Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]11.06.16 19:19
Salon



xxx
Giovanna M. Borgia
Giovanna M. Borgia
Zawód : Pianistka, kobieta biznesu
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Come due uccelli da ammazzare,
piuttosto che tornare giù.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2539-giovanna-maddalena-borgia https://www.morsmordre.net/t2576-poczta-giovanny https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-37-2
Re: Salon [odnośnik]26.02.17 18:57
19 kwietnia

Nie otrzymał od niej żadnego listu od prawie pół roku. Nie minęli się na Pokątnej, nie spotkali w Wenus, gdy odwiedzał Deirdre, chociaż odkąd tylko się poznali ich wzajemna relacja przypominała ścisłą symbiozę dwóch różnych gatunków stworzeń przysparzających innym wiele problemów. Właśnie dlatego, gdy palił stare listy w swoim mieszkaniu pewnego wieczora, zdał sobie sprawę, że to powinno być dziwne. Podświadomość nie alarmowała go o rzeczach mało istotnych, lecz zważywszy na ich dobry kontakt powinien był dość szybko wpaść na pewien niuans. Caesar wyjechał dawno temu, a ona po raz pierwszy złamała swój zwyczaj pisania do niego listu wypełnionego skreślonymi obelgami, których nie wypadało jej używać, pretensjami i żalem wobec łamacza jej serca, okrutnego szlachcica. Po głębszym zastanowieniu ta anomalia go silnie zaniepokoiła. Kiedy spotkali się na deskach Klubu Pojedynków nie zastanawiał się nad tym ile czasu jej nie widział, a sytuacja nie sprzyjała nadrobieniu zaległości. Wszystko wydawało się w porządku, poza faktem, że zupełnie rozkojarzony dał się pokonać. Ugodzoną dumę załagodziły uszczęśliwione zmysły, szczególnie wzrok, gdy jej widok poprawił mu humor.
Chciał wiedzieć, skąd wzięły się zmiany, dlaczego milczała.
Pojawił się u niej długo po zachodzie słońca, kiedy intensywna barwa zmierzchu przechodziła z ciemnego fioletu w czerń, gdy robiło się naprawdę ciemno i prawdziwie. Szczęśliwie nie miał do pokonania zbyt wielkiej odległości. Mieszkali na tej samej ulicy, więc piesza podróż zajęła mu raptem kilkanaście minut. Bez wahania zastukał w drzwi w sposób, który sugerował jakiś tajny szyfr, zapowiadający wizytę konkretnego gościa, ale był tylko rytmem zasłyszanej chwilę wcześniej melodii wydobywającej się przez jedno z uchylonych okien. Szybko usłyszał szelest za drzwiami, ale nie od razu mu otworzyła, co skierowało jego wzrok na maleńkiego judasza pośrodku. Pochylił się w jego stronę i przyłożył jedno oko, a w tej samej chwili zamek strzyknął i sekundy później drzwi uchyliły się.
— Bezpieczeństwo przede wszystkim.— Chrząknął do tego, wyprzedzając słowa powitania. Uniósł brew, krzywo taksując jej sylwetkę wzrokiem, lecz nie po to, aby ocenić jej ubiór, a raczej jego pewne braki, lecz by zyskać pewność, że wciąż jest w jednym kawałku. Nic się nie zmieniło. Nawet jej kształty wydawały się takie same — szybko zauważyłby dodatkowe kilogramy. Giovanna jednak była jedną z tych kobiet, które upijały smutki, zamiast opychania się ciastem w ramach pocieszenia. Ona zresztą nigdy wprost nie przyznałaby się, że cierpi, że tęskni. Mimo to on widział to jak na dłoni, ale w końcu dobrze się znali. — Cześć — powiedział w końcu, rozpinając płaszcz nim jeszcze przeszedł przez próg jej mieszkania.
W środku powietrze było zastane, ciężkie, pełne zmieszanych, zastanych zapachów. Idąc w głąb, zdjął płaszcz, rozglądając się ukradkiem. Rzucił wierzchnie ubranie na sofę i od razu skierował się do okna, które z cichym trzaskiem otworzył, nie używając przy tym różdżki. Zaciągnął się chłodnym, wiosennym powietrzem, które wdarło się do środka. Dopiero teraz czuł się jak u siebie.

[bylobrzydkobedzieladnie]



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew


Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 15.05.17 15:13, w całości zmieniany 3 razy
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Salon [odnośnik]26.02.17 21:22
Ten wieczór był mordęgą - to był jeden z tych, kiedy nie wiedziała co ze sobą zrobić. Leżała w nocnej koszuli na sofie, w niezgrabnej pozie; na brzuchu opierając nieruszony jeszcze kieliszek wina analizowała minione godziny. W Wenus była w jakimś bliżej nieokreślonym transie, machinalnie przechodząc od finalizowania jednej sprawy do robienia kolejnej. Kilka razy minęła dziś Deirdre, co tylko niemile ją podrażniło, a na samo wspomnienie miotających sztylety oczu Azjatki westchnęła ciężko.
Gubiła się. Coraz mocniej odczuwała dyskomfort, gdy myślała o tym, jak drastycznie zmieniła się jej relacja z Dei. Jednocześnie zaczynała bulgotać w niej złość - w końcu to nie ona pierwsza zadała ich przyjaźni cios, próbując unicestwić wszystko to, co budowały przez lata współpracy. Poczuła pieczenie w oczach i zamrugała szybko, nie chcąc pozwolić łzom wyciec. Właściwie to był to przecież bez sensu, płakać.
- Nigdy to nikomu nie pomogło - mruknęła do siebie, siadając i upijając łyk z kieliszka. Odstawiła szkło na stolik i podciągnęła pod siebie nogi, opierając się plecami o oparcie. Odrzuciła głowę w tył, przymykając oczy i napawając się ciszą. Myśli jednak nie dało się wypędzić z umysłu, bowiem mają to do siebie, że wracają jak bumerang. Tym razem jednak zmarszczyła delikatnie brwi i odpędziła od siebie wizję Caesara, skupiając się na rozważaniach o tym, gdzie powinna teraz udać się ze swoim życiem, czym zapełnić pustkę, która w niej zamieszkała. W odcinaniu lin była dobra, ostatnie kilka tygodni spędziła w całkowitej izolacji. Musiała nauczyć się radzić sobie bez pomocy innych. Zaciąganie długu przysługi robiło się coraz bardziej niebezpieczne w tych czasach, jeżeli to ty stawałeś się czyimś dłużnikiem. Delikatnie ruszyła biodrami w lewo i prawo, starając się dać upust napięciu, które zgromadziło się w jej lędźwiach przez cały dzień wręcz biegania w tę i na zad po Londynie. Ostatnio stała się dobra w poruszaniu się niezauważoną, drogie futra zamieniając na nie wyróżniające się płaszcze, rezygnując z mocnego makijażu, albo chowając go pod niewielką iluzją. Gdy ktoś podchodził do niej zbyt blisko czuła, jak serce ściska się jej w piersi, a ręka mimowolnie cofała się, by wyszarpnąć ukrytą w rękawie różdżkę.
