Aurora Potter
Nazwisko matki: Slughorn
Miejsce zamieszkania: Dolina Godryka
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożna
Zawód: uzdrowicielka w Mungu na oddziale urazów pozaklęciowych
Wzrost: 164
Waga: 51
Kolor włosów: brązowe
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: Wiecznie rozpromieniona uśmiechem twarz i iskrzące się radosnymi iskierkami ciemne oczy, otoczone wachlarzem długich rzęs.
9 cali, dość giętka, wiśnia, wibrys kuguchara
Gryffindor
łania
stara, samotna Aurora ze szklanką ognistej w dłoni i siwymi włosami na głowie
zapach letniego deszczu, ognista Ogdena, fiołki i ogórki
Aurora w otoczeniu gromadki dzieci, męża, wszystkich Potterów, a nawet rudego kota z którym się nie rozstaje.
książki, książki i jeszcze raz książki, choć też eliksiry wraz z zielarstwem i, o dziwo, Quidditch.
Osy z Wimbourne
książki, książki i jeszcze raz książki
Elvis jest jej miłością
Nina Dobrev
Chodź, usiądź wygodnie, a opowiem Ci o niezwykle dzielnej, młodej kobiecie, której przyszło mierzyć się z wszelkimi przeciwnościami losu, a która mimo to, mimo wszelkich zmartwień i ciężkiego bagażu doświadczeń zawsze spoglądała na wszystkich z szerokim uśmiechem na twarzy, nie poddając się, nawet jeśli walka nie była wyrównana. Aurora Potter. Moja mała siostrzyczka. Zawsze była też dzielnym dzieckiem, którego nie szło upilnować. Chciała być wszędzie, chciała widzieć wszystko, słyszeć wszystko i być częścią wszystkiego. Do dziś pamiętam, kiedy wbiegła rozdrażniona do pokoju, obrażając się śmiertelnie i tupiąc nogą na to, że razem z Charlusem nie zaprosiliśmy jej do swojej rodzinnej pogawędki. Później wierciła mi dziurę w brzuchu jeszcze długo, długo, bym powiedziała, co ją ominęło. Czasem miałam jej dość, ale była w końcu moją małą Aurorą. Moją kochaną, małą siostrzyczką, która mimo swoich niecałych pięciu lat rozumiała naprawdę wiele i była wyjątkowo mądra. Żałuję, że teraz nie mogę się do niej przytulić i powiedzieć jej, na jak dzielną kobietę wyrosła. Mogę jedynie być z niej dumna. Pamiętam ją jako wyjątkowo irytujące dziecko. Zawsze chodziła z głową przyklejoną do nogi mojej, Fleamonta czy Charlusa, nie odstępując nas na krok i chcąc robić wszystko to, co robiliśmy my. Czasem nie miałam serca jej odmawiać, kiedy patrzyłam w te jej wielkie, przepełnione miłością do całego otaczającego ją świata oczy. Kiedy umarłam, całą swoją miłość przelała na Charlusa i Flemonta, przywiązując się do nich jeszcze bardziej. Myślę, że obawiała się, że i oni nagle znikną z jej życia bez pożegnania, pozostawiając w jej malutkim, dziecięcym serduszku wielką dziurę, której nikt ani nic nie mogło wypełnić. Może z wyjątkiem bezgranicznej miłości starszych braci.
