Bufet
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Bufet
Czym byłoby sylwestrowe przyjęcie bez bufetów i stołów uginających się pod ciężarem najpyszniejszych słodkości? Ciastka i ciasteczka pochodzące z najlepszych magicznych cukierni na pewno skuszą swym wyglądem i aromatem wszystkich amatorów słodyczy. Bufet znajduje się pod niewielkim zadaszeniem postawionym nieopodal tonącego w śniegu parku. U szeroko uśmiechniętych sprzedawczyń można za symboliczną cenę nabyć dyniowe paszteciki, krajankę z melasy, czekoladowe kociołki, a także wiele innych smakołyków, których różnorodność nawet trudno sobie wyobrazić.
Zbyt dobrze pamiętał smak czekoladek z Miodowego Królestwa, aby oprzeć się pysznym smakołykom przykrywającym każdy centymetr ogromnych stołów rozstawionych w bufecie. Musiał przyznać, że organizatorzy imprezy przynajmniej pod względem kulinarnym stanęli na wysokości zadania i zatroszczyli się o to, aby uczestnicy sylwestra nie padli tu głodem na miejscu. Sięgnął prawą dłonią po jedną z dyniowych babeczek i w tym samym momencie ktoś go w tę dłoń uderzył - krótkie spojrzenie na przysadzistą matronę wystarczyło, aby Colin zrozumiał, że żarełko najwyraźniej nie jest całkowicie za darmo i trzeba wyłuskać trochę grosza. Z westchnieniem irytacji zaczął więc grzebać w kieszeni płaszcza, wyciągając w końcu błyszczącego galeona, który błyskawicznie zniknął w pulchnej kobiecej dłoni.
- Cztery ciasteczka - warknęła tylko uprzejmie, uważnie obserwując Colina, jakby ten był co najmniej poszukiwanym w całej Anglii złodziejem słodyczy. Obrzucił wredne babsko ostrym spojrzeniem, po czym niezwykle wolno uniósł lewą dłoń, zakończoną srebrnym hakiem skierowanym w dół i z satysfakcją obserwował, jak przysadzisty babsztyl momentalnie blednie, odsuwając się na wszelki wypadek krok do tyłu. Colin natomiast, jakby nigdy nic, wbił hak w upragnioną babeczkę i przyciągnął ją do siebie, podsuwając sobie pod nos i zlizując językiem czekoladową polewę.
- Jedna mi w zupełności wystarczy, ale nie omieszkam tu wrócić - powiedział złośliwie, wgryzając się w swój nowy łup i nie zwracając już dalszej uwagi na kobietę. Przestała dla niego istnieć, gdy tylko zanurzył się we wspaniałej słodkości babeczki, delektując się każdym kolejnym gryzem, a właściwie szybko i łapczywie połykając ją w trzech kęsach. Przy trzecim gryzie prawie stracił zęby na haku, który teraz uwalany był drobinkami kremu i ciasta, ale nawet Colin uważał, że oblizywanie haka publicznie byłoby cokolwiek niegrzecznym i niekulturalnym zachowaniem. Zebrał więc palcami prawej dłoni nieco większe okruszki, które spałaszował ze smakiem, ale nie miał pojęcia, co zrobić z resztą kremu rozsmarowanego na haku. Na domiar wszystkiego najwyraźniej zapomniał wziąć z domu chusteczki. Rozejrzał się po stole w poszukiwaniu jakichś serwetek, ale prócz słodyczy nie zauważył tam nic innego.
Pozostało mu tylko desperackie wytarcie haka o płaszcz i właśnie to zamierzał zrobić, gdy pod nos ostała mu podstawiona śnieżnobiała chusteczka, której właścicielka - również śnieżnobiała - patrzyła na niego wyczekująco. - Och - wydukał, biorąc automatycznie kawałek materiału w wolną dłoń i przez kilka kolejnych sekund polerując zawzięcie swój hak. - Z nieba mi pani spadła - uśmiechnął się z wdzięcznością, kiedy srebro błyszczało jak nowo yyy wypolerowane.
- Cztery ciasteczka - warknęła tylko uprzejmie, uważnie obserwując Colina, jakby ten był co najmniej poszukiwanym w całej Anglii złodziejem słodyczy. Obrzucił wredne babsko ostrym spojrzeniem, po czym niezwykle wolno uniósł lewą dłoń, zakończoną srebrnym hakiem skierowanym w dół i z satysfakcją obserwował, jak przysadzisty babsztyl momentalnie blednie, odsuwając się na wszelki wypadek krok do tyłu. Colin natomiast, jakby nigdy nic, wbił hak w upragnioną babeczkę i przyciągnął ją do siebie, podsuwając sobie pod nos i zlizując językiem czekoladową polewę.
- Jedna mi w zupełności wystarczy, ale nie omieszkam tu wrócić - powiedział złośliwie, wgryzając się w swój nowy łup i nie zwracając już dalszej uwagi na kobietę. Przestała dla niego istnieć, gdy tylko zanurzył się we wspaniałej słodkości babeczki, delektując się każdym kolejnym gryzem, a właściwie szybko i łapczywie połykając ją w trzech kęsach. Przy trzecim gryzie prawie stracił zęby na haku, który teraz uwalany był drobinkami kremu i ciasta, ale nawet Colin uważał, że oblizywanie haka publicznie byłoby cokolwiek niegrzecznym i niekulturalnym zachowaniem. Zebrał więc palcami prawej dłoni nieco większe okruszki, które spałaszował ze smakiem, ale nie miał pojęcia, co zrobić z resztą kremu rozsmarowanego na haku. Na domiar wszystkiego najwyraźniej zapomniał wziąć z domu chusteczki. Rozejrzał się po stole w poszukiwaniu jakichś serwetek, ale prócz słodyczy nie zauważył tam nic innego.
Pozostało mu tylko desperackie wytarcie haka o płaszcz i właśnie to zamierzał zrobić, gdy pod nos ostała mu podstawiona śnieżnobiała chusteczka, której właścicielka - również śnieżnobiała - patrzyła na niego wyczekująco. - Och - wydukał, biorąc automatycznie kawałek materiału w wolną dłoń i przez kilka kolejnych sekund polerując zawzięcie swój hak. - Z nieba mi pani spadła - uśmiechnął się z wdzięcznością, kiedy srebro błyszczało jak nowo yyy wypolerowane.
Nie planuję zazwyczaj niczego, żyjąc z dnia na dzień i dosłownie - łapiąc okazje, bo wolę cieszyć się chwilą, niż zamartwiać tym, co będzie kiedy indziej. Mam dość problemów wysysających ze mnie energię w momencie aktualnym, żeby dokładać do nich kolejne, którymi mogę przecież poprzejmować się później. Czas zazwyczaj rozwiązuje nierozwiązywalne kłopoty za mnie. O dziwo, ignorowanie ich i udawanie, że ich nie ma, że nie istnieją - stanowi całkiem sprytny sposób absolutnego pozbycia się problemów. Obecnie trapi mnie tylko jedna rzecz, ale i ją mogę przecież odsunąć na potem. Gdy usłyszałam o Sylwestrze w Dolinie Godryka nie miałam najmniejszej ochoty tam się pojawić, (zapewne) słusznie myśląc o zbieraninie czarodziejów i innych pokrak, na których widok targały mną odruchy wymiotne, jednakowoż... zaważyły sprawy biznesowe. Tłum pijanych ludzi równał się łatwemu zarobkowi, ale nie chcę jeszcze uprzedzać faktów. Cieszę się jedynie, iż stosunkowo szybko załatwiłam sobie dobry transport za wyjątkowo niską cenę. Telepanie się mugolskimi pojazdami nie wchodzi przecież w rachubę, a brak umiejętności teleportacji... cóż, na szczęście zaprzyjaźniony barman w Dziurawym Kotle i tym razem okazał się przydatny. Na swój sposób, bo przecież nigdy nie okazuję mu wdzięczności. W duchu jednak obiecuję sobie, że choć tej jednej nocy w moim życiu będę miła - a nóż karma wróci i kolejny rok okaże się jakimś przełomem?
Wśród spacerowiczów i kilkunastu kramików na rozległym placu w Dolinie Godryka czym prędzej wypatruję punkt gastronomiczny, czując, jaki kiszki grają mi marsza. Ślina napływa mi do ust od zapachu łakoci, choć wolałabym zatopić zęby w czymś nieco bardziej konkretnym. Z braku laku, dobre i to, tak sądzę, wysupłując drobne z kieszeni (doprawdy, skandal, by na takiej imprezie za jedzenie należało płacić). Przed chwilą monety brzęczały w kieszeni jakiegoś ciemnowłosego jegomościa, ale myślę, że spożytkuję je równie dobrze, jak on. Albo i lepiej. Kupuję furę łakoci i pochłaniam je niedaleko straganu, omijana przez pary z dziećmi i bachorzatka biegające samopas. Nie ma miejsca, gdzie mogłabym usiąść i spokojnie skonsumować swoje zdobycze, ale i tak sobie radzę, pochłaniając ostatni już wypiek i... zamierając z zaskoczenia. Tuż obok mnie przystanął mężczyzna, dzięki którego hojności właśnie spożyłam porządny, obfity posiłek. Dopiero po chwili przyswajam sobie fakt, iż zamiast lewej dłoni posiada stalowy, błyszczący hak, a na mojej twarzy maluje się zaskoczenie. Tak duże, że usta układają się w wielkie okrągłe O, a moja własna dłoń bezwiednie sięga do kieszeni, by wydobyć z niej chusteczkę i ofiarować ją jednorękiemu mężczyźnie, który nieco ubrudził swój hak kremem z przepysznych, czekoladowych babeczek.
- A pan zapewne wprost z Port Royal? - pytam po chwili, już ośmielona i powracająca do stanu trzeźwości umysłu. W jakim flirtowanie z nieznajomym wyposażonym w niezwykle ostry instrument stanowi normę.
Wśród spacerowiczów i kilkunastu kramików na rozległym placu w Dolinie Godryka czym prędzej wypatruję punkt gastronomiczny, czując, jaki kiszki grają mi marsza. Ślina napływa mi do ust od zapachu łakoci, choć wolałabym zatopić zęby w czymś nieco bardziej konkretnym. Z braku laku, dobre i to, tak sądzę, wysupłując drobne z kieszeni (doprawdy, skandal, by na takiej imprezie za jedzenie należało płacić). Przed chwilą monety brzęczały w kieszeni jakiegoś ciemnowłosego jegomościa, ale myślę, że spożytkuję je równie dobrze, jak on. Albo i lepiej. Kupuję furę łakoci i pochłaniam je niedaleko straganu, omijana przez pary z dziećmi i bachorzatka biegające samopas. Nie ma miejsca, gdzie mogłabym usiąść i spokojnie skonsumować swoje zdobycze, ale i tak sobie radzę, pochłaniając ostatni już wypiek i... zamierając z zaskoczenia. Tuż obok mnie przystanął mężczyzna, dzięki którego hojności właśnie spożyłam porządny, obfity posiłek. Dopiero po chwili przyswajam sobie fakt, iż zamiast lewej dłoni posiada stalowy, błyszczący hak, a na mojej twarzy maluje się zaskoczenie. Tak duże, że usta układają się w wielkie okrągłe O, a moja własna dłoń bezwiednie sięga do kieszeni, by wydobyć z niej chusteczkę i ofiarować ją jednorękiemu mężczyźnie, który nieco ubrudził swój hak kremem z przepysznych, czekoladowych babeczek.
- A pan zapewne wprost z Port Royal? - pytam po chwili, już ośmielona i powracająca do stanu trzeźwości umysłu. W jakim flirtowanie z nieznajomym wyposażonym w niezwykle ostry instrument stanowi normę.
Bleach Pistone
Zawód : Wagabunda
Wiek : 27
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Nic mnie nie dręczy, niczego nie żałuję. Bez przeszłości, bez jutra. Wystarcza mi teraźniejszość. Dzień po dniu. Dzień dzisiejszy! Le bel aujourd'hui!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Pałaszowanie babeczki sprawiało, że na moment zapomniał o Keirze, która gdzieś mu się zapodziała w tym całym tłumie; podejrzewał zresztą, że pewnie znalazła jakichś swoich znajomych albo zwyczajnie go unika, jakby pokazanie się z Colinem na jakiejś oficjalnej imprezie miało przypieczętować obyczajowy skandal. Niespełna tydzień, no, dwa tygodnie temu jeszcze by o to dbał, samemu raczej unikając pokazywania się w takich sytuacjach z własną pracownicą, nie mówiąc już o jej czystości krwi, ale dzisiaj? Dzisiaj było mu naprawdę wszystko jedno, a jeśli mógł wywołać aferę, to tym lepiej; będzie się lubował w każdej plotce, nawet po stokroć podkoloryzowanej. A może nawet samemu podeśle Czarownicy jakieś pikantne informacje ze swojego życia?
- Och nie, ze Szkocji - odpowiedział, strząsając z wąsów okruszki babeczki i przyglądając się dziewczynie. Widział ją pierwszy raz, ale był pewien, że długo nie zapomni; w końcu nie codziennie spotyka się osoby o tak specyficznej aparycji i włosach, które rzucały się w oczy już z daleka z powodu swojej niezwykłej barwy. Mógłby nawet przysiąc, że w słonecznym świetle są wręcz śnieżnobiałe i od samego patrzenia na nie trzeba zmrużyć oczy. Dzisiejszego wieczoru na szczęście ich blask był znacznie tłumiony przez ciemność i jedynie nikły blask księżyca i rozświetlony plac podkreślał ich zadziwiającą barwę. Uniósł w górę hak.
- A to tylko pamiątka po pewnym łajdackim liszaju, zwyczajny tchórzu, o którym wolałbym nie wspominać. Żadna romantyczna historia ze statkami, piratami i syrenami - westchnął, oglądając się w tył za kolejną babeczką. Zrezygnował jednak z bólem (przynajmniej na chwilę) z kolejnej słodkości. I tak miał wrażenie, że jego ulubiona szata wydaje się nieco opięta, ale póki co zrzucał to na winę materiału. Na pewno to była wina materiału, przecież Colin odżywiał się bardzo zdrowo - butelka szkockiej i słodycze. Czyż to nie idealna dieta dla kawalera?
- Och nie, ze Szkocji - odpowiedział, strząsając z wąsów okruszki babeczki i przyglądając się dziewczynie. Widział ją pierwszy raz, ale był pewien, że długo nie zapomni; w końcu nie codziennie spotyka się osoby o tak specyficznej aparycji i włosach, które rzucały się w oczy już z daleka z powodu swojej niezwykłej barwy. Mógłby nawet przysiąc, że w słonecznym świetle są wręcz śnieżnobiałe i od samego patrzenia na nie trzeba zmrużyć oczy. Dzisiejszego wieczoru na szczęście ich blask był znacznie tłumiony przez ciemność i jedynie nikły blask księżyca i rozświetlony plac podkreślał ich zadziwiającą barwę. Uniósł w górę hak.
- A to tylko pamiątka po pewnym łajdackim liszaju, zwyczajny tchórzu, o którym wolałbym nie wspominać. Żadna romantyczna historia ze statkami, piratami i syrenami - westchnął, oglądając się w tył za kolejną babeczką. Zrezygnował jednak z bólem (przynajmniej na chwilę) z kolejnej słodkości. I tak miał wrażenie, że jego ulubiona szata wydaje się nieco opięta, ale póki co zrzucał to na winę materiału. Na pewno to była wina materiału, przecież Colin odżywiał się bardzo zdrowo - butelka szkockiej i słodycze. Czyż to nie idealna dieta dla kawalera?
Mimowolnie rozpoczynam rozmowę, podchwytuję luźno zaczęty temat i czepiam się go kurczowo, niczym ostatniej deski ratunku. Pochodzącej zapewne z rozbitego okrętu, idąc tropem obdarzonego hakiem mężczyzny. Nagle nachodzą mnie wątpliwości, czy aby jest on prawdziwy i czy to nie jakieś głupie przebranie, kolejny niezrozumiały zwyczaj Brytyjczyków - czy w tym konkretnym wypadku - Szkotów, aby na wszelkie możliwe uroczystości nakładać kostiumy. Nie mogę jednak spytać się, czy mogę go dotknąć - źle by to zabrzmiało i nawet, jeśli mam na to niepomierną ochotę, to zdecydowanie nie w miejscu publicznym, gdzie wszyscy pozostali goście zostaliby uraczeni wspaniałą scenką rodzajową. Ze mną w roli głównej, gdy w wyuzdanych pozach dotykam owego błyszczącego haka i sprawdzam, czy to nie wyłącznie lipna atrapa a prawdziwa, może nawet śmiercionośna broń.
- Mieszka pan zatem w naprawdę pięknej okolicy - chwalę go ostrożnie, nie dociekając wszakże szczegółów, wciąż zaabsorbowana lśniącym niepokojąco narzędziem. Zdolnym rozharatać gardło lub solidnie wystraszyć; dopiero po pełnej niemego podziwu - zupełnie irracjonalnego i nie wiem doprawdy, skąd pojawiło się we mnie pożądanie podobnego haka - chwili, lustruję uważnie wzrokiem twarz mojego kompana. Dokonuję tu zadziwiającego odkrycia - jest przystojny a rozmowa z nim nie sprawia mi najmniejszej przykrości. Przyjemności również, ale w końcu przed momentem się poznaliśmy, a jego złoto zdążyłam wydać chwilę wcześniej na tym samym stoisku. Przeznaczenie?
- Wygląda pan na odważnego męża - mówię przymilnie, ale wciąż w granicach normy, badając grunt, czy jednoręki przystojniak okaże się podatny na pochlebstwa - tego bandziora, który pana tak napadł spotkał niewątpliwie los jeszcze gorszy? - pytam, a w zasadzie stwierdzam, oczekując barwnej opowieści o heroicznych czynach i... może na propozycję czegoś rozgrzewającego do picia.
- Mieszka pan zatem w naprawdę pięknej okolicy - chwalę go ostrożnie, nie dociekając wszakże szczegółów, wciąż zaabsorbowana lśniącym niepokojąco narzędziem. Zdolnym rozharatać gardło lub solidnie wystraszyć; dopiero po pełnej niemego podziwu - zupełnie irracjonalnego i nie wiem doprawdy, skąd pojawiło się we mnie pożądanie podobnego haka - chwili, lustruję uważnie wzrokiem twarz mojego kompana. Dokonuję tu zadziwiającego odkrycia - jest przystojny a rozmowa z nim nie sprawia mi najmniejszej przykrości. Przyjemności również, ale w końcu przed momentem się poznaliśmy, a jego złoto zdążyłam wydać chwilę wcześniej na tym samym stoisku. Przeznaczenie?
- Wygląda pan na odważnego męża - mówię przymilnie, ale wciąż w granicach normy, badając grunt, czy jednoręki przystojniak okaże się podatny na pochlebstwa - tego bandziora, który pana tak napadł spotkał niewątpliwie los jeszcze gorszy? - pytam, a w zasadzie stwierdzam, oczekując barwnej opowieści o heroicznych czynach i... może na propozycję czegoś rozgrzewającego do picia.
Bleach Pistone
Zawód : Wagabunda
Wiek : 27
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Nic mnie nie dręczy, niczego nie żałuję. Bez przeszłości, bez jutra. Wystarcza mi teraźniejszość. Dzień po dniu. Dzień dzisiejszy! Le bel aujourd'hui!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Niecodziennie zdarzało mu się paradować z dumnie uniesionym hakiem w miejscach publicznych, a jeśli mamy być szczerzy, to zdarzało mu się to jednostkowo; na palcach jednej dłoni (i nie dlatego, że drugiej nie miał) mógł przecież wyliczyć te wszystkie przypadki. Nie licząc się już ze zdaniem innych mógł sobie pozwolić na o wiele więcej ekscentryczności niż do tej pory; w przeciwieństwie jednak do lat wcześniejszych wcale nie miał ochoty zaszywać się w rezydencji i udawać, że nie istnieje. Wręcz przeciwnie, teraz pragnął szokować i zaskakiwać, wzbudzać zdziwienie, plotki i całą masę cichych szeptów, które rozlegałyby się dookoła, gdy tylko wkraczałby na salony.
- Na szczęście wyjątkowo samotnej. Tłoczne miasta mnie męczą. - Jasnowłosa niewiasta zdawała się go nie rozpoznawać, co wyjątkowo było mu na rękę. Przynajmniej teraz, gdy opychał się bezczelnie babeczkami i nie mogła powiązać grubawego, łakomego misia ze szlacheckim nazwiskiem. Co prawda objadanie się słodyczami nie było żadnym skandalem, ale przecież pamiętał jeszcze niedawne wydarzenia z Miodowego Królestwa, gdy walka o pudełko czekoladek przerodziła się... no właśnie.
- Zachował wszystkie członki, tracąc jedynie honor i godność - wzruszył ramionami, udzielając lakonicznej odpowiedzi i spojrzał ponad ramieniem dziewczyny, próbując wyszukać w tłumie kogoś znajomego. Czcze marzenia, bo przecież jasnym było, że na takiej imprezie z pewnością nie będzie osób, które Colin mógłby znać. Raz, obracał się w zupełnie innym towarzystwie, a dwa, nie był przecież specjalnie towarzyski. Pozostawało mu więc czekać cierpliwie na Keirę i zabawiać w tym czasie rozmową nieznajomą niewiastę. Zupełnie nieświadom faktu, że ta właśnie niewiasta pozbawiła go przed chwilą garści galeonów. - Przyszła pani sama? - zapytał uprzejmie, dopiero teraz spostrzegając, że u jej boku nie ma nikogo. Mogła jednak oddzielić się od swoich towarzyszy, podchodząc do bufetu i gdzieś w tłumie czekało na nią stado jej przyjaciół.
- Na szczęście wyjątkowo samotnej. Tłoczne miasta mnie męczą. - Jasnowłosa niewiasta zdawała się go nie rozpoznawać, co wyjątkowo było mu na rękę. Przynajmniej teraz, gdy opychał się bezczelnie babeczkami i nie mogła powiązać grubawego, łakomego misia ze szlacheckim nazwiskiem. Co prawda objadanie się słodyczami nie było żadnym skandalem, ale przecież pamiętał jeszcze niedawne wydarzenia z Miodowego Królestwa, gdy walka o pudełko czekoladek przerodziła się... no właśnie.
- Zachował wszystkie członki, tracąc jedynie honor i godność - wzruszył ramionami, udzielając lakonicznej odpowiedzi i spojrzał ponad ramieniem dziewczyny, próbując wyszukać w tłumie kogoś znajomego. Czcze marzenia, bo przecież jasnym było, że na takiej imprezie z pewnością nie będzie osób, które Colin mógłby znać. Raz, obracał się w zupełnie innym towarzystwie, a dwa, nie był przecież specjalnie towarzyski. Pozostawało mu więc czekać cierpliwie na Keirę i zabawiać w tym czasie rozmową nieznajomą niewiastę. Zupełnie nieświadom faktu, że ta właśnie niewiasta pozbawiła go przed chwilą garści galeonów. - Przyszła pani sama? - zapytał uprzejmie, dopiero teraz spostrzegając, że u jej boku nie ma nikogo. Mogła jednak oddzielić się od swoich towarzyszy, podchodząc do bufetu i gdzieś w tłumie czekało na nią stado jej przyjaciół.
Na swojej drodze (bo przemierzyłam przecież ładny kawałek świata) zetknęłam się z różnymi ludźmi. Oprychami pozbawionymi różnych części ciała, a także takim, którym zwyczajnie brakowało mózgu lub chociażby jakiegoś odpowiednika, umożliwiającego zachowywanie się przynajmniej na pewnym poziomie. Bo nie ukrywam, nie wymagam szczególnej kultury, z mej strony byłaby to zwykła hipokryzja. Pouczać kogoś, jednocześnie sięgając mu przy tym do kieszeni. Radosne.
Jednoręki mężczyznę mam okazję jednak podziwiać po raz pierwszy i skrupulatnie wykorzystuję tę okazję, z dziwnym upodobaniem przyglądając się jego okaleczonej dłoni. Fascynuje mnie ten lśniący hak na równi z błyszczącymi oczami i chyba wyłącznie z powodu magnetyzmu bijącego od nieznajomego, nie czmycham jeszcze czym prędzej, aby wydać resztę jego - a teraz już moich - pieniędzy.
- Za dużo ludzi? - zadaję niezwykle bystre pytanie, wciąż bezczelnie zerkając na mężczyznę spod prawie białych rzęs - ma pan okruszki na szacie - zauważam i nie pytając go o pozwolenie, strzepuję je dłonią, może nieco za długo przytrzymując ją na jego klatce piersiowej. Stwarzając doskonałą okazję do flirtu, bo ciekawym zbiegiem okoliczności przystojny brunet nie ma na sobie rękawiczki, przez co natychmiast zauważam brak obrączki. Jakby w czymś mi to przeszkadzało.
- Honor i godność znaczą wszakże znacznie więcej. Jest pan więc prawdziwym bohaterem - stwierdzam słodko, sącząc z ust niewybredne pochlebstwa. Każdy mężczyzna jest na nie łasy i nie przychodzi mi z trudem udawanie zachwyconej brawurą i szlachetnością panieneczki.
- Na szczęście znalazłam wspaniałe towarzystwo - odpowiadam wymijająco i strzepuję płatki śniegu, jakie osadzają się na kołnierzu jegomościa. Bo mogę.
Jednoręki mężczyznę mam okazję jednak podziwiać po raz pierwszy i skrupulatnie wykorzystuję tę okazję, z dziwnym upodobaniem przyglądając się jego okaleczonej dłoni. Fascynuje mnie ten lśniący hak na równi z błyszczącymi oczami i chyba wyłącznie z powodu magnetyzmu bijącego od nieznajomego, nie czmycham jeszcze czym prędzej, aby wydać resztę jego - a teraz już moich - pieniędzy.
- Za dużo ludzi? - zadaję niezwykle bystre pytanie, wciąż bezczelnie zerkając na mężczyznę spod prawie białych rzęs - ma pan okruszki na szacie - zauważam i nie pytając go o pozwolenie, strzepuję je dłonią, może nieco za długo przytrzymując ją na jego klatce piersiowej. Stwarzając doskonałą okazję do flirtu, bo ciekawym zbiegiem okoliczności przystojny brunet nie ma na sobie rękawiczki, przez co natychmiast zauważam brak obrączki. Jakby w czymś mi to przeszkadzało.
- Honor i godność znaczą wszakże znacznie więcej. Jest pan więc prawdziwym bohaterem - stwierdzam słodko, sącząc z ust niewybredne pochlebstwa. Każdy mężczyzna jest na nie łasy i nie przychodzi mi z trudem udawanie zachwyconej brawurą i szlachetnością panieneczki.
- Na szczęście znalazłam wspaniałe towarzystwo - odpowiadam wymijająco i strzepuję płatki śniegu, jakie osadzają się na kołnierzu jegomościa. Bo mogę.
Bleach Pistone
Zawód : Wagabunda
Wiek : 27
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Nic mnie nie dręczy, niczego nie żałuję. Bez przeszłości, bez jutra. Wystarcza mi teraźniejszość. Dzień po dniu. Dzień dzisiejszy! Le bel aujourd'hui!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Przysłowie powiadało, że ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła, ale skoro piekło było tak kuszące, to przecież nie mogło być jednocześnie złe - dlaczego więc i ciekawość uważano za złą i często mylono ze zwykłym wścibstwem? Czyż kulturalne zadawanie pytań, aby dowiedzieć się czegoś o drugiej osobie nie było po prostu jedną z zasad dobrej konwersacji i tego, co w wyższych kręgach nazywali obyciem o ogładą? Colina niespecjalnie zresztą interesowało pochodzenie dziewczyny i jej ewentualni towarzysze, z którymi przybyła na zabawę. Równie dobrze mógł jej jeszcze raz podziękować i sobie iść daleko hen za horyzont w poszukiwaniu swojej własnej zguby, ale - raz, było zbyt miło stać przy bufecie, gdzie dolatywał go zapach pysznych wypieków; dwa, zguba zapewne odnajdzie się zaraz sama, zbyt stęskniona jego obecności; i trzy, miło było sobie porozmawiać ot tak, od niechcenia i bez każącej ręki etykiety.
- Tłumy są męczące - powiedział raz jeszcze, nie wdając się w zbędne szczegóły, które mogłyby odsłonić jakąś małą lub większą prawdę o jego życiu. - I dziękuję - mruknął nieco zawstydzony, że przyłapała go na pewnego rodzaju ofermowatości. Okruszki na szacie, jakże banalne z jednej strony, a z drugiej... jakże przyjemne, że znalazł się ktoś, kto zwrócił na to uwagę i sam zajął się problemem. Colin zmienił jednak zdanie, gdy gest ten się powtórzył jeszcze raz, teraz jednakże okruszki zastąpione zostały padającymi płatkami śniegu. Drgnął więc zaskoczony, a potem rzucił krótkie spojrzenie w tłum, wypatrując doskonale znanej sobie kobiecej sylwetki. Nie było jej w pobliżu, nie było jej w oddali, dlaczego więc nie skorzystać z okazji...?
- Ja swoje towarzystwo niestety zgubiłem i zajadam związany z tym smutek słodyczami - wyjaśnił skrupulatnie, zakładając dłoń z hakiem za plecy i prostując się gwałtownie. Odwrócił się powoli w stronę białowłosego dziewczęcia i powoli, acz delikatnie zdjął jej dłonie ze swojego kołnierza, nad wyraz subtelnie sugerując jej, że powinny się one znajdować w zupełnie innym miejscu i z pewnością nie na jego ciele.
- Tłumy są męczące - powiedział raz jeszcze, nie wdając się w zbędne szczegóły, które mogłyby odsłonić jakąś małą lub większą prawdę o jego życiu. - I dziękuję - mruknął nieco zawstydzony, że przyłapała go na pewnego rodzaju ofermowatości. Okruszki na szacie, jakże banalne z jednej strony, a z drugiej... jakże przyjemne, że znalazł się ktoś, kto zwrócił na to uwagę i sam zajął się problemem. Colin zmienił jednak zdanie, gdy gest ten się powtórzył jeszcze raz, teraz jednakże okruszki zastąpione zostały padającymi płatkami śniegu. Drgnął więc zaskoczony, a potem rzucił krótkie spojrzenie w tłum, wypatrując doskonale znanej sobie kobiecej sylwetki. Nie było jej w pobliżu, nie było jej w oddali, dlaczego więc nie skorzystać z okazji...?
- Ja swoje towarzystwo niestety zgubiłem i zajadam związany z tym smutek słodyczami - wyjaśnił skrupulatnie, zakładając dłoń z hakiem za plecy i prostując się gwałtownie. Odwrócił się powoli w stronę białowłosego dziewczęcia i powoli, acz delikatnie zdjął jej dłonie ze swojego kołnierza, nad wyraz subtelnie sugerując jej, że powinny się one znajdować w zupełnie innym miejscu i z pewnością nie na jego ciele.
Rzadko zdarza się, że ktoś zaintryguje mnie do tego stopnia, że poczuwam chęć do kontynuacji znajomości zaczętej ledwie przed kilkoma minutami. Jeszcze za wcześnie, by stwierdzić, czy pragnę bliżej poznać swego towarzysza, aczkolwiek nie irytuje mnie zbytnio i przynajmniej nie miele ozorem na prawo i lewo, wyrzucając z siebie steki nieprzydatnych informacji o swoim prywatnym życiu. Mężczyzna zdaje się bystry i dyskretny, co niezwykle mi pasuje, bowiem nie muszę przy natłoku zwierzeń obawiać się jednoczesnego ataku na swoje prywatne sprawy. Może po prostu brunet nie ma głowy do rozmów, kiedy z bufetu dolatują nas piękne zapachy wypiekanych i na poczekaniu słodkości, spływających polewami, nadziewanymi bakaliami, suto spływającymi czekoladą... W tym momencie dość nieoczekiwanie i bardzo głośno burczy mi w brzuchu, co usiłuję zamaskować, udając Greka. To znaczy, wpatruję się w mężczyznę uporczywie, jakby sugerując mu, że to właśnie sprawka jego upartego i nieco opiętego brzuszyska. Albo raczej brzusia, brzuszka, bo przecież wygląda na taki, do którego można się przytulić i byłoby to bardzo milusie.
- I właśnie dlatego przybyłeś do Doliny Godryka - kończę myśl, nieco ironizując, ale i uśmiechając się nieznacznie. Jestem nieco zaskoczona jego reakcją na swój dotyk, sprawia bowiem wrażenie doświadczonego i dojrzałego mężczyzny, a zachowuje się jak cnotka, bojąca się, iż jeden zły dotyk ja rozdziewiczy. Cóż, trudno. Kiedy delikatnie odpycha moje dłonie, chowam je do kieszeni i niewinnie proponuję:
- Może pójdziemy na ciacho? Stawiam - dodaję pewnie, bo po raz pierwszy tknęły mnie wyrzuty sumienia, że okradałam całkiem równego gościa. A niech ma i się cieszy, skoro do szczęścia wystarczą mu babeczki.
- I właśnie dlatego przybyłeś do Doliny Godryka - kończę myśl, nieco ironizując, ale i uśmiechając się nieznacznie. Jestem nieco zaskoczona jego reakcją na swój dotyk, sprawia bowiem wrażenie doświadczonego i dojrzałego mężczyzny, a zachowuje się jak cnotka, bojąca się, iż jeden zły dotyk ja rozdziewiczy. Cóż, trudno. Kiedy delikatnie odpycha moje dłonie, chowam je do kieszeni i niewinnie proponuję:
- Może pójdziemy na ciacho? Stawiam - dodaję pewnie, bo po raz pierwszy tknęły mnie wyrzuty sumienia, że okradałam całkiem równego gościa. A niech ma i się cieszy, skoro do szczęścia wystarczą mu babeczki.
Bleach Pistone
Zawód : Wagabunda
Wiek : 27
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Nic mnie nie dręczy, niczego nie żałuję. Bez przeszłości, bez jutra. Wystarcza mi teraźniejszość. Dzień po dniu. Dzień dzisiejszy! Le bel aujourd'hui!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
W pewnym sensie zaskoczyła go ta niespodziewana bezpośredniość dziewczyny, którą widział pierwszy raz w życiu; zupełnie się nie krępowała w jego obecności i wręcz traktowała go... jak równego sobie? Co było dość niespotykanym zjawiskiem zważywszy na to, że w większości sytuacji to Colin stał na wygranej pozycji i on rozdawał w towarzystwie karty; a jeśli ktoś się zniżał do pozycji drugiej osoby i traktował ją jak równą sobie, to robił to właśnie Colin, próbując ośmielić swoich dyskutantów i pokazać im, że nawet szlachcic potrafi być normalnym człowiekiem. Tymczasem to słodkie dziewczę zdawało się nie wiedzieć, z kim ma do czynienia, co już samo w sobie było zaskakujące, ale w tym pozytywnym, przyjemnym znaczeniu; nie musiał już dbać o etykietę i o zasady, które krępowały go na salonach. Może mógłby podnieść w garści śnieg i wrzucić ją za dziewczęcy kołnierz, wywołując tym niezawodnie falę niepowstrzymanych pisków?
- Właściwie przybyłem tu z innego powodu - przyznał dość niechętnie, nie do końca chcąc zdradzać powód swojej obecności na takiej imprezie. - Po prostu wolałem towarzystwo nieznajomych od znajomych... a nawet ja chciałbym spędzić sylwestra z ludźmi, a nie w samotności - westchnął, oglądając jeszcze raz swoje ubranie w poszukiwaniu zaginionych okruszków; na wszelki wypadek, gdyby jego towarzyszka zechciała znów go posmyrać. Na szczęście zrozumiała aluzję i schowała dłonie do kieszeni, oddalając niebezpieczeństwo od Colinowego ubrania. Łaskawie puścił mimo uszu dźwięk burczącego brzucha, pośrednio doskonale rozumiejąc ten problem, bo pewnie jeszcze chwila i jego własne kiszki zagrałyby rozpaczliwego babeczkowego marsza.
- Na jedną mógłbym się skusić - powiedział po sekundzie zastanowienia, błyskawicznie odwracając się w stronę zastawionego stołu i wodząc wzrokiem po słodkościach. - Ale czy to nie mężczyzna powinien płacić? Chyba nie jesteś jedną z tych niezależnych wielkomiejskich dam? - zapytał podejrzliwie, jakby widmo nagłego feminizmu wiszące nad głową stanowiło zupełnie nowe, groźne niebezpieczeństwo. Co prawda czasy sufrażystek były dość odległe, a kobiecie prawa powoli stawały się równe tym męskim, ale nie zmieniało to faktu, że w ostatnim czasie Colin więcej miał do czynienia z tradycyjnym patriarchalnym systemem szlacheckim, niż z zasadami nowego, wpół feministycznego świata.
- Właściwie przybyłem tu z innego powodu - przyznał dość niechętnie, nie do końca chcąc zdradzać powód swojej obecności na takiej imprezie. - Po prostu wolałem towarzystwo nieznajomych od znajomych... a nawet ja chciałbym spędzić sylwestra z ludźmi, a nie w samotności - westchnął, oglądając jeszcze raz swoje ubranie w poszukiwaniu zaginionych okruszków; na wszelki wypadek, gdyby jego towarzyszka zechciała znów go posmyrać. Na szczęście zrozumiała aluzję i schowała dłonie do kieszeni, oddalając niebezpieczeństwo od Colinowego ubrania. Łaskawie puścił mimo uszu dźwięk burczącego brzucha, pośrednio doskonale rozumiejąc ten problem, bo pewnie jeszcze chwila i jego własne kiszki zagrałyby rozpaczliwego babeczkowego marsza.
- Na jedną mógłbym się skusić - powiedział po sekundzie zastanowienia, błyskawicznie odwracając się w stronę zastawionego stołu i wodząc wzrokiem po słodkościach. - Ale czy to nie mężczyzna powinien płacić? Chyba nie jesteś jedną z tych niezależnych wielkomiejskich dam? - zapytał podejrzliwie, jakby widmo nagłego feminizmu wiszące nad głową stanowiło zupełnie nowe, groźne niebezpieczeństwo. Co prawda czasy sufrażystek były dość odległe, a kobiecie prawa powoli stawały się równe tym męskim, ale nie zmieniało to faktu, że w ostatnim czasie Colin więcej miał do czynienia z tradycyjnym patriarchalnym systemem szlacheckim, niż z zasadami nowego, wpół feministycznego świata.
Zupełnie nie obchodzi mnie, czy rozmawiam z jakimś podrzędnym czyścicielem toalet w jakimś czarodziejskim pubie, czy też z dystyngowanym szlacheckim panem. W gruncie rzeczy, ludzi z przeciwnych społecznych biegunów różni stosunkowo niewiele, ale jakoś wszyscy zapierają się przed sobą, by do tego przyznać. I co dziwne, i ci, którzy patrzą na świat z majestatycznej wysokości i ci, żyjący w rynsztoku, kierują się swoją dumą. Wiem, że nawet najgorsze szumowiny takową posiadają i to niejednokrotnie o rozmiarach rozdętych znacznie bardziej od ego najbardziej megalomańskiego szlachcica, jakiego znał dotąd świat. Nie pytam więc o nic, usatysfakcjonowana, iż mój towarzysz - u którego co prawda podejrzewam arystokratyczne korzenie, ponieważ zaskakuje swym dystyngowaniem - rozmawia ze mną zupełnie normalnie, głuchy albo przynajmniej przygłuchy na głos rozsądku i opinii publicznej, wzbraniającej bratania się z osobnikami zniewiadomoskąd.
- Chyba rozumiem, co masz na myśli - wchodzę mu w słowo, już zupełnie pewnie przechodząc z per pan do formy nieco bardziej poufałej, bo nie uśmiecha mi się w ogóle owa oficjalna tytulatura. Jeszcze jest obcy, ale przecież nie stoi na przeszkodzie, byśmy zwracali się do siebie nieco luźniej. Nie wygląda w końcu aż tak staro, żebym poczuwała się wobec niego do jakiegoś szczególnego respektu, bez przesady - i będziesz lepić bałwanki z nieznajomymi? Chyba przybyliśmy po to samo - stwierdzam, kolejną wspólną cechę (po łakomstwie na babeczki), jakby podobieństwo do obcego mężczyzny stało się mym triumfem. Guzik prawda, ale przynajmniej się nie nudzę i stojąc obok niego nawet trochę mi cieplej, jakby jego oddech chuchał i dmuchał i przydawał mi gorącego powietrza. Przyjmuję z aprobatą jego taktowane zachowanie; w ogóle nie wypomina mi kompromitujących dźwięków dochodzących z mego brzucha - jaki facet oparłby się takiej okazji? I nawet z radością przyjmuję jego zgodę. I równie łakomym wzrokiem wodzę po bufecie, starając się upolować spojrzeniem jak największą, najbardziej okazałą i najlepiej wypieczoną babeczkę.
- Nie jestem, chcesz zapłacić? - zaprzeczam natychmiastowo, udając, że znam swoje miejsce - czyżbym się myliła i koleś okaże się jednym z tych ancymonów, twierdzących, iż kobieta powinna czekać u rozporka mężczyzny? - ale jednocześnie nie zgrywając przy tym zbytniej cnotki, którą zdecydowanie nie jestem - mam po prostu trochę więcej pieniędzy, niż sama bym wydała - wzruszam ramionami, łapiąc go za ramię i ciągnąc w stronę stoiska - wybieraj - mruczę, choć sama czaję się na gigantyczną, waniliowo-jagodową babeczkę.
- Chyba rozumiem, co masz na myśli - wchodzę mu w słowo, już zupełnie pewnie przechodząc z per pan do formy nieco bardziej poufałej, bo nie uśmiecha mi się w ogóle owa oficjalna tytulatura. Jeszcze jest obcy, ale przecież nie stoi na przeszkodzie, byśmy zwracali się do siebie nieco luźniej. Nie wygląda w końcu aż tak staro, żebym poczuwała się wobec niego do jakiegoś szczególnego respektu, bez przesady - i będziesz lepić bałwanki z nieznajomymi? Chyba przybyliśmy po to samo - stwierdzam, kolejną wspólną cechę (po łakomstwie na babeczki), jakby podobieństwo do obcego mężczyzny stało się mym triumfem. Guzik prawda, ale przynajmniej się nie nudzę i stojąc obok niego nawet trochę mi cieplej, jakby jego oddech chuchał i dmuchał i przydawał mi gorącego powietrza. Przyjmuję z aprobatą jego taktowane zachowanie; w ogóle nie wypomina mi kompromitujących dźwięków dochodzących z mego brzucha - jaki facet oparłby się takiej okazji? I nawet z radością przyjmuję jego zgodę. I równie łakomym wzrokiem wodzę po bufecie, starając się upolować spojrzeniem jak największą, najbardziej okazałą i najlepiej wypieczoną babeczkę.
- Nie jestem, chcesz zapłacić? - zaprzeczam natychmiastowo, udając, że znam swoje miejsce - czyżbym się myliła i koleś okaże się jednym z tych ancymonów, twierdzących, iż kobieta powinna czekać u rozporka mężczyzny? - ale jednocześnie nie zgrywając przy tym zbytniej cnotki, którą zdecydowanie nie jestem - mam po prostu trochę więcej pieniędzy, niż sama bym wydała - wzruszam ramionami, łapiąc go za ramię i ciągnąc w stronę stoiska - wybieraj - mruczę, choć sama czaję się na gigantyczną, waniliowo-jagodową babeczkę.
Bleach Pistone
Zawód : Wagabunda
Wiek : 27
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Nic mnie nie dręczy, niczego nie żałuję. Bez przeszłości, bez jutra. Wystarcza mi teraźniejszość. Dzień po dniu. Dzień dzisiejszy! Le bel aujourd'hui!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Dobrze pamiętał, że bardzo ciężko było mu się przyzwyczaić ze swobody swojego dotychczasowego życia, które przecież kręciło się wokół książek i rozwijającego się księgarskiego biznesu, do zupełnie nowej, sztywnej i obarczonej dziesiątkami (jeśli nie setkami) różnych zakazów i nakazów szlacheckiej etykiety. Nie bratać się niepotrzebnie z osobami niższymi statusem, nie mieszać krwi, nie spoufalać się, zawsze pamiętać o swojej pozycji... Mijały miesiące, a on coraz bardziej wczuwał się w ten nowy, nieznany i z początku męczący świat głupich zasad. Dopiero teraz na nowo odkrywając, jakim wielkim darem była dla niego wcześniejsza swoboda i jak wiele traci się na sztywności i dystansie.
- To był zupełny impuls, widziałem zapisy i postanowiłem skorzystać. W końcu raz się żyje, a skoro jest okazja znów poczuć się jak dziecko - wzruszył ramionami. Dzieciństwo Colina nie należało do najlepszych, a czasy swojej młodości przeżył wespół z toczącą się wojną; trudno więc oczekiwać, aby miał z tego okresu dobre wspomnienia, dlaczegóż więc nie miałby ich lekko zmodyfikować całkowicie nowymi wrażeniami? Odgonienie koszmarów przeszłości było o wiele łatwiejsze, gdy miało się czym załatać czarne dziury minionych lat. - Poza tym - uniósł w górę hak - chciałem sprawdzić, czy nadal jestem... w pełni sprawny - zakończył nieco koślawo i, co tu dużo ukrywać, nieco dwuznacznie. Postanowił czym prędzej zatuszować swoją wpadkę i odwrócił się w stronę stoiska.
Wodząc wzrokiem za kolejnymi łakociami łowił jednocześnie niesamowitą mieszankę zapachów, próbując wybrać babeczkę, ciągutkę czy inną czekoladkę, która ujęłaby jego serce i podniebienie.
- Oczywiście że zapłacę - powiedział ze swobodną lekkością, jakby kupowanie babeczek nieznanym sobie kobietom było w jego życiu czynnością całkowicie naturalną, która przecież nikogo nie powinna dziwić. - Wybierz, na co masz ochotę, a ja się skuszę na czekoladowe piekło - sięgnął ręką po niewinnie wyglądającą ciemną babeczkę posypaną malutkimi drobinkami czegoś czarnego. Z daleka wyglądała jak zwykła posypka, ale z bliska można było dostrzec, że to ziarenka grubo zmielonego pieprzu. - Podobno tylko najodważniejsi się na to... - zdążył powiedzieć, biorąc wielkiego gryza, po czym zamilkł na sekundę, czując, jak palące nadzienie babeczki zaczyna działać. Bardzo mocno i bardzo szybko; tak szybko, że w ciągu jednej chwili twarz Colina zmieniła barwę na ciemnoczerwoną, a z nosa zaczęło mu się dymić, jakby w środku faktycznie płonął piekielny ogień.
- To był zupełny impuls, widziałem zapisy i postanowiłem skorzystać. W końcu raz się żyje, a skoro jest okazja znów poczuć się jak dziecko - wzruszył ramionami. Dzieciństwo Colina nie należało do najlepszych, a czasy swojej młodości przeżył wespół z toczącą się wojną; trudno więc oczekiwać, aby miał z tego okresu dobre wspomnienia, dlaczegóż więc nie miałby ich lekko zmodyfikować całkowicie nowymi wrażeniami? Odgonienie koszmarów przeszłości było o wiele łatwiejsze, gdy miało się czym załatać czarne dziury minionych lat. - Poza tym - uniósł w górę hak - chciałem sprawdzić, czy nadal jestem... w pełni sprawny - zakończył nieco koślawo i, co tu dużo ukrywać, nieco dwuznacznie. Postanowił czym prędzej zatuszować swoją wpadkę i odwrócił się w stronę stoiska.
Wodząc wzrokiem za kolejnymi łakociami łowił jednocześnie niesamowitą mieszankę zapachów, próbując wybrać babeczkę, ciągutkę czy inną czekoladkę, która ujęłaby jego serce i podniebienie.
- Oczywiście że zapłacę - powiedział ze swobodną lekkością, jakby kupowanie babeczek nieznanym sobie kobietom było w jego życiu czynnością całkowicie naturalną, która przecież nikogo nie powinna dziwić. - Wybierz, na co masz ochotę, a ja się skuszę na czekoladowe piekło - sięgnął ręką po niewinnie wyglądającą ciemną babeczkę posypaną malutkimi drobinkami czegoś czarnego. Z daleka wyglądała jak zwykła posypka, ale z bliska można było dostrzec, że to ziarenka grubo zmielonego pieprzu. - Podobno tylko najodważniejsi się na to... - zdążył powiedzieć, biorąc wielkiego gryza, po czym zamilkł na sekundę, czując, jak palące nadzienie babeczki zaczyna działać. Bardzo mocno i bardzo szybko; tak szybko, że w ciągu jednej chwili twarz Colina zmieniła barwę na ciemnoczerwoną, a z nosa zaczęło mu się dymić, jakby w środku faktycznie płonął piekielny ogień.
Nieznajome i jakieś parchate twarze, tłumy żebraków nie kręcą mnie na tyle, aby pchać się dobrowolnie w tłum i pozwalać mu się nieść, jakbym płynęła na fali. Jego przywiodła tu chęć frajdy(?), mnie chęć zysku. Tak czy inaczej, oboje mamy w tym sylwestrze swoje interesy. Zapewne umiejętnie skrywane przed drugą stroną. W przeciwnym razie wzięłabym go za idiotę, który nie dość, że niepotrzebnie, to jeszcze i niebezpiecznie obnaża się przed obcymi. Takich ludzi łatwo wykorzystywać, a ja już i tak przecież nieco nadwyrężyłam zaufanie swego kompana. Na tyle niebanalnego, że jest mi nawet trochę głupio, no ale, co się stało to się nie odstanie.
-Nigdy nie lepiłam bałwanów - wyznaję mu, jakby stanowiło to jakąś wstydliwą, ciemną plamę na mojej przeszłości - bawiłeś się w to z mamą? Z rodzeństwem? - pytam lekko, niezobowiązująco, ot, by podtrzymać luźną konwersację. Mam w końcu do czynienia z erudytą, który posiada co prawda skłonności do popełniania jakże uroczego faux pax, ale mnie to tylko rozbraja i zupełnie się nie oburzam, jak uczyniłyby to te damulki z arystokracji. O ile rzecz jasna zrozumiałyby, co takiego mężczyzna miał na myśli.
-Cóż, sądzę, że hak nie dyskryminuje twojej sprawności - odpowiadam miękko i podobnie jak on dość wieloznacznie, aczkolwiek wciąż w granicach dobrego smaku. Udaję, że nie zauważam zmieszania mężczyzny i już skupiam wzrok na słodyczach, piętrzących się na straganie, kuszących i sprawiających, że czuję ślinkę napływającą mi do ust od samego ich zapachu.
-Prawdziwy dżentelmen - stwierdzam z podziwem, jakby niewielu ich chodziło po tej ziemi - ale nie jem słodyczy z ludźmi, których imienia nie poznałam - dodaję, bo przecież jest to dla mnie w tej chwili sprawa życia i śmierci... Która w jednej chwili przestaje być taka istotna, gdy z nosa mężczyzny zaczyna się dymić, a on przypominać Minotaura, choć trochę mniej włochatego. Wypuszczam z rąk swoje ciastko i patrzę na niego z zaniepokojeniem... Czy to działanie pieprznej babeczki, czy może ma uczulenie na jakiś jej składnik aktywny? Cholera wie. Minął jednak moment, a twarz mężczyzny ponownie zaczyna przybierać swój normalny koloryt. Gdy jednak cicho mu się odbija, odsuwam się przezornie nieco dalej, komentując:
-Masz doprawdy ognisty temperament - mrugam do niego i sięgam po dobrze wypieczony pasztecik. Wbijam w niego zęby, ale na szczęście nie czuję pieczenia w gardle ani żadnych inncyh efektów ubocznych.
-Nigdy nie lepiłam bałwanów - wyznaję mu, jakby stanowiło to jakąś wstydliwą, ciemną plamę na mojej przeszłości - bawiłeś się w to z mamą? Z rodzeństwem? - pytam lekko, niezobowiązująco, ot, by podtrzymać luźną konwersację. Mam w końcu do czynienia z erudytą, który posiada co prawda skłonności do popełniania jakże uroczego faux pax, ale mnie to tylko rozbraja i zupełnie się nie oburzam, jak uczyniłyby to te damulki z arystokracji. O ile rzecz jasna zrozumiałyby, co takiego mężczyzna miał na myśli.
-Cóż, sądzę, że hak nie dyskryminuje twojej sprawności - odpowiadam miękko i podobnie jak on dość wieloznacznie, aczkolwiek wciąż w granicach dobrego smaku. Udaję, że nie zauważam zmieszania mężczyzny i już skupiam wzrok na słodyczach, piętrzących się na straganie, kuszących i sprawiających, że czuję ślinkę napływającą mi do ust od samego ich zapachu.
-Prawdziwy dżentelmen - stwierdzam z podziwem, jakby niewielu ich chodziło po tej ziemi - ale nie jem słodyczy z ludźmi, których imienia nie poznałam - dodaję, bo przecież jest to dla mnie w tej chwili sprawa życia i śmierci... Która w jednej chwili przestaje być taka istotna, gdy z nosa mężczyzny zaczyna się dymić, a on przypominać Minotaura, choć trochę mniej włochatego. Wypuszczam z rąk swoje ciastko i patrzę na niego z zaniepokojeniem... Czy to działanie pieprznej babeczki, czy może ma uczulenie na jakiś jej składnik aktywny? Cholera wie. Minął jednak moment, a twarz mężczyzny ponownie zaczyna przybierać swój normalny koloryt. Gdy jednak cicho mu się odbija, odsuwam się przezornie nieco dalej, komentując:
-Masz doprawdy ognisty temperament - mrugam do niego i sięgam po dobrze wypieczony pasztecik. Wbijam w niego zęby, ale na szczęście nie czuję pieczenia w gardle ani żadnych inncyh efektów ubocznych.
Bleach Pistone
Zawód : Wagabunda
Wiek : 27
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Nic mnie nie dręczy, niczego nie żałuję. Bez przeszłości, bez jutra. Wystarcza mi teraźniejszość. Dzień po dniu. Dzień dzisiejszy! Le bel aujourd'hui!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
O nie, pytania o rodzinę wciąż pozostawały zbyt intymne nawet jak na rozmowy z kimś znajomym, a tutaj Colin miał do czynienia z osobą zdecydowanie nieznajomą. I to nieznajomą tak bardzo, że wzajemnie nadal nie znali swoich imion, jakby ich ujawnienie miało poruszyć i zniszczyć wątłą nić dopiero co zawiązywanej znajomości. Pokręcił więc tylko głową w odpowiedzi, że nie, nie bawił się to w dzieciństwie (a może że nie, nie jest to jej sprawa) i wyciągnął w jej stronę dłoń z hakiem. Nieuprzejmie, niegrzecznie i zupełnie bez zastanowienia, ale był zbyt zaaferowany swoją nową babeczką, aby zastanawiać się nad takimi niuansami.
- Colin. - Przecież za hak też może potrząsnąć, prawda? - Najwspanialszy jednoręki mężczyzna w obrębie jakichś dziesięciu mil. Dalej nie ręczę, Dolina Godryka potraf zaskakiwać, więc zapewne znalazłby się ktoś, kto mógłby w tym ze mną konkurować - zdążył jeszcze wzruszyć ramionami, zanim paląca babeczka próbowała go zabić. Krztusił się i dusił, przez kilka sekund nie mogąc nabrać powietrza, a kiedy to zrobił, wydawało mu się, że od środka spala go piekielny ogień.
Z tego wszystkiego pojawiły mu się nawet łzy w oczach; wyjątkowo niemęskie i niepożądane, ale nie miał na to większego wpływu, przeklinając przy okazji sam siebie, że właśnie dzisiaj zachciało mu się bawić w grę pełną ryzyka. Pamiętał, jak w czasach młodości zakładał się o zjadanie fasolek wszystkich smaków; teraz czuł się podobnie, chociaż był o wiele starszy i takie chłopięce zabawy już dawno powinny odejść do lamusa. Miał wrażenie, jakby całe jego gardło zamieniło się w piekło, a każde dotknięcie językiem podniebienia rozbudzało kolejne płomienie. Przez desperacki moment rozważał nawet wepchnięcie sobie w usta jakiejś bryły śniegu, aby jej zimnem i chłodem złagodzić nieprzyjemny ogień.
Na szczęście po chwili wszystko minęło i chociaż nadał czuł dziwne ciepło w ustach, babeczka nie piekła już szatańską pożogą. Colin czym prędzej odstawił ją na stół i rzucił sprzedawczyni urażone spojrzenie, że nie został w porę ostrzeżony, ale ta nic sobie z tego nie robiła, najwyraźniej ucieszona zemstą, jaką wzięła na księgarzu. Odwrócił się do niej plecami, cały obrażony i napuszony ze złości, że się tak idiotycznie zbłaźnił.
- Nie, po prostu jestem zbyt łakomy - wyjawił niechętnie jedną ze swoich wad, obserwując jak usta dziewczyny zaciskają się na paszteciku, a jej zęby wbijają w mięso. Automatycznie i zupełnie nieświadomie oblizał wargi, znów czując na języku smak piekącej babeczki. Fuj.
- Colin. - Przecież za hak też może potrząsnąć, prawda? - Najwspanialszy jednoręki mężczyzna w obrębie jakichś dziesięciu mil. Dalej nie ręczę, Dolina Godryka potraf zaskakiwać, więc zapewne znalazłby się ktoś, kto mógłby w tym ze mną konkurować - zdążył jeszcze wzruszyć ramionami, zanim paląca babeczka próbowała go zabić. Krztusił się i dusił, przez kilka sekund nie mogąc nabrać powietrza, a kiedy to zrobił, wydawało mu się, że od środka spala go piekielny ogień.
Z tego wszystkiego pojawiły mu się nawet łzy w oczach; wyjątkowo niemęskie i niepożądane, ale nie miał na to większego wpływu, przeklinając przy okazji sam siebie, że właśnie dzisiaj zachciało mu się bawić w grę pełną ryzyka. Pamiętał, jak w czasach młodości zakładał się o zjadanie fasolek wszystkich smaków; teraz czuł się podobnie, chociaż był o wiele starszy i takie chłopięce zabawy już dawno powinny odejść do lamusa. Miał wrażenie, jakby całe jego gardło zamieniło się w piekło, a każde dotknięcie językiem podniebienia rozbudzało kolejne płomienie. Przez desperacki moment rozważał nawet wepchnięcie sobie w usta jakiejś bryły śniegu, aby jej zimnem i chłodem złagodzić nieprzyjemny ogień.
Na szczęście po chwili wszystko minęło i chociaż nadał czuł dziwne ciepło w ustach, babeczka nie piekła już szatańską pożogą. Colin czym prędzej odstawił ją na stół i rzucił sprzedawczyni urażone spojrzenie, że nie został w porę ostrzeżony, ale ta nic sobie z tego nie robiła, najwyraźniej ucieszona zemstą, jaką wzięła na księgarzu. Odwrócił się do niej plecami, cały obrażony i napuszony ze złości, że się tak idiotycznie zbłaźnił.
- Nie, po prostu jestem zbyt łakomy - wyjawił niechętnie jedną ze swoich wad, obserwując jak usta dziewczyny zaciskają się na paszteciku, a jej zęby wbijają w mięso. Automatycznie i zupełnie nieświadomie oblizał wargi, znów czując na języku smak piekącej babeczki. Fuj.
Chyba depczę po niepewnym gruncie, aczkolwiek nigdy nie cofam się przed niebezpieczeństwem. Ewentualnie wówczas, gdy mam je bezpośrednio przed oczami - wtedy zwykle jest już za późno. Skryty, ale rozmowny, czarujący, ale mrukliwy, przystojny, ale jednoręki... W swym kompanie dostrzegam same sprzeczności, co nie przeszkadza mi jednak dobrze czuć się w jego towarzystwie. Nieco, hm, okrojonym, ale zupełnie nie stoi to na przeszkodzie w rozmawianiu o niczym. Na całe szczęście, nie zorientował się, że ma w kieszeniach o połowę mniej "drobnych" - i w tej chwili zaczynam się zastanawiać, czy aby brunet nie należy do śmietanki towarzyskiej chlubiącej się błękitną krwią. Mierzę go uważnym spojrzeniem, markując, czy rzeczywiście mogę zakwalifikować go do stanu szlachetnego i... nie jestem pewna. Ma w sobie zarówno i elegancję, i swobodę, a przecież pieniądze o niczym nie świadczą. Aktualnie w moich kieszeniach brzęczy ich całe mnóstwo, a wcale nie posiadam przecież wielkiego majątku. Jego imię przesądza sprawę. Ktoś, kto nazywa się Colin nie może przecież być szlachcicem. Wzdrygam się na ten dźwięk, bo brzmi paskudnie plebejsko i przypomina mi nawet trochę "Kevina", a gorszego imienia to już naprawdę nie wymyślono.
- Bleach - przedstawiam się, z pewną dozą ostrożności chwytając lewą rękę... znaczy się błyszczący stalą hak i potrząsając nim w górę i w dół, jakby witała się z zupełnie zdrowym człowiekiem. Bo to chyba niekulturalnie wypominać komuś ułomność, prawda? - Jesteś najwspanialszym jednorękim mężczyzną, jakiego spotkałam - prawię mu - to chyba komplement - choć oczywiście jest także j e d y n y m jednorękim gościem, jakiego kiedykolwiek widziałam. Kiedy on oporządza się po ee wybuchu w swoich ustach, ja pochłaniam pasztecika, który zdaje się wręcz pęcznieć mi w dłoniach. I w ustach, niemalże je rozsadzając. Gryzę i przełykam coraz szybciej, z ogromną nadzieją, że nie wygląda to źle i że nie jem jakoś brzydko i pokracznie, ale czuję olbrzymią ulgę, gdy w końcu udaje mi się przełknąć duży kęs. Mam z powrotem wolne usta, mogę już mówić (a nie kląć i bluzgać), więc uśmiecham się lekko na wyznanie swego nowego znajomego i widząc, jak patrzy na mój przysmak proponuję:
-Chcesz kawałek? - pytam, w sumie nie czekając już na odpowiedź i od razu przełamując pasztecik na dwie części, z którą większą (i nie nadgryzioną) podaję Colinowi - ale uważaj, bo strasznie rozpycha się w buzi - czynię słuszną uwagę, ostrzegając go przed dziwnym zachowaniem jedzenia. Ten stragan zdaje mi się coraz bardziej podejrzany. Pewnie sprzedawczynie nie mają aktualnych badań sanepidowskich i powcierały w te wszystkie przysmaki swoje bakterie.
- Bleach - przedstawiam się, z pewną dozą ostrożności chwytając lewą rękę... znaczy się błyszczący stalą hak i potrząsając nim w górę i w dół, jakby witała się z zupełnie zdrowym człowiekiem. Bo to chyba niekulturalnie wypominać komuś ułomność, prawda? - Jesteś najwspanialszym jednorękim mężczyzną, jakiego spotkałam - prawię mu - to chyba komplement - choć oczywiście jest także j e d y n y m jednorękim gościem, jakiego kiedykolwiek widziałam. Kiedy on oporządza się po ee wybuchu w swoich ustach, ja pochłaniam pasztecika, który zdaje się wręcz pęcznieć mi w dłoniach. I w ustach, niemalże je rozsadzając. Gryzę i przełykam coraz szybciej, z ogromną nadzieją, że nie wygląda to źle i że nie jem jakoś brzydko i pokracznie, ale czuję olbrzymią ulgę, gdy w końcu udaje mi się przełknąć duży kęs. Mam z powrotem wolne usta, mogę już mówić (a nie kląć i bluzgać), więc uśmiecham się lekko na wyznanie swego nowego znajomego i widząc, jak patrzy na mój przysmak proponuję:
-Chcesz kawałek? - pytam, w sumie nie czekając już na odpowiedź i od razu przełamując pasztecik na dwie części, z którą większą (i nie nadgryzioną) podaję Colinowi - ale uważaj, bo strasznie rozpycha się w buzi - czynię słuszną uwagę, ostrzegając go przed dziwnym zachowaniem jedzenia. Ten stragan zdaje mi się coraz bardziej podejrzany. Pewnie sprzedawczynie nie mają aktualnych badań sanepidowskich i powcierały w te wszystkie przysmaki swoje bakterie.
Bleach Pistone
Zawód : Wagabunda
Wiek : 27
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Nic mnie nie dręczy, niczego nie żałuję. Bez przeszłości, bez jutra. Wystarcza mi teraźniejszość. Dzień po dniu. Dzień dzisiejszy! Le bel aujourd'hui!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Bufet
Szybka odpowiedź