Pracownia
AutorWiadomość
Pracownia
Na pracownię Lyry został zaadaptowany fragment poddasza. Jest to niewielkie pomieszczenie z dużym oknem, z którego roztacza się widok na podwórze i znajdujące się dalej wybrzeże. Lyra trzyma tu swoje przybory malarskie i wykonuje część obrazów, ale czasami przychodzi tutaj po prostu rozmyślać, wpatrując się w dal.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
| pierwsza połowa kwietnia
Pod nieobecność małżonka Lyra poświęcała sporo swojego czasu malowaniu obrazów. Biorąc pod uwagę fakt, że miała na koncie pierwsze sukcesy, takie jak udział w wernisażach, otrzymywała więcej zamówień niż na samym początku swej artystycznej drogi. Siedząc na Pokątnej, narażona na kaprysy aury oraz na dziwne spojrzenia mijających ją czarodziejów, mogła tylko pomarzyć o zauważeniu i powierzeniu jej poważniejszych zleceń. I choć wtedy obawiała się, że miną lata zanim ktoś ją zauważy, pierwszy sukces utalentowanej, choć niepewnej siebie młódki nadszedł znacznie szybciej. Lyra mogła posmakować życia prawdziwej malarki i znajdować zadowolenie w kolejnych malowanych przez siebie obrazach, chociaż tak naprawdę kochała to robić zawsze, nawet wtedy, gdy zamiast dobrej jakości przyborów i farb używała takich kupionych z drugiej ręki, i kiedy jeszcze malowała głównie dla siebie.
By nie myśleć o samotności, sporą część kolejnych dni spędzała w swojej pracowni, siadając przed sztalugą i systematycznie pokrywając płótna kolorami. Kilka razy pojawiła się też w swojej pracowni pod Londynem, udając się tam wtedy, gdy ktoś listownie prosił o spotkanie. Do prywatnej pracowni w posiadłości zapraszała tylko klientów z grona bliskich i znajomych, ale zwykle malowała w niej sama, tworząc obrazy nie wymagające czyjegoś pozowania. Odnajdowała tu potrzebny spokój, ciszę i kojące widoki rozciągające się za oknami.
Tego dnia udała się do podlondyńskiej pracowni, aby spotkać się z czarownicą, która napisała do niej list z prośbą o spotkanie się osobiście. Nie opisała zbyt szczegółowo swoich oczekiwań, więc młódka, teleportując się do pracowni, zastanawiała się, co przyjdzie jej malować tym razem. Portret? Jakiś pejzaż? A może martwą naturę?
Nie musiała czekać długo, chociaż wykorzystała ten czas, żeby za pomocą kilku prostych zaklęć doprowadzić pomieszczenie do jako takiego ładu. Było bowiem widać, że bywała tu rzadko, nawet powietrze nie pachniało już zbyt świeżo, więc kolejnym zaklęciem otworzyła najbliższe okno. Kobieta pojawiła się o umówionej w liście godzinie; była to lady Abbott w średnim wieku i w gustownej sukni w barwach swojego rodu, niosąca w ręku owinięte w papier płótno.
Lyra powitała ją grzecznie, tak, jak należało powitać tak znakomitą klientkę. Lady Abbott, którą dziewczę kojarzyło mgliście jako gościa na swoim marcowym wernisażu, po standardowych grzecznościowych formułkach szybko przeszła do rzeczy.
- Muszę przyznać, że pani prace, które zobaczyłam tamtego dnia w galerii, wywarły na mnie duże wrażenie. To naprawdę niezwykły talent objawiony w tak młodym wieku – zaczęła, spoglądając znacząco na młódkę, która wyprostowała się dumnie. Jak chyba każdy artysta Lyra lubiła komplementy i czuła się dumna, gdy ktoś doceniał malowane przez nią obrazy. – Dlatego uznałam, że będzie pani idealną osobą, by zająć się portretem mojego szacownego krewnego.
Mówiąc to, lady Abbott przelewitowała magią trzymane przez siebie płótno na najbliższą sztalugę i zdjęła z niego ochronny papier, odsłaniając obraz elegancko ubranego staruszka, który spał w fotelu na płótnie obecnie pozbawionym ciężkich ram. Na pierwszy rzut oka obraz wyglądał całkiem normalnie, został namalowany w klasycznym stylu zazwyczaj używanym do szlacheckich portretów. Można było jednak zauważyć, że obraz nosił na sobie oznaki upływu czasu, a niektóre kolory brzydko wyblakły. Zanim Lyra zdążyła o cokolwiek zapytać, kobieta odezwała się ponownie.
- To dziadek mojego małżonka, lord Flavius Abbott. Odszedł dziesięć lat temu, to był naprawdę wielki czarodziej. Portret został wykonany kilka lat przed jego śmiercią, ale niestety upływ czasu nie oszczędził obrazu ani działających na niego zaklęć – wskazała na dziadka; właśnie w tym momencie staruszek obudził się i zamrugał małymi, mętnymi oczkami, prawdopodobnie zauważając, że nie był w swoim rodzinnym dworze.
- Gdzie ja jestem? Gdzie mnie zabrano? I kim jest ta rudowłosa dziewoja? – pytał głośno, zrywając się z namalowanego fotela, po czym, zupełnie nieoczekiwanie, zaczął wyrzucać z siebie potok dużo bardziej nieskładnych słów i wymachiwać rękami.
- Nie wiem, czym jest spowodowane to uszkodzenie, ale zapewniam, że szacowny dziadek mojego męża był znakomicie wychowanym szlachcicem i nigdy nie zachowywał się w taki sposób w jaki czasem zachowuje się jego namalowana podobizna – kontynuowała lady Abbott, wzdychając cicho. – Zależy mi, żeby naprawić jego obraz, bo nie możemy pozwolić sobie na to, żeby portret źle wpływał na jego pamięć. Czy mogłaby pani odpowiednio się nim zająć, lady Travers? Przemalować go, odnowić, rzucić nowe zaklęcia? Och, i byłabym zapomniała! Przy okazji prosiłabym o zamalowanie tego okropnego wazonu w tle, poczciwy Flavius naprawdę go nie znosił, to podarek od ciotki, której nie darzył sympatią.
Lyra, wciąż obserwując wyraźnie zaniepokojonego staruszka, zastanowiła się nad przyjęciem tego dość nietypowego zlecenia. Ale ostatecznie zawsze było to jakieś nowe wyzwanie, przełamanie rutyny, w którą popadła; w ostatnim czasie najczęściej malowała pejzaże, czemu sprzyjało nadejście wiosny i pojawienie się urokliwych scenerii.
- Raczej rzadko mam sposobność poprawiać cudze obrazy, ale oczywiście, postaram się tym zająć. Nie chciałabym zawieść, lady Abbott – zapewniła.
- Ile czasu pani potrzebuje? – zapytała czarownica, patrząc na nią uważnie. Było widać, że sprawa obrazu przodka jest dla niej ważna i zależało jej na tym, by to właśnie Lyra poprawiła błędy poprzedniego malarza i przy okazji nadała portretowi trochę świeżych kolorów.
- Przynajmniej kilka dni. Muszę poprawić niezbędne rzeczy, odnowić kolory tam, gdzie wyblakły, i rzucić od nowa zaklęcia ożywiające – odpowiedziała po chwili wahania. W przeszłości zdarzało jej się dokonywać korekt na obrazach, raz nawet dostała zlecenie odnowienia starego, mocno nadgryzionego zębem czasu płótna, nad którym spędziła kilka dni, by zmyć warstwę brudu i nałożyć nową farbę.
- Proszę wysłać mi list, kiedy obraz będzie gotowy do odbioru – rzekła po chwili lady Abbott, po czym, uprzejmie pożegnawszy dziewczątko, zostawiła ją samą z obrazem.
Lyra postanowiła ponownie zawinąć dziadka w płótno i przeniosła się z obrazem do posiadłości w Norfolk. W domowej pracowni tworzyło jej się zdecydowanie najlepiej, a nad tym obrazem potrzebowała dużo namysłu, by zastanowić się, jak należycie go naprawić. Dziewczę zdjęło z obrazu zaklęcia, czyniąc go z powrotem zwykłym portretem. Jej uważne spojrzenie dopatrzyło się plam, wyglądających jakby płótno zostało polane wodą lub jakimś innym płynem. Większość kolorów była wyblakła; być może malarz wykonujący podobiznę starca oszczędzał na farbach. Te gorszej jakości z upływem czasu traciły jakość i blakły, oraz gorzej współgrały z zaklęciami ożywiającymi, co doprowadzało do takich efektów. Był jeszcze ten nieszczęsny wazon, o którego zamalowanie prosiła lady Abbott. Młódka wzięła się więc do pracy, przez dobrych parę godzin starannie zamalowując ten fragment tak, żeby wyglądało, jakby nic tam nie stało. Starała się tak mieszać farby, by uzyskać odcień jak najbardziej zbliżony do koloru tła znajdującego się wokół wazonu, który musiał zniknąć z płótna. Kilka razy poprawiała go, kiedy uznawała, że fragment wciąż wygląda na odrobinę ciemniejszy niż tło, ale w końcu udało jej się dobrać taki kolor, że prawie nie było widać że w tym miejscu doszło do jakiejś ingerencji. Po przeschnięciu farby powinno to wyglądać jeszcze lepiej, więc mogła zostawić obraz do przeschnięcia, a jako że zaczęło robić się ciemno, do dalszej pracy postanowiła wrócić nazajutrz. Po śniadaniu i krótkim spacerze po plaży wróciła do pracowni i ponownie pochyliła się nad płótnem. W świetle poranka lepiej było widać plamy, które także musiała doczyścić i podmalować, starannie odświeżając wyblakłe kolory i próbując na nowo nadać im głębię. Później zabrała się za podmalowanie postaci starego Abbotta. Dobre odnowienie jego postaci było trudniejsze, ale i najważniejsze, dlatego poświęciła mu sporo czasu, używając różnego rodzaju pędzli, żeby dobrze odtworzyć nawet niewielkie detale. Wspomagała się dodatkowo kilkoma starymi magicznymi fotografiami, które na odchodne pozostawiła jej klientka, żeby wiarygodnie odtworzyć rysy twarzy mężczyzny.
Kolejną sprawą, którą należało wykonać, kiedy już farby nałożone i na tło, i na czarodzieja wyschły, było odnowienie zaklęć ożywiających obraz. Dziewczę musiało właściwie rzucić je zupełnie od nowa, skoro stare zaczynały szwankować. Na początku swojej przygody z malarstwem sama miała z tym problemy, ale z czasem doszlifowała umiejętności. Miała nadzieję, że nie zawiedzie i nie okaże się, że za jakiś czas lady Abbott będzie musiała szukać kolejnego malarza, który naprawi błąd. Pozycja Lyry w świecie sztuki wciąż była niepewna, więc dziewczątko tym bardziej starało się pokazać swoje umiejętności z jak najlepszej strony.
Ale w końcu skończyła. Od momentu powierzenia jej obrazu minęło parę dni i wyglądało na to, że portret został dobrze odmalowany, odświeżony i ponownie zaczarowany. Młódka zdążyła nawet trochę pogawędzić z namalowanym staruszkiem, przypominając sobie, jak w Hogwarcie lubiła rozmawiać ze szkolnymi portretami. Napisała też niezwłocznie do lady Abbott, prosząc ją o spotkanie w pracowni pod Londynem.
Nazajutrz po ukończeniu prac nad obrazem spotkały się w celu jego obejrzenia i odebrania. Lady Abbott bardzo uważnie obejrzała płótno, kiwając z aprobatą głową. Obraz bez wątpienia wyglądał lepiej, nie był już wyblakły i nie było na nim żadnych plam ani śladów gromadzącego się kurzu. Klientka podziękowała więc dziewczęciu i zabrała płótno ze sobą. Lyra wyraziła nadzieję, że wszystko wygląda i działa tak, jak należy. Później, po pożegnaniu, zamknęła pracownię i teleportowała się do dworku w Norfolk, gdzie w pracowni czekało na nią dokończenie pewnego pejzażu.
| zt.
Pod nieobecność małżonka Lyra poświęcała sporo swojego czasu malowaniu obrazów. Biorąc pod uwagę fakt, że miała na koncie pierwsze sukcesy, takie jak udział w wernisażach, otrzymywała więcej zamówień niż na samym początku swej artystycznej drogi. Siedząc na Pokątnej, narażona na kaprysy aury oraz na dziwne spojrzenia mijających ją czarodziejów, mogła tylko pomarzyć o zauważeniu i powierzeniu jej poważniejszych zleceń. I choć wtedy obawiała się, że miną lata zanim ktoś ją zauważy, pierwszy sukces utalentowanej, choć niepewnej siebie młódki nadszedł znacznie szybciej. Lyra mogła posmakować życia prawdziwej malarki i znajdować zadowolenie w kolejnych malowanych przez siebie obrazach, chociaż tak naprawdę kochała to robić zawsze, nawet wtedy, gdy zamiast dobrej jakości przyborów i farb używała takich kupionych z drugiej ręki, i kiedy jeszcze malowała głównie dla siebie.
By nie myśleć o samotności, sporą część kolejnych dni spędzała w swojej pracowni, siadając przed sztalugą i systematycznie pokrywając płótna kolorami. Kilka razy pojawiła się też w swojej pracowni pod Londynem, udając się tam wtedy, gdy ktoś listownie prosił o spotkanie. Do prywatnej pracowni w posiadłości zapraszała tylko klientów z grona bliskich i znajomych, ale zwykle malowała w niej sama, tworząc obrazy nie wymagające czyjegoś pozowania. Odnajdowała tu potrzebny spokój, ciszę i kojące widoki rozciągające się za oknami.
Tego dnia udała się do podlondyńskiej pracowni, aby spotkać się z czarownicą, która napisała do niej list z prośbą o spotkanie się osobiście. Nie opisała zbyt szczegółowo swoich oczekiwań, więc młódka, teleportując się do pracowni, zastanawiała się, co przyjdzie jej malować tym razem. Portret? Jakiś pejzaż? A może martwą naturę?
Nie musiała czekać długo, chociaż wykorzystała ten czas, żeby za pomocą kilku prostych zaklęć doprowadzić pomieszczenie do jako takiego ładu. Było bowiem widać, że bywała tu rzadko, nawet powietrze nie pachniało już zbyt świeżo, więc kolejnym zaklęciem otworzyła najbliższe okno. Kobieta pojawiła się o umówionej w liście godzinie; była to lady Abbott w średnim wieku i w gustownej sukni w barwach swojego rodu, niosąca w ręku owinięte w papier płótno.
Lyra powitała ją grzecznie, tak, jak należało powitać tak znakomitą klientkę. Lady Abbott, którą dziewczę kojarzyło mgliście jako gościa na swoim marcowym wernisażu, po standardowych grzecznościowych formułkach szybko przeszła do rzeczy.
- Muszę przyznać, że pani prace, które zobaczyłam tamtego dnia w galerii, wywarły na mnie duże wrażenie. To naprawdę niezwykły talent objawiony w tak młodym wieku – zaczęła, spoglądając znacząco na młódkę, która wyprostowała się dumnie. Jak chyba każdy artysta Lyra lubiła komplementy i czuła się dumna, gdy ktoś doceniał malowane przez nią obrazy. – Dlatego uznałam, że będzie pani idealną osobą, by zająć się portretem mojego szacownego krewnego.
Mówiąc to, lady Abbott przelewitowała magią trzymane przez siebie płótno na najbliższą sztalugę i zdjęła z niego ochronny papier, odsłaniając obraz elegancko ubranego staruszka, który spał w fotelu na płótnie obecnie pozbawionym ciężkich ram. Na pierwszy rzut oka obraz wyglądał całkiem normalnie, został namalowany w klasycznym stylu zazwyczaj używanym do szlacheckich portretów. Można było jednak zauważyć, że obraz nosił na sobie oznaki upływu czasu, a niektóre kolory brzydko wyblakły. Zanim Lyra zdążyła o cokolwiek zapytać, kobieta odezwała się ponownie.
