lipiec 1954
AutorWiadomość
| początek lipca 1954
Lyra naprawdę nie lubiła tego miejsca. Mijał już kolejny tydzień jej pobytu tutaj, ale wyjście nadal wydawało się bardzo odległą perspektywą. Ograniczona do ciasnej przestrzeni czterech ścian maleńkiej salki, czuła się coraz bardziej sfrustrowana i niczego tak nie pragnęła, jak powrotu do normalności, odzyskania swojego wcześniejszego życia. Ale przecież wiedziała, że już nic nie będzie takie samo, błędnie rzucona klątwa poczyniła w jej ciele na tyle dużo szkody, że nawet powrót do Hogwartu wciąż stał pod znakiem zapytania, nie wspominając o dawnych marzeniach zostania aurorem tak, jak jej brat. Nawet chodzenie wciąż sprawiało jej duży wysiłek, więc większość czasu spędzała w łóżku, czytając książki i szkicując na kartkach wybłaganych u jednego z uzdrowicieli, którzy jej doglądali. Rysowanie pomagało jej się odprężyć i choć na trochę zapomnieć o bólu, jaki odczuwała oraz o zawiedzionych nadziejach, które również nie dawały jej spokoju. Nawet noce nie były lepsze od dni i jeśli nie budził jej ból, robiły to złe sny.
Ten dzień nie różnił się od pozostałych. Rano Lyrę odwiedziła matka, by trochę urozmaicić jej nudny pobyt swoim towarzystwem. Przy bliskich dziewczyna zawsze starała się być dzielna i ukrywać to, że cierpi i odczuwa strach przed czekającymi ją zmianami. Starała się pokazywać matce, że dochodzi do siebie i robi postępy, ale kiedy ta po paru godzinach w końcu pożegnała smutno córkę i wyszła, już nie było przed kim udawać i przybierać na twarz szczęśliwej, pełnej nadziei maski.
Jeszcze przez chwilę siedziała prosto na łóżku, po czym nagle drżącymi dłońmi odłożyła na bok swoje wcześniej zaczęte rysunki i odsunęła kołdrę. Wstała, próbując utrzymać równowagę na wychudłych i osłabionych nogach. Mimo materiału jasnej koszuli nocnej otulającej jej drobne ciałko, było wyraźnie widać, że znacznie schudła, jednak mimo zakazów uzdrowicieli z uporem chodziła po sali i korytarzu, próbując na nowo przyzwyczaić się do wykonywania normalnych czynności.
Nieco chwiejnym krokiem ruszyła w stronę drzwi. Rude włosy opadały jej na kościste plecy (pod wpływem powypadkowego szoku nadal nie potrafiła się normalnie metamorfować), a bose stópki niemal nie wydawały dźwięku w kontakcie z zimną posadzką. Już prawie dotarła do drzwi i wyszła na korytarz, kiedy nagle usłyszała jakieś dźwięki dobiegające spoza sali. Na tyle ją to zaskoczyło, że straciła równowagę i przechyliła się do tyłu, upadając na podłogę. Jęknęła cicho, kiedy znowu boleśnie zakłuło ją w żebrach i zacisnęła na nich dłoń, oddychając szybko, podczas gdy drugą próbowała się podeprzeć i wstać, co normalnie zajęłoby jej dużo mniej czasu, ale w obecnym stanie wszystkie czynności wykonywała wolniej i bardziej mozolnie, co także miało znaczący wpływ na jej rosnącą frustrację i poczucie beznadziejności sytuacji. Nie lubiła czuć się tak słaba i bezużyteczna, nie chciała widzieć wyrazu smutku i politowania na twarzach bliskich.
Lyra naprawdę nie lubiła tego miejsca. Mijał już kolejny tydzień jej pobytu tutaj, ale wyjście nadal wydawało się bardzo odległą perspektywą. Ograniczona do ciasnej przestrzeni czterech ścian maleńkiej salki, czuła się coraz bardziej sfrustrowana i niczego tak nie pragnęła, jak powrotu do normalności, odzyskania swojego wcześniejszego życia. Ale przecież wiedziała, że już nic nie będzie takie samo, błędnie rzucona klątwa poczyniła w jej ciele na tyle dużo szkody, że nawet powrót do Hogwartu wciąż stał pod znakiem zapytania, nie wspominając o dawnych marzeniach zostania aurorem tak, jak jej brat. Nawet chodzenie wciąż sprawiało jej duży wysiłek, więc większość czasu spędzała w łóżku, czytając książki i szkicując na kartkach wybłaganych u jednego z uzdrowicieli, którzy jej doglądali. Rysowanie pomagało jej się odprężyć i choć na trochę zapomnieć o bólu, jaki odczuwała oraz o zawiedzionych nadziejach, które również nie dawały jej spokoju. Nawet noce nie były lepsze od dni i jeśli nie budził jej ból, robiły to złe sny.
Ten dzień nie różnił się od pozostałych. Rano Lyrę odwiedziła matka, by trochę urozmaicić jej nudny pobyt swoim towarzystwem. Przy bliskich dziewczyna zawsze starała się być dzielna i ukrywać to, że cierpi i odczuwa strach przed czekającymi ją zmianami. Starała się pokazywać matce, że dochodzi do siebie i robi postępy, ale kiedy ta po paru godzinach w końcu pożegnała smutno córkę i wyszła, już nie było przed kim udawać i przybierać na twarz szczęśliwej, pełnej nadziei maski.
Jeszcze przez chwilę siedziała prosto na łóżku, po czym nagle drżącymi dłońmi odłożyła na bok swoje wcześniej zaczęte rysunki i odsunęła kołdrę. Wstała, próbując utrzymać równowagę na wychudłych i osłabionych nogach. Mimo materiału jasnej koszuli nocnej otulającej jej drobne ciałko, było wyraźnie widać, że znacznie schudła, jednak mimo zakazów uzdrowicieli z uporem chodziła po sali i korytarzu, próbując na nowo przyzwyczaić się do wykonywania normalnych czynności.
Nieco chwiejnym krokiem ruszyła w stronę drzwi. Rude włosy opadały jej na kościste plecy (pod wpływem powypadkowego szoku nadal nie potrafiła się normalnie metamorfować), a bose stópki niemal nie wydawały dźwięku w kontakcie z zimną posadzką. Już prawie dotarła do drzwi i wyszła na korytarz, kiedy nagle usłyszała jakieś dźwięki dobiegające spoza sali. Na tyle ją to zaskoczyło, że straciła równowagę i przechyliła się do tyłu, upadając na podłogę. Jęknęła cicho, kiedy znowu boleśnie zakłuło ją w żebrach i zacisnęła na nich dłoń, oddychając szybko, podczas gdy drugą próbowała się podeprzeć i wstać, co normalnie zajęłoby jej dużo mniej czasu, ale w obecnym stanie wszystkie czynności wykonywała wolniej i bardziej mozolnie, co także miało znaczący wpływ na jej rosnącą frustrację i poczucie beznadziejności sytuacji. Nie lubiła czuć się tak słaba i bezużyteczna, nie chciała widzieć wyrazu smutku i politowania na twarzach bliskich.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Duszne powietrze korytarzy w Mungu było dokładnie tym, czego mogłem się spodziewać po wyjątkowo upalnym lipcu. Jednak w połączeniu z nieprzyjemnymi zapachami, które dobiegały z sal obłożnie chorych pacjentów i z gabinetów alchemików, skąd co chwila wyłaniały się mgiełki jakiejś kolorowej pary ta duszność stawała się nie do wytrzymania. Zazwyczaj lubiłem swoją pracę i mogłem spędzać w niej długie godziny.
Dusiłem się w tej duchocie, ale dziwną satysfakcję sprawiał mi fakt, że były osoby, które cierpiały bardziej. Spragnione i ze spierzchniętymi ustami, oczekujące aż któryś uzdrowiciel łaskawie poda im szklankę wody i zwilży usta. Albo toczące błędnym wzrokiem za moimi ustami, gdy siadałem obok, delektując się chłodną wodą i beznamiętnie patrząc, jak skostniały język pacjentów stara się zwilżyć ich zmęczone wargi.
W pewnym momencie jednak nawet ja musiałem się poddać i na chwilę uciec. Kilka minut w piwnicach Munga, na jego dolnych piętrach, gdzie mieściły się inne oddziały sprawiło, że poczułem się o wiele lepiej. Chłód i o wiele lżejsze powietrze doprowadziły mnie do jako takiego stanu używalności więc miałem nadzieję, że dotrwam jakoś do końca dyżuru. Oczywiście o ile nagle ktoś nie postanowi zabić się przypadkowo jakąś nieznaną sobie rośliną albo nie da się udusić diabelskimi sidłami. Nienawidziłem takich przypadków skrajnej głupoty, więc pacjenci tego typu, nieodpowiedzialni i działający bez zastanowienia na pewno mogli liczyć na moje szczególne traktowanie.
Tak jak lady Weasley, do której właśnie zmierzałem pod wpływem chwilowego impulsu. Mogło to zabrzmieć trochę śmiesznie, ale w pewien sposób się za nią stęskniłem, bo była doskonałym przypadkiem a właściwie przykładem, na którym mogłem ćwiczyć. Oglądanie jej reakcji i analizowanie jej zachowania pod wpływem serwowanych jej „uzdrawiających” eliksirów zajmowało ostatnio sporą część mojego czasu. Obserwowałem ją jak spała i widziałem grymasy na jej twarzy, bólu, niepokoju, strachu świadczące o tym, że moje małe mieszanki doskonale działały.
Otworzyłem drzwi gwałtownie, nie mogąc się doczekać kolejnej relacji z jej snów, gdy zobaczyłem jak leży na podłodze próbując nieporadnie wstać. Nie ruszyłem się jednak z miejsca, obserwując ją tylko z ciekawością. Była naprawdę słaba a w tej szpitalnej koszuli wyjątkowo niepozorna. Doskonały, nieporadny obiekt moich badań, których nigdy miała nie poznać.
- Sugeruję wrócić pannie do łóżka, lady Weasley – powiedziałem chłodno, samemu się sobie dziwiąc, że ktoś taki jak Weasley zasługuje na tytuł lady. Niestety wierność etykiecie była silniejsza niż ogólna niechęć do tego żałosnego rodu. - Będzie nam wygodniej rozmawiać o ostatniej nocy i pani stanie zdrowia – dodałem już w chwili, gdy podnosiła się jakoś z podłogi wciąż bez mojej pomocy, której zresztą i tak nie zamierzałem jej udzielić. Bo przecież nawet etykieta ma swoje granice.
Dusiłem się w tej duchocie, ale dziwną satysfakcję sprawiał mi fakt, że były osoby, które cierpiały bardziej. Spragnione i ze spierzchniętymi ustami, oczekujące aż któryś uzdrowiciel łaskawie poda im szklankę wody i zwilży usta. Albo toczące błędnym wzrokiem za moimi ustami, gdy siadałem obok, delektując się chłodną wodą i beznamiętnie patrząc, jak skostniały język pacjentów stara się zwilżyć ich zmęczone wargi.
W pewnym momencie jednak nawet ja musiałem się poddać i na chwilę uciec. Kilka minut w piwnicach Munga, na jego dolnych piętrach, gdzie mieściły się inne oddziały sprawiło, że poczułem się o wiele lepiej. Chłód i o wiele lżejsze powietrze doprowadziły mnie do jako takiego stanu używalności więc miałem nadzieję, że dotrwam jakoś do końca dyżuru. Oczywiście o ile nagle ktoś nie postanowi zabić się przypadkowo jakąś nieznaną sobie rośliną albo nie da się udusić diabelskimi sidłami. Nienawidziłem takich przypadków skrajnej głupoty, więc pacjenci tego typu, nieodpowiedzialni i działający bez zastanowienia na pewno mogli liczyć na moje szczególne traktowanie.
Tak jak lady Weasley, do której właśnie zmierzałem pod wpływem chwilowego impulsu. Mogło to zabrzmieć trochę śmiesznie, ale w pewien sposób się za nią stęskniłem, bo była doskonałym przypadkiem a właściwie przykładem, na którym mogłem ćwiczyć. Oglądanie jej reakcji i analizowanie jej zachowania pod wpływem serwowanych jej „uzdrawiających” eliksirów zajmowało ostatnio sporą część mojego czasu. Obserwowałem ją jak spała i widziałem grymasy na jej twarzy, bólu, niepokoju, strachu świadczące o tym, że moje małe mieszanki doskonale działały.
Otworzyłem drzwi gwałtownie, nie mogąc się doczekać kolejnej relacji z jej snów, gdy zobaczyłem jak leży na podłodze próbując nieporadnie wstać. Nie ruszyłem się jednak z miejsca, obserwując ją tylko z ciekawością. Była naprawdę słaba a w tej szpitalnej koszuli wyjątkowo niepozorna. Doskonały, nieporadny obiekt moich badań, których nigdy miała nie poznać.
- Sugeruję wrócić pannie do łóżka, lady Weasley – powiedziałem chłodno, samemu się sobie dziwiąc, że ktoś taki jak Weasley zasługuje na tytuł lady. Niestety wierność etykiecie była silniejsza niż ogólna niechęć do tego żałosnego rodu. - Będzie nam wygodniej rozmawiać o ostatniej nocy i pani stanie zdrowia – dodałem już w chwili, gdy podnosiła się jakoś z podłogi wciąż bez mojej pomocy, której zresztą i tak nie zamierzałem jej udzielić. Bo przecież nawet etykieta ma swoje granice.
Gość
Gość
Rzeczywiście wyglądała bardzo niepozornie, gdy siedziała tak na podłodze, cudownie zimnej w porównaniu z dusznym lipcowym powietrzem zalegających w salach. Nie wyglądała nawet na swoje siedemnaście lat, które miała ukończyć pod koniec sierpnia, zwłaszcza przy obecnej wadze i niezwykłej bladości.
Chwilę po tym, jak osunęła się na posadzkę, drzwi niewielkiej salki skrzypnęły i do środka wsunął się uzdrowiciel Black, którego Lyra już znała z poprzednich wizyt u niej i prawdę mówiąc nieszczególnie za nim przepadała, i to nawet nie z powodu zwyczajowej niechęci pomiędzy Blackami i Weasleyami, o której opowiadano jej gdy jeszcze była dzieckiem. Mężczyzna miał w sobie pewien odpychający chłód, który sprawiał, że młodziutka dziewczyna nigdy nie potrafiła czuć się przy nim tak swobodnie, jak czuła się, kiedy odwiedzał ją ten młody stażysta, Alexander. O ile z Alexem mogła porozmawiać na różne tematy, także te niezwiązane z jej wypadkiem i dolegliwościami, tak Black zdecydowanie nie zachęcał do pogawędek, nawet mimo faktu, że w ogóle nie zdawała sobie sprawy, w jakim celu do niej przychodził i że eliksiry, którymi ją poił, wcale nie były tak niewinne, jak mogłoby się wydawać. Odkąd tu trafiła, pojono ją tak wieloma miksturami, że szanse na to, że domyśli się, co się działo, były raczej niewielkie.
- Lordzie Black – powitała go ze zdumieniem i zażenowaniem. Może przez chwilę wpatrywała się w niego z poziomu podłogi, ale później podniosła się ostrożnie, podpierając się o ścianę i niespokojnym ruchem przygładzając koszulę, jakby speszona, że właśnie ten mężczyzna zastał ją leżącą na ziemi po tym, jak upadła próbując po kryjomu wymknąć się na przechadzkę. – Przepraszam za moją niezdarność. Już wracam do łóżka.
Chwiejnym krokiem pokonała tych kilka metrów i wpełzła pod cienką kołdrę, mimo gorąca otulając nią swoje ciałko, jakby nie chcąc, by Black świdrował ją wzrokiem. Pod kołdrą wciąż lekko zaciskała dłoń na bolącym boku, delikatnie go masując i starając się ukryć nieznaczny grymas na twarzy. Spacer będzie musiał zaczekać, na razie musiała przebrnąć przez kolejną rozmowę z Blackiem i być może kolejne dawki leczniczych eliksirów.
- Ostatniej nocy znowu miałam koszmary – przyznała po chwili, woląc współpracować z uzdrowicielem w nadziei, że szybciej sobie pójdzie, kiedy już dowie się tego, co go interesowało. – Chciałabym, żeby to wreszcie się skończyło. Pojawiają się prawie zawsze, gdy tylko uda mi się zasnąć na dłużej, szczególnie nocą. Nie wiem, co mam robić, żeby się ich pozbyć.
Nie lubiła tych snów. Zmuszały ją, by na nowo przeżywała moment wypadku, często w zniekształcony i jeszcze bardziej nieprzyjemny, ale zarazem bardzo realistyczny sposób. A później budziła się cała obolała, rozpalona i zlana potem, by następnie znowu zasnąć, daremnie poszukując ulgi. Niczego tak nie pragnęła, jak końca tego całego żmudnego leczenia i powrotu do domu.
Chwilę po tym, jak osunęła się na posadzkę, drzwi niewielkiej salki skrzypnęły i do środka wsunął się uzdrowiciel Black, którego Lyra już znała z poprzednich wizyt u niej i prawdę mówiąc nieszczególnie za nim przepadała, i to nawet nie z powodu zwyczajowej niechęci pomiędzy Blackami i Weasleyami, o której opowiadano jej gdy jeszcze była dzieckiem. Mężczyzna miał w sobie pewien odpychający chłód, który sprawiał, że młodziutka dziewczyna nigdy nie potrafiła czuć się przy nim tak swobodnie, jak czuła się, kiedy odwiedzał ją ten młody stażysta, Alexander. O ile z Alexem mogła porozmawiać na różne tematy, także te niezwiązane z jej wypadkiem i dolegliwościami, tak Black zdecydowanie nie zachęcał do pogawędek, nawet mimo faktu, że w ogóle nie zdawała sobie sprawy, w jakim celu do niej przychodził i że eliksiry, którymi ją poił, wcale nie były tak niewinne, jak mogłoby się wydawać. Odkąd tu trafiła, pojono ją tak wieloma miksturami, że szanse na to, że domyśli się, co się działo, były raczej niewielkie.
- Lordzie Black – powitała go ze zdumieniem i zażenowaniem. Może przez chwilę wpatrywała się w niego z poziomu podłogi, ale później podniosła się ostrożnie, podpierając się o ścianę i niespokojnym ruchem przygładzając koszulę, jakby speszona, że właśnie ten mężczyzna zastał ją leżącą na ziemi po tym, jak upadła próbując po kryjomu wymknąć się na przechadzkę. – Przepraszam za moją niezdarność. Już wracam do łóżka.
Chwiejnym krokiem pokonała tych kilka metrów i wpełzła pod cienką kołdrę, mimo gorąca otulając nią swoje ciałko, jakby nie chcąc, by Black świdrował ją wzrokiem. Pod kołdrą wciąż lekko zaciskała dłoń na bolącym boku, delikatnie go masując i starając się ukryć nieznaczny grymas na twarzy. Spacer będzie musiał zaczekać, na razie musiała przebrnąć przez kolejną rozmowę z Blackiem i być może kolejne dawki leczniczych eliksirów.
- Ostatniej nocy znowu miałam koszmary – przyznała po chwili, woląc współpracować z uzdrowicielem w nadziei, że szybciej sobie pójdzie, kiedy już dowie się tego, co go interesowało. – Chciałabym, żeby to wreszcie się skończyło. Pojawiają się prawie zawsze, gdy tylko uda mi się zasnąć na dłużej, szczególnie nocą. Nie wiem, co mam robić, żeby się ich pozbyć.
Nie lubiła tych snów. Zmuszały ją, by na nowo przeżywała moment wypadku, często w zniekształcony i jeszcze bardziej nieprzyjemny, ale zarazem bardzo realistyczny sposób. A później budziła się cała obolała, rozpalona i zlana potem, by następnie znowu zasnąć, daremnie poszukując ulgi. Niczego tak nie pragnęła, jak końca tego całego żmudnego leczenia i powrotu do domu.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Zabawna historia Black leczący Weasley'a. Brzmiało jak jakaś pełna parodii bajka opowiadana dzieciom na dobranoc tylko po to, aby ich postraszyć. Pokazać im, jak mogą skończyć, jeśli nie będą słuchać się rodziców, lecząc swoich odwiecznych wrogów, a raczej tych, którymi od wieków pogardzano. Po tym jak Weasley'e stracili swój majątek, jeszcze bardziej stracili na swoim znaczeniu a Ciągle zastanawiałem się jakim cudem ten ród w ogóle jeszcze widnieje w spisach szlacheckich. Miłośnicy szlam i mugoli, na ich widok wypadało splunąć a nie podawać im rękę albo co gorsza ratować życie. Dlatego właśnie robiłem tylko to co było konieczne, aby podtrzymać wątły płomień jakiegoś tam życia w tej kruchej rudowłosej istocie. Była niczym więcej jak eksperymentem i sprawdzeniem, czy moja granica przesunie się również na osoby krwi szlachetnej a nie tylko podłe szlamy, które wynajdywał w całej Anglii.
Z zadowoleniem stwierdziłem jednak, że pochodzenie szlacheckie czy nieszlacheckie nie ma tu nic do rzeczy. Moje cudowne eliksiry i mieszanki działały na każdego, kto je zażył, wywołując nieprzyjemne koszmary i powodując fantomowy ból. Wręcz nie do zniesienia, bo obserwowałem z zachwytem, jak rudowłosa dziewczyna miota się nocami na swoim łóżku, ociekając potem i niemogąc wybudzić się z koszmarów.
A kiedy w końcu jej się to udawało zrobić i gdy zmęczona leżała na łóżku wpatrując się w sufit, atakowały ją kolejne uderzenia bólu. Niewidocznego i niezdiagnozowanego, zadbałem o to aby w jej karcie nie pojawiły się o tym żadne wzmianki, wyjątkowo dokuczliwego. Mogłem jedynie z przykrością stwierdzić za każdym razem, gdy mnie do niej wezwano, że nic nie mogę zrobić, skoro nie widać żadnych widocznych oznak jej cierpienia. Co za nieszczęście, naprawdę, mówiłem tylko rozkładając ręce i wychodziłem z sali, zanurzając się w swoim szczęściu i pozostawiając pannę Weasley z jej wyimaginowanymi ale bardzo bolesnymi atakami.
- Doprawdy? - zapytałem, zamykając drzwi i podchodząc do łóżka. Ile razy już tu przychodziłem? Dziesięć, piętnaście? Każdego dnia, odkąd pojawiła się na oddziale? - Obawiam się, że nadal nie znamy przyczyny pani stanu zdrowia. Koszmary z pewnością nie mają podłoża fizycznego. Być może konieczna będzie pomoc magipsychiatry i konsultacja na tle nerwowym - powiedziałem powoli, siląc się na odrobinę współczucia. Małą, ale taką akurat aby nie wzbudzić żadnych podejrzeń co do tego, że wcale nie obchodzi mnie jej los. Może gdyby na jej miejscu była inna szlachcianka a nawet nie szlachcianka ale jakaś miła i uprzejma młoda dziewczyna o dobrym statusie krwi, nigdy nie śmiałbym zaaplikować jej swoich mikstur. Ale Weasley? Była niczym i doskonale nadawała się na ofiarę moich kolejnych prób.
- Czy one są zawsze takie same? - po raz pierwszy wyraziłem swoje szczerze zainteresowanie, wpatrując się w nią w wyczekiwaniem. Zastanawiało mnie, jak dokładnie działa mój eliksir, czy powoduje nawrót tego samego koszmarnego snu czy za każdym razem go modyfikuje. Niestety moje poprzednie zwierzęta doświadczalne nie były skore do współpracy w tym zakresie. - Czy ciągnie śni się pani dokładnie to samo czy może coś innego? Osobistego? - drążyłem temat dalej, świdrując Weasley wzrokiem.
Z zadowoleniem stwierdziłem jednak, że pochodzenie szlacheckie czy nieszlacheckie nie ma tu nic do rzeczy. Moje cudowne eliksiry i mieszanki działały na każdego, kto je zażył, wywołując nieprzyjemne koszmary i powodując fantomowy ból. Wręcz nie do zniesienia, bo obserwowałem z zachwytem, jak rudowłosa dziewczyna miota się nocami na swoim łóżku, ociekając potem i niemogąc wybudzić się z koszmarów.
A kiedy w końcu jej się to udawało zrobić i gdy zmęczona leżała na łóżku wpatrując się w sufit, atakowały ją kolejne uderzenia bólu. Niewidocznego i niezdiagnozowanego, zadbałem o to aby w jej karcie nie pojawiły się o tym żadne wzmianki, wyjątkowo dokuczliwego. Mogłem jedynie z przykrością stwierdzić za każdym razem, gdy mnie do niej wezwano, że nic nie mogę zrobić, skoro nie widać żadnych widocznych oznak jej cierpienia. Co za nieszczęście, naprawdę, mówiłem tylko rozkładając ręce i wychodziłem z sali, zanurzając się w swoim szczęściu i pozostawiając pannę Weasley z jej wyimaginowanymi ale bardzo bolesnymi atakami.
- Doprawdy? - zapytałem, zamykając drzwi i podchodząc do łóżka. Ile razy już tu przychodziłem? Dziesięć, piętnaście? Każdego dnia, odkąd pojawiła się na oddziale? - Obawiam się, że nadal nie znamy przyczyny pani stanu zdrowia. Koszmary z pewnością nie mają podłoża fizycznego. Być może konieczna będzie pomoc magipsychiatry i konsultacja na tle nerwowym - powiedziałem powoli, siląc się na odrobinę współczucia. Małą, ale taką akurat aby nie wzbudzić żadnych podejrzeń co do tego, że wcale nie obchodzi mnie jej los. Może gdyby na jej miejscu była inna szlachcianka a nawet nie szlachcianka ale jakaś miła i uprzejma młoda dziewczyna o dobrym statusie krwi, nigdy nie śmiałbym zaaplikować jej swoich mikstur. Ale Weasley? Była niczym i doskonale nadawała się na ofiarę moich kolejnych prób.
- Czy one są zawsze takie same? - po raz pierwszy wyraziłem swoje szczerze zainteresowanie, wpatrując się w nią w wyczekiwaniem. Zastanawiało mnie, jak dokładnie działa mój eliksir, czy powoduje nawrót tego samego koszmarnego snu czy za każdym razem go modyfikuje. Niestety moje poprzednie zwierzęta doświadczalne nie były skore do współpracy w tym zakresie. - Czy ciągnie śni się pani dokładnie to samo czy może coś innego? Osobistego? - drążyłem temat dalej, świdrując Weasley wzrokiem.
Gość
Gość
Lyra niestety wiedziała, jak Weasleyowie są postrzegani przez pozostałe rody. Przekonała się o tym już w Hogwarcie, kiedy regularnie stykała się z uwagami na temat swojej biedy, znoszonych ubrań i książek czy poglądów swojej rodziny. I o ile spora część Weasleyów wydawała się mieć to wszystko w poważaniu, żyjąc po swojemu i nie bacząc na szlacheckie zasady, tak Lyra odbierała wszystkie docinki bardzo mocno, marząc o tym, by jej życie zmieniło się na lepsze i żeby przestała być w oczach innych tylko biedną Weasleyówną. I choć teraz jeszcze o tym nie wiedziała, paradoksalnie to właśnie wypadek i konieczność zmiany przyszłych celów miały pchnąć je na zupełnie nowy tor i przybliżyć ją do świata, którym jej ród niegdyś wzgardził.
Teraz jednak póki co od kilku tygodni leżała w jednej z małych, dusznych sal Munga, marząc o tym, by wreszcie go opuścić i przestać odczuwać te powypadkowe dolegliwości. Była bowiem przekonana, że koszmary i bóle również są jego skutkami, że to ostatnie podrygi klątwy wciąż wywierają negatywny wpływ na jej osłabione ciałko i powolną rekonwalescencję.
