Zapomniany salonik
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zapomniany salonik
Za siedmioma klatkami schodowymi, dziesięcioma korytarzami i ciężkimi, dębowymi drzwiami znajduje się jeden z wielu zapomnianych pokoi. Zamek Ludlow, kiedyś wypełniony dziedzicami, teraz świeci pustkami a nieużywane pomieszczenia zamieniane są przez posłuszne skrzaty na składowisko drogich pamiątek.
Ten salonik nazywano kiedyś złotym - od całej ściany, wypełnionej złotymi blaszkami z imionami kolejnych potomków rodu Averych. Każde niemowlę otrzymywało złotą bransoletkę z wygrawerowanym imieniem, nazwiskiem i datą narodzin, którą to musiało nosić do ukończenia pierwszego roku. Dla bezpieczeństwa podmiany dziedzica? Dla wyraźniejszego, megalomańskiego zaznaczenia bogactwa i wpływów? Ciężko wybrać jedną opcję, ale wyłożona złotymi prostokącikami ściana lśni równie mocno, co przed laty, opromieniając ciepłym blaskiem stare fotele, zeschnięte kwiaty i zamrożone w służalczej pozie dwie rzeźby niepokornych trolli - będących kiedyś prawdziwymi, chociaż nieposłusznymi stworzeniami.
Ten salonik nazywano kiedyś złotym - od całej ściany, wypełnionej złotymi blaszkami z imionami kolejnych potomków rodu Averych. Każde niemowlę otrzymywało złotą bransoletkę z wygrawerowanym imieniem, nazwiskiem i datą narodzin, którą to musiało nosić do ukończenia pierwszego roku. Dla bezpieczeństwa podmiany dziedzica? Dla wyraźniejszego, megalomańskiego zaznaczenia bogactwa i wpływów? Ciężko wybrać jedną opcję, ale wyłożona złotymi prostokącikami ściana lśni równie mocno, co przed laty, opromieniając ciepłym blaskiem stare fotele, zeschnięte kwiaty i zamrożone w służalczej pozie dwie rzeźby niepokornych trolli - będących kiedyś prawdziwymi, chociaż nieposłusznymi stworzeniami.
when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 7 marca
Zaaranżowane małżeństwo przestało martwić go zupełnie. Właściwie nie wiedział, dlaczego początkowo dziwnie się przed nim opierał - przywykł do tego, że to on narzuca innym swoją wolę? Przyzwyczaił się do pozycji prawodawcy? Możliwe, lecz obecnie każdy sprzeciw zdawał mu się nie dość, że objawem skrajnej głupoty, to jeszcze marnotrawieniem jakże cennego czasu. Tego zaś nie mógł zdzierżyć, zwłaszcza, że nie wiedział, jak dużo mu go pozostało. Perspektywy ustabilizowanego, uświęconego związku rysowały się zresztą przed nim w wyjątkowo jasnych barwach. Zamykając oczy mógł wyraźnie dojrzeć idealny obrazek idealnej rodziny. Zadbana lady Avery we wspaniałej sukni w rodowych barwach, siedząca na podnóżku u jego stóp. On, wypoczywający w fotelu po ciężkiej pracy, z upodobaniem wpatrując się z góry na młodą żonę. Ciemnowłosy chłopiec bawiący się na dywanie pod czujnym okiem niańki. Optymistycznie przewidywał właśnie taką sielankę, w której stworzą małżeństwo doskonałe i zupełnie zgodne - to znaczy, że Libra nigdy nie ośmieli mu się sprzeciwić. Liczył, że charakter lady Black nie ulegnie zmianie po ślubie, bowiem powoli opadała z niego energia do tresowania sobie kobiet. Starzał się, gnuśniał, acz był to wynik raczej niedawnych wydarzeń, aniżeli nagłego spadku formy. Musiał wykrzesać jednak z siebie dość ikry, by podczas jej nieformalnej jeszcze wizyty prezentować się nienagannie. Mimo, że nadal czuł się ociemniały - parodia Edypa? - wyglądał normalnie, ba, nawet lepiej niż przed miesiącem, gdy widzieli się po raz ostatni. Oczekiwał jej w milczeniu, sztywno siedząc w ogromnym fotelu i wpatrując się uporczywie w jarzącą się złotem ścianę. Nie wybrał tego pokoju, aby ukazać Librze przepych panujący we dworze - masochistycznie przypominał sobie pojedynek z Morpheusem, zadane mu rany, własne obrażenia, kłamliwe (był tego pewny) wyznania Laidan. Bolało i siedząc w samotności naprzeciw kominka, mógł jeszcze skrzywić się z fantomowego cierpienia - najważniejsze jednak, że komnata stanowiła wykrzyknik dla celu. Musiał zapomnieć o matce i zacząć dostrzegać w Librze kobietę, która wkrótce stanie się jego. Tym razem na stoliku nie znalazła się butelka wina, Avery nie zamierzał raczyć jej nawet Toujours Pur, tak adekwatnej dla jej pochodzenia - nie brakowało mu wcale szczerości, którą wymuszał alkohol. Gdy otworzyły się drzwi, a w progu stanął Alfred, anonsując przybycie jego przyszłej żony, Samael wstał z fotela, podając kobiecie dłoń i muskając ją ustami. Nudna etykieta, której jednak przestrzegał, choć zapewne nie robiło to na niej żadnego wrażenia.
-Rad jestem, że cię widzę, Libro - przywitał się, prowadząc ją za rękę, aby zechciała się rozgościć. Ruchem ręki odprawił Alfreda, stary lokaj obecnie był im zbędny, zwłaszcza, że nie wiedział, jak potoczy się ich spotkanie - i że mogę osobiście przeprosić za niesubordynację. Czy mogę w jakiś sposób odwdzięczyć się za twą wyrozumiałość? - spytał, uważnie wpatrując się w blade lico dziewczęcia. Wyglądała jak wykuta w kamieniu, piękna i obojętna, perfekcyjna statua nieskalana żadną emocją.
Zaaranżowane małżeństwo przestało martwić go zupełnie. Właściwie nie wiedział, dlaczego początkowo dziwnie się przed nim opierał - przywykł do tego, że to on narzuca innym swoją wolę? Przyzwyczaił się do pozycji prawodawcy? Możliwe, lecz obecnie każdy sprzeciw zdawał mu się nie dość, że objawem skrajnej głupoty, to jeszcze marnotrawieniem jakże cennego czasu. Tego zaś nie mógł zdzierżyć, zwłaszcza, że nie wiedział, jak dużo mu go pozostało. Perspektywy ustabilizowanego, uświęconego związku rysowały się zresztą przed nim w wyjątkowo jasnych barwach. Zamykając oczy mógł wyraźnie dojrzeć idealny obrazek idealnej rodziny. Zadbana lady Avery we wspaniałej sukni w rodowych barwach, siedząca na podnóżku u jego stóp. On, wypoczywający w fotelu po ciężkiej pracy, z upodobaniem wpatrując się z góry na młodą żonę. Ciemnowłosy chłopiec bawiący się na dywanie pod czujnym okiem niańki. Optymistycznie przewidywał właśnie taką sielankę, w której stworzą małżeństwo doskonałe i zupełnie zgodne - to znaczy, że Libra nigdy nie ośmieli mu się sprzeciwić. Liczył, że charakter lady Black nie ulegnie zmianie po ślubie, bowiem powoli opadała z niego energia do tresowania sobie kobiet. Starzał się, gnuśniał, acz był to wynik raczej niedawnych wydarzeń, aniżeli nagłego spadku formy. Musiał wykrzesać jednak z siebie dość ikry, by podczas jej nieformalnej jeszcze wizyty prezentować się nienagannie. Mimo, że nadal czuł się ociemniały - parodia Edypa? - wyglądał normalnie, ba, nawet lepiej niż przed miesiącem, gdy widzieli się po raz ostatni. Oczekiwał jej w milczeniu, sztywno siedząc w ogromnym fotelu i wpatrując się uporczywie w jarzącą się złotem ścianę. Nie wybrał tego pokoju, aby ukazać Librze przepych panujący we dworze - masochistycznie przypominał sobie pojedynek z Morpheusem, zadane mu rany, własne obrażenia, kłamliwe (był tego pewny) wyznania Laidan. Bolało i siedząc w samotności naprzeciw kominka, mógł jeszcze skrzywić się z fantomowego cierpienia - najważniejsze jednak, że komnata stanowiła wykrzyknik dla celu. Musiał zapomnieć o matce i zacząć dostrzegać w Librze kobietę, która wkrótce stanie się jego. Tym razem na stoliku nie znalazła się butelka wina, Avery nie zamierzał raczyć jej nawet Toujours Pur, tak adekwatnej dla jej pochodzenia - nie brakowało mu wcale szczerości, którą wymuszał alkohol. Gdy otworzyły się drzwi, a w progu stanął Alfred, anonsując przybycie jego przyszłej żony, Samael wstał z fotela, podając kobiecie dłoń i muskając ją ustami. Nudna etykieta, której jednak przestrzegał, choć zapewne nie robiło to na niej żadnego wrażenia.
-Rad jestem, że cię widzę, Libro - przywitał się, prowadząc ją za rękę, aby zechciała się rozgościć. Ruchem ręki odprawił Alfreda, stary lokaj obecnie był im zbędny, zwłaszcza, że nie wiedział, jak potoczy się ich spotkanie - i że mogę osobiście przeprosić za niesubordynację. Czy mogę w jakiś sposób odwdzięczyć się za twą wyrozumiałość? - spytał, uważnie wpatrując się w blade lico dziewczęcia. Wyglądała jak wykuta w kamieniu, piękna i obojętna, perfekcyjna statua nieskalana żadną emocją.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie można było powiedzieć, że Libra oczekiwała tego spotkania. Poza tym, że jego wizja napawała ją jakimś nieokreślonym uczuciem - słabym, ale jednak nieprzyjemnym, nie poświęcała temu zbyt wielu myśli, uważając, że są ważniejsze sprawy. Choć teoretycznie nie było. Dla idealnej żony mąż zawsze powinien być na pierwszym miejscu, tak? Powinna zacząć się do tego przyzwyczaić, a nie zbywać stwierdzeniem, że przecież małżeństwem jeszcze nie są. Oczywiście niewypowiedzianym na głos, Lady Black rzadko w ogóle odzywała się w sprawach swoich myśli, czy przekonań, bo prawdziwa kobieta powinna je zatrzymywać dla siebie. Tak przynajmniej twierdził jej ojciec, stawiając za wzór matkę, której przecież nigdy nie miała okazji poznać.
Parę dni temu Regulus Black wspomniał swojej córce, że powinna przygotować na to spotkanie jakiś podarunek z okazji powrotu do zdrowia Lorda Avery'ego, który ostatni czas spędził w szpitalu. Rozejrzała się więc dokładniej we dworze, aby znaleźć coś, co będzie na tyle cenne, by być godnym ofiarowania przyszłemu mężowi, a równocześnie nie będzie zbrodnią wynieść tego z ich zapasów. Fiolka ze łzami nimfy wydawała się być adekwatna, więc złożyła ją w pudełeczku wyściełanym czarnym aksamitem i zabrała ze sobą podczas wizyty w Ludlow. Sama ubrała się w sposób reprezentacyjny, ale skromny, nie widząc sensu w strojeniu się w wieczorowe szaty. Czarna suknia, opięta gorsetem, tak bardzo dla niej charakterystyczna, oraz drobna biżuteria zdecydowanie wystarczały. Włosy elegancko spięła, zostawiając parę kosmyków z przodu, które teraz doskonale kontrastowały z jej porcelanową cerą.
W momencie w którym była już prowadzona na spotkanie z Lordem Avery'm zdążyła całkowicie pozbyć się jakichkolwiek niedoskonałości w chociażby mimice twarzy. Pozwoliła ucałować swoją dłoń, jednak kiedy Samael odprawił Alfreda poczuła drobną niechęć, podchodzącą pod napięcie, która na początku nie wiedziała czym była spowodowana. Dopiero potem uświadomiła sobie, że byli teraz całkiem sami, bez żadnej przyzwoitki i właśnie to było powodem jej konsternacji. Co prawda już wcześniej rozmawiała z Lordem Avery'm w samotności, kiedy odbierała księgę dla ojca lub na Sabacie, ale teraz wszystko miało całkiem inny wydźwięk. Mieli zostać małżeństwem. Ten mężczyzna będzie ją dotykał. Spojrzała mu pusto w twarz i nieoczekiwanie stwierdziła, że potrzebuje więcej dystansu. Puściła jego dłoń i odsunęła się o jakieś pół kroku.
- Mnie również cieszy nasze spotkanie - powiedziała, przywołując na twarz lekki uśmiech, który tylko imitował jakiekolwiek zadowolenie. - I nie ma Lord za co przepraszać. Czasami nie mamy wpływu na bieg wydarzeń. To ja chciałabym uczcić twój powrót do zdrowia, sir, i przygotowałam drobny upominek - jej głos był cichy i wydawał się być doskonale wyważony, jakby każde słowo wymawiała w taki sposób, by było przyjemne w odbiorze. Sięgnęła kruchą dłonią do kieszeni płaszcza po wcześniej przygotowane pudełeczko, by potem uprzejmie wyciągnąć je w stronę mężczyzny.
Parę dni temu Regulus Black wspomniał swojej córce, że powinna przygotować na to spotkanie jakiś podarunek z okazji powrotu do zdrowia Lorda Avery'ego, który ostatni czas spędził w szpitalu. Rozejrzała się więc dokładniej we dworze, aby znaleźć coś, co będzie na tyle cenne, by być godnym ofiarowania przyszłemu mężowi, a równocześnie nie będzie zbrodnią wynieść tego z ich zapasów. Fiolka ze łzami nimfy wydawała się być adekwatna, więc złożyła ją w pudełeczku wyściełanym czarnym aksamitem i zabrała ze sobą podczas wizyty w Ludlow. Sama ubrała się w sposób reprezentacyjny, ale skromny, nie widząc sensu w strojeniu się w wieczorowe szaty. Czarna suknia, opięta gorsetem, tak bardzo dla niej charakterystyczna, oraz drobna biżuteria zdecydowanie wystarczały. Włosy elegancko spięła, zostawiając parę kosmyków z przodu, które teraz doskonale kontrastowały z jej porcelanową cerą.
W momencie w którym była już prowadzona na spotkanie z Lordem Avery'm zdążyła całkowicie pozbyć się jakichkolwiek niedoskonałości w chociażby mimice twarzy. Pozwoliła ucałować swoją dłoń, jednak kiedy Samael odprawił Alfreda poczuła drobną niechęć, podchodzącą pod napięcie, która na początku nie wiedziała czym była spowodowana. Dopiero potem uświadomiła sobie, że byli teraz całkiem sami, bez żadnej przyzwoitki i właśnie to było powodem jej konsternacji. Co prawda już wcześniej rozmawiała z Lordem Avery'm w samotności, kiedy odbierała księgę dla ojca lub na Sabacie, ale teraz wszystko miało całkiem inny wydźwięk. Mieli zostać małżeństwem. Ten mężczyzna będzie ją dotykał. Spojrzała mu pusto w twarz i nieoczekiwanie stwierdziła, że potrzebuje więcej dystansu. Puściła jego dłoń i odsunęła się o jakieś pół kroku.
- Mnie również cieszy nasze spotkanie - powiedziała, przywołując na twarz lekki uśmiech, który tylko imitował jakiekolwiek zadowolenie. - I nie ma Lord za co przepraszać. Czasami nie mamy wpływu na bieg wydarzeń. To ja chciałabym uczcić twój powrót do zdrowia, sir, i przygotowałam drobny upominek - jej głos był cichy i wydawał się być doskonale wyważony, jakby każde słowo wymawiała w taki sposób, by było przyjemne w odbiorze. Sięgnęła kruchą dłonią do kieszeni płaszcza po wcześniej przygotowane pudełeczko, by potem uprzejmie wyciągnąć je w stronę mężczyzny.
Libra Black
Zawód : Dama/Staż w Ministerstwie Magii
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Prawdziwa szkoła życia zaczyna się od lekcji pokory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wyciekła z niego nienawiść. Przestał być zdolny do negatywnych uczuć; wystarczyło, że sam czuł się kłębkiem nerwów, miotanym od zupełnej bierności, aż po pragnienie rozsiania chaosu totalnego. Nie wierzył w poświęcenie, lecz rozumiał konieczności pewnej transakcji. Nie udawał. Potrafił doskonale kłamać, lecz zachowanie kamiennej maski, podczas gdy emocje zbyt swobodnie hulały, okazało się niemożliwe. Zawodził sam siebie, ale Libra nie znała go w ogóle i w tym Avery dopatrywał się swojej szansy. Mógł stworzyć pozory a nawet przez chwilkę zanurzyć się w owych złudzeniach, patrząc na lady Black jak na swoją przyszłą żonę. Dostał już do tego prawo, choć niepotwierdzone jeszcze pięknym pierścieniem, błyszczącym dumnie na palcu Libry - Samael jednak nudził się już ocenianiem, zwłaszcza, że nieprędko zmieniłby opinię o kobiecie.
Posiadała każdy przymiot, jakim winna zostać obdarowana niewiasta oraz jedną wadę, przy czym niedoskonałości zostały zazębione z zaletami w ciekawej symbiozie. Nie chciał wszakże o tym pamiętać, ani ubolewać nad pewnymi naturalnymi brakami - Libra miała być żoną i wróżył jej w tej roli spełnienie. Nawet, jeśli nie u jego boku (pesymistycznie przewidywał swój niewesoły koniec), to przy kimś innym odnajdzie się jako prawdziwa kobieta. Obecnie nadal brakowało jej mężczyzny, lecz Avery'emu nie w głowie były żadne nadużycia.
Powinna czuć się niezręcznie, niepewnie; tego uczył go Marcolf, aby wszystkie niewiasty wprawiać w zakłopotanie. Zupełnie instynktownie, nawet się nie odzywając. Mimika, gesty, chłodny wzrok, istniało milion sposobów na zbudowanie specyficznej, ciężkiej atmosfery. Nieprzyjemnej, ale nie niemiłej. To było wyzwanie, z którym mierzył się od lat, lecz dzisiaj odpuszczał, bez walki, bez tłumaczeń, bez żalu. Może zwyczajnie brakowało mu kogoś bliskiego, a Libra miała stać się kimś takim - i cóż z tego, jeśli zaledwie nominalnie? - więc Samael mimowolnie myślał o niej odrobinę inaczej. Nie mógł jej odtrącić, a z jego serca zniknęła Laidan. Raczej... pragnąłby, aby odeszła, bo tylko jątrzyła niezasklepioną ranę, samą obecnością dając mu irracjonalną nadzieję.
Libra była jutrem, przyszłością. Zachmurzoną i niepewną, gdyż nadal majaczył mu przed oczami stryczek i ciężki sznur, na którym zadynda jego ciało. Nie chciał umierać, ale wolałby odejść ze świadomością. Długą i naprawdę bolesną, lecz nadal lepszą od błagania o drugą (którą?) szansę. Wiedział jednak, że pewnie się złamie.
Nie zauważył jej wahania, jej wzdrygnięcia, mechanicznie wręcz odbierając z białych dłoni kobiety ozdobne puzderko. Zerknął na nią pytająco, by po chwili je otworzyć, a ze środka wydobyć delikatny, maleńki falkon. Złoty korek wydobywał piękne refleksy z buteleczki, zawartość świeciła jak diamenty, a Avery wiedział, że trzyma w rękach prawdziwy skarb.
-Dziękuję - odpowiedział szczerze, odkładając szkatułkę na stolik i starannie zamykając wieko, by przypadkiem cenna fiolka nie uległa zniszczeniu. Przyda się... zapewne szybciej, niż podejrzewał.
-Miałaś dużo czasu, aby zastanowić się nad decyzją swego ojca, Libro - celowo unikał słowa "narzeczeństwo" oraz "małżeństwo" - czy chciałabyś mnie o coś spytać?
Posiadała każdy przymiot, jakim winna zostać obdarowana niewiasta oraz jedną wadę, przy czym niedoskonałości zostały zazębione z zaletami w ciekawej symbiozie. Nie chciał wszakże o tym pamiętać, ani ubolewać nad pewnymi naturalnymi brakami - Libra miała być żoną i wróżył jej w tej roli spełnienie. Nawet, jeśli nie u jego boku (pesymistycznie przewidywał swój niewesoły koniec), to przy kimś innym odnajdzie się jako prawdziwa kobieta. Obecnie nadal brakowało jej mężczyzny, lecz Avery'emu nie w głowie były żadne nadużycia.
Powinna czuć się niezręcznie, niepewnie; tego uczył go Marcolf, aby wszystkie niewiasty wprawiać w zakłopotanie. Zupełnie instynktownie, nawet się nie odzywając. Mimika, gesty, chłodny wzrok, istniało milion sposobów na zbudowanie specyficznej, ciężkiej atmosfery. Nieprzyjemnej, ale nie niemiłej. To było wyzwanie, z którym mierzył się od lat, lecz dzisiaj odpuszczał, bez walki, bez tłumaczeń, bez żalu. Może zwyczajnie brakowało mu kogoś bliskiego, a Libra miała stać się kimś takim - i cóż z tego, jeśli zaledwie nominalnie? - więc Samael mimowolnie myślał o niej odrobinę inaczej. Nie mógł jej odtrącić, a z jego serca zniknęła Laidan. Raczej... pragnąłby, aby odeszła, bo tylko jątrzyła niezasklepioną ranę, samą obecnością dając mu irracjonalną nadzieję.
Libra była jutrem, przyszłością. Zachmurzoną i niepewną, gdyż nadal majaczył mu przed oczami stryczek i ciężki sznur, na którym zadynda jego ciało. Nie chciał umierać, ale wolałby odejść ze świadomością. Długą i naprawdę bolesną, lecz nadal lepszą od błagania o drugą (którą?) szansę. Wiedział jednak, że pewnie się złamie.
Nie zauważył jej wahania, jej wzdrygnięcia, mechanicznie wręcz odbierając z białych dłoni kobiety ozdobne puzderko. Zerknął na nią pytająco, by po chwili je otworzyć, a ze środka wydobyć delikatny, maleńki falkon. Złoty korek wydobywał piękne refleksy z buteleczki, zawartość świeciła jak diamenty, a Avery wiedział, że trzyma w rękach prawdziwy skarb.
-Dziękuję - odpowiedział szczerze, odkładając szkatułkę na stolik i starannie zamykając wieko, by przypadkiem cenna fiolka nie uległa zniszczeniu. Przyda się... zapewne szybciej, niż podejrzewał.
-Miałaś dużo czasu, aby zastanowić się nad decyzją swego ojca, Libro - celowo unikał słowa "narzeczeństwo" oraz "małżeństwo" - czy chciałabyś mnie o coś spytać?
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Libra musiała w końcu przyznać się sama przed sobą, że o swoim przyszłym małżeństwie rozmyślała bardzo rzadko. Wolała po prostu się od tego odciąć, doskonale wiedząc, że ostatecznie i tak przyjmie wszystko takim jakim jest, biernie, bez żadnego marudzenia. Co więcej od tamtej rozmowy rzadko w ogóle odczuwała to, że ma narzeczonego. Wszystko było dokładnie tak jak wcześniej, wizja małżeństwa gdzieś tam majaczyła, ale odlegle, a ona prowadziła po prostu swoje idealne życie między Ministerstwem, uroczystymi kolacjami i biblioteką dworkową. To spotkanie mogło znowu naruszyć jej status quo, ale równocześnie nie było możliwości odwlekać go wiecznie. Czy to dlatego czuła się tak niepewnie? Czy rzeczywiście mimo tych wszystkich lat nie uświadomiła sobie dobitne, że prędzej czy później będzie musiała podporządkować się jakiemuś szlachcicowi innemu niż jej ojciec? W jej głowie wydawało się to w końcu wręcz niewłaściwe.
Dłońmi przesunęła po miękkiej tkaninie sukni, unosząc swoje ciemne oczy i cały czas łapiąc wzrok Lorda Avery'ego. Tego wciąż się nie bała. W pewnym momencie zastygła w tak idealnym bezruchu, że gdyby nie poruszająca się płytko klatka piersiowa można by uznać ją za posąg. O co mogła spytać? Czy wszystko nie było jasne?
- Nie ma sensu zastanawiać się nad taką decyzją, sir - zaczęła spokojnie, nie pozbywając się swojego lekkiego uśmiechu. - Jeśli tak chciał mój ojciec to nie mogę zrobić nic innego, niż się podporządkować - dodała dla pewności.
Będąc całkowicie szczerym - miała parę pytań, które chciałaby zadać. Nawet jeśli słabo interesowała się losem tego mężczyzny, to i tak nie mogła powstrzymać iskierek ciekawości. Dlaczego znalazł się w szpitalu? Czemu wygląda na tak rozbitego? Niczego takiego nie zamierzała jednak wypowiedzieć na głos. Prawdziwa dama nie powinna być nieznośnie dociekliwa.
- Nie, myślę, że wszystko jest jasne.
Dłońmi przesunęła po miękkiej tkaninie sukni, unosząc swoje ciemne oczy i cały czas łapiąc wzrok Lorda Avery'ego. Tego wciąż się nie bała. W pewnym momencie zastygła w tak idealnym bezruchu, że gdyby nie poruszająca się płytko klatka piersiowa można by uznać ją za posąg. O co mogła spytać? Czy wszystko nie było jasne?
- Nie ma sensu zastanawiać się nad taką decyzją, sir - zaczęła spokojnie, nie pozbywając się swojego lekkiego uśmiechu. - Jeśli tak chciał mój ojciec to nie mogę zrobić nic innego, niż się podporządkować - dodała dla pewności.
Będąc całkowicie szczerym - miała parę pytań, które chciałaby zadać. Nawet jeśli słabo interesowała się losem tego mężczyzny, to i tak nie mogła powstrzymać iskierek ciekawości. Dlaczego znalazł się w szpitalu? Czemu wygląda na tak rozbitego? Niczego takiego nie zamierzała jednak wypowiedzieć na głos. Prawdziwa dama nie powinna być nieznośnie dociekliwa.
- Nie, myślę, że wszystko jest jasne.
Libra Black
Zawód : Dama/Staż w Ministerstwie Magii
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Prawdziwa szkoła życia zaczyna się od lekcji pokory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niewątpliwie, będzie jego ozdobą. Jak rodowy sygnety połyskujący na palcu, jak spinka do mankietów, jak ciężki, złoty zegarek, który obecnie utracił swą wartość, zachowując jedynie tę sentymentalną. Dla Avery'ego dużo ważniejszą; nie dbał o złoto, brzydząc się midasowymi ambicjami i uważając je raczej za zło konieczne. Przydatne, ale nie niezbędne. Potrafiłby się bez nich obejść, lecz bez Laidan był nikim i wiedział to już teraz, gdy tak matka tak dobitnie uznała go za trupa. Nie kochała go, a więc nie żył, pogrzebany za życia w zatęchłym grobowcu. Jak wiele czasu minie, nim się udusi lub żywcem pożre go robactwo, a na gnijącym mięsie objedzonym prawie do kości pojawią się larwy?
Czemu wciąż rządziła jego myślami? Próbował stać się wulgarnym troglodytą, mieć ją za zwykłą pizdę, rozwierającą nogi przed każdym, ale - nawet jeśli tak było - do szaleństwa pokochał jej lubieżność i okrucieństwo, a to, że go odtrącała, popychało w przepaść, wprost w szpony choroby psychicznej, wyraźniej sugerowało, że powinien nadal przy niej stać. I być znowu kochankiem, synem, albo przedmiotem; doprawdy straciło to już na znaczeniu, bo wciąż chciał mieć szansę przy niej pozostać. Nawet na smyczy, przemieniony w zwierzę. Dał się omamić kobiecie, która zdradzała męża z ojcem i synem (a nawet i bratem), ale tym górowała nad całym rodzajem żeńskim, pokazując, że nie cofnie się przed niczym. On kiedyś okazał równą zapalczywość, gdy zawładnął nią siłą i mówił, że to jest miłość. Gadał od rzeczy, wtedy pieprzył ją z myślą o sobie, a teraz rozmawiał ze swą narzeczoną, żałując, że nie może stać na miejscu Alfreda, który niezmiennie co dzień ją ogląda i dolewa wina. Zazdrościł lokajowi, czy już sięgnął dna? Oblizał wargi, spoglądając na Librę nieco nieobecnym wzrokiem. Słuchał jej i wiedział, że mówiła mądrze. Grała, by go zadowolić? Nie sądził; lord Black zadbał o właściwą edukację jedynej córki. I rzeczywiście powinien być z niej dumny.
-I nie interesuje cię, czy po ślubie zamieszkamy w Ludlow, czy też w mojej rezydencji? Czy podzielimy komnatę, czy też będziesz odwiedzać mnie co noc? - spytał uprzejmie, bo przecież by z niej nie drwił. Ciekawiło go, cóż takiego nieporuszona Libra sobie wyobraża. I czy się z nim podzieli, co przecież wyraźnie zasugerował, choć jeszcze nie musiała okazywać mu posłuszeństwa.
Czemu wciąż rządziła jego myślami? Próbował stać się wulgarnym troglodytą, mieć ją za zwykłą pizdę, rozwierającą nogi przed każdym, ale - nawet jeśli tak było - do szaleństwa pokochał jej lubieżność i okrucieństwo, a to, że go odtrącała, popychało w przepaść, wprost w szpony choroby psychicznej, wyraźniej sugerowało, że powinien nadal przy niej stać. I być znowu kochankiem, synem, albo przedmiotem; doprawdy straciło to już na znaczeniu, bo wciąż chciał mieć szansę przy niej pozostać. Nawet na smyczy, przemieniony w zwierzę. Dał się omamić kobiecie, która zdradzała męża z ojcem i synem (a nawet i bratem), ale tym górowała nad całym rodzajem żeńskim, pokazując, że nie cofnie się przed niczym. On kiedyś okazał równą zapalczywość, gdy zawładnął nią siłą i mówił, że to jest miłość. Gadał od rzeczy, wtedy pieprzył ją z myślą o sobie, a teraz rozmawiał ze swą narzeczoną, żałując, że nie może stać na miejscu Alfreda, który niezmiennie co dzień ją ogląda i dolewa wina. Zazdrościł lokajowi, czy już sięgnął dna? Oblizał wargi, spoglądając na Librę nieco nieobecnym wzrokiem. Słuchał jej i wiedział, że mówiła mądrze. Grała, by go zadowolić? Nie sądził; lord Black zadbał o właściwą edukację jedynej córki. I rzeczywiście powinien być z niej dumny.
-I nie interesuje cię, czy po ślubie zamieszkamy w Ludlow, czy też w mojej rezydencji? Czy podzielimy komnatę, czy też będziesz odwiedzać mnie co noc? - spytał uprzejmie, bo przecież by z niej nie drwił. Ciekawiło go, cóż takiego nieporuszona Libra sobie wyobraża. I czy się z nim podzieli, co przecież wyraźnie zasugerował, choć jeszcze nie musiała okazywać mu posłuszeństwa.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czy Libra się nad takimi sprawami zastanawiała? Może, czasem, przelotnie... na pewno nie były to dla niej codzienne rozważania, jedynie chwilowe igiełki ciekawości, kiedy już w ogóle przypomniała sobie o tym co tak właściwie oznaczało małżeństwo, które ojciec dla niej zaplanował. Jednak nawet jeśli w ogóle przyszło jej to na myśl, to czy był jakikolwiek sens pytać? I tak się tego dowie, prędzej czy później i będzie to decyzja na tyle ostateczna, że w sumie lepiej było nie zaprzątać sobie tym teraz głowy i skupić się na sprawach przyjemniejszych. Nie było sensu w zamykaniu się w wyobrażeniach życia jako żony podczas tych kilku ostatnich tygodni wolności, jeśli można było nazwać tak stan w którym przebywała od dzieciństwa. Szczęścia...? Może bardziej pasowałoby słowo dumy. Teraz również zamierzała idealnie wypełniać swoje obowiązki i spełniać wszelkie oczekiwania, ale jakoś myśl ta nie przynosiła jej już tyle zapału. Już nie dla swojego ojca, nie pod nazwiskiem Black. Wszystko miało się zmienić, a Libra czuła się przez to w ostatnim czasie jeszcze bardziej pozbawiona emocji i odizolowana od innych niż zazwyczaj.
Przez chwilę obserwowała Lorda Avery'ego, a potem zadała pytanie, spuszczając efektownie wzrok i stosując doskonale skromny ton głos. Tak naprawdę to w tej chwili niespecjalnie zależało jej na odpowiedzi.
- Być może tak, sir. Jednakże postanowiłam nie zadawać zbędnych pytań. Ostatecznie i tak dowiem się wszystkiego i zamierzam z pokorą przyjąć cokolwiek mi Lord zaoferuje - zamilkła na chwilę, zastanawiając się, czy ubrała to w dobre słowa, a następnie kontynuowała o ton ciszej - Jeśli jednak Lord życzy sobie poinformować mnie o tym teraz, z przyjemnością wysłucham.
Więcej już się nie odezwała. Nie było takiej potrzeby. Uniosła tylko znów wzrok i przechyliła lekko głowę na bok, pozwalając, by jeden kosmyk jej czarnych włosów rozpłynął się elegancko na okrytym równie ciemnym materiałem ramieniu.
Przez chwilę obserwowała Lorda Avery'ego, a potem zadała pytanie, spuszczając efektownie wzrok i stosując doskonale skromny ton głos. Tak naprawdę to w tej chwili niespecjalnie zależało jej na odpowiedzi.
- Być może tak, sir. Jednakże postanowiłam nie zadawać zbędnych pytań. Ostatecznie i tak dowiem się wszystkiego i zamierzam z pokorą przyjąć cokolwiek mi Lord zaoferuje - zamilkła na chwilę, zastanawiając się, czy ubrała to w dobre słowa, a następnie kontynuowała o ton ciszej - Jeśli jednak Lord życzy sobie poinformować mnie o tym teraz, z przyjemnością wysłucham.
Więcej już się nie odezwała. Nie było takiej potrzeby. Uniosła tylko znów wzrok i przechyliła lekko głowę na bok, pozwalając, by jeden kosmyk jej czarnych włosów rozpłynął się elegancko na okrytym równie ciemnym materiałem ramieniu.
Libra Black
Zawód : Dama/Staż w Ministerstwie Magii
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Prawdziwa szkoła życia zaczyna się od lekcji pokory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Poczuł się pusty i znudzony. Siedząc w wygodnym fotelu, rozpierając się w nim, tak jak zapewne niegdyś robił to Marclof, patrzył na swoją przyszła żonę. I co widział?
Nic szczególnego.
Młodą kobietę, na pewno piękną, na pewno interesującą. Porcelanowa cera, mocno kontrastujące z nią czarne włosy, szczupła sylwetka. Gorset podkreślał piersi Libry oraz szczupłą talię, suknia skromnie zasłaniał nogi. Czerwień idealnie wykrojonych ust nęciła. I znowu Avery'ego dopadały podobieństwa oraz porównania, jakby zechciał próbować matematycznego dopasowania wzorów. Strony równania jednak nie mogły się zgodzić: to była zwykła abstrakcja, nie istniał żaden sposób. Mijał je (ją?) setki razy, nie obdarzając nawet spojrzeniem. Niewiasty śliczne, zadbane, wyperfumowane, wyhodowane w sterylnych warunkach, wychowane w dostatku (wręcz zbytku), aby później posłusznie (najlepiej bezrozumnie i nie wydając z siebie żadnego dźwięku) rozłożyć nogi przed swym mężem i urodzić mu męskiego potomka. Dostrzegał rutynę i niepokoił się, że on sam wkrótce powiększy tę zatrważającą statystykę. A przecież powinien przyjąć to z radością, a przynajmniej wystudiowaną obojętnością. Wygrywał; od zawiązania umowy dzieliło go w zasadzie już tylko fizyczność; póki nie skonsumował małżeństwa wymiana obrączek świadczyła wszak tyle, co nic. Ale miał ją w garści i zamierzał wycisnąć, uczynić ją zupełnie swoją, bo skoro została im przeznaczona wspólna przyszłość, to musiała ona zostać utrwalona na jego warunkach. Nie zdzierżyłby nieposłuszeństwa, lecz głupota była gorsza; postawił sobie za punkt honoru wytępienie każdego jej śladu w swej pięknej narzeczonej. Mówiła mało, więc sprawiała dobre wrażenie - lord Black powinien prowadzić sprzedaż detaliczną szlachcianek, chociaż to on przecież zapłaci Avery'emu za odebranie dziewictwa swej córce. Dość niesprawiedliwe: sama Libra zyska wyłącznie dodatkowe kilogramy, kiedy już ją zapłodni, a zamierzał próbować co noc. Podejrzewał jednak, że nie zgłosi sprzeciwu, z pokorą przyjmując swój los.
-Doskonale - stwierdził, ożywiając się nieco bardziej. Ją również spróbuje przywrócić do rzeczywistości, wierzył, że znajdzie metody, by wybudzić śpiącą królewnę z jej marazmu - mów mi po imieniu - dodał, nieco kategorycznym tonem, acz zachowując te pozory prośby. Dziś formalności go drażniły, zaś prowadząc Librę tuż po ślubie, ustali inne. Bardziej wymagające.
Nic szczególnego.
Młodą kobietę, na pewno piękną, na pewno interesującą. Porcelanowa cera, mocno kontrastujące z nią czarne włosy, szczupła sylwetka. Gorset podkreślał piersi Libry oraz szczupłą talię, suknia skromnie zasłaniał nogi. Czerwień idealnie wykrojonych ust nęciła. I znowu Avery'ego dopadały podobieństwa oraz porównania, jakby zechciał próbować matematycznego dopasowania wzorów. Strony równania jednak nie mogły się zgodzić: to była zwykła abstrakcja, nie istniał żaden sposób. Mijał je (ją?) setki razy, nie obdarzając nawet spojrzeniem. Niewiasty śliczne, zadbane, wyperfumowane, wyhodowane w sterylnych warunkach, wychowane w dostatku (wręcz zbytku), aby później posłusznie (najlepiej bezrozumnie i nie wydając z siebie żadnego dźwięku) rozłożyć nogi przed swym mężem i urodzić mu męskiego potomka. Dostrzegał rutynę i niepokoił się, że on sam wkrótce powiększy tę zatrważającą statystykę. A przecież powinien przyjąć to z radością, a przynajmniej wystudiowaną obojętnością. Wygrywał; od zawiązania umowy dzieliło go w zasadzie już tylko fizyczność; póki nie skonsumował małżeństwa wymiana obrączek świadczyła wszak tyle, co nic. Ale miał ją w garści i zamierzał wycisnąć, uczynić ją zupełnie swoją, bo skoro została im przeznaczona wspólna przyszłość, to musiała ona zostać utrwalona na jego warunkach. Nie zdzierżyłby nieposłuszeństwa, lecz głupota była gorsza; postawił sobie za punkt honoru wytępienie każdego jej śladu w swej pięknej narzeczonej. Mówiła mało, więc sprawiała dobre wrażenie - lord Black powinien prowadzić sprzedaż detaliczną szlachcianek, chociaż to on przecież zapłaci Avery'emu za odebranie dziewictwa swej córce. Dość niesprawiedliwe: sama Libra zyska wyłącznie dodatkowe kilogramy, kiedy już ją zapłodni, a zamierzał próbować co noc. Podejrzewał jednak, że nie zgłosi sprzeciwu, z pokorą przyjmując swój los.
-Doskonale - stwierdził, ożywiając się nieco bardziej. Ją również spróbuje przywrócić do rzeczywistości, wierzył, że znajdzie metody, by wybudzić śpiącą królewnę z jej marazmu - mów mi po imieniu - dodał, nieco kategorycznym tonem, acz zachowując te pozory prośby. Dziś formalności go drażniły, zaś prowadząc Librę tuż po ślubie, ustali inne. Bardziej wymagające.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mimo tego, że Libra odzywała się niezwykle rzadko, nie była ona kobietą głupią. Można by wręcz pokusić się o stwierdzenie, że jej inteligencja wykraczała poza normę wśród szlacheckich dziewcząt, jednak z powodu obowiązujących zasad nie miała ona zbyt wielu szans na to, by się w tym kierunku wykazać. Jak ptak, któremu już na początku życia związano skrzydła szorstkim sznurem. Rzadko się jednak zdarzało, by odczuwała z tego powodu większe zgorzknienie. O wiele częściej napełniało ją to satysfakcją, bo nie musiała nikomu nic udowadniać, jej wystarczało to, że sama znała swoje możliwości i nikt nie będzie jej tego w stanie nigdy odebrać. Taką przynajmniej miała nadzieję. Była chłodnym obserwatorem rzeczywistości, analizowała i kontemplowała to, co się wokół niej działo, nawet jeśli nie była świadoma tego, że zdarzało jej się podporządkowywać własne osądy wpojonym w rodzinnym domu zasadom. Czasem tylko, w nielicznych przypadkach, dopadała ją świadomość tego, że ojciec najprawdopodobniej stwierdziłby inaczej i chwile te były dla niej nieprzyjemne i niewygodne. Niebezpieczne.
Co prawda spodziewała się innej odpowiedzi, niż po prostu krótkiego "doskonale", ale nie dała po sobie zauważyć zdziwienia. Nie dała po sobie zauważyć nic, od samego początku spotkania. Jeśli Lord Avery chciał wyciągnąć z niej emocje, będzie musiał się nie lada wysilić.
- Jeśli sobie tego życzysz... Samaelu - słowo dziwnie brzmiało na jej języku. Stwierdziłaby nawet, że nieprzyjemnie, ale być może było to spowodowane tym, że odczuła to jako pewne spoufalenie się. Co prawda miał być on jej mężem, ale nie chciała nawet w małżeństwie łamać swojego dystansu. Po imieniu zwracała się jedynie do innych, znanych sobie, kobiet, bardzo rzadko zdarzało jej się odezwać w ten sposób do mężczyzny.
Poza tym Libra nie wyobrażała sobie, aby ona i Lord Avery mogli dzielić relację podobną do koleżeńskiej, więc wydawało jej się to tak niedorzeczne i niewłaściwe, jak nazwanie ojca "Regulusem". Spróbowała wziąć cicho głębszy, odżywczy oddech, ale gorset jej na to nie pozwolił. Nie zwróciła jednak na to większej uwagi, ponieważ była już przyzwyczajona.
Co prawda spodziewała się innej odpowiedzi, niż po prostu krótkiego "doskonale", ale nie dała po sobie zauważyć zdziwienia. Nie dała po sobie zauważyć nic, od samego początku spotkania. Jeśli Lord Avery chciał wyciągnąć z niej emocje, będzie musiał się nie lada wysilić.
- Jeśli sobie tego życzysz... Samaelu - słowo dziwnie brzmiało na jej języku. Stwierdziłaby nawet, że nieprzyjemnie, ale być może było to spowodowane tym, że odczuła to jako pewne spoufalenie się. Co prawda miał być on jej mężem, ale nie chciała nawet w małżeństwie łamać swojego dystansu. Po imieniu zwracała się jedynie do innych, znanych sobie, kobiet, bardzo rzadko zdarzało jej się odezwać w ten sposób do mężczyzny.
Poza tym Libra nie wyobrażała sobie, aby ona i Lord Avery mogli dzielić relację podobną do koleżeńskiej, więc wydawało jej się to tak niedorzeczne i niewłaściwe, jak nazwanie ojca "Regulusem". Spróbowała wziąć cicho głębszy, odżywczy oddech, ale gorset jej na to nie pozwolił. Nie zwróciła jednak na to większej uwagi, ponieważ była już przyzwyczajona.
Libra Black
Zawód : Dama/Staż w Ministerstwie Magii
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Prawdziwa szkoła życia zaczyna się od lekcji pokory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Namiastka władzy mogła go ucieszyć, lecz o dziwo poczuł się upokorzony, myśląc o swej niemocy. Teraz udawał pana świata i bawił się w boga - smakowało tym lepiej, gdy wiedział, że w rzeczywistości tkwi na samym dnie. Na początek oddarcie z godności zabolało, niemalże tak samo jak zdarcie z niego skóry, ale zdołał się już przyzwyczaić do tego piekącego bólu. Do tego, że tym razem zagrał i przegrał. Poległ w każdym aspekcie, lecz pamiętał o dawnym życiu i może dlatego prezentowanie maski człowieka spełnionego nie nastręczało mu ogromnych trudności. Maska jednak miała rysy i powoli pękała, a z niego wychodził ludzki śmieć o depresyjnym spojrzeniu i chmurnym obliczu.
Mogła widzieć go okrutnym, a nawet szalonym, lecz była już prawie jego i nie miała prawa się sprzeciwić. Za to za kilka miesięcy - żałobę rachował swoimi metodami - będzie dzielić już z nim każde nieszczęście i każdy jego błąd. Także ten, popełniony przed laty. Pierwszym i najpoważniejszy zniknął już z horyzontu, ale wciąż pozostawała ona. Brzemienna. Historia zataczała koło, ale Avery już wiedział, że nie pozwoli mu wychować dziecka, które musiało być jego. Brat i syn w jednej osobie, matka, siostra i kochanka spersonifikowana w tej samej postaci. Nienormalne pożądanie zawładnęło umysłami Averych, znacząc ich skazą, która przecież nie była piętnem. Śmierć Reagana otworzyła wszystkie wrota do pięknego zakończenia i szczęśliwych rządów twardych panów w Shropshire, ale Laidan postanowiła go opuścić. Nie widział w Librze jej następczyni, ale ukrywał swe myśli, uparcie prostując je na właściwy tok rozumowania. Wyłącznie superlatywy, prezentowane każdemu skrajnie tradycyjnemu arystokracie. Libra spełniała wysokie standardy: dziewicza panienka, perfekcyjny materiał na żonę, co ważne, nie była tak bezrozumna, jak większość kobiet. Niestety sprawiała także wrażenie martwej; doświadczył już traumy z pieprzeniem jednej nieruchomej kobiety (przeżywała to bardziej?) i nie miał zamiaru tego powtarzać. Reagowanie na komendy dopracowane do perfekcji jednak rozwiewało aktualne obawy Samaela: mężczyzna wstał i niemalże sięgnął dłonią ku jej głowie, by poklepać dziewczynę jak posłusznego psiaka. Powstrzymał się w porę, chwytając jej dłoń i taktowanie (raczej obojętnie) udając, że nie zauważa, jak się krztusi.
-Będziemy mieć dla siebie wiele czasu, Libro - rzekł melancholijnie, wykładając przed nią oczywiste racje. Będzie miał wiele czasu, by całkowicie ją sobie podporządkować, wiele czasu, by wydobyć wszystkie emocje, wszystkie uczucia. Odkrył, że nimi również może się karmić, lecz wolał zachować ów deser na sam koniec, zadowalając się ledwie przekąską. Chciał skonsumować Librę na złotej tacy i swoich zasadach, które już teraz jej narzucał, kulturalnie sugerując, iż powinno opuścić już rezydencję. Pierwsza lekcja: w przyszłości rozpoznawanie owych sygnałów bardzo jej się przyda.
|Avery zt
Mogła widzieć go okrutnym, a nawet szalonym, lecz była już prawie jego i nie miała prawa się sprzeciwić. Za to za kilka miesięcy - żałobę rachował swoimi metodami - będzie dzielić już z nim każde nieszczęście i każdy jego błąd. Także ten, popełniony przed laty. Pierwszym i najpoważniejszy zniknął już z horyzontu, ale wciąż pozostawała ona. Brzemienna. Historia zataczała koło, ale Avery już wiedział, że nie pozwoli mu wychować dziecka, które musiało być jego. Brat i syn w jednej osobie, matka, siostra i kochanka spersonifikowana w tej samej postaci. Nienormalne pożądanie zawładnęło umysłami Averych, znacząc ich skazą, która przecież nie była piętnem. Śmierć Reagana otworzyła wszystkie wrota do pięknego zakończenia i szczęśliwych rządów twardych panów w Shropshire, ale Laidan postanowiła go opuścić. Nie widział w Librze jej następczyni, ale ukrywał swe myśli, uparcie prostując je na właściwy tok rozumowania. Wyłącznie superlatywy, prezentowane każdemu skrajnie tradycyjnemu arystokracie. Libra spełniała wysokie standardy: dziewicza panienka, perfekcyjny materiał na żonę, co ważne, nie była tak bezrozumna, jak większość kobiet. Niestety sprawiała także wrażenie martwej; doświadczył już traumy z pieprzeniem jednej nieruchomej kobiety (przeżywała to bardziej?) i nie miał zamiaru tego powtarzać. Reagowanie na komendy dopracowane do perfekcji jednak rozwiewało aktualne obawy Samaela: mężczyzna wstał i niemalże sięgnął dłonią ku jej głowie, by poklepać dziewczynę jak posłusznego psiaka. Powstrzymał się w porę, chwytając jej dłoń i taktowanie (raczej obojętnie) udając, że nie zauważa, jak się krztusi.
-Będziemy mieć dla siebie wiele czasu, Libro - rzekł melancholijnie, wykładając przed nią oczywiste racje. Będzie miał wiele czasu, by całkowicie ją sobie podporządkować, wiele czasu, by wydobyć wszystkie emocje, wszystkie uczucia. Odkrył, że nimi również może się karmić, lecz wolał zachować ów deser na sam koniec, zadowalając się ledwie przekąską. Chciał skonsumować Librę na złotej tacy i swoich zasadach, które już teraz jej narzucał, kulturalnie sugerując, iż powinno opuścić już rezydencję. Pierwsza lekcja: w przyszłości rozpoznawanie owych sygnałów bardzo jej się przyda.
|Avery zt
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Zapomniany salonik
Szybka odpowiedź