Moja mała Aurora rosła jak na drożdżach, wywracając oczami i prychając z niezadowoleniem na wszelkie przejawy troski Gracji czy Henryego. Aurora była niczym kotka, która chodziła swoimi ścieżkami, chciała odkrywać nowe zakamarki całej wioski i która pokazywała pazury, kiedy rodzice jej czegoś zabraniali. Była to po części moja wina. Chcieli mieć ją cały czas na oku, by nie stracić jej, tak jak stracili mnie. Obserwowałam jak się zmieniała, jak irytowała się zaczepkami Charlusa. Wszystkich ich obserwowałam i choć serce krajało mi się na myśl, że nie mogłam być już częścią tego, to cieszyłam się, że jako tako radzili sobie z moim odejściem i nie wywróciło ono ich życia do góry nogami aż tak, jakby można się tego spodziewać. Kiedy Aurora dostała swoją pierwszą sowę z Hogwartu, no cóż, trzeba przyznać, że wiedział o tym każdy. Nawet taki, który niekoniecznie chciałby o tym wiedzieć. Zaczynając od tego, że już nie taka mała Aurorka wybiegła na zaśnieżony ogród i odtańczyła taniec radości, nie zapominając jeszcze o tym, by poinformować każdą przechodzącą obok sąsiadkę o tym, że wkrótce wyjedzie do Hogwartu, by nauczyć się czarować. Kompletna, mała wariatka. Biadoliła o tym jeszcze długi, długi czas, czym irytowała każdego Pottera coraz bardziej i bardziej. Nawet mamę, której była oczkiem w głowie i która od mojej śmierci pozwalała jej na wszystko i nie dała powiedzieć na nią złego słowa. Nic dziwnego, że w pierwsze dni nauki w Hogwarcie chodziła cała w skowronkach, wyszczerzając swoje szczerbate zęby do każdego i zarażając swoim optymizmem każdego Gryfona. Bo to, że trafiła do Gryffindoru jest chyba oczywistą oczywistością. Już w czasie pierwszych dni spędzonych w Domu Lwa nabawiła się grona natrętnych adoratorów, których zazwyczaj częstowała upiorogackami. Chłopcy byli dla niej obrzydliwi. Z wyjątkiem jej braci, do których uwielbiała się przytulać i wskakiwać im na barana. Nie przejmowała się w ogóle tym, że może robić im wstyd przed starszymi kolegami. Zresztą. Aurora nigdy niczym specjalnie się nie przejmowała. Nawet w późniejszych latach nauki, kiedy koleżanki wytykały ją za plecami palcami, bo była trochę inna niż one, miała je głęboko w nosie, udowadniając im nie raz, że jest ponad to. Nie interesowali jej chłopcy, mimo że miała ogromne powodzenie. Aurora wolała siedzieć z nosem w książkach i pochłaniała przyswajaną wiedzę jak gąbka. Nigdy nie miała dość, a wertowanie opasłych tomiszczy sprawiało jej niebywałą radość. Nawet jeśli wcale nie musiała tego robić. Zawsze znalazła czas dla koleżanek, które potrzebowały pomocy z transmutacji, czy eliksirów, mimo że sama musiała się do wszystkiego wyjątkowo przykładać i niezwykle ciężko pracować na własne szkolne sukcesy. Już na czwartym roku nauki odkryła, że chciałaby w życiu robić coś, co wiązało się z pomaganiem innym, dlatego na piątym roku musiała pracować jeszcze ciężej i uczyć się jeszcze więcej, by zdać SUM-y z zadowalającymi wynikami. Takimi, by pomogły jej one osiągnąć to co chciała osiągnąć. Co prawda, sytuacje, które wstrząsnęły światem czarodziejskim na piątym roku jej nauki, nie były sprzyjające do tego, by móc w spokoju przygotowywać się do egzaminów i nie zadręczać tym, co działo się wokół niej ale Aurora zawsze była i jest, kobietą twardo stąpającą po ziemi. Zawsze sobie radziła, nawet w sytuacjach podbramkowych. Kiedy powinna siedzieć w swoim dormitorium i lenić się razem z innymi, czy drżeć w obawie o życie własne, czy nawet życie swoich rodziców, Aurora włóczyła się po bibliotece, wkuwając kolejne pojęcia z zielarstwa, czy eliksirów. Robiła to nawet po nocach, kiedy nie mogła spać, za co niejednokrotnie obrywała szlabanem. Była ambitna, aż nadto, temu nie można zaprzeczyć. Nie inaczej było na siódmym roku. Jej własne ambicje czasem przerastały ją samą i chyba nikogo nie zdziwiło to, że na owutemach wybrała transmutację, eliksiry, zielarstwo, opiekę nad magicznymi stworzeniami oraz zaklęcia, które zdała z wystarczająco dobrymi stopniami, by rozpocząć kurs uzdrowiciela. Dumna mama w prezencie za tak dobre wyniki podarowała jej najnowszą Historię Magii, Bathildy Bagshot. Był to ten rodzaj prezentu z którego tylko i wyłącznie Aurora mogła się ucieszyć, przysięgam.
Pomaganie innym sprawiało jej radość, jak już mówiłam. Robiła to bezinteresownie, a wszelkie wyrazy wdzięczności wywoływały na jej twarzy najpiękniejszy uśmiech świata. Pracowała bardzo ciężko, by osiągnąć to, co chciała osiągnąć i przykładała się do wszelkich egzaminów najlepiej jak potrafiła. Chciała pomagać potrzebującym i wszelako poszkodowanym, jakby właśnie to pomaganie miało być jej życiową misją. Wiedziałam, że rodzice byli z niej dumni, kiedy skończyła szkołę i została adeptką świętego Munga. Ja też byłam z niej dumna. Wiem, że bywało ciężko, że poświęciła wiele nieprzespanych, często zakrapianych łzami bezsilności nocy, dlatego cieszę się, że osiągnęła wszystko to, co chciała osiągnąć. Wtedy również, kiedy skończyła staż w Mungu, poznała miłość swojego życia. Moja mała Aurorka po raz pierwszy się zakochała i nawet jeśli twierdziła, że żaden facet nie jest w stanie zawrócić jej w głowie i absolutnie nie jest jej do szczęścia potrzebny, bo przecież doskonale radzi sobie sama, to i ją ugodziła strzała amora. Doskonale to pamiętam. Chodziła wtedy taka rozkojarzona, taka szczęśliwa, jak nigdy. O ile Aurora zawsze była kobietą, która zarażała wszystkich swoim optymizmem i każdemu, nawet przypadkowemu czarodziejowi na ulicy posyłała uśmiech pełen radości, tak zakochana Aurora wnosiła do życia każdego jeszcze więcej ciepła niż zazwyczaj, zarażając całą swoją miłością i czarując ciepłem, które od niej biło. Wiedziałam, że nigdy wcześniej nie czuła się taka szczęśliwa i trzymałam kciuki, by wszystko skończyło się ślubem i gromadką dzieci. Znali się ze szkoły, jednak nigdy wcześniej nie myśleli o sobie jako o kimś, z kim mogliby spędzić resztę życia. Z dnia na dzień zbliżali się do siebie coraz bardziej. Aurora poznała jego rodziców, on poznał jej rodziców, a nawet jej pokręconych braci, którzy, chcieli, czy też nie chcieli, musieli pogodzić się z tym, że ich mała siostrzyczka ma już własnego, silnego obrońcę i sami nie musieli jej już dłużej pilnować jak oka w głowie. Aurora starała się pogodzić pracę w Mungu i wszystkie te niekończące się dyżury między obowiązkami przyszłej żony, choć jej, wówczas już narzeczony, wcale nie miał jej za złe tego, że nie bywała w domu tak często jak powinna. Żyli jak w bajce, kochani przez wszystkich chyba nikt o zdrowych zmysłach nie podejrzewał, że skończy się to w tak tragiczny sposób. Moja biedna, mała Aurorka. Już niemal słyszała bicie dzwonów kościelnych, wybrała już nawet z mamą przepiękną sukienkę i jestem pewna, że byłaby najpiękniejszą panną młodą na świecie. Byłaby, gdyby nie to, że dzień przed jej dwudziestymi czwartymi urodzinami jej wspaniały, przyszły, niedoszły mąż odszedł, zostawiając po sobie złamane serce i mnóstwo nieprzespanych nocy, a wkrótce po tym naraził Aurorę na kolejne przykrości, kiedy przypadkiem natknęła się na niego i jego KOLEJNĄ przyszłą żonę na Pokątnej. Cóż za zabawny był to widok, doprawdy. Jestem przekonana, że umiejętność rzucania upiorogacków opanowała do perfekcji.
Po tym wróciła do udawania, że absolutnie nic się nie stało, jak na dumną kobietę przystało. Chodziła z wysoko uniesioną głową, nie pozwalając sobie na to, by uronić chociażby łzę po stracie ukochanego, a już z pewnością nie dopuszczając do siebie kolejnych natrętnych mężczyzn w obawie, że i ci mogliby ją zranić. Udawała, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a mnie zawsze martwiło mnie to, że nigdy nie skupiała się na sobie. Zawsze bardziej przejmowała się innymi, nieustannie wspierając Charlusa i Fleamonta, a zapominając o tym, że ostatecznie, po zmroku i tak zostawała sama, nie dzieląc z nikim łoża, choć w głębi duszy sama doskonale wiedziała o tym, że mimo wszystko bardzo by tego chciała. Aurora jest jednak zbyt uparta, by to przyznać. Żałuję, że nie mogę być częścią jej życia, ich życia. Może ja, jako jedyna, zdołałabym ściągnąć ją na ziemię i przypomnieć o tym, co jest w życiu najważniejsze. Niestety, los sprawił, że mogę jedynie patrzeć na nią z góry i uśmiechać się z dumą, że to moja mała Aurora jest tak wspaniałą kobietą, która nie poddaje się nigdy, mimo wszelkich przeciwności.
6 | |
6 | |
1 | |
1 | |
10 | |
0 | |
1 |
różdżka, sowa, teleportacja, 10 punktów
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Aurora Potter dnia 14.06.16 18:18, w całości zmieniany 6 razy
Witamy wśród Morsów
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych