Ulica
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ulica
Śmiertelny Nokturn ściśle sąsiaduje z ulicą Pokątną, przecinając się z nią opodal banku Gringotta. Z początku wąska, klaustrofobiczna, kamienna uliczka, z wieloma odnogami i ślepymi zaułkami, z pustostanami i zabitymi deskami oknami; dalej rozszerzająca się, skupiająca więcej czarnomagicznych sklepów, lokali wątpliwej jakości - ciągle jednak tak samo przygnębiająca, przerażająca i zapuszczona. Mało nań latarni czy umocowanych ścian budynków lamp, jeszcze mniej działających. Niewielu również przechodniów.
Śmiertelny Nokturn to nie tylko ulica; to serce nielegalnego półświatka, ostoja życiowych wykolejeńców. To prawdziwe życie.
Śmiertelny Nokturn to nie tylko ulica; to serce nielegalnego półświatka, ostoja życiowych wykolejeńców. To prawdziwe życie.
Spacery nie były dziś nieowocne. Najbardziej owocne dla złodzieja, który cię zaskoczył. Sądziłaś chyba, że to jakiś twój rycerz, bo cię tak złapał od tyłu i obrócił. Jak w tańcu, tyle że brak tu muzyki, a w twojej głowie też nie ma muzyki, która mogłaby się odnajdywać w prędkości z którą zostałaś przytwierdzona do muru. Twardego muru ciosanego z kamieni. Głowa ci się rozbija o ten mur i nie słyszysz zbyt wiele, chociaż nagle rozgrzany koniec różdżki przy twoim gardle i chyba sapnęłaś z nieszczęścia. Czyjeś ręce szukają torebki, znalazły ją niesamowicie prędko. Jesteś jeszcze bardziej bezbronna teraz, kiedy nie masz już krwi, tylko samo wino. Powinnaś się zamienić kolorem twarzy przynajmniej odrobinę przestać być bladą, ale ty nie. Boli cię coś nagle, czy to tlen? Nie czujesz go i twoje oczy stają się takie puste, kiedy oglądasz prześwit pomiędzy ścianami budynków. Jest ciemny, ale nie tak ciemny jak uliczka, którą idziesz. Jeżeli to jest ostatni widok, na jaki przyszło ci patrzeć, to kolory zostały dobrane idealnie do twojego stylu ubierania się. Cóż, dość to dołujące.
Nie masz już oddechu i wydaje się, że wyzioniesz tu ducha, ty bogu ducha winna kobieto.
Lecz nagle ucisk słabnie, ba, znika. I opadasz na ziemię i mówisz głośno za tym, co ci zabrał pieniądze, że ZŁODZIEJ i KRETYN. Bo zgubiłaś przez niego buta. Siedzisz na ziemi niczym jakaś lalka szmaciana i macasz ręką kamienie, gdzie ten but? Chyba należałoby przestać tak siedzieć bezwładnie, machać tylko rączką to tu, to tam.
Zaczynasz oddychanie. Znów poruszają się małe włoski ukryte we wnętrzu nosa, kaszlesz. Machasz ręką, ale nie wyczuwasz buta. Bo tylko jeden ci znikł, drugi się tylko lekko zsunął. I ktos staje nad tobą. Nie poznajesz z początku kim jest ów człowiek, bo nikogo ci nie przypomina. I nigdy byś nie podejrzewała, że to właśnie on będzie cię zbierał z chodnika Nokturnowego. Nie, bo tędy nie chodzi. Nie, bo ty tędy nei chodzisz. Nie, bo on się nie nadaje na rycerza.
- Nie bardzo - odpowiadasz nagle znajdując w sobie humor na uśmiech, to tylko wino, to ten absurd. - Dziś wcale nie jest mi miłe, ale jestem znieczulona - z dumą oświadczasz w tonie, który mu podpowiada, że jesteś pijana tak bardzo. I wcale nie ważne, że bez pieniędzy na kolejne wino.
Nie masz już oddechu i wydaje się, że wyzioniesz tu ducha, ty bogu ducha winna kobieto.
Lecz nagle ucisk słabnie, ba, znika. I opadasz na ziemię i mówisz głośno za tym, co ci zabrał pieniądze, że ZŁODZIEJ i KRETYN. Bo zgubiłaś przez niego buta. Siedzisz na ziemi niczym jakaś lalka szmaciana i macasz ręką kamienie, gdzie ten but? Chyba należałoby przestać tak siedzieć bezwładnie, machać tylko rączką to tu, to tam.
Zaczynasz oddychanie. Znów poruszają się małe włoski ukryte we wnętrzu nosa, kaszlesz. Machasz ręką, ale nie wyczuwasz buta. Bo tylko jeden ci znikł, drugi się tylko lekko zsunął. I ktos staje nad tobą. Nie poznajesz z początku kim jest ów człowiek, bo nikogo ci nie przypomina. I nigdy byś nie podejrzewała, że to właśnie on będzie cię zbierał z chodnika Nokturnowego. Nie, bo tędy nie chodzi. Nie, bo ty tędy nei chodzisz. Nie, bo on się nie nadaje na rycerza.
- Nie bardzo - odpowiadasz nagle znajdując w sobie humor na uśmiech, to tylko wino, to ten absurd. - Dziś wcale nie jest mi miłe, ale jestem znieczulona - z dumą oświadczasz w tonie, który mu podpowiada, że jesteś pijana tak bardzo. I wcale nie ważne, że bez pieniędzy na kolejne wino.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Czad.
- Nie uwierzysz, lecz tego akurat się domyśliłem - Wyznała mi coś co każdy mógł wyczuć z promienia mili. Mimo to odwzajemniłem jej uśmiech, lecz nie był taki znieczulony i beztroski, jak jej. Kryłem pod nim złość i niedowierzanie. Ciągle będąc przy niej przycupnięty zacząłem pukać palcem wskazującym w ten jej pusty łeb, żałując, że pod ręką nie mam młotka.
- Ogarnij. Się. Jesteś. Na. Nokturnie. Tępa. Strzało. - Syczałem, akcentując każde z osobna słowo puknięciem, by uświadomić jej, że chuj po tym, że jest znieczulona - mogła być martwa. Właściwie już miałem jej sugerować, że jak ma zamiar się znieczulać to nich robi to ze szczytu Tower, tak bym tego świadkiem nie był, lecz nic takiego z mych ust ostatecznie nie padło. To chyba nie miało sensu w momencie, gdy zmieniła się w mentalną butelkę wina. Zmieliłem w ustach przekleństwo, kiedy podniosłem się o pionu. Byłem zły na nią i trochę na tego złodzieja, lecz GŁÓWNIE na nią.
- Czemu ty taka jesteś głupia - nie pytałem, tylko stwierdziłem ze złością. Potem się schyliłem i chwyciłem ją za ramiona chcąc ją do jakiegoś pionu postawić. Co ja miałem z nią zrobić? To znaczy wiedziałem, lecz wcale ta wizja wcale mi się nie podobała.
- Nie uwierzysz, lecz tego akurat się domyśliłem - Wyznała mi coś co każdy mógł wyczuć z promienia mili. Mimo to odwzajemniłem jej uśmiech, lecz nie był taki znieczulony i beztroski, jak jej. Kryłem pod nim złość i niedowierzanie. Ciągle będąc przy niej przycupnięty zacząłem pukać palcem wskazującym w ten jej pusty łeb, żałując, że pod ręką nie mam młotka.
- Ogarnij. Się. Jesteś. Na. Nokturnie. Tępa. Strzało. - Syczałem, akcentując każde z osobna słowo puknięciem, by uświadomić jej, że chuj po tym, że jest znieczulona - mogła być martwa. Właściwie już miałem jej sugerować, że jak ma zamiar się znieczulać to nich robi to ze szczytu Tower, tak bym tego świadkiem nie był, lecz nic takiego z mych ust ostatecznie nie padło. To chyba nie miało sensu w momencie, gdy zmieniła się w mentalną butelkę wina. Zmieliłem w ustach przekleństwo, kiedy podniosłem się o pionu. Byłem zły na nią i trochę na tego złodzieja, lecz GŁÓWNIE na nią.
- Czemu ty taka jesteś głupia - nie pytałem, tylko stwierdziłem ze złością. Potem się schyliłem i chwyciłem ją za ramiona chcąc ją do jakiegoś pionu postawić. Co ja miałem z nią zrobić? To znaczy wiedziałem, lecz wcale ta wizja wcale mi się nie podobała.
- To ja chyba zbłądziłam - sie przeraziłabyś, ale dziś jesteś znieczulona. No i obrobiona też jesteś. I bezbronna, zdana na łaske i niełaske Botta. Bezwladna twoja głowa się obija o mur, więc unosisz jedną rękę i chcesz żeby przestał. Ale nie trafiasz w rękę. Trafiasz zaś zmarszczeniem brwi w tę chwilę, kiedy spogląda na ciebie. No, nie podoba ci się, jak tak robi. Ale to jeszcze nie koniec, ten nagle ciągnie cie za ramiona i musisz zmienić poczucie horyzontu, ciśnienie i wszystko co udawało ci się utrzymywać w ostatnim czasie.
- Matthew - zachwiałaś się, trudno się nie zachwiać, kiedy jedna stopa ma buta, a druga jest goła i na czubkach palców stając udajesz, że umiesz utrzymać równowagę. - Matthew, bo on mi chyba buta zabrał, jak ja mam teraz iść - zdziwiłaś się i rozkładasz biedna dłonie, no niech cośże zrobi, skoro już się tu pojawił. Niech odpowie na to pytanie, bo to nie pytanie, a problem! Największy w tej chwili.
A potem mrugasz dwa razy i patrzysz mu w twarz. No, już, skupiłaś sie.
- Powiem ci, że ja to myślę, że wiedziałam, że tu przyjdziesz mi pomóc. Tylko o tym zapomniałam. Ale musi być jakieś racjonalne wytłumaczenie, że tu jestem, prawda? - gadasz mu do twarzy, pewnie już nikt nie wejdzie w tę uliczkę, tak się będą bali, że ta w czarnych szmatach to jakaś wiedźma nieczysta, a ten przyładowany to taki nawany koksik. A to tylko ty i Matthew Bott. Absurdalne, że się tu spotkaliście.
- Matthew - zachwiałaś się, trudno się nie zachwiać, kiedy jedna stopa ma buta, a druga jest goła i na czubkach palców stając udajesz, że umiesz utrzymać równowagę. - Matthew, bo on mi chyba buta zabrał, jak ja mam teraz iść - zdziwiłaś się i rozkładasz biedna dłonie, no niech cośże zrobi, skoro już się tu pojawił. Niech odpowie na to pytanie, bo to nie pytanie, a problem! Największy w tej chwili.
A potem mrugasz dwa razy i patrzysz mu w twarz. No, już, skupiłaś sie.
- Powiem ci, że ja to myślę, że wiedziałam, że tu przyjdziesz mi pomóc. Tylko o tym zapomniałam. Ale musi być jakieś racjonalne wytłumaczenie, że tu jestem, prawda? - gadasz mu do twarzy, pewnie już nikt nie wejdzie w tę uliczkę, tak się będą bali, że ta w czarnych szmatach to jakaś wiedźma nieczysta, a ten przyładowany to taki nawany koksik. A to tylko ty i Matthew Bott. Absurdalne, że się tu spotkaliście.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
W takich chwilach przypominałem sobie, dlaczego wolę być pijany niż towarzyszyć pijanemu - miałem na to drugie zdecydowanie za słabe nerwy. Niezaprzeczalnie moje rozdrażnienie wynikało ze zmęczenia i słuchania tych Thildowych głupot. Nie podobało mi się też to, że nagle z powodu jej obecności zacząłem się przesadnie przejmować okolicą. Już nie dlatego, że nie chciałem kłopotów (chociaż w tym momencie większych nie potrzebowałem), tylko dlatego, żeby znów nie musiała doświadczyć czegoś nieprzyjemnego. To nie było odpowiednie dla niej miejsce. Wbrew wszystkiemu co mówiłem, chciałem ją stąd, jak najszybciej zabrać. Podniosłem ją z bruku. Ściągnąłem brwi i znieruchomiałem kiedy się do mnie odezwała. Przez chwilę pomyślałem, że może za mocno ją chwyciłem i zbyt gwałtownie ten pion jej zrobiłem, ale nie - chodziło o buta. Wywrócił teatralnie oczami.
Kobiety.
Nie odpowiedziałem jej od razu. Zamiast słów postanowiłem zacząć od czynów i przerzuciłem ją sobie prze ramię niczym worek kartofli, tak, że zwisała w tym momencie głową w dół za moimi plecami. Klepnąłem ją w tyłek wolną ręką, kiedy to drugą trzymałem ją w pasie.
- No, jeden problem mniej, zadowolona? Tylko jak zarzygasz mi kurtkę to słowo daję - zawinę cię w nią, przywiążę do kamienia i skończysz na dnie Tamizy - ostrzegam, będąc bardzo poważnym. Nie była tania.
- Nie - zgasiłem ją ponuro. Nie chciałem dawać jej kolejnych powodów do kłapania dziobem. Nie kiedy byliśmy tu, a nie u mnie w domu.
|zt x 2 (Mathilda & Matt)
Kobiety.
Nie odpowiedziałem jej od razu. Zamiast słów postanowiłem zacząć od czynów i przerzuciłem ją sobie prze ramię niczym worek kartofli, tak, że zwisała w tym momencie głową w dół za moimi plecami. Klepnąłem ją w tyłek wolną ręką, kiedy to drugą trzymałem ją w pasie.
- No, jeden problem mniej, zadowolona? Tylko jak zarzygasz mi kurtkę to słowo daję - zawinę cię w nią, przywiążę do kamienia i skończysz na dnie Tamizy - ostrzegam, będąc bardzo poważnym. Nie była tania.
- Nie - zgasiłem ją ponuro. Nie chciałem dawać jej kolejnych powodów do kłapania dziobem. Nie kiedy byliśmy tu, a nie u mnie w domu.
|zt x 2 (Mathilda & Matt)
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
okolice 15 marca (i na pewno po wizycie u Cassandry)
Musiała go mieć.
Ta myśl paliła ją niczym żywy ogień, którego nie potrafiła ugasić nawet najintensywniejszym deszczem rozsądku. Już od dłuższego czasu nie mogła zasnąć, wpatrując się w naznaczony bladym światłem sufit i wyobrażając sobie, że naprawdę go ma, że spaceruje po jej ręce jak groteskowy, ale wciąż piękny motyl, że słyszy jego głos pośród wielu innych wołających do niej z każdego kąta mieszkania. Miewała niewiele obsesji, jednak przed tą jedną w żaden sposób nie potrafiła się uchronić – po prostu musiała go mieć.
Segestria florentina. Niemal szeptała te dwa słowa jak inkantację; tak też brzmiały w jej głowie i prawie spodziewała się, że gdy faktycznie wypowie je na głos, czarny, szybki pająk pojawi się tuż przed nią. To była słodka, choć zupełnie nierealna wizja, a jednak Tilda przywoływała ją wciąż w myślach, odkąd tylko Vitalij powiedział jej o błąkającym się po Nokturnie pająku, którego tak gorączkowo pragnęła. Widywała go już na rycinach – zarówno w prawie rozsypujących się książkach, jak i pachnących świeżym papierem atlasach, ale wątpiła, by kiedykolwiek miała zobaczyć go na żywo. Szczęście nie było jej najmocniejszą stroną. Nie wierzyła w szczęście.
Obiecywała sobie, że zaczeka, aż Vitalij zdobędzie go dla niej – i to nawet przez dłuższy niż krótszy czas. To było rozsądne i sprawdzone; zawsze tak postępowała, kiedy wiedziała, że nie byłaby w stanie sama zdobyć interesującego ją okazu. Karkarow z kolei miał swoje sposoby, które nie znaczyły dla Tildy zbyt wiele, skoro przynosiły to, co najważniejsze - efekty. Dlatego potrafiła mu zaufać, ale, ku jej przyszłej osobistej zgubie, tym razem po prostu nie umiała cierpliwie zaczekać.
Zdawała sobie sprawę z tego, że pajęcze łowy w pojedynkę mogły skończyć się źle, jeśli nie najgorzej, ale starała się zepchnąć tę nieprzyjemną myśl poza granice świadomości. Całą jej uwagę pochłaniał zresztą pająk, którego planowała zdobyć, choć jeszcze nie była pewna, w jaki sposób. Wiedziała tylko, że prawdopodobnie uciekł i że błąkał się w tych okolicach Londynu – na pewno przeraźliwie samotny i oszołomiony, a przez to również niebezpieczny. Nie mogła mu nie pomóc.
Był jednym z największych europejskich pająków, dlatego liczyła na to, że próba odnalezienia go na Nokturnie nie będzie przypominała szukania igły w stogu siana… a przynajmniej nie w tak dużym stopniu. Największe nadzieje pokładała jednak w tym, że najzwyczajniej w świecie – najzwyczajniej dla niej – po prostu go usłyszy. Już wyobrażała sobie brzmienie jego głosu, ale wciąż nie potrafiła zdecydować, czy był on silny i wręcz magnetyzujący, czy może wypowiadał słowa ochryple, balansując na granicy szeptu. Niczego tak nie pragnęła jak tego, by móc usłyszeć go swojej głowie.
Dlatego też wkroczyła na Śmiertelny Nokturn z pewną determinacją, chociaż nie chciała nazywać jej optymizmem, to słowo miało zbyt gorzki smak. Naciągnęła nieco bardziej kaptur burej szaty, by ukryć twarz przed spojrzeniami przechodniów, po czym spróbowała skupić myśli, wytężyć wzrok i tak istotny w tym momencie słuch, a przede wszystkim odgonić złe przeczucia kłujące ją niczym ciernie. Nie wybrała najbezpieczniejszej godziny na swoją eskapadę i być może lepiej przysłużyłaby się samej sobie, gdyby pozostała w domu, ale mieszkanie wydało jej się w tym momencie klaustrofobicznie ciasne. Już nie mogła tam wrócić; musiała zagłębić się w gąszcz zaułków, wąskich przejść i lodowato zimnych ścian odrapanych kamienic, żeby przekonać się, czy Segestria florentina naprawdę tam był. Jeśli nie, jakoś by to zniosła, nie mówiąc nic Vitalijowi i godząc się z prawdą, że nie miała szans mu dorównać. A jeśli tak – bez wątpienia planowała triumfalnie pogratulować sobie podjętego ryzyka i dołączyć do swojej hodowli jeszcze jeden okaz.
Musiała go mieć.
Ta myśl paliła ją niczym żywy ogień, którego nie potrafiła ugasić nawet najintensywniejszym deszczem rozsądku. Już od dłuższego czasu nie mogła zasnąć, wpatrując się w naznaczony bladym światłem sufit i wyobrażając sobie, że naprawdę go ma, że spaceruje po jej ręce jak groteskowy, ale wciąż piękny motyl, że słyszy jego głos pośród wielu innych wołających do niej z każdego kąta mieszkania. Miewała niewiele obsesji, jednak przed tą jedną w żaden sposób nie potrafiła się uchronić – po prostu musiała go mieć.
Segestria florentina. Niemal szeptała te dwa słowa jak inkantację; tak też brzmiały w jej głowie i prawie spodziewała się, że gdy faktycznie wypowie je na głos, czarny, szybki pająk pojawi się tuż przed nią. To była słodka, choć zupełnie nierealna wizja, a jednak Tilda przywoływała ją wciąż w myślach, odkąd tylko Vitalij powiedział jej o błąkającym się po Nokturnie pająku, którego tak gorączkowo pragnęła. Widywała go już na rycinach – zarówno w prawie rozsypujących się książkach, jak i pachnących świeżym papierem atlasach, ale wątpiła, by kiedykolwiek miała zobaczyć go na żywo. Szczęście nie było jej najmocniejszą stroną. Nie wierzyła w szczęście.
Obiecywała sobie, że zaczeka, aż Vitalij zdobędzie go dla niej – i to nawet przez dłuższy niż krótszy czas. To było rozsądne i sprawdzone; zawsze tak postępowała, kiedy wiedziała, że nie byłaby w stanie sama zdobyć interesującego ją okazu. Karkarow z kolei miał swoje sposoby, które nie znaczyły dla Tildy zbyt wiele, skoro przynosiły to, co najważniejsze - efekty. Dlatego potrafiła mu zaufać, ale, ku jej przyszłej osobistej zgubie, tym razem po prostu nie umiała cierpliwie zaczekać.
Zdawała sobie sprawę z tego, że pajęcze łowy w pojedynkę mogły skończyć się źle, jeśli nie najgorzej, ale starała się zepchnąć tę nieprzyjemną myśl poza granice świadomości. Całą jej uwagę pochłaniał zresztą pająk, którego planowała zdobyć, choć jeszcze nie była pewna, w jaki sposób. Wiedziała tylko, że prawdopodobnie uciekł i że błąkał się w tych okolicach Londynu – na pewno przeraźliwie samotny i oszołomiony, a przez to również niebezpieczny. Nie mogła mu nie pomóc.
