Zielona Wróżka
AutorWiadomość
Zielona Wróżka
To miejsce idealne do nielegalnych utargów, ukradkowych spotkań bez zachowywania nadmiernej ostrożności. Jedno jest tutaj pewne - pracowników nie interesują intencje czy rodowód gości, stąd nigdy nie wiadomo, na jaką klientelę się natrafi. Lokal nie należy jednak do najtańszych - na odwiedzanie go mogą sobie pozwolić jedynie osoby co najmniej średniozamożne. Jak można by się spodziewać po nazwie zamieszczonej na zielonym szyldzie nad drzwiami wejściowymi, całe wnętrze utrzymane jest właśnie w tonacji głębokiej zieleni - podstarzała, lecz wciąż elegancka tapeta, obicia odrobinę zbyt wysłużonych, aksamitnych sof, a nawet kotary w bardziej prywatnych lożach, do których prowadzą zawiłe, wąskie korytarzyki. Stoliki skryte są w głębokim półmroku o niepokojącym, zielonym odcieniu, gwarantującym gościom dodatkową anonimowość. Powietrze wypełnione zapachami mieszających się ze sobą olejków eterycznych jest ciężkie. Jednak Zielona Wróżka słynie nie tylko z nielegalnych interesów odbywających się pod ciężkimi obrusami wyłożonymi na okrągłych stolikach - już od samego momentu otwarcia lokalu, a więc ponad pół wieku temu, dostać tutaj można było jeden z trunków, dziś już nielegalny. Pomimo zakazu nie zrezygnowano jednak ze sprzedaży; podstarzały barman i jednocześnie właściciel, po dziś dzień własnoręcznie wytwarza i nielegalnie handluje zieloną wróżką, mocnym alkoholem, który swoją nazwę zawdzięcza zielonej barwie oraz silnemu działaniu halucynogennemu.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:16, w całości zmieniany 1 raz
| 26 lutego
Wątpliwości dopadają mnie sporadycznie - gdy coś postanowię, zazwyczaj trwam w swym przekonaniu, bez względu na zmieniające się okoliczności. Nie mogę się wahać, klienci zawsze to zauważają, podobnie jak kontrolujący mą działalność ministerialni urzędnicy. Kłamstwa nauczył mnie sam Hermes, bóg złodziei, podróżników oraz krętaczy. Choć nie jestem podłym blagierem, delikatne mijanie się z prawdą od lat ratuje moją skórę przed niepożądaną wizytą w niezbyt wygodnych celach twierdzy Tower. Zdecydowanie, chłodny spokój oraz prosta analityka zapewniają mi idealne prosperowanie biznesu, przynajmniej czysto teoretycznie. Interes jeszcze nie chyli się ku upadkowi, choć moje długi niepokojąco wzrastają. Przyzwyczaiłem się do wysokiego standardu życia, aczkolwiek to nie me własne farmazony wpędziły mnie w tarapaty finansowe. Nie potrafię niczego odmówić swoim córkom, przez co góra papierzysk nawołujących do terminu spłaty niepokojąco rośnie. Nie mam serca, aby przekazać im złe wiadomości o sporze z rodziną ich matki, nie umiem przyznać się do swojej pierwszej porażki. Ja nie przegrywam i nadal trudno mi uwierzyć w prawdę, która rysuje się przed mymi oczami czarno na białym.
Wypieram fakty już od kilku lat, sądzę, że w oszukiwaniu nie tylko innych, siebie, ale również i niezbadanego losu we własnej osobie radzę sobie naprawdę dobrze. Wręcz znakomicie, skoro wieści o powolnym upadku imperium Valhakisów, na jakie ciężko pracowałem (i nadal haruję w pocie czoła i zgarbionych pleców) jeszcze się nie rozeszły. Plotki są jak malaria, zabójcze i rozprzestrzeniające się błyskawicznie - znam wszak na nie doskonałe lekarstwo. Kwiaty lotosu, których zapach unosi się w mym sklepie nie są przecież tylko i wyłącznie tanim afrodyzjakiem. Na pewno nie ten delikatny aromat zadziałał na słodkie dziewczę o orientalnej urodzie, która od razu przykuła mą uwagę. Twarzyczka bez jednej skazy godna samej Afrodyty, figura niczym wyrzeźbiona przez Pigmaliona, ognisty temperament bogini łowów, Artemidy... Nadobna towarzyszka lorda Croucha zawładnęła mą uwagą, do tego stopnia, iż poczułem się niczym Apollo, zwiedziony wdziękami nimfy Dafne. Z tegoż też powodu żywiłem obawy, nieco lękając się poszukiwać pięknej Miu. Czy aby nie ucieknie spłoszona, by tuż przed tym, nim ją pochwycę, zmienić się w drzewo wawrzynu? Rugam się za własną słabość, za zbyt afektowny i młodzieńczy zachwyt nad świeżym ciałem oraz bystrym umysłem, jaki instynktownie rozpoznaję w egzotycznym dziewczęciu. Doprawdy, jestem godny pożałowania... i dopiero, kiedy zamykam nieodpowiedni dla mężczyzny w moim wieku etap samczego oszacowania towaru, skupiam się na szczegółach, czyniących Miu jeszcze bardziej ujmującą.
Ślę jej zaproszenie na kolację bez większych nadziei, starannie wybierając na miejsce spotkania lokal o odpowiedniej renomie, a zarazem zapewniający dyskrecję. Zielona Wróżka niegdyś była moją ulubioną restauracją, więc postanawiam zabrać Miu właśnie tam, gdzie kiedyś oblewałem pierwsze sukcesy. Sporo się zmieniło od tego czasu, ale nabieram pewności siebie oraz zbawiennego spokoju, gdy kobieta potwierdza przybycie. Spotykamy się wcześniej, podaję jej ramię, otwieram przed nią drzwi i zdejmuję z białych ramion płaszcz, nie pozwalając, by dotknął ją pracujący tu pryszczaty podrostek. Siadamy w niewielkiej, przytulnej oraz cichej loży, sprzyjającej toczeniu się prywatnych rozmów.
-Byłaś tu już wcześniej? - pytam z zainteresowaniem, usiłując wybadać, czy odpowiada jej dobór lokalu, wystrój oraz grana tu muzyka - kiedy podjedzie do nas kelner, rozsądnie poprosić o specjał - dodaję konspiracyjnie, jakbyśmy znali się od dawna. Nie czuję wyrzutów sumienia, choć polecam młodej dziewczynie narkotyczny napój - mam szczere intencje, oscylujące na poziomie inteligentnej rozmowy z piękną kobietą i uraczeniu się przy tym znakomitym alkoholem oraz wykwintnym posiłkiem. Zabawię ją kilkoma opowieściami, roztoczę przed oczami obraz swych rodzinnych stron, nasycę się widokiem skromnej, acz ponętnej niewiasty, a przy rozstaniu może pokuszę się o pocałunek. Złożony kurtuazyjnie na wierzchu jej dłoni.
Wątpliwości dopadają mnie sporadycznie - gdy coś postanowię, zazwyczaj trwam w swym przekonaniu, bez względu na zmieniające się okoliczności. Nie mogę się wahać, klienci zawsze to zauważają, podobnie jak kontrolujący mą działalność ministerialni urzędnicy. Kłamstwa nauczył mnie sam Hermes, bóg złodziei, podróżników oraz krętaczy. Choć nie jestem podłym blagierem, delikatne mijanie się z prawdą od lat ratuje moją skórę przed niepożądaną wizytą w niezbyt wygodnych celach twierdzy Tower. Zdecydowanie, chłodny spokój oraz prosta analityka zapewniają mi idealne prosperowanie biznesu, przynajmniej czysto teoretycznie. Interes jeszcze nie chyli się ku upadkowi, choć moje długi niepokojąco wzrastają. Przyzwyczaiłem się do wysokiego standardu życia, aczkolwiek to nie me własne farmazony wpędziły mnie w tarapaty finansowe. Nie potrafię niczego odmówić swoim córkom, przez co góra papierzysk nawołujących do terminu spłaty niepokojąco rośnie. Nie mam serca, aby przekazać im złe wiadomości o sporze z rodziną ich matki, nie umiem przyznać się do swojej pierwszej porażki. Ja nie przegrywam i nadal trudno mi uwierzyć w prawdę, która rysuje się przed mymi oczami czarno na białym.
Wypieram fakty już od kilku lat, sądzę, że w oszukiwaniu nie tylko innych, siebie, ale również i niezbadanego losu we własnej osobie radzę sobie naprawdę dobrze. Wręcz znakomicie, skoro wieści o powolnym upadku imperium Valhakisów, na jakie ciężko pracowałem (i nadal haruję w pocie czoła i zgarbionych pleców) jeszcze się nie rozeszły. Plotki są jak malaria, zabójcze i rozprzestrzeniające się błyskawicznie - znam wszak na nie doskonałe lekarstwo. Kwiaty lotosu, których zapach unosi się w mym sklepie nie są przecież tylko i wyłącznie tanim afrodyzjakiem. Na pewno nie ten delikatny aromat zadziałał na słodkie dziewczę o orientalnej urodzie, która od razu przykuła mą uwagę. Twarzyczka bez jednej skazy godna samej Afrodyty, figura niczym wyrzeźbiona przez Pigmaliona, ognisty temperament bogini łowów, Artemidy... Nadobna towarzyszka lorda Croucha zawładnęła mą uwagą, do tego stopnia, iż poczułem się niczym Apollo, zwiedziony wdziękami nimfy Dafne. Z tegoż też powodu żywiłem obawy, nieco lękając się poszukiwać pięknej Miu. Czy aby nie ucieknie spłoszona, by tuż przed tym, nim ją pochwycę, zmienić się w drzewo wawrzynu? Rugam się za własną słabość, za zbyt afektowny i młodzieńczy zachwyt nad świeżym ciałem oraz bystrym umysłem, jaki instynktownie rozpoznaję w egzotycznym dziewczęciu. Doprawdy, jestem godny pożałowania... i dopiero, kiedy zamykam nieodpowiedni dla mężczyzny w moim wieku etap samczego oszacowania towaru, skupiam się na szczegółach, czyniących Miu jeszcze bardziej ujmującą.
Ślę jej zaproszenie na kolację bez większych nadziei, starannie wybierając na miejsce spotkania lokal o odpowiedniej renomie, a zarazem zapewniający dyskrecję. Zielona Wróżka niegdyś była moją ulubioną restauracją, więc postanawiam zabrać Miu właśnie tam, gdzie kiedyś oblewałem pierwsze sukcesy. Sporo się zmieniło od tego czasu, ale nabieram pewności siebie oraz zbawiennego spokoju, gdy kobieta potwierdza przybycie. Spotykamy się wcześniej, podaję jej ramię, otwieram przed nią drzwi i zdejmuję z białych ramion płaszcz, nie pozwalając, by dotknął ją pracujący tu pryszczaty podrostek. Siadamy w niewielkiej, przytulnej oraz cichej loży, sprzyjającej toczeniu się prywatnych rozmów.
-Byłaś tu już wcześniej? - pytam z zainteresowaniem, usiłując wybadać, czy odpowiada jej dobór lokalu, wystrój oraz grana tu muzyka - kiedy podjedzie do nas kelner, rozsądnie poprosić o specjał - dodaję konspiracyjnie, jakbyśmy znali się od dawna. Nie czuję wyrzutów sumienia, choć polecam młodej dziewczynie narkotyczny napój - mam szczere intencje, oscylujące na poziomie inteligentnej rozmowy z piękną kobietą i uraczeniu się przy tym znakomitym alkoholem oraz wykwintnym posiłkiem. Zabawię ją kilkoma opowieściami, roztoczę przed oczami obraz swych rodzinnych stron, nasycę się widokiem skromnej, acz ponętnej niewiasty, a przy rozstaniu może pokuszę się o pocałunek. Złożony kurtuazyjnie na wierzchu jej dłoni.
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Powinna być skołowana. Zarumieniona. Zawstydzona. Powinna mieć w głowie kompletny chaos, widoczny na zewnątrz w panieńskim rumieńcu, barwiącym blade policzki. Serce powinno bić jak szalone, pompując rozgrzaną krew. Spięte ramiona, wciągnięty brzuch, uważne stawianie kroków, by odpowiednio poruszać biodrami w prymitywnej grze instynktu. Ofiary? Łowczyni? Ach, te wszystkie szaleńcze, randkowe powinności...którym nie podołała, nie pamiętając już, kiedy ostatnio mężczyzna tracił dla niej głowę. Za darmo. Bez subtelnej transakcji, bez jasnego deklarowania swych pragnień lub fetyszów, bez pozostawania w stosunku pracy.
Znajdowała się więc na nieznanym gruncie. Wręcz dziewiczym, bowiem Deirdre Tsagairt w całym swoim pięknym życiu nie doświadczyła zbyt wielu spotkań na podobnej płaszczyźnie. Od zawsze poświęcała całą uwagę nauce a później pracy, nie będąc świadomą wrażenia, jakie wywierała na mężczyznach. Słabo zainteresowanych wiecznie zaaferowaną stażystką, odejmującą sobie kobiecości na każdy z możliwych sposobów. Spodnie, usta wygięte w odstraszającym grymasie, obojętny ton, ślepe zapatrzenie w tony papierków, dokumentów i ustaw. Odcinała możliwość jakiegokolwiek flirtu ustawiając wokół siebie wysoki mur, zapewniający jej święty spokój i możliwość skupienia się wyłącznie na pracy. Co skończyło się raczej...tragicznie. Żywioł upomniał się o swoje, wciągając aseksualną pannę Tsagairt głęboko w morze, w głębię oceanu, skąd wyrzucił ją na brzeg chwilę potem. Całkowicie unurzaną w umiejętnościach i rzeczywistości, jaką do tej pory pogardzała. Spędziła w Wenus rok: dwanaście miesięcy, które zmieniły ją całkowicie, kształtując maskę na nowo. Obojętność w pasję, wrogość w namiętność, znudzenie w iskierki zainteresowania. Emanowała siłą i urokiem.
Właściwie nie pamiętała pierwszego spotkania z Asterionem. Przez jakiś czas przychodziła do jego sklepu razem z lordem Crouchem, który postanowił obsypywać ją jubilerskimi klejnotami i amuletami, w ramach dodatkowego bonusu za specjalne usługi. Uprzejmy właściciel był przystojny, lecz dopiero ostatnio, gdy akurat pojawiła się u Valhakisa sama, mogła zamienić z nim kilkanaście swobodnych słów. W pierwszej chwili sądziła, że mężczyzna próbuje nająć ją za plecami Caesara i niewiele brakowało, by Dei obnażyła swoją zawodową słabość...ale na szczęście w porę wycofała się z niefortunnych słów. Rozumiejąc, że Asterion zaprasza ją po prostu na miły wieczór. Razem. Szok i niedowierzanie minęły szybko; przyjęła propozycję, czując się jednak tego śnieżnego acz pięknego wieczoru nieco nierealnie.
Wchodziła przecież do nieco zadymionego przybytku nie z perspektywą łóżkowych ekscesów za godziwą stawkę. Mają coś zjeść? Porozmawiać? Napić się? Patrzeć sobie głęboko w oczy? W głębi duszy Deirdre jednak była nieco zdenerwowana. Wolałaby chyba ponownie spotkać się z lordem Rowle, uwielbiającym sadystyczne łóżkowe zabawy, niż czuć się tak...dziwnie. Jednocześnie lekko i ciężko, a dychotomia doznań powiększała się z każdym gestem Asteriona. Przepuszczenie w drzwiach, zsunięcie płaszcza, kameralna loża oddalona od innych gości. Roziskrzone spojrzenie ciemnych oczu. Lekki uśmiech, rozjaśniający przystojną twarz. Ciekawe, czy ma żonę. Ciekawe, ile zarabia. Ciekawe, dlaczego mnie tutaj zaprosił.
- Nie, to mój pierwszy raz w tym miejscu - odparła lekko, spokojnie, rozglądając się po wnętrzu z zainteresowaniem, by nie wyjść na zblazowaną. Ani zbyt przejętą, co udawałaby z trudem. Powróciła jednak wzrokiem do Asteriona, śledząc z uwagą każdą zmarszczkę. Z pewnością mógłby być jej ojcem. O ile nie był od niego sporo starszy. Wcale jej to nie odrzuciło, raczej...zaintrygowało. - A co jest twoją specjalnością, Asterionie? - rzuciła w odpowiedzi na sugestię zamówienia, wygodniej rozsiadając się na skórzanej kanapie. W czarnej sukni, z delikatnym makijażem i z rozpuszczonymi włosami czuła się pomiędzy. Pomiędzy dopieszczoną, kokieteryjną Miu i zdystansowaną, nieprzywykłą do randek Deirdre.
Znajdowała się więc na nieznanym gruncie. Wręcz dziewiczym, bowiem Deirdre Tsagairt w całym swoim pięknym życiu nie doświadczyła zbyt wielu spotkań na podobnej płaszczyźnie. Od zawsze poświęcała całą uwagę nauce a później pracy, nie będąc świadomą wrażenia, jakie wywierała na mężczyznach. Słabo zainteresowanych wiecznie zaaferowaną stażystką, odejmującą sobie kobiecości na każdy z możliwych sposobów. Spodnie, usta wygięte w odstraszającym grymasie, obojętny ton, ślepe zapatrzenie w tony papierków, dokumentów i ustaw. Odcinała możliwość jakiegokolwiek flirtu ustawiając wokół siebie wysoki mur, zapewniający jej święty spokój i możliwość skupienia się wyłącznie na pracy. Co skończyło się raczej...tragicznie. Żywioł upomniał się o swoje, wciągając aseksualną pannę Tsagairt głęboko w morze, w głębię oceanu, skąd wyrzucił ją na brzeg chwilę potem. Całkowicie unurzaną w umiejętnościach i rzeczywistości, jaką do tej pory pogardzała. Spędziła w Wenus rok: dwanaście miesięcy, które zmieniły ją całkowicie, kształtując maskę na nowo. Obojętność w pasję, wrogość w namiętność, znudzenie w iskierki zainteresowania. Emanowała siłą i urokiem.
Właściwie nie pamiętała pierwszego spotkania z Asterionem. Przez jakiś czas przychodziła do jego sklepu razem z lordem Crouchem, który postanowił obsypywać ją jubilerskimi klejnotami i amuletami, w ramach dodatkowego bonusu za specjalne usługi. Uprzejmy właściciel był przystojny, lecz dopiero ostatnio, gdy akurat pojawiła się u Valhakisa sama, mogła zamienić z nim kilkanaście swobodnych słów. W pierwszej chwili sądziła, że mężczyzna próbuje nająć ją za plecami Caesara i niewiele brakowało, by Dei obnażyła swoją zawodową słabość...ale na szczęście w porę wycofała się z niefortunnych słów. Rozumiejąc, że Asterion zaprasza ją po prostu na miły wieczór. Razem. Szok i niedowierzanie minęły szybko; przyjęła propozycję, czując się jednak tego śnieżnego acz pięknego wieczoru nieco nierealnie.
Wchodziła przecież do nieco zadymionego przybytku nie z perspektywą łóżkowych ekscesów za godziwą stawkę. Mają coś zjeść? Porozmawiać? Napić się? Patrzeć sobie głęboko w oczy? W głębi duszy Deirdre jednak była nieco zdenerwowana. Wolałaby chyba ponownie spotkać się z lordem Rowle, uwielbiającym sadystyczne łóżkowe zabawy, niż czuć się tak...dziwnie. Jednocześnie lekko i ciężko, a dychotomia doznań powiększała się z każdym gestem Asteriona. Przepuszczenie w drzwiach, zsunięcie płaszcza, kameralna loża oddalona od innych gości. Roziskrzone spojrzenie ciemnych oczu. Lekki uśmiech, rozjaśniający przystojną twarz. Ciekawe, czy ma żonę. Ciekawe, ile zarabia. Ciekawe, dlaczego mnie tutaj zaprosił.
- Nie, to mój pierwszy raz w tym miejscu - odparła lekko, spokojnie, rozglądając się po wnętrzu z zainteresowaniem, by nie wyjść na zblazowaną. Ani zbyt przejętą, co udawałaby z trudem. Powróciła jednak wzrokiem do Asteriona, śledząc z uwagą każdą zmarszczkę. Z pewnością mógłby być jej ojcem. O ile nie był od niego sporo starszy. Wcale jej to nie odrzuciło, raczej...zaintrygowało. - A co jest twoją specjalnością, Asterionie? - rzuciła w odpowiedzi na sugestię zamówienia, wygodniej rozsiadając się na skórzanej kanapie. W czarnej sukni, z delikatnym makijażem i z rozpuszczonymi włosami czuła się pomiędzy. Pomiędzy dopieszczoną, kokieteryjną Miu i zdystansowaną, nieprzywykłą do randek Deirdre.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Potrafię rozmawiać z kobietami. Nie jest to umiejętność, jaką szczycę się przed swymi przyjaciółmi, jednakowoż czuję z niej specyficzną dumę. Nie podzielam zdania porażającej części mieszkańców Wysp Brytyjskich (szczególnie rodzaju męskiego) o niższości płci pięknej - wręcz przeciwnie, potrafię dostrzec w nich identyczny ogień oraz może nawet większą pasję i siłę od tej, którą skrywają samcze ciała. Dyskryminację poznałem już w rodzinnym kraju, jednakowoż pojęcie o niej czerpałem z książek - z dzieł wybitnych myślicieli oraz filozoficznych rozpraw uczonych. Jakże rozczarowany się poczułem, gdy wyczytałem u Arystotelesa, iż toleruje wyłącznie te szczególne kobiety, umilające czas mężom podczas sympozjonów. Srodze się zawiodłem, lecz jeszcze większe zaskoczenie spotyka mnie po lat bez mała tysiącu, na obcej ziemi, w zupełnie innych czasach. Tutaj właśnie ci, którzy pragną uchodzić za inteligentnych i oświeconych, propagują identyczne farmazony, jakie głosili mizogini w starożytności. Mym rodakom mogę wybaczyć śmiało - ich świat wszak zupełnie nie przypominał tego, w jakim dane zostało żyć mi - lecz nie godzę się na zaniżanie pozycji kobiet w tej właśnie chwili. Nie jestem wojownikiem o ich prawa - brzmi to wręcz niedorzecznie - lecz niezmiennie darzę każdą niewiastę ogromnym szacunkiem i zwracam się do nich tak, jakbym rozmawiał z równym sobie. Narodziny moich córeczek oraz obserwowanie jak dorastają (nader często zza chybotliwego stosu książek lub zza roboczego stołu) ugruntowało moje przekonania. Doskonale wiem, że żaden ze znanych mi mężczyzn nie jest równie bystry jak Nemesis, żaden nie dorównuje Persephonie śmiałością ani odwagą, żaden rozpieszczony mały książę nie posiada w sobie tak ogromnej ciekawości świata jak moja mała Febe. Od lat żyję w domu zdominowanym przez kobiety, lecz w ogóle nie czuję się przez to źle. Gorzej. Jesteśmy kochającą się rodziną i pomagamy sobie nawzajem. Szczególne zaufanie, jakim darzę zwłaszcza Nemesis procentuje w tak... niezręcznych sytuacjach. Dzięki niej staję się coraz śmielszy, coraz częściej wychodzę z ciemnego, ciasnego warsztatu i... Umawiam się na randki? Zaciekawione spojrzenie Miu nieco mnie deprymuje, lecz na piorun Zeusa, jestem przecież dojrzałym mężczyzną. Nigdy nie straciłem głowy dla kobiety - nawet miłość do ukochanej Europy przyszła z czasem, nie siejąc we mnie ani grama szaleńczego uczucia. Zaproszenie Miu na spotkanie było czystym impulsem, podyktowanym bezpretensjonalnym i zupełnie szczerym zachwytem. Na początku jej egzotyczną urodą. Jestem prostym mężczyzną i oczarowała mnie, gdy tylko po raz pierwszy przekroczyła próg mego sklepu wraz z lordem Crouchem. Potem, każde słowo padające z jej krwistoczerwonych warg zaklinało mnie w coraz większym wrażeniu nad młodą, śliczną oraz inteligentną kobietą. Zastanawiałem się, kim jest dla niej Crouch, wiekowego już człowieka, obsypującego ją rozmaitymi prezentami i cackami, wcale nie należącymi do tych najtańszych. Wujem? Opiekunem? Protektorem pięknej oraz zdolnej stażystki? Sponsorem? Przestałem o tym myśleć dopiero, gdy przyjęła moją propozycję; prowadząc ją ku przytulnej, intymnej loży wyczyściłem swój umysł ze wszystkich myśli, jakie mogłyby zepsuć nasz miły wieczór. Nie obchodzi mnie, że prawdopodobnie i ja jestem dwa razy starszy od niej, nie zważam na przelotne spojrzenia innych gości. Urwanych z chwilą, kiedy zasiadamy na naszych miejscach i nareszcie możemy rozkoszować się sobą. Całkiem platonicznie i zupełnie niezobowiązująco.
-Sam bywałem tu często. Jak zapewne zauważyłaś, to dość dyskretne miejsce - odpowiadam, poprawiając kołnierz koszuli, nietypowo dopiętej aż na ostatni guzik. Nemesisi pewnie byłaby dumna, gdyby mnie widziała. Albo... zła, że spotykam się z dziewczyną, niewiele starszą od niej? - w swoim czasie wszystko ci pokażę - obiecuję z błyskiem w oku, szalenie przejęty. W porę jednak zauważam wyjątkowo nieodpowiedni dobór słownictwa, więc pośpiesznie prostuję niemoralną propozycję - jak tworzę amulety. Jak zaklinam w nich magię - dodaję już ciszej, bardziej tajemniczo, jakby wstąpiła we mnie nagła pewność siebie. Gdy przybywa kelner oddaję władzę w ręce Miu, samemu jednak zaznaczając, iż oczekuję wróżki. Nie zamierzam decydować za kobietę i zastanawiam się, czy zaufa mi na tyle, aby zawierzyć w doborze trunku.
