Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Pomimo odbudowy starej chaty niektóre rzeczy się nie zmieniły: znajdujący się w kwaterze salon nie należy do największych, nie odznacza się też przepychem. Jego wystrój jest skromny, choć przytulny; przywodzi na myśl coś związanego z domem, daje poczucie bezpieczeństwa. Jedną z pokrytych kremową tapetą ścian zajmuje stary zegar, a dookoła niego i na pozostałych ścianach wiszą kolorowe puste ramki, przygotowane do tego, aby zakonnicy włożyli do nich swoje zdjęcia.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
Kiedy Charlie mówiła o swoich pasjach, w jej oczach też pojawiał się ten blask. A pasji miała całkiem sporo. Uwielbiała alchemię i astronomię, ale także opiekę nad magicznymi stworzeniami, transmutację i zielarstwo, choć oczywiście nie w każdej z tych dziedzin miała bardzo rozległą wiedzę – to było po prostu niemożliwe, by w wieku dwudziestu trzech lat wiedzieć wszystko o wszystkim, nawet będąc prymuską w szkole. Miała jednak czas, żeby powiększyć swój zasób wiedzy i udoskonalić umiejętności, bo nawet po skończeniu szkoły nie przestała być ciekawą świata Krukonką.
- Muszę przyznać, że w zwierzęcym ciele czasem odzywają się pewne kocie... instynkty – rzekła, lekko się rumieniąc. Kto by pomyślał, grzeczna, spokojna i miła Charlie, która w kocim ciele miała ochotę łapać myszy? – Szczególnie przy pierwszych przemianach zapach myszy bardzo mnie nęcił. Podobnie rzecz się miała z ptakami śpiewającymi na drzewach, miałam ochotę na nie polować i musiałam nad tym panować.
W ciele kota jej świadomość nie była pozbawiona kocich cech i instynktów. Pamiętała i wiedziała wszystko to, co wiedziała jako człowiek, ale postrzegała świat zmysłami kota. Teraz już przywykła, ale na początku to było bardzo dziwne doznanie, zwłaszcza kiedy jej ciało pragnęło tropić mysz której szelest usłyszała w pobliżu, a ludzkie „ja” zamknięte w kocim ciałku próbowało się od tego powstrzymać. Podobnie rzecz się miała z drapaniem mebli i kocimiętką, choć zaczęła ją hodować. Ot, taki mały kaprys animaga-kota.
- Ale kiedy się nad tym zapanuje, ma się niepowtarzalną okazję, żeby poznać świat z zupełnie innej perspektywy. Choć teraz, w dobie braku teleportacji i sieci Fiuu, czasem żałuję, że nie zmieniam się w żadnego ptaka, latanie do pracy byłoby łatwiejsze i szybsze – dodała z lekkim rozbawieniem, zajmując się porządkami. Mając miłe towarzystwo pracowało jej się całkiem przyjemnie i nawet nie doskwierało jej zmęczenie. W rodzinnym domu za młodu często pomagała mamie w porządkach.
- W tym miesiącu też zapisałam się do Klubu, po raz pierwszy – rzekła, nie przerywając pracy. – Niedawne wydarzenia dały mi do myślenia i doszłam do wniosku, że muszę umieć coś poza alchemią i dziedzinami teoretycznymi, gdybym tak... pewnego dnia musiała umieć obronić siebie lub kogoś. – Taki dzień mógł nadejść prędzej niż później, więc Charlie doszła do wniosku, że musi popracować nad swoim czarowaniem. Nie chciała być słaba i bezbronna, a czuła że odstaje od większości zakonników. – Oba pojedynki przegrałam, ale tego się spodziewałam, zamieniając alchemiczną pracownię na pojedynkową arenę. – To nie mogło skończyć się inaczej, chyba że trafiłaby na osobę o równie wątłych umiejętnościach, wtedy miałaby szansę. Była niestety bardziej typem badacza, mola książkowego wolącego teorię niż osoby potrafiącej walczyć. Jej siła leżała w wywarach, które tworzyła, nie w zaklęciach. – Muszę się podszkolić w obronie przed czarną magią, byłabym wdzięczna za kilka lekcji – odezwała się po chwili. Naprawdę by jej się to przydało. Na obu pojedynkach dostała solidne bęcki, a to był tylko klub. Co, jeśli w prawdziwej walce popisze się równie kiepsko? W pojedynku nie przydadzą jej się alchemiczne umiejętności, musiała umieć wyczarowywać chociaż przyzwoite tarcze i rzucać inne przydatne czary.
Rozmyślając o tym pracowicie pucowała okno, oczyszczając szybę z brudu. Nie czuła się wcale lepsza od Jessy, bo była pewna, że w walce to Diggory poradziłaby sobie dużo lepiej. Charlie za to lepiej radziła sobie nad kociołkiem. Ale różnorodność była bardzo ważna.
Wytarła okno na sucho, całkiem zadowolona z efektu. Kiedy umyły wszystkie okna w salonie, zrobiło się dużo widniej, bo szyb nie przysłaniał już kurz i smugi brudu. A po ogarnięciu dołu mogły spokojnie udać się na górę, by tam kontynuować porządki. Charlie także wzięła część rzeczy i rozlokowały się wraz z nimi w jednym z pomieszczeń.
Słysząc pytanie o rodzeństwo zmieszała się na krótki moment i chciała odpowiedzieć „troje”, ale po pięciu latach od śmierci Helen dużo łatwiej przychodziło jej już akceptowanie obecnego stanu rzeczy. Przeszłości nie zmieni, już nie będzie mogła nigdy powiedzieć, że ma troje rodzeństwa. Helen już nigdy nie wróci.
- Dwoje – odpowiedziała. – Brata i siostrę, oboje starsi. Siostrę miałaś okazję zobaczyć na spotkaniu Zakonu, to Vera. Łamaczka klątw – dodała. – A ty? Masz rodzeństwo? - Wiedziała już, że Jessa ma dziecko, ale nie wiedziała nic o reszcie jej rodziny.
Zabrała się do pracy, zamiatając podłogi w pokoikach na górze. Później zabrała się za ich mycie, szorując je wilgotną ścierką z resztek kurzu, których nie zebrała miotła.
- Muszę przyznać, że w zwierzęcym ciele czasem odzywają się pewne kocie... instynkty – rzekła, lekko się rumieniąc. Kto by pomyślał, grzeczna, spokojna i miła Charlie, która w kocim ciele miała ochotę łapać myszy? – Szczególnie przy pierwszych przemianach zapach myszy bardzo mnie nęcił. Podobnie rzecz się miała z ptakami śpiewającymi na drzewach, miałam ochotę na nie polować i musiałam nad tym panować.
W ciele kota jej świadomość nie była pozbawiona kocich cech i instynktów. Pamiętała i wiedziała wszystko to, co wiedziała jako człowiek, ale postrzegała świat zmysłami kota. Teraz już przywykła, ale na początku to było bardzo dziwne doznanie, zwłaszcza kiedy jej ciało pragnęło tropić mysz której szelest usłyszała w pobliżu, a ludzkie „ja” zamknięte w kocim ciałku próbowało się od tego powstrzymać. Podobnie rzecz się miała z drapaniem mebli i kocimiętką, choć zaczęła ją hodować. Ot, taki mały kaprys animaga-kota.
- Ale kiedy się nad tym zapanuje, ma się niepowtarzalną okazję, żeby poznać świat z zupełnie innej perspektywy. Choć teraz, w dobie braku teleportacji i sieci Fiuu, czasem żałuję, że nie zmieniam się w żadnego ptaka, latanie do pracy byłoby łatwiejsze i szybsze – dodała z lekkim rozbawieniem, zajmując się porządkami. Mając miłe towarzystwo pracowało jej się całkiem przyjemnie i nawet nie doskwierało jej zmęczenie. W rodzinnym domu za młodu często pomagała mamie w porządkach.
- W tym miesiącu też zapisałam się do Klubu, po raz pierwszy – rzekła, nie przerywając pracy. – Niedawne wydarzenia dały mi do myślenia i doszłam do wniosku, że muszę umieć coś poza alchemią i dziedzinami teoretycznymi, gdybym tak... pewnego dnia musiała umieć obronić siebie lub kogoś. – Taki dzień mógł nadejść prędzej niż później, więc Charlie doszła do wniosku, że musi popracować nad swoim czarowaniem. Nie chciała być słaba i bezbronna, a czuła że odstaje od większości zakonników. – Oba pojedynki przegrałam, ale tego się spodziewałam, zamieniając alchemiczną pracownię na pojedynkową arenę. – To nie mogło skończyć się inaczej, chyba że trafiłaby na osobę o równie wątłych umiejętnościach, wtedy miałaby szansę. Była niestety bardziej typem badacza, mola książkowego wolącego teorię niż osoby potrafiącej walczyć. Jej siła leżała w wywarach, które tworzyła, nie w zaklęciach. – Muszę się podszkolić w obronie przed czarną magią, byłabym wdzięczna za kilka lekcji – odezwała się po chwili. Naprawdę by jej się to przydało. Na obu pojedynkach dostała solidne bęcki, a to był tylko klub. Co, jeśli w prawdziwej walce popisze się równie kiepsko? W pojedynku nie przydadzą jej się alchemiczne umiejętności, musiała umieć wyczarowywać chociaż przyzwoite tarcze i rzucać inne przydatne czary.
Rozmyślając o tym pracowicie pucowała okno, oczyszczając szybę z brudu. Nie czuła się wcale lepsza od Jessy, bo była pewna, że w walce to Diggory poradziłaby sobie dużo lepiej. Charlie za to lepiej radziła sobie nad kociołkiem. Ale różnorodność była bardzo ważna.
Wytarła okno na sucho, całkiem zadowolona z efektu. Kiedy umyły wszystkie okna w salonie, zrobiło się dużo widniej, bo szyb nie przysłaniał już kurz i smugi brudu. A po ogarnięciu dołu mogły spokojnie udać się na górę, by tam kontynuować porządki. Charlie także wzięła część rzeczy i rozlokowały się wraz z nimi w jednym z pomieszczeń.
Słysząc pytanie o rodzeństwo zmieszała się na krótki moment i chciała odpowiedzieć „troje”, ale po pięciu latach od śmierci Helen dużo łatwiej przychodziło jej już akceptowanie obecnego stanu rzeczy. Przeszłości nie zmieni, już nie będzie mogła nigdy powiedzieć, że ma troje rodzeństwa. Helen już nigdy nie wróci.
- Dwoje – odpowiedziała. – Brata i siostrę, oboje starsi. Siostrę miałaś okazję zobaczyć na spotkaniu Zakonu, to Vera. Łamaczka klątw – dodała. – A ty? Masz rodzeństwo? - Wiedziała już, że Jessa ma dziecko, ale nie wiedziała nic o reszcie jej rodziny.
Zabrała się do pracy, zamiatając podłogi w pokoikach na górze. Później zabrała się za ich mycie, szorując je wilgotną ścierką z resztek kurzu, których nie zebrała miotła.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Zabawnie było wyobrażać sobie Charlene, polującą na ptaki pod postacią kota. Animagia była dziedziną interesującą, lecz nie na tyle, by Jessę nęciła wieczna ciekawość. Transmutacja już w szkole sprawiała jej problemy i choć z prostymi zaklęciami potrafiła sobie poradzić, po te bardziej skomplikowane nawet nie sięgała. Zastanowiła się natomiast, jakim ona sama mogłaby być zwierzęciem, gdyby starczyło jej talentu na tak trudną sztukę; jej Patronus był psem, pointerem angielskim, i być może właśnie taką formę przyjęłaby jako animag. Nie byłaby z tego powodu niezadowolona, lecz chyba o wiele bardziej chciałaby być ptakiem. Były to jednak bardziej radosne, chwilowe zachciewajki, niż prawdziwe marzenia.
- Jeśli chodzi o dolatywanie do pracy, polecam jednak miotłę – mrugnęła do młodszej koleżanki, poruszając wreszcie temat latania; chyba żadna konwersacja nie mogła się bez niego obyć. Stanowiło to doskonały wyznacznik tego, jakiego bzika Jessa ma na punkcie mioteł i Quidditcha – Czujesz wiatr we włosach, obserwujesz te wszystkie piękne krajobrazy no i żaden sokół cię nie upoluje – zaśmiała się, przecierając szmatką kolejną powierzchnię.
Sprzątanie w towarzystwie szło o wiele sprawniej i przyjemniej. Oczywiście, że zaklęcie Chłoszczyść wykonałoby pracę czarownic w kilka minut, jednak ryzyko anomalii było zbyt duże, a dodatkowo zmęczenie po pracach domowych na dziwny sposób zawsze rudowłosą uszlachetniało. Czuła, że zrobiła coś porządnego i przydatnego, nawet jeśli skala tego była niewielka. Gdyby nie czekający na nią w domu syn, mogłaby tu siedzieć do wieczora!
Wzmianka na temat Klubu Pojedynków przywołała niedawne wspomnienia z areny i Diggory uśmiechnęła się pod nosem.
- O widzisz, to dobre miejsce na sprawdzenie swoich umiejętności i nabycie nowych. Nic tak nie hartuje ducha, jak piąte nieudane przywołanie tarczy – potyczka z Billym wciąż tkwiła w jej pamięci, lecz Jessa wyniosła z niej nauczkę, a przynajmniej tak myślała – Jeśli tylko chcesz, możemy umówić się na mały sparring – zapewniła uprzejmie – Poćwiczysz obronę, a ja zaklęcia z dziedziny transmutacji Wilk syty i owca cała.
Po udaniu się na górę na nowo przystąpiła do czynności sprzątających, ponownie tańcząc z miotłą i zbierając kurz do wiaderek, a następnie biorąc się za ubrudzone okna. Szorowała framugę, gdy Charlene opowiedziała o swoim rodzeństwie; Verę faktycznie kojarzyła, a brata nie miała chyba okazji poznać. Coś jednak w chwilowym zawahaniu młodszej czarownicy dało Diggory znać, że ta skrywa jakąś małą tajemnicę.
- Jestem jedynaczką – przyznała się bez bicia – Trochę rozpuszczoną, ale dziadkowie robili, co mogli.
- Jeśli chodzi o dolatywanie do pracy, polecam jednak miotłę – mrugnęła do młodszej koleżanki, poruszając wreszcie temat latania; chyba żadna konwersacja nie mogła się bez niego obyć. Stanowiło to doskonały wyznacznik tego, jakiego bzika Jessa ma na punkcie mioteł i Quidditcha – Czujesz wiatr we włosach, obserwujesz te wszystkie piękne krajobrazy no i żaden sokół cię nie upoluje – zaśmiała się, przecierając szmatką kolejną powierzchnię.
Sprzątanie w towarzystwie szło o wiele sprawniej i przyjemniej. Oczywiście, że zaklęcie Chłoszczyść wykonałoby pracę czarownic w kilka minut, jednak ryzyko anomalii było zbyt duże, a dodatkowo zmęczenie po pracach domowych na dziwny sposób zawsze rudowłosą uszlachetniało. Czuła, że zrobiła coś porządnego i przydatnego, nawet jeśli skala tego była niewielka. Gdyby nie czekający na nią w domu syn, mogłaby tu siedzieć do wieczora!
Wzmianka na temat Klubu Pojedynków przywołała niedawne wspomnienia z areny i Diggory uśmiechnęła się pod nosem.
- O widzisz, to dobre miejsce na sprawdzenie swoich umiejętności i nabycie nowych. Nic tak nie hartuje ducha, jak piąte nieudane przywołanie tarczy – potyczka z Billym wciąż tkwiła w jej pamięci, lecz Jessa wyniosła z niej nauczkę, a przynajmniej tak myślała – Jeśli tylko chcesz, możemy umówić się na mały sparring – zapewniła uprzejmie – Poćwiczysz obronę, a ja zaklęcia z dziedziny transmutacji Wilk syty i owca cała.
Po udaniu się na górę na nowo przystąpiła do czynności sprzątających, ponownie tańcząc z miotłą i zbierając kurz do wiaderek, a następnie biorąc się za ubrudzone okna. Szorowała framugę, gdy Charlene opowiedziała o swoim rodzeństwie; Verę faktycznie kojarzyła, a brata nie miała chyba okazji poznać. Coś jednak w chwilowym zawahaniu młodszej czarownicy dało Diggory znać, że ta skrywa jakąś małą tajemnicę.
- Jestem jedynaczką – przyznała się bez bicia – Trochę rozpuszczoną, ale dziadkowie robili, co mogli.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Lubiła być animagiem, choć niewątpliwie jako alchemiczka lepiej wyszłaby na skupieniu się na jednej wiodącej dziedzinie. Ale wciąż była młoda i mogła się rozwijać, a za kilka, kilkanaście lat mogła zostać naprawdę znakomitym alchemikiem. Pewnego dnia, jeśli się uda, może osiągnie coś, za co zostanie zapamiętana w środowisku alchemicznym? Teraz niestety brakowało jej doświadczenia, by zostać badaczką z prawdziwego zdarzenia. Do tej pory jej praca nad eliksirami była przede wszystkim odtwórcza – tworzyła eliksiry według gotowych receptur, co najwyżej kombinując z proporcjami niektórych pobocznych składników. Jej wiedza z zakresu astronomii i wpływu ciał niebieskich na moc eliksirów była jednak naprawdę imponująca jak na jej wiek. Miała szanse, by pewnego dnia rozwinąć się jeszcze bardziej. Animagiem już była i tej umiejętności nie straci, choć zdałoby się lepiej opanować też zaklęcia transmutacyjne. Pojedynki pokazały jej, że wbrew pozorom na tym polu też ma pewne braki, jeśli chodzi o użycie transmutacji w walce, a nie do zmiany jednego przedmiotu w inny i tego typu codziennych zadań, do których posługiwała się tą magią.
- Chyba powinnam trochę odświeżyć i umiejętności w lataniu. Umiem podstawy, ale w ostatnich latach rzadko dosiadałam miotły. Zwykle się teleportowałam lub używałam kominka, teraz najczęściej Błędnego Rycerza – przyznała. W dzieciństwie czasem latała z bliskimi, ale wielkiego talentu ani pasji do latania nie posiadała nigdy, choć nie było też niechęci. Mimo wszystko miała szacunek do aktywności uwielbianej przez krewnych ze strony matki, ale wolała obserwować ich zmagania na miotłach niż samej latać. Chyba nie odziedziczyła zbyt wiele talentu Wrightów. Ale może teraz zdałoby jej się trochę podszkolić, bo nie wiadomo, kiedy wróci teleportacja i prawidłowe działanie sieci Fiuu. – Sporo jest rzeczy, które muszę nadrobić – przyznała, jednocześnie nie przerywając sprzątania. Chata wyglądała coraz lepiej. Pozostawało jednak faktem, że choć w istocie była dobra w kilku dziedzinach, to w żadnej nie była naprawdę wybitna i bezkonkurencyjna, ale też trudno było być wybitnym już w wieku dwudziestu trzech lat. A w pozostałych miała pewne braki, jak choćby w magii obronnej, o urokach nie wspominając.
Nie mogły ryzykować anomalii i zniszczenia efektu dotychczasowych prac, dlatego najbezpieczniej było odbudowywać kwaterę oraz sprzątać i urządzać ją bez użycia magii. Trwało to dłużej, ale na swój sposób było bardziej satysfakcjonujące, niż jakby wznieśli budynek kilkoma machnięciami różdżek. Była zmęczona po pozamiataniu podłóg i umyciu okien, bo jak chyba większość alchemików miała dość słabą kondycję, ale to było dobre zmęczenie.
- Moje tarcze niestety są dość słabe, dlatego chciałabym nauczyć się wykonywać je dobrze, by nie zawiodły mnie w kryzysowej sytuacji – przytaknęła. – I jeśli miałabyś kiedyś czas, to bardzo chętnie. Ty podszkolisz mnie w obronie, a ja pokażę ci kilka zaklęć z transmutacji – zgodziła się.
Na górze zamiotła i wytarła podłogi, pozostając na tyle blisko Jessy, by móc ją słyszeć i kontynuować rozmowę. Rozmawianie o Helen wciąż było trudne, choć nie tak, jak na samym początku. Rzadko o niej opowiadała, chociaż zapytana wprost też nie kryła się z tym mocno, nie wstydziła się swojej siostry, choć miała pewne opory, jeśli chodzi o obarczanie innych swoimi prywatnymi problemami.
Ale najwyraźniej Jessa też jakieś miała.
- Dziadkowie? – zapytała ze zdziwieniem, myjąc jedno z okien na piętrze, kilka metrów od swojej towarzyszki. Jessa być może miała z dziadkami bliższe relacje niż z rodzicami, dlatego to oni mieli większy wpływ na kształtowanie się jej osoby, ale mogło być i tak, że była sierotą wychowywaną przez dziadków zamiast rodziców. Tego nie wiedziała. Sama na szczęście miała z rodzicami i rodzeństwem dobre relacje, dorastała szczęśliwie. – Czy smutno było dorastać samej, bez rodzeństwa, za to z samymi dorosłymi? – zapytała, bo jej trochę trudno było to sobie wyobrazić, urodziła się jako trzecia z kolei, więc nie znała bycia jedynaczką ani samotności.
Kolejne minuty upływały im na dokańczaniu porządków. Podłogi były pozamiatane i umyte, wszystkie okna także były już czyste. Innych sprzętów jeszcze w kwaterze nie było, więc musiały tylko uprzątnąć podłogi oraz pomyć okna. Kiedy ostatnie zostało już umyte, Charlie z ulgą otarła spocone czoło. Jej policzki były lekko zarumienione z wysiłku.
- Więc chyba skończyłyśmy – odezwała się, na moment przysiadając na czystej już podłodze, by chwilę odpocząć. Teraz ktoś inny zajmie się umeblowaniem wnętrz, i kwatera na pewno już niedługo będzie ukończona. A one dołożyły swoją małą cegiełkę do tego, by mogła powstać i wkrótce stać się schronieniem dla zakonników. – Zmęczona? – zapytała. – Ja tak, ale cieszę się, że to zrobiłyśmy.
Zadanie zostało wykonane, więc lada chwila mogły się zbierać. Spędziły na porządkach dobrych kilka godzin.
- Chyba powinnam trochę odświeżyć i umiejętności w lataniu. Umiem podstawy, ale w ostatnich latach rzadko dosiadałam miotły. Zwykle się teleportowałam lub używałam kominka, teraz najczęściej Błędnego Rycerza – przyznała. W dzieciństwie czasem latała z bliskimi, ale wielkiego talentu ani pasji do latania nie posiadała nigdy, choć nie było też niechęci. Mimo wszystko miała szacunek do aktywności uwielbianej przez krewnych ze strony matki, ale wolała obserwować ich zmagania na miotłach niż samej latać. Chyba nie odziedziczyła zbyt wiele talentu Wrightów. Ale może teraz zdałoby jej się trochę podszkolić, bo nie wiadomo, kiedy wróci teleportacja i prawidłowe działanie sieci Fiuu. – Sporo jest rzeczy, które muszę nadrobić – przyznała, jednocześnie nie przerywając sprzątania. Chata wyglądała coraz lepiej. Pozostawało jednak faktem, że choć w istocie była dobra w kilku dziedzinach, to w żadnej nie była naprawdę wybitna i bezkonkurencyjna, ale też trudno było być wybitnym już w wieku dwudziestu trzech lat. A w pozostałych miała pewne braki, jak choćby w magii obronnej, o urokach nie wspominając.
Nie mogły ryzykować anomalii i zniszczenia efektu dotychczasowych prac, dlatego najbezpieczniej było odbudowywać kwaterę oraz sprzątać i urządzać ją bez użycia magii. Trwało to dłużej, ale na swój sposób było bardziej satysfakcjonujące, niż jakby wznieśli budynek kilkoma machnięciami różdżek. Była zmęczona po pozamiataniu podłóg i umyciu okien, bo jak chyba większość alchemików miała dość słabą kondycję, ale to było dobre zmęczenie.
- Moje tarcze niestety są dość słabe, dlatego chciałabym nauczyć się wykonywać je dobrze, by nie zawiodły mnie w kryzysowej sytuacji – przytaknęła. – I jeśli miałabyś kiedyś czas, to bardzo chętnie. Ty podszkolisz mnie w obronie, a ja pokażę ci kilka zaklęć z transmutacji – zgodziła się.
Na górze zamiotła i wytarła podłogi, pozostając na tyle blisko Jessy, by móc ją słyszeć i kontynuować rozmowę. Rozmawianie o Helen wciąż było trudne, choć nie tak, jak na samym początku. Rzadko o niej opowiadała, chociaż zapytana wprost też nie kryła się z tym mocno, nie wstydziła się swojej siostry, choć miała pewne opory, jeśli chodzi o obarczanie innych swoimi prywatnymi problemami.
Ale najwyraźniej Jessa też jakieś miała.
- Dziadkowie? – zapytała ze zdziwieniem, myjąc jedno z okien na piętrze, kilka metrów od swojej towarzyszki. Jessa być może miała z dziadkami bliższe relacje niż z rodzicami, dlatego to oni mieli większy wpływ na kształtowanie się jej osoby, ale mogło być i tak, że była sierotą wychowywaną przez dziadków zamiast rodziców. Tego nie wiedziała. Sama na szczęście miała z rodzicami i rodzeństwem dobre relacje, dorastała szczęśliwie. – Czy smutno było dorastać samej, bez rodzeństwa, za to z samymi dorosłymi? – zapytała, bo jej trochę trudno było to sobie wyobrazić, urodziła się jako trzecia z kolei, więc nie znała bycia jedynaczką ani samotności.
Kolejne minuty upływały im na dokańczaniu porządków. Podłogi były pozamiatane i umyte, wszystkie okna także były już czyste. Innych sprzętów jeszcze w kwaterze nie było, więc musiały tylko uprzątnąć podłogi oraz pomyć okna. Kiedy ostatnie zostało już umyte, Charlie z ulgą otarła spocone czoło. Jej policzki były lekko zarumienione z wysiłku.
- Więc chyba skończyłyśmy – odezwała się, na moment przysiadając na czystej już podłodze, by chwilę odpocząć. Teraz ktoś inny zajmie się umeblowaniem wnętrz, i kwatera na pewno już niedługo będzie ukończona. A one dołożyły swoją małą cegiełkę do tego, by mogła powstać i wkrótce stać się schronieniem dla zakonników. – Zmęczona? – zapytała. – Ja tak, ale cieszę się, że to zrobiłyśmy.
Zadanie zostało wykonane, więc lada chwila mogły się zbierać. Spędziły na porządkach dobrych kilka godzin.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
- Podstawy wystarczą, żeby dolecieć do pracy – zapewniła z uśmiechem, przecierając mokrą ścierką kolejne już okno. Sprzątanie upływało im na pogaduszkach o wszystkim i o niczym, a obie na pewno wyczuwały już, że porządkowanie powoli dobiega końca.
Nie wyobrażała sobie życia bez latania i nawet w obliczu problemów z teleportacją, jej styl życia nie zmienił się znacznie; wciąż większość podróży odbywała na miotle, tylko sporadycznie korzystając ze świstoklików. Była świadoma, że nie posiadała zbyt wielu pasji, którymi mogłaby chwalić się na prawo i lewo, jej umiejętności także nie były niezwykłe, lecz nie zamierzała użalać się nad sobą z tego powodu. Przede wszystkim starała się być dobrym człowiekiem, a szkolne porażki, które wydarzyły się przecież tyle lat temu, nie potrafiły jej już popsuć nastroju. Przynajmniej nie wtedy, gdy nie wycierał jej ich w twarz ktoś, kogo kiedyś uważała za przyjaciela…
Kolejna warstwa brudu pozostała na szmatce, którą Jessa po chwili zanurzyła w wiadrze ciepłej wody i przepłukała. Czyste okna sprawiały, że i w tym pomieszczeniu zrobiło się o wiele jaśniej. Osoby odpowiedzialne za dekorowanie na pewno będą miały o wiele łatwiejszą i przyjemniejszą pracę. Rudowłosa rozglądała się po pokoju i oczyma wyobraźni widziała już miękką kanapę w jednym z kątów, a elegancki regał na książki w drugim.
Pomysł wzajemnej pomocy bardzo jej się spodobał i powoli zapalała się do niego coraz bardziej.
- Listownie ustalimy jakiś termin – zapowiedziała i była pewna, że wkrótce naskrobie kilka słów i pośle Krasną z wiadomością do znajomej.
Nie była pewna, czy powinna opowiedzieć jej historię swojego życia, nie znały się wszakże zbyt długo, ale przecież sama przywołała postacie dziadków, a na dodatek mogła skrócić swój życiorys i wcale by przy tym nie skłamała.
- Rodzice byli zajęci robieniem sportowych karier, więc szybko zamieszkałam z dziadkami i to oni mnie wychowywali – wyjaśniła spokojnym tonem, nienacechowanym żadną szczególną emocją – Nie miałam rodzeństwa, ale rówieśnicy z wioski w zupełności nadrabiali te braki. Kiedyś byłam niezwykle towarzyską osobą – uśmiechnęła się enigmatycznie dając znać, że obecnie sprawy wyglądają nieco inaczej.
Skończyły wreszcie i Diggory spojrzała na zegarek, a dopiero później na ogrom prac, jaki wykonały. Była z siebie dumna, choć również niezwykle zmęczona.
- Bardzo. Ale towarzystwo mi to rekompensowało – zapewniła, gdy zbierały już wszystko, przy pomocy czego sprzątały chatę, po czym zniosły wiadra, miotły i ścierki do piwnicy, gdzie te miały pozostać.
Zgarnąwszy swoją sportową miotłę Jessa opuściła siedzibę i z wielką nadzieją, że uda jej się tu szybko wrócić, pożegnała się z Charlene, życząc jej i sobie szybkiego ponownego spotkania.
ztx2
Nie wyobrażała sobie życia bez latania i nawet w obliczu problemów z teleportacją, jej styl życia nie zmienił się znacznie; wciąż większość podróży odbywała na miotle, tylko sporadycznie korzystając ze świstoklików. Była świadoma, że nie posiadała zbyt wielu pasji, którymi mogłaby chwalić się na prawo i lewo, jej umiejętności także nie były niezwykłe, lecz nie zamierzała użalać się nad sobą z tego powodu. Przede wszystkim starała się być dobrym człowiekiem, a szkolne porażki, które wydarzyły się przecież tyle lat temu, nie potrafiły jej już popsuć nastroju. Przynajmniej nie wtedy, gdy nie wycierał jej ich w twarz ktoś, kogo kiedyś uważała za przyjaciela…
Kolejna warstwa brudu pozostała na szmatce, którą Jessa po chwili zanurzyła w wiadrze ciepłej wody i przepłukała. Czyste okna sprawiały, że i w tym pomieszczeniu zrobiło się o wiele jaśniej. Osoby odpowiedzialne za dekorowanie na pewno będą miały o wiele łatwiejszą i przyjemniejszą pracę. Rudowłosa rozglądała się po pokoju i oczyma wyobraźni widziała już miękką kanapę w jednym z kątów, a elegancki regał na książki w drugim.
Pomysł wzajemnej pomocy bardzo jej się spodobał i powoli zapalała się do niego coraz bardziej.
- Listownie ustalimy jakiś termin – zapowiedziała i była pewna, że wkrótce naskrobie kilka słów i pośle Krasną z wiadomością do znajomej.
Nie była pewna, czy powinna opowiedzieć jej historię swojego życia, nie znały się wszakże zbyt długo, ale przecież sama przywołała postacie dziadków, a na dodatek mogła skrócić swój życiorys i wcale by przy tym nie skłamała.
- Rodzice byli zajęci robieniem sportowych karier, więc szybko zamieszkałam z dziadkami i to oni mnie wychowywali – wyjaśniła spokojnym tonem, nienacechowanym żadną szczególną emocją – Nie miałam rodzeństwa, ale rówieśnicy z wioski w zupełności nadrabiali te braki. Kiedyś byłam niezwykle towarzyską osobą – uśmiechnęła się enigmatycznie dając znać, że obecnie sprawy wyglądają nieco inaczej.
Skończyły wreszcie i Diggory spojrzała na zegarek, a dopiero później na ogrom prac, jaki wykonały. Była z siebie dumna, choć również niezwykle zmęczona.
- Bardzo. Ale towarzystwo mi to rekompensowało – zapewniła, gdy zbierały już wszystko, przy pomocy czego sprzątały chatę, po czym zniosły wiadra, miotły i ścierki do piwnicy, gdzie te miały pozostać.
Zgarnąwszy swoją sportową miotłę Jessa opuściła siedzibę i z wielką nadzieją, że uda jej się tu szybko wrócić, pożegnała się z Charlene, życząc jej i sobie szybkiego ponownego spotkania.
ztx2
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Lipiec nie przyniósł nic ponad mgły smutku, deszcz i zimno. Kolejne tygodnie mijały, dłużyły się nieznośnie, a chmur na angielskim niebie zamiast być coraz mniej, to jedynie ciemniały i gęstniały. Wizja lepszego jutra oddalała się z każdym dniem. Zakonnicy z niemałą odwagą stawiali czoła anomaliom, raz z lepszym, raz z gorszym skutkiem, lecz pomimo tych nielicznych miejsc, magia nieustannie szalała - i krzywdziła czarodziejów dotkliwie. Krwotoki z nosa, pojawiający się znikąd w ustach popiół, poczerniałe żyły, osłabienie - wszystko to z wolna stawało codziennością. Maxine dużo rozważniej korzystała teraz z magii, nie chcąc narazić się na niepotrzebne urazy. Rezygnacja z czarów nie stanowiła dla niej ujmy, wychowała się wszak wśród mugoli i niemal połowę życia spędziła bez nich; gotowała więc i sprzątała bez ich użycia.
Dziś także miała zamiar obejść się bez nich, jeśli będzie to możliwe. Zjawiła się w okolicy wcześniej, niż umówiły się z Tonks, lecz nie chciała się spóźnić. Czuła się i tak zawstydzona, że przybyła tu tak późno - i że wcześniej nie przyłożyła swojej ręki do odbudowy starej chaty, poprzedniej kwatery Zakonu Feniksa. Mogła się wytłumaczyć jedynie brakiem czasu i treningami, na które niezmiennie musiała przecież chodzić; z czegoś trzeba było przecież żyć - ona żyła ze sportu. Miała wciąż pod opieką młodszą siostrę i nie mogła o tym zapominać.
Czekała na Tonks ubrana po mugolsku, w starym, roboczym ubraniu; spranych spodniach i flanelowej koszuli w kratę, lekkiej, bo pogoda z każdym dniem zdawała się być coraz cieplejsza. Czekała, aż przyszła aurorka wprowadzi ją do niemal ukończonej kwatery i będą mogły zacząć porządki. Z tego co było Maxine wiadomo prace chyliły się już ku końcowi.
- Wybierasz się na Festiwal Lata? - zagadnęła Maxine, gdy znalazły się już w środku. Przemierzyły odnowiony korytarz, aby dotrzeć do salonu, gdzie panował największy rozgardiasz - i który należało uczynić przytulniejszym. Desmond nie wiedziała jak wyglądał on kiedyś, lecz miała kobiece oko do wystroju wnętrz i chyba niezły zmysł estetyczny - na pewno będzie chociaż miło. - Ponoć ma odbyć się mecz quidditcha, a pamiętam, że grałaś trochę w szkole... - dodała z uśmieszkiem Maxine; o ile jej pamięć nie myliła, to Justine grała na pozycji szukającej Krukonów.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Doba była za krótka - była tego więcej niż pewna. Brakowało jej czasu na wszystko - zwłaszcza na odpoczynek. Pamiętała jednak o jedzeniu i wpychała je w siebie niechętnie pamiętając słowa Jackie. I wiedziała, że miała rację. Nawet teraz, przed wyjściem wrzucała do ust bułkę z kawałkiem wędliny, popijając ją herbatą - już letnią, zaczytała się w ziołach leczniczych i możliwych zastosowań. Gdy zorientowała się która godzina, musiała zbierać się do wyjścia by zdążyć na czas. A i tak zbiegała po schodach, wkładając do ust ostatni kawałek bułki. Nie bywała głodna ostatnio, jadła bardziej z obowiązku, czy potrzeby organizmu. Wiedziała, że musi pilnować tego, by jej ciało dobrze funkcjonowało w innym wypadku nie będzie w stanie pomóc nikomu.
Zjawiła się więc kilka minut po umówionym czasie, już z daleka widząc stojącą Maxine. Skinęła w jej kierunku głową i gdy zrównała się z nią pozycją nie zatrzymała się, idąc dalej, wiedząc, że kobieta ruszy za nią Starej Chaty. Nie była w niej od czasu, gdy ta została zniszczona podczas majowego wybuchu anomalii. Nie widziała więc jeszcze tego, jak wyglądała teraz. Gdy tylko się zbliżyła z zaciekawieniem rozglądała się po okolicy uważnie lustrując budynek. Nie zatrzymywała się jednak, zmierzając do środka. Zdawała sobie sprawę, że mimo iż budynek już został postawiony, to należało jeszcze wiele zrobić w środku. Stara Chata miała nie tylko być miejscem ich spotkań, ale i dawać choć lekkie uczucie, jakby wchodziło się do przyjaciela. Miało być schronem w razie potrzeby, odpoczynkiem w razie zmęczenia. Miała mieć w sobie coś z domu. Weszła na ganek, by potem pchnąć drzwi i wejść do środka. Dłonie automatycznie uniosły się i ułożyła na biodrach, gdy wykonywała obrót wokół siebie. Zatrzymała spojrzenie na Maxine, gdy ta zadała pytanie. Pokręciła głową marszcząc lekko nos.
- Raczej wątpię, przygotowuje się do egzaminów. - powiedziała spokojnie wchodząc dalej. Nie sądziła jeszcze, że przed postanowieniami Hanki nie da się uchylić. Uniosła lekko wargi ku górze. - Trochę? - zapytała unosząc brwi ku górze. - Myślę że do dziś każdy pamięta jak zgarnęłam Moore'owi znicz sprzed nosa. - powiedziała podchodząc do ściany i łapiąc za szczotkę. Wzięła się za zamiatanie, trzeba było zrobić porządek, zanim zostaną tutaj wniesione meble.
Zjawiła się więc kilka minut po umówionym czasie, już z daleka widząc stojącą Maxine. Skinęła w jej kierunku głową i gdy zrównała się z nią pozycją nie zatrzymała się, idąc dalej, wiedząc, że kobieta ruszy za nią Starej Chaty. Nie była w niej od czasu, gdy ta została zniszczona podczas majowego wybuchu anomalii. Nie widziała więc jeszcze tego, jak wyglądała teraz. Gdy tylko się zbliżyła z zaciekawieniem rozglądała się po okolicy uważnie lustrując budynek. Nie zatrzymywała się jednak, zmierzając do środka. Zdawała sobie sprawę, że mimo iż budynek już został postawiony, to należało jeszcze wiele zrobić w środku. Stara Chata miała nie tylko być miejscem ich spotkań, ale i dawać choć lekkie uczucie, jakby wchodziło się do przyjaciela. Miało być schronem w razie potrzeby, odpoczynkiem w razie zmęczenia. Miała mieć w sobie coś z domu. Weszła na ganek, by potem pchnąć drzwi i wejść do środka. Dłonie automatycznie uniosły się i ułożyła na biodrach, gdy wykonywała obrót wokół siebie. Zatrzymała spojrzenie na Maxine, gdy ta zadała pytanie. Pokręciła głową marszcząc lekko nos.
- Raczej wątpię, przygotowuje się do egzaminów. - powiedziała spokojnie wchodząc dalej. Nie sądziła jeszcze, że przed postanowieniami Hanki nie da się uchylić. Uniosła lekko wargi ku górze. - Trochę? - zapytała unosząc brwi ku górze. - Myślę że do dziś każdy pamięta jak zgarnęłam Moore'owi znicz sprzed nosa. - powiedziała podchodząc do ściany i łapiąc za szczotkę. Wzięła się za zamiatanie, trzeba było zrobić porządek, zanim zostaną tutaj wniesione meble.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
- Egzaminów? - zdziwiła się blondynka; z tego co było Max wiadomo, to Justine miała już trochę lat na karku i swoją edukację zakończyła, a do tego miała dobrą - i pożyteczną - pracę w zawodzie. - Jakich egzaminów? - dopytała z ciekawością. Na naukę nigdy nie było za późno. Desmond czuła, że sama potrzebuje odkurzyć swoją wiedzę. W latach szkolnych, gdy była dumną wychowanką domu Godryka Gryffindora, wcale nieźle radziła sobie z obroną przed czarną magią i urokami. Tyle, że gdy szkoła dobiegła końca, ona całe życie podporządkowała karierze sportowej. Uczyła się technik gry i skomplikowanych manewrów na miotle, a nie nowych czarów - i teraz widziała, że był to błąd. Jeśli chciała się przydać Zakonowi Feniksa, musiała nad tym popracować - nad ofensywą i defensywą. Łapiąc znicza świata nie zbawi, a i jej zjawiskowy lot na miotle w niczym się tu nie przyda. Egzaminem umiejętności Maxine miała być walka.
Zanim jednak miało do niej dojść - należało wziąć się za bardziej brudne obowiązki.
- No cóż, nic dziwnego, Moore nie jest za dobrym szukającym - odpowiedziała Maxine po chwili zastanowienia; na jej twarzy pojawiło się coś na kształt mściwej satysfakcji i krzywego uśmiechu. Doskonale pamiętała tamten mecz, grała w nim jako ścigająca - i do dziś była święcie przekonana, że gdyby to ona zajmowała należne jej miejsce szukającej Gryffindoru, to by go zwyciężyli. Wiecznie zadzierała nosa, gdy w rozmowie wspominano Billego - i nie potrafiła się tego oduczyć. Jej niechęć do niego wciąż była silna. Dziwnie zawziętym gestem zaczęła szorować z kurzu przywiezione niedawno meble; jeszcze nie zdążono salonu umeblować, za to przez wciąż niedokończony remont cały czas się kurzyło. Szorowała półki kredensu tak, jakby szorowała mydłem usta szukającego Jastrzębii z Falmouth, aby odszczekał wszystkie słowa, które wyrzekł pod adresem jej i Harpii z Holyhead, ot co. Potrząsnęła głową, aby wyrzucić tego patałacha z głowy i wróciła do przyjemniejszego tematu, bo chyba nie będą sprzątały w absolutnej ciszy. - Wybierz się, będzie fajnie, zgłoś się do jednej z drużyn - zachęciła Tonks z uśmiechem; sama także zamierzała wziąć udział - i widowiskowo złapać złoty znicz.
Zanim jednak miało do niej dojść - należało wziąć się za bardziej brudne obowiązki.
- No cóż, nic dziwnego, Moore nie jest za dobrym szukającym - odpowiedziała Maxine po chwili zastanowienia; na jej twarzy pojawiło się coś na kształt mściwej satysfakcji i krzywego uśmiechu. Doskonale pamiętała tamten mecz, grała w nim jako ścigająca - i do dziś była święcie przekonana, że gdyby to ona zajmowała należne jej miejsce szukającej Gryffindoru, to by go zwyciężyli. Wiecznie zadzierała nosa, gdy w rozmowie wspominano Billego - i nie potrafiła się tego oduczyć. Jej niechęć do niego wciąż była silna. Dziwnie zawziętym gestem zaczęła szorować z kurzu przywiezione niedawno meble; jeszcze nie zdążono salonu umeblować, za to przez wciąż niedokończony remont cały czas się kurzyło. Szorowała półki kredensu tak, jakby szorowała mydłem usta szukającego Jastrzębii z Falmouth, aby odszczekał wszystkie słowa, które wyrzekł pod adresem jej i Harpii z Holyhead, ot co. Potrząsnęła głową, aby wyrzucić tego patałacha z głowy i wróciła do przyjemniejszego tematu, bo chyba nie będą sprzątały w absolutnej ciszy. - Wybierz się, będzie fajnie, zgłoś się do jednej z drużyn - zachęciła Tonks z uśmiechem; sama także zamierzała wziąć udział - i widowiskowo złapać złoty znicz.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Justine właśnie schylała się po kilka czystych szmatek i płyn, gdy z ust Maxine padło pytanie. Zerknęła w jej kierunku i skinęła głową twierdząco. Wyprostowała się też zaraz, by przejść kilka kroków i już po chwili znaleźć się przy jednym z okien. Otworzyła je na oścież i rozprowadziła na szybie płyn, który zaraz przetarła szmatką zbierając brud z zewnątrz okien. Dopiero gdy kolejne z pytań opuściło wargi Maxine spojrzała na nią badawczo marszcząc lekko brwi. Gest zatrzymał się w połowie a ona przez kilka krótkich sekund mierzyła ją spojrzeniem spod marszczonych brwi. W końcu dokończyła gest i odwróciła spojrzenie skupiając je na szybie przed sobą.
- Egzaminów na kurs aurorski. – odpowiedziała spokojnie, zmarszczki zniknęły z jej czoła. Schyliła się trochę by dostać do niżej położonej szyby. Chyba nie chciała oglądać kolejnej reakcji. Widziała już ich wiele. Każda inna, zmienna, jak małe koraliki w kalejdoskopie. Nadal bolało ją to, jak zareagował Skamander, choć starała się tego nie pokazywać – zwłaszcza nie jemu. Obrała ścieżkę i nie wątpiła w jej odpowiedniość, nie potrafiła jednak nie pytać siebie gorzko, czemu ta wybrana przez nią musiała być aż tak ciężka.
Paradoksalnie, ciężar własnych wyborów i decyzji – ten właściwy – miała dopiero poznać.
Nie ciągnęła jednak tematu zerkając na nią ponownie – tym razem bardziej z zaciekawieniem – gdy wygłosiła kolejną opinię. Pewnie informacja o tym, że jej ostatni prywatny pościg za zniczem również wygrała, nie poprawił by jego wizerunku w jej oczach.
- Pozwolę się sobie nie zgodzić, Maxine. – stwierdziła jedynie lekko wzruszając przy tym ramionami. Wcześniej jej relację z Billym były inne, ale nigdy nie wątpiła, że doskonale wiedział co robić na boisku i robił to dobrze. Jej zwycięstwa zaś były jedynie kwestią szczęścia. Szczęścia, które zdawało jej się dopisywać jedynie na boisku, całkowicie pomijając inne części jej życia. Zamknęła pierwsze okno, by odwrócić się i otworzyć jego drugą, bliźniaczą stronę. Spryskała je płynem i zaczęła czyścić. Na kolejne słowa pokręciła niechętnie głową. – Festiwal miłości nie jest dla mnie. Znalazłam już miłość, wiem jak smakuje. – odparła próbując powstrzymać gorycz przed wlaniem się w jej słowa. Westchnęła lekko. – Ale pomyślę nad meczem, lubię latać, nie zaszkodzi poćwiczyć. – mruknęła myślami odchodząc w stronę nadchodzącego egzaminu. – Że weźmiesz udział w meczu zdaje się oczywistością. Co z puszczaniem wianka? – zapytała spoglądając na okno pod kątem. Przeciągnęła po nim raz jeszcze szmatką, by pozbyć się powstałej smugi.
- Egzaminów na kurs aurorski. – odpowiedziała spokojnie, zmarszczki zniknęły z jej czoła. Schyliła się trochę by dostać do niżej położonej szyby. Chyba nie chciała oglądać kolejnej reakcji. Widziała już ich wiele. Każda inna, zmienna, jak małe koraliki w kalejdoskopie. Nadal bolało ją to, jak zareagował Skamander, choć starała się tego nie pokazywać – zwłaszcza nie jemu. Obrała ścieżkę i nie wątpiła w jej odpowiedniość, nie potrafiła jednak nie pytać siebie gorzko, czemu ta wybrana przez nią musiała być aż tak ciężka.
Paradoksalnie, ciężar własnych wyborów i decyzji – ten właściwy – miała dopiero poznać.
Nie ciągnęła jednak tematu zerkając na nią ponownie – tym razem bardziej z zaciekawieniem – gdy wygłosiła kolejną opinię. Pewnie informacja o tym, że jej ostatni prywatny pościg za zniczem również wygrała, nie poprawił by jego wizerunku w jej oczach.
- Pozwolę się sobie nie zgodzić, Maxine. – stwierdziła jedynie lekko wzruszając przy tym ramionami. Wcześniej jej relację z Billym były inne, ale nigdy nie wątpiła, że doskonale wiedział co robić na boisku i robił to dobrze. Jej zwycięstwa zaś były jedynie kwestią szczęścia. Szczęścia, które zdawało jej się dopisywać jedynie na boisku, całkowicie pomijając inne części jej życia. Zamknęła pierwsze okno, by odwrócić się i otworzyć jego drugą, bliźniaczą stronę. Spryskała je płynem i zaczęła czyścić. Na kolejne słowa pokręciła niechętnie głową. – Festiwal miłości nie jest dla mnie. Znalazłam już miłość, wiem jak smakuje. – odparła próbując powstrzymać gorycz przed wlaniem się w jej słowa. Westchnęła lekko. – Ale pomyślę nad meczem, lubię latać, nie zaszkodzi poćwiczyć. – mruknęła myślami odchodząc w stronę nadchodzącego egzaminu. – Że weźmiesz udział w meczu zdaje się oczywistością. Co z puszczaniem wianka? – zapytała spoglądając na okno pod kątem. Przeciągnęła po nim raz jeszcze szmatką, by pozbyć się powstałej smugi.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Tonks otwarła okiennicę i lekkie westchnienie chłodnego wiatru popieściło policzki Maxine; westchnęła lekko, pogoda robiła się cieplejsza i coraz bardzie rozkoszna. Z miejsca, w którym stała widziała drzewo czereśniowe, na którym owoce zaczynały się już czerwienić. Bardzo późno, nienaturalnie wręcz, lecz to i tak niezwykłe, że przetrwały zimowe mrozy. Przypomniała sobie wszystkie bitwy na pestki, które urządzały sobie z Jean w rodzinnym sadzie - i uśmiechnęła się lekko na kilka chwil. Spoważniała jednak, gdy Tonks uświadomiła ją do jakich egzaminów się przygotowuje.
- Łoł, to poważna decyzja - odpowiedziała ostrożnie. Mogła się domyślać co skłoniło Justine do jej podjęcia. Słyszała opowieści o tym, co przeszli Zakonnicy od Margaux Vance - i właściwie to nie było w niej wiele zdziwienia. - Będę trzymać z Ciebie kciuki, na pewno sobie poradzisz - dodała po kilku chwilach; uśmiechnęła się ciepło, mrugnęła do przyszłej aurorki porozumiewawczo. Przeszła już atak paniki, który najpewniej towarzyszył teraz bliskim i przyjaciołom Tonks - kiedy Jean dostała się na kurs aurorski. Jej drobna, maleńka Jean. - Moja młodsza siostra dostała się na ten kurs - wyrzekła ostrożnie, przechodząc do innego regału i dalej go szorując.
Już otwierała usta, aby wygłosić monolog noszący tytuł Dlaczego Billy Moore to kiepski szukający? zawierający w sobie wytknięcie wszystkich błędów technicznych, które zaobserwowała przez lata i wyssanych z palca teorii, zakończony pouczeniem, że osobista sympatia do gracza nie może rzutować na techniczną ocenę jego gry takim tonem, jakby była święcie przekonana, że to co mówi jest prawdą, jednakże gdzieś w głębi serca wiedziała, że to jej własna niechęć i antypatia do jego osoby czynią jej opinię absolutnie nieobiektywną. Dlatego zamknęła usta, zacisnęła wargi i ugryzła się w język. Dopiero po chwili powiedziała: - Każdy ma prawo do swojej opinii - tonem sugerującym, że uważa, że to właśnie ona ma rację. Nie wiedziała w jak bliskich relacjach pozostają Tonks i Billy, ale nie zamierzała się o tym przekonać sprawdzając z jaką zaciekłością broniłaby kolegi. Podobnej reakcji się spodziewała, bo najpewniej sama tak właśnie by się zachowała, gdyby ktoś krytykował grę Rii Weasley w jej obecności. Maxine szorowała półki i ścianki szafek dalej, dopóki nie pozostała na nich ani jedna drobinka kurzu.
- Znalazłaś? - spytała zaskoczona i obróciła energicznie głowę w stronę byłej Krukonki, mierząc ją czujnym spojrzeniem. - Mogę zapytać kogo? - dopytywała z ciekawością; nic jej nie było wiadomo o tym, czy Tonks ktoś zamierzał poprosić o rękę, czy co. A czasami bywała po babsku wścibska. - Jasne, że wezmę - potwierdziła Maxine, wypinając dumnie pierś. Zamierzała wziąć udział i zwyciężyć, oczywiście. - No... Nie widzę w tym nic żenującego, to miła tradycja, ale... Ale boję się, że panowie tam będą widzieć we mnie szukającą Harpii z Holyhead, a nie Maxine - zabrzmiała na trochę rozbawioną i trochę smutną. Gdy już wyszorowała meble z kurzu, zaczęła przesuwać je pod odpowiednie ściany.
- Łoł, to poważna decyzja - odpowiedziała ostrożnie. Mogła się domyślać co skłoniło Justine do jej podjęcia. Słyszała opowieści o tym, co przeszli Zakonnicy od Margaux Vance - i właściwie to nie było w niej wiele zdziwienia. - Będę trzymać z Ciebie kciuki, na pewno sobie poradzisz - dodała po kilku chwilach; uśmiechnęła się ciepło, mrugnęła do przyszłej aurorki porozumiewawczo. Przeszła już atak paniki, który najpewniej towarzyszył teraz bliskim i przyjaciołom Tonks - kiedy Jean dostała się na kurs aurorski. Jej drobna, maleńka Jean. - Moja młodsza siostra dostała się na ten kurs - wyrzekła ostrożnie, przechodząc do innego regału i dalej go szorując.
Już otwierała usta, aby wygłosić monolog noszący tytuł Dlaczego Billy Moore to kiepski szukający? zawierający w sobie wytknięcie wszystkich błędów technicznych, które zaobserwowała przez lata i wyssanych z palca teorii, zakończony pouczeniem, że osobista sympatia do gracza nie może rzutować na techniczną ocenę jego gry takim tonem, jakby była święcie przekonana, że to co mówi jest prawdą, jednakże gdzieś w głębi serca wiedziała, że to jej własna niechęć i antypatia do jego osoby czynią jej opinię absolutnie nieobiektywną. Dlatego zamknęła usta, zacisnęła wargi i ugryzła się w język. Dopiero po chwili powiedziała: - Każdy ma prawo do swojej opinii - tonem sugerującym, że uważa, że to właśnie ona ma rację. Nie wiedziała w jak bliskich relacjach pozostają Tonks i Billy, ale nie zamierzała się o tym przekonać sprawdzając z jaką zaciekłością broniłaby kolegi. Podobnej reakcji się spodziewała, bo najpewniej sama tak właśnie by się zachowała, gdyby ktoś krytykował grę Rii Weasley w jej obecności. Maxine szorowała półki i ścianki szafek dalej, dopóki nie pozostała na nich ani jedna drobinka kurzu.
- Znalazłaś? - spytała zaskoczona i obróciła energicznie głowę w stronę byłej Krukonki, mierząc ją czujnym spojrzeniem. - Mogę zapytać kogo? - dopytywała z ciekawością; nic jej nie było wiadomo o tym, czy Tonks ktoś zamierzał poprosić o rękę, czy co. A czasami bywała po babsku wścibska. - Jasne, że wezmę - potwierdziła Maxine, wypinając dumnie pierś. Zamierzała wziąć udział i zwyciężyć, oczywiście. - No... Nie widzę w tym nic żenującego, to miła tradycja, ale... Ale boję się, że panowie tam będą widzieć we mnie szukającą Harpii z Holyhead, a nie Maxine - zabrzmiała na trochę rozbawioną i trochę smutną. Gdy już wyszorowała meble z kurzu, zaczęła przesuwać je pod odpowiednie ściany.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Zamknęła i drugie okno. Zabierając się za czyszczenie szyb wewnątrz pomieszczenia. Te zawsze zdawały się czyściejsze, niźli ich druga strona, wystawiona na deszcz, wiatr i kurz, niesiony podmuchami. Dlatego też i umycie ich z drugiej strony poszło zdecydowanie szybciej i sprawniej. Cofnęła się o krok i spojrzała na własne dzieło. Na razie nie dostrzegała żadnych smug, jednak była pewna, że gdy już nic będzie nic czym mogłaby je zetrzeć, te pojawią się, by dręczyć ją natrętnie.
Zawiesiła spojrzenie na Maxine, gdy ta odpowiadała na relacje związane z jej decyzjami. Możliwe, że najogniściej reagowali ci, co znali ją najlepiej. Jednak, czy to nie oni winni wiedzieć, że poradzi sobie w tym miejscu? Nadal nie potrafiła dojść do powodów, dla których Skamander tak mocno nie życzył sobie jej w tamtym miejscu, ale nie zamierzała go pytać. Nie chciała by cokolwiek zmieniło jej zdanie. A ze wszystkiego co chodziło po ziemi, mógł to tylko on.
- I przemyślana. - dodała cicho, spokojnie - a spokój ten zdawał się ją samą czasem drażnić. Wcześniej taka nie była - spokojna. Wcześniej potrafiła się głośniej śmiać, i mocniej cieszyć. Mogła mieć tylko nadzieję, że jeszcze przyjdzie jej nauczyć się tego na nowo. - Więc prawdopodobnie wpadniemy tam na siebie. O ile i ja zdam egzaminy. - odpowiedziała Maxine, posyłając jej krótki, ciężki uśmiech. Spotkanie w Biurze Aurorów - którym obecnie było Tower - zdawało się nieuniknione. Podeszła do drugiego z okien, które znajdowały się w pomieszczeniu i rozwarła okna na oścież. Przystanęła przy jednym z nich, by rozpocząć wcześniejszy proceder od nowa. Zaśmiała się lekko na kolejne słowa Maxina, okraszone jasnym przekazem.
- Billy potrafi być dupkiem. Potrafi też nim nie być. Jego umiejętności weryfikują mecze. - wzruszyła lekko ramionami schylając się trochę, by umyć niższą część okna. - Gdyby nie był za dobry, nie stawałabyś z nim twarzą w twarz podczas ligowych meczy. - uniosła się i machnęła ręką ze szatą, dając jasno do zrozumienia, że nie muszą kontynuować tego tematu. Jeśli szło o drużyny sportowe, każdy miał swój typ i każdy czego innego poszukiwał w swoim idolu. Odwróciła się do drugiego okna i - tak jak i wcześniej rozpoczęła proceder na nowo. Zastygła na pytanie które padło z ust Maxine, zaraz reflektując się i wracając do mycia. - Znalazłam, lata temu. -odpowiedziała ścierając mokry płyn z okna suchą szmatką. Lata temu, choć nie była tego świadoma. Lata temu, choć uświadomiła sobie to stosunkowo niedawno. Zaraz jednak zastygła ponownie biorąc wdech, gdy z ust Maxine potoczyło się kolejne pytanie. Jakby złapano ją na gorącym uczynku, jakby powiedziała zbyt dużo. Ale teraz nie było to już tajemnicą. Opuściła ramiona i odwróciła się w jej stronę z łagodnym, jednak smutnym uśmiechem, ledwie wyginającym wąskie wargi. - Możesz, to żadna tajemnica. - w końcu. Przyznała wzruszeniem ramion. Przez chwilę jeszcze lustrowała ją spojrzeniem nim rozchyliła wargi. - Skamander. - powiedziała tylko odwracając się na powrót w stronę okiennic. Zamknęła je. - Samuel. - dodała, jakby nagle uznając, że to ważne który z nich. Zabrała się za wewnętrzną stronę okien.
Zawiesiła spojrzenie na Maxine, gdy ta odpowiadała na relacje związane z jej decyzjami. Możliwe, że najogniściej reagowali ci, co znali ją najlepiej. Jednak, czy to nie oni winni wiedzieć, że poradzi sobie w tym miejscu? Nadal nie potrafiła dojść do powodów, dla których Skamander tak mocno nie życzył sobie jej w tamtym miejscu, ale nie zamierzała go pytać. Nie chciała by cokolwiek zmieniło jej zdanie. A ze wszystkiego co chodziło po ziemi, mógł to tylko on.
- I przemyślana. - dodała cicho, spokojnie - a spokój ten zdawał się ją samą czasem drażnić. Wcześniej taka nie była - spokojna. Wcześniej potrafiła się głośniej śmiać, i mocniej cieszyć. Mogła mieć tylko nadzieję, że jeszcze przyjdzie jej nauczyć się tego na nowo. - Więc prawdopodobnie wpadniemy tam na siebie. O ile i ja zdam egzaminy. - odpowiedziała Maxine, posyłając jej krótki, ciężki uśmiech. Spotkanie w Biurze Aurorów - którym obecnie było Tower - zdawało się nieuniknione. Podeszła do drugiego z okien, które znajdowały się w pomieszczeniu i rozwarła okna na oścież. Przystanęła przy jednym z nich, by rozpocząć wcześniejszy proceder od nowa. Zaśmiała się lekko na kolejne słowa Maxina, okraszone jasnym przekazem.
- Billy potrafi być dupkiem. Potrafi też nim nie być. Jego umiejętności weryfikują mecze. - wzruszyła lekko ramionami schylając się trochę, by umyć niższą część okna. - Gdyby nie był za dobry, nie stawałabyś z nim twarzą w twarz podczas ligowych meczy. - uniosła się i machnęła ręką ze szatą, dając jasno do zrozumienia, że nie muszą kontynuować tego tematu. Jeśli szło o drużyny sportowe, każdy miał swój typ i każdy czego innego poszukiwał w swoim idolu. Odwróciła się do drugiego okna i - tak jak i wcześniej rozpoczęła proceder na nowo. Zastygła na pytanie które padło z ust Maxine, zaraz reflektując się i wracając do mycia. - Znalazłam, lata temu. -odpowiedziała ścierając mokry płyn z okna suchą szmatką. Lata temu, choć nie była tego świadoma. Lata temu, choć uświadomiła sobie to stosunkowo niedawno. Zaraz jednak zastygła ponownie biorąc wdech, gdy z ust Maxine potoczyło się kolejne pytanie. Jakby złapano ją na gorącym uczynku, jakby powiedziała zbyt dużo. Ale teraz nie było to już tajemnicą. Opuściła ramiona i odwróciła się w jej stronę z łagodnym, jednak smutnym uśmiechem, ledwie wyginającym wąskie wargi. - Możesz, to żadna tajemnica. - w końcu. Przyznała wzruszeniem ramion. Przez chwilę jeszcze lustrowała ją spojrzeniem nim rozchyliła wargi. - Skamander. - powiedziała tylko odwracając się na powrót w stronę okiennic. Zamknęła je. - Samuel. - dodała, jakby nagle uznając, że to ważne który z nich. Zabrała się za wewnętrzną stronę okien.
- Czy mężczyźni nie mają wybierać wianka, a nie upatrywać kobiety, która go puszcza? - zapytała spryskując szybę. Zmarszczyła lekko brwi zastanawiając się nad tym chwilę. Dochodząc do wniosku, że Maxine mogło nie chodzić jedynie o połów wianka, a o coś innego, idącego za jej siłą, za jej zawodem, za jej sposobem bycia. - Silne kobiety przerażają mężczyzn, te mądre wiedzą kiedy dać się któremu wykazać. Tak powtarzała mi mama. - powiedziała cicho, lekkie ukłucie dotarło do serca, które ścisnęło się żałośnie na jej wspomnienie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Cieszyła się, że za szorowanie okien pierwsza wzięła się Justine. Odetchnęła z ulgą i zajęła się walką z kurzem i pyłem po remoncie, niczym rasowa pedantka. Oczywiście, gdyby użyły zaklęć, wszystko poszłoby o wiele, wiele szybciej i nie zmęczyłyby się przy tym wcale. Maxine, jako mugolaczka, dowiedziawszy się o podobnych urokach - była wniebowzięta. Przywykła do domowych obowiązków i ciężkiej pracy przy nich, lecz często bardzo ją to męczyło. Głównie dlatego, że matka kładła na jej dziecięce barki aż zbyt wiele. Wymagała bezwzględnego posłuszeństwa i pomocy; a choć to oczywiste i naturalne, że dzieci winny były pomoc swym rodzicom, to jedyne co dostawała w zamian - to ciągłe nagany i niezadowolone miny. Zwłaszcza przy cholernych oknach. Nieważne jak długo szorowała okiennice i jak zawzięcie polerowała szkło; matka zawsze swym sokolim okiem dopatrzyła się smugi. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie.
- W to nie wątpię - odparła łagodnie Maxine; jeśli Tonks spodziewała się po niej gorączkowej reakcji po co? Oszalałaś?, to była w wielkim błędzie. Desmond nie była kimś, kto miał prawo ją pouczać i mówić jak ma żyć. Każdy musiał podążyć swoją własną ścieżką i podejmować własne decyzje. Tego pragnęła Maxine całe życie - uwolnienia się od rodziców i wolności. Wolnej woli. Gdy Jean zdradziła jej, że marzy o karierze aurora, przeraziła się i przepłakała całą noc. Bała się o nią, lecz nigdy nie miała śmiałości, by jej tego zabronić. Wspierały się we wszystkim. - Może kiedyś - bąknęła, wiedząc, że do tego nie dojdzie. A przynajmniej na razie. Jean zawiesiła swój kurs aurorski jakiś czas temu i nic nie wskazywało na to, że ma zamiar na niego wracać. Nie poganiała jej, w domu była bezpieczniejsza, lecz zdawała sobie sprawę z tego, że w końcu się zdecyduje. Na tę, albo inną ścieżkę. Zamierzała ją wspierać bez względu na to, co wybierze, lecz czasami z nerwów o bezpieczeństwo Jean nie mogła w nocy spać.
- Są lepsze kluby i gorsze kluby - mruknęła Maxine; cokolwiek Tonks by o nim nie powiedziała, to i tak nie byłaby w stanie jej przekonać. Desmond była uparta jak osioł, a o tym, że Harpie z Holyhead to najlepszy klub w brytyjsko-irlandzkiej lidzie quidditcha potrafiła się wykłócać jak lwica. Paskudne połączenie.
Sama przesunęła regał pod ścianę i skoro był już czyściutki, to podeszła do stojącego pośrodku pudła z książkami i drobnymi bibelotami, które musiały niegdyś na nim stać - niektóre były też nowe, bo nie dało się ich scalić zaklęciem Reparo.
- Och - bąknęła nieco zaskoczona. Samuela Skamander pamiętała z lat szkolnych, kiedy był kapitanem Gryfońskiej drużyny quidditcha. Nie wiedziała, że od lat coś między nimi jest; z tego co było jej wiadomo to ona była panną, a on wciąż kawalerem, ale może umknęły jej jakieś plany? Smutny uśmiech Tonks rozwiał jednak wątpliwości Maxine. - To porządny człowiek - wyrzekła po chwili milczenia; nie chciała zmuszać Justine do zwierzeń, nie łączyła je bliska przyjaźń, a mówienie o zranionych uczuciach - było trudne.
- No może i tak, ale przecież patrzą kto go rzuca - zaśmiała się Max, układając książki na półkach zgodnie z porządkiem alfabetycznym. - Wiesz, nie chodzi o to, czy go przeraża mój silny charakter - wyjaśniła cierpliwie; jeśli chodziłoby o charakter, to byłaby w stanie to przełknąć. - Raczej o to gdzie gram i, że jestem... no, popularna - ciągnęła dalej, nagle dziwnie zawstydzona; sława była trudnym i męczącym tematem. Nie chciała wyjść na narcyza, ale z drugiej strony fałszywie skromna też nie chciała być. Chodziło jej o to, że bała się, że jej wianek zostanie złapany przez fana, który pragnie spędzić czas ze słynną Harpią - a nie Maxine o modrych oczach.
- W to nie wątpię - odparła łagodnie Maxine; jeśli Tonks spodziewała się po niej gorączkowej reakcji po co? Oszalałaś?, to była w wielkim błędzie. Desmond nie była kimś, kto miał prawo ją pouczać i mówić jak ma żyć. Każdy musiał podążyć swoją własną ścieżką i podejmować własne decyzje. Tego pragnęła Maxine całe życie - uwolnienia się od rodziców i wolności. Wolnej woli. Gdy Jean zdradziła jej, że marzy o karierze aurora, przeraziła się i przepłakała całą noc. Bała się o nią, lecz nigdy nie miała śmiałości, by jej tego zabronić. Wspierały się we wszystkim. - Może kiedyś - bąknęła, wiedząc, że do tego nie dojdzie. A przynajmniej na razie. Jean zawiesiła swój kurs aurorski jakiś czas temu i nic nie wskazywało na to, że ma zamiar na niego wracać. Nie poganiała jej, w domu była bezpieczniejsza, lecz zdawała sobie sprawę z tego, że w końcu się zdecyduje. Na tę, albo inną ścieżkę. Zamierzała ją wspierać bez względu na to, co wybierze, lecz czasami z nerwów o bezpieczeństwo Jean nie mogła w nocy spać.
- Są lepsze kluby i gorsze kluby - mruknęła Maxine; cokolwiek Tonks by o nim nie powiedziała, to i tak nie byłaby w stanie jej przekonać. Desmond była uparta jak osioł, a o tym, że Harpie z Holyhead to najlepszy klub w brytyjsko-irlandzkiej lidzie quidditcha potrafiła się wykłócać jak lwica. Paskudne połączenie.
Sama przesunęła regał pod ścianę i skoro był już czyściutki, to podeszła do stojącego pośrodku pudła z książkami i drobnymi bibelotami, które musiały niegdyś na nim stać - niektóre były też nowe, bo nie dało się ich scalić zaklęciem Reparo.
- Och - bąknęła nieco zaskoczona. Samuela Skamander pamiętała z lat szkolnych, kiedy był kapitanem Gryfońskiej drużyny quidditcha. Nie wiedziała, że od lat coś między nimi jest; z tego co było jej wiadomo to ona była panną, a on wciąż kawalerem, ale może umknęły jej jakieś plany? Smutny uśmiech Tonks rozwiał jednak wątpliwości Maxine. - To porządny człowiek - wyrzekła po chwili milczenia; nie chciała zmuszać Justine do zwierzeń, nie łączyła je bliska przyjaźń, a mówienie o zranionych uczuciach - było trudne.
- No może i tak, ale przecież patrzą kto go rzuca - zaśmiała się Max, układając książki na półkach zgodnie z porządkiem alfabetycznym. - Wiesz, nie chodzi o to, czy go przeraża mój silny charakter - wyjaśniła cierpliwie; jeśli chodziłoby o charakter, to byłaby w stanie to przełknąć. - Raczej o to gdzie gram i, że jestem... no, popularna - ciągnęła dalej, nagle dziwnie zawstydzona; sława była trudnym i męczącym tematem. Nie chciała wyjść na narcyza, ale z drugiej strony fałszywie skromna też nie chciała być. Chodziło jej o to, że bała się, że jej wianek zostanie złapany przez fana, który pragnie spędzić czas ze słynną Harpią - a nie Maxine o modrych oczach.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Nigdy nie przepadała za sprzątaniem - ale chyba kto za nim przepadał. Głównie dlatego, ze nieporządek robił się sam i nikt nie był w stanie powstrzymać tego procesu. To nie znaczyło jednak, że nie potrafiła sprzątać. Wychowała się jako mugolaczka. W ich domu częściej używało się rąk, niźli zaklęć przez wgląd na ojca. A później, gdy zamieszkała już sama dawne nawyki ciężko było wymienić na machnięcia różdżką, czy wspinanie się po blacie by sięgnąć do najwyższej szafki. Teraz było jej to nawet na rękę. Nie odczuwała tak mocno ciężaru anomalii w domowych obowiązkach, bowiem większość z nich robiła własnymi dłońmi - i nie należało zapomnieć, że większość jej umiejętności gospodyni - poza jako takim sprzątaniem - ograniczała się do umiejętności zagotowania wody, czy mleka. Ciasta przypalała, o ziemniakach zapominała, a inne rzeczy zwyczajnie nie poddawały się jej działaniu. W myciu okien nigdy nie było filozofii, choć smugi lubiły same się na nią robić. Tonks jednak, mimo że ją drażniły, przez większość czasu stała się mieć je gdzieś - tak długo, jak można było coś przez okno dojrzeć, tak długo nie było potrzeby, by przejmować się czymś tak błahym.
Zerknęła w kierunku Maxine unosząc lekko brwi ku górze w zdziwieniu chyba. Obserwowała ją kilka sekund nie będąc pewną, czego się po niej spodziewała. Spotkała się już z tyloma reakcjami, że trudno jej już było jakieś dopasowywać do osoby. Więc jedynie skinęła głową, na coś w rodzaju podziękowania i zaakceptowania jej odpowiedzi.
- Wszystko zawsze rozbija się o może. - odpowiedziała na jej stwierdzenie, cofając się o krok i przyglądając krytycznie oknom. Podeszła, by zaraz zetrzeć jakąś smugę, którą udało jej się dostrzec. Raz jeszcze cofnęła się trochę i oparła dłonie o biodra. Tak, okna były umyte. Zaśmiała się cicho na jej kolejne stwierdzenie. Lepsze i gorsze kluby. - Nawet ziemniaki potrafią być lepsze i gorsze. - wzruszyła ramionami rozbawiona. Właściwie wszystko mogło być lepsze i gorsze - ludzie, buty, przepisy i przypisy, obrazy, uroki, dania. Mogłaby wymieniać do jutra.
Nie spodziewała się, że jej wyzwanie wprawi Maxine w coś w rodzaju zakłopotania. Właściwie, powinna była dodać, że to ona od lat go kocha, uświadamiając sobie to dopiero niedawno. Ale fakt ten uciekł jej i teraz nie zaprzątał już głowy. Na jej stwierdzenie roześmiała się odrzucając głowę do tyłu i kręcąc nią głową.
- To gupek. - powiedziała całkowicie pewna własnych słów, choć nie brzmiały one jak obelga. Określenie, które miało ich własny wydźwięk, pozbawiony litery. Zgłoski otulała czułość i oddanie. Chciała móc chodzić i mówić, że jest jej, tak jak i ona należy do niego. Chciała móc chodzić i krzyczeć że jest głupkiem, ale jej własnym. Przymknęła na chwilę powieki, odrzucając gorycz i żałość na bok. Towarzystwo Maxine zdawało jej się dzisiaj dziwnie pocieszające. -Ale serce ma wielkie i mężne. - Tak wielkie, że postanowił na ramionach dźwigać cały świat. To głupek, bo myśli że musi robić to sam. - ostatnie zdania przeleciały jedynie przez jej głowę, nie wychodząc na zewnątrz. Opuściła głowę i rozwarła powieki ruszając do miotły, która stała oparta o jedną ze ścian. Wzięła się za zamiatanie w momencie w którym Maxine wyciągała rzeczy z kartonu.
- Jesteś popularna? - zapytała udając zdziwienie - po raz pierwszy od dawna zażartowała posyłając jej krótki uśmiech. Wzruszyła lekko ramionami, na chwilę zaprzestając zamiatania i oparła się obiema dłońmi na czubek miotły. - Nie jesteś inna niż wszyscy. - zmarszczyła nos kręcąc lekko głową. - Jesteś inna. Ale chodziło mi o coś innego. - mruknęła wzdychając zaraz ciężej, bo i kolejne słowa wcale jej nie pomagały. - Każdy z nas jest inny, o to mi chodzi. Ale... - zastanowiła się chwilę unosząc dłoń i przeczesując nią włosy. - ...nie jesteś inna od wszystkich innych. Ludzi, rozumiesz, nie? Masz te same wątpliwości i podobne problemy. - znów wzruszyła ramionami odpychając się lekko od szczotki. - Jedynie więcej obcych osób wie kim jesteś. To nie znaczy, że ktokolwiek cię zna. - nigdy nie potrafiła w filozoficzne, górnolotne przemówienia, plątała się w nich. Zdecydowanie lepiej radziła sobie z tym Vance. - Będziesz miała trudniej, bo będziesz musiała dowiedzieć się, czy ktoś cię poznać dla ciebie czy dlatego, że o tobie mówią. Będziesz miała trudniej, bo będziesz musiała chyba pokazać mu, że tak jak i wszyscy jesteś nikim więcej poza sobą. - wróciła do zamiatania, marszcząc lekko nos. Nie, zdecydowanie nie nadawała się do dawania rad, czy formowania jakiś bardziej złożonych myśli na głos. Wnioski w jej głowie o dziwo składały się samoistnie szybko i lekko.
Zerknęła w kierunku Maxine unosząc lekko brwi ku górze w zdziwieniu chyba. Obserwowała ją kilka sekund nie będąc pewną, czego się po niej spodziewała. Spotkała się już z tyloma reakcjami, że trudno jej już było jakieś dopasowywać do osoby. Więc jedynie skinęła głową, na coś w rodzaju podziękowania i zaakceptowania jej odpowiedzi.
- Wszystko zawsze rozbija się o może. - odpowiedziała na jej stwierdzenie, cofając się o krok i przyglądając krytycznie oknom. Podeszła, by zaraz zetrzeć jakąś smugę, którą udało jej się dostrzec. Raz jeszcze cofnęła się trochę i oparła dłonie o biodra. Tak, okna były umyte. Zaśmiała się cicho na jej kolejne stwierdzenie. Lepsze i gorsze kluby. - Nawet ziemniaki potrafią być lepsze i gorsze. - wzruszyła ramionami rozbawiona. Właściwie wszystko mogło być lepsze i gorsze - ludzie, buty, przepisy i przypisy, obrazy, uroki, dania. Mogłaby wymieniać do jutra.
Nie spodziewała się, że jej wyzwanie wprawi Maxine w coś w rodzaju zakłopotania. Właściwie, powinna była dodać, że to ona od lat go kocha, uświadamiając sobie to dopiero niedawno. Ale fakt ten uciekł jej i teraz nie zaprzątał już głowy. Na jej stwierdzenie roześmiała się odrzucając głowę do tyłu i kręcąc nią głową.
- To gupek. - powiedziała całkowicie pewna własnych słów, choć nie brzmiały one jak obelga. Określenie, które miało ich własny wydźwięk, pozbawiony litery. Zgłoski otulała czułość i oddanie. Chciała móc chodzić i mówić, że jest jej, tak jak i ona należy do niego. Chciała móc chodzić i krzyczeć że jest głupkiem, ale jej własnym. Przymknęła na chwilę powieki, odrzucając gorycz i żałość na bok. Towarzystwo Maxine zdawało jej się dzisiaj dziwnie pocieszające. -Ale serce ma wielkie i mężne. - Tak wielkie, że postanowił na ramionach dźwigać cały świat. To głupek, bo myśli że musi robić to sam. - ostatnie zdania przeleciały jedynie przez jej głowę, nie wychodząc na zewnątrz. Opuściła głowę i rozwarła powieki ruszając do miotły, która stała oparta o jedną ze ścian. Wzięła się za zamiatanie w momencie w którym Maxine wyciągała rzeczy z kartonu.
- Jesteś popularna? - zapytała udając zdziwienie - po raz pierwszy od dawna zażartowała posyłając jej krótki uśmiech. Wzruszyła lekko ramionami, na chwilę zaprzestając zamiatania i oparła się obiema dłońmi na czubek miotły. - Nie jesteś inna niż wszyscy. - zmarszczyła nos kręcąc lekko głową. - Jesteś inna. Ale chodziło mi o coś innego. - mruknęła wzdychając zaraz ciężej, bo i kolejne słowa wcale jej nie pomagały. - Każdy z nas jest inny, o to mi chodzi. Ale... - zastanowiła się chwilę unosząc dłoń i przeczesując nią włosy. - ...nie jesteś inna od wszystkich innych. Ludzi, rozumiesz, nie? Masz te same wątpliwości i podobne problemy. - znów wzruszyła ramionami odpychając się lekko od szczotki. - Jedynie więcej obcych osób wie kim jesteś. To nie znaczy, że ktokolwiek cię zna. - nigdy nie potrafiła w filozoficzne, górnolotne przemówienia, plątała się w nich. Zdecydowanie lepiej radziła sobie z tym Vance. - Będziesz miała trudniej, bo będziesz musiała dowiedzieć się, czy ktoś cię poznać dla ciebie czy dlatego, że o tobie mówią. Będziesz miała trudniej, bo będziesz musiała chyba pokazać mu, że tak jak i wszyscy jesteś nikim więcej poza sobą. - wróciła do zamiatania, marszcząc lekko nos. Nie, zdecydowanie nie nadawała się do dawania rad, czy formowania jakiś bardziej złożonych myśli na głos. Wnioski w jej głowie o dziwo składały się samoistnie szybko i lekko.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
- A nie boisz się? Tego wszystkiego, tak po prostu? - zapytała nagle, nie spoglądając w stronę Tonks, bo z niezwykłą uwagą segregowała książki na półkach. Nie wątpiła, że w drobnym, niskim ciele ratowniczki kryje się wielki duch i odważne serce, lecz trudno było o to nie zapytać. Zamierzała wstąpić na ścieżkę, na której mierzyć się będzie z najciemniejszymi i najbardziej plugawymi mocami, na myśl o których Max czuła ścisk w żołądku. Nie była strachliwą dziewczyną, nigdy nie była, czasami miała więcej odwagi niż rozumu, była Gryfonką z krwi i kości, lecz tylko głupiec nie czułby lęku przed tymi ludźmi, którzy potrafili dopuścić się tak obrzydliwych czynów. Maxine nigdy dotąd nie stanęła twarzą w twarz z podobnymi mocami. Wielu próbowało ją dręczyć z powodu płynącej w żyłach mugolskiej krwi, jednakże czarna magia jeszcze nigdy jej nie dosięgnęła; mimo wszystko dotąd starała się unikać kłopotów. Musiała żyć - dla Jean. Teraz pchała się w sam środek wojny, dołączając do Zakonu Feniksa, ale to takie robiła dla niej.
- To wszystko zależy od gleby na której rosną - odpowiedziała dziarsko; w tym temacie mogła mieć więcej do powiedzenia, niż Justine najpewniej przypuszczała. Była wszak córką walijskich rolników, mieszkali w niewielkiej wiosce całe mile od Abegavenny, nie jedne wykopki już przetrwała.
Parsknęła śmiechem pod nosem, gdy Just nazwała Skamandera gupkiem. Nie, nie wzięła tego za obelgę, wręcz przeciwnie: wyczuła w tych słowach czułość, lecz jednocześnie miała wciąż przed oczyma smutny uśmiech sprzed kilku chwil. - Jak wielu facetów niestety - mruknęła Desmond; kiedy skończyła już z książkami, na pozostałych półkach ustawiła różne bibeloty. Porcelanowe figurki i ramkę ze zdjęciem, na którym jasnowłosa czarownica tuliła do piersi grubego kota. - Niewielu jednak ma takie serce - westchnęła z żalem, mając w pamięci swoją własną, dawną miłość, która była wielkim błędem i uczyniła Maxine jeszcze bardziej zamkniętą ostrygą. Opróżniła pudełka, a półki i kredensy przestały być już tak przeraźliwie puste. Salon z wolna zaczynał przypominać prawdziwy salon, choć tak naprawdę nikt miał tu nie mieszkać. Otworzyła jeszcze jedno pudełko, tym razem z obrazami i zdjęciami, które miały zawisnąć na jeden ze ścian. Rozejrzała się, poszukując wbitych gwoździ, na szczęście ktoś zrobił to już za nie.
Nie wiedziała, czy Tonks jest szczerze zdziwiona, czy żartuje i poczuła się lekko zawstydzona i sama nie wiedziała czemu. Dziwnie było jej o tym mówić wśród Zakonu Feniksa, gdzie ta sława nie miała absolutnie żadnego znaczenia i co więcej - mogła nawet stanowić pewną przeszkodę.
- To jest coś, czego nie powie ci żaden facet - jesteś dokładnie taka sama jak wszystkie - zażartowała Maxine, zręcznie wymijając Tonks podczas zamiatania i zawieszając obrazek przedstawiający rycerza na małym koniku na ścianie. - Rozumiem, Just, właśnie o to mi chodzi - mimo, że przyszła aurorka krążyła dziwnie naokoło meritum tego, co zamierzała powiedzieć, to Max wiedziała co miała na myśli - i cieszyła się, że znalazły nić porozumienia. - Nie zaszkodzi spróbować, może będzie miło i rzeczywiście ktoś zechce poznać Max, a nie Harpię - zakończyła z niewłaściwym sobie optymizmem, ale zmartwień i tak miały już wystarczająco dużo. A to kto wyłowi jej wianek podczas Festiwalu Lata wydawał się przy tym naprawdę ziarenkiem piaski, nieistotnym i maleńkim, a nie problemem.
- To wszystko zależy od gleby na której rosną - odpowiedziała dziarsko; w tym temacie mogła mieć więcej do powiedzenia, niż Justine najpewniej przypuszczała. Była wszak córką walijskich rolników, mieszkali w niewielkiej wiosce całe mile od Abegavenny, nie jedne wykopki już przetrwała.
Parsknęła śmiechem pod nosem, gdy Just nazwała Skamandera gupkiem. Nie, nie wzięła tego za obelgę, wręcz przeciwnie: wyczuła w tych słowach czułość, lecz jednocześnie miała wciąż przed oczyma smutny uśmiech sprzed kilku chwil. - Jak wielu facetów niestety - mruknęła Desmond; kiedy skończyła już z książkami, na pozostałych półkach ustawiła różne bibeloty. Porcelanowe figurki i ramkę ze zdjęciem, na którym jasnowłosa czarownica tuliła do piersi grubego kota. - Niewielu jednak ma takie serce - westchnęła z żalem, mając w pamięci swoją własną, dawną miłość, która była wielkim błędem i uczyniła Maxine jeszcze bardziej zamkniętą ostrygą. Opróżniła pudełka, a półki i kredensy przestały być już tak przeraźliwie puste. Salon z wolna zaczynał przypominać prawdziwy salon, choć tak naprawdę nikt miał tu nie mieszkać. Otworzyła jeszcze jedno pudełko, tym razem z obrazami i zdjęciami, które miały zawisnąć na jeden ze ścian. Rozejrzała się, poszukując wbitych gwoździ, na szczęście ktoś zrobił to już za nie.
Nie wiedziała, czy Tonks jest szczerze zdziwiona, czy żartuje i poczuła się lekko zawstydzona i sama nie wiedziała czemu. Dziwnie było jej o tym mówić wśród Zakonu Feniksa, gdzie ta sława nie miała absolutnie żadnego znaczenia i co więcej - mogła nawet stanowić pewną przeszkodę.
- To jest coś, czego nie powie ci żaden facet - jesteś dokładnie taka sama jak wszystkie - zażartowała Maxine, zręcznie wymijając Tonks podczas zamiatania i zawieszając obrazek przedstawiający rycerza na małym koniku na ścianie. - Rozumiem, Just, właśnie o to mi chodzi - mimo, że przyszła aurorka krążyła dziwnie naokoło meritum tego, co zamierzała powiedzieć, to Max wiedziała co miała na myśli - i cieszyła się, że znalazły nić porozumienia. - Nie zaszkodzi spróbować, może będzie miło i rzeczywiście ktoś zechce poznać Max, a nie Harpię - zakończyła z niewłaściwym sobie optymizmem, ale zmartwień i tak miały już wystarczająco dużo. A to kto wyłowi jej wianek podczas Festiwalu Lata wydawał się przy tym naprawdę ziarenkiem piaski, nieistotnym i maleńkim, a nie problemem.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Zatrzymała się na chwilę, gdy kolejne pytanie przecięło przestrzeń pomiędzy nim. Cichy charakterystyczny dźwięk szczotki uderzającej o drewnianą podłogę ustał, by po kilku chwilach na nowo rozbrzmieć między nimi.
- Jestem przerażona. – przyznała spokojnie, całkowicie, wręcz brutalnie szczerze. Nie czuła już potrzeby by kłamać. Wraz z zdradzeniem największego z posiadanych sekretów reszta nie chciała pozostawać w ukryciu – zwłaszcza, gdy rozmawiała z członkiem Zakonu, który razem z nią dzielił tajemnicę o jego istnieniu. – Zaczynanie od początku zawsze takie jest. – wzruszyła lekko ramionami. – Nowi ludzie, nowe zadania, te same wątpliwości od tych ważnych – czy sobie poradzę, czy sprostam zadaniom, czy naprawdę nadaję się do tego – po te błahe – czy będę miała do kogo się odezwać, czy ktokolwiek uzna moje towarzystwo za choć odrobinę zajmujące? – wzruszyła lekko ramionami marszcząc nos. Nie odrywała spojrzenia od podłogi, do której końca powoli się zbliżała.
- Oczywiście, wszystko zależy od wszystkiego. – odpowiedziała jej swobodnie, lekko rozbawiona jej upartym odpowiadaniem na temat, który magicznym sposobem z rozmów o drużynach przeszedł na uprawę ziemniaków. Potrzebowała takiego dnia, chwili wytchnienia w której będzie mogła odprężyć się wykonując prozaiczne czynności.
Łagodny uśmiech nie opuszczał jej warg i oczu, gdy mówiła o nim. Po raz pierwszy od dawna nie rozpatrując tego co się dzieje, jak będzie dalej i gdzie popełniła błąd. Był głupkiem, wielkim i niereformowalnym. Ale ona sama wcale nie była mądrzejsza. I wiedziała to nader dobrze.
- W mojej egoistycznej ocenie, nie wiem, czy to dobrze. – odpowiedziała jej, na stwierdzenie o wielkim sercu Skamandera. Tak, gdyby był w stanie otoczyłby cały świat ochronną tarczą ściągając jedynie na siebie cierpienie miliona jednostek. Na siebie jednego, by nikt inny cierpieć nie musiał. I choć by chciała, pewnie nie pozwoliłby sobie pomóc. I to bolało ją najmocniej. Pokręciła głową chcąc strzepnąć ponurą myśl z ramion. Wróciła do zamiatania – został już ostatni kawałek podłogi w salonie.
- Nic dziwnego, lubimy czuć się wyjątkowe, nie? – zapytała wzruszając lekko ramionami. Trochę wesoło trochę smutna, że rzadko która kobieta rozumiała, że naprawdę była wyjątkiem – jedynym w swoim rodzaju. Nawet Tonks tego nie potrafiła pojąć, ciągle czując się przeciętnie nijaką. – Życzę ci, żebyś spotkała tam kogoś godnego Twojej uwagi. – powiedziała, machając po raz ostatni szczotką. Zatrzymała się tam, by zgarnąć wszystko na szufelkę. Podniosła się i rozejrzała. – Skończone. – stwierdziła, nie pytała. Uśmiechnęła się lekko do Maxine. Jeden pokój był za nimi, teraz pozostawało jedynie wziąć się za wszystkie pozostałe.
Opuściły chatę razem, jednak szybko ruszając w swoje własne strony.
Dzisiaj dusza Tonks zdawała się jakby odrobinę, na kilka chwil lżejsza.
| zt x2
- Jestem przerażona. – przyznała spokojnie, całkowicie, wręcz brutalnie szczerze. Nie czuła już potrzeby by kłamać. Wraz z zdradzeniem największego z posiadanych sekretów reszta nie chciała pozostawać w ukryciu – zwłaszcza, gdy rozmawiała z członkiem Zakonu, który razem z nią dzielił tajemnicę o jego istnieniu. – Zaczynanie od początku zawsze takie jest. – wzruszyła lekko ramionami. – Nowi ludzie, nowe zadania, te same wątpliwości od tych ważnych – czy sobie poradzę, czy sprostam zadaniom, czy naprawdę nadaję się do tego – po te błahe – czy będę miała do kogo się odezwać, czy ktokolwiek uzna moje towarzystwo za choć odrobinę zajmujące? – wzruszyła lekko ramionami marszcząc nos. Nie odrywała spojrzenia od podłogi, do której końca powoli się zbliżała.
- Oczywiście, wszystko zależy od wszystkiego. – odpowiedziała jej swobodnie, lekko rozbawiona jej upartym odpowiadaniem na temat, który magicznym sposobem z rozmów o drużynach przeszedł na uprawę ziemniaków. Potrzebowała takiego dnia, chwili wytchnienia w której będzie mogła odprężyć się wykonując prozaiczne czynności.
Łagodny uśmiech nie opuszczał jej warg i oczu, gdy mówiła o nim. Po raz pierwszy od dawna nie rozpatrując tego co się dzieje, jak będzie dalej i gdzie popełniła błąd. Był głupkiem, wielkim i niereformowalnym. Ale ona sama wcale nie była mądrzejsza. I wiedziała to nader dobrze.
- W mojej egoistycznej ocenie, nie wiem, czy to dobrze. – odpowiedziała jej, na stwierdzenie o wielkim sercu Skamandera. Tak, gdyby był w stanie otoczyłby cały świat ochronną tarczą ściągając jedynie na siebie cierpienie miliona jednostek. Na siebie jednego, by nikt inny cierpieć nie musiał. I choć by chciała, pewnie nie pozwoliłby sobie pomóc. I to bolało ją najmocniej. Pokręciła głową chcąc strzepnąć ponurą myśl z ramion. Wróciła do zamiatania – został już ostatni kawałek podłogi w salonie.
- Nic dziwnego, lubimy czuć się wyjątkowe, nie? – zapytała wzruszając lekko ramionami. Trochę wesoło trochę smutna, że rzadko która kobieta rozumiała, że naprawdę była wyjątkiem – jedynym w swoim rodzaju. Nawet Tonks tego nie potrafiła pojąć, ciągle czując się przeciętnie nijaką. – Życzę ci, żebyś spotkała tam kogoś godnego Twojej uwagi. – powiedziała, machając po raz ostatni szczotką. Zatrzymała się tam, by zgarnąć wszystko na szufelkę. Podniosła się i rozejrzała. – Skończone. – stwierdziła, nie pytała. Uśmiechnęła się lekko do Maxine. Jeden pokój był za nimi, teraz pozostawało jedynie wziąć się za wszystkie pozostałe.
Opuściły chatę razem, jednak szybko ruszając w swoje własne strony.
Dzisiaj dusza Tonks zdawała się jakby odrobinę, na kilka chwil lżejsza.
| zt x2
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Z ulgą wyrwała się z objęć rodzinnego domostwa; pustego, pogrążonego w ciszy przerywanej wyłącznie naukowymi rozprawkami, jakie prowadzili razem z ojcem przy popołudniowej herbacie. On przeglądał swoje notatniki, wysnuwał tezy, pozwalał jej odpowiadać argumentami, udzielał własnych - a potem płynnie przybierali odwrotną kolejność, weryfikowali zaobserwowane w ostatnich miesiącach wnioski, wyczytane w księgach i felietonach informacje. Święta przybierały dla niej charakter naukowego seminarium, niż czasu gromadzącej się przy stole rodziny, przyozdabianej choinki, pieczołowicie przygotowywanych prezentów; ograniczali się do jednego, niewielkiego podarunku, jedli dość zwyczajną kolację, a Elyon deklarowała, że spędzi z ojcem kilka następnych dni. Te jednak mijały wolno. Z każdego kąta dobiegały ją wspomnienia, jakich pragnęła się wyzbyć, uodpornić na ich działanie - jej serce szarpnęło się zatem w piersi, gdy dowiedziała się o planowanym spotkaniu Zakonu Feniksa.
Choć jej własny staż w szeregach organizacji nie był najdłuższy, a ona, oprócz ujarzmienia jednej anomalii u boku Susanne Lovegood, nie wykazała się jeszcze przesadnie, nie mogła nie kochać ich wspólnej sprawy. Nie mogła nie kochać faktu, że wszyscy ci odważni ludzie gromadzili się wspólnie po to, by zażegnać okrutną otchłań wiszącą nad ich głowami, oblekającą ulice miast, wwiercającą się w myśli; ktoś mógłby posądzić ją o zbyt naiwną chęć przyczynienia się do ich sprawy, jednak dla Elyon pragnienie bycia użyteczną - nie pokazania się, nie popisania - było czymś nader naturalnym. Dlatego poprosiła wówczas Susanne o pomoc, dopytywała Justine o wszelkie szczegóły, przygotowywała się do spotkania. Miało odbyć się ono w salonie w Starej Chacie, do której udała się jeszcze przed wyznaczoną godziną. Od poranka tamtego dnia czuła się jak na szpilkach, wyczekiwała odpowiedniej pory, aż w końcu puściły hamulce i, zgodnie z kompromisem z samą sobą, w budynku pojawiła się kilkanaście minut przed planowanym przedsięwzięciem. Powitała już obecnych, wyszukiwała znajomych twarzy - wyglądało jednak na to, że póki co skazana była wyłącznie na własne towarzystwo.
Wśród kremowych ścian własnymi prawami rządziła się iście domowa atmosfera - de facto przyjaźniejsza, cieplejsza niż ta, z jaką miała ostatnio do czynienia w domu ojca. Zamiast gamy kolorów poduszek, starego zegara czy zdjęć wiszących na ścianach, uwagę Elyon przykuły błyszczące figury przeróżnych stworzonek niewielkich rozmiarów pląsające po szerokości salonu - przeszła zatem dalej od drzwi, tak, by nie przeszkodzić innym Zakonnikom w wejściu do pomieszczenia i przyjrzała się im z uśmiechem, raz po raz próbując ich dotknąć, nawet pomimo wcześniejszego niepowodzenia każdej z podobnych prób. Swoim wyglądem przywodziły na myśl patronusy, a ona zastanawiała się, czy nie reprezentowały chociażby prawdziwych patronusów należących do wyżej postawionych w hierarchii Zakonników.
we saw the power to change the future in our dream
Salon
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata