Salon
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Salon
Przestronny, ciepły i jasny salon na parterze posiadłości, miejsce do przyjmowania gości. Podobnie jak w jadalni, na ścianach i regałach można znaleźć rozmaite pamiątki z różnych zakątków świata, portrety oraz rzeźbiony kominek, w pobliżu którego znajdują się fotele, kanapa i ciężki, staroświecki stół. Na wyłożonej parkietem podłodze znajduje się gruby, wzorzysty dywan. Pomieszczenie jest utrzymane w rodowej kolorystyce.
Na salon nałożone jest zaklęcie Muffliato
[bylobrzydkobedzieladnie]
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Ostatnio zmieniony przez Lyra Travers dnia 08.08.17 0:58, w całości zmieniany 2 razy
Pojawili się w dworku. Już nie sami, towarzyszył im wystraszony, trójbarwny kociak, który szczęśliwie nie ucierpiał podczas teleportacji, czego obawiała się Lyra. Zaraz, gdy tylko weszli do ciepłego wnętrza, znowu wystawił łebek spod płaszcza Glaucusa i zamiauczał głośno. Dziewczyna miała nadzieję, że ten kociak już u nich zostanie i wkrótce nabierze sił oraz oswoi się z nowym miejscem. Kiedy Glaucus ostrożnie wyjął go spod płaszcza i położył na kanapie, Lyra ukucnęła obok, przyglądając mu się uważnie. Żałowała, że nie potrafiła rozmawiać z kotami tak jak Barry. Mogłaby wtedy uspokoić go, a także dowiedzieć się, co się z nim działo, ale dla niej wydawane przez niego dźwięki były zupełnie niezrozumiałe.
- Oczywiście, że chcę – powiedziała, podnosząc wzrok na męża. – Nie moglibyśmy go tam zostawić, prawda? Chciałabym, żeby został u nas. – Zawsze istniał cień prawdopodobieństwa, że kociak miał już właściciela, ale który właściciel pozwoliłby mu się od dłuższego czasu błąkać po parku? Wszystko przemawiało za tym, żeby maluch pozostał tutaj.
Powinni wobec tego wymyślić mu imię, ale to mogło na razie poczekać, bo na początku należało go nakarmić. Skrzat chwilę później wrócił z miseczką ciepłego mleka oraz rybą. Lyra ostrożnie podsunęła smakołyki kotu, który pod wpływem głodu szybko zwalczył nieufność i zabrał się za jedzenie.
- A wracając do Cressidy, wcale cię nie obgadywałyśmy – zapewniła go. A na pewno nie mówiły o nim niczego złego. Lyra nie miała w końcu żadnych powodów, żeby narzekać na męża. – Dobrze mieć jakąś przyjazną duszą w twojej rodzinie, zwłaszcza że...
Niedługo wyjedziesz, dokończyła w myślach. Zdawała sobie z tego sprawę, dlatego naprawdę będzie potrzebować towarzystwa, a na własną rodzinę nie mogła liczyć w tym względzie. Nie po tym, co powiedział jej Barry.
- I nie wiem, czy wiesz, ale zamierzamy kibicować ci w nadchodzącym meczu quidditcha – zapewniła go jeszcze, podczas gdy kotek zjadł wszystko, a potem ułożył się w rogu kanapy i starannie zwinął w kulkę, zapewne po to, by się ogrzać. Glaucus zapewne chwalił się Lyrze planowanym udziałem w meczu; dziewczątko może nie było wielką fanką tego sportu, ale z pewnością chętnie popatrzy na swojego męża.
- Oczywiście, że chcę – powiedziała, podnosząc wzrok na męża. – Nie moglibyśmy go tam zostawić, prawda? Chciałabym, żeby został u nas. – Zawsze istniał cień prawdopodobieństwa, że kociak miał już właściciela, ale który właściciel pozwoliłby mu się od dłuższego czasu błąkać po parku? Wszystko przemawiało za tym, żeby maluch pozostał tutaj.
Powinni wobec tego wymyślić mu imię, ale to mogło na razie poczekać, bo na początku należało go nakarmić. Skrzat chwilę później wrócił z miseczką ciepłego mleka oraz rybą. Lyra ostrożnie podsunęła smakołyki kotu, który pod wpływem głodu szybko zwalczył nieufność i zabrał się za jedzenie.
- A wracając do Cressidy, wcale cię nie obgadywałyśmy – zapewniła go. A na pewno nie mówiły o nim niczego złego. Lyra nie miała w końcu żadnych powodów, żeby narzekać na męża. – Dobrze mieć jakąś przyjazną duszą w twojej rodzinie, zwłaszcza że...
Niedługo wyjedziesz, dokończyła w myślach. Zdawała sobie z tego sprawę, dlatego naprawdę będzie potrzebować towarzystwa, a na własną rodzinę nie mogła liczyć w tym względzie. Nie po tym, co powiedział jej Barry.
- I nie wiem, czy wiesz, ale zamierzamy kibicować ci w nadchodzącym meczu quidditcha – zapewniła go jeszcze, podczas gdy kotek zjadł wszystko, a potem ułożył się w rogu kanapy i starannie zwinął w kulkę, zapewne po to, by się ogrzać. Glaucus zapewne chwalił się Lyrze planowanym udziałem w meczu; dziewczątko może nie było wielką fanką tego sportu, ale z pewnością chętnie popatrzy na swojego męża.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Nawet nie wiedziałem, że Barry umiał rozmawiać z kotami. Wiedziałem tylko, że i ja nie potrafiłem, więc musiałem działać instynktownie. Nie trzeba było być geniuszem, by stwierdzić, że kociak potrzebuje ciepła i jedzenia. Dlatego pospieszyłem skrzata, żeby przygotował dla malucha małą ucztę. Uśmiechnąłem się słysząc odpowiedź Lyry; tego się właśnie spodziewałem. Biedak był nadal wystraszony dwiema parami oczu, co go bacznie obserwowały. Ale mimo to zaczął jeść kiedy skrzat przyszedł z jedzeniem, piciem oraz kocem.
- Oczywiście, że nie. Jeśli chcesz to zostanie z nami – odparłem. Tylko czy to nie pewien krok dalej? Taki mały kociak to prawie jak dziecko! Zaśmiałem się cicho pod nosem na podobny wniosek. Zdarzało mi się mocno przesadzać z reakcjami. Na szczęście zwykle potrafiłem je oddzielić od rozsądku, więc szybko odrzucałem irracjonalne głupoty na bok.
Kiedy kociak wziął się za jedzenie, wziąłem koc i zacząłem podsuszać trochę jego sierść. Mogłem spróbować zaklęciem, ale te czasem bywały kapryśne, więc zrezygnowałem z tego pomysłu. Suchą stroną opatuliłem stworzonko, by lepiej mu się jadło (bez drgawek z zimna na przykład), a potem spojrzałem na żonę.
- Nawet jakbyście to robiły to nie mam nic przeciwko – przyznałem z rozbawieniem – I cieszę się, że się tak dobrze dogadujecie, naprawdę – dodałem zaraz uśmiechając się lekko. Wiem, co chciała powiedzieć na koniec, postanowiłem tego w ogóle nie komentować. Po co psuć sobie nastrój? Szczególnie, że następny temat wydawał się być ciekawszy.
- Naprawdę? Będę czuć presję – zaśmiałem się. – Ale cieszę się, że będziecie. Oby pogoda dopisywała – skwitowałem. Nie wiedząc, że mecz odbędzie się w nocy i podczas burzy. Pewnie zakazałbym komukolwiek przychodzić, co by się nie pochorowali!
- Oczywiście, że nie. Jeśli chcesz to zostanie z nami – odparłem. Tylko czy to nie pewien krok dalej? Taki mały kociak to prawie jak dziecko! Zaśmiałem się cicho pod nosem na podobny wniosek. Zdarzało mi się mocno przesadzać z reakcjami. Na szczęście zwykle potrafiłem je oddzielić od rozsądku, więc szybko odrzucałem irracjonalne głupoty na bok.
Kiedy kociak wziął się za jedzenie, wziąłem koc i zacząłem podsuszać trochę jego sierść. Mogłem spróbować zaklęciem, ale te czasem bywały kapryśne, więc zrezygnowałem z tego pomysłu. Suchą stroną opatuliłem stworzonko, by lepiej mu się jadło (bez drgawek z zimna na przykład), a potem spojrzałem na żonę.
- Nawet jakbyście to robiły to nie mam nic przeciwko – przyznałem z rozbawieniem – I cieszę się, że się tak dobrze dogadujecie, naprawdę – dodałem zaraz uśmiechając się lekko. Wiem, co chciała powiedzieć na koniec, postanowiłem tego w ogóle nie komentować. Po co psuć sobie nastrój? Szczególnie, że następny temat wydawał się być ciekawszy.
- Naprawdę? Będę czuć presję – zaśmiałem się. – Ale cieszę się, że będziecie. Oby pogoda dopisywała – skwitowałem. Nie wiedząc, że mecz odbędzie się w nocy i podczas burzy. Pewnie zakazałbym komukolwiek przychodzić, co by się nie pochorowali!
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyra bardzo chciała, żeby kotek z nimi został i stał się częścią ich małej rodziny. Od dawna marzyła o posiadaniu kota; w Hogwarcie nie mogła go mieć, skoro zabierała ze sobą sowę, a uczniom było dozwolone posiadanie tylko jednego zwierzątka, a zamieszkawszy u Garretta, nie była pewna, czy brat chciałby kociaka pałętającego się po ich maleńkiej przestrzeni. Chociaż, gdyby wtedy znalazła kota porzuconego w parku, tak jak dzisiaj, to też najprawdopodobniej by go zabrała, a potem próbowałaby przekonać brata, żeby z nimi został. Teraz najwyraźniej wyglądało na to, że Glaucus nie miał nic przeciwko, w dodatku sam także zatroszczył się o malucha, wycierając jego futerko kocem i otulając go nim. Lyrę bardzo to rozczuliło.
- Jest naprawdę w porządku. Lubię ją. – Tak jak już mu się zwierzała w parku, przed ślubem czuła obawy odnośnie tego, jak zostanie przyjęta przez jego rodzinę. Była nie tylko dużo młodsza od niego, ale w dodatku wywodziła się z ubogiego rodu, posiadającego wśród pozostałych raczej kiepską reputację. Jej obawy były całkowicie uzasadnione, ale na szczęście się nie sprawdziły.
- Oczywiście, że będziemy. Tym bardziej, że chciałabym cię zobaczyć na miotle. – Co prawda widziała go podczas meczu na Festiwalu Lata, ale to było dawno, no i wtedy jeszcze nawet nie wiedziała, że trzy tygodnie później zostaną zaręczeni. Teraz mogła kibicować mu jako żona, chociaż od tamtego meczu nie minął nawet rok, a jednak tyle się zmieniło w ich życiu.