Był jednym z największych europejskich pająków, dlatego liczyła na to, że próba odnalezienia go na Nokturnie nie będzie przypominała szukania igły w stogu siana… a przynajmniej nie w tak dużym stopniu. Największe nadzieje pokładała jednak w tym, że najzwyczajniej w świecie – najzwyczajniej dla niej – po prostu go usłyszy. Już wyobrażała sobie brzmienie jego głosu, ale wciąż nie potrafiła zdecydować, czy był on silny i wręcz magnetyzujący, czy może wypowiadał słowa ochryple, balansując na granicy szeptu. Niczego tak nie pragnęła jak tego, by móc usłyszeć go swojej głowie.
Dlatego też wkroczyła na Śmiertelny Nokturn z pewną determinacją, chociaż nie chciała nazywać jej optymizmem, to słowo miało zbyt gorzki smak. Naciągnęła nieco bardziej kaptur burej szaty, by ukryć twarz przed spojrzeniami przechodniów, po czym spróbowała skupić myśli, wytężyć wzrok i tak istotny w tym momencie słuch, a przede wszystkim odgonić złe przeczucia kłujące ją niczym ciernie. Nie wybrała najbezpieczniejszej godziny na swoją eskapadę i być może lepiej przysłużyłaby się samej sobie, gdyby pozostała w domu, ale mieszkanie wydało jej się w tym momencie klaustrofobicznie ciasne. Już nie mogła tam wrócić; musiała zagłębić się w gąszcz zaułków, wąskich przejść i lodowato zimnych ścian odrapanych kamienic, żeby przekonać się, czy Segestria florentina naprawdę tam był. Jeśli nie, jakoś by to zniosła, nie mówiąc nic Vitalijowi i godząc się z prawdą, że nie miała szans mu dorównać. A jeśli tak – bez wątpienia planowała triumfalnie pogratulować sobie podjętego ryzyka i dołączyć do swojej hodowli jeszcze jeden okaz.
Poszukiwania pająków nie było zajęciem opłacalnym, często kosztowało mnie wykorzystania pewnych przysług będących drugą, znacznie popularniejszą na Nokturnie walutą. Stanowiło jednak rozrywkę, całkiem przyjemną. Poza tym pozwalało mi na obserwowanie niezwykłej, nawet jak na czarodziejów, zdolności. Tak jak imponowały mi umiejętności Cassandry, tak nie mogłem poskromić ciekawości wobec Tildy. Dlatego chodziłem po Nokturnie i szukałem kolejnych sześciookich stworzeń dowiadując się o nich coraz więcej. Ostatni okaz, który zobowiązałem się znaleźć był wyjątkowy. Podobno. Duży, ciemny, z niebiesko-zielonymi szczękoczułkami. Przez kilka dni zobaczyłem przeróżne stworzenia, mniej lub bardziej włochate, większe i mniejsze. Żaden jednak nie był tym, o którego chodziło. Nie pomagały miłe rozmowy, nie pomagały groźby na tych, którzy nigdy nie powinni się tu pojawić. Szukałem jednak wytrwale doskonale wiedząc, że wreszcie trafię na odpowiedni trop. Póki co miałem dwa. Pierwszy - starego czarnoksiężnika, który na pająkach próbował nowe klątwy; drugi - handlarza wszystkim, co popadło. Są na świecie ludzie, którzy wiedzą jak dostać wszystko, czego się potrzebuje, od informacji i kontaktów, przez narkotyki aż do landrynek. Ja akurat chciałem pająka. Zamiast niego jednak dostałem informację - ktoś błąka się po Nokturnie. Tak, poszukałem tego kogoś.
Przechodziła właśnie koło ciemnej uliczki, nawet mnie nie widząc. Zajęta pewnie nasłuchiwaniem pajęczych głosów, zupełnie głucha na te należące do ludzi, stanowiła na Nokturnie smakowity kąsek dla każdego. Zapewne nie zobaczyłaby, jakie zaklęcie pozbawia ją życia albo w nieco lepszym przypadku - przytomności.
- Jak myślisz - spróbowałem zwrócić na siebie uwagę wychodząc z ciemnej alejki, rozglądając się czy na pewno jestem obecnie jedynym, który obserwował Tildę, - kto tu jest pająkiem, a kto muchą?
Na Nokturnie albo było się albo drapieżnikiem, albo ofiarą. W siatce brudnych i mrocznych uliczek, z których większość wyglądała tak samo łatwo było się zgubić. Wsiąknąć w nie, przykleić i pomimo rozpaczliwych prób, nie móc uciec. I kwestią czasu było aż nieszczęśnika błąkającego się po labiryncie, coraz bardziej zgubionego, znajdzie ktoś, kto z tego zagubienia postanowi skorzystać. Porównanie do sieci wielu pająków, w którą wpada jedna, bardzo tłuściutka mucha było jak najbardziej na miejscu. Nawet jeśli trochę bawiło, przynajmniej mnie. Do pełnego śmiechu było mi jednak daleko. Stała przede mną właśnie bardzo nieostrożna muszka, która zaszła tam, gdzie zdecydowanie nie powinna.
- Powinnaś wybierać przyjemniejsze miejsca na spacery. Chyba że aż tak nie mogłaś się doczekać spotkania ze mną - nie żebym nie wiedział, że prawdopodobnie jedną z niewielu rzeczy, które na ogół dość rozsądną, szczególnie jak na płeć piękną, kobietę potrafią wyciągnąć na Nokturn to pająki. Pytanie tylko czy nie ufała mi, że znajdę jej małego przyjaciela, czy może w okolicy pojawił się nowy, ciekawy okaz, który Tilda musiała ocalić.
Przechodziła właśnie koło ciemnej uliczki, nawet mnie nie widząc. Zajęta pewnie nasłuchiwaniem pajęczych głosów, zupełnie głucha na te należące do ludzi, stanowiła na Nokturnie smakowity kąsek dla każdego. Zapewne nie zobaczyłaby, jakie zaklęcie pozbawia ją życia albo w nieco lepszym przypadku - przytomności.
- Jak myślisz - spróbowałem zwrócić na siebie uwagę wychodząc z ciemnej alejki, rozglądając się czy na pewno jestem obecnie jedynym, który obserwował Tildę, - kto tu jest pająkiem, a kto muchą?
Na Nokturnie albo było się albo drapieżnikiem, albo ofiarą. W siatce brudnych i mrocznych uliczek, z których większość wyglądała tak samo łatwo było się zgubić. Wsiąknąć w nie, przykleić i pomimo rozpaczliwych prób, nie móc uciec. I kwestią czasu było aż nieszczęśnika błąkającego się po labiryncie, coraz bardziej zgubionego, znajdzie ktoś, kto z tego zagubienia postanowi skorzystać. Porównanie do sieci wielu pająków, w którą wpada jedna, bardzo tłuściutka mucha było jak najbardziej na miejscu. Nawet jeśli trochę bawiło, przynajmniej mnie. Do pełnego śmiechu było mi jednak daleko. Stała przede mną właśnie bardzo nieostrożna muszka, która zaszła tam, gdzie zdecydowanie nie powinna.
- Powinnaś wybierać przyjemniejsze miejsca na spacery. Chyba że aż tak nie mogłaś się doczekać spotkania ze mną - nie żebym nie wiedział, że prawdopodobnie jedną z niewielu rzeczy, które na ogół dość rozsądną, szczególnie jak na płeć piękną, kobietę potrafią wyciągnąć na Nokturn to pająki. Pytanie tylko czy nie ufała mi, że znajdę jej małego przyjaciela, czy może w okolicy pojawił się nowy, ciekawy okaz, który Tilda musiała ocalić.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Znała prawa - a może raczej bezprawie? - rządzące Nokturnem. Zdołała zrozumieć, przyjąć i zaakceptować kilka najważniejszych zasad, które obowiązywały w tym ukrytym świecie, dostosowując się do nich z mniejszym lub większym oporem. Mimo upływu lat nie potrafiła jednak zaprzeczyć, że nigdy nie czuła się jego częścią; odnosiła wręcz irracjonalne wrażenie, że wiedziały o tym nawet ponure budynki, które teraz wyrastały wokół niej niczym na wpół zwiędłe kwiaty. Nie była intruzem, ale nie mogła również powiedzieć, że naprawdę należała do tego miejsca. Tkwiła w zawieszeniu, z jednej strony nie mogąc oprzeć się temu, co kryło się w mrocznych zaułkach, a z drugiej skrycie obawiając się każdego niewłaściwego kroku. Pod stopami miała twardy, brudny bruk, jednak przypominał on raczej cienką taflę zamarzniętego jeziora, po której kroczyła, tylko czekając na ogłuszający trzask lodu. Śmiertelny Nokturn był bezlitosny, a Tilda wyjątkowo naiwna, skoro sądziła, że tym razem uda jej się przemknąć po nim bez wzbudzania czyjejkolwiek uwagi.
Myliła się, choć swój błąd miała odczuć dopiero za moment, wciąż jeszcze zaślepiona pragnieniem, które ją tu przywiodło.
Nie zauważyła więc wynurzającej się z cienia postaci, ale głos Vitalija natychmiast sprowadził Tildę na ziemię. Strach oplótł ją swoimi mackami; drgnęła niespokojnie, przez chwilę słysząc jedynie łomot własnego serca, który zaraz ustąpił słowom Karkarowa. Prawie odetchnęła z ulgą - prawie, bo gdyby nie był to Vitalij, jej brak rozwagi mógłby skończyć się inaczej.
- Każdy prędzej czy później staje się muchą - mruknęła tylko. Pozwoliła sobie na nieco głębszy wdech, wciągając do płuc chłodne, nokturnowe powietrze, po czym utkwiła spojrzenie w twarzy Vitalija. Nie unikała jego wzroku, choć w jej oczach krył się jasny przekaz. Pająk właśnie złapał muchę. I temu również nie mogła zaprzeczyć.
Strach powoli ją opuszczał, a jego miejsce zajmowała lekka frustracja. Czego oczekiwała? Czy naprawdę wydawało jej się, że pozostanie niezauważona? Powinna być znacznie ostrożniejsza.
Los bez wątpienia uśmiechnął się do Tildy, skoro natrafiła akurat na Karkarowa, który raczej nie miał wobec niej wrogich zamiarów, a co najważniejsze, mógł okazać się w tym momencie wyjątkowo przydatny. Ceniła tę znajomością bardziej niż sądziła - Vitalij należał do nielicznych osób w jej życiu, dla których pasja (obsesja?) Tildy nie była czymś niezrozumiałym bądź odrzucającym. Dlatego też chętnie dzieliła się z nim pajęczymi szeptami i zwyczajnie odpowiadała jej wymiana, która stanowiła podstawę ich współpracy.
- Nawet Nokturn staje się niemal przyjemny, kiedy tylko krąży po nim wystarczająco ciekawy pająk - stwierdziła wprost. Nie zmierzała zmyślać powodów, dla których wybrała się w to miejsce. - Segestria florentina. To jego nie mogłam się doczekać. Muszę mieć tego pająka, zanim wpadnie w czyjeś ręce. Potrzebuję go.
Starała się nie brzmieć desperacko, ale miała świadomość, że zdradzały ją oczy, w których lśniła już ekscytacja, a nawet cień zniecierpliwienia.
Myliła się, choć swój błąd miała odczuć dopiero za moment, wciąż jeszcze zaślepiona pragnieniem, które ją tu przywiodło.
Nie zauważyła więc wynurzającej się z cienia postaci, ale głos Vitalija natychmiast sprowadził Tildę na ziemię. Strach oplótł ją swoimi mackami; drgnęła niespokojnie, przez chwilę słysząc jedynie łomot własnego serca, który zaraz ustąpił słowom Karkarowa. Prawie odetchnęła z ulgą - prawie, bo gdyby nie był to Vitalij, jej brak rozwagi mógłby skończyć się inaczej.
- Każdy prędzej czy później staje się muchą - mruknęła tylko. Pozwoliła sobie na nieco głębszy wdech, wciągając do płuc chłodne, nokturnowe powietrze, po czym utkwiła spojrzenie w twarzy Vitalija. Nie unikała jego wzroku, choć w jej oczach krył się jasny przekaz. Pająk właśnie złapał muchę. I temu również nie mogła zaprzeczyć.
Strach powoli ją opuszczał, a jego miejsce zajmowała lekka frustracja. Czego oczekiwała? Czy naprawdę wydawało jej się, że pozostanie niezauważona? Powinna być znacznie ostrożniejsza.
Los bez wątpienia uśmiechnął się do Tildy, skoro natrafiła akurat na Karkarowa, który raczej nie miał wobec niej wrogich zamiarów, a co najważniejsze, mógł okazać się w tym momencie wyjątkowo przydatny. Ceniła tę znajomością bardziej niż sądziła - Vitalij należał do nielicznych osób w jej życiu, dla których pasja (obsesja?) Tildy nie była czymś niezrozumiałym bądź odrzucającym. Dlatego też chętnie dzieliła się z nim pajęczymi szeptami i zwyczajnie odpowiadała jej wymiana, która stanowiła podstawę ich współpracy.
- Nawet Nokturn staje się niemal przyjemny, kiedy tylko krąży po nim wystarczająco ciekawy pająk - stwierdziła wprost. Nie zmierzała zmyślać powodów, dla których wybrała się w to miejsce. - Segestria florentina. To jego nie mogłam się doczekać. Muszę mieć tego pająka, zanim wpadnie w czyjeś ręce. Potrzebuję go.
Starała się nie brzmieć desperacko, ale miała świadomość, że zdradzały ją oczy, w których lśniła już ekscytacja, a nawet cień zniecierpliwienia.
Każdy kiedyś staje się muchą. Każdy czasem szamocze się w pajęczynie problemów po cichu licząc na to, że będzie wyjątkowy i jego rozpaczliwa próba wydostania się z pułapki tym razem nie skończy się jedynie większym w niej zagrzebaniem.
- Na twoim miejscu wolałbym jednak pozostać pająkiem. Szczególnie tutaj - wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów podsuwając je Tildzie. Sam wziąłem jednego. Przyglądałem się jej twarzy, kiedy nie odwracając wzroku spogląda mi prosto w oczy. Oboje wiedzieliśmy, że nic jej z mojej strony nie grozi. I nawet gdybym chciał ją nastraszyć samo moje pojawienie się w ciemnej uliczce to zdecydowanie za mało. Spojrzałem wreszcie w nok, w zaułek, w którym rozległy się kroki. Nikt jednak z niego nie wyszedł. Cieszyłem się z tego spotkania. Lubiłem obserwować i wyciągać wnioski, dowiadywać się. Odkąd opuściłem więzienie przyjemność sprawiało mnie patrzenie na innych z boku, zwłaszcza tych, którzy się wyróżniali, a Tilda była wyjątkowa. Możliwość oglądania jej, kiedy korzystała ze swojej niezwykłej umiejętności była dla mnie cenna. Nie chciałem ingerować, nie bezpośrednio, bo obserwowanie traciło wtedy swój urok. Dlatego wahałem się czy chcę się przyznać do posiadanych informacji, czy może wolą przyglądać się jak próbuje odnaleźć pająka przy pomocy swojej zdolności.
- Bardzo przyjemny - mruknąłem lekko rozbawiony, po chwili jednak spoważniałem. - Kiedyś byłem tym miejscem nawet zachwycony, zwłaszcza kiedy wiał wiatr - przyznałem się do części mojego sekretu, do bycia kimś innym, kimś kto pomału zmartwychwstawał.
- Tak myślałem, że wcale nie chodziło o mnie - pozwoliłem sobie na nikły uśmiech. Nie miałem jej tego za złe, nie dziwiło mnie, że nikt nie przychodził na Nokturn, by mnie znaleźć. Przywykłem do tej myśli, a ona nawet mi nie przeszkadzała.
- Wiem, kto może mieć twoją flotentinę - całą jedną, o której słyszałem. - Ale jeśli wolisz jeszcze trochę rozkoszować się klimatem Nokturnu, możemy jej poszukać po ulicach. Mogę nawet udawać, że mnie nie ma, jeśli będę ci przeszkadzać.
Moja ciekawość była większa niż chciałbym się przyznać. Nie widziałem tego pająka na żywo, wierzyłem jednak, że jest dość ciekawy, by błąkać się po tak nieprzyjemnym miejscu. Podekscytowanie Tildy tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że muszę go zobaczyć, a najlepiej widzieć, jak z nim rozmawia, jedyna, która potrafi zrozumieć jego myśli, było w tym coś fascynującego, to była prawdziwa, piękna magia, którą nie każdy miał zaszczyt oglądać.
- Na twoim miejscu wolałbym jednak pozostać pająkiem. Szczególnie tutaj - wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów podsuwając je Tildzie. Sam wziąłem jednego. Przyglądałem się jej twarzy, kiedy nie odwracając wzroku spogląda mi prosto w oczy. Oboje wiedzieliśmy, że nic jej z mojej strony nie grozi. I nawet gdybym chciał ją nastraszyć samo moje pojawienie się w ciemnej uliczce to zdecydowanie za mało. Spojrzałem wreszcie w nok, w zaułek, w którym rozległy się kroki. Nikt jednak z niego nie wyszedł. Cieszyłem się z tego spotkania. Lubiłem obserwować i wyciągać wnioski, dowiadywać się. Odkąd opuściłem więzienie przyjemność sprawiało mnie patrzenie na innych z boku, zwłaszcza tych, którzy się wyróżniali, a Tilda była wyjątkowa. Możliwość oglądania jej, kiedy korzystała ze swojej niezwykłej umiejętności była dla mnie cenna. Nie chciałem ingerować, nie bezpośrednio, bo obserwowanie traciło wtedy swój urok. Dlatego wahałem się czy chcę się przyznać do posiadanych informacji, czy może wolą przyglądać się jak próbuje odnaleźć pająka przy pomocy swojej zdolności.
- Bardzo przyjemny - mruknąłem lekko rozbawiony, po chwili jednak spoważniałem. - Kiedyś byłem tym miejscem nawet zachwycony, zwłaszcza kiedy wiał wiatr - przyznałem się do części mojego sekretu, do bycia kimś innym, kimś kto pomału zmartwychwstawał.
- Tak myślałem, że wcale nie chodziło o mnie - pozwoliłem sobie na nikły uśmiech. Nie miałem jej tego za złe, nie dziwiło mnie, że nikt nie przychodził na Nokturn, by mnie znaleźć. Przywykłem do tej myśli, a ona nawet mi nie przeszkadzała.
- Wiem, kto może mieć twoją flotentinę - całą jedną, o której słyszałem. - Ale jeśli wolisz jeszcze trochę rozkoszować się klimatem Nokturnu, możemy jej poszukać po ulicach. Mogę nawet udawać, że mnie nie ma, jeśli będę ci przeszkadzać.
Moja ciekawość była większa niż chciałbym się przyznać. Nie widziałem tego pająka na żywo, wierzyłem jednak, że jest dość ciekawy, by błąkać się po tak nieprzyjemnym miejscu. Podekscytowanie Tildy tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że muszę go zobaczyć, a najlepiej widzieć, jak z nim rozmawia, jedyna, która potrafi zrozumieć jego myśli, było w tym coś fascynującego, to była prawdziwa, piękna magia, którą nie każdy miał zaszczyt oglądać.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Chciała już iść, chciała zagłębić się w mrok Śmiertelnego Nokturnu, chłonąc łapczywie jego dźwięki i usiłując odnaleźć w nich ten, który tak bardzo pragnęła usłyszeć. Strach był tylko odległym i bladym wspomnieniem, niewartym choćby odrobiny jej uwagi, dlatego zapominała o nim, poddając się zupełnie swojej obsesji. Nawet jeśli miała ona więcej wspólnego z lekkomyślnością, Tilda wolała o tym nie myśleć.
Serce znów łomotało jej w piersi tak głośno, że była niemal pewna, iż słyszał je również Vitalij. Przelotnie zastanowiła się, zresztą nie po raz pierwszy, jak musiała wyglądać w jego oczach. Z łatwością mogłaby przywołać w myślach twarze osób, które nazwałyby ją dziwadłem - tylko dlatego, że szczerze kochała to, co kryło się w kurzu, brudzie i ciemności, a czym większość ludzi gardziła, zaszczycając jednie pełnym obrzydzenia spojrzeniem. Czuła jednak, że Karkarow nie podzielał ich poglądów i być może dlatego była w stanie mu zaufać. Mając go u swojego boku w tak nieprzewidywalnym miejscu, mogła pozwolić sobie na tę odrobinę lekkomyślności - ale tylko odrobinę.
Nie powiedziała już nic, tylko kiwnęła głową i przyjęła papierosa, obracając go od niechcenia w palcach. Jej spojrzenie machinalnie podążyło za wzrokiem Karkarowa; zdała sobie sprawę z tego, że miał on niewątpliwie większe szanse, by usłyszeć i zobaczyć to, na co Tilda wyciszała zmysły, szukając pajęczego głosu.
- To miejsce nadal może zachwycać, wszystko zależy od tego, kim się jest - powiedziała, zerkając na Vitalija z umiarkowaną ciekawością. Sama nie darzyła Nokturnu przesadną sympatią, do tego było jej daleko, jednak w tym momencie każda spędzona tutaj chwila wzmagała w Tildzie podekscytowanie.
- Jeśli ten ktoś faktycznie ma mojego pająka i jest gdzieś w pobliżu, na pewno będę o tym wiedzieć. Tak czy inaczej czeka nas spacer po tym urokliwym miejscu - odpowiedziała z lekką ironią, wpatrując się wyczekująco w Karkarowa. Z trudem zachowywała spokój; myślami była już daleko i głęboko w zaułkach Nokturnu, gdzie mogła - musiała - czekać na nią Segestria florentina. Im dłużej wyobrażała sobie upragnionego pająka, tym bardziej realny stawał się w jej umyśle. Nie chciała marnować już ani chwili więcej, to mogło kosztować ją zbyt wiele. - Nie będziesz mi przeszkadzał, wręcz przeciwnie. Wolałabym wiedzieć, czy idzie za nami ktoś, kto niekoniecznie ma dobre zamiary.
Mówiąc to, zrobiła krok w stronę ciągnącej się przed nimi ulicy, mimo wszystko nie do końca pewna, gdzie powinni zmierzać.
- Prowadź, a ja będę słuchać - rzuciła tylko, wychwytując w swoim głosie delikatne drżenie. Była na skraju wytrzymałości; po prostu musiała ruszyć się z miejsca i zacząć szukać.
Serce znów łomotało jej w piersi tak głośno, że była niemal pewna, iż słyszał je również Vitalij. Przelotnie zastanowiła się, zresztą nie po raz pierwszy, jak musiała wyglądać w jego oczach. Z łatwością mogłaby przywołać w myślach twarze osób, które nazwałyby ją dziwadłem - tylko dlatego, że szczerze kochała to, co kryło się w kurzu, brudzie i ciemności, a czym większość ludzi gardziła, zaszczycając jednie pełnym obrzydzenia spojrzeniem. Czuła jednak, że Karkarow nie podzielał ich poglądów i być może dlatego była w stanie mu zaufać. Mając go u swojego boku w tak nieprzewidywalnym miejscu, mogła pozwolić sobie na tę odrobinę lekkomyślności - ale tylko odrobinę.
Nie powiedziała już nic, tylko kiwnęła głową i przyjęła papierosa, obracając go od niechcenia w palcach. Jej spojrzenie machinalnie podążyło za wzrokiem Karkarowa; zdała sobie sprawę z tego, że miał on niewątpliwie większe szanse, by usłyszeć i zobaczyć to, na co Tilda wyciszała zmysły, szukając pajęczego głosu.
- To miejsce nadal może zachwycać, wszystko zależy od tego, kim się jest - powiedziała, zerkając na Vitalija z umiarkowaną ciekawością. Sama nie darzyła Nokturnu przesadną sympatią, do tego było jej daleko, jednak w tym momencie każda spędzona tutaj chwila wzmagała w Tildzie podekscytowanie.
- Jeśli ten ktoś faktycznie ma mojego pająka i jest gdzieś w pobliżu, na pewno będę o tym wiedzieć. Tak czy inaczej czeka nas spacer po tym urokliwym miejscu - odpowiedziała z lekką ironią, wpatrując się wyczekująco w Karkarowa. Z trudem zachowywała spokój; myślami była już daleko i głęboko w zaułkach Nokturnu, gdzie mogła - musiała - czekać na nią Segestria florentina. Im dłużej wyobrażała sobie upragnionego pająka, tym bardziej realny stawał się w jej umyśle. Nie chciała marnować już ani chwili więcej, to mogło kosztować ją zbyt wiele. - Nie będziesz mi przeszkadzał, wręcz przeciwnie. Wolałabym wiedzieć, czy idzie za nami ktoś, kto niekoniecznie ma dobre zamiary.
Mówiąc to, zrobiła krok w stronę ciągnącej się przed nimi ulicy, mimo wszystko nie do końca pewna, gdzie powinni zmierzać.
- Prowadź, a ja będę słuchać - rzuciła tylko, wychwytując w swoim głosie delikatne drżenie. Była na skraju wytrzymałości; po prostu musiała ruszyć się z miejsca i zacząć szukać.
W zależności od tego kim się jest.
Całkiem zabawne. Przyglądałem jej się dość dokładnie przez cały czas. Słyszałem ciekawość w jej głosie. A pytanie całkiem mnie bawiło. Wątpiłem, by naprawdę chciała wiedzieć, z kim przechadza się po Nokturnie. Zastanawiałem się jednak, czy dalej czułaby się w moim towarzystwie bezpieczna. Z drugiej strony, nikt normalny nie zachwyca się Nokturnem. Te ciemne uliczki mogą przyciągać, jego legenda może wabić, ale zachwyt to zdecydowanie za duże słowo. Nokturn jest raczej rozczarowaniem. Przychodzą tu zwabieni jego mrocznymi sekretami młodzieńcy, by odkryć, że nie znajdą tu żadnej fantastycznej przygody. Będzie tylko strach i łypiące spod łba oczy, które obserwują każdy ich ruch, nawet gdy myślą, że udaje im się przemknąć niezauważenie.
- A gdybym ci powiedział, że spędziłem trzydzieści lat w Tower of London? Albo że tak naprawdę jestem niespełnionym artystą szukającym natchnienia w Nokturnie oświetlonym jedynie księżycem? - Zasadniczo nie kłamałem za bardzo. Kiedyś, dawno zdarzało mi się sięgać po ołówek i szkicować. W Hogwarcie, kiedy nikt nie widział. Jak to było dawno, jakby w innym życiu. Wtedy jeszcze bałem się własnego ojca i słuchałem każdego jego słowa. Dziś był już tylko niestrasznym cieniem gdzieś na krańcu moich wspomnień. Ale nie byłem na Nokturnie dla inspiracji. Jak wielu, byłem tu, bo nie za bardzo miałem wybór. - Którą wersję byś wolała? - Jakby w ogóle się musiały wykluczać. Chociaż wyobrażanie sobie siebie samego jako natchnionego artysty było całkiem zabawne. Sam byłem chyba całkowitym zaprzeczeniem oderwanego od rzeczywistości malarza.
- Nie jest daleko. Ale słuchaj uważnie, bo to alchemik. Domyślasz się pewnie, do czego alchemikom pająki - wyrzuciłem papierosa na ulicę nawet nie bawiąc się w jego przydeptywanie. Z sykiem wpadł w kałużę. Ruszyłem przodem prowadząc Tildę w gąszcz uliczek. Nie sądziłem, by miała rozkoszować się spacerem mając świadomość, że jej mały przyjaciel może być w poważnym niebezpieczeństwie. Mi to jednak specjalnie nie przeszkadzało w czerpaniu przyjemności ze zwykłej możliwości przejścia się odrobinę więcej niż pozwala metalowa kula przypięta do nogi. Co jakiś czas spoglądałem na dziewczynę ciekaw, czy usłyszała cokolwiek. Krzyk przerażenia? Prośbę o pomoc? Miałem do niej kilka pytań, ale powstrzymywałem się z ich zadawaniem. Była skupiona na wsłuchiwaniu się w zupełnie inną mowę niż ludzka. Szybo doprowadziłem ją nieopodal mieszkania alchemika.
- Słyszysz go?
Niezależnie od odpowiedzi planowałem wejść i sprawdzić czy znajdę tam to, czego szukamy. Wyciągnąłem na wszelki wypadek różdżkę. Nie ufałem nokturnowym alchemikom. To, co warzyli w kociołkach to jedno, ale zabezpieczenia jakie zakładali na domy, by uniknąć kradzieży były zupełnie inną sprawą. Spojrzałem na Tildę w oczekiwaniu.
Całkiem zabawne. Przyglądałem jej się dość dokładnie przez cały czas. Słyszałem ciekawość w jej głosie. A pytanie całkiem mnie bawiło. Wątpiłem, by naprawdę chciała wiedzieć, z kim przechadza się po Nokturnie. Zastanawiałem się jednak, czy dalej czułaby się w moim towarzystwie bezpieczna. Z drugiej strony, nikt normalny nie zachwyca się Nokturnem. Te ciemne uliczki mogą przyciągać, jego legenda może wabić, ale zachwyt to zdecydowanie za duże słowo. Nokturn jest raczej rozczarowaniem. Przychodzą tu zwabieni jego mrocznymi sekretami młodzieńcy, by odkryć, że nie znajdą tu żadnej fantastycznej przygody. Będzie tylko strach i łypiące spod łba oczy, które obserwują każdy ich ruch, nawet gdy myślą, że udaje im się przemknąć niezauważenie.
- A gdybym ci powiedział, że spędziłem trzydzieści lat w Tower of London? Albo że tak naprawdę jestem niespełnionym artystą szukającym natchnienia w Nokturnie oświetlonym jedynie księżycem? - Zasadniczo nie kłamałem za bardzo. Kiedyś, dawno zdarzało mi się sięgać po ołówek i szkicować. W Hogwarcie, kiedy nikt nie widział. Jak to było dawno, jakby w innym życiu. Wtedy jeszcze bałem się własnego ojca i słuchałem każdego jego słowa. Dziś był już tylko niestrasznym cieniem gdzieś na krańcu moich wspomnień. Ale nie byłem na Nokturnie dla inspiracji. Jak wielu, byłem tu, bo nie za bardzo miałem wybór. - Którą wersję byś wolała? - Jakby w ogóle się musiały wykluczać. Chociaż wyobrażanie sobie siebie samego jako natchnionego artysty było całkiem zabawne. Sam byłem chyba całkowitym zaprzeczeniem oderwanego od rzeczywistości malarza.
- Nie jest daleko. Ale słuchaj uważnie, bo to alchemik. Domyślasz się pewnie, do czego alchemikom pająki - wyrzuciłem papierosa na ulicę nawet nie bawiąc się w jego przydeptywanie. Z sykiem wpadł w kałużę. Ruszyłem przodem prowadząc Tildę w gąszcz uliczek. Nie sądziłem, by miała rozkoszować się spacerem mając świadomość, że jej mały przyjaciel może być w poważnym niebezpieczeństwie. Mi to jednak specjalnie nie przeszkadzało w czerpaniu przyjemności ze zwykłej możliwości przejścia się odrobinę więcej niż pozwala metalowa kula przypięta do nogi. Co jakiś czas spoglądałem na dziewczynę ciekaw, czy usłyszała cokolwiek. Krzyk przerażenia? Prośbę o pomoc? Miałem do niej kilka pytań, ale powstrzymywałem się z ich zadawaniem. Była skupiona na wsłuchiwaniu się w zupełnie inną mowę niż ludzka. Szybo doprowadziłem ją nieopodal mieszkania alchemika.
- Słyszysz go?
Niezależnie od odpowiedzi planowałem wejść i sprawdzić czy znajdę tam to, czego szukamy. Wyciągnąłem na wszelki wypadek różdżkę. Nie ufałem nokturnowym alchemikom. To, co warzyli w kociołkach to jedno, ale zabezpieczenia jakie zakładali na domy, by uniknąć kradzieży były zupełnie inną sprawą. Spojrzałem na Tildę w oczekiwaniu.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie była pewna, czy chciała odpowiedzieć na pytanie Vitalija. Wiedziała, że jakakolwiek wiedza niemal zawsze pociągała za sobą kolejne pytania i kolejne odpowiedzi, których być może wcale nie pragnęła usłyszeć. Kiedyś bezmyślnie pozwalała, aby ciekawość wiodła ją przez życie jak owcę na stracenie, lecz teraz była o wiele ostrożniejsza - dobrze znała cenę niewłaściwych słów, nie zamierzała płacić jej ponownie. Dlatego milczała przez dobrą chwilę, wciąż przyglądając się Vitalijowi - jej wspólnikowi w interesach czy może komuś, kogo tak naprawdę nie znała? Słowa Karkarowa zasiały w myślach Tildy wątłe ziarno niepewności, a uśmiech, który wciąż jeszcze chwiał się na jej ustach, przygasł niczym płomień świecy przy podmuchu chłodnego, nokturnowego powietrza.
- Jeśli mogę choć trochę zaufać i byłemu gościowi Tower of London, i niespełnionemu artyście, wersja pozostaje dla mnie bez znaczenia - powiedziała w końcu, ruszając za Vitalijem. Jej papieros powędrował w ślad za papierosem Karkarowa. - Ludzie mają wiele masek - dodała nieoczekiwanie, ale jej cichy głos zaraz zaginął w odgłosach ich kroków.
Ona również zdołała już przywdziać liczne maski, otoczyć się pajęczyną złudy i uwierzyć w najróżniejsze wersje samej siebie. Nawet teraz nosiła jedną z nich, wmawiając sobie, że wcale nie czuła ani niepewności, ani niepokoju.
- Domyślam się, że temu jednemu alchemikowi nie będzie już potrzebny żaden pająk - mruknęła tylko, po czym znów umilkła, wsłuchując posępną melodię Nokturnu, by wyłapać w niej właściwą nutę.
Choć Vitalij kroczył tuż obok, Tilda mogłaby przysiąc, że była tu sama, że sunęła niczym cień między wysokimi kamienicami, szukając innego cienia, podobnego do niej samej. Przymknęła lekko oczy, a jej twarz nabrała sennego wyrazu, choć Tilda wciąż stąpała pewnie po nokturnowym bruku. Przesiewała dźwięki przez niewidzialne sito, z uwagą oddzielając te najgłośniejsze od tych najcichszych. Trzask zamykanych gdzieś nieopodal drzwi zabrzmiał w jej głowie jak armatni wystrzał, dlatego skrzywiła się nieznacznie, ale wciąż chłonęła kolejne dźwięki, pewna, że w końcu usłyszy ten najbardziej nieuchwytny.
I usłyszała - najpierw łomot serca zamkniętego w niewielkim ciele, a zaraz później przenikliwy głos, który przedarł się przez zasłonę jej myśli, krzycząc tu jestem, pomóż mi.
Z opóźnieniem zauważyła, że Vitalij przystanął. Zerknęła na niego trochę nieprzytomnie, mrugając kilkakrotnie, a potem przeniosła spojrzenie na budynek, przed którym się zatrzymali. Wiedziała, że pająk był w środku - wyczuwała jego obecność tak wyraźnie, jakby już spacerował po jej dłoni.
- Słyszę jak wzywa pomocy. Jest tutaj, zaraz za drzwiami - powiedziała cicho. Część jej uwagi w dalszym ciągu zajmował pajęczy głos, ale gdy dostrzegła różdżkę w dłoni Karkarowa, od razu sięgnęła po swoją własną, choć nie była przekonana, czy jej użyje. - Pytanie tylko, czy powinnam zaczekać, czy wejść z tobą. Wolałabym nie być dodatkową przeszkodą.
Zacisnęła lekko palce na wypolerowanym drewnie. Nie chciała zmarnować ani sekundy.
- Jeśli mogę choć trochę zaufać i byłemu gościowi Tower of London, i niespełnionemu artyście, wersja pozostaje dla mnie bez znaczenia - powiedziała w końcu, ruszając za Vitalijem. Jej papieros powędrował w ślad za papierosem Karkarowa. - Ludzie mają wiele masek - dodała nieoczekiwanie, ale jej cichy głos zaraz zaginął w odgłosach ich kroków.
Ona również zdołała już przywdziać liczne maski, otoczyć się pajęczyną złudy i uwierzyć w najróżniejsze wersje samej siebie. Nawet teraz nosiła jedną z nich, wmawiając sobie, że wcale nie czuła ani niepewności, ani niepokoju.
- Domyślam się, że temu jednemu alchemikowi nie będzie już potrzebny żaden pająk - mruknęła tylko, po czym znów umilkła, wsłuchując posępną melodię Nokturnu, by wyłapać w niej właściwą nutę.
Choć Vitalij kroczył tuż obok, Tilda mogłaby przysiąc, że była tu sama, że sunęła niczym cień między wysokimi kamienicami, szukając innego cienia, podobnego do niej samej. Przymknęła lekko oczy, a jej twarz nabrała sennego wyrazu, choć Tilda wciąż stąpała pewnie po nokturnowym bruku. Przesiewała dźwięki przez niewidzialne sito, z uwagą oddzielając te najgłośniejsze od tych najcichszych. Trzask zamykanych gdzieś nieopodal drzwi zabrzmiał w jej głowie jak armatni wystrzał, dlatego skrzywiła się nieznacznie, ale wciąż chłonęła kolejne dźwięki, pewna, że w końcu usłyszy ten najbardziej nieuchwytny.
I usłyszała - najpierw łomot serca zamkniętego w niewielkim ciele, a zaraz później przenikliwy głos, który przedarł się przez zasłonę jej myśli, krzycząc tu jestem, pomóż mi.
Z opóźnieniem zauważyła, że Vitalij przystanął. Zerknęła na niego trochę nieprzytomnie, mrugając kilkakrotnie, a potem przeniosła spojrzenie na budynek, przed którym się zatrzymali. Wiedziała, że pająk był w środku - wyczuwała jego obecność tak wyraźnie, jakby już spacerował po jej dłoni.
- Słyszę jak wzywa pomocy. Jest tutaj, zaraz za drzwiami - powiedziała cicho. Część jej uwagi w dalszym ciągu zajmował pajęczy głos, ale gdy dostrzegła różdżkę w dłoni Karkarowa, od razu sięgnęła po swoją własną, choć nie była przekonana, czy jej użyje. - Pytanie tylko, czy powinnam zaczekać, czy wejść z tobą. Wolałabym nie być dodatkową przeszkodą.
Zacisnęła lekko palce na wypolerowanym drewnie. Nie chciała zmarnować ani sekundy.
Emocjonujący wyczyn, jakim bez wątpienia było przejście przez Nokturn bez zauważenia, tylko podwyższył i tak kulminujące się dawki adrenaliny, które w morderczej mieszance łączyły się z alkoholem, który już od dawna buzował we krwi. Tak prozaiczny powód spotkania i narażania wszystkiego po to, by poczuć mocne kopnięcie silnej emocji, uścisk w żołądku, który sprawiał, że jakakolwiek pustka, jaka była w środku, była zmuszona do wyciśnięcia choć odrobinę hormonu, który miał sprowokować głupawe uśmiechy na obu, jakże durnych twarzach. Bez wątpliwości podpisywali na siebie wyroki, kiedy idiotyczną, spontaniczną decyzją zdecydowali się przekroczyć róg skrzyżowania Pokątnej z Nokturnej, tak nierozsądnie zapędzając się w ciemniejsze kąty, jakby świat nie miał im już nic lepszego do zaoferowania. Bo na pewno nie był to przebłysk intelektu.
Oboje wychowani pod kloszem, który składał się z filtru, które strzegło ich wybujałe ego, zupełnie odrzucali konsekwencje swoich czynów, przekładając własne zachcianki nad zdrowy pomyślunek. Dopóki się nie sparzą, nie nauczą się. A nawet takie przykre wypadki potrafili obracać w zadziwiający sposób, odmawiania przyjęcia życiowej lekcji. W czasach tak silnych niepokojów mogło być to gubiące, aczkolwiek podobne rozważania musiały im zostać na inną okazję, bo teraz Parkinsona interesował tylko nieodpowiedni odcień szaty Lovegood, a ona sama bez refleksji oburzyła się na krytykę pod tym kątem. Jedyne ich zmartwienia tego wieczora zostały ograniczone do zastanowień czy trunek w ich kuflach to czyjeś szczyny czy też okropnie jakościowo piwo. Żadne z nich nie było śpiewająco zadowolone z sensacji gastronomicznych, ale tak długo, jak lekki duch im towarzyszył, nawet mroczny Nokturn nie mógł na stale zawiesić cienia nad ich (ledwo trzymających się na karkach) głowami.
/zt x2
Oboje wychowani pod kloszem, który składał się z filtru, które strzegło ich wybujałe ego, zupełnie odrzucali konsekwencje swoich czynów, przekładając własne zachcianki nad zdrowy pomyślunek. Dopóki się nie sparzą, nie nauczą się. A nawet takie przykre wypadki potrafili obracać w zadziwiający sposób, odmawiania przyjęcia życiowej lekcji. W czasach tak silnych niepokojów mogło być to gubiące, aczkolwiek podobne rozważania musiały im zostać na inną okazję, bo teraz Parkinsona interesował tylko nieodpowiedni odcień szaty Lovegood, a ona sama bez refleksji oburzyła się na krytykę pod tym kątem. Jedyne ich zmartwienia tego wieczora zostały ograniczone do zastanowień czy trunek w ich kuflach to czyjeś szczyny czy też okropnie jakościowo piwo. Żadne z nich nie było śpiewająco zadowolone z sensacji gastronomicznych, ale tak długo, jak lekki duch im towarzyszył, nawet mroczny Nokturn nie mógł na stale zawiesić cienia nad ich (ledwo trzymających się na karkach) głowami.
/zt x2
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie byłem pewien, co sądzić o jej odpowiedzi. Była zaskakująco pragmatyczna. Kobiety w wieku Tildy zwykły żywić jeszcze romantyczną wiarę w księcia na białym koniu, pieśniarza, który z lutnią opiewać będzie ich urodę i dżentelmena, przy boku którego czuć się będą wyjątkowo. Zazwyczaj byli mieszkańcy Tower nie znajdowali się w utartym schemacie godnych zaufania, pięknych obiektów westchnień. Uśmiechnąłem się tylko.
- Słusznie, niespełnieni artyści potrafią być bardzo niebezpieczni. Nigdy nie wiesz czy już porzucili marzenia, czy jeszcze nie.
Niespecjalnie chciałem ciągnąć ten temat. Zwłaszcza po zdawkowej i bardzo uważnej odpowiedzi Tildy. - Mają i czasem zmieniają je zbyt chętnie - raz artysta, raz przestępca, a kiedy indziej miłośniczka pająków.
Byłem świadom masek, które zakładałem na swoją twarz. Tej jednej o nazwisku Karkarow jak i wielu innych, całkowicie bezimiennych. Wszystkie wygodne, jakby robione specjalnie na moją twarz, niezwykle trudne do przejrzenia. W końcu wszyscy byliśmy mistrzami w przybieraniu oblicza, które akurat nam najbardziej pasowało. Szczerość jest trudna i czasem zbyt kosztowna, by się na nią zdobywać.
- Nie będzie mu już potrzebny żaden pająk. Myślę, że może się tak przestraszyć ich przyjaciółki, że sam będzie dla nich łapać muchy - zdążyłem się jeszcze odezwać zanim ruszyliśmy. Potem już tylko milczałem i obserwowałem w ciszy. Fascynujące było widzieć, jak Tilda wsłuchuje się w niedostępne dla innych dźwięki, wyławia słowa, których nie rozumiał nikt oprócz niej. Ta niedostępna magia budziła ciekawość, zainteresowanie, niekiedy nawet ciekawość i zawiść, choć wolałem wierzyć, że tu akurat wolny jestem od podobnie niskich uczuć. Bylem oczarowany, zaintrygowany, ale nie pragnąłem tej umiejętności dla siebie. Wystarczyła mi możliwość jej poznania przynajmniej odrobinę.
- A ja wolałbym cię nie zostawiać. Trzymaj się tylko za mną, żeby nie wpaść w jakąś uroczą pułapkę na intruzów i przygotuj różdżkę, na wszelki wypadek - mruknąłem wyciągając swoją różdżkę na wysokość mniej więcej mojego łokcia i drugą dłonią pukając do drzwi. Po chwili szczęknął zamek i stał przede mną niewielki jegomość z moją różdżką przyłożoną dokładnie do środka jego czoła.
- Tylko bez sztuczek. Nie chcemy pobrudzić butów damy ani krwią, ani żadnym eliksirem - uprzedziłem mężczyznę zanim zdążył cokolwiek zrobić. - Tildo, powiedz alchemikowi Maliciousowi, w jakim celu przyszliśmy.
Zamierzałem go tylko odrobinę nastraszyć. Na pewno wiedział, że szukałem pająków, rozpuszczałem tę informację bardzo skrupulatnie i dokładnie. Następnym razem mistrz eliksirów powinien jednak pamiętać, żeby nie zużywać pająków zbyt pochopnie jako ingrediencji do swoich mikstur. Mężczyzna nie wydawał się zbyt zaniepokojony. Chyba każdy przebywający tu dosyć długo przywykł do gróźb i wyciągniętych w swoją stronę różdżek. Niespecjalnie mi się to podobało. Jeśli się nie bał mogło oznaczać to tyle, że świetnie radził sobie z nieproszonymi gośćmi. Albo też, że był głupi. W obu przypadkach niezbyt zachwycała mnie perspektywa przebywania w jego towarzystwie dłużej niż to konieczne.
- Może jakaś herbata? Nie wypada gości trzymać na progu - dodałem dość znacząco wtykając różdżkę nieco mocniej w jego czoło, sugerując, by prowadził nas do środka.
- Rozglądaj się uważnie, Tildo. Jeśli go znajdziesz, upewnij się, że nie wpadniesz do kociołka po drodze - a najlepiej niczego tu nie dotykaj. Wszystko w tej pracowni mogło budzić obrzydzenie. Szczególnie zapach zgniłych jaj i wszechobecny bród. Na szczęście, przy odrobinie szczęścia, nie zostaniemy tu nawet na herbatę. Nie zamierzałem pić niczego od alchemika, który nie pofatyguje się nawet, żeby wymyć własne kociołki. Wolałby też nie trafić na żadną Agonię. Na kamień filozofów i nieograniczone zasoby złota bowiem nie liczyłem.
- Słusznie, niespełnieni artyści potrafią być bardzo niebezpieczni. Nigdy nie wiesz czy już porzucili marzenia, czy jeszcze nie.
Niespecjalnie chciałem ciągnąć ten temat. Zwłaszcza po zdawkowej i bardzo uważnej odpowiedzi Tildy. - Mają i czasem zmieniają je zbyt chętnie - raz artysta, raz przestępca, a kiedy indziej miłośniczka pająków.
Byłem świadom masek, które zakładałem na swoją twarz. Tej jednej o nazwisku Karkarow jak i wielu innych, całkowicie bezimiennych. Wszystkie wygodne, jakby robione specjalnie na moją twarz, niezwykle trudne do przejrzenia. W końcu wszyscy byliśmy mistrzami w przybieraniu oblicza, które akurat nam najbardziej pasowało. Szczerość jest trudna i czasem zbyt kosztowna, by się na nią zdobywać.
- Nie będzie mu już potrzebny żaden pająk. Myślę, że może się tak przestraszyć ich przyjaciółki, że sam będzie dla nich łapać muchy - zdążyłem się jeszcze odezwać zanim ruszyliśmy. Potem już tylko milczałem i obserwowałem w ciszy. Fascynujące było widzieć, jak Tilda wsłuchuje się w niedostępne dla innych dźwięki, wyławia słowa, których nie rozumiał nikt oprócz niej. Ta niedostępna magia budziła ciekawość, zainteresowanie, niekiedy nawet ciekawość i zawiść, choć wolałem wierzyć, że tu akurat wolny jestem od podobnie niskich uczuć. Bylem oczarowany, zaintrygowany, ale nie pragnąłem tej umiejętności dla siebie. Wystarczyła mi możliwość jej poznania przynajmniej odrobinę.
- A ja wolałbym cię nie zostawiać. Trzymaj się tylko za mną, żeby nie wpaść w jakąś uroczą pułapkę na intruzów i przygotuj różdżkę, na wszelki wypadek - mruknąłem wyciągając swoją różdżkę na wysokość mniej więcej mojego łokcia i drugą dłonią pukając do drzwi. Po chwili szczęknął zamek i stał przede mną niewielki jegomość z moją różdżką przyłożoną dokładnie do środka jego czoła.
- Tylko bez sztuczek. Nie chcemy pobrudzić butów damy ani krwią, ani żadnym eliksirem - uprzedziłem mężczyznę zanim zdążył cokolwiek zrobić. - Tildo, powiedz alchemikowi Maliciousowi, w jakim celu przyszliśmy.
Zamierzałem go tylko odrobinę nastraszyć. Na pewno wiedział, że szukałem pająków, rozpuszczałem tę informację bardzo skrupulatnie i dokładnie. Następnym razem mistrz eliksirów powinien jednak pamiętać, żeby nie zużywać pająków zbyt pochopnie jako ingrediencji do swoich mikstur. Mężczyzna nie wydawał się zbyt zaniepokojony. Chyba każdy przebywający tu dosyć długo przywykł do gróźb i wyciągniętych w swoją stronę różdżek. Niespecjalnie mi się to podobało. Jeśli się nie bał mogło oznaczać to tyle, że świetnie radził sobie z nieproszonymi gośćmi. Albo też, że był głupi. W obu przypadkach niezbyt zachwycała mnie perspektywa przebywania w jego towarzystwie dłużej niż to konieczne.
- Może jakaś herbata? Nie wypada gości trzymać na progu - dodałem dość znacząco wtykając różdżkę nieco mocniej w jego czoło, sugerując, by prowadził nas do środka.
- Rozglądaj się uważnie, Tildo. Jeśli go znajdziesz, upewnij się, że nie wpadniesz do kociołka po drodze - a najlepiej niczego tu nie dotykaj. Wszystko w tej pracowni mogło budzić obrzydzenie. Szczególnie zapach zgniłych jaj i wszechobecny bród. Na szczęście, przy odrobinie szczęścia, nie zostaniemy tu nawet na herbatę. Nie zamierzałem pić niczego od alchemika, który nie pofatyguje się nawet, żeby wymyć własne kociołki. Wolałby też nie trafić na żadną Agonię. Na kamień filozofów i nieograniczone zasoby złota bowiem nie liczyłem.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kiwnęła tylko głową, kiedy Vitalij powiedział jej, by trzymała się za nim. Nie planowała protestować – Karkarow miał wiedzę, doświadczenie i umiejętności, których ona mogła tylko pozazdrościć, a które w tym momencie mogły się okazać wyjątkowo przydatne. W napięciu oczekiwała więc, aż drzwi się otworzą i gdy w końcu stanął w nich alchemik, usta Tildy mimowolnie wykrzywiły się w grymasie. Zmierzyła go szybkim, uważnym spojrzeniem, choć wątpiła, by mężczyzna próbował uciekać – z wymierzoną w jego czoło różdżką Vitalija nie mógł liczyć na zbyt wiele szczęścia.
- Masz coś, co należy do mnie. I nie próbuj temu zaprzeczać – odezwała się do Maliciousa, nieco mocniej zaciskając palce na różdżce. Spokój brzmiący w jej głosie był jak domek z kart – wystarczył niewielki impuls, by wkradła się do niego nuta niepewności. - Segestria florentina, sporych rozmiarów pająk z charakterystycznymi, niebiesko-zielonymi szczękoczułkami. Przed chwilą powiedział mi, że wolałby zmienić właściciela.
Choć wzrok Tildy utkwiony był w stojącym tuż przed nimi alchemiku, jej uwagę pochłaniało wnętrze pracowni, kryjące się tuż za plecami mężczyzny. Ani na moment nie przestawała słuchać – melodia Nokturnu i ich głosy były tylko tłem dla cichej, pajęczej muzyki, która dobiegała ze środka. Ciemne i zatęchłe wnętrze z jednej strony obrzydzało ją, a z drugiej przyciągało; gdzieś pośród gąszczu słojów, fiolek i półek uginających się pod ciężarem najbardziej odrażającej zawartości krył się pająk, po którego tu przyszła.
Bez wahania przekroczyła więc próg, pamiętając, aby trzymać się za Vitalijem. Wierzyła, że jeżeli cokolwiek pójdzie nie po ich myśli, Karkarow zauważy to jako pierwszy.
Gdy weszli do środka, znów nie zdołała stłumić grymasu; oto znalazła się w najbardziej brudnym i odpychającym zakątku Nokturnu, jaki tylko mógł istnieć. Zerknęła na alchemika z wyraźną odrazą.
- Wierz mi, nie mam najmniejszej ochoty wpaść do któregokolwiek z tych kociołków – mruknęła w stronę Karkarowa. Oddychała płytko, z trudem znosząc obrzydliwą woń, która przesycała powietrze niczym trucizna. - Zaraz go znajdę. To nie potrwa długo.
Nie miała najmniejszego zamiaru wypytywać alchemika, gdzie ukrył Segestrię florentinę – sama miała się tego dowiedzieć. Stąpając po brudnej podłodze jak po cienkiej tafli lodu, zrobiła kilka kroków w stronę chybotliwych regałów pokrytych grubą warstwą kurzu, które stały wzdłuż zaplamionej ściany. Odwrócona plecami do alchemika, czuła się co najmniej nieswojo, jednak wolała myśleć, że Vitalij wciąż kierował ku niemu swoją różdżkę.
Spod przymkniętych lekko powiek błądziła wzrokiem po półkach zapełnionych podejrzanymi ingrediencjami, ponownie wyczulając zmysły na najcichsze dźwięki. Pajęczy szept niemal natychmiast zjawił się w jej umyśle, skarżąc się na szklane zamknięcie, a po chwili Tilda zdołała wyłapać jakiś ruch na jednej z wyższych półek. Zrobiła jeszcze dwa kroki, aż tylko milimetry dzieliły jej twarz od rzędów fiolek, w których połyskiwały nieco złowieszczo nieznane Tildzie substancje. Wyciągnęła rękę, ostrożnie odsuwając różdżką zakurzone słoje na wyższej półce i próbując nie zwracać uwagi na ich zawartość. Może jeszcze kiedyś zawahałaby się, ale była już przecież u celu, a poza tym tak samo jak Karkarow nie miała ochoty spędzić tu ani chwili dłużej.
Na dnie ukrytego w głębi słoju spoczywał jej upragniony pająk. Spojrzała na niego z najszczerszym zachwytem, dosłownie na sekundę zapominając, że przecież chciała jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz. Paciorkowate oczy błysnęły na jej widok, a skulone odnóża znów poruszyły się gwałtownie, bezradnie ześlizgując się po gładkiej, szklanej powierzchni.
Jesteś bezpieczny.
Schowała różdżkę z powrotem do kieszeni, a następnie sięgnęła po słój, otaczając go dłońmi. Z najwyższą ostrożnością uniosła znalezisko, po czym odwróciła się ku Vitalijowi i alchemikowi.
- Nasza wizyta chyba dobiegła końca. Jaka szkoda – odezwała się bez cienia żalu w głosie. Wręcz przeciwnie; przepełniała ją ledwo skrywana euforia, która sprawiała, że blade policzki Tildy barwił rumieniec. Pająk należał do niej.
- Masz coś, co należy do mnie. I nie próbuj temu zaprzeczać – odezwała się do Maliciousa, nieco mocniej zaciskając palce na różdżce. Spokój brzmiący w jej głosie był jak domek z kart – wystarczył niewielki impuls, by wkradła się do niego nuta niepewności. - Segestria florentina, sporych rozmiarów pająk z charakterystycznymi, niebiesko-zielonymi szczękoczułkami. Przed chwilą powiedział mi, że wolałby zmienić właściciela.
Choć wzrok Tildy utkwiony był w stojącym tuż przed nimi alchemiku, jej uwagę pochłaniało wnętrze pracowni, kryjące się tuż za plecami mężczyzny. Ani na moment nie przestawała słuchać – melodia Nokturnu i ich głosy były tylko tłem dla cichej, pajęczej muzyki, która dobiegała ze środka. Ciemne i zatęchłe wnętrze z jednej strony obrzydzało ją, a z drugiej przyciągało; gdzieś pośród gąszczu słojów, fiolek i półek uginających się pod ciężarem najbardziej odrażającej zawartości krył się pająk, po którego tu przyszła.
Bez wahania przekroczyła więc próg, pamiętając, aby trzymać się za Vitalijem. Wierzyła, że jeżeli cokolwiek pójdzie nie po ich myśli, Karkarow zauważy to jako pierwszy.
Gdy weszli do środka, znów nie zdołała stłumić grymasu; oto znalazła się w najbardziej brudnym i odpychającym zakątku Nokturnu, jaki tylko mógł istnieć. Zerknęła na alchemika z wyraźną odrazą.
- Wierz mi, nie mam najmniejszej ochoty wpaść do któregokolwiek z tych kociołków – mruknęła w stronę Karkarowa. Oddychała płytko, z trudem znosząc obrzydliwą woń, która przesycała powietrze niczym trucizna. - Zaraz go znajdę. To nie potrwa długo.
Nie miała najmniejszego zamiaru wypytywać alchemika, gdzie ukrył Segestrię florentinę – sama miała się tego dowiedzieć. Stąpając po brudnej podłodze jak po cienkiej tafli lodu, zrobiła kilka kroków w stronę chybotliwych regałów pokrytych grubą warstwą kurzu, które stały wzdłuż zaplamionej ściany. Odwrócona plecami do alchemika, czuła się co najmniej nieswojo, jednak wolała myśleć, że Vitalij wciąż kierował ku niemu swoją różdżkę.
Spod przymkniętych lekko powiek błądziła wzrokiem po półkach zapełnionych podejrzanymi ingrediencjami, ponownie wyczulając zmysły na najcichsze dźwięki. Pajęczy szept niemal natychmiast zjawił się w jej umyśle, skarżąc się na szklane zamknięcie, a po chwili Tilda zdołała wyłapać jakiś ruch na jednej z wyższych półek. Zrobiła jeszcze dwa kroki, aż tylko milimetry dzieliły jej twarz od rzędów fiolek, w których połyskiwały nieco złowieszczo nieznane Tildzie substancje. Wyciągnęła rękę, ostrożnie odsuwając różdżką zakurzone słoje na wyższej półce i próbując nie zwracać uwagi na ich zawartość. Może jeszcze kiedyś zawahałaby się, ale była już przecież u celu, a poza tym tak samo jak Karkarow nie miała ochoty spędzić tu ani chwili dłużej.
Na dnie ukrytego w głębi słoju spoczywał jej upragniony pająk. Spojrzała na niego z najszczerszym zachwytem, dosłownie na sekundę zapominając, że przecież chciała jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz. Paciorkowate oczy błysnęły na jej widok, a skulone odnóża znów poruszyły się gwałtownie, bezradnie ześlizgując się po gładkiej, szklanej powierzchni.
Jesteś bezpieczny.
Schowała różdżkę z powrotem do kieszeni, a następnie sięgnęła po słój, otaczając go dłońmi. Z najwyższą ostrożnością uniosła znalezisko, po czym odwróciła się ku Vitalijowi i alchemikowi.
- Nasza wizyta chyba dobiegła końca. Jaka szkoda – odezwała się bez cienia żalu w głosie. Wręcz przeciwnie; przepełniała ją ledwo skrywana euforia, która sprawiała, że blade policzki Tildy barwił rumieniec. Pająk należał do niej.
16 kwietnia
Nie miała zielonego pojęcia, co robi.
Bonnie ledwo wyszła z Munga po krótkiej wizycie z powodu ataku, ledwo otworzyła kajety – i już kolejne kłopoty zapukały do jej drzwi. Nie zdrowotne, choć te byłyby chyba dalece lepszą opcją. Nie mogła znaleźć Charlotte: ani w Zwierzyńcu, ani na Pokątnej, ani w tym jej nowym mieszkanku, ani tym bardziej u Titusa (zresztą, o sprawie ollivanderowej szkoda gadać – przykra sytuacja). Jako że Carterówna miała wątpliwy zaszczyt poznać już warunki życia swojej najlepszej przyjaciółki, raczej nie było jej do śmiechu, raczej na pewno nie było. Gdy po kolejnych upartych poszukiwaniach wróciła ukradkiem do domu, mamie nie wspominając o swoim nielegalnym wypadzie, i wgryzła się w zimnego tosta z serem, nagle wpadła na pomysł przegenialny w swej prostocie. Panna Moore mówiła coś kiedyś o niejakim Benie i o niejakim mieszkaniu, i na Nokturnie. Ostatnia część brzmiała raczej mało zachęcająco, ale oj tam, oj tam, czego się przecież nie robi dla przyjaciółek, nie?
Niewiele myśląc nad niewątpliwymi zaletami tego idiotoodpornego planu, po wymienieniu standardowych czułości z mamą (pa, pa, miłej pracy, cmok, cmok, tak, wezmę leki, mhm, mhm), zatrzaśnięciu za nią drzwi i odczekaniu bezpiecznej godziny, piętnastolatka zgarnęła różdżkę, narzuciła na siebie płaszcz, uciszyła pohukującego niespokojnie Krokusa i siecią Fiuu dostała się na Pokątną.
I jak pewna siebie była w chwili przeżuwania tosta, tak teraz – z każdym krokiem zbliżając się do końca ulicy – cała odwaga uchodziła z niej niczym powietrze z balonika. Ani mama, ani Sophie, ani pan Bennett by tego nie pochwalili, z całą pewnością. Zapewne ochrzaniliby ją od stóp do głów (chociaż nie była pewna, jak zachowałby się Alan; jeszcze zbyt dobrze go nie znała). Ona sama by siebie potępiła, ale co miała zrobić? Musiała się upewnić, czy Charlotte nic nie jest, a nie mogła w to zaangażować dorosłych. Oni nigdy nic nie rozumieli i zapewne troskę o przyjaciółkę skwitowaliby jakimś pseudodojrzałym tekścikiem o tym, że nie powinna się zadawać z takimi osobami. Zgorzkniali samotnicy! Jeżeli miała taka być w przyszłości, wolała w ogóle nie dorastać.
Poza tym, chyba nie mogło się tam stać nic jakoś bardzo złego, prawda? Po co ktoś miałby ją napadać albo… no, skrzywdzić ją ogólnie? Nie wyróżniała się zbytnio, nawet włosy schowała pod kapturem. Nie miała przy sobie też drogocennych rzeczy. Była zupełnie czysta! Nikt nie śmie jej tknąć! Powtarzała to sobie w głowie jak mantrę, niepewnie wchodząc głębiej w ciemną uliczkę, próbując uspokoić drżenie rąk i zwalczyć chęć zawrócenia w tej chwili. Blondynka nie mogła się przecież cofnąć. Po pierwsze: była tu w konkretnym celu. Po drugie: pochodziła z aurorskiej rodziny. Dajcie spokój, przecież Carterowie nie tchórzą, to i ona nie stchórzy! Nie mogła!
Jeżeli okaże się, że Charlotte żyje, Bonnie udusi ją własnymi rękoma. Jak Merlina kocha, zrobi to.
Gość
Gość
Ulica
Szybka odpowiedź