- To dziadek mojego małżonka, lord Flavius Abbott. Odszedł dziesięć lat temu, to był naprawdę wielki czarodziej. Portret został wykonany kilka lat przed jego śmiercią, ale niestety upływ czasu nie oszczędził obrazu ani działających na niego zaklęć – wskazała na dziadka; właśnie w tym momencie staruszek obudził się i zamrugał małymi, mętnymi oczkami, prawdopodobnie zauważając, że nie był w swoim rodzinnym dworze.
- Gdzie ja jestem? Gdzie mnie zabrano? I kim jest ta rudowłosa dziewoja? – pytał głośno, zrywając się z namalowanego fotela, po czym, zupełnie nieoczekiwanie, zaczął wyrzucać z siebie potok dużo bardziej nieskładnych słów i wymachiwać rękami.
- Nie wiem, czym jest spowodowane to uszkodzenie, ale zapewniam, że szacowny dziadek mojego męża był znakomicie wychowanym szlachcicem i nigdy nie zachowywał się w taki sposób w jaki czasem zachowuje się jego namalowana podobizna – kontynuowała lady Abbott, wzdychając cicho. – Zależy mi, żeby naprawić jego obraz, bo nie możemy pozwolić sobie na to, żeby portret źle wpływał na jego pamięć. Czy mogłaby pani odpowiednio się nim zająć, lady Travers? Przemalować go, odnowić, rzucić nowe zaklęcia? Och, i byłabym zapomniała! Przy okazji prosiłabym o zamalowanie tego okropnego wazonu w tle, poczciwy Flavius naprawdę go nie znosił, to podarek od ciotki, której nie darzył sympatią.
Lyra, wciąż obserwując wyraźnie zaniepokojonego staruszka, zastanowiła się nad przyjęciem tego dość nietypowego zlecenia. Ale ostatecznie zawsze było to jakieś nowe wyzwanie, przełamanie rutyny, w którą popadła; w ostatnim czasie najczęściej malowała pejzaże, czemu sprzyjało nadejście wiosny i pojawienie się urokliwych scenerii.
- Raczej rzadko mam sposobność poprawiać cudze obrazy, ale oczywiście, postaram się tym zająć. Nie chciałabym zawieść, lady Abbott – zapewniła.
- Ile czasu pani potrzebuje? – zapytała czarownica, patrząc na nią uważnie. Było widać, że sprawa obrazu przodka jest dla niej ważna i zależało jej na tym, by to właśnie Lyra poprawiła błędy poprzedniego malarza i przy okazji nadała portretowi trochę świeżych kolorów.
- Przynajmniej kilka dni. Muszę poprawić niezbędne rzeczy, odnowić kolory tam, gdzie wyblakły, i rzucić od nowa zaklęcia ożywiające – odpowiedziała po chwili wahania. W przeszłości zdarzało jej się dokonywać korekt na obrazach, raz nawet dostała zlecenie odnowienia starego, mocno nadgryzionego zębem czasu płótna, nad którym spędziła kilka dni, by zmyć warstwę brudu i nałożyć nową farbę.
- Proszę wysłać mi list, kiedy obraz będzie gotowy do odbioru – rzekła po chwili lady Abbott, po czym, uprzejmie pożegnawszy dziewczątko, zostawiła ją samą z obrazem.
Lyra postanowiła ponownie zawinąć dziadka w płótno i przeniosła się z obrazem do posiadłości w Norfolk. W domowej pracowni tworzyło jej się zdecydowanie najlepiej, a nad tym obrazem potrzebowała dużo namysłu, by zastanowić się, jak należycie go naprawić. Dziewczę zdjęło z obrazu zaklęcia, czyniąc go z powrotem zwykłym portretem. Jej uważne spojrzenie dopatrzyło się plam, wyglądających jakby płótno zostało polane wodą lub jakimś innym płynem. Większość kolorów była wyblakła; być może malarz wykonujący podobiznę starca oszczędzał na farbach. Te gorszej jakości z upływem czasu traciły jakość i blakły, oraz gorzej współgrały z zaklęciami ożywiającymi, co doprowadzało do takich efektów. Był jeszcze ten nieszczęsny wazon, o którego zamalowanie prosiła lady Abbott. Młódka wzięła się więc do pracy, przez dobrych parę godzin starannie zamalowując ten fragment tak, żeby wyglądało, jakby nic tam nie stało. Starała się tak mieszać farby, by uzyskać odcień jak najbardziej zbliżony do koloru tła znajdującego się wokół wazonu, który musiał zniknąć z płótna. Kilka razy poprawiała go, kiedy uznawała, że fragment wciąż wygląda na odrobinę ciemniejszy niż tło, ale w końcu udało jej się dobrać taki kolor, że prawie nie było widać że w tym miejscu doszło do jakiejś ingerencji. Po przeschnięciu farby powinno to wyglądać jeszcze lepiej, więc mogła zostawić obraz do przeschnięcia, a jako że zaczęło robić się ciemno, do dalszej pracy postanowiła wrócić nazajutrz. Po śniadaniu i krótkim spacerze po plaży wróciła do pracowni i ponownie pochyliła się nad płótnem. W świetle poranka lepiej było widać plamy, które także musiała doczyścić i podmalować, starannie odświeżając wyblakłe kolory i próbując na nowo nadać im głębię. Później zabrała się za podmalowanie postaci starego Abbotta. Dobre odnowienie jego postaci było trudniejsze, ale i najważniejsze, dlatego poświęciła mu sporo czasu, używając różnego rodzaju pędzli, żeby dobrze odtworzyć nawet niewielkie detale. Wspomagała się dodatkowo kilkoma starymi magicznymi fotografiami, które na odchodne pozostawiła jej klientka, żeby wiarygodnie odtworzyć rysy twarzy mężczyzny.
Kolejną sprawą, którą należało wykonać, kiedy już farby nałożone i na tło, i na czarodzieja wyschły, było odnowienie zaklęć ożywiających obraz. Dziewczę musiało właściwie rzucić je zupełnie od nowa, skoro stare zaczynały szwankować. Na początku swojej przygody z malarstwem sama miała z tym problemy, ale z czasem doszlifowała umiejętności. Miała nadzieję, że nie zawiedzie i nie okaże się, że za jakiś czas lady Abbott będzie musiała szukać kolejnego malarza, który naprawi błąd. Pozycja Lyry w świecie sztuki wciąż była niepewna, więc dziewczątko tym bardziej starało się pokazać swoje umiejętności z jak najlepszej strony.
Ale w końcu skończyła. Od momentu powierzenia jej obrazu minęło parę dni i wyglądało na to, że portret został dobrze odmalowany, odświeżony i ponownie zaczarowany. Młódka zdążyła nawet trochę pogawędzić z namalowanym staruszkiem, przypominając sobie, jak w Hogwarcie lubiła rozmawiać ze szkolnymi portretami. Napisała też niezwłocznie do lady Abbott, prosząc ją o spotkanie w pracowni pod Londynem.
Nazajutrz po ukończeniu prac nad obrazem spotkały się w celu jego obejrzenia i odebrania. Lady Abbott bardzo uważnie obejrzała płótno, kiwając z aprobatą głową. Obraz bez wątpienia wyglądał lepiej, nie był już wyblakły i nie było na nim żadnych plam ani śladów gromadzącego się kurzu. Klientka podziękowała więc dziewczęciu i zabrała płótno ze sobą. Lyra wyraziła nadzieję, że wszystko wygląda i działa tak, jak należy. Później, po pożegnaniu, zamknęła pracownię i teleportowała się do dworku w Norfolk, gdzie w pracowni czekało na nią dokończenie pewnego pejzażu.
| zt.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Pracownia
Szybka odpowiedź