- Razem z Cressidą usiądziemy na trybunach i będziemy wykrzykiwać twoje imię, kiedy będziesz zdobywać kolejne punkty dla swojej drużyny – zaśmiała się cichutko, na moment odwracając wzrok od kotka i patrząc na męża. – Ciekawe, czy będzie tam jeszcze ktoś, kogo znamy.
Pewnie nawet, gdyby wiedziała, o której godzinie odbędzie się mecz i jaka będzie pogoda, i tak uparłaby się, żeby przyjść. Glaucus musiałby ją odrętwić zaklęciem i zamknąć pod kluczem, aby tego nie zrobiła. Może jeszcze nie miał zbyt wielu okazji, żeby się o tym przekonać, ale potrafiła być bardzo uparta.
Jeszcze trochę porozmawiali o nadchodzącym meczu i pewnie o szkolnych doświadczeniach Glaucusa związanych z quidditchem, podczas gdy kociak zasnął, już najedzony i rozgrzany.
| zt. x 2
- Jest naprawdę w porządku. Lubię ją. – Tak jak już mu się zwierzała w parku, przed ślubem czuła obawy odnośnie tego, jak zostanie przyjęta przez jego rodzinę. Była nie tylko dużo młodsza od niego, ale w dodatku wywodziła się z ubogiego rodu, posiadającego wśród pozostałych raczej kiepską reputację. Jej obawy były całkowicie uzasadnione, ale na szczęście się nie sprawdziły.
- Oczywiście, że będziemy. Tym bardziej, że chciałabym cię zobaczyć na miotle. – Co prawda widziała go podczas meczu na Festiwalu Lata, ale to było dawno, no i wtedy jeszcze nawet nie wiedziała, że trzy tygodnie później zostaną zaręczeni. Teraz mogła kibicować mu jako żona, chociaż od tamtego meczu nie minął nawet rok, a jednak tyle się zmieniło w ich życiu.
- Razem z Cressidą usiądziemy na trybunach i będziemy wykrzykiwać twoje imię, kiedy będziesz zdobywać kolejne punkty dla swojej drużyny – zaśmiała się cichutko, na moment odwracając wzrok od kotka i patrząc na męża. – Ciekawe, czy będzie tam jeszcze ktoś, kogo znamy.
Pewnie nawet, gdyby wiedziała, o której godzinie odbędzie się mecz i jaka będzie pogoda, i tak uparłaby się, żeby przyjść. Glaucus musiałby ją odrętwić zaklęciem i zamknąć pod kluczem, aby tego nie zrobiła. Może jeszcze nie miał zbyt wielu okazji, żeby się o tym przekonać, ale potrafiła być bardzo uparta.
Jeszcze trochę porozmawiali o nadchodzącym meczu i pewnie o szkolnych doświadczeniach Glaucusa związanych z quidditchem, podczas gdy kociak zasnął, już najedzony i rozgrzany.
| zt. x 2
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
| 21.03, po meczu
Gdy tylko mecz się zakończył i zawodnicy wylądowali na ziemi, Lyra, zapewne wraz z Cressidą i Titusem, opuściła trybuny, zamierzając odnaleźć męża. To nic, że to szukająca przeciwnej drużyny złapała znicza, dziewczę zdawało sobie sprawę, że o tym, kto go łapie, często decydowało szczęście, a w takich warunkach jak obecne trzeba było mieć go sporo. Glaucus jednak robił co mógł, by zdobywać punkty dla swojej drużyny, a one mogły być z niego dumne. Chociaż gdyby tak wygrali, na pewno cieszyłyby się jeszcze bardziej, zwłaszcza że obie postawiły na drużynę, której przewodził Travers.
Wybiegając spod zadaszenia, mocniej naciągnęła na głowę kaptur płaszcza, jednak jej stopy i tak ślizgały się po rozmokłej trawie i raz prawie się wywróciła. Ale w końcu wśród sylwetek zauważyła Glaucusa, do którego zaraz pobiegła, by pogratulować mu dobrego meczu. Zanim zaproponowała powrót do domu, Glaucus sam wyraził chęć opuszczenia tego miejsca, i wydawał się nie protestować przeciwko towarzystwu Titusa.
Teraz pozostało im się teleportować prosto do posiadłości w Norfolk, gdzie było cudownie ciepło i sucho. Skrzat natychmiast zajął się ich mokrymi okryciami, a Lyra czuła się, jakby właśnie zanurzyła się w wannie z gorącą wodą, tak bardzo była zziębnięta. A jeśli ona tak zmarzła, siedząc na zadaszonych trybunach, to co dopiero musiał czuć jej mąż!
- Od razu lepiej! – ucieszyła się. – Naprawdę ci nie zazdroszczę, Glaucusie, latanie przy takiej pogodzie brzmi niemal przerażająco – wzdrygnęła się. – Czy wy w ogóle cokolwiek widzieliście w tym deszczu?
Przeszli do salonu, który chyba najbardziej nadawał się do ich planów.
- Rozmawiałam już o tym z Cressidą i Titusem, ale... Jeśli jeszcze nie jesteś zmęczony i senny, co myślisz o wspólnym wieczorze przed kominkiem z herbatą albo czymś mocniejszym? Po lataniu w takim zimnie i deszczu powinieneś się rozgrzać – zaproponowała mężowi, mając nadzieję, że czuł się wystarczająco dobrze, żeby z nimi posiedzieć, był przecież największą atrakcją wieczoru. Czy raczej, nocy, bo zapewne było bardzo późno. Poproszenie skrzatów o coś do picia i jedzenia nie powinno jednak zająć wiele czasu. Koce sama przywołała różdżką, kiedy znaleźli się w salonie i mogli rozsiąść się na kanapie lub fotelach przed płonącym raźnie kominkiem. Szybko pojawił się przy nich także znaleziony kociak Lyry, najwyraźniej bardzo zainteresowany pojawieniem się grupki czarodziejów. Ledwie Lyra usiadła obok męża i otuliła siebie i jego kocami, wskoczył jej na kolana, wyraźnie domagając się głaskania.
- To był naprawdę dobry mecz. Chociaż zdziwiłam się, że tak szybko złapano znicza, byłam pewna, że będziecie musieli grać przynajmniej do rana – powiedziała, zerkając na Glaucusa. W końcu z Cressidą omawiała mecz na bieżąco, kiedy siedziały na widowni, ale nie znała odczuć swojego małżonka. – Prawda, Cressido? – Uśmiechnęła się do siostry Glaucusa, by następnie przenieść wzrok na swojego szkolnego przyjaciela, który mógł być nieco onieśmielony obecnością Traversów, w tym męża Lyry, o którym tak dużo słyszał. – Tyle wam opowiadałam o was wzajemnie, ale jakoś tak się złożyło, że jeszcze nie mieliście okazji się poznać. – Titusa nie było na ślubie Lyry, a i później zwykle widywali się bez obecności Glaucusa. Była ciekawa, czy się polubią, ale miała nadzieję, że tak.
Gdy tylko mecz się zakończył i zawodnicy wylądowali na ziemi, Lyra, zapewne wraz z Cressidą i Titusem, opuściła trybuny, zamierzając odnaleźć męża. To nic, że to szukająca przeciwnej drużyny złapała znicza, dziewczę zdawało sobie sprawę, że o tym, kto go łapie, często decydowało szczęście, a w takich warunkach jak obecne trzeba było mieć go sporo. Glaucus jednak robił co mógł, by zdobywać punkty dla swojej drużyny, a one mogły być z niego dumne. Chociaż gdyby tak wygrali, na pewno cieszyłyby się jeszcze bardziej, zwłaszcza że obie postawiły na drużynę, której przewodził Travers.
Wybiegając spod zadaszenia, mocniej naciągnęła na głowę kaptur płaszcza, jednak jej stopy i tak ślizgały się po rozmokłej trawie i raz prawie się wywróciła. Ale w końcu wśród sylwetek zauważyła Glaucusa, do którego zaraz pobiegła, by pogratulować mu dobrego meczu. Zanim zaproponowała powrót do domu, Glaucus sam wyraził chęć opuszczenia tego miejsca, i wydawał się nie protestować przeciwko towarzystwu Titusa.
Teraz pozostało im się teleportować prosto do posiadłości w Norfolk, gdzie było cudownie ciepło i sucho. Skrzat natychmiast zajął się ich mokrymi okryciami, a Lyra czuła się, jakby właśnie zanurzyła się w wannie z gorącą wodą, tak bardzo była zziębnięta. A jeśli ona tak zmarzła, siedząc na zadaszonych trybunach, to co dopiero musiał czuć jej mąż!
- Od razu lepiej! – ucieszyła się. – Naprawdę ci nie zazdroszczę, Glaucusie, latanie przy takiej pogodzie brzmi niemal przerażająco – wzdrygnęła się. – Czy wy w ogóle cokolwiek widzieliście w tym deszczu?
Przeszli do salonu, który chyba najbardziej nadawał się do ich planów.
- Rozmawiałam już o tym z Cressidą i Titusem, ale... Jeśli jeszcze nie jesteś zmęczony i senny, co myślisz o wspólnym wieczorze przed kominkiem z herbatą albo czymś mocniejszym? Po lataniu w takim zimnie i deszczu powinieneś się rozgrzać – zaproponowała mężowi, mając nadzieję, że czuł się wystarczająco dobrze, żeby z nimi posiedzieć, był przecież największą atrakcją wieczoru. Czy raczej, nocy, bo zapewne było bardzo późno. Poproszenie skrzatów o coś do picia i jedzenia nie powinno jednak zająć wiele czasu. Koce sama przywołała różdżką, kiedy znaleźli się w salonie i mogli rozsiąść się na kanapie lub fotelach przed płonącym raźnie kominkiem. Szybko pojawił się przy nich także znaleziony kociak Lyry, najwyraźniej bardzo zainteresowany pojawieniem się grupki czarodziejów. Ledwie Lyra usiadła obok męża i otuliła siebie i jego kocami, wskoczył jej na kolana, wyraźnie domagając się głaskania.
