Dorea Potter
Nazwisko matki: Bulstrode
Miejsce zamieszkania: Dolina Godryka
Czystość krwi: czysta, szlachetna
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: auror
Wzrost: 168 cm
Waga: 60 kg
Kolor włosów: ciemne, ni to brązowe, ni czarne
Kolor oczu: brązowe, przywodzące na myśl czekoladę
Znaki szczególne: blizna po oparzeniu pokrywająca większą powierzchnie pleców; jej dłonie bez względu na temperaturę otoczenia zawsze są ciepłe
sztywna, 13 cali, jarzębina, łuska widłowęża, wyżłobienia w postaci gałęzi drzew na całej długości różdżki
Slytherin
ocelot
Cygnus Black we własnej osobie
zapach świeżo zaparzonej kawy, mięty, olejku arganowego
ona sama pochylająca się nad kołyską
literatura, historia magii, teatr, ogrodnictwo
kibicuje tej drużynie, która jako pierwsza złapie znicz!
stara się odnaleźć w codzienności i nowej, przyszłej roli matki
klasyczna
Lily Collins
Znów obudziła się w środku nocy. Przymknięcie oczu i uspokojenie oddechu nie wiele dało; Morfeusz pogniewał się i ani myślał ją ponownie utulić.
Ostrożnie, uważając, aby nie obudzić śpiącego obok Charlusa, wyplątała się z pościeli i na palcach przeszła przez sypialnie, zgrabnie omijając łózko oraz fotele. Udało się jej nie zaskrzypieć drzwiami, kiedy wchodziła do łazienki, ani też nie trzasnąć nimi, kiedy te się zamykały. Nie chciała tych niezręcznych pytań i tłumaczenia po raz kolejny, że przecież nic jej nie jest. Zwyczajnie źle sypia, bo każdy sen zmienia się prędzej bądź później w ten sam koszmar.
Odkręciła wodę, nabrała ją w dłonie ułożone w łódkę i solidnie odmyła twarz. Nie raz, ni dwa, tylko trzykrotnie. Zza palców spojrzała na swoje niewyraźne odbicie w lustrze, bo oświetlała ją tylko padająca zza okien łuna księżyca. Odkąd wróciła, miała swoistego rodzaju obsesje na punkcie studiowania własnego odbicia. Przyglądała się sama sobie intensywnie, starając się porównać obraz rzeczywisty z tym zatartym w pamięci. Mówili, że to nic niepokojącego, że w końcu przestanie i wszystko wyda się jej być normalne. Starała się wierzyć w te szczere zapewnienia. Jeszcze raz przemyła twarz wodą i wróciła do sypialni, do mruczącego przez sen Charlusa, do pachnącej świeżym praniem poduszki. Ale sen nie przychodził.
Koszmar, który budzi ją każdej nocy, jest zawsze taki sam. Znów siedzi w tym urządzonym jak szereg innych pokoi w rezydencji Blacków - grube, ciemnozielone zasłony sięgające ziemi, opasłe tomiszcza powciskane w półki tak, że aż dziwne, że te jeszcze nie pękły. Na ścianach wiszą obrazy przedstawiające neutralne pejzaże, a sofy obite są drogą skórą.
Znów czeka. Aż drzwi punktualnie, o tej same porze z rana i po wieczór, otworzą się i wejdzie do środka Cygnus, który zawsze, dzień w dzień przez te trzy lata fatygował się osobiście, aby przynieść jej posiłek. I skomentować, jak bardzo się na niej zawiódł. Jak splamiła honor rodziny. Jak nie poznaje w jej słabej osobie swej córki. Wmówiono wszystkim, że uciekła jak tchórz, kuląc pod siebie ogon. Tak bardzo chciała wiedzieć, że Charlus im nie uwierzył; myśl o nim, a także ślad po obrączce na palcu, dodawał jej sił, aby nie załamać się, nie ulec, nie dać satysfakcji.
Przeważnie budziła się właśnie teraz, kiedy ojciec górował nad nią, a jego twarz jak żywa zaciskała we wściekłości usta w wąską, poziomą kreskę. Ale niekiedy koszmar trwał dalej, aż do momentu, w którym nie wpadał przez zawsze szczelnie zamknięte drzwi skrzat krzycząc, że pan umarł. Teraz pamięta już, że w amoku dopadła do najbliższego kominka podpiętego do sieci fiuu, że gorączkowo powtarzała adres domu w Dolinie Godryka, a łzy przerażenia pozostawiały ślad na puchowym, zawsze czystym i eleganckim dywanie.
Przestała ufać własnym wspomnieniom. Ojciec usilnie starał się je zmienić, wdzierając się szturmem legilimencji do jej bezbronnego umysłu, przez co większość wspomnień, zwłaszcza tych związanych z Charlusem, są przekłamane i niepełne. Uczy się ich na nowo, przeglądając zebrane w puzderku listy z czasów szkolnych, a także oglądając albumy ze zdjęciami, słuchając opowieści znajomych, samego Charlusa.
Nie może pamiętać tego, że zanim zgodziła się odwiedzić z Charlusem herbaciarnie w Hogsmade, w trakcie jednej z pierwszych wycieczek jej roku, zza kaskady ciemnych włosów z apetytem obserwowała jak chłopak płata figle oraz poszukuje wśród tłumu uczniów jej osoby. Z początku traktowała go jak żartownisia, któremu w głowie tylko figle, aż niespodziewanie towarzystwo Pottera zaczęło stawać się jej miłe. Coraz częściej zaprzątał jej myśli. Zaczął imponować. Tak bardzo chciała móc wygłupiać się jak on oraz żartować, nie przejmując się rodową etykietą, którą była ograniczona.
Że od zawsze chciała zostać aurorem, przykładała się więc do nauki, zwłaszcza na dwóch ostatnich latach, kiedy oceny z przedmiotów były ważne dla dalszej edukacji, a Dorea nigdy nie brylowała na eliksirach, choć profesor Slughorn opowiadał o nich tak ciekawie. Była ambitna. Rozluźniała palce przed Obroną, aby kolejno zaciskać je na Zaklęciach. Nie bała się ćwiczyć trudnych zaklęć, ani czytać o magii zapomnianej, o rzeczach, które innych nie interesowały. Ostatnie egzaminy zdała na tyle dobrze, że zakwalifikowała się bez problemu na kursy aurorskie. Nie była już tą samą Doreą, którą znali jej rodzice. Miałam więcej pewności siebie, więcej asertywności i przede wszystkim więcej miłości w sercu; Charlus zajął w nim wyjątkowe miejsce.
Pamięta za to wyraźnie i namacalnie wściekłość ojca, z którą wybuchł po wyjściu Charlusa, kiedy ten ośmielił się prosić o rękę jego córki.
Wspomnienie, które przywołuje, dotyczy Charlusa i ich pierwszego, intymnego spotkania przy kawie w Hogsmade. Wyraźnie pamięta, jak długo rozmawiali, jak uśmiechał się pod nosem i nie mógł oderwać od niej oczu, jak nieśmiało przyciskał do jej warg własne oraz składał na nich krótki, ale pełen ciepła pocałunek.
wartość statystyki zaklęć | |
transmutacji | |
obrony przed czarną magią | |
eliksirów | |
leczenia | |
czarnej magii | |
sprawności fizycznej |
wypisz po przecinku rzeczy (zwierzęta, inne) zakupione w sklepiku MG