Kasztanowy park
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kasztanowy park
O tej porze roku kasztanowy park tonie w grubych warstwach śnieżnego puchu, który - ku uciesze nie tylko dzieci - zdaje się idealny do tworzenia aniołków, lepienia trwałych śnieżek i budowania przepięknych bałwanów.
Nieco dalej park wypełniony jest licznymi ścieżkami, które okazują się kręte i dość oblodzone. Z gałęzi wysokich drzew zwisają długie sople, a w grudniowym powietrzu wirują drobne płatki śniegu. Spacer po tym spokojnym parku jest świetną alternatywą dla osób, które poszukują chwilowej ucieczki od zgiełku panującego na głównym placu Doliny Godryka.
Nieco dalej park wypełniony jest licznymi ścieżkami, które okazują się kręte i dość oblodzone. Z gałęzi wysokich drzew zwisają długie sople, a w grudniowym powietrzu wirują drobne płatki śniegu. Spacer po tym spokojnym parku jest świetną alternatywą dla osób, które poszukują chwilowej ucieczki od zgiełku panującego na głównym placu Doliny Godryka.
- grupy:
- grupa I
Frank Carter
Charles Lovegood
Garrett Weasley
grupa II
Febe Valhakis
Clementine Baudelaire
Samuel Skamander
grupa III
Teddy Purcell
Benjamin Wright
Harriett Lovegood
grupa IV
Colin Fawley
Frederick Fox
Luna Spencer-Moon
grupa V
Minnie McGonagall
Hereward Bartius
Bleach Plistone
dla niedowiarków wynik losowania: klik
- opisy bałwanków:
- grupa I
Podstawa bałwana będąca dziełem Franka i brzuch przygotowany przez Garretta wyglądały na zbudowane z wielką starannością, ale pod względem jakości odstawała od nich stworzona przez Charlesa głowa. Chłopiec przecenił swoje umiejętności lepienia w śniegu i, próbując ulepić z niego pyszczek smoka, przyczynił się wyłącznie do tego, że bałwankowa głowa rozpadła mu się w dłoniach.
Bałwan tej grupy składał się ze stabilnej podstawy i solidnego brzucha. Gdyby nie brak głowy, prezentowałby się całkiem dostojnie.
grupa II
Bałwanek przygotowany przez grupę drugą nie wyglądał najlepiej. Samuel miał wielkie trudności z ulepieniem wymiarowej kuli; śnieg topił mu się w dłoniach, a jego kula przypominała bardziej spłaszczone jajo. Dzieła dopełniła Clementine, wpadając w podstawę bałwana i przekrzywiając ją już zupełnie. Jej kula również nie należała do najbardziej udanych. Honor drużyny uratowała Febe, jednak nawet najlepsza głowa nie jest w stanie pomóc, gdy podstawa i brzuch bałwana prezentują się dość... nieciekawie.
Bałwan tej grupy składał się z niewymiarowej podstawy, wybrakowanego, nieco bezkształtnego brzucha i stosunkowo udanej głowy. Cały bałwan był przekrzywiony i wyglądał, jakby miał zaraz się przewrócić.
grupa III
Gorąca atmosfera panująca w grupie trzeciej na szczęście nie roztopiła niewinnego bałwanka. W gruncie rzeczy, prezentował się on całkiem nieźle. Co prawda podstawa ulepiona przez Benjamina mogłaby bardziej przypominać kulę niż elipsę, ale towarzyszące mu panie spisały się na medal. Głowa bałwanka będąca dziełem Teddy prezentowała się bowiem idealnie. Brzuch wykonany przez Harriett miejscami też był nieco koślawy, ale cała konstrukcja po złożeniu wydawała się dość stabilna.
Bałwan tej grupy składał się z przepięknej głowy, solidnego, choć nieco przekrzywionego brzucha i spłaszczonej podstawy, która pomimo swojego wyglądu okazała się wystarczająco wytrzymała.
grupa IV
JednorękibandytaColin okazał się zaskakująco dobry w lepieniu bałwanów; jak widać, wcale nie potrzeba do tej zabawy wszystkich kończyn. Luna spisała się trochę gorzej. Jej kula wydawała się dość wytrzymała, ale daleko było jej do idealnego kształtu. Dzieło Freda prezentowało się podobnie - nie grzeszyło nadmierną urodą, ale gwarantowało wystarczającą stabilność, żeby bałwan nie rozpadł im się na oczach.
Bałwan tej grupy wyglądał bardzo solidnie, choć był przy tym nieco koślawy i raczej nieforemny.
grupa V
Bałwanek grupy piątej miałby spore szanse na zostanie faworytem, gdyby nie fakt, że podstawa nieporęcznie lepiona przez Herewarda okazała się wyjątkowo słaba. Rozpadła się całkowicie w momencie, gdy Minnie i Bleach ułożyły na nich swoje kule. Na szczęście ich dzieła były wystarczająco solidne, aby wytrzymać ten upadek. Głowa stworzona przez Minnie przypominała wyjętą prosto z foremki, a brzuch ulepiony przez Bleach wcale nie prezentował się gorzej.
Bałwan tej grupy składał się z przepięknej głowy i solidnego brzucha, przez brak podstawy był jednak niewielki i wyglądał jak bałwankowe dziecko.
- opis zadań:
- wynik losowania
grupa I
Wybrano wam dość niefortunne miejsce na stanowisko do lepienia bałwanka: tuż nad waszymi głowami rozrastały się gałęzie wielkiego, starego kasztanowca o wyjątkowo grubych konarach; jak nietrudno się domyślić, na gałęziach zebrały się olbrzymie warstwy śnieżnego puchu. Prawa fizyki, które obowiązują także w świecie magii, sprawiły, że po silniejszym podmuchu wiatru cały ten kożuszek śniegu w ekspresowym tempie spadł na ziemię. Jedno z was, Garretta, spotkało niezwykłe nieszczęście - większość śniegu spadło właśnie na niego, z impetem przewracając go na ziemię i od stóp do głów zakrywając zaspą. Bałwanek także nie uszedł bez szwanku. Spadający śnieg popchnął najwyżej ułożoną z kul, przez co ta odpadła od śniegowego tułowia i zaczęła turlać się w kierunku grupy drugiej. Wyglądało na to, że była w tamtą stronę zwodzona magią. Czyżby przeciwnicy postanowili sabotować waszego bałwanka?
| Musicie uratować zakopaną osobę i złożyć bałwana w całość.
grupa II
Zrobiliście sobie akurat krótką przerwę na złapanie oddechu i przyjrzenie się swojemu bałwankowemu dziełu, kiedy to nagle... zaczęło się topić. Ni stąd, ni zowąd, kompletnie bez przyczyny - przecież wcale nie było za ciepło, słońce też już dawno skryło się za horyzontem, a wy nawet nie dmuchaliście i nie chuchaliście na swojego śniegowego ludka. Kule, które lepiliście z takim zaangażowaniem, już wkrótce miały zmienić się na waszych oczach w bezkształtną, roztopioną breję, tym samym marnując całą wytężoną pracę.
| Musicie uratować bałwana przed zostaniem kałużą.
