał prawa poddawać ich w wątpliwość, zwłaszcza iż ton rozmówcy sugerował iż nie był to wygodny temat.
Ważne, że nie będzie sama, ważne że nie będzie...zamknięta. Tak, tomu wystarczyło. Dlatego choć nic nie powiedział to po ostatnich słowach Notta uśmiechnął się pod nosem ojcowsko, ciepło, tęskno.
- Tak, to prawda - przyznał, podnosząc się zaraz z fotela spojrzał, a wzrok miał utkwiony w oknie do którego podszedł. Nie, nie miał zamiaru wychodzić. Splótł dłonie za plecami - Jednak nie tyle co by nie pozwoliła, Percivalu, lecz nie potrafiłaby tego uczynić. Nawet jeśli uważałaby inaczej. To siedzi głęboko w niej. Jest jak wiatr. Znalawszy szczelinę - uleci, napotkawszy opór - będzie napierać dopóki ten nie ulegnie. Może to mój błąd, że tą cechę w niej wypielęgnowałem...nie potrafiłem inaczej - był ojcem, nie matką. Wychował ją więc tak, jak jako ojciec potrafił najlepiej wiedząc, że typową damą nie będzie. Snuły się za nim nieraz nieprzyjemne obawy i strach, że z tego powodu będzie jej ciężej zostać zaakceptowaną - Jeśli więc ta część jej będzie ci nastręczać przykrości i kłopotu to proszę, nie wiń jej za to gdyż winowajcą tego jestem ja - z nikim nie dzielił się tymi przemyśleniami, lecz jej przyszłemu mężowi był to winien. Nie było to proste, łatwe...paliło go to latami od wewnątrz, niemniej słowa gładko układały się w powietrzu, dźwięcząc prośbą o zrozumienie. Po chwili zmienił jednak temat czując, że potrzebuje. To, że z łatwością mówił co myślał nie oznaczało, że nie przeżywał wewnętrznych katuszy, że nie zmuszał się do skrywania tego co go bolało.
- Przy wsparciu kuzyna i brata jestem w trakcie przeprowadzania selekcji aetonanów ze stajen mego rodu mających stanowić trzon hodowli. Będzie ona częścią posagu. Przy zatrudnianiu ludzi do opieki nad nimi poradź się Inary. Zna się na ludziach i koniach, będzie wiedziała jakiej opieki będą wymagały - Niewątpliwie Adrien nie zamierzał przebierać w środkach ofiarowując to co Carrow prócz córki najcenniejszego może zaoferować - aetonany ze swych stajen.
Dobrze. Pokiwał z uznaniem i aprobatą głową, którą oparł pod brodą na splecionych ze sobą dłoniach. Przez chwilę poczuł samolubną zaborczość. Prawda była taka, że bardzo nie chciał jej nikomu oddawać. Wiedział zatem, jak absurdalnie, zaczepnie zagaił Percivala, komentując jego chwilowe lokum, niemniej jakaś krzta naiwności trzymała go w nadziei, że być może będzie miał sposobność przytrzymać na krótką chwilę swą małą księżniczkę na dłużej w ich wspólnym Jasnolesiu. Nie był jednak na tyle bezczelny, egoistyczny...rozumiał kolej rzeczy. Mając więc zapewnienie Percivala nie miał prawa poddawać ich w wątpliwość, zwłaszcza iż ton rozmówcy sugerował iż nie był to wygodny temat.
Ważne, że nie będzie sama, ważne że nie będzie...zamknięta. Tak, tomu wystarczyło. Dlatego choć nic nie powiedział to po ostatnich słowach Notta uśmiechnął się pod nosem ojcowsko, ciepło, tęskno.
- Tak, to prawda - przyznał, podnosząc się zaraz z fotela spojrzał, a wzrok miał utkwiony w oknie do którego podszedł. Nie, nie miał zamiaru wychodzić. Splótł dłonie za plecami - Jednak nie tyle co by nie pozwoliła, Percivalu, lecz nie potrafiłaby tego uczynić. Nawet jeśli uważałaby inaczej. To siedzi głęboko w niej. Jest jak wiatr. Znalawszy szczelinę - uleci, napotkawszy opór - będzie napierać dopóki ten nie ulegnie. Może to mój błąd, że tą cechę w niej wypielęgnowałem...nie potrafiłem inaczej - był ojcem, nie matką. Wychował ją więc tak, jak jako ojciec potrafił najlepiej wiedząc, że typową damą nie będzie. Snuły się za nim nieraz nieprzyjemne obawy i strach, że z tego powodu będzie jej ciężej zostać zaakceptowaną - Jeśli więc ta część jej będzie ci nastręczać przykrości i kłopotu to proszę, nie wiń jej za to gdyż winowajcą tego jestem ja - z nikim nie dzielił się tymi przemyśleniami, lecz jej przyszłemu mężowi był to winien. Nie było to proste, łatwe...paliło go to latami od wewnątrz, niemniej słowa gładko układały się w powietrzu, dźwięcząc prośbą o zrozumienie. Po chwili zmienił jednak temat czując, że potrzebuje. To, że z łatwością mówił co myślał nie oznaczało, że nie przeżywał wewnętrznych katuszy, że nie zmuszał się do skrywania tego co go bolało.
- Przy wsparciu kuzyna i brata jestem w trakcie przeprowadzania selekcji aetonanów ze stajen mego rodu mających stanowić trzon hodowli. Będzie ona częścią posagu. Przy zatrudnianiu ludzi do opieki nad nimi poradź się Inary. Zna się na ludziach i koniach, będzie wiedziała jakiej opieki będą wymagały - Niewątpliwie Adrien nie zamierzał przebierać w środkach ofiarowując to co Carrow prócz córki najcenniejszego może zaoferować - aetonany ze swych stajen.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dopiero teraz uświadamiał sobie – stopniowo, w miarę przepływających przez przestrzeń salonu słów – że tym, co od samego początku wizyty przemawiało przez Adriena, była troska o jedyną córkę. Otrząsnąwszy się już niemal zupełnie ze snu i spowodowanego przez niespodziewaną wizytę zaskoczenia, zadał sobie trud spojrzenia na całą sytuację oczami swojego gościa i to, co zobaczył, nie spodobało mu się w najmniejszym stopniu. Co musiał pomyśleć sobie Carrow, gdy zastał mężczyznę, który powinien był opiekować się Inarą, zajętego procesem zamienienia własnego mieszkania w jednoosobowy bar? Percival przymknął na moment oczy, czując, jak zalewa go kolejna fala wyrzutów sumienia i wstydu; próbując skupić się na aktualnym temacie rozmowy, odepchnął je daleko, obiecując sobie jednocześnie, że od tej pory będzie robił wszystko, żeby zetrzeć złe wrażenie, jakie po sobie pozostawił.
Ruszył się miejsca, by po chwili zrównać się z Adrienem i również przystanąć przy wychodzącym na Heversham Road oknie; uliczka wyglądała na cichą i dziwnie nieświadomą niczego, co rozgrywało się za ścianami przylegających do niej budynków. Jednak to nie widok za szybą spowodował, że Percival uśmiechnął się lekko; kąciki ust poderwały się w reakcji na kolejne docierające do jego uszu zdania, tak akuratne i prawdziwe, że miał ochotę im przytaknąć. Nie zgadzało się tylko jedno – to, co stojący obok niego mężczyzna przedstawiał jako wady, dla Notta stanowiło zalety. Wątpił, czy gdyby Inara nie była wolnym duchem, żywą iskierką pośród morza szarości i jednakowości, kiedykolwiek zwróciłby na nią uwagę. Gdyby nie była sobą. – Mam nadzieję, że nie będzie zbytnią śmiałością z mojej strony – zaczął, przenosząc spojrzenie na lorda Carrowa – jeżeli powiem, że Inara jest najbardziej wyjątkową i niezwykłą kobietą, jaką miałem szczęście spotkać. Znamy się nie od dzisiaj i zapewniam cię, że póki co nie dała mi powodów, żeby obwiniać osobę odpowiedzialną za jej wychowanie o cokolwiek – powiedział, mając nadzieję, że brzmi równie szczerze, jak się czuł, wypowiadając te słowa. Wiedział, że wiele osób by się tutaj z nim nie zgodziło, ale dawno już przestał przejmować się wyszeptywanymi za plecami, nieprzychylnymi komentarzami.
Mógłby wygłosić jeszcze całą litanię podobnych zapewnień, ale widząc, że mężczyzna czuje się niekomfortowo, nie sprzeciwiał się zmianie tematu. Na nie mniej dla niego zaskakujący; zamrugał kilkakrotnie, próbując przekierować myśli na nowy tor. Kwestia posagu była kolejną rzeczą, o której nawet nie pomyślał, w pierwszej chwili nie wiedział więc, co powinien powiedzieć. – Ja… Oczywiście – przytaknął, odrobinę zażenowany, że tak często ostatnio brakowało mu słów. – Miałem okazję przyjrzeć się aetonanom z waszych stajen, to wspaniałe stworzenia – dodał po chwili, ledwie powstrzymując uśmiech, jaki wywołało wspomnienie o okolicznościach tego wydarzenia. Z drugiej strony, w tym momencie nie był już pewien, czy historia o Inarze włamującej się do stajni kuzyna przez uchylone okno, nie spotkałaby się przypadkiem z adrienową aprobatą. Na wszelki wypadek jednak wolał nie kusić losu i tym razem uciec się do dyplomatycznego milczenia, podkreślonego pełnym wdzięczności skinięciem głową.
Ruszył się miejsca, by po chwili zrównać się z Adrienem i również przystanąć przy wychodzącym na Heversham Road oknie; uliczka wyglądała na cichą i dziwnie nieświadomą niczego, co rozgrywało się za ścianami przylegających do niej budynków. Jednak to nie widok za szybą spowodował, że Percival uśmiechnął się lekko; kąciki ust poderwały się w reakcji na kolejne docierające do jego uszu zdania, tak akuratne i prawdziwe, że miał ochotę im przytaknąć. Nie zgadzało się tylko jedno – to, co stojący obok niego mężczyzna przedstawiał jako wady, dla Notta stanowiło zalety. Wątpił, czy gdyby Inara nie była wolnym duchem, żywą iskierką pośród morza szarości i jednakowości, kiedykolwiek zwróciłby na nią uwagę. Gdyby nie była sobą. – Mam nadzieję, że nie będzie zbytnią śmiałością z mojej strony – zaczął, przenosząc spojrzenie na lorda Carrowa – jeżeli powiem, że Inara jest najbardziej wyjątkową i niezwykłą kobietą, jaką miałem szczęście spotkać. Znamy się nie od dzisiaj i zapewniam cię, że póki co nie dała mi powodów, żeby obwiniać osobę odpowiedzialną za jej wychowanie o cokolwiek – powiedział, mając nadzieję, że brzmi równie szczerze, jak się czuł, wypowiadając te słowa. Wiedział, że wiele osób by się tutaj z nim nie zgodziło, ale dawno już przestał przejmować się wyszeptywanymi za plecami, nieprzychylnymi komentarzami.
Mógłby wygłosić jeszcze całą litanię podobnych zapewnień, ale widząc, że mężczyzna czuje się niekomfortowo, nie sprzeciwiał się zmianie tematu. Na nie mniej dla niego zaskakujący; zamrugał kilkakrotnie, próbując przekierować myśli na nowy tor. Kwestia posagu była kolejną rzeczą, o której nawet nie pomyślał, w pierwszej chwili nie wiedział więc, co powinien powiedzieć. – Ja… Oczywiście – przytaknął, odrobinę zażenowany, że tak często ostatnio brakowało mu słów. – Miałem okazję przyjrzeć się aetonanom z waszych stajen, to wspaniałe stworzenia – dodał po chwili, ledwie powstrzymując uśmiech, jaki wywołało wspomnienie o okolicznościach tego wydarzenia. Z drugiej strony, w tym momencie nie był już pewien, czy historia o Inarze włamującej się do stajni kuzyna przez uchylone okno, nie spotkałaby się przypadkiem z adrienową aprobatą. Na wszelki wypadek jednak wolał nie kusić losu i tym razem uciec się do dyplomatycznego milczenia, podkreślonego pełnym wdzięczności skinięciem głową.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
- Nie... - zaczął - ...nie jest to zbytnia śmiałość. Cieszę się. - naprawdę się cieszył, jak i gdzieś wewnątrz poczuł pewną ulgę, rozgrzeszenie. Nigdy tego nie okazywał, lecz nie był inny od przeciętnego ojca - czuł niepewność, wątpliwości, obawę przed tym, że gdzieś po drodze mógł popełnić błąd. Pokazywał bowiem Inarze świat takim, jakim on go widział i wpajał jej wartości, które uważał za cenne. Jednak co jeśli się mylił? Co jeśli to przysporzy jej tylko kłopotu? Co jeśli nie jest to właściwe? Przez te kilkanaście lat samotnego ojcowania wiele pytań nie posiadających odpowiedzi namnożyło mu się w głowie, lecz teraz blakły tracąc na istotności - w końcu skoro człowiek którego kochała akceptował ją taką jaką jest to mógł czuć tylko ulgę.
- Dobrze więc...to chyba tyle będzie z tego co chciałem z tobą omówić. Chcę byś wiedział, że doceniam szczerość, Percivalu. Nie chcę być wrogiem, a jedynie podporą waszego związku. W końcu nic innego mi już nie zostaje na stare lata jak wspierać was i nękać pytaniami o wnuki - Jego brwi podskoczyły sugestywnie, zawadiacko nad szarymi ślepiami w których zaiskrzyła się wesołość -...lecz o tym zdążymy jeszcze porozmawiać. Teraz zapewne myślami jesteś zupełnie w innym miejscu toteż nie będę ci tu dłużej zawracał głowy swoją osobą. Ona pewnie ciągle na ciebie czeka - bo przecież ku niej po tym wszystkim zapewne uciekały jego myśli. A przynajmniej taka miał nadzieję Adrien - A teraz pozwolisz, że w sposób bardziej tradycyjny opuszczę twe skromne progi, Percivalu. Tak więc...wskazałbyś mi wyjście? - Zapytał bo jakoś tak stwierdził, że raczej daruje pokaz swoich akrobatycznych umiejętności w postaci skoków przez parapet przy widowni w postaci zięcia. To też by trochę popsuło powstałą atmosferę. Jeszcze przed wyjściem Adrien podał adres miejsca w którym mógł znaleźć Inarę.
- Pamiętaj, Percivalu, że w razie problemów możesz bez wahania poszukiwać u mnie wsparcia. W końcu będziemy rodziną - z tymi słowami zniknął za drzwiami.
|zt
- Dobrze więc...to chyba tyle będzie z tego co chciałem z tobą omówić. Chcę byś wiedział, że doceniam szczerość, Percivalu. Nie chcę być wrogiem, a jedynie podporą waszego związku. W końcu nic innego mi już nie zostaje na stare lata jak wspierać was i nękać pytaniami o wnuki - Jego brwi podskoczyły sugestywnie, zawadiacko nad szarymi ślepiami w których zaiskrzyła się wesołość -...lecz o tym zdążymy jeszcze porozmawiać. Teraz zapewne myślami jesteś zupełnie w innym miejscu toteż nie będę ci tu dłużej zawracał głowy swoją osobą. Ona pewnie ciągle na ciebie czeka - bo przecież ku niej po tym wszystkim zapewne uciekały jego myśli. A przynajmniej taka miał nadzieję Adrien - A teraz pozwolisz, że w sposób bardziej tradycyjny opuszczę twe skromne progi, Percivalu. Tak więc...wskazałbyś mi wyjście? - Zapytał bo jakoś tak stwierdził, że raczej daruje pokaz swoich akrobatycznych umiejętności w postaci skoków przez parapet przy widowni w postaci zięcia. To też by trochę popsuło powstałą atmosferę. Jeszcze przed wyjściem Adrien podał adres miejsca w którym mógł znaleźć Inarę.
- Pamiętaj, Percivalu, że w razie problemów możesz bez wahania poszukiwać u mnie wsparcia. W końcu będziemy rodziną - z tymi słowami zniknął za drzwiami.
|zt
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Salon
Szybka odpowiedź