- To był naprawdę dobry mecz. Chociaż zdziwiłam się, że tak szybko złapano znicza, byłam pewna, że będziecie musieli grać przynajmniej do rana – powiedziała, zerkając na Glaucusa. W końcu z Cressidą omawiała mecz na bieżąco, kiedy siedziały na widowni, ale nie znała odczuć swojego małżonka. – Prawda, Cressido? – Uśmiechnęła się do siostry Glaucusa, by następnie przenieść wzrok na swojego szkolnego przyjaciela, który mógł być nieco onieśmielony obecnością Traversów, w tym męża Lyry, o którym tak dużo słyszał. – Tyle wam opowiadałam o was wzajemnie, ale jakoś tak się złożyło, że jeszcze nie mieliście okazji się poznać. – Titusa nie było na ślubie Lyry, a i później zwykle widywali się bez obecności Glaucusa. Była ciekawa, czy się polubią, ale miała nadzieję, że tak.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Było cholernie zimno. Nie raz i nie dwa wytrzymywałem takie temperatury, ale nie oznaczało to, że było to miłym uczuciem. Wolałem więc chwycić Lyrę za dłoń i wraz z resztą towarzystwa udać się do Norfolk. Mały dworek na wybrzeżu wydawał się być wręcz ostoją ciepła. Mroźny dreszcz przeszedł po moim ciele z powodu tak nagłej zmiany temperatur; w porównaniu do niego, nieprzyjemne ssanie żołądka spowodowane teleportacją było prawie niewyczuwalne. Zakląłem trochę w myślach, bo przecież mogłem jeszcze przed podróżą tutaj wysuszyć swoje ubrania. Nie musiałbym teraz odczuwać tak nieprzyjemnych skutków feralnej pogody. Wiosna, też mi coś.
Nie potrafiłem długo być pochmurny, towarzystwo sprawiało, że polepszał mi się humor. Wyciągnąłem różdżkę z kieszeni i wysuszyłem mało wyjściowe ubrania, ale ostatecznie byłem przecież na meczu. I tak rzadko kiedy przejmowałem się swoim ubiorem. Gdyby nie matka czy siostra, to i na przyjęcia chodziłbym w czymkolwiek.
- A tam, dobra adrenalina. I trening przed wyprawą – powiedziałem podekscytowany, nawet klasnąłem w dłonie, przy okazji je trochę rozgrzewając przez pocieranie jedną o drugą. Choć warunki faktycznie były słabe, co irytowało mnie przez wzgląd na nieudaną grę, to naprawdę bardziej mnie dobijając, to mnie raczej motywowały. Do jeszcze większego wysiłku.
- Widoczność faktycznie była kiepska. Deszcz ciągle napływał do oczu, jestem pełen podziwu dla szukającej, że dostrzegła w tym wszystkim złotego znicza – rzuciłem lekko przeczesując ręką wilgotne jeszcze włosy. – Tak, tak! Mam pyszny rum kokosowy z Jamajki, ciągle o nim zapominam. – Ożywiłem się na wzmiankę o wypiciu czegoś mocniejszego. Nareszcie nadarzyła się okazja, by go spróbować. Samemu bez sensu, ale w kilka osób powinno być idealnie. Darowałem sobie rozmowy o tym, że jest już późno; skoro wszyscy chcieli jeszcze posiedzieć i porozmawiać, to piszę się na to. Podszedłem do szafki, w której trzymam różne alkohole i wyciągnąłem złote cudeńko. Postanowiłem usiąść i dać się przykryć kocem zanim wrócą skrzaty z jedzeniem i szklankami, co by rozlać wszystkim tego (mam nadzieję) pysznego alkoholu.
- Też się zdziwiłem, widoczność była tragiczna. Widocznie dobry wzrok w połączeniu ze szczęściem zdziałał cuda – zaśmiałem się zerkając to na siostrę, to na Titusa. – Przez tą pogodę to pewnie już nigdy nie pójdziecie na żaden mecz? – spytałem, dłużej zawieszając wzrok na Ollivanderze. – Faktycznie nie mieliśmy okazji. Na pewno zajmujesz się różdżkami? To musi być niesamowicie trudna i… dość intymna praca – zagadałem. W końcu na podstawie rdzenia, drewna wielkości oraz sztywności różdżki można było wyczytać o właścicielu wszystko. Prawie jak obnażanie się u terapeuty.
Nie potrafiłem długo być pochmurny, towarzystwo sprawiało, że polepszał mi się humor. Wyciągnąłem różdżkę z kieszeni i wysuszyłem mało wyjściowe ubrania, ale ostatecznie byłem przecież na meczu. I tak rzadko kiedy przejmowałem się swoim ubiorem. Gdyby nie matka czy siostra, to i na przyjęcia chodziłbym w czymkolwiek.
- A tam, dobra adrenalina. I trening przed wyprawą – powiedziałem podekscytowany, nawet klasnąłem w dłonie, przy okazji je trochę rozgrzewając przez pocieranie jedną o drugą. Choć warunki faktycznie były słabe, co irytowało mnie przez wzgląd na nieudaną grę, to naprawdę bardziej mnie dobijając, to mnie raczej motywowały. Do jeszcze większego wysiłku.
- Widoczność faktycznie była kiepska. Deszcz ciągle napływał do oczu, jestem pełen podziwu dla szukającej, że dostrzegła w tym wszystkim złotego znicza – rzuciłem lekko przeczesując ręką wilgotne jeszcze włosy. – Tak, tak! Mam pyszny rum kokosowy z Jamajki, ciągle o nim zapominam. – Ożywiłem się na wzmiankę o wypiciu czegoś mocniejszego. Nareszcie nadarzyła się okazja, by go spróbować. Samemu bez sensu, ale w kilka osób powinno być idealnie. Darowałem sobie rozmowy o tym, że jest już późno; skoro wszyscy chcieli jeszcze posiedzieć i porozmawiać, to piszę się na to. Podszedłem do szafki, w której trzymam różne alkohole i wyciągnąłem złote cudeńko. Postanowiłem usiąść i dać się przykryć kocem zanim wrócą skrzaty z jedzeniem i szklankami, co by rozlać wszystkim tego (mam nadzieję) pysznego alkoholu.
- Też się zdziwiłem, widoczność była tragiczna. Widocznie dobry wzrok w połączeniu ze szczęściem zdziałał cuda – zaśmiałem się zerkając to na siostrę, to na Titusa. – Przez tą pogodę to pewnie już nigdy nie pójdziecie na żaden mecz? – spytałem, dłużej zawieszając wzrok na Ollivanderze. – Faktycznie nie mieliśmy okazji. Na pewno zajmujesz się różdżkami? To musi być niesamowicie trudna i… dość intymna praca – zagadałem. W końcu na podstawie rdzenia, drewna wielkości oraz sztywności różdżki można było wyczytać o właścicielu wszystko. Prawie jak obnażanie się u terapeuty.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jak Tonks złapała znicza to Titus aż klasnął w dłonie, ba! Wiwatował wraz z tłumem, gwizdał i krzyczał, dopóki nie znaleźli się na dole - chciał nawet zamienić słówko z szukającą, pewnie jej pogratulować, być może troszkę ponarzekać, ale zanim się obejrzał byli już w Norfolk, a później w dworku Traversów, który do tej pory zwiedzał chyba tylko raz. Przekroczył próg i praktycznie od razu się nieznacznie skrzywił - jak obserwował Glaucusa w ciemności i z daleka to wydawał mu się całkiem zwykłym gościem, ale teraz, w pełnym świetle dostrzegł jaki był przystojny - ciemne włosy opadały nonszalancko na błękitne oczęta, a te dołeczki w policzkach tylko dodawały mu uroku... Ollivander powstrzymał się przed cichym westchnięciem nad swoim marnym losem, bo przy tym boskim Adonisie był pewnie jakimś dzwonnikiem z Notre Dame, albo nawet jeszcze gorzej...
Wraz z resztą skierował się do salonu, gdzie zajął jeden z foteli, rozpływając się przy cieple bijącym z kominka.
- Tonks była fantastyczna. - stwierdził gdy wspomniano znicza i nawet się lekko uśmiechnął, przesuwając spojrzeniem po wszystkich zgromadzonych w salonie. Pokiwał przy tym głową, bo przecież od początku wiedział, że to ta kolorowa młódka zaciśnie w końcu palce na złotej piłeczce - Nie wiem jak szanowne damy, ale ja nie odpuszczę żadnego meczu, bez względu na pogodę. - roześmiał się. Lubił Quidditcha, najbardziej to kibicował oczywiście Jastrzębiom, bo podobała mu się ich brutalna gra, ale plułby sobie w brodę gdyby przegapił dzisiejszą rozgrywkę. Dopiero po tych słowach na nowo wbił spojrzenie w pana Traversa i uśmiech zszedł z jego lica ustępując miejsca czemuś na kształt... właściwie ciężko stwierdzić czy faktycznie było to lekkie onieśmielenie czy może jednak coś całkiem innego.
- Bardzo mi miło wreszcie stanąć z panem twarzą w twarz, Lyra zawsze dobrze o panu mówiła, mam nadzieję, że mnie też przedstawiła w dobrym świetle. - zerknął w kierunku rudzielca, mrugając doń jednym okiem i zaraz powrócił do wpatrywania się w jej męża - Mhm, nie mógłbym zajmować się niczym innym, różdżkarstwo mamy we krwi. - roześmiał się, drapiąc przy tym po potylicy - Faktycznie coś w tym jest. Pokaż mi swoją różdżkę, a powiem ci jakim jesteś człowiekiem. - kolejna salwa śmiechu wystrzeliła spomiędzy jego warg - Różdżkarstwo jest naprawdę bardzo ciekawe, ale słyszałem, że pan zajmuje się żeglugą, to dopiero musi być coś! Zawsze mi się marzyła podróż za ocean... - westchnął - Pewnie pan widział takie miejsca, że nawet sobie to ciężko wyobrazić!
Wraz z resztą skierował się do salonu, gdzie zajął jeden z foteli, rozpływając się przy cieple bijącym z kominka.
- Tonks była fantastyczna. - stwierdził gdy wspomniano znicza i nawet się lekko uśmiechnął, przesuwając spojrzeniem po wszystkich zgromadzonych w salonie. Pokiwał przy tym głową, bo przecież od początku wiedział, że to ta kolorowa młódka zaciśnie w końcu palce na złotej piłeczce - Nie wiem jak szanowne damy, ale ja nie odpuszczę żadnego meczu, bez względu na pogodę. - roześmiał się. Lubił Quidditcha, najbardziej to kibicował oczywiście Jastrzębiom, bo podobała mu się ich brutalna gra, ale plułby sobie w brodę gdyby przegapił dzisiejszą rozgrywkę. Dopiero po tych słowach na nowo wbił spojrzenie w pana Traversa i uśmiech zszedł z jego lica ustępując miejsca czemuś na kształt... właściwie ciężko stwierdzić czy faktycznie było to lekkie onieśmielenie czy może jednak coś całkiem innego.