Sięgnęła po kieliszek, gdy dźwięk pukania do drzwi rozdarł ciszę panującą w mieszkaniu. zatrzymała się w pół ruchu, wyglądając przez moment niczym rzeźba rzymskiej bogini wykuta w jasnym marmurze. Podniosła się z sofy i po cichu zbliżyła do drzwi, pochylając się nad judaszem. I zamarła. Przez głowę przemknęła jej niezliczona ilość myśli i wspomnień, gdy zaciągnęła powietrze głęboko do płuc i uniosła rękę do zamka. Przekręciła go płynnym ruchem dłoni, uchylając drzwi. I za chwilę stał obok niej, pachnący wiatrem, jak zwykle bez ceregieli wchodzący do mieszkania i rozpoczynający swoje porządki, lustrujący ją wzrokiem, pod którym drgnęła. Zaczynało jej przeszkadzać, że mężczyźni patrzyli na nią w taki sposób. Zamknęła za nim drzwi, z przyzwyczajenia nie zauważając nawet, że znów zamknęła drzwi na klucz. Powoli przeszła przez salon, obserwując w milczeniu Ramseya, a w sercu kołatało jej się milion i jedno uczucie. Podeszła aż do fortepianu - kolejnego prezentu od Lestrange'a, wykonanego w pracowni jego kuzyna - jakby chowając się za instrumentem, jednocześnie otulając się własnymi ramionami, zasłaniając Ramseyowi widok na siebie. Poczuła, jak serce zaczyna jej mocniej bić - choć było to irracjonalne. Przecież to był on.
- Ra - powiedziała, znów nazywając go imieniem egipskiego bożka, jak to czyniła dawniej. Zabrzmiało to znajomo. I dobrze. Rozluźniła się trochę, nadal pozostając jednak w przybranej obronnej pozie.
Wlepiła w niego spojrzenie czekoladowych tęczówek uświadamiając sobie, jak bardzo za nim tęskniła. I jak głupia była, decydując się radzić sobie sama ze swoimi problemami, zamiast jak zawsze podzielić się nimi z Mulciberem. Nie będzie go jednak błagać o wybaczenie - nie robiła tego, zresztą jakoś podskórnie wiedziała, że nie miała po co. Krzywdę, jeżeli komuś tym wyrządzała, to głównie sobie.
Kątem oka zauważyła, jak jej półroczny kuguchar o szarej, nakrapianej na czarno sierści zeskakuje ze swojego miejsca na fotelu i siada w niedalekiej odległości od Ramseya, przekrzywiając głowę, ciekawskim spojrzeniem kocich oczu lustrując jasnowidza. Giovanna natomiast walczyła z samą sobą. Zajęło jej to chwilę, w czasie której nie powiedziała nic więcej. Po tym momencie niepewności wyszła jednak powoli zza fortepianu i podeszła do Ramseya, bez słowa zbliżając się i opierając głowę na jego ramieniu. Biorąc głęboki oddech, w czasie którego jej nozdrza połechtał zapach mężczyzny, przyznała w myślach sama przed sobą, że tęskniła. Rozluźniła się trochę pod wpływem tej myśli, nie wiedziała jednak co powiedzieć. Znał ją - wielu rzeczy mógł domyślić się sam, niepodobnym też by było do niego, gdyby przyszedł tu bez uprzedniego zebrania wywiadu. Nie wiedziała ile słyszał, ani co skłoniło go do przyjścia, choć miała wrażenie, że to ona sama wywołała w nim taką reakcję. Ile to było? prawie pół roku, nie licząc tego jednego pojedynku. Westchnęła cicho, mając nadzieję, że jej nie odepchnie i pozwoli przylec do siebie jeszcze trochę bardziej.
Mury stawiane w jej sercu od grudnia zaczynały pękać. Teraz nie miała jednak głowy do tego, by przejmować się, że tak słabe były to budowle. Może dlatego go unikała - nie umiała pozostać na niego zamkniętą, a naiwna wierzyła, że odcięcie się od wszystkiego i ułożenie siebie na nowo pomoże jej poradzić sobie z tą... pustką.
- Tak, tęskniłam. Nie, nie powtórzę tego jeszcze raz - wymamrotała ze wstydem i ulgą w jego rękaw, czując, jak nagle schodzi z niej cały stres. Zapomniała już, że tylko przy nim mogła dawniej pozwolić wszystkiemu co złe ulecieć gdzieś w niebyt. Pamięć na szczęście wracała do niej szybko.


Wniosek z historii jest prosty:
tkwimy w schematach me siostry

Giovanna M. Borgia
Giovanna M. Borgia
Zawód : Pianistka, kobieta biznesu
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Come due uccelli da ammazzare,
piuttosto che tornare giù.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2539-giovanna-maddalena-borgia https://www.morsmordre.net/t2576-poczta-giovanny https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-37-2
Re: Salon [odnośnik]28.02.17 22:19
Chłodny, wiosenny wiatr owiał jego sylwetkę. Zaciągnął się świeżym powietrzem, czując w nozdrzach jego przyjemną rześkość. Wydawało się zupełnie zwyczajnie oczyszczać umysł z trosk i niepotrzebnych myśli. A ich wyczuwał w tym pokoju zbyt dużo. Zbyt dużo, aby czuł się komfortowo i swobodnie. Wszystko było nimi przesiąknięte — powietrze, każdy mebel, nawet wino, które gdzieś po drodze dostrzegł kątem oka. Wypierał negatywne cząsteczki z atmosfery, w którą wniknął, przyciągając ku sobie te czyste i niezbrudzone żadnym innym aromatem. Jego wrażliwy nos odczuwał prawdziwą przyjemność, ale nie mógł inaczej funkcjonować.
Powstrzymując się przed zapaleniem papierosa w tej cudownej chwili, sięgnął po ostatnią, cytrynowa landrynkę, którą miał w kieszeni i włożył do ust, zwieńczając ten moment przyjemnym akcentem. Odetchnął głęboko, nie zważając na to ile czasu minęło. Jej mieszkanie powinno pachnieć winem, seksem, oliwką i papierosami, tymczasem gdy tu wszedł, panował zaduch i zduszona tęsknota za czymś, czego nigdy nie miała.
Rozchylił powieki i spojrzał przed siebie na czerniejące niebo i ostatnie błyski oświetlonych przez zachodzące słońce dachów. Jej miękkie kroki dobiegły jego uszu dopiero po chwili, a zaraz za dzwiękiem pojawił się subtelny dotyk, na który w pierwszej chwili zdawał się nie zareagować, choć sam fakt, że nie drgnął tak naprawdę o niczym nie świadczył. Słodkie wspomnienie skróconej wersji własnego imenia, które pasowało do wielu pięknych analogii przywołało na jego twarz lekki, niewymuszony uśmiech. Zassał cukierka w ustach, wydobywając z niego tyle cytronowej esencji ile w tym jednym pociągnięciu był w  stanie i obrócił twarz w jej kierunku, gdy przywarła ciałem do jego ramienia. Była ciepła, właściwie rozgrzana, nieco rozdygotana, choć wydawała się nieobecna i rozkojarzona. Jej cichy oddech, subtelny uścisk pozwoliły mu zarysować jej potencjalną kondycję psychiczną. Myślami była nie tam, gdzie powinna.
Ale przecież od tego go miała.
— Wiem — skłamał, bo przecież nie spodziewał się takiego wyznania, choć wiedział, że taka była prawda. Uniósł brwi i przechylił głowę, aby móc dojrzeć scowaną w jego ramieniu twarz, a ponieważ nie ujrzał tyle ile chciał, sięgnąl do niej ręka, by palcem wskazującym przeciągnąć po jej drobnym nosie, przy okazji rozdzielając pojedyncze pasma włosów, które zakryły jej twarz. — Znam twoje potrzeby lepiej niż ktokolwiek inny, więc wpadłem. Z czystej troski, bambino— zapewnił z lekkim rozbawieniem, choć sam ton jego głosu mógł wzbudzać wątpliwości. Odwrócił się w do niej przodem, wyswobadzając z jej uścisku i ujął jej twarz w swe szerokie, męskie dłonie.
— Powinnaś przynieść wino. — Oczywiście, już miała je nalane do kieliszka. Kolor jej ust zdradzał, że zdążyła go upić. — Wiem, że masz w swojej kolekcji lepsze — dodał pewnie, kciukiem wycierając kącik jej ust z karmazynowego zabarwienia. Zawsze pijali trunki z jej szczególnej, włoskiej kolekcji. To ona nauczyła go tego smaku. Pokazywała mu trunki, które długo stymulowały kubki smakowe i zostawiały na podniebieniu przyjemny posmak owocowego bukietu i te, które zupełnie niewarte były uwagi. Uśmiechnął się, wyszczerzył łobuzersko, patrząc prosto w jej czarne jak smoła oczy. Dla niego problem Caesara i jego odejścia nie istniał i nie zamierzał jej pozwolić na zadręczanie się tym. Musieli porozmawiać, mogli również całkiem przyjemnie spędzić ten wieczór.
Wyciągnął różdżkę i obsłużył ich częściowo, przywołując dwa kielichy, do których lada moment naleją wspaniałego, włoskiego trunku — a przynajmniej miał nadzieję, że Giovanna nie będzie z tym zwlekać, kontynuując ich małą, włoską tradycję. W tym samym czasie podszedł do fortepianu i choć nie potrafił na nim grac, otworzył klapę i usiadł na siedzisku z miną nastolatka tykając palcami poszczególne klawisze, które wydawały niezwykłe dźwięki.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Salon [odnośnik]20.03.17 14:01
Wypuściła szybciej powietrze nosem - jej jedynym więc tym samym po którym Ramsey tak bezkarnie przesuwał właśnie palcem - fukając na tak typowe dla niego bycie wszechwiedzącym. Ciągle tylko wie, wie i wie. A tu właśnie czegoś nie wiedział. Gdy obrócił się i uniósł jej twarz popatrzyła mu prosto w oczy, w pierwszej chwili niczym spłoszona łania zastygając, niezwykle boleśnie świadoma tego, jak bardzo blisko siebie znajdują się fizycznie. Wzięła jednak głębszy oddech, starając się uspokoić kołaczące serce, napawając się ułamkiem sekundy ciszy i...
- Bambina, ty poligloto od siedmiu gaci Merlina - westchnęła, niby to całkiem na poważnie i zupełnie bez jakiejkolwiek siły na jego ignorancję. Ale w głębi duszy doceniała, nawet w jej oczach błysnął ognik rozbawienia, a kąciki ust drgnęły, tak samo jak ona gdy przejechał kciukiem po jej ustach. Postąpiła mimo to krok do tyłu, zwiększając dystans pomiędzy sobą a nim. Znów ta wszechwiedza. Pokręciła tylko głową z rozbawieniem i typowym dla siebie, tanecznym wręcz krokiem udała się w kierunku stojącej pod jedną ze ścian szafy. Uchyliła drzwiczki, zza których wychynęły rzędy półek zaopatrzone w stojaki na wina. Z szafy buchnął chłód, toteż Włoszka zadrżała lekko, nagle niezwykle świadoma swoich bosych, zimnych stóp. Przebiegła wzrokiem po półkach, unosząc rękę i muskając wypielęgnowanymi palcami butelkę po butelce, aż w końcu zatrzymała się na jednej z nich. Skupiona na wybieraniu wina zapomniała na chwilę o otaczającym ją świecie, wyparła ze świadomości kąsające ją od kilku miesięcy myśli - obróciła trunek w dłoniach, ostatecznie decydując się właśnie na ten. Zamknęła za sobą szafę przy użyciu nogi i kierując się ku Ramseyowi uniosła spojrzenie znad etykiety, gdy dotarło do niej, ze ten zasiadł przy fortepianie, naciskając raz po raz losowe klawisze. Wróciła znów do realnie biegnącego czasu, zalała ją fala tego, co szarpało się w jej piersi niczym szukający swobody zwierz. Tęsknota. Przełknęła ślinę i odetchnęła cichutko, opadając na stołek przy fortepianie obok Mulcibera, zostawiając jednakże przyzwoite kilkanaście centymetrów pomiędzy uch udami (jak dobrze, że pokusiła się kiedyś o ten szeroki). Choć od otwartego okna zaczynało jej być zimno, odznaczając się delikatną gęsią skórką na ramionach. Nie zamierzała jednak odciąć dopływu świeżego powietrza: pomagało oczyścić myśli, nabrać klarowności widzenia. Machnięciem różdżki odkorkowała butelczynę i zabrała się za wprawne rozlewanie ceglastoczerwonego płynu do kieliszków.
- Barbaresco, tysiąc dziewięćset trzydziesty szósty. Teraz tylko powąchaj i opisz, co czujesz - powiedziała, podając Ramseyowi kieliszek i rzucając mu krótkie spojrzenie spod lekko uniesionej brwi, nim nie wpiła się wzrokiem w alkohol, który dzierżyła w swoich smukłych palcach. Była ciekawa, co powie. Nie tylko o winie zresztą - musiał mieć coś, co chciał jej powiedzieć, z czym przyszedł do niej tego wieczora. Odstawiła na moment własny kielich do toastu, spojrzenie czekoladowych tęczówek przenosząc z chyboczącego się w szkle alkoholu na klawiaturę okładaną kością słoniową i drzewem hebanowym. Wyciągnęła prawą dłoń, zamarła na moment przypominając posąg rzymskiej bogini, a gdy wychylając siędelikatnie przed Mulcibera wyciągała ku instrumentowi drugą rękę, słyszała już muzykę. Jej palce były pewne, pierwsze sześć taktów Wiosny Vivaldiego wypełniło cały pokój, aż Giovanna nie przerwała gry, uśmiechając się delikatnie, z ręką wyciągniętą w powietrzu przed Ramseyem, sięgającą dalej w prawą stronę. Nie sięgnie siedząc tam, gdzie obecnie siedziała.
Giovanna M. Borgia
Giovanna M. Borgia
Zawód : Pianistka, kobieta biznesu
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Come due uccelli da ammazzare,
piuttosto che tornare giù.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2539-giovanna-maddalena-borgia https://www.morsmordre.net/t2576-poczta-giovanny https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-37-2
Re: Salon [odnośnik]21.03.17 9:02
Wiedza miała swoją cenę i niestety nie przychodziła nigdy łatwo i szybko, szczególnie ta drogocenna. Mógł przybyć do Borgii i najzwyczajniej w świecie spytać ją, co działo się w jej życiu przez ostatnie miesiące, jakie wzloty i upadki zaliczała, a także dlaczego pomimo wyjazdu Caesara nie wykreśliła do niego tych kilku prostych słów, jak zazwyczaj to czyniła. Ale on zawsze działał inaczej niż powinien, bo przecież gdyby wiedział czym jest prawdziwa przyjaźń pojąłby, że nie chodzi o informacje i świadomość, a obecność i wsparcie, przy wysłuchiwaniu drugiej strony. On nigdy nie był nieprzygotowany, unikał zaskoczenia. Dlatego spotkanie z Deirdre pomimo dość skąpych informacji na temat Giovanny okazało się owocne. Dzięki temu przestrach, jaki zalśnił w oczach Borgii był zrozumiały i mu nie umknął. Wręcz przeciwnie, patrzył w jej błyszczące spojrzenie bez cienia wątpliwości, samemu emanując spokojem i pewnością — nic z jego strony jej przecież nie groziło. Nie dziś, a jeśli wszystko pójdzie dobrze to również nie jutro i w najbliższym czasie.
Jej ciało zawsze było przyjemne. Miękkie, ciepłe, pełne, ale daleko mu było do samców alfa, którzy ślinili się na widok skrawka odsłoniętego dekoltu. Był bardziej wyrafinowany. Sycąc swoje oczy jej pięknem względnego negliżu, które było z pewnością przeznaczone dla kogoś wyjątkowego — pewnie dlatego nie czuł się skrępowany, łechtał swoje zmysły, przewidując trzy kolejne kroki do przodu. Obserwował jej reakcje z większą fascynacją niż falującą w oddechach klatkę piersiową, choć na samą myśl tego jak rozproszyła go podczas ich wspólnego pojedynku chciało mu się śmiać.
A może tak sobie to tylko tłumaczył.
Westchnął i spoważniał momentalnie, choć mięśnie twarzy drgnęły w powstrzymywanym rozbawieniu.
— Przecież właśnie to powiedziałem — burknął z niezadowoleniem, przewracając przy tym teatralnie oczami, choć po chwili wydawał się już pochłonięty zupełnie czymś innym. Nie można być dobrym we wszystkim, nie można skrywać w sobie nieskończenie wiele talentów. Nie potrafił grać, właściwie nie miał w sobie za grosz muzykalności i docenienie tej dziedziny sztuki przychodziło mu z wyjątkowym trudem. Sama w sobie była dla niego zbędna, ale kiedy obserwował tych, który byli na nią wrażliwi, czuł zainteresowanie. W nich, nie w muzyce. Dlatego wciskał klawisze bez ładu i składu, próbując na własną rękę skomponować coś… cokolwiek, ale choć docierały do niego odgłosy z wnętrza fortepianu nie potrafił ich połączyć ze sobą.
— Słodka Morgano, chyba zostanę pianistą — powiedział z przejęciem, będąc pod wrażeniem własnej „gry”. I nie pomyślał, jaką katorgę przechodziły w tej chwili uszy Giovanny, bo nigdy nie dotarłoby do niego, że po prostu słowo „niewystarczający” nie wyraża jego umiejętności nawet w najmniejszym stopniu.
Kiedy podała mu kielich, przestał. Obrócił twarz w bok, a oczy mu błysnęły z podekscytowania.
— Uwielbiam takie wyzwania.— Uśmiech w końcu rozjaśnił jego twarz. Robiła to za każdym razem, kiedy podawała mu nowy, nieznany trunek, ucząc go w ten sposób mieszanek i rodzajów win, choć czasem odnosił wrażenie, że w ten sposób pogrywa sobie z jego niezwykle czułym węchem. Tym zmysłem, który nigdy się nie mylił. Niezależnie od tego, czy obserwowanie go, kiedy jego prawdziwy talent się uaktywniał sprawiało jej frajdę czy nie, zabrał się do tego z przyjemnością. Już w pierwszej chwili poczuł… — Migdały… Pieprz— szepnął, rozkoszując się tym aromatem. Nie mógł go pomylić z niczym innym, były to jedne z tych aromatów, którymi mógłby faszerować się bez końca. Rozgryzł cytrynową landrynkę, chcąc wyzbyć się kwaśnego smaku w ustach nim spróbuje jej wyboru. Przymknął oczy, bo dalsze rozróżnienie wymagało od niego większego skupienia. — To są… — zawahał się, przeszukując umysł za odpowiednią nazwą. Z zielarstwa był zawsze cienki, ale zapamiętane zapachy już na zawsze pozostawały mu w głowie. — Fiołki? Fiołki. I migdały… — Zdecydowanie przewodziły. Bukiet był ostry, intensywny, ale niezwykle przyjemny dla jego wrażliwego nosa.
Otworzył oczy, spoglądając na kielich i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że słyszy muzykę, jakby to na czym się skupił zajęło go zupełnie. Wydostał się ze swojej ciemnej świątyni zapachów, by na nią spojrzeć, a później na jej sprawne palce, mrucząc z aprobatą.
— Grasz prawie tak dobrze, jak ja — stwierdził z całą pewnością, unosząc wysoko brwi — był szczerze zdumiony tym, jak dobrze i lekko jej to szło. Na tyle, że nie zwrócił uwagi, że ma problem sięgnąć do dalszych partii klawiszy z prawej stronie, a kiedy zrozumiał — i tak się tym nie przejął. Przesunął się na siedzisku nieco w tył, bo słuchaczowi tak było wygodniej i pozwolił jej kontynuować, kiedy on zajął się winem. Skosztował go w końcu, ledwie mocząc w nim usta. Było pyszne i tak, jak przypuszczał w smaku również górowały migdały wśród owocowej słodyczy.
— Długo się nie widzieliśmy, może opowiesz mi co ci się przytrafiło ostatnio. Możesz zacząć od grudnia, bambi — rzucił luźno, z typową dla siebie nonszalancją, patrząc na jej palce, jak przemykały po fortepianie. Miał nadzieję, że nie wyszła z wprawy i potrafi nimi wciąż tak samo sprawnie trzymać różdżkę.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Salon [odnośnik]15.05.17 20:17
Obserwowała go, niczym magizoolog badający nowo poznany, niezwykły gatunek zwierzęcia zamieszkującego ich świat. Było to paradoksalne, bowiem zdawała sobie sprawę, że role są tu całkowicie odwrócone. Miał ją na końcu różdżki, rozpracowaną tak daleko, jak tylko mógł sięgnąć za wyłączeniem tych informacji, które zachowywała dla siebie. Starała się, by otoczenie wiedziało o niej jak najmniej. Ostatnio udało jej się to zdecydowanie uskutecznić, gdy odsunęły się od siebie z Deirdre. Czy tak naprawdę w ogóle potrzebowała w swoim życiu kogoś takiego jak Azjatka? Pustka kłębiąca się w niej dawała jednakże jednoznaczną odpowiedź. Tutaj była z daleka od rodziny, nawet jej właśni bracia po raz kolejny opuścili deszczowy Londyn szukając szczęścia w innych miejscach świata. Pozwolić się zbliżyć do siebie było jednakże równoważne z opuszczeniem gardy, wystawianiem się na potencjalny cios. Ale ludzie byli stworzeniami stadnymi, a Ramsey zawsze zajmował specjalne miejsce w jej życiu.
- Wygryziesz mnie ze wszystkich koncertów, o ja biedna, o ja nieszczęśliwa! - teatralnie przyłożyła dłoń do czoła, symulując, iż za chwilę omdleje z tej całej tragedii sytuacji, pokładając się w kierunku klawiatury fortepianu. Uniosła jednakże zadziornie kącik ust i strzeliła w stronę Ramseya niejednoznacznym spojrzeniem, nim nie poprawiła się na siedzisku i nie skupiła się na tym, w jaki sposób zaczął radzić sobie z postawionym przed nim wyzwaniem. Wiedziała, jak działają na niego takie zagadki, wręcz podniecająco. Uśmiech zawitał na jej ustach, gdy zajął się analizowaniem wrażeń docierających do jego nosa. Ten błysk w jego oku gdy podawała mu kielich pozwalał jej dojrzeć takiego, jakim był. Uwielbiała chwile takie jak ta. Rzadkie, dlatego też tak cenne. Z dala od całego świata, tylko oni i sekrety skrywane w szklanych butelkach, które wydzierali z przystani bezpiecznych korkowych pieczęci. To w jaki sposób był w stanie oznaczać aromaty było darem. Czymś, czego Giovanna mimo szczerych chęci i prób nie potrafiła w sobie wypracować. To był talent, a choć ona wyuczyła się tego przez lata mieszkania w słonecznej Italii Rams miał do tego najzwyczajniej niesamowity dryg. Sprawiało to, że czasem czuła ukłucie zazdrości. Lubiła być najlepsza, wkładała w to od zawsze wiele wysiłku i przeznaczała większość swoich możliwości. Tu jednakże oddawała mu pola, nie mylił się praktycznie w ogóle. Poszczególne zapachy były dla niego jak dla niej nuty na pergaminie, tworzące jednakże symfonie zapachów i smaku, nie muzyki. Kiwała delikatnie głową, wydawać by się mogło, że w takt wygrywanego przez nią utworu. Tak naprawdę jednakże niemo potwierdzała to, co wyczuwał Mulciber, dopóki ten nie wrócił do niej duchem.
- Prawie - przyznała, kręcąc głową i unosząc wzrok ku sufitowi, po czym po raz kolejny zaatakowała klawiaturę. - Jak zwykle się nie pomyliłeś - mruknęła tylko odnośnie wina, uciekając sama na chwilę w świat muzyki. Kuguchar wykorzystał chwilę i wskoczył na jej kolana, obserwując uważnie palce Włoszki. Mogła by tak trwać aż do końca świata, gdyby nie zapytał. Nie zatrzymała się w grze ani na moment, na zewnątrz pozostając tak samo piękną, marmurową figurą. Jednakże jej umysł stracił spokój, a w mięśniach poczuła napięcie - nie było w tym mieście wiele osób, od których mógł się dowiedzieć o tym. Nie zamierzała jednakże podać mu odpowiedzi na tacy. To była gra dla dwojga.
- Grudzień? Zrobiłam sobie krótkie wakacje, odwiedziłam rodzinę na święta. A w tym niewielkim sklepie zoologicznym na końcu ulicy kupiłam Virtusa odpowiedziała tonem lekkim, prawie plotkarskim. Chciała zobaczyć, jak zareaguje. Złość? Nie, to było zbyt mało by wyprowadzić go z równowagi. Chcąc informacji musiał napracować się bardziej.
- Co sądzisz o winie? - przerwała grę i zapytała, sięgając po kielich. Spojrzała na niego pytająco, z uniesioną brwią unosząc szkło do ust. Wpierw powąchała, z przymkniętymi powiekami napawając się aromatem, nim nie upiła niewielkiego łyka. - Ktoś podobno mądry i uczony nazwał to kiedyś aromatem młodej, wyprawionej skóry zwierzęcej. Nie uważam, by w pełni oddawało to jego jednoczesną delikatność, elegancję ale jednocześnie intensywność oraz siłę - oznajmiła, obserwując rozdygotany w kielichu szkarłatny trunek.
Giovanna M. Borgia
Giovanna M. Borgia
Zawód : Pianistka, kobieta biznesu
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Come due uccelli da ammazzare,
piuttosto che tornare giù.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2539-giovanna-maddalena-borgia https://www.morsmordre.net/t2576-poczta-giovanny https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-37-2
Re: Salon [odnośnik]16.05.17 21:03
Znał ją dobrze. Wystarczająco, by wiedzieć, kiedy troski zajmują jej umysł, kiedy smutek błyszczał w jej oczach, a uśmiech, nawet ten najbardziej kokieteryjny i zmysłowy ociekał fałszem, który maskował wszystkie buzujące w niej emocje. Miała ich w sobie wiele. Bywała gorąca jak wulkan. Czasem czuł jak drżała, mając lada chwila eksplodować, choć nigdy nie był pewien, co z siebie wyrzuci. Najczęściej odpowiadał na to spokojem, jakby jej nie rozumiał, ale potrafił to sobie rozłożyć na czynniki pierwsze, nawet jeśli jego sposób myślenia odbiegał od sposobu każdego przeciętnego mężczyzny. Teraz też był spokojny, czując na ramieniu ciężar, choć ledwie się z nim stykała. I cierpliwie czekał, aż wyrzuci z siebie wszystko. Tego wieczoru nie zamierzał sięgać po radykalniejsze środki. Jej nastrój wydawał się stabilny, nic nie zapowiadało ani burzy z piorunami, ani powodzi, przed którą musiałby ją powstrzymać.
— Nie dramatyzuj, będziesz moim dublerem, jakby spadła mi forma.— Spojrzał na nią pobłażliwie, był kiepski w pocieszaniu. Jej sugestywny wzrok wcale na niego nie zadziałał, zasłonił się przed nim, udając, że wcale nic takiego nie miało miejsca. Nie mogła sobie kpić.
— Co?— mruknął odruchowo, piorunując ją wzrokiem. — Jak to „prawie”? —Nie dowierzał temu, co słyszał. Przysunął kielich ponownie pod nos i lekko zaciągnął się subtelnym, dla wielu mało wyrazistym aromatem. — Chodzi o fiołki?— Na pewno chodziło o fiołki. Nie znał się zupełnie na kwiatach; póki ktoś nie zdradził mu nazwy i nie przypasował do wyglądu nigdy, by nie zgadł. Posiłkował się jedynie pamięcią, która nie raz uratowała mu już skórę.