Usiadła, opierając się o zbryloną poduszkę. Jej zielone oczy spoczęły na uzdrowicielu, jakby w nadziei, że dowie się, że istnieje jakiś sposób na pozbycie się nieprzyjemnych dolegliwości. Niestety Black wydawał się nie wiedzieć, jak jej pomóc. W jej oczach błysnęło rozczarowanie. Czy była dla niej nadzieja na rychłą poprawę, skoro nawet uzdrowiciele rozkładali ręce?
- Więc nie można nic zrobić, żeby to przerwać? – zapytała, wzdrygając się. Ile jeszcze takich nocy będzie musiała znieść, zanim eliksiry wreszcie przyniosą skutek i resztki klątwy ustąpią? – Niczego tak nie pragnę, jak szybkiego wyzdrowienia i możliwości powrotu do domu. We wrześniu muszę wrócić do Hogwartu. Chcę znowu żyć tak, jak wcześniej i zapomnieć o tym, co się wydarzyło, ale te sny mi nie pozwalają – Wyprostowała się lekko, posyłając mężczyźnie pełne uporu spojrzenie. Może i Lyra była słabowita i niepozorna, ale nie brakowało jej upartości, nawet w jej obecnym niezbyt dobrym położeniu.
Nad kolejnym pytaniem zamyśliła się na moment, krzywiąc się odruchowo, gdy tylko przypomniała sobie, czego doświadczyła ostatniej nocy.
- Zazwyczaj śni mi się wypadek, ale czasami zmieniają się jego szczegóły – wyznała, przywołując w myślach ostatnią noc, w której, po trafieniu zaklęciem, nie straciła przytomności, a leżała na podłodze, nie będąc w stanie się poruszyć. Całe jej ciało bolało, jakby zostało rozerwane czymś ostrym i wyraźnie czuła spływającą po skórze krew. Później się ocknęła, ale nawet wtedy wciąż czuła ten sam ból. Wiedziała jednak, że prawdziwy wypadek tak nie wyglądał, w tym bolesnym transie sięgnęła dłonią pod koszulkę i dotknęła swojej skóry, ale nie wyczuwała na niej żadnych ran ani nawet blizn. Nie spływała po niej krew, choć aż do momentu ponownego zaśnięcia, co nastąpiło dopiero nad ranem, czuła się, jakby coś rozrywało ją od wewnątrz. Nawet teraz, choć już było popołudnie, nadal czuła się zmęczona, było to widać w jej spojrzeniu i cieniach pod oczami oraz niezwykle bladym odcieniu skóry.
Opisała te wszystkie doznania Blackowi, wciąż nie przestając obserwować go z ukosa. Czy uzdrowiciel mimo niechęci do jej rodziny zdecyduje się jej pomóc? Powinien, to jego obowiązek, ale nie była tego wcale taka pewna. Zaznaczyła też, że mimo głównego schematu snów, pewne szczegóły ulegały zmianom, jak dolegliwości jej ciała czy sceneria, w jakiej rozegrało się to wydarzenie. Kiedyś na przykład śniło jej się, że czuła się, jakby została przygnieciona czymś bardzo ciężkim, co uniemożliwiało jej oddychanie i poruszanie się. Lyra powoli już traciła rachubę, co było prawdą, a co fikcją podsuwaną przez cierpiący umysł. Tamtego dnia, gdy została trafiona błędną klątwą, szybko straciła przytomność i nie pamiętała prawdziwych okoliczności zajścia. Jedynym śladem były te sny, chociaż kilka razy śniło jej się też coś innego, jednak rzadziej. Zawsze jednak były to zniekształcone złe wspomnienia kończące się podobnie – bolesną pobudką.
Teraz jednak póki co od kilku tygodni leżała w jednej z małych, dusznych sal Munga, marząc o tym, by wreszcie go opuścić i przestać odczuwać te powypadkowe dolegliwości. Była bowiem przekonana, że koszmary i bóle również są jego skutkami, że to ostatnie podrygi klątwy wciąż wywierają negatywny wpływ na jej osłabione ciałko i powolną rekonwalescencję.
Usiadła, opierając się o zbryloną poduszkę. Jej zielone oczy spoczęły na uzdrowicielu, jakby w nadziei, że dowie się, że istnieje jakiś sposób na pozbycie się nieprzyjemnych dolegliwości. Niestety Black wydawał się nie wiedzieć, jak jej pomóc. W jej oczach błysnęło rozczarowanie. Czy była dla niej nadzieja na rychłą poprawę, skoro nawet uzdrowiciele rozkładali ręce?
- Więc nie można nic zrobić, żeby to przerwać? – zapytała, wzdrygając się. Ile jeszcze takich nocy będzie musiała znieść, zanim eliksiry wreszcie przyniosą skutek i resztki klątwy ustąpią? – Niczego tak nie pragnę, jak szybkiego wyzdrowienia i możliwości powrotu do domu. We wrześniu muszę wrócić do Hogwartu. Chcę znowu żyć tak, jak wcześniej i zapomnieć o tym, co się wydarzyło, ale te sny mi nie pozwalają – Wyprostowała się lekko, posyłając mężczyźnie pełne uporu spojrzenie. Może i Lyra była słabowita i niepozorna, ale nie brakowało jej upartości, nawet w jej obecnym niezbyt dobrym położeniu.
Nad kolejnym pytaniem zamyśliła się na moment, krzywiąc się odruchowo, gdy tylko przypomniała sobie, czego doświadczyła ostatniej nocy.
- Zazwyczaj śni mi się wypadek, ale czasami zmieniają się jego szczegóły – wyznała, przywołując w myślach ostatnią noc, w której, po trafieniu zaklęciem, nie straciła przytomności, a leżała na podłodze, nie będąc w stanie się poruszyć. Całe jej ciało bolało, jakby zostało rozerwane czymś ostrym i wyraźnie czuła spływającą po skórze krew. Później się ocknęła, ale nawet wtedy wciąż czuła ten sam ból. Wiedziała jednak, że prawdziwy wypadek tak nie wyglądał, w tym bolesnym transie sięgnęła dłonią pod koszulkę i dotknęła swojej skóry, ale nie wyczuwała na niej żadnych ran ani nawet blizn. Nie spływała po niej krew, choć aż do momentu ponownego zaśnięcia, co nastąpiło dopiero nad ranem, czuła się, jakby coś rozrywało ją od wewnątrz. Nawet teraz, choć już było popołudnie, nadal czuła się zmęczona, było to widać w jej spojrzeniu i cieniach pod oczami oraz niezwykle bladym odcieniu skóry.
Opisała te wszystkie doznania Blackowi, wciąż nie przestając obserwować go z ukosa. Czy uzdrowiciel mimo niechęci do jej rodziny zdecyduje się jej pomóc? Powinien, to jego obowiązek, ale nie była tego wcale taka pewna. Zaznaczyła też, że mimo głównego schematu snów, pewne szczegóły ulegały zmianom, jak dolegliwości jej ciała czy sceneria, w jakiej rozegrało się to wydarzenie. Kiedyś na przykład śniło jej się, że czuła się, jakby została przygnieciona czymś bardzo ciężkim, co uniemożliwiało jej oddychanie i poruszanie się. Lyra powoli już traciła rachubę, co było prawdą, a co fikcją podsuwaną przez cierpiący umysł. Tamtego dnia, gdy została trafiona błędną klątwą, szybko straciła przytomność i nie pamiętała prawdziwych okoliczności zajścia. Jedynym śladem były te sny, chociaż kilka razy śniło jej się też coś innego, jednak rzadziej. Zawsze jednak były to zniekształcone złe wspomnienia kończące się podobnie – bolesną pobudką.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Miałem naprawdę wiele możliwości aby oddać tą dziewczynę pod opiekę innych uzdrowicieli. Mogłem na przykład stwierdzić, że powinni ją zbadać inni specjaliści albo że powinna jak najszybciej przejść odpowiednie testy psychiatryczne aby stwierdzić ubytki w pamięci, zamazane wspomnienia i inne dolegliwości psychiczne. Zastanawiałem się też nad tym, ale tylko przez krótką chwilę, czy nie podziałałyby jakaś terapia hipnozą, która wydobyłaby wszystkie wspomnienia. Ale to było jeszcze przed tym, gdy uznałem Lyrę Weasley za odpowiednią osobę do moich eksperymentów. Inną szlachcianką czy nawet inną dziewczyną z pewnością ktoś by się bardziej zainteresował, a jej rodzina szukałaby pomocy wśród specjalistów poza Mungiem. Tymczasem Weasley była tylko prostą szlachcianką bez wpływów i znajomości, a jej rodzina cóż, na pewno nie było jej stać na opłacenie drogich kuracji i drogich eliksirów. Była całkowicie zależna od mojej woli i chęci jej wyleczenia a póki co niezbyt mi się do tego śpieszyło. Na oddziale pozostawała pod moją opieką i obserwacją z której skrzętnie korzystałem, z uwagą zapisując wszystkie skutki uboczne towarzyszące mojej małej kuracji.
- Jest pani wyjątkowo kłopotliwym przypadkiem, z którym mierzymy się po raz pierwszy - powiedziałem cicho, spoglądając przelotnie na stolik stojący obok łóżka. Nie wiem czego się spodziewałem, całego stosu kwiatów, laurek i życzeń powrotu do zdrowia? - Nie muszę chyba wspominać, że absorbuje pani naszą zbyt dużą uwagę i w ten sposób nie mamy czasu porządnie zajmować się wieloma innymi pacjentami - kontynuowałem chłodno, czerpiąc przyjemną satysfakcję z faktu wprawiania jej w zakłopotanie. Powinna się czuć winna, że zajmuje miejsce na oddziale podczas gdy jej jedynym problem są głupie koszmary i właśnie ja chciałem ją w ten stan winy wprowadzić. To był kolejny przyjemny fakt bycia uzdrowicielem, w którego ręce został oddany jeden z Weasley'ów, możliwość małego poznęcania się psychicznego. - Na każdego innego pacjenta eliksiry usypiające i uspokajające działały od razu, tylko nie na panią - dodałem jeszcze z przekąsem, powstrzymując się od komentarza że najwyraźniej jest jakaś wybrakowana. Przecież doskonale wiedziałem, czemu tak się dzieje i dlaczego ta konkretna pacjentka nie przejawia żadnych oznak poprawy. Nie dostawała przecież żadnych z tych eliksirów, a jedynie moje mieszanki, z których efektu byłem bardziej niż dumny.
Przyciągnąłem stołek pod okno i usiadłem tuż przy nim, ciesząc się z lekkiego wietrzyku przyjemnie chłodzącego. Sięgnąłem po zawieszoną na ramie łóżka kopii dokumentacji medycznej i zacząłem ją w ciszy przeglądać, nie odzywając się do swojej pacjentki ani słowem jakby czytanie po raz kolejny o ostatnich magicznych i niemagicznych objawach było o wiele bardziej fascynujące niż toczenie z nią jakiejkolwiek rozmowy. Zerknąłem na ostatnią dawkę aplikowanych jej eliksirów. Dwieście pięćdziesiąt jednostek w większości przypadków wystarczało, aby moje ofiary powoli wariowały, nie mogąc odgonić się od koszmarów nie tylko w nocy, ale i za dnia. Omamy i dziwne wizje były czymś oczywistym, ale dziwnym zrządzeniem losu Weasley jeszcze tak nie reagowała. Może potrzebowała więcej czasu a może większej dawki? Póki co nie mogłem ryzykować tego drugiego kroku, bo ktoś mógłby mieć jakieś podejrzenia, gdyby nagle jednej z pacjentek zwiększono dawkę eliksiru uspokajającego bez żadnego powodu.
- Więc nadal punktem wspólnym jest ból - powiedziałem lekko znudzony, bo jej wyjaśnienia i opis przeżyć potwierdzały tylko moje wcześniejsze doświadczenia z innymi pacjentami. - I utrata panowania nad swoim ciałem, unieruchomienie, zależność od kogoś lub czegoś - notowałem kolejne spostrzeżenia na jej karcie, ale tylko po to, aby zachować jakąś prowizoryczną podstawę do tego, że faktycznie ją leczę. - I nic więcej? Nie czujesz żadnych zapachów? Smaków? - drążyłem dalej próbując dowiedzieć się, czy w czasie koszmarów właśnie te dwa zmysły są całkowicie wyłączone, a ofiara odczuwa ból jedynie przez fizyczną świadomość dotyku. Jedna z mugolek, którą miałem przyjemność "badać" jakieś dwa lata temu, wspominała o nieprzyjemnej suchości w ustach, gdzie każdy zwykły oddech drażnił gardło i powodował kolejne uczucie bólu. Wtedy mnie to nie zainteresowało, bo wydawało mi się zwykłym skutkiem ubocznym, ale przecież warto porównać spostrzeżenia.
- Jest pani wyjątkowo kłopotliwym przypadkiem, z którym mierzymy się po raz pierwszy - powiedziałem cicho, spoglądając przelotnie na stolik stojący obok łóżka. Nie wiem czego się spodziewałem, całego stosu kwiatów, laurek i życzeń powrotu do zdrowia? - Nie muszę chyba wspominać, że absorbuje pani naszą zbyt dużą uwagę i w ten sposób nie mamy czasu porządnie zajmować się wieloma innymi pacjentami - kontynuowałem chłodno, czerpiąc przyjemną satysfakcję z faktu wprawiania jej w zakłopotanie. Powinna się czuć winna, że zajmuje miejsce na oddziale podczas gdy jej jedynym problem są głupie koszmary i właśnie ja chciałem ją w ten stan winy wprowadzić. To był kolejny przyjemny fakt bycia uzdrowicielem, w którego ręce został oddany jeden z Weasley'ów, możliwość małego poznęcania się psychicznego. - Na każdego innego pacjenta eliksiry usypiające i uspokajające działały od razu, tylko nie na panią - dodałem jeszcze z przekąsem, powstrzymując się od komentarza że najwyraźniej jest jakaś wybrakowana. Przecież doskonale wiedziałem, czemu tak się dzieje i dlaczego ta konkretna pacjentka nie przejawia żadnych oznak poprawy. Nie dostawała przecież żadnych z tych eliksirów, a jedynie moje mieszanki, z których efektu byłem bardziej niż dumny.
Przyciągnąłem stołek pod okno i usiadłem tuż przy nim, ciesząc się z lekkiego wietrzyku przyjemnie chłodzącego. Sięgnąłem po zawieszoną na ramie łóżka kopii dokumentacji medycznej i zacząłem ją w ciszy przeglądać, nie odzywając się do swojej pacjentki ani słowem jakby czytanie po raz kolejny o ostatnich magicznych i niemagicznych objawach było o wiele bardziej fascynujące niż toczenie z nią jakiejkolwiek rozmowy. Zerknąłem na ostatnią dawkę aplikowanych jej eliksirów. Dwieście pięćdziesiąt jednostek w większości przypadków wystarczało, aby moje ofiary powoli wariowały, nie mogąc odgonić się od koszmarów nie tylko w nocy, ale i za dnia. Omamy i dziwne wizje były czymś oczywistym, ale dziwnym zrządzeniem losu Weasley jeszcze tak nie reagowała. Może potrzebowała więcej czasu a może większej dawki? Póki co nie mogłem ryzykować tego drugiego kroku, bo ktoś mógłby mieć jakieś podejrzenia, gdyby nagle jednej z pacjentek zwiększono dawkę eliksiru uspokajającego bez żadnego powodu.
- Więc nadal punktem wspólnym jest ból - powiedziałem lekko znudzony, bo jej wyjaśnienia i opis przeżyć potwierdzały tylko moje wcześniejsze doświadczenia z innymi pacjentami. - I utrata panowania nad swoim ciałem, unieruchomienie, zależność od kogoś lub czegoś - notowałem kolejne spostrzeżenia na jej karcie, ale tylko po to, aby zachować jakąś prowizoryczną podstawę do tego, że faktycznie ją leczę. - I nic więcej? Nie czujesz żadnych zapachów? Smaków? - drążyłem dalej próbując dowiedzieć się, czy w czasie koszmarów właśnie te dwa zmysły są całkowicie wyłączone, a ofiara odczuwa ból jedynie przez fizyczną świadomość dotyku. Jedna z mugolek, którą miałem przyjemność "badać" jakieś dwa lata temu, wspominała o nieprzyjemnej suchości w ustach, gdzie każdy zwykły oddech drażnił gardło i powodował kolejne uczucie bólu. Wtedy mnie to nie zainteresowało, bo wydawało mi się zwykłym skutkiem ubocznym, ale przecież warto porównać spostrzeżenia.
Gość
Gość
Niestety, Lyra nie miała nikogo, kto byłby w stanie zrobić dla niej coś konkretnego. Jej rodzina była zbyt biedna, by ktokolwiek potraktował ich poważnie, nie mieli też żadnych wpływów, które pozwoliłyby im znaleźć kogoś spoza Munga, kto mógłby wyleczyć osłabioną po klątwie nastolatkę. Nikt też nie zainteresowałby się szczególnie jej przypadkiem, w końcu kim ona była, żeby poświęcać jej więcej uwagi niż to konieczne? Drobniutka Weasleyówna była na straconej pozycji, zdana tylko i wyłącznie na uzdrowicieli, a leczenie jej ciągnęło się już kilka tygodni. Czyżby rzeczywiście była wybrakowana? A może to klątwa powodowała te wszystkie powikłania? Nawet tak młoda, nieobeznana z magią leczniczą osóbka wiedziała, że zaklęcia rzucone błędnie mogą dawać zupełnie dziwaczne, nieprzewidziane skutki. Nawet pozornie nieszkodliwa formuła może wywołać poważne komplikacje, jeśli nie zostanie użyta we właściwy sposób.
Słowa uzdrowiciela, w których nietrudno było doszukać się zawoalowanego wyrzutu, dźwięczały jej jednak w głowie, wwiercając się w jej myśli i prowokując poczucie winy. Było to łatwe, biorąc pod uwagę, że czuła się gorsza od przedstawicieli zamożniejszych rodów i co za tym szło, miała niskie poczucie własnej wartości. Mężczyzna nie musiał się nawet specjalnie starać, by wzbudzić w Lyrze wyrzuty sumienia, że jest niepełnowartościowa, wadliwa. W końcu inni dochodzili jakoś do siebie, a ona leżała tutaj od drugiej połowy maja i choć klątwa została z niej zdjęta, jej skutki nawet po tak długim czasie dawały o sobie znać.
Och, gdyby tylko znała prawdę i wiedziała, że to Black celowo wydłużał jej kurację, podmieniając lecznicze mikstury na własne szkodliwe mieszanki, które wywoływały u niej koszmary i bóle! Niestety, w swojej naiwności nawet nie obarczała winą eliksirów, a właśnie zaklęcie i swój słaby, podatny na nie organizm. Pijąc eliksiry, nie czuła różnicy pomiędzy nimi a tymi, które prawdziwie leczyły.
Opuściła jednak wzrok na swoje splecione na kołdrze dłonie i przygryzła spierzchnięte wargi. Była wystraszona, przytłoczona tym wszystkim i miała ochotę się rozpłakać, jednak dzielnie trzymała się w ryzach, nie chcąc okazać przed tym mężczyzną swojego lęku, niepokoju i poczucia beznadziei. Nie przed nim. To byłoby podwójnie upokarzające, dlatego zmusiła wątłe ciało do wyprostowania się, a głowę znowu przekręciła w bok, tylko na moment przestając zagryzać usta, kiedy musiała się odezwać.
- Nie chcę, żeby tak było – powiedziała cicho, a na jej bledziuteńkich policzkach rozlały się słabe rumieńce. – I nie rozumiem, dlaczego tak jest. Może to przez to zaklęcie...? – zawahała się, wiercąc niespokojnie w pościeli i poprawiając zbłąkane pasmo rudych włosów, które zsunęło się do jej oczu.
Wciąż patrzyła gdzieś w bok, unikając spojrzenia uzdrowiciela.
- Tak. To właśnie czuję – potwierdziła, gdy zadał jej pytanie. To zawsze był ból, częste było też poczucie unieruchomienia lub przynajmniej znaczącego spowolnienia, niemożność zrobienia niczego, żeby sobie ulżyć. Nawet gdy już się budziła, jej ruchy były chaotyczne, powolne i nieskoordynowane jeszcze przez jakiś czas, a przynajmniej, tak jej się wydawało. Nawet gdy szukała na swoim ciele zranień, wydawało jej się, że jej ręka porusza się jak w zwolnionym tempie, niemal karykaturalnie, niczym po trafieniu zaklęciem spowalniającym. – Czasami czuję zapachy i smaki, ale nie zawsze. Niektóre sny, choć realistyczne, są dosyć... chaotyczne – dodała jeszcze. – Tej nocy... wydawało mi się, że czułam w ustach dziwny, metaliczny posmak... Przypominał smak krwi, tak mi się wydaje. – Dzisiejsza seria koszmarów była dosyć krwawa, Lyra nie tylko czuła, że krwawi, ale czuła również metaliczny posmak, który wcale nie zniknął, gdy otworzyła oczy, mimo że na jej ciele nie było ani jednej rany. Wyglądała dokładnie tak, jak zawsze, ale długo trwało, zanim umysł uwierzył, że to były tylko wyjątkowo makabryczne i bolesne iluzje. Kilka dni temu miała sen, nie z dnia wypadku, a z czasów, kiedy była dzieckiem; tuż po zaginięciu ojca biegła przez łąkę (która w tym śnie była dużo bardziej ponura i cicha niż w rzeczywistości) i nagle wpadła do głębokiego dołu, gdzie towarzyszyła jej ciemność oraz dziwne uczucie czegoś zimnego i oślizgłego zaciskającego się wokół jej ciała. Jednak to również był tylko zły sen zakrzywiający i przekłamujący właściwie niegroźne wspomnienie z przeszłości.
Słowa uzdrowiciela, w których nietrudno było doszukać się zawoalowanego wyrzutu, dźwięczały jej jednak w głowie, wwiercając się w jej myśli i prowokując poczucie winy. Było to łatwe, biorąc pod uwagę, że czuła się gorsza od przedstawicieli zamożniejszych rodów i co za tym szło, miała niskie poczucie własnej wartości. Mężczyzna nie musiał się nawet specjalnie starać, by wzbudzić w Lyrze wyrzuty sumienia, że jest niepełnowartościowa, wadliwa. W końcu inni dochodzili jakoś do siebie, a ona leżała tutaj od drugiej połowy maja i choć klątwa została z niej zdjęta, jej skutki nawet po tak długim czasie dawały o sobie znać.
Och, gdyby tylko znała prawdę i wiedziała, że to Black celowo wydłużał jej kurację, podmieniając lecznicze mikstury na własne szkodliwe mieszanki, które wywoływały u niej koszmary i bóle! Niestety, w swojej naiwności nawet nie obarczała winą eliksirów, a właśnie zaklęcie i swój słaby, podatny na nie organizm. Pijąc eliksiry, nie czuła różnicy pomiędzy nimi a tymi, które prawdziwie leczyły.
Opuściła jednak wzrok na swoje splecione na kołdrze dłonie i przygryzła spierzchnięte wargi. Była wystraszona, przytłoczona tym wszystkim i miała ochotę się rozpłakać, jednak dzielnie trzymała się w ryzach, nie chcąc okazać przed tym mężczyzną swojego lęku, niepokoju i poczucia beznadziei. Nie przed nim. To byłoby podwójnie upokarzające, dlatego zmusiła wątłe ciało do wyprostowania się, a głowę znowu przekręciła w bok, tylko na moment przestając zagryzać usta, kiedy musiała się odezwać.
- Nie chcę, żeby tak było – powiedziała cicho, a na jej bledziuteńkich policzkach rozlały się słabe rumieńce. – I nie rozumiem, dlaczego tak jest. Może to przez to zaklęcie...? – zawahała się, wiercąc niespokojnie w pościeli i poprawiając zbłąkane pasmo rudych włosów, które zsunęło się do jej oczu.
Wciąż patrzyła gdzieś w bok, unikając spojrzenia uzdrowiciela.
- Tak. To właśnie czuję – potwierdziła, gdy zadał jej pytanie. To zawsze był ból, częste było też poczucie unieruchomienia lub przynajmniej znaczącego spowolnienia, niemożność zrobienia niczego, żeby sobie ulżyć. Nawet gdy już się budziła, jej ruchy były chaotyczne, powolne i nieskoordynowane jeszcze przez jakiś czas, a przynajmniej, tak jej się wydawało. Nawet gdy szukała na swoim ciele zranień, wydawało jej się, że jej ręka porusza się jak w zwolnionym tempie, niemal karykaturalnie, niczym po trafieniu zaklęciem spowalniającym. – Czasami czuję zapachy i smaki, ale nie zawsze. Niektóre sny, choć realistyczne, są dosyć... chaotyczne – dodała jeszcze. – Tej nocy... wydawało mi się, że czułam w ustach dziwny, metaliczny posmak... Przypominał smak krwi, tak mi się wydaje. – Dzisiejsza seria koszmarów była dosyć krwawa, Lyra nie tylko czuła, że krwawi, ale czuła również metaliczny posmak, który wcale nie zniknął, gdy otworzyła oczy, mimo że na jej ciele nie było ani jednej rany. Wyglądała dokładnie tak, jak zawsze, ale długo trwało, zanim umysł uwierzył, że to były tylko wyjątkowo makabryczne i bolesne iluzje. Kilka dni temu miała sen, nie z dnia wypadku, a z czasów, kiedy była dzieckiem; tuż po zaginięciu ojca biegła przez łąkę (która w tym śnie była dużo bardziej ponura i cicha niż w rzeczywistości) i nagle wpadła do głębokiego dołu, gdzie towarzyszyła jej ciemność oraz dziwne uczucie czegoś zimnego i oślizgłego zaciskającego się wokół jej ciała. Jednak to również był tylko zły sen zakrzywiający i przekłamujący właściwie niegroźne wspomnienie z przeszłości.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Wbrew wszelkim pozorom nie czerpałem bardzo dużej przyjemności z psychicznego dręczenia swoich ofiar. Owszem, miło było patrzeć jak się męczą i staczają w dół i jak ginie w nich wszelka nadzieja, kiedy już widzą, że nie wydostaną się z zastawionej przeze nie pułapki. Ale nie mogłem zaprzeczyć, że o wiele przyjemniej było obserwowanie ich fizycznego bólu. Koszmarów, w których przekręcali się na łóżku nie mogąc nigdzie znaleźć ukojenia i nie mogąc się obudzić. Krwawiących ran, kiedy sprawdzałem, w którym momencie osłabną z utraty krwi. Fizyczny ból był o wiele bardziej widoczny ale niestety nie mogłem praktykować go na swoich pacjentach tak często jakbym chciał, a przynajmniej nie w szpitalu.
Tutaj mogłem jedynie testować, sprawdzać i badać reakcję pacjentów na poszczególne eliksiry. Podmiana mikstur nie stanowiła zwykle większego problemu, zwłaszcza na moim oddziale, gdzie zakażenia magiczne wcale nie leczyły się tak łatwo. Nikt się więc nie dziwił, że kuracja nie działa od razu, a ból nie jest tłumiony jednym zaklęciem czy eliksirem. Zawsze się jednak pilnowałem aby nie przesadzić i nie ciągnąć swoich eksperymentów za długo.
- Fantastycznie – wyszeptałem, skrzętnie odnotowując kolejne informacje dotyczące działania eliksiru. Dopiero po chwili spostrzegłem, że moja fascynacja mogła zabrzmieć dość dwuznacznie, postanowiłem więc wyjaśnić. - To bardzo pomoże w przyrządzaniu kolejnych eliksirów, im więcej wiemy, tym więcej możemy zdziałać. - Dopisałem jeszcze kilka słów na karcie, zastanawiając się, w jaki sposób zmodyfikować eliksir, aby doznania były jeszcze silniejsze. Stwarzało to pewne niebezpieczeństwo dla zdrowia dziewczyny, ale co mnie to mogło obchodzić? Była idealnym fundamentem na eksperymenty, reagowała wręcz podręcznikowo, więc jeśli nie na niej to na kim mogłem sprawdzać swoje umiejętności?
Los dziewczyny niewiele mnie interesował, była tylko kolejnym numerem na mojej liście pacjentów, a jej nazwisko świadczyło prędzej przeciw niej. Miałbym jednak mnóstwo papierkowej roboty i musiałbym się potem tłumaczyć z ewentualnej śmierci swojej pacjentki a tego wolałbym uniknąć. Nie byłem przecież głupi aby ryzykować dla jakieś tam Weasley.
- Zmienimy eliksiry, spróbujemy jednak czegoś nowego. Jeśli to nie pomoże – rozłożyłem ręce jakbym się poddawał i nie mógł znaleźć rozwiązania tej patowej sytuacji – będę mógł zalecić tylko powrót do domu. Może zmiana środowiska, gdzie będzie pani otoczona rodziną a nie obcymi ludźmi, trochę pomoże. Proponowałbym również jakąś podróż, zmianę otoczenia jak najdalej od miejsca, w którym doszło do tego wypadku. Niestety nie widzę żadnych fizycznych przyczyn pani dolegliwości, o wiele bardziej prawdopodobne są przyczyny psychofizyczne. – Podniosłem się z krzesła, znów podchodząc do jej łóżka, aby przyjrzeć się jej z bliska.
Wyglądała właśnie tak jak miała wyglądać, wykończona i zmęczona, z podkrążonymi z niewyspania oczami. Wiedziałem, że wyjście ze szpitala faktycznie jej pomoże, osłabi koszmary, które były potęgowane moimi eliksirami, ale przecież nie musiała o tym wiedzieć, a ja chciałem ją tu jeszcze chwilę potrzymać.
Tutaj mogłem jedynie testować, sprawdzać i badać reakcję pacjentów na poszczególne eliksiry. Podmiana mikstur nie stanowiła zwykle większego problemu, zwłaszcza na moim oddziale, gdzie zakażenia magiczne wcale nie leczyły się tak łatwo. Nikt się więc nie dziwił, że kuracja nie działa od razu, a ból nie jest tłumiony jednym zaklęciem czy eliksirem. Zawsze się jednak pilnowałem aby nie przesadzić i nie ciągnąć swoich eksperymentów za długo.
- Fantastycznie – wyszeptałem, skrzętnie odnotowując kolejne informacje dotyczące działania eliksiru. Dopiero po chwili spostrzegłem, że moja fascynacja mogła zabrzmieć dość dwuznacznie, postanowiłem więc wyjaśnić. - To bardzo pomoże w przyrządzaniu kolejnych eliksirów, im więcej wiemy, tym więcej możemy zdziałać. - Dopisałem jeszcze kilka słów na karcie, zastanawiając się, w jaki sposób zmodyfikować eliksir, aby doznania były jeszcze silniejsze. Stwarzało to pewne niebezpieczeństwo dla zdrowia dziewczyny, ale co mnie to mogło obchodzić? Była idealnym fundamentem na eksperymenty, reagowała wręcz podręcznikowo, więc jeśli nie na niej to na kim mogłem sprawdzać swoje umiejętności?
Los dziewczyny niewiele mnie interesował, była tylko kolejnym numerem na mojej liście pacjentów, a jej nazwisko świadczyło prędzej przeciw niej. Miałbym jednak mnóstwo papierkowej roboty i musiałbym się potem tłumaczyć z ewentualnej śmierci swojej pacjentki a tego wolałbym uniknąć. Nie byłem przecież głupi aby ryzykować dla jakieś tam Weasley.
- Zmienimy eliksiry, spróbujemy jednak czegoś nowego. Jeśli to nie pomoże – rozłożyłem ręce jakbym się poddawał i nie mógł znaleźć rozwiązania tej patowej sytuacji – będę mógł zalecić tylko powrót do domu. Może zmiana środowiska, gdzie będzie pani otoczona rodziną a nie obcymi ludźmi, trochę pomoże. Proponowałbym również jakąś podróż, zmianę otoczenia jak najdalej od miejsca, w którym doszło do tego wypadku. Niestety nie widzę żadnych fizycznych przyczyn pani dolegliwości, o wiele bardziej prawdopodobne są przyczyny psychofizyczne. – Podniosłem się z krzesła, znów podchodząc do jej łóżka, aby przyjrzeć się jej z bliska.
Wyglądała właśnie tak jak miała wyglądać, wykończona i zmęczona, z podkrążonymi z niewyspania oczami. Wiedziałem, że wyjście ze szpitala faktycznie jej pomoże, osłabi koszmary, które były potęgowane moimi eliksirami, ale przecież nie musiała o tym wiedzieć, a ja chciałem ją tu jeszcze chwilę potrzymać.
Gość
Gość
Lyra znowu poruszyła się niespokojnie w pościeli, tęsknie zerkając w kierunku okna, za którym wciąż jeszcze świeciło popołudniowe słońce. Tak bardzo chciała choć na trochę wyjść na świeże powietrze, opuścić tę duszną salkę, ale nie pozwalano jej zbyt dużo chodzić, więc póki co samowolne opuszczenie przestrzeni piętra, na którym się znajdowała, nie wchodziło w rachubę. Nawet do herbaciarni na górze mogła iść wyłącznie pod czyjąś opieką, bo w każdej chwili mogła zachwiać się i wywrócić lub zasłabnąć. Od momentu przebudzenia się na tym oddziale jej życie było właściwie ograniczone tylko do tej małej, przeraźliwie białej przestrzeni, gdzie znała już na pamięć każde pęknięcie na ścianach i suficie, i każdą plamę na posadzce. Gdyby nie możliwość rysowania i czytania książek, już dawno zwariowałaby tutaj nie tylko z nudów, ale i niemożności zapomnienia o dręczących ją niepokojach i złych snach.
Odruchowo przesunęła dłonią po stosiku kartek leżących na szafce nocnej obok jej łóżka. Część z nich była już zarysowana, inne dopiero czekały na pokrycie rysunkiem. Odnotowała jednak mimowolnie, że leżący na wierzchu szkic do złudzenia przypomina fragment miejsca, które widziała ostatniej nocy w swoim śnie, więc pospiesznie odwróciła go na drugą stronę, nie chcąc patrzeć na tę scenę (ani nie chcąc, by patrzył na nią Black) i zastanawiając się, co kazało jej to narysować.
- Mam nadzieję, że te eliksiry zaczną w końcu działać na mnie jak należy, bo nie pamiętam, kiedy ostatni raz przespałam spokojnie całą noc – powiedziała, kątem oka zerkając na mężczyznę, który wstał i zbliżył się do niej. – Przecież te skutki uboczne nie powinny ciągnąć się tak długo, prawda?
Na wzmiankę o powrocie do domu natychmiast się ożywiła, niemal przekonana, że opuszczenie Munga i znalezienie się w znajomym otoczeniu, wśród rodziny, pomogłoby jej jeszcze bardziej niż leżenie plackiem w łóżku i łykanie kolejnych eliksirów, które z jakiegoś powodu nie chciały leczyć jej tak, jak powinny.
- O tak, może to by mi pomogło. W każdym razie... mam taką nadzieję – przytaknęła, wzdychając z nostalgią na myśl o swoim przytulnym pokoiku, salonie mamy, gdzie jako dziecko bawiła się z braćmi i zapuszczonym podwórzu za niepozornym domkiem. O wiele przyjemniej byłoby wracać do zdrowia tam niż tutaj, gdzie, nie licząc wizyt rodziny oraz doglądających ją uzdrowicieli, czuła się osamotniona i odcięta od swojego życia. Jej matki na pewno nie byłoby stać, żeby zabrać ją w podróż, ale sama obecność w domu zapewne przyniosłaby Lyrze upragnioną ulgę, choć wielką niewiadomą było, jak jej umysł zachowywałby się w nocy, podczas snu.
Wciąż czuła, jak Black stał tuż obok jej łóżka i przyglądał się jej wycieńczonemu ciału. Choć wiedziała, że jako uzdrowiciel musiał bacznie obserwować jej stan, odruchowo mocniej złapała kołdrę i przesunęła się nieznacznie, żeby zwiększyć dystans pomiędzy nimi. I wtedy nagle sobie coś przypomniała.
- Pan był tutaj w nocy? – zapytała po chwili; kiedy się ocknęła, miała wrażenie, że nie jest sama i ktoś ją obserwuje, ale teraz nie była pewna, czy to ktoś z uzdrowicieli wszedł, by upewnić się co do jej stanu, czy po prostu były to kolejne majaki cierpiącego umysłu.
Odruchowo przesunęła dłonią po stosiku kartek leżących na szafce nocnej obok jej łóżka. Część z nich była już zarysowana, inne dopiero czekały na pokrycie rysunkiem. Odnotowała jednak mimowolnie, że leżący na wierzchu szkic do złudzenia przypomina fragment miejsca, które widziała ostatniej nocy w swoim śnie, więc pospiesznie odwróciła go na drugą stronę, nie chcąc patrzeć na tę scenę (ani nie chcąc, by patrzył na nią Black) i zastanawiając się, co kazało jej to narysować.
- Mam nadzieję, że te eliksiry zaczną w końcu działać na mnie jak należy, bo nie pamiętam, kiedy ostatni raz przespałam spokojnie całą noc – powiedziała, kątem oka zerkając na mężczyznę, który wstał i zbliżył się do niej. – Przecież te skutki uboczne nie powinny ciągnąć się tak długo, prawda?
Na wzmiankę o powrocie do domu natychmiast się ożywiła, niemal przekonana, że opuszczenie Munga i znalezienie się w znajomym otoczeniu, wśród rodziny, pomogłoby jej jeszcze bardziej niż leżenie plackiem w łóżku i łykanie kolejnych eliksirów, które z jakiegoś powodu nie chciały leczyć jej tak, jak powinny.
- O tak, może to by mi pomogło. W każdym razie... mam taką nadzieję – przytaknęła, wzdychając z nostalgią na myśl o swoim przytulnym pokoiku, salonie mamy, gdzie jako dziecko bawiła się z braćmi i zapuszczonym podwórzu za niepozornym domkiem. O wiele przyjemniej byłoby wracać do zdrowia tam niż tutaj, gdzie, nie licząc wizyt rodziny oraz doglądających ją uzdrowicieli, czuła się osamotniona i odcięta od swojego życia. Jej matki na pewno nie byłoby stać, żeby zabrać ją w podróż, ale sama obecność w domu zapewne przyniosłaby Lyrze upragnioną ulgę, choć wielką niewiadomą było, jak jej umysł zachowywałby się w nocy, podczas snu.
Wciąż czuła, jak Black stał tuż obok jej łóżka i przyglądał się jej wycieńczonemu ciału. Choć wiedziała, że jako uzdrowiciel musiał bacznie obserwować jej stan, odruchowo mocniej złapała kołdrę i przesunęła się nieznacznie, żeby zwiększyć dystans pomiędzy nimi. I wtedy nagle sobie coś przypomniała.
- Pan był tutaj w nocy? – zapytała po chwili; kiedy się ocknęła, miała wrażenie, że nie jest sama i ktoś ją obserwuje, ale teraz nie była pewna, czy to ktoś z uzdrowicieli wszedł, by upewnić się co do jej stanu, czy po prostu były to kolejne majaki cierpiącego umysłu.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Tak właściwie to czemu nie mogłem już teraz sprawdzić mojej nowej mieszanki? Nie miałem okazji aby przetestować ją na kimkolwiek a tutaj ofiara sama wchodziła w moje sidła. Przecież ta głupia pannica sama nawet domagała się zmiany eliksirów ufnie wierząc że cokolwiek zadziała. Bawiła mnie jej naiwność, ale akurat teraz nie mogłem okazać swojego rozbawienia bo przecież okazałoby się zupełnie nie na miejscu. Uzdrowicielowi nie wypadało śmiać się z radości przy łóżku swojej pacjentki w dodatki takiej, na którą nic, żadne eliksiry i kuracje najwyraźniej nie działały. Zachowałem więc całkowitą powagę, mierząc Weasley zastanawiającym wzrokiem i myślałem nad tym, czy może jednak nie warto zaryzykować i faktycznie napoić ją nowym eliksirem?
- Skutki uboczne występują bardzo rzadko i jeszcze nigdy nie trwały aż tyle czasu. Najwyraźniej twój organizm jest odporny na aktywne substancje eliksirów. - Zawahałem się chwilę zastanawiając się nad tym czy mówić dalej, ale uznałem, że taka mała informacja nie zaszkodzi. - Mógłbym zrzucić to wszystko na winę mugolskiej krwi, która rozrzedza magiczne moce i sprawia, że reagujemy inaczej na niektóre typowo magiczne choroby. Ale skoro Weasley'e są jeszcze zaliczani do szlachty, to niestety muszę szukać źródła problemów gdzie indziej - nie siliłem się na uprzejmość i delikatność, zresztą chyba nie tylko ja i moja rodzina uważaliśmy Weasley'ów za zakały magicznego społeczeństwa. Po tym jak stracili w wojnie dosłownie wszystko, powinno się im od razu odebrać szlachecki tytuł ale niestety to nie ja o tym decydowałem. Chociaż z drugiej strony świetnie wyglądałby szlachecki spis bez takich nazwisk jak Weasley czy Rosier.
- Nie było mnie w nocy w szpitalu - stwierdziłem krótko. Co ją to obchodziło? I czy wyglądałem na kogoś kto przejmowałby się swoim odwiecznym wrogiem na tyle, by zaglądać do niego w nocy i sprawdzać jak się czuje? - Proszę chwilę poczekać, chciałbym czegoś spróbować - powiedziałem po chwili, gdy już podjąłem decyzję. Miałem dziś samodzielny dyżur a pielęgniarki na pewno dadzą się czymś zająć, żeby nie zaglądać właśnie do tej sali. Wyszedłem szybko aby po drodze nie zmienić zdania i wziąłem ze swojego gabinetu niewielką fiolkę wypełnioną jasnoczerwonym płynem po czym natychmiast wróciłem do sali. Bez słowa znów podszedłem do łóżka i wyjąłem korek z fiolki.
- Nasi alchemicy przygotowali to dla pacjentki cierpiącej na zaburzenia snu. Nie ma koszmarów, ale po obudzeniu nie do końca potrafi rozróżnić jawę od snu, a eliksir ma jej pomóc oddzielić rzeczywistość od sennych marzeń - skłamałem lekko. Weasley i tak nie zasługiwała na prawdę, poza tym śpieszyło mi się do tego aby zaaplikować jej eliksir i nie miałem ochoty zagłębiać się dalej w temat. Podałem jej fiolkę. - Proszę wypić całość, to połowa standardowej dawki - a raczej podwójna dawka, której działanie było zupełnie przeciwne od tego, które jej opisałem. Chciała się pozbyć koszmarów, a co zrobi, jeśli zaczną ją dręczyć też na jawie?
- Skutki uboczne występują bardzo rzadko i jeszcze nigdy nie trwały aż tyle czasu. Najwyraźniej twój organizm jest odporny na aktywne substancje eliksirów. - Zawahałem się chwilę zastanawiając się nad tym czy mówić dalej, ale uznałem, że taka mała informacja nie zaszkodzi. - Mógłbym zrzucić to wszystko na winę mugolskiej krwi, która rozrzedza magiczne moce i sprawia, że reagujemy inaczej na niektóre typowo magiczne choroby. Ale skoro Weasley'e są jeszcze zaliczani do szlachty, to niestety muszę szukać źródła problemów gdzie indziej - nie siliłem się na uprzejmość i delikatność, zresztą chyba nie tylko ja i moja rodzina uważaliśmy Weasley'ów za zakały magicznego społeczeństwa. Po tym jak stracili w wojnie dosłownie wszystko, powinno się im od razu odebrać szlachecki tytuł ale niestety to nie ja o tym decydowałem. Chociaż z drugiej strony świetnie wyglądałby szlachecki spis bez takich nazwisk jak Weasley czy Rosier.
- Nie było mnie w nocy w szpitalu - stwierdziłem krótko. Co ją to obchodziło? I czy wyglądałem na kogoś kto przejmowałby się swoim odwiecznym wrogiem na tyle, by zaglądać do niego w nocy i sprawdzać jak się czuje? - Proszę chwilę poczekać, chciałbym czegoś spróbować - powiedziałem po chwili, gdy już podjąłem decyzję. Miałem dziś samodzielny dyżur a pielęgniarki na pewno dadzą się czymś zająć, żeby nie zaglądać właśnie do tej sali. Wyszedłem szybko aby po drodze nie zmienić zdania i wziąłem ze swojego gabinetu niewielką fiolkę wypełnioną jasnoczerwonym płynem po czym natychmiast wróciłem do sali. Bez słowa znów podszedłem do łóżka i wyjąłem korek z fiolki.
- Nasi alchemicy przygotowali to dla pacjentki cierpiącej na zaburzenia snu. Nie ma koszmarów, ale po obudzeniu nie do końca potrafi rozróżnić jawę od snu, a eliksir ma jej pomóc oddzielić rzeczywistość od sennych marzeń - skłamałem lekko. Weasley i tak nie zasługiwała na prawdę, poza tym śpieszyło mi się do tego aby zaaplikować jej eliksir i nie miałem ochoty zagłębiać się dalej w temat. Podałem jej fiolkę. - Proszę wypić całość, to połowa standardowej dawki - a raczej podwójna dawka, której działanie było zupełnie przeciwne od tego, które jej opisałem. Chciała się pozbyć koszmarów, a co zrobi, jeśli zaczną ją dręczyć też na jawie?
Gość
Gość
Niestety, nadal była nieświadoma wszystkiego, zresztą nawet nie wypatrywała zagrożenia. Nie była na tyle paranoiczną osobą, by doszukiwać się złych intencji w uzdrowicielu, którego zadaniem było ją wyleczyć, nawet jeśli był on z Blacków. Może gdyby była starsza i bardziej doświadczona życiowo byłoby inaczej, ale niestety, nadal była tylko nieopierzoną młódką. Dlatego wciąż pozwalała się mamić i łykała te wszystkie bajeczki o dziwnym oporze jej organizmu wobec podawanych jej eliksirów, które nie potrafiły wyleczyć jej dolegliwości.
- Och – westchnęła, opuszczając głowę i krzywiąc się, gdy w pogardliwy sposób wspomniał o Weasleyach i mugolskiej krwi. Mimo ewidentnych uprzedzeń i niechęci z jego strony, nadal jednak mylnie ufała, że jego prywatne uprzedzenia do jej rodu i wiara w krążące wokół niego stereotypy nie mają przełożenia na to, w jaki sposób ją leczył. Nie skomentowała więc jego nieprzyjemnej uwagi w żaden sposób, udając, że puściła ją mimo uszu, tak samo jak uwagę, że w nocy go tutaj nie było.
- Może tylko mi się wydawało. Zresztą... nieważne – mruknęła. To możliwe, że w nocy miała zwidy, ogarnięta silnym bólem nie myślała racjonalnie. A może po prostu wtedy jeszcze nie w pełni się obudziła?
Patrzyła więc, jak mężczyzna wychodzi z sali i niedługo później wraca, niosąc fiolkę z eliksirem o jasnoczerwonym kolorze. Lyra przyjęła ją i lekko uniosła, oglądając napar pod światło. W jej oczach błysnęła nadzieja, ponieważ bardzo pragnęła poprawy swojego stanu.
- Mam nadzieję, że mi pomoże – powiedziała tylko, przechylając fiolkę i wypiła jej zawartość, po czym oddała ją uzdrowicielowi. Nie wiedziała jeszcze, co czeka ją za kilka godzin zamiast upragnionej ulgi i spokojnej nocy, na którą tak czekała.
Gdy mężczyzna już wyszedł, Lyra znowu chwyciła kartki i wróciła do rysowania. Wkrótce później, gdy niebo ciemniało, zaczęła jednak odczuwać senność, więc opadła na poduszki i zamknęła oczy, a sen nadszedł wyjątkowo szybko...
Znowu idzie przez łąkę, która wygląda jednocześnie znajomo i nieznajomo. Wszystko wydaje jej się bardziej szare i ponure niż pamiętała, łącznie z niebem pokrytym ciężkimi, ołowianoszarymi chmurami, ale mimo to coś każe jej brnąć do przodu i pokonywać kolejne kroki. Przez dłuższy czas słyszy tylko szelest trawy uginającej się pod jej stopami, kiedy nagle roślinność zaczyna szeleścić mocniej, zupełnie jakby coś dużego skradało się ku niej przez zarośla. Przyspiesza, oglądając się za siebie nerwowo, jednak póki co niczego nie widzi. Ogarnia ją nieuzasadniony popłoch, sięga dłonią do kieszeni, jednak nie znajduje różdżki.
Słyszy plusk i wchodzi w niewielką sadzawkę, zapadając się w płytkiej wodzie i błocie. Próbuje się wydostać, jednak jej kończyny poruszają się nieporadnie jak w zwolnionym tempie, w dodatku ma wrażenie, że zapada się coraz głębiej i w dodatku coś zaciska się wokół jej kostek. Zaczyna szamotać się coraz mocniej, a kawałek dalej, za łąką, widzi niewielki, rozlatujący się budynek, przypominający jej dom, tyle że znacznie bardziej zapuszczony, zupełnie, jakby od lat nikt w nim nie mieszkał. Chce się do niego dostać.
W końcu, po dłuższej i męczącej szamotaninie udaje jej się oswobodzić. Wybiega z wody, ale po jej bladych nogach spływa krew, barwiąc na czerwono materiał jasnych pończoch. Wciąż kierowana narastającym strachem, biegnie w stronę domu, pragnąc schować się w jego wnętrzu i uciec przed nieznanym zagrożeniem, które wydaje się podążać za nią krok w kro, chociaż nadal go nie widzi. Mokre ubrania ziębią, a poranione nogi bolą, więc kilka razy wywraca się, zdzierając skórę z kolan i dłoni. Szybko podnosi się i wznawia mozolną wędrówkę, chociaż droga wydaje się nieznośnie wydłużać.
I nagle znajduje się w środku. Salon także wygląda jednocześnie znajomo i nieznajomo, zupełnie jak skrzyżowanie pomieszczenia które znała z jedną z pracowni Hogwartu. Całość jest zapuszczona, ciemna i zimna, tak zimna, że prawie może zobaczyć swój oddech zmieniający się w parę. Nie czuje się tutaj bezpieczniej niż na zewnątrz, nadal ma wrażenie, jakby coś ją obserwowało, czekając na nieodpowiedni ruch. Czuje się osaczona, znowu próbuje odnaleźć różdżkę, jednak jej kieszeń jest pusta. W oknach (bardziej przypominających te z Hogwartu) widzi pajęczyny, a zniszczone sprzęty pokrywa kurz. Kanapa, na której kiedyś lubiła siedzieć przed kominkiem i szkicować, jest wywrócona do tyłu, a z podziurawionej tapicerki wysypuje się zbrylone wypełnienie. Stół jest połamany, a popiół z kominka rozsypany po połowie pokoju. Jedynie szafa wygląda na nienaruszoną; idzie w jej stronę, powoli wyciągając rękę, a kiedy ją otwiera, ze środka z głośnym stukotem wypada zmasakrowane ciało o rudych, pozlepianych krwią włosach. Martwe oczy nie do końca zidentyfikowanej postaci wpatrują się tępo w sufit, a spod jej ciała zaczyna sączyć się krew. Kałuża powoli zbliża się do dziewczyny, która krzyczy, ale nie potrafi się poruszyć, nawet, gdy krew dociera już do jej butów. Bardzo chce stąd wybiec, ale nie jest w stanie zrobić zupełnie nic, zupełnie jakby jej nogi przyrosły do podłoża. Stoi jak struchlała, bezgłośnie poruszając oczami i czując wypełniającą ją rozpacz i lęk. I wtedy nagle słyszy huk, jakby ktoś (lub coś?) wszedł do domu i trzasnął wejściowymi drzwiami. Zanim daje radę się odwrócić, czuje na plecach dreszcz i widzi dziwny rozbłysk, po którym ogarnia ją silny ból; pada na ziemię prosto w kałużę krwi, a w miejscach, gdzie czerwona ciecz styka się z jej skórą, ta zaczyna parzyć jak oblana czymś bardzo gorącym. Zaczyna dygotać i wrzeszczeć, ale później nagle pokój i ciało znikają...
Otworzyła oczy, widząc wokół siebie pogrążoną w ciemności salę Munga, ale w tym momencie nie wiedziała, gdzie się znajduje. Otoczenie było inne niż przed chwilą, jednak Lyra wciąż czuła wypełniające ją irracjonalne poczucie zagrożenia, a jej ciało pulsowało bólem. Rzucała się na łóżku, aż w końcu z niego spadła i wtedy zobaczyła, że pod nim spoczywa to samo martwe ciało, które widziała wcześniej.
- Nie! – krzyknęła, choć w rzeczywistości jej głos zabrzmiał cicho i chrapliwie. Próbowała jak najszybciej się odsunąć, jednak lodowata, zakrwawiona ręka nagle wyciągnęła się w jej kierunku, zaciskając mocno na jej przegubie. – Zostaw! Nie!
Lyra zaczęła się szarpać, próbując rozluźnić uścisk. Wolną ręką biła i drapała zimną, trupią rękę, a gdy ta w końcu się cofnęła, mogła zobaczyć, że skóra na jej przedramieniu zaczęła pękać i krwawić. Oczywiście to wszystko działo się w jej głowie, zarówno atakujące ją zmasakrowane ciało, jak i boleśnie odpadająca skóra na ręce, którą zaczęła szybko zdrapywać. Poszarpane skrawki skóry opadały na ziemię, krwi było coraz więcej, a ból wcale się nie zmniejszał. Na jej prawdziwej, nieuszkodzonej ręce pod wpływem drapania także zaczęły pojawiać się drobne, krwawiące ranki, jednak jej oczy widziały tylko makabryczne obrazy odpadającej skóry i sączącej się coraz szybciej krwi. Ciało wypełzło spod łóżka i znowu próbowało ją pochwycić, ale odtoczyła się nieporadnie, przesuwając się z lękiem w kąt sali i pozostawiając za sobą smugi krwi.
- Zabierzcie to ode mnie! Nie chcę! Nieeee!
Jej ciało drżało niekontrolowanie, a umysł wypełniał czysty strach. Wiedziała, że nie jest tu bezpieczna, ale nie miała dokąd uciec, więc wciąż tylko wciskała się kurczowo w ścianę (naprawdę również to robiła), drapiąc rękę i patrząc na wysuwające się spod łóżka ciało wyglądające jednocześnie znajomo i nieznajomo. Wydawało jej się, że pod zdartą warstwą własnej skóry widzi już odsłonięte mięśnie i nabrzmiałe żyły, w dodatku z jej drugiej ręki także zaczęła już odpadać skóra.
I znowu zaczęła krzyczeć.
- Och – westchnęła, opuszczając głowę i krzywiąc się, gdy w pogardliwy sposób wspomniał o Weasleyach i mugolskiej krwi. Mimo ewidentnych uprzedzeń i niechęci z jego strony, nadal jednak mylnie ufała, że jego prywatne uprzedzenia do jej rodu i wiara w krążące wokół niego stereotypy nie mają przełożenia na to, w jaki sposób ją leczył. Nie skomentowała więc jego nieprzyjemnej uwagi w żaden sposób, udając, że puściła ją mimo uszu, tak samo jak uwagę, że w nocy go tutaj nie było.
- Może tylko mi się wydawało. Zresztą... nieważne – mruknęła. To możliwe, że w nocy miała zwidy, ogarnięta silnym bólem nie myślała racjonalnie. A może po prostu wtedy jeszcze nie w pełni się obudziła?
Patrzyła więc, jak mężczyzna wychodzi z sali i niedługo później wraca, niosąc fiolkę z eliksirem o jasnoczerwonym kolorze. Lyra przyjęła ją i lekko uniosła, oglądając napar pod światło. W jej oczach błysnęła nadzieja, ponieważ bardzo pragnęła poprawy swojego stanu.
- Mam nadzieję, że mi pomoże – powiedziała tylko, przechylając fiolkę i wypiła jej zawartość, po czym oddała ją uzdrowicielowi. Nie wiedziała jeszcze, co czeka ją za kilka godzin zamiast upragnionej ulgi i spokojnej nocy, na którą tak czekała.
Gdy mężczyzna już wyszedł, Lyra znowu chwyciła kartki i wróciła do rysowania. Wkrótce później, gdy niebo ciemniało, zaczęła jednak odczuwać senność, więc opadła na poduszki i zamknęła oczy, a sen nadszedł wyjątkowo szybko...
Znowu idzie przez łąkę, która wygląda jednocześnie znajomo i nieznajomo. Wszystko wydaje jej się bardziej szare i ponure niż pamiętała, łącznie z niebem pokrytym ciężkimi, ołowianoszarymi chmurami, ale mimo to coś każe jej brnąć do przodu i pokonywać kolejne kroki. Przez dłuższy czas słyszy tylko szelest trawy uginającej się pod jej stopami, kiedy nagle roślinność zaczyna szeleścić mocniej, zupełnie jakby coś dużego skradało się ku niej przez zarośla. Przyspiesza, oglądając się za siebie nerwowo, jednak póki co niczego nie widzi. Ogarnia ją nieuzasadniony popłoch, sięga dłonią do kieszeni, jednak nie znajduje różdżki.
Słyszy plusk i wchodzi w niewielką sadzawkę, zapadając się w płytkiej wodzie i błocie. Próbuje się wydostać, jednak jej kończyny poruszają się nieporadnie jak w zwolnionym tempie, w dodatku ma wrażenie, że zapada się coraz głębiej i w dodatku coś zaciska się wokół jej kostek. Zaczyna szamotać się coraz mocniej, a kawałek dalej, za łąką, widzi niewielki, rozlatujący się budynek, przypominający jej dom, tyle że znacznie bardziej zapuszczony, zupełnie, jakby od lat nikt w nim nie mieszkał. Chce się do niego dostać.
W końcu, po dłuższej i męczącej szamotaninie udaje jej się oswobodzić. Wybiega z wody, ale po jej bladych nogach spływa krew, barwiąc na czerwono materiał jasnych pończoch. Wciąż kierowana narastającym strachem, biegnie w stronę domu, pragnąc schować się w jego wnętrzu i uciec przed nieznanym zagrożeniem, które wydaje się podążać za nią krok w kro, chociaż nadal go nie widzi. Mokre ubrania ziębią, a poranione nogi bolą, więc kilka razy wywraca się, zdzierając skórę z kolan i dłoni. Szybko podnosi się i wznawia mozolną wędrówkę, chociaż droga wydaje się nieznośnie wydłużać.
I nagle znajduje się w środku. Salon także wygląda jednocześnie znajomo i nieznajomo, zupełnie jak skrzyżowanie pomieszczenia które znała z jedną z pracowni Hogwartu. Całość jest zapuszczona, ciemna i zimna, tak zimna, że prawie może zobaczyć swój oddech zmieniający się w parę. Nie czuje się tutaj bezpieczniej niż na zewnątrz, nadal ma wrażenie, jakby coś ją obserwowało, czekając na nieodpowiedni ruch. Czuje się osaczona, znowu próbuje odnaleźć różdżkę, jednak jej kieszeń jest pusta. W oknach (bardziej przypominających te z Hogwartu) widzi pajęczyny, a zniszczone sprzęty pokrywa kurz. Kanapa, na której kiedyś lubiła siedzieć przed kominkiem i szkicować, jest wywrócona do tyłu, a z podziurawionej tapicerki wysypuje się zbrylone wypełnienie. Stół jest połamany, a popiół z kominka rozsypany po połowie pokoju. Jedynie szafa wygląda na nienaruszoną; idzie w jej stronę, powoli wyciągając rękę, a kiedy ją otwiera, ze środka z głośnym stukotem wypada zmasakrowane ciało o rudych, pozlepianych krwią włosach. Martwe oczy nie do końca zidentyfikowanej postaci wpatrują się tępo w sufit, a spod jej ciała zaczyna sączyć się krew. Kałuża powoli zbliża się do dziewczyny, która krzyczy, ale nie potrafi się poruszyć, nawet, gdy krew dociera już do jej butów. Bardzo chce stąd wybiec, ale nie jest w stanie zrobić zupełnie nic, zupełnie jakby jej nogi przyrosły do podłoża. Stoi jak struchlała, bezgłośnie poruszając oczami i czując wypełniającą ją rozpacz i lęk. I wtedy nagle słyszy huk, jakby ktoś (lub coś?) wszedł do domu i trzasnął wejściowymi drzwiami. Zanim daje radę się odwrócić, czuje na plecach dreszcz i widzi dziwny rozbłysk, po którym ogarnia ją silny ból; pada na ziemię prosto w kałużę krwi, a w miejscach, gdzie czerwona ciecz styka się z jej skórą, ta zaczyna parzyć jak oblana czymś bardzo gorącym. Zaczyna dygotać i wrzeszczeć, ale później nagle pokój i ciało znikają...
Otworzyła oczy, widząc wokół siebie pogrążoną w ciemności salę Munga, ale w tym momencie nie wiedziała, gdzie się znajduje. Otoczenie było inne niż przed chwilą, jednak Lyra wciąż czuła wypełniające ją irracjonalne poczucie zagrożenia, a jej ciało pulsowało bólem. Rzucała się na łóżku, aż w końcu z niego spadła i wtedy zobaczyła, że pod nim spoczywa to samo martwe ciało, które widziała wcześniej.
- Nie! – krzyknęła, choć w rzeczywistości jej głos zabrzmiał cicho i chrapliwie. Próbowała jak najszybciej się odsunąć, jednak lodowata, zakrwawiona ręka nagle wyciągnęła się w jej kierunku, zaciskając mocno na jej przegubie. – Zostaw! Nie!
Lyra zaczęła się szarpać, próbując rozluźnić uścisk. Wolną ręką biła i drapała zimną, trupią rękę, a gdy ta w końcu się cofnęła, mogła zobaczyć, że skóra na jej przedramieniu zaczęła pękać i krwawić. Oczywiście to wszystko działo się w jej głowie, zarówno atakujące ją zmasakrowane ciało, jak i boleśnie odpadająca skóra na ręce, którą zaczęła szybko zdrapywać. Poszarpane skrawki skóry opadały na ziemię, krwi było coraz więcej, a ból wcale się nie zmniejszał. Na jej prawdziwej, nieuszkodzonej ręce pod wpływem drapania także zaczęły pojawiać się drobne, krwawiące ranki, jednak jej oczy widziały tylko makabryczne obrazy odpadającej skóry i sączącej się coraz szybciej krwi. Ciało wypełzło spod łóżka i znowu próbowało ją pochwycić, ale odtoczyła się nieporadnie, przesuwając się z lękiem w kąt sali i pozostawiając za sobą smugi krwi.
- Zabierzcie to ode mnie! Nie chcę! Nieeee!
Jej ciało drżało niekontrolowanie, a umysł wypełniał czysty strach. Wiedziała, że nie jest tu bezpieczna, ale nie miała dokąd uciec, więc wciąż tylko wciskała się kurczowo w ścianę (naprawdę również to robiła), drapiąc rękę i patrząc na wysuwające się spod łóżka ciało wyglądające jednocześnie znajomo i nieznajomo. Wydawało jej się, że pod zdartą warstwą własnej skóry widzi już odsłonięte mięśnie i nabrzmiałe żyły, w dodatku z jej drugiej ręki także zaczęła już odpadać skóra.
I znowu zaczęła krzyczeć.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Na szczęście nie zadawała wielu pytań i nie musiałem jej tłumaczyć czym jest ten eliksir, z czego jest zrobiony i dlaczego uważam, że w jej przypadku zadziała. Tłumaczenie czegokolwiek Weasley było zajęciem nudnym i wykraczającym poza godność Blacka. Nie przywykłem do tego aby moje ofiary zadawały pytania, w dodatku pytania z ciekawości, raczej kwiliły i błagały, abym skończył swoje eksperymenty i dał im chwilę odpocząć. Oczywiście brudne szlamy skażone pierwiastkiem mugolskiego świata nie zasługiwały na nic więcej. Z utęsknieniem czekałem na czasy, aż ktoś w końcu weźmie sprawy w swoje ręce i sprawi, że pozbędziemy się tych szumowin z naszego czarodziejskiego świata. Czysta krew powinna na zawsze zapanować nad magią, wtedy na pewno uniknęlibyśmy tych niepotrzebnych wojen które co jakiś czas rozgrywały się w naszym świecie.
- Trzeba spróbować, inaczej się nie dowiemy – zachęciłem ją z niezdrowym ponagleniem nie mogąc się doczekać, aż przechyli fiolkę i wypije jej zawartość. Wracając do sali upewniłem się jeszcze, że nikt nie będzie nam przeszkadzał i że ta część oddziału jest tylko pod moją opieką. Rzuciłem również z zewnątrz zaklęcie wyciszające, gdyby skutki działania eliksiru przerosły moje wyobrażenia i zamiast zwykłych koszmarów Weasley zafundowałaby mi również głośny koncert krzyków i błagań. Odczekałem jeszcze kilka minut, przeglądając dla niepoznaki dokumentację, ale eliksir miał działać dopiero po jakimś czasie, więc wyszedłem z sali, mimo że niecierpliwość rozsadzała mnie od środka. Chciałem obserwować Weasley w każdej sekundzie po zażyciu fiolki ale niestety póki co było to niemożliwe i musiałem zadowolić się dopiero końcowymi efektami. Czekałem cały czas pod jej drzwiami, zaniedbując swoje inne obowiązki. Na szczęście dzisiaj nikt nie postanowił zabić się jakąś głupią mieszanką eliksirów i nie wzywano mnie na izbę.
Nie musiałem czekać długo, zaglądając do niej po godzinie widziałem jak spała. Na razie spokojnie, wydawała się pogrążona w spokojnym i bezpiecznym śnie, zająłem więc swoje poprzednie miejsce obok łóżka i obserwowałem. Czas strasznie mi się dłużył mimo że wskazówki na zegarku wskazywały że minęło dopiero pięć a potem dziesięć minut. Na szczęście po piętnastu w końcu coś się zaczęło dziać, najpierw jakieś grymasy na twarzy Weasley, potem ciche jęki i skrzywione usta. Widziałem jak na czole pojawił się jej pot i jak drży pod kołdrą, po chwili zrzucając ją z siebie. Podszedłem bliżej nie dotykając jej jednak, aby nie przerwać i nie zagłuszyć działania eliksiru, chciałem tylko się przyjrzeć jej wykrzywionej w strachu a nawet w przerażeniu twarzy.
Czas mijał nawet nie wiedziałem jak i dopiero po chwili zauważyłem że dziewczyna ma otworzone oczy. Wyglądało jednak na to, że mimo to mnie nie dostrzega, a kiedy stanąłem obok nawet nie zareagowała. Najwidoczniej dalej śniła, więc eliksir działał doskonale, powodując majaki na jawie. Zastanawiałem się tylko do jakiego stopnia będą to silne wizje i jak zareaguje psychika i ciało mojej ofiary, która rzucała się dalej na łóżku aż w końcu z niego spadła. Klęknąłem obok i wyciągnałem do niej rękę, aby znów posadzić ją na łóżku, ale wtedy przeraźliwie wrzasnęła. Rozpoznała mnie? Nie, chyba nadal nie odróżniała rzeczywistości od snu. Musiałem się odsunąć, bo w tym swoim szale mnie zaatakowała, bijąc i uderzając na oślep. Na szczęście nie pozostawiła żadnych widocznych śladów.
- Jesteś nikim – syknąłem, kiedy wpełzła jak robak w kąt sali. Tam było przecież jej miejsce, Weasley'owie nie zasługiwali na nic innego niż pełzanie po ziemi i chowanie się w kątach. Patrzyłem jak kuli się pod wpływem przerażenia i mojego widoku, a jej wzrok skierowany jest w ziemię. To chyba tam widziała coś, co ją tak przestraszyło i przed czym uciekała, ciągle krzycząc.
- Trzeba spróbować, inaczej się nie dowiemy – zachęciłem ją z niezdrowym ponagleniem nie mogąc się doczekać, aż przechyli fiolkę i wypije jej zawartość. Wracając do sali upewniłem się jeszcze, że nikt nie będzie nam przeszkadzał i że ta część oddziału jest tylko pod moją opieką. Rzuciłem również z zewnątrz zaklęcie wyciszające, gdyby skutki działania eliksiru przerosły moje wyobrażenia i zamiast zwykłych koszmarów Weasley zafundowałaby mi również głośny koncert krzyków i błagań. Odczekałem jeszcze kilka minut, przeglądając dla niepoznaki dokumentację, ale eliksir miał działać dopiero po jakimś czasie, więc wyszedłem z sali, mimo że niecierpliwość rozsadzała mnie od środka. Chciałem obserwować Weasley w każdej sekundzie po zażyciu fiolki ale niestety póki co było to niemożliwe i musiałem zadowolić się dopiero końcowymi efektami. Czekałem cały czas pod jej drzwiami, zaniedbując swoje inne obowiązki. Na szczęście dzisiaj nikt nie postanowił zabić się jakąś głupią mieszanką eliksirów i nie wzywano mnie na izbę.
Nie musiałem czekać długo, zaglądając do niej po godzinie widziałem jak spała. Na razie spokojnie, wydawała się pogrążona w spokojnym i bezpiecznym śnie, zająłem więc swoje poprzednie miejsce obok łóżka i obserwowałem. Czas strasznie mi się dłużył mimo że wskazówki na zegarku wskazywały że minęło dopiero pięć a potem dziesięć minut. Na szczęście po piętnastu w końcu coś się zaczęło dziać, najpierw jakieś grymasy na twarzy Weasley, potem ciche jęki i skrzywione usta. Widziałem jak na czole pojawił się jej pot i jak drży pod kołdrą, po chwili zrzucając ją z siebie. Podszedłem bliżej nie dotykając jej jednak, aby nie przerwać i nie zagłuszyć działania eliksiru, chciałem tylko się przyjrzeć jej wykrzywionej w strachu a nawet w przerażeniu twarzy.
Czas mijał nawet nie wiedziałem jak i dopiero po chwili zauważyłem że dziewczyna ma otworzone oczy. Wyglądało jednak na to, że mimo to mnie nie dostrzega, a kiedy stanąłem obok nawet nie zareagowała. Najwidoczniej dalej śniła, więc eliksir działał doskonale, powodując majaki na jawie. Zastanawiałem się tylko do jakiego stopnia będą to silne wizje i jak zareaguje psychika i ciało mojej ofiary, która rzucała się dalej na łóżku aż w końcu z niego spadła. Klęknąłem obok i wyciągnałem do niej rękę, aby znów posadzić ją na łóżku, ale wtedy przeraźliwie wrzasnęła. Rozpoznała mnie? Nie, chyba nadal nie odróżniała rzeczywistości od snu. Musiałem się odsunąć, bo w tym swoim szale mnie zaatakowała, bijąc i uderzając na oślep. Na szczęście nie pozostawiła żadnych widocznych śladów.
- Jesteś nikim – syknąłem, kiedy wpełzła jak robak w kąt sali. Tam było przecież jej miejsce, Weasley'owie nie zasługiwali na nic innego niż pełzanie po ziemi i chowanie się w kątach. Patrzyłem jak kuli się pod wpływem przerażenia i mojego widoku, a jej wzrok skierowany jest w ziemię. To chyba tam widziała coś, co ją tak przestraszyło i przed czym uciekała, ciągle krzycząc.
Gość
Gość
Lyra wciąż drżała w kącie pokoju, ogarnięta przerażającymi majakami. Nie był to już sen, ale jeszcze nie jawa, tylko dziwny stan pomiędzy, wypełniony dziwacznymi, przerażającymi i porażająco realistycznymi marami, w których czuła strach, ból i widziała krew sączącą się z rąk, z których odpadła prawie cała skóra. Jednocześnie miała wrażenie, że coś czai się zaledwie kilka metrów dalej, gotowe w każdej chwili zaatakować, więc kurczowo wtulała się w złączenie ścian, zupełnie jakby się łudziła, że jej prowizoryczna kryjówka okaże się wystarczająca, by uniknąć kolejnego ataku i następnej fali bólu ogarniającej słabnące ciałko.
Nie była świadoma obecności Blacka; ogarnięty omamami umysł podsuwał jej raczej obrazy zupełnie innego, urojonego zagrożenia, które wydawało się coraz bliżej. A kiedy pokrwawiony kształt rzucił się w jej kierunku, Lyra krzyknęła raz jeszcze i wygięła się konwulsyjnie, po czym straciła przytomność i osunęła się bezwładnie na ziemię, wreszcie mogąc zaznać ulgi.
Kiedy znowu otworzyła oczy, po majakach nie było śladu. Pod łóżkiem nic się nie czaiło, a na podłodze nie było krwi. Także jej skóra na rękach była nienaruszona, jeśli nie liczyć płytkich zadrapań, które sama sobie zadała rozdrapując przedramiona w ataku paniki. Właściwie to niewiele pamiętała z tej nocy, wszystko mieszało się i rozmywało, utrudniając przywołanie konkretnych obrazów. Nie wiedziała nawet, ile czasu minęło, chociaż niebo za oknem powoli zaczynało się przejaśniać. Mimo to pamiętała jednak doskonale przeszywający strach i czuła się prawdziwie zmęczona, zupełnie jakby właśnie przebiegła przez wszystkie korytarze Hogwartu. Jej ciało wciąż dygotało na posadzce, miała problem z uniesieniem się do pozycji siedzącej. W ustach jej zaschło, jej wargi były popękane i spierzchnięte, przepocona koszula nocna lepiła się do skóry, a po policzkach spływały łzy. Przedstawiała sobą naprawdę nędzny obraz i była na granicy ponownej utraty przytomności. Pilnowała się jednak, by nie pozwolić swoim powiekom opaść na dłużej, jakby się bała, że wtedy złe sny powrócą.
Dopiero po chwili, gdy podniosła głowę, zauważyła męską sylwetkę stojącą kilka metrów dalej.
- Nie wiem, co się ze mną dzieje – powiedziała cichutko, znowu podejmując próbę podźwignięcia osłabionego, półprzytomnego ciałka. - Chciałabym po prostu spać i nie czuć już... tego wszystkiego. - Nowy eliksir również nie zadziałał, to była dla niej kolejna bardzo męcząca noc, może nawet gorsza niż poprzednie, więc czuła się wykończona i niczego tak nie pragnęła, jak naprawdę wypocząć i uwolnić się od koszmarów. Znowu zaczęła dygotać, jednak udało jej się w końcu usiąść. Zacisnęła drobne dłonie na podłodze (zauważając, że jej paznokcie były popękane i znajdowała się za nimi krew, podobnie jak na przedramionach) i powoli zaczęła się podnosić, jednak odległość dzieląca ją od łóżka wydawała się nieznośnie długa.
Nie była świadoma obecności Blacka; ogarnięty omamami umysł podsuwał jej raczej obrazy zupełnie innego, urojonego zagrożenia, które wydawało się coraz bliżej. A kiedy pokrwawiony kształt rzucił się w jej kierunku, Lyra krzyknęła raz jeszcze i wygięła się konwulsyjnie, po czym straciła przytomność i osunęła się bezwładnie na ziemię, wreszcie mogąc zaznać ulgi.
Kiedy znowu otworzyła oczy, po majakach nie było śladu. Pod łóżkiem nic się nie czaiło, a na podłodze nie było krwi. Także jej skóra na rękach była nienaruszona, jeśli nie liczyć płytkich zadrapań, które sama sobie zadała rozdrapując przedramiona w ataku paniki. Właściwie to niewiele pamiętała z tej nocy, wszystko mieszało się i rozmywało, utrudniając przywołanie konkretnych obrazów. Nie wiedziała nawet, ile czasu minęło, chociaż niebo za oknem powoli zaczynało się przejaśniać. Mimo to pamiętała jednak doskonale przeszywający strach i czuła się prawdziwie zmęczona, zupełnie jakby właśnie przebiegła przez wszystkie korytarze Hogwartu. Jej ciało wciąż dygotało na posadzce, miała problem z uniesieniem się do pozycji siedzącej. W ustach jej zaschło, jej wargi były popękane i spierzchnięte, przepocona koszula nocna lepiła się do skóry, a po policzkach spływały łzy. Przedstawiała sobą naprawdę nędzny obraz i była na granicy ponownej utraty przytomności. Pilnowała się jednak, by nie pozwolić swoim powiekom opaść na dłużej, jakby się bała, że wtedy złe sny powrócą.
Dopiero po chwili, gdy podniosła głowę, zauważyła męską sylwetkę stojącą kilka metrów dalej.
- Nie wiem, co się ze mną dzieje – powiedziała cichutko, znowu podejmując próbę podźwignięcia osłabionego, półprzytomnego ciałka. - Chciałabym po prostu spać i nie czuć już... tego wszystkiego. - Nowy eliksir również nie zadziałał, to była dla niej kolejna bardzo męcząca noc, może nawet gorsza niż poprzednie, więc czuła się wykończona i niczego tak nie pragnęła, jak naprawdę wypocząć i uwolnić się od koszmarów. Znowu zaczęła dygotać, jednak udało jej się w końcu usiąść. Zacisnęła drobne dłonie na podłodze (zauważając, że jej paznokcie były popękane i znajdowała się za nimi krew, podobnie jak na przedramionach) i powoli zaczęła się podnosić, jednak odległość dzieląca ją od łóżka wydawała się nieznośnie długa.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Zdawałem sobie sprawę z tego, że nic nie łączyło mnie z osobami tak beznadziejnymi jak Weasley'owie, którzy nie mieli nawet dość honoru albo po stracie wszystkiego wyrzec się swojego szlacheckiego pochodzenia. Żałośni miłośnicy mugoli i wszystkiego tego co było plugawe w naszym magicznym świecie. Uważałem a ze mną setki innych czarodziejów, że takim zachowaniem godzą w szlachecki stan do którego należeliśmy. Wciąż zachowywali swoje prawa i wciąż wypadało mi kiwać głową na powitanie i pożegnanie mimo że na salonach zachowywali się jakby trafili tam zupełnie przypadkiem. Na szczęście szpitalna sala w Mungu miała zupełnie inne prawa. Tutaj panna Weasley była jeszcze większym nikim niż poza nią a a mogłem się delektować strachem i przerażeniem w jej oczach.
Jej bezbronność i brak kontroli nad swoim umysłem i ciałem były takie w pewien sposób naturalne, jakby ona sama została właśnie do tego stworzona. Patrzyłem cierpko jak pełza i toczy się po podłodze szukając ukojenia w swoich koszmarnych snach które stawały się rzeczywistością na jawie. Mogłem ją w każdej chwili kopnąć, szarpnąć za włosy i szeptać jej do ucha jakieś straszne fantazje tego co chciałbym z nią zrobić i jakimi eksperymentami potraktować jej bezużyteczne ciało. Niestety każda fizyczna działalność z mojej strony na pewno pozostawiłaby ślady, a nawet zwykłe siniaki mogłyby wzbudzić podejrzenia. Dlatego zostawiłem ją w spokoju, patrząc jedynie z obrzydzeniem jak się czołga i jak w końcu zasypia wciąż pogrążona w swoich wewnętrznych koszmarach.
- Nie podziałało – stwierdziłem sucho gdy się w końcu obudziła, nie wdając się w dalsze dyskusje które nie miały najmniejszego sensu. Przynajmniej dla niej, bo dla mnie wszystko zadziałało jak w zegarku, a efekty działania eliksiru przerosły moje najśmielsze nadzieje. Tej mieszanki nie trzeba było już unowocześniać i zmieniać, z pewnością doskonale spisze się też w innych warunkach poza szpitalem. Spojrzałem jak niezdarnie podnosi się z kolan, trzyma za łóżko i próbuje wstać. Dla każdej innej pacjentki pewnie zawołałbym pielęgniarkę, żeby się nią zajęła, ale dla niej? Była Weasleyem, skoro jej rodzina lekką ręką rozdała swój majątek i chciała radzić sobie sama, to ona też mogła.
- Wypiszę skierowanie na oddział magipsychiatrii. Skorzystasz, jeśli zechcesz, ale my tutaj już nic innego nie możemy zrobić – starałem się, aby w moim głosie zabrzmiała chociaż odrobina troski. Zupełnie jakbym kiedykolwiek się nią przejmował. Jej przypadek z pewnością był dziwny dla obserwatora z zewnątrz, ale dla mnie stanowił żadnej tajemnicy. Wszystko a przynajmniej większość objawów minie, gdy wyjdzie ze szpitala. A dokładniej gdy przestanę ją faszerować moimi eliksirami. Skutki uboczne utrzymają się jeszcze kilka dni, ale potem będzie wiodła względnie normalne życie. O ile można takie wieść będąc Rosierem. - Proszę spróbować jeszcze na chwilę zasnąć – dodałem ironicznie, wychodząc po chwili z sali.
Z/t
Jej bezbronność i brak kontroli nad swoim umysłem i ciałem były takie w pewien sposób naturalne, jakby ona sama została właśnie do tego stworzona. Patrzyłem cierpko jak pełza i toczy się po podłodze szukając ukojenia w swoich koszmarnych snach które stawały się rzeczywistością na jawie. Mogłem ją w każdej chwili kopnąć, szarpnąć za włosy i szeptać jej do ucha jakieś straszne fantazje tego co chciałbym z nią zrobić i jakimi eksperymentami potraktować jej bezużyteczne ciało. Niestety każda fizyczna działalność z mojej strony na pewno pozostawiłaby ślady, a nawet zwykłe siniaki mogłyby wzbudzić podejrzenia. Dlatego zostawiłem ją w spokoju, patrząc jedynie z obrzydzeniem jak się czołga i jak w końcu zasypia wciąż pogrążona w swoich wewnętrznych koszmarach.
- Nie podziałało – stwierdziłem sucho gdy się w końcu obudziła, nie wdając się w dalsze dyskusje które nie miały najmniejszego sensu. Przynajmniej dla niej, bo dla mnie wszystko zadziałało jak w zegarku, a efekty działania eliksiru przerosły moje najśmielsze nadzieje. Tej mieszanki nie trzeba było już unowocześniać i zmieniać, z pewnością doskonale spisze się też w innych warunkach poza szpitalem. Spojrzałem jak niezdarnie podnosi się z kolan, trzyma za łóżko i próbuje wstać. Dla każdej innej pacjentki pewnie zawołałbym pielęgniarkę, żeby się nią zajęła, ale dla niej? Była Weasleyem, skoro jej rodzina lekką ręką rozdała swój majątek i chciała radzić sobie sama, to ona też mogła.
- Wypiszę skierowanie na oddział magipsychiatrii. Skorzystasz, jeśli zechcesz, ale my tutaj już nic innego nie możemy zrobić – starałem się, aby w moim głosie zabrzmiała chociaż odrobina troski. Zupełnie jakbym kiedykolwiek się nią przejmował. Jej przypadek z pewnością był dziwny dla obserwatora z zewnątrz, ale dla mnie stanowił żadnej tajemnicy. Wszystko a przynajmniej większość objawów minie, gdy wyjdzie ze szpitala. A dokładniej gdy przestanę ją faszerować moimi eliksirami. Skutki uboczne utrzymają się jeszcze kilka dni, ale potem będzie wiodła względnie normalne życie. O ile można takie wieść będąc Rosierem. - Proszę spróbować jeszcze na chwilę zasnąć – dodałem ironicznie, wychodząc po chwili z sali.
Z/t
Gość
Gość
lipiec 1954
Szybka odpowiedź