Kuchnia
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kuchnia stanowi serce domu rodzeństwa Forstescue. Duża, przestronna, w której zawsze znajdzie się miejsce dla zagubionej duszy. Pocieszenie przyjdzie w postaci gorącej herbaty, którą po mistrzowsku przygotuje Florean lub w misce pełnej jedzenia, którą podsunie pod nos Florence. Zdarza się, że czasem coś tu wybucha, ale na ogół jest bezpiecznie i pachnie oszałamiająco!
Kuchnia
Kuchnia stanowi serce domu rodzeństwa Forstescue. Duża, przestronna, w której zawsze znajdzie się miejsce dla zagubionej duszy. Pocieszenie przyjdzie w postaci gorącej herbaty, którą po mistrzowsku przygotuje Florean lub w misce pełnej jedzenia, którą podsunie pod nos Florence. Zdarza się, że czasem coś tu wybucha, ale na ogół jest bezpiecznie i pachnie oszałamiająco!
Na gabinet nałożone jest zaklęcie Muffliato.
Florence G. Fortescue
Zawód : współwłaścicielka lodziarni
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Sometimes the only payoff for having any faith - is when it’s tested again and again everyday
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nigdy nie sądził, by udało mu się zmienić świat. Jeśli już, chciał w nim budować, szukać nawet w ciemnicy i głębi tego, co dobre, by potem wyciągnąć to na światło dzienne i zwyczajnie cieszyć się życiem. Nie miał jak dotąd zbyt wielu oczekiwań (w myśl zasady, że nie wyobrażając sobie zbyt wiele o tym, co go czeka – nie narażał się na rozczarowania) i udawało mu się jakoś godzić z wydarzeniami, jakie dotychczas miały miejsce. Te piękne, łatwe czasy dobiegły jednak końca, świat jakby nawet przestał już skrywać w sobie dobro, tak grubą warstwą innych rzeczy pokryły go ostatnie miesiące. Zaczął potrzebować zmian, a Al z biernego obserwatora zapragnął stać się aktywnym uczestnikiem w tym procesie.
- Jasne. – nie zamierzał boczyć się na Florka za zatajenie przed nim swojej przynależności do Zakonu. Aldrich sam pewnie nie wyrywałby się z tą wiedzą, gdyby zyskał przedtem świadomość, z jak ogromnym ryzykiem wiąże się działanie w ruchu oporu.
- Zakonnikiem? – uniósł brwi pytająco. – Cokolwiek to znaczy, chciałbym raczej być jednym z nich. Nie wiem, jak wielu uzdrowicieli macie już w swoich szeregach, ale z tego, co widzę po stanie, w jakim często docierają do mnie do szpitala pacjenci, niektórzy pewnie wprost z waszych akcji, to zawsze przyda się jeden do pomocy na miejscu. Dla wielu jest już za późno, gdy znajdzie się dla nich czas, Florean.
W ostatnim czasie ilość zgonów w świętym Mungu wzrosła mimo tego, że uzdrowiciele wciąż się doszkalali i nigdy nie odpuszczali łatwo walki o życie pacjenta. Z pewnością nie o ten rodzaj starcia ze śmiercią chodziło Floreanowi, gdy ostrzegał go przed podejmowanym ryzykiem, Aldrich sam jednak zdziwił się swoim poczuciem gotowości.
- Domyślam się, że narażacie zdrowie i życie. – niby nie miał wątpliwości, a jednak trudno było mu wypowiadać myśli o grożącym mu gdyby dołączył do organizacji niebezpieczeństwie. – Ale coraz mniej liczni z nas są bezpieczni nawet nie robiąc nic. Nie zależy mi na pochwałach czy wdzięczności. Nawet od pacjentów nie umiem za bardzo ich przyjmować. Po prostu nie mogę już znieść tej bezczynności.
Zamilkł na krótką chwilę, wziął łyk wody. Dotychczas nie było łatwo, a każdy krok w kierunku ostatecznego podjęcia decyzji utwierdzał go w obawie, że będzie jeszcze trudniej. Największym problemem było zwalczenie poczucia obowiązku wobec chrześnicy Aldricha. Narażając sam siebie nie ryzykował zrujnowania tylko jednego życia, co ciążyło mu na sumieniu, ale z czasem i ten argument jakoś obalił siłując się ze sobą w myślach.
- Nie zrezygnuję. Nie wiem, na ile się przydam ostatecznie, ale chcę dołączyć. Wręcz czuję, że powinienem, rozumiesz, co mam na myśli?
Al podniósł wzrok na przyjaciela, nie wątpiąc ani przez chwilę, że Florean owszem, rozumie go w zupełności.
- Jasne. – nie zamierzał boczyć się na Florka za zatajenie przed nim swojej przynależności do Zakonu. Aldrich sam pewnie nie wyrywałby się z tą wiedzą, gdyby zyskał przedtem świadomość, z jak ogromnym ryzykiem wiąże się działanie w ruchu oporu.
- Zakonnikiem? – uniósł brwi pytająco. – Cokolwiek to znaczy, chciałbym raczej być jednym z nich. Nie wiem, jak wielu uzdrowicieli macie już w swoich szeregach, ale z tego, co widzę po stanie, w jakim często docierają do mnie do szpitala pacjenci, niektórzy pewnie wprost z waszych akcji, to zawsze przyda się jeden do pomocy na miejscu. Dla wielu jest już za późno, gdy znajdzie się dla nich czas, Florean.
W ostatnim czasie ilość zgonów w świętym Mungu wzrosła mimo tego, że uzdrowiciele wciąż się doszkalali i nigdy nie odpuszczali łatwo walki o życie pacjenta. Z pewnością nie o ten rodzaj starcia ze śmiercią chodziło Floreanowi, gdy ostrzegał go przed podejmowanym ryzykiem, Aldrich sam jednak zdziwił się swoim poczuciem gotowości.
- Domyślam się, że narażacie zdrowie i życie. – niby nie miał wątpliwości, a jednak trudno było mu wypowiadać myśli o grożącym mu gdyby dołączył do organizacji niebezpieczeństwie. – Ale coraz mniej liczni z nas są bezpieczni nawet nie robiąc nic. Nie zależy mi na pochwałach czy wdzięczności. Nawet od pacjentów nie umiem za bardzo ich przyjmować. Po prostu nie mogę już znieść tej bezczynności.
Zamilkł na krótką chwilę, wziął łyk wody. Dotychczas nie było łatwo, a każdy krok w kierunku ostatecznego podjęcia decyzji utwierdzał go w obawie, że będzie jeszcze trudniej. Największym problemem było zwalczenie poczucia obowiązku wobec chrześnicy Aldricha. Narażając sam siebie nie ryzykował zrujnowania tylko jednego życia, co ciążyło mu na sumieniu, ale z czasem i ten argument jakoś obalił siłując się ze sobą w myślach.
- Nie zrezygnuję. Nie wiem, na ile się przydam ostatecznie, ale chcę dołączyć. Wręcz czuję, że powinienem, rozumiesz, co mam na myśli?
Al podniósł wzrok na przyjaciela, nie wątpiąc ani przez chwilę, że Florean owszem, rozumie go w zupełności.
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie chciałem widzieć Aldricha w szeregach zwykłych zakonników. Wolałem, żeby dołączył do grupy badawczej i się niepotrzebnie nie narażał - my sobie jakoś poradzimy, a jego pomoc uzdrowicielska będzie przydatna zawsze i wszędzie. On jednak nalegał, ale wiedziałem, że to może jeszcze ulec zmianie - i oby właśnie tak było. - Jeszcze będziesz miał czas, żeby się nad tym zastanowić - wypowiedziałem swoje myśli na głos, musząc to jeszcze raz podkreślić. Miał wybór i miałem nadzieję, że dokona właściwego. Ale jeżeli podejmie inny niż bym chciał to też będę go wspierać, jak bardzo by mi to nie pasowało, w końcu od tego są przyjaciele. - Kilku ich mamy... pięciu? Ale i tak każdy uzdrowiciel będzie mile widziany. W ogóle... każdy - odparłem, zaplatając palce na stole. Wszyscy każdą pomocną różdżkę przyjmą z otwartymi ramionami, szczególnie teraz, kiedy magiczne anomalie panoszyły się po Wielkiej Brytanii. Wzdrygnąłem się lekko na wspomnienie ściany z lodziarni, która ożyła i zaatakowała Florence. Ściana. Ożyła. A ten sklep na Pokątnej, który próbowaliśmy naprawić wspólnie z Konstantynem? Dookoła nas działy się naprawdę dziwne rzeczy. Chciałem, żeby już się skończyły, ale nie potrafiłem sobie wyobrazić jak to niby miałoby się stać. Chociaż z drugiej strony, nagle się pojawiło to może nagle zniknie. - Rozumiem - westchnąłem, bo tak właśnie było. Zachowałem się tak samo, kiedy Frederick opowiadał mi o Zakonie, to chyba normalna kolej rzeczy. Ekscytacja, że ktoś coś robi, a ty możesz mu pomóc. - I faktycznie jest coraz mniej bezpiecznie... Szczególnie dla osób mugolskiego pochodzenia, ale dla nas też - dodałem, w końcu w moich i jego żyłach płynęło tyle samo magicznej krwi co tej niemagicznej. Upiłem łyk chłodnej wody, wyglądając przez okno. Śnieg wciąż spokojnie prószył, ani myśląc, żeby przestać. A ja tak tęskniłem za ciepłym latem. - Tak - powiedziałem, ponownie skupiając na nim swój wzrok. - Miałem to samo. Po prostu chcę, żebyś podjął tę decyzję ze świadomością, że nie będzie łatwo - dodałem ze zmartwieniem słyszalnym w głosie i widocznym w zmarszczonym czole - ale jednocześnie wiedziałem, że Aldrich jest odpowiednią osobą do dołączenia w nasze szeregi.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Być może pożałuje swojej decyzji. Kto wie, czy nie wystarczy mu miesiąc, kilka dni, by zaczął z rozrzewnieniem wspominać swą bezczynność. Aldrich nigdy nie był chojrakiem, na spektrum dzielności bliżej było mu – zwłaszcza we wczesnej młodości, z której pamiętał go Florean najwyraźniej – do tchórzliwego kurczaka. W osobie uzdrowiciela, coraz bardziej nieufnej wobec ludzi i podejrzliwej, działał też nieubłaganie wskazujący mu słuszność tej decyzji kompas moralny, w każdej sytuacji podpowiadał, co należy robić, a gdy Al nie stosował się do jego zaleceń – dręczył za karę trudnymi do zniesienia wyrzutami.
Także nie chciałby oglądać, jak jego bliscy walczą, ryzykują codziennie tym, co najważniejsze, wciągać ich w wielką niewiadomą z poukładanego wreszcie życia. Wiele razy czuł, widząc któregoś z przyjaciół na szpitalnym łóżku z poważnie nadszarpniętym zdrowiem, pewien rodzaj żalu. Przecież dobro każdego z nich leżało mu na sercu, dlaczego tak lekkomyślnie postępowali? Rozumiał zatem doskonale obawy Floreana, chciał już zawczasu uwolnić go od ciężaru odpowiedzialności, w jaki Fortescue na pewno zamierzał się wpędzić obserwując jego pierwsze kroki w organizacji, wiedział już jednak dobrze, że czas mógł jako jedyny ocalić wizjonera lodów od kolejnego ładunku stresu.
- Najważniejsze rzeczy nigdy nie są łatwe. – wyrzekł ostrożnie wspominając doświadczenia, jakie spotkały go w minionych latach. To te przysparzające mu najwięcej problemów dawały potem na ogół największą satysfakcję i to właśnie je najczęściej wspominał.
Krótka wizyta w lodziarni niepostrzeżenie zmieniła się nie do poznania, podobnie jak czas minął wymykając się spod kontroli McKinnona. Zapomniał niemal, że ma na ręce zegarek, a ten odmierza kolejne minuty odkładające się w końcu w godziny. A on te godziny powinien spędzać doglądając pacjentów i wyczekując na nowych.
- Jestem ci niezmiernie wdzięczny za tę rozmowę, Florean. Stokrotne dzięki. – lęk jeszcze nadejdzie. Pokłady zmęczenia dołożą się jeszcze do przerażających cieni pod oczami, jakimi już mógł się pochwalić. Nie będzie łatwo, wszystko może się zdarzyć. Ale jeszcze teraz Al dostrzega w dołączeniu do przyjaciela wspaniałą okazję i, mówiąc krótko, przywilej.
- Nie mogę obiecać ci, że nie będę miał już więcej pytań. Jestem pewien dołączenia do was, ale zupełnie się tego nie spodziewałem po naszym spotkaniu i… wiesz, co chcę powiedzieć. To bardzo dużo do przyswojenia naraz i przez jakiś czas przynajmniej będę musiał trochę na tobie polegać. Zanim się nie zorientuję, co i jak, rozumiesz.
Aldrich wstał spiesznie i dopił swoją szklankę wody.
- Na mnie już pora, mam dyżur. Ale spotkajmy się niedługo, musimy jeszcze o tym porozmawiać. Do zobaczenia, przyjacielu. Mam nadzieję, że nie przyniosę ci wstydu.
Al wymienił z Floreanem uścisk dłoni na pożegnanie, owinął szyję szalikiem, by wyjść na przewrotny majowy śnieg i opuścił mieszkanie przyjaciela. Niby nie zmieniło się nic, powiedzieli sobie tylko kilka słów, a jednak od tej chwili wszystko miało już być inaczej.
zt
Także nie chciałby oglądać, jak jego bliscy walczą, ryzykują codziennie tym, co najważniejsze, wciągać ich w wielką niewiadomą z poukładanego wreszcie życia. Wiele razy czuł, widząc któregoś z przyjaciół na szpitalnym łóżku z poważnie nadszarpniętym zdrowiem, pewien rodzaj żalu. Przecież dobro każdego z nich leżało mu na sercu, dlaczego tak lekkomyślnie postępowali? Rozumiał zatem doskonale obawy Floreana, chciał już zawczasu uwolnić go od ciężaru odpowiedzialności, w jaki Fortescue na pewno zamierzał się wpędzić obserwując jego pierwsze kroki w organizacji, wiedział już jednak dobrze, że czas mógł jako jedyny ocalić wizjonera lodów od kolejnego ładunku stresu.
- Najważniejsze rzeczy nigdy nie są łatwe. – wyrzekł ostrożnie wspominając doświadczenia, jakie spotkały go w minionych latach. To te przysparzające mu najwięcej problemów dawały potem na ogół największą satysfakcję i to właśnie je najczęściej wspominał.
Krótka wizyta w lodziarni niepostrzeżenie zmieniła się nie do poznania, podobnie jak czas minął wymykając się spod kontroli McKinnona. Zapomniał niemal, że ma na ręce zegarek, a ten odmierza kolejne minuty odkładające się w końcu w godziny. A on te godziny powinien spędzać doglądając pacjentów i wyczekując na nowych.
- Jestem ci niezmiernie wdzięczny za tę rozmowę, Florean. Stokrotne dzięki. – lęk jeszcze nadejdzie. Pokłady zmęczenia dołożą się jeszcze do przerażających cieni pod oczami, jakimi już mógł się pochwalić. Nie będzie łatwo, wszystko może się zdarzyć. Ale jeszcze teraz Al dostrzega w dołączeniu do przyjaciela wspaniałą okazję i, mówiąc krótko, przywilej.
- Nie mogę obiecać ci, że nie będę miał już więcej pytań. Jestem pewien dołączenia do was, ale zupełnie się tego nie spodziewałem po naszym spotkaniu i… wiesz, co chcę powiedzieć. To bardzo dużo do przyswojenia naraz i przez jakiś czas przynajmniej będę musiał trochę na tobie polegać. Zanim się nie zorientuję, co i jak, rozumiesz.
Aldrich wstał spiesznie i dopił swoją szklankę wody.
- Na mnie już pora, mam dyżur. Ale spotkajmy się niedługo, musimy jeszcze o tym porozmawiać. Do zobaczenia, przyjacielu. Mam nadzieję, że nie przyniosę ci wstydu.
Al wymienił z Floreanem uścisk dłoni na pożegnanie, owinął szyję szalikiem, by wyjść na przewrotny majowy śnieg i opuścił mieszkanie przyjaciela. Niby nie zmieniło się nic, powiedzieli sobie tylko kilka słów, a jednak od tej chwili wszystko miało już być inaczej.
zt
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Kuchnia
Szybka odpowiedź