Wydarzenia


Ekipa forum
Ulica
AutorWiadomość
Ulica [odnośnik]10.03.12 22:57
First topic message reminder :

Ulica

Śmiertelny Nokturn ściśle sąsiaduje z ulicą Pokątną, przecinając się z nią opodal banku Gringotta. Z początku wąska, klaustrofobiczna, kamienna uliczka, z wieloma odnogami i ślepymi zaułkami, z pustostanami i zabitymi deskami oknami; dalej rozszerzająca się, skupiająca więcej czarnomagicznych sklepów, lokali wątpliwej jakości - ciągle jednak tak samo przygnębiająca, przerażająca i zapuszczona. Mało nań latarni czy umocowanych ścian budynków lamp, jeszcze mniej działających. Niewielu również przechodniów.
Śmiertelny Nokturn to nie tylko ulica; to serce nielegalnego półświatka, ostoja życiowych wykolejeńców. To prawdziwe życie.
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ulica - Page 9 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ulica [odnośnik]11.06.19 20:18
Nie czuł upływu czasu, uciekającego ku zachodowi za płaszczem stalowych chmur słońca. Nie było ani zimna ani gorąca, nie było dotyku szorstkich rąk, ani zimnych, kojących już potem. Nie było ani ciszy, ani przerażającego krzyku, nie było nic, poza pustką i ciemnością, która wydarła z części dnia dziurę. Nim otworzył oczy zaczęły dobiegać go znajome głosy, choć nie od razu je zidentyfikował. Instynkt nie pozwolił mu na powolne dochodzenie do siebie, wyostrzył zmysły, zmuszając go do rozeznania się w sytuacji zanim podejmie jakiekolwiek działania. Głosy szybko znalazły właściwe twarze, więc bez obaw i bez nerwowości w ruchach otworzył oczy, a nad nim, jak zwykle zawisła ciemna i posępna sylwetka wiedźmy. I pomimo nieprzychylnego spojrzenia, gęstej atmosfery jaka wisiała wokół, rad był, że to właśnie ją widział kiedy dochodził do siebie. Zawiesił wzrok na jadowicie zielonym spojrzeniu uzdrowicielki, by po chwili podnieść się, a raczej spróbować dźwignąć się do pozycji siedzącej. Zachwiał się jednak, zaprzestając czynności wsparty na łokciach. Wciąż był osłabiony. Widok Lysandry przypomniał mu o tym, co zaszło w zaułku wcześniej. Straciwszy rachubę czasu nie wiedział jak wiele go minęło odkąd stracił przytomność. Może zbyt wiele.
— Dziękuję za ratunek.— Nie był pewien, czy Cassandrze, czy i wiernej jej miniaturowej kopii, ale z pewnością sam szybko nie odzyskałby przytomności. To działo się ostatnio zbyt często. Dzieci przetrzymywane w Gwiezdnym Proroku często reagowały w ten sposób, nie był zaskoczony tą sytuacją, tym bardziej nie był zły. Nie winą Lysandry było, że jej magia w ten sposób działała na otoczenie. W wielu przypadkach mogło to się okazać lepszą bronią skierowaną we wrogów i nieprzychylnych ludzi niż wszystkie nabyte dotąd umiejętności.
Usiadł w końcu, sięgnął po różdżkę i schował ją do rękawa, biorąc głęboki wdech. — Pozostaję twoim dłużnikiem — rzekł już wprost do Cassandry, rozmasowując skronie. Chciał tego uniknąć, spotkań z nią, ale przeznaczenie pchało go wprost pod jej nogi. Mimo to bez wahania spojrzał na nią, przyglądając jej się przez chwilę, tak, jak czynił to zawsze, analizując wszystkie drobne zmarszczki wokół jej oczu i ust, cienie, kolory i bladości, rysy. Podniósł się po chwili, przytrzymując muru, oparł o niego plecami, czując, że brak mu sił w nogach, ale podał jej rękę do wstania.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Ulica - Page 9 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Ulica [odnośnik]11.06.19 20:57
Wypowiedziawszy zaklęcie, przyglądała się uważnie jego twarzy, blademu licu, błękitnawym powiekom, które tym razem - wreszcie - drgnęły, zaklęcie tchnęło w niego życie z mocą wystarczająco dużą, by powstał. Przynajmniej - oprzytomniał. Wpatrywała się w niego z charakterystyczną iskrą w szmaragdowym oku, upodobniającą ją nieco do tańczącej nad ciałem żmii lub kotki, której ogon poruszał się równie niespokojnie. Zadarła lekko bródkę, gdy próbował powstać, ale opadł - wciąż był osłabiony, to dobrze; nawet nie próbowała dodać mu więcej sił - tyle powinno mu całkowicie wystarczyć, by dowlec się do domu. Prędzej lub później, mniej lub bardziej skutecznie, w jednym lub w kilku kawałkach. Nie dbała o to - zasłużył na solidny łomot. Obserwowała go dalej, kiedy wstawał, ostatecznie chwytając jego dłoń i wstając przy jego pomocy - wciąż nie odejmując spojrzenia od jego źrenic. Dopiero, kiedy stanęła naprzeciw niego - zadarła brodę wyżej, marszcząc brew i wściekle, zajadle uderzyła go z otwartej dłoni w twarz. Ile sił miała - a fakt, że po prawdzie to wcale nie miała ich wiele, nieszczególnie jej przeszkadzał.
- Ty... ty draniu! - zaczęła nie mniej zajadle, kąsając jak osa, wściekle i złośliwie; zamaszysty ruch głową rozrzucił jej krucze włosy, a iskry w oczach rozżarzyły się ogniem; nie miał prawa zachować się w ten sposób, nie miał prawa zastraszać Lysandry, nie miał prawa wtrącać ją w poczucie zagrożenia. Jej mała córka zemściła się za to srogo, ale musiał jeszcze wysłuchać, co miała mu do powiedzenia matka. - Spodziewałam się po tobie wiele, ale nie polowania na moje własne dziecko, czyś ty do reszty postradał rozum?! Ostatnimi czasy po Nokturnie krążyła larwa aupulus noregus, to groźny pasożyt wyżerający mózg; jego obecność w jakiś sposób tłumaczyłaby twoje zachowanie, jednak na twojej twarzy nie widzę charakterystycznej wysypki, więc proszę bądź łaskaw objaśnić mi swój proces myślowy - Trzask okiennicy z pobliskiej kamienicy zapewne miał dać jej do zrozumienia że jest nieco zbyt głośno, nie obeszło ją to wcale. - Wielki Groźny Ramsey Mulciber przeraził się zwycięstwem Zakonu Feniksa i w odwecie zamiast kierować swoje siły przeciwko wrogowi, zamierza dokuczać wszystkim kilkulatkom w Londynie? Tak teraz reperujesz swoje ego - polując na siedmioletnie dziecko? Nie przyszło ci do głowy poszukać sobie przeciwnika równego tobie? Liczyłeś na łatwe starcie? I proszę: Ramsey Mulciber pokonany przez dziecko! Co to jest? - Wysunęła oskarżycielsko dłoń z cukierkiem, wciąż trzymanym w lewej dłoni - próbowałeś ją zwabić cukierkami? Udław się tym, Mulciber i bądź przeklęty po wieki, ty i twoi wszyscy synowie! - Co sił uderzyła landrynką o chodnik, pozwalając cukierkowi rozprysnąć się na drobiny. - Jeszcze raz to zrobisz, Mulciber. Jeszcze raz - a przysięgam, że nie wstaniesz z kolejnej cholernej śpiączki. - Jej usta zacisnęły się w wąską kreskę, drżała w rozemocjonowaniu, a w oczach wciąż płonął ogień - wpatrywała się w niego nienawistnie. - Już nigdy - wycedziła powoli, wyraźnie akcentując każdą literę.
- Co zamierzałeś z nią zrobić, padalcu? - Brak pauzy sugerował, że wcale nie oczekiwała odpowiedzi, mówiła dalej, nim ktokolwiek zdążyłby jej przerwać. - Kolejne chore eksperymenty? Z całego draństwa, do którego jesteś zdolny - tego ostatniego się po tobie nie spodziewałam! W najśmielszych nawet snach nie wyobrażałam sobie, że możesz być zdolny do czegoś tak perfidnego - że też wciąż potrafię być naiwna jak dziecko! Jak mogłeś... Jak mogłam... - Potrzebowała chwili na wzięcie oddechu.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Ulica [odnośnik]11.06.19 21:42
Chłód w jej obliczu go nie zdziwił, ani jad w oczach, zaciętość w lekko spinających się ustach. Nie zadziwiła go jej duma   ukazana zadartą brodą, ani pewność z jaką chwyciła jego dłoń. Zdziwiła, zdumiała go dogłębnie ręka, która smagnęła jego policzek, przecinając ze świstem powietrze. Twarz, która podążyła za uderzeniem pozostała przez chwilę w miejscu nieruchomo, zwrócona w bok, podobnie jak oczy, wpatrzone w ciemność zaułka. Jej słowa, a raczej podniesione krzyki dotarły do niego tuż po tym, jeszcze nim pojął prawdę o tym, czym sobie zasłużył na podobny akt czułości z jej strony. Kobieta, która uderzyła go w ten sposób szybko pożałowała śmiałości, jaką go uraczyła, ale teraz stał spokojnie, choć klatka piersiowa zaczęła unosić się szybciej, bynajmniej nie z powodu wzmożonego wysiłku jakim było w tej chwili podniesienie się na nogi. Czekał, wysłuchując zajadłych słów, jakie mu rzucała, nie przenosząc na nią wzroku, kiedy prawiła te swoje słodkie komplementy. Wylewała z siebie potok epitetów i zwrotów, których choćby chciał, nie zapamiętałby w tej chwili, podobnie jak wszystkich zarzutów, które kierowała w jego stronę. Zlały się w jeden cały, niezrozumiały dla niego bełkot rozhisteryzowanej kobiety, wściekłej. Ale to właście ta jej wściekłość, jej gniew, jej ogień rozniecił żar, którego nie lubił, który uparcie gasił. Żar, który wzniecał ogień, zmieniający się w pożogę — coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca, ani w żołądku, ani tym bardziej w jego głowie. Wiedział, co powinien zrobić, wiedział, jak postąpiłby, gdyby przed nim stała każda inna osoba, kobieta, kochanka, wiedźma. Wiedział, że jej złość, jej obelgi i grymasy nie obeszły by go ani trochę, nie mogąc ani skruszyć ani stopić lodu. Ale ona miała ten perfidny, paskudny dar. Dlatego, kiedy skończyła, korzystając z chwili, której potrzebowała, by wreszcie przestać wrzeszczeć i złapać oddech w płuca, złapał ją za ramiona i odwrócił ich, ją przypierając do ściany. Nie zależało mu na strategicznej zmianie pozycji, nie był ani silny w tej chwili ani tym bardziej groźny, a ona się go nie bała. Denerwowała go jej hiperaktywność, która roznosiła ją w kawałkach.
— Jesteś szalona. Stuknięta. Postradałaś zmysły. Zawsze wiedziałem, że czai się w tobie jakiś obłęd, ale przeszłaś dziś samą siebie, Vablatsky — odpowiedział jej cięto, a na twarzy pojawił się nieładny grymas. — Co w ciebie wstąpiło? Masz zły dzień? Pomyliłaś eliksiry uspokajające? Wybuchł ci kociołek? Czy ty słyszysz, co ty bredzisz, czy paplasz co ci ślina na język przyniesie? Nie poluję na twoje dziecko, na słodką Morganę, szalona kobieto. — Nie mówił wcale głośno, jego ton nie mógł równać się z jej — wręcz przeciwnie, był niski, dźwięczny i pełen gniewu. Rzadko sobie pozwalał na coś podobnego, ale doprowadzała go do szewskiej pasji. — Twoja córka śledziła mnie od samej lecznicy i szło jej bardzo dobrze, ale zabrakło jej cierpliwości. Zdradziła się i wpadła w pułapkę. Miała szczęście, że padło na mnie, bo obiecałem ją chronić. Włos jej z głowy nie spadł, za to doświadczenia nikt jej nie odbierze. Nienawiść do Vasyla odebrała ci resztki rozumu, nie bierz mnie za niego i nie mierz mnie tą samą miarą. Nie jestem winien twych złych doświadczeń i okrutnych wspomnień, Lysandra zawsze była i będzie dzieckiem, któremu krzywdy bym nie uczynił.— Był wściekły. Był rozjuszony. I nie cierpiał jej w tej chwili, tak jak potrafił jej pragnąć, chociaż nie pamiętał, by czuł coś względem kogokolwiek. Coś poza pogardą. Dość było jej narzekania, dość ujadnia w jego kierunku, fochów i wartkich słów bez pokrycia. Nie odrywał od niej spojrzenia, które pociemniało ze złości. Zniżył głos jeszcze bardziej i ściszył, przeciwnie do niej i nie odsunął się. Nie opuścił rąk, wciąż blokując jej drogę, choć przecież dobrze wiedział, że w ułamku chwili mogła zniknąć. — Nie waż się wspominać o eksperymentach, ani tu, ani nigdzie indziej, jeśli spokój ci miły. Ta sprawa dotyczy zarówno mnie, jak i ciebie, a więc i w pokrętny sposób twoich dzieci, zapewniam cię, że wolisz, aby pozostała tajemnicą. — A nią przestawała być, kiedy wydzierała się jak wariatka w niebogłosy, gdzie wścibskie uszy i oczy Nokturnu zaczynały zwracać się w ich kierunku. — Nie chce mi się wchodzić z tobą w uliczne scysje, żaden to teatr, jeśli brudy na ulicę wywlekasz, gdy wszyscy patrzą. Plotek nie potrzebuje żadne z nas, tym bardziej, że nietrudno byłoby tu znaleźć konfidentów i donosicieli.  Lysandra otrzymała dzisiaj lekcję, która następnym razem być może uratuje jej skórę, za to przepraszać cię nie zamierzam, czy podważasz tę metodę, czy nie. Pogódź się z tym, że zaowocuje to dobrze w przyszłości. I bez twojego udziału.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Ulica - Page 9 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Ulica [odnośnik]17.06.19 22:19
Chciała być dzielna. Bo ze wszystkich cech, jakie mogły kiedykolwiek uratować komuś życie, odwaga była najważniejszą. Musiała wykazywać się nią, kiedy uciekała przed niebezpieczeństwem i kiedy pomagała mamie przy człowieku, który musiał przeżyć spotkanie pierwszego stopnia ze stadem węży; musiała być odważna, kiedy widziała upadającą bez życia Wronę i kiedy tak martwo uderzał o ziemię Wilk. Kiedy na świecie pojawiły się anomalie, dowiedziała się, że tuż przy odwadze może pojawić się przerażenie. Okropne uczucie zatruwające krew, sprawiające, że płynie szybciej, napędza skomplikowany mechanizm ludzkiego organizmu. Przerażenie czasami malało, stawało się na powrót szczenięciem, strachem, które miało za zadanie tylko zmuszać do myślenia – w przeciwieństwie do swojej dojrzałej wersji, która pozwalała tylko na bezrozumne kroki wymuszane prostym impulsem.
Czuła je wciąż, kiedy ściskała dłoń matki tak mocno jak jeszcze nigdy. Patrzyła na nieruchomą twarz mężczyzny, którego widziała w snach.
Bawiłam się tylko niedaleko – wytłumaczyła, starając się przez to powiedzieć, że to zdarzenie było tylko wypadkową, konsekwencją pewnych działań, a nie pierwszą z dokonanych decyzji. Szczenię strachu, które tak mocno wgryzało się w jej kostki, zaczynało puszczać, kiedy uszy Lysandry wychwytywały głos matki – jedyny stały element tego świata, który mógł powstrzymać ziemię przed rozdarciem się na dwoje. Pokiwała szybko główką, rozumiejąc przekazywaną przez Wronę historię. Powinien wiedzieć, że nie tak traktuje się dziewczynki takie jak ona. Powinien to wiedzieć. A ona powinna nauczyć się, żeby nie kusić losu, bo ten grał tylko na swoich zasadach.
Kiedy zobaczyła, że budzi się ze snu, jednocześnie poczuła ulgę i schowała się za mamę, ale zamiast ze strachem, obserwowała go z dziwną determinacją, może nawet ostrzeżeniem. Ale kiedy usłyszała krzyk, poczuła się zagubiona. W lecznicy był hałas. Jęki cierpiących zwierząt, powarkiwania Umhry, gdy odpychał od drzwi nieproszonych gości, tłukące się naczynia, które ktoś przez nagły spazm bólu strącił z szafki. Znała ten krzyk ze snu. Z wizji o ogarze z czerwonymi ślepiami, z pyskiem umazanym krwią. Ze wizji, która stała się prawdą i dookoła wszyscy krzyczeli. W oczach wezbrały się łzy, źrenice ogniskowały się to na Wronie, to na Wilku. Zaczęła płakać. Cicho. Choć może wcale jej płacz tak cichy nie był – nie słyszeli jej, bo krzyczeli. Na siebie, wyrzucali z siebie chaotyczne słowa, które zbierały się w niej, kłębiły jak gradowe chmury na nocnym niebie. Zaszlochała. Raz, drugi, trzeci.
PRZESTAŃCIE – i w końcu to ona krzyknęła, zaciskając małe piąstki ze złości i bezradności. Stała obok – nie widzieli jej? Wciąż tutaj była, wykrzywiając drobne ustka w grymasie zdenerwowania. – Macie przestać natychmiast!




mógłbyś przysiąc, że widziałeś wczoraj
skrzydła jej
jak je chowała pod sukienką
Lyssandra Vablatsky
Lyssandra Vablatsky
Zawód : Szepciuszka
Wiek : 8
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
ktoś musi pilnować nocy
musi wziąć na siebie
wiarę w strachy, moce
zmory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5781-lysandra-vablatsky#136398 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f94-smiertelny-nokturn-17 https://www.morsmordre.net/t7704-lysandra-vablatsky#213293
Re: Ulica [odnośnik]18.06.19 9:18
The member 'Lysandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością


'Anomalie - DN' :
Ulica - Page 9 N2btFvL
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ulica - Page 9 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ulica [odnośnik]25.06.19 0:42
Nie obchodziło ją, co o tym myślał - zasługiwał na każde wypowiedziane przez nią słowo, dla Cassandry nie było świętości, gdy chodziło o bezpieczeństwo jej dziecka - Mulciber ostatnimi czasy zaszedł jej za skórę wystarczająco dużo razy, by podważyć jej zaufanie do jego osoby. Igrający z bezpieczeństwem Lysandry robił się niebezpieczny nie tylko w gębie, ale ona nie była już sobą sprzed siedmiu lat, kiedy zaczęła ucieczkę przed jego tępym bratem i potrafiła zawalczyć o to, co było dla niej ważne. O córkę. O jej dzieci. Drugie miała w łonie, należało do niego - potraktowałby je tak samo? Może krwi naprawdę nie da się oszukać, jej się przecież nie udało. Jego początkowe milczenie nie wybiło jej z rytmu, nieruchoma twarz być może przejęłaby ją lękiem w każdej innej sytuacji - ale teraz musiała walczyć i wygrać, bo jej małe ptaszę było w niebezpieczeństwie. Wrona to drapieżnik, o bezpieczeństwo gniazda mogła walczyć nawet z kotem. Złość ogniskowała się w niej coraz silniej z każdą wystosowaną w jej kierunku obelgą, iskry rozjaśniły się zajadłym ogniem, język przeszedł trucizną; nienawidziła go w tej chwili jak nigdy. Czuła, że trzęsła się z nerwów - jej dłonie drżały, krew nabiegła do skroni, serce biło zbyt mocno, a dziecko w jej łonie zamarło. Czuła to: i wściekła się jeszcze bardziej, bo to jak zawsze była jego wina. Przyparta do ściany odczuła bezradność, licząc, co właściwie miała do obrony - oprócz Lysandry, która pokazała już, jak zgrabnie potrafi wykorzystać moc anomalii - zęby, długie paznokcie, kolano, przeciw któremu każdy mężczyzna pozostanie bezsilny. Mogła też wyślizgnąć się z jego ramion, uciec, była przecież szybsza od niego, ale gdyby upadła, naraziłaby swoją drugą córkę. Klatka jego ramion nie była już bezpiecznym schronieniem, nigdy nim nie była - ale dziś była więzieniem zbyt blisko piersi człowieka, na którego nie mogła dłużej liczyć. Nie zamierzała jednak poddać się ani strachowi ani panice, nie zamierzała też poddać się rozpaczy. Słyszała może co drugie, może co trzecie słowo - wyrazem gniewu plastycznie wymalowanym na twarzy, z ogniem, jakiego dawno nie widział nawet u niej. Ale nie przerwała mu, nawet nie próbując szukać w tym bełkocie sensu: drwił z niej, próbował się usprawiedliwić, czy mówił prawdę? Jego pozorny spokój, coraz cichszy głos, drażnił ją tylko bardziej. Nie miał prawa mówić jej o tym, co było jej wolno, a co nie, nie miał też prawa wprowadzać do jej miru własnych metod wychowawczych. Jeśli jednak istniało cokolwiek, co potrafiła przedłożyć nad własną złość, była to właśnie Lysandra. Jej szloch dobiegł do niej od razu, przeciągnęła wzrokiem w bok, dostrzegając zaczerwienione oczy, nabrzmiałe ustka i zaciśnięte piąstki. Nigdy nie pozwoliłaby jej świadomie cierpieć, ani fizycznie ani psychicznie. Jej córka nie powinna być tego wszystkiego świadkiem, była na to za mała: i cierpiała, znowu przez niego. Wsparła głowę o mur, do którego Mulciber ją przyparł, ze zniechęceniem, rezygnacją i smutkiem. Nawet na niego nie spojrzała, gdy odparła:
- Jesteście tacy sami - On i Vasyl, sprowadzali ją do tego samego, przynajmniej próbowali, Vasylowi się to nie udało - był dziś martwy. Mulciberowi też się nie uda, dziś była silniejsza. Dziś miała po co żyć. Trwało to ułamek sekundy, gdy przybrała formę czarnego ptaka, który wyminął jego ramię i lekko spłynął w powietrzu przed Lysandrę, przed którą przybrała z powrotem ludzką postać, materializując się na klęczkach - brudna ulica nie miała znaczenia. Sięgnęła dłonią jej buzi, ocierając łezkę, po chwili przesuwając ją dalej, by przyciągnąć córkę bliżej, otulić ją ramionami w geście tak innym od tego, w którym uwięziona była przed momentem ona sama. Jej serce biło mocno i szybko, ale nie powiedziała nic więcej, nie mogła. Nie obejrzała się też za siebie, nie chciała.
- Przepraszam, kochanie - szepnęła czule - wracajmy do domu.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Ulica [odnośnik]25.06.19 9:28
Nie odparła nic na jego słowa, miał więc szczerą nadzieję, że coś wreszcie do niej dotarło. Słuchać nie lubiła, nikogo, nie umiała kiedy czyjeś zdanie nie pokrywało się z jej własnym. Drapieżna, pewna siebie i butna — znienawidzona i pożądana. Walka z nią była pasjonująca, ale zupełnie bezcelowa, zwykle kończyła się w podobny sposób, zmieniając drażniącą niepewność w ociężałą rutynę. Nie protestowała i nie awanturowała się już więcej, nic nie miała mu do powiedzenia — ale on nie skończył.
— Następnym razem to może być auror, członek Zakonu — mówił cicho, patrzył wprost na nią, a jego ton stawał się powoli chłodny, choć w oczach płonął ogień. Był zły — nie na głupotę, a na krótkowzroczność. Wiedział, że jego słowa ją rozdrażnią, tym bardziej, że zamiast zamilknąć prawił dalej. — Myślisz, że miałby skrupuły? Bo jest dzieckiem? Że zawsze i wszędzie ją ochronisz? Wykorzystają Lysę jako twój słaby punkt i będą mieć cię w garści. A do mnie dobiorą się wykorzystując ciebie. Na to pozwolić nie zamierzam.— Głos stał się zimny, bezbarwny i surowy, kiedy ona płonęła ze złości, której nie dała wcale upustu. I w tym gniewie mógł z dziką przyjemnością odszukać jej naturalne piękno, kiedy drobne zmarszczki zaciskały się wokół oczu i kącików ust, kiedy mięśnie jej ciała napinały się, tak jak u drapieżnika, który szykował się do ataku. Pewnie gdyby się przyjrzał ujrzałby, że czerń jej włosów nabierała wtedy głębi, tak jak wzmagał się zapach miodu i ziół, który łagodził jego zapędy.
Nie próbował jej zatrzymać, spodziewając się jej zniknięcia. Lysa płakała, a kiedy na nią spojrzał ujrzał obrazek nędzy i rozpaczy, dziecko niepodobne do samego siebie, przerażone, zrozpaczone i smutne, zalewające się łzami. Jej krzyk — desperacki i donośny i żądający końca. Ostatnie słowa Cassandry skierowane wprost do niego go nie ubodły, nie rozdrażniły i nie wywołały niczego. Nigdy nie miał z Vasylem żadnego problemu, był idiotą — choć niebezpiecznym, nikim więcej, niczym co mogło budzić w nim jakiekolwiek emocje.
— W takim razie tym gorzej dla ciebie— odparł beznamiętnie. Nie zamierzał jej przekonywać, od zawsze widziała to, co chciała widzieć. Powinien pamiętać, że jej wizja otaczającej ich rzeczywistości jest jedyną słuszną i akceptowalną. Powodził wzrokiem za nią, kiedy prześlizgnęła się nad jego ramieniem i wylądowała przed swoją córką. Dziewczynka przypomniała mu o czymś. Był niewiele starszy od niej, kiedy płakał równie rzewnie i kiedy bał się po raz ostatni.  Spuścił wzrok i ruszył się z miejsca, chwiejnie, bo wciąż był bardzo osłabiony pomimo całej swej wściekłości i determinacji. Zawroty głowy wzmogły się znów, kiedy adrenalina zaczęła spadać. To był czas, aby powrócić i zregenerować się w domu, na więcej liczyć ze strony uzdrowicielki nie mógł.
Ruszył powoli przed siebie, po drodze muskając palcami ramię małej, czarnowłosej wrony. Przestali, zgodnie z jej życzeniem. Nie było już powodów do krzyku i płaczu. Nie zastanawiając się, co teraz z nimi będzie i jak będzie wyglądała rozmowa matki z córką minął je i przystanął na rogu, spojrzeniem odsyłając ostatnie wścibskie mordy do swoich ciemnych kątów. Rozejrzał się, upewniając, że w pobliżu nie gromadzi się nikt, kto mógłby stanowić jakiekolwiek niebezpieczeństwo, a później westchnął.
— Z tego, co pamiętam byłaś w nim zakochana. Kto wie, może jednak mam szczęście— powiedział na odchodne, odwracając się bokiem przy krawędzi muru. Uśmiechnął się dla odmiany jednym z tych uśmiechów zarezerwowanych do robienia najlepszego wrażenia — miłego, uprzejmego i czarującego mężczyzny o nieszkodliwej aparycji. — Dbaj o siebie, Lysa. I o mamusię.
Skinął im głową na pożegnanie i rozmył się w kłębach czarnej mgły. Potrzebował odpoczynku, musiał jak najszybciej dotrzeć do własnego mieszkania.


| zt Ramsey Sad



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Ulica - Page 9 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Ulica [odnośnik]02.07.19 1:10
Milcz. Milcz, przepadnij, zgiń, odejdź jak zły sen. Zniknij. Przestań istnieć. Nigdyniebądź. Nie chciała tego słyszeć, obnażenia własnych słabości, namacalnego dowodu na to, że nie jest w stanie ochronić Lysandry, skąd on mógł to wiedzieć? Przez kurtynę oczywistości przedzierały się niedorzeczne myśli, który musiała atakować rzeczywistość: dlaczego miałaby nie być w stanie jej ochronić, przecież potrafi - nie samodzielnie, a przy pomocy innych. Był taki czas, że Mulciberowie jej ufali, był taki czas, że mogła korzystać z ich pomocy - ale oni nie byli jedyni, owinęła sobie wokół palca nawet aurora, który zamknął dla niej Vasyla w pierdlu. Mogła to zrobić z każdym i nie potrzebowała do tego Ramseya - w to chciała w tym momencie wierzyć, bo kiedy życie rozsypało się w pył, nie była już w stanie ulepić z niego nowego zamku. Jej córka była coraz starsza, niedługo będzie mogła posłać ją do Hogwartu. Nigdy nie chciała tego robić, ale powoli zaczyna wierzyć, że Lysandra tylko tam będzie naprawdę bezpieczna. Być może gdyby nie nagromadzone wściekłe zajadłe emocje, byłaby w stanie dostrzec przez jego słowa troskę, ale dziś nie była - dziś była przerażona, zepchnięta w kozi róg i zmuszona do ataku w obronie własnej i w obronie swojej córki. Nigdy nikomu nie pozwoli jej skrzywdzić, tego jednego była absolutnie pewna. Zacisnęła mocniej ramiona na drobnym ciałku Lysandry, nie będąc pewną, czy chce tym gestem dodać otuchy sobie czy jej. Przywarła czołem do jej ramienia, dzisiejszy dzień mógł skończyć się tragicznie. Okrutnie. Strasznie. Nigdy więcej nie powinna odchodzić od domu tak daleko. Wiedziała, że miał rację, tak było gorzej dla niej, ale to nie mogło wzbudzić w niej paraliżującego lęku. Lysa jej potrzebowała. Dziś, jutro, już zawsze, póki sama nie rozwinie czarnych skrzydeł - i nie zacznie uciekać przed własnym przeznaczeniem. Szarpnęła nagle głową, jak wściekły pies gotowy odgryźć rękę, kiedy dotknął Lysandry, ale nim zareagowała - zdążył się odsunąć. Jej usta wygięły się w niesmaku, oczy zmrużyły jak u rannej i niezadowolonej kotki, kiedy wypomniał jej uczucie, jakim darzyła Vasyla. Kochała go, to prawda. Kochała też Ramseya.
A dziś była już znacznie mądrzejsza, niż wtedy.
Na komfort miłości mogli sobie pozwolić ci, którzy mogli stracić tylko siebie, a ona była matką - nie żyła już dla siebie, żyła dla Lysy. Uczucie, nawet najbardziej destrukcyjne, nie mogło tego zrujnować. Znała swoje priorytety. Znała też swoje słabości, pośród nich wszystkich - największą była córka.
- Chodźmy - szepnęła, odnajdując dłonią jej nadgarstek, splatając długie palce z jej, drobnymi i jeszcze pulchnymi; podniosła się powoli, zamierzając udać się w kierunku przeciwnym, niż Mulciber.

zt lysa i cass podkówka




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Ulica [odnośnik]17.07.19 14:43
28 grudnia

Burzowy deszcz po drodze zmieniał się w drobniutkie sopelki lodu, które potrafiły boleśnie wbić się w ciało, które było nieodpowiednio osłonięte, ale na sobie miał ciepły, gruby płaszcz który uszyła mu Solene. Nie zdążył jeszcze przemoknąć, ani przemarznąć, ledwie zamknął za sobą drzwi Gwiezdnego Proroka. Przed pracą postanowił zajrzeć do dzieci, upewnić się, że nie zamarzną. Grudzień nie rozpieszczał, a burzowa, podła aura zdawała się przynieść o wiele więcej śniegu i zimna niż zwykle. Deszcz przymarzał, wokół pełno było oblodzeń, gdzieniegdzie rozmakał, szczególnie tu, na Nokturnie, placki puchu błyskawicznie zmieniały się w błotniste kałuże. Chciał odejść kilka kroków, rozejrzeć się po okolicy, rozmyć się w kłębach czarnego dymu i udać się do ministerstwa, kiedy zdał sobie sprawę, że przestało grzmieć. Było tuż przed świtem, ale on nie spał tej nocy; nie potrafił zmrużyć oka ani na chwilę. Bezsenność dziś wyjątkowo dała mu się we znaki, nie pomógł alkohol, nie pomógł wysiłek, ani zmęczenie. Słaniał się na nogach, a jednak ta jedna chwila wystarczyła, by wytrzeźwiał i zesztywniał w ułamku sekundy.
Przestało grzmieć.
Spojrzał w górę, a zimne, zmrożone krople zaczęły raz po raz dotkliwie uderzać w skórę na twarzy, która szybko zaczerwieniła się. Ale nie przeszkadzało mu to; błyskawice przestały rozjaśniać ciemne niebo, zamiast tego chmury zdawały się przerzedzić na moment, pojaśniały, miedzy nimi dostrzegł światło. I dziwiło go to o wiele bardziej niż nadejście upiornej burzy, którą zapoczątkowali czarnomagicznymi praktykami. Mrużąc oczy patrzył i nie dowierzał. Światło rozgromiło chmury, ciemną noc przeganiał świt, pierwszy prawdziwy od wielu, wielu tygodni. Niemożliwe, pomyślał, dopatrując się w tym czegoś innego — bardzo chciał, aby tak było, a jednocześnie doskonale wiedział, co to oznaczało. Burza została przepędzona, ustawała z minuty na minutę. Czy wraz z burzą ustawały i anomalie? Czy to był ten dzień, w którym zaniknęły? Czy to była ta chwila, w której ich wróg odniósł sukces, docierając do Azkabanu i niszcząc kipiące w nim źródło? Cofnął się kilka kroków, aż pod drzwi Proroka, bo deszcz zaczął zmieniać się w śnieg, z nieba posypały się też drobiny gradu. Wejście częściowo chroniło go przed bryłkami lodu, które zaczęły walić się na ziemię, drobnymi, nieszkodliwymi, budzącymi raczej dziwny spokój niż zagrożenie. A jednak przyglądał się temu z niepokojem i złością. Znów się nie powiodło, znów zawiedli. Ani oni, ani ministerstwo nie mieli interesu w tym, by zażegnać ten chaos, by opanować całkowicie anomalie, aby uporać się z burzą, która wisiała dwa miesiące nad dachami i lasami całej Wielkiej Brytanii. To wszystko odchodziło, pozostawiało ich z lecącym deszczem, śniegiem, gradem i zwiastunem zimy, którą żegnali w czerwcu dzięki anomaliom. Wystawił rękę przed siebie, wyszedł w zimno. Musiał się z kimś skontaktować, sprawdzić swe przypuszczenia, upewnić się o tym, czy to działo się naprawdę. Coś uderzyło o jego ramię, ale wziął to za kawałek gradu, obrócił się jednak instynktownie — jeśli nim był, błyszczał dziwnym światłem. Sięgnął po niego powoli i niepewnie. Zdawało się, że w bryłce lodu zamarznięty był kryształ. Obejrzał go, gniotąc śnieg w dłoni, wyglądał na przedziwny i całkiem niezwykle spadł prosto z nieba. Rozmył się w czarnej mgle, ruszył w górę, a później w kierunku przeciwnym niż początkowo zamierzał, zatrzymując w dłoni znalezisko, które runęło na niego wraz z deszczem.

| Zt



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Ulica - Page 9 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Ulica [odnośnik]18.07.19 11:20
1 grudnia 1956
Zgodnie z życzeniem Śmierciożercy był gotowy. Krótka, wyjątkowo lakoniczna korespondencja spłonęła w ogniu, pozostając w jego pamięci dostatecznie mocno wyrytym wspomnieniem, by korzystać z niego w ciągu ostatnich dni, uporczywie zastanawiając się nad przekazem zapisanym nieistniejącym na listowej papeterii słowie. Choć zgodnie z treścią pierwszego z nich nie było do czego wracać w przyszłości, rozważania trwały. Raptem miesiąc od pierwszy spotkania z Rycerzami. Nie zdążył jeszcze udowodnić własnej wartości dla łączącej ich sprawy, nie miał szansy wykazać się; ta przyszła sama i nie śmiał jej odmówić, niemal całkowicie w ciemno zgadzając się na użyczenie zdobytej uzdrowicielskiej wiedzy, nie będąc do końca pewnym, czy posiadana przez Zachary'ego mądrość rzeczywiście była tym, czego Śmierciożerca poszukiwał. Dziś miał przekonać się, dowiedzieć – poznać prawdę, o której z pewnością wiedziało niewielu, a teraz także i on, stając się osobą na tyle zaufaną, by powierzyć mu sekret.
Nie wiedział, która była godzina, gdy nieco skulony pod mokrą od deszczu abają przemykał przez ulicę Pokątną prosto do wejścia na Nokturn. Po drodze nie minął zbyt wielu sylwetek, a przeszedłszy przez przejście odniósł wrażenie, że naprawdę był sam. Mógł się mylić, nie znając tego miejsca zbyt dobrze, nie mając wiedzy o sprawkach toczących się w zacienionych zaułkach i obskurnych budynkach. Wiedział jedynie, że był tu w pewien – nie do końca dla niego zrozumiały – sposób bezpieczny, stawiając kolejne kroki pośród kałuży deszczu będących mu przewodnikiem. Za czającymi się w nich odbiciami podążał, nieubłaganie mocząc buty, z rzadka unosząc głowę, aby się rozejrzeć. Sklep Burke'ów znajdował się dość niedaleko, tak mu się zdawało, kiedy powoli zbliżał się do wskazanego miejsca. Nie dostrzegł nikogo; nie miał ku temu większej możliwości, z głową osłoniętą abają oraz szalem, ze wzrokiem skierowanym w dół. Był na miejscu i to właśnie tutaj miał spotkać Mulcibera. Przelotnie wspomniał go ze szpitala, gdzie zetknęli się po raz pierwszy, zastanawiając się nieco dłużej nad tym, jakie argumenty wziął pod uwagę, decydując się na Shafiqa. Nie musiał ich mieć w ogóle; to jednak dla analitycznego umysłu Zachary'ego nie stanowiło dostatecznego wyjaśnienia. Nie wiedział, czy rzeczywiście chciał poznać motywy. Obecny stan zdawał się wystarczający, absolutnie zadowalający, gdzie pośród zaangażowanych zwolenników Czarnego Pana był świeżą krwią wymagającą sprawdzianu. Być może misja wykonana wspólnie z Alphardem nie stanowiła dostatecznego wyrazu i istniała potrzeba przekonania się na własnej skórze, co egipski uzdrowiciel potrafił. On sam traktował to jednak nieco inaczej, tkwiąc w poczuciu spełnienia z dobrze wykonanej pracy; postawiono przed nim dodatkową szansę, z której skrzętnie zamierzał skorzystać. Nie myślał o nagrodach. Czekał cierpliwie pod sklepową witryną, myślami dość pobieżnie wędrując do najbardziej znanych mu wyrafinowanych sztuk uzdrowicielskich. Na ulicę rzucał jedynie pobieżne spojrzenie, rozglądając się i wypatrując swojego zleceniodawcy.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Ulica - Page 9 MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Ulica [odnośnik]06.08.19 13:04
Burza nie przechodziła, ale przecież zdążyli już przywyknąć do zacinającego deszczu i mroźnego wiatru, który zmrożone krople śniegu rozrzucał wkoło. Wszędzie było błoto, zamiast światła księżyca prowadziły go rozbłyski piorunów lśniących na niebie. To było kilka kroków, mieszkał przecież niedaleko zejścia do najgorszej krainy czarodziejów, Alei Śmiertelnego Nokturnu. Nie ryzykował wyjściem z Gwiezdnego Proroka, nie wiedząc, co odpowie mu Zachary — nie chciał mówić też zbyt wiele, na wypadek, gdyby nie chciał się owego zadania podjąć. Mógłby go do tego łatwo zmusić, ale nie na tym miała polegać ich współpraca. Potrzebował delikatności, której jemu samemu brakowało, dbałości o istoty, o które on sam nie mógł zadbać. Kiepski początek współpracy z uzdrowicielem nie wróżył mu niczego dobrego, nie zaskarbi sobie jego zaufania ani szacunku ani gwałtem ani groźbą. Musiał mieć lorda Shafiqa po swojej strony, choć nie zakładał, aby kiedyś musiał sam z jego usług skorzystać.
Zszedł po schodach w dół, wychodząc zza rogu w ciemnym płaszczu, po którym spływały zmrożone krople deszczu. Mocno naciągnięty na głowę kaptur chronił go od przemoczenia, ale na anomaliową burzę nie było rady, nawet najlepsze magiczne szaty poddawały się urokom siły, która spadała na nich z nieba. Włosy pod materiałem były już wilgotne, a pojedyncze kosmyki włosów lepiły się do skóry. Dostrzegł go niemalże od razu — choć nie był pewien wciąż, czy to osoba, z którą się umówił. Aleja była jednak dość opustoszała, pod sklepową witryną musiał więc czekać Zachary. Był punktualnie, a Mulciber niedługo kazał mu na siebie czekać. Zbliżył się powoli, podchodząc pod daszek, w którego schronieniu można było uciec przed deszczem.
— Pozwól, że pominę grzeczności i przejdę od razu do konkretów — podjął, spoglądając na niego, w ciemności rozpoznając już jego rysy twarzy. — Mam dla ciebie propozycję, ale jej szczegóły owiane są tajemnicą, której nie możesz i nigdy nie będziesz mógł nikomu zdradzić. Prowadzę eksperymenty dla Sam Wiesz Kogo. Potrzebuję uzdrowiciela, który zadba o to, aby obiekty badań były zdrowe. Trzeba ich doglądać, łagodzić dolegliwości i wspomagać kiedy są słabe. Nie zależy mi, aby były silne i tryskały wigorem. Mają pozostać żywe, tylko tyle. Dostarczę ci czego będziesz potrzebował, jeśli się tego podejmiesz. Rozważ to jednak dobrze, od decyzji nie będzie powrotu, a możesz stać się świadkiem czegoś, co cię zmieni. — Tortury na dzieciach nie robiły na nim żadnego wrażenia; nie posiadał wrażliwości, która mogłaby wywołać w nim jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Myślał jednak racjonalnie, niewielu znał ludzi wokół siebie, którzy skłonni byli czynić podobne rzeczy bez mrugnięcia okiem. Zachary był jeszcze młody. Nie wiedział na ile znieczuliły go przypadki, które do niego trafiały, na ile przygotowała na to — jeśli w ogóle — obca dla Mulcibera kultura. Wolał go jednak przestrzec.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Ulica - Page 9 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Ulica [odnośnik]20.11.19 21:54
Nie ogarnął go żaden przymiot związany z zaskoczeniem, gdy Mulciber zjawił się pod zadaszeniem. Nie pojawiło się także, gdy bezpośrednio podjął temat rozmowy. Myśli Zachary'ego jedynie zwolniły, skupiając się na tym, jak szybko miało zawitać sedno sprawy w to przesiąknięte wilgocią miejsce. Nie poświęcał uwagi samemu sobie; umyślnie ignorował fakt zimna, włosów skręcających się tylko dlatego, że jego okrycie już dawno przesiąkło wodą, czy kałużą, w której stał. Nie miał prawa oczekiwać niczego, co miało przynieść zaskoczenie bądź jakikolwiek przejaw odmowy. Przyjmując zaproszenie wiedział, że podejmie się zdania, które miało zostać mu powierzone. Nawet niemo przytaknął pierwszym słowom śmierciożercy, jednak nie sądził, aby gest ten został zauważony; nie miał wszak wydźwięku, któremu można by przypisać jednoznaczną odpowiedź.
Jeśli słowo uzdrowiciela nie wystarczy, są inne sposoby, by dochować tajemnicy — odpowiedział zdawkowo, nie poruszając się zbytnio z zajętego miejsca. Jedynie nieco obrócił się ku Ramseyowi, uważniej podchodząc do poruszonego tematu, nie chcąc także sugestią odbiegać od tematu eksperymentów. Mimo jawnego powiązania z krzywdą nie miał żadnych obiekcji; niemal całe życie praktykował w różnego rodzaju lecznicach, doświadczając obrazów cierpienia różnego stopnia, czasami wdzierającego się pod stoicką, uzdrowicielską myśl. Gdyby jednak miały zadać mu ból, nie podjąłby się nigdy tej drogi. Krótki staż w Mungu nie opisywał całości wiedzy, którą posiadł ani doświadczeń, których nabrał.
Przybywszy do Anglii miał wrażenie, że widział już wszystko, lecz nie uległ tej pokusie, doszukując się nowych wrażeń, nowych sposobów zwalczania cierpienia. Bądź jego powodowania, skoro jego własny świat lecznictwa przenikały wszelkie znane mu sposoby powodujące ból. Nie musiał jeszcze znać wszystkich. Prawo młodego wieku utrzymywało go na racjonalnym torze niewiedzy oraz chęci jej poszerzania i to głównie to – poza chęciami zyskania odpowiedniego zaufania i posłuchu wśród Rycerzy – kierowało go coraz bliżej badaniom, o których uważnie słuchał.
Ilość pacjentów? Ich wiek, płeć? Dotychczasowa ścieżka dolegliwości, względnie schorzeń i urazów? — Wypchnął z siebie pytania tonem zwyczajnym dla pracy w Mungu, powstrzymując jednak odruch sięgnięcia po pergamin, aby wszystko zanotować. Po cichu zaczynał liczyć na możliwość obejrzenia obiektów eksperymentu, wyznaczenia wstępnej terapii we własnych myślach, przeanalizowaniu wszystkiego, co będzie w stanie dostrzec gołym okiem, być może zasugerowania kroków do jak najszybszego osiągnięcia obranego celu. Ta ostatnia kwestia nie stanowiła głównego zainteresowania; nie zamierzał mieszać w cudzych pracach.
Jeśli sobie życzysz, mogę skorzystać z kilku rodzinnych naparów... albo wyrwać kilka zębów — zasugerował dość cicho, nie mając w sobie autentycznego przekonania. Posiadał zbyt mało informacji o obiektach, który miałby się zająć. Wiedział, że chciał podjąć się tego wyzwania, ponownie przytaknął więc własnemu zapewnieniu i finalnie skierował spojrzenie na Ramseya. — Wszystko, co jest związane z twoimi działaniami ku Jego chwale pozostanie tajemnicą. Masz moje słowo — wypowiedział jeszcze, mając nadzieję, że w uszach Mulcibera brzmiał dostatecznie przekonująco jak we własnych. Nie sądził, by potrzebował mówić coś więcej. Zaakceptował propozycję i teraz jedynie oczekiwał na kolejny krok, nawet jeśli miałoby to wywołać w nim kolejną zmianę.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Ulica - Page 9 MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Ulica [odnośnik]08.12.19 13:41
Przyglądał mu się uważnie, ale jego baczne spojrzenie przemykało po nim nie tyle z przyjemności, co potrzeby odczytania jego reakcji na to, co powiedział i to, co dopiero zamierzał rzec. Uzdrowiciele widywali przeróżne rzeczy, ale temat, który miał zamiar mu przedstawić dla wielu mógł być wyjątkowo delikatny. Cassandra nigdy nie powiedziała mu o tym, ale podejrzewał, że w całej jej determinacji i lojalności patrzenie na krzywdę małych dzieci budziło w niej lęk o jej własne. Mógł zmusić go do wszystkiego czego potrzebował, ale sprawa wymagała odpowiedniego podejścia, lojalności i dbania o jego interes zgodnie z tym, co sobie życzył. Sabotowanie projektu nie wchodziło w grę i nie zamierzał na to pozwolić.
— Twoje słowo wystarczy – przyznał zachowawczo. Nie było w tym ani odrobiny szczerości, nie ufał nikomu. Shafiqowi również, tym bardziej, że był tu obcy, a jego obecność w Rycerzach Walpurgii dość świeża. Zamierzał jednak ofiarować mu pokłady cierpliwości i zapewnienie, że wszystko ma się zgoła inaczej.
— Sześcioro. Cztery dziewczynki i dwóch chłopców. Od siedmiu do jedenastu lat. Nie jestem specjalistą, ale są niedożywione, narażone na zimno, ciemność i samotność. Do tego dochodzą eliksiry,  wywar z ailhotsy, memento, eliksir osłabiający. I klątwy. Cruciatus, Aquassus, Myocardii dolor, Morbus comitialis, Organus dolor— wyliczał po kolei, nie odrywając od niego wzroku. — To tak po krótce. Musiałbyś sam ocenić. — Z pewnością gdyby przyjrzał im się fachowym okiem byłby w stanie ocenić jak kiepski był ich stan. Nie mógł jednak dopuścić do tego, aby zmarły. — Nie chcę, by wracały do pełni zdrowia. Tylko, żeby wytrzymały— to, co dla nich jeszcze szykował. Etap tworzenia pasożytniczej energii był powolny, wymagał dużo pracy, ale przede wszystkim czasu i oddziaływania pewnych bodźców. Tylko w ten sposób mógł wywołać w nich nienawiść do magii i chęć jej stłumienia. Permanentny ból z nią związany, w połączeniu ze złym samopoczuciem i złymi warunkami raczej egzystencji niż życia miały szansę powodzenia.
— Nie musisz robić nic więcej. Po prostu chciałbym abyś utrzymał je przy życiu. Eksperyment wymaga, by były w stanie ciągłego bólu, słabości. Ale nie będą w stanie się samodzielnie regenerować, potrzebują opieki uzdrowiciela.— Do tego był mu potrzebny i chciał, by Zachary miał świadomość czego się od niego wymaga.
Po chwili skinął głową i w końcu odwrócił wzrok, przyjmując jego słowa, jako akceptację podanych warunków.
— Zaprowadzę cię do nich — zaproponował, nie ociągając się dłużej. Ruszył przed siebie, wciskając w kieszenie płaszcza dłonie i od razu skierował się do Gwiezdnego Proroka, od którego dzieliło ich ledwie kilkadziesiąt jardów. Otworzył drzwi i wszedł do środka, do pustego, zakurzonego lokalu otoczonego magią. Nim jednak ruszył do piwnicy, poczekał na Zachary'ego.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Ulica - Page 9 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Ulica [odnośnik]24.03.20 9:21
(tylko na chwilę; klątwa oka; pż: 149/204)
16 VI


Nie poczuł, że coś poszło nie tak, osłabienie zrzucając na karb wyczerpującej walki, przedłużającej się w nieskończoność; walki zwieńczonej nakładaniem klątwy pod presją cennego czasu - nie działał w ten sposób, runy pisał ze starannością, każdą kreskę stawiając z namaszczeniem, by nasiąknęły żołdem z krwi. Tam, w antykwariacie, płynność rytuału została zaburzona, spieszył się, a to nie sprzyjało okiełznaniu tak potężnej magii.
Nie tylko w jego przypadku.
Wiedział, jakie doświadczenie ma Macnair - bez wstydu, choć z ukłuciem zazdrości, przyznawał, że Śmierciożerca jest od niego po prostu lepszy w materii klątw; kątem oka jedynie, skupiając się na własnych poczynaniach, obserwował go wtedy - mężczyzna kreślił alfabet śmierci pewnie, gdzieś jednak musiał popełnić błąd, bo chwilę później znalazł się już na posadzce. Wystarczyła jedna tylko, drobna pomyłka, by czarna magia pochłonęła ciebie.
Sam miał się o tym przekonać już wkrótce.
Pospieszne oględziny utwierdziły tylko Borgina w przekonaniu, iż Macnair ma krwotok wewnętrzny. Nic jednak nie mógł z tą wiedzą zrobić; musieli jak najszybciej dostać się na Nokturn, gdzie zajmą się Drew uzdrawiające dłonie. Po usztywnieniu jego ciała razem z Goylem dotarli na Śmiertelny, tam też rozdzielili się - oni mieli czekać w Mantykorze, Borgin, natomiast, zahaczył o swoje mieszkanie, by posłać Myśl z pilnymi wieściami do osoby, o której wspomniał Caelan.
W ferworze walki z czasem nie odczuł aż tak bardzo poczucia niepokoju, które jednak nasiliło się, gdy znalazł się sam już nie z Myślą, a swymi własnymi myślami, z chmurnym spojrzeniem podążając w stronę wylotu Pokątnej, gdzie czekać miał na uzdrowicielkę.
Czyjeś kroki śledziły go od momentu, gdy tylko wyszedł ze sklepu. A przynajmniej takie miał wrażenie, echo dudniło w jego głowie, nikogo jednak za sobą nie widział; oplótł palcami różdżkę, czując nieprzyjemny dreszcz wspinający się po karku. To nie były urojenia, czuł czyjąś obecność.
Przystanął, schowany w cieniu i oparty o mur, czekając, aż podążający za nim osobnik zbliży się, wtedy jednak dźwięk zbliżających się kroków ustał, choć przecież wiedział, że ten ktoś wciąż tam jest, czając się w cieniach.
Kolejne kroki dało się słyszeć całkiem blisko, potem zarysowała się kobieca sylwetka.
- Panno Blythe - powitał ją z szacunkiem, ich rodziny łączyła długoletnia przyjaźń, a choć on sam ledwie ją kojarzył, wiedział, iż stała się niezwykle cennym nabytkiem w ich rycerskiej kolekcji - dziękuję za pośpiech, jeśli można, nie zwlekajmy i udajmy się już do Mantykory, wyjaśnię po drodze, co się stało - zawahał się, stawiając pierwszy krok w stronę mamiącego zmysły złudzenia, nie było jednak innej drogi, musiał jakoś zmierzyć się z nasączającym jego umysł niepokojem, podszeptującym o istnieniu cieni, które ze świata zmarłych sprowadził sam, popełniając błąd w sztuce - Macnair podczas nakładania klątwy porządnie ucierpiał, ma pęknięte organy i krwotok wewnętrzny, jest oczywiście nieprzytomny - zaczął zarysowywać sytuację, prowadząc Bel do Mantykory.
Wciąż miał wrażenie, że towarzyszy mu jeszcze jedna osoba.

[bylobrzydkobedzieladnie]



i ache in a language so old that even the earth no longer remembers; so dead that it has returned to dust



Ostatnio zmieniony przez Calder Borgin dnia 04.04.20 10:08, w całości zmieniany 1 raz
Calder Borgin
Calder Borgin
Zawód : zaklinam teraźniejszość
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
you're not dead but
you're not alive either

you're a ghost with
a beating heart
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
i am my demon.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8051-calder-borgin https://www.morsmordre.net/t8128-atramentem-niesympatycznym-spisane#232432 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f89-smiertelny-nokturn-19 https://www.morsmordre.net/t8113-skrytka-bankowa-nr-1918#232052 https://www.morsmordre.net/t8127-calder-borgin
Re: Ulica [odnośnik]24.03.20 17:46
Gdyby jeszcze w kwietniu ktokolwiek powiedział jej, że niedługo określi swe poglądy i nawet jeśli z pewnym wahaniem, ale jednak poprze radykalizm obecnej polityki, najpewniej wyśmiałaby taką osobę. Przecież nie akceptowała wydarzeń, które miały miejsce z początkiem kwietnia i wcześniej, czując czystą niechęć wobec ludzi, którzy z niezrozumiałego powodu czuli się tymi mającymi prawo dzielić społeczeństwo według swych idei. Wypierając się wartości, jakie wyznawała jej rodzina, nie zwracała uwagi na krew płynącą w żyłach pacjentów, chcąc jedynie pomóc i nie mieć na sumieniu czyjegokolwiek życia.
Cel był prosty, acz w pewnej chwili niemożliwy już do osiągnięcia.
Kolejne tygodnie przyniosły zmiany, szczęśliwie nie drastyczne, lecz umożliwiające zrozumienie jak wiele było błędów w jej podejściu i jak najłatwiej to naprawić. Nie mogła nie skorzystać, skoro jeszcze miała do tego okazję… skoro ktokolwiek dawał szansę, aby zatrzymać się i wyjść z błędnego koła, a tym samym wejść na właściwy tor, z którego nigdy nie powinna schodzić, nawet omamiona swobodą, jakiej posmakowała we Francji i złudnym poczuciem, że pewne rzeczy oraz osoby mogą współistnieć obok siebie. To, co działo się w Londynie, skutecznie uświadamiało, że tak nie jest.
Wracając z pracy, liczyła, że dziś będzie mogła pochylić się nad kociołkiem, bo pustki na półce, gdzie powinny stać gotowe eliksiry, zaczęły drażnić ją bardziej niż wcześniej. Zaniedbała alchemię, a to miała być chwila, kiedy nareszcie weźmie się do pracy w tej dziedzinie. Nie wiele jednak zrobiła, gdy usłyszała krakanie kruka i zabrała od niego list. Krótka wiadomość przyniosła więcej informacji, niż by się wydawało. Krytyczny stan wywołał minimalny grymas na jej twarzy wraz z cieniem nadziei, że nie jest to nic gorszego niż sytuacja z lutego.
Zarzucając na ramiona płaszcz i opuszczając mieszkanie, skierowała się od razu w stronę Pokątnej, a później wejścia na Nokturn. Wiedziała, gdzie znajduje się Mantykora, ale mimo to doceniała, że Borgin postanowił wyjść jej naprzeciw, gdy Nokturn nadal nie był miejscem, po którym chciałaby kręcić się sama.
Zauważając smukłą, męską sylwetkę w cieniu budynku, skierowała kroki w jego kierunku, by zaraz przystanąć obok.
- Calderze – odezwała się cicho, spoglądając na niego z uwagą i dając jasno do zrozumienia, że nie musi zwracać się do niej tak oficjalnie. Dziwnie zażyła relacja, jaka łączyła obie rodziny, była powodem, przez który każdy Blythe od najmłodszych lat uświadamiany był, że Borginowie to przyjaciele, od których nie należy się odwracać. Nigdy nie rozumiała, skąd się to wzięło, jaki był tego początek, ale też nie wnikała i jedynie akceptowała taki stan rzeczy.
Skinęła lekko, podążając za nim, mimo że wiedziała, w jakim kierunku iść. Czekała na wyjaśnienie co się stało, cokolwiek co nakreśli jej sytuację, nim sama oceni, jak źle jest.
- Porządnie ucierpiał – powtórzyła po nim, traktując to jako spore niedopowiedzenie, gdy usłyszała o pękniętych organach i krwotoku.- Jak długo jest nieprzytomny? – spytała, przyspieszając kroku, wiedząc dobrze, że w takim stanie każda minuta jest cenna.

| zt x2 --> Mantykora
Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe

Strona 9 z 12 Previous  1, 2, 3 ... 8, 9, 10, 11, 12  Next

Ulica
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach