Utop klauna
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Utop klauna
Koło stanowiska z pamiątkami znajduje się dość sporych rozmiarów basen z niewielką głębokością. Mężczyzna z obsługi siedzi na platformie zawieszonej kilka centymetrów na zimną wodą. Zadanie polega na podpaleniu trzech pochodni znajdujących się na tarczy za pomocą zaklęcia "Incendio", wtedy zapadnia osuwa taboret z mężczyzną prosto do wody. Dla wygranych są przeróżne nagrody maskotek domowych takich jak psidwak, wąż czy kot. Mężczyzna często daje się przekonać, aby jedna osoba z pary usiadła na taborecie i dała się poddać losowi. Konkurencja Topielca szepcze za plecami, że pochodnie nasączone są specjalnymi trudno-zapalnymi eliksirami.
Rzucasz trzy razy kostką 'k100', aby ocenić, czy zasługujesz na nagrodę.
Rzucasz trzy razy kostką 'k100', aby ocenić, czy zasługujesz na nagrodę.
Lokacja zawiera kostki.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:03, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Alastair Nott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 14, 2, 36
'k100' : 14, 2, 36
Jocelyn póki co nie myślała wiele o zamążpójściu. Wiedziała, że to może nadejść, ale zapewne nie w najbliższym czasie. Miała niespełna dwadzieścia lat, a jej myśli absorbowały w tej chwili inne sprawy: kurs uzdrowicielski, pogłębiająca się choroba matki i sprawa zaginięcia brata, który już prawie rok nie dawał znaku życia i nie wiadomo było, gdzie się znajdował. Siłą rzeczy kwestia związków zeszła na dalszy plan, Josie póki co pozostawiała sprawę własnemu biegowi i odkładała myślenie na później. Jej czas nadejdzie, kiedy będzie na to odpowiedni moment, chociaż z drugiej strony czuła też narastającą presję ze strony matki. Thea Vane chciała doczekać ślubu córek zanim umrze, i choć w najbliższej przyszłości jeszcze się na to nie zanosiło, miała skłonności do przesadnego dramatyzowania i przedstawiała sprawę tak, jakby już wybierała się na tamten świat. Uważała swoją chorobę za wprost idealne narzędzie do manipulacji i wzbudzania wyrzutów sumienia, co udawało się znakomicie, przynajmniej w przypadku Josie. Gdzieś z tyłu jej głowy wciąż czaił się podszept, że przynosi matce rozczarowanie, a przez te wszystkie lata, począwszy od dzieciństwa, tak wiele rzeczy robiła pod jej dyktando, że w końcu naprawdę uwierzyła, że robiła to wszystko z własnej woli, a nie tylko z chęci zasłużenia na uwagę matki.
Obserwowała mężczyznę, zastanawiając się, na ile przyswoił sobie jej rady. Może nie znali się zbyt dobrze, ale chciała się upewnić, że zdawał sobie sprawę z potencjalnego ryzyka jego dolegliwości oraz możliwego sposobu na ograniczenie nieprzyjemnych skutków. Póki co wydawał się raczej mało przejęty; może do tej pory nie przydarzyła mu się żadna traumatyczna teleportacja. Ale Josie rzeczywiście słyszała kiedyś o przypadku, gdy czarodziej aportował się na środku mugolskiej ulicy i wpadł prosto pod jedną z tych ich stalowych puszek na kołach, która dotkliwie go poraniła. W takich przypadkach właściwie nie dało się zapanować nad tym, kiedy się znika i gdzie się pojawia.
- Bez wątpienia to bardzo przyjemne miejsce, ale najprawdopodobniej głównie dla rodzin z dziećmi. Kiedy wchodzi się w dorosłość, nagle okazuje się, że już nie ma się tyle czasu, ile miało się w wakacje – zauważyła, a w jej głosie można było wychwycić nutkę pewnej nostalgii za minionymi czasami beztroski. – Mimo to czasami warto sobie przypomnieć, jak wyglądało życie, kiedy miało się mniej lat, a świat wydawał się bardziej kolorowy i dostarczał mniej trosk.
Dwa z trzech zaklęć Jocelyn trafiły w pochodnie, zapalając je. Trzecie chybiło, trafiając gdzieś obok. Jej wynik z pewnością nie był zły. Na początku bała się, że nie trafi ani razu i wyjdzie na wyjątkowo nieudolną, choć zaklęcia zawsze należały do jej ulubionych przedmiotów. Mężczyźnie jednak udało się trafić tylko raz. Nie zamierzała jednak oceniać jego zdolności przez pryzmat tego niezbyt udanego popisu.
- Chyba musimy trochę popracować nad celnością naszych zaklęć – zauważyła, uśmiechając się nieznacznie. Żadnemu z nich nie udało się zrzucić klauna do wody, ale przynajmniej spróbowali i musiała przyznać, że była to całkiem przyjemna zabawa. – Może jeśli kiedyś znowu przypadkowo się tu spotkamy, uda nam się trafić we wszystkie trzy pochodnie? Albo... czemu by nie spróbować ponownie teraz? Incendio – rzuciła znowu gdy tylko pochodnie po zaklęciu Notta zgasły, starając się bardziej skoncentrować na celowaniu. W przerwie między inkantacjami kątem oka obserwowała, czy mężczyzna nagle nie zniknął, a potem znowu spojrzała na pochodnie, oceniając rezultat swoich czarów.
Obserwowała mężczyznę, zastanawiając się, na ile przyswoił sobie jej rady. Może nie znali się zbyt dobrze, ale chciała się upewnić, że zdawał sobie sprawę z potencjalnego ryzyka jego dolegliwości oraz możliwego sposobu na ograniczenie nieprzyjemnych skutków. Póki co wydawał się raczej mało przejęty; może do tej pory nie przydarzyła mu się żadna traumatyczna teleportacja. Ale Josie rzeczywiście słyszała kiedyś o przypadku, gdy czarodziej aportował się na środku mugolskiej ulicy i wpadł prosto pod jedną z tych ich stalowych puszek na kołach, która dotkliwie go poraniła. W takich przypadkach właściwie nie dało się zapanować nad tym, kiedy się znika i gdzie się pojawia.
- Bez wątpienia to bardzo przyjemne miejsce, ale najprawdopodobniej głównie dla rodzin z dziećmi. Kiedy wchodzi się w dorosłość, nagle okazuje się, że już nie ma się tyle czasu, ile miało się w wakacje – zauważyła, a w jej głosie można było wychwycić nutkę pewnej nostalgii za minionymi czasami beztroski. – Mimo to czasami warto sobie przypomnieć, jak wyglądało życie, kiedy miało się mniej lat, a świat wydawał się bardziej kolorowy i dostarczał mniej trosk.
Dwa z trzech zaklęć Jocelyn trafiły w pochodnie, zapalając je. Trzecie chybiło, trafiając gdzieś obok. Jej wynik z pewnością nie był zły. Na początku bała się, że nie trafi ani razu i wyjdzie na wyjątkowo nieudolną, choć zaklęcia zawsze należały do jej ulubionych przedmiotów. Mężczyźnie jednak udało się trafić tylko raz. Nie zamierzała jednak oceniać jego zdolności przez pryzmat tego niezbyt udanego popisu.
- Chyba musimy trochę popracować nad celnością naszych zaklęć – zauważyła, uśmiechając się nieznacznie. Żadnemu z nich nie udało się zrzucić klauna do wody, ale przynajmniej spróbowali i musiała przyznać, że była to całkiem przyjemna zabawa. – Może jeśli kiedyś znowu przypadkowo się tu spotkamy, uda nam się trafić we wszystkie trzy pochodnie? Albo... czemu by nie spróbować ponownie teraz? Incendio – rzuciła znowu gdy tylko pochodnie po zaklęciu Notta zgasły, starając się bardziej skoncentrować na celowaniu. W przerwie między inkantacjami kątem oka obserwowała, czy mężczyzna nagle nie zniknął, a potem znowu spojrzała na pochodnie, oceniając rezultat swoich czarów.
The member 'Jocelyn Vane' has done the following action : rzut kością
'k100' : 70, 26, 25
'k100' : 70, 26, 25
Chyba nigdy nie myślałem o swoim własnym ślubie - myśl o ożenku odkładałem zawsze na później, odpychałem, jakby była irytującym owadem. A przecież ojciec wciąż powtarzał mi, że to mój obowiązek. Nie mogłem go nie słuchać, więc nie uchylałem się od niego, nie w prost. Odrzuciłem może kilka kandydatek i zupełnie przypadkiem znikałem na całe lata pod pretekstem rozwoju kariery dyplomatycznej, ale nigdy otwarcie nie mówiłem nie. Lecz w końcu mój czas musiał nadejść - może gdybym wcześniej zdecydował się na narzeczeństwo, moja obecna sytuacja nie byłaby aż tak… Bolesna. Nie musiałbym poślubiać mojej przyjaciółki, nie musiałbym niszczyć jej życia. Wiem doskonale, że wolałaby po wsze czasy zostać starą panną Fawley, niż spędzić całe swoje życie jako lady Nott. Lady Nott? Sierpień wydaje mi się tak odległy.
Wbrew pozorom nie lekceważę Twoich rad, a wręcz przeciwnie - jestem wdzięczny, że się zainteresowała. Nie mam jednak w tym momencie chęci odwiedzenia św Munga, a z tego co wiem, teleportacyjne czkawki są raczej krótkotrwałe i nieszkodliwe. Może nie powinienem spierać się z uzdrowicielem, ale jestem też świadom, że mugolskie ulice nie znajdują się wcale tak daleko i wcale nie marzę by się na takiej znaleźć.
- Czas to bez wątpienia jeden z moich najgorszych wrogów. Z przykrością muszę przyznać pannie rację, obawiam się, że aktualnie nie mam go prawie wcale - mówię, z nutą przemyśleń w moim głosie.
Skupiam swoją uwagę na grze, krótkotrwałej, nostalgicznej przyjemności. Udaje mi się zapalić jedną z trzech pochodni, co nie jest tragicznym wynikiem. Stwierdzam, że może wyszedłem z wprawy - trzeba będzie poćwiczyć. To samo zresztą sama sugerujesz.
- Najwyraźniej wyszedłem z wprawy - przyznaję szczerze, bez cienia wstydu.
Jeden na trzy to nie koszmarny wynik, ale jeszcze kilka lat temu zapaliłbym wszystkie jednym machnięciem różdżki - teraz moje zaklęcia chybiały celu. Z uśmiechem obserwuję jak ciskasz płomieniami w pochodnie i tym razem wszystkie się zapalają.
- Widzę, że jest panienka niepodważalnie bardzo dobra. W tej sytuacji muszę spasować i pozostaje mi jedynie liczenie na rewanż, w mam nadzieję, niedalekiej przyszłości - dodaję, rozkładając ręce bezradnie w żartobliwym geście.
Mam już coś dodać, gdy nagle dostrzegam coś dziwnego - a raczej kogoś. Za Tobą stoi ktoś tak niewyobrażalnie podobny, że jestem aż zszokowany. Czy naprawdę jest ze mną tak źle?
- Czy teleportacyjna czkawka może powodować halucynacje? Gdyż chyba zaczynam widzieć podwójnie - mówię pół żartem, pół serio, biorąc pod uwagę, że nieznajoma jest najzwyczajniej w świecie Twoją siostrą.
Raz jeszcze posyłam Ci ciepły uśmiech, po czym zwracam swoje spojrzenie na Iris. Naprawdę przyjemnie mi się z Tobą rozmawia i mam szczerą nadzieję, że kiedyś to powtórzymy. Rozmowę, grę, wszystko. Może odejmując czkawkę.
Wbrew pozorom nie lekceważę Twoich rad, a wręcz przeciwnie - jestem wdzięczny, że się zainteresowała. Nie mam jednak w tym momencie chęci odwiedzenia św Munga, a z tego co wiem, teleportacyjne czkawki są raczej krótkotrwałe i nieszkodliwe. Może nie powinienem spierać się z uzdrowicielem, ale jestem też świadom, że mugolskie ulice nie znajdują się wcale tak daleko i wcale nie marzę by się na takiej znaleźć.
- Czas to bez wątpienia jeden z moich najgorszych wrogów. Z przykrością muszę przyznać pannie rację, obawiam się, że aktualnie nie mam go prawie wcale - mówię, z nutą przemyśleń w moim głosie.
Skupiam swoją uwagę na grze, krótkotrwałej, nostalgicznej przyjemności. Udaje mi się zapalić jedną z trzech pochodni, co nie jest tragicznym wynikiem. Stwierdzam, że może wyszedłem z wprawy - trzeba będzie poćwiczyć. To samo zresztą sama sugerujesz.
- Najwyraźniej wyszedłem z wprawy - przyznaję szczerze, bez cienia wstydu.
Jeden na trzy to nie koszmarny wynik, ale jeszcze kilka lat temu zapaliłbym wszystkie jednym machnięciem różdżki - teraz moje zaklęcia chybiały celu. Z uśmiechem obserwuję jak ciskasz płomieniami w pochodnie i tym razem wszystkie się zapalają.
- Widzę, że jest panienka niepodważalnie bardzo dobra. W tej sytuacji muszę spasować i pozostaje mi jedynie liczenie na rewanż, w mam nadzieję, niedalekiej przyszłości - dodaję, rozkładając ręce bezradnie w żartobliwym geście.
Mam już coś dodać, gdy nagle dostrzegam coś dziwnego - a raczej kogoś. Za Tobą stoi ktoś tak niewyobrażalnie podobny, że jestem aż zszokowany. Czy naprawdę jest ze mną tak źle?
- Czy teleportacyjna czkawka może powodować halucynacje? Gdyż chyba zaczynam widzieć podwójnie - mówię pół żartem, pół serio, biorąc pod uwagę, że nieznajoma jest najzwyczajniej w świecie Twoją siostrą.
Raz jeszcze posyłam Ci ciepły uśmiech, po czym zwracam swoje spojrzenie na Iris. Naprawdę przyjemnie mi się z Tobą rozmawia i mam szczerą nadzieję, że kiedyś to powtórzymy. Rozmowę, grę, wszystko. Może odejmując czkawkę.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czas musiał nadejść na każdego, a przynajmniej na większość z nich. Byli ludzie, którzy świadomie wybierali samotny żywot, lub zostawali sami z innych względów. Może gdyby Thea bardziej zdecydowanie oparła się rodzicom, dziś też byłaby samotną starą panną, a Josie nigdy by się nie narodziła. Nie wiadomo. Ona sama miała jeszcze czas. Nie wiadomo, ile go jej pozostało, ale łudziła się, że wieści nie spadną na nią jak grom z jasnego nieba. Zresztą w jej przypadku sprawa zapewne nie będzie taka prosta bez względu na to, czego pragnęła jej matka. Thea Vane dawno przestała być kimś, nawet jeśli wciąż żyła w iluzji, że tak nie jest, że jej obecne nazwisko nie oznacza całkowitego upadku.
Sama Josie w czasach szkolnych nie interesowała się miłostkami. Zamiast spoglądać w stronę chłopców wolała się uczyć lub spędzać czas w jakikolwiek pożyteczniejszy sposób. Nie była jeszcze gotowa; jej serce póki co nie chciało dla nikogo przyspieszać swego bicia, a policzki nie chciały rumienić się z ekscytacji na czyjś widok.
Skinęła głową. Nie wiedziała zbyt wiele o realiach pracy w ministerstwie, gdyż w zasadzie nie musiała tam bywać. Mogła jednak podejrzewać, że Alastair wcale nie przesadza, mówiąc o braku czasu. Może więc czkawka teleportacyjna była dobrym zrządzeniem losu, bo zmusiła go do wyrwania się z gabinetu i stert papierów?
Druga próba nie poszła jej lepiej, ale najwyraźniej też wyszła z wprawy, skoro w ostatnim czasie nie miała wielu okazji do machania różdżką, chyba że akurat asystowała komuś w leczeniu lub używała czarów do wykonywania jakichś codziennych czynności.
- Dziękuję – powiedziała w odpowiedzi na jego komplement. – Również liczę, że jeszcze kiedyś spróbujemy ponownie. A nawet jeśli nie uda się panu znaleźć czasu na trochę mniej przypadkową wizytę w wesołym miasteczku, to kto wie, może znowu spotkamy się przelotnie w galerii lub tego typu miejscu. – Starała się nie ograniczać do kursowania między pracą a domem, chciała podtrzymać w sobie artystyczne zainteresowanie i odwiedzać miejsca związane ze sztuką wszelakiego rodzaju.
- Halucynacje? Nie, raczej nie. Przynajmniej nie słyszałam o tym – zauważyła ze zdumieniem, kiedy Nott nagle znowu się odezwał. Dopiero po chwili poczuła na ramieniu znajomą dłoń, a obok siebie ujrzała swoje bliźniacze dopełnienie. – Ach, to moja siostra, Iris – dokonała szybkiej prezentacji, wciąż zaskoczona nagłym pojawieniem się siostry, która przerwała jej rozmowę z Nottem. – Miło było pana spotkać, ale chyba muszę już iść – dodała, dostrzegając znaczące spojrzenie siostry. Iris nie musiała nic mówić; znały się od zawsze, były swoimi bliźniaczymi duszami, więc często potrafiły rozumieć się bez słów. – Do widzenia... I proszę uważać na teleportację – rzuciła na odchodne, po czym wraz z Iris oddaliła się, mając nadzieję, że Alastairowi uda się uniknąć rozszczepienia, pojawienia w dziwnym miejscu i innych nieprzyjemnych atrakcji związanych z jego dolegliwością.
| zt. dla Jocelyn
Sama Josie w czasach szkolnych nie interesowała się miłostkami. Zamiast spoglądać w stronę chłopców wolała się uczyć lub spędzać czas w jakikolwiek pożyteczniejszy sposób. Nie była jeszcze gotowa; jej serce póki co nie chciało dla nikogo przyspieszać swego bicia, a policzki nie chciały rumienić się z ekscytacji na czyjś widok.
Skinęła głową. Nie wiedziała zbyt wiele o realiach pracy w ministerstwie, gdyż w zasadzie nie musiała tam bywać. Mogła jednak podejrzewać, że Alastair wcale nie przesadza, mówiąc o braku czasu. Może więc czkawka teleportacyjna była dobrym zrządzeniem losu, bo zmusiła go do wyrwania się z gabinetu i stert papierów?
Druga próba nie poszła jej lepiej, ale najwyraźniej też wyszła z wprawy, skoro w ostatnim czasie nie miała wielu okazji do machania różdżką, chyba że akurat asystowała komuś w leczeniu lub używała czarów do wykonywania jakichś codziennych czynności.
- Dziękuję – powiedziała w odpowiedzi na jego komplement. – Również liczę, że jeszcze kiedyś spróbujemy ponownie. A nawet jeśli nie uda się panu znaleźć czasu na trochę mniej przypadkową wizytę w wesołym miasteczku, to kto wie, może znowu spotkamy się przelotnie w galerii lub tego typu miejscu. – Starała się nie ograniczać do kursowania między pracą a domem, chciała podtrzymać w sobie artystyczne zainteresowanie i odwiedzać miejsca związane ze sztuką wszelakiego rodzaju.
- Halucynacje? Nie, raczej nie. Przynajmniej nie słyszałam o tym – zauważyła ze zdumieniem, kiedy Nott nagle znowu się odezwał. Dopiero po chwili poczuła na ramieniu znajomą dłoń, a obok siebie ujrzała swoje bliźniacze dopełnienie. – Ach, to moja siostra, Iris – dokonała szybkiej prezentacji, wciąż zaskoczona nagłym pojawieniem się siostry, która przerwała jej rozmowę z Nottem. – Miło było pana spotkać, ale chyba muszę już iść – dodała, dostrzegając znaczące spojrzenie siostry. Iris nie musiała nic mówić; znały się od zawsze, były swoimi bliźniaczymi duszami, więc często potrafiły rozumieć się bez słów. – Do widzenia... I proszę uważać na teleportację – rzuciła na odchodne, po czym wraz z Iris oddaliła się, mając nadzieję, że Alastairowi uda się uniknąć rozszczepienia, pojawienia w dziwnym miejscu i innych nieprzyjemnych atrakcji związanych z jego dolegliwością.
| zt. dla Jocelyn
Uśmiecham się do Ciebie ciepło, sam myśląc o tym, że czkawka w istocie może być dla mnie wybawieniem od... Problemów. Od bałaganu w Ministerstwie. Od tego wszystkiego co dzięki temu mogłem zostawić za sobą.
Mimo wszystko ciesze się jednak, że nie mam halucynacji. Czkawka czkawką, ale poważne zaburzenia psychoruchowe to już dużo poważniejsze zmartwienie. Kolejne do kolekcji. Chociaż właściwie spodziewałem się, że stojąca za Tobą osoba to najprawdopodobniej Twoja siostra, wolałem być utwierdzony w tym przekonaniu. Wizyta w Mungu nie zmieściłaby się zapewne w moim kalendarzu - nie teraz przynajmniej. Zanim znikasz uprzejmie witam się z Iris i kiwam głową, na znak, że rozumiem.
- Jeszcze raz dziękuję za radę - mówię, szczerze i bez cienia fałszywości.
Może wcale z niej nie skorzystam, ale dobrze wiedzieć, że są jeszcze prawdziwi uzdrowiciele z pasji. Tacy, którzy faktycznie martwią się o zdrowie i dobro pacjenta. Następnie wymieniamy słowa pożegnania, gdy siostra ciągnie Cię w inną stronę. Rozumiecie się bez słów i czuję delikatne ukłucie zazdrości, że ja sam nie mam rodzeństwa. Mam wprawdzie Percivala, który jest dla mnie jak brat bliźniak. Czy on powiedziałby o mnie to samo? Ma w końcu Ullę, którą również ja traktuję jak siostrę i Raphaela, który jest mi nieco dalszy niż ta dwójka, jednak wciąż stanowi część rodziny.
I mam jeszcze oczywiście Lucindę. A jest ona w końcu kimś nawet mi bliższym, niż - jak podejrzewałem - mogłoby być moje rodzeństwo. Zresztą nikomu nie życzyłbym ani Archibalda Notta ani Freyi Burke, a już z pewnością nie ich w komplecie. Odwracam się w swoją stronę, zastanawiając właściwie nad tym co dalej robić. Mógłbym teoretycznie zwrócić się w kierunku domu, ale jaki to miało sens? Przy obecnych przeskokach pewnie i tak za chwilę bym go opuścił. Decyduję się więc na pozostanie w wesołym miasteczku jeszcze przez jakiś czas.
Moje plany są jednak pokrzyżowane, bo gdy kieruję się w stronę kolejnej rozrywki, chcąc powspominać stare, dobre czasy - i być może nawet spotkać kogoś znajomego - czuję znajome uczucie w brzuchu i świat dookoła mnie zaczyna wirować.
Hep!
z.t
Mimo wszystko ciesze się jednak, że nie mam halucynacji. Czkawka czkawką, ale poważne zaburzenia psychoruchowe to już dużo poważniejsze zmartwienie. Kolejne do kolekcji. Chociaż właściwie spodziewałem się, że stojąca za Tobą osoba to najprawdopodobniej Twoja siostra, wolałem być utwierdzony w tym przekonaniu. Wizyta w Mungu nie zmieściłaby się zapewne w moim kalendarzu - nie teraz przynajmniej. Zanim znikasz uprzejmie witam się z Iris i kiwam głową, na znak, że rozumiem.
- Jeszcze raz dziękuję za radę - mówię, szczerze i bez cienia fałszywości.
Może wcale z niej nie skorzystam, ale dobrze wiedzieć, że są jeszcze prawdziwi uzdrowiciele z pasji. Tacy, którzy faktycznie martwią się o zdrowie i dobro pacjenta. Następnie wymieniamy słowa pożegnania, gdy siostra ciągnie Cię w inną stronę. Rozumiecie się bez słów i czuję delikatne ukłucie zazdrości, że ja sam nie mam rodzeństwa. Mam wprawdzie Percivala, który jest dla mnie jak brat bliźniak. Czy on powiedziałby o mnie to samo? Ma w końcu Ullę, którą również ja traktuję jak siostrę i Raphaela, który jest mi nieco dalszy niż ta dwójka, jednak wciąż stanowi część rodziny.
I mam jeszcze oczywiście Lucindę. A jest ona w końcu kimś nawet mi bliższym, niż - jak podejrzewałem - mogłoby być moje rodzeństwo. Zresztą nikomu nie życzyłbym ani Archibalda Notta ani Freyi Burke, a już z pewnością nie ich w komplecie. Odwracam się w swoją stronę, zastanawiając właściwie nad tym co dalej robić. Mógłbym teoretycznie zwrócić się w kierunku domu, ale jaki to miało sens? Przy obecnych przeskokach pewnie i tak za chwilę bym go opuścił. Decyduję się więc na pozostanie w wesołym miasteczku jeszcze przez jakiś czas.
Moje plany są jednak pokrzyżowane, bo gdy kieruję się w stronę kolejnej rozrywki, chcąc powspominać stare, dobre czasy - i być może nawet spotkać kogoś znajomego - czuję znajome uczucie w brzuchu i świat dookoła mnie zaczyna wirować.
Hep!
z.t
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|13.06.1956r?
Dawno nie widzieli się tak po prostu, bez powodu, bez pretekstu. Musiał więc w końcu napisać list. To nie jest znajomość, którą można stracić lub zmienić, choć Zakon wiąże ich mocniej i dodatkowo w inny sposób nie chciał myśląc o Josie myśleć o tamtym koszmarze i nie chciał jej się z nim kojarzyć. Żyją przecież, żyją dalej i muszą to życie doceniać. I nie mogą po drodze ku lepszemu jutru umrzeć w środku, bo to byłaby najgorsza porażka jaka może ich czekać.
Dlatego o umówionej porze stawił się pod jej domem. I zabrał do wesołego miasteczka.
- Nie lubię klaunów. Nie wiem co w nich w ogóle ma być zabawnego. Przecież wyglądają jak ostatni psychopaci. - stwierdził, kiedy zatrzymali się pod jedną z gier. I jasne, usłyszeć że Bertie czegoś nie lubi nie jest łatwo, właściwie to jest to wręcz szalenie trudne, jednak akurat klauni dali radę zmieścić się do tej niewielkiej gromady rzeczy, które sprawiały że Bott po prostu nie czuł się komfortowo. Bez wątpienia przyczynili się do tego jego kuzyni którzy zadbali o to żeby mały Bertie zaczął się panicznie tych przebierańców bać. Dziś rzecz jasna dawno z tego wyrósł, nie można powiedzieć żeby się ich bał ale nadal... po prostu ich nie lubił. Nie ma co jednak o tym myśleć, bo sama gra wyglądała całkiem fajnie. - Hm. Zakładamy się? Jeśli przegram, siadam na jego miejscu i możesz we mnie celować. Znaczy w pochodnie, wiesz o co chodzi.
Wzruszył zaraz ramionami, bo i wiadomym było raczej że nie ma ochoty zostać pochodnią. Uśmiechnął się przy tym po swojemu, wesoło, bo i miał ambicję wygrać dzisiaj kilka gier. A przynajmniej spróbować.
- A jeśli wygrasz w więcej gier niż ja to przestajemy się przyjaźnić. - dodał, unosząc przy tym palec, mówiąc z powagą godną trzynastolatka, co z resztą pasowało do wypowiadanej przez niego treści. Puścił dziewczynie oczko, ruszając w stronę atrakcji.
Dawno nie widzieli się tak po prostu, bez powodu, bez pretekstu. Musiał więc w końcu napisać list. To nie jest znajomość, którą można stracić lub zmienić, choć Zakon wiąże ich mocniej i dodatkowo w inny sposób nie chciał myśląc o Josie myśleć o tamtym koszmarze i nie chciał jej się z nim kojarzyć. Żyją przecież, żyją dalej i muszą to życie doceniać. I nie mogą po drodze ku lepszemu jutru umrzeć w środku, bo to byłaby najgorsza porażka jaka może ich czekać.
Dlatego o umówionej porze stawił się pod jej domem. I zabrał do wesołego miasteczka.
- Nie lubię klaunów. Nie wiem co w nich w ogóle ma być zabawnego. Przecież wyglądają jak ostatni psychopaci. - stwierdził, kiedy zatrzymali się pod jedną z gier. I jasne, usłyszeć że Bertie czegoś nie lubi nie jest łatwo, właściwie to jest to wręcz szalenie trudne, jednak akurat klauni dali radę zmieścić się do tej niewielkiej gromady rzeczy, które sprawiały że Bott po prostu nie czuł się komfortowo. Bez wątpienia przyczynili się do tego jego kuzyni którzy zadbali o to żeby mały Bertie zaczął się panicznie tych przebierańców bać. Dziś rzecz jasna dawno z tego wyrósł, nie można powiedzieć żeby się ich bał ale nadal... po prostu ich nie lubił. Nie ma co jednak o tym myśleć, bo sama gra wyglądała całkiem fajnie. - Hm. Zakładamy się? Jeśli przegram, siadam na jego miejscu i możesz we mnie celować. Znaczy w pochodnie, wiesz o co chodzi.
Wzruszył zaraz ramionami, bo i wiadomym było raczej że nie ma ochoty zostać pochodnią. Uśmiechnął się przy tym po swojemu, wesoło, bo i miał ambicję wygrać dzisiaj kilka gier. A przynajmniej spróbować.
- A jeśli wygrasz w więcej gier niż ja to przestajemy się przyjaźnić. - dodał, unosząc przy tym palec, mówiąc z powagą godną trzynastolatka, co z resztą pasowało do wypowiadanej przez niego treści. Puścił dziewczynie oczko, ruszając w stronę atrakcji.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|13.06.1956
Po majowej odsieczy, brutalnym uświadomieniu sobie kruchości życia, wydawałoby się, że powinniśmy widywać się częściej. Stało się wręcz przeciwnie - zrzucałam to na krab zapracowania, planowanej oczami wyobraźni przeprowadzki lub tysięcy innych wyimaginowanych powodów. A teraz czułam paskudne wyrzuty sumienia, lecz jeśli Bertie był urażony tą ciszą w papierowej przestrzeni, dzięki której zwykle umawialiśmy się na spotkania, oczywiście te bardziej zapowiedziane, nie dał po sobie niczego poznać. Wciąż był tym samym Bottem, a majowa odsiecz zdawała się nie zmienić go ani trochę. Doprawdy, chyba odczułabym wielki zawód, gdyby tak się stało. Wtedy uratowaliśmy tylko część: własnym kosztem, do ostatniego przebłysku świadomości - cóż, w głębi siebie wydarzenia z początku maja odbierałam jako totalną porażkę, choć gdy wspominałam nieznane mi osoby pozostałe na wyspie, ani myślałam się do tego przyznać. Cudem uszliśmy z życiem, a tak właściwie uszliśmy z życiem dzięki rozstabilizowanej magii, mając przy tym więcej szczęścia niż te jedenaście osób, które nie wydostały się przez zaklętą bramę.
Na widok Berta znikają jednak wszystkie zmartwienia, a usta wykrzywiają się w szerokim, mimowolnym uśmiechu. Błyskawicznie przenosimy się w inną część przedmieść Londynu, gdzie dziecięca radość łączy się z magią... Tak jakby Bertie wiedział, czego mi potrzeba - chwili odprężenia, zapomnienia i głośnego śmiechu, który wypełnia moje uszy, wyłaniając się z gwaru panującego na terenie miasteczka. Szczęśliwie dla nas, niespodziewana zima w środku lata sprawiła, że tłumy stały się mniejsze.
Przyglądnowszy się mężczyznie zasiadającemu na kładce pierwszej z atrakcji, przy której się zatrzymaliśmy, w końcu stwierdzam: - Może to przez ten uśmiech... Za bardzo rozciągnięty i wcale niezachęcający... Równie dobrze mógłby tam skrywać kły godne czystokrwistego psidwaka - niestety już z pewnej odległości zauważam, że pomiędzy nim a psem była różnica - zwierzę przynajmniej wygrywało urokiem. Może jednak mało sympatyczny klaun to zabieg celowy - warto się postarać i zetrzeć mu ten namalowany uśmiech szybką kąpielą w wodzie. - Zakład, ale jeśli tam zasiądziesz, nie obiecuję, że uda mi się trafić w pochodnie - wcale to nie miało być groźbą, tylko na wpoły żartobliwym ostrzeżeniem - słowo jednak się rzekło, wyobraźnia zadziała i naprawdę mam zamiar zobaczyć Berta pływającego pieskiem w bali z wodą. - Wiesz... jeśli nie trafisz zaklęciem zawsze możesz spróbować trafić go śnieżką - błyskawicznie porywam z podłoża garstkę śniegu, niedbale formuję ją w dłoniach i ciskam w plecy Bertiego, który zawiesił naszą przyjaźń na ramionach jeszcze nieutopionego klauna. Nie czekam na jego reakcje tylko biegiem puszczam się w kierunku atrakcji.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Po majowej odsieczy, brutalnym uświadomieniu sobie kruchości życia, wydawałoby się, że powinniśmy widywać się częściej. Stało się wręcz przeciwnie - zrzucałam to na krab zapracowania, planowanej oczami wyobraźni przeprowadzki lub tysięcy innych wyimaginowanych powodów. A teraz czułam paskudne wyrzuty sumienia, lecz jeśli Bertie był urażony tą ciszą w papierowej przestrzeni, dzięki której zwykle umawialiśmy się na spotkania, oczywiście te bardziej zapowiedziane, nie dał po sobie niczego poznać. Wciąż był tym samym Bottem, a majowa odsiecz zdawała się nie zmienić go ani trochę. Doprawdy, chyba odczułabym wielki zawód, gdyby tak się stało. Wtedy uratowaliśmy tylko część: własnym kosztem, do ostatniego przebłysku świadomości - cóż, w głębi siebie wydarzenia z początku maja odbierałam jako totalną porażkę, choć gdy wspominałam nieznane mi osoby pozostałe na wyspie, ani myślałam się do tego przyznać. Cudem uszliśmy z życiem, a tak właściwie uszliśmy z życiem dzięki rozstabilizowanej magii, mając przy tym więcej szczęścia niż te jedenaście osób, które nie wydostały się przez zaklętą bramę.
Na widok Berta znikają jednak wszystkie zmartwienia, a usta wykrzywiają się w szerokim, mimowolnym uśmiechu. Błyskawicznie przenosimy się w inną część przedmieść Londynu, gdzie dziecięca radość łączy się z magią... Tak jakby Bertie wiedział, czego mi potrzeba - chwili odprężenia, zapomnienia i głośnego śmiechu, który wypełnia moje uszy, wyłaniając się z gwaru panującego na terenie miasteczka. Szczęśliwie dla nas, niespodziewana zima w środku lata sprawiła, że tłumy stały się mniejsze.
Przyglądnowszy się mężczyznie zasiadającemu na kładce pierwszej z atrakcji, przy której się zatrzymaliśmy, w końcu stwierdzam: - Może to przez ten uśmiech... Za bardzo rozciągnięty i wcale niezachęcający... Równie dobrze mógłby tam skrywać kły godne czystokrwistego psidwaka - niestety już z pewnej odległości zauważam, że pomiędzy nim a psem była różnica - zwierzę przynajmniej wygrywało urokiem. Może jednak mało sympatyczny klaun to zabieg celowy - warto się postarać i zetrzeć mu ten namalowany uśmiech szybką kąpielą w wodzie. - Zakład, ale jeśli tam zasiądziesz, nie obiecuję, że uda mi się trafić w pochodnie - wcale to nie miało być groźbą, tylko na wpoły żartobliwym ostrzeżeniem - słowo jednak się rzekło, wyobraźnia zadziała i naprawdę mam zamiar zobaczyć Berta pływającego pieskiem w bali z wodą. - Wiesz... jeśli nie trafisz zaklęciem zawsze możesz spróbować trafić go śnieżką - błyskawicznie porywam z podłoża garstkę śniegu, niedbale formuję ją w dłoniach i ciskam w plecy Bertiego, który zawiesił naszą przyjaźń na ramionach jeszcze nieutopionego klauna. Nie czekam na jego reakcje tylko biegiem puszczam się w kierunku atrakcji.
[bylobrzydkobedzieladnie]
these violent delights have
violent ends...
Ostatnio zmieniony przez Josephine Fenwick dnia 01.03.18 18:27, w całości zmieniany 1 raz
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Odsiecz była dramatem, jednak dramatem w przeszłości. W tej chwili nie byli w stanie zrobić nic więcej, nie mieli szans uratować tych którzy zostali na wyspie, nie było najmniejszej nawet możliwości złapać tych którzy spadali w ciemną przepaść, ocucić tych którzy polegli w dymie lub uwolnić tych których po prostu razem z nimi złapano. Skoro tak - nie było sensu się tym zadręczać. Bertie nie pozbywał się tych wspomnień, jednak nie mogąc zrobić nic więcej chciał żyć dalej. Ćwiczyć i stawać się silniejszym, by kolejnym razem popełnić mniej błędów, jednak nie mógł się poddać. Nie chciał pozwolić się złamać, bo i kiedy cała ta wojna się skończy, będą nadal potrzebni, cali, tak silni - również psychicznie - jak się da, by odbudować świat na nowo.
Josie wydawała mu się bardziej krucha, dlatego chciał o nią dbać. Poprawiać jej humor, pomagać żyć tym co ma w tej chwili. Ona na swój sposób jest silna, na pewno coraz silniejsza, pokazała że świetnie walczy i daje sobie radę nawet w przerażających sytuacjach. Być może martwił się o nią bardziej niż o pozostałą część ich grupy po prostu dlatego, że była kobietą? Była przyszłym aurorem, zapewne w walce by go rozłożyła, a jednak coś kazało mu dbać o nią i o nią martwić się szczególnie.
- Też racja. - przyznał ucieszony, że Fenwick podziela jego zdanie na temat klauna. - Jak można ufać czemuś, co wygląda jakby mogło pochłonąć w paszczy połowę wesołego miasteczka i jeszcze mieć z tego radochę? - wzruszył ramionami. - Zwoją drogą znasz legendę o Pinkie'm, klaunie który zjadł wesołe miasteczko? - spytał zaraz, choć w sumie zdradził już sens dziecinnego straszaka z wypadów nad ognisko.
- Najwyżej potem wywołasz bitwę na śnieżki. - stwierdził i owszem, była to bardzo poważna groźba. Bertie miał wprawę w tej dziedzinie i bardzo za nią przepadał, na śnieg zawsze cieszył się jak na prezenty świąteczne. - Hm, nie sądzę, to raczej magicznie zrobione. Ale warto spróbować.
Dawno - jak na siebie - nie czarował, coraz częściej jednak o tym myślał. Czy mają bez końca bać się anomalii? Czekać ze złożonymi różdżkami, zapominać właściwych gestów? Nie. Nie powinni zarzucać czarowania. Wyjął magiczny przedmiot.
- Incendio.
Poza tym Wesołe Miasteczko powinno być jakoś zabezpieczone, prawda?
Josie wydawała mu się bardziej krucha, dlatego chciał o nią dbać. Poprawiać jej humor, pomagać żyć tym co ma w tej chwili. Ona na swój sposób jest silna, na pewno coraz silniejsza, pokazała że świetnie walczy i daje sobie radę nawet w przerażających sytuacjach. Być może martwił się o nią bardziej niż o pozostałą część ich grupy po prostu dlatego, że była kobietą? Była przyszłym aurorem, zapewne w walce by go rozłożyła, a jednak coś kazało mu dbać o nią i o nią martwić się szczególnie.
- Też racja. - przyznał ucieszony, że Fenwick podziela jego zdanie na temat klauna. - Jak można ufać czemuś, co wygląda jakby mogło pochłonąć w paszczy połowę wesołego miasteczka i jeszcze mieć z tego radochę? - wzruszył ramionami. - Zwoją drogą znasz legendę o Pinkie'm, klaunie który zjadł wesołe miasteczko? - spytał zaraz, choć w sumie zdradził już sens dziecinnego straszaka z wypadów nad ognisko.
- Najwyżej potem wywołasz bitwę na śnieżki. - stwierdził i owszem, była to bardzo poważna groźba. Bertie miał wprawę w tej dziedzinie i bardzo za nią przepadał, na śnieg zawsze cieszył się jak na prezenty świąteczne. - Hm, nie sądzę, to raczej magicznie zrobione. Ale warto spróbować.
Dawno - jak na siebie - nie czarował, coraz częściej jednak o tym myślał. Czy mają bez końca bać się anomalii? Czekać ze złożonymi różdżkami, zapominać właściwych gestów? Nie. Nie powinni zarzucać czarowania. Wyjął magiczny przedmiot.
- Incendio.
Poza tym Wesołe Miasteczko powinno być jakoś zabezpieczone, prawda?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40, 98
'k100' : 40, 98
Odsiecz zostawiam za sobą, choć na jeden dzień. Na kilka godzin. Potrzebuję się wyciszyć i nie myśleć o majowej porażce - choć będę pamiętać ich twarze i imiona, to najwyższa pora zostawić martwych za sobą, czyż nie? Może zima nie jest moim ulubionym okresem w roku, szczególnie ta podwójna, lecz dzień jest idealny i zamierzam się nim cieszyć. - Doprawdy? I jak tu polubić klauny? To mugolska czy czarodziejska opowieść? - znam się na historii, znam baśnie czarodziejskie, które opowiali nam rodzice do snu, a dzięki zamiłowaniu Jamiego nie są mi obce dzieje Kopciuszka czy Jasia i Małgosi. Trzeba to mugolą przyznać - w wymyślaniu bajek i okropności, które spotykają ich bohaterów, mają wielki talent, praktycznie nieustępujący czarodziejom. - Myślę, że klaun chętnie da się zastąpić - doprawdy to dość parszywy zarobek, siedzieć tak przez cały dzień i dawać się topić różnym osobom ku ich uciesze. Latem woda mogłaby być przyjemna, jednak teraz... Wyobrażam sobie biednego czarodzieja jako zmarżniętą figurkę ludzkich rozmiarów.
- A nie będziesz oszukiwał? - śnieg był sam w sobie równie magiczny, co wesołe miasteczko i dawał równie wiele radości. Teraz biały, jeszcze nie do końca zmrożony puch zaścielał wszystko jak okiem sięgnąć, jednak byłam przekonana, że nie trzeba nam wiele, by zmącić jego spokój, a wtedy i my będziemy wyglądać niczym dwa bałwany.
Daję się wyprzedzić Bottowi, w pewnym miejscu ślizgam się nawet na zbytnio wytartym śniegu, który przypomina lód. Gdy łapie równowagę i dobiegam do stanowiska z klaunem, sięgam po różdżkę, zdając sobie sprawę, że obecnie utopienie jednego z pracowników wcale nie będzie takie łatwe. - Incendio! - wołam zaraz za Bertiem, choć nie jestem taką optymistką jak Bott. Magia szalała wszędzie, zdawałoby się, że tylko dom pojedynków udało się względnie unormować. Nie mogę się jednak powstrzymać, by zetrzeć klaunowi uśmiech w lodowatej kąpieli... mam przy tym nadzieję, że z nosa nie puści mi się krew - szkoda byłoby wełnianego płaszczyka idealnie chroniącego przed zimnem.
- A nie będziesz oszukiwał? - śnieg był sam w sobie równie magiczny, co wesołe miasteczko i dawał równie wiele radości. Teraz biały, jeszcze nie do końca zmrożony puch zaścielał wszystko jak okiem sięgnąć, jednak byłam przekonana, że nie trzeba nam wiele, by zmącić jego spokój, a wtedy i my będziemy wyglądać niczym dwa bałwany.
Daję się wyprzedzić Bottowi, w pewnym miejscu ślizgam się nawet na zbytnio wytartym śniegu, który przypomina lód. Gdy łapie równowagę i dobiegam do stanowiska z klaunem, sięgam po różdżkę, zdając sobie sprawę, że obecnie utopienie jednego z pracowników wcale nie będzie takie łatwe. - Incendio! - wołam zaraz za Bertiem, choć nie jestem taką optymistką jak Bott. Magia szalała wszędzie, zdawałoby się, że tylko dom pojedynków udało się względnie unormować. Nie mogę się jednak powstrzymać, by zetrzeć klaunowi uśmiech w lodowatej kąpieli... mam przy tym nadzieję, że z nosa nie puści mi się krew - szkoda byłoby wełnianego płaszczyka idealnie chroniącego przed zimnem.
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Josephine Fenwick' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 97
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 97
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
The member 'Josephine Fenwick' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 11
--------------------------------
#2 'k100' : 54
#1 'k100' : 11
--------------------------------
#2 'k100' : 54
- Czarodziejska. Mówiąc szczerze nie mam pewności czy nie wymyślił jej któryś z moich kuzynów, bo nie pamiętam już kiedy ją usłyszałem, ale całe noce śniła mi się wielka głowa klauna z olbrzymią paszczą i spiczastymi zębami. - przypomniał sobie obraz, który teraz wydawał mu się raczej karykaturalny. Cóż jednak świat dziecka światem dziecka, klaunom nadal nie zamierzał zanadto ufać, kto wie czy ten akurat nie ma w zamiarze porwanie jego uroczej towarzyszki. Albo zjedzenie całej waty cukrowej dostępnej w okolicy. A na to Bertie na pewno by się nie zgodził!
- Możliwe. Pewnie się tam ogrzewa zaklęciami. - wzruszył ramionami, raczej wyobrażając sobie że to ktoś, kto w jakiś sposób znajduje frajdę w swojej pracy szczególnie, kiedy czarodzieje chybiają i może ich denerwować i stroić do nich miny by sprowokować kolejną próbę. Nie wątpił z resztą, że w jakiś sposób zabezpieczył się przed niewygodą, ostatecznie magia jest nadal dostępna i często bardzo przydatna.
Po jego zaklęciach klaun wleciał do wody ku uciesze ludzi dookoła. Bertie uśmiechnął się wesoło, szczerze życząc mu by na prawdę jego strój był chociaż zabezpieczony przed zimnem. Zerknął na Josie która zaraz znalazła się obok niego, niestety jednak jej próba chwilę później okazała się nieudana. Co prawda pierwsze i ostatnie zaklęcie ruszyło bezbłędnie, środkowe jednak nie dało rady wykonać swojego zadania.
- Chodź, oddam ci pluszaka. - stwierdził, machając zaraz klaunowi i posyłając przyjaciółce uśmiech. Cóż, przynajmniej jednemu z nich się udało. Spojrzał zaraz na zgraję pluszowych psidwaków, kugucharów, węży, myszy, szczurów i sów ukrytych pod płótnianym zadaszeniem na drewnianej konstrukcji. - Sowa jest świetna, patrz jak kręci głową. - powiedział zaraz na widok magicznego pluszaka. - Albo skaczący pufek?
I jeszcze psidwak który macha wszystkimi ogonami. Wszystkie wydawały się całkiem fajne, przede wszystkim miały w sobie magię tego miejsca: były wesołą pamiątką z dnia polegającego na prostym traceniu czasu na przyjemności. Choć czy coś takiego faktycznie można nazwać traceniem czasu?
- Możliwe. Pewnie się tam ogrzewa zaklęciami. - wzruszył ramionami, raczej wyobrażając sobie że to ktoś, kto w jakiś sposób znajduje frajdę w swojej pracy szczególnie, kiedy czarodzieje chybiają i może ich denerwować i stroić do nich miny by sprowokować kolejną próbę. Nie wątpił z resztą, że w jakiś sposób zabezpieczył się przed niewygodą, ostatecznie magia jest nadal dostępna i często bardzo przydatna.
Po jego zaklęciach klaun wleciał do wody ku uciesze ludzi dookoła. Bertie uśmiechnął się wesoło, szczerze życząc mu by na prawdę jego strój był chociaż zabezpieczony przed zimnem. Zerknął na Josie która zaraz znalazła się obok niego, niestety jednak jej próba chwilę później okazała się nieudana. Co prawda pierwsze i ostatnie zaklęcie ruszyło bezbłędnie, środkowe jednak nie dało rady wykonać swojego zadania.
- Chodź, oddam ci pluszaka. - stwierdził, machając zaraz klaunowi i posyłając przyjaciółce uśmiech. Cóż, przynajmniej jednemu z nich się udało. Spojrzał zaraz na zgraję pluszowych psidwaków, kugucharów, węży, myszy, szczurów i sów ukrytych pod płótnianym zadaszeniem na drewnianej konstrukcji. - Sowa jest świetna, patrz jak kręci głową. - powiedział zaraz na widok magicznego pluszaka. - Albo skaczący pufek?
I jeszcze psidwak który macha wszystkimi ogonami. Wszystkie wydawały się całkiem fajne, przede wszystkim miały w sobie magię tego miejsca: były wesołą pamiątką z dnia polegającego na prostym traceniu czasu na przyjemności. Choć czy coś takiego faktycznie można nazwać traceniem czasu?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Utop klauna
Szybka odpowiedź