- Bardzo mi miło wreszcie stanąć z panem twarzą w twarz, Lyra zawsze dobrze o panu mówiła, mam nadzieję, że mnie też przedstawiła w dobrym świetle. - zerknął w kierunku rudzielca, mrugając doń jednym okiem i zaraz powrócił do wpatrywania się w jej męża - Mhm, nie mógłbym zajmować się niczym innym, różdżkarstwo mamy we krwi. - roześmiał się, drapiąc przy tym po potylicy - Faktycznie coś w tym jest. Pokaż mi swoją różdżkę, a powiem ci jakim jesteś człowiekiem. - kolejna salwa śmiechu wystrzeliła spomiędzy jego warg - Różdżkarstwo jest naprawdę bardzo ciekawe, ale słyszałem, że pan zajmuje się żeglugą, to dopiero musi być coś! Zawsze mi się marzyła podróż za ocean... - westchnął - Pewnie pan widział takie miejsca, że nawet sobie to ciężko wyobrazić!
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Przyjemnie się siedziało w salonie, przy trzaskającym wesoło kominku rozlewającym po ciele rozkoszne ciepło. Czy można było sobie wyobrazić bardziej sympatyczną scenerię? Mąż, przyjaciele i kot mruczący na kolanach, podczas gdy za oknami trwała zimna i deszczowa marcowa noc? Przez moment poczuła się tak, jak w dzieciństwie, chociaż zmienili się ludzie obok niej oraz miejsce, w którym znalazła swój dom. Mimo to przez krótką chwilę przed jej oczami stanął urywek z dzieciństwa, kiedy siedziała przed kominkiem na wyświechtanym dywaniku, nieporadnie szkicując połamanymi ołówkami na pojedynczych kartkach, obok wylegiwał się ich stary, leniwy kot, a w fotelu siedziała mama, robiąc coś na drutach.
- Nie opuściłabym meczu, w którym ty bierzesz udział, nawet gdyby pogoda była równie okropna jak dzisiaj – zapewniła swojego męża. – Chociaż twoje popisy również chętnie bym zobaczyła, Titusie. Może następnym razem też się zgłosisz? – spojrzała na przyjaciela. Quidditch nieszczególnie ją interesował, zazwyczaj był jej obojętny, ale z pewnością zainteresowałaby się grą swoich bliskich, wtedy dużo bardziej emocjonowałoby ją to, co działo się na boisku. Tak było i dzisiaj, chociaż było jej trochę żal, że znicza złapała szukająca przeciwników, i to nawet nie dlatego, że założyła się z Titusem, że to drużyna Traversa wygra.
- Może go skosztujemy? – zaproponowała, gdy Glaucus powiedział o rumie. Nie, żeby Lyra była fanką alkoholu, z reguły go unikała, ale w taki wieczór jak dzisiaj mogli chyba nieco się rozluźnić, prawda? Skrzat po chwili pojawił się, rozlewając trunek do wysmukłych kieliszków. Dopiero wtedy Lyra zauważyła, że siedząca w jednym z foteli Cressida zasnęła, najwyraźniej zmęczona; w końcu pora była bardzo późna. Nie miała jej tego za złe, bo gdyby zamknęła oczy, sama pewnie też szybko by zasnęła ukołysana ciepłem i odgłosami trzaskającego w kominku ognia. Postanowiła na razie jej nie budzić, zresztą, rozmowa Glaucusa i Titusa szybko zajęła jej uwagę. Prawdę powiedziawszy, Lyra od dawna zastanawiała się, jak wyglądałoby zapoznanie się jej męża i przyjaciela z lat szkolnych, ale, choć Titus już kiedyś gościł w Norfolk, Glaucusa wówczas nie było i nie mieli okazji się poznać.
Nieświadoma wewnętrznych dylematów młodego Ollivandera, roześmiała się cicho, przysłuchując się ich rozmowie z ciekawością. Nie umknęło jej uwadze to mrugnięcie Titusa, ale dla niej był to jedynie normalny, przyjacielski gest.
- O tak, Titus jest młodym i bardzo obiecującym adeptem różdżkarstwa. Przyznaję, że ja nie potrafiłabym rozróżnić rodzajów drewna, nie mówiąc o bardziej zawiłych sposobach tworzenia różdżek i dopasowania ich do danego czarodzieja – potwierdziła jego słowa. I na dodatek był bardzo zapracowany, ostatecznie po skończeniu Hogwartu ich kontakt znacznie osłabł, a młody Ollivander nie pojawił się nawet na ślubie Traversów, a Lyra dopiero za kilka dni dowie się, dlaczego. – A Glaucus widział miejsca, o których żadnemu z nas nawet się nie śniło. Też marzę o tym, żeby zobaczyć chociaż kilka z nich.
Była dumna z ich obojga i sama czuła się przy nich dość blado, przez małą pewność siebie nie doceniając w pełni własnego talentu.
- Nie opuściłabym meczu, w którym ty bierzesz udział, nawet gdyby pogoda była równie okropna jak dzisiaj – zapewniła swojego męża. – Chociaż twoje popisy również chętnie bym zobaczyła, Titusie. Może następnym razem też się zgłosisz? – spojrzała na przyjaciela. Quidditch nieszczególnie ją interesował, zazwyczaj był jej obojętny, ale z pewnością zainteresowałaby się grą swoich bliskich, wtedy dużo bardziej emocjonowałoby ją to, co działo się na boisku. Tak było i dzisiaj, chociaż było jej trochę żal, że znicza złapała szukająca przeciwników, i to nawet nie dlatego, że założyła się z Titusem, że to drużyna Traversa wygra.
- Może go skosztujemy? – zaproponowała, gdy Glaucus powiedział o rumie. Nie, żeby Lyra była fanką alkoholu, z reguły go unikała, ale w taki wieczór jak dzisiaj mogli chyba nieco się rozluźnić, prawda? Skrzat po chwili pojawił się, rozlewając trunek do wysmukłych kieliszków. Dopiero wtedy Lyra zauważyła, że siedząca w jednym z foteli Cressida zasnęła, najwyraźniej zmęczona; w końcu pora była bardzo późna. Nie miała jej tego za złe, bo gdyby zamknęła oczy, sama pewnie też szybko by zasnęła ukołysana ciepłem i odgłosami trzaskającego w kominku ognia. Postanowiła na razie jej nie budzić, zresztą, rozmowa Glaucusa i Titusa szybko zajęła jej uwagę. Prawdę powiedziawszy, Lyra od dawna zastanawiała się, jak wyglądałoby zapoznanie się jej męża i przyjaciela z lat szkolnych, ale, choć Titus już kiedyś gościł w Norfolk, Glaucusa wówczas nie było i nie mieli okazji się poznać.
Nieświadoma wewnętrznych dylematów młodego Ollivandera, roześmiała się cicho, przysłuchując się ich rozmowie z ciekawością. Nie umknęło jej uwadze to mrugnięcie Titusa, ale dla niej był to jedynie normalny, przyjacielski gest.
- O tak, Titus jest młodym i bardzo obiecującym adeptem różdżkarstwa. Przyznaję, że ja nie potrafiłabym rozróżnić rodzajów drewna, nie mówiąc o bardziej zawiłych sposobach tworzenia różdżek i dopasowania ich do danego czarodzieja – potwierdziła jego słowa. I na dodatek był bardzo zapracowany, ostatecznie po skończeniu Hogwartu ich kontakt znacznie osłabł, a młody Ollivander nie pojawił się nawet na ślubie Traversów, a Lyra dopiero za kilka dni dowie się, dlaczego. – A Glaucus widział miejsca, o których żadnemu z nas nawet się nie śniło. Też marzę o tym, żeby zobaczyć chociaż kilka z nich.
Była dumna z ich obojga i sama czuła się przy nich dość blado, przez małą pewność siebie nie doceniając w pełni własnego talentu.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Miłe ciepło biło od kominka. Wpatrywałem się chwilę w jego tańczące płomienie i choć doceniałem magię ognia, nigdy jej nie pojąłem. W życiu wypełnionym po brzegi wodą ogień był czymś niezbadanym do końca. Dawał ciepło, ale to wiedział każdy głupi. No i mógł sparzyć. Tak jak woda mogła zalać płuca. Każdy żywioł miał swoje dobre oraz mroczne strony. Tak, jakże głęboko, stwierdziłem siedząc przez te kilkadziesiąt sekund oddając się błogiemu spokojowi. Komfortowi zapewnionemu przez fotel oraz koce. Obserwowałem tylko uwijającego się skrzata z jedzeniem podanym na niewielkich stoliczkach, stojących niedaleko każdego z nas. W końcu i rum został polany, a ja wpatrywałem się chwilę w lekko bursztynową barwę. Zaraz przeniosłem wzrok do śpiącej Cressidy obdarowując ją uśmiechem. Wszystko wydawało się być takie… naturalne. Jednocześnie pozbawione adrenaliny. Wreszcie pokiwałem głową. Tonks. Nie znałem jej, miałem ją dopiero kiedyś dostrzec w kwaterze. Odnotowałem jednak jej nazwisko, zaraz przypisując je do Michaela. Żona? Siostra? Dalsza krewna? Trudno było mi to rozgryźć; o jego sytuacji rodzinnej też nie wiedziałem. Zamilkłem więc tylko kwitując wszystko jeszcze szerszym uśmiechem oraz przytakiwaniem.
- Lubisz mecze? Ale kibicować czy też grywasz? – spytałem Titusa; zaraz przeniosłem wzrok z jego twarzy na Lyrę. I znów na niego. Nie wiedzieć dlaczego nie podobały mi się te wszystkie oczęta oraz zachwyty… skrzywiłem się, nawet o tym nie wiedząc. Ścisnąłem usta, które zaraz zamoczyłem w rumie. Mimo to nie powiedziałem już nic na ten temat. Spojrzałem jeszcze na wylegującego się kociaka, potem znów w kominek. Kłębiło się we mnie wiele emocji oraz niespójnych myśli, które pragnąłem zignorować.
- Glaucus – powiedziałem odruchowo, wybudzając się z lekkiego letargu. Uśmiechnąłem się, subtelnie. – Nie jestem jeszcze taki stary – dodałem, wolną ręką gładząc się po brodzie. Czy tak było w istocie? Czułem się jak nastolatek, tylko ciało się starzało. Wbrew mojej woli. Nie chciałem więc być żadnym panem, wydawało mi się to być przesadnie poważne.
- W istocie – odparłem, ani miło, ani szorstko. Raczej nijako. – Miło poznać kogoś, kto swoją pracę traktuje jak pasję. Obawiam się, że też bym nie potrafił powiedzieć o różdżce nic ponad to, że jest wykonana z drewna – zaśmiałem się, starając nie dopuścić do głosu negatywnych emocji.
- Tak, faktycznie byłem w kilku miejscach i każde wydawało mi się inne. To ciekawy, ale też niebezpieczny zawód. A jak jest z różdżkami, też bywają… zabójcze? – spytałem upijając kilka łyków. I patrząc wyczekująco na Ollivandera. Starałem się być miły; jednak na porywające historie brakło mi… weny. Tymczasowo?
- Lubisz mecze? Ale kibicować czy też grywasz? – spytałem Titusa; zaraz przeniosłem wzrok z jego twarzy na Lyrę. I znów na niego. Nie wiedzieć dlaczego nie podobały mi się te wszystkie oczęta oraz zachwyty… skrzywiłem się, nawet o tym nie wiedząc. Ścisnąłem usta, które zaraz zamoczyłem w rumie. Mimo to nie powiedziałem już nic na ten temat. Spojrzałem jeszcze na wylegującego się kociaka, potem znów w kominek. Kłębiło się we mnie wiele emocji oraz niespójnych myśli, które pragnąłem zignorować.
- Glaucus – powiedziałem odruchowo, wybudzając się z lekkiego letargu. Uśmiechnąłem się, subtelnie. – Nie jestem jeszcze taki stary – dodałem, wolną ręką gładząc się po brodzie. Czy tak było w istocie? Czułem się jak nastolatek, tylko ciało się starzało. Wbrew mojej woli. Nie chciałem więc być żadnym panem, wydawało mi się to być przesadnie poważne.
- W istocie – odparłem, ani miło, ani szorstko. Raczej nijako. – Miło poznać kogoś, kto swoją pracę traktuje jak pasję. Obawiam się, że też bym nie potrafił powiedzieć o różdżce nic ponad to, że jest wykonana z drewna – zaśmiałem się, starając nie dopuścić do głosu negatywnych emocji.
- Tak, faktycznie byłem w kilku miejscach i każde wydawało mi się inne. To ciekawy, ale też niebezpieczny zawód. A jak jest z różdżkami, też bywają… zabójcze? – spytałem upijając kilka łyków. I patrząc wyczekująco na Ollivandera. Starałem się być miły; jednak na porywające historie brakło mi… weny. Tymczasowo?
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy bursztynowy trunek wypełnił szkło, Titus zacisnął palce na nóżce kielicha, spijając niewielki łyk - wyborny alkohol! Oblizał wargi, jeszcze chwilę przyglądając się naczyniu, po czym przeniósł spojrzenie na Lyrę.
- Może. - uśmiechnął się. Czemu nie? Potrafił się utrzymać na miotle, to już coś! - Raczej kibicuję, Jastrzębiom. - pokiwał głową - W Hogwarcie chciałem się dostać do drużyny, ale się nie udało. - wzruszył ramionami. W sumie... może to i dobrze? Nie potrzeba na boisku kolejnego tłuczka... Zerknął w kierunku Cressidy, ze smutkiem zauważając, że zmorzył ją sen - szkoda, miał nadzieję zabawić ją rozmową, ale może będzie jeszcze ku temu okazja? Zmartwił go także fakt, iż został sam z małżeństwem Traversów, przez co poczuł się trochę jak piąte koło u wozu. Z tego wszystkiego aż spił jeszcze łyk rumu, nieznacznie poprawiając się w fotelu.
- Glaucus, wybacz... To przez moją mamę. - roześmiał się - Zawsze mi powtarzała żeby się do starszych zwracać per pan. Do starszych i nieznajomych i najlepiej w ogóle do wszystkich, bo tego wymaga kultura. - znowu parsknął śmiechem. Pani Ollivander byłaby dumna gdyby się dowiedziała, że jej nauki wcale nie poszły w las. Czy Glaucus był stary? Dla Titusa jak najbardziej. Tak stary, że pewnie pamiętał Hogwart z czasów jego założycieli. Zaklęć to go zapewne sama Rowena Ravenclaw uczyła! Tak stary, że mógł znać Merlina. Osobiście. Tak stary, że pamiętał jeszcze bunt goblinów z 1612. Tak stary, że... no, w każdym razie bardzo posunięty w latach.
- Daj spokój, Lyra, bo się zarumienię. - stwierdził gdy spomiędzy jej warg padło tyle przychylnych słów. Autentycznie poczuł przyjemne ciepło na policzkach, a jego usta ułożyły się w szeroki uśmiech. Zadumał się zaraz nad pytaniem lorda Traversa - czy różdżki bywały zabójcze?...
- Różdżki są jak ludzie - jedne nieśmiałe, inne odważne, uległe albo kapryśne, niektóre odmawiają współpracy jeśli chce się korzystać ze złej magii, ale są też takie, które do tego zostały stworzone. Do rzeczy wielkich, złych, ale wciąż wielkich. Wiadomo, że bez swojego czarodzieja są praktycznie bezużyteczne, ale pamiętajmy, że to one sobie wybierają człowieka, a nie odwrotnie. - pokiwał głową - No i budzenie rdzenia... Budzenie rdzenia bywa prawdziwie niebezpieczne. - parsknął śmiechem. Oj tak, wszystkim się wydawało, że to taka spokojna robota, a jakby zobaczyli jak niebezpieczne może być włókno ze smoczego serca to by nagle zmienili zdanie! Do tej pory pamiętał jak jeszcze jako smark został przez jedno zaatakowany, ba, wciąż miał przecież blizny rozrzucone pajęczyną na ramieniu. Od tej pory był ostrożniejszy, nawet kiedy pracował z łagodniejszymi rdzeniami. W końcu nigdy nie wiesz czy włos jednorożca nie zechce cię nagle udusić!
- Może. - uśmiechnął się. Czemu nie? Potrafił się utrzymać na miotle, to już coś! - Raczej kibicuję, Jastrzębiom. - pokiwał głową - W Hogwarcie chciałem się dostać do drużyny, ale się nie udało. - wzruszył ramionami. W sumie... może to i dobrze? Nie potrzeba na boisku kolejnego tłuczka... Zerknął w kierunku Cressidy, ze smutkiem zauważając, że zmorzył ją sen - szkoda, miał nadzieję zabawić ją rozmową, ale może będzie jeszcze ku temu okazja? Zmartwił go także fakt, iż został sam z małżeństwem Traversów, przez co poczuł się trochę jak piąte koło u wozu. Z tego wszystkiego aż spił jeszcze łyk rumu, nieznacznie poprawiając się w fotelu.
- Glaucus, wybacz... To przez moją mamę. - roześmiał się - Zawsze mi powtarzała żeby się do starszych zwracać per pan. Do starszych i nieznajomych i najlepiej w ogóle do wszystkich, bo tego wymaga kultura. - znowu parsknął śmiechem. Pani Ollivander byłaby dumna gdyby się dowiedziała, że jej nauki wcale nie poszły w las. Czy Glaucus był stary? Dla Titusa jak najbardziej. Tak stary, że pewnie pamiętał Hogwart z czasów jego założycieli. Zaklęć to go zapewne sama Rowena Ravenclaw uczyła! Tak stary, że mógł znać Merlina. Osobiście. Tak stary, że pamiętał jeszcze bunt goblinów z 1612. Tak stary, że... no, w każdym razie bardzo posunięty w latach.
- Daj spokój, Lyra, bo się zarumienię. - stwierdził gdy spomiędzy jej warg padło tyle przychylnych słów. Autentycznie poczuł przyjemne ciepło na policzkach, a jego usta ułożyły się w szeroki uśmiech. Zadumał się zaraz nad pytaniem lorda Traversa - czy różdżki bywały zabójcze?...
- Różdżki są jak ludzie - jedne nieśmiałe, inne odważne, uległe albo kapryśne, niektóre odmawiają współpracy jeśli chce się korzystać ze złej magii, ale są też takie, które do tego zostały stworzone. Do rzeczy wielkich, złych, ale wciąż wielkich. Wiadomo, że bez swojego czarodzieja są praktycznie bezużyteczne, ale pamiętajmy, że to one sobie wybierają człowieka, a nie odwrotnie. - pokiwał głową - No i budzenie rdzenia... Budzenie rdzenia bywa prawdziwie niebezpieczne. - parsknął śmiechem. Oj tak, wszystkim się wydawało, że to taka spokojna robota, a jakby zobaczyli jak niebezpieczne może być włókno ze smoczego serca to by nagle zmienili zdanie! Do tej pory pamiętał jak jeszcze jako smark został przez jedno zaatakowany, ba, wciąż miał przecież blizny rozrzucone pajęczyną na ramieniu. Od tej pory był ostrożniejszy, nawet kiedy pracował z łagodniejszymi rdzeniami. W końcu nigdy nie wiesz czy włos jednorożca nie zechce cię nagle udusić!
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Lyra czuła się, przynajmniej na razie, zaskakująco swojsko i miło. Była z mężem i przyjaciółmi. Dlaczego miałaby czuć się niezręcznie? Ale zapewne musiała zdawać sobie sprawę z tego, że Titusowi jej mąż mógł wydawać się stary. Dwanaście lat to w końcu nie tak mało, zwłaszcza że zarówno Lyra jak i Titus dopiero wchodzili w dorosłość. Ale sama zdążyła się do tego przyzwyczaić i nie przeszkadzała jej ta różnica. Może tylko na samym początku znajomości, jeszcze przed zaręczynami, czuła się onieśmielona odwiedzinami przystojnego Traversa, który jednak szybko dał się jej poznać jako mężczyzna ciepły i pogodny, nie traktujący jej z góry z powodu wieku czy pochodzenia. Dla Lyry jego przyjaźń była w tamtym okresie bardzo ważna i na wieść o zaręczynach bała się, że ich relacje zmienią się na gorsze, a to, co wypracowali sobie podczas tych spotkań i rozmów na Pokątnej, odejdzie bezpowrotnie. Tak się na szczęście nie stało, chociaż, oczywiście, narzeczeństwo i ślub musiały coś zmienić. Nie byli teraz parą znajomych, których łączyły rozmowy o sztuce i dalekich wyprawach, a mężem i żoną. Czasami jednak zastanawiała się, jak to wyglądało z jego perspektywy. Jak się czuł, kiedy ledwo po powrocie do kraju kazano mu się ożenić z młódką, która ledwie opuściła Hogwart? Czy uważał ją za dziecko, chociaż nie była wiele młodsza od jego siostry, która drzemała w fotelu obok nich?
Westchnęła, z ciekawością przysłuchując się ich rozmowie. Nie wtrącała się zbytnio, w końcu znała ich oboje, ale oni siebie dopiero poznawali. Odzywała się niewiele, zamiast tego po prostu ich obserwując. Byli od siebie tacy różni, ale pod pewnymi względami podobni. Obaj byli ciepli, weseli i przyjacielscy, posiadali swoje pasje, którym się oddawali...
- Robi wrażenie – powiedziała w końcu, wysłuchując opowieści o różdżkach. Bo chociaż znali się od lat, to jednak nie wiedziała prawie nic o tej tajemniczej gałęzi magii. Dla niej, podobnie jak i dla Glaucusa, różdżka była kawałkiem drewna połączonym z magicznym rdzeniem, narzędziem, za pomocą którego czarodziej mógł posługiwać się magią. – To naprawdę jest... niebezpieczne? – zdziwiła się. Wiedziała, że podróże Glaucusa były niebezpieczne, bo niebezpieczne było morze, a w dalekich krajach mogły czaić się różne groźne stworzenia, ale wytwarzanie różdżek nigdy nie kojarzyło jej się z czymś groźnym. Co mógł zrobić jeszcze nieprzewodzący magii kawałek drewna poza pozostawieniem w palcu kilku drzazg? Albo kilka włosów jednorożca, czy kieł chropianka, taki jak miała w swojej różdżce?
Ale... Może się myliła? Titus jednak wzbudził w niej ciekawość, bo tej opowieści chyba jeszcze nie słyszała, chociaż kiedy kupowała swoją różdżkę, pracujący tam Ollivander powiedział jej, że każda sama wybierała swojego czarodzieja.
Westchnęła, z ciekawością przysłuchując się ich rozmowie. Nie wtrącała się zbytnio, w końcu znała ich oboje, ale oni siebie dopiero poznawali. Odzywała się niewiele, zamiast tego po prostu ich obserwując. Byli od siebie tacy różni, ale pod pewnymi względami podobni. Obaj byli ciepli, weseli i przyjacielscy, posiadali swoje pasje, którym się oddawali...
- Robi wrażenie – powiedziała w końcu, wysłuchując opowieści o różdżkach. Bo chociaż znali się od lat, to jednak nie wiedziała prawie nic o tej tajemniczej gałęzi magii. Dla niej, podobnie jak i dla Glaucusa, różdżka była kawałkiem drewna połączonym z magicznym rdzeniem, narzędziem, za pomocą którego czarodziej mógł posługiwać się magią. – To naprawdę jest... niebezpieczne? – zdziwiła się. Wiedziała, że podróże Glaucusa były niebezpieczne, bo niebezpieczne było morze, a w dalekich krajach mogły czaić się różne groźne stworzenia, ale wytwarzanie różdżek nigdy nie kojarzyło jej się z czymś groźnym. Co mógł zrobić jeszcze nieprzewodzący magii kawałek drewna poza pozostawieniem w palcu kilku drzazg? Albo kilka włosów jednorożca, czy kieł chropianka, taki jak miała w swojej różdżce?
Ale... Może się myliła? Titus jednak wzbudził w niej ciekawość, bo tej opowieści chyba jeszcze nie słyszała, chociaż kiedy kupowała swoją różdżkę, pracujący tam Ollivander powiedział jej, że każda sama wybierała swojego czarodzieja.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
I ja również napiłem się pysznego rumu, żałując, że Cressie nie może go spróbować. Widocznie była na tyle zmęczona, że komfort fotela wraz z ciepłem kominka pozwoliły jej odpłynąć w krainę snu. Niech więc wypoczywa; może ostanie się go trochę na dnie butelki. Tymczasem sięgnąłem jeszcze po jedną z przekąsek (godnych głębokich wód Norfolk, a jakże) i słuchałem tego, co ma do powiedzenia gość. Zaraz też się ożywiłem słysząc jak pada nazwa Jastrzębi. Pokiwałem energicznie głową.
- Też jestem ich fanem! Mój dobry przyjaciel tam kiedyś grał, często przychodziłem na ich mecze. Teraz niestety nie mam na to czasu, ale zdarza mi się jeszcze oglądać ich mecze na żywo – wyjaśniłem z entuzjazmem. Fajnie było z kimś podzielać zainteresowania. Niestety nie wiedziałem co odpowiedzieć na brak możliwości gry w Quidditcha w szkole. Mi się udało i bardzo dobrze wspominam tamten czas. Pełen podniebnych lotów, brutalnych walk o kafla, kontuzji spowodowanych tłuczkami. To było coś. Nic dziwnego, że lubię wracać do tamtych chwil zgłaszając się do amatorskich meczy. – W takim razie zgłoszenie się nie wydaje się być złym pomysłem – skomentowałem krótko, uśmiechając się lekko. Dziwne uczucie… niepokoju? nadal mnie nie opuszczało, ale starałem się je stłumić zajmując się zwykłą rozmową, która przynosiła ulgę.
- To mądra kobieta – podsumowałem wyjaśnienia Titusa. Dobrze, że nie wiedziałem co on tak naprawdę myśli! Pewnie byłoby mi trochę przykro. W ogóle nie czułem się stary w jakikolwiek sposób. Czarodzieje żyją długo, ja też nie zamierzałem się szybko poddawać. Choć gdy patrzę po naszym salonie, trudno oprzeć się wrażeniu, że w istocie jestem bardzo wiekowy… wolałem się tylko nie poddawać pesymistycznym myślom, nie zwykłem tego robić.
Z nieukrywanym zainteresowaniem słuchałem wywodu o różdżkach, w tym samym czasie spoglądając na Lyrę oraz pijąc alkohol. To było ciekawe. Nigdy nie analizowałem procesu powstawania takiej różdżki, nie przyszło mi do głowy, że naprawdę mogłyby być zabójcze. Aż się ułożyłem wygodniej na fotelu zamyślając się na krótką chwilę nad tym zagadnieniem.
- Budzenie rdzenia? A co to takiego? – zadałem pytanie laika, ale zbyt mocno mnie to ciekawiło, bym mógł odpuścić i nie spytać o to. Nawet kosztem pełnego politowania spojrzenia. Zresztą, wydawało mi się, że nie tylko ja tutaj nie wiem o co chodzi, choć kto wie, może się mylę?
- Też jestem ich fanem! Mój dobry przyjaciel tam kiedyś grał, często przychodziłem na ich mecze. Teraz niestety nie mam na to czasu, ale zdarza mi się jeszcze oglądać ich mecze na żywo – wyjaśniłem z entuzjazmem. Fajnie było z kimś podzielać zainteresowania. Niestety nie wiedziałem co odpowiedzieć na brak możliwości gry w Quidditcha w szkole. Mi się udało i bardzo dobrze wspominam tamten czas. Pełen podniebnych lotów, brutalnych walk o kafla, kontuzji spowodowanych tłuczkami. To było coś. Nic dziwnego, że lubię wracać do tamtych chwil zgłaszając się do amatorskich meczy. – W takim razie zgłoszenie się nie wydaje się być złym pomysłem – skomentowałem krótko, uśmiechając się lekko. Dziwne uczucie… niepokoju? nadal mnie nie opuszczało, ale starałem się je stłumić zajmując się zwykłą rozmową, która przynosiła ulgę.
- To mądra kobieta – podsumowałem wyjaśnienia Titusa. Dobrze, że nie wiedziałem co on tak naprawdę myśli! Pewnie byłoby mi trochę przykro. W ogóle nie czułem się stary w jakikolwiek sposób. Czarodzieje żyją długo, ja też nie zamierzałem się szybko poddawać. Choć gdy patrzę po naszym salonie, trudno oprzeć się wrażeniu, że w istocie jestem bardzo wiekowy… wolałem się tylko nie poddawać pesymistycznym myślom, nie zwykłem tego robić.
Z nieukrywanym zainteresowaniem słuchałem wywodu o różdżkach, w tym samym czasie spoglądając na Lyrę oraz pijąc alkohol. To było ciekawe. Nigdy nie analizowałem procesu powstawania takiej różdżki, nie przyszło mi do głowy, że naprawdę mogłyby być zabójcze. Aż się ułożyłem wygodniej na fotelu zamyślając się na krótką chwilę nad tym zagadnieniem.
- Budzenie rdzenia? A co to takiego? – zadałem pytanie laika, ale zbyt mocno mnie to ciekawiło, bym mógł odpuścić i nie spytać o to. Nawet kosztem pełnego politowania spojrzenia. Zresztą, wydawało mi się, że nie tylko ja tutaj nie wiem o co chodzi, choć kto wie, może się mylę?
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Naprawdę? - aż mu oczy zabłyszczały - Uwielbiam wszystkich zawodników, jestem pewien, że mogę się nazwać fanem twojego przyjaciela, niezależnie od tego jakie nosił nazwisko. - parsknął śmiechem. Im brutalniejszy zawodnik, tym Titus go bardziej podziwiał. Na meczach krzyczał najgłośniej, bo oczywiście nie raz brał w nich udział - jak miał akurat taką zachciankę to wybierał się na boisko, nigdy nie musiał odmawiać sobie przyjemności, a i pan Ollivander bardzo chętnie towarzyszył synowi podczas tych eskapad.
Cieszył go fakt, że wzbudził ich zainteresowanie, widział to w oczach państwa Travers i właściwie wcale się nie dziwił. Różdżkarstwo było bardzo tajemniczą sztuką, ktoś kto nie nazywał się Ollivander zapewne nie miał o nim pojęcia, więc wszelkie pytania w tym zakresie były jak najbardziej na miejscu. Najpierw odwrócił się w kierunku Lyry, powoli spijając kolejny łyk trunku, by zwilżyć wargi zanim zacznie kolejną opowieść.
- No... Może nie tak do końca, ale ostatecznie różdżkarstwo to nie tylko praca w sklepie czy warsztacie. To też odległe podróże w poszukiwaniu nowych rdzeni i zdrowych drzew. - wiadomo, że większość materiałów pochodziła z hodowli, ale byli też Ollivanderowie-podróżnicy i Ollivanderowie-odkrywcy, których dzienniki Titus czytał z zapartym tchem. Ach, byli to ludzie szaleni, którzy nie cofnęli się przed niczym by zdobyć magiczną substancję, a później wcale nie bali się z nią eksperymentować. Pomyślcie sobie jakim świrem musiał być ten, kto pierwszy zmusił jad bazyliszka do współpracy! Titus chciał być właśnie jednym z nich, takim Ollivanderem, który nie będzie tylko wytwórcą, a różdżkarzem. Podrapał się po głowie, tym razem zerkając na Glaucusa. Zmarszczył brwi, przez chwilę dumając nad tym, czy powinien mówić coś więcej...
- Włos jednorożca jest tylko włosem jednorożca, chyba, że się go wcześniej obudzi. Nie wystarczy go po prostu wetknąć w kawałek drewna. - roześmiał się. Dla niego to było oczywiste, ale inni pewnie właśnie tak sobie to wszystko wyobrażali - Powiedzmy, że to trochę jak z dziećmi... Nie ze wszystkimi, niektóre dzieci same odkrywają w sobie magię, ale niektórym trzeba pomóc, tak jak rdzeniom. - jeśli mieli w rodzinie kogoś, kto względnie późno odkrył w sobie talent magiczny, to pewnie mogli sobie wyobrażać jak to działa, a niektóre sposoby były iście brutalne. Przed brutalnością natomiast każdy będzie się bronił, niezależnie od tego czy jest istotą żywą czy tylko kawałkiem magicznej substancji - Niestety nie mogę powiedzieć nic więcej. - ponownie się uśmiechnął; delikatnie i jakby trochę przepraszająco. Mógłby im tu cały wykład wygłosić, ale oberwałby za to po uszach - jego ród niechętnie zdradzał swoje tajemnice.