W końcu westchnął ciężko i upił łyk. Na szczęście smak pozostał bez zarzutu, delektował się nim na tyle na ile umiał, w ciszy oczekując odpowiedzi na poruszoną kwestię, a kiedy zaczęła mówić dopił resztę i odstawił go na fortepian; kielich zadźwięczał pod wpływem drgań, gdy zaczęła grać. Nie był zbyt muzykalny, stać go było na pokiwanie głową z aprobatą na znak, że nawet dla takiego laika jak on było to całkiem przyjemne.
Początkowo odpowiedział jej gardłowym pomrukiem. Nie musiała zgadywać, że nie to miał na myśli. Oblizawszy wargi oparł się jedną ręką o siedzisko, znajdując pomiędzy nimi ciasną przestrzeń i spojrzał na nią z ukosa. Musiał też zignorować jeżącego się na jego widok kota, który usadowił się na kolanach. Miał wrażenie, że zwierzęta instynktownie wyczuwały w nim byłego kata i mordercę stworzeń, nie darząc go większą sympatią.
— Wino wyborne, to oczywiste — odparł, dając złudne wrażenie pominięcia niewygodnej kwestii. — Źle wyglądasz, nie jesteś w formie, mam nadzieję, że czujesz się lepiej i odzyskałaś siły u rodziny. Przyszłość nie stanie się nagle łatwiejsza— skończył ją komplementować, po czym podniósł się z siedziska. W porządku. Nie chcesz, nie mów. Złapał się za spodnie z przodu, a potem z tyłu, szukając po kieszeniach papierosów. Niemożliwe, by ich zapomniał, był przekonany, że miał je ze sobą; zaniechał jednak dalszych poszukiwań. Podszedł do okna, wdychając świeże powietrze. Wiatr się zmienił, dym z okolicznych kominów unosił się do góry, świeżość znów witała Londyn; liczył na to, że tak już zostanie. Wieczorny chłód mu nie doskwierał, przyjemnie oziębiał, w takiej temperaturze najlepiej się myślało, szczególnie, gdy wino rozgrzewało od środka. W kamienicy na przeciwko zapaliły się światła w mieszkaniu, jedno po drugim. Ktoś przechodził z pokoju do pokoju.
— Potrzebujesz pomocy w Wenus?— spytał w końcu kontrolnie. Jeśli sobie nie radziła należało znaleźć odpowiedniego człowieka do pomocy. Z nazwiskiem, pieniędzmi. Lestrange nie wróci, był przekonany, że uciekł w świat i zachłysnął się nowym życiem. A może Avery dopadł go gdzieś w ciemnym zaułku i nikt nigdy nie usłyszy o jego śmierci. Odwrócił się tyłem do miasta, przysiadając na parapecie i spojrzał na Giovannę. Wokół niej krążyło pełno sępów, które czekać będą na jej potknięcie, porażkę. Musiała znaleźć w sobie siłę, by ich wszystkich pokonać, a tematy, które krążyły nieustannie po jego głowie nie napawały optymizmem.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Salon [odnośnik]11.08.17 16:27
Borgia westchnęła tylko i przewróciła oczami.
- Prawie grasz tak dobrze jak ja. A z winem masz rację, tak jak zwykle zresztą. Nie śmiałabym powątpiewać w Twoje zdolności w tym zakresie - wyjaśniła swoje słowa, przenosząc dłonie na futro umoszczonego na jej kolanach kuguchara. Fortepian jednakże wygrał ze zwierzęciem, które pozbawione atencji i coraz bardziej jeżące się na jej gościa powoli zaczynało przeszkadzać. Ostatecznie przegoniła Virtusa do sypialni, zamykając za kugucharem drzwi przy pomocy zaklęcia.
Grali w grę z Ramseyem, grę którą ona sama rozpoczęła omijając interesującą go kwestię. Znała go jednak, wiedziała jak cierpliwym łowcą potrafi być Mulciber oraz... jak bardzo może mu zaufać. Wypływające z jego ust wątpliwej jakości komplementy wywołały u niej wręcz pogardliwe prychnięcie i gorzki uśmiech. Wstała gwałtownie z ławy i zakładając ręce na piersi zaczęła nerwowo krążyć po pomieszczeniu. Jej stabilny nastrój był taki tylko z pozoru, choć złapał ją w chwili względnego spokoju to wszystko było w stanie zmienić się w niej w kilku chwilach. Zatrzymała się w końcu gdzieś pośrodku salonu, zwrócona do Mulcibera plecami. Zacisnęła powieki i usta, walcząc z powstałym w jej głowie mętlikiem. Uruchomił ją tymi słowami. Przyszłość nie stanie się nagle łatwiejsza. Nic nie było łatwe - ani przyszłość, ani teraźniejszość, tym bardziej przeszłość.
- Poczułam się jak zwykły kawał mięsa służący do zaspokajania cudzych potrzeb - wyrzuciła z siebie w końcu, odwracając się twarzą do stojącego w oknie Ramseya. Oczy błyszczały jej niebezpiecznie mieszanką wściekłości i strachu. - Na co mi moje zdolności, na co talenty i osobowość, skoro tym co liczy się ostatecznie są moje cholerne pośladki i piersi? Jeszcze ten... ten figlio di puttana - wysyczała, wydając z siebie po przekleństwie poirytowany krzyk, łapiąc się garściami za pukle czarnych loków. - Sukinsyn najpierw leżał w szpitalu, ja jak głupia cały czas się nim zajmowałam, dwoiłam się i troiłam by zarówno jemu jak i w interesie było dobrze, a on z dnia na dzień znika. Bez choćby jednego pieprzonego słowa! - zaczęła wrzeszczeć na Merlinowi ducha winnego Ramseya, ledwo pamiętając o tym, by oddychać. Ciągle z rękoma we włosach zaczęła opadać w dół - ugięły się pod nią kolana, a ona wylądował na stoliku stojącym przy kanapie. Nie zwracając uwagi na przewracający się wazon z czarnymi goździkami, z trzaskiem rozbryzgujący się następnie na podłodze usiadła, jakby kurcząc się w sobie. Łokcie oparła na kolanach, a kurtyna włosów przysłoniła jej oblicze. Zapanowała cisza.
- Radzę sobie. Deirdre mnie nienawidzi, jeśli odejdzie nie wiem jak to będzie. Trzymam ją czym się da, uciekam się do szantaży i gróźb, ale nie wiem co się stanie, gdy to przestanie wystarczać - zaczęła mówić powoli, w skupieniu, nadal nie zmieniając pozycji. Jej głos był lekko przytłumiony, lecz zrozumiały. - Rozważam nowych wspólników. Za jakiś czas będę rozmawiać z Cassiusem. Może i nie jestem w formie, ale nikt z zewnątrz nie może tego widzieć. I nie zamierzam im się tak po prostu poddać - powiedziała, poruszając się i przenosząc harde, uparte spojrzenie ciemnych oczu na Ramseya.