grupa III
Wasz bałwanek (wbrew wszystkiemu) wcale nie wyglądał najgorzej i mogliście czuć się dumni ze swojego dzieła. Nie było jednak zbyt wiele czasu na radość; wkrótce ze śniegu zaczęły wyrastać wielkie, ostre sople, które mogłyby zranić kogoś nieuważnego. Na szczęście udało wam się odskoczyć w porę w czas i pozostaliście bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Ale co z tego, skoro straciliście przy tym dostęp do swojego bałwana; wyrastające sople stawały się coraz grubsze, coraz dłuższe, coraz ostrzejsze, aż w końcu zaczęły przypominać lodową klatkę, w której zamknięto śniegowego ludka.
| Musicie znaleźć sposób, żeby dostać się do waszego bałwana.
grupa IV
Udało się! Przebrnęliście przez ciężki etap toczenia śniegowych kul i nawet daliście radę upodobnić swoje dzieło do wytworu bałwankokształtnego. Jednak wam również, tak samo jak pozostałym grupom, nie było dane cieszyć się zbyt długo spokojem. Gdy na chwilę odwróciliście wzrok od waszego bałwana, ten zaczął... lewitować. Najpewniej nie zauważyliście tego, że uniósł się na cal, kolejne dwa też umknęły waszej uwadze, ale w końcu bałwanek wzniósł się na wysokość metra i zaczął lecieć coraz wyżej, coraz szybciej, co już z pewnością rzuciło wam się w oczy. Jak tak dalej pójdzie, zaraz zgubi się wśród chmur i doleci do samego nieba!
| Musicie sprowadzić bałwanka na ziemię.
grupa V
To wszystko stało się nagle - w jednej chwili zaznawaliście chwili odpoczynku, spoglądając na swojego bałwanka, a w drugiej ten dosłownie zniknął na waszych oczach. Rozpłynął się! Rozglądaliście się za nim może z zaskoczeniem, może z niepokojem, ale nigdzie nie mogliście go dostrzec. Wtedy zmaterializował się na nowo w odległości kilkunastu metrów, ale zanim nawet mogliście ruszyć w jego stronę, zniknął z charakterystycznym pyknięciem towarzyszącym zazwyczaj teleportacji. I pojawił się w kompletnie innym miejscu - tym razem też tylko na parę sekund, pyk, i znów go nie było. Gdyby na miejscu znajdował się uzdrowiciel, na pewno zdiagnozowałby u waszego bałwanka czkawkę teleportacyjną.
| Musicie złapać i unieruchomić bałwanka.
- wynik losowania ozdób:
- wynik losowania
grupa I - pielucha, wczorajszy Prorok Codzienny, martwa ryba i worek pełen guzików
grupa II - elegancka, czerwona sukienka, para butów na wysokim obcasie, blond peruka i karminowa szminka
grupa III - dwadzieścia zasuszonych róż, monokl i butelka szampana
grupa IV - dwie miotły, marchewka, słoik pełen guzików, elegancki kapelusz i fajka
grupa V - dwie miotły, marchewka, słoik pełen guzików, elegancki kapelusz i fajka
Odetchnął dramatycznie z ulgą, gdy wreszcie wydobył się z kłębiastych odmętów śniegowego puchu. Przeżył! - przeżył tę batalię z żywiołem, choć jego wojenne rany były raczej nieprzyjemne; ubranie przesiąkło mu chłodem i wilgocią, a skóra zamarzła niemal na lód. Nie mógł jednak rzucić na siebie zaklęcia wysuszającego - po pierwsze, zbyt mocno dzwoniły mu szczęki, by był w stanie bezbłędnie wypowiedzieć inkantację, po drugie drżała mi z wyziębienia ręka i pewnie zamiast we własne szaty, trafiłby w pozostałości bałwanka, roztapiając je już doszczętnie.
A tak dobrze im szło.
Gdy Charlie dotknął swoimi drobnymi, dziecięcymi paluszkami jego policzka, z początku zamarł, nie mając pojęcia, jak w takiej sytuacji powinien się zachować; miał ostatnimi czasy wyjątkowo mało do czynienia z dziećmi. A potem zalała go fala rozczulenia, o której też nie wiedział, jak ją zdefiniować; wysłał chłopcu ciepły, niemalże ojcowski uśmiech, choć wcześniej nie zdawał sobie sprawy, że potrafi w ten sposób układać usta.
- No, trochę jestem bałwanem - potwierdził ze śmiechem, wreszcie już całkiem się podnosząc; zadrżał, otrzepując się z drobinek lodu przyczepionych do materiału płaszcza. - Psidwacza... - zaczął zaraz, czując, jak zbite kawałki śniegu wpadają mu za kołnierz - nie dokończył jednak, przypominając sobie, że w obecności dzieci nie wypada przeklinać. Choć w myślach wyrecytował już co najmniej pięć paskudnych wiązanek.
Podążył za spojrzeniem Charliego, który spoglądał akurat na Franka ściskającego bałwani brzuszek w towarzystwie Samuela. Zmarszczył brwi i zmierzył mężczyznę wzrokiem, powoli składając w całość elementy układanki.
- To sabotaż? - spytał podejrzliwie, choć doskonale znał odpowiedź; pokręcił z niedowierzaniem głową. - Samuel, ty oszuście - mruknął z dezaprobatą, bo wizja Skamandera kradnącego fragment ich śniegowego ludzika zdawała mu się dziwnie prawdopodobna.
Myślał, że ujdzie mu to na sucho?
- Nie martw się, odzyskamy nasz brzuch i nie będziesz musiał zostać bałwanem. Balneo! - rzucił walecznie Garry, wskazując końcem różdżki właśnie Samuela. Niech wie, jaki los spotyka złodziejów i zdrajców!
A tak dobrze im szło.
Gdy Charlie dotknął swoimi drobnymi, dziecięcymi paluszkami jego policzka, z początku zamarł, nie mając pojęcia, jak w takiej sytuacji powinien się zachować; miał ostatnimi czasy wyjątkowo mało do czynienia z dziećmi. A potem zalała go fala rozczulenia, o której też nie wiedział, jak ją zdefiniować; wysłał chłopcu ciepły, niemalże ojcowski uśmiech, choć wcześniej nie zdawał sobie sprawy, że potrafi w ten sposób układać usta.
- No, trochę jestem bałwanem - potwierdził ze śmiechem, wreszcie już całkiem się podnosząc; zadrżał, otrzepując się z drobinek lodu przyczepionych do materiału płaszcza. - Psidwacza... - zaczął zaraz, czując, jak zbite kawałki śniegu wpadają mu za kołnierz - nie dokończył jednak, przypominając sobie, że w obecności dzieci nie wypada przeklinać. Choć w myślach wyrecytował już co najmniej pięć paskudnych wiązanek.
Podążył za spojrzeniem Charliego, który spoglądał akurat na Franka ściskającego bałwani brzuszek w towarzystwie Samuela. Zmarszczył brwi i zmierzył mężczyznę wzrokiem, powoli składając w całość elementy układanki.
- To sabotaż? - spytał podejrzliwie, choć doskonale znał odpowiedź; pokręcił z niedowierzaniem głową. - Samuel, ty oszuście - mruknął z dezaprobatą, bo wizja Skamandera kradnącego fragment ich śniegowego ludzika zdawała mu się dziwnie prawdopodobna.
Myślał, że ujdzie mu to na sucho?
- Nie martw się, odzyskamy nasz brzuch i nie będziesz musiał zostać bałwanem. Balneo! - rzucił walecznie Garry, wskazując końcem różdżki właśnie Samuela. Niech wie, jaki los spotyka złodziejów i zdrajców!
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 78
'k100' : 78
Radość na reakcję Emmie, która odnalazła różdżkę, trwa tylko chwilkę. Miło patrzyć na błękitną chmurkę lodowatego powietrza, która wystrzeliwuje po skomplikowanej formule, na której najpewniej połamałabym sobie język. Chyba już rozumiem, dlaczego nauka prawidłowej dykcji jest taka ważna. Chmurka jest piękna, migocze w promieniach słońca, jednak zamiast trafić w naszego rozpuszczającego się bałwanka, otoczyła pana, który biegł za brzuszkiem własnej rzeźby.
Momentalnie tracę zainteresowanie naszym topniejącym tworem, całe to wydarzenie jest zbyt niespodziewane. Zakrywam nawet otworzone szeroko usta dłońmi, w których trzymam czapkę, więc zasłaniam praktycznie połowę twarzy. Pomimo to wszystko widzę - Clemie wyraźnie martwi się jego stanem. Szok mija odrobinę, gdy dziewczyna zwraca się do mnie łagodnie. Jednak nie jestem pewna, co dokładnie widzę, dlatego, podchodzę do mężczyzny i niepewnie wyciągam w jego kierunku rękę, by dotknąć rękawiczką materiału kurtki, której włókna wydają się przymrożone, jakby nieuważna służba pozostawiła ją do wyschnięcia na mrozie. - Chyba wystarczy tylko ogrzać - stwierdzam już spokojniej, mężczyzna nie przypomina całkowicie lodowej rzeźby, gdyż zimne powietrze zbyt krótko go otaczało. - Niech pan weźmie moją czapkę, chyba zimno panu w uszy - wciskam czapkę do ręki Franka, choć jest stanowczo zbyt mała jak na jego głowę.
Momentalnie tracę zainteresowanie naszym topniejącym tworem, całe to wydarzenie jest zbyt niespodziewane. Zakrywam nawet otworzone szeroko usta dłońmi, w których trzymam czapkę, więc zasłaniam praktycznie połowę twarzy. Pomimo to wszystko widzę - Clemie wyraźnie martwi się jego stanem. Szok mija odrobinę, gdy dziewczyna zwraca się do mnie łagodnie. Jednak nie jestem pewna, co dokładnie widzę, dlatego, podchodzę do mężczyzny i niepewnie wyciągam w jego kierunku rękę, by dotknąć rękawiczką materiału kurtki, której włókna wydają się przymrożone, jakby nieuważna służba pozostawiła ją do wyschnięcia na mrozie. - Chyba wystarczy tylko ogrzać - stwierdzam już spokojniej, mężczyzna nie przypomina całkowicie lodowej rzeźby, gdyż zimne powietrze zbyt krótko go otaczało. - Niech pan weźmie moją czapkę, chyba zimno panu w uszy - wciskam czapkę do ręki Franka, choć jest stanowczo zbyt mała jak na jego głowę.
Gość
Gość
Tak bardzo ucieszyłem się na jego uśmiech. Żyje, uśmiecha się, nabiera znów swych kolorów. A więc go odczarowałem. Uśmiechnąłem się szeroko pozbywając strachu i paniki w sobie i zaraz zacząłem mierzyć spojrzeniem to faceta z kucykiem to Garretta. Zaraz Garrett postanowił działaś i rzucił zaklęcie w stronę pana z kucykiem. Uśmiechnąłem się pod nosem ciesząc się ze sprytu mojego towarzysza i zamiast zerkać na efekt działania zaklęcia, zacząłem szukać wzrokiem Franka. Halo, Frank, gdzie jeeeesteś?
Znalazłem jego.
Nie mógł się ruszać, a jakaś dziewczyna macała go.
- Garry!- zdążyłem krzyknąć, bo pobiegłem do Franka mijając biegiem stanowisko mamy, na którą nawet nie spojrzałem, bo tak mocno byłem zaniepokojony stanem Franka. Co ta dziewczyna jemu zrobiła? Włada czarną magią?
- Fraaaaaaank.- zawołałem dobiegając do niego i dotknąłem jego ręki. Miałem rękawiczki i niezbyt mocno czułem zimno, lecz nie czułem jak jego ręce się poruszają. Dlatego zdjąłem jedną rękawiczkę, którą rzuciłem gdzieś w śnieg i jeszcze raz dotknąłem palców Franka.
Zimne. Zimne jak lód.
- Zamroziłaś go?- zapytałem się dziewczynki [Febe] obdarzając ją moim niezadowolonym spojrzeniem. Jak śmiała mi zamrażać kompana. Spróbowałbym znów moją sztuczkę z palcem, tyle że nie byłem w stanie dosięgnąć do jego nosa. Więc spróbowałem przechwycić jego kulkę, co by szybko ją zanieść na nasze stanowisko. Włożyłem ręce na spód kulki i gdy ją chciałem wyciągnąć, wszystko zachwiało się. Zanim zdążyłem ustabilizować to wszystko, poleciałem do tyłu, a wraz ze mną Frank, bo nie chciałem puścić kulki.
Lecz nie mam pojęcia, jak to się stało, że gdy leżałem na ziemi, jak przeraźliwie zerkałem na Franka, który lewitował nade mną. Dosłownie parę centymetrów nade mną. Nie miałem pojęcia, co zrobić, i czy zdążę uciec przed katastrofą.
Nawet nie miałem pojęcia, że to jest w powodu ukrytych pokładów magii w moim ciele. Po prostu to jest nie do skontrolowania.
Tylko intensywnie, ze strachem w oczach wpatrywałem się we Franka, a raczej na jego nogi, które mogły mnie z każdej chwili zmiażdżyć.
Znalazłem jego.
Nie mógł się ruszać, a jakaś dziewczyna macała go.
- Garry!- zdążyłem krzyknąć, bo pobiegłem do Franka mijając biegiem stanowisko mamy, na którą nawet nie spojrzałem, bo tak mocno byłem zaniepokojony stanem Franka. Co ta dziewczyna jemu zrobiła? Włada czarną magią?
- Fraaaaaaank.- zawołałem dobiegając do niego i dotknąłem jego ręki. Miałem rękawiczki i niezbyt mocno czułem zimno, lecz nie czułem jak jego ręce się poruszają. Dlatego zdjąłem jedną rękawiczkę, którą rzuciłem gdzieś w śnieg i jeszcze raz dotknąłem palców Franka.
Zimne. Zimne jak lód.
- Zamroziłaś go?- zapytałem się dziewczynki [Febe] obdarzając ją moim niezadowolonym spojrzeniem. Jak śmiała mi zamrażać kompana. Spróbowałbym znów moją sztuczkę z palcem, tyle że nie byłem w stanie dosięgnąć do jego nosa. Więc spróbowałem przechwycić jego kulkę, co by szybko ją zanieść na nasze stanowisko. Włożyłem ręce na spód kulki i gdy ją chciałem wyciągnąć, wszystko zachwiało się. Zanim zdążyłem ustabilizować to wszystko, poleciałem do tyłu, a wraz ze mną Frank, bo nie chciałem puścić kulki.
Lecz nie mam pojęcia, jak to się stało, że gdy leżałem na ziemi, jak przeraźliwie zerkałem na Franka, który lewitował nade mną. Dosłownie parę centymetrów nade mną. Nie miałem pojęcia, co zrobić, i czy zdążę uciec przed katastrofą.
Nawet nie miałem pojęcia, że to jest w powodu ukrytych pokładów magii w moim ciele. Po prostu to jest nie do skontrolowania.
Tylko intensywnie, ze strachem w oczach wpatrywałem się we Franka, a raczej na jego nogi, które mogły mnie z każdej chwili zmiażdżyć.
being human is complicated, time to be a dragon
Miał rację. To, co sam planował, a to co zostało mu przez los zapowiedziane - różniło się diametralnie. Z jednej strony miało być zabawnie, z drugiej wciąż starał się zapewnić Emmie (której ciepły oddech drażnił skore na karku) i małej Febe (której rezolutność wybitnie go rozbrajała) prowizoryczną opiekę, chociaż - czy takowa była rzeczywiście potrzebna podczas konkursu na najlepszego bałwana? Przez moment przemknęła mu myśl, że prawdopodobnie by wygrał..gdyby wzięli go pod uwagę.
Gdyby ktoś właśnie chciał namalować rysujący się przed nim obrazek, musiałby być w wyjątkowej konsternacji, tak jak Skamander, któremu szybko minął głupi humor, prawdopodobnie, bardzo nie na miejscu, o czym przekonał się po ciągu niespodziewanych momentów.
Po pierwsze, skrzywił się na głos drugiego aurora, który posądzał go o sabotaż, a zaraz potem usłyszał inkantowane zaklęcie - Garret, pogięło cię? - skrzywił się, ale swoją uwagę zwrócił do i tak rosnącego zamieszania na własnym bałwankowym podwórku. Z Weasleyem chciał się policzyć za chwilę...
Nim się odwrócił, zajęty obserwacją zaklęcia inkantowanego przez Emmie, został pozbawiony ciepła, gdy przeraźliwie zimna woda chlusnęła mu na głowę. A w tym samym momencie zauważył, że lodowa mgiełka, wypływająca z kobiecej różki, powędrowała wprost na klęczącego przy śnieżnej zdobyczy - Franka. Nie był pewien, czy wystarczyło rozgrzać przyjaciela czapką i szalikiem, ale - mógł pluć sam sobie w twarz. Powinien być bardziej czujny.
Mimo cieknącej z niego wody, chlapnął pozostałości w stronę topniejącego (wciąż, bez jakichkolwiek skrupułów) bałwana, by podnieść z ziemi swój płaszcz, który zarzucił przyjacielowi na ramiona - Emmie, jeśli użyjesz zaklęcia "Finite", to automatycznie usuniesz czar z Franka - podpowiedział, dotykając delikatnie ramienia, byleby nie zmoczyć i jej przy okazji - Febe, możesz mu trochę rozetrzeć dłonie - uśmiechał się blado, by wyciągnąć własną różdżkę. Zanim jednak wypowiedział jakiekolwiek słowa, jak burza wparowało małe stworzenie, które okazało się być synem Hattie _ Charlie...- nachylił się z zamiarem pochwycenia malca, ale impet jego biegu sprawił, że to co uznawał - przez chwilę - za stały czynnik, także wywróciło się do góry nogami, razem z przymrożonym Frankiem i śnieżną kulą i samym Charliem. mało brakowało, a zahaczyliby o jego drużynowe towarzyszki - Przepraszam was za to zamieszanie - szepnął do dziewcząt, próbując - tym razem sprawnie - złapać chłopca za ramię i wysunąć...spod lewitującego Franka? - Brawo mały, już wiadomo że będzie z ciebie czarodziej - a może, w niefortunny sposób, cała kawalkada dziwnych zdarzeń, raczej o podłożu magicznym, była skutkiem ubocznym odzywającego się talentu magicznego u Charliego? Niemal jak na komendę, jego wciąż zmrożony przyjaciel opadł, nadal nie wypuszczając zdobycznego, śnieżnego brzuszka. teraz, wybitnie przydałaby się im Ognista, bo powoli czuła, że sam też zaczyna się zmieniać w lodową rzeźbę. Tak, zdecydowanie liczył na rozgrzewający alkohol, tylko...jego przyjaciel musiał wrócić do właściwej formy.
Teddy mnie udusi.
Brakowało tylko, żeby zaczął szczękać zębami. Liczył, że chłód nie ograniczy właściwej inkantacji.
- Glacius - wskazał różdżką na śnieżną, rozpuszczająca się kreację, która powoli wyglądała jak hybryda kilku dziwnych stworzeń. czar był obszarowy, ale starał się ów obszar ograniczyć do samego, jakże nieszczęśliwego bałwana - Masz swoją mroźną koronę - mruknął jeszcze do siebie, próbują opanować drżenie dłoni, wywołane chłodem.
Gdyby ktoś właśnie chciał namalować rysujący się przed nim obrazek, musiałby być w wyjątkowej konsternacji, tak jak Skamander, któremu szybko minął głupi humor, prawdopodobnie, bardzo nie na miejscu, o czym przekonał się po ciągu niespodziewanych momentów.
Po pierwsze, skrzywił się na głos drugiego aurora, który posądzał go o sabotaż, a zaraz potem usłyszał inkantowane zaklęcie - Garret, pogięło cię? - skrzywił się, ale swoją uwagę zwrócił do i tak rosnącego zamieszania na własnym bałwankowym podwórku. Z Weasleyem chciał się policzyć za chwilę...
Nim się odwrócił, zajęty obserwacją zaklęcia inkantowanego przez Emmie, został pozbawiony ciepła, gdy przeraźliwie zimna woda chlusnęła mu na głowę. A w tym samym momencie zauważył, że lodowa mgiełka, wypływająca z kobiecej różki, powędrowała wprost na klęczącego przy śnieżnej zdobyczy - Franka. Nie był pewien, czy wystarczyło rozgrzać przyjaciela czapką i szalikiem, ale - mógł pluć sam sobie w twarz. Powinien być bardziej czujny.
Mimo cieknącej z niego wody, chlapnął pozostałości w stronę topniejącego (wciąż, bez jakichkolwiek skrupułów) bałwana, by podnieść z ziemi swój płaszcz, który zarzucił przyjacielowi na ramiona - Emmie, jeśli użyjesz zaklęcia "Finite", to automatycznie usuniesz czar z Franka - podpowiedział, dotykając delikatnie ramienia, byleby nie zmoczyć i jej przy okazji - Febe, możesz mu trochę rozetrzeć dłonie - uśmiechał się blado, by wyciągnąć własną różdżkę. Zanim jednak wypowiedział jakiekolwiek słowa, jak burza wparowało małe stworzenie, które okazało się być synem Hattie _ Charlie...- nachylił się z zamiarem pochwycenia malca, ale impet jego biegu sprawił, że to co uznawał - przez chwilę - za stały czynnik, także wywróciło się do góry nogami, razem z przymrożonym Frankiem i śnieżną kulą i samym Charliem. mało brakowało, a zahaczyliby o jego drużynowe towarzyszki - Przepraszam was za to zamieszanie - szepnął do dziewcząt, próbując - tym razem sprawnie - złapać chłopca za ramię i wysunąć...spod lewitującego Franka? - Brawo mały, już wiadomo że będzie z ciebie czarodziej - a może, w niefortunny sposób, cała kawalkada dziwnych zdarzeń, raczej o podłożu magicznym, była skutkiem ubocznym odzywającego się talentu magicznego u Charliego? Niemal jak na komendę, jego wciąż zmrożony przyjaciel opadł, nadal nie wypuszczając zdobycznego, śnieżnego brzuszka. teraz, wybitnie przydałaby się im Ognista, bo powoli czuła, że sam też zaczyna się zmieniać w lodową rzeźbę. Tak, zdecydowanie liczył na rozgrzewający alkohol, tylko...jego przyjaciel musiał wrócić do właściwej formy.
Teddy mnie udusi.
Brakowało tylko, żeby zaczął szczękać zębami. Liczył, że chłód nie ograniczy właściwej inkantacji.
- Glacius - wskazał różdżką na śnieżną, rozpuszczająca się kreację, która powoli wyglądała jak hybryda kilku dziwnych stworzeń. czar był obszarowy, ale starał się ów obszar ograniczyć do samego, jakże nieszczęśliwego bałwana - Masz swoją mroźną koronę - mruknął jeszcze do siebie, próbują opanować drżenie dłoni, wywołane chłodem.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Emmie powoli gubiła się w natłoku dźwięków wokół niej. Kucała przed bałwanem, próbując chociaż jego uratować, ale w tym czasie działo się wiele innych rzeczy. Komentarz Febe nieznacznie pocieszył panienkę Baudelaire, ale chlupnięcie wywołało w niej ponowne poruszenie.
— Febe? — było jej głupio za każdym razem pytać co się dzieje, ale dziewczynka była mloda. Dorośli mieli często tendencję do filtrowania informacji. Wybierali najbardziej dogodne, albo czego nauczyła się wsłuchując się w swojego ojca, pomijali część wiadomości dla dobra drugiej osoby. Clementine nie chciała uzyskać szczątek informacji. Podążyła twarzą za głosem Samuela i z powrotem wstała z miejsca. Skamander, chociaż chciał tylko pomóc wywołał w Clementine dziwne poczucie odpowiedzialności za stan Franka. Od początku mogła zakończyć działanie zaklęcia, a zwyczajnie nie było to pierwsze, co przyszło jej do głowy. Machnęła różdżką szerokim ruchem, próbując objąć większy obszar zasięgiem, kiedy kończyła zaklęcie. Emmie musiała przyznać, ze asymilowanie się z ludźmi było dość skomplikowaną sprawą. Jako osoba niewidoma, koncentrować musiała się na wielu pozostałych zmysłach, które były bardziej zwodnicze niż wzrok. Dlatego rozpraszało ją dużo bodźców. Febe szła z pomocą Frankowi, a chwilę potem zaczepił ją jakiś chłopczyk. Przynajmniej tyle Clementine wywnioskowała po głosie.
— Samuel… co się dzieje? Wszystko w porządku?
Miała przeczucie, że powinna spytać. W całym tym natłoku wypowiedzi i sytuacji nie wyłapała treści zaklęcia Garretta. Mężczyznę zaś rozpoznała pogłosie, chociaż nie sądziła żeby ten mógł ją pamiętać, z jej ust spłynęło miękkie, dość nieśmiałe powitanie.
— Dzień dobry, Garret… — w zasadzie ostatni raz widziała go, kiedy sama jeszcze była podlotkiem, zastanowiła się nad tym, dodając w celu sprostowania — … Panie Weasley.
Tytułowanie go w ten sposób wywołało w niej poczucie zdystansowania, dlatego trochę onieśmielona cofnęła się odrobinę, spuszczając wzrok na ziemię. Nagle wokół było znacznie więcej osób niż Clementine kiedykolwiek jednocześnie spotkała. Prowadzili żywą dyskusję. Emmie, zdziwiona jak bardzo dobrze w tym zamieszaniu zapamiętała położenie Skamandera, instynktownie wycofując się w jego kierunku, chwyciła jego ramię. Smukłe palce ledwie dotykały zgięcia jego łokcia, a mimo to, nawet przez rękawiczki czuła mokro pod dłonią. Uniosła twarz do Samuela, obejmując jego rękę nieco pewniej.
— Samuel… — słowa wypowiedziała cicho, nie chcąc przebijać się nachalnie przez ten harmider, ale musiała zauważyć bardzo odkrywczo— jesteś mokry — głos miała w przeciwieństwie do podejścia do Franka, nie tyle podenerwowany, co zatroskany. Drgał jej lekko, co było jak zawsze jedynym objawem jej niepokoju. Zmartwiła się jego stanem. Z cały czas uniesioną w jego kierunku głową, w końcu z lekkim tylko zawahaniem zsunęła dłoń z jego łokcia niżej. Zdejmując rękawiczki wsunęła je w kieszeń peleryny. Zamiast tego objęła drobnymi dłońmi ręce Samuela, chwytając je najpierw w przegubie, tylko sugerująco unosząc je odrobinę w gorę — Mogę? — przejęta swoim przyjacielem odrzuciła na bok konwenanse, bo też nie była damą i często podlegała naturalnym potrzebom i porywom serca mimo, że wszelkie dyktowane nim działania objawiała w zrównoważony, spokojny sposób.
— Nie powinieneś tego lekceważyć.
Słowa zabrzmiałyby jak skarcenie, gdyby nie jej aksamitny, pełen dobrotliwości ton. Uniosła jego dłonie do swoich ust, dmuchając na jego skórę ciepłym powietrzem. Pocierała ją o wnętrze swoich rąk, żeby go rozgrzać, ale tylko w krótkim, pchanym impulsem działaniu. Moment później upuściła jego ręce, wycofując się ze swojej śmiałości, tak szybko, jak szybko wyobraziła sobie tą sytuację. Gdyby nie plamy z zimna na policzkach, możliwe, że nawet rzadko rumieniąca się Clementine, teraz prezentowałaby się niczym dojrzewająca piwonia.
— Spróbuj się nie przeziębić, Samuel. Proszę.
— Febe? — było jej głupio za każdym razem pytać co się dzieje, ale dziewczynka była mloda. Dorośli mieli często tendencję do filtrowania informacji. Wybierali najbardziej dogodne, albo czego nauczyła się wsłuchując się w swojego ojca, pomijali część wiadomości dla dobra drugiej osoby. Clementine nie chciała uzyskać szczątek informacji. Podążyła twarzą za głosem Samuela i z powrotem wstała z miejsca. Skamander, chociaż chciał tylko pomóc wywołał w Clementine dziwne poczucie odpowiedzialności za stan Franka. Od początku mogła zakończyć działanie zaklęcia, a zwyczajnie nie było to pierwsze, co przyszło jej do głowy. Machnęła różdżką szerokim ruchem, próbując objąć większy obszar zasięgiem, kiedy kończyła zaklęcie. Emmie musiała przyznać, ze asymilowanie się z ludźmi było dość skomplikowaną sprawą. Jako osoba niewidoma, koncentrować musiała się na wielu pozostałych zmysłach, które były bardziej zwodnicze niż wzrok. Dlatego rozpraszało ją dużo bodźców. Febe szła z pomocą Frankowi, a chwilę potem zaczepił ją jakiś chłopczyk. Przynajmniej tyle Clementine wywnioskowała po głosie.
— Samuel… co się dzieje? Wszystko w porządku?
Miała przeczucie, że powinna spytać. W całym tym natłoku wypowiedzi i sytuacji nie wyłapała treści zaklęcia Garretta. Mężczyznę zaś rozpoznała pogłosie, chociaż nie sądziła żeby ten mógł ją pamiętać, z jej ust spłynęło miękkie, dość nieśmiałe powitanie.
— Dzień dobry, Garret… — w zasadzie ostatni raz widziała go, kiedy sama jeszcze była podlotkiem, zastanowiła się nad tym, dodając w celu sprostowania — … Panie Weasley.
Tytułowanie go w ten sposób wywołało w niej poczucie zdystansowania, dlatego trochę onieśmielona cofnęła się odrobinę, spuszczając wzrok na ziemię. Nagle wokół było znacznie więcej osób niż Clementine kiedykolwiek jednocześnie spotkała. Prowadzili żywą dyskusję. Emmie, zdziwiona jak bardzo dobrze w tym zamieszaniu zapamiętała położenie Skamandera, instynktownie wycofując się w jego kierunku, chwyciła jego ramię. Smukłe palce ledwie dotykały zgięcia jego łokcia, a mimo to, nawet przez rękawiczki czuła mokro pod dłonią. Uniosła twarz do Samuela, obejmując jego rękę nieco pewniej.
— Samuel… — słowa wypowiedziała cicho, nie chcąc przebijać się nachalnie przez ten harmider, ale musiała zauważyć bardzo odkrywczo— jesteś mokry — głos miała w przeciwieństwie do podejścia do Franka, nie tyle podenerwowany, co zatroskany. Drgał jej lekko, co było jak zawsze jedynym objawem jej niepokoju. Zmartwiła się jego stanem. Z cały czas uniesioną w jego kierunku głową, w końcu z lekkim tylko zawahaniem zsunęła dłoń z jego łokcia niżej. Zdejmując rękawiczki wsunęła je w kieszeń peleryny. Zamiast tego objęła drobnymi dłońmi ręce Samuela, chwytając je najpierw w przegubie, tylko sugerująco unosząc je odrobinę w gorę — Mogę? — przejęta swoim przyjacielem odrzuciła na bok konwenanse, bo też nie była damą i często podlegała naturalnym potrzebom i porywom serca mimo, że wszelkie dyktowane nim działania objawiała w zrównoważony, spokojny sposób.
— Nie powinieneś tego lekceważyć.
Słowa zabrzmiałyby jak skarcenie, gdyby nie jej aksamitny, pełen dobrotliwości ton. Uniosła jego dłonie do swoich ust, dmuchając na jego skórę ciepłym powietrzem. Pocierała ją o wnętrze swoich rąk, żeby go rozgrzać, ale tylko w krótkim, pchanym impulsem działaniu. Moment później upuściła jego ręce, wycofując się ze swojej śmiałości, tak szybko, jak szybko wyobraziła sobie tą sytuację. Gdyby nie plamy z zimna na policzkach, możliwe, że nawet rzadko rumieniąca się Clementine, teraz prezentowałaby się niczym dojrzewająca piwonia.
— Spróbuj się nie przeziębić, Samuel. Proszę.
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
- Na zęby Merlina!
Cała zabawa naprawdę zaczęła mi się podobać. Lepienie głowy sprawiło mi dużo radości, a fakt, że wyszła naprawdę świetnie znacząco powiększył moje ego. No bo czy widział ktoś wcześniej tak doskonałą głowę? Zadowolona z siebie gwizdnęłam w kierunku Cartera żeby podziwiał moje dzieło, niech wie, że skopię (a raczej skopiemy) mu (im) tyłki.
Praca z Harriett też okazała się znacznie przyjemniejsza niż myślałam. I do nagłej zmiany zdania wcale nie przyczyniły się komplementy… No może trochę, ale głównie chodzi o jej kunszt budowniczy. Definitywnie tworzymy dobrą grupę, miałam poinformować świat, jednocześnie przybijając wielką piątkę Beniowi, i na pewno wygramy, nikt nie ma z nami szans kiedy…
No właśnie.
Zaatakowały nas wielkie sople i Lovegood okazała się być dla Benjamina rycerzem w białej zbroi. Czy tam rycerką o białych włosach, jak kto woli.
Czy to nie romantyczne?! Czy to nie idiotyczne, że tak się ze sobą kłócą, skoro najwyraźniej wciąż im na sobie zależy. Albo przynajmniej Harriett na Wrighcie, bo ten nie zdaje się padać jej w ramiona, jak to uratowane z opresji panny mają w zwyczaju. Czemu to tak się kłócą, aż chciałam się wdrążyć w temat i zapytać, ale coś mi mówi, że to nie jest najlepsza pora.
Może to aquamenti. I pękające dookoła sople. Albo to napięcie wciąż wyczuwalne w powietrzu, mrożące krew w żyłach i przyprawiające o gęsią skórkę.
Wcale nie to miałam na myśli mówiąc o soplach zdobiących nasze dzieło sztuki. Może nie powinnam się więcej na głos dzielić genialnymi pomysłami tylko szeptać je na uszko swoim towarzyszom śniegu, bo są definitywnie wykorzystywane przeciwko nam!
- Lanare - mruczę więc pierwsze zaklęcie które przychodzi mi do głowy, kierując różdżkę w kierunku pozostałego, zbędnego lodu. Najwyżej zrobimy domowego bałwana, gotowego do bitwy na poduszki w każdym momencie.
Nie ma doroślejszych sposobów na spędzanie czasu niż lepienie bałwanów i bitwy na poduszki, nikt nie wmówi mi, że jest inaczej.
Cała zabawa naprawdę zaczęła mi się podobać. Lepienie głowy sprawiło mi dużo radości, a fakt, że wyszła naprawdę świetnie znacząco powiększył moje ego. No bo czy widział ktoś wcześniej tak doskonałą głowę? Zadowolona z siebie gwizdnęłam w kierunku Cartera żeby podziwiał moje dzieło, niech wie, że skopię (a raczej skopiemy) mu (im) tyłki.
Praca z Harriett też okazała się znacznie przyjemniejsza niż myślałam. I do nagłej zmiany zdania wcale nie przyczyniły się komplementy… No może trochę, ale głównie chodzi o jej kunszt budowniczy. Definitywnie tworzymy dobrą grupę, miałam poinformować świat, jednocześnie przybijając wielką piątkę Beniowi, i na pewno wygramy, nikt nie ma z nami szans kiedy…
No właśnie.
Zaatakowały nas wielkie sople i Lovegood okazała się być dla Benjamina rycerzem w białej zbroi. Czy tam rycerką o białych włosach, jak kto woli.
Czy to nie romantyczne?! Czy to nie idiotyczne, że tak się ze sobą kłócą, skoro najwyraźniej wciąż im na sobie zależy. Albo przynajmniej Harriett na Wrighcie, bo ten nie zdaje się padać jej w ramiona, jak to uratowane z opresji panny mają w zwyczaju. Czemu to tak się kłócą, aż chciałam się wdrążyć w temat i zapytać, ale coś mi mówi, że to nie jest najlepsza pora.
Może to aquamenti. I pękające dookoła sople. Albo to napięcie wciąż wyczuwalne w powietrzu, mrożące krew w żyłach i przyprawiające o gęsią skórkę.
Wcale nie to miałam na myśli mówiąc o soplach zdobiących nasze dzieło sztuki. Może nie powinnam się więcej na głos dzielić genialnymi pomysłami tylko szeptać je na uszko swoim towarzyszom śniegu, bo są definitywnie wykorzystywane przeciwko nam!
- Lanare - mruczę więc pierwsze zaklęcie które przychodzi mi do głowy, kierując różdżkę w kierunku pozostałego, zbędnego lodu. Najwyżej zrobimy domowego bałwana, gotowego do bitwy na poduszki w każdym momencie.
Nie ma doroślejszych sposobów na spędzanie czasu niż lepienie bałwanów i bitwy na poduszki, nikt nie wmówi mi, że jest inaczej.
Gość
Gość
The member 'Teddy Purcell' has done the following action : rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Kiedy już tak doskonale się sprawiłam z poduszkami, rozejrzałam się dookoła by po raz kolejny pochwalić się swoim osiągnięciem z Frankiem tylko by odkryć, że wcale nie ma go na miejscu, a…
lewitującą lodową rzeźbę?
Mojego męża tak traktować?!
Rzucając coś pomiędzy niepozabijajciesię a jaichpozabijam do pozostałej dwójki mojej drużyny, rzucam się pędem w stronę swojego mężczyzny, z którego ktoś najwyraźniej próbuje zrobić bałwana. Nie na mojej warcie, to wam powiadam. Bo to, po pierwsze, nasz pomysł żeby z Wrighta zrobić lodową rzeźbę, a, po drugie, nikt prócz mnie nie będzie robił z Franka bałwana.
Nie żebym ja robiła.
Ale skoro ja nie mogę - i nie chcę, żeby było jasne - to tym bardziej nikt inny!
- Odsunąć się - grzmię więc z włosami krwiście czerwonymi, bo wciąż zdarza mi się nie panować nad kolorami kiedy szczególnie się zdenerwuję - Finite! - macham różdżką niczym rasowy szermierz, odganiając wszystkich kręcących się dookoła i łapiąc mojego futrzaka w ramiona by ogrzać go własnym ciepłem, tak podobno najlepiej. Cały jest zimny biedaczek, będzie z tego katar. A wszyscy dobrze wiedzą jak kończy się męski katar. Trzy dni leżenia w łóżku i narzekania, wołanie o kartki papieru bo pora spisać testament, krzywienie się bo rosół za gorący oraz kręcenie głową i plucie, bo eliksir pieprzowy taki nie do wypicia, co za amatorszczyzna, on robi znacznie lepszy, smakuje jak cukierki - Ma ktoś ognistą? - rzucam pytaniem w eter, przyda się nam wszystkim po kolejeczce, bo szarżując do przodu jak zamieć zdążyłam zauważyć, że i Samuel, i Garrett zdają się być nieco… mokrzy.
Nie będę wnikać skąd i dlaczego. To pewnie męskie sprawy, nie na mój rozumek.
lewitującą lodową rzeźbę?
Mojego męża tak traktować?!
Rzucając coś pomiędzy niepozabijajciesię a jaichpozabijam do pozostałej dwójki mojej drużyny, rzucam się pędem w stronę swojego mężczyzny, z którego ktoś najwyraźniej próbuje zrobić bałwana. Nie na mojej warcie, to wam powiadam. Bo to, po pierwsze, nasz pomysł żeby z Wrighta zrobić lodową rzeźbę, a, po drugie, nikt prócz mnie nie będzie robił z Franka bałwana.
Nie żebym ja robiła.
Ale skoro ja nie mogę - i nie chcę, żeby było jasne - to tym bardziej nikt inny!
- Odsunąć się - grzmię więc z włosami krwiście czerwonymi, bo wciąż zdarza mi się nie panować nad kolorami kiedy szczególnie się zdenerwuję - Finite! - macham różdżką niczym rasowy szermierz, odganiając wszystkich kręcących się dookoła i łapiąc mojego futrzaka w ramiona by ogrzać go własnym ciepłem, tak podobno najlepiej. Cały jest zimny biedaczek, będzie z tego katar. A wszyscy dobrze wiedzą jak kończy się męski katar. Trzy dni leżenia w łóżku i narzekania, wołanie o kartki papieru bo pora spisać testament, krzywienie się bo rosół za gorący oraz kręcenie głową i plucie, bo eliksir pieprzowy taki nie do wypicia, co za amatorszczyzna, on robi znacznie lepszy, smakuje jak cukierki - Ma ktoś ognistą? - rzucam pytaniem w eter, przyda się nam wszystkim po kolejeczce, bo szarżując do przodu jak zamieć zdążyłam zauważyć, że i Samuel, i Garrett zdają się być nieco… mokrzy.
Nie będę wnikać skąd i dlaczego. To pewnie męskie sprawy, nie na mój rozumek.
Ostatnio zmieniony przez Teddy Purcell dnia 27.06.16 11:48, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
The member 'Teddy Purcell' has done the following action : rzut kością
'k100' : 62
'k100' : 62
Działo się zbyt wiele rzeczy na raz, atmosfera gęstniała, osób było coraz więcej i Garrett nie miał nawet czasu zrozumieć, co miało miejsce wokół; nie baczył na to jednak, nie poświęcał zbyt wielkiej uwagi, zamiast tego - niczym rącza gazela - doskakiwał już do stanowiska grupy drugiej w celu porwania Charliego i śnieżnego brzuszka (przede wszystkim jego!) przed zgnieceniem przez lodowego Franka. Któremu na pomoc pędziła już Teddy.
- Nie, odwracam twoją uwagę - złodzieju bałwanków - Garrett odmruknął Samuelowi z rozbrajającą szczerością, rzucając się pod lewitującego Franka. - Teddy, nie, nie, nie - ostrzegł mało wyrafinowanie, padając na kolana, żeby szybkim ruchem wyrwać Frankowi bałwanią kulę - w uchwyceniu Charliego za rękę uprzedził go Samuel, ale liczyło się to, że chłopiec był bezpieczny.
No i udało się; dopiero teraz, gdy adrenalina opadła, dostrzegł, że żaden z obecnych tu czarodziejów nie przyczynił się do lewitowania Franka, który, notabene, ledwie sekundy później roztopił się dzięki pomocy Teddy. Przez chwilę łączył fakty, a potem spojrzał na domniemanego sprawcę zamieszania - syna Harriett.
- Czarowałeś już wcześniej? - spytał ze zdumieniem i przerażeniem, bo bycie świadkiem pierwszej magii to jak obserwowanie pierwszych kroków (i przy Charliem powinna być wtedy jego matka, nie banda przypadkowych sylwestrowiczów), ale nie dał mu za wiele czasu na odpowiedź. Pomógł chłopcu wstać, poprawił bałwankowy brzuszek trzymany pod pachą i ruszył w stronę swojego stanowiska - żeby uchronić kolejną kulę przed odturlaniem się w kierunku zawistnej konkurencji. - Witaj, Clementine - rzucił ciepło przez ramię, gdy usłyszał powitanie. Po krótkiej chwili zawahania rozpoznał w młodej dziewczynie przyjaciółkę Lyry - nie widział jej od dawna; wyrosła jak po wypiciu całej butelki Szkiele-Wzro na raz - ale nie miał czasu na poprawianie jej, że zamiast form grzecznościowych wystarczy, że będzie zwracać się do niego po imieniu. - I nie martw się, dwa zaklęcia i będzie jak młody bóg - dodał beztrosko (choć sam dygotał z przemoczenia i zimna), mając na myśli poszkodowanego Skamandera. Do którego, oczywiście, uśmiechnął się zaraz szeroko z łobuzerskim błyskiem w oku.
- Charlie, idę odłożyć tę kulę i pilnować bałwanka, zanim znowu ktoś zechce go nam ukraść - poinformował chłopca, zerkając na niego z powagą i zaangażowaniem - niech malec wie, że traktuje go jak równego sobie! No, może nie wzrostem (jeszcze). - Przypilnuj Franka, niech ochłonie, a potem wróćcie do bałwanka, w porządku? - A potem, zakładając, że od chłopca usłyszy odpowiedź twierdzącą, nie poczekał nawet na nią i odwrócił się na pięcie, by po paru krokach z impetem odstawić bałwankowy brzuszek na bałwankową podstawę.
Honor uratowany!
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Nie, odwracam twoją uwagę - złodzieju bałwanków - Garrett odmruknął Samuelowi z rozbrajającą szczerością, rzucając się pod lewitującego Franka. - Teddy, nie, nie, nie - ostrzegł mało wyrafinowanie, padając na kolana, żeby szybkim ruchem wyrwać Frankowi bałwanią kulę - w uchwyceniu Charliego za rękę uprzedził go Samuel, ale liczyło się to, że chłopiec był bezpieczny.
No i udało się; dopiero teraz, gdy adrenalina opadła, dostrzegł, że żaden z obecnych tu czarodziejów nie przyczynił się do lewitowania Franka, który, notabene, ledwie sekundy później roztopił się dzięki pomocy Teddy. Przez chwilę łączył fakty, a potem spojrzał na domniemanego sprawcę zamieszania - syna Harriett.
- Czarowałeś już wcześniej? - spytał ze zdumieniem i przerażeniem, bo bycie świadkiem pierwszej magii to jak obserwowanie pierwszych kroków (i przy Charliem powinna być wtedy jego matka, nie banda przypadkowych sylwestrowiczów), ale nie dał mu za wiele czasu na odpowiedź. Pomógł chłopcu wstać, poprawił bałwankowy brzuszek trzymany pod pachą i ruszył w stronę swojego stanowiska - żeby uchronić kolejną kulę przed odturlaniem się w kierunku zawistnej konkurencji. - Witaj, Clementine - rzucił ciepło przez ramię, gdy usłyszał powitanie. Po krótkiej chwili zawahania rozpoznał w młodej dziewczynie przyjaciółkę Lyry - nie widział jej od dawna; wyrosła jak po wypiciu całej butelki Szkiele-Wzro na raz - ale nie miał czasu na poprawianie jej, że zamiast form grzecznościowych wystarczy, że będzie zwracać się do niego po imieniu. - I nie martw się, dwa zaklęcia i będzie jak młody bóg - dodał beztrosko (choć sam dygotał z przemoczenia i zimna), mając na myśli poszkodowanego Skamandera. Do którego, oczywiście, uśmiechnął się zaraz szeroko z łobuzerskim błyskiem w oku.
- Charlie, idę odłożyć tę kulę i pilnować bałwanka, zanim znowu ktoś zechce go nam ukraść - poinformował chłopca, zerkając na niego z powagą i zaangażowaniem - niech malec wie, że traktuje go jak równego sobie! No, może nie wzrostem (jeszcze). - Przypilnuj Franka, niech ochłonie, a potem wróćcie do bałwanka, w porządku? - A potem, zakładając, że od chłopca usłyszy odpowiedź twierdzącą, nie poczekał nawet na nią i odwrócił się na pięcie, by po paru krokach z impetem odstawić bałwankowy brzuszek na bałwankową podstawę.
Honor uratowany!
[bylobrzydkobedzieladnie]
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Ostatnio zmieniony przez Garrett Weasley dnia 27.06.16 14:37, w całości zmieniany 1 raz
Troski musiały zejść na dalszy plan: bałwankowa teleportacyjna czkawka to w końcu żadne przelewki. Co gorsza, bałwanek nie wyglądał na wystraszony groźbami, za to Minnie wydała się bardzo wystraszona, kiedy za nią pojawiła się olbrzymia iluzja... czego? ach, tak. Suszarki. Tym razem prawie dobrze, panie profesorze.
Cofnęła się o krok, lekko zaniepokojona bliskością tego olbrzyma, lecz przyjrzała się mu dokładniej: wielkie łapy były zbyt niezręczne, by móc chwycić baławanka, gwizdek zbyt wielki i zapewne zbyt ciepły, żeby faktycznie chuchnąć, to mogłoby roztopić ich małe (dosłownie małe, wręcz dziecięce, bo beznożne) dzieło, ale ogon wydawał się całkiem odpowiedni. Długi, chwytny, być może dość delikatny, żeby zatrzymać bałwanka w miejscu? Minnie nie była przekonana, czy bałwanek nie odteleportuje się uchwycony w ten sposób - ale wszystkiego warto było spróbować.
- Bleach! - zwłaszcza, że nie mieli zbyt wiele czasu, bo druga dziewczyna próbowała zniszczyć główkę bałwanka. - Uważaj na... - na moją piękną głowę, tak bardzo się starałam! - Lentus - rzuciła bez namysłu, usiłując zaczarować iluzję Herewarda, swoją nadzieję pokładając w ogonku dziwacznego stworzenia.
Cofnęła się o krok, lekko zaniepokojona bliskością tego olbrzyma, lecz przyjrzała się mu dokładniej: wielkie łapy były zbyt niezręczne, by móc chwycić baławanka, gwizdek zbyt wielki i zapewne zbyt ciepły, żeby faktycznie chuchnąć, to mogłoby roztopić ich małe (dosłownie małe, wręcz dziecięce, bo beznożne) dzieło, ale ogon wydawał się całkiem odpowiedni. Długi, chwytny, być może dość delikatny, żeby zatrzymać bałwanka w miejscu? Minnie nie była przekonana, czy bałwanek nie odteleportuje się uchwycony w ten sposób - ale wszystkiego warto było spróbować.
- Bleach! - zwłaszcza, że nie mieli zbyt wiele czasu, bo druga dziewczyna próbowała zniszczyć główkę bałwanka. - Uważaj na... - na moją piękną głowę, tak bardzo się starałam! - Lentus - rzuciła bez namysłu, usiłując zaczarować iluzję Herewarda, swoją nadzieję pokładając w ogonku dziwacznego stworzenia.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
The member 'Minnie McGonagall' has done the following action : rzut kością
'k100' : 79
'k100' : 79
Minnie niepewnie drgnęła różdżką, usiłując zmusić Susz Arkę do przemieszczenia się nieco do przodu, a potem - nieco do tyłu dla sprawdzenia, czy jej zaklęcie poszło dobrze. Wszystko wskazywało na to, że udało się jej przejąć kontrolę nad tą dziwaczną iluzją: i bardzo dobrze! Delikatnie machnęła różdżką, wskazując na bałwanka - doprawdy lubiła ożywiać przedmioty, była w tym przedziwna magia; nikogo nie powinno zdziwić, że za ponad pół wieku popisze się ożywieniem olbrzymich posągów strzegących Hogwartu - i nakazała potworowi chwycić ogonkiem nieznośnego bałwanka w nadziei, że bliskość takiego stwora wystraszy lodową rzeźbę na tyle mocno, by czkawka z niej zeszła, a chwytny ogon utrzyma go na tyle solidnie, żeby do jego bałwankowej głowy nie przyszły inne niemądre pomysły. Nóżek nie miał, uciec nie mógł, ale zawsze mógł zacząć się jeszcze czołgać, a wtedy do końca zniszczyłby sobie główkę.
Zadowolona z siebie spojrzała przez ramię na Herewarda - widział pan, profesorze?
Zadowolona z siebie spojrzała przez ramię na Herewarda - widział pan, profesorze?
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Kasztanowy park
Szybka odpowiedź