-Powiedz lepiej, czym ty się zajmujesz. Jesteś bardzo bystra i... zdecydowana. To dość niespotykane w tutejszych stronach - stwierdzam poufale, jako przybysz z egzotycznego kraju. Opuściłem Kretę dawno temu, lecz nadal nie traktuję Anglii jak swego domu. Zastanawia mnie, skąd pochodzi Miu - a może od zawsze wychowywała się na Wyspach, lecz gorąca, wschodnia krew płynąca w jej żyłach uczyniła ją znacznie bardziej wyrazistą od mrowia brytyjskich panien?
-Sam bywałem tu często. Jak zapewne zauważyłaś, to dość dyskretne miejsce - odpowiadam, poprawiając kołnierz koszuli, nietypowo dopiętej aż na ostatni guzik. Nemesisi pewnie byłaby dumna, gdyby mnie widziała. Albo... zła, że spotykam się z dziewczyną, niewiele starszą od niej? - w swoim czasie wszystko ci pokażę - obiecuję z błyskiem w oku, szalenie przejęty. W porę jednak zauważam wyjątkowo nieodpowiedni dobór słownictwa, więc pośpiesznie prostuję niemoralną propozycję - jak tworzę amulety. Jak zaklinam w nich magię - dodaję już ciszej, bardziej tajemniczo, jakby wstąpiła we mnie nagła pewność siebie. Gdy przybywa kelner oddaję władzę w ręce Miu, samemu jednak zaznaczając, iż oczekuję wróżki. Nie zamierzam decydować za kobietę i zastanawiam się, czy zaufa mi na tyle, aby zawierzyć w doborze trunku.
-Powiedz lepiej, czym ty się zajmujesz. Jesteś bardzo bystra i... zdecydowana. To dość niespotykane w tutejszych stronach - stwierdzam poufale, jako przybysz z egzotycznego kraju. Opuściłem Kretę dawno temu, lecz nadal nie traktuję Anglii jak swego domu. Zastanawia mnie, skąd pochodzi Miu - a może od zawsze wychowywała się na Wyspach, lecz gorąca, wschodnia krew płynąca w jej żyłach uczyniła ją znacznie bardziej wyrazistą od mrowia brytyjskich panien?
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
W porównaniu z dusznymi, piżmowymi komnatami Wenus, sklep Asteriona wydawał się Deirdre oazą spokoju i świeżości. Otworzone szeroko okno, wpuszczające mroźne powietrze, sprawiało, że czuła się jak na szczycie szkockich wzniesień, gdy wiatr targał jej szatą a ciemne włosy smagały policzki, zaróżowione wędrówką wśród wysokich traw. Dała otumanić się tej przestrzeni, wyczuwalnej nawet i w samym właścicielu, obsługującym lorda Croucha z odpowiednią mieszanką pokory i pewności siebie. Obserwowała go kątem oka, wyciągając coraz więcej wniosków. Od tych naprawdę prostych - nie był szlachcicem, ale w jego żyłach płynęła czysta krew; znał się doskonale na swoim fachu; wzbudzał zaufanie nawet w najbardziej kapryśnych klientach - po te...jeszcze bardziej prymitywne. Wysoki, barczysty, przystojny, nęcący innością, śniadą karnacją, mocnymi dłońmi. Nie wychowały go delikatne, angielskie salony, pracował fizycznie, tworząc magię. Imponował jej, choć gdy w jego ciemnych oczach jasno błysnęło zainteresowanie, Dei odrobinę się zawiodła. Dał się zwieść pozorom? Szybko jednak odsunęła od siebie te myśli, tworząc wokół sylwetki Asteriona piramidę korzyści, stających się coraz bardziej oczywistymi z każdym przypadkowym spotkaniem. Jeszcze nie wiedziała, czy ma szansę wprowadzić w życie swój plan, ale...przecież lubiła wyzwania.
I doskonałe towarzystwo. Siedząc tuż przed nim, przyłapała się na tym, że mogłaby go po prostu słuchać. Zazwyczaj to ona prowadziła rozmowę, starając się zdominować nawet najkrótszą pogawędkę, ale przy Valhakisie wystarczyło słuchać, by czuć się zaspokojonym. Uśmiechała się więc lekko, trochę kokieteryjnie a trochę niepewnie - idealna mieszanka? - po prostu chłonąc tembr jego głosu, gdy mówił o amuletach. I pokazaniu wszystkiego. Lewy kącik pełnych ust powędrował w górę, ale nie skomentowała tego w żaden sposób. Być może dlatego, że przy stoliku pojawił się kelner. Ujęła menu w dłonie, przeglądając je nieśpiesznie, choć myślami ciągle była przy Asterionie, praktycznie nie widząc wykaligrafowanych propozycji.
- Poproszę specjalność lokalu - powiedziała w końcu do kelnera, oddając mu kartę, a gdy odszedł, poprawiła się na siedzisku. Pytanie o pracę w ogóle jej nie zaskoczyło ani nie wybiło z rytmu. Przywykła do kłamstw, dlatego kolejne spłynęło z jej ust bez żadnego zastanowienia. - Niestety, w odróżnieniu od ciebie, nie tworzę magii, a przepisy. Pracuję w Ministerstwie - odparła lekko, nie dając się porwać wspomnieniom przeszłych lat. Wtedy też dała się zauroczyć starszemu mężczyźnie, chociaż Asterion w ogóle nie przypominał Blacka. A przynajmniej miała taką nadzieję, ufając swojej intuicji. - Być może dlatego, że nie jestem z tych stron - dodała po chwili nieco żartobliwie, skinięciem głowy dziękując kelnerowi za przyniesienie napoju. Zielona Wróżka. Cóż, punkt za oryginalność trafiał na pełne już konto Valhakisa, którego znów obdarzała lekkim uśmiechem. - Wypijmy więc za bystrych i zdecydowanych przedstawicieli lepszych stron - zaproponowała, znów przejmując chwilową kontrolę. Jednak rola zawstydzonej panienki na pierwszym spotkaniu wydałą się jej niezwykle naciągana. Postanowiła być więc sobą, by przekonać się, czy Deridre Tsagairt - nawet ukryta pod innym nazwiskiem i woalką większych kłamstw - mogła przekonać do siebie takiego mężczyznę, jakim był Asterion.
I doskonałe towarzystwo. Siedząc tuż przed nim, przyłapała się na tym, że mogłaby go po prostu słuchać. Zazwyczaj to ona prowadziła rozmowę, starając się zdominować nawet najkrótszą pogawędkę, ale przy Valhakisie wystarczyło słuchać, by czuć się zaspokojonym. Uśmiechała się więc lekko, trochę kokieteryjnie a trochę niepewnie - idealna mieszanka? - po prostu chłonąc tembr jego głosu, gdy mówił o amuletach. I pokazaniu wszystkiego. Lewy kącik pełnych ust powędrował w górę, ale nie skomentowała tego w żaden sposób. Być może dlatego, że przy stoliku pojawił się kelner. Ujęła menu w dłonie, przeglądając je nieśpiesznie, choć myślami ciągle była przy Asterionie, praktycznie nie widząc wykaligrafowanych propozycji.
- Poproszę specjalność lokalu - powiedziała w końcu do kelnera, oddając mu kartę, a gdy odszedł, poprawiła się na siedzisku. Pytanie o pracę w ogóle jej nie zaskoczyło ani nie wybiło z rytmu. Przywykła do kłamstw, dlatego kolejne spłynęło z jej ust bez żadnego zastanowienia. - Niestety, w odróżnieniu od ciebie, nie tworzę magii, a przepisy. Pracuję w Ministerstwie - odparła lekko, nie dając się porwać wspomnieniom przeszłych lat. Wtedy też dała się zauroczyć starszemu mężczyźnie, chociaż Asterion w ogóle nie przypominał Blacka. A przynajmniej miała taką nadzieję, ufając swojej intuicji. - Być może dlatego, że nie jestem z tych stron - dodała po chwili nieco żartobliwie, skinięciem głowy dziękując kelnerowi za przyniesienie napoju. Zielona Wróżka. Cóż, punkt za oryginalność trafiał na pełne już konto Valhakisa, którego znów obdarzała lekkim uśmiechem. - Wypijmy więc za bystrych i zdecydowanych przedstawicieli lepszych stron - zaproponowała, znów przejmując chwilową kontrolę. Jednak rola zawstydzonej panienki na pierwszym spotkaniu wydałą się jej niezwykle naciągana. Postanowiła być więc sobą, by przekonać się, czy Deridre Tsagairt - nawet ukryta pod innym nazwiskiem i woalką większych kłamstw - mogła przekonać do siebie takiego mężczyznę, jakim był Asterion.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Oderwanie od ciasnej, zamkniętej przestrzeni, zaczerpnięcie głębokiego oddechu, ponowne wkroczenie do świata żywych. Czuję się niby Orfeusz, przekraczający bramy Hadesu, jak i on, bez swojej Eurydyki, jednakowoż za towarzysza służy mi osóbka daleko milsza od psotnego Hermesa. Nie żalę się zupełnie, nie wygrywam smutnych melodii, na mej twarzy nie gości grymas smutku, żałości, czy cierpienia. Jestem niedorzecznie zrelaksowany; po spiętych mięśniach z początku naszego spotkania, z niezręcznych uśmiechów oraz kulawej konwersacji - oby tylko mi się tak zdawało - nie ostał się już żaden ślad. Nie należę z pewnością do salonowych lwów, ale umiem przyciągnąć uwagę, zachować ją oraz nie pozwolić się znudzić swym towarzyszom. Właśnie w rozbudzaniu ciekawości oraz zainteresowania tkwi sztuka największa: opracowana do perfekcji sprawia, że żadne drzwi się przed tobą nie zatrzasną. Biegle władam retoryką, znam kupieckie sztuczki, umiem wzbudzić w kobiecie pożądanie. Przedmiotu; nigdy nie nosiłem się z podłymi zamiarami wobec niewiasty, ale może nadszedł moment, w którym powinienem wykorzystać swój dar? Nie dla jednorazowej przyjemności, lecz... kieruje mną męska słabość oraz uleganie wabiącym pokusom; mam ogromną ochotę już teraz zaproponować Miu kolejne spotkanie, choć wiem, że zdecydowanie nie jest to zachowanie przystojne leciwym już mężczyznom. Nie potrafię wszakże nic poradzić na szczere zaintrygowanie postacią egzotycznej gejszy na angielskim gruncie. Orientalna uroda w połączeniu z hardością charakteru. Uprzejmy uśmiech oraz ostry, cięty język. Klasa i inteligencja. Skromność w połączeniu ze śmiałością. Powoli tracę głowę z powodu nadmiaru gromadzących się w niej przeciwieństw, przyciągających mnie do niej z jakąś niespotykaną siłą. Czy wie, jak dużą słabość do niej żywię? Całe szczęście, lata życiowego doświadczenia nauczyły mnie racjonalności. Cierpliwości. Dystansu. Zapewne, gdybym wciąż był narwanym chłopakiem z Południa, mielibyśmy za sobą już tysiące randek, ale doceniam tę szczególną chwilę i wcale nie chcę zastępować jej inną. Podoba mi się, że siedzimy naprzeciw siebie, że dokładnie widzę jej oblicze, czarne włosy opadające na twarz, delikatny makijaż, elegancką suknię, dopełniającą obrazu subtelnej kobiecości. To właśnie odpowiedź na pytanie, czego pragną mężczyźni, jednak pod tą próżną, urodową warstwą, kryje się przecież coś znacznie, znacznie więcej. Znam smak inteligentnych dysput z młodymi pannami, ogromnie podziwiam niewiasty, wyrywające się spod stereotypów. Silne, ze ściśle określonymi priorytetami. Właśnie taka jest przecież Nemesis i jakimże okazałbym się ojcem, gdybym bronił mojej córce i spadkobierczyni rozwoju, tylko i wyłącznie dlatego, że urodziła się kobietą?
Zaciskam dłoń na nóżce kieliszka, po czym rozpuszczam w trunku kostkę cukru, pokazując Miu, aby postąpiła ponownie. Wzdragam się przed fizycznym kontaktem, zachowując stosowną odległość, nie zamierzając nagabywać jej w żaden sposób. Koncentruję się na jej uśmiechu, dyskretnym, jakbym rozbawił ją czymś, z czego nie powinna okazywać wesołości... i na słowach Miu. Tak jak podejrzewałem, ambitnej pracownicy ministerstwa - Odpowiedzialne zajęcie - odpowiadam z niejakim podziwem, bowiem znam wysokie standardy obowiązujące na stanowiskach urzędników. Mimo teoretycznej równości nadal ciężko jest tam dużo osiągnąć bez nazwiska; sam nie posiadam szczególnych uprzedzeń, lecz domyślam się, jak wiele pracy musiała włożyć Miu, aby dostać się tam, gdzie obecnie się znajduje - jesteś jeszcze na stażu, czy już zyskałaś wystarczające zaufanie? - dopytuję żartobliwie, obracając w dłoniach kieliszek z gotową już do posmakowania nalewką.
-Za nas - dodaję machinalnie, wznosząc toast wraz z Miu i mocząc swoje wargi w szlachetnym trunku -wiesz, z czego słynie Kreta? Prócz najpotężniejszych amuletów oraz antycznej magii miłosnej? - pytam, odstawiając kieliszek na stół i uśmiechając się lekko do kobiety. Halucynogenne właściwości napoju zaraz dadzą o sobie znać, ale mamy jeszcze chwilę, by prowadzić rozmowę w pełnej jasności umysłu.
Zaciskam dłoń na nóżce kieliszka, po czym rozpuszczam w trunku kostkę cukru, pokazując Miu, aby postąpiła ponownie. Wzdragam się przed fizycznym kontaktem, zachowując stosowną odległość, nie zamierzając nagabywać jej w żaden sposób. Koncentruję się na jej uśmiechu, dyskretnym, jakbym rozbawił ją czymś, z czego nie powinna okazywać wesołości... i na słowach Miu. Tak jak podejrzewałem, ambitnej pracownicy ministerstwa - Odpowiedzialne zajęcie - odpowiadam z niejakim podziwem, bowiem znam wysokie standardy obowiązujące na stanowiskach urzędników. Mimo teoretycznej równości nadal ciężko jest tam dużo osiągnąć bez nazwiska; sam nie posiadam szczególnych uprzedzeń, lecz domyślam się, jak wiele pracy musiała włożyć Miu, aby dostać się tam, gdzie obecnie się znajduje - jesteś jeszcze na stażu, czy już zyskałaś wystarczające zaufanie? - dopytuję żartobliwie, obracając w dłoniach kieliszek z gotową już do posmakowania nalewką.
-Za nas - dodaję machinalnie, wznosząc toast wraz z Miu i mocząc swoje wargi w szlachetnym trunku -wiesz, z czego słynie Kreta? Prócz najpotężniejszych amuletów oraz antycznej magii miłosnej? - pytam, odstawiając kieliszek na stół i uśmiechając się lekko do kobiety. Halucynogenne właściwości napoju zaraz dadzą o sobie znać, ale mamy jeszcze chwilę, by prowadzić rozmowę w pełnej jasności umysłu.
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Trochę gubiła się w pomyśle na tą znajomość. Teoretycznie chodziło tylko o jeszcze więcej władzy i finansowe bezpieczeństwo. A raczej próbę uzyskania takowych, dość niskim kosztem. Wystarczyło się uśmiechnąć i wyrazić zgodę, a potem...a potem po prostu delektować się doskonałym towarzystwem. Tsagairt była gotowa na wielkie poświęcenia, by osiągnąć to, czego pragnęła, ale w tym przypadku w ogóle nie czuła dyskomfortu. Słabość do starszych mężczyzn - czyżby w pokręcony sposób tęskniła za towarzystwem ojca? - wyraźnie przemawiała na korzyść Asteriona, nie wspominając już o innych przymiotach duszy i ciała. W tym najważniejszym: majątku. Nie dociekała, ile zarabia, ale sam fakt posiadania dobrze prosperującego sklepu, szanowanego przez najbogatszych szlachciców, stawiał Valhakisa wysoko w hierarchii potencjalnych celów. Jeśli nie najwyżej, bowiem to przed nim właśnie siedziała, postanawiając zdjąć maskę. Deirdre, Miu; oddalone od siebie całe eony teraz stawały się jednością. Nieco przerażającą właścicielkę obydwu osobowości. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczuła się obnażona, nie mogąc ukryć właściwej siebie za niecierpliwą cielesnością. Wolałaby siedzieć tuż obok, nie na przeciwko, by być w zasięgu ciepłej dłoni, sunącej powoli po jego udzie, by szeptać mu do ucha zmysłowe opowiastki, by owiewać gorącym oddechem odsłoniętą szyję, by pochylać się tak, by suknia odsłaniała coraz więcej. Ten pozorny ekshibicjonizm stawał się doskonałą zasłoną dymną. Deirdre przestawała istnieć, ukryta za męskimi pragnieniami.
W tym przypadku musiała radzić sobie sama. Zarówno z Asterionem jak i ze sobą, jednocześnie zirytowaną i wyjątkowo rozluźnioną. Pierwszy wolny wieczór od kilku miesięcy. Powinna spędzić go z rodziną, ale...musiała zainwestować w nowy projekt, mający zapewnić ojcu i rodzeństwu stabilność. A jej samą...cóż, w najgorszym przypadku, ciekawe damsko-męskie doświadczenie, niezbędne do portfolio prawdziwej damy.
Alkohol palił przełyk, ale nie skrzywiła się, upijając go z gracją typową raczej dla degustacji słabych win. Miu pewnie zarumieniłaby się i odkaszlnęła dyskretnie, pokazując swoją grację, ale od Ling podkradła dzisiaj tylko imię.
- Kończę staż. Lord Crouch jest ze mnie zadowolony, więc mam nadzieję na etat a potem szybki awans. Chciałabym pracować w Wizengamocie - odparła konkretnie i prawie szczerze, jednocześnie subtelnie podsuwając Asterionowi odpowiedź na niezadane pytanie. Nie był głupi, widywał ją przecież z Crouchem, musiała więc wytłumaczyć tą hojna protekcję. Im wcześniej tym lepiej. Praca w Ministerstwie, zwłaszcza w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, wiązała się z kontaktami z możnymi arystokratami. Proste, łatwe i przyjemne skojarzenia, wykluczające inne, irracjonalne opcje. Była przecież bystra i zdecydowana. Tak jak Asterion. A może jednak bardziej?
Uśmiechnęła się ponownie, wznosząc toast. Przyjemne ciepło rozlewało się od brzucha, stanowiąc jednocześnie lekkie ostrzeżenie. Odkąd zaczęła pracę w Wenus nie piła. Postanowiła więc miarkować dzisiejsze przyjemności. Odstawiła kieliszek na blat, gładząc jego nóżkę palcami i nie cofając dłoni z blatu. - Antyczna magia miłosna? Opowiedz mi o tym - zagadnęła, pozwalając sobie na krótki, urwany, perlisty śmiech. Nie niewieści chichocik; zachowywała się w końcu swobodnie, aż zdziwiona prawdziwą sobą. - I o innych wspaniałościach Krety - odpowiedziała, odgarniając ciemne pasma włosów, opadające na blade ramię.
W tym przypadku musiała radzić sobie sama. Zarówno z Asterionem jak i ze sobą, jednocześnie zirytowaną i wyjątkowo rozluźnioną. Pierwszy wolny wieczór od kilku miesięcy. Powinna spędzić go z rodziną, ale...musiała zainwestować w nowy projekt, mający zapewnić ojcu i rodzeństwu stabilność. A jej samą...cóż, w najgorszym przypadku, ciekawe damsko-męskie doświadczenie, niezbędne do portfolio prawdziwej damy.
Alkohol palił przełyk, ale nie skrzywiła się, upijając go z gracją typową raczej dla degustacji słabych win. Miu pewnie zarumieniłaby się i odkaszlnęła dyskretnie, pokazując swoją grację, ale od Ling podkradła dzisiaj tylko imię.
- Kończę staż. Lord Crouch jest ze mnie zadowolony, więc mam nadzieję na etat a potem szybki awans. Chciałabym pracować w Wizengamocie - odparła konkretnie i prawie szczerze, jednocześnie subtelnie podsuwając Asterionowi odpowiedź na niezadane pytanie. Nie był głupi, widywał ją przecież z Crouchem, musiała więc wytłumaczyć tą hojna protekcję. Im wcześniej tym lepiej. Praca w Ministerstwie, zwłaszcza w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, wiązała się z kontaktami z możnymi arystokratami. Proste, łatwe i przyjemne skojarzenia, wykluczające inne, irracjonalne opcje. Była przecież bystra i zdecydowana. Tak jak Asterion. A może jednak bardziej?
Uśmiechnęła się ponownie, wznosząc toast. Przyjemne ciepło rozlewało się od brzucha, stanowiąc jednocześnie lekkie ostrzeżenie. Odkąd zaczęła pracę w Wenus nie piła. Postanowiła więc miarkować dzisiejsze przyjemności. Odstawiła kieliszek na blat, gładząc jego nóżkę palcami i nie cofając dłoni z blatu. - Antyczna magia miłosna? Opowiedz mi o tym - zagadnęła, pozwalając sobie na krótki, urwany, perlisty śmiech. Nie niewieści chichocik; zachowywała się w końcu swobodnie, aż zdziwiona prawdziwą sobą. - I o innych wspaniałościach Krety - odpowiedziała, odgarniając ciemne pasma włosów, opadające na blade ramię.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Od odejścia Europy prowadzę stosunkowo ascetyczne życie, właściwie we wszystkich sferach ograniczone do minimum. Za towarzystwo wystarczają mi córki oraz klienci, z którymi mogę zamienić kilka słów, dowiedzieć się, jakaż nawałnica wstrząsa czarodziejskim półświatkiem. Oni przychodzą i odchodzą, dzięki czemu cały czas znajduję się pośrodku wielkiego prądu, nieustannego przepływu informacji. W szczątkowych uwagach, strzępach rozmów, garści nieopatrznie rzuconych słów odnajduję swoją rozrywkę - jedyną, jaką raczę sobie zapewniać. Miu pojawia się nagle i od razu burzy porządek mego poukładanego świata. Myślę o niej częściej, niż powinienem i wiem, że pożądam jej ciała. Mój wzrok uczynił ze mnie niewolnika; niestety poległem w nierównej walce z instynktem, ale poprzysiągłem sobie, że już nigdy więcej nie uczynię kobiety swojej na jedną noc. I ona na to nie zasługuje, z każdą krótką chwilą, którą dane nam zostało spędzić razem, umacniam się w przekonaniu jej wyjątkowości. Miu jest jak niespotykanej urody kwiat, wydzielający upajającą woń, którym to egzotycznym zapachem pragnę się upić, kołysany dźwięcznym tonem jej głosu. Niczego nie planuję, po prostu ciesząc się, że mimo oczywistych przepaści między nami, zgodziła się towarzyszyć mi dzisiejszego wieczoru. Mimowolnie zerkam na jej dłonie, obejmujące delikatnie szyjkę kieliszka i z ulgą przyjmuję, że na jej palcu nie błyszczy obrączka. Może to drobiazg - dla mych starożytnych rodaków zresztą zupełnie nieistotny - lecz moje zesztywniałe zasady nie przewidują wyrozumiałości dla podobnych czynów. Po tamtej nocy skrzętnie unikałem wszystkiego, co mogło zwieść mnie na pokuszenie, a po śmierci mej małżonki nauczyłem się uciekać w pracę. Nie mieć czasu na nic innego. Właściwie nie myśleć, zamykając się w malutkiej pracowni i bez wytchnienia tworzyć magiczne przedmioty, dzięki którym można znaleźć szczęście, przyjaźń, a nawet i miłość. Nigdy nie wpadłem na to, by posłużyć się swym dziełem, przekonany, że niczego nie potrzebuję. Prowadząc sklep, zajmując się córkami, poświęcając niezliczone godziny na zamykanie czarów w niepozornych kształtach i czyniąc niedrogie błyskotki niezwykłymi, czułem się całkowicie spełniony. Do czasu, gdy w progu stanęła Miu, przypominając mi o uniesieniach, o radości, o poddaniu się pragnieniom. W sposób zupełnie platoniczny; obudziła jednak zaśniedziałą fascynację, tęsknotę za kobiecą troską oraz miłością, inną od rodzinnej.
-Nie wątpię. Powiedział mi, w największym zaufaniu, że jesteś niezwykła. Bardzo utalentowana - odpowiadam, błyskając w uśmiechu białymi zębami. Croucha trudno było skłonić do zwierzeń, lecz znałem go już długo - i rzadko wypowiadał się w równie entuzjastycznych słowach o kimkolwiek. Wierzę bez zastrzeżeń w inteligencję Miu; nie tyle z opinii arystokraty, lecz również ze swoich obserwacji. Nie boi się rozmawiać. Wie, czego chce. Właśnie to zdecydowanie imponuje mi najbardziej, jestem wręcz oczarowany. Nie wydaje mi się, bym kiedykolwiek miał spotkać podobną kobietę.
-To dość... ponure historie - zaczynam, lekko unosząc brew, sugerując, że łagodne brzmienie wcale nie oznacza subtelnej treści, kończącej się szczęśliwym zakończeniem - kiedyś w słowie pisanym kryła się znacznie większa potęga niż dziś - zaczynam snuć opowieść, z napięciem obserwując oblicze Miu, by w porę zauważyć jej ewentualne znudzenie - wyłącznie kapłani oraz ludzie parający się zakazanymi praktykami, adepci bluźnierczych sztuk potrafili czytać i pisać. A tym samym przynosić zgubę lub nadzieję - mówię tajemniczo, przerywając na chwilę, by upić nieco Zielonej Wróżki - na specjalnych tabliczkach umieszczano inkantację, wiążącą ze sobą dwie osoby. Inaczej, niż za pomocą amortnecji, było to raczej niewolnicze oddanie. Zaklęcie zawierało wezwania do najstraszliwszych demonów lub wzgardzonych bóstw i istniał tylko jeden sposób, aby je przezwyciężyć - kończę, oblizując spierzchnięte wargi i uśmiechając się lekko do siedzącej naprzeciw kobiety. Staram się nie wpatrywać bezzasadnie w jej piękną twarz, lecz nie mogę się powstrzymać, przed kontemplowaniem bladych policzków, ciemnych, skośnych oczu, jedwabistych włosów opadających na plecy. Ratuję się wyłącznie kieliszkiem alkoholu; mocny trunek piecze me gardło, lecz przynajmniej przestaję uporczywie (i zbyt często) patrzeć wprost w oczy pięknej Miu.
-Nie wątpię. Powiedział mi, w największym zaufaniu, że jesteś niezwykła. Bardzo utalentowana - odpowiadam, błyskając w uśmiechu białymi zębami. Croucha trudno było skłonić do zwierzeń, lecz znałem go już długo - i rzadko wypowiadał się w równie entuzjastycznych słowach o kimkolwiek. Wierzę bez zastrzeżeń w inteligencję Miu; nie tyle z opinii arystokraty, lecz również ze swoich obserwacji. Nie boi się rozmawiać. Wie, czego chce. Właśnie to zdecydowanie imponuje mi najbardziej, jestem wręcz oczarowany. Nie wydaje mi się, bym kiedykolwiek miał spotkać podobną kobietę.
-To dość... ponure historie - zaczynam, lekko unosząc brew, sugerując, że łagodne brzmienie wcale nie oznacza subtelnej treści, kończącej się szczęśliwym zakończeniem - kiedyś w słowie pisanym kryła się znacznie większa potęga niż dziś - zaczynam snuć opowieść, z napięciem obserwując oblicze Miu, by w porę zauważyć jej ewentualne znudzenie - wyłącznie kapłani oraz ludzie parający się zakazanymi praktykami, adepci bluźnierczych sztuk potrafili czytać i pisać. A tym samym przynosić zgubę lub nadzieję - mówię tajemniczo, przerywając na chwilę, by upić nieco Zielonej Wróżki - na specjalnych tabliczkach umieszczano inkantację, wiążącą ze sobą dwie osoby. Inaczej, niż za pomocą amortnecji, było to raczej niewolnicze oddanie. Zaklęcie zawierało wezwania do najstraszliwszych demonów lub wzgardzonych bóstw i istniał tylko jeden sposób, aby je przezwyciężyć - kończę, oblizując spierzchnięte wargi i uśmiechając się lekko do siedzącej naprzeciw kobiety. Staram się nie wpatrywać bezzasadnie w jej piękną twarz, lecz nie mogę się powstrzymać, przed kontemplowaniem bladych policzków, ciemnych, skośnych oczu, jedwabistych włosów opadających na plecy. Ratuję się wyłącznie kieliszkiem alkoholu; mocny trunek piecze me gardło, lecz przynajmniej przestaję uporczywie (i zbyt często) patrzeć wprost w oczy pięknej Miu.
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Zwodzenie dojrzałego, doświadczonego mężczyzny, stanowiło dla Deirdre wyzwanie. Im dłużej wpatrywała się w przystojną twarz Asteriona, tym więcej odnajdywała w nim punktów zaczepienia, przyciągających detali, czyniących z Valhakisa ofiarę idealną. A może raczej wyzwanie idealne, wielopłaszczyznowe, hipnotyzujące ewentualnymi możliwościami, rozpościerającymi się przed nią niczym nęcący wachlarz wyrafinowanej gejszy? Mógł zostać jej przyjacielem, obrońcą, namiastką ojca, tutaj, na miejscu, gotowego ochronić ją w kryzysowej sytuacji - nie wątpiła, że lata praktyki nauczyły go wielu przydatnych zaklęć; wydawał się także dość opiekuńczy. Mógł zostać jej opoką, tajnym miejscem, w którym mogła być zupełnie sobą; wentylem bezpieczeństwa, niepozwalającym jej na popadnięcie w kompletną schizofrenię. Mógł zostać bankiem, finansową poduszką, gwarantującą spokojny, głęboki sen, nawet w niezbyt sprzyjających kolejach ekonomicznego losu. Czyżby traktowała go absolutnie przedmiotowo? Na razie tak, bowiem każda sekunda kontaktu wzmagała w niej apetyt na więcej. Więcej informacji o tym postawnym mężczyźnie, jego rodzinie i jego ciele. Długie przebywanie w wyłącznie samczym towarzystwie sprawiło, że Deirdre automatycznie przejęła wiele męskich cech, choć już wcześniej bliżej jej było do mechaniczności testosteronowego świata niż wrażliwej kobiecości. Jako pracoholiczka nie odpoczywała od Wenus nawet w czasie wolnym, w wyobraźni powoli rozbierając Asteriona z drogich szat - rozpoznawała splot tkaniny nawet z tej odległości - i biżuterii, część po części, by móc ocenić każdy cal śniadej skóry. Linię mięśni, kości, sylwetkę, posturę, siłę. Z powodzeniem już mogła uznać go za przystojnego: szerokie barki, wzrost, duże dłonie, wszystko to umieszczało Valhakisa w niewielkim pudełku mężczyzn wzbudzających w niej prawdziwe pożądanie.
Wygasłe jednak od bardzo dawna, wzbudzane właściwie jedynie spotkaniami z Tristanem, chociaż w tej relacji nie chodziło już o podniecenie stricte fizyczne. Łączyło ich coś więcej, sekret, zobowiązanie, mające już jutro związać ich czymś jeszcze trwalszym. Może i dlatego spotkała się z Asterionem, szukając drugiej opcji. Zawsze ubezpieczona, zawsze z planem B. Wyjątkowo pociągającym, bowiem nie mogła oderwać oczu od opowiadającego mężczyzny, z przyjemnością wsłuchując się w niski tembr głosu.
Nieco zawstydzonym uśmiechem skwitowała przekazanie pochlebstw Croucha - och, As, gdybyś tylko wiedział, jak bardzo utalentowana jestem - czekając raczej na opowieść o miłości. I zaklęciach. Nie podnosiła kieliszka do ust, dalej bawiąc się nóżką i szklanym brzegiem. Nie dała po sobie poznać, że zaciekawił ją ten temat: zniewolenie, poddanie się magii, niekoniecznie tej łączącej serca, ale uniosła lekko brwi. Najchętniej dopytałaby o szczegóły, o powiązania z czarną magia, ale...musiała się pohamować. Wbrew wszystkiemu byli przecież na randce a nie na spotkaniu nadambitnych, pozbawionych uczuć sadystów. - Myślałam, że będzie to bardziej erotyczna magia - odparła powoli, leniwie, nie przerywając kontaktu wzrokowego, choć po odpowiedniej ilości sekund zarumieniła się lekko, unosząc wolną dłoń do policzka. - Och, przepraszam, to ten alkohol - dodała idealnie odgrywając zawstydzenie, gdy uciekła wzrokiem gdzieś w bok, zaciskając pełne usta w wyrazie skrępowania. Sekundowego, bowiem uśmiechnęła się ponownie. - Ale...wydaje mi się, że każda miłość łączy w ten sposób ludzi. I zawsze ktoś w tym pięknym duecie kocha mniej i odchodzi...a wtedy rodzą się demony - powiedziała w zamyśleniu, gładząc opuszką palca ostry brzeg kieliszka. - Kochałeś kiedyś kogoś tak mocno? - dodała nagle, bezkompromisowo, choć bez żadnej napastliwości. Czysta ciekawość i chęć wpełznięcia głębiej w umysł interesującego mężczyzny. Oraz w jego przeszłość.
Wygasłe jednak od bardzo dawna, wzbudzane właściwie jedynie spotkaniami z Tristanem, chociaż w tej relacji nie chodziło już o podniecenie stricte fizyczne. Łączyło ich coś więcej, sekret, zobowiązanie, mające już jutro związać ich czymś jeszcze trwalszym. Może i dlatego spotkała się z Asterionem, szukając drugiej opcji. Zawsze ubezpieczona, zawsze z planem B. Wyjątkowo pociągającym, bowiem nie mogła oderwać oczu od opowiadającego mężczyzny, z przyjemnością wsłuchując się w niski tembr głosu.
Nieco zawstydzonym uśmiechem skwitowała przekazanie pochlebstw Croucha - och, As, gdybyś tylko wiedział, jak bardzo utalentowana jestem - czekając raczej na opowieść o miłości. I zaklęciach. Nie podnosiła kieliszka do ust, dalej bawiąc się nóżką i szklanym brzegiem. Nie dała po sobie poznać, że zaciekawił ją ten temat: zniewolenie, poddanie się magii, niekoniecznie tej łączącej serca, ale uniosła lekko brwi. Najchętniej dopytałaby o szczegóły, o powiązania z czarną magia, ale...musiała się pohamować. Wbrew wszystkiemu byli przecież na randce a nie na spotkaniu nadambitnych, pozbawionych uczuć sadystów. - Myślałam, że będzie to bardziej erotyczna magia - odparła powoli, leniwie, nie przerywając kontaktu wzrokowego, choć po odpowiedniej ilości sekund zarumieniła się lekko, unosząc wolną dłoń do policzka. - Och, przepraszam, to ten alkohol - dodała idealnie odgrywając zawstydzenie, gdy uciekła wzrokiem gdzieś w bok, zaciskając pełne usta w wyrazie skrępowania. Sekundowego, bowiem uśmiechnęła się ponownie. - Ale...wydaje mi się, że każda miłość łączy w ten sposób ludzi. I zawsze ktoś w tym pięknym duecie kocha mniej i odchodzi...a wtedy rodzą się demony - powiedziała w zamyśleniu, gładząc opuszką palca ostry brzeg kieliszka. - Kochałeś kiedyś kogoś tak mocno? - dodała nagle, bezkompromisowo, choć bez żadnej napastliwości. Czysta ciekawość i chęć wpełznięcia głębiej w umysł interesującego mężczyzny. Oraz w jego przeszłość.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Jest tak samo znudzona, jak ja. Przenika przez nas ten specyficzny odcień zblazowania, cienko separującego nas od materialnego świata, jakbyśmy niezupełnie do niego należeli. Z ludzkich twarzy zawsze potrafiłem odczytać wiele, jednak ona pozostaje dla mnie nieodgadnioną tajemnicą. Sekretem, zagadką, na którą nie znam odpowiedzi, choć pojawiają się tysiące myśli: wszystkie niestety zbyt oczywiste, zbyt banalne. Lekka pogarda wyczuwalna w jej zachowaniu - och, Miu, nie musisz się jej wstydzić - czaruje mnie niemal mocno jak świeża uroda, rzadko spotykana, budząca pożądanie, rozpalająca ogień w lędźwiach. Omamia mnie szczelny dystans, jaki zbudowała wokół siebie, wysoki, solidny mur odgradzający innych, pewna pobłażliwość dla sytuacji. Skrępowanie mija, stoję na pewnym gruncie. Mocno ubitej ziemi, po której stąpam twardo i pewnie, otaczając ramieniem piękną Miu w opiekuńczym geście. Wiem, że tego nie potrzebuje, że sama znakomicie sobie radzi - co lepsze, ona również zdaje sobie z tego sprawę, lecz - ku mojemu zaskoczeniu - nie odtrąca mej dłoni. Zyskałem już przyzwolenie na więcej, ale nadal wolę poświęcić chwilę afektacji nader wyjątkowej kobiecej postaci. Idealne wnętrze obleczone w perfekcyjne ciało. Opakowanie błyskawicznie zyskuje mą przychylność, ba, Miu zdobywa mnie samym swoim przeciągłym spojrzeniem, jednakowoż... nie jestem człowiekiem płytkim. I mimo tego, że buzujący w żyłach testosteron miesza w głowie, mimo że pragnienia dyktują mi podłe warunki, mimo pragnienia, jakiego nie czułem od bardzo dawna, opieram się pokusom. Wreszcie mogę pobłogosławić wiek oraz doświadczenie, nakazujące mi całkowite opanowanie. Gra instynktów cale nie okazuje się trudna, jeśli tylko nie pozostaje się przewidywalnym. Wciąż mogę się zgubić... Mężczyzna jest łatwym łupem, łatwym celem, nawet, jeśli pozornie on zdaje się myśliwym. Zielona Wróżka już zaczyna działać, wypity szybko kieliszek zmienia lożę w nieco rozmyte halucynacje. Już nie siedzimy naprzeciwko, a bardzo, bardzo, blisko siebie. Zdecydowanie kładę obie dłonie na stół, uważnie przypatrując się coraz piękniejszej kobiecie. Urzeka mnie wszystko, nawet sama suknia. Klasyczna i skromna; żadnego wariactwa, żadnej ekstrawagancji, a mimo to sposób, w jaki czarny materiał leży na Miu, uwypuklając jej walory sprawia, że przez mgnienie oka zdaje mi się bardziej wyuzdana, niż nieprzyzwoita spódnica odsłaniająca kolana. Dreszcz zachwytu nad niezwykłym dualizmem przebiega przez mój kręgosłup; nie potrafię oderwać od niej wzroku. Żadne myśli nie mącą czystej kontemplacji piękna, jakie musiała stworzyć sama Afrodyta. Ani żałosne pytania dlaczego, ani dociekanie pobudek, ani niepokojące podejrzenia, w jakim kierunku zmierza nasze spotkanie. Czuję się pewny oraz nade wszystko - dorosły i dojrzały, zdolny do pogodzenia się ze wszystkim niespodziankami przyszykowanymi przez los. Nieco cynicznym uśmiechem zbywam słowa Miu, jednocześnie kręcąc głową w odrobinę smutnym zaprzeczeniu.
-Za pomocą magii można kogoś zwabić. Zafascynować. Omamić. Ale nigdy nie można sprawić, by ten pozostał - odpowiadam, szukając w niej iskier zainteresowania. Oraz... zawstydzenia? Udaję, że nie dostrzegam jej zmieszania; niemalże arogancka postawa niewiasty coraz mocniej mnie ciekawi. Tak samo, jak poglądy, wygłoszone chłodnym oraz pewnym tonem, choć z uprzejmym tłem pozostawionym na me zdanie. Dyskusja toczy się na wielu płaszczyznach, pozornie niepołączonych, ale wciąż odrywam coraz więcej, pomimo że naprawdę niewiele o sobie mówi.
-Owszem - przytakuję, a słowa same wyrywają się z mych ust, niemożliwe do zatrzymania - a ona rzeczywiście odeszła - dodaję, jakbym chciał przyznać jej rację. Z pełną obojętności gracją; straciłem Europę wiele lat temu i pogodziłem się z tym, że jej nie odzyskam. To przeszłość, do której już nie wrócę; przyszłość zaś mam przed sobą - może nawet bliżej, niż mi się wydaje?
-Za pomocą magii można kogoś zwabić. Zafascynować. Omamić. Ale nigdy nie można sprawić, by ten pozostał - odpowiadam, szukając w niej iskier zainteresowania. Oraz... zawstydzenia? Udaję, że nie dostrzegam jej zmieszania; niemalże arogancka postawa niewiasty coraz mocniej mnie ciekawi. Tak samo, jak poglądy, wygłoszone chłodnym oraz pewnym tonem, choć z uprzejmym tłem pozostawionym na me zdanie. Dyskusja toczy się na wielu płaszczyznach, pozornie niepołączonych, ale wciąż odrywam coraz więcej, pomimo że naprawdę niewiele o sobie mówi.
-Owszem - przytakuję, a słowa same wyrywają się z mych ust, niemożliwe do zatrzymania - a ona rzeczywiście odeszła - dodaję, jakbym chciał przyznać jej rację. Z pełną obojętności gracją; straciłem Europę wiele lat temu i pogodziłem się z tym, że jej nie odzyskam. To przeszłość, do której już nie wrócę; przyszłość zaś mam przed sobą - może nawet bliżej, niż mi się wydaje?
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Czuła na sobie wzrok Asteriona, lecz spojrzenie dużych, otoczonych tajemniczym labiryntem zmarszczek oczu wcale jej nie peszyło, nie doprowadzając także do wewnętrznego prychnięcia pogardy. Przywykła do taksujących spojrzeń mężczyzn, oceniających ją w kategorii towaru. Czasem w milczeniu delektowali się przedstawianą towarzyszką wieczoru, lecz równie często komplementowali wdzięki słodkiej Miu na głos - zwłaszcza, gdy na wygodnych sofach w Wenus zasiadali razem ze swoimi przyjaciółmi, porzucającymi maski obojętnych dżentelmenów. Naga wydawała się sobie wręcz bardziej ochroniona: to w obcisłej sukni, gładkich pończochach i koronkowej bieliźnie stanowiła najlepszy łup, odpakowywana z kolejnych warstw drogich materiałów z niecierpliwością i zarazem podekscytowaniem. Teraz jednak, gdy siedziała naprzeciwko Asteriona, świadoma intensywnego spojrzenia, przesuwającego się po satynowym materiale sukni, bladej skórze dekoltu i czarnych włosach, nie wzdragała się wewnętrznie z dyskomfortu czy też pogardy. Była przecież sobą i choć ukrywała się pod personaliami swego alter ego, mamiąc Valhakisa drobnymi kłamstewkami - wyłącznie w dziedzinie profesji: mijanie się z prawdą zupełnie nieszkodliwe - to zainteresowanie mężczyzny mimowolnie wzbudzało w niej satysfakcję. Czym innym było uwodzenie klientów a czym innym czysta, naturalna kokieteria, unosząca się wręcz przypadkowo w powietrzu.
Podniosła do ust kielich, upijając z niego kolejny, drobniutki łyk zielonego napoju. Ostrego, wonnego, uderzającego od razu do głowy, by potem spaść do szybciej bijącego serca, zakrytego szmaragdową mgiełką. Nie kiełkowało w nim zauroczenie, raczej chłodna kalkulacja, której wynik potwierdzał się z każdym kolejnym zdaniem Asteriona. Dojrzałego, męskiego, odpowiedzialnego, z wielką wiedzą, specyficznym poglądem na świat i zapewne majątkiem, mogącym pozwolić Miu na porzucenie męczącej profesji. By zająć się domem...to znaczy czarną magią; by całkowicie poświęcić się jednemu mężczyźnie - jeszcze nieznajomemu - któremu naprawdę mogłaby się poddać. Myśli Deirdre na chwilę uleciały w kierunku jutrzejszego spotkania, szybko jednak spięła je cuglami zdrowego rozsądku, przywracając je tutaj. Teraz. Do przytulnej loży, błyszczących oczu Valhakisa i ciepła, rozlewającego się coraz intensywniej po jej ciele. Chłodne zazwyczaj dłonie pulsowały ciepłem i musiała naprawdę się postarać, by nie zsunąć ich pod stół i nie musnąć materiału szaty mężczyzny. Ciekawe, czy widział to pragnienie w jej czarnych oczach?
- Nie zgadzam się z tym - odparła od razu, nie chcąc grać pokornej dziewczynki, ale jej głos nie brzmiał ostro. Dzieliła się swoją opinią spokojnie, z uśmiechem, kręcąc tylko powoli głową a kaskada kruczych włosów omiotła wystające obojczyki. - Z pewnością istnieje magia wiążąca na wieki. Jeśli nie dłużej - dodała w pewnym zamyśleniu, na sekundę przesuwając wzrok gdzieś ponad fascynującą twarz Valhakisa. Nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, skąd wynika to nagłe zainteresowanie, ale wolała nie zagłębiać się we własne odczucia. Chciała cieszyć się chwilą, wykradzioną wolnością dla samej siebie. Powstrzymała się od kolejnego łyka trunku, z uśmiechem przyjmując kolejną odpowiedź mężczyzny. Według wszystkich praw, obyczajów oraz norm, powinna schylić głowę ze smutkiem i wyrazić swój smutek, lecz przecież nie zamierzała kłamać a z jej ust nie wypłynęło żadna trawestacja przykro mi.
- Widocznie los zaplanował dla ciebie jeszcze silniejsze uczucie - skomentowała tylko z filozoficznym przekonaniem, stuprocentowo pewna swych słów. Nie mając na myśli siebie (czyżby?): nie potrzebowała wiele czasu, by zrozumieć, że Valhakis nie ma problemu z nawiązywaniem kontaktu, zwłaszcza z płcią piękną, lgnącą do niego niemalże automatycznie. Szerokie barki, budząca zaufanie twarz, duże dłonie; król amuletów wydawał się idealnym kandydatem na miłość życia. Lub biznes życia, zależnie od niezaspokojonych potrzeb.
Podniosła do ust kielich, upijając z niego kolejny, drobniutki łyk zielonego napoju. Ostrego, wonnego, uderzającego od razu do głowy, by potem spaść do szybciej bijącego serca, zakrytego szmaragdową mgiełką. Nie kiełkowało w nim zauroczenie, raczej chłodna kalkulacja, której wynik potwierdzał się z każdym kolejnym zdaniem Asteriona. Dojrzałego, męskiego, odpowiedzialnego, z wielką wiedzą, specyficznym poglądem na świat i zapewne majątkiem, mogącym pozwolić Miu na porzucenie męczącej profesji. By zająć się domem...to znaczy czarną magią; by całkowicie poświęcić się jednemu mężczyźnie - jeszcze nieznajomemu - któremu naprawdę mogłaby się poddać. Myśli Deirdre na chwilę uleciały w kierunku jutrzejszego spotkania, szybko jednak spięła je cuglami zdrowego rozsądku, przywracając je tutaj. Teraz. Do przytulnej loży, błyszczących oczu Valhakisa i ciepła, rozlewającego się coraz intensywniej po jej ciele. Chłodne zazwyczaj dłonie pulsowały ciepłem i musiała naprawdę się postarać, by nie zsunąć ich pod stół i nie musnąć materiału szaty mężczyzny. Ciekawe, czy widział to pragnienie w jej czarnych oczach?
- Nie zgadzam się z tym - odparła od razu, nie chcąc grać pokornej dziewczynki, ale jej głos nie brzmiał ostro. Dzieliła się swoją opinią spokojnie, z uśmiechem, kręcąc tylko powoli głową a kaskada kruczych włosów omiotła wystające obojczyki. - Z pewnością istnieje magia wiążąca na wieki. Jeśli nie dłużej - dodała w pewnym zamyśleniu, na sekundę przesuwając wzrok gdzieś ponad fascynującą twarz Valhakisa. Nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, skąd wynika to nagłe zainteresowanie, ale wolała nie zagłębiać się we własne odczucia. Chciała cieszyć się chwilą, wykradzioną wolnością dla samej siebie. Powstrzymała się od kolejnego łyka trunku, z uśmiechem przyjmując kolejną odpowiedź mężczyzny. Według wszystkich praw, obyczajów oraz norm, powinna schylić głowę ze smutkiem i wyrazić swój smutek, lecz przecież nie zamierzała kłamać a z jej ust nie wypłynęło żadna trawestacja przykro mi.
- Widocznie los zaplanował dla ciebie jeszcze silniejsze uczucie - skomentowała tylko z filozoficznym przekonaniem, stuprocentowo pewna swych słów. Nie mając na myśli siebie (czyżby?): nie potrzebowała wiele czasu, by zrozumieć, że Valhakis nie ma problemu z nawiązywaniem kontaktu, zwłaszcza z płcią piękną, lgnącą do niego niemalże automatycznie. Szerokie barki, budząca zaufanie twarz, duże dłonie; król amuletów wydawał się idealnym kandydatem na miłość życia. Lub biznes życia, zależnie od niezaspokojonych potrzeb.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Intymna atmosfera, mieszający w głowie lekko narkotyczny trunek, kameralne oświetlenie, wzajemne zainteresowanie ukryte za kotarą jej wspaniałych włosów i w moich ciemnych oczach, którymi chciałbym przeszyć ją na wskroś. Nie marzę o niczym więcej, zatracając się w swobodnie toczącej się rozmowie, pomiędzy słowami, jakie szczytuję z jej czerwonych warg zastanawiam się zaś, kiedy do mnie dotarło, że chcę spędzić z Miu więcej czasu. Inaczej, niż pośród sklepowych półek, wdychając inny zapach aniżeli świeżości cytrusów oraz powiewu morskiej bryzy, słuchając wyłącznie brzmienia naszych głosów oraz postukiwania eleganckich kieliszków, nie będąc niepokojeni przez dźwięczący u drzwi dzwoneczek i głośne tupanie nietaktownych nieznajomych. Wciąż zadziwia mnie moja własna odwaga; nie wiem, czego spodziewałem się po właściwie bezmyślnym zaproszeniu, ale to właśnie ona skłoniła mnie do wynurzenia się z ciemnego sklepiku. Drgająca odmiana jednak w ogóle mnie nie przytłacza, czuję zaskakującą pewność oraz prostą przyjemność. Rozkołysany alkoholem oraz jej miękkim, nieco egzotycznym akcentem (jak śpiewnie wypowiada niektóre spółgłoski!) przyłapuję się na nieco śmiałych fantazjach, lecz... lecz wirująca w żyłach zielona wróżka usprawiedliwia wszystkie myśli, pozostające zresztą w bezpiecznej strefie mego umysłu. Zamkniętego, stonowanego oraz nadzwyczaj spokojnego, jakby ta niesamowita kobieta wcale nie wyprowadzała mnie z równowagi. Coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem z taką intensywnością wibruje w pustej przestrzeni, niewypełnionej naszymi ciałami. Prawa ręka lekko mi drga, chciałbym ją dotknąć, przesunąć palcami po gładkiej skórze jej dłoni, ale wiem, że to zdecydowanie nieodpowiednie. Miu jest jeszcze taka młoda - obawiam się przykrego rozczarowania, czyż nie wzleciałem nieco zbyt blisko słońca?
Nie brakuje jej przecież niczego: zdolna (lord Crouch tak ją wychwalał!), bystra, intrygująca, wyposażona dodatkowo w cały arsenał kobiecych przymiotów, czyniących postać Miu wręcz odrealnioną, oderwaną od przyziemnego miejsca i przyziemnych czynności. I jest tutaj ze mną, mnie obdarza swą uwagą, mnie zabawia inteligentną rozmową i ze mną degustuje zakazany już alkoholowy napój. Nie istnieje nic, co może równać się z tak przyjemnym towarzystwem; moje córki są już dorosłe, więc zgodnie z ich sugestią, rzeczywiście próbuję skupić się na sobie. Z oszołamiająco pozytywnym skutkiem, siedzącym dokładnie naprzeciwko mnie i uśmiechającym się zagadkowo, kokieteryjnie. Miu jak zwykle zaszczyca mnie niezwykle cenną uwagę, nie mogę jednak nie unieść brwi, taksując ją zdziwionym spojrzeniem. Wie doprawdy o rzeczach, które dla wielu powinny pozostać enigmą, lecz zamiast mnie to odrzucać... fascynuje mnie coraz bardziej. Dociera do mnie, że przeraźliwie pożądam tej kobiety i że muszę natychmiast stąd odejść, aby nie popełnić błędu, by nie zmuszać jej do zakończenia krótkiej, acz porywającej znajomości.
-O tym... rodzaju magii być może - waham się chwilę, uważnie śledząc rumieńce barwiące jej skórę, pewne usta, ciemne, błyszczące ciekawością oczy - jeszcze porozmawiamy - obiecuję, składając jej aluzję do kolejnej randki. Wciąż mam wrażenie, że stąpam po niepewnym gruncie, który w każdej chwili może zapaść mi się pod stopami, choć Miu wywiera na mnie niemałe wrażenie i myślę, że i ona to odwzajemnia. Podaję jej dłoń, odziewam w płaszcz i prowadzę ku wyjściu, nonszalanckim gestem zostawiając na stoliku należność za drinki oraz hojny napiwek dla usługującego kelnera. Gdy żegnamy się na zaśnieżonej ulicy, tuż przed jej domem, muskam spierzchniętymi wargami jej ciepłą dłoń, przytrzymując przy niej usta nieco dłużej, niż to konieczne. Wpatruję się, jak znika za drzwiami i dopiero, gdy te zatrzaskują się za Miu - odchodzę powoli, czując, że każdy krok oddala mnie od miejsca, w którym bardzo chciałbym być razem z nią.
|ztx2
Nie brakuje jej przecież niczego: zdolna (lord Crouch tak ją wychwalał!), bystra, intrygująca, wyposażona dodatkowo w cały arsenał kobiecych przymiotów, czyniących postać Miu wręcz odrealnioną, oderwaną od przyziemnego miejsca i przyziemnych czynności. I jest tutaj ze mną, mnie obdarza swą uwagą, mnie zabawia inteligentną rozmową i ze mną degustuje zakazany już alkoholowy napój. Nie istnieje nic, co może równać się z tak przyjemnym towarzystwem; moje córki są już dorosłe, więc zgodnie z ich sugestią, rzeczywiście próbuję skupić się na sobie. Z oszołamiająco pozytywnym skutkiem, siedzącym dokładnie naprzeciwko mnie i uśmiechającym się zagadkowo, kokieteryjnie. Miu jak zwykle zaszczyca mnie niezwykle cenną uwagę, nie mogę jednak nie unieść brwi, taksując ją zdziwionym spojrzeniem. Wie doprawdy o rzeczach, które dla wielu powinny pozostać enigmą, lecz zamiast mnie to odrzucać... fascynuje mnie coraz bardziej. Dociera do mnie, że przeraźliwie pożądam tej kobiety i że muszę natychmiast stąd odejść, aby nie popełnić błędu, by nie zmuszać jej do zakończenia krótkiej, acz porywającej znajomości.
-O tym... rodzaju magii być może - waham się chwilę, uważnie śledząc rumieńce barwiące jej skórę, pewne usta, ciemne, błyszczące ciekawością oczy - jeszcze porozmawiamy - obiecuję, składając jej aluzję do kolejnej randki. Wciąż mam wrażenie, że stąpam po niepewnym gruncie, który w każdej chwili może zapaść mi się pod stopami, choć Miu wywiera na mnie niemałe wrażenie i myślę, że i ona to odwzajemnia. Podaję jej dłoń, odziewam w płaszcz i prowadzę ku wyjściu, nonszalanckim gestem zostawiając na stoliku należność za drinki oraz hojny napiwek dla usługującego kelnera. Gdy żegnamy się na zaśnieżonej ulicy, tuż przed jej domem, muskam spierzchniętymi wargami jej ciepłą dłoń, przytrzymując przy niej usta nieco dłużej, niż to konieczne. Wpatruję się, jak znika za drzwiami i dopiero, gdy te zatrzaskują się za Miu - odchodzę powoli, czując, że każdy krok oddala mnie od miejsca, w którym bardzo chciałbym być razem z nią.
|ztx2
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
04.04
Życie zaskakująco nabiera tempa. Pomoc w sklepie, alchemia oraz życie prywatne, które do tej pory pojawiało się w moim życiu bardzo sporadycznie. Jaki urok na mnie rzuciłaś, Darcy? I kiedy? Ze zdziwieniem obserwuję jak podporządkowuję wszystkie plany według twoich pragnień. Na ślubie twojego brata nie wypadłem najlepiej - mogłem zostać przy rosierowych różach, wtedy w pamięci pozostałoby ci jedynie te dobre wrażenie. Niestety, później nadszedł czas na fatalną w skutkach gonitwę, w której nie dość, że zamykałem pochód, to jeszcze malowniczo wyrżnąłem wprost do lodowatej wody strumienia. To nie jest czymś, czym chcę się chwalić. Upokorzenie znoszę cierpliwie w milczeniu, ale ono nadal tam jest - denerwuje, nęci oraz nie pozwala o sobie zapomnieć. Nieważne, że od tamtego zdarzenia minął już ponad tydzień, widocznie nie tak łatwo zapomnieć o porażce. Uważam, że to dobrze. Nie zadowalać się byle czym, dążyć do doskonałości. Nawet jeśli moje wady wydają mi się absurdalnie bolesne oraz niegodne nazwiska, które noszę, to przecież robię wszystko, byleby tylko udać, że nie ma tematu. Nie poruszam minionych kwestii ani przez chwilę, wewnętrznie trawiąc każdy płomień zawodu. Zawodu na samym sobie. Masochizm. Odwieczne mielenie tych samych krzywd, tych samych porażek. Bez klątwy jest mi jakoś lżej, ale wspomnienie Rosji też pozostaje we mnie żywe. Też złożone jest z nieustępliwego pasma błędów. Odnajduję raptem jedną zaletę tej całej wyprawy, no, może w porywach dwie - co wcale nie rekompensuje doznanych strat. Powinienem właśnie załamany siedzieć za biurkiem, obmyślać plan zemsty, względnie trenować polowania, a zamiast tego…
Chcę cię zobaczyć, właśnie dziś, właśnie w tak niedorzecznym miejscu. Tak niedorzecznym jak nasza wspólna obecność w barwach psychodelicznej zieleni. Niedorzeczność całego pomysłu wręcz bije na alarm, gdyż przekracza dopuszczalne stężenie. Skostniały fanatyk tradycji, do przesady sztywny we własnych ograniczeniach perfekcji niepozwalającej na popasanie pasa. Wybiera się z narzeczoną w miejsce, którego być może nie powinna nigdy oglądać swymi pięknymi oczętami. Och, daremnie szukać we mnie logiki, czegoś zgoła składnego. Nic nie zapowiada absurdów kiedy zjawiam się po ciebie w Dover, nic nie zapowiada szaleńczego pragnienia odmienności w momencie przybycia do centrum Londynu. Ofiarowuję ci swoje ramię kiedy skręcamy w kilka uliczek za daleko chłonąc chłód wieczornego powietrza. Wydaje mi się, że nic ponadto wręczyć ci nie mogę - ani gwiazdki z nieba, ani całego świata u twoich stóp. Zabawne, że to wszystko zaczęło się właśnie w nowy rok, od stóp właśnie. Wydaje się, że kąciki moich ust drżą lekko kiedy przywołuję z podświadomości owe wspomnienie. Pełne napięć oraz nieporozumienia. Dziś rozrzutnie rzucam w ciebie swoim wolnym czasem zdając się nie pamiętać o przykrych początkach. Wręcz przeciwnie, odnajdując harmonię spowodowaną twoją obecnością. Tylko czy ty odnajdziesz się w mojej?
Pytanie spoczywa mi na ustach, ale nie mówię nic kiedy wchodzimy do ciemnego wnętrza. Od progu uderza we mnie ciężki zapach olejków eterycznych nie pozostawiając złudzeń do jakiego wnętrza właśnie dotarliśmy. Spoglądam na wiekowe, a jednak bogate umeblowanie lokalu, odnajduję dziwny spokój w panujących tu barwach. Wybieram jedną z loży (kiedy nareszcie odnajdujemy wyjście z tych denerwujących korytarzy - czyżby kolejny labirynt?) przesuwając na moment grube kotary. Pomagam zdjąć z ciebie okrycie wierzchnie oraz zająć miejsce. Sam również pozbywam się grzejącego ciało balastu ostatecznie zasłaniając nas przed widokiem nieproszonych gości tego miejsca.
- Czy namyśliłaś się już odnośnie życzenia? - zadaję pytanie, które wcale nie jest pierwszymi wypowiedzianymi do ciebie słowami. Z pewnością natomiast sugeruje ciekawość, pamięć oraz… być może chęć podjęcia się ryzykownej próby. Tylko czy odsłonisz wszystkie karty na stół od razu, czy to miejsce nie rozprasza twoich myśli?
Życie zaskakująco nabiera tempa. Pomoc w sklepie, alchemia oraz życie prywatne, które do tej pory pojawiało się w moim życiu bardzo sporadycznie. Jaki urok na mnie rzuciłaś, Darcy? I kiedy? Ze zdziwieniem obserwuję jak podporządkowuję wszystkie plany według twoich pragnień. Na ślubie twojego brata nie wypadłem najlepiej - mogłem zostać przy rosierowych różach, wtedy w pamięci pozostałoby ci jedynie te dobre wrażenie. Niestety, później nadszedł czas na fatalną w skutkach gonitwę, w której nie dość, że zamykałem pochód, to jeszcze malowniczo wyrżnąłem wprost do lodowatej wody strumienia. To nie jest czymś, czym chcę się chwalić. Upokorzenie znoszę cierpliwie w milczeniu, ale ono nadal tam jest - denerwuje, nęci oraz nie pozwala o sobie zapomnieć. Nieważne, że od tamtego zdarzenia minął już ponad tydzień, widocznie nie tak łatwo zapomnieć o porażce. Uważam, że to dobrze. Nie zadowalać się byle czym, dążyć do doskonałości. Nawet jeśli moje wady wydają mi się absurdalnie bolesne oraz niegodne nazwiska, które noszę, to przecież robię wszystko, byleby tylko udać, że nie ma tematu. Nie poruszam minionych kwestii ani przez chwilę, wewnętrznie trawiąc każdy płomień zawodu. Zawodu na samym sobie. Masochizm. Odwieczne mielenie tych samych krzywd, tych samych porażek. Bez klątwy jest mi jakoś lżej, ale wspomnienie Rosji też pozostaje we mnie żywe. Też złożone jest z nieustępliwego pasma błędów. Odnajduję raptem jedną zaletę tej całej wyprawy, no, może w porywach dwie - co wcale nie rekompensuje doznanych strat. Powinienem właśnie załamany siedzieć za biurkiem, obmyślać plan zemsty, względnie trenować polowania, a zamiast tego…
Chcę cię zobaczyć, właśnie dziś, właśnie w tak niedorzecznym miejscu. Tak niedorzecznym jak nasza wspólna obecność w barwach psychodelicznej zieleni. Niedorzeczność całego pomysłu wręcz bije na alarm, gdyż przekracza dopuszczalne stężenie. Skostniały fanatyk tradycji, do przesady sztywny we własnych ograniczeniach perfekcji niepozwalającej na popasanie pasa. Wybiera się z narzeczoną w miejsce, którego być może nie powinna nigdy oglądać swymi pięknymi oczętami. Och, daremnie szukać we mnie logiki, czegoś zgoła składnego. Nic nie zapowiada absurdów kiedy zjawiam się po ciebie w Dover, nic nie zapowiada szaleńczego pragnienia odmienności w momencie przybycia do centrum Londynu. Ofiarowuję ci swoje ramię kiedy skręcamy w kilka uliczek za daleko chłonąc chłód wieczornego powietrza. Wydaje mi się, że nic ponadto wręczyć ci nie mogę - ani gwiazdki z nieba, ani całego świata u twoich stóp. Zabawne, że to wszystko zaczęło się właśnie w nowy rok, od stóp właśnie. Wydaje się, że kąciki moich ust drżą lekko kiedy przywołuję z podświadomości owe wspomnienie. Pełne napięć oraz nieporozumienia. Dziś rozrzutnie rzucam w ciebie swoim wolnym czasem zdając się nie pamiętać o przykrych początkach. Wręcz przeciwnie, odnajdując harmonię spowodowaną twoją obecnością. Tylko czy ty odnajdziesz się w mojej?
Pytanie spoczywa mi na ustach, ale nie mówię nic kiedy wchodzimy do ciemnego wnętrza. Od progu uderza we mnie ciężki zapach olejków eterycznych nie pozostawiając złudzeń do jakiego wnętrza właśnie dotarliśmy. Spoglądam na wiekowe, a jednak bogate umeblowanie lokalu, odnajduję dziwny spokój w panujących tu barwach. Wybieram jedną z loży (kiedy nareszcie odnajdujemy wyjście z tych denerwujących korytarzy - czyżby kolejny labirynt?) przesuwając na moment grube kotary. Pomagam zdjąć z ciebie okrycie wierzchnie oraz zająć miejsce. Sam również pozbywam się grzejącego ciało balastu ostatecznie zasłaniając nas przed widokiem nieproszonych gości tego miejsca.
- Czy namyśliłaś się już odnośnie życzenia? - zadaję pytanie, które wcale nie jest pierwszymi wypowiedzianymi do ciebie słowami. Z pewnością natomiast sugeruje ciekawość, pamięć oraz… być może chęć podjęcia się ryzykownej próby. Tylko czy odsłonisz wszystkie karty na stół od razu, czy to miejsce nie rozprasza twoich myśli?
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Darcy nie wyraziła swojej wątpliwości głośno, kiedy stanęli przed wejściem do lokalu. Zadarła podbródek w górę, odczytując nazwę obiektu z szyldu, niestety niekojarzoną przez nią. Ten drobny fakt budził jej sceptyczność i podejrzliwość. Jeśli jednak nie sobie i swoim instynktom, musiała spróbować zaufać Quentinowi. Jak na razie uczyła się dopiero siebie do tego przekonywać. Posłała mu krótkie, kontrolne spojrzenie, ale otwarcie przed nią drzwi musiała uznać za szczyt Quentinowej formy ponaglenia i zachęty do wejścia jednocześnie. Przekroczyła próg jako pierwsza, choć w tych okolicznościach nie była pewna czy nie powinna dać mu przejść przodem. Wnętrze pomieszczenia było bowiem dla niej nieznane i tym samym zagrożone. Zmrużyła nieznacznie powieki, próbując odnaleźć się w panującym tu pół-mroku i przebłysku żywej zieleni. Dłoń automatycznie znalazła się w kieszeni płaszcza, napotykając gładką powierzchnię drewienka. Dopiero kiedy palce spoczęły na różdżce, nabrała większego przekonania do tego miejsca. Początkową niechęć zastąpiła ciekawość, z jaką przenosiła dyskretnie spojrzenie z jednej osoby na drugą. Taksowała twarze, starała się przewidzieć zachowania i intencje. Prawie machinalnie podążała prowadzona przez Quentina, sama skupiając się na zbyt wielu szczegółach w pomieszczeniu. Już po kilkunastu sekundach wiedziała, że nie powinno jej tu być. Tristan nigdy nie pozwoliłby się jej tu znaleźć. Wzrok z zainteresowaniem przeniosła na profil lorda Burke’a.
— Co my tu robimy, Quentinie? — musiała spytać. Sugestywne spojrzenie nie powinno raczej przynieść żadnego efektu. Burke czasem potrzebował lekkiego wstrząśnięcia dla załapania wszelkich sugestii, a czasami nawet wstrząśnięcia nie działały i trzeba było użyć bezpośredniości.
Opuściła luźno ręce w dół, spoglądając przez ramię w oczy swojego narzeczonego, kiedy ściągał jej płaszcz. Była w tym wzroku nuta prowokacji i bezczelności, której Quentin prawdopodobnie i tak nie zrozumiał, dlatego pozwoliła sobie, żeby jej wzrok stał się aż nazbyt oczywisty. Zwłaszcza, kiedy sunęła nim wzdłuż jego sylwetki i taksowanie go zakończyła dopiero na jego butach, zanim wróciła spojrzeniem do oczu. Zaraz potem wróciła spojrzeniem przed siebie, prostując plecy, odsłonięte przez suknię dostosowaną do niewygórowanych, burkowych wyobrażeń. Wyglądała w niej grzecznie. Za grzecznie. Powiedziałaby trochę zbyt przeciętnie, ale może lepiej nie wyróżniać się w miejscu, takim jak to. Chociaż wyróżniała się mimo wszystko. Urodą, zachowaniem, bogatą biżuterią.
— Czy przebywanie tu jest chociaż… całkiem legalne?
Przysiadła przy stole, prostując zaręczynowy pierścionek na palcu, patrzyła mu w oczy. Długo zwlekała z udzieleniem mu odpowiedzi. W końcu rzuciła przeciągane, niemalże mrukliwe:
— Tak. Potrafisz zachować dyskrecję?
— Co my tu robimy, Quentinie? — musiała spytać. Sugestywne spojrzenie nie powinno raczej przynieść żadnego efektu. Burke czasem potrzebował lekkiego wstrząśnięcia dla załapania wszelkich sugestii, a czasami nawet wstrząśnięcia nie działały i trzeba było użyć bezpośredniości.
Opuściła luźno ręce w dół, spoglądając przez ramię w oczy swojego narzeczonego, kiedy ściągał jej płaszcz. Była w tym wzroku nuta prowokacji i bezczelności, której Quentin prawdopodobnie i tak nie zrozumiał, dlatego pozwoliła sobie, żeby jej wzrok stał się aż nazbyt oczywisty. Zwłaszcza, kiedy sunęła nim wzdłuż jego sylwetki i taksowanie go zakończyła dopiero na jego butach, zanim wróciła spojrzeniem do oczu. Zaraz potem wróciła spojrzeniem przed siebie, prostując plecy, odsłonięte przez suknię dostosowaną do niewygórowanych, burkowych wyobrażeń. Wyglądała w niej grzecznie. Za grzecznie. Powiedziałaby trochę zbyt przeciętnie, ale może lepiej nie wyróżniać się w miejscu, takim jak to. Chociaż wyróżniała się mimo wszystko. Urodą, zachowaniem, bogatą biżuterią.
— Czy przebywanie tu jest chociaż… całkiem legalne?
Przysiadła przy stole, prostując zaręczynowy pierścionek na palcu, patrzyła mu w oczy. Długo zwlekała z udzieleniem mu odpowiedzi. W końcu rzuciła przeciągane, niemalże mrukliwe:
— Tak. Potrafisz zachować dyskrecję?
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie lubisz nowości, Darcy? Spontaniczności, poszerzania horyzontów? Miejsce jest mi znane, chociaż nigdy nie odważyłem się na nic więcej niż różnego typu konspiracyjne pogawędki okraszone interesami wymagającymi dyskrecji. Dziś zapragnąłem spojrzeć na Zieloną Wróżkę z zupełnie innej perspektywy. To szalone, że cię tu właśnie przyprowadzam, być może zadziwiając niezdarnością w doborze miejsca nadającego się na randkę z narzeczoną. Niech zgadnę, spodziewałaś się romantyczności gondoli, pięknego ogrodu lub wykwintnej restauracji? Przeszło mi to przez myśl, ale pomny na twoje zamiłowanie do niespodzianek postanowiłem odwrócić przewidywania do góry nogami. Sądząc po twoim zachowaniu właśnie odnoszę sukces, tylko nie do końca taki, jaki sobie wymarzyłem - na próżno szukać na twojej pięknej twarzy zadowolenia, chociaż z drugiej strony… nie każda niespodzianka może nas zaskakiwać pozytywnie, wtedy życie przedstawiałoby się przesadnie idyllicznie. Żadnych wymagań, jedynie prosty sukces. Staram się usilnie nie myśleć jak wiele porażek zaliczyłem w swoim dotychczasowym życiu udając, że żadna z nich nie miała nigdy miejsca, a ta obecna jest pierwszą, dzięki czemu nie muszę się nią przejmować. Proste rozwiązania są zbawieniem narodów.
Prowadzę cię ostrożnie dotykając lekko ramienia; po drodze kiwam głową znanej mi obsłudze, aż znikamy z zasięgu krętych korytarzy docierając do intymnie zasłoniętego przed wścibskimi oczami stolika. Zieleń panująca dookoła wycisza strapiony umysł, a moje mięśnie rozluźniają się kiedy tylko zasiadamy na miękkiej kanapie. Pozostawiam chwilę milczenia dając ci się oswoić z istniejącym tu klimatem. Zdziwilibyśmy się wiedząc do jakich miejsc chodzą Rosierowie, nie tylko płci męskiej - póki co o niczym nie wiemy, a przynajmniej ja nie zdaję sobie sprawy z minionych faktów. Wpierw splatam swoje palce ze sobą przenosząc wzrok z kotary na ciebie, droga Darcy. Mógłbym przysiąc, że moje usta nabierają właśnie lekko rozbawionego wyrazu, ale to może moje omamy?
- Siedzimy. Spędzamy czas - odpowiadam powoli, dość oszczędnie. Domyślając się zaraz, że to nie o taką odpowiedź walczyłaś swoim bezpośrednim pytaniem. Doceniam jego moc oraz brak konieczności głębszej analizy twojego zachowania. Ściskam delikatnie twoją dłoń - w geście uspokajającym? Czułym? - Nie obawiaj się. To tylko badanie rynku - dodaję zaraz, tknięty przeczuciem o konieczności wyjaśnienia czegoś więcej. Na pewno wiesz, czym ród Burke się zajmuje, na pewno wiesz, że nie możesz zostać na to zupełnie obojętna - nie, kiedy w zamyśle masz zostać członkiem tej rodziny. Zresztą, nie dzieje się tu nic takiego, czego mogłabyś się bać. Anonimowość oraz dyskrecja to niewątpliwe atuty tego miejsca.
- Tak na marginesie, wyglądasz pięknie. Jak zawsze zresztą, ale chcę, żebyś wiedziała, że dostrzegam to za każdym razem - wyrzucam z siebie nagle, podejmując się muśnięcia ustami trzymanej przeze mnie twej dłoni. Dla mnie jest idealnie, wcale nie za grzecznie, ale domyślam się, że w tej sprawie raczej nie znajdziemy porozumienia. Pomimo drobnych przeciwności losu dążę do tego, żeby umilić ci ten czas oraz zadośćuczynić brutalnej lekcji przyszłego życia. - Samo przebywanie owszem - mówię spokojnie, zgodnie z prawdą. Wszystko rozchodzi się jak zawsze o interesy oraz… ciekawy trunek właściciela. - Naturalnie. Nie jestem ani zbyt gadatliwy, ani wylewny. Przecież wiesz - dopowiadam zaraz, cały czas cię obserwując. Uważnie. Chłonąc tyle, ile mi dajesz po wyrazie twojej twarzy, oczu. Czyli praktycznie niewiele.
Prowadzę cię ostrożnie dotykając lekko ramienia; po drodze kiwam głową znanej mi obsłudze, aż znikamy z zasięgu krętych korytarzy docierając do intymnie zasłoniętego przed wścibskimi oczami stolika. Zieleń panująca dookoła wycisza strapiony umysł, a moje mięśnie rozluźniają się kiedy tylko zasiadamy na miękkiej kanapie. Pozostawiam chwilę milczenia dając ci się oswoić z istniejącym tu klimatem. Zdziwilibyśmy się wiedząc do jakich miejsc chodzą Rosierowie, nie tylko płci męskiej - póki co o niczym nie wiemy, a przynajmniej ja nie zdaję sobie sprawy z minionych faktów. Wpierw splatam swoje palce ze sobą przenosząc wzrok z kotary na ciebie, droga Darcy. Mógłbym przysiąc, że moje usta nabierają właśnie lekko rozbawionego wyrazu, ale to może moje omamy?
- Siedzimy. Spędzamy czas - odpowiadam powoli, dość oszczędnie. Domyślając się zaraz, że to nie o taką odpowiedź walczyłaś swoim bezpośrednim pytaniem. Doceniam jego moc oraz brak konieczności głębszej analizy twojego zachowania. Ściskam delikatnie twoją dłoń - w geście uspokajającym? Czułym? - Nie obawiaj się. To tylko badanie rynku - dodaję zaraz, tknięty przeczuciem o konieczności wyjaśnienia czegoś więcej. Na pewno wiesz, czym ród Burke się zajmuje, na pewno wiesz, że nie możesz zostać na to zupełnie obojętna - nie, kiedy w zamyśle masz zostać członkiem tej rodziny. Zresztą, nie dzieje się tu nic takiego, czego mogłabyś się bać. Anonimowość oraz dyskrecja to niewątpliwe atuty tego miejsca.
- Tak na marginesie, wyglądasz pięknie. Jak zawsze zresztą, ale chcę, żebyś wiedziała, że dostrzegam to za każdym razem - wyrzucam z siebie nagle, podejmując się muśnięcia ustami trzymanej przeze mnie twej dłoni. Dla mnie jest idealnie, wcale nie za grzecznie, ale domyślam się, że w tej sprawie raczej nie znajdziemy porozumienia. Pomimo drobnych przeciwności losu dążę do tego, żeby umilić ci ten czas oraz zadośćuczynić brutalnej lekcji przyszłego życia. - Samo przebywanie owszem - mówię spokojnie, zgodnie z prawdą. Wszystko rozchodzi się jak zawsze o interesy oraz… ciekawy trunek właściciela. - Naturalnie. Nie jestem ani zbyt gadatliwy, ani wylewny. Przecież wiesz - dopowiadam zaraz, cały czas cię obserwując. Uważnie. Chłonąc tyle, ile mi dajesz po wyrazie twojej twarzy, oczu. Czyli praktycznie niewiele.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zielona Wróżka
Szybka odpowiedź