Cieszył go fakt, że wzbudził ich zainteresowanie, widział to w oczach państwa Travers i właściwie wcale się nie dziwił. Różdżkarstwo było bardzo tajemniczą sztuką, ktoś kto nie nazywał się Ollivander zapewne nie miał o nim pojęcia, więc wszelkie pytania w tym zakresie były jak najbardziej na miejscu. Najpierw odwrócił się w kierunku Lyry, powoli spijając kolejny łyk trunku, by zwilżyć wargi zanim zacznie kolejną opowieść.
- No... Może nie tak do końca, ale ostatecznie różdżkarstwo to nie tylko praca w sklepie czy warsztacie. To też odległe podróże w poszukiwaniu nowych rdzeni i zdrowych drzew. - wiadomo, że większość materiałów pochodziła z hodowli, ale byli też Ollivanderowie-podróżnicy i Ollivanderowie-odkrywcy, których dzienniki Titus czytał z zapartym tchem. Ach, byli to ludzie szaleni, którzy nie cofnęli się przed niczym by zdobyć magiczną substancję, a później wcale nie bali się z nią eksperymentować. Pomyślcie sobie jakim świrem musiał być ten, kto pierwszy zmusił jad bazyliszka do współpracy! Titus chciał być właśnie jednym z nich, takim Ollivanderem, który nie będzie tylko wytwórcą, a różdżkarzem. Podrapał się po głowie, tym razem zerkając na Glaucusa. Zmarszczył brwi, przez chwilę dumając nad tym, czy powinien mówić coś więcej...
- Włos jednorożca jest tylko włosem jednorożca, chyba, że się go wcześniej obudzi. Nie wystarczy go po prostu wetknąć w kawałek drewna. - roześmiał się. Dla niego to było oczywiste, ale inni pewnie właśnie tak sobie to wszystko wyobrażali - Powiedzmy, że to trochę jak z dziećmi... Nie ze wszystkimi, niektóre dzieci same odkrywają w sobie magię, ale niektórym trzeba pomóc, tak jak rdzeniom. - jeśli mieli w rodzinie kogoś, kto względnie późno odkrył w sobie talent magiczny, to pewnie mogli sobie wyobrażać jak to działa, a niektóre sposoby były iście brutalne. Przed brutalnością natomiast każdy będzie się bronił, niezależnie od tego czy jest istotą żywą czy tylko kawałkiem magicznej substancji - Niestety nie mogę powiedzieć nic więcej. - ponownie się uśmiechnął; delikatnie i jakby trochę przepraszająco. Mógłby im tu cały wykład wygłosić, ale oberwałby za to po uszach - jego ród niechętnie zdradzał swoje tajemnice.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Lyra nie włączała się zbytnio w rozmowę o quidditchu. Nigdy nie interesowała się szczególnie tym sportem, nie miała nawet swojej ulubionej drużyny, o której mogłaby opowiedzieć. W młodszym wieku lubiła sobie czasem polatać i na tym kończyły się jej kontakty z miotłą. Jedynie w Hogwarcie razem z Titusem oglądała szkolne mecze, wraz z nim kibicując Gryfonom. Nigdy jednak nie próbowała dostać się do drużyny, zamiast tego woląc wybrać szkolny klub pojedynków.
- Co to za przyjaciel, Glaucusie? – zapytała jednak swojego małżonka. – Czy miałam kiedyś okazję go poznać?
Pewnie nie, ale i tak próbowała sobie przypomnieć, czy Travers wspominał jej kiedyś o jakimś przyjacielu grającym w quidditcha. Niestety, nikt konkretny nie nasuwał jej się na myśl.
Upiła więc niewielki łyk rumu, czując, jak trunek pali ją w gardle. Zaciekawiła ją jednak wzmianka Titusa o podróżowaniu.
- Dalekie podróże? Więc wyjeżdżałeś już w tym celu i poza granice kraju? – zapytała z wyraźnym zainteresowaniem. Nie była na bieżąco z jego życiem, w końcu odkąd ukończyli Hogwart, widywali się dużo rzadziej. Nagle uświadomiła sobie, że zwyczajnie nie wie o wielu rzeczach z życia przyjaciela. Wiedziała tylko, że miał mnóstwo obowiązków jako młody adept trudnej sztuki wytwarzania różdżek. To tłumaczyło, dlaczego ich kontakt się rozluźnił. – Wygląda na to, że tylko ja spędziłam całe swoje życie w Anglii – westchnęła smętnie, patrząc na swojego męża, przyjaciela i śpiącą przyjaciółkę. Wszyscy oni widzieli w swoim życiu znacznie więcej niż ona. Po raz kolejny pozazdrościła im możliwości, które mieli dzięki urodzeniu się w prawdziwie szlacheckich rodzinach i zarumieniła się. Czy kiedykolwiek pozbędzie się swoich kompleksów?
Chwilę później powróciła jednak do słuchania Titusa. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że to mogło być tak skomplikowane, ale mimo przyjaźni z Titusem od najmłodszych lat, nigdy nie była obecna przy procesie wytwarzania różdżek. Ta wiedza była zastrzeżona tylko dla Ollivanderów i Lyra doskonale o tym wiedziała.
Wyciągnęła jednak z kieszeni swoją hebanową różdżkę, delikatnie muskając opuszkami jej ciemne drewno. Dziwnym zbiegiem okoliczności różdżka jej małżonka również była wykonana z hebanu; kiedy to sobie uświadomiła, rzuciła mu szybkie spojrzenie, zastanawiając się nad tym zagadkowym fenomenem. A może to był po prostu przypadek?
- Domyślam się, Titusie – powiedziała więc, posyłając przyjacielowi ciepły uśmiech. – Pewnie sporo musiałeś się nauczyć, ale... pewnie umiesz już robić działające różdżki? A może nawet już jakieś sprzedałeś?
Zastanawiało ją jednak, co było niebezpiecznego w tym budzeniu rdzeni. Może uwalniała się w nich jakaś magia, która wcześniej krążyła w stworzeniu, którego były częścią? Może rzeczywiście było z nimi tak jak z dziećmi, które uczyły się magii; i Lyra słyszała o przypadkach bardzo późnego ujawnienia się magii, chociaż sama tego nie doświadczyła. Jej magia ujawniła się w momencie nie odbiegającym od normy, ani bardzo wcześnie, ani późno, i nikt nie musiał jej budzić. Może nie licząc metamorfomagii, której pierwsze przejawy zaczęła zdradzać już godzinę po narodzinach, tak przynajmniej wynikało z opowieści mamy.
- Co to za przyjaciel, Glaucusie? – zapytała jednak swojego małżonka. – Czy miałam kiedyś okazję go poznać?
Pewnie nie, ale i tak próbowała sobie przypomnieć, czy Travers wspominał jej kiedyś o jakimś przyjacielu grającym w quidditcha. Niestety, nikt konkretny nie nasuwał jej się na myśl.
Upiła więc niewielki łyk rumu, czując, jak trunek pali ją w gardle. Zaciekawiła ją jednak wzmianka Titusa o podróżowaniu.
- Dalekie podróże? Więc wyjeżdżałeś już w tym celu i poza granice kraju? – zapytała z wyraźnym zainteresowaniem. Nie była na bieżąco z jego życiem, w końcu odkąd ukończyli Hogwart, widywali się dużo rzadziej. Nagle uświadomiła sobie, że zwyczajnie nie wie o wielu rzeczach z życia przyjaciela. Wiedziała tylko, że miał mnóstwo obowiązków jako młody adept trudnej sztuki wytwarzania różdżek. To tłumaczyło, dlaczego ich kontakt się rozluźnił. – Wygląda na to, że tylko ja spędziłam całe swoje życie w Anglii – westchnęła smętnie, patrząc na swojego męża, przyjaciela i śpiącą przyjaciółkę. Wszyscy oni widzieli w swoim życiu znacznie więcej niż ona. Po raz kolejny pozazdrościła im możliwości, które mieli dzięki urodzeniu się w prawdziwie szlacheckich rodzinach i zarumieniła się. Czy kiedykolwiek pozbędzie się swoich kompleksów?
Chwilę później powróciła jednak do słuchania Titusa. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że to mogło być tak skomplikowane, ale mimo przyjaźni z Titusem od najmłodszych lat, nigdy nie była obecna przy procesie wytwarzania różdżek. Ta wiedza była zastrzeżona tylko dla Ollivanderów i Lyra doskonale o tym wiedziała.
Wyciągnęła jednak z kieszeni swoją hebanową różdżkę, delikatnie muskając opuszkami jej ciemne drewno. Dziwnym zbiegiem okoliczności różdżka jej małżonka również była wykonana z hebanu; kiedy to sobie uświadomiła, rzuciła mu szybkie spojrzenie, zastanawiając się nad tym zagadkowym fenomenem. A może to był po prostu przypadek?
- Domyślam się, Titusie – powiedziała więc, posyłając przyjacielowi ciepły uśmiech. – Pewnie sporo musiałeś się nauczyć, ale... pewnie umiesz już robić działające różdżki? A może nawet już jakieś sprzedałeś?
Zastanawiało ją jednak, co było niebezpiecznego w tym budzeniu rdzeni. Może uwalniała się w nich jakaś magia, która wcześniej krążyła w stworzeniu, którego były częścią? Może rzeczywiście było z nimi tak jak z dziećmi, które uczyły się magii; i Lyra słyszała o przypadkach bardzo późnego ujawnienia się magii, chociaż sama tego nie doświadczyła. Jej magia ujawniła się w momencie nie odbiegającym od normy, ani bardzo wcześnie, ani późno, i nikt nie musiał jej budzić. Może nie licząc metamorfomagii, której pierwsze przejawy zaczęła zdradzać już godzinę po narodzinach, tak przynajmniej wynikało z opowieści mamy.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Szybko zapomniałem o wisielczym nastroju. Może to magia chwili, ciepła oraz ciekawych rozmów, nie wiedziałem. W każdym razie nim się spostrzegłem, a już swobodnie rozmawiałem na kilka tematów na raz. Spoglądałem to na Titusa, to na Lyrę; na Cressidę zdecydowanie rzadziej. W pewnym momencie dziewczyna obróciła się na bok wygodniej układając w fotelu i cicho mrucząc coś pod nosem. Nie potrafiłem zapanować nad cisnącym się na usta rozbawieniem. Szybko jednak powróciłem ze skupieniem do aktualnego tematu konwersacji. Jastrzębie!
- Titus na pewno go zna – zacząłem. Z myślą, że nawet niekoniecznie z boiska, a z Zakonu, ale tego z oczywistych względów nie powiedziałem. – Ty Lyro chyba nie, a przynajmniej ci go nie przedstawiałem. Mam na myśli oczywiście Benjamina Wrighta. Ten to ma krzepę w rękach! Szkoda, że zaniechał dalszej kariery – wyjaśniłem do końca tę zagadkę, która zagadką wcale nie była. Aż dopiłem do końca swoją porcję rumu, na co skrzat zaraz zareagował dolaniem go do mojego naczynia, co też czynił z pozostałymi, jeśli brakowało im alkoholu.
Temat zaraz przeszedł na różdżki, więc to na nim się skupiłem uznając go za bardzo ciekawy. Niestety moja wiedza o tym była bardzo podstawowa, by nie powiedzieć, że żadna. Ożywiłem się na myśl o podróżach. No tak!
- Faktycznie, były czasy, że zdarzało mi się pływać z Ollivanderami, którzy poszukiwali wyjątkowych rdzeni oraz drewien do swoich wytworów. Jeden z nich był na tyle szalony, że zamierzał sam stanąć przeciwko mantykorze. Niestety nie wiem jak się to skończyło, musiałem szybko wracać, ale starałem się go odwieść od tego pomysłu – wyjawiłem w przypływie szczerości. Pamiętam, że to było ładnych kilka lat temu. Ciekawe czy wrócił cało i zwycięsko do Anglii?
- Jeszcze będziesz miała okazję pozwiedzać inne kraje. – Zwróciłem się tym razem do Lyry, uśmiechając się do niej znacząco. Pamiętałem, obietnicy zamierzałem dotrzymać.
Z żywym zainteresowaniem słuchałem o budzeniu rdzenia. To fascynujące. Ja naprawdę sądziłem, że do drewna wkłada się taki włos i gotowe… dobrze, że nie przyznałem się do tego na głos. Zamiast tego podpierałem brodę na dłoni kiwając głową pełną zrozumienia. Ależ oczywiście, że to nie takie proste!
- To brzmi skomplikowanie. Ale też jestem ciekaw, czy sprzedałeś już jakieś egzemplarze? – podchwyciłem pytanie żony i przeniosłem wzrok na Titusa. Dziwnie się czułem tak niewiele opowiadając, ale to wszystko dlatego, że naprawdę ten temat mnie zainteresował.
- Titus na pewno go zna – zacząłem. Z myślą, że nawet niekoniecznie z boiska, a z Zakonu, ale tego z oczywistych względów nie powiedziałem. – Ty Lyro chyba nie, a przynajmniej ci go nie przedstawiałem. Mam na myśli oczywiście Benjamina Wrighta. Ten to ma krzepę w rękach! Szkoda, że zaniechał dalszej kariery – wyjaśniłem do końca tę zagadkę, która zagadką wcale nie była. Aż dopiłem do końca swoją porcję rumu, na co skrzat zaraz zareagował dolaniem go do mojego naczynia, co też czynił z pozostałymi, jeśli brakowało im alkoholu.
Temat zaraz przeszedł na różdżki, więc to na nim się skupiłem uznając go za bardzo ciekawy. Niestety moja wiedza o tym była bardzo podstawowa, by nie powiedzieć, że żadna. Ożywiłem się na myśl o podróżach. No tak!
- Faktycznie, były czasy, że zdarzało mi się pływać z Ollivanderami, którzy poszukiwali wyjątkowych rdzeni oraz drewien do swoich wytworów. Jeden z nich był na tyle szalony, że zamierzał sam stanąć przeciwko mantykorze. Niestety nie wiem jak się to skończyło, musiałem szybko wracać, ale starałem się go odwieść od tego pomysłu – wyjawiłem w przypływie szczerości. Pamiętam, że to było ładnych kilka lat temu. Ciekawe czy wrócił cało i zwycięsko do Anglii?
- Jeszcze będziesz miała okazję pozwiedzać inne kraje. – Zwróciłem się tym razem do Lyry, uśmiechając się do niej znacząco. Pamiętałem, obietnicy zamierzałem dotrzymać.
Z żywym zainteresowaniem słuchałem o budzeniu rdzenia. To fascynujące. Ja naprawdę sądziłem, że do drewna wkłada się taki włos i gotowe… dobrze, że nie przyznałem się do tego na głos. Zamiast tego podpierałem brodę na dłoni kiwając głową pełną zrozumienia. Ależ oczywiście, że to nie takie proste!
- To brzmi skomplikowanie. Ale też jestem ciekaw, czy sprzedałeś już jakieś egzemplarze? – podchwyciłem pytanie żony i przeniosłem wzrok na Titusa. Dziwnie się czułem tak niewiele opowiadając, ale to wszystko dlatego, że naprawdę ten temat mnie zainteresował.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z uznaniem pokiwał głową, po czym spił łyk ze swojego naczynka.
- Pan Wright to był mistrz. - stwierdził. Pewnie się Titus załamał jak Benjamin opuścił jego ulubioną drużynę, może nawet uronił łezkę albo dwie. Nawet teraz zrobiło mu się trochę smutno, ale szybko odgonił od siebie wszelkie pesymistyczne myśli, powracając spojrzeniem do pani Travers, kątem oka obserwując ruch Cressidy.
- Mhm, w styczniu byłem z tatą w Rumunii, w tamtejszym rezerwacie. Na maj jesteśmy umówieni z francuską hodowlą jednorożców, więc zwiedzę Prowansję, a w lipcu być może będę mógł polecieć do Australii łapać żądlibąki. - nie mógł się już doczekać! Wtedy jeszcze nie wiedział, że żaden z zapowiedzianych wyjazdów nie dojdzie do skutku, a jedynymi hodowcami, z którymi przyjdzie mu się układać byli ci zamieszkujący Wyspy Brytyjskie. Roześmiał się na słowa Galucusa, z niemałym rozbawieniem kręcąc głową - Wujek Basil! Po tej podróży pół roku leżał w Mungu, ale ostatecznie doszedł do siebie i znowu ruszył w świat. Teraz jest pewnie gdzieś na Grenlandii. - ponownie parsknął śmiechem. Titus miał przyjemność czytać dzienniki swojego krewnego, a gdy ten wyruszał w swoją ostatnią eskapadę (tę, z której nie wrócił do tej pory) wymusił na nim wysyłanie pocztówek z każdego ciekawszego miejsca na świecie. I faktycznie czasem dostawał kartkę, albo chociaż krótki list. Chciał powiedzieć coś jeszcze, być może zaproponować Lyrze, że bardzo chętnie zabierze ją ze sobą na południe Francji (w końcu to kraj miłości), ale w porę ugryzł się w język i jedynie zalał podniebienie alkoholem, na moment odwracając spojrzenie gdzieś w bok.
- Umiem - kiwnął głową, powracając wzrokiem do państwa Travers - Zrobiłem już kilka różdżek, leżą na półkach w sklepie, niestety żadna jeszcze nie znalazła swojego właściciela, ale przeszły fazę testów i zostały oddane do użytku. Mam tylko nadzieję, że żadne usterki nie wyjdą z czasem i ani jedna nagle nie wybuchnie swojemu czarodziejowi w twarz. - stwierdził, całkiem zresztą poważnie. Trochę się już znał na rzeczy (jak tylko skończył Hogwart to od razu wrzucili go do warsztatu i kazali korzystać ze wszystkiego co nauczył się do tej pory) i choć ostatni egzemplarz, który wyszedł spod jego dłoni, wylądował w paczce z niewypałami, to Titus nie widział w tym powodu do wstydu - nawet najlepsi popełniali czasem błędy, a skoro wyciągnął z tej lekcji wnioski to chyba wszystko było w porządku.
- Pan Wright to był mistrz. - stwierdził. Pewnie się Titus załamał jak Benjamin opuścił jego ulubioną drużynę, może nawet uronił łezkę albo dwie. Nawet teraz zrobiło mu się trochę smutno, ale szybko odgonił od siebie wszelkie pesymistyczne myśli, powracając spojrzeniem do pani Travers, kątem oka obserwując ruch Cressidy.
- Mhm, w styczniu byłem z tatą w Rumunii, w tamtejszym rezerwacie. Na maj jesteśmy umówieni z francuską hodowlą jednorożców, więc zwiedzę Prowansję, a w lipcu być może będę mógł polecieć do Australii łapać żądlibąki. - nie mógł się już doczekać! Wtedy jeszcze nie wiedział, że żaden z zapowiedzianych wyjazdów nie dojdzie do skutku, a jedynymi hodowcami, z którymi przyjdzie mu się układać byli ci zamieszkujący Wyspy Brytyjskie. Roześmiał się na słowa Galucusa, z niemałym rozbawieniem kręcąc głową - Wujek Basil! Po tej podróży pół roku leżał w Mungu, ale ostatecznie doszedł do siebie i znowu ruszył w świat. Teraz jest pewnie gdzieś na Grenlandii. - ponownie parsknął śmiechem. Titus miał przyjemność czytać dzienniki swojego krewnego, a gdy ten wyruszał w swoją ostatnią eskapadę (tę, z której nie wrócił do tej pory) wymusił na nim wysyłanie pocztówek z każdego ciekawszego miejsca na świecie. I faktycznie czasem dostawał kartkę, albo chociaż krótki list. Chciał powiedzieć coś jeszcze, być może zaproponować Lyrze, że bardzo chętnie zabierze ją ze sobą na południe Francji (w końcu to kraj miłości), ale w porę ugryzł się w język i jedynie zalał podniebienie alkoholem, na moment odwracając spojrzenie gdzieś w bok.
- Umiem - kiwnął głową, powracając wzrokiem do państwa Travers - Zrobiłem już kilka różdżek, leżą na półkach w sklepie, niestety żadna jeszcze nie znalazła swojego właściciela, ale przeszły fazę testów i zostały oddane do użytku. Mam tylko nadzieję, że żadne usterki nie wyjdą z czasem i ani jedna nagle nie wybuchnie swojemu czarodziejowi w twarz. - stwierdził, całkiem zresztą poważnie. Trochę się już znał na rzeczy (jak tylko skończył Hogwart to od razu wrzucili go do warsztatu i kazali korzystać ze wszystkiego co nauczył się do tej pory) i choć ostatni egzemplarz, który wyszedł spod jego dłoni, wylądował w paczce z niewypałami, to Titus nie widział w tym powodu do wstydu - nawet najlepsi popełniali czasem błędy, a skoro wyciągnął z tej lekcji wnioski to chyba wszystko było w porządku.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Salon
Szybka odpowiedź