Garderoba
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[xxx]
[xxx]
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strach Monique był czymś naturalnym. Wychowywana z dala od szaleckich rodzin, przez długi okres czasu kompletnie odcięta od ludzi, która dopiero od dwóch lat, można powiedzieć, że uczyła się obcować z innymi osobami, bała się takich zachowań. Było to dla niej niezwykle ciężkie przeżycie, tym bardziej, że ostatnie pół roku spędziła u lady Malfoy, która charakterem, zachowaniem i stylem bycia była w stu procentach inna, niż lady Avery. Dlatego każdy kontakt z tą kobietą wiązał się ze stresem i ze strachem. z lady Malfoy były w tym samym wieku, bardzo dobrze się dogadywały i Monique czuła się tam bardzo dobrze. Natomiast tutaj, w tym zamczysku, u boku dużo starszej i dużo surowszej kobiety, miała poczucie niepewności i braku stabilności.
Lady Avery długo trzymała ją w niepewności po przyniesieniu kolejnej sukni, w końcu jednak kiwnęła głową, dając znak, że to właśnie ta. Z jej ust wydobyło się ciche westchnięcie, zahaczające nawet o ulgę. Kiwnęła lekko głową, jakby potwierdzając jej słowa, że oczywistym jest, że to się więcej nie powtórzy, a następnie zwróciła swój wzrok na ciało kobiety i opadający szlafrok.
Lady Avery wydała jej się bardzo ładną kobietą, która miała swoje atuty. Nie było miło to Moniczce oceniać, ale zapewne mogła podobać się wielu mężczyznom. Zresztą, była szlachcianką, a wszystkie szlachcianki są nad wyraz piękne. Tak samo jak urodą mogła się pochwalić lady Malfoy, to o lady Avery można było powiedzieć dokładnie to samo. Młoda dziewczyna była już przyzwyczajona do widoku kobiety i nie skrępował jej widok prawie nagiej pani. Jak na zawołanie, ruszyła, aby zgarnąć z ziemi szlafrok i odłożyć go na bok, by zaraz potem dolać jeszcze wina, do pustego kieliszka, podając go kobiecie na tacy.
- Nie, lady - odpowiedziałam ze szczerością. - U lady Malfoy poświęcono mi chwilę na wyjaśnienie co powinnam robić, jednak moim głównym obowiązkiem było pomaganie samej lady. Tutaj natomiast nikt nie poświęcił mi chwili, na dokładniejsze wprowadzenie. Dostałam jedynie polecenie co robić, a czego nie robić i to wszystko.
Odpowiedziała ze szczerością, ponieważ nie miała zamiaru kłamać. Gdy pojawiła się w tej posiadłości, ten najstarszy z pracowników, dał jej tylko proste wskazówki, chyba z góry zakładając, jakoby Moniczka miała jakiekolwiek większe doświadczenie, a gdy miała się pojawić w jakimś miejscu, tak jak dzisiaj, w garderobie lady Avery, również od niego dostała takie polecenie. Przychodząc tutaj, nie miała pojęcia, czy będzie pomagać kobiecie, czy może wręczą jej jakąś ścierkę i każą sprzątać albo odeślą do kuchni, by wykonywała polecenia tam. Była jeszcze w tym niestabilnym okresie, gdzie jej obowiązki były dla niej jedną wielką niewiadomą i po części miała nadzieję, że już niedługo się to wszystko wyjaśni i w końcu dowie się, gdzie tak naprawdę będzie jej stanowisko.
Gdy skończyła odpowiadać na pytanie, chwyciła suknie, którą rozpięła najszybciej jak potrafiła, aby kobieta nie musiała marznąć i zbyt długo czekać niecierpliwiąc się. Z tego co się w między czasie zorientowała, zakładało się ją przez nogi. Monique złożyła ją lekko, tak aby nie pognieść materiału i kucnęła, zostawiając miejsce na przełożenie przez lady Avery nóg.
- Proszę - powiedziała tylko, nie bardzo wiedząc jak zwrócić jej uwagę, aby zrobiła ten lekki krok do przodu.
Dla Monique było to oczywiste, przecież robiła wszystko, aby jej nowa pani nie musiała się wysilać i lekkie podniesienie nóg, było jedyną czynnością, oprócz picia wina, jaką miała dzisiejszego dnia wykonać.
Lady Avery długo trzymała ją w niepewności po przyniesieniu kolejnej sukni, w końcu jednak kiwnęła głową, dając znak, że to właśnie ta. Z jej ust wydobyło się ciche westchnięcie, zahaczające nawet o ulgę. Kiwnęła lekko głową, jakby potwierdzając jej słowa, że oczywistym jest, że to się więcej nie powtórzy, a następnie zwróciła swój wzrok na ciało kobiety i opadający szlafrok.
Lady Avery wydała jej się bardzo ładną kobietą, która miała swoje atuty. Nie było miło to Moniczce oceniać, ale zapewne mogła podobać się wielu mężczyznom. Zresztą, była szlachcianką, a wszystkie szlachcianki są nad wyraz piękne. Tak samo jak urodą mogła się pochwalić lady Malfoy, to o lady Avery można było powiedzieć dokładnie to samo. Młoda dziewczyna była już przyzwyczajona do widoku kobiety i nie skrępował jej widok prawie nagiej pani. Jak na zawołanie, ruszyła, aby zgarnąć z ziemi szlafrok i odłożyć go na bok, by zaraz potem dolać jeszcze wina, do pustego kieliszka, podając go kobiecie na tacy.
- Nie, lady - odpowiedziałam ze szczerością. - U lady Malfoy poświęcono mi chwilę na wyjaśnienie co powinnam robić, jednak moim głównym obowiązkiem było pomaganie samej lady. Tutaj natomiast nikt nie poświęcił mi chwili, na dokładniejsze wprowadzenie. Dostałam jedynie polecenie co robić, a czego nie robić i to wszystko.
Odpowiedziała ze szczerością, ponieważ nie miała zamiaru kłamać. Gdy pojawiła się w tej posiadłości, ten najstarszy z pracowników, dał jej tylko proste wskazówki, chyba z góry zakładając, jakoby Moniczka miała jakiekolwiek większe doświadczenie, a gdy miała się pojawić w jakimś miejscu, tak jak dzisiaj, w garderobie lady Avery, również od niego dostała takie polecenie. Przychodząc tutaj, nie miała pojęcia, czy będzie pomagać kobiecie, czy może wręczą jej jakąś ścierkę i każą sprzątać albo odeślą do kuchni, by wykonywała polecenia tam. Była jeszcze w tym niestabilnym okresie, gdzie jej obowiązki były dla niej jedną wielką niewiadomą i po części miała nadzieję, że już niedługo się to wszystko wyjaśni i w końcu dowie się, gdzie tak naprawdę będzie jej stanowisko.
Gdy skończyła odpowiadać na pytanie, chwyciła suknie, którą rozpięła najszybciej jak potrafiła, aby kobieta nie musiała marznąć i zbyt długo czekać niecierpliwiąc się. Z tego co się w między czasie zorientowała, zakładało się ją przez nogi. Monique złożyła ją lekko, tak aby nie pognieść materiału i kucnęła, zostawiając miejsce na przełożenie przez lady Avery nóg.
- Proszę - powiedziała tylko, nie bardzo wiedząc jak zwrócić jej uwagę, aby zrobiła ten lekki krok do przodu.
Dla Monique było to oczywiste, przecież robiła wszystko, aby jej nowa pani nie musiała się wysilać i lekkie podniesienie nóg, było jedyną czynnością, oprócz picia wina, jaką miała dzisiejszego dnia wykonać.
Gość
Gość
Nie zakrywała się przed wzrokiem służki: nagość nigdy nie stanowiła dla Laidan problemu, zwłaszcza przy meblach rodzaju żeńskiego. Mężczyźni, parający się różnymi zawodami, nie zasłużyli jednak na ten estetyczny dar i ich nigdy nie dopuszczała do siebie zbyt blisko, nie chcąc obdarzyć ich nawet najmniejszą, przypadkową radością. Tu jednak, w swojej garderobie, z nową pomocą, nerwowo zmierzającą się z nowymi zadaniami, czuła się całkowicie swobodnie. Monique była młodziutka i - gdyby nie paskudna choroba, tocząca ją absolutnym brakiem pigmentu - nawet urodziwa, ale Avery nigdy nie przeszłoby przez myśl porównywanie się z kimś tego pokroju. Nie wnikała nawet w pochodzenie Vane, uznając, że lepiej nie wiedzieć, że ma do czynienia z półkrwi brudaską. Dopóki będzie dobrze sprawowała się na swym stanowisku, dopóty mogła liczyć na łaskę pani i jej wielką hojność...acz na razie blondynka nie spisywała się najlepiej, mając więcej szczęścia niż rozumu. Laidan postanowiła jednak nie marnować drżącego serca na przetaczanie krwi pełnej wrogości wobec kogoś tak nieistotnego, stąd też niemalże uprzejme zagajenie.
Niestety, odpowiedź nie spodobała się za bardzo. Leandra widocznie nie potrafiła wychować sobie służki, pozostając zbyt pobłażliwą dla młodziutkiej panienki. Avery skrzywiła się wyraźnie, popijając dolewane wino. Cóż, Monique pojęła chociaż jedną acz podstawową zasadę: nigdy nie dopuścić do braku czerwonego trunku w kryształowym kieliszku. Złoty wymóg, łagodzący nieco przykry charakter Lai...o ile nie przesadziła z alkoholem, stając się jeszcze paskudniejszą szlachcianką niż na trzeźwo. Na razie stan upojenia znajdował się daleko poza zasięgiem przejętego skrajnymi emocjami ciała, a niczego nie pragnęła bardziej niż chwilowej ulgi od rzeczywistego koszmaru, pachnącego fantomowo wodą kolońską Samaela.
- Dokładniejsze wprowadzenie? Chyba dostałaś wyczerpujące wskazówki, skoro wiesz co robić a czego nie - zacytowała jej słowa z niezadowoleniem, zerkając w dół na klękające usłużnie dziewczę. Cóż, przynajmniej to potrafiła zrobić doskonale; kto wie, może miała za sobą krótką i smutną karierę w jakimś burdeliku dla dziwactw? Okrutna myśl nieco poprawiła Laidan humor, choć nie na tyle, by złotowłosa spojrzała na Vane z jakąkolwiek przychylnością. Zrobiła jednak lekki krok do przodu, pozwalając służce na przywdzianie czarnej sukni. Szorstka koronka nieprzyjemnie drażniła blade ciało, lecz Laidan nie zamierzała skarżyć się na taką oczywistość. Była panią pełną okrucieństwa ale i sprawiedliwości. Dopóki Monique spełniała swoje zadania z pokorą i bez najmniejszych potknięć, dopóty jej żywot w Ludlow mógł należeć do naprawdę satysfakcjonujących. Wysoka płaca, regularnie trafiająca prosto do rąk garderobiany. Wygodny kąt dla służby, niedzielony z innymi. Protektorat starszych lokajów, pomagających w kryzysowych sytuacjach. Jak na los półkrwi pokraki Monique trafiła naprawdę dobrze, wręcz łapiąc Merlina za chude kostki u nóg. Może miała nawet za dobrze? Laidan dopiła kieliszek i odłożyła go, by pozwolić dziewczynie przesunąć suknie wyżej. Oczekiwała teraz tylko na związanie odpowiednich sznurków i zapięcie haftek, lecz Vane nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. Avery posłała jej w lustrze niechętne, zniecierpliwione spojrzenie.
Niestety, odpowiedź nie spodobała się za bardzo. Leandra widocznie nie potrafiła wychować sobie służki, pozostając zbyt pobłażliwą dla młodziutkiej panienki. Avery skrzywiła się wyraźnie, popijając dolewane wino. Cóż, Monique pojęła chociaż jedną acz podstawową zasadę: nigdy nie dopuścić do braku czerwonego trunku w kryształowym kieliszku. Złoty wymóg, łagodzący nieco przykry charakter Lai...o ile nie przesadziła z alkoholem, stając się jeszcze paskudniejszą szlachcianką niż na trzeźwo. Na razie stan upojenia znajdował się daleko poza zasięgiem przejętego skrajnymi emocjami ciała, a niczego nie pragnęła bardziej niż chwilowej ulgi od rzeczywistego koszmaru, pachnącego fantomowo wodą kolońską Samaela.
- Dokładniejsze wprowadzenie? Chyba dostałaś wyczerpujące wskazówki, skoro wiesz co robić a czego nie - zacytowała jej słowa z niezadowoleniem, zerkając w dół na klękające usłużnie dziewczę. Cóż, przynajmniej to potrafiła zrobić doskonale; kto wie, może miała za sobą krótką i smutną karierę w jakimś burdeliku dla dziwactw? Okrutna myśl nieco poprawiła Laidan humor, choć nie na tyle, by złotowłosa spojrzała na Vane z jakąkolwiek przychylnością. Zrobiła jednak lekki krok do przodu, pozwalając służce na przywdzianie czarnej sukni. Szorstka koronka nieprzyjemnie drażniła blade ciało, lecz Laidan nie zamierzała skarżyć się na taką oczywistość. Była panią pełną okrucieństwa ale i sprawiedliwości. Dopóki Monique spełniała swoje zadania z pokorą i bez najmniejszych potknięć, dopóty jej żywot w Ludlow mógł należeć do naprawdę satysfakcjonujących. Wysoka płaca, regularnie trafiająca prosto do rąk garderobiany. Wygodny kąt dla służby, niedzielony z innymi. Protektorat starszych lokajów, pomagających w kryzysowych sytuacjach. Jak na los półkrwi pokraki Monique trafiła naprawdę dobrze, wręcz łapiąc Merlina za chude kostki u nóg. Może miała nawet za dobrze? Laidan dopiła kieliszek i odłożyła go, by pozwolić dziewczynie przesunąć suknie wyżej. Oczekiwała teraz tylko na związanie odpowiednich sznurków i zapięcie haftek, lecz Vane nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. Avery posłała jej w lustrze niechętne, zniecierpliwione spojrzenie.
when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zdecydowanie dziewczyna miała tutaj dobrze. Ciepły, własny kąt, który jednak nie przyjęła zbyt entuzjastyczny sposób, musząc zostawić tym samym ojca samego w domu. Miała co jeść, służba w razie czego jej pomogła oraz wynagrodzenie było odpowiednie. Była niezwykle wdzięczna za tę pracę, za możliwość zarobku. Gdy dochodziły do niej słuchy, że lady Malfoy ma ją odesłać, dziewczyna była przerażona, że straci pracę. Jednak jej kochana pani, nie zostawiła jej na pastwę losu, odsyłając do ciotki, która, mimo że dawała jej za pracę pieniądze, była niezwykle niemiłą i oschłą kobietą.
Monique nie uniosła głowy, słysząc kolejne cierpkie słowa ze strony lady Avery. Zdawało się, że kobieta absolutnie nie zrozumiała tego, co w swoich słowach młodziutka dziewczyna miała do przekazania. Chciała jej powiedzieć, że nie o to chodzi, że to za mało, że potrzebowała dodatkowych informacji, ale zdążyła się w porę ugryźć w język, nie chcąc na robić sobie kłopotów.
- Tak, pani - powiedziała tylko.
Obserwowała, jak kobieta unosi nogi, a suknia wsuwa się pod jej ciało. Moniczka musiała nią lekko manewrować, nie chcąc, aby lady stanęła na materiale. Sądziła, że na pewno by się to jej nie spodobało. Wiedziała o tym, że się ociąga i czuła na sobie spojrzenie, ale co ona mogła na to poradzić? Zdenerwowanie, brak większych umiejętności sprawiał, że z pozoru proste czynności zajmowały dziewczynie zdecydowanie więcej czasu. gdy jednak tylko uporała się z materiałem, zaczęła unosić go ku górze, obejmując nim całe ciało kobiety.
Mogła teraz z bliska przyjrzeć się jej ciału. To, na co zwróciła uwagę, trochę ją zdziwiło. Lady Avery gdzieniegdzie miała siniaki, niektóre wyglądające na dosyć świeże, inne już powoli zanikające. Opinając materiał i chcąc zabrać się za zapinanie sukni, rzuciły jej się w oczy, świeże, dopiero co zagojone zadrapania. Bardzo ją to zdziwiło, lady Malfoy nigdy na swoim ciele nie miała takich dziwnych znaków. Panienka zmarszczyła lekko swój nos, przyglądając się jej plecom z zainteresowaniem. W jej głowie krążyło wiele pytań, w tym jedno podstawowe - jakim cudem lady Malfoy dorobiła się takich zadrapań? Sama sobie przecież nie mogła czegoś takiego zrobić. A te siniaki? Te świeże i te stare?
Monique przeniosła swój wzrok na twarz lady Avery w lustrze, chciała o to zapytać, ale widząc jej spojrzenie, wystraszyła się szybko uciekając oczami w bok. Skarciła się w myślach, to nie była przecież jej sprawa. Ale Moniczka była dobrym człowiekiem, którego martwił los innych ludzi, nawet jeśli ci, byli dla niej nie mili, ponieważ do tego już się przyzwyczaiła. Starając się zawiązać sznurki, przez myśl jej przeszło, że może ktoś to zrobił lady specjalnie? Może jej nie żyjący już mąż? Może ktoś inny? Ale kto mógłby chcieć skrzywdzić w taki sposób taką kobietę?
Dziewczyna potrząsnęła energicznie głową, wyrzucając z umysłu na chwile te myśli, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że mimo usilnych starań, nie jest w stanie odpowiednio zawiązać sznurków, przez co haftki nie dają rady się zapiąć.
- Nie mogę - powiedziała, siłując się ze sznurkami. - Wygląda na za ciasną…
Mówiąc to, spojrzała na kobietę niepewnie, bojąc się, jakby miała zaraz oberwać za to, że sukienka na lady Avery nie pasuje.
Monique nie uniosła głowy, słysząc kolejne cierpkie słowa ze strony lady Avery. Zdawało się, że kobieta absolutnie nie zrozumiała tego, co w swoich słowach młodziutka dziewczyna miała do przekazania. Chciała jej powiedzieć, że nie o to chodzi, że to za mało, że potrzebowała dodatkowych informacji, ale zdążyła się w porę ugryźć w język, nie chcąc na robić sobie kłopotów.
- Tak, pani - powiedziała tylko.
Obserwowała, jak kobieta unosi nogi, a suknia wsuwa się pod jej ciało. Moniczka musiała nią lekko manewrować, nie chcąc, aby lady stanęła na materiale. Sądziła, że na pewno by się to jej nie spodobało. Wiedziała o tym, że się ociąga i czuła na sobie spojrzenie, ale co ona mogła na to poradzić? Zdenerwowanie, brak większych umiejętności sprawiał, że z pozoru proste czynności zajmowały dziewczynie zdecydowanie więcej czasu. gdy jednak tylko uporała się z materiałem, zaczęła unosić go ku górze, obejmując nim całe ciało kobiety.
Mogła teraz z bliska przyjrzeć się jej ciału. To, na co zwróciła uwagę, trochę ją zdziwiło. Lady Avery gdzieniegdzie miała siniaki, niektóre wyglądające na dosyć świeże, inne już powoli zanikające. Opinając materiał i chcąc zabrać się za zapinanie sukni, rzuciły jej się w oczy, świeże, dopiero co zagojone zadrapania. Bardzo ją to zdziwiło, lady Malfoy nigdy na swoim ciele nie miała takich dziwnych znaków. Panienka zmarszczyła lekko swój nos, przyglądając się jej plecom z zainteresowaniem. W jej głowie krążyło wiele pytań, w tym jedno podstawowe - jakim cudem lady Malfoy dorobiła się takich zadrapań? Sama sobie przecież nie mogła czegoś takiego zrobić. A te siniaki? Te świeże i te stare?
Monique przeniosła swój wzrok na twarz lady Avery w lustrze, chciała o to zapytać, ale widząc jej spojrzenie, wystraszyła się szybko uciekając oczami w bok. Skarciła się w myślach, to nie była przecież jej sprawa. Ale Moniczka była dobrym człowiekiem, którego martwił los innych ludzi, nawet jeśli ci, byli dla niej nie mili, ponieważ do tego już się przyzwyczaiła. Starając się zawiązać sznurki, przez myśl jej przeszło, że może ktoś to zrobił lady specjalnie? Może jej nie żyjący już mąż? Może ktoś inny? Ale kto mógłby chcieć skrzywdzić w taki sposób taką kobietę?
Dziewczyna potrząsnęła energicznie głową, wyrzucając z umysłu na chwile te myśli, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że mimo usilnych starań, nie jest w stanie odpowiednio zawiązać sznurków, przez co haftki nie dają rady się zapiąć.
- Nie mogę - powiedziała, siłując się ze sznurkami. - Wygląda na za ciasną…
Mówiąc to, spojrzała na kobietę niepewnie, bojąc się, jakby miała zaraz oberwać za to, że sukienka na lady Avery nie pasuje.
Gość
Gość
Nieporadność Monique w normalnych warunkach z pewnością rozsierdziłaby Laidan naprawdę, bowiem niechęć, jaką prezentowała teraz, była niczym w porównaniu z prawdziwym niezadowoleniem srogiej lady. Owszem, obiektywnie zachowywała się paskudnie, nie pomagając młodej służce w zrozumieniu zasad zamku Ludlow, ale nie sięgała po ostateczną broń z arsenału podłości. Mogła przecież, korzystając z klęczącej pozycji blondynki, krótkim kopniakiem odsunąć ją od swojego ciała a potem rozkazać wygnać, z wilkołaczym biletem wstępu do każdego szlacheckiego zamku. Słowo damy przeciwko słowu zwykłej dzieweczki: ewentualni pracodawcy z pewnością uwierzyliby Avery, sprzedającą bardzo prawdziwą bajeczkę o złodziejce i niekompetentnej służce, nie nadającej się do pracy wśród wyższych sfer.
Laidan była jednak zbyt zmęczona a wewnętrzne rozterki pochłaniały resztki sił, nie miała więc głowy do zajmowania się przyziemnymi kwestiami zwolnień. Właściwie pojawienie się nowej garderobiany stanowiło ożywczą, prymitywną rozrywkę, podobną oglądaniu ze względnym zainteresowaniem mróweczki toczącej wielki kamyk - nieświadomej, że za chwile spłonie pod ostrym światłem różdżki. Traktowała więc Vane niczym nieco nudnawą anomalię, na której mogła choć trochę wyżyć się ze swoją niechęcią. Jasnogranatowe oczy nie błyszczały nienawiścią a tylko zirytowaniem, nieco złagodzonym wypijanym winem i usłużnością Monique. Tego jeszcze brakowało, by lady musiała robić coś więcej od uniesienia stóp kilka cali nad ziemią. Na szczęście dłonie blondynki, poprawiające materiał, były ciepłe i gładkie, niesprawiające dyskomfortu ani nie drżące z niepokoju. Laidan stała więc spokojnie, łaskawie pozwalając odziać się w czarny materiał. Zakładanie wyrafinowanego projektu szło jednak mozolniej niż zwykle. Początkowo Avery złożyła to na karb nieumiejętnych palców służki, niepotrafiących obchodzić się z tak delikatnym materiałem, wrażliwym na drobne rozdarcia i już miała zwrócić jej uwagę - jak zwykle niezbyt łagodną - gdy blondynka w końcu się odezwała. Bredząc.
- Słucham? - spytała lodowatym tonem, dając dziewczynie drugą szansę na poprawienie się. Cóż za impertynencja; suknia miała być na nią za ciasna? Laidan mimo wszystko kontrolnie zerknęła w lustro, pozostając jednak ślepą na nieco pełniejsze policzki i krąglejsze kształty. Za dużo wina? Za dużo bez i słodkości, przesyłanych jej przez przyjaciółki, by osłodzić gorycz żałoby? Avery zacisnęła wargi w wąską linię. Nigdy nie miewała kłopotów z wagą, pozostając tak filigranową jak za młodu. Nie była wychudzona jak te współczesne straszydła, przypominające figurą raczej chłopców na posyłki a nie młode damy, ale zdecydowanie nikt nie mógł Lai zarzucić braku dbałości o siebie. A teraz wąziutkie sznurki i haftki boleśnie wbijały się w jej plecy, uniemożliwiając dopięcie sukni. Twarz złotowłosej stężała w grymasie zapowiadającym wybuch. Odwróciła się gwałtownie w kierunku Monique, obdarzając ją przeszywającym, ostrym spojrzeniem.
- Wyjdź, ty nieudolna... - syknęła, hamując jednak się przed wypowiedzeniem jakiejś szalonej inwektywy. Czarna suknia zsunęła się z ciała a Laidan prychnęła gniewnie, wymijając Vane, by sięgnąć po kieliszek. I kolejną kreację, jaką miała zamiar przymierzyć już samodzielnie, bez świadków jej irracjonalnej porażki w walce ze swoim ciałem. I iluzjami, bo przecież wszystko było jak dawniej. W porządku.
Laidan była jednak zbyt zmęczona a wewnętrzne rozterki pochłaniały resztki sił, nie miała więc głowy do zajmowania się przyziemnymi kwestiami zwolnień. Właściwie pojawienie się nowej garderobiany stanowiło ożywczą, prymitywną rozrywkę, podobną oglądaniu ze względnym zainteresowaniem mróweczki toczącej wielki kamyk - nieświadomej, że za chwile spłonie pod ostrym światłem różdżki. Traktowała więc Vane niczym nieco nudnawą anomalię, na której mogła choć trochę wyżyć się ze swoją niechęcią. Jasnogranatowe oczy nie błyszczały nienawiścią a tylko zirytowaniem, nieco złagodzonym wypijanym winem i usłużnością Monique. Tego jeszcze brakowało, by lady musiała robić coś więcej od uniesienia stóp kilka cali nad ziemią. Na szczęście dłonie blondynki, poprawiające materiał, były ciepłe i gładkie, niesprawiające dyskomfortu ani nie drżące z niepokoju. Laidan stała więc spokojnie, łaskawie pozwalając odziać się w czarny materiał. Zakładanie wyrafinowanego projektu szło jednak mozolniej niż zwykle. Początkowo Avery złożyła to na karb nieumiejętnych palców służki, niepotrafiących obchodzić się z tak delikatnym materiałem, wrażliwym na drobne rozdarcia i już miała zwrócić jej uwagę - jak zwykle niezbyt łagodną - gdy blondynka w końcu się odezwała. Bredząc.
- Słucham? - spytała lodowatym tonem, dając dziewczynie drugą szansę na poprawienie się. Cóż za impertynencja; suknia miała być na nią za ciasna? Laidan mimo wszystko kontrolnie zerknęła w lustro, pozostając jednak ślepą na nieco pełniejsze policzki i krąglejsze kształty. Za dużo wina? Za dużo bez i słodkości, przesyłanych jej przez przyjaciółki, by osłodzić gorycz żałoby? Avery zacisnęła wargi w wąską linię. Nigdy nie miewała kłopotów z wagą, pozostając tak filigranową jak za młodu. Nie była wychudzona jak te współczesne straszydła, przypominające figurą raczej chłopców na posyłki a nie młode damy, ale zdecydowanie nikt nie mógł Lai zarzucić braku dbałości o siebie. A teraz wąziutkie sznurki i haftki boleśnie wbijały się w jej plecy, uniemożliwiając dopięcie sukni. Twarz złotowłosej stężała w grymasie zapowiadającym wybuch. Odwróciła się gwałtownie w kierunku Monique, obdarzając ją przeszywającym, ostrym spojrzeniem.
- Wyjdź, ty nieudolna... - syknęła, hamując jednak się przed wypowiedzeniem jakiejś szalonej inwektywy. Czarna suknia zsunęła się z ciała a Laidan prychnęła gniewnie, wymijając Vane, by sięgnąć po kieliszek. I kolejną kreację, jaką miała zamiar przymierzyć już samodzielnie, bez świadków jej irracjonalnej porażki w walce ze swoim ciałem. I iluzjami, bo przecież wszystko było jak dawniej. W porządku.
when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
z pracowni
Zataczał się jak pijany, odbijając od ścian i tylko cudem łapiąc równowagę na szerokich, marmurowych schodach, w zaburzonej percepcji Avery'ego skurczonych do rozmiarów wąskiego, rozklekotanego kuchennego przejścia dla służących. Mało brakowało, by stoczył się w dół - do metaforycznego osiągnięcia dna, dodając również rzeczywisty wypadek. Krew nie zalewała mu twarzy, lecz nie widział niczego, zaślepiony gniewem, żalem oraz smutkiem. Wypalającym wszystko, odcinającym nerwy, wyłączającym zmysły. Był już tylko pustym opakowaniem, maszyną o sztywnych ruchach, zaprogramowaną na niewłaściwą sekwencję działań.
Nie podsłuchiwał pod drzwiami, choć chciał jeszcze ostatni raz wydusić z niej krzty emocji. Przekonać się, czy zacznie ryczeć z wściekłości, drapać paznokciami o ściany, czy może rozpłacze się i przypomni Avery'emu, że kiedyś naprawdę go kochała.
Och, miała rację, ależ on był głupi.
Nie mógł zapomnieć i nie potrzebował zapewnień: nie karmił swego ego już od wielu miesięcy. Jeszcze niedawno wygłodzone warczało i rzucało się wściekle na łańcuchu, domagając się uwagi, groźbami próbowało wyegzekwować należne mu przywileje. Dziś potulnie spuszczało uszy po sobie, wymizerowane, właściwie zmalałe do zera. Przeszłość wracała, bolała, a on masochistycznie rozrywał swoje żyły, otwierał rany i patrzył szeroko otwartymi oczami na groteskowy obraz rozpływającej się wielkości Averych.
Laidan odchodziła z nienarodzonym dziecięciem w łonie, a Samael był strzępem człowieka. Ułamkiem, niewartym wspomnienia, borykającego się ciągle z brzemieniem ciążącej na nim winy. Przypisywał sobie kolejne zarzuty, tworzył coraz dłuższą listę, ale i tak wiedział, że nie poradzi sobie ze świadomością, że sukcesywnie unicestwiał nie tylko Lai, ale również ich. Własnoręcznie zabił ją, zabił w niej miłość, zabił namiętność, zabił nawet nienawiść, a z ekspresywnej kobiety, pełnej pasji i władzy, uczynił wydmuszkę, zdolną wyłącznie do obojętnego okazania sprzeciwu. Gestu niezgody, niepołączonego z żadnym emocjonalnym pozdrowieniem. Nie zostawiała mu listu, nie przekazała ostatniego słowa, nie dotknęła go z nostalgicznym wahaniem. Zniknęła, lecz przynajmniej zdążył zabrać z jej ust pocałunek. Parodię, nieodwzajemnioną pieszczotę: czuł przecież, jakby całował usta manekina, jakby zwilżał plastikowe wargi, jakby pieścił spetryfikowaną mumię. Avery był złym człowiekiem, ale miał serce, które właśnie rozpadło się na milion kawałków. Szron pokrywał podłogę, plamił jego koszulę mokrymi, wilgotnymi śladami, wyznaczał ścieżkę, choć Samael starał się pozostać niezauważonym. Rozbite szkło kruszyło się i chrzęściło pod nogami, ale on nadal dzielnie parł naprzód, utwierdzony w swym celu. Pozornie dał za wygraną i pozwolił się pokonać. Lekcje przyniosły pożądane efekty: nieugięty Avery chylił pokornie głowę, uznając wyższość Laidan, tylko po to, by móc wybiegiem osiągnąć sukces. Nie czuł różnicy, czy okrzykną go zdrajcą i tchórzem na forum, czy tylko w gronie najbliższych - o n a o nim nie myślała, więc Samael przeistaczał się w wybrakowany towar z szybko upływającą datą ważności.
Nie rozpaczał, gdy ujrzał wielkie kufry, przygotowane do dalekiej drogi. Machnięcie różdżki starczyło, aby jeden z nich otworzyć. Suknie, płaszcze, letnie spódnice, bielizna. Nie, nie szukał koronkowego pamiętnika wspólnych nocy, a miejsca do idealnego ukrycia zaklętego pierścienia, który musiała wziąć ze sobą. Pozostawał żałośnie zmartwiony i nadal zupełnie oddany Laidan. Chyba miał szczęście, że nie poprosiła go, aby to on umarł. Chora miłość nakazałaby Avery'emu zrobić to bez wahania.
Ale musiał tylko lekko odsunąć fałdę czerwonej sukni, by w zagłębieniu na piersi pozostawić oprawiony w srebrną obrączkę kamień księżycowy. Samael wierzył, że ją ochroni.
|zt
Zataczał się jak pijany, odbijając od ścian i tylko cudem łapiąc równowagę na szerokich, marmurowych schodach, w zaburzonej percepcji Avery'ego skurczonych do rozmiarów wąskiego, rozklekotanego kuchennego przejścia dla służących. Mało brakowało, by stoczył się w dół - do metaforycznego osiągnięcia dna, dodając również rzeczywisty wypadek. Krew nie zalewała mu twarzy, lecz nie widział niczego, zaślepiony gniewem, żalem oraz smutkiem. Wypalającym wszystko, odcinającym nerwy, wyłączającym zmysły. Był już tylko pustym opakowaniem, maszyną o sztywnych ruchach, zaprogramowaną na niewłaściwą sekwencję działań.
Nie podsłuchiwał pod drzwiami, choć chciał jeszcze ostatni raz wydusić z niej krzty emocji. Przekonać się, czy zacznie ryczeć z wściekłości, drapać paznokciami o ściany, czy może rozpłacze się i przypomni Avery'emu, że kiedyś naprawdę go kochała.
Och, miała rację, ależ on był głupi.
Nie mógł zapomnieć i nie potrzebował zapewnień: nie karmił swego ego już od wielu miesięcy. Jeszcze niedawno wygłodzone warczało i rzucało się wściekle na łańcuchu, domagając się uwagi, groźbami próbowało wyegzekwować należne mu przywileje. Dziś potulnie spuszczało uszy po sobie, wymizerowane, właściwie zmalałe do zera. Przeszłość wracała, bolała, a on masochistycznie rozrywał swoje żyły, otwierał rany i patrzył szeroko otwartymi oczami na groteskowy obraz rozpływającej się wielkości Averych.
Laidan odchodziła z nienarodzonym dziecięciem w łonie, a Samael był strzępem człowieka. Ułamkiem, niewartym wspomnienia, borykającego się ciągle z brzemieniem ciążącej na nim winy. Przypisywał sobie kolejne zarzuty, tworzył coraz dłuższą listę, ale i tak wiedział, że nie poradzi sobie ze świadomością, że sukcesywnie unicestwiał nie tylko Lai, ale również ich. Własnoręcznie zabił ją, zabił w niej miłość, zabił namiętność, zabił nawet nienawiść, a z ekspresywnej kobiety, pełnej pasji i władzy, uczynił wydmuszkę, zdolną wyłącznie do obojętnego okazania sprzeciwu. Gestu niezgody, niepołączonego z żadnym emocjonalnym pozdrowieniem. Nie zostawiała mu listu, nie przekazała ostatniego słowa, nie dotknęła go z nostalgicznym wahaniem. Zniknęła, lecz przynajmniej zdążył zabrać z jej ust pocałunek. Parodię, nieodwzajemnioną pieszczotę: czuł przecież, jakby całował usta manekina, jakby zwilżał plastikowe wargi, jakby pieścił spetryfikowaną mumię. Avery był złym człowiekiem, ale miał serce, które właśnie rozpadło się na milion kawałków. Szron pokrywał podłogę, plamił jego koszulę mokrymi, wilgotnymi śladami, wyznaczał ścieżkę, choć Samael starał się pozostać niezauważonym. Rozbite szkło kruszyło się i chrzęściło pod nogami, ale on nadal dzielnie parł naprzód, utwierdzony w swym celu. Pozornie dał za wygraną i pozwolił się pokonać. Lekcje przyniosły pożądane efekty: nieugięty Avery chylił pokornie głowę, uznając wyższość Laidan, tylko po to, by móc wybiegiem osiągnąć sukces. Nie czuł różnicy, czy okrzykną go zdrajcą i tchórzem na forum, czy tylko w gronie najbliższych - o n a o nim nie myślała, więc Samael przeistaczał się w wybrakowany towar z szybko upływającą datą ważności.
Nie rozpaczał, gdy ujrzał wielkie kufry, przygotowane do dalekiej drogi. Machnięcie różdżki starczyło, aby jeden z nich otworzyć. Suknie, płaszcze, letnie spódnice, bielizna. Nie, nie szukał koronkowego pamiętnika wspólnych nocy, a miejsca do idealnego ukrycia zaklętego pierścienia, który musiała wziąć ze sobą. Pozostawał żałośnie zmartwiony i nadal zupełnie oddany Laidan. Chyba miał szczęście, że nie poprosiła go, aby to on umarł. Chora miłość nakazałaby Avery'emu zrobić to bez wahania.
Ale musiał tylko lekko odsunąć fałdę czerwonej sukni, by w zagłębieniu na piersi pozostawić oprawiony w srebrną obrączkę kamień księżycowy. Samael wierzył, że ją ochroni.
|zt
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/10 kwietnia?
Kolejne spotkanie z narzeczonym nadeszło szybciej niżby sobie życzyła. Ale mimo wszystko tym razem po raz pierwszy czuła się tak jak zawsze, jak powinna. Od kiedy ojciec poinformował ją o narzeczeństwie na każdym kolejnym spotkaniu z Lordem Avery'm kryła się w niej niepewność, musiała wkładać wzmożony wysiłek w utrzymanie swojej perfekcyjnej powłoki, bo obawiała się, że może mieć z tym problemy. Nową sytuację odbierała jako zagrożenie dla swojego stoicyzmu. Jednak już przed rozmową z Rosalie zaczęła rozumieć i wdrażać w życie swój plan przejścia z narzeczeństwem i wizją zamążpójścia na porządek dzienny. Wiedziała, że właśnie tak musi potoczyć się jej życie i jakkolwiek nieprzyjemne to było - idealna szlachcianka musi godnie reprezentować męża i urodzić dziedzica. Odbierając to nareszcie jako swoją przyszłą codzienność przybyła do Ludlow pełna wewnętrznego spokoju. Znów była pewna swojej wytrzymałości i zdolności oddzielania własnych myśli i uczuć od zachowania i słów na zewnątrz. Nawet kiedy powitał ją skrzat domowy informując, że Lord Avery jest zajęty i zaprowadził do miejsca, które wyglądało na garderobę, jej postawa była niezachwiana, a emocje ledwo odczuwalne. Było niemal obelgą zaprosić narzeczoną i nawet jej nie powitać, do tego kazać skrzatowi zostawić ją w pomieszczeniu takim jak to, ale jakoś niespecjalnie ją to dotknęło. Znów czuła się sobą. Jedynie zmrużyła lekko oczy w raczej potępiającym geście. Jeśli chciał zachowywać się nieelegancko, w porządku. Dla niej była to jego słabość. Znała swoją wartość i nie pozwoliła sobie czuć się poniżoną z powodu takiej błahostki. Skrzyżowała skromnie dłonie i po prostu czekała, bez zainteresowania wodząc wzrokiem po ścianach. Jej włosy były dzisiaj ułożone z najwyższą dokładnością, każdy kosmyk znajdował się na swoim miejscu. Schowany pod elegancką, prostą suknią gorset opinał jej talię na tyle mocno, by uniemożliwić głębszy oddech. Do tego była przyzwyczajona na tyle, że nie czuła się niekomfortowo. Nawet jej wzrok był dzisiaj bardziej pewny niż zwykle.
Kolejne spotkanie z narzeczonym nadeszło szybciej niżby sobie życzyła. Ale mimo wszystko tym razem po raz pierwszy czuła się tak jak zawsze, jak powinna. Od kiedy ojciec poinformował ją o narzeczeństwie na każdym kolejnym spotkaniu z Lordem Avery'm kryła się w niej niepewność, musiała wkładać wzmożony wysiłek w utrzymanie swojej perfekcyjnej powłoki, bo obawiała się, że może mieć z tym problemy. Nową sytuację odbierała jako zagrożenie dla swojego stoicyzmu. Jednak już przed rozmową z Rosalie zaczęła rozumieć i wdrażać w życie swój plan przejścia z narzeczeństwem i wizją zamążpójścia na porządek dzienny. Wiedziała, że właśnie tak musi potoczyć się jej życie i jakkolwiek nieprzyjemne to było - idealna szlachcianka musi godnie reprezentować męża i urodzić dziedzica. Odbierając to nareszcie jako swoją przyszłą codzienność przybyła do Ludlow pełna wewnętrznego spokoju. Znów była pewna swojej wytrzymałości i zdolności oddzielania własnych myśli i uczuć od zachowania i słów na zewnątrz. Nawet kiedy powitał ją skrzat domowy informując, że Lord Avery jest zajęty i zaprowadził do miejsca, które wyglądało na garderobę, jej postawa była niezachwiana, a emocje ledwo odczuwalne. Było niemal obelgą zaprosić narzeczoną i nawet jej nie powitać, do tego kazać skrzatowi zostawić ją w pomieszczeniu takim jak to, ale jakoś niespecjalnie ją to dotknęło. Znów czuła się sobą. Jedynie zmrużyła lekko oczy w raczej potępiającym geście. Jeśli chciał zachowywać się nieelegancko, w porządku. Dla niej była to jego słabość. Znała swoją wartość i nie pozwoliła sobie czuć się poniżoną z powodu takiej błahostki. Skrzyżowała skromnie dłonie i po prostu czekała, bez zainteresowania wodząc wzrokiem po ścianach. Jej włosy były dzisiaj ułożone z najwyższą dokładnością, każdy kosmyk znajdował się na swoim miejscu. Schowany pod elegancką, prostą suknią gorset opinał jej talię na tyle mocno, by uniemożliwić głębszy oddech. Do tego była przyzwyczajona na tyle, że nie czuła się niekomfortowo. Nawet jej wzrok był dzisiaj bardziej pewny niż zwykle.
Libra Black
Zawód : Dama/Staż w Ministerstwie Magii
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Prawdziwa szkoła życia zaczyna się od lekcji pokory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Było bardzo źle. Wraz z końcem marca sądził, że jego stan się ustabilizował. Że jest zdrowy, że nie potrzebuje pomocy, że sobie poradzi. Ale to były tylko mrzonki, które wytworzyły się w jego umyśle. Subtelnie podawane na złotej tacy, podsuwane wśród miliona innych kłamstw. O nadziei, o złudnym szczęściu. Żwawo połknął bajkę, opowiedzianą mu przez Czarnego Pana - czy ta wizja była w zasięgu jego dłoni? Mógł uczynić ją materialną? - lecz potem stała się ona dziwnie nieważna. Zupełnie jak Julienne. Popadał w otępiającą stagnację, obrzydliwą i napełniającą go niekontrolowaną złością. Wybuchał raz za razem, zupełnie nie panując nad swoimi reakcjami. Myśli były szybsze od ciała, posłusznego pozornie racjonalnym osądom, zsyłając na Avery'ego dziwne zachowania. Drgawki. Epileptyczne ataki, w jakich zapewne trzęsło się także jego serce. Zaburzony rytm tego mięśnia miał już na zawsze wygrywać zaburzoną melodię. Albo wkrótce umilknąć, bo Samael nie wróżył już sobie szczęśliwego końca. Bajka urwała się w połowie, kiedy ze stronic elegancko zeszła Laidan. Tęsknił, chciał jej z powrotem, bardziej i prawdziwie pragnąc po prostu j e j, aniżeli męskiego zaspokojenia. O nim też myślał, lecz nigdy nie łączył ukochanej z tak prymitywną potrzebą. Już nie żądzą, nie namiętnością, a prostą, fizyczną koniecznością. Stającą się powoli przykrym obowiązkiem.
Wizyta Libry miała oderwać go od wisielczych myśli i złego humoru. Chciał nasycić oczy ładnym obrazkiem, pokontemplować cichą kobietę, ulegającą jego badawczym dłoniom. Miał do tego prawo, a ona nie miała głosu, aby się sprzeciwić. To już sugerował jej wcześniej, a Libra zawsze ulegała. Niekiedy pokora irytowała, acz obecnie pragnął jej właśnie takiej. Spokojnej, godzącej się na wszystkie zachcianki swego narzeczonego, chętnej. Umyślnie kazał jej czekać, raczej dla zaspokojenia egoistycznego kaprysu oraz pokazanie kobiecie, że jest nieważna. Równie dobrze na jej miejsce mogliby podstawić mu klacz rozpłodową, a pewnie nie dostrzegłby znaczącej różnicy. Wolnym krokiem kierował się jednak ku garderobie, z której to zachował wyłącznie przykre wspomnienia. Takie też zaplanował zagwarantować tam Librze, aby przypadkiem nie czuł się osamotniony. Dzielił się więc z nią każdą najdrobniejszą emocją, przeżywaną wraz z momentem otworzenia drzwi i zaczerpnięcia głębokiego oddechu. Kolekcja sukien, sukien należących do Laidan, wieszaki przepełnione wyzywającymi kreacjami, pudła pełne kokieteryjnej, koronkowej bielizny, przeznaczonej wyłącznie dla jego oczu. Tego już nie było.
Miał za to przed sobą Librę, tego bladego trupa. Ładną, ale jakby nieżywą, co nagle zaczęło przeszkadzać Avery'emu, budzić w nim wstręt, którego nie mógł pozbyć się inaczej, jak przyciskając zachłanne dłonie do jej ciała i przesuwając spierzchniętymi ustami po szyi kobiety.
Wizyta Libry miała oderwać go od wisielczych myśli i złego humoru. Chciał nasycić oczy ładnym obrazkiem, pokontemplować cichą kobietę, ulegającą jego badawczym dłoniom. Miał do tego prawo, a ona nie miała głosu, aby się sprzeciwić. To już sugerował jej wcześniej, a Libra zawsze ulegała. Niekiedy pokora irytowała, acz obecnie pragnął jej właśnie takiej. Spokojnej, godzącej się na wszystkie zachcianki swego narzeczonego, chętnej. Umyślnie kazał jej czekać, raczej dla zaspokojenia egoistycznego kaprysu oraz pokazanie kobiecie, że jest nieważna. Równie dobrze na jej miejsce mogliby podstawić mu klacz rozpłodową, a pewnie nie dostrzegłby znaczącej różnicy. Wolnym krokiem kierował się jednak ku garderobie, z której to zachował wyłącznie przykre wspomnienia. Takie też zaplanował zagwarantować tam Librze, aby przypadkiem nie czuł się osamotniony. Dzielił się więc z nią każdą najdrobniejszą emocją, przeżywaną wraz z momentem otworzenia drzwi i zaczerpnięcia głębokiego oddechu. Kolekcja sukien, sukien należących do Laidan, wieszaki przepełnione wyzywającymi kreacjami, pudła pełne kokieteryjnej, koronkowej bielizny, przeznaczonej wyłącznie dla jego oczu. Tego już nie było.
Miał za to przed sobą Librę, tego bladego trupa. Ładną, ale jakby nieżywą, co nagle zaczęło przeszkadzać Avery'emu, budzić w nim wstręt, którego nie mógł pozbyć się inaczej, jak przyciskając zachłanne dłonie do jej ciała i przesuwając spierzchniętymi ustami po szyi kobiety.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dzisiaj po raz pierwszy przyszła na spotkanie z narzeczonym będąc pewną, że jej zachowanie i prezencja pozostaną nienaganne. Po raz pierwszy nie czuła żadnych wątpliwości, była przekonana o swoich zdolnościach, jak na każdym oficjalnym spotkaniu. Odzyskała pełnię swojego poczucia perfekcji. Wiedziała, że choć nie podoba jej się perspektywa przyszłych wydarzeń czyni to, co powinna, nadal jest idealną arystokratką. Nic nie mogło wytrącić jej z równowagi, więc nawet nie myślała się sprzeciwić, gdy skrzat zostawił ją samą w garderobie, jakkolwiek dziwne by to nie było. Wierzyła, że jest w stanie sprostać każdemu wymaganiu swojego przyszłego męża. Widocznie jednak los nie zamierzał być dziś przychylny jej wyobrażeniom.
Kiedy mężczyzna wszedł do pokoju odwróciła głowę w jego stronę, aby go powitać. Tak jak należy. Bez zbędnych pytań, poczekać aż sam zechce wyjaśnić dobór miejsca spotkania. W ogóle nie spodziewała się tego, co chce zrobić, więc gdy nagle poczuła jego dłonie, jego usta, jego ciężar przygniatający jej kruche ciało przez chwilę nie była w stanie się ruszyć. Jej usta lekko się rozchyliły, na jej twarzy malowała się prawdopodobnie najbardziej otwarta ekspresja od czasów bardzo wczesnego dzieciństwa. Szok. Jeszcze nigdy nie była dotykana w ten sposób, nigdy na to nikomu nie pozwoliła. Przez tę krótką sekundę jej umysł pozostawał absolutnie pusty.
Tak obce uczucie czyichś ust na skórze przywróciło jej nagle świadomość. Obrzydliwość tej sytuacji. Nie mogła powstrzymać wzdrygnięcia niesmaku.
- Zostaw... jak śmiesz... - syknęła trochę rozpaczliwie, tracąc całą swoją uległość. W tej chwili nie zastanawiała się nad przeszłością lub przyszłością. Aż do tej pory nigdy nie czuła tak mocnych emocji. Wydawało się jakby ktoś nagle wybudził ją z niekończącego się letargu. Nie miał prawa. Nie miał. Nie byli jeszcze małżeństwem. Nie zdążyła się przygotować. Nie tutaj i nie teraz.
Próbowała go odepchnąć, ale była przecież tylko kruchą kobietą, nie miała żadnych szans. Jej różdżka spoczywała w ukrytej kieszeni sukni, jednakże teraz w ogóle o tym nie myślała. Jedyne czego chciała to się go z siebie pozbyć, zrobić coś, by zmyć z siebie te ohydne uczucie jego dotyku, jak najszybciej. Była zbyt słaba, by móc go odciągnąć. Zbyt dumna, by zacząć krzyczeć. Nie dbała o to, że jej twarz wyrażała gniew, chociaż przecież powinna go ukryć. Zrobiła jedyną rzecz jaką w tej chwili mogła. Wbiła swoje długie przecież paznokcie w jego kark, prawdopodobnie do krwi, szarpała jego włosy, wierzgała nogami starają cię zadać mu ból. W tej chwili nie była dumną Librą Black. Odzyska swój wizerunek, wtedy gdy wywalczy z powrotem swoją godność.
Kiedy mężczyzna wszedł do pokoju odwróciła głowę w jego stronę, aby go powitać. Tak jak należy. Bez zbędnych pytań, poczekać aż sam zechce wyjaśnić dobór miejsca spotkania. W ogóle nie spodziewała się tego, co chce zrobić, więc gdy nagle poczuła jego dłonie, jego usta, jego ciężar przygniatający jej kruche ciało przez chwilę nie była w stanie się ruszyć. Jej usta lekko się rozchyliły, na jej twarzy malowała się prawdopodobnie najbardziej otwarta ekspresja od czasów bardzo wczesnego dzieciństwa. Szok. Jeszcze nigdy nie była dotykana w ten sposób, nigdy na to nikomu nie pozwoliła. Przez tę krótką sekundę jej umysł pozostawał absolutnie pusty.
Tak obce uczucie czyichś ust na skórze przywróciło jej nagle świadomość. Obrzydliwość tej sytuacji. Nie mogła powstrzymać wzdrygnięcia niesmaku.
- Zostaw... jak śmiesz... - syknęła trochę rozpaczliwie, tracąc całą swoją uległość. W tej chwili nie zastanawiała się nad przeszłością lub przyszłością. Aż do tej pory nigdy nie czuła tak mocnych emocji. Wydawało się jakby ktoś nagle wybudził ją z niekończącego się letargu. Nie miał prawa. Nie miał. Nie byli jeszcze małżeństwem. Nie zdążyła się przygotować. Nie tutaj i nie teraz.
Próbowała go odepchnąć, ale była przecież tylko kruchą kobietą, nie miała żadnych szans. Jej różdżka spoczywała w ukrytej kieszeni sukni, jednakże teraz w ogóle o tym nie myślała. Jedyne czego chciała to się go z siebie pozbyć, zrobić coś, by zmyć z siebie te ohydne uczucie jego dotyku, jak najszybciej. Była zbyt słaba, by móc go odciągnąć. Zbyt dumna, by zacząć krzyczeć. Nie dbała o to, że jej twarz wyrażała gniew, chociaż przecież powinna go ukryć. Zrobiła jedyną rzecz jaką w tej chwili mogła. Wbiła swoje długie przecież paznokcie w jego kark, prawdopodobnie do krwi, szarpała jego włosy, wierzgała nogami starają cię zadać mu ból. W tej chwili nie była dumną Librą Black. Odzyska swój wizerunek, wtedy gdy wywalczy z powrotem swoją godność.
Libra Black
Zawód : Dama/Staż w Ministerstwie Magii
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Prawdziwa szkoła życia zaczyna się od lekcji pokory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Prezenty zawsze przyjmował z lordowską łaskawością, pozwalając obdarowywać się upominkami, z których znaczna część kończyła kończyła w śmietniku, jeszcze nim przyjęcie na jego cześć dobiegało końca. Kiedy jednak w ręce młodego Avery'ego trafiały słodkie, puchate szczeniaczki oraz urocze kocięta, swoją radość okazywał zupełnie szczerze. Nowy materiał do eksperymentów: może i było to banalne - znęcanie się na zwierzętami, teraz czuł nawet delikatny wstyd, gdy o tym pomyślał - ale czyż każdy żądny odkryć i przygód chłopiec nie miał podobnych epizodów? Obojętnie, czy wyrywał skrzydełka owadom, czy przybijał motyle szpilkami do ściany, czy palił mrowiska, czy wydłubywał oczy małym kotkom. Waga czynu oscylowała w podobnych granicach bestialstwa, aczkolwiek im większe zwierzę, tym bardziej było ono widoczne. I tym sposobem, Avery zauważał, że patrząc na martwe ciało, nie czuje zupełnie nic. Prócz satysfakcji, która jednak pęczniała w trakcie, po samym rytuale wyłącznie nieśpiesznie normując poziom adrenaliny i endorfin we krwi. To samo powtarzało się, gdy po raz pierwszy pojechał na polowanie. Bełt zapadnięty w miękkim ciele, krew, zapach śmierci, błysk gasnący w oczach rannego zwierzęcia i... koniec. Obrzydliwe, ciężkie, śmierdzące truchło. Trofeum, będące już tylko pamiątką po doskonałej zabawie oraz uciechach.
Porównanie Libry do zwierząt było naturalne, wręcz oczywiste. Kobieta, stworzenie wielce prymitywne, nastawione wyłącznie na spełnianie swych najniższych żądz - mógł się pomylić. Nawet w tej chwili, kiedy ściskał ją w swoich silnych ramionach, nie potrafił dostrzec różnicy. Czuł ciepłotę skóry, miękkie ciało, kołatanie serca w piersi, przyśpieszony puls; wpadła w pułapkę i o tym wiedziała, reagując wręcz podręcznikowo na ten nagły przypadek, jaki w jej idealnie wyreżyserowanym życiu nigdy nie powinien nastąpić. Dobrze, że naukę rozpoczęli jeszcze przed ślubem, bo Avery chciał jej pokazać, że kiedy nie wszystko dzieje się zgodnie z wyobrażeniami, również trzeba sobie radzić. Od tak dawna nie czuł niczego, że nagły kontakt z ciałem Libry wstrząsnął nim prawdziwym drżeniem. Zachłannie przyciskał swoje dłonie do jej ciała, fantazjując o przebiciu jej wykrzywionymi palcami aż do kości, choć po prostu dotykał ją mocno, stanowczo, może nawet zostawiając sine ślady na skórze. Denerwował go gorset opinający talię, więc szarpnął silnie za tasiemki i uwolnił (cóż za paradoks) Librę od niemożności zaczerpnięcia oddechu. Teraz nie musiał się już krępować, obejmując ją w pasie, biorąc na ręce i przyciskając do ściany. Teraz z łatwością mogłaby wbić mu paznokcie w gałki oczne (a nie w kark, z którego czuł wolno spływającą i łaskoczącą stróżkę krwi) i je wydusić, ale Samael był pewny, że tego zrobić się nie odważy. Dalej mógł ją całować, nie zważając na jej słaby sprzeciw - był skłonny darować jej tę krew plamiącą kołnierz koszuli, bo jeszcze chwila i by pomyślał, że już jest martwa i że musi się jej pozbyć.
Porównanie Libry do zwierząt było naturalne, wręcz oczywiste. Kobieta, stworzenie wielce prymitywne, nastawione wyłącznie na spełnianie swych najniższych żądz - mógł się pomylić. Nawet w tej chwili, kiedy ściskał ją w swoich silnych ramionach, nie potrafił dostrzec różnicy. Czuł ciepłotę skóry, miękkie ciało, kołatanie serca w piersi, przyśpieszony puls; wpadła w pułapkę i o tym wiedziała, reagując wręcz podręcznikowo na ten nagły przypadek, jaki w jej idealnie wyreżyserowanym życiu nigdy nie powinien nastąpić. Dobrze, że naukę rozpoczęli jeszcze przed ślubem, bo Avery chciał jej pokazać, że kiedy nie wszystko dzieje się zgodnie z wyobrażeniami, również trzeba sobie radzić. Od tak dawna nie czuł niczego, że nagły kontakt z ciałem Libry wstrząsnął nim prawdziwym drżeniem. Zachłannie przyciskał swoje dłonie do jej ciała, fantazjując o przebiciu jej wykrzywionymi palcami aż do kości, choć po prostu dotykał ją mocno, stanowczo, może nawet zostawiając sine ślady na skórze. Denerwował go gorset opinający talię, więc szarpnął silnie za tasiemki i uwolnił (cóż za paradoks) Librę od niemożności zaczerpnięcia oddechu. Teraz nie musiał się już krępować, obejmując ją w pasie, biorąc na ręce i przyciskając do ściany. Teraz z łatwością mogłaby wbić mu paznokcie w gałki oczne (a nie w kark, z którego czuł wolno spływającą i łaskoczącą stróżkę krwi) i je wydusić, ale Samael był pewny, że tego zrobić się nie odważy. Dalej mógł ją całować, nie zważając na jej słaby sprzeciw - był skłonny darować jej tę krew plamiącą kołnierz koszuli, bo jeszcze chwila i by pomyślał, że już jest martwa i że musi się jej pozbyć.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdy poczuła jak jej klatka piersiowa zostaje uwolniona z bezustannego nacisku gorsetu nawet nie myślała o zaczerpnięciu powietrza. Jej oddechy były coraz gwałtowniejsze, ale też i coraz płytsze i chociaż było to zauważalne w tej chwili choroba nawet nie przeszła Librze przez głowę. Jedyne co czuła to ten bezlitosny dotyk, którego tak bardzo chciała się pozbyć. Chociaż zawzięcie walczyła nie była w stanie powstrzymać Avery'ego przed przyciśnięciem jej do ściany. Była w pułapce, po raz pierwszy w życiu. Po raz pierwszy też odczuwała tak wyraźne emocje. Strach. Obrzydzenie. Gdzieś na tyłach umysłu miała świadomość tego, że nigdy nie sprawiała wrażenia tak żywej.
Cały czas walczyła, a przez zaciśnięte zęby wyrwał się jej syk. W pewnym sensie Samael miał rację, Libra nie zebrałaby się na wbicie mu paznokci w oczy, jednakże to wcale nie powstrzymało jej przed przeniesieniem dłoni na jego twarz, próbując za wszelką cenę odciągnąć go od siebie.
- Jesteś żałosny - wyrwało jej się, choć z trudem. Nie spodziewała się, że z jej oddechem jest aż tak ciężko. - Zachowujesz się... jak zwierzę.
Przez strach zaczęła przebijać się wściekłość. Jak śmiał potraktować ją w taki sposób. Była damą, była Blackiem, jego narzeczoną. Dominacja mężczyzny nie sięgała tak daleko, niemożliwe, przecież to było niezgodne z zasadami. Nie mogła pozwolić mu się dotykać przed ślubem. To chyba właśnie to dawało jej się siłę do dalszych prób kopania Samaela w nadziei na to, że może uda jej się zranić go obcasem, do łamania paznokci na jego twarzy. Cokolwiek by się nie stało, nie zamierzała dać za wygraną.
Cały czas walczyła, a przez zaciśnięte zęby wyrwał się jej syk. W pewnym sensie Samael miał rację, Libra nie zebrałaby się na wbicie mu paznokci w oczy, jednakże to wcale nie powstrzymało jej przed przeniesieniem dłoni na jego twarz, próbując za wszelką cenę odciągnąć go od siebie.
- Jesteś żałosny - wyrwało jej się, choć z trudem. Nie spodziewała się, że z jej oddechem jest aż tak ciężko. - Zachowujesz się... jak zwierzę.
Przez strach zaczęła przebijać się wściekłość. Jak śmiał potraktować ją w taki sposób. Była damą, była Blackiem, jego narzeczoną. Dominacja mężczyzny nie sięgała tak daleko, niemożliwe, przecież to było niezgodne z zasadami. Nie mogła pozwolić mu się dotykać przed ślubem. To chyba właśnie to dawało jej się siłę do dalszych prób kopania Samaela w nadziei na to, że może uda jej się zranić go obcasem, do łamania paznokci na jego twarzy. Cokolwiek by się nie stało, nie zamierzała dać za wygraną.
Libra Black
Zawód : Dama/Staż w Ministerstwie Magii
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Prawdziwa szkoła życia zaczyna się od lekcji pokory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedziała o tym, ale dogadzała mu swoim sprzeciwem, wreszcie okazując jakieś cechy człowieka, a on... cóż, jednak okazał się księciem z bajki, budzącym do życia nadobną księżniczkę pierwszym pocałunkiem. Irracjonalne baśniowe uniwersum zgoła nie pasowało do obrazu szarpiących się ciał, ale Avery przymykał oko na tę drobną niezgodność, zachłannymi dłońmi chwytając chwilę. Daleką od romantycznego wprowadzenia w kobiecość i jej obowiązki, lecz nigdy jej czegoś takiego nie obiecywał. Jasno określone zasady małżeństwa w najważniejszym aspekcie określały rolę niewiasty i jej miejsce przy nodze poślubionego mężczyzny, więc zademonstrowanie Librze przyszłej pozycji nieco wcześniej nie mogło mu zaszkodzić. Był tego pewny lub zwyczajnie nie przejmował się tak prozaicznymi kwestiami jak konsekwencje znieważenia swej narzeczonej. Nie, kiedy czuł pod sobą jej drobne, szczupłe ciało, kości bioder wgniatające się w jego własne, długie paznokcie orzące mu twarz. Nie zalała się jeszcze strumieniem krwi i Avery nadal widział ją wyraźnie; z szaleńczym uśmiechem pochwycił te drobne dłonie i uniósł je nad głowę Libry, uniemożliwiając jej dalsze stawianie oporu. Zupełnie pozbawionego sensu: był od niej przecież dużo silniejszy, dzierżył w zamku władzę nieograniczoną, a różdżka skryta za pazuchą oferowała mu jeszcze inne możliwości zapanowania nad lady Black w aspekcie odmiennym od fizycznego. Sądziła, że zdoła powstrzymać go czas, czy może piastunki nie wtłoczyły do ciasnego umysłu nauk o pożądaniu? Avery zaśmiał się ochryple, przyciskając usta do jej szyi, wyczuwając szybki puls, jakby badał, w którym miejscu powinien się wgryźć, aby spowodować upływ krwi wystarczający do omdlenia. Nie powstrzymywał dłoni, śpiesznie przebiegających po ciele, jak wielkie, blade pająki, powodując u niej dyskomfort, a u niego - zachwyt. Nie nad ciałem Libry, a nad sobą, nareszcie zdolnym do przeżywania czegoś ponad rozdzierającym smutkiem. Na ten moment zapominał o pogłębiającej się rozpaczy, sycąc się cudzym cierpieniem i nic nie przynosiło mu takiej satysfakcji jak myśl, że zapewne to wydarzenie będzie odtwarzać się w umyśle Libry podczas nocy poślubnej, że te wspomnienia będą kołatać się niepokojąco w jej głowie, kiedy przed tłumem szlachetnie urodzonych czarodziejów wypowie słowa przysięgi, przechodząc z pieczy ojca pod opiekę Avery'ego, stając się tym samym jego własnością.
-Milcz - warknął, uciszając ją równocześnie zagryzieniem ust. Wkrótce odpowie mu za tę zniewagę, ale pamiętał o tym, by się kontrolować i nie przekroczyć akceptowalnej granicy poznania swej przyszłej małżonki. Już wiedział, co o nim sądzi, ale ujawnienie swej opinii celowo zostawił na później. Miła niespodzianka dla nieuświadomionej niewiasty, na której szczupłe barki w jeden wieczór zostanie zrzucony ogromny ciężar. Był ciekaw, czy zdoła go unieść, czy też zapadnie się pod tym jarzmem; cóż, żywił nadzieję, iż przynajmniej dotrwa porodu i powije mu zdrowego dziedzica, a poza tym nie obchodziła go zupełnie. Już ją posmakował, ale okazała się pospolita, więc nie odepchnął Libry tylko ze względu na jej strach.
-Milcz - warknął, uciszając ją równocześnie zagryzieniem ust. Wkrótce odpowie mu za tę zniewagę, ale pamiętał o tym, by się kontrolować i nie przekroczyć akceptowalnej granicy poznania swej przyszłej małżonki. Już wiedział, co o nim sądzi, ale ujawnienie swej opinii celowo zostawił na później. Miła niespodzianka dla nieuświadomionej niewiasty, na której szczupłe barki w jeden wieczór zostanie zrzucony ogromny ciężar. Był ciekaw, czy zdoła go unieść, czy też zapadnie się pod tym jarzmem; cóż, żywił nadzieję, iż przynajmniej dotrwa porodu i powije mu zdrowego dziedzica, a poza tym nie obchodziła go zupełnie. Już ją posmakował, ale okazała się pospolita, więc nie odepchnął Libry tylko ze względu na jej strach.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jej zapał do walki nie gasł, jednakże wyglądało na to, że ciało nie szło w parze. Avery unieruchomił jej dłonie, a była zbyt krucha, by móc się z tego uścisku uwolnić. Prawdopodobnie gdyby zechciał mógłby równie dobrze zmiażdżyć jej delikatnie nadgarstki, ale sama Libra w tej chwili nie czuła żadnych siniaków, ani na rękach, ani tych, które prawdopodobnie zostawił na jej biodrach, talii, czy szyi. Sama myśl była odrażająca. Nigdy do tej pory nie czuła do arystokraty tak wielkiej pogardy. W jej mniemaniu zachowywał się jak pospolity mugolak z ciemnego zaułka, a nie jak szlachcic. Ale być może to jej domowa edukacja posiadała luki. Być może zawsze postrzegała świat błędnie. Nienawiść do przyszłego męża nie rokowała dobrze, ale w tej konkretnej chwili, gdy jej umysł powodowany szokiem zdecydował się usunąć w cień odpowiednie nastawienie do małżeństwa i warunki bycia dobrą żoną, w ogóle się tym nie przejmowała. Wiedziała jedno, ona nie zrobiła nic złego, to Avery łamał zasady. O swoim ojcu nie myślała tak nigdy, nawet wtedy gdy odbierał własnej córce dzieciństwo, chociaż Libra tego przecież nie widziała. Bycie posłuszną mężowi miało być o wiele trudniejsze niż się kobiecie wydawało.
W końcu musiała zauważyć swoją przegraną pozycję i przerwać bezsensowną walkę. Jedyną rzeczą, którą jeszcze próbowała zrobić, było odwrócenie głowy, ale przy agresywności mężczyzny nie miało to znaczenia. Kiedy przestała poświęcać całą swoją energię na szamotaninę pozostał tylko szok. To nie mogło dziać się naprawdę.
Libra była chora i przypomniała sobie o tym w chwili w której nawet przerywany, płytki oddech stał się poza jej zasięgiem. Próbowała zmusić swoje płuca do współpracy z desperacją, ale sytuacja w jakiej się znalazła temu nie sprzyjała. Nie było mowy o tym, aby się teraz uspokoiła. Klatka piersiowa i gardło paliły, zaczynała też czuć nieprzyjemny ból z tyłu głowy. Jej do tej pory napięte ciało się rozluźniło, ale nie był to znak całkowitego poddania, tylko niedotlenienia, które całkiem ją osłabiało.
[bylobrzydkobedzieladnie]
W końcu musiała zauważyć swoją przegraną pozycję i przerwać bezsensowną walkę. Jedyną rzeczą, którą jeszcze próbowała zrobić, było odwrócenie głowy, ale przy agresywności mężczyzny nie miało to znaczenia. Kiedy przestała poświęcać całą swoją energię na szamotaninę pozostał tylko szok. To nie mogło dziać się naprawdę.
Libra była chora i przypomniała sobie o tym w chwili w której nawet przerywany, płytki oddech stał się poza jej zasięgiem. Próbowała zmusić swoje płuca do współpracy z desperacją, ale sytuacja w jakiej się znalazła temu nie sprzyjała. Nie było mowy o tym, aby się teraz uspokoiła. Klatka piersiowa i gardło paliły, zaczynała też czuć nieprzyjemny ból z tyłu głowy. Jej do tej pory napięte ciało się rozluźniło, ale nie był to znak całkowitego poddania, tylko niedotlenienia, które całkiem ją osłabiało.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Libra Black dnia 10.01.17 18:35, w całości zmieniany 2 razy
Libra Black
Zawód : Dama/Staż w Ministerstwie Magii
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Prawdziwa szkoła życia zaczyna się od lekcji pokory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czuł, jak słabła. Stała się wiotka, zimniejsza niż wcześniej. Nie tylko odległa i chłodna w obyciu, ale i po prostu lodowata, jakby ciało gwałtownie obniżało swoją temperaturę w dziwnej biologicznej reakcji na jego mocny dotyk. Skrzywił się pogardliwie, ponieważ znów przejmowało go obrzydzenie do tej sztucznej lali, jaką trzymał w rękach, potrząsał, ale ona mimo tych bodźców na powrót zamieniała się w posąg. Co takiego mogło zdjąć z niej ten urok, wybudzić z kamiennego snu, jeśli nie pocałunek o magicznych właściwościach? Avery chciał przecież czegoś więcej - szaleńcze zadowolenie płynęło wraz z krwią plamiącą koszulę, razem z drobnymi rankami osadzającymi się na twarzy. Nakłucia nie czyniły krzywdy, ale przypominały o niej, której na tym właśnie powinno zależeć. Udowodnieniu mu, że jest prawdziwa. Powątpiewał w to stanowczo, zastanawiając się, czy Regulus Black nie sprzedał mu jakiegoś mutanta, byle tylko pozbyć się go spod swego dachu.
Naznaczonego jednak szlachecką, a zarazem człowieczą skazą? Rozpoznał ją od razu, w końcu toczyła też jego matkę, stając się w końcu błogosławieństwem, wymówką doskonałą do zapewnienia im szczęśliwej rodziny. Rozbitej przez niego, ale... Libra nie mogła teraz odejść. Zaklął szpetnie, odrzucając ją od siebie, licząc naiwnie że separacja wpłynie na kobietę kojąco, że powoli wzburzony oddech wróci do dawnego rytmu, że płuca przyjmą powietrze z ulgą, a nie bólem setki wbitych sztyletów. Nie pomogło, a ona w dalszym ciągu walczyła o każdy haust zbawczego tlenu, z przyjemną dla oka determinacją. Samael zastygł na sekundę, napawając się tym uroczym obrazkiem, jak i faktem, że miał możliwości, ale nie wykorzystywał ich, by jej pomóc. Może uzna to za karę wobec sprzeciwu jego (jeszcze) prośbom i następnym razem nie waży się unieść na niego ręki, a zacznie dopytywać i zgadywać, by wyjść na przeciw pragnieniom?
-To się nie wydarzyło - wygłosił ostro, jakby odczytywał wyrok; musiała go słyszeć, bo znowu się o niego wspierała, lecz tym razem to jej ręce zaczepiły się na ciele Samaela. Wyjątkowo uradowanego po tak brutalnym przecież przerwaniu im intymnych chwil.
Naznaczonego jednak szlachecką, a zarazem człowieczą skazą? Rozpoznał ją od razu, w końcu toczyła też jego matkę, stając się w końcu błogosławieństwem, wymówką doskonałą do zapewnienia im szczęśliwej rodziny. Rozbitej przez niego, ale... Libra nie mogła teraz odejść. Zaklął szpetnie, odrzucając ją od siebie, licząc naiwnie że separacja wpłynie na kobietę kojąco, że powoli wzburzony oddech wróci do dawnego rytmu, że płuca przyjmą powietrze z ulgą, a nie bólem setki wbitych sztyletów. Nie pomogło, a ona w dalszym ciągu walczyła o każdy haust zbawczego tlenu, z przyjemną dla oka determinacją. Samael zastygł na sekundę, napawając się tym uroczym obrazkiem, jak i faktem, że miał możliwości, ale nie wykorzystywał ich, by jej pomóc. Może uzna to za karę wobec sprzeciwu jego (jeszcze) prośbom i następnym razem nie waży się unieść na niego ręki, a zacznie dopytywać i zgadywać, by wyjść na przeciw pragnieniom?
-To się nie wydarzyło - wygłosił ostro, jakby odczytywał wyrok; musiała go słyszeć, bo znowu się o niego wspierała, lecz tym razem to jej ręce zaczepiły się na ciele Samaela. Wyjątkowo uradowanego po tak brutalnym przecież przerwaniu im intymnych chwil.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy mężczyzna nareszcie ją puścił ulgę odczuwała tylko przez chwilę. Było to słabiutkie wrażenie, które momentalnie zgasło, przygniecione pierwotnym strachem o własne życie, ciągłą walką o tlen, którego wciąż brakowało. Dystans niewiele zmienił. Gdy choroba zaatakowała nie było już tak łatwo powstrzymać jej morderczy ścisk. W pewnym momencie naprawdę zaczęła wierzyć w to, że może Avery zamierza tylko biernie obserwować jej śmierć. To było nielogiczne, ale trudno oczekiwać spójności po kimś, kto się właśnie dusi. W jej oczach nie dało się dostrzec łez, choć ciągle słabła. Następne słowa mężczyzny słyszała niewyraźnie, ale dotarł do niej ich sens. Po tak długim czasie bez oddechu(a może to były tylko sekundy?) nie miała już jednak sił się nad nimi zastanawiać. W oczach Libry zaczynało się dwoić, więc złapała Avery'ego za szatę by nie upaść. To było upokarzające, ale powoli przestawała kojarzyć fakty, głowa bolała ją coraz mocniej. Jeszcze dosłownie przez chwilę panicznie walczyła, by zmusić się do zaczerpnięcia powietrza, potem jej wizja całkiem pociemniała. Straciła świadomość, kolana się pod nią ugięły i cały ciężar ciała oparła na mężczyźnie, zsuwając się na ziemię.
W czasie szamotaniny czarne kosmyki jej włosów wydostały się ze starannej fryzury opadając luźno na plecy. Pod paznokciami widniały maleńkie ślady krwi. Jej twarz traciła lekkie, nienaturalnie dla niej, zarumienienie wywołane walką. W połączeniu z pomiętą suknią prezentowała sobą obraz kruchej lalki, z którą ktoś niezbyt delikatnie się obchodził.
W czasie szamotaniny czarne kosmyki jej włosów wydostały się ze starannej fryzury opadając luźno na plecy. Pod paznokciami widniały maleńkie ślady krwi. Jej twarz traciła lekkie, nienaturalnie dla niej, zarumienienie wywołane walką. W połączeniu z pomiętą suknią prezentowała sobą obraz kruchej lalki, z którą ktoś niezbyt delikatnie się obchodził.
Libra Black
Zawód : Dama/Staż w Ministerstwie Magii
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Prawdziwa szkoła życia zaczyna się od lekcji pokory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Namiastka władzy, którą podarowała mu Libra postawiła Avery'ego na nogi - może chwilowo, może ulotnie, ale jakimś cudem znowu czuł siłę, która tchnęła go w stawianiu kolejnych straceńczych kroków. Czy już nieświadomie stąpał w powietrzu, nie zdając sobie sprawy z przychodzącego później upadku i - już trwałego kalectwa? Nie. Postępował pewnie jak nigdy (nigdy od marcowego krachu uczuć), dokładnie wiedząc, co powinien robić. Instynktownie, naturalnie, z tą wrodzoną, a już powoli niknącą samczą arogancją. Parł naprzód całkiem nielogicznie, acz spójnie ze swoją wizją pana i władcy tego miejsca, a także i samej Libry, beznadziejnie szamoczącej się w potrzasku. Nie była delikatną sarną: walczyła, sprzeciwiała się, podnosiła na niego rękę, starając się zadać ból, odwlec nieuniknione. Avery jednak miał plan, krystalizujący się w jego głowie w chwili następnej. Pragnął tego strachu i przerażenia więcej, aniżeli ciała i chciał, by toczyło ono Librę już do samego końca - aż do usłanej krwią nocy poślubnej. Sadysta doskonały; przedłużał cierpienie wyimaginowane, mącąc w jej wyobraźni, zapuszczając tam kłujące pędy, raniące mocno, metodycznie, acz niewidzialnie.
Uśmiechał się więc szeroko, błyskając ostrymi kłami, jak potwór (którym przecież nie był, nie zdążyła poznać go z tej strony), łapiąc ją zgrabnie w pół, nim zdążyła całkiem osunąć się na ziemię. Miała dużo klasy i omdlenie wypadło faktycznie elegancko (tego też się wyuczyła?), może poza drobnymi usterkami w ogólnej prezencji. Kąciki ust opadły, brwi się zmarszczyły, a Avery westchnął głęboko, kiedy doprowadzał Librę do porządku. Rzucił krótkie zaklęcie, dające jej więcej czasu, by przypadkiem nie zechciała opuścić go przedwcześnie, po czym wygładził fryzurę, suknię, a nawet dłonie, by nie został na tych szlacheckich rękach ani jeden ślad pracy. Po niewygodnych operacjach wziął ją na ręce i kominkiem przeniósł się do Munga; nie musiał tłumaczyć wiele, by ktoś odpowiedni natychmiast zajął się jego narzeczoną. Biedna, nikt nie zadawał głupich pytań, wszyscy ubolewali nad losem dotkniętej chorobą Libry, nad chorobą, psującą narzeczeństwu ich uświęcony czas. Powinni tymczasem zostawić współczucie na później, bo Samael postępował wręcz wzorcowo, dostarczając ją tutaj i obiecując, że zjawi się wkrótce; chciał trzymać ją za rękę, kiedy się zbudzi.
zt
Uśmiechał się więc szeroko, błyskając ostrymi kłami, jak potwór (którym przecież nie był, nie zdążyła poznać go z tej strony), łapiąc ją zgrabnie w pół, nim zdążyła całkiem osunąć się na ziemię. Miała dużo klasy i omdlenie wypadło faktycznie elegancko (tego też się wyuczyła?), może poza drobnymi usterkami w ogólnej prezencji. Kąciki ust opadły, brwi się zmarszczyły, a Avery westchnął głęboko, kiedy doprowadzał Librę do porządku. Rzucił krótkie zaklęcie, dające jej więcej czasu, by przypadkiem nie zechciała opuścić go przedwcześnie, po czym wygładził fryzurę, suknię, a nawet dłonie, by nie został na tych szlacheckich rękach ani jeden ślad pracy. Po niewygodnych operacjach wziął ją na ręce i kominkiem przeniósł się do Munga; nie musiał tłumaczyć wiele, by ktoś odpowiedni natychmiast zajął się jego narzeczoną. Biedna, nikt nie zadawał głupich pytań, wszyscy ubolewali nad losem dotkniętej chorobą Libry, nad chorobą, psującą narzeczeństwu ich uświęcony czas. Powinni tymczasem zostawić współczucie na później, bo Samael postępował wręcz wzorcowo, dostarczając ją tutaj i obiecując, że zjawi się wkrótce; chciał trzymać ją za rękę, kiedy się zbudzi.
zt
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Garderoba
Szybka odpowiedź