Wniosek z historii jest prosty:
tkwimy w schematach me siostry

Giovanna M. Borgia
Giovanna M. Borgia
Zawód : Pianistka, kobieta biznesu
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Come due uccelli da ammazzare,
piuttosto che tornare giù.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2539-giovanna-maddalena-borgia https://www.morsmordre.net/t2576-poczta-giovanny https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-37-2
Re: Salon [odnośnik]13.08.17 22:50
Nie zamierzał dociekać ani tym bardziej siłą wyprowadzać z niej wspomnień; zmienił taktykę, porzucając wcześniejsze zainteresowanie tematem. Nie potrzebował tej wiedzy do niczego, jedynie Deirdre wzbudziła w nim ciekawość — chciał się upewnić, czy to prawda, a te ciche miesiące jakie im zafundowała były spowodowane czymś więcej jak tylko targającą jej sercem tęsknotą za Lestrangem. Siedząc na parapecie korzystał z chłodnego kwietniowego wiatru, który otulał jego plecy i kark, powodował lekką gęsią skórkę w mimowolnie reagującym na zmiany temperatury organizmie. Przyglądał się Włoszce w epatującej cierpliwością ciszy, obserwując jak podnosi się z miejsca, tocząc walkę sama ze sobą. Oparł się rękami o parapet, zastygając w tej pozycji na dłuższą chwilę, słuchając jej słów bez pokazowego napięcia, fałszywego żalu, czy współczucia. Interesowały go fakty i jej uczucia, których się wręcz domagał, wiercąc w niej dziurę swym spojrzeniem.
— Dość ironiczne, nie sądzisz?— Powstrzymał się przed skomentowaniem jej słów w sposób, który by ją uraził. Nie zamierzał też podkreślać hipokryzji, jaką się wykazała; słyszała swe słowa, musiała zdać sobie sprawę z tego, jak brzmiała. Handlowała żywym towarem, sprzedawała swoje kurwy arystokratom i wszystkim innym, których stać było na jej niezwykłe dziewczęta. Jako zawodowa burdelmama zabawnie brzmiała z tym miałkim stwierdzeniem o kawale mięsa służącym do zaspokajania potrzeb na ustach. Lecz oczywiście, Giovanno, ty nie czułaś się z tym dobrze, to w porządku. Ich wzrok się wreszcie spotkał, gniew rozsierdzał ją od wewnątrz, co zaspokoiło jego głód. Zadarł brodę nieco wyżej, czekając. Nieco zawiódł go prymitywny powód złości, ale przecież wiedział jakim uczuciem darzyła Caesara. Już dawno powinna zapomnieć o miłości, ta była przereklamowana, zupełnie niepotrzebna, sprowadzająca same kłopoty. Nie mógł tego przyznać z własnego doświadczenia, ale był świadkiem wielu upadków ludzi o wielkich predyspozycjach; nie było mu ich żal, cierpieli na własną prośbę, trzeba było się nie zakochiwać.
Doczekał do końca, aż przerwała, siedząc na ziemi, tuż obok stolika, przy szklanych odłamkach wokół siebie. Wyglądała żałośnie, choć rozpacz nie ujmowała nic z jej niezwykłej urody. Nawet jako zlana w jedno kupa nieszczęścia wyglądała atrakcyjnie i pociągająco. Ruszył się z miejsca, kiedy cisza zaczynała się robić nieco drażniąca. Przykucnął tuż przed nią i ujął ją pod brodę, zmuszając by wzniosła swe ciemne jak obsydiany oczy wprost na niego.
— Trzymasz śmierciożercę na łańcuchu jak zwykłego kundla. Gdyby tylko wiedziała jaka jest silna już dawno byłabyś pod jej kontrolą— skomentował nieco upominająco — czy zgłupiała? Czy nie zdawała sobie sprawy, jak wiele ryzykuje zadzierając z Deirdre? Ich konflikt go zupełnie nie obchodził, tak jak i to, czy Wenus zostanie bez swojej największej atrakcji. Dziwiło go każde kolejne posunięcie Giovanny, źle robiła, mogła stracić wiele więcej niż zyskać, sztucznie podtrzymując ten organizm przy życiu. Gdyby tylko Tsagairt była pewniejsza siebie i swoich umiejętności zapanowałaby nad Giovanną, znalazłaby argumenty, które skuteczniej wyzwoliłyby ją z łańcuchów. Włoszka mocno się narażała, ratowała ją tylko sprawa Czarnego Pana, musiała o tym pamiętać. Nie wolno jej było popełnić żadnych błędów, wszyscy będa jej patrzeć na ręce i śliniąc się czekać, by ją za wszystko ukarać.
Odgarnął jej błyszczące, gęste włosy do tyłu, powoli na ramię, sycąc się jej miłym widokiem.
— Jak znajdę jakąś godną zastępczynię Miu to cię o tym poinformuję.— Musisz już rozglądać się za nową gwiazdą, tamta spada, niedługo nie pozostanie po niej żaden ślad. Kąciki ust uniosły się w górę w szelmowskim wyrazie. — Napijmy się jeszcze wina zanim wyjdę— zaproponował, spoglądając jej w oczy.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Salon [odnośnik]05.09.17 0:11
Wpatrzywała się w niego spojrzeniem swoich ciemnych oczu. Jej spojrzenie było harde - nie musiał uświadamiać jej, w jak bardzo ironicznej sytuacji się znalazła. Cuchnęło to hipokryzją na mile. Puściła mimo uszu to stwierdzenie, pogrążając się dalej w swojej tyradzie wrzasków i złości, całkowicie zatracając się w emocjach. Wiedziała, że musi z tym skończyć. Czarnemu Panu nie służyli słabi i kochliwi. Czarnemu Panu służyły jednostki gotowe do wszelkich poświęceń, zdeterminowane, nie znające słowa słabość. A ona w tym momencie była słaba. Brzydziła się sobą, brzydziła się tym, kim się stała z tego głupiego powodu - z miłości. Kochała Caesara całym sercem, a ten łajdak przez lata potrafił tylko ją ranić. Ona była jednak zbyt uparta i zbyt dumna - wierzyła, że jeżeli odpowiednio go dociśnie to w końcu Lestrange ułoży się potulnie u jej stóp. Myliła się. Jego oświadczyny w cuchnącym alkoholem oddechu były momentem gdy myślała, że z tym skończyła. Wtedy zniknęła, w słonecznej Italii znajdując siłę i - choć bardzo nie chciała tego przyznać - w końcu odnalazła i swoją godność, którą zgubiła na pewien czas tracąc głowę dla arystokraty. Nawet gdy wróciła była inna, a przynajmniej w to wierzyła. Teraz jednakże wszystko się zapadło, niczym ciężki dach postawiony na zapałkach. To był moment, w którym mogła albo wszystko zacząć na nowo, albo na zawsze zatonąć w tym bagnie.
Obserwowała go uważnie, gdy miękko zeskoczył z parapetu. Rejestrowała każdy jego ruch, chłonąc obraz przed sobą. Zabłądziła wzrokiem po jego twarzy, ciemnych brwiach i lekko wykrzywionych w grymasie ustach. Tak, cisza trwała już zbyt długo - wspólne milczenie nie było przyjemne, gdy w powietrzu wisiało tyle wykrzyczanych ze złością słów. Potrzebowała jego reakcji, nie zwierzałaby mu się z tego wszystkiego gdyby nie oczekiwała od niego jakiejś akcji. Potrzebowała pożyczyć od niego trochę siły, która kłębiła się pod czupryną ciemnobrązowych włosów. Jej umysł teraz był w strzępach, rozsadzany przez myśli wysysające z niej wolę życia. Prześlizgnęła się spojrzeniem czekoladowych oczu po jego silnych dłoniach, zaraz przenosząc je na własne - drobne i delikatne, o długich smukłych palcach. Zaraz też poczuła ciepły i szorstki dotyk byłego kata na własnej skórze, gdy ujął ją pod brodę, zmuszając do spojrzenia mu w oczy. Te ciemnoszare tęczówki zawsze przywodziły jej na myśl chłodną stal klingi miecza, który odkąd tylko pamiętała zdobił ścianę w jadalni jej dziadków. Kojarzyło jej się z siłą - dlatego chłód w spojrzeniu Ramseya dla niej nie istniał. Była tylko pewność.
Pozwoliła mu mówić, pozwoliła mu odgarnąć swoje włosy, które ciężką kaskadą opadły jej na ramię. Mówił prawdę, doskonale to wiedziała. Mimo to do tej pory rzucała się na wszystkie strony - jednak była to walka ryby wyciągniętej z wody. Bezsensowna. Jego szelmowski uśmieech uderzył jednakże w odpowiedni dźwięk. Giovanna ożyła, z marmurowej rzeźby tkwiącej w bezruchu zamieniając się w kobietę o błysku w oku. Uśmiech, który zagościł na jej pełnych ustach był zwodniczy niczym piękne barwy zabójczej rośliny.
- Jak sądzisz, powinnam szukać następczyni? Może znajdę dla siebie jakieś lepsze zajęcie - powiedziała z namysłem, wciąż się uśmiechając, zachęcając do rzucenia jakichś sugestii. Przeniosła ciężar ciała do przodu, opierając dłonie na ramionach Ramseya, gdy ten spoglądał w jej oczy. - Żebym napić się wina musiałbyś albo mnie oswobodzić, albo sam się po nie pofatygować, mio tesoro - powiedziała cicho. Zatrzymała na chwilę czas w ich spojrzeniach, po czym nagle naparła na niego z całej siły, chcąc pchnąć go na miękki dywan.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Wniosek z historii jest prosty:
tkwimy w schematach me siostry

Giovanna M. Borgia
Giovanna M. Borgia
Zawód : Pianistka, kobieta biznesu
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Come due uccelli da ammazzare,
piuttosto che tornare giù.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2539-giovanna-maddalena-borgia https://www.morsmordre.net/t2576-poczta-giovanny https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-37-2
Re: Salon [odnośnik]04.10.17 12:38
Bywał odporny na napady wrzasków, krzyków, na kobiece szlochy i gniew odreagowywany na lecących w jego kierunku przedmiotach. Ze spokojem przetrwał tą krótką i niezbyt wyniszczającą burzę; obyło się bez gradobicia, nawet deszcz ledwie mżył, pogrzmiało, pobłyskalo i przeszło, nie pozostawiając wokół zbyt żadnych szkód. Nie zaskoczyła go niczym, przecież ją znał. Lepiej niż sama by tego chciała; obserwował ją latami, towarzyszył jej w największych chwilach słabości, będąc w pobliżu jej najbardziej poniżających upadków. Zawsze się kręcił gdzieś, jak wilk, czekający aż ofiara osłabnie na tyle, że przestanie się szarpać, a jej uduszenie nastąpi przy jednym zaciśnięciu paszczy. Ale nie dusił jej, nie była bezbronną łanią.
Z irytującym spokojem w oczach, wolnym, cichym oddechem w piersi przyglądał jej się, zatrzymując na twarzy ten uśmiech.
—Och, oczywiście. Zostaw Wenus jakiemuś kretynowi, który doprowadzi je do ruiny, znajdź sobie miłego chłopca, wyjdź za mąż, zajmij się ciepłą i bezpieczną posadą pani domu — odparł szyderczo, ani na chwilę nie tracąc tego przyjaznego, sympatycznego wyrazu twarzy. — W tym z pewnością się sprawdzisz. Ty i twoje żałosne serce — dodał ciszej, przesuwając palce po jej twarzy na szyję, a później w dół, aż dotarł nimi do linii obojczyków. Nie były zbyt wystające, zbyt wyraźne, ale nie zamierzał trwonić chwili na ich podziwianie, na poszukiwanie własnej definicji piękna i pożądania. Ostatnio nie zaprowadziło go do zbyt daleko, wzbudziło frustrację. Chciał ją zobaczyć całą, wyeksponować piękno jej ciała, ciała, które zawsze uważał za doskonałe. Miękkie, o odpowiednich krągłościach, pełne, sycące. Bez cienia skrępowania pociągnął zwinnie sznurek spętany w niewinną kokardkę, który trzymał górną część jej koszuli nocnej we właściwej formie. Nie miała w sobie nic z niewinności; jak na właścicielkę Wenus przystało. Odchylił materiał, zsuwając go z jej ramion z irytującą mozolnością, poszerzając dekolt, odsłaniając częściowo kształtne piersi, a pociągnąwszy w dół nawet fragment brzucha. Nie miała przed nim nic do ukrycia, zdołał zapoznać się z każdym skrawkiem jej ciała, słodką, lekko oliwkową skórą
Pchnięty w tył oderwał się od niego, łapiąc równowagę i podpierając się rękami gdzieś za sobą, ostatecznie ratując się przed utonięciem w grubym, miękkim dywanie. Uniósł na nią karcący wzrok, coś przerwała, nie pozwalając mu na eskalację wzrokowej przyjemności. Nie zganił jej za to; ułożył się stabilniej, część ciała przechylając na jedną stronę.
— Nie zamierzam — odparł powoli, mrużąc oczy z niezadowoleniem. Po chwili nieco bardziej stanowczym, niskim głosem rozkazał:— Rozbierz się.— Zamierzał zrobić to za nią jeszcze chwilę wcześniej, ale udaremniła jego niewinny plan; oddał jej kontrolę nad sytuacją, wygodnie usadawiając się niżej na rękach; wspierając na łokciach o podłogę, układając w pozycji, z której miał dobry widok. Uśmiech zszedł z jego twarzy; czekał w skupieniu, nie spuszczając z niej wzroku. —A może i do tego potrzebujesz więcej wolności?— Po co gierki, po co głupie zabawy; mogła umożliwić mu upust frustracji i złości, a on załagodzić ból trawiący ją od wewnątrz i zagłuszyć krzyk zrozpaczonej i tęskniącej duszy; tak jak zawsze, kiedy miłość do Caesara doprowadzała ją na skraj rozpaczy, jak zawsze, gdy potrzebowała kogoś bliskiego, rozumiejącego jej potrzeby. Przez te wszystkie lata zdołał je poznać, nauczyć się wielu sposobów na zaspokajanie ich.
Z przyjemnością obserwował jej poczynania — to jak zdejmowała po kolei elementy swojej garderoby, pozbywała się ich z łatwością, nie zapominając o tym swoim uśmiechu, który miał go nęcić i prowokować do dalszej gry. Ale to miał być wstęp do próby całkowitego zatracenia, oszukania samego siebie; początek końca.
Ta noc była długa.

|zt 01